Salon
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Swoistego rodzaju centrum życia rodziny Tonks, choć ostatnimi czasy lekko przymierające, gdy większość latorośli opuściła rodzinny dom. W samym salonie magia naturalnie przeplata się z mugolskim światem. Szafki, półki, stolik, wszystko zostało wykonane przez Augusta i od lat służy mieszkańcom domu. Wygodne fotele ustawione na przeciw siebie, a kanapa pomiędzy nimi nie odstaje od komfortu reszty siedzeń. Przez białe okienne ramy ubrane w lekko pożółkłe firanki w czasie dnia wpada światło. Zimowe wieczory spędzane są przy trzaskającym w kominku ogniu.
Przemykała jak cień. Przez dom, przez ulice, przez ostatnie dni. Nie ustawała w działaniach. Znikając co noc, by spróbować raz jeszcze stawić czoło anomaliom. Cel. Nieustające działanie, któremu się poddawała. Musiała. Bo gdy wracała do domu, do mieszkania, do pokoju który zajmowała przed laty czuła jedynie ból. Ból, który ogarniał całe jej ciało był niczym w porównaniu do tego, co działo się w jej środku. Pierwsze dni po Próbie, gdy tylko nie zajmowała myśli i ciała działaniem spędzała w łóżku. Spazmatyczny szloch wstrząsał drobnym ciałem, gdy po raz kolejny zwinięta w kłębek opłakiwała wszystko, co przeżyła na Próbie. W innym świecie, tak realnym i tak prawdziwym. W którym oddała całkowicie siebie. Przypominał jej o tym zapach ziołowego naparu w którym moczyła bandaże, gdy zmieniała je, pilnując by magiczne rany goiły się poprawnie. Później już tylko leżała, dziwnie pusta, osowiała, wpatrując się w sufit, jakby na nim miała odnaleźć wszystkie odpowiedzi. Fantomowy ból w klatce piersiowej przychodził do niej niespodziewanie z ostrym zrywem, przypominając o klątwach, które ją ugodziły. Działała mechanicznie, próbując oswoić się z rzeczywistością na nowo.
Zapach z kuchni rozchodził się na cały dom. Doskonale wiedziała, że jest to swoistego rodzaju zabieg, mający skusić ją do zejścia na dół. Doskonale też domyślała się, kto jest za niego odpowiedzialny.
Leanne.
Nie mogła dłużej odwlekać spotkania z nią, musiała sprawdzić czy to co widziała na Próbie było prawdą, albo przyszłością do której mogły doprowadzić jej czyny i wybory. Musiała zejść, bo już za kilka dni miała opuścić ten dom ponownie. Dom, który zniszczyła przy pomocy Bombardy Maximy. Drugiego września wszystko miało się wyjaśnić. Drugiego września miała dowiedzieć się, co dalej. Wcześniej zaczęła pisać list, list do Samuela wiedząc, że gdyby zaczęła mówić, łatwo mógłby jej przerwać. Pierwszą wersję zgniotła i wrzuciła do kosza.
Jej kroki zdawały się ciężkie, gdy schodziła na dół kierując się w stronę kuchni. Serce dziwnie rozszalałe ścisnęło się samo gdy dostrzegła ją przy kuchennym stole. Wyraźnego polecenia nie zamierzała zignorować. Ruszyła powoli, pociągając rękaw koszuli, chcąc przysłonić wystające bandaże. Zapach ziół rozlał się po kuchni. W końcu usiadła, krótki grymas przetoczył się po jej twarzy, gdy ból rozlał się promieniście po ciele. Policzki wydawały się przesuszone, od słonych łez, a pod oczami widniały wory świadczące o zmęczeniu. Owinęła poranione obtłuczone dłonie wokół kubka i przyciągnęła go do siebie. Dopiero wtedy zawieszając spokojnie błękitne spojrzenie na siostrze.
- Przepraszam. - powiedziała cicho, prawie szeptem, bezbarwnym głosem, który nie dotarł daleko. Przepraszam Leanne, że cię zawiodłam. Że zawiodłam siebie. Tutaj i tam. Nie powiedziała jednak nic więcej, czekając na to, co siostra ma jej do powiedzenia.
Zapach z kuchni rozchodził się na cały dom. Doskonale wiedziała, że jest to swoistego rodzaju zabieg, mający skusić ją do zejścia na dół. Doskonale też domyślała się, kto jest za niego odpowiedzialny.
Leanne.
Nie mogła dłużej odwlekać spotkania z nią, musiała sprawdzić czy to co widziała na Próbie było prawdą, albo przyszłością do której mogły doprowadzić jej czyny i wybory. Musiała zejść, bo już za kilka dni miała opuścić ten dom ponownie. Dom, który zniszczyła przy pomocy Bombardy Maximy. Drugiego września wszystko miało się wyjaśnić. Drugiego września miała dowiedzieć się, co dalej. Wcześniej zaczęła pisać list, list do Samuela wiedząc, że gdyby zaczęła mówić, łatwo mógłby jej przerwać. Pierwszą wersję zgniotła i wrzuciła do kosza.
Jej kroki zdawały się ciężkie, gdy schodziła na dół kierując się w stronę kuchni. Serce dziwnie rozszalałe ścisnęło się samo gdy dostrzegła ją przy kuchennym stole. Wyraźnego polecenia nie zamierzała zignorować. Ruszyła powoli, pociągając rękaw koszuli, chcąc przysłonić wystające bandaże. Zapach ziół rozlał się po kuchni. W końcu usiadła, krótki grymas przetoczył się po jej twarzy, gdy ból rozlał się promieniście po ciele. Policzki wydawały się przesuszone, od słonych łez, a pod oczami widniały wory świadczące o zmęczeniu. Owinęła poranione obtłuczone dłonie wokół kubka i przyciągnęła go do siebie. Dopiero wtedy zawieszając spokojnie błękitne spojrzenie na siostrze.
- Przepraszam. - powiedziała cicho, prawie szeptem, bezbarwnym głosem, który nie dotarł daleko. Przepraszam Leanne, że cię zawiodłam. Że zawiodłam siebie. Tutaj i tam. Nie powiedziała jednak nic więcej, czekając na to, co siostra ma jej do powiedzenia.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Od teraz tak to wszystko miało wyglądać? Ona znikała, ja się denerwowałam, wracała kłóciłyśmy się, godziłyśmy, żeby później wrócić do punktu wyjścia i powtarzać na nowo cały schemat? Mogłam tak raz, czy dwa, ale na dłużej nie byłam przygotowana. Nie chciałam wiecznie z nią dyskutować, zwracać uwagi, wytkać błędów, właściwie mogła robić co chciała, jeśli dalej miałam w niej wsparcie i otuchę. Ostatnio tego nie czułam. Ani w przypadku Justine, ani w przypadku braci; czułam się zagubiona, żeby nie powiedzieć samotna, i nie potrafiłam sobie z tym wszystkim poradzić. Może powinnam być mądrzejsza i doroślejsza? Uznać teraz, że nic nie miało miejsca, te kilka dni nieobecności?
Kiwnęłam głową na przeprosiny, lecz nie skomentowałam ich; nie potrzebowałam kolejnych z rzędu, żeby za parę dni usłyszeć je znowu i znowu, a zamiast tego mogłam spróbować przywrócić między nami normalność. Przynajmniej pozorną.
– Zrobiłam zupę – poinformowałam i liczyłam na to, że nie uzyskam sprzeciwu; nie zamierzałam karmić jej jak gęsi, o ile nie zamierzała stawiać oporu a byłam zdolna do wszystkiego – drugiego dania nie zdążyłam – szybko ugryzłam się w język, nie pytając, czy mi pomoże – wiedziałam, że nigdy nie lubiła gotować i raczej nawet nie potrafiła, a ja mając świadomość, że na pytanie "czy chcesz się nauczyć?" odpowie przecząco, nie proponowałam tego ponownie – musisz coś zjeść, ostatnio strasznie schudłaś, Justine – celowo użyłam znienawidzonej przezeń imienia, uznając, że może chociaż wtedy zrozumie to, co do niej mówię. Bo nie wiedziałam jak z nią rozmawiać, żeby moje słowa odniosły jakiś skutek; żeby wreszcie się przede mną otworzyła i dała sobie pomóc. Naiwnie wierzyłam, że jestem w stanie tego dokonać.
– Widziałam cię na festiwalu. Dobrze się bawiłaś? – postanowiłam wkroczyć na w miarę neutralny temat, żeby po raz kolejny nie atakować jej otwartym pytaniem o to, co się z nią dzieje. Jeśli chciała – mogła sama zacząć tę kwestię, wiedziała o tym. Moje naciski mogły pogorszyć sytuację.
Przemaszerowałam do kuchni po garnek ze skończoną zupą, a gdy wróciłam, nałożyłam na talerze niewielką ilość aromatycznego rosołu, dopiero wtedy dostrzegając bandaże na rękach Tonks. Zmartwiłam się, lecz nie dałam po sobie tego poznać, nawet jeśli skręcało mnie wewnątrz, by zapytać o ich źródło. Wróciłam więc na swoje miejsce, wzdychając cicho. Wolałam dzieciństwo, życie wtedy było zdecydowanie prostsze, pozbawione ciążących na wątrobie sekretów i niedopowiedzeń.
Kiwnęłam głową na przeprosiny, lecz nie skomentowałam ich; nie potrzebowałam kolejnych z rzędu, żeby za parę dni usłyszeć je znowu i znowu, a zamiast tego mogłam spróbować przywrócić między nami normalność. Przynajmniej pozorną.
– Zrobiłam zupę – poinformowałam i liczyłam na to, że nie uzyskam sprzeciwu; nie zamierzałam karmić jej jak gęsi, o ile nie zamierzała stawiać oporu a byłam zdolna do wszystkiego – drugiego dania nie zdążyłam – szybko ugryzłam się w język, nie pytając, czy mi pomoże – wiedziałam, że nigdy nie lubiła gotować i raczej nawet nie potrafiła, a ja mając świadomość, że na pytanie "czy chcesz się nauczyć?" odpowie przecząco, nie proponowałam tego ponownie – musisz coś zjeść, ostatnio strasznie schudłaś, Justine – celowo użyłam znienawidzonej przezeń imienia, uznając, że może chociaż wtedy zrozumie to, co do niej mówię. Bo nie wiedziałam jak z nią rozmawiać, żeby moje słowa odniosły jakiś skutek; żeby wreszcie się przede mną otworzyła i dała sobie pomóc. Naiwnie wierzyłam, że jestem w stanie tego dokonać.
– Widziałam cię na festiwalu. Dobrze się bawiłaś? – postanowiłam wkroczyć na w miarę neutralny temat, żeby po raz kolejny nie atakować jej otwartym pytaniem o to, co się z nią dzieje. Jeśli chciała – mogła sama zacząć tę kwestię, wiedziała o tym. Moje naciski mogły pogorszyć sytuację.
Przemaszerowałam do kuchni po garnek ze skończoną zupą, a gdy wróciłam, nałożyłam na talerze niewielką ilość aromatycznego rosołu, dopiero wtedy dostrzegając bandaże na rękach Tonks. Zmartwiłam się, lecz nie dałam po sobie tego poznać, nawet jeśli skręcało mnie wewnątrz, by zapytać o ich źródło. Wróciłam więc na swoje miejsce, wzdychając cicho. Wolałam dzieciństwo, życie wtedy było zdecydowanie prostsze, pozbawione ciążących na wątrobie sekretów i niedopowiedzeń.
Gdy tylko zamykała oczy wracały do nie obrazy z Próby. Przeplatały się ze sobą i transformowały w nowe koszmary. Niektóre ciągnęły się niewyobrażalnie długo, przynosząc jedynie więcej bólu.
Zostawiłaś mnie. Obijało się o jej głowę z mocą. Widok rozprutego gardła Leanne wywracał jej żołądek do góry nogami za każdym razem, gdy koszmar się zapętlał odtwarzając wszystko od nowa, gdy tylko zamykała oczy, po zerwaniu się z krzykiem.
Musiała zejść, choć bała się, że jej widok przyniesie jej zbyt wielką mnogość doznań i emocji, by była w stanie nad nimi zapanować. Jednak gdy zeszła do kuchni, gdy w końcu spojrzała na nią odkryła, że wszystko skrywa się po pustką, która zdawała się rozciągać aż po horyzonty jej duszy.
Przecież była winna. Winna od dnia, gdy wyprowadziła się, by zamieszkać z Margaux. Winna, że nie potrafiła powrócić do domu po śmierci matki, zostawiając w nim jedynie przelotnie. Winna i teraz, szukając tu schronienia, bojąc się spojrzeć na niego - ojca jej dzieci, małych kochanych istot, które pozostawiła - jednak z zamiarem ruszenia dalej. Dalej, już na zawsze. Bez możliwości powrotu.
Przecież wybrała.
Skinęła głową raz jeszcze, na jej słowa. Choć obecność ciepłego jedzenia w postaci zupy zdawało się oczywistością sądząc po zapachach, które roztaczały się na cały dom.
- Nie schudłam. - odpowiedziała spokojnie, bo wiedziała, że wmuszała w siebie dostateczną ilość pokarmu, by nie stracić na wadze. Zmizerniała, trochę - zwłaszcza w czerwcu. Straciła kolory i może wtedy ubył jej z kilogram. Ale Jackie miała rację, musiała jeść i pilnować diety, jeśli chciała dostać się na kurs. Więc jadła, wpychała w siebie jedzenie, które nie miało dla niej znaczenia, by osiągnąć cel, które to znaczenia miał.
A gdy starszy auror powitał ją wśród kursantów, nie dowierzała.
Gdy zupa pojawiła się przed nią nie oponowała. Nie zwlekała też, łapiąc za łyżkę i zaczynając jedzenie ciepłego jeszcze posiłku. Kiedy ostatnio jadła coś innego niż kanapki? Nie pamiętała.
Wraz z kolejnym pytaniem jej dłoń zamarła, a plecy automatycznie spięły się, minęła chwila zawahania, nim powróciła do jedzenia.
- Nie powinnam była tam iść. - powiedziała cicho, nabierając kolejną łyżkę. - A ty? - zapytała, unosząc spojrzenie i zawieszając je na siostrze.
- Pomogę ci, może w końcu nauczę się gotować cokolwiek. - zawyrokowała, gdy w misce nie zostało już nic. Podniosła się, by pójść za siostrą i poczekać na pierwsze instrukcje i rady dotyczące trudnej sztuki nie spalania wszystkiego, co postawi na gazie.
Czuła napięcie, które kłębiło się w niej od kiedy jej kroki znaczyły schody prowadzące na dół. Próbowała znaleźć odpowiedni moment, chwilę, która byłaby odpowiednia, ale ta jak na razie nie nadchodziła. Wiedziała też, że nie będzie mogła dłużej czekać. Ale postanowiła dać sobie jeszcze chwilę. Tylko, czy ona mogła coś zmienić? Widok Leanne, żywej, troskliwej, cierpliwej i czekającej zdawał jej się przypominać mocniej jej samą, niż kiedykolwiek. Należały jej się wyjaśniania, jednak czy gdy powie jej wszystko, będzie jej w stanie znów wybaczyć? Czy będzie w stanie zrozumieć? Badawcze spojrzenie co chwilę lądowało na siostrze, tak nieświadomej tego, co przeżyła na próbie. Nigdy nie mającej poznać tego, co podczas niej doświadczyła.
Na razie, na razie chciała zrobić z nią obiad. Pomóc jej, spędzić choć chwile w czymś, co kiedyś było bliższe normalności.
Zostawiłaś mnie. Obijało się o jej głowę z mocą. Widok rozprutego gardła Leanne wywracał jej żołądek do góry nogami za każdym razem, gdy koszmar się zapętlał odtwarzając wszystko od nowa, gdy tylko zamykała oczy, po zerwaniu się z krzykiem.
Musiała zejść, choć bała się, że jej widok przyniesie jej zbyt wielką mnogość doznań i emocji, by była w stanie nad nimi zapanować. Jednak gdy zeszła do kuchni, gdy w końcu spojrzała na nią odkryła, że wszystko skrywa się po pustką, która zdawała się rozciągać aż po horyzonty jej duszy.
Przecież była winna. Winna od dnia, gdy wyprowadziła się, by zamieszkać z Margaux. Winna, że nie potrafiła powrócić do domu po śmierci matki, zostawiając w nim jedynie przelotnie. Winna i teraz, szukając tu schronienia, bojąc się spojrzeć na niego - ojca jej dzieci, małych kochanych istot, które pozostawiła - jednak z zamiarem ruszenia dalej. Dalej, już na zawsze. Bez możliwości powrotu.
Przecież wybrała.
Skinęła głową raz jeszcze, na jej słowa. Choć obecność ciepłego jedzenia w postaci zupy zdawało się oczywistością sądząc po zapachach, które roztaczały się na cały dom.
- Nie schudłam. - odpowiedziała spokojnie, bo wiedziała, że wmuszała w siebie dostateczną ilość pokarmu, by nie stracić na wadze. Zmizerniała, trochę - zwłaszcza w czerwcu. Straciła kolory i może wtedy ubył jej z kilogram. Ale Jackie miała rację, musiała jeść i pilnować diety, jeśli chciała dostać się na kurs. Więc jadła, wpychała w siebie jedzenie, które nie miało dla niej znaczenia, by osiągnąć cel, które to znaczenia miał.
A gdy starszy auror powitał ją wśród kursantów, nie dowierzała.
Gdy zupa pojawiła się przed nią nie oponowała. Nie zwlekała też, łapiąc za łyżkę i zaczynając jedzenie ciepłego jeszcze posiłku. Kiedy ostatnio jadła coś innego niż kanapki? Nie pamiętała.
Wraz z kolejnym pytaniem jej dłoń zamarła, a plecy automatycznie spięły się, minęła chwila zawahania, nim powróciła do jedzenia.
- Nie powinnam była tam iść. - powiedziała cicho, nabierając kolejną łyżkę. - A ty? - zapytała, unosząc spojrzenie i zawieszając je na siostrze.
- Pomogę ci, może w końcu nauczę się gotować cokolwiek. - zawyrokowała, gdy w misce nie zostało już nic. Podniosła się, by pójść za siostrą i poczekać na pierwsze instrukcje i rady dotyczące trudnej sztuki nie spalania wszystkiego, co postawi na gazie.
Czuła napięcie, które kłębiło się w niej od kiedy jej kroki znaczyły schody prowadzące na dół. Próbowała znaleźć odpowiedni moment, chwilę, która byłaby odpowiednia, ale ta jak na razie nie nadchodziła. Wiedziała też, że nie będzie mogła dłużej czekać. Ale postanowiła dać sobie jeszcze chwilę. Tylko, czy ona mogła coś zmienić? Widok Leanne, żywej, troskliwej, cierpliwej i czekającej zdawał jej się przypominać mocniej jej samą, niż kiedykolwiek. Należały jej się wyjaśniania, jednak czy gdy powie jej wszystko, będzie jej w stanie znów wybaczyć? Czy będzie w stanie zrozumieć? Badawcze spojrzenie co chwilę lądowało na siostrze, tak nieświadomej tego, co przeżyła na próbie. Nigdy nie mającej poznać tego, co podczas niej doświadczyła.
Na razie, na razie chciała zrobić z nią obiad. Pomóc jej, spędzić choć chwile w czymś, co kiedyś było bliższe normalności.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Niemal przewróciłam oczami słysząc jej uwagę, i choć może faktycznie nie schudła, tak zmizerniała, przypominając cień człowieka, nie człowieka wyspanego, z krwi i kości. Nie mogła zaprzeczyć: wiedziałam jak wyglądała przed majem a jak wyglądała teraz, w dodatku kolejnych kilka dni rozłąki rzutowało na moją ocenę w sposób obiektywny, ale skoro upierała się przy swoim – co mogłam poradzić? Znałam ten charakter na tyle, żeby wiedzieć, iż moje argumenty szybko zostaną obrócone w pył.
– Niech ci będzie – wymruczałam pod nosem, zajmując się zawartością swojego talerza. – Nieźle, spędziłam noc u Cyrusa – nie wiedziałam jak Just zareaguje na te rewelacje znając moje podejście do wszelkich osobników płci męskiej, choć w gruncie rzeczy spędziłam noc śpiąc na kanapie i nie robiąc nic szczególnego. Ale to nie zmieniało faktu, że czułam się z tym jakoś dziwnie nieswojo i znowu – nie wiadomo czemu – zaczęłam go unikać.
Jedzenie łagodziło obyczaje, mawiali, mawiała tak też mama, więc może coś w tym było? Może po skończonej obiadokolacji nasze stosunki poprawią się, moja siostra wreszcie wtajemniczy mnie w plany podbicia świata i wytłuczenia wszelkiego zła? Chociaż wątpiłam, tliła się we mnie jeszcze mała iskierka nadziei. Szczególnie, gdy zaproponowała mi swoją pomoc.
Zdziwiłam się, kiedy Justine postanowiła mi pomóc, bo przez tyle lat nikt nie był w stanie zmusić jej do podjęcia choćby jednej próby gotowania. A teraz? Teraz sama chciała, czekała na polecenia, a ja nie rozumiałam co się stało i co motywowało tę zmianę. Fakt, nie wiedziałam co przeżyła w ostatnim czasie i że nauka gotowania niosła za sobą coś głębszego, nie mogłam o tym wiedzieć, gdy w ostatnich miesiącach wystarczająco się od siebie oddaliłyśmy. Mimo to wskazałam na mięso i nóż.
– Trzeba pokroić na plastry, niezbyt grube a potem lekko rozbić – zaczęłam spokojnie wydawać polecenia, jednocześnie szykując trzy miski, tak, jak uczyła mama. Do jednej wbiłam jajka, do drugiej mąkę a do trzeciej bułkę tartą, którą odnalazłam w czeluściach szafki – byle nie za cienko, żeby nie były jak podeszwa, potem trzeba posolić i dodać trochę pieprzu – kontynuowałam, rozbełtując jajko w miseczce. Wszystko bez użycia magii, która swoim kapryśnym humorem mogła nam spalić nie tylko kotlety, ale i kuchnię. Zabrałam się do obierania ziemniaków, a gdy skończyłam, przekroiłam je na połówki i wrzuciłam do garnka.
– Właśnie tak – ciągnęłam lekkim, przyjaznym głosem, kontrolując wszystkie poczynania Just – jak już rozbijesz to trzeba najpierw zamoczyć w jajku, potem w mące i bułce – garnek wylądował na kuchence a ja dodatkowo postawiłam mleko do kawy, żeby się przegotowało.
– Niech ci będzie – wymruczałam pod nosem, zajmując się zawartością swojego talerza. – Nieźle, spędziłam noc u Cyrusa – nie wiedziałam jak Just zareaguje na te rewelacje znając moje podejście do wszelkich osobników płci męskiej, choć w gruncie rzeczy spędziłam noc śpiąc na kanapie i nie robiąc nic szczególnego. Ale to nie zmieniało faktu, że czułam się z tym jakoś dziwnie nieswojo i znowu – nie wiadomo czemu – zaczęłam go unikać.
Jedzenie łagodziło obyczaje, mawiali, mawiała tak też mama, więc może coś w tym było? Może po skończonej obiadokolacji nasze stosunki poprawią się, moja siostra wreszcie wtajemniczy mnie w plany podbicia świata i wytłuczenia wszelkiego zła? Chociaż wątpiłam, tliła się we mnie jeszcze mała iskierka nadziei. Szczególnie, gdy zaproponowała mi swoją pomoc.
Zdziwiłam się, kiedy Justine postanowiła mi pomóc, bo przez tyle lat nikt nie był w stanie zmusić jej do podjęcia choćby jednej próby gotowania. A teraz? Teraz sama chciała, czekała na polecenia, a ja nie rozumiałam co się stało i co motywowało tę zmianę. Fakt, nie wiedziałam co przeżyła w ostatnim czasie i że nauka gotowania niosła za sobą coś głębszego, nie mogłam o tym wiedzieć, gdy w ostatnich miesiącach wystarczająco się od siebie oddaliłyśmy. Mimo to wskazałam na mięso i nóż.
– Trzeba pokroić na plastry, niezbyt grube a potem lekko rozbić – zaczęłam spokojnie wydawać polecenia, jednocześnie szykując trzy miski, tak, jak uczyła mama. Do jednej wbiłam jajka, do drugiej mąkę a do trzeciej bułkę tartą, którą odnalazłam w czeluściach szafki – byle nie za cienko, żeby nie były jak podeszwa, potem trzeba posolić i dodać trochę pieprzu – kontynuowałam, rozbełtując jajko w miseczce. Wszystko bez użycia magii, która swoim kapryśnym humorem mogła nam spalić nie tylko kotlety, ale i kuchnię. Zabrałam się do obierania ziemniaków, a gdy skończyłam, przekroiłam je na połówki i wrzuciłam do garnka.
– Właśnie tak – ciągnęłam lekkim, przyjaznym głosem, kontrolując wszystkie poczynania Just – jak już rozbijesz to trzeba najpierw zamoczyć w jajku, potem w mące i bułce – garnek wylądował na kuchence a ja dodatkowo postawiłam mleko do kawy, żeby się przegotowało.
Była świadoma, że prezentuje się inaczej. Ale zmieniło się też jej wnętrze. Ono właściwie przeszło największą przemianę, cichą, brutalną, szybką, dziejącą się pod powłoką skórną. I tylko ci, którzy choć w najmniejszy stopniu zdawali sobie, przez co przeszła, byli w stanie zrozumieć, co powodowało jej zmiany. Potrzebowała ich - wiedziała że tak - jeśli chciała osiągnąć swój cel. Jeśli chciała stać się silniejsza. Jednak wiedziała, jak wysoka była za to cena. Cieszyła się, że Leanne nie podjęła tematu mojej chudości, czy też chudnięcia. Z tym radziła sobie coraz lepiej, pilnując posiłków, wspomaganych ćwiczeniami. Wiedziała, że jej kondycja i sprawność pozwalają wiele do życzenia. Miała wiele do nadrobienia.
Zmarszczyła brwi, słysząc znajome imię, unosząc spojrzenie na siostrę, która siedziała na przeciw niej, przez chwilę lustrując ją spojrzeniem.
- Snape’a? - zapytała, a na usta wpełzł lekki uśmiech, łączący ją z przeszłości. Nieśmiały chłopak z zacięciem do eliksirów. Wstydliwy w jakiś sposób nieporadny w wyćwiczonych gestach przy niej. Nadal pamiętała niefortunny błąd, który poskutkował niewielkim wybuchem, który jedynie mocniej ją rozbawił, niż zasmucił. Nigdy nie radziła sobie z eliksirami, a ich wybuchy, czy niewypały nie były dla niej niczym nowym. Cyrus - wręcz przeciwnie - zdawał się tym faktem więcej, niż przejęty. - Lubię go. - powiedziała jedynie, powracając do zupy, której z każdą chwilą ubywało. Nic więcej na jego temat nie wypłynęło z jej ust, a ona postanowiła, że tak długo, jak długo jej siostra nie zacznie spotykać się z kiś, od kogo z daleka czuć czarną magię, nie będzie się wtrącać. I - cokolwiek się między nimi nie działo - naprawdę lubiła Cyrusa.
Podniosła się, gotowa do pomocy. Słuchała uważnie poleceń siostry, sama nie do końca pewna motywów, które nią kierują. Może zwyczajnie postanowiła, że nie jest w stanie jedynie polegać na kanapkach. Że powinna jeść też posiłki ciepłe. Zabrała się bez słowa za krojenie, a potem wykonywała wydawane przez siostrę polecenia starając się wypełnić je najlepiej jak tylko potrafiła. Nie odnalazła przyjemność w obtaczaniu mięsa w jajku, mące i bułce. Wręcz odwrotnie. Składniki kleiły się jej do palców. Skrzywiła się lekko, kontynuując robotę. by obserwować dalsze poczynania i czekać na polecenia.
- Leanne. - powiedziała cicho wiedząc, że nie może dłużej zwlekać, choć słowa nadal ciążyły jej na sercu. - Powinnaś znaleźć kogoś. Kogoś na co dzień. Przyjaciółkę, współlokatorkę, lokatora. Kogoś, kto nie pozwoli byś czuła się samotna. - kontynuowała dalej. Nie mieszkała już w domu od lat, właściwie już na stażu wyprowadziła się, by zamieszkać wraz z przyjaciółką i od tamtego momentu, dom odwiedzała na niedzielnych kolacjach, do których zmuszała ich matka, albo krótkotrwałych ucieczkach w czasie których zbierała się w swoim łóżku na nowo. Teraz jednak było inne. Obrazy z Próby przychodziły do niej falami, wiedziała, że istniała możliwość ich nigdy o nich nie zapomni.
Zmarszczyła brwi, słysząc znajome imię, unosząc spojrzenie na siostrę, która siedziała na przeciw niej, przez chwilę lustrując ją spojrzeniem.
- Snape’a? - zapytała, a na usta wpełzł lekki uśmiech, łączący ją z przeszłości. Nieśmiały chłopak z zacięciem do eliksirów. Wstydliwy w jakiś sposób nieporadny w wyćwiczonych gestach przy niej. Nadal pamiętała niefortunny błąd, który poskutkował niewielkim wybuchem, który jedynie mocniej ją rozbawił, niż zasmucił. Nigdy nie radziła sobie z eliksirami, a ich wybuchy, czy niewypały nie były dla niej niczym nowym. Cyrus - wręcz przeciwnie - zdawał się tym faktem więcej, niż przejęty. - Lubię go. - powiedziała jedynie, powracając do zupy, której z każdą chwilą ubywało. Nic więcej na jego temat nie wypłynęło z jej ust, a ona postanowiła, że tak długo, jak długo jej siostra nie zacznie spotykać się z kiś, od kogo z daleka czuć czarną magię, nie będzie się wtrącać. I - cokolwiek się między nimi nie działo - naprawdę lubiła Cyrusa.
Podniosła się, gotowa do pomocy. Słuchała uważnie poleceń siostry, sama nie do końca pewna motywów, które nią kierują. Może zwyczajnie postanowiła, że nie jest w stanie jedynie polegać na kanapkach. Że powinna jeść też posiłki ciepłe. Zabrała się bez słowa za krojenie, a potem wykonywała wydawane przez siostrę polecenia starając się wypełnić je najlepiej jak tylko potrafiła. Nie odnalazła przyjemność w obtaczaniu mięsa w jajku, mące i bułce. Wręcz odwrotnie. Składniki kleiły się jej do palców. Skrzywiła się lekko, kontynuując robotę. by obserwować dalsze poczynania i czekać na polecenia.
- Leanne. - powiedziała cicho wiedząc, że nie może dłużej zwlekać, choć słowa nadal ciążyły jej na sercu. - Powinnaś znaleźć kogoś. Kogoś na co dzień. Przyjaciółkę, współlokatorkę, lokatora. Kogoś, kto nie pozwoli byś czuła się samotna. - kontynuowała dalej. Nie mieszkała już w domu od lat, właściwie już na stażu wyprowadziła się, by zamieszkać wraz z przyjaciółką i od tamtego momentu, dom odwiedzała na niedzielnych kolacjach, do których zmuszała ich matka, albo krótkotrwałych ucieczkach w czasie których zbierała się w swoim łóżku na nowo. Teraz jednak było inne. Obrazy z Próby przychodziły do niej falami, wiedziała, że istniała możliwość ich nigdy o nich nie zapomni.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Też go lubiłam, nie mogłam zaprzeczyć, ale stanowił dla mnie zagadkę. Raz był złośliwy, a potem nagle pomagał mi i dbał o mnie, bojąc się, by nie stała mi się krzywda. Nie rozumiałam tego zachowania, chociaż podejrzewałam, że tak właśnie wyglądały wszystkie damsko–męskie zaloty. Cóż, z tymi nie miałam do czynienia nigdy w życiu, przez co były dla mnie tak egzotyczne jak spotkanie smoka przez osoby niewiedzące o naszym istnieniu. Pokiwałam głową, dziwiąc się też, że Justine nie podjęła tematu; nie interesowała się? nie zamierzała nakrzyczeć za mnie za nieodpowiednie zachowanie? W końcu ostatnio wszyscy mieli mi coś do zarzucenia i bynajmniej nie było to zarzucenie tęsknych rąk na moją smukłą szyję.
Obserwowałam uważnie jej poczynania, jednocześnie kontrolując mleko, by nie wykipiało i kusząc się o bieżące zmywanie naczyń. Gdy skończyła, przepuściłam ją do zlewu, by pozbyła się panierki z palców a następnie zmyłam talerze po zupie.
– Usmażymy je za chwilę, żeby nie czekać na ziemniaki – rzuciłam, ruchem głowy wskazując na szafkę – tam jest kawa, kakao i herbata, jak ci się chce, to możesz zrobić – bo chyba to nie wymagało skomplikowanych umiejętności, jak sądziłam. Wytarłam ręce, zawieszając się lekko, kiedy z jej ust padły kolejne słowa.
– Nie chcę nic mówić, ale ostatnio jak sprowadziłam tu Johny'ego, to nakrzyczeli na mnie i bracia, i Samuel z Matthewem – przecież o tym wiedziałaś, prawda? – dotrzymywał mi towarzystwa, nie znałam go od dziś i nagle wszyscy wiedzieli, że lepiej dla mnie będzie wyrzucić go stąd – co było nieprawdą, bo nie mogłam być tu sama; szczęściem w nieszczęściu było dla mnie to, że Justine prawdopodobnie to dostrzegła. Nie przepadałam za ciągłym towarzystwem ludzi, jednak lubiłam mieć do kogo się odezwać – dlatego teraz nie oferuję tego nikomu, bo nigdy nie wiem, kiedy wpadnie koleżeńska inkwizycja – do dzisiaj miałam pretensje zarówno do Skamandera, jak i do Botta, o to, jak się zachowali. Nie dość, że dziecinnie, to jeszcze niezwykle protekcjonalnie, pod moim dachem. Nie wiedziałam co ich to obchodziło i dlaczego zamierzali za mnie decydować, ale nie mogłam się dowiedzieć; nie chciałam widzieć ich na oczy.
– Nalej trochę oleju na patelnię, musimy poczekać aż się rozgrzeje – dodałam po chwili, przechwytując kubek z ciepłym napojem – jak panierka będzie skwierczeć, to znaczy że jest już dobrze rozgrzana – uśmiechnęłam się, siadając na krześle przy stoliku.
Obserwowałam uważnie jej poczynania, jednocześnie kontrolując mleko, by nie wykipiało i kusząc się o bieżące zmywanie naczyń. Gdy skończyła, przepuściłam ją do zlewu, by pozbyła się panierki z palców a następnie zmyłam talerze po zupie.
– Usmażymy je za chwilę, żeby nie czekać na ziemniaki – rzuciłam, ruchem głowy wskazując na szafkę – tam jest kawa, kakao i herbata, jak ci się chce, to możesz zrobić – bo chyba to nie wymagało skomplikowanych umiejętności, jak sądziłam. Wytarłam ręce, zawieszając się lekko, kiedy z jej ust padły kolejne słowa.
– Nie chcę nic mówić, ale ostatnio jak sprowadziłam tu Johny'ego, to nakrzyczeli na mnie i bracia, i Samuel z Matthewem – przecież o tym wiedziałaś, prawda? – dotrzymywał mi towarzystwa, nie znałam go od dziś i nagle wszyscy wiedzieli, że lepiej dla mnie będzie wyrzucić go stąd – co było nieprawdą, bo nie mogłam być tu sama; szczęściem w nieszczęściu było dla mnie to, że Justine prawdopodobnie to dostrzegła. Nie przepadałam za ciągłym towarzystwem ludzi, jednak lubiłam mieć do kogo się odezwać – dlatego teraz nie oferuję tego nikomu, bo nigdy nie wiem, kiedy wpadnie koleżeńska inkwizycja – do dzisiaj miałam pretensje zarówno do Skamandera, jak i do Botta, o to, jak się zachowali. Nie dość, że dziecinnie, to jeszcze niezwykle protekcjonalnie, pod moim dachem. Nie wiedziałam co ich to obchodziło i dlaczego zamierzali za mnie decydować, ale nie mogłam się dowiedzieć; nie chciałam widzieć ich na oczy.
– Nalej trochę oleju na patelnię, musimy poczekać aż się rozgrzeje – dodałam po chwili, przechwytując kubek z ciepłym napojem – jak panierka będzie skwierczeć, to znaczy że jest już dobrze rozgrzana – uśmiechnęłam się, siadając na krześle przy stoliku.
Nie zamierzała oceniać wyborów, których dokonywała jej siostra względem mężczyzn. Sama miała w swoim życiu kilku, do własnego łóżka też kilku wpuściła próbując wyleczyć się ze Skamandera - bezskutecznie. Kim więc była, by czegokolwiek jej zabraniać? I czy zabranianie czegokolwiek, miało jakikolwiek sens? Na koniec dnia, to nie ona a Leanne będzie musiała zmierzyć się z decyzjami. Oczywiście, jeśli Cyrus ją skrzywdzi, najpierw pozna jej prawą pięść. Ale te decyzje i błędy, czy też rozczarowania, które mogą wyniknąć, każdy musi przeżyć i podjąć sam. Chciała jej szczęścia. Rodziny, dzieci, męża. Ale nie była w stanie za nie odpowiadać. Spędziła u niego noc z własnej woli, w końcu dlatego ludzie ją posiadali. Czy z nim spała, czy też nie, również było jej wyborem - a ona, mieszkająca z Samuelem, śpiąca z mężczyznami, którzy nigdy nie mieli zostać jej mężami, średnio czuła się w sposobności do wydawania opinii, czy osądów.
Umyła dłonie, by pozbyć się niewygodnego, obleśnego odczucia, które powodowało jajko z mąką na moich palcach, a potem przeniosła spojrzenie na siostrę, gdy ta zaczynała jej dalej tłumaczyć.
- Nie czekać na ziemniaki? - zapytała, nie bardzo rozumiejąc, czemu mają czekać na warzywa. Ale też nie miała jak rozumieć, skoro jej pobyty w kuchni ograniczały się głównie do robienia kawy lub herbaty, albo kanapek. Z tym radziła sobie wyśmienicie. Czekanie na ziemniaki nie miało dla niej sensu. Ruszyła do szafki, by wyciągnąć z niej dwa kubki i wsypać do niej herbaty, zaraz potem nastawiła wodę w czajniku.
Ciche westchnięcie wydobyło się z ust Tonks na słowa, które wypowiedziała jej siostra. Nie otrzymała dokładnej relacji od żadnego z nich i nie wiedziała też, co zrobił im wszystkim Bojczuk. Wzruszyła lekko ramionami.
- Mężczyźni. - skomentowała tylko, nie bardzo wiedząc co zrobić. Sądziła, że musieli mieć powód, by tak zareagować, tak samo jak Leanne miała powód, by temu mężczyźnie ufać. Wyszła z tego jednak nie tylko patowa sytuacja, ale i nie do końca przyjemna. - Nie wiem, co ci powiedzieć, Leanne. Oni zawsze tacy będą. - wzruszyła lekko ramiona, sięgając po czajnik w którym woda się właśnie zagotowała. Zalała herbaty i zwróciła się znów w stronę siostry, by ruszyć i zabrać olej który wylała na patelnię zgodnie z poleceniem siostry. Poczekała chwilę by wrzucić pierwszego z kotletów na patelnię. A gdy ten się rozgrzał a olej strzelił odskoczyła do tyłu - To cholerstwo strzela. - powiedziała, zerkając w stronę siostry ze zmarszczonymi brwiami.
Umyła dłonie, by pozbyć się niewygodnego, obleśnego odczucia, które powodowało jajko z mąką na moich palcach, a potem przeniosła spojrzenie na siostrę, gdy ta zaczynała jej dalej tłumaczyć.
- Nie czekać na ziemniaki? - zapytała, nie bardzo rozumiejąc, czemu mają czekać na warzywa. Ale też nie miała jak rozumieć, skoro jej pobyty w kuchni ograniczały się głównie do robienia kawy lub herbaty, albo kanapek. Z tym radziła sobie wyśmienicie. Czekanie na ziemniaki nie miało dla niej sensu. Ruszyła do szafki, by wyciągnąć z niej dwa kubki i wsypać do niej herbaty, zaraz potem nastawiła wodę w czajniku.
Ciche westchnięcie wydobyło się z ust Tonks na słowa, które wypowiedziała jej siostra. Nie otrzymała dokładnej relacji od żadnego z nich i nie wiedziała też, co zrobił im wszystkim Bojczuk. Wzruszyła lekko ramionami.
- Mężczyźni. - skomentowała tylko, nie bardzo wiedząc co zrobić. Sądziła, że musieli mieć powód, by tak zareagować, tak samo jak Leanne miała powód, by temu mężczyźnie ufać. Wyszła z tego jednak nie tylko patowa sytuacja, ale i nie do końca przyjemna. - Nie wiem, co ci powiedzieć, Leanne. Oni zawsze tacy będą. - wzruszyła lekko ramiona, sięgając po czajnik w którym woda się właśnie zagotowała. Zalała herbaty i zwróciła się znów w stronę siostry, by ruszyć i zabrać olej który wylała na patelnię zgodnie z poleceniem siostry. Poczekała chwilę by wrzucić pierwszego z kotletów na patelnię. A gdy ten się rozgrzał a olej strzelił odskoczyła do tyłu - To cholerstwo strzela. - powiedziała, zerkając w stronę siostry ze zmarszczonymi brwiami.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uniosłam brew, bo nie wiedziałam, czy to był taki specyficzny żart Justine, czy to ja mówiłam w tajemnym języku goblideguckim, czy może rzeczywiście nie rozumiała tej zależności, szybko jednak pośpieszyłam z wyjaśnieniami.
– Ziemniaki gotują się dłużej niż smażą się kotlety – zdecydowanie zbyt długo – dlatego nie będziemy jeść zimnych kotletów, tylko poczekamy jeszcze chwilę i wszystko zsynchronizujemy – przelotnie zerknęłam na garnek z bulwami, a potem wbiłam widelec w jedną z nich; cóż, jeszcze brakowało im kilku minut, choć nie sądziłam, by Justinie robiło to jakąś różnicę. Nie wyglądała ani na głodną ani na taką, co się gdzieś śpieszy lub całkowicie straciłam znajomość zachowań mojej rodzonej siostry – jak przekroisz je na połówki albo ćwiartki to zrobią się szybciej niż w całości – dodałam, przypominając sobie tę naukę mamy i spochmurniałam na chwilę; tutaj w kuchni jej obecność wyczuwałam jakoś mocniej i wcale mi się to nie podobało. To znaczy, z jednej strony cieszyłam się, że dalej miałam wrażenie, że jest obok, że czułam zapach jej perfum, ciepło, które roztaczał jej promienny uśmiech a z drugiej strony cały ten dom przypominał mi tonący statek, który obrazował naszą rodzinę. Nie miałam jednak dokąd iść, nikomu nie ufałam na tyle, by u niego zamieszkać i czuć się z tym na tyle swobodnie co tutaj.
– Najlepiej uspokój jednego i drugiego, i każ im się nie wtrącać w moje sprawy – odparłam oschle w kwestii Bojczuka, ale wiedziałam, że tylko ona mogła coś poradzić; znała jednego i drugiego, dość dobrze i przede wszystkim była starsza, co oznaczało, że może chociaż ją potraktują dorośle. W każdym razie nie zamierzałam wracać do tego tematu. Nie chciałam współlokatora, na pewno nie teraz, nie chciałam się wyprowadzać, chociaż brałam to poważnie pod uwagę. Najpierw jednak musiałam znaleźć pracę, opłacalną w dzisiejszych czasach.
– Myślałam o zmianie zawodu, Just. Jestem historykiem, ale historycy raczej nikomu się nie przydadzą patrząc na to, co się dzieje dookoła – poniekąd też zrozumiałam powód, dla którego moja siostra zmieniła zawód, lecz ja w roli aurora się nie widziałam. – Olej jak się rozgrzeje, to strzela i parzy dotkliwie, uważaj – westchnęłam, jednocześnie mówiąc, by nieco zmniejszyła moc palnika a potem zalałam obie herbaty i usiadłam na krześle.
– Ziemniaki gotują się dłużej niż smażą się kotlety – zdecydowanie zbyt długo – dlatego nie będziemy jeść zimnych kotletów, tylko poczekamy jeszcze chwilę i wszystko zsynchronizujemy – przelotnie zerknęłam na garnek z bulwami, a potem wbiłam widelec w jedną z nich; cóż, jeszcze brakowało im kilku minut, choć nie sądziłam, by Justinie robiło to jakąś różnicę. Nie wyglądała ani na głodną ani na taką, co się gdzieś śpieszy lub całkowicie straciłam znajomość zachowań mojej rodzonej siostry – jak przekroisz je na połówki albo ćwiartki to zrobią się szybciej niż w całości – dodałam, przypominając sobie tę naukę mamy i spochmurniałam na chwilę; tutaj w kuchni jej obecność wyczuwałam jakoś mocniej i wcale mi się to nie podobało. To znaczy, z jednej strony cieszyłam się, że dalej miałam wrażenie, że jest obok, że czułam zapach jej perfum, ciepło, które roztaczał jej promienny uśmiech a z drugiej strony cały ten dom przypominał mi tonący statek, który obrazował naszą rodzinę. Nie miałam jednak dokąd iść, nikomu nie ufałam na tyle, by u niego zamieszkać i czuć się z tym na tyle swobodnie co tutaj.
– Najlepiej uspokój jednego i drugiego, i każ im się nie wtrącać w moje sprawy – odparłam oschle w kwestii Bojczuka, ale wiedziałam, że tylko ona mogła coś poradzić; znała jednego i drugiego, dość dobrze i przede wszystkim była starsza, co oznaczało, że może chociaż ją potraktują dorośle. W każdym razie nie zamierzałam wracać do tego tematu. Nie chciałam współlokatora, na pewno nie teraz, nie chciałam się wyprowadzać, chociaż brałam to poważnie pod uwagę. Najpierw jednak musiałam znaleźć pracę, opłacalną w dzisiejszych czasach.
– Myślałam o zmianie zawodu, Just. Jestem historykiem, ale historycy raczej nikomu się nie przydadzą patrząc na to, co się dzieje dookoła – poniekąd też zrozumiałam powód, dla którego moja siostra zmieniła zawód, lecz ja w roli aurora się nie widziałam. – Olej jak się rozgrzeje, to strzela i parzy dotkliwie, uważaj – westchnęłam, jednocześnie mówiąc, by nieco zmniejszyła moc palnika a potem zalałam obie herbaty i usiadłam na krześle.
Zerknęła na Leanne i wzruszyła lekko ramionami widząc jej uniesioną ku górze brew. Nie wiedziała nic o gotowaniu i była tego świadoma. Nawet podstawowe zasady zdawały się więc obce i nie do końca zrozumiałe.
- To ile gotują się ziemniaki? - zapytała tak dla pewności jeszcze, żeby wiedzieć na przyszłość, jeśli kiedykolwiek jeszcze postanowi, że weźmie się za gotowanie. Obserwowała też poczynania siostry - A to po co? - zapytała gdy ta wbijała nóż w ziemniaki w garnku. Ciche westchnięcie wypadło z ust Tonks, kompletnie całkowite kucharskie nawet nie beztalencie, chyba że beztalencie wiedzowe. Skinęła głową na kolejną informację odnotowując ją i zapisując. Nie spodziewała się, że gotowanie ziemniaków było tak… cóż, skomplikowane.
Zasznurowała usta w wąską linię, gdy odezwała się na temat Samuela i Matta. Tego pierwszego na razie nie chciała spotykać wiedząc - a może bardziej przeczuwając - do czego finalnie ta rozmowa może doprowadzić. Nie spodziewała się po niej tego, na co miała nadzieję. Zaś Bott, był zły. Zły na nią. Postanowił wykreślić ją z życia i nie miała pojęcia jak stała jest ta decyzja - możliwe, że nie zamierzał wpuszczać ją do niego już nigdy. I nie mogła go a to winić. Nie mogła też oczekiwać od niego czegokolwiek.
Wybrała przecież świadomie, musiała liczyć się z konsekwencjami własnych wyborów.
Zdziwione, ale i zaciekawione spojrzenie uniosło się i pomknęło w kierunku siostry. Zmiana zawodu w jej wypadku dyktowana była wieloma sprawami. A może bardziej wydarzeniami. Nie była głupia, wiedziała, że odbiły się one też na Leanne, ale zawsze zdawało jej się, że jej zajęcie jest jednocześnie jej pasją, podczas gdy ona poszukiwała swojego miejsca przez wiele lat.
- Na jaki? - zapytała więc po prostu zerkając w kierunku kotletów, żeby ich nie spiec za bardzo, czy w ogóle żeby jadalne były choć odrobinę. Gotowanie, na ten moment, trochę ją nużyło, ale postanowiła nie narzekać. Bo i na co? Robiła to dla siebie i z własnej chęci. I jakimś cudem w końcu wszystko było gotowe, a one obie siedziały przy stole przy jedzeniu i herbacie.
- Lea… - zaczęła znów Tonks, po cichu, spokojnie i poważnie. - ...nie zostanę tutaj. - w tym domu, w tym miejscu choć wiązało się z nim tyle wspomnień. Wzięła wdech i dziabnęła widelcem ziemniaka w końcu uniosła spojrzenie które zawiesiła na siostrze. Pamiętała dokładnie obrazy z Próby. Słowa, które wypowiadały jej usta. Zaklęcie, które przerwało aortę. Jej urok, który wypadł z jej własnej różdżki. Czy i ta wizja miała się spełnić i czy była w stanie jej jakoś zapobiec.
- To ile gotują się ziemniaki? - zapytała tak dla pewności jeszcze, żeby wiedzieć na przyszłość, jeśli kiedykolwiek jeszcze postanowi, że weźmie się za gotowanie. Obserwowała też poczynania siostry - A to po co? - zapytała gdy ta wbijała nóż w ziemniaki w garnku. Ciche westchnięcie wypadło z ust Tonks, kompletnie całkowite kucharskie nawet nie beztalencie, chyba że beztalencie wiedzowe. Skinęła głową na kolejną informację odnotowując ją i zapisując. Nie spodziewała się, że gotowanie ziemniaków było tak… cóż, skomplikowane.
Zasznurowała usta w wąską linię, gdy odezwała się na temat Samuela i Matta. Tego pierwszego na razie nie chciała spotykać wiedząc - a może bardziej przeczuwając - do czego finalnie ta rozmowa może doprowadzić. Nie spodziewała się po niej tego, na co miała nadzieję. Zaś Bott, był zły. Zły na nią. Postanowił wykreślić ją z życia i nie miała pojęcia jak stała jest ta decyzja - możliwe, że nie zamierzał wpuszczać ją do niego już nigdy. I nie mogła go a to winić. Nie mogła też oczekiwać od niego czegokolwiek.
Wybrała przecież świadomie, musiała liczyć się z konsekwencjami własnych wyborów.
Zdziwione, ale i zaciekawione spojrzenie uniosło się i pomknęło w kierunku siostry. Zmiana zawodu w jej wypadku dyktowana była wieloma sprawami. A może bardziej wydarzeniami. Nie była głupia, wiedziała, że odbiły się one też na Leanne, ale zawsze zdawało jej się, że jej zajęcie jest jednocześnie jej pasją, podczas gdy ona poszukiwała swojego miejsca przez wiele lat.
- Na jaki? - zapytała więc po prostu zerkając w kierunku kotletów, żeby ich nie spiec za bardzo, czy w ogóle żeby jadalne były choć odrobinę. Gotowanie, na ten moment, trochę ją nużyło, ale postanowiła nie narzekać. Bo i na co? Robiła to dla siebie i z własnej chęci. I jakimś cudem w końcu wszystko było gotowe, a one obie siedziały przy stole przy jedzeniu i herbacie.
- Lea… - zaczęła znów Tonks, po cichu, spokojnie i poważnie. - ...nie zostanę tutaj. - w tym domu, w tym miejscu choć wiązało się z nim tyle wspomnień. Wzięła wdech i dziabnęła widelcem ziemniaka w końcu uniosła spojrzenie które zawiesiła na siostrze. Pamiętała dokładnie obrazy z Próby. Słowa, które wypowiadały jej usta. Zaklęcie, które przerwało aortę. Jej urok, który wypadł z jej własnej różdżki. Czy i ta wizja miała się spełnić i czy była w stanie jej jakoś zapobiec.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Po raz kolejny uniosłam brwi, ale tym razem nie zerknęłam wymownie na Justine, chociaż byłam zdziwiona tym, że ona naprawdę nic nie wie.
– Żeby sprawdzić czy są miękkie – odparłam ze stoickim spokojem, którym byłam obdarzona jeśli szło o przekazywanie wiedzy; w innym przypadku cierpliwości w ogóle nie miałam, o ironio – pracowałaś na pogotowiu, chyba wiesz, że zjedzenie surowej bulwy grozi zatruciem żołądkowym – tak sądziłam; w końcu zjedzenie surowej marchewki czy papryki nie niosło za sobą szczególnych konsekwencji a zjedzenie surowych ziemniaków już tak. Cóż, nie znałam się jednak aż tak na roślinach, by się wymądrzać a wszystko to wiedziałam od mamy lub z książki – nie byłam w związku z tym zbyt dobrym źródłem informacji. Dla mnie wszystko było czarno–białe. Gotowane to gotowane, koniec kropka.
Ucieszyłam się jednak, że nie kontynuowałyśmy ani tematu Samuela ani Matthewa, chociaż nie wyłapałam miny Justine, która wyraźnie wskazywała na to, że coś jest nie w porządku. Zapewne gdybym tylko odwróciła się przez ramię i ujrzała to spojrzenie, zapytałabym, tymczasem cieszyłam się, że nie rozmawiamy o osobach, które zaszły mi za skórę i których nie chciałam spotkać na swojej drodze, bo nie byłam pewna jak to mogłoby się skończyć. Zresztą, spotkania z tą dwójką nigdy nie należały do normalnych; odnosiłam wrażenie, że kiedy tylko nasze drogi krzyżowały się, wokół rozpoczynał się przedziwny festiwal absurdów. Jak nie rozdarta na pupie spódnica, to ubicie kości na twardej i brudnej posadzce w garażu – z tych dwóch przynajmniej jeden się zrekompensował powierzając mi pod opiekę puszka, który teraz smacznie spał w salonie na swoim prywatnym poduszkowym tronie.
Ziemniaki powoli były gotowe, kotlety to samo, a moje myśli skierowały się na chwilową zmianę tematu.
– Przydatny – tyle mogłam odpowiedzieć, bo nie byłam pewna w czym mogłabym się sprawdzić. Może miałam chwilową depresję? Zniechęciłam się do pracy i tego, że bezradnie szukałam odpowiedzi na anomalie? Westchnęłam, a potem westchnęłam ponownie, słysząc słowa siostry. Pierwszy raz odłożyłam wszystko na bok i spojrzałam jej prosto w oczy, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
– Wiem, Just – wiedziałam to już od dawna – domyślałam się już wcześniej i wiem, że nic nie zmieni twojego zdania, w tym przypadku się od siebie nie różnimy – mawiali, że tylko krowa nie zmieniała zdania, ale gdy w grę wchodziły przekonania, przeżycia i złe myśli ciężko było dostrzegać inne strony, czy jakiekolwiek plusy. – Pamiętaj, że to też twój dom i chciałabym, żebyś czasem się tutaj pojawiła albo przynajmniej wysłała list, że nic ci nie jest – domyślałam się też, kiedy wszystkie wcześniejsze emocje powoli opadły, że w głowie starszej Tonks działy się dziwne rzeczy a myśli kierowały się w złą stronę, potrafiłam to zrozumieć, lecz nie wiedziałam, czy powinnam w ogóle poruszyć tę kwestię – jestem twoją siostrą, o tym też pamiętaj – wysunęłam rękę i pogłaskałam ją ostrożnie po policzku; subtelnie, tak, jakbym oswajała płochliwe zwierzę.
– Żeby sprawdzić czy są miękkie – odparłam ze stoickim spokojem, którym byłam obdarzona jeśli szło o przekazywanie wiedzy; w innym przypadku cierpliwości w ogóle nie miałam, o ironio – pracowałaś na pogotowiu, chyba wiesz, że zjedzenie surowej bulwy grozi zatruciem żołądkowym – tak sądziłam; w końcu zjedzenie surowej marchewki czy papryki nie niosło za sobą szczególnych konsekwencji a zjedzenie surowych ziemniaków już tak. Cóż, nie znałam się jednak aż tak na roślinach, by się wymądrzać a wszystko to wiedziałam od mamy lub z książki – nie byłam w związku z tym zbyt dobrym źródłem informacji. Dla mnie wszystko było czarno–białe. Gotowane to gotowane, koniec kropka.
Ucieszyłam się jednak, że nie kontynuowałyśmy ani tematu Samuela ani Matthewa, chociaż nie wyłapałam miny Justine, która wyraźnie wskazywała na to, że coś jest nie w porządku. Zapewne gdybym tylko odwróciła się przez ramię i ujrzała to spojrzenie, zapytałabym, tymczasem cieszyłam się, że nie rozmawiamy o osobach, które zaszły mi za skórę i których nie chciałam spotkać na swojej drodze, bo nie byłam pewna jak to mogłoby się skończyć. Zresztą, spotkania z tą dwójką nigdy nie należały do normalnych; odnosiłam wrażenie, że kiedy tylko nasze drogi krzyżowały się, wokół rozpoczynał się przedziwny festiwal absurdów. Jak nie rozdarta na pupie spódnica, to ubicie kości na twardej i brudnej posadzce w garażu – z tych dwóch przynajmniej jeden się zrekompensował powierzając mi pod opiekę puszka, który teraz smacznie spał w salonie na swoim prywatnym poduszkowym tronie.
Ziemniaki powoli były gotowe, kotlety to samo, a moje myśli skierowały się na chwilową zmianę tematu.
– Przydatny – tyle mogłam odpowiedzieć, bo nie byłam pewna w czym mogłabym się sprawdzić. Może miałam chwilową depresję? Zniechęciłam się do pracy i tego, że bezradnie szukałam odpowiedzi na anomalie? Westchnęłam, a potem westchnęłam ponownie, słysząc słowa siostry. Pierwszy raz odłożyłam wszystko na bok i spojrzałam jej prosto w oczy, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
– Wiem, Just – wiedziałam to już od dawna – domyślałam się już wcześniej i wiem, że nic nie zmieni twojego zdania, w tym przypadku się od siebie nie różnimy – mawiali, że tylko krowa nie zmieniała zdania, ale gdy w grę wchodziły przekonania, przeżycia i złe myśli ciężko było dostrzegać inne strony, czy jakiekolwiek plusy. – Pamiętaj, że to też twój dom i chciałabym, żebyś czasem się tutaj pojawiła albo przynajmniej wysłała list, że nic ci nie jest – domyślałam się też, kiedy wszystkie wcześniejsze emocje powoli opadły, że w głowie starszej Tonks działy się dziwne rzeczy a myśli kierowały się w złą stronę, potrafiłam to zrozumieć, lecz nie wiedziałam, czy powinnam w ogóle poruszyć tę kwestię – jestem twoją siostrą, o tym też pamiętaj – wysunęłam rękę i pogłaskałam ją ostrożnie po policzku; subtelnie, tak, jakbym oswajała płochliwe zwierzę.
Widziała niedowierzające spojrzenie posyłane jej przez siostrę, przy tym konkretnym ponownie wzruszyła ramiona jakby pokazując, że wcale nie jest jej żal, że nie zna odpowiedzi na te konkretne pytania, które zadaje. Dostając odpowiedź skinęła potwierdzająco głowa - owszem wiedziała, ale nie miała pojęcia że to mówi o tym, czy ziemniak gotowym jest cz też nie. Dziwne to wszystko było, w całym chaosie który je otaczał rozmawiały o gotujących się ziemniakach. Tak paradoksalnie normalnie, jak nic, co ostatnio tyczyło się jej. Odzwyczaiła się od normalności, od zwykłych dni w których nie musiała o coś walczyć.
Nie chciała mówić ani o Bottcie, ani o Skamanderze i cieszyła się, że jej milczenie zostało uznane i Leanne nie ciągnęła tematu - prawdopodobnie z własnych powód. Ale nie wnikała w to. Myśl o kazdym z nich zdawała się zadawać jej niemal fizyczny ból, a tego nie była na razie w stanie znieść więcej. Tonks zmarszczyła lekko brwi na odpowiedź siostry.
- Nie uważasz, że każdy z zawodów jest przydatny na swój sposób? - zapytała siostry nadal marszcząc lekko brwi. - Ja nie zmieniłam swojej ścieżki tylko z powodu tego, co się dzieje. Czasem mam wrażenie, że trafiłam na pogotowie przypadkiem, a może zwyczajnie brakowało mi odwagi by trafić tam, gdzie powinnam. - kontynuowała nie spuszczając spojrzenia z siostry. - Cokolwiek nie postanowisz, będę cię wspierać. Ale ktoś będzie musiał spisać naszą historię, ktoś kto będzie w stanie pokazać ją odpowiednio - dlaczego nie miałabyś zrobić tego ty? - zapytała unosząc leciutko kącik warg ku górze. Leanne była jedną z mądrzejszych osób jakie znała. Prześcigała ją zdecydowanie w wiedzy i zawsze przyznawała się do tego otwarcie.
Lekkie zdziwienie wymalowało się na twarzy Just, które zaraz zastąpiło zrozumienie i łagodny uśmiech na powrót powrócił na jej twarz. Gdy dłoń siostry znalazła się przy jej policzku poczuła niezrozumiałą obawę, która rozmyła się wraz z jej dotykiem. Jak mogła sądzić, że Leanne kiedykolwiek stanie przeciw niej. Skinęła lekko głową. Przyciągnęła ją do siebie, a potem złożyła krótki pocałunek na jej czole wspinając się na palce.
- Pamiętaj Lea, nie jesteś sama. Jestem zawsze tutaj. - mruknęła wskazując palcem na jej serce. Jakkolwiek daleko by się nie znajdowała, Lea zawsze mogła odnaleźć ją we własnym sercu. - Gdyby coś się działo, zawołaj mnie. - poprosiła siostrę. Była jej wdzięczna, za każdą chwilę, którą jej poświęciła.
Finalnie obiad był gotowy, usiadły obie jedząc go i rozmawiając jeszcze długo. O wszystkim i o niczym, tak naprawdę. Czerpały z krótkich chwil, a może krótkiej chwili, którą dostały obie.
| zt x2?
Nie chciała mówić ani o Bottcie, ani o Skamanderze i cieszyła się, że jej milczenie zostało uznane i Leanne nie ciągnęła tematu - prawdopodobnie z własnych powód. Ale nie wnikała w to. Myśl o kazdym z nich zdawała się zadawać jej niemal fizyczny ból, a tego nie była na razie w stanie znieść więcej. Tonks zmarszczyła lekko brwi na odpowiedź siostry.
- Nie uważasz, że każdy z zawodów jest przydatny na swój sposób? - zapytała siostry nadal marszcząc lekko brwi. - Ja nie zmieniłam swojej ścieżki tylko z powodu tego, co się dzieje. Czasem mam wrażenie, że trafiłam na pogotowie przypadkiem, a może zwyczajnie brakowało mi odwagi by trafić tam, gdzie powinnam. - kontynuowała nie spuszczając spojrzenia z siostry. - Cokolwiek nie postanowisz, będę cię wspierać. Ale ktoś będzie musiał spisać naszą historię, ktoś kto będzie w stanie pokazać ją odpowiednio - dlaczego nie miałabyś zrobić tego ty? - zapytała unosząc leciutko kącik warg ku górze. Leanne była jedną z mądrzejszych osób jakie znała. Prześcigała ją zdecydowanie w wiedzy i zawsze przyznawała się do tego otwarcie.
Lekkie zdziwienie wymalowało się na twarzy Just, które zaraz zastąpiło zrozumienie i łagodny uśmiech na powrót powrócił na jej twarz. Gdy dłoń siostry znalazła się przy jej policzku poczuła niezrozumiałą obawę, która rozmyła się wraz z jej dotykiem. Jak mogła sądzić, że Leanne kiedykolwiek stanie przeciw niej. Skinęła lekko głową. Przyciągnęła ją do siebie, a potem złożyła krótki pocałunek na jej czole wspinając się na palce.
- Pamiętaj Lea, nie jesteś sama. Jestem zawsze tutaj. - mruknęła wskazując palcem na jej serce. Jakkolwiek daleko by się nie znajdowała, Lea zawsze mogła odnaleźć ją we własnym sercu. - Gdyby coś się działo, zawołaj mnie. - poprosiła siostrę. Była jej wdzięczna, za każdą chwilę, którą jej poświęciła.
Finalnie obiad był gotowy, usiadły obie jedząc go i rozmawiając jeszcze długo. O wszystkim i o niczym, tak naprawdę. Czerpały z krótkich chwil, a może krótkiej chwili, którą dostały obie.
| zt x2?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
[10.12.]
Przeszło miesiąc zajęło mu podjęcie działań - realnych działań - w kierunku, który wskazała mu Gwendolyn. Faktycznie, chociaż finanse i zdrowe żywienie zdawać się mogło kwestią mało istotną, to mimo wszystko musiał się w końcu nad tym pochylić. Dlatego w końcu, po miesiącu samodzielnych prób zgłębienia tajników sztuki kulinarnej, postanowił zwrócić się do kogoś, kto ma w tej materii znacznie większe doświadczenie i umiejętności. Wierzył, że Marcella będzie w tym przypadku najlepszym przewodnikiem. W końcu musiał przestać polegać na pasożytniczym stylu życia i wydawać niezliczoną ilość galeonów (czy też mugolskich funtów) na barowe jedzenie, które wbrew pozorom niewiele miało wspólnego z kuchnią domową. Dlatego zebrał się w sobie i postanowił wykorzystać krztynę wolnego czasu, który jakimś cudem mu się trafił. Zaopatrzył się we wszystkie niezbędne produkty, które pewnie wcześniej wyraźnie nakreśliła mu panna Figg, po czym postarał się zrobić porządki w kuchennych szafkach, do których zapewne nikt od dłuższego czasu nie zaglądał. Aż zakręciło się w nosie od kurzu, który uderzył w niego w momencie, kiedy otworzył skrzydło jednej z górnych szafek. Tak, to był moment, w którym uświadomił sobie, że oprócz ratowania świata jest też przyziemne życie, elementarne czynności, które należało podjąć.
Siedział w salonie, kiedy rozeszło się pukanie do drzwi. Poderwał się niemalże od razu, spodziewając się przybycia Marcelli. Szczególnie, że wiedział jak wygląda pogoda za oknem. Przecież nie chciał mieć na sumieniu jej przemoczonego od śniegu, który sprawnie wskoczył w miejsce deszczu, płaszczu. W salonowym kominku strzelał radośnie ogień, który roznosił ciepło po całym domu, a przynajmniej było ono wyczuwalne w salonie i kuchni, w której mieli spędzić zdecydowaną większość czasu. Otworzył drzwi, uchylając je przed Marcellą. - Wchodź - rzucił na powitanie, a jego usta ułożyły się w uśmiech. Szybko zamknął za nią drzwi wejściowe, aby zimno nie wypełniło domu przy Manor Road. - Dobrze cię widzieć - powiedział dopiero teraz bez obaw przed okropną pogoda przywitać się z Figg. Poczekał chwilę, aż Marcy przekaże mu płaszcz, który odwiesił na wieszak.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marcelli wydawało się, że brak umiejętności zajmowania się domem był niemal przypisany zawodowi aurora. Z krótkiego wywiadu środowiskowego wywnioskowała, że gotowanie było dla kolegów zza ściany jakąś kompletną egzotyką. Zupełnie rozumiała skupienie na umiejętnościach bardziej przydatnych w ich zawodzie, jednak nie można popadać w aż tak silną skrajność... Byli przecież ludźmi, zawód kiedyś się straci, wtedy życie uderzy ze swoim mocnym kopniakiem. Dzisiaj nic nie było pewne, nawet to czy jutro będą w tym samym miejscu jeść obiad składający się wyłącznie z trochę zbyt suchej kanapki.
Nie dała mu trudnego zdania, ale na pewno będzie ono bardzo trudne dla zupełnego laika dziedziny gotowania. Poleciła mu zaopatrzyć się w szczypiorek i jajka. Najlepiej dużo jajek, bo coś czuła, że nie skończy się na jednej czy dwóch próbach. Prawdę mówiąc usmażenie idealnego omletu jej również czasami sprawiało nieznaczne problemy, mimo iż zrobiła ich w życiu pewnie tysiące. Najprościej jest przecież wymyślić właśnie takie śniadanie, prawda? Marcella nigdy nie zapominała o śniadaniu! Zostało jej wiele przyzwyczajeń z czasów, kiedy bardzo pilnowała swojej diety i była ona bardzo restrykcyjna. Pierwszy posiłek każdego dnia był wtedy tym najważniejszym i często właśnie niepomijanym.
Pojawiła się w domu Tonksów spóźniona może najwyżej trzy minutki, przez złe obliczenia w locie na miotle. Sądziła, że zajmie jej to krócej, ale jednak wiatr był nieznośny i trochę ją zwiewał. Nadal nie było ni jednego dnia z pogodą, która dałaby im trochę odetchnąć. Było to naprawdę uciążliwe, zwłaszcza gdy nie działała ani teleportacja ani sieć Fiuu. Miała nadzieje, że Shelta miała na to naprawdę dobry plan, bo latanie wszędzie na miotle w takich warunkach nawet pannie Figg sprawiało spore problemy.
- Dzień dobry. - powiedziała od razu, kiedy zamiast drzwi dostrzegła już uśmiechniętą, łagodną twarz Gabriela. Weszła do środka i właściwie z grzeczności zdjęła od razu ciężkie, skórzane buty i odstawiła w kącik nieco przemoczoną miotłę. Następny w kolejce był wełniany płaszcz i duża, szara czapa. Marcella zdjęła z nosa okulary i przetarła je krawędzią spódnicy. Były całe przemoczone kropelkami wody. - Miło Cię widzieć, Gabrielu. - Jej ton był łagodny i spokojny. Przyjemnie było spotkać się na gruncie zupełnie neutralnym, na chwilę zapominając o troskach codziennego dnia. - Przygotowałeś wszystko co potrzebne?
Nie dała mu trudnego zdania, ale na pewno będzie ono bardzo trudne dla zupełnego laika dziedziny gotowania. Poleciła mu zaopatrzyć się w szczypiorek i jajka. Najlepiej dużo jajek, bo coś czuła, że nie skończy się na jednej czy dwóch próbach. Prawdę mówiąc usmażenie idealnego omletu jej również czasami sprawiało nieznaczne problemy, mimo iż zrobiła ich w życiu pewnie tysiące. Najprościej jest przecież wymyślić właśnie takie śniadanie, prawda? Marcella nigdy nie zapominała o śniadaniu! Zostało jej wiele przyzwyczajeń z czasów, kiedy bardzo pilnowała swojej diety i była ona bardzo restrykcyjna. Pierwszy posiłek każdego dnia był wtedy tym najważniejszym i często właśnie niepomijanym.
Pojawiła się w domu Tonksów spóźniona może najwyżej trzy minutki, przez złe obliczenia w locie na miotle. Sądziła, że zajmie jej to krócej, ale jednak wiatr był nieznośny i trochę ją zwiewał. Nadal nie było ni jednego dnia z pogodą, która dałaby im trochę odetchnąć. Było to naprawdę uciążliwe, zwłaszcza gdy nie działała ani teleportacja ani sieć Fiuu. Miała nadzieje, że Shelta miała na to naprawdę dobry plan, bo latanie wszędzie na miotle w takich warunkach nawet pannie Figg sprawiało spore problemy.
- Dzień dobry. - powiedziała od razu, kiedy zamiast drzwi dostrzegła już uśmiechniętą, łagodną twarz Gabriela. Weszła do środka i właściwie z grzeczności zdjęła od razu ciężkie, skórzane buty i odstawiła w kącik nieco przemoczoną miotłę. Następny w kolejce był wełniany płaszcz i duża, szara czapa. Marcella zdjęła z nosa okulary i przetarła je krawędzią spódnicy. Były całe przemoczone kropelkami wody. - Miło Cię widzieć, Gabrielu. - Jej ton był łagodny i spokojny. Przyjemnie było spotkać się na gruncie zupełnie neutralnym, na chwilę zapominając o troskach codziennego dnia. - Przygotowałeś wszystko co potrzebne?
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Trudno stwierdzić czy rosnąca plaga aurorów nie potrafiących odnaleźć się w kuchni była spowodowana brakiem czasu na przyziemne sprawy, czy też determinował to fakt, że większość z nich przedstawiała rodzaj męski gatunku ludzkiego. Tak czy inaczej, Tonks miał naprawdę dwie lewe ręce, jeżeli chodziło o jakiekolwiek zajęcia związane z kulinariami. Dlatego postanowił to w końcu zmienić i zasięgnąć rady eksperta w tej dziedzinie. Jednym z impulsów do takiego przedsięwzięcia była chęć zaoszczędzenia trochę galeonów, a poza tym ostatnim razem kiepskie popisy kulinarne jego starszego brata przyprawiły pozostałą dwójkę o stan przedzawałowy. Naprawdę nie chciał, aby jego próby ugotowania czegokolwiek kończyły się atakiem serca u najbliższych, których chciałby w należyty sposób ugościć. Dlatego Figg była teraz dla niego prawdziwym zbawieniem.
Szczerze? Gabriel nawet nie zauważył tego delikatnego spóźnienia. Widocznie nie było ono na tyle nachalne, aby o sobie dać znać i w tym całym szale przygotowań Tonks zapomniał o czymś takim jak zegar. Prawdę mówiąc to dźwięk pukania do drzwi naprawdę go zaskoczył. W końcu to był jeden z niewielu dni, podczas których mógł zabrać się nie tylko za lekcje gotowania, ale także chociaż powierzchowne porządki. Tak, to był kolejny z minusów mieszkania samemu - wszystkie obowiązki domowe spadały na jego barki, do czego dopiero powoli zaczynał się przyzwyczajać z racji tego, że zawsze dzielił je przynajmniej na dwie osoby. No, ale dosyć tego narzekania.
Gdy tylko wilgotny płaszcz zniknął z ramion panny Figg, Gabriel pozwolił sobie na odebranie go od Marcy i odwieszenie na wieszak znajdujący się przy drzwiach. Czuł, że kiedy anomalia ustanie - a wierzył, że tak będzie - długo nie wsiądzie na miotłę i z radością wróci do teleportacji. Na jej pytanie skinął twierdząco głową. - Tak, wszystko znajduje się w kuchni, zgodnie z bardzo szczegółową listą - odparł, kierując już swoje kroki w stronię kuchni, gdzie znajdowały się rzeczone produkty. Nie wiedział co będą dzisiaj robić, ale miał nadzieję, że w końcu nauczy się gotować coś jadalnego. - Chcesz może kawy albo herbaty? - zreflektował się po chwili, orientując się, że Marcella musiała naprawdę zmarznąć.
Szczerze? Gabriel nawet nie zauważył tego delikatnego spóźnienia. Widocznie nie było ono na tyle nachalne, aby o sobie dać znać i w tym całym szale przygotowań Tonks zapomniał o czymś takim jak zegar. Prawdę mówiąc to dźwięk pukania do drzwi naprawdę go zaskoczył. W końcu to był jeden z niewielu dni, podczas których mógł zabrać się nie tylko za lekcje gotowania, ale także chociaż powierzchowne porządki. Tak, to był kolejny z minusów mieszkania samemu - wszystkie obowiązki domowe spadały na jego barki, do czego dopiero powoli zaczynał się przyzwyczajać z racji tego, że zawsze dzielił je przynajmniej na dwie osoby. No, ale dosyć tego narzekania.
Gdy tylko wilgotny płaszcz zniknął z ramion panny Figg, Gabriel pozwolił sobie na odebranie go od Marcy i odwieszenie na wieszak znajdujący się przy drzwiach. Czuł, że kiedy anomalia ustanie - a wierzył, że tak będzie - długo nie wsiądzie na miotłę i z radością wróci do teleportacji. Na jej pytanie skinął twierdząco głową. - Tak, wszystko znajduje się w kuchni, zgodnie z bardzo szczegółową listą - odparł, kierując już swoje kroki w stronię kuchni, gdzie znajdowały się rzeczone produkty. Nie wiedział co będą dzisiaj robić, ale miał nadzieję, że w końcu nauczy się gotować coś jadalnego. - Chcesz może kawy albo herbaty? - zreflektował się po chwili, orientując się, że Marcella musiała naprawdę zmarznąć.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Domy kawalerów. Tak to jest to niesamowicie przerażające miejsce, o których mówiły legendy. Tak, tutaj powinny leżeć porozwalane butelki whiskey, powinna zastać poimprezową aurę i zapach życia wiecznego kawalera, nieustatkowanego mężczyzny. Tak jak w przypadku kobiet powinna przecież zapach kociej sierści unoszący się w całym mieszkaniu. Czy tak nie było? Oczywiście, że tak.
W końcu w jej domu praktycznie wszędzie pachniało kocią sierścią od pupilów Arabelli.
Nie spodziewała się jednak, że będzie tutaj tak ładnie i czysto, tak schludnie. Pachniało dopiero co zaprowadzoną czystością, więc Marcella mogła podejrzewać, że to z powodu jej wizyty było tutaj tak czysto. Może byłoby mu wstyd zaprosić kobietę do nieuporządkowanego mieszkania? Te konwenanse. Ale to było niezwykle miłe, że nie musiała wchodzić do zupełnie osyfionej kuchni. Zawsze jakaś większa przyjemność z gotowania. Co nie zmienia faktu, że auror zachowywał się wobec niej bardzo uprzejmie, czym zasłużył sobie na łagodny gest wdzięczności i delikatny uśmiech ze strony rudowłosej policjantki, która właśnie miała zabrać go w inny odległy świat, w którym mógł robić sobie kanapki zupełnie sam. To piękny świat, należy do niego zaprosić!
- Jeśli byłbyś tak miły to poproszę kawy. - Marcella posłała mężczyźnie urokliwy uśmiech. Grudniowy czas, pomimo że naznaczony anomaliami przeokropnie, wprawiał ją w nieco milszy nastrój, a wieczory spędzane jak ten dzisiaj uspokajały policjantkę. Stawiały między nią, a problemami ścianę, co pozwalało jej na zachowanie spokoju ducha i jakiejś resztki pogody, która w niej siedziała. Jakie smutne byłoby jej życie, gdyby ciągle zamartwiała się codziennym wypadkami w jej wymęczającej człowieka pracy. Czasami wyglądała jak dziewczynka, mała dziewczynka, która zupełnie zbłądziła i nigdy nie była przygotowana na codzienne oglądanie tak ogromnej ilości tragedii, błękitne oczy wydawały się mętnieć, nawet jeśli chwilę wcześniej szkliły się od łez. Dlatego potrzebowała takich chwil, zupełnie innych niż jej codzienne życie. Gotowanie to było dla niej coś zupełnie prostego, coś co tak łatwo jej przychodziło. Zwłaszcza w dobrym towarzystwie.
W końcu w jej domu praktycznie wszędzie pachniało kocią sierścią od pupilów Arabelli.
Nie spodziewała się jednak, że będzie tutaj tak ładnie i czysto, tak schludnie. Pachniało dopiero co zaprowadzoną czystością, więc Marcella mogła podejrzewać, że to z powodu jej wizyty było tutaj tak czysto. Może byłoby mu wstyd zaprosić kobietę do nieuporządkowanego mieszkania? Te konwenanse. Ale to było niezwykle miłe, że nie musiała wchodzić do zupełnie osyfionej kuchni. Zawsze jakaś większa przyjemność z gotowania. Co nie zmienia faktu, że auror zachowywał się wobec niej bardzo uprzejmie, czym zasłużył sobie na łagodny gest wdzięczności i delikatny uśmiech ze strony rudowłosej policjantki, która właśnie miała zabrać go w inny odległy świat, w którym mógł robić sobie kanapki zupełnie sam. To piękny świat, należy do niego zaprosić!
- Jeśli byłbyś tak miły to poproszę kawy. - Marcella posłała mężczyźnie urokliwy uśmiech. Grudniowy czas, pomimo że naznaczony anomaliami przeokropnie, wprawiał ją w nieco milszy nastrój, a wieczory spędzane jak ten dzisiaj uspokajały policjantkę. Stawiały między nią, a problemami ścianę, co pozwalało jej na zachowanie spokoju ducha i jakiejś resztki pogody, która w niej siedziała. Jakie smutne byłoby jej życie, gdyby ciągle zamartwiała się codziennym wypadkami w jej wymęczającej człowieka pracy. Czasami wyglądała jak dziewczynka, mała dziewczynka, która zupełnie zbłądziła i nigdy nie była przygotowana na codzienne oglądanie tak ogromnej ilości tragedii, błękitne oczy wydawały się mętnieć, nawet jeśli chwilę wcześniej szkliły się od łez. Dlatego potrzebowała takich chwil, zupełnie innych niż jej codzienne życie. Gotowanie to było dla niej coś zupełnie prostego, coś co tak łatwo jej przychodziło. Zwłaszcza w dobrym towarzystwie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź