Ogród
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród
Ogród zaaranżowany został w stylu angielskim - niewiele jest w nim więc zorganizowanych klombów czy wyciętych w finezyjne kształty tui i cyprysów. Roślinność raczej wydaje się wręcz dzika, przytłaczając swoją bujnością żwirowe alejki. Wszystko to jest jednakże tylko zabiegiem ogrodników, którzy tak naprawdę trzymają w ryzach siły natury. Przechadzając się ścieżkami pomiędzy kwiatami i owocowymi krzewami można czasem natknąć się na szemrzącą fontannę czy samotną rzeźbę. Jest tu także staw, a w całym ogrodzie znaleźć można też wiele jaszczurek, głównie salamander. Ogród zachwyca zarówno w słońcu, jak i w deszczu, roztaczając wokół aurę tajemniczości.
Vivienne okazała się doskonałą słuchaczką. Lady Selwyn przynajmniej na razie nie miała żadnych uwag w stosunku do zachowania kobiety, która wyglądała na całkiem kompetentną. Wszak nie była już młódką, a pojawiła się tu z polecenia innych przedstawicieli arystokracji. Zdziwiłaby się, gdyby zachowywała się inaczej. Doskonale jednak wiedziała, jak trudno o dobrego specjalistę, dlatego miała głęboką nadzieję, że tym razem polecenia innych naprawdę okażą się adekwatne.
– Oczywiście, oczywiście. – Pokiwała głową z delikatnym uśmiechem. – Wszak nawet ja nie wiem, nad czym rozmyśla lady doyenne, a muszę pani przyznać, że zawsze byłam z moją ukochaną ciotką w dobrych relacjach. Im jednak więcej się pani dowie… tym bardziej będę ukontentowana. Nie muszę zaś chyba pani tłumaczyć wpływu mojego zadowolenia na finanse, które pani otrzyma? – rzekła z cieniem śmiechu w głosie. – Jednakże ich prywatne zdanie również mnie interesuje. Czy pragną małżeństwa? A może jednak jest coś innego, co mogłabym im podarować? Albo kto wie… może zabrać, jeśli to wspomogłoby nasze rody? – Uniosła brew. W jej głosie ponownie pobrzmiewał humor, choć oczywistym było, że lady Selwyn nie żartuje w pełni: – Rozumie pani sama… Mężczyźni czasem po prostu nie wiedzą, czego chcą i czego im naprawdę potrzeba – rzekła, wzdychając. – Gdyby było inaczej, my, kobiety, nie byłybyśmy im potrzebne do niczego innego, niżeli do rodzenia dzieci, a tak wszak wcale nie jest. Nawet mój wuj, mąż lady Morgany, chyba musi się z tym zgodzić. Ba, on chyba przede wszystkim. – Lady Selwyn zachichotała cicho.
Skinęła głową, nie obawiając się opowiedzenia kobiecie o tych kilku chwilach, które spędziła z lordem Traversem.
– Oczywiście o tym, kim jest lord Haverlock Travers wiedziałam od lat, to nie mogłoby mi umknąć – zaczęła. – Poznałam do jednak dopiero zaledwie kilka dni temu, w trakcie wizyty w ich rodowych posiadłościach. Surowe to miejsce, ale można rzec, że… rozumiem jego urok. Tak, tak, chyb mogę tak to ująć w słowa. Lord Travers spędzał ze mną czas, gdy nasza rodzina ustalała szczegóły związane z poprawą stosunków naszych rodzin. Wydawał się… cóż, to żeglarz zauroczony w morzu. Nie omieszkał się opowiadać mi swoich morskich historii, co chyb sprawiało mu olbrzymią radość. Znacznie większą, niż sam fakt przebywania u mojego boku, co chyba muszę z żalem przyznać. Chce pani wiedzieć coś więcej? Być może powinnam rzec coś również o lordzie Lestrange? Widziałam się z nim już kilkukrotnie, toteż chyba w jego przypadku mam więcej do opowiedzenia – wyjaśniła, z dwojga złego jednak woląc skupić się na Francisie. Być może nie był idealnym kandydatem, ale Haverlock wydawał się lady Selwyn zbyt surowy i zbyt skupiony na morzu. Jednocześnie był charakterem znacznie bardziej dominującym, skupionym na samym sobie. Lord Francis zaś zdawał się być niczym woda w stawie, nienaruszona przez nurt i pozwalająca kształtować się na wiele różnych sposobów.
– Oczywiście, oczywiście. – Pokiwała głową z delikatnym uśmiechem. – Wszak nawet ja nie wiem, nad czym rozmyśla lady doyenne, a muszę pani przyznać, że zawsze byłam z moją ukochaną ciotką w dobrych relacjach. Im jednak więcej się pani dowie… tym bardziej będę ukontentowana. Nie muszę zaś chyba pani tłumaczyć wpływu mojego zadowolenia na finanse, które pani otrzyma? – rzekła z cieniem śmiechu w głosie. – Jednakże ich prywatne zdanie również mnie interesuje. Czy pragną małżeństwa? A może jednak jest coś innego, co mogłabym im podarować? Albo kto wie… może zabrać, jeśli to wspomogłoby nasze rody? – Uniosła brew. W jej głosie ponownie pobrzmiewał humor, choć oczywistym było, że lady Selwyn nie żartuje w pełni: – Rozumie pani sama… Mężczyźni czasem po prostu nie wiedzą, czego chcą i czego im naprawdę potrzeba – rzekła, wzdychając. – Gdyby było inaczej, my, kobiety, nie byłybyśmy im potrzebne do niczego innego, niżeli do rodzenia dzieci, a tak wszak wcale nie jest. Nawet mój wuj, mąż lady Morgany, chyba musi się z tym zgodzić. Ba, on chyba przede wszystkim. – Lady Selwyn zachichotała cicho.
Skinęła głową, nie obawiając się opowiedzenia kobiecie o tych kilku chwilach, które spędziła z lordem Traversem.
– Oczywiście o tym, kim jest lord Haverlock Travers wiedziałam od lat, to nie mogłoby mi umknąć – zaczęła. – Poznałam do jednak dopiero zaledwie kilka dni temu, w trakcie wizyty w ich rodowych posiadłościach. Surowe to miejsce, ale można rzec, że… rozumiem jego urok. Tak, tak, chyb mogę tak to ująć w słowa. Lord Travers spędzał ze mną czas, gdy nasza rodzina ustalała szczegóły związane z poprawą stosunków naszych rodzin. Wydawał się… cóż, to żeglarz zauroczony w morzu. Nie omieszkał się opowiadać mi swoich morskich historii, co chyb sprawiało mu olbrzymią radość. Znacznie większą, niż sam fakt przebywania u mojego boku, co chyba muszę z żalem przyznać. Chce pani wiedzieć coś więcej? Być może powinnam rzec coś również o lordzie Lestrange? Widziałam się z nim już kilkukrotnie, toteż chyba w jego przypadku mam więcej do opowiedzenia – wyjaśniła, z dwojga złego jednak woląc skupić się na Francisie. Być może nie był idealnym kandydatem, ale Haverlock wydawał się lady Selwyn zbyt surowy i zbyt skupiony na morzu. Jednocześnie był charakterem znacznie bardziej dominującym, skupionym na samym sobie. Lord Francis zaś zdawał się być niczym woda w stawie, nienaruszona przez nurt i pozwalająca kształtować się na wiele różnych sposobów.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Specyfika spotkania polegała w dużej mierze na słuchaniu. Nie dlatego, że Veronica nie miała wiele do powiedzenia. Wręcz odwrotnie. A jednak rola, którą przyjęła, wymagała skupionego milczenia i rzeczowych odpowiedzi. To, co dodatkowo podkreślało przyjmowane zlecenie, to fakt informacji, które już podczas rozmowy zdobywała. Dyskrecja była priorytetem i miała wystarczająco pomyślunku, by nie narażać swojej reputacji dla głupich decyzji. Ale wiedza była wartością niemierzalną i wielokrotnie przekonała się, że czasem nieistotna plotka, pomagała jej w działaniu. Potrzebowała być tylko czujną, na dostępną możliwość - Cieszę się, że mamy zgodność w tej kwestii - skinęła lekko głową z pewną satysfakcją. Zdarzyło się już spotykać zbyt dumne persony, by chciały zrozumieć działania niektórych zależności, głusi na ustalenia. Chociaż młodziutka arystokratka zdawała się idealnie wpisywać w stereotyp, wykazywała się swoistą roztropnością. A tym samym zyskiwała w oczach Findlay. Oczywistym było, że nie dzieliła się podobną myślą, ale zapamiętać mogła na przyszłość ewentualność kolejnych zleceń. I chociaż mogło się to - szczególnie w tych czasach wydawać nierozważnym - nie przyjmowała każdego zlecenia. Bywały i odmowy - Nie przewidywałam niczego innego po szlachetnej damie - odezwała się powtórnie, bardziej poważnie, pamiętając, że hojność była niewymiarową cechą, a szlachcice byli wrażliwi na jej punkcie - stojąc w rożnych stronach skrajności. Panna Selwyn zdawała się znajdować po tej właściwej stronie hojności - I na stronie prywatnej się skupię - podkreśliła znacząco, zmieniając delikatnie pozycję - każde dookreślenie pozwoli mi na skuteczniejsze zdobycie pożądanych informacji - starała się nie reagować na rozbawienie, które od czasu do czasu tkało pod skórą nową emocję. Odpowiadała jednak na uśmiech i drobne, zdawałoby się niedostrzegalne gesty. Utrzymywała maskę spokoju od samego początku. I chociaż było coś dziwnie znajomego w treści przekazywanych słów, nie mogła pozwolić sobie na głębszą dyskusję. Nie zdradzając się nawet z faktem, że małżeńskie pożycie miała za sobą. Była żoną, matką i wdową. I zapewne mogłaby zdradzić młódce kilka ciekawostek, ale te trzymała dla siebie, skupiając się powtórnie na zadaniu, które jej zlecano - Nie będę prosić o szczegóły wspomnianej kwestii wuja, ale wnoszę, że panna ma rację - tym razem z namysłem wygięła usta, pozwalając nawet, by uśmiech sięgnął oczu. Kto, jak kto, ale akurat lady Morgana była znana ze swego mocnego charakteru. Łącząc ów fakt z wydarzeniami, które miały miejsce w przeciągu ostatnich miesięcy. dawało obraz kobiety silnej, której ciężko było odmówić miana władczej.
O wspomnianym kawalerze słuchała z uwagą, zapamiętując wymienione szczegóły. Nie przerywała, czekając na kontynuację - Tak, poproszę - skinęła głową i przenosząc dłoń ku sobie, na moment sięgając ust, w sugerowanym zamyśleniu - Mężczyźni mają to do siebie, że częściej skupiają się na rzeczach wokół nich. A więc i swoich pasjach. Kobiety - na relacjach - po raz pierwszy skomentowała odpowiedź swej rozmówczyni. I po raz pierwszy podzieliła się swoją wiedzą. Być może była to oczywistość, ale nie zawsze zwracało się na to uwagę. Pozwalało jednak na pewne rozeznanie, szczególnie w kontaktach z płcią przeciwną. A tym przecież interesowała się panna Selwyn.
O wspomnianym kawalerze słuchała z uwagą, zapamiętując wymienione szczegóły. Nie przerywała, czekając na kontynuację - Tak, poproszę - skinęła głową i przenosząc dłoń ku sobie, na moment sięgając ust, w sugerowanym zamyśleniu - Mężczyźni mają to do siebie, że częściej skupiają się na rzeczach wokół nich. A więc i swoich pasjach. Kobiety - na relacjach - po raz pierwszy skomentowała odpowiedź swej rozmówczyni. I po raz pierwszy podzieliła się swoją wiedzą. Być może była to oczywistość, ale nie zawsze zwracało się na to uwagę. Pozwalało jednak na pewne rozeznanie, szczególnie w kontaktach z płcią przeciwną. A tym przecież interesowała się panna Selwyn.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Veronica miała szczęście, że potrafiła słuchać. Lady Selwyn uznawała, że nie ma nic gorszego od pracownika, który ma zbyt wiele do powiedzenia. Nawet, jeśli przez wzgląd na wiek był od niej bardziej doświadczony i – kto wie – może nawet bardziej utalentowany. Chociaż tego akurat Wendelina wolała do siebie nie dopuszczać. Wszak tylko szlachetne geny zapewniały szczególne talenty.
Nic więc dziwnego, że lady Selwyn uznawała samą siebie za co najmniej wyjątkową. Zwłaszcza, że nie była przecież głupia trzpiotką, które zwykle spotykało się na salonach. Jako pewna siebie, urokliwa dama, miała do zaoferowania więcej, niż słodkie słówka. Przede wszystkim wiedziała, jak korzystać ze swoich możliwości oraz należała do jednych z najzdolniejszych alchemiczek młodego pokolenia. To sprawiało, że postrzegała siebie za lepszą nawet od większości szlachetnie urodzonych. Że też tylko poprzedni nestor ich rodu musiał dopuścić do takich zniszczeń… Na szczęście, Morgana zajęła już należne jej miejsce, a rolą Wendy było teraz jej tylko z całych sił pomagać. Należało wyplenić wszystkie chwasty.
– Tak, tak, to bywa nieco… cóż, irytujące dla młodych dam w towarzystwie. Niejedną widziałam pannę ocierającą łzy, bo jej ukochany wolał rozmawiać o nowym modelu miotły, niż jej wspaniałej sukni. – Zachichotała cicho. – Ale dzięki temu często nie spodziewają się naszych drobnych podstępków, czyniąc życie łatwiejszym i nam, i sobie samym, czyż nie? – Westchnęła, kręcąc głową.
Mężczyzn trzeba było trzymać krótko, ale tak, aby się nie zorientowali. Ot co.
– Z lordem Lestrange początkowo połączyły mnie fajerwerki – zaczęła. – Zamówił kilka sztuk, a ja wspomagałam go w wyborach. Wiem jednak, że nasi nestorzy musieli ustalać wstępne plany na moje zamążpójście, jako że szlachetny lord Lestrange zaprosił mnie do opery. Muszę przyznać, że był całkiem urokliwy, choć odnoszę wrażenie, że nie był szczególnie ukontentowany tym wieczorem. Nawet do mnie nie napisał, rozumie pani! Chciałabym wiedzieć więc, co mu się nie podobało oraz w jaki sposób mogę zyskać jego przychylność. Jak już wspominałam, zgodnie z jego wolą, lub wbrew, nie jest to dla mnie żadna różnica. – Uśmiechnęła się promiennie.
Potrzebowała męża. Potrzebowała pierścienia na palcu i dziecka. To, czy sięgnie celu przez szantaż i małżeństwo pozbawione krztyny miłości, czy też rozkocha w sobie wybranka nie miało znaczenia. A tego, żeby jej ukochany zachowywał się zgodnie z etykietą dopilnuje już samodzielnie.
Nic więc dziwnego, że lady Selwyn uznawała samą siebie za co najmniej wyjątkową. Zwłaszcza, że nie była przecież głupia trzpiotką, które zwykle spotykało się na salonach. Jako pewna siebie, urokliwa dama, miała do zaoferowania więcej, niż słodkie słówka. Przede wszystkim wiedziała, jak korzystać ze swoich możliwości oraz należała do jednych z najzdolniejszych alchemiczek młodego pokolenia. To sprawiało, że postrzegała siebie za lepszą nawet od większości szlachetnie urodzonych. Że też tylko poprzedni nestor ich rodu musiał dopuścić do takich zniszczeń… Na szczęście, Morgana zajęła już należne jej miejsce, a rolą Wendy było teraz jej tylko z całych sił pomagać. Należało wyplenić wszystkie chwasty.
– Tak, tak, to bywa nieco… cóż, irytujące dla młodych dam w towarzystwie. Niejedną widziałam pannę ocierającą łzy, bo jej ukochany wolał rozmawiać o nowym modelu miotły, niż jej wspaniałej sukni. – Zachichotała cicho. – Ale dzięki temu często nie spodziewają się naszych drobnych podstępków, czyniąc życie łatwiejszym i nam, i sobie samym, czyż nie? – Westchnęła, kręcąc głową.
Mężczyzn trzeba było trzymać krótko, ale tak, aby się nie zorientowali. Ot co.
– Z lordem Lestrange początkowo połączyły mnie fajerwerki – zaczęła. – Zamówił kilka sztuk, a ja wspomagałam go w wyborach. Wiem jednak, że nasi nestorzy musieli ustalać wstępne plany na moje zamążpójście, jako że szlachetny lord Lestrange zaprosił mnie do opery. Muszę przyznać, że był całkiem urokliwy, choć odnoszę wrażenie, że nie był szczególnie ukontentowany tym wieczorem. Nawet do mnie nie napisał, rozumie pani! Chciałabym wiedzieć więc, co mu się nie podobało oraz w jaki sposób mogę zyskać jego przychylność. Jak już wspominałam, zgodnie z jego wolą, lub wbrew, nie jest to dla mnie żadna różnica. – Uśmiechnęła się promiennie.
Potrzebowała męża. Potrzebowała pierścienia na palcu i dziecka. To, czy sięgnie celu przez szantaż i małżeństwo pozbawione krztyny miłości, czy też rozkocha w sobie wybranka nie miało znaczenia. A tego, żeby jej ukochany zachowywał się zgodnie z etykietą dopilnuje już samodzielnie.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W aktualnych okolicznościach i czasach, czystość jej krwi działała na korzyść zdobywanych zleceniowo relacji. Nie obnosiła się ze wspomnianym faktem, ale znajdowała się już w sytuacjach, gdzie wartość współcześnie hołdowanej idei, podparła jej sytuację na korzyść. Nie miała tez większych skrupułów, by wykorzystać dostępne środki, gdy zachodziła taka potrzeba. Działała zgodnie z własnym kodeksem moralnym, dbając przede wszystkim o tych, na których jej zależało, stanowili część wykonywanego zlecenia lub zdobyli jej przychylność. Ale i w tej materii nie odsłaniała zamiarów, chowając myśli głęboko pod wyćwiczoną maską spokoju. Ta sama, przydawała się szczególnie w kontaktach z klientem trudnym, bądź wyjątkowym. Szlacheckie damy należały do tej ostatniej kategorii, nie przyjmując jednak każdego polecenia, jakie jej zgłoszono.
Każde, nowe spotkanie podciągały tak jej wiedzę, jak i preferowane przez arystokrację zachowania. Opierała się tak na obserwacji, plotkach, historycznej wiedzy, jak i samych, bezpośrednich reakcjach. Duma i wysokie poczucie wartości były jednymi z najwyżej cenionymi - przynajmniej w konserwatywnych rodach. Szczegółów wciąż uczyła się i zdobywała sama. Pośrednio lub bezpośrednio. W kwestii kobiet, mogła też działać na bazie osobistego doświadczenia. Natura kobiet - chociaż w rożnym stopniu wyolbrzymiona, czy zduszona, wciąż odzywała się i naznaczała spotykane czarownice - Prawda - skinęła głową, rozciągając usta w uśmiechu. Coś bardziej naturalnego zakołysało się w spojrzeniu - Panna, jak widzę, potrafi wykorzystać uznane przez mężczyzn słabości na swoja korzyść - to była cecha, którą Veronica sama ceniła. W męskim świecie, szczególnie tym czarodziejskim, rola kobiet nie wypływała wysoko. Znała swoje miejsce, ale tak, jak znała najważniejsze sylwetki czarownic o ogromnej mocy i niesamowitej historii, tak sama starała się wprowadzać w życie znamiona cenionych zachowań i działań. To, co było w niej, jako kobiecie odczytywano jako słabe, potrafiło stać się siłą. I tę cechę dostrzegała u swej rozmówczyni. Co prawda, nie wyobrażała sobie "trzymania mężczyzn krótko", ale potrafiła wypracować sensowny kompromis. Miała w tym wprawę przez prawie 15-letnie małżeństwo. Miała też świadomość, że mężczyźni mieli swoje sztuczki, które bardzo szybko potrafiły przeciągnąć szalę sukcesu na własną korzyść. I wcale nie chodziło o siłowe rozwiązania. Krótkie wspomnienie i twarz męża zamigotała na granicy przywołanego wspomnienia, ale pospiesznie zepchnęła je, skupiając się na słowach szlachcianki.
Nie dała sobie prawa, by uśmiech umknął poza myśli. Znała zbyt dobrze upodobania lorda Lestrange, ale i ta wiedza mogła być uchylona tylko częściowo. I na pewno nie podczas dzisiejszej rozmowy. Wciąż potrzebowała uszczegółowić posiadaną wiedzę - Dobrze, to powinno mi pomóc.... w stosownej zdobyczy - miarkowała mimikę własnych gestów. W zderzeniu z tak intensywną i bardzo dosadną formą realizacji powinności, charakterystycznej dla arystokracji. A na pewno dla ich kobiet - Jeśli jest jeszcze coś, co chciałaby mi Panna powiedzieć - proszę. Jeśli to wszystko, pozwolę sobie odejść - planów młodej Selwyn wolała głębiej nie rozczytywać. Jeśli nie musiała, nie sięgała po szczególnie prywatne doświadczenia - Skontaktuję się listowanie - dodała jeszcze, czekając na gest lub przyzwolenie od swej szlachetnej towarzyszki. Dziś, także zleceniodawczyni. Miała nadzieję, że bardzo hojnej.
Każde, nowe spotkanie podciągały tak jej wiedzę, jak i preferowane przez arystokrację zachowania. Opierała się tak na obserwacji, plotkach, historycznej wiedzy, jak i samych, bezpośrednich reakcjach. Duma i wysokie poczucie wartości były jednymi z najwyżej cenionymi - przynajmniej w konserwatywnych rodach. Szczegółów wciąż uczyła się i zdobywała sama. Pośrednio lub bezpośrednio. W kwestii kobiet, mogła też działać na bazie osobistego doświadczenia. Natura kobiet - chociaż w rożnym stopniu wyolbrzymiona, czy zduszona, wciąż odzywała się i naznaczała spotykane czarownice - Prawda - skinęła głową, rozciągając usta w uśmiechu. Coś bardziej naturalnego zakołysało się w spojrzeniu - Panna, jak widzę, potrafi wykorzystać uznane przez mężczyzn słabości na swoja korzyść - to była cecha, którą Veronica sama ceniła. W męskim świecie, szczególnie tym czarodziejskim, rola kobiet nie wypływała wysoko. Znała swoje miejsce, ale tak, jak znała najważniejsze sylwetki czarownic o ogromnej mocy i niesamowitej historii, tak sama starała się wprowadzać w życie znamiona cenionych zachowań i działań. To, co było w niej, jako kobiecie odczytywano jako słabe, potrafiło stać się siłą. I tę cechę dostrzegała u swej rozmówczyni. Co prawda, nie wyobrażała sobie "trzymania mężczyzn krótko", ale potrafiła wypracować sensowny kompromis. Miała w tym wprawę przez prawie 15-letnie małżeństwo. Miała też świadomość, że mężczyźni mieli swoje sztuczki, które bardzo szybko potrafiły przeciągnąć szalę sukcesu na własną korzyść. I wcale nie chodziło o siłowe rozwiązania. Krótkie wspomnienie i twarz męża zamigotała na granicy przywołanego wspomnienia, ale pospiesznie zepchnęła je, skupiając się na słowach szlachcianki.
Nie dała sobie prawa, by uśmiech umknął poza myśli. Znała zbyt dobrze upodobania lorda Lestrange, ale i ta wiedza mogła być uchylona tylko częściowo. I na pewno nie podczas dzisiejszej rozmowy. Wciąż potrzebowała uszczegółowić posiadaną wiedzę - Dobrze, to powinno mi pomóc.... w stosownej zdobyczy - miarkowała mimikę własnych gestów. W zderzeniu z tak intensywną i bardzo dosadną formą realizacji powinności, charakterystycznej dla arystokracji. A na pewno dla ich kobiet - Jeśli jest jeszcze coś, co chciałaby mi Panna powiedzieć - proszę. Jeśli to wszystko, pozwolę sobie odejść - planów młodej Selwyn wolała głębiej nie rozczytywać. Jeśli nie musiała, nie sięgała po szczególnie prywatne doświadczenia - Skontaktuję się listowanie - dodała jeszcze, czekając na gest lub przyzwolenie od swej szlachetnej towarzyszki. Dziś, także zleceniodawczyni. Miała nadzieję, że bardzo hojnej.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniosła brew, uśmiechając się i śmiejąc się cicho, elegancko, jak na taką pannę jak ona przystało.
– Jaka byłaby ze mnie dama, gdybym nie potrafiła? – Uniosła brew. – Wszak według niektórych to wręcz nasz… jak to się mówi? Zawód. Och, to proste spojrzenie na arystokratyczne życie. – Westchnęła, nieco teatralnie trzepocząc rzęsami.
Wiedziała o tym z plotek z prywatną służba. Rzecz jasna, nie śmiała się zniżyć do tego, aby robić to publicznie, ale przecież bycie sam na sam z młodymi panienkami nie było niczym niezwykłym. Dopóki ich krew była stosunkowo czysta, a wychowanie nienaganne, lady Selwyn szanowała nawet niektóre z ich porad. Mimo wszystko, arystokracji nie było przecież nadmiernie dużo i nie zawsze dało się otaczać tylko tymi dobrze urodzonymi.
– Żywię taką głęboką nadzieję – powiedziała, kiwając głową. – Nie, nie… chyba w tej chwili nic więcej nie przychodzi mi na myśl. Chociaż… jeśli wyjaśniłaby pani, skąd słabość lorda Lestrange do kręcących się butelek… cóż, tak, to chyba ciekawostka, której chętnie bym się dowiedziała – stwierdziła, przypominając sobie jeden z listów Francisa.
Zastanowiła się przez chwilę. Czy to wszystko? Wolała niczego nie pomijać, preferując osobiste spotknia.
– Wydaje mi się, że nic więcej naprawdę nie mam już do dodania. – Westchnęła. – Caren, odprowadź panią Vivienne do drzwi, bardzo cię proszę – powiedziała, podnosząc nieco głos i na chwilę spoglądając na młodą dziewczynę. Po chwili jednak ponownie skupiła się na zatrudnianej przez sobie kobiecie: – Czekam w takim razie na wieści od pani. Kiedy mogę się spodziewać jakichkolwiek… pierwszych raportów? Proszę pamiętać, że bardzo, bardzo zależy mi na czasie – podkreśliła.
Zaczekała, aż kobieta wszystko jej wyjaśni, aby następnie wstać i pożegnać własnego gościa. Poczuła przy tym, jak coś w jej żołądku się zaciska. Czy to coś da? Musi dać. Jak najszybciej. A jeśli nie… to… to… to czy nie byłby szczęśliwsza?
Nie, koniec, stop – nie ma prawa tak myśleć. Ród potrzebował karty przetargowej, a ona była obecnie jedną z ostatnich. Jeśli Morgana każde jej poślubić starego żaberta dla dobra rodziny nie będzie mogła się wahać. Tylko to i jedynie to może przynieść szczęście jej bliskim i rodzinie. Nic więcej.
– Jaka byłaby ze mnie dama, gdybym nie potrafiła? – Uniosła brew. – Wszak według niektórych to wręcz nasz… jak to się mówi? Zawód. Och, to proste spojrzenie na arystokratyczne życie. – Westchnęła, nieco teatralnie trzepocząc rzęsami.
Wiedziała o tym z plotek z prywatną służba. Rzecz jasna, nie śmiała się zniżyć do tego, aby robić to publicznie, ale przecież bycie sam na sam z młodymi panienkami nie było niczym niezwykłym. Dopóki ich krew była stosunkowo czysta, a wychowanie nienaganne, lady Selwyn szanowała nawet niektóre z ich porad. Mimo wszystko, arystokracji nie było przecież nadmiernie dużo i nie zawsze dało się otaczać tylko tymi dobrze urodzonymi.
– Żywię taką głęboką nadzieję – powiedziała, kiwając głową. – Nie, nie… chyba w tej chwili nic więcej nie przychodzi mi na myśl. Chociaż… jeśli wyjaśniłaby pani, skąd słabość lorda Lestrange do kręcących się butelek… cóż, tak, to chyba ciekawostka, której chętnie bym się dowiedziała – stwierdziła, przypominając sobie jeden z listów Francisa.
Zastanowiła się przez chwilę. Czy to wszystko? Wolała niczego nie pomijać, preferując osobiste spotknia.
– Wydaje mi się, że nic więcej naprawdę nie mam już do dodania. – Westchnęła. – Caren, odprowadź panią Vivienne do drzwi, bardzo cię proszę – powiedziała, podnosząc nieco głos i na chwilę spoglądając na młodą dziewczynę. Po chwili jednak ponownie skupiła się na zatrudnianej przez sobie kobiecie: – Czekam w takim razie na wieści od pani. Kiedy mogę się spodziewać jakichkolwiek… pierwszych raportów? Proszę pamiętać, że bardzo, bardzo zależy mi na czasie – podkreśliła.
Zaczekała, aż kobieta wszystko jej wyjaśni, aby następnie wstać i pożegnać własnego gościa. Poczuła przy tym, jak coś w jej żołądku się zaciska. Czy to coś da? Musi dać. Jak najszybciej. A jeśli nie… to… to… to czy nie byłby szczęśliwsza?
Nie, koniec, stop – nie ma prawa tak myśleć. Ród potrzebował karty przetargowej, a ona była obecnie jedną z ostatnich. Jeśli Morgana każde jej poślubić starego żaberta dla dobra rodziny nie będzie mogła się wahać. Tylko to i jedynie to może przynieść szczęście jej bliskim i rodzinie. Nic więcej.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Opanowanie i uprzejme zainteresowanie było podstawą komunikacji z obcymi. A na pewno z wysoko urodzonymi damami. W grę nie wchodziła ani nadmierna dociekliwość, ani obojętność - przynajmniej do czasu, aż stosownie pozna klienta. Kontakt z panną Selwyn był nowością, a więc i potrzebowała zastosować odpowiednie środki ostrożności, dbając o komfort rozmowy i dyskrecji. Miała zbyt wiele do stracenia, by zachować się głupio, a szlachcianka dobitnie o tym przypomniała. Findlay mogła zyskać wiele. I równie dużo utracić - Pozwolę sobie stwierdzić, że to wciąż wyjątkowa cecha - delikatny, przyjazny uśmiech, co jakiś czas pojawiał się na ustach Veroniki. Stosownie do słów i nadarzającej się okazji. Przygłupie grymasy kończyły się zazwyczaj czyjąś obrazą. Tylko przelotnie zastanowiła się nad źródłem wiedzy Wendeliny. Kusiły ją nawet słowa ...ale musisz się jeszcze wiele nauczyć, jednak taktownie przemilczała myśl, blokując ewentualną, mimiczną podpowiedź, co do własnych wniosków.
- Kręcących się butelek?... - uniosła brwi w zaciekawieniu - nie powiem, ciekawe zainteresowanie - podsumowała lakonicznie, prostując się w miejscu i myśli szukając już jakiejkolwiek podpowiedzi. Znając Francisa, była to albo wymówka na jedną z niefortunnych informacji, albo żart, albo... zawoalowana prawda. Nie znała jednak kontekstu, a w tym wypadku, chociaż była ciekawa, zdecydowanie nie wypadało drążyć tematu. Jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, miała zamiar dowiedzieć się wszystkiego sama - Ciekawostki mają w sobie wiele uroku - zgodziła się, mrużąc oczy i podniosła się z miejsca. Poprawiła materiał długiej spódnicy, która miękko opadła do kostek. Zsunęła tez nieco głębiej brzegi ciemnego płaszcza, gotowa do wyjścia, gdy tylko rzeczona Caren pojawiła się cicho, niczym duch. Dziewczyna miała dyg do tego, by pojawiać się niemal niepostrzeżenie. Co prawda czasem niezdarnie kończąc, ale doświadczenie było do nabycia. Widziała potencjał. I jeśli tylko lady Selwyn zainwestuje w jej edukację, powinna zdobyć bardzo przydatnego sojusznika. I ów fakt, Veronica powinna zapamiętać. Na przyszłość.
- Wkrótce. I będę miała tę wiedzę na względzie - podkreśliła mocniej ostatnie zdanie i z lekkim skinieniem głowy pożegnała się. Dała się poprowadzić służce, zapamiętując, że droga, którą pokonywały, była tą samą, którą przyszły. Dobrze. Miała do wykonania nowe zlecenie. Nieco bardziej wymagające, warząc w myśli samą znajomość z lordem Lestrange. Zdecydowanie musiała podejść do sprawy ostrożnie. Ceniła sobie tak nowy kontakt, jak i stałą współpracę z Francisem. Wiedza więc musiała zostać odpowiednio przesiana.
| zt x2
- Kręcących się butelek?... - uniosła brwi w zaciekawieniu - nie powiem, ciekawe zainteresowanie - podsumowała lakonicznie, prostując się w miejscu i myśli szukając już jakiejkolwiek podpowiedzi. Znając Francisa, była to albo wymówka na jedną z niefortunnych informacji, albo żart, albo... zawoalowana prawda. Nie znała jednak kontekstu, a w tym wypadku, chociaż była ciekawa, zdecydowanie nie wypadało drążyć tematu. Jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, miała zamiar dowiedzieć się wszystkiego sama - Ciekawostki mają w sobie wiele uroku - zgodziła się, mrużąc oczy i podniosła się z miejsca. Poprawiła materiał długiej spódnicy, która miękko opadła do kostek. Zsunęła tez nieco głębiej brzegi ciemnego płaszcza, gotowa do wyjścia, gdy tylko rzeczona Caren pojawiła się cicho, niczym duch. Dziewczyna miała dyg do tego, by pojawiać się niemal niepostrzeżenie. Co prawda czasem niezdarnie kończąc, ale doświadczenie było do nabycia. Widziała potencjał. I jeśli tylko lady Selwyn zainwestuje w jej edukację, powinna zdobyć bardzo przydatnego sojusznika. I ów fakt, Veronica powinna zapamiętać. Na przyszłość.
- Wkrótce. I będę miała tę wiedzę na względzie - podkreśliła mocniej ostatnie zdanie i z lekkim skinieniem głowy pożegnała się. Dała się poprowadzić służce, zapamiętując, że droga, którą pokonywały, była tą samą, którą przyszły. Dobrze. Miała do wykonania nowe zlecenie. Nieco bardziej wymagające, warząc w myśli samą znajomość z lordem Lestrange. Zdecydowanie musiała podejść do sprawy ostrożnie. Ceniła sobie tak nowy kontakt, jak i stałą współpracę z Francisem. Wiedza więc musiała zostać odpowiednio przesiana.
| zt x2
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 28 lipca
Ostatnie miesiące spowijała ją choroba. Niemoc sprawiała, że niemal nie opuszczała łóżka, co zaś przyprawiało lady Selwyn o rosnącą wciąż irytację, którą mogła wyładowywać wyłącznie na rodzinnych skrzatach. Te jednak szybko nauczyły się unikać Wendeliny, nie wchodząc jej w drogę. Sfrustrowana i samotna, pochłaniała księgi, mając nadzieję, że ostatnie dobre partie nie uciekają jej sprzed nosa.
Nie czuła się jeszcze na tyle na siłach, aby opuścić rodzinną posiadłość, choć miała nadzieję, że w najbliższych tygodniach czy dniach będzie mogła w końcu zmienić nieco otoczenie. Dziś jednak rodzina spodziewała się gości i Wendelina nie mogła odpuścić takiej okazji. Rozkazała ubrać się w szaty adekwatne do sytuacji. Czarna suknia z pomarańczowymi akcentami oraz karmazynowymi broszkami w kształcie salamander zdecydowanie wpasowywała się w gusta już nie takiej młodej lady. Przejrzała się w lustrze, poprawiając upięcie i ruszyła do ogrodu, gdzie odbywało się spotkanie.
Goście już przybyli, jednak lady Selwyn dopiero co pozbyła się bólu głowy, toteż uznała, że jej spóźnienie jest w pełni uzasadnione. Pojawiła się w pełnej krasie, asystowana przez dwa skrzaty, które pilnowały, by cierpiąca na śmiertelną bladość arystokratka nie zrobiła sobie krzywdy w trakcie drogi do ogrodów. Skupiona na tym, aby dotrzeć do celu, nawet nie zauważała przemykających po ogrodach salamander.
– Miło mi Was widzieć, drogie lady i lordowie – powiedziała, unosząc suknię i kłaniając się. – Wybaczcie za spóźnienie, niemoc dała mi się we znaki.
Nie lubiła przyznawać się do tego, że coś się z nią działo. W końcu to zdrowe, silne młode kobiety były najbardziej poszukiwane przez kawalerów. Kiedy jednak była nieco spóźniona trudno było chyba o lepszą wymówkę.
Po wymianie powitań i grzeczności, Wendelina podeszła do młodej lady Travers, wiedząc, że właśnie to jest od niej wymagane. Starsi niech zajmują się sobą, młode damy zaś niech budują powiązania ze swoim pokoleniem.
– Gdy w maju zeszłego roku odwiedziłam waszą posiadłość, lady Travers, nie mogłam obejść się z podziwu, jak niezwykły jest Corbenic Castle, ale widzę, że to miejsce ukrywa jeszcze więcej skarbów. Nie widziałam się wówczas z lady – zauważyła z łagodnym uśmiechem na ustach.
Ostatnie miesiące spowijała ją choroba. Niemoc sprawiała, że niemal nie opuszczała łóżka, co zaś przyprawiało lady Selwyn o rosnącą wciąż irytację, którą mogła wyładowywać wyłącznie na rodzinnych skrzatach. Te jednak szybko nauczyły się unikać Wendeliny, nie wchodząc jej w drogę. Sfrustrowana i samotna, pochłaniała księgi, mając nadzieję, że ostatnie dobre partie nie uciekają jej sprzed nosa.
Nie czuła się jeszcze na tyle na siłach, aby opuścić rodzinną posiadłość, choć miała nadzieję, że w najbliższych tygodniach czy dniach będzie mogła w końcu zmienić nieco otoczenie. Dziś jednak rodzina spodziewała się gości i Wendelina nie mogła odpuścić takiej okazji. Rozkazała ubrać się w szaty adekwatne do sytuacji. Czarna suknia z pomarańczowymi akcentami oraz karmazynowymi broszkami w kształcie salamander zdecydowanie wpasowywała się w gusta już nie takiej młodej lady. Przejrzała się w lustrze, poprawiając upięcie i ruszyła do ogrodu, gdzie odbywało się spotkanie.
Goście już przybyli, jednak lady Selwyn dopiero co pozbyła się bólu głowy, toteż uznała, że jej spóźnienie jest w pełni uzasadnione. Pojawiła się w pełnej krasie, asystowana przez dwa skrzaty, które pilnowały, by cierpiąca na śmiertelną bladość arystokratka nie zrobiła sobie krzywdy w trakcie drogi do ogrodów. Skupiona na tym, aby dotrzeć do celu, nawet nie zauważała przemykających po ogrodach salamander.
– Miło mi Was widzieć, drogie lady i lordowie – powiedziała, unosząc suknię i kłaniając się. – Wybaczcie za spóźnienie, niemoc dała mi się we znaki.
Nie lubiła przyznawać się do tego, że coś się z nią działo. W końcu to zdrowe, silne młode kobiety były najbardziej poszukiwane przez kawalerów. Kiedy jednak była nieco spóźniona trudno było chyba o lepszą wymówkę.
Po wymianie powitań i grzeczności, Wendelina podeszła do młodej lady Travers, wiedząc, że właśnie to jest od niej wymagane. Starsi niech zajmują się sobą, młode damy zaś niech budują powiązania ze swoim pokoleniem.
– Gdy w maju zeszłego roku odwiedziłam waszą posiadłość, lady Travers, nie mogłam obejść się z podziwu, jak niezwykły jest Corbenic Castle, ale widzę, że to miejsce ukrywa jeszcze więcej skarbów. Nie widziałam się wówczas z lady – zauważyła z łagodnym uśmiechem na ustach.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Ostatnio zmieniony przez Wendelina Selwyn dnia 12.11.23 20:31, w całości zmieniany 1 raz
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie przepadała za momentami, w których nakazywano jej konkretnych relacji, choć nawet szczyt aktorstwa potrafił sięgnąć jej wtedy zenitu. Znalazła się więc w Beaulieu, którego kunszt leżał przede wszystkim w zdrajcach w ogniu, który był jej półwilej części wyjątkowo bliski. Łapała się na cichej obserwacji, starając - usilnie wprost - pozostać z dala od centrum wydarzeń, to jednak było karkołomne, gdy spojrzenia nieumyślnie trafiały w obręb kobiecej sylwetki. Skromność obejmowała mimo to ramy jej stroju, niosąc prostotę kroju i delikatność biżuterii jako atut w samej sobie sylwetce, która lśniła naturalny, pożądanym wprost blaskiem. A mimo to, mimo jej wyważenia, twarz pozostawała chłodna i analizująca, na pozór niechętna do rozmowy, którą lada moment miała rozpocząć.
Uniosła łagodnie brew, gdy zasłyszane słowa zmaterializowały się w postaci lady Selwyn. Niemoc była w istocie tym, co zatraciła w harcie ducha, niosąc dziedzictwo władców mórz ponad dziecięce, czy nawet kobiece dolegliwości. Poza magicznym katarem, wydawała się nienaruszalna - natura sprzyjała odważnym, zaś Imogen miała w sobie odwagę by chcieć i przeć w przód, nawet gdy życie postanowiło odebrać jej samą siebie. Nie skwitowała jednak w żaden sposób słów rudowłosej szlachcianki, pozostając na kamiennej, czy może raczej porcelanowej twarzy, niezmiennie nienaruszoną fasadę obojętności. Miały się dziś poznać, po to wszak została zaproszona do pałacu w Boreham, a choć świadomość dość dojrzałego wieku lady Selwyn nie grała na jej przychylność, to lady Travers pozostawała ostatnią osobą do szemranych opinii. Sama nie była godną, ponoć i to fakt utraty w boleściach jednej z najwyższych w ich świecie wartości sprawiał, że nikt nie otrzymał od niej surowszego osądu, niż ledwie obiektywna analiza.
– Lady Selwyn! – Stosunkowo niski, aksamitny głos był pierwszą odpowiedzią na skierowane do niej słowa. Uśmiech ugościł grzecznościowo na kobiecej twarzy, nim dodała kolejne zgłoski perlistego angielskiego akcentu. – Corbenic skrywa z pewnością kolejne skarby, ale... cóż mogę rzec, to w tymże pałacu ujrzałam jedno z najwybitniejszych dzieł Artyoma Zhernakova. Wybitny, magiczny artysta, słyszała lady historię jego twórczości? – Wypowiedziane z idealnym akcentem rosyjskie personalia odbiły się w uszach, wskazując na znajomość lady Travers nie tylko w kulturze, co przede wszystkim w języku ludzi Sybiru. Nie chciała oddawać się czczym komplementom, te słyszała bowiem zbyt często, by nie być świadomą wartości idącej za pólwilą krwią. Jeśli miała wynieść z tegoż spotkania, była to rozmowa. Czy lady Selwyn była godna nieść ten ciężar, czy jednak wiszące nad jej głową staropanieństwo miało odzwierciedlenie w prostocie umysłu, która - w co wątpiła, patrząc na prymitywne zachowania niektórych z angielskich lordów - potrafiła dobitnie powstrzymać amantów przed dalszymi rozważaniami? Obie, definitywnie, potrzebowały w tym dniu rozjuszenia, swojego rodzaju zapalnika, który rozprzestrzeni ogień batalii na płonnym gruncie kobiecych spostrzeżeń. Dokąd je to zaprowadzi?
Uniosła łagodnie brew, gdy zasłyszane słowa zmaterializowały się w postaci lady Selwyn. Niemoc była w istocie tym, co zatraciła w harcie ducha, niosąc dziedzictwo władców mórz ponad dziecięce, czy nawet kobiece dolegliwości. Poza magicznym katarem, wydawała się nienaruszalna - natura sprzyjała odważnym, zaś Imogen miała w sobie odwagę by chcieć i przeć w przód, nawet gdy życie postanowiło odebrać jej samą siebie. Nie skwitowała jednak w żaden sposób słów rudowłosej szlachcianki, pozostając na kamiennej, czy może raczej porcelanowej twarzy, niezmiennie nienaruszoną fasadę obojętności. Miały się dziś poznać, po to wszak została zaproszona do pałacu w Boreham, a choć świadomość dość dojrzałego wieku lady Selwyn nie grała na jej przychylność, to lady Travers pozostawała ostatnią osobą do szemranych opinii. Sama nie była godną, ponoć i to fakt utraty w boleściach jednej z najwyższych w ich świecie wartości sprawiał, że nikt nie otrzymał od niej surowszego osądu, niż ledwie obiektywna analiza.
– Lady Selwyn! – Stosunkowo niski, aksamitny głos był pierwszą odpowiedzią na skierowane do niej słowa. Uśmiech ugościł grzecznościowo na kobiecej twarzy, nim dodała kolejne zgłoski perlistego angielskiego akcentu. – Corbenic skrywa z pewnością kolejne skarby, ale... cóż mogę rzec, to w tymże pałacu ujrzałam jedno z najwybitniejszych dzieł Artyoma Zhernakova. Wybitny, magiczny artysta, słyszała lady historię jego twórczości? – Wypowiedziane z idealnym akcentem rosyjskie personalia odbiły się w uszach, wskazując na znajomość lady Travers nie tylko w kulturze, co przede wszystkim w języku ludzi Sybiru. Nie chciała oddawać się czczym komplementom, te słyszała bowiem zbyt często, by nie być świadomą wartości idącej za pólwilą krwią. Jeśli miała wynieść z tegoż spotkania, była to rozmowa. Czy lady Selwyn była godna nieść ten ciężar, czy jednak wiszące nad jej głową staropanieństwo miało odzwierciedlenie w prostocie umysłu, która - w co wątpiła, patrząc na prymitywne zachowania niektórych z angielskich lordów - potrafiła dobitnie powstrzymać amantów przed dalszymi rozważaniami? Obie, definitywnie, potrzebowały w tym dniu rozjuszenia, swojego rodzaju zapalnika, który rozprzestrzeni ogień batalii na płonnym gruncie kobiecych spostrzeżeń. Dokąd je to zaprowadzi?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Ostatnio zmieniony przez Imogen Travers dnia 09.11.23 23:54, w całości zmieniany 1 raz
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Nastrój Wendeliny, jak zwykle w przypadku spotkań tego typu, nie był wcale w szczytowej formie. Gdyby spotkania arystokratów obracały się wokół piękna nauki i potęgi magicznej mocy! Niestety, rozmowa zwykle schodziła na psy i to nie raz dosłownie – arystokratki często uwielbiały opowiadać o swoich puchatych pupilach. Oraz o swoich pupilach na obrazach. I w sztukach teatralnych. I na parapetach, w roli żywych statuetek… Ugh, lady Selwyn robiło się niedobrze na samą myśl.
Nie mogła jednak skupiać się na teoretyzowaniu, w którą stronę zwiedzie ją rozmowa, dlatego że Imogen Travers nie pozostała dłużna jej słowom. Wendelina uśmiechnęła się szeroko, kiwając głową.
– To zasługa mojej matki, ma doskonałe gusta, jeśli chodzi o dobór artystów, których dzieła można podziwiać w Beaulieu – rzekła pewnym tonem, choć szczerze mówiąc, wcale tak pewna nie była; słyszała to nazwisko i wydawało jej się, że właśnie matula jest odpowiedzialna za sprowadzenie obrazów tegoż mistrza do pałacu, jednak nie była tym tematem aż tak zainteresowana. – Niestety, nie dane było mi się w nią wgłębiać, ale jestem przekonana, że ty, droga lady Travers… Imogen, mogę tak się zwracać?... doskonale ją znasz. – Ton głosu Wendeliny był miękki i łagodny, zachęcający, aby z ust młodej damy wylały się kolejne słowa na temat artysty.
Niech Imogen ma swój moment. Niech opowie jej historie o utalentowanym malarzu, zaprezentuje swój rosyjski akcent, niech rozłoży pawi ogon i przez chwilę cieszy się swoją wiedzą. Wendelina była przekonana, że i tak jej osobista wiedza jest zdecydowanie szersza niż nieco młodszej od niej damy, a taka pewność nie mogła zostać zachwiana przez przytoczenie biogramu nieinteresującego lady Selwyn artysty.
Gdy obok dam przeszedł skrzat z tacą, Wendelina gestem dłoni zaproponowała kieliszek swojej towarzystwie.
– Prowansalskie czerwone wytrawne z 1949 roku, wyborne w smaku, lecz nie wiążące umysłu – wyjaśniła. Damy wszakże nie mogły upijać się do nieprzytomności, ale jednocześnie trudno byłoby wymagać, by ktokolwiek mógł oprzeć się bukietowi takich smaków i zapachów, do jakich arystokracja miała dostęp.
Wendelina nie była wcale szczególnie skora do sięgania po alkohol, jednak musiała sama przed sobą przyznać, że wytrawne wina były czymś, co w ostatnim czasie szczególnie przypadało jej do gustu. Słodkie były zaś zupełnie innym światem – lady Selwyn tak często była raczona słodkościami w trakcie przyjęć, że takie smaki już dawno przestały na niej robić jakiekolwiek wrażenie. Rzecz jasna, nie miała zamiaru się do tego nikomu przyznawać.
Nie mogła jednak skupiać się na teoretyzowaniu, w którą stronę zwiedzie ją rozmowa, dlatego że Imogen Travers nie pozostała dłużna jej słowom. Wendelina uśmiechnęła się szeroko, kiwając głową.
– To zasługa mojej matki, ma doskonałe gusta, jeśli chodzi o dobór artystów, których dzieła można podziwiać w Beaulieu – rzekła pewnym tonem, choć szczerze mówiąc, wcale tak pewna nie była; słyszała to nazwisko i wydawało jej się, że właśnie matula jest odpowiedzialna za sprowadzenie obrazów tegoż mistrza do pałacu, jednak nie była tym tematem aż tak zainteresowana. – Niestety, nie dane było mi się w nią wgłębiać, ale jestem przekonana, że ty, droga lady Travers… Imogen, mogę tak się zwracać?... doskonale ją znasz. – Ton głosu Wendeliny był miękki i łagodny, zachęcający, aby z ust młodej damy wylały się kolejne słowa na temat artysty.
Niech Imogen ma swój moment. Niech opowie jej historie o utalentowanym malarzu, zaprezentuje swój rosyjski akcent, niech rozłoży pawi ogon i przez chwilę cieszy się swoją wiedzą. Wendelina była przekonana, że i tak jej osobista wiedza jest zdecydowanie szersza niż nieco młodszej od niej damy, a taka pewność nie mogła zostać zachwiana przez przytoczenie biogramu nieinteresującego lady Selwyn artysty.
Gdy obok dam przeszedł skrzat z tacą, Wendelina gestem dłoni zaproponowała kieliszek swojej towarzystwie.
– Prowansalskie czerwone wytrawne z 1949 roku, wyborne w smaku, lecz nie wiążące umysłu – wyjaśniła. Damy wszakże nie mogły upijać się do nieprzytomności, ale jednocześnie trudno byłoby wymagać, by ktokolwiek mógł oprzeć się bukietowi takich smaków i zapachów, do jakich arystokracja miała dostęp.
Wendelina nie była wcale szczególnie skora do sięgania po alkohol, jednak musiała sama przed sobą przyznać, że wytrawne wina były czymś, co w ostatnim czasie szczególnie przypadało jej do gustu. Słodkie były zaś zupełnie innym światem – lady Selwyn tak często była raczona słodkościami w trakcie przyjęć, że takie smaki już dawno przestały na niej robić jakiekolwiek wrażenie. Rzecz jasna, nie miała zamiaru się do tego nikomu przyznawać.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ci, którzy oceniali arystokratki ledwie po tym, że nie pełniły ról i ograniczały się do narzuconego wychowania, ten nie doceniał i nie kalkulował prawd rządzących światem. Te, które uważano za głupie, pojęły bowiem lepszą edukację niż większość stąpających po globie osób, na piedestale tłumacząc to przede wszystkim finansami, ale także - po prostu - dostępem do edukacji, który nadal graniczył z cudem w mniej zamożnych fragmentach nawet tego najbardziej rozwiniętego kontynentu. Za pazuchą pustych uśmiechów niejednokrotnie kryły się wartości, ale też własne przemyślenia i gra, którą dla dobra rodzin. Milcz i rób swoje przyświecało wielu żywotom, milcz mimo swojej opinii, bo to da przyszłość twoim dzieciom, tobie, twojej rodzinie. Bywały też jednak kobiety niegodne, niekiedy puste, a kiedy indziej hańbiące tradycji, którą pieczołowicie powinny bronić. Czy odpowiedź, do których z nich należały będące tu damy, była oczywista? Absolutnie nie. Kim była lady Selwyn, która winna być już żoną i szykować się do roli matki? Kim była Imogen, w niesionym sekrecie niosąc pogorzelisko rodziny, jeśli takowy wyszedłby na światło dzienne? Takie spotkania niosły więcej, zdecydowanie więcej niż mogłoby się zdawać w okrojonych uprzejmościach.
– Doprawdy, świetne oko. – Lady matka Wendeliny pochodziła chyba z Nottów... albo z Fawleyów? Ciężko było jej przypomnieć sobie tak nieistotny szczegół, którym raczyła ją od niechcenia matka, popychając dziewczę w obmęty rozmów i przesłodzenia. Nadal, mimo rozpościerania skrzydeł, niespecjalnie skora była do salonowych wizyt, nawet jeśli takowe gierki nie sprawiały jej większego problemu. Lepiej odnajdywała się w gronie rodów o podobnym temperamencie, rzeczowych i z tradycjami niezachwianymi szeregiem zdrajców, bo ta właśnie informacja - niezmiennie wprost - przyświecała kreowanemu w myślach Imogen wyobrażeniu. Interesującym była natomiast otwartość towarzyszącej jej lady Selwyn - Morgana ukazała już kobiecą siłę, była jednak szlachetną wdową i wyjątkowo urodziwą, inteligentną czarownicą - co rudowłosa miała do zaoferowaniu światu albo czego jej brakowało, że na dłoni kobiety dalej nie widniała obietnica przysięgi? Zdecydowanie, winna raczej celować w to pierwsze, dobry dyplomata bowiem (a znała pozycje rodów nietrwałych, wszakże wokół jej rodzimej krwi również bywały spekulacje o poglądach) mógł sprzedać nawet zdziczałą, wyłysiałą klacz, ważne by sakiewki galeonów się zgadzały. Małżeństwo to inwestycja, umowa podparta handlem żywymi ciałami - och, Morgano, twardy orzech do zgryzienia.
– Rzecz jasna, możesz się zwracać po imieniu. – A chwilę potem opowiedz o porażkach swojego życia, moja droga. Podam ci chusteczkę na otarcie łez. – Jesteś zbyt skromna, Wendelino. Jestem przekonana, że mając takie dzieło w swoich zbiorach, znasz choć ułamek tej historii. Nieznajomość byłaby swoistą... – Nie dokończyła, kobieta mogła sobie jednak dopowiedzieć skwierczące na języku słowo. Ignorancja. Ignorantka wobec historii, tradycji czy roli kobiety w magicznym społeczeństwie? Tyle możliwości. Może jeszcze do tego wykonuje pracę? Sięgnęła po kieliszek wina, w głowie podsumowując ledwie chwilą kontemplacji wypomniane dziewięć lat, niezmiennie jednak utrzymywała na twarzy godny uśmiech, wewnątrz trzymając maskę chłodnej obojętności.
– Myślę, że w takim towarzystwie mamy wiele składniowych do uczczenia kieliszkiem wina. – Nie upijała się, raczej. Miała mocniejszą głowę, nawet głębsze trunki nie sprowadzały na nią zaćmienia, bowiem wraz z wysportowanym, zdrowym ciałem, szedł również odporny umysł. On także pozwalał jej na szybką i efektywną naukę i mimo całej atmosfery szczerze liczyła, że zdoła do niej powrócić jak najszybciej.
– Doprawdy, świetne oko. – Lady matka Wendeliny pochodziła chyba z Nottów... albo z Fawleyów? Ciężko było jej przypomnieć sobie tak nieistotny szczegół, którym raczyła ją od niechcenia matka, popychając dziewczę w obmęty rozmów i przesłodzenia. Nadal, mimo rozpościerania skrzydeł, niespecjalnie skora była do salonowych wizyt, nawet jeśli takowe gierki nie sprawiały jej większego problemu. Lepiej odnajdywała się w gronie rodów o podobnym temperamencie, rzeczowych i z tradycjami niezachwianymi szeregiem zdrajców, bo ta właśnie informacja - niezmiennie wprost - przyświecała kreowanemu w myślach Imogen wyobrażeniu. Interesującym była natomiast otwartość towarzyszącej jej lady Selwyn - Morgana ukazała już kobiecą siłę, była jednak szlachetną wdową i wyjątkowo urodziwą, inteligentną czarownicą - co rudowłosa miała do zaoferowaniu światu albo czego jej brakowało, że na dłoni kobiety dalej nie widniała obietnica przysięgi? Zdecydowanie, winna raczej celować w to pierwsze, dobry dyplomata bowiem (a znała pozycje rodów nietrwałych, wszakże wokół jej rodzimej krwi również bywały spekulacje o poglądach) mógł sprzedać nawet zdziczałą, wyłysiałą klacz, ważne by sakiewki galeonów się zgadzały. Małżeństwo to inwestycja, umowa podparta handlem żywymi ciałami - och, Morgano, twardy orzech do zgryzienia.
– Rzecz jasna, możesz się zwracać po imieniu. – A chwilę potem opowiedz o porażkach swojego życia, moja droga. Podam ci chusteczkę na otarcie łez. – Jesteś zbyt skromna, Wendelino. Jestem przekonana, że mając takie dzieło w swoich zbiorach, znasz choć ułamek tej historii. Nieznajomość byłaby swoistą... – Nie dokończyła, kobieta mogła sobie jednak dopowiedzieć skwierczące na języku słowo. Ignorancja. Ignorantka wobec historii, tradycji czy roli kobiety w magicznym społeczeństwie? Tyle możliwości. Może jeszcze do tego wykonuje pracę? Sięgnęła po kieliszek wina, w głowie podsumowując ledwie chwilą kontemplacji wypomniane dziewięć lat, niezmiennie jednak utrzymywała na twarzy godny uśmiech, wewnątrz trzymając maskę chłodnej obojętności.
– Myślę, że w takim towarzystwie mamy wiele składniowych do uczczenia kieliszkiem wina. – Nie upijała się, raczej. Miała mocniejszą głowę, nawet głębsze trunki nie sprowadzały na nią zaćmienia, bowiem wraz z wysportowanym, zdrowym ciałem, szedł również odporny umysł. On także pozwalał jej na szybką i efektywną naukę i mimo całej atmosfery szczerze liczyła, że zdoła do niej powrócić jak najszybciej.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Wewnętrzny konflikt, który od dawna nosiła w sobie Wendelina, sprawiał, że czasem wydawało jej się, iż sama odpycha potencjalnych pretendentów do ręki. Doskonale wiedziała jaka jest i jaka będzie jej rola. Była damą na wydaniu, która powinna opuścić dom tak szybko, jak to tylko było możliwe. To jednak nie oznaczało, że takie było pragnienie jej serca. Zgadzała się ze swoim losem, zawsze stając po stronie rodzinnych wymagań, ale gdyby mogła wybierać, zawsze wybrałaby czerń, czerwień i ognistą pomarańcz. Coraz głębiej wierzyła w to, że na czele ich rodziny powinna stać kobieta, tak jak to kobieta była jej założycielką, ale przecież wdowa, lady Morgana, przybyła tu z innego domu; czyż ród Selwynów nie powinna prowadzić lady Selwyn z krwi i kości? Nie wiedziała jeszcze, czy byłaby w stanie udźwignąć tę odpowiedzialność, nie wiedziała, czy jest jej godna; ale gdyby mogła spróbować…
Wracając jednak myślami do spotkania, uśmiechnęła się na słowa Imogen, chwalące jej matkę; kiwnęła głową, przyjmując pochwałę.
– Nie omieszkam jej tego przekazać – powiedziała łagodnym, spokojnym tonem; co prawda pewnie zapomni o tym do końca wieczora, ale taka obietnica zawsze była mile widziana. Tak jak dalsze przekazywanie pozdrowień. Jakież to miało znaczenie? Żadne, a jednak towarzystwo nie stroniło od tego typu, pustych słów.
Przekrzywiła delikatnie głowę.
– …ignorancją, Imogen? Wybacz, moja droga, być może w murach Corbenic nie skupiacie się tak na sztuce; nam jej tu nie brakuje i z radością wymieniamy zbiory regularnie. Być może, w niektórych domach, uczenie się na pamięć biografii wszystkich twórców jest rzeczą wymaganą od młodych panien, nawet od tych, które nie specjalizują się w sztuce, my jednak szanujemy swój czas. Umysły to świątynie, Imogen – rzekła z uśmiechem, coś w jej spojrzeniu pojawiły się groźne iskierki: – Nie sądzisz, że należałoby je szanować? Zwłaszcza że jak rozumiem, sama nie potrafisz powtórzyć o autorze tego dzieła więcej, niż tylko jego nazwisko?
Jeśli ktoś zajmował się sztuką, oczywiście dziwnym byłoby nieznanie popularnych nazwisk; lady Selwyn wierzyła jednak w to, że podstawowa wiedza, którą nabyła w tym zakresie była dlań więcej, niż wystarczająca. Nigdy nie miała przecież zamiaru stać się krytykiem sztuki. To nie była jej ścieżka.
Kolejne słowa Imogen, kolejny wyćwiczony uśmiech; lady Selwyn nie miała jednak zamiaru dopuścić do tego, aby kolejne spotkanie z którąś z lady Travers zakończyło się taką katastrofą, jak to z Melisande; z drugiej jednak strony nie miała zamiaru puszczać płazem próby obrażenia samej siebie we własnym domostwie, na swoich własnych ziemiach. Czy Imogen nie została nauczona podstaw dobrego wychowania? Traversowie byli jednak dzikim ludem, nie ulegało to wątpliwości.
Uniosła kieliszek do ust, upijając odrobinkę.
– Zostawmy jednak nieistotne spory – rzekła wspaniałomyślnie. – Słyszałam, że szkolisz się w sztuce władania językami? Masz swój ulubiony, Imogen?
Wracając jednak myślami do spotkania, uśmiechnęła się na słowa Imogen, chwalące jej matkę; kiwnęła głową, przyjmując pochwałę.
– Nie omieszkam jej tego przekazać – powiedziała łagodnym, spokojnym tonem; co prawda pewnie zapomni o tym do końca wieczora, ale taka obietnica zawsze była mile widziana. Tak jak dalsze przekazywanie pozdrowień. Jakież to miało znaczenie? Żadne, a jednak towarzystwo nie stroniło od tego typu, pustych słów.
Przekrzywiła delikatnie głowę.
– …ignorancją, Imogen? Wybacz, moja droga, być może w murach Corbenic nie skupiacie się tak na sztuce; nam jej tu nie brakuje i z radością wymieniamy zbiory regularnie. Być może, w niektórych domach, uczenie się na pamięć biografii wszystkich twórców jest rzeczą wymaganą od młodych panien, nawet od tych, które nie specjalizują się w sztuce, my jednak szanujemy swój czas. Umysły to świątynie, Imogen – rzekła z uśmiechem, coś w jej spojrzeniu pojawiły się groźne iskierki: – Nie sądzisz, że należałoby je szanować? Zwłaszcza że jak rozumiem, sama nie potrafisz powtórzyć o autorze tego dzieła więcej, niż tylko jego nazwisko?
Jeśli ktoś zajmował się sztuką, oczywiście dziwnym byłoby nieznanie popularnych nazwisk; lady Selwyn wierzyła jednak w to, że podstawowa wiedza, którą nabyła w tym zakresie była dlań więcej, niż wystarczająca. Nigdy nie miała przecież zamiaru stać się krytykiem sztuki. To nie była jej ścieżka.
Kolejne słowa Imogen, kolejny wyćwiczony uśmiech; lady Selwyn nie miała jednak zamiaru dopuścić do tego, aby kolejne spotkanie z którąś z lady Travers zakończyło się taką katastrofą, jak to z Melisande; z drugiej jednak strony nie miała zamiaru puszczać płazem próby obrażenia samej siebie we własnym domostwie, na swoich własnych ziemiach. Czy Imogen nie została nauczona podstaw dobrego wychowania? Traversowie byli jednak dzikim ludem, nie ulegało to wątpliwości.
Uniosła kieliszek do ust, upijając odrobinkę.
– Zostawmy jednak nieistotne spory – rzekła wspaniałomyślnie. – Słyszałam, że szkolisz się w sztuce władania językami? Masz swój ulubiony, Imogen?
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Można byłoby się głębiej jednak zastanowić, jaki jest powód... ale kogo to interesowało? Nikogo, ludzie widzieli efekt - lady Selwyn, która nie tylko nie potrafiła podpasować nawet najgorszym kandydatom, ale nawet w rozmowach w kobiecych kuluarach nie grała w narzuconą jej narrację, dając się wciągnąć w prowokacje młodszej lady niczym przewrażliwiona dziewczynka. Trzeba było jej zwrócić, że przynajmniej wyczuła aluzję, ale która jakkolwiek rozsądna kobieta - och na bogów, a która dama - sama strzeliłaby sobie w stopę słowami, dopowiedzeniem, które wcale nie wypadło ze słów jej towarzyszki konkurentki?
Na ustach Imogen wykwitł tylko silniejszy uśmiech, gdy słowa wypadały z ust Wendeliny dokładnie tak, jak miały, powodując zdziwienie prawdopodobnie w połowie słyszących to osób wokół. Nie sądzisz, że należałoby je szanować?
Na szacunek, Wróbeleczku, trzeba sobie zasłużyć. Jak na to zapracowała Wendelina? Czym? Ponoć miała prawidłowe poglądy, czemu więc nie powiła potomka godnej krwi, wspierając naród w najprostszej możliwej formie? Takim zachowaniem jak dzisiaj, niestałością trzymanych na języku słów i umniejszaniem innym, mogła sobie zasłużyć co najwyżej na wydanie za podstarzałego Multona, niemającego nawet nic wspólnego z Elvirą, która miała sobą już więcej do ukazania. Gorzki posmak pozostawał na ustach, broda niezmiennie znajdowała się ku górze, wpatrując z otwartym rozbawieniem w oczach w twarz lady Selwyn.
– S t r a t a, chodziło mi o stratę, Wendelino. – Upiła łyk wina, lady Selwyn mogła wiedzieć jak bardzo kpiną kipiała lady Travers. Dała się złapać na tanią przynętę, wieczór wydawał się tym ciekawszy, gdy Imogen mogła wyjść ze skóry chłodnej damy i niczym znudzone kocię na powrót pochłonąć ledwie gierkami salonowymi nieświadomych własnej, niskiej wartości damulkami. Jak długo jej towarzyszka, niosąca na barkach cuchnące określenie starej damy, miała pozostać w ogóle damą? Czy w takich sytuacjach nie opłacało się bardziej wydać ją po prostu za czystokrwistego czarodzieja? Zastanawiające, z pewnością odradzą taki mariaż jakże bliskiemu im namiestnikowi Suffolk.
– Myślę jednak, lady Selwyn, że o kilka słów za dużo było powiedzianych, aby obciążać twoją głowę choćby zdawkową historią. Zhernakov pochodził z Penzy, to dość kluczowy element a nie jestem pewna, czy geografia jest czymś, czego uczą się młode damy. Możesz mnie dokształcić, z przyjemnością się dowiem. – Uśmiech nie schodził z jej ust kiedy wbijała kolejne szpileczki, drobne i słodkie niczym aparycja półwili. Może, w istocie, w tym był cały problem z uniesieniem się i nierozsądną grą lady Selwyn? Zazdrość, jakże naturalna - o wiek, urodę, zainteresowanie potencjalnych kandydatów? Wszakże przebywała obok potomkini najpiękniejszych istot brytyjskich lasów, dla kobiety, której nikt jeszcze nie zechciał, musiało to być szczególnie bolesne.
Tym razem jednak, mimo zwykle pozytywnego nastawienia, Imogen nie miała zamiaru wyciągać dłoni w stronę rudowłosej. Być może nie ceniła wspomnianego szacunku dla intelektu, a może po prostu nie widziała go w swojej towarzyszce, bo słysząc kolejne słowa ratujące (próbujące ratować) sytuację, opuściła nieznacznie kąciki ust.
– Ojczysty. Ponad wszystko istotna jest krew, czyż nie? Stałość poglądów, węzły krwi godne określania mianem czarodzieja, ale i Anglika. – Zakołysała delikatnie kieliszkiem w dłoni, ostre spojrzenie przesunęło po licu Wendeliny. Może nie powinna być dla niej tak surowa? Życie i tak ją pokarało.
– Głównie rosyjski i norweski, przez wzgląd na krew mojej babki także niemiecki. – Odpowiedziała wreszcie, nie tyle ratując sytuację, co prąc z nurtem.
Na ustach Imogen wykwitł tylko silniejszy uśmiech, gdy słowa wypadały z ust Wendeliny dokładnie tak, jak miały, powodując zdziwienie prawdopodobnie w połowie słyszących to osób wokół. Nie sądzisz, że należałoby je szanować?
Na szacunek, Wróbeleczku, trzeba sobie zasłużyć. Jak na to zapracowała Wendelina? Czym? Ponoć miała prawidłowe poglądy, czemu więc nie powiła potomka godnej krwi, wspierając naród w najprostszej możliwej formie? Takim zachowaniem jak dzisiaj, niestałością trzymanych na języku słów i umniejszaniem innym, mogła sobie zasłużyć co najwyżej na wydanie za podstarzałego Multona, niemającego nawet nic wspólnego z Elvirą, która miała sobą już więcej do ukazania. Gorzki posmak pozostawał na ustach, broda niezmiennie znajdowała się ku górze, wpatrując z otwartym rozbawieniem w oczach w twarz lady Selwyn.
– S t r a t a, chodziło mi o stratę, Wendelino. – Upiła łyk wina, lady Selwyn mogła wiedzieć jak bardzo kpiną kipiała lady Travers. Dała się złapać na tanią przynętę, wieczór wydawał się tym ciekawszy, gdy Imogen mogła wyjść ze skóry chłodnej damy i niczym znudzone kocię na powrót pochłonąć ledwie gierkami salonowymi nieświadomych własnej, niskiej wartości damulkami. Jak długo jej towarzyszka, niosąca na barkach cuchnące określenie starej damy, miała pozostać w ogóle damą? Czy w takich sytuacjach nie opłacało się bardziej wydać ją po prostu za czystokrwistego czarodzieja? Zastanawiające, z pewnością odradzą taki mariaż jakże bliskiemu im namiestnikowi Suffolk.
– Myślę jednak, lady Selwyn, że o kilka słów za dużo było powiedzianych, aby obciążać twoją głowę choćby zdawkową historią. Zhernakov pochodził z Penzy, to dość kluczowy element a nie jestem pewna, czy geografia jest czymś, czego uczą się młode damy. Możesz mnie dokształcić, z przyjemnością się dowiem. – Uśmiech nie schodził z jej ust kiedy wbijała kolejne szpileczki, drobne i słodkie niczym aparycja półwili. Może, w istocie, w tym był cały problem z uniesieniem się i nierozsądną grą lady Selwyn? Zazdrość, jakże naturalna - o wiek, urodę, zainteresowanie potencjalnych kandydatów? Wszakże przebywała obok potomkini najpiękniejszych istot brytyjskich lasów, dla kobiety, której nikt jeszcze nie zechciał, musiało to być szczególnie bolesne.
Tym razem jednak, mimo zwykle pozytywnego nastawienia, Imogen nie miała zamiaru wyciągać dłoni w stronę rudowłosej. Być może nie ceniła wspomnianego szacunku dla intelektu, a może po prostu nie widziała go w swojej towarzyszce, bo słysząc kolejne słowa ratujące (próbujące ratować) sytuację, opuściła nieznacznie kąciki ust.
– Ojczysty. Ponad wszystko istotna jest krew, czyż nie? Stałość poglądów, węzły krwi godne określania mianem czarodzieja, ale i Anglika. – Zakołysała delikatnie kieliszkiem w dłoni, ostre spojrzenie przesunęło po licu Wendeliny. Może nie powinna być dla niej tak surowa? Życie i tak ją pokarało.
– Głównie rosyjski i norweski, przez wzgląd na krew mojej babki także niemiecki. – Odpowiedziała wreszcie, nie tyle ratując sytuację, co prąc z nurtem.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Młodsza kilka lat lady Travers mogła być dla Wendeliny miłą koleżanką, niemalże siostrą, którą mogłaby prowadzić za dłoń w dworskim świecie. Mogła być też jednakże drażliwą muchą, która brzęczała nad uchem, jednak nie dało się jej odgonić, bo tak się składało, że była zagrożonym gatunkiem. Imogen wybrała dla siebie tę drugą drogę, mimo jak najlepszej woli lady Selwyn, która jednak nie miała zamiaru dać się jej zbić z tropu. Uniosła brwi, spoglądając na młodą pannę tak, jak starsza ciotka spogląda na nie znający realiów świata młodszy przychówek.
– Imogen, lady, nie jesteśmy w cyrku – zwróciła uwagę, unosząc brew. Jeszcze rok temu pewnie dałaby wyprowadzić się z równowagi. Teraz jednak w głosie lady brzmiało co najwyżej znużenie kolejną, tanią zagrywką. Ile można, drogie panie? Czy na ziemiach, władanych przez kobietę, kobiety nie mogły okazywać sobie szacunku?
Do czegoż to doprowadziła męska władza! Tyle mówili, o deprawacji kobiet, a sami do tego dopuszczali. Gdyby brat i ojciec Imogen lepiej ją wychowali… Obrażać innych, na dodatek będąc u tych innych w gościach! Młoda dama miała szczęście, że Wendelina była kobietą pełną klasy i nie miała zamiaru o jej zachowaniu szczególnie rozpowiadać. Dopóki, oczywiście, nie mogła na tym czegoś zyskać.
Nie mając zamiaru wnikać w dalszą dyskusję na temat malarza i pozwalać Imogen na dalsze słowne wybryki, puściła jej kolejne słowa mimo uszu, kierując rozmowę na tory, licząc, że dama skupi się na swoich zainteresowaniach i zacznie współpracować. Wyglądało na to, że nie chciała tu wcale być, tak samo jak i Wendelina nie przybyła na spotkanie z własnej woli. Jednak to przecież nie oznaczało, że mimo sporu z tego spotkania nie może wyjść coś… cóż, jeśli nie dobrego to przynajmniej neutralnego. Czy Imogen była tak krótkowzroczna, by nie widzieć, że Selwyni mogli być dobrym sojusznikiem? Najpewniej nie – w tym wieku nic nie stało na przeszkodzie, aby przechodziła wciąż jeszcze nastoletni bunt.
– Ojczysty… tak, oczywiście, nasz język nie ma sobie równych, nawet francuski mu nie ustępuje. – Uczyła się wszakże w Beauxbatons i choć po latach zapewne nie była w stanie mówić tak płynnie, jak dawniej, wciąż uważała, że język ten brzmi, jakby kot właśnie spróbował zwymiotować kłaczka. – Niemiecki, powiadasz? – Wendelina zmarszczyła na chwilę brwi, zamyślając się: – W ostatnim czasie do naszej biblioteki przybyła nowa pozycja, właśnie z tego kraju, podpisana przez autora. Z notatki po angielsku wynika, że to opis badań nad niebem sprzed kilku lat, kiedy to… och, nieistotne zresztą; w każdym razie, to cenny egzemplarz, który na tę chwilę nie będzie tłumaczony na angielski ani francuski, a w Beaulieu brakuje nam kogoś, kto ten język by znał. – Oczywiście mogliby kogoś wynająć, pieniądze nie były problemem; Wendelina jednak nie miała ostatnio sił, by się tym zająć. – Może chciałabyś na tę księgę spojrzeć? Oczywiście, nie chcę, abyś jej tłumaczyła, Imogen, jednak jeśli będzie dla ciebie zrozumiała, z radością ci ją przekażę. – Jeśli będzie taka potrzeba, po prostu poprosi o domówienie kolejnej. Nikt nie odmówi jej zamówienia księgi, nawet kosztownej. Autografy nawet znanych ludzi nie były zaś w mniemaniu lady Selwyn czymś szczególnie cennym, a być może akurat uda jej się upiec dwie wiły na jednym ogniu…
– Imogen, lady, nie jesteśmy w cyrku – zwróciła uwagę, unosząc brew. Jeszcze rok temu pewnie dałaby wyprowadzić się z równowagi. Teraz jednak w głosie lady brzmiało co najwyżej znużenie kolejną, tanią zagrywką. Ile można, drogie panie? Czy na ziemiach, władanych przez kobietę, kobiety nie mogły okazywać sobie szacunku?
Do czegoż to doprowadziła męska władza! Tyle mówili, o deprawacji kobiet, a sami do tego dopuszczali. Gdyby brat i ojciec Imogen lepiej ją wychowali… Obrażać innych, na dodatek będąc u tych innych w gościach! Młoda dama miała szczęście, że Wendelina była kobietą pełną klasy i nie miała zamiaru o jej zachowaniu szczególnie rozpowiadać. Dopóki, oczywiście, nie mogła na tym czegoś zyskać.
Nie mając zamiaru wnikać w dalszą dyskusję na temat malarza i pozwalać Imogen na dalsze słowne wybryki, puściła jej kolejne słowa mimo uszu, kierując rozmowę na tory, licząc, że dama skupi się na swoich zainteresowaniach i zacznie współpracować. Wyglądało na to, że nie chciała tu wcale być, tak samo jak i Wendelina nie przybyła na spotkanie z własnej woli. Jednak to przecież nie oznaczało, że mimo sporu z tego spotkania nie może wyjść coś… cóż, jeśli nie dobrego to przynajmniej neutralnego. Czy Imogen była tak krótkowzroczna, by nie widzieć, że Selwyni mogli być dobrym sojusznikiem? Najpewniej nie – w tym wieku nic nie stało na przeszkodzie, aby przechodziła wciąż jeszcze nastoletni bunt.
– Ojczysty… tak, oczywiście, nasz język nie ma sobie równych, nawet francuski mu nie ustępuje. – Uczyła się wszakże w Beauxbatons i choć po latach zapewne nie była w stanie mówić tak płynnie, jak dawniej, wciąż uważała, że język ten brzmi, jakby kot właśnie spróbował zwymiotować kłaczka. – Niemiecki, powiadasz? – Wendelina zmarszczyła na chwilę brwi, zamyślając się: – W ostatnim czasie do naszej biblioteki przybyła nowa pozycja, właśnie z tego kraju, podpisana przez autora. Z notatki po angielsku wynika, że to opis badań nad niebem sprzed kilku lat, kiedy to… och, nieistotne zresztą; w każdym razie, to cenny egzemplarz, który na tę chwilę nie będzie tłumaczony na angielski ani francuski, a w Beaulieu brakuje nam kogoś, kto ten język by znał. – Oczywiście mogliby kogoś wynająć, pieniądze nie były problemem; Wendelina jednak nie miała ostatnio sił, by się tym zająć. – Może chciałabyś na tę księgę spojrzeć? Oczywiście, nie chcę, abyś jej tłumaczyła, Imogen, jednak jeśli będzie dla ciebie zrozumiała, z radością ci ją przekażę. – Jeśli będzie taka potrzeba, po prostu poprosi o domówienie kolejnej. Nikt nie odmówi jej zamówienia księgi, nawet kosztownej. Autografy nawet znanych ludzi nie były zaś w mniemaniu lady Selwyn czymś szczególnie cennym, a być może akurat uda jej się upiec dwie wiły na jednym ogniu…
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wendelina chyba nie zdawała sobie sprawy, jak doskonale została sprowokowana. Prześledźmy tę rozmowę, skrupulatnie. W którym słowie to Imogen zachowała się niegodnie? W słodkim przywitaniu, komplemencie a może słowach, które dzwoniły swoistą wygraną? Jesteś zbyt skromna, Wendelino. Jestem przekonana, że mając takie dzieło w swoich zbiorach, znasz, choć ułamek tej historii. Nie dopowiedziała ostatniego słowa, przypomnijmy to sobie raz jeszcze, zaś domniemanie - jakże umiejętnie sprowokowane - było typową, lubieżną wobec skandali grą salonową, w której przegrywały te damy, które w goszczącej na końcu języka uszczypliwości. Wendelina przegrywała sromotnie, przegrała w momencie, w którym bezpodstawnie dla opinii ogółu podjęła się słów wykraczających poza wypowiedziane przez Imogen, oskarżając ją. Następna gierka, pionek grany przez Traversówną trzymał się planszy, wbrew domniemaniom Wendy, bo to dalej z ust rudowłosej wypadały prawdziwie haniebne słowa, podczas gdy gra słów Imogen — jakże sprawnej momentami kłamczuchy — pozostawała niezmiennie czysta.
Możesz mnie dokształcić, z przyjemnością się dowiem.
Imogen, lady, nie jesteśmy w cyrku.
Cieszyła się niezmiernie, że w końcu lady Selwyn to zauważyła. Nawet umilkła na dłuższy czas, chwała bóstwom wszelkim za ten dar, nie pogrążając się bardziej, niż to wskazane. Pozycje miała już przegraną, nazwisko, wiek, wątpliwe poglądy i jeszcze bardziej wątpliwy charakter, którego nie utemperowałyby nawet najsilniejsze fale Pacyfiku, to nie były cechy godne dobrej żony, zaś będąc starą panną, stała się już — a nie była nią tak długo przecież — zgorzkniałą i przebrzydle nieumiejętną. Choć to Imogen spędziła lata w murach Corbenic, to Wendelina wydawała się nieobyta z salonową codziennością, bowiem nie o to chodziło w kobiecej walce ramię w ramię, aby patrzyć na siebie przychylnie i przytakiwać. Kobiety winny znaleźć w sobie intelekt, siłę, mądrość i nie bać się jej ukazywać w dyskusjach; nie powinny oczekiwać czczego popisu i umniejszać czyjejś wiedzy ledwie skromnym przyzwoleniem na próbę pochwalenia się zgromadzonymi informacjami. Czy taką lekcję Wendelina, aspirująca na gorszą kopię sufrażystek, pojęła przed spotkaniem z damą Norfolku? Najwidoczniej nie, ale Imogen — która też kryła co nieco pod pazuchą, bowiem pozwoliła sobie na prowokację — nie darowała jej taryfy ulgowej, w zaciętej pseudodyspucie upatrując podłoże głębi siurpryzy.
— Cieszę się, że teraz obie to zauważyłyśmy. Możemy przejść do poważnej rozmowy. — Uśmiech zszedł z jej ust za odjęciem ręki, twarzy przybrała dojmujący chłód, który niekiedy porównywano do lodowatej wody skrytej pod arktycznymi lodowcami. Kąciki nie drgnęły nawet na moment, aż temat nie uległ zmianie, a jednak próba załagodzenia sytuacji ze strony Wendeliny była Imogen na rękę, nawet z nieznacznym uznaniem mogła stwierdzić, że lady Selwyn słusznie schowała dumę do kieszeni.
— Z przyjemnością. Mogę sięgnąć i spróbować dopatrzyć się niuansów. Teraz jednak udajmy się bliżej stołów... matki życzą sobie powrotu. — Widziała spojrzenie wysłane przez lady Eurydice, której błękitne spojrzenie bezbłędnie odgadło intencje młodszej damy Norfolku. W ich świecie nie było potrzeba słów; starczyło spojrzenie, zamachnięcie wachlarzem, konkretny ruch głową. Teraz sygnał matki był klarowny, uwalniający z obowiązków - starsze damy naoglądały się spektaklu, czas wrócić do ról drugoplanowych.
Możesz mnie dokształcić, z przyjemnością się dowiem.
Imogen, lady, nie jesteśmy w cyrku.
Cieszyła się niezmiernie, że w końcu lady Selwyn to zauważyła. Nawet umilkła na dłuższy czas, chwała bóstwom wszelkim za ten dar, nie pogrążając się bardziej, niż to wskazane. Pozycje miała już przegraną, nazwisko, wiek, wątpliwe poglądy i jeszcze bardziej wątpliwy charakter, którego nie utemperowałyby nawet najsilniejsze fale Pacyfiku, to nie były cechy godne dobrej żony, zaś będąc starą panną, stała się już — a nie była nią tak długo przecież — zgorzkniałą i przebrzydle nieumiejętną. Choć to Imogen spędziła lata w murach Corbenic, to Wendelina wydawała się nieobyta z salonową codziennością, bowiem nie o to chodziło w kobiecej walce ramię w ramię, aby patrzyć na siebie przychylnie i przytakiwać. Kobiety winny znaleźć w sobie intelekt, siłę, mądrość i nie bać się jej ukazywać w dyskusjach; nie powinny oczekiwać czczego popisu i umniejszać czyjejś wiedzy ledwie skromnym przyzwoleniem na próbę pochwalenia się zgromadzonymi informacjami. Czy taką lekcję Wendelina, aspirująca na gorszą kopię sufrażystek, pojęła przed spotkaniem z damą Norfolku? Najwidoczniej nie, ale Imogen — która też kryła co nieco pod pazuchą, bowiem pozwoliła sobie na prowokację — nie darowała jej taryfy ulgowej, w zaciętej pseudodyspucie upatrując podłoże głębi siurpryzy.
— Cieszę się, że teraz obie to zauważyłyśmy. Możemy przejść do poważnej rozmowy. — Uśmiech zszedł z jej ust za odjęciem ręki, twarzy przybrała dojmujący chłód, który niekiedy porównywano do lodowatej wody skrytej pod arktycznymi lodowcami. Kąciki nie drgnęły nawet na moment, aż temat nie uległ zmianie, a jednak próba załagodzenia sytuacji ze strony Wendeliny była Imogen na rękę, nawet z nieznacznym uznaniem mogła stwierdzić, że lady Selwyn słusznie schowała dumę do kieszeni.
— Z przyjemnością. Mogę sięgnąć i spróbować dopatrzyć się niuansów. Teraz jednak udajmy się bliżej stołów... matki życzą sobie powrotu. — Widziała spojrzenie wysłane przez lady Eurydice, której błękitne spojrzenie bezbłędnie odgadło intencje młodszej damy Norfolku. W ich świecie nie było potrzeba słów; starczyło spojrzenie, zamachnięcie wachlarzem, konkretny ruch głową. Teraz sygnał matki był klarowny, uwalniający z obowiązków - starsze damy naoglądały się spektaklu, czas wrócić do ról drugoplanowych.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Butne słowa młodej damy sprawiły, że Wendelina uniosła brwi, powstrzymując się jednak przed kręceniem głową. Niech żona Merlina ma ich wszystkich w opiece. Jeśli kobiety mają zachowywać się w taki sposób, jak mają kiedykolwiek wspiąć się na szczyt? Imogen chyba nie rozumiała, że to współpraca była w stanie pozwolić im na wspólne osiąganie celów. Lady Travers zaś reprezentowała swoim zachowaniem co najwyżej brak dojrzałości. Wendelina też kiedyś taka była; każdy kolejny rok pozwalał jej jednak spojrzeć na życie z nieco innej, według niej lepszej perspektywy. Nie chciała się starzeć, oczywiście, że nie chciała, jednak była w stanie docenić doświadczenie, które zdobywała z czasem.
Liczyła, że przedstawienie księgi zainteresuje młodą kobietę, pozwalając alchemiczce zauważyć w niej odpowiednią kompankę do rozmów. W spojrzeniu Imogen brakowało jednak błysku ciekawości, w jej słowach brakowało szczerego zainteresowania wyjątkowym egzemplarzem, o którym mówiła jej Wendelina. Czyżby dziewczę było naprawdę tylko wydmuszką, niezainteresowanym niczym innym, poza plotkowaniem na salonach, a swoją wiedzę lingwistyczną nabyło tylko z nudów lub z musu? Było to całkiem możliwe. Młode arystokratki nieczęsto miały możliwość podążania za swoimi pasjami. To, że akurat Wendy zakochała się w sztuce alchemii i magii gwiazd, które sprzyjały rodzinnej polityce, było wyłącznie kwestią szczęścia.
– Cieszę się z twoich słów, lady Travers – rzekła. – Nim opuścisz Beaulieu, rozprawa znajdzie się w twoich rękach. A teraz faktycznie, dołączmy do matek – zgodziła się, odczuwając przy tym jednak smutek z powodu księgi, która winna przecież znajdować się w rękach kogoś, kto był w stanie ją w pełni docenić. Imogen zdecydowanie nie była zaś kimś takim. Cóż jednak Wendelina mogła zrobić? Zaproponowała już księgę, zaczęła o niej mówić, nie mogła więc po prostu odmówić lady Travers, nawet jeśli tej brakowało pasji, jaką zdaniem astrolożki winna płonąć w każdej kobiecie. To ona rozbudzała ich talenty i wyobraźnie, pozwalając stać się kimś szczególnie wyjątkowym.
Matka Wendeliny chyba wcale nie była zadowolona z tego, że młode damy już zmierzają w ich kierunku. Wyraźnie chciała porozmawiać z dorosłymi Traversami dłużej. Jednak odmawianie gościom nie było przecież zgodne z etykietą, zwłaszcza w sprawie ich potomstwa, toteż najpewniej musiała na tę prośbę przystać. Alchemiczka zaś zaczęła się zastanawiać, czy w takim razie mogłaby szybciej wrócić do swoich komnat? Ostatecznie doszła jednak do wniosku, że nie, wzdychając w duszy.
| zt Wendy
Liczyła, że przedstawienie księgi zainteresuje młodą kobietę, pozwalając alchemiczce zauważyć w niej odpowiednią kompankę do rozmów. W spojrzeniu Imogen brakowało jednak błysku ciekawości, w jej słowach brakowało szczerego zainteresowania wyjątkowym egzemplarzem, o którym mówiła jej Wendelina. Czyżby dziewczę było naprawdę tylko wydmuszką, niezainteresowanym niczym innym, poza plotkowaniem na salonach, a swoją wiedzę lingwistyczną nabyło tylko z nudów lub z musu? Było to całkiem możliwe. Młode arystokratki nieczęsto miały możliwość podążania za swoimi pasjami. To, że akurat Wendy zakochała się w sztuce alchemii i magii gwiazd, które sprzyjały rodzinnej polityce, było wyłącznie kwestią szczęścia.
– Cieszę się z twoich słów, lady Travers – rzekła. – Nim opuścisz Beaulieu, rozprawa znajdzie się w twoich rękach. A teraz faktycznie, dołączmy do matek – zgodziła się, odczuwając przy tym jednak smutek z powodu księgi, która winna przecież znajdować się w rękach kogoś, kto był w stanie ją w pełni docenić. Imogen zdecydowanie nie była zaś kimś takim. Cóż jednak Wendelina mogła zrobić? Zaproponowała już księgę, zaczęła o niej mówić, nie mogła więc po prostu odmówić lady Travers, nawet jeśli tej brakowało pasji, jaką zdaniem astrolożki winna płonąć w każdej kobiecie. To ona rozbudzała ich talenty i wyobraźnie, pozwalając stać się kimś szczególnie wyjątkowym.
Matka Wendeliny chyba wcale nie była zadowolona z tego, że młode damy już zmierzają w ich kierunku. Wyraźnie chciała porozmawiać z dorosłymi Traversami dłużej. Jednak odmawianie gościom nie było przecież zgodne z etykietą, zwłaszcza w sprawie ich potomstwa, toteż najpewniej musiała na tę prośbę przystać. Alchemiczka zaś zaczęła się zastanawiać, czy w takim razie mogłaby szybciej wrócić do swoich komnat? Ostatecznie doszła jednak do wniosku, że nie, wzdychając w duszy.
| zt Wendy
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogród
Szybka odpowiedź