Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Bezimienna wyspa
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dla całej reszty wszystko to przypominało zamazaną, przyćmioną przez grę z czasem smugę; Alastair, ślepy i targający za sobą bezwładne ciało Olivera, potknął się jako pierwszy, upadając w zmieszany z błotem śnieg. Zdołał podnieść się z powrotem do pionu, ale zanim to zrobił, przegoniły go Jocelyn i Salome. Zarówno uzdrowicielka, jak i próbująca pomóc jej magizoolożka, szarpane silnym wiatrem, straciły równowagę, chociaż ta druga odzyskała ją znacznie szybciej, podniesiona do pionu przez silne ramiona Oliego. Półolbrzym zdążył zareagować dosłownie w ostatniej chwili; sekundę później do grupy czarodziejów dotarły dwie magiczne fale: zaklęcie ochronne Mii oraz dziwna, niestabilna energia. Uroki zmieszały się ze sobą, aż niemożliwe było odróżnienie jednego od drugiego, po czym jednocześnie uderzyły w słaniające się przed budynkiem sylwetki. Niewidzialna siła powaliła Alastaira i Jocelyn na kolana, zachwiała też potężną sylwetką Oliego; Salome, schowana w całości za jego plecami, nie odczuła działania magii. Pozostała trójka miała wrażenie, jakby przez wszystkie komórki ciała przemknął najpierw przeraźliwy chłód, a zaraz potem kojące ciepło – ale, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie stało się nic więcej. Jeżeli zaklęcie miało jakiekolwiek działanie, to jego efekty nie były widoczne natychmiastowo.
Urok rzucony na Pandorę, podobnie jak wszystko inne dookoła, również zaczął się łamać – czarownica wróciła do swojej pierwotnej formy na krótko przed tym, jak uderzyła w nią fala wybuchu. Znajdując się tuż przy domu, odczuła ją najmocniej ze wszystkich, ale nie miała okazji poznać długofalowych skutków działania niestabilnej magii. Wróciwszy do ludzkiej postaci, zaczęła ponownie tonąć w głębokim błocie, krusząc cienką warstwę pokrywającego je lodu. Pozbawiona pomocy z zewnątrz, nie była w stanie wydostać się sama – a ponieważ jedynym świadkiem jej upadku był pozbawiony wzroku Alastair, nikt do samego końca nie wiedział, co się z nią stało. Zaginiona dla reszty świata, pozostała na wyspie, strzeżona przez mgliste światełka zwodników, wabiących niczego niespodziewających się wędrowców. I jedynie osikowa różdżka, porzucona tuż przy bagnie, pozwalała na snucie teorii co do smutnego losu czarownicy.
Mia, uwięziona w rozpadającym się budynku, nie zdecydowała się na ostatnią próbę ucieczki, cenne sekundy wykorzystując na pomoc pozostałym czarodziejom. Kiedy uderzyła w nią fala magii, poczuła w całym ciele dziwne ciepło, a pod przymkniętymi powiekami zatańczyły obrazy zaczerpnięte z innego życia. Chociaż otaczało ją wszechobecne zniszczenie, przez moment widziała dom w okresie jego największej świetności: pomieszczenia wypełnione jasnym światłem, filtrowanym przez koronkowe firanki; skrawek sukienki niknący za załamaniem korytarza; znajoma już melodia wygrywana na klawiszach fortepianu; dobiegający z kuchni zapach pieczonego ciasta; beztroski, dziewczęcy śmiech, odbijający się miękko od jasnych ścian. Ciemność nadeszła dopiero później, ale zanim jej dosięgnęła, Mii wydawało się, że dostrzegła nad sobą pochylającą się sylwetkę młodego mężczyzny, uśmiechającego się do niej łagodnie i wyciągającego do niej silną rękę.
Pozostała piątka czarodziejów – Salome, Oli, Jocelyn, Alastair i targany przez niego, nieprzytomny Oliver – w lepszym lub gorszym stanie dowlekła się w końcu do przystani, dołączając do Fantine. To właśnie tam odnalazła ich ekipa ratunkowa, wysłana przez nestora rodu, postawionego w stan gotowości listem lady Rosier. Czarodzieje wydostali się z wyspy łodzią, skąd wszyscy – za wyjątkiem Fantine – zostali przetransportowani do Szpitala Świętego Munga. Młoda Róża Rosierów trafiła prosto do rodzinnej posiadłości, gdzie mogła dochodzić do zdrowia otoczona opieką zaufanych uzdrowicieli. Salome, Oli, Jocelyn i Alastair zostali wypisani do domu po trzech dniach; uzdrowiciele specjalizujący się w urazach pozaklęciowych i magipsychiatrycznych wspólnymi siłami próbowali przywrócić ich do pełni zdrowia. Na oddziale zatrzymano jedynie Olivera, co do którego wszyscy zgodnie stwierdzili, że przeżył jedynie cudem; jego dalsza rekonwalescencja, ze względu na rozległość odniesionych obrażeń, pozostawała jednakże pod znakiem zapytania.
Jeżeli wpływ niestabilnej magii pozostawił jakiś ślad na zdrowiu Jocelyn, Alastaira albo Oliego, to póki co żadne z nich nie było w stanie tego zauważyć.
Alastair – uzdrowiciele ze Świętego Munga wyleczyli twoje obrażenia, jednak podłużna, jasna blizna po lewej stronie szyi, pozostanie tam już na zawsze. Zdolność widzenia przywrócono ci właściwym eliksirem, od tej pory cierpisz jednak na lekki światłowstręt: zbyt jaskrawe światło będzie cię drażnić i powodować dokuczliwą migrenę. Zmiany zostaną za moment dodane do twojej karty postaci.
Salome – udało ci się zabrać z wyspy zarówno zaczarowane kostki, jak i podarowany przez Isaaca topaz.
Alastair, Salome, Oli, Jocelyn, Fantine – wszystkim wam jeszcze przez cały lipiec dokuczać będą realistyczne koszmary nocne, przez co cierpieć będziecie na utrzymującą się bezsenność. Ulgę przyniesie eliksir słodkiego snu.
Oliver – w celu ustalenia dalszych losów postaci, skontaktuj się z Mistrzem Gry (to ja).
To już koniec wydarzenia, Mistrz Gry serdecznie i z całego serca dziękuje wszystkim za udział, piękne posty i pomysłowe podejście do tematu. Jednocześnie ze swojej strony przepraszam za wszelkie ewentualne niedociągnięcia, jeżeli takowe miały miejsce – starałam się ogarnąć wszystko w miarę sensownie, ale wiadomo, że różnie to bywa. Jeżeli chcielibyście podzielić się jakimiś uwagami, będę bardzo wdzięczna za feedback – zwłaszcza, jeśli zdarzyło mi się w trakcie wydarzenia robić coś, co Was denerwowało, lub uważacie, że coś mogło być przeprowadzone lepiej.
Za chwilę w temacie z zapowiedzią pojawi się post z podsumowaniem i podliczeniem punktów. Jeżeli macie ochotę, możecie napisać tutaj jeszcze po poście kończącym, aczkolwiek nie jest to wymogiem.
Jeszcze raz bardzo, bardzo, bardzo dziękuję.
Przeżyła, jednak nie była pewna, czy powinna opuszczać wyspę wraz z innymi. Cóż, przynajmniej zdobyła nowych, niezwykłych znajomych, z którymi połączyło ją nie przypadkowe spotkanie w galerii sztuki czy sklepie, a zupełnie niecodzienna, pokręcona, mroczna przygoda.
/zt
It ain't often you'll ever find a friend
Nie wiedziała nawet dokąd biegnie; starała się kierować tam, gdzie z przodu słyszała biegnące kroki innych. Podłoże było bardzo zdradliwe, a dodając do tego osłabienie i ściskający ją strach, Jocelyn w pewnym momencie straciła równowagę i upadła, ślizgając się z rozpędu po brudnym lodzie. Jej zziębnięte dłonie zanurzyły się w śnieżnej brei gdy próbowała się podeprzeć i ruszyć do dalszego biegu, a czyjeś dłonie próbowały ją szarpnąć i podnieść, prawdopodobnie była to Salome, choć Josie widziała jej twarz tylko przez krótki moment, bo kobieta też upadła.
I zrozumiała, że nie uciekną. Nie dostatecznie szybko, by uniknąć fali magii, która pomknęła od domu ku nim. Najpierw poczuła, jak magiczna energia ponownie przydusza ją do ziemi, czemu towarzyszył najpierw przenikliwy chłód, a potem wypełniające ją kojące ciepło.
Czy tak wygląda umieranie?, zastanowiła się przelotnie, gdy pod powiekami zatańczyło kilka urywków z jej życia, widoki twarzy jej najbliższych, których, jak przez kilka sekund jej się wydawało, miała już nigdy nie ujrzeć. Ale ulotne wrażenie po chwili minęło, i choć otaczała ją wciąż ciemność i zimno, wiedziała też, że wciąż żyje. Wątpiła by po śmierci musiała wciąż znosić zmęczenie, ból, strach i ten wszechogarniający ziąb. Ale na swój sposób wydało jej się to teraz pokrzepiające – bo wiedziała, że skoro odczuwa te niedogodności, to wcale nie umarła. To dało jej siłę, by wstać, choć nie mogła być pewna, jaki skutek wywrze na nią magia domu. Może miała działać z opóźnieniem i nie powinna przedwcześnie czuć ulgi z tego, że przeżyła?
Razem z pozostałymi udało jej się dowlec na drżących nogach do przystani, z której zaledwie kilka godzin nieświadomie ruszyli na spotkanie z przeklętym domostwem. Które leżało w gruzach, zawalone po zniszczeniu kamieni i zdestabilizowaniu zaklęcia Horatio. To ona powiedziała, że kamienie trzeba zniszczyć, dzieląc się tym samym brzemieniem wiedzy którą posiadła – i to poniekąd za jej sprawą wydarzyło się to wszystko, ale czuła też, że bez zniszczenia kamieni mogliby się nigdy stamtąd nie wydostać.
Jak się okazało, przybyła po nich pomoc; najwyraźniej list wysłany przez Fantine mimo wszystko dotarł do jej bliskich. Być może to tak Maureen Fancourt zdołała się skontaktować z nimi wszystkimi, ale już nigdy nie dowiedzą się, jak i dlaczego to zrobiła, skąd wiedziała o zniknięciu jej brata, kim tak naprawdę była i dlaczego padło właśnie na nich. Wielu zagadek domostwa nie poznali; i Jocelyn mimo wszystko żałowała, że nie dane jej było pojąć przyczyn tych wszystkich wydarzeń. Być może stracili zbyt wiele czasu, a teraz zagadka została pogrzebana wraz z domem, a jego mieszkańcy zapewne zniknęli bezpowrotnie, bo ich rzeczywistość musiała wrócić do równowagi, którą zachwiała klątwa.
Dopiero na pomoście okazało się, że nie byli w komplecie. Brakowało Mii i Pandory, które tutaj nie dotarły, choć Jocelyn, wsiadając na łódź, do ostatniej chwili wpatrywała się w głąb wyspy, jakby miała nadzieję, że zbłąkane kobiety za chwilę przybiegną i dołączą do zmęczonej i zziębniętej szóstki, która miała zaraz opuścić to przeklęte miejsce. Ale jakaś cząstka niej czuła też, że to nie nastąpi, że Mia nie zdążyła do nich dołączyć, a oni, zajęci ratowaniem własnego życia, nie wrócili się po nią, pozostawiając ją na pastwę walącego się domu i ostatniego wybuchu jego dogorywającej magii. Nie chciała myśleć, jak to się mogło skończyć, wypierała ze świadomości myśl, że Mia mogła tego nie przeżyć. Chociaż w ogóle jej nie znała, nikt nie zasługiwał na taki koniec. Może na swój sposób wypierała to, by nie obarczać również własnego sumienia myślą, że tchórzliwie uciekła, zostawiając ją i Pandorę w tyle, choć co do losów tej drugiej nie była pewna niczego, wyszła z domu dużo wcześniej, więc mogła uciec w inną część wyspy. Po brudnym, mokrym i zziębniętym policzku spłynęła pojedyncza łza; Jocelyn żałowała, że tak musiało się to wszystko skończyć. I z pewnością nie był to koniec wątpliwości i myśli o tych wszystkich zdarzeniach, że gdy tylko minie wycieńczenie i pierwszy szok, to wszystko do niej powróci i będzie musiała zmierzyć się ze wspomnieniami tego dramatycznego dnia. Teraz jednak próbowała myśleć o tym, że wracała do świata żywych i być może wkrótce zobaczy rodzinę.
| zt.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Nie obejrzała się za siebie. Nie sprawdziła, czy inni nie potrzebują pomocy. Wrodzony egoizm jej na to nie pozwolił. W pierwszej kolejności musiała zadbać o siebie: była wszak lepsza od innych, jej życie było od ich egzystencji po stokroć ważniejsze. Nieistotne, czym tak naprawdę się zajmowali. Nieistotne kim byli. To się dla niej nie liczyło. Fantine Rosier pragnęła ocalić jedynie siebie.
Udało się: uciekła z okręgu zagrożenia, oddaliła się wystarczająco, by nie sięgnęła jej siła wybuchu. Dość się wycierpiała tej nocy. Zdyszana, drżąca, przystanęła, gdy odległość była juz bezpieczna. Przynajmniej pozornie. Odwróciła się wówczas, oddychając ciężko, by sprawdzić co działo się z innymi: nie zamierzała im pomagać, jeśli mogłoby narazić to ją samą, lecz jeśli nie... Być może znów kierowana ludzkim odruchem uczyniłaby jakiś gest. Wpatrzyła się jednak w niebieskie światło, którym emanował dom: cała, złowroga energia zniszczyła go całkowicie, a blask zgasł szybciej, niż zdążyła uświadomić sobie co oznaczał.
Czy to już był koniec?
Czy zniszczenie dwóch z ośmiu kamieni było wystarczające, by przełamać urok? Niebieski blask zniknął, a ona żyła wciąż... a przynajmniej tak się jej wydawało. Nie była tego pewna, dopóki nie usłyszała głosów za własnymi plecami.
Na maszcie łopotała na wietrze złota flaga z wyhaftowaną różą.
Łzy ulgi spłynęły po bladych policzkach, zaczęła niekontrolowanie szlochać i rozkleiła się już całkowicie; nogi się pod nią ugięły i najpewniej byłaby zemdlała, gdyby nie silne ramiona czarodzieja, wysłanego przez wuja na ratunek. Wiedziała, po prostu wiedziała, że jej wuj, lord Rosier, jest w stanie dokonać niemożliwego - i nigdy nie była mu tak wdzięczna za wszystko, jak wtedy, gdy zabrano ją osłabioną i drżącą na łódź, by zabrać ją do domu.
Życzenie się spełniło. Przeżyła.
|zt
Ja bym ze swojej strony bardzo chciała podziękować za ten event, bo to była naprawdę cudowna zabawa. Dziękuję i bardzo doceniam ogrom pracy i czasu włożony w to, abyśmy się tutaj dobrze bawili i jednocześnie chciałabym zaznaczyć, że w moim odczuciu nie brakowało niczego - i nic bym nie zmieniła.
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
Tajemnicza wyspa nie pierwszy już zwraca Waszą uwagę - oddalona od brzegów Kent, odgrodzona śmiertelnymi falami, słynąca z pochłaniania każdego, kto tylko chciał się na nią dostać, stanowi zagadkę do odkrycia. Niegdyś we władaniu rodziny Fancourt aktualnie należy podobno do zamożnego kupca, który przechowuje tam swoje dobra. Sam Minister Magii wyraził chęć posiadania wyspy mającej być istotnym miejscem do kontroli handlu oraz wypatrywania francuskich statków przybywających do angielskich brzegów. Oznaczałoby to kolejny, silny punkt kontrolny dla zwolenników Czarnego Pana oraz zablokowanie jednego z głównych szlaków przemytniczych, którymi uciekają mieszkańcy Wielkiej Brytanii.
Wyspa znajduje się pod kontrolą Rycerzy Walpurgii.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane Carpienie rzucone z mocą 75 pozwoli wykryć Oczobłysk, Ostatnie tango, Zawieruchę i Starego szewca. Kolejność przełamywania pułapek ma znaczenie. Najpierw powinny zostać przełamane Oczobłysk oraz Ostatnie tango znajdujące się w uliczce, następnie Zawierucha i Stary szewc na placu.
WYKLUCZONA
Zakon Feniksa: Anomalie dawno przeminęły, a jednak otoczenie wyspy zdaje się być jedną wielką anomalią. Dotarcie do wyspy nie jest więc takie proste - teleportacja z jakichś powodów nie działa, a jedyną drogą okazuje się być drewniana łódka przypięta do brzegu. Postanawiacie więc podjąć ryzyko i spróbować przebić się przez szalejące fale. Postaci bez biegłości żeglarstwa na start otrzymują -30 PŻ.
Pułapka: Nie wiecie, ile trwała Wasza walka z morzem, ale w końcu dobijacie - lub właściwie się rozbijacie - do skalistego brzegu. Ledwo co udało Wam się wejść po kamiennych, śliskich schodach i ujrzeć oddaloną posiadłość, okazuje się, że to nie koniec udręki. Właściciel wyspy przygotował się na wizytę niechcianych gości, a trójka silnie zbudowanych czarodziejów pilnuje terenu. Aby ukryć się przed ich spojrzeniami i nie zostać wykrytymi, wszystkie postaci biorące udział w wątku muszą osiągnąć oddzielnie ST 60 rzutu na biegłość ukrywania się. W przeciwnym razie ochroniarze dostrzegą Waszą obecność i rzucą w Was miksturę buchorożca, przed którą ochroni Was tylko silne zaklęcie ochronne (protego maxima, protego horribilis, protego totalum lub inna obrona o podobnym działaniu). Nieudana obrona odbierze Wam 60 PŻ.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B; postać; która napisze jako trzecia (lub pierwsza, gdy w wątku są tylko dwie postaci), wykonuje rzuty za czarodzieja C.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 40, żywotność 130) będzie atakował kolejno zaklęciami: Circo Igni, Lamino, Lancea oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja. Czarodziej A jest dowódcą: tak długo, jak długo jest przytomny, pozostali czarodzieje otrzymują +5 do wszystkich rzutów.
Czarodziej B (OPCM 20, uroki 35, żywotność 120) będzie atakował kolejno zaklęciami: Ignitio, Fontesio, Glacius oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej C (OPCM 20, uroki 35, żywotność 125) będzie atakował kolejno zaklęciami: Commotio, Deprimo, Everte Stati oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Zastanawiało go zainteresowanie Cronusa tą wyspą, ale póki znajdowała się na ziemiach należących do jego rodziny - nie zamierzał ni chwili zastanawiać się nad tym, kto powinien sprawować nad nią kontrolę; miała zostać wykorzystana ku wojennym działaniom - i dobrze - wpierw jednak należało dostać się na miejsce i sprawdzić, co aktualnie się na niej dzieje. Nakazał Claude'owi przygotować odpowiedni statek - na który wszedł razem z Mathieu, przedzierając się na niedostępne tereny. Gwałtowne fale szarpały łodzią, nad czym żaden z nich, podobnie jak kierujący nią czarodziej, nie potrafił zapanować - kilka obić o burtę, finalnie uderzenie o skały, które rozlało się bólem wzdłuż jego lewego boku, kilka syknięć w kierunku przewoźnika; w końcu mogli jednak stanąć na bezpiecznym gruncie. Twardym, stabilnym - o tyle bardziej przewidywalnym niż szalejące gwałtowne fale morza. Tereny przy białych klifach bywały zdradliwe, odczuli to na sobie tego dnia bardziej jeszcze, niż kiedykolwiek wcześniej.
Prócz różdżki - z którą się nie rozstawał - miał przy sobie czarną perłę zawieszoną na szyi; garść eliksirów w kieszeni (mikstura buchorożca, smocza łza, eliksir niezłomności); podróżne ubranie, nie tak eleganckie, jak codzienne szaty, odpowiednie za to na podróż w głąb nieznanych terenów. Płaszcz, którym był okryty, pozostawał elegancki, ale nie pobłyskiwał jedwabiem. Dopiero znalazłszy się poza łodzią, wyjął z niego maskę śmierciożercy, zakładając ją na twarz. Ktokolwiek okupował to miejsce - winien zdać sobie sprawę, z kim miał właściwie do czynienia.
- Wyspa znajduje się na trasie z Calais, kontrola nad nią pozwoli nam wzmocnić współpracę z Francją - nie tylko zacieśnić kontakty, ale też, przede wszystkim, skuteczniej kontrolować przepływające ładunki. - W tym te, w których mogli znajdować się mugole. Odcięcie im jednej z popularniejszych dróg ucieczki miało być silnym ciosem. - Jesteś cały? - Obejrzał się na kuzyna, przecierając dłonią bok obolały po zderzeniu ze skałami. - Słychać głosy - przestrzegł, ściszając głos do szeptu. Wolnym krokiem podszedł po schodach w kierunku posiadłości, kątem oka wypatrując kilka poruszających się sylwetek. Intruzi rościli sobie prawo do tego miejsca - niedoczekanie. Nie sądzili chyba, że im na to pozwolą.
190/210 ; -10 (w tym -5 za event) ; 30 - tłuczone
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 03.02.21 12:12, w całości zmieniany 1 raz
'k3' : 3
Nie spodziewał się, że przeprawa przez burzliwe fale będzie tak trudne. Morskie fale były zdradzieckie, a jako, że Mathieu nie miał wprawy w podróżowaniu w ten sposób zaliczył parę solidnych uderzeń. Nie tego się spodziewał i choć starał się jak najbardziej ustać na nogach, okazywało się to niemożliwe. Syknął, odczuwając rozdzierający ból w łopatce, kiedy uderzył plecami o coś wyjątkowo twardego. Nie pozostało mu nic innego, jak przetrzymać to wszystko, choć zdawało się trwać w nieskończoność. Z niemałą ulga przyjął fakt, że statek zatrzymał się i mogli ruszać w dalszą drogę. To właśnie ten moment, kiedy od decyzji zależało bardzo wiele. To miejsce, ta wyspa, była bardzo ważnym punktem i musieli przejąć nad nim kontrole. Słowa kuzyna przyjmował w milczeniu, ze spokojem, analizując każde z nich. Mathieu w skupieniu stawał się jeszcze bardziej milczący. – Cały. – odparł krótko na pytanie. Nie zamierzał histeryzować jak nastolatka, w końcu ból świadczył o tym, że nadal się żyło. Po co więc narzekać. Zaraz po zejściu na ziemię sięgnął po smoczą łzę, którą od razu wypił. Spodziewał się, że to miejsce będzie niezwykle strzeżone, skoro jest tak ważną lokalizacją, dlatego lepiej zacząć z pompą, skoro już i tak był cały poobijany przez przeprawę na statku. Ruszył drogą za Tristanem, wsłuchując się w każdy szczegół w otoczeniu. W rzeczy samej, głosy były słyszalne, a to oznaczało tyle, że czekali na nich z niespodzianką.
Logicznym jest więc, że skoro Rosierowi zauważyli mężczyzn, to na pewno sami nie byli niezauważalni… zapewne dlatego w stronę Lordów rzucono miksturę buchorożca.
194/224; -5
[-30 tłuczone;]
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Chodźcie, chłopcy, mamy dla was parę niespodzianek; znaleźliście się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze, a wkrótce będziecie martwi, ale jest to wyłącznie przykra konsekwencja podjętych przez was decyzji.
idziemy do szafki
rzucam na mgłę
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
'k100' : 35
Tristan - 220/220; (-5) ; (rana I stopnia - poparzenia)
Mathieu - nieprzytomny
CZARODZIEJ A - marwy, zamieniony w inferiusa s/z 60, pz 300
CZARODZIEJ B - martwy; zamieniony w inferiusa s/z 54; pż 270
CZARODZIEJ C - martwy
Próbował, lecz wiązka jego zaklęcia rozproszyła się szybko i łatwo i szybko, skry zamigotały w powietrzu, błysnęły na tle wciąż aktywnej mglistej poświaty. Nie rozumiał, czym była, choć wiedział, że sam ją przywołał - czy to ona go rozpraszała? Dodała sił jego przeciwnikowi, nie dostatecznie dużych, by stanowił zagrożenie, lecz wystarczająco drażniących; całkowicie niedostatecznych, jak udowodnił ledwie moment później, rozpaczliwie usiłując wyczarować zaklęcie tarczy, która jednak, zbyt licha, nie była w stanie zatrzymać mknącemu ku niemu zaklęcia. Obawiał się jego efektu wobec otaczającej go aury, jednakże nic nie przebiegło zaskakująco; był w stanie pożywić się jego życiową energią - obserwował umykający z niego dech, ostatnie tchnienie, z łoskotem opadające ciało, w tym samym czasie dostrzegając, jak jego poparzona skóra zaczyna się zasklepiać. Blizna wyglądała szpetnie, ktoś winien pewnie rzucić na nią okiem, ale tu, teraz, w tym momencie, nie było to możliwe. Tristan poczuł znaczny przypływ sił, mógł odetchnąć z ulgą. Mógł wyzbyć się bólu. Dał sobie chwilę na dojście do siebie, nim nie skierował różdżki na leżącego czarodzieja i nie wypowiedział inkantacji zaklęcia:
- Inferni - zamierzając powołać zwłoki do życia; dwóch pozostałych mężczyzn stało w jego pobliżu, nie mógł wszak doprowadzić do krzywdy nieprzytomnego kuzyna - musiał się o niego zatroszczyć czym prędzej, a pojęcia nie mógł mieć, ilu jeszcze czarodziejów mógł spotkać na tej wyspie. Na zaklęciu skupił całą swoją uwagę, oczekując, że nieprzytomne i wciąż blednące dłonie ofiary poruszą się, pozwolą mu powstać i dołączyć do towarzyszącego mu legionu umarłych. Nie obserwował jednak efektu, gdy dostał się do leżącego bezwładnie Matheu, rozpaczliwie usiłując zatamować krwawienie dłońmi. Wiedział, że to niczego nie da. Że potrzebował uzdrowiciela, teraz, natychmiast, w tym momencie. - Ty! - zawołał w kierunku przewoźnika, który nie brał udziału w walce - a który pomógł przedostać im się na wyspę. - Zawracaj i sprowadź pomoc - wierzył, że człowiek ten dotrze do Clauda, a Claude - on będzie wiedział, co robić. Jak zawsze. Przewiezienie Mathieu tą chwiejną łodzą wydawało mu się zbyt ryzykowne. W ogóle zresztą , ja mu się zdawało, nie powinien chyba ruszać jego ciała. Nie teraz.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'k8' : 2, 7, 1, 6, 4, 7, 1, 1, 5, 6, 6, 4, 1
Nie nazwałby tego, co uczynił, szaleńczym biegiem ani bezmyślnością. Raptem kilka sekund, które poświęcił na pobieżne przeczytanie listu, poruszyło spokojny, dość mętny wieczór. Starannie nakreślony pergamin z upoważnieniem Rosiera opadł na blat biurka zajmowanego przez Zachary'ego gabinetu, kiedy ten wstał, w rodzimym języku żądając dostarczenia eliksirów oraz przygotowania latającego dywanu do natychmiastowego wylotu; głośno i dobitnie. Powaga sytuacji, mimo lakoniczności wiadomości wydawała mu się oczywista. Jego działanie był wymagane natychmiast, bez uporczywego przeglądania toreb i zapasów. Raptem kilka eliksirów i różdżka, oraz cała wiedza zdobywana nieustannie przez cały życie, tyle musiało wystarczyć.
Siadając na dywan wraz z całym asortymentem, który ze sobą zabrał, postąpił tak jak go uczono go podczas pierwszych lekcji latania. Mimo całego pośpiechu usiadł spokojnie, po turecku. Szczelnie opatulony abają oraz grubym szalem naciągniętym na głowę, wyciągnął zdrową rękę spod materiału i ułożył ją na grubym, puchatym podłożu. Delikatnie potarł włosie. Dobrze wiedział, jak obudzić dywan, jak wznieść się w powietrze i polecieć. Kilka sekund, by nawiązać eteryczną więź z zaklętym przedmiotem. Zyskanie nad nim panowania było czymś wyjątkowym dla Zachary'ego, kiedy uczył się jako dziecko, a później praktykował w tych wolnych chwilach, kiedy nie poświęcał się uzdrowicielstwu oraz swojemu darowi. Wiatr smagał jego twarz ostro, lecz nie zwalniał. Wiedział jak daleko było do Kentu, a zgodnie z otrzymanymi informacjami to nie tam miał się zjawić. Otwarte morze, jeśli nie mylił. Całkiem niedaleko od lądu, ale naprawdę trudno dostępne i otoczone głębokimi wodami. Nie miał pojęcia, co się tam wydarzyło, jedynie pierwsze podejrzenia oraz racjonalny tok myślenia oparty na informacjami udzielanych mu przez jego szeptaczy.
Raptem kilka godzin, tak mu się wydawało, w intensywnej podróży i wiedział, że miał dość. Zazwyczaj nie latał ani tak szybko, ani tym bardziej o takich porach. Zwykle opracowywał plan podróży, wykorzystywał wszystkie potrzebne informacje nim, a teraz jedynie tkwiła w nim myśl, aby jak najszybciej dotrzeć gdzieś, na jakąś wyspę, gdzie wymagana była pomóc udzielenia przyjacielowi. Nie zastanawiał się nad tym, co mogło mu dolegać. Nie sądził z resztą, aby ktokolwiek z tam obecnych był w stanie takowych informacji mu udzielić. Z tego też powodu kurczowo zaciskał palce na włosiu dywanu, za frędzle pomagające w sterowaniu chwytając jedynie wtedy, kiedy potrzebował obrać właściwy kierunek i nie zboczyć zbyt mocno z obranej trasy; jakby i tak nie leciał wystarczająco długo, wiedząc jedynie, gdzie znajdował się Kent i Dover, siedziba Rosierów. Nie zatrzymywał się jednak, choć kolana wołały o wyprostowanie, a napięte mięśnie powoli zaczynały sprawiać ból, który musiał dumnie znosić mimo powstającego w ten sposób zmęczenia oraz nieustannie towarzyszącego zimna. Leciał zdecydowanie za wysoko, uświadamiając sobie to późno, za późno.
Kiedy zniżył lot, raptem kilkanaście stóp ponad linią drzew, docierał już powoli do niewielkiej wyspy. Punkt z każdym łapczywym oddechem stawał się coraz większy, aż począł przypominać obszar, na którym Zachary rzeczywiście mógł wylądować. Niewielkie mrówki musiały być ludźmi, którzy go tu wezwali. Z daleka nie rozpoznawał ich, ledwie domysł tkwił w umyśle, kto wydał rozkaz, raptem kilka minut później upewniając się, że tok myślenia go nie mylił. Zwolnił jeszcze bardziej, wzrokiem omiatając trupy, także potencjalnie tego, któremu miał pomóc i mężczyznę próbującemu coś zrobić.
Kiedy lądował na swoim dywanie, nie przejmował się tym, jak osobliwym obiektem zainteresowania musiał się stać. Posadził swój środek transportu niedaleko... Mathieu. Tak, to był on. Z tej odległości był w stanie rozpoznać jego bladą twarz oraz ręce Tristana dociskające ranę. Jeśli Rosier faktycznie przejął się stanem kuzyna, sprawa musiała być naprawdę poważna, a może po prostu mylił się w tym, jak niektórzy angielscy lordowie podchodzili do troski o swoich krewnych, zmuszając Zachary'ego do zrewidowania części swoich poglądów, gdy na kolanach dopadł nieprzytomnego przyjaciela, po omacku wyciągając różdżkę z fałd grubych szat. Nie odezwał się ani jednym słowem, w milczeniu odchylając fałdy szat, wreszcie chwytając Tristana za ręce, by spojrzeć na krwawiącą ranę.
— Jak długo? — Zapytał, nie odrywając spojrzenia, w międzyczasie starając się chorą ręką zyskać jak największy dostęp do skóry. — Fosilio — wyszeptał, zamykając oczy. Nadgarstkiem powoli obrócił różdżkę ledwie cal nad otwarciem, przeciętymi wnętrznościami. Ruchem dłoni zaczął zakreślać kształt, chcąc własną mocą wywrzeć wpływ na nieprzytomnym Mathieu, na tyle silny, żeby nie opierał się i uległ sile Zachary'ego.
I don't care about
the in-crowd
'k100' : 82
CZARODZIEJ B - martwy, zamieniony w inferiusa s/z 54; pż 270
CZARODZIEJ C - martwy, zamieniony w inferiusa s/z 51; pż 255
Mathieu - rana I stopnia (cięta)
Tristan - rana I stopnia (poparzenia)
Trzeci pośród czarodziejów powstał z martwych; chwiejna sylwetka, podobnie jak dwie pozostałe, choć poruszała się, była bezwładna; puste oczy nie odnajdywały wzrokiem niczego, bezwładne ręce zwisały wzdłuż ciała bez napięcia, stopy sunęły z miejsca na miejsce właściwie bezwiednie.
- Będziecie patrolować wyspę wokół jej brzegów, z dala od centrum i zabijecie każdego, kto spróbuje się tu przedostać tą drogą - zarządził; wyspa miała to do siebie, że dało się ja zabezpieczyć z każdej strony, punkt obserwacyjny dało się utworzyć świstoklikiem, który w przyszłości będzie trzeba nałożyć w środku. Tak złożone rozkazy winny odpędzić inferiusy od czarodziejów, którzy rzeczywiście będą z tego miejsca prowadzić obserwacje. Skupione na wodzie stworzenia nie powinny się rozpraszać. Bezwładnie wciąż też leżał Mathieu - ale przewoźnik już dawno zniknął, niosąc wieści do Dover. Potrzebował pomocy, nie był w stanie zabrać stąd kuzyna samodzielnie. Bacznie obserwował morze, by odwołać inferiusy w porę - ale ta ostrożność okazała się zbędną, bo pomoc nadeszła - nadleciała - z góry.
Wiele słyszał o latających dywanach, ale głównie w baśniach i opowieściach zagranicznych gości; widział dywan Francisa, leciał na nim - co by nie mówić, ocalił mu życie - i chyba doceniał nawet orientalizm tej sztuki. Wkrótce Zachary wylądował obok - a Tristan odsunął się od ciała Mathieu, wiedząc, że w praktyce Zachary'ego mógł tylko przeszkodzić.
- Imponujące wejście - skomentował dywan, krótko, rozważając jego zalety; w razie konieczności ciało Mathieu mógł w ten sposób dość łatwo przetransportować. Dobrze było go widzieć, ufał zdolnościom Zachary'ego i byl pewien, że da z siebie wszystko. - Zbyt długo, omdlał z ubytku krwi - odpowiedział bez zawahania, Tristan nigdy nie cechował się przesadną troską o swoich męskich krewnych, szczerze wierząc w to, że pewne zdarzenia hartowały charakter. Ale Mathieu się wykrwawiał, omdlał z ubytku krwi - która wciąż ulewała się obfitym strumieniem - sama rana wyglądała na rozległą, z koniecznością jej przeszycia. Ta blizna zostanie z nim już na zawsze. - Lamino - rzucił półsłówkiem, nie wiedząc, czy ta wiedza mogła uzdrowicielowi pomóc, zapewne kształt rany podpowiadał wystarczająco wiele. - Został zraniony jeszcze parę razy, ale to zaklęcie noży wywołało krwotok - wyjaśnił, nie odejmując spojrzenia od bladej twarzy Mathieu. - Co z nim będzie? - Żył, tyle Tristan był w stanie stwierdzić, ale na ile poważny był jego stan? Czy noże nie sięgnęły istotnych organów? Tego wiedzieć nie mógł.
Powinien zabezpieczyć wyspę, ale w zasadzie sam niewiele mógł zrobić. W czasie, kiedy Zachary zajmował się Mathieu, sam nachylił się nad ziemią i przesunął różdżką wzdłuż, szepcząc pod nosem mantrę pozwalającą zabezpieczyć wyspę Zawieruchą.
Nakładam Zawieruchę
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Strona 24 z 25 • 1 ... 13 ... 23, 24, 25
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent