Morsmordre :: Devon :: Okolice
Klif w Blackpool
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Blackpool
Blackpool to niewielka miejscowość na południu Anglii w hrabstwie Devon, położona nieopodal jednej z najpiękniejszych plaż w Wielkiej Brytanii - Blackpool Sands. Większość mieszkańców to mugole, jednakże na obrzeżach miasteczka mieszka również kilka czarodziejskich rodzin. Wokół Blackpool rozciągają się piękne, zielone tereny o żyznej glebie, doskonałej pod uprawę, nie brakuje więc także gospodarstw rolnych.
19 października 1957
Czekała cierpliwie na brzegu, spoglądając jak chmury co rusz zasnuwają księżyc na niebie – chociaż srebrna tarcza i tak nie dawała aż tyle światła, aby spokojnie móc oświetlić okolicę. Mimo to, pragnęła aby nikt nie przeszkadzał dzisiejszej nocy, a zbłąkane spojrzenie nie witało na plaże. Musieli korzystać z chwili końca odpływu – wybrzeże zaś było idealnym miejscem do osadzenia łódki tylko po to, aby później same zabrały ją porywiste prądy. Oczywiście nie chodziło też o same prądy morskie i wysłanie pustej łodzi – chodziło o to, co łódź miała zawierać. Gdy kończyła Hogwart, myśl o takich przedsięwzięciach wydawała się jej absurdalna, bo przecież nie dałaby rady ze swoim charakterem. Zbyt głośna, zbyt impulsywna, niechętna do usiedzenia w miejscu chociaż przez chwilę, bo gdzieś tam coś czekało, czego nawet nie widziała, ale przecież można było się przekonać co było tuż za rogiem…
…lata na morzu musiały ją zmienić, chociaż odrobinę. Znalazła coś, na czym mogła się skupiać i na czym mogła utylizować swoje talenty. Podobało jej się przyjmowanie innych imion, aliasów, innego wyglądu, tak aby nigdy nie było wiadome, pod jaką postacią wypłynie w następnej chwili. Zdobywała kontakty, sięgając po to, co do tej pory było dla niej tak wielką zagadką, teraz swobodnie przemierzając ciche uliczki, spotykając się z kontaktami w niespodziewanych miejscach czy kredą kreśląc odpowiednie znaki na murach w ramach informacji dla innych.
Czy było dla niej miejsce w przemycie jeszcze przez wiele lat? Możliwe, przynajmniej dopóki inne jej działania nie ugryzą jej w tyłek mocniej niż to robiły dotychczas. W końcu zaangażowała się również w wojnę, która miejsce miała na ziemiach, które tak bardzo chciała opuścić…tylko okazywało się, że jednak do końca nie umiała. Dawne przyjaźnie, nowe znajomości, odnaleziona po części rodzina – wszystko to wydawało się jasnymi liniami, błyszczącymi pośród morskich fal, które wydawały się ciągnąć ją do domu.
Ale nie na wzruszające aczkolwiek zbędne rozmyślania przyszła tutaj w tym momencie – chociaż układając czarne, wyprostowane włosy dbała o to, aby jak najmniej budzić w sobie skojarzenia swoim nowym wyglądem, nawet jeżeli przed oczyma stały jej te irytujące pannice z „dobrych domów”. Ostatecznie pozostawiła tęczówki, skupiając się raczej na zmianach rysów twarzy by jednak nie skupiać na sobie uwagi bliznami, które też musiała usunąć. Spokojnie stanęła w wyznaczonym miejscu, paręnaście minut przed wyznaczoną godziną – wcześniej obeszła ostrożnie okolice, tak aby upewnić się, że nic z tego nie jest pułapką, ani też nie przypałętał się żaden z niespodziewanych gości. Chyba powinna zapytać swoich przyjaciół i znajomych o jakieś magiczne pułapki albo przedmioty do wykrywania magii – nie była wybitnie bogata, ale wypadało jakoś zainwestować we własne niebezpieczeństwo.
- Panna z wybrzeża? – Głos niemal dziecka przeciął ciszę, a Thalia wychynęła z ciemności aby spotkać się ze swoim informatorem. Nie, zdecydowanie miała do czynienia z kimś, kto chociaż był dorosły, wzrostem i wyglądem upodobniony był do nastolatka. Czy to kwestia przebrania? Goblińskiej krwi? A może jakaś klątwa? Nie miała czasu to roztrząsać, skupiając się na tym co tu i teraz. Drewno różdżki czuła przez materiał rękawa, nóż przyjemnie ciążył przy pasie - w razie czego zamierzała ich użyć do obrony własnej, ale miała nadzieję, że nie było potrzeby.
- Szczur, jak mniemam – stwierdziła spokojnie, ostrożnie schodząc z wyższego miejsca, a kamienie chrzęściły pod jej stopami. – Ile było pierścieni wykutych dla elfów?
- Trzy. – Odpowiedź była jak najbardziej poprawna, chociaż pannę Wellers dalej niesamowicie bawiło, że postanowili hasła zaczerpnąć akurat z Tolkiena. Przecież mógł przeczytać to każdy i również poprawnie by odpowiedział! Chyba musiała porozmawiać z Hansem na ten temat, bo spalenie prostej operacji przez czyjąś znajomość literatury byłoby idiotyczne i to nad wyraz.
- Co dzisiaj macie? – Ciekawość o to, jakie towary miały trafić do jej rąk zawsze wygrywała. Chociaż „jej rąk” było słowami nieco nad wyraz – była w tym momencie jedynie kurierem, a materiały potem miały trafić do kapitana, który na pewno później zajmie się ich dystrybucją. Czy i tym procesem będzie się zajmować, tego jeszcze nie wiedziała, dlatego póki co nie zajmowała sobie głowy wybieganiem w przyszłość, spojrzeniem uciekając na drewniane skrzynie które ustawione były na brzegu. Nie zamierzała otwierać ich pierwsza, wiedząc, że czasem łatwo było aktywować w ten sposób pułapkę z różnymi usypiającymi świństwami, a jedna klątwa wydawała się już wystarczająca do radzenia z tym sobie.
- Parę płacht materiałów, nieco leków, bandaże…raczej użytkowe niż jedzenie… -Wieko skrzyni odskoczyło nieco, a Thalia bezpardonowo, wiedząc, iż nic na widoku już ją nie czeka, włożyła rękę do środka przekopując się na dno. Zadowolona, że rzeczywiście wyczuwała materiały i opisane przedmioty, nie zaś piasek czy puste opakowania podrzucone dla dociążenia, podniosła się z miejsca i wskazała na swoje skrzynie, samej też unosząc nieco drewna.
- Od nas nieco ubrań i składników na eliksiry. Wszystko spisane pod wiekami, tak jak się umawialiśmy. – Spisane oznaczało porysowane tak, aby przeciętne oko uznało to za bazgroły, a jednak wtajemniczony w ten język zrozumiał. – No i jeszcze oni. – Wellers dała znać gestem, a z ciemności wychynęły dwie sylwetki. Nieco starsza kobieta garbiła się już, za to młodzieniec spoglądał niepewnie na wszystkich tu zebranych. Widać było, że mimo wcześniejszych zapewnień o swoim bezpieczeństwie wcale nie spodziewał się, aby sytuacja poszła prosto i Thalia nie mogła go dziwić. Mugole mieli teraz tak wiele problemów, że ciężko było zaufać komukolwiek.
- Pasażerowie nie byli w umow- Szczur zaczął, ale zamilkł od razu, kiedy w powietrzu mignęła rzucona w jego stronę sakiewka. Uniósł brwi, przez chwilę warząc jej ciężar, po czym rozsupłując aby ostrożnie zerknąć na ilość monet.
- Teraz doszli do umowy. Wiem, że szukacie ludzi do rejsów, nie kłam, macie ogłoszenia po porcie jeszcze z wczoraj. Mają przy sobie odpowiednie papiery, nikt nie zwróci na nich uwagi, ale lepiej, aby też nikt specjalnie nie interesował się nimi przy wsiadaniu. Macie paskudny nawyk zwracania na siebie uwagi, powinniście pilnować się lepiej. – Błękitne oczy mignęły w ciemnościach, a spojrzenie panny Wellers stało się nad wyraz surowe. Wiedziała bardzo dobrze, że kapitan Grannoh powinien poćwiczyć jeszcze nad swoim charakterem i długim językiem. Pewnie dlatego nie wprowadzała ich oficjalnie – był dobrym człowiekiem, ale parę kropel alkoholu i jego długi język rozpowiadał wszystko na lewo i prawo.
- To pierwsza połowa – zastrzegła jeszcze, tym razem pozwalając, aby uśmiech sięgnął jej ust ale nie oczu. Wiedziała bardzo dobrze, co chciała przekazać i była świadoma, że Szczur również o tym wiedział. „Niech im tylko coś się stanie, a znajdę cię i wypatroszę na pożywkę dla mew. Nie zawiedź mnie, a w twoje i tylko twoje ręce trafi więcej gotówki”. Przez chwilę rozważał, co powiedzieć, ostatecznie jednak wzruszył ramionami i głową skinął w stronę łódki. Kapitan ledwie zauważał dodatkowe skrzynie, dwójkę pasażerów też da się jakoś upchnąć po kątach. Co prawda kobiety na łodziach…ale babcia i tak ledwie się trzymała, więc wątpliwe, aby ktoś ją zaczepiał. Chłopak…jeżeli nie będzie pyskować, będzie dobrze.
- Jak chcesz, Panno. Zabieram ich tam, gdzie towar? – Chodziło oczywiście o kraj, nie o miejsce docelowe, ale chłopak i tak przez chwilę się przestraszył. Wellers uspokoiła go gestem, posyłając mu jeszcze ciepły uśmiech i poklepując po ramieniu. Będzie dobrze, musiało być. W jej dłoń trafiła jeszcze mała karteczka – parę informacji od ludzi zza granicy, parę ciekawostek i plotek z portów i od przemytników. Sama wymieniła się za podobną, oddając im parę informacji odnośnie wydarzeń z Wielkiej Brytanii – świat chciał wiedzieć, jak wojna się rozgrywa, nawet jeżeli niekoniecznie równie mocno chciał się w nią angażować.
- Tak, właśnie tam. Pomyślnych wiatrów i spokojnych fal. – Pożegnała całą trójkę, obserwując jak wsiadają na łódkę. Sama zajęła swoje miejsce, dopiero teraz wysyłając Kymopoleię wraz z wiadomością, towary przenosząc do cienia, aby tam z nimi zaczekać na wsparcie ze statku. Miała czas by spoglądać na łódź, która oddala się od niej coraz bardziej.
Powodzenia wam.
1246 słów, zt
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
05.05 ?
Przechodząc przez uliczki Blackpool, nie podnosiła zbyt chętnie wzroku, woląc tonąć w myślach i cieszyć się chwilą. Była tu na prośbę, którą zdążyła wypełnić przed godziną, lecz nie ciągnęło jej z powrotem do domu. Dzień był jeszcze młody, słońce wisiało wysoko na niebie, czyniąc ten czas tylko przyjemniejszym. W Dolinie pozostawiła za sobą pusty dom, gdy wszyscy Doe znaleźli sobie zajęcia gdzieś poza czterema ścianami. Tutaj byli chociaż ludzie, przemykający szybko i zajęci swoimi sprawami, ale byli. Zaczynała się od tego odzwyczajać będąc w Dolinie, a co jeszcze dziwniejsze zaczynało brakować jej stolicy, w której zawsze coś się działo. Doki chociaż nie zachęcające, tętniły życiem za sprawą ludzi z marginesu, ale nie przeszkadzało jej to. Jako cyganka nie zajmowała w społeczeństwie o wiele wyższego miejsca, a może nawet znajdowała się w oczach innych jeszcze niżej. Przez czas, kiedy była sama, przywykła do obecności największych szumowin i niewielu lepszych osób, które kryły się w takim towarzystwie. Tutaj było inaczej, spokojniej i bezpieczniej, a jednak nadal lepiej niż w znajomych już ulicach Doliny.
Niechętnie przystanęła w pół kroku, szepcząc pod nosem przeprosiny, które wcale nie miały trafić do potrąconej przypadkiem osoby. Skłonił ją odruch oraz chęć uniknięcia kłopotów, jakie czasami lubiły ją dopaść. Nie spojrzała w kierunku przechodnia, zamiast tego unosząc wzrok na plażę i dominującym nad nią klifem. Początek maja nie zachęcał do kąpieli zbyt wielu, a ledwie parę osób, które mogła zliczyć na palcach jednej ręki, odważyło się wejść do wody. Jeszcze niedawno pewnie dołączyłaby do nich z czystego kaprysu, lecz dziś odpuściła. Brakowało jej towarzystwa, tego jednego z którym bez zastanowienia potrafiłaby wbiec do jeziora nawet w środku zimy, gdyby mieli akurat ochotę. Prychnęła cicho pod nosem na samą myśl, by zaraz odwrócić głowę zwabiona czyimś nerwowym parsknięciem. Co zaskakujące znajomym, lecz skrytym we wspomnieniach sprzed paru lat. Nie przypuszczała, że spotka tu kogoś, kto nie będzie jej obcy. Ciemne tęczówki spoczęły na męskiej sylwetce, ciekawsko prześlizgnęły się mierząc go od góry do dołu. Nie zmienił się wiele, lecz nic zaskakującego, gdy nie minęło tak wiele czasu, odkąd widziała go ostatni raz w murach szkoły. Powstrzymała się przed podejściem bliżej, póki miał towarzystwo. Nie chciała się wtrącać, wyczekując cierpliwie momentu, aż pozostał sam. Zastanowiła się przez ten czas, rozważając możliwości i przypominając sobie, jak paradoksalnie z czystej sympatii dokuczała mu w szkole, ganiąc za roztrzepanie.
W końcu niespiesznie ruszyła w jego stronę, a spojrzenie raz jeszcze przesunęło się po sylwetce chłopaka, szukając czegoś, co łatwo będzie mu zwinąć. Nie zamierzała zrobić tego tak, aby się nie zorientował. Chciała, by zwrócił uwagę na swą zgubę, by podążył za nią spojrzeniem. Zdławiła w sobie kolejne prychnięcie, dostrzegając różdżkę najpewniej zbyt pospiesznie wciśniętą w tylną kieszeń spodni. Głupota, ale jakże kusiło. Z gracją, którą jeszcze mogła się poszczycić, trąciła Go tylko troszkę za mocno, by cofnąć się zaraz o krok.
- Przepraszam.- rzuciła pospiesznie. Dłoń powędrowała ku swemu celowi, zamykając smukłe palce na różdżce. Bez paniki i nerwowości odeszła kawałek, zanim obejrzała się przez ramię i puściła mu oczko. Przyjrzała się trzymanemu teraz w dłoniach drewnie.- 10 cali... Palisander? Dobrze pamiętam? – spytała, słysząc za sobą szybsze kroki. Minimalnie nacisnęła na różdżkę. Sztywna.- Jaki rdzeń? – dopytała, chociaż wcale jej to nie ciekawiło. Płynnie odwróciła się przodem do chłopaka, chowając za sobą ręce. Uśmiechnęła się nieco szerzej.- Nadal tak samo nieuważny, pewne rzeczy się nie zmieniają? – przechyliła delikatnie głowę.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Do Blackpool nie zawitałby sam z siebie. Nie ma tu znajomych, a przynajmniej nic mu o tym nie wiadomo. Pojawia się tu na zlecenie Sheridanów, by dopilnować jednej z dostaw. Czas po równo dzieli już między teren a pracownię i co starszy czarodziej narzekałby na brak oddechu, tak Smith w swej młodości ma energii oraz werwy za trzech. Także teraz, gdy po skończonym zleceniu powinien tylko ziewnąć przeciągle i znaleźć jakiś kąt na drzemkę, śmieje się z rzuconego na odchodne dowcipu i żegna zaraz ze zleceniodawcą, odprowadzając go chwilę wzrokiem. Nie chce mu się wracać do Irlandii. Przyjemnie prażące na wysokości słońce namawia do pozostania, ruszenia w kierunku klifów i rozłożenia się na wysokości w otoczeniu szumu fal. Jeszcze ciekawsze byłoby rzucenie się w morską toń, która choć lodowata, kusi swym niezwykłym śpiewem, jakiemu nie sposób się oprzeć. Pracy ma więcej, niż wolnego czasu, a i tak stara się uszczknąć coś z zabawy każdego dnia, tak dla poprawy nastroju, zagrzebania smutku czy stresu. Dlaczego by nie pozwolić sobie na spontaniczność właśnie teraz?
Zwykle nie wsuwa różdżki do tylnej kieszeni spodni - jest za długa, wystaje, zahacza o brzeg kurtki, wysuwając się przed nią i świeci wtedy niczym morska latarnia, dając o sobie znać potencjalnym złodziejom. O tym, by tak nie robić uczy się za każdym razem, przypadkiem na niej siadając i podpalając tyłek iskrami. Także i teraz ma dostać nauczkę, za to że w roztargnieniu, po tym jak pomaga przenieść ostatni z mebli do lokalu właściciela, zostawia różdżkę w spodniach, bo tak bliżej i tak łatwiej, gdy znów musi zająć ręce do złożenia podpisu na dokumencie.
- Ej! - woła od razu w ramach pierwszej reakcji i wyciąga rękę, by chwycić delikwenta za nadgarstek. Zwiewność materiału prześlizguje się tylko między palcami, gdy widzi, że dziewczyna wcale nie zamierza daleko uciekać, tylko zatrzymuje się w miejscu, by zerknąć nań przez ramię. - Eve? - dziwi się, pokonując dzielącą ich odległość w zaledwie kilku susach, a utrata różdżki nagle przestaje być tak wielkim problemem. - Eve Vause, nie mogę uwierzyć - kręci głową z niedowierzaniem, jakby same słowa nie mogły wystarczyć do podkreślenia zdumienia. Nie spodziewał się jej tutaj, zresztą podobnie jak większości spotykanych w ostatnich dniach znajomych ze szkolnych lat. Takie momenty radują go ze zdwojoną siłą, bo ma nagle poczucie, że życie, choć obecnie w świecie ogarniętym wojną, nie kończy się po opuszczeniu hogwarckich murów. Tkwiąc w Irlandii z dala był od samego serca wydarzeń, tracąc świadomość tego, co działo się wokół w samej Anglii. Zaledwie od dwóch miesięcy uczy się wszystkiego, radzenia sobie w dorosłości, przed którą matka tak bardzo chce go uchronić. Niechętnie zgadza się na kolejne wyprawy syna, choć wszelkie obowiązki z kontrahentami realizuje bezproblemowo. No, prawie bezproblemowo. - I kto to mówi? Ja nie musiałbym przejmować się różdżką, jakbyś ty przestała bawić się w kradzieże - stwierdza, wspierając dłonie na biodrach i spogląda na nią z góry. Nie złości się, nie potrafi, widząc szeroki uśmiech dziewczyny, dla której kilka lat temu stracił głowę. Wodził wtedy za nią wzrokiem, nierzadko z gapiostwa wpadając na innych uczniów, potykając się czy gubiąc akurat niesione przedmioty. Do dziś pamiętał też dzień, w którym zdobył się na odwagę, by zaprosić ją do Hogsmeade. Wtedy też nie mógł uwierzyć, słysząc twierdzącą odpowiedź, ani wtedy gdy szli razem do miasteczka, by napić się kremowego. Tamtego dnia nie wszystko szło zgodnie z planem i gdyby dostał możliwość, chciałby wiele rzeczy zrobić inaczej - tylko jak?! Teraz nie jest już tym samym chłopakiem, choć wciąż wiele w nim buty i roztargnienia, co Eve zmyślnie wykorzystuje.
Zwykle nie wsuwa różdżki do tylnej kieszeni spodni - jest za długa, wystaje, zahacza o brzeg kurtki, wysuwając się przed nią i świeci wtedy niczym morska latarnia, dając o sobie znać potencjalnym złodziejom. O tym, by tak nie robić uczy się za każdym razem, przypadkiem na niej siadając i podpalając tyłek iskrami. Także i teraz ma dostać nauczkę, za to że w roztargnieniu, po tym jak pomaga przenieść ostatni z mebli do lokalu właściciela, zostawia różdżkę w spodniach, bo tak bliżej i tak łatwiej, gdy znów musi zająć ręce do złożenia podpisu na dokumencie.
- Ej! - woła od razu w ramach pierwszej reakcji i wyciąga rękę, by chwycić delikwenta za nadgarstek. Zwiewność materiału prześlizguje się tylko między palcami, gdy widzi, że dziewczyna wcale nie zamierza daleko uciekać, tylko zatrzymuje się w miejscu, by zerknąć nań przez ramię. - Eve? - dziwi się, pokonując dzielącą ich odległość w zaledwie kilku susach, a utrata różdżki nagle przestaje być tak wielkim problemem. - Eve Vause, nie mogę uwierzyć - kręci głową z niedowierzaniem, jakby same słowa nie mogły wystarczyć do podkreślenia zdumienia. Nie spodziewał się jej tutaj, zresztą podobnie jak większości spotykanych w ostatnich dniach znajomych ze szkolnych lat. Takie momenty radują go ze zdwojoną siłą, bo ma nagle poczucie, że życie, choć obecnie w świecie ogarniętym wojną, nie kończy się po opuszczeniu hogwarckich murów. Tkwiąc w Irlandii z dala był od samego serca wydarzeń, tracąc świadomość tego, co działo się wokół w samej Anglii. Zaledwie od dwóch miesięcy uczy się wszystkiego, radzenia sobie w dorosłości, przed którą matka tak bardzo chce go uchronić. Niechętnie zgadza się na kolejne wyprawy syna, choć wszelkie obowiązki z kontrahentami realizuje bezproblemowo. No, prawie bezproblemowo. - I kto to mówi? Ja nie musiałbym przejmować się różdżką, jakbyś ty przestała bawić się w kradzieże - stwierdza, wspierając dłonie na biodrach i spogląda na nią z góry. Nie złości się, nie potrafi, widząc szeroki uśmiech dziewczyny, dla której kilka lat temu stracił głowę. Wodził wtedy za nią wzrokiem, nierzadko z gapiostwa wpadając na innych uczniów, potykając się czy gubiąc akurat niesione przedmioty. Do dziś pamiętał też dzień, w którym zdobył się na odwagę, by zaprosić ją do Hogsmeade. Wtedy też nie mógł uwierzyć, słysząc twierdzącą odpowiedź, ani wtedy gdy szli razem do miasteczka, by napić się kremowego. Tamtego dnia nie wszystko szło zgodnie z planem i gdyby dostał możliwość, chciałby wiele rzeczy zrobić inaczej - tylko jak?! Teraz nie jest już tym samym chłopakiem, choć wciąż wiele w nim buty i roztargnienia, co Eve zmyślnie wykorzystuje.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ian Smith' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Wiedziała, że podobne zaczepki w miejscach publicznych, mogą mieć konsekwencje. Przypadkowa uwaga kogoś z boku wystarczyła, aby powstało zamieszanie, podniósł się raban. Dziś jednak miała szczęście, bo poza Ianem nikt nie zwrócił na nią uwagi. Oglądając się przez ramię, miała ochotę parsknąć śmiechem, dostrzegając wyciągniętą w swoim kierunku dłoń chłopaka oraz jego minę. Gdyby ktoś inny połasił się na różdżkę, najpewniej nie złapałby złodzieja. Za wolno i zbyt niecelnie zareagował na jej ruch. Może w czasach szkoły poczułaby rozczarowaniem nim, ale teraz bardziej bawiło ją to, co się działo. Słysząc swoje imię, skinęła głową, chcąc mu potwierdzić, że to naprawdę ona, nawet jeśli on zdawał się już tego pewny. Uśmiechnęła się tylko szerzej, kiedy najwyraźniej z zaskoczenia nawet nie odpowiedział na jej pytanie. W sumie dobrze, bo nie potrzebowała podobnej wiedzy.
- Właściwie to już nie Vause.- odparła z delikatnym wzruszeniem ramionami.- Prawie trzy lata temu wyszłam za mąż.- dodała zaraz. Nadal posługiwała się panieńskim nazwiskiem, czasami woląc nie być powiązana z Doe, dla własnego bezpieczeństwa lub ich.
Podeszła do niego o parę kroków, stając tuż obok. Prychnęła pod nosem, a ciemne spojrzenie jaśniało przez rozbawieniem.- Dobrze cię widzieć, Ian.- przyznała cicho i przytuliła go krótko, przyjacielsko, jak za szkolnych lat. Nadal jednak nie zdecydowała się oddać mu różdżki, chociaż nie chowała już dłoni za sobą, by utrudniać mu odebranie swojej własności.
- Oj no, nie rób takiej miny. Sam sobie jesteś winny, mój drogi.- oparła dłonie na biodrach w podobnym geście.- Myślałam, że w szkole odebranie ci czegoś było to banalne, ale teraz...- pokręciła głową z udawanym niezadowoleniem, ale usta cały czas gięły się w uśmieszku.
Obejrzała się na klif, który przyciągał jej uwagę od kilku minut.
- Spieszysz się gdzieś? – spytała, by zaraz skinąć głową w kierunku, w którym zamierzała się udać. W międzyczasie podała mu różdżkę, aby nie czuł się pozbawiony jej zbyt długo.- Przejdziemy się? – spytała jeszcze. Dotąd taką propozycję w takich słowach składała jedynie Jamesowi, czasami chcąc pospacerować, gdzieś dalej. Nigdy jej nie odmawiał i była ciekawa czy tak samo będzie w przypadku Iana. Chłopak był jej w jakiś sposób bliższy, poza przyjaźnią w czasach szkoły, był jedynym, który w tamtym czasie zaprosił ją gdziekolwiek. Pamiętała początkową nieufność i zdezorientowanie, a później zwyczajne poczucie, że musiała być ładna, skoro wybrał ją spośród innych dziewczyn. Ją, romską pannę, obcą na tle koleżanek, które miały typową angielską urodę.
- Nie sądziłam, że Blackpool będzie tak szczęśliwym miejscem, by trafić tu na kogoś znajomego. A już zwłaszcza na Ciebie – przyznała po chwili ciszy. Nie wiedziała, co się z nim działo przez ten czas, chociaż słyszała o śmierci brata. Znała ten ból, poczucie straty, ale nie chciała w tym momencie myśleć o kwestiach ponurych.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Właściwie to już nie Vause.- odparła z delikatnym wzruszeniem ramionami.- Prawie trzy lata temu wyszłam za mąż.- dodała zaraz. Nadal posługiwała się panieńskim nazwiskiem, czasami woląc nie być powiązana z Doe, dla własnego bezpieczeństwa lub ich.
Podeszła do niego o parę kroków, stając tuż obok. Prychnęła pod nosem, a ciemne spojrzenie jaśniało przez rozbawieniem.- Dobrze cię widzieć, Ian.- przyznała cicho i przytuliła go krótko, przyjacielsko, jak za szkolnych lat. Nadal jednak nie zdecydowała się oddać mu różdżki, chociaż nie chowała już dłoni za sobą, by utrudniać mu odebranie swojej własności.
- Oj no, nie rób takiej miny. Sam sobie jesteś winny, mój drogi.- oparła dłonie na biodrach w podobnym geście.- Myślałam, że w szkole odebranie ci czegoś było to banalne, ale teraz...- pokręciła głową z udawanym niezadowoleniem, ale usta cały czas gięły się w uśmieszku.
Obejrzała się na klif, który przyciągał jej uwagę od kilku minut.
- Spieszysz się gdzieś? – spytała, by zaraz skinąć głową w kierunku, w którym zamierzała się udać. W międzyczasie podała mu różdżkę, aby nie czuł się pozbawiony jej zbyt długo.- Przejdziemy się? – spytała jeszcze. Dotąd taką propozycję w takich słowach składała jedynie Jamesowi, czasami chcąc pospacerować, gdzieś dalej. Nigdy jej nie odmawiał i była ciekawa czy tak samo będzie w przypadku Iana. Chłopak był jej w jakiś sposób bliższy, poza przyjaźnią w czasach szkoły, był jedynym, który w tamtym czasie zaprosił ją gdziekolwiek. Pamiętała początkową nieufność i zdezorientowanie, a później zwyczajne poczucie, że musiała być ładna, skoro wybrał ją spośród innych dziewczyn. Ją, romską pannę, obcą na tle koleżanek, które miały typową angielską urodę.
- Nie sądziłam, że Blackpool będzie tak szczęśliwym miejscem, by trafić tu na kogoś znajomego. A już zwłaszcza na Ciebie – przyznała po chwili ciszy. Nie wiedziała, co się z nim działo przez ten czas, chociaż słyszała o śmierci brata. Znała ten ból, poczucie straty, ale nie chciała w tym momencie myśleć o kwestiach ponurych.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Ostatnio zmieniony przez Eve Doe dnia 14.09.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Oh wow… - wymyka mu się tylko, słysząc o trzyletnim małżeństwie. Dziewczyna, a raczej kobieta nie jest od niego ledwie rok starsza i choć na przedstawicielki płci pięknej szybciej kładzie się nacisk i patrzy wyczekująco czy nosi już na palcu złoty pierścionek, tak dziwnym mu się wydaje, że jego rówieśniczka należy już do grona mężatek. Sam nie myśli w kategoriach układania sobie życia, nie widząc siebie w żadnej stabilnej pracy (o sytuacji wojennej nie wspominając), ani też nie rozglądając się za wymarzoną panną. Raz tylko w życiu zdobywa się na to, by zaprosić kogoś na randkę, a i ta kończy się fiaskiem. Zresztą to już nieistotne, skoro dziewczyna ta właśnie okazuje się być mężatką. Od trzech lat. - Gratuluję! To… to świetna nowina! - Energicznie kiwa głową, by mocniej podkreślić prawdziwość swojej radości. Nie pyta kto jest tym wielkim szczęśliwcem, spodziewa się, że jeśli go zna, z pewnością zostanie jej przedstawiony.
Przyjmuje jej uścisk i czuje jak błogie ciepło rozlewa się po zmęczonym, acz pobudzonym właśnie do życia ciele. Na młodzieńczej twarzy rysuje się przelotne zakłopotanie, policzki znaczy cień rumieńca. - Ciebie też dobrze widzieć. Nawet jeśli znów na każdym kroku próbujesz mi dopiec. - Teatralnie wybrzmiewającym grymasem wznosi oczy ku niebu i prędko, choć dość niechętnie wypuszcza ją z objęć.
Niewidoczny kamień spada mu z serca, kiedy przyjmuje różdżkę z powrotem, tym razem chowając ją bezpieczniej, do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, nie zaś w tył spodni. - Może trochę… - odpowiada z ociąganiem. - Ale nikt mnie nie zabije, jeśli się nie spóźnię. - Z łobuzerskim uśmiechem puszcza jej oczko, bo oboje wiedzą, że nigdy się nie spóźnia. Choćby zaspał, przebierał się trzykrotnie z powodu źle dobranych skarpetek czy ubranej na lewą stronę koszulki, choćby śniadanie jeść miał w biegu i wpół przytomnie wybiegać z domu, gnać będzie na złamanie karku i zawsze dotrze na czas. Ogląda się jeszcze za siebie i wyciągniętą dłonią daje znać właścicielowi sklepu, że wróci do niego później. Rusza przed siebie, dotrzymując Eve kroku z dłońmi wsuniętymi w kieszenie dżinsowych spodni.
- Bywam teraz w różnych miejscach, poznaję kawałek świata - śmieje się krótko i wzrusza ramionami. - Praca mnie ciągnie raz do Somerset, raz do Devon. Jutro może Dorset. Wszyscy potrzebują mebli, więc kim jestem by im odmawiać? - Wielopokoleniowy biznes Sheridanów słynie ze zbijania z drewna prawdziwych cudów. Łóżka, szafy, etażerki, sklepowe lady, fotele, kufry i skrzynie - do wyboru i koloru, o rozmaitych właściwościach, zarówno praktycznych, jak i estetycznych czy magicznych. Nie tworzą artefaktów, jednak ci, co się znają na sztuce czy dobrze wykonanej pracy docenią i śmiało stwierdzą, że wyroby Sheridanów można tym mianem określać. - Robię u wujostwa, czasem sam zajmuję się stolarką, czasem dbam o dostawy i kontakt z klientem. Wiesz jak to jest, ręce pełne roboty - tłumaczy od razu, bo mimo niegdysiejszej znajomości z Eve nie może sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek się przed nią otwiera i opowiada o rodzinnych sprawach. W Hogwarcie skupia się przecież na szkole, na niezwykłych emocjach płynących z meczów Quidditcha, przemęczeniu i znudzeniu lekcjami czy wypadami do Hogsmeade, gdzie dochodzi do ich pierwszej i ostatniej randki. - A ty? Skąd się wzięłaś w Blackpool? - pyta z zaciekawieniem, zwłaszcza słysząc dobór jej słów, z których wnioskuje, że i ona rzadko kiedy bywa w tej okolicy, dziwiąc się na widok znajomej twarzy. - Napadasz biednych chłopaków, okradasz ich z różdżek? To chyba mało intratne zajęcie - śmieje się w głos, żartując oczywiście. Mimo świadomości romskiego pochodzenia Eve, nie wiąże jej codziennego życia ze stereotypem. Dość naiwnie zresztą, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdzie wdzierająca się do domów wojna zmusza wszystkich do radzenia sobie na wszelkie sposoby.
Przyjmuje jej uścisk i czuje jak błogie ciepło rozlewa się po zmęczonym, acz pobudzonym właśnie do życia ciele. Na młodzieńczej twarzy rysuje się przelotne zakłopotanie, policzki znaczy cień rumieńca. - Ciebie też dobrze widzieć. Nawet jeśli znów na każdym kroku próbujesz mi dopiec. - Teatralnie wybrzmiewającym grymasem wznosi oczy ku niebu i prędko, choć dość niechętnie wypuszcza ją z objęć.
Niewidoczny kamień spada mu z serca, kiedy przyjmuje różdżkę z powrotem, tym razem chowając ją bezpieczniej, do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, nie zaś w tył spodni. - Może trochę… - odpowiada z ociąganiem. - Ale nikt mnie nie zabije, jeśli się nie spóźnię. - Z łobuzerskim uśmiechem puszcza jej oczko, bo oboje wiedzą, że nigdy się nie spóźnia. Choćby zaspał, przebierał się trzykrotnie z powodu źle dobranych skarpetek czy ubranej na lewą stronę koszulki, choćby śniadanie jeść miał w biegu i wpół przytomnie wybiegać z domu, gnać będzie na złamanie karku i zawsze dotrze na czas. Ogląda się jeszcze za siebie i wyciągniętą dłonią daje znać właścicielowi sklepu, że wróci do niego później. Rusza przed siebie, dotrzymując Eve kroku z dłońmi wsuniętymi w kieszenie dżinsowych spodni.
- Bywam teraz w różnych miejscach, poznaję kawałek świata - śmieje się krótko i wzrusza ramionami. - Praca mnie ciągnie raz do Somerset, raz do Devon. Jutro może Dorset. Wszyscy potrzebują mebli, więc kim jestem by im odmawiać? - Wielopokoleniowy biznes Sheridanów słynie ze zbijania z drewna prawdziwych cudów. Łóżka, szafy, etażerki, sklepowe lady, fotele, kufry i skrzynie - do wyboru i koloru, o rozmaitych właściwościach, zarówno praktycznych, jak i estetycznych czy magicznych. Nie tworzą artefaktów, jednak ci, co się znają na sztuce czy dobrze wykonanej pracy docenią i śmiało stwierdzą, że wyroby Sheridanów można tym mianem określać. - Robię u wujostwa, czasem sam zajmuję się stolarką, czasem dbam o dostawy i kontakt z klientem. Wiesz jak to jest, ręce pełne roboty - tłumaczy od razu, bo mimo niegdysiejszej znajomości z Eve nie może sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek się przed nią otwiera i opowiada o rodzinnych sprawach. W Hogwarcie skupia się przecież na szkole, na niezwykłych emocjach płynących z meczów Quidditcha, przemęczeniu i znudzeniu lekcjami czy wypadami do Hogsmeade, gdzie dochodzi do ich pierwszej i ostatniej randki. - A ty? Skąd się wzięłaś w Blackpool? - pyta z zaciekawieniem, zwłaszcza słysząc dobór jej słów, z których wnioskuje, że i ona rzadko kiedy bywa w tej okolicy, dziwiąc się na widok znajomej twarzy. - Napadasz biednych chłopaków, okradasz ich z różdżek? To chyba mało intratne zajęcie - śmieje się w głos, żartując oczywiście. Mimo świadomości romskiego pochodzenia Eve, nie wiąże jej codziennego życia ze stereotypem. Dość naiwnie zresztą, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdzie wdzierająca się do domów wojna zmusza wszystkich do radzenia sobie na wszelkie sposoby.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cicho się zaśmiała, rozbawiona jego reakcją. Czasami zapominała, że ludzie, którzy wiedzieli o ślubie sprzed trzech lat to ledwie garstka. Najbliżsi byli wtedy na miejscu, reszta dowiadywała się przypadkowo w danej sytuacji. Z Ianem nie było wyjątku. Uśmiechnęła się, słysząc gratulacje, trochę się tego nasłuchała już.- Dziękuję.- dziwnie było nadal je przyjmować, gdy minęło już sporo czasu, gdy po drodze wydarzyło się tak wiele złych rzeczy i niewiele dobrych.
Przyjrzała mu się z rozbawieniem i lekkim rozczuleniem, kiedy zobaczyła zakłopotanie malujące się na twarzy starego znajomego. Rumieniący się chłopcy byli rzadkim widokiem, mało takich spotykała w życiu. Zdecydowanie bardziej przyzwyczajona była do tych pełnych emocji, ale gwałtownych i czasami nieprzewidywalnych, jak ten, który był jej mężem.
- Oj przestań to z sympatii i wcale nie chcę ci jakoś wyjątkowo dopiec.- odparła z miną niewiniątka. Naprawdę go lubiła, nie osłabło to wcale od czasu Hogwartu, więc i momentu, kiedy widzieli się po raz ostatni. Smith miał w sobie coś, co zwyczajnie ją ujmowało, co też sprawiło, że jako gówniara zachłyśnięta światem z daleka od taboru, zgodziła się iść z obcym chłopcem na randkę.
Przekrzywiła odrobinę głowę, gdy przez chwilę czekała na odpowiedź i nim ruszyła w kierunku klifu majaczącego nieopodal.- Zdarzyło ci się kiedykolwiek spóźnić gdziekolwiek? – spytała, pamiętając, jak punktualny zawsze był. To jej zdarzały się potknięcia i niedocieranie na zajęcia w szkole, lecz nie pamiętała, aby kiedyś to on wpadł do klasy już po czasie.- Nigdy nie rozumiałam, jak ty to robisz... zakrzywiałeś czas, by wyrobić się? – spytała, wspominając tamten czas i licząc, że może teraz po paru latach dostanie odpowiedź jak.
Zerknęła na niego krótko, gdy zrównał z nią krok. Słuchała z zaciekawieniem, kiedy zaczął wyjaśniać, gdzie się podziewa. Zazdrościła mu tego, swobody i możliwości, by przemieszczać się, tam, gdzie tylko miał taką potrzebę. Nie ważne, że słała go tam praca, skoro lubił to, co robił. Sama zaczynała tęsknić za takim życiem i za wolnością, bo chociaż na krótko potrzebowała osiąść, tak teraz czuła się uwiązana do miejsca, które przestało kojarzyć się dobrze.
Kiedy wspomniał o meblach, zastanowiła się na moment.
- Tak czysto teoretycznie...- zaczęła ostrożnie, czując się przez moment nieco zmieszana.- Jak długo zajęłoby zrobienie kołyski? I jak kosztowne byłoby to? – spytała ze spokojem, troszkę poważniejąc. Zaciekawiło ją to, nie myślała o tym wcześniej, nadal jakoś nie czując się jak przyszła matka. Codzienność odrywała ją od myślenia o tym, ale czas grał na niekorzyść i chyba wypadało w końcu zadbać o cokolwiek, zanim maluch pojawi się na świecie.
Nie odpowiada od razu, gdy pada pytanie o nią. Zdecydowanie nie była tu często, a już zwłaszcza z przypadku. Prycha cicho pod nosem, kiedy pada żart, który wypowiedziany przez kogoś innego najpewniej odebrałaby, jako przytyk do pochodzenia. Jednak idącego obok chłopaka nie podejrzewała o podobne uszczypliwości, może dlatego swobodniej dostosowała się do humoru.
- Oh tak, wybieram tych najbardziej niewinnych i zajętych pomaganiem. Są najłatwiejsi.- uśmiecha się uroczo, by zaraz zaśmiać.- Poproszono mnie o przysługę, a że sama miałam długo wdzięczności wobec starszej i samotnej czarownicy, postanowiłam spłacić własny, pomagając jej.- wyjaśniła bez zbędnych szczegółów. Zawsze odwdzięczała się ludziom, którzy pomogli jej w najgorszym okresie życia, ale to kobiecie, która przygarnęła ją pod dach, zawdzięczała najwięcej.- Poza tym lubię takie wycieczki, niekoniecznie samotne, ale czasami nie ma wyboru.- dodała z lekkim wzruszeniem ramion.
Przyjrzała mu się z rozbawieniem i lekkim rozczuleniem, kiedy zobaczyła zakłopotanie malujące się na twarzy starego znajomego. Rumieniący się chłopcy byli rzadkim widokiem, mało takich spotykała w życiu. Zdecydowanie bardziej przyzwyczajona była do tych pełnych emocji, ale gwałtownych i czasami nieprzewidywalnych, jak ten, który był jej mężem.
- Oj przestań to z sympatii i wcale nie chcę ci jakoś wyjątkowo dopiec.- odparła z miną niewiniątka. Naprawdę go lubiła, nie osłabło to wcale od czasu Hogwartu, więc i momentu, kiedy widzieli się po raz ostatni. Smith miał w sobie coś, co zwyczajnie ją ujmowało, co też sprawiło, że jako gówniara zachłyśnięta światem z daleka od taboru, zgodziła się iść z obcym chłopcem na randkę.
Przekrzywiła odrobinę głowę, gdy przez chwilę czekała na odpowiedź i nim ruszyła w kierunku klifu majaczącego nieopodal.- Zdarzyło ci się kiedykolwiek spóźnić gdziekolwiek? – spytała, pamiętając, jak punktualny zawsze był. To jej zdarzały się potknięcia i niedocieranie na zajęcia w szkole, lecz nie pamiętała, aby kiedyś to on wpadł do klasy już po czasie.- Nigdy nie rozumiałam, jak ty to robisz... zakrzywiałeś czas, by wyrobić się? – spytała, wspominając tamten czas i licząc, że może teraz po paru latach dostanie odpowiedź jak.
Zerknęła na niego krótko, gdy zrównał z nią krok. Słuchała z zaciekawieniem, kiedy zaczął wyjaśniać, gdzie się podziewa. Zazdrościła mu tego, swobody i możliwości, by przemieszczać się, tam, gdzie tylko miał taką potrzebę. Nie ważne, że słała go tam praca, skoro lubił to, co robił. Sama zaczynała tęsknić za takim życiem i za wolnością, bo chociaż na krótko potrzebowała osiąść, tak teraz czuła się uwiązana do miejsca, które przestało kojarzyć się dobrze.
Kiedy wspomniał o meblach, zastanowiła się na moment.
- Tak czysto teoretycznie...- zaczęła ostrożnie, czując się przez moment nieco zmieszana.- Jak długo zajęłoby zrobienie kołyski? I jak kosztowne byłoby to? – spytała ze spokojem, troszkę poważniejąc. Zaciekawiło ją to, nie myślała o tym wcześniej, nadal jakoś nie czując się jak przyszła matka. Codzienność odrywała ją od myślenia o tym, ale czas grał na niekorzyść i chyba wypadało w końcu zadbać o cokolwiek, zanim maluch pojawi się na świecie.
Nie odpowiada od razu, gdy pada pytanie o nią. Zdecydowanie nie była tu często, a już zwłaszcza z przypadku. Prycha cicho pod nosem, kiedy pada żart, który wypowiedziany przez kogoś innego najpewniej odebrałaby, jako przytyk do pochodzenia. Jednak idącego obok chłopaka nie podejrzewała o podobne uszczypliwości, może dlatego swobodniej dostosowała się do humoru.
- Oh tak, wybieram tych najbardziej niewinnych i zajętych pomaganiem. Są najłatwiejsi.- uśmiecha się uroczo, by zaraz zaśmiać.- Poproszono mnie o przysługę, a że sama miałam długo wdzięczności wobec starszej i samotnej czarownicy, postanowiłam spłacić własny, pomagając jej.- wyjaśniła bez zbędnych szczegółów. Zawsze odwdzięczała się ludziom, którzy pomogli jej w najgorszym okresie życia, ale to kobiecie, która przygarnęła ją pod dach, zawdzięczała najwięcej.- Poza tym lubię takie wycieczki, niekoniecznie samotne, ale czasami nie ma wyboru.- dodała z lekkim wzruszeniem ramion.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Szeroki uśmiech nie schodzi z jego twarzy, a po młodzieńczych policzkach przenika nawet delikatny cień rumieńca. Eve robi to z sympatii, co znaczy, że mimo niegdysiejszej nieudanej randki nadal go lubi! Może i dostrzega to w jej słowach oraz gestach, lecz dotąd jakoś specjalnie nie zastanawia się nad tym, wspominając wyłącznie przeciętny przebieg ich spotkania w Hogsmeade.
- Jestem szybki - rzuca z rozbrajającą szczerością, kiedy kierują się już w stronę klifu. - Polecam częste bieganie, a, no i lot na miotle! - dodaje, ciesząc się, że ktoś pamięta go z tej strony. Przykłada się przecież ze wszystkich sił do tego, by nigdy nikogo nie zawieść. Obowiązkowość nie jest jego najmocniejszą cechą, ale potrzeba wywiązania się z zobowiązań oraz niechęć do zawodzenia na jakimkolwiek polu skutecznie motywują do pokonania wszelkich przeciwności. - Kluczem do sukcesu jest wyrabiać się na zakrętach - dodaje teatralnym szeptem. Czasem zdarza mu się przecież na kogoś wpaść, rozsypać niesione w rękach podręczniki, projekty mebli czy drugie śniadanie przygotowywane przez mamę. Gdyby nie wyrobiony w sobie przez lata refleks, łatwo byłoby o tragedię.
- Nie jest to skomplikowane - zamyśla się z uwagą, patrząc z ukosa na Eve na wspomnienie kołyski. Nie od razu kojarzy sobie fakt jej stanu cywilnego z celem, w jakim związek małżeński się zawiązuje. Czy to nie oczywiste, że po ślubie przychodzi czas na wspólny dom oraz dziecko? Po chwili dopiero otwiera szeroko oczy, a twarz rozpogadza się na samą myśl, że niegdysiejsza panna Vause decyduje się na powiększenie rodziny. Są w tym samym wieku, lecz nie dziwi go fakt, że dziewczęta prędzej myślą o podobnych sprawach. Smith nie widzi siebie w roli męża ani też ojca, choć bardziej ze względu na brak potencjalnych kandydatek, a nie dlatego, że by się nie nadawał. - Wszystko zależy od projektu, stopnia skomplikowania wzoru. Do tego dostępność drewna i jego specyfika. Z jednymi pracuje się łatwo, kiedy poddają się cięciu, heblowaniu i szlifowaniu. Nad innymi trzeba posiedzieć trochę dłużej, może zająć dzień albo i kilka dni - wyjaśnia profesjonalnie z zaangażowaną miną. - Jeśli będzie trzeba się pospieszyć, mogę zająć się tym w trybie ekspresowym. - Mimo stosu obowiązków, zarówno w warsztacie, jak i przy transporcie zamówień, jest gotów na przyjęcie kolejnego projektu. Starej znajomej nie mógłby przecież odmówić.
Wznosi ręce w udawanie bezbronnym geście i robi zbolałą minę. W poważnych sytuacjach nie chce być odbierany jako ktoś słabszy, uznawany za najłatwiejszego. Przy każdej innej okazji oburzyłby się zaraz i podał dziesiątki powodów, jakie podkreślić by miały jego siłę i odwagę. Teraz śmieje się w rozbawieniu, nie mając nic przeciwko temu, by przekazać pałeczkę komuś innemu i z dystansem przyjąć czyjąś wyższość.
- To miłe z twojej strony. Pomóc ci jakoś? - stwierdza i zaraz oferuje się, niejako sądząc, że w ten sposób spędzi z nią nieco więcej czasu. - Choćby jako towarzystwo na wycieczkę. W tej okolicy może i kiepski byłby ze mnie przewodnik, no chyba że interesuje cię w którym zajeździe mają nowe, wygodne łóżka - podsuwa, nie widząc w tej propozycji niczego zdrożnego. - Ale zaraz… Dlaczego w sumie samotne? - ściąga nagle brwi, kiedy olśniewa go nowa myśl. - Czy mąż ci nie towarzyszy, nie zabiera na wyprawy? - Budzą się w nim dziwny sprzeciw i niezrozumienie. Gdyby sam miał żonę, nieustannie zabierałby ją na wycieczki, podniebne przejażdżki i spacery. Spełniałby każdą zachciankę i najdrobniejsze życzenie - czy nie po to ma się żony, by uchylać im nieba?
- Jestem szybki - rzuca z rozbrajającą szczerością, kiedy kierują się już w stronę klifu. - Polecam częste bieganie, a, no i lot na miotle! - dodaje, ciesząc się, że ktoś pamięta go z tej strony. Przykłada się przecież ze wszystkich sił do tego, by nigdy nikogo nie zawieść. Obowiązkowość nie jest jego najmocniejszą cechą, ale potrzeba wywiązania się z zobowiązań oraz niechęć do zawodzenia na jakimkolwiek polu skutecznie motywują do pokonania wszelkich przeciwności. - Kluczem do sukcesu jest wyrabiać się na zakrętach - dodaje teatralnym szeptem. Czasem zdarza mu się przecież na kogoś wpaść, rozsypać niesione w rękach podręczniki, projekty mebli czy drugie śniadanie przygotowywane przez mamę. Gdyby nie wyrobiony w sobie przez lata refleks, łatwo byłoby o tragedię.
- Nie jest to skomplikowane - zamyśla się z uwagą, patrząc z ukosa na Eve na wspomnienie kołyski. Nie od razu kojarzy sobie fakt jej stanu cywilnego z celem, w jakim związek małżeński się zawiązuje. Czy to nie oczywiste, że po ślubie przychodzi czas na wspólny dom oraz dziecko? Po chwili dopiero otwiera szeroko oczy, a twarz rozpogadza się na samą myśl, że niegdysiejsza panna Vause decyduje się na powiększenie rodziny. Są w tym samym wieku, lecz nie dziwi go fakt, że dziewczęta prędzej myślą o podobnych sprawach. Smith nie widzi siebie w roli męża ani też ojca, choć bardziej ze względu na brak potencjalnych kandydatek, a nie dlatego, że by się nie nadawał. - Wszystko zależy od projektu, stopnia skomplikowania wzoru. Do tego dostępność drewna i jego specyfika. Z jednymi pracuje się łatwo, kiedy poddają się cięciu, heblowaniu i szlifowaniu. Nad innymi trzeba posiedzieć trochę dłużej, może zająć dzień albo i kilka dni - wyjaśnia profesjonalnie z zaangażowaną miną. - Jeśli będzie trzeba się pospieszyć, mogę zająć się tym w trybie ekspresowym. - Mimo stosu obowiązków, zarówno w warsztacie, jak i przy transporcie zamówień, jest gotów na przyjęcie kolejnego projektu. Starej znajomej nie mógłby przecież odmówić.
Wznosi ręce w udawanie bezbronnym geście i robi zbolałą minę. W poważnych sytuacjach nie chce być odbierany jako ktoś słabszy, uznawany za najłatwiejszego. Przy każdej innej okazji oburzyłby się zaraz i podał dziesiątki powodów, jakie podkreślić by miały jego siłę i odwagę. Teraz śmieje się w rozbawieniu, nie mając nic przeciwko temu, by przekazać pałeczkę komuś innemu i z dystansem przyjąć czyjąś wyższość.
- To miłe z twojej strony. Pomóc ci jakoś? - stwierdza i zaraz oferuje się, niejako sądząc, że w ten sposób spędzi z nią nieco więcej czasu. - Choćby jako towarzystwo na wycieczkę. W tej okolicy może i kiepski byłby ze mnie przewodnik, no chyba że interesuje cię w którym zajeździe mają nowe, wygodne łóżka - podsuwa, nie widząc w tej propozycji niczego zdrożnego. - Ale zaraz… Dlaczego w sumie samotne? - ściąga nagle brwi, kiedy olśniewa go nowa myśl. - Czy mąż ci nie towarzyszy, nie zabiera na wyprawy? - Budzą się w nim dziwny sprzeciw i niezrozumienie. Gdyby sam miał żonę, nieustannie zabierałby ją na wycieczki, podniebne przejażdżki i spacery. Spełniałby każdą zachciankę i najdrobniejsze życzenie - czy nie po to ma się żony, by uchylać im nieba?
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się w podobny sposób do jego, jakby chcąc w ten sposób tylko upewnić go w swojej sympatii. Brakowało jej w codzienności tak beztrosko przyjaznych osób, które mimo nieprzyjemnej codzienności wywoływałyby te przyjemne ciepło wewnątrz. Prawie zazdrościła mu tej pogodności, lecz im dłużej przebywała w jego towarzystwie, tym bardziej znów to odczuwała. Miała ochotę podziękować mu za to, nawet jeśli najpewniej nie był świadom, jak oddziaływał na nią.
Uniosła lekko brew, kiedy przyznał, że jest szybki. Przez myśl przeszło jej coś zgoła innego, ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem owej wątpliwości na głos. Zamiast tego pozwoliła trwać tej przyjemnej chwili.- Zapamiętam.- obiecała z rozbawieniem, kiedy polecił bieganie. Mógł mieć rację i chyba wierzyła, może naiwnie, że naprawdę tak wyrabiał formę i perfekcję.
- Mówisz... więc kontrolowany poślizg jest akceptowalny? – spytała, gdy wspomniał o wyrabianiu się na zakrętach. Słyszała tę teatralność w głosie, zabawne przerysowanie, ale nie mogła ugryźć się w język. Mogła się tylko domyślić, jak widowiskowe byłoby jednak niewyrobienie się w przypadku Iana. Oczywiście, nie życzyła mu tego, aby kontrola nad tym, co zamierzał uciekała mu za często.
Dziwnie się czuła, poruszając temat kołyski. Te kwestie nadal pozostawały gdzieś poza myślą, zepchnięte na bok, bo do porodu było przecież jeszcze trochę czasu. Jednak teraz miała okazję dowiedzieć się, ile zajęłoby samo stworzenie tego zdecydowanie przydatnego elementu, który niedługo powinien zagościć w sypialni. Uśmiechnęła się lekko, spuszczając zaraz spojrzenie, kiedy chłopak spojrzał na nią z ukosa. Zauważyła zmianę, która zaraz nastąpiła, a to o dziwo speszyło ją tylko bardziej. Słuchała go uważnie, naprawdę zainteresowana tą kwestią. Pocieszające, że nie było to bardzo skomplikowane i czasochłonne. Przeszkodą były jednak koszty, ale o tym chwilowo nie chciała rozmawiać. Będzie się martwić niedługo, teraz miała jednak odpowiedź na najważniejsze pytanie.- Nie, to jeszcze nie jest bardzo pilne. Stanie się pewnie końcem sierpnia.- odparła z wyraźnym zawahaniem.- Ale dziękuję, że byłbyś gotów wziąć to na siebie.- dodała, doceniając to zapewnienie. Nie chciała jednak dokładać mu pracy, jeśli byłby mocno zajęty.
Cichy śmiech wyrywa się z jej gardła, dopiero na widok tej zbolałej miny.
- Oh, ileż bólu! Wybacz mi... nigdy nie chciałam być tego powodem, ale jak można przejść obok, bez chwili poświęconej uwagi i wykorzystanej okazji.- zdławiła w sobie kolejny śmiech, próbując zabrzmieć na skruszoną.
Wzruszyła lekko ramionami, ale zaraz zastanowiła się chwilę.
- Bardzo chętnie przyjmę pomoc pod postacią dotrzymanego mi towarzystwa.- nie ukrywała, że chciała spędzić z nim jeszcze trochę czasu. Bawiła się dobrze, lepiej niż z kimkolwiek innym w ostatnim czasie.- Jestem pewna, że wcale nie taki kiepski. Trochę twojego uroku i uwierzę ci w każde słowo, nawet jakbyś miał kłamać na temat okolicy.- dodała półżartem. Faktem jednak było, że byłaby gotowa wierzyć w jego słowa. W szkole nigdy jej nie zawiódł, łączyła z nim najlepsze wspomnienia tamtego czasu. Był na lepszej pozycji, niż pewnie był świadom.- Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi słuchać o wygodnych łóżkach w Blackpool, ale śmiało... będę wiedziała gdzie szukać noclegu i przy tym mieć pewność, że będzie wyjątkowo wygodnie.- to było zabawne, lecz może los faktycznie kiedyś zapędzi ją w okolicę o zbyt późnej porze, aby wracać do domu.
Uśmiech, który dotąd zdobił jej usta, spełzł powoli na pytanie o powód samotnych wycieczek i męża. Ciemne tęczówki nie skrzyły się już radością. Wbiła wzrok w ziemię, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć. Biła się z myślami, nieprzyjemnymi wnioskami i przypuszczeniami.
- Nie ma na to czasu... ma ważniejsze sprawy na głowie niż wycieczki.- odparła, wahając się nad każdym słowem. Chyba nadal w to wierzyła albo ponownie zaczynała, że towarzyszenie jej w wyjściach znajdowało się na końcu priorytetów. Nie wiedziała, co było na samym szczycie, ani co jednak było istotniejsze. Przywykła do samotności, zaakceptowała stan rzeczy z braku innego wyboru. Wśród bardziej obcych jej ludzi szukała kompanów, kogoś, kto chciał z nią przebywać. Teraz padało na Iana, jutro może na kogoś innego.
Przystanęła w miejscu, kiedy wdrapali się na szczyt klifu, a od krawędzi dzieliło ich ledwie parę kroków.- Mmm... piękny widok.- szepnęła, skupiając swe spojrzenie na wodzie i plaży daleko w dole. Nie sądziła, że jest tu aż tak wysoko.
Uniosła lekko brew, kiedy przyznał, że jest szybki. Przez myśl przeszło jej coś zgoła innego, ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem owej wątpliwości na głos. Zamiast tego pozwoliła trwać tej przyjemnej chwili.- Zapamiętam.- obiecała z rozbawieniem, kiedy polecił bieganie. Mógł mieć rację i chyba wierzyła, może naiwnie, że naprawdę tak wyrabiał formę i perfekcję.
- Mówisz... więc kontrolowany poślizg jest akceptowalny? – spytała, gdy wspomniał o wyrabianiu się na zakrętach. Słyszała tę teatralność w głosie, zabawne przerysowanie, ale nie mogła ugryźć się w język. Mogła się tylko domyślić, jak widowiskowe byłoby jednak niewyrobienie się w przypadku Iana. Oczywiście, nie życzyła mu tego, aby kontrola nad tym, co zamierzał uciekała mu za często.
Dziwnie się czuła, poruszając temat kołyski. Te kwestie nadal pozostawały gdzieś poza myślą, zepchnięte na bok, bo do porodu było przecież jeszcze trochę czasu. Jednak teraz miała okazję dowiedzieć się, ile zajęłoby samo stworzenie tego zdecydowanie przydatnego elementu, który niedługo powinien zagościć w sypialni. Uśmiechnęła się lekko, spuszczając zaraz spojrzenie, kiedy chłopak spojrzał na nią z ukosa. Zauważyła zmianę, która zaraz nastąpiła, a to o dziwo speszyło ją tylko bardziej. Słuchała go uważnie, naprawdę zainteresowana tą kwestią. Pocieszające, że nie było to bardzo skomplikowane i czasochłonne. Przeszkodą były jednak koszty, ale o tym chwilowo nie chciała rozmawiać. Będzie się martwić niedługo, teraz miała jednak odpowiedź na najważniejsze pytanie.- Nie, to jeszcze nie jest bardzo pilne. Stanie się pewnie końcem sierpnia.- odparła z wyraźnym zawahaniem.- Ale dziękuję, że byłbyś gotów wziąć to na siebie.- dodała, doceniając to zapewnienie. Nie chciała jednak dokładać mu pracy, jeśli byłby mocno zajęty.
Cichy śmiech wyrywa się z jej gardła, dopiero na widok tej zbolałej miny.
- Oh, ileż bólu! Wybacz mi... nigdy nie chciałam być tego powodem, ale jak można przejść obok, bez chwili poświęconej uwagi i wykorzystanej okazji.- zdławiła w sobie kolejny śmiech, próbując zabrzmieć na skruszoną.
Wzruszyła lekko ramionami, ale zaraz zastanowiła się chwilę.
- Bardzo chętnie przyjmę pomoc pod postacią dotrzymanego mi towarzystwa.- nie ukrywała, że chciała spędzić z nim jeszcze trochę czasu. Bawiła się dobrze, lepiej niż z kimkolwiek innym w ostatnim czasie.- Jestem pewna, że wcale nie taki kiepski. Trochę twojego uroku i uwierzę ci w każde słowo, nawet jakbyś miał kłamać na temat okolicy.- dodała półżartem. Faktem jednak było, że byłaby gotowa wierzyć w jego słowa. W szkole nigdy jej nie zawiódł, łączyła z nim najlepsze wspomnienia tamtego czasu. Był na lepszej pozycji, niż pewnie był świadom.- Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi słuchać o wygodnych łóżkach w Blackpool, ale śmiało... będę wiedziała gdzie szukać noclegu i przy tym mieć pewność, że będzie wyjątkowo wygodnie.- to było zabawne, lecz może los faktycznie kiedyś zapędzi ją w okolicę o zbyt późnej porze, aby wracać do domu.
Uśmiech, który dotąd zdobił jej usta, spełzł powoli na pytanie o powód samotnych wycieczek i męża. Ciemne tęczówki nie skrzyły się już radością. Wbiła wzrok w ziemię, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć. Biła się z myślami, nieprzyjemnymi wnioskami i przypuszczeniami.
- Nie ma na to czasu... ma ważniejsze sprawy na głowie niż wycieczki.- odparła, wahając się nad każdym słowem. Chyba nadal w to wierzyła albo ponownie zaczynała, że towarzyszenie jej w wyjściach znajdowało się na końcu priorytetów. Nie wiedziała, co było na samym szczycie, ani co jednak było istotniejsze. Przywykła do samotności, zaakceptowała stan rzeczy z braku innego wyboru. Wśród bardziej obcych jej ludzi szukała kompanów, kogoś, kto chciał z nią przebywać. Teraz padało na Iana, jutro może na kogoś innego.
Przystanęła w miejscu, kiedy wdrapali się na szczyt klifu, a od krawędzi dzieliło ich ledwie parę kroków.- Mmm... piękny widok.- szepnęła, skupiając swe spojrzenie na wodzie i plaży daleko w dole. Nie sądziła, że jest tu aż tak wysoko.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie do końca ma świadomość tego, jak wpływa na swoje otoczenie. Na każdym kroku stara się być sobą, a do kłamstwa sięga wyłącznie w sytuacjach, w których trzeba się z czegoś wyłgać. Na co dzień stara się żyć chwilą i korzystać z tego, co podsuwa mu los, zwłaszcza kiedy na swojej drodze trafia na kogoś tak życzliwego i ciekawego jak Eve. Nie ma pewności kiedy spotkają się po raz kolejny, chce więc wykorzystać tą okazję do cna.
Kiwa z entuzjazmem, najlepiej czując się w sytuacjach, w których może chwalić się swoim talentem i wyćwiczoną latami wprawą. Rozbawiony ton młodej kobiety nie wskazywał na to, że pyta z powątpiewaniem czy sztucznym zainteresowaniem, więc Ian natychmiast podłapuje temat, wylewając nań cały swój entuzjazm.
- Dokładnie tak! O ile w powietrzu możemy mówić o poślizgu. Najważniejsze to znać możliwości swojej miotły, no albo butów. Trzeba wyczuć prędkość wiatru, obliczyć prawdopodobieństwo uderzenia siły dośrodkowej, tak wiesz - niekoniecznie matematycznie - gada jak najęty i już nie sposób go zatrzymać. - Im dłużej się ćwiczy, tym później łatwiej się zorientować czy dasz radę, czy musisz liczyć się z upadkiem. Zresztą upadać też trzeba umieć, zderzenia wliczone są w straty. Jak padasz któryś raz z kolei, to wiesz już jak ułożyć ciało i jak się obrócić, żeby sobie nic nie połamać. - Okręca się i macha rękami, by zademonstrować przykłady obrotów i ochrony przed kontuzjami. Tychże może się poszczycić już niemałym dorobkiem, zwłaszcza dzięki uczestnictwu w szkolnych meczach Quidditcha, jak i dzięki ukochanemu przez Irlandczyków Aingingein.
- Wobec tego… gratuluję! - uśmiecha się promiennie, próbując zamaskować swoje pierwsze zmieszanie. Nie chce jej przecież wprawiać w dyskomfort, który to dostrzega w profilu kroczącej obok Eve. - Teraz rzeczywiście jest trochę pracy z zamówieniami. - Wymownie wskazuje ręką na mijane zabudowania Blackpool. - Ale jakby zacząć wcześniej i sukcesywnie, po trochę rozbudowywać, to do sierpnia będą i ze dwie gotowe! - stwierdza pogodnie, a koszty wcale nie zajmują teraz jego uwagi. Jeśli Eve się zdecyduje, wrócą jeszcze do omówienia szczegółów, a wtedy na pewno przymknie oko na pewne nieścisłości. Spodziewa się przecież, że dziewczyna, która musi uciekać się do kradzieży, może nie mieć wystarczająco dużej sumy, by zapłacić pełną kwotę za zbudowanie kołyski, tyle że w dzisiejszych czasach mało kto ma pieniądze, by wyrobić się z czymkolwiek. Jeszcze znajdą najlepsze rozwiązanie.
Skruszona mina Eve kupuje go bez żadnych wątpliwości, kiwa głową i zaraz odpowiada też śmiechem, widząc że przy niej może pozwolić sobie na takie żarty. Aż dziw bierze, że ostatnie lata nie mają okazji, by spędzić ze sobą więcej czasu i poznać się bliżej, skoro dogadanie się przychodzi im z taką łatwością. To złośliwość losu rozdziela ich ścieżki, coraz bardziej od siebie oddalając, by skrzyżować ponownie w najmniej spodziewanym momencie.
- Ah no skoro tak! - na powrót przyjmuje minę znawcy i specjalisty, jak w chwili gdy opowiada o kontrolowanym poślizgu. - W samym Blackpool polecam Grubego Niuchacza, to tam właśnie dostarczamy nowe ramy łóżek, głównie te pojedyncze. Właściciel zażyczył sobie niskich ram, tak żeby można było złączyć dwa ze sobą i mieć jedno większe, takie małżeńskie. Dobrze skręcone, skrzypieć nie będą, tylko jeszcze przez tydzień lub dwa czuć od nich będzie pszczelim woskiem, więc jak nie lubisz tego zapachu, to nie polecam. - Sam średnio za nim przepada, choć pewnie nie z powodu samego zapachu, a wiążącym się zeń skojarzeniem domowego warsztatu. - Chcieli też u nas zamówić nowe krzesła do baru, ale coś im się nie spieszy z płaceniem drugiej transzy, więc zobaczymy czy się wywiążą.
Nagła zmiana w spojrzeniu i uśmiechu Eve zmartwiła Smitha, który wcale nie ma na myśli wyrządzenia jej krzywdy. Głupio mu zaraz i patrzy nań z przejęciem, gubiąc głos w gardle.
- Ja… przepraszam. Przykro mi, naprawdę - odzywa się zaraz, kiedy docierają na skraj klifu, czując że popełnia gdzieś błąd i nie bardzo wie jak go naprawić. - Ale na mnie możesz liczyć, wiesz? Jakbyś kiedyś chciała gdzieś wyskoczyć, to chwila moment i jestem, nie? - Próbuje przybrać na twarz uśmiech, nie chcąc się ani narzucać, ani też wybrzmieć niestosownie. Ucieka wzrokiem w morską toń i milknie naraz, wsuwając dłonie w kieszenie dżinsowych spodni. - Skakać nie będziemy? - pyta po chwili żartobliwym tonem, bo choć z miotłą w ręku nie obawiałby się żadnej wysokości, to bez niej nie jest już tak optymistycznie nastawiony. Zwłaszcza, że jego raczkujące umiejętności pływackie mogą okazać się tu niewystarczające.
Kiwa z entuzjazmem, najlepiej czując się w sytuacjach, w których może chwalić się swoim talentem i wyćwiczoną latami wprawą. Rozbawiony ton młodej kobiety nie wskazywał na to, że pyta z powątpiewaniem czy sztucznym zainteresowaniem, więc Ian natychmiast podłapuje temat, wylewając nań cały swój entuzjazm.
- Dokładnie tak! O ile w powietrzu możemy mówić o poślizgu. Najważniejsze to znać możliwości swojej miotły, no albo butów. Trzeba wyczuć prędkość wiatru, obliczyć prawdopodobieństwo uderzenia siły dośrodkowej, tak wiesz - niekoniecznie matematycznie - gada jak najęty i już nie sposób go zatrzymać. - Im dłużej się ćwiczy, tym później łatwiej się zorientować czy dasz radę, czy musisz liczyć się z upadkiem. Zresztą upadać też trzeba umieć, zderzenia wliczone są w straty. Jak padasz któryś raz z kolei, to wiesz już jak ułożyć ciało i jak się obrócić, żeby sobie nic nie połamać. - Okręca się i macha rękami, by zademonstrować przykłady obrotów i ochrony przed kontuzjami. Tychże może się poszczycić już niemałym dorobkiem, zwłaszcza dzięki uczestnictwu w szkolnych meczach Quidditcha, jak i dzięki ukochanemu przez Irlandczyków Aingingein.
- Wobec tego… gratuluję! - uśmiecha się promiennie, próbując zamaskować swoje pierwsze zmieszanie. Nie chce jej przecież wprawiać w dyskomfort, który to dostrzega w profilu kroczącej obok Eve. - Teraz rzeczywiście jest trochę pracy z zamówieniami. - Wymownie wskazuje ręką na mijane zabudowania Blackpool. - Ale jakby zacząć wcześniej i sukcesywnie, po trochę rozbudowywać, to do sierpnia będą i ze dwie gotowe! - stwierdza pogodnie, a koszty wcale nie zajmują teraz jego uwagi. Jeśli Eve się zdecyduje, wrócą jeszcze do omówienia szczegółów, a wtedy na pewno przymknie oko na pewne nieścisłości. Spodziewa się przecież, że dziewczyna, która musi uciekać się do kradzieży, może nie mieć wystarczająco dużej sumy, by zapłacić pełną kwotę za zbudowanie kołyski, tyle że w dzisiejszych czasach mało kto ma pieniądze, by wyrobić się z czymkolwiek. Jeszcze znajdą najlepsze rozwiązanie.
Skruszona mina Eve kupuje go bez żadnych wątpliwości, kiwa głową i zaraz odpowiada też śmiechem, widząc że przy niej może pozwolić sobie na takie żarty. Aż dziw bierze, że ostatnie lata nie mają okazji, by spędzić ze sobą więcej czasu i poznać się bliżej, skoro dogadanie się przychodzi im z taką łatwością. To złośliwość losu rozdziela ich ścieżki, coraz bardziej od siebie oddalając, by skrzyżować ponownie w najmniej spodziewanym momencie.
- Ah no skoro tak! - na powrót przyjmuje minę znawcy i specjalisty, jak w chwili gdy opowiada o kontrolowanym poślizgu. - W samym Blackpool polecam Grubego Niuchacza, to tam właśnie dostarczamy nowe ramy łóżek, głównie te pojedyncze. Właściciel zażyczył sobie niskich ram, tak żeby można było złączyć dwa ze sobą i mieć jedno większe, takie małżeńskie. Dobrze skręcone, skrzypieć nie będą, tylko jeszcze przez tydzień lub dwa czuć od nich będzie pszczelim woskiem, więc jak nie lubisz tego zapachu, to nie polecam. - Sam średnio za nim przepada, choć pewnie nie z powodu samego zapachu, a wiążącym się zeń skojarzeniem domowego warsztatu. - Chcieli też u nas zamówić nowe krzesła do baru, ale coś im się nie spieszy z płaceniem drugiej transzy, więc zobaczymy czy się wywiążą.
Nagła zmiana w spojrzeniu i uśmiechu Eve zmartwiła Smitha, który wcale nie ma na myśli wyrządzenia jej krzywdy. Głupio mu zaraz i patrzy nań z przejęciem, gubiąc głos w gardle.
- Ja… przepraszam. Przykro mi, naprawdę - odzywa się zaraz, kiedy docierają na skraj klifu, czując że popełnia gdzieś błąd i nie bardzo wie jak go naprawić. - Ale na mnie możesz liczyć, wiesz? Jakbyś kiedyś chciała gdzieś wyskoczyć, to chwila moment i jestem, nie? - Próbuje przybrać na twarz uśmiech, nie chcąc się ani narzucać, ani też wybrzmieć niestosownie. Ucieka wzrokiem w morską toń i milknie naraz, wsuwając dłonie w kieszenie dżinsowych spodni. - Skakać nie będziemy? - pyta po chwili żartobliwym tonem, bo choć z miotłą w ręku nie obawiałby się żadnej wysokości, to bez niej nie jest już tak optymistycznie nastawiony. Zwłaszcza, że jego raczkujące umiejętności pływackie mogą okazać się tu niewystarczające.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała go z nieukrywanym rozbawieniem, ale i ciekawością. Słyszała entuzjazm i zaangażowanie w tym, co wyjaśniał jej właśnie. Przypominał jej w tym Steffena, który, kiedy zaczął jakiś temat, zmieniał się w katarynkę, która nie milkła. Ian był w tym równie uroczy na ten specyficzny sposób. Nie zamierzała mu przerywać, chcąc by podzielił się tym, co wie.
- Więc nadal nauka na błędach jest najlepsza? – spytała, chociaż wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Wiedziała dobrze, że każde potknięcie uczyło.- Chętnie bym to sprawdziła w praktyce, ale chyba w obecnym stanie nie powinnam. Przypomnę się, kiedy już będę mogła.- dodała, będąc pewną, że od Iana mogła się wiele nauczyć. Był bystry, pewnie bardziej niż był świadom, ale nie było to niczym zaskakującym. Ludzie często nie doceniali samych siebie.- Racja, kiedy uczyłam się jeździć konno albo latać na miotle... w końcu po którymś razie wiedziała, co robić, gdy już nie byłam w stanie się utrzymać.- przytaknęła, konfrontując jego słowa z własnymi doświadczeniami. Przyglądała się, gdy na sucho demonstrował, jak uniknąć własnej krzywdy. Pamiętała, jak zdarzało mu się spadać z miotły w czasach meczów, gdy mogła go jeszcze obserwować, jako zawodnika szkolnej drużyny. Martwiła się zawsze, nawet jeśli nigdy nie przyznałaby tego na głos. Nie chciała dawać wydźwięku tej sympatii, zwłaszcza kiedy koniec końców, zmieniła zainteresowanie.
Uśmiechnęła się ładnie, kiedy pogratulował ciąży.
- Dziękuję.- odparła, nie przejmując się jego wcześniejszą reakcją. Czuła się i tak nieswojo ze swoim stanem, nie szczególnie chwaląc bliskim jej osobą.- Chcesz startować po tytuł najlepszego wujka? – spytała z rozbawieniem, które rozbrzmiewało w głosie przyjemną swobodą.
Pokiwała powoli głową, reagując na to zapewnienie, że zdąży, jeśli będzie taka konieczność. Musiała skądś załatwić pieniądze, nie wątpiąc nawet, że same materiały nie były takie tanie, a do tego praca, jaką mógł włożyć w to Ian. Mijający czas utrudniał wszystko, ale była pewna, że się uda. Póki co jednak nie chciała poświęcać temu więcej uwagi.
Poczuła to przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele, kiedy chłopak zareagował również śmiechem na jej słowa. Mieli podobne poczucie humoru, a to sprawiało, że czuła się przy nim swobodniej i przypominała coraz mocniej, dlaczego lubiła go, odkąd poznali się w szkole.
Przechyliła nieco głowę, kiedy zaczął opowiadać o tym, gdzie obecnie realizowali zamówienia w Blackpool. Wyglądało na to, że naprawdę miał dużo roboty. Dopiero teraz dotarło do niej w pełni, że wyrwał trochę czasu dla niej, dla tej rozmowy i by spędzić parę minut w towarzystwie. Poczuła się odrobinę zmieszana, że odciągała go od obowiązków, ale starała się to ukryć.
- To dobrze, że macie tyle pracy. W tych czasach to chyba nawet uśmiech szczęścia.- stwierdziła po chwili.- Ale będę pamiętać o Grubym Niuchaczu, gdy będzie trzeba. I złożę skargę, jeśli okażą się niewygodne.- dodała żartobliwie.
- Oby się wywiązali.- nie wątpiła, że dla Iana i jego rodziny, było to potrzebne. W takich realiach pieniądz był ważny i miała tego świadomość.- Poza Blackpool, macie też tyle pracy? – spytała już z ciekawości, ale też by podtrzymać dość neutralny temat. Nie znała się na stolarce, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby słuchać dalej.
Niestety szybko zmieniła się poruszana kwestia i inne emocje zaczęły w niej dominować. Nie winiła za to Iana, nie mógł wiedzieć, że dotyka czułej struny, która w ostatnim czasie była nieco mocniej nadszarpnięta.
- Nie, spokojnie. Nic się nie stało.- odezwała się od razu, gdy zaczął ją przepraszać.- I to nic takiego, czasami są w końcu ważniejsze sprawy... poza tym niczemu nie zawiniłeś. To tylko Ja, nie spodziewałam się tego pytania.- uśmiechnęła się nieco niemrawo. Spoważniała, słysząc jego zapewnienie. Tę deklarację, której wcale, ale to wcale się nie spodziewała. Wpatrywała się w twarz chłopaka z nieskrywanym zdumieniem i niewypowiedzianą wdzięcznością.- Dziękuję.- szepnęła, spuszczając zaraz wzrok, gdy poczuła ciepło na policzkach wraz ze wpełzającym na nie rumieńcem.- Będę pamiętać.- dodała jeszcze.
Spoglądając w przepaść, jaka znajdowała się zaraz za krawędzią klifu, uśmiechnęła się pod nosem, kiedy dotarła do niej jego wątpliwość.- Nie dziś.- uspokoiła go łagodnie.- Chociaż bardzo mnie kusi, to odpuszczę.- skakanie z klifu na ogół nie było zbyt bezpieczne, a teraz wolała nie podejmować ryzyka.- Nie robiłeś tego nigdy? – spytała, oglądając się na niego przez ramię.
- Więc nadal nauka na błędach jest najlepsza? – spytała, chociaż wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Wiedziała dobrze, że każde potknięcie uczyło.- Chętnie bym to sprawdziła w praktyce, ale chyba w obecnym stanie nie powinnam. Przypomnę się, kiedy już będę mogła.- dodała, będąc pewną, że od Iana mogła się wiele nauczyć. Był bystry, pewnie bardziej niż był świadom, ale nie było to niczym zaskakującym. Ludzie często nie doceniali samych siebie.- Racja, kiedy uczyłam się jeździć konno albo latać na miotle... w końcu po którymś razie wiedziała, co robić, gdy już nie byłam w stanie się utrzymać.- przytaknęła, konfrontując jego słowa z własnymi doświadczeniami. Przyglądała się, gdy na sucho demonstrował, jak uniknąć własnej krzywdy. Pamiętała, jak zdarzało mu się spadać z miotły w czasach meczów, gdy mogła go jeszcze obserwować, jako zawodnika szkolnej drużyny. Martwiła się zawsze, nawet jeśli nigdy nie przyznałaby tego na głos. Nie chciała dawać wydźwięku tej sympatii, zwłaszcza kiedy koniec końców, zmieniła zainteresowanie.
Uśmiechnęła się ładnie, kiedy pogratulował ciąży.
- Dziękuję.- odparła, nie przejmując się jego wcześniejszą reakcją. Czuła się i tak nieswojo ze swoim stanem, nie szczególnie chwaląc bliskim jej osobą.- Chcesz startować po tytuł najlepszego wujka? – spytała z rozbawieniem, które rozbrzmiewało w głosie przyjemną swobodą.
Pokiwała powoli głową, reagując na to zapewnienie, że zdąży, jeśli będzie taka konieczność. Musiała skądś załatwić pieniądze, nie wątpiąc nawet, że same materiały nie były takie tanie, a do tego praca, jaką mógł włożyć w to Ian. Mijający czas utrudniał wszystko, ale była pewna, że się uda. Póki co jednak nie chciała poświęcać temu więcej uwagi.
Poczuła to przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele, kiedy chłopak zareagował również śmiechem na jej słowa. Mieli podobne poczucie humoru, a to sprawiało, że czuła się przy nim swobodniej i przypominała coraz mocniej, dlaczego lubiła go, odkąd poznali się w szkole.
Przechyliła nieco głowę, kiedy zaczął opowiadać o tym, gdzie obecnie realizowali zamówienia w Blackpool. Wyglądało na to, że naprawdę miał dużo roboty. Dopiero teraz dotarło do niej w pełni, że wyrwał trochę czasu dla niej, dla tej rozmowy i by spędzić parę minut w towarzystwie. Poczuła się odrobinę zmieszana, że odciągała go od obowiązków, ale starała się to ukryć.
- To dobrze, że macie tyle pracy. W tych czasach to chyba nawet uśmiech szczęścia.- stwierdziła po chwili.- Ale będę pamiętać o Grubym Niuchaczu, gdy będzie trzeba. I złożę skargę, jeśli okażą się niewygodne.- dodała żartobliwie.
- Oby się wywiązali.- nie wątpiła, że dla Iana i jego rodziny, było to potrzebne. W takich realiach pieniądz był ważny i miała tego świadomość.- Poza Blackpool, macie też tyle pracy? – spytała już z ciekawości, ale też by podtrzymać dość neutralny temat. Nie znała się na stolarce, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby słuchać dalej.
Niestety szybko zmieniła się poruszana kwestia i inne emocje zaczęły w niej dominować. Nie winiła za to Iana, nie mógł wiedzieć, że dotyka czułej struny, która w ostatnim czasie była nieco mocniej nadszarpnięta.
- Nie, spokojnie. Nic się nie stało.- odezwała się od razu, gdy zaczął ją przepraszać.- I to nic takiego, czasami są w końcu ważniejsze sprawy... poza tym niczemu nie zawiniłeś. To tylko Ja, nie spodziewałam się tego pytania.- uśmiechnęła się nieco niemrawo. Spoważniała, słysząc jego zapewnienie. Tę deklarację, której wcale, ale to wcale się nie spodziewała. Wpatrywała się w twarz chłopaka z nieskrywanym zdumieniem i niewypowiedzianą wdzięcznością.- Dziękuję.- szepnęła, spuszczając zaraz wzrok, gdy poczuła ciepło na policzkach wraz ze wpełzającym na nie rumieńcem.- Będę pamiętać.- dodała jeszcze.
Spoglądając w przepaść, jaka znajdowała się zaraz za krawędzią klifu, uśmiechnęła się pod nosem, kiedy dotarła do niej jego wątpliwość.- Nie dziś.- uspokoiła go łagodnie.- Chociaż bardzo mnie kusi, to odpuszczę.- skakanie z klifu na ogół nie było zbyt bezpieczne, a teraz wolała nie podejmować ryzyka.- Nie robiłeś tego nigdy? – spytała, oglądając się na niego przez ramię.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uwielbiał zgrywać znawcę, lecz nie tylko dlatego, że stał wtedy w centrum uwagi i wszyscy z zainteresowaniem słuchali tego, co ma do powiedzenia. Chciał dzielić się posiadaną wiedzą, móc zaszczepić w innych pasję, którą sam podzielał, by coraz bardziej poszerzać grono sympatyków, najczęściej lotnictwa.
- Jasne, jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać - przytakuje ucieszony, nie mając wszak pojęcia, że szanownym małżonkiem Eve jest inny wytrawny lotnik, który z łatwością mógłby nauczyć ją o upadkach i ślizgach wszystkiego, co wie. Gdyby miał na to czas, oczywiście. Wychodzi jednak przed szereg z czystej sympatii, nie widząc powodu, by trzymać się gdzieś na uboczu, zwłaszcza gdy w grę wchodziła jego najmocniejsza strona.
Hasło “wujek” wywołało mimowolne uniesienie młodzieńczych ust, a na twarz Iana weszła nieokreślona promienna radość. Wśród Sheridanów zwykle to on jest jednym z najmłodszych, wszelkie kuzynostwo ma już dzieci starsze, uczęszczające do Hogwartu, na co dzień więc nikt nie zwraca się do niego w podobny sposób. Budzi to ciekawe ciepło, z jakim nie do końca jest zaznajomiony, a jakie chętnie przygarnąłby w większych ilościach.
- Czy można to podciągnąć pod dziedzinę sportową? Jeśli tak, to już startuję po medal! - Wypina dumnie pierś na dowód swojej gotowości.
- Oh nie, nie, moja droga! - niemal wchodzi jej od razu w słowo. - Nie będzie żadnych skarg na niewygodę! Spotkać się możemy przy okazji składania gratulacji, bo mogę ci zagwarantować, że Sheridanowie robią najlepsze meble! - Pełen przekonania kiwa palcem oraz głową, przybierając przy tym ton profesjonalnego sprzedawcy. A raczej profesjonalnego trenera drużyny, bo to w zagrzewaniu graczy do walki ma doświadczenie, nie zaś w reklamie czy sprzedaży produktów. - Naszym wiodącym dziełem oraz chlubą są czarodziejskie kufry. To w nich się specjalizujemy i to je zwykle zbijamy w ilościach - tłumaczy już z większym spokojem, choć prawdą jest, że w obliczu wojny, mimo iż zamówień na kufry wcale nie ubywa, to prym wiodą zlecenia na wytwory pierwszego użytku. Wuj zaklął przed miesiącem, mamrocząc pod nosem słowa niezadowolenia, że tworzyć by chciał wyłącznie produkty pierwszej klasy, nie zaś polowe łóżka czy proste szafki, w końcu to nie one przynoszą największy zysk. Ian stara się go nie słuchać, to nie biznes się dla niego liczy, a poprawa sytuacji osób, które podczas wojny tracą cały życiowy dobytek.
W milczeniu już kiwa do niej głową, sznuruje usta, nie chcąc dodatkowo namieszać w i tak zagmatwanej sytuacji. Eve mówi przecież, że podobnych pytań się nie spodziewa, zapewne chce utrzymać ich spotkanie w tonie neutralnej, przyjacielskiej pogawędki. Nie chce jej więc tego odbierać.
- Że skakać do wody z klifu?! - dziwi się od razu, patrząc ze zdumieniem na Eve. - Nie, tak się składa, że nie. - Sięga ręką na kark i z zakłopotaniem drapie się w tył głowy. - Jakoś nie miałem okazji… Nie było okazji, by uczyć się pływać - dokańcza wreszcie z westchnieniem i rezygnacją. Nie widzi powodu, by kłamać jej w żywe oczy, kiedy nie wie czy nie wpadnie na jakiś głupi pomysł i go stąd nie zepchnie. Nie, żeby Eve miała mordercze zapędy, ale gdyby nawet spadł przypadkiem, to wiedziałaby, że wypadałoby go ratować. Pomijając kwestie wysokościowe, oczywiście. - Ale za to przysiąść mogę - rozpogadza się od razu i siada na skraju klifu, podając przy tym rękę czarownicy, by zajęła miejsce obok niego. - Zastanawiałaś się kiedyś jak by to było, gdybyśmy, wszyscy potrafili pływać, tak jak ryby? Czy w ogóle wsiedlibyśmy na miotły? Co za zmarnowany potencjał! - Nieznacznie zmienia temat, zerkając na czarownicę pytająco. Chce odsunąć od nich psującą atmosferę kwestię, ostatnie czego pragnie, to zasmucać Eve. Skoro już decyduje się na odrobinę wolnego czasu, może go poświęcić w pełni dawnej znajomej.
| zt x2
- Jasne, jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać - przytakuje ucieszony, nie mając wszak pojęcia, że szanownym małżonkiem Eve jest inny wytrawny lotnik, który z łatwością mógłby nauczyć ją o upadkach i ślizgach wszystkiego, co wie. Gdyby miał na to czas, oczywiście. Wychodzi jednak przed szereg z czystej sympatii, nie widząc powodu, by trzymać się gdzieś na uboczu, zwłaszcza gdy w grę wchodziła jego najmocniejsza strona.
Hasło “wujek” wywołało mimowolne uniesienie młodzieńczych ust, a na twarz Iana weszła nieokreślona promienna radość. Wśród Sheridanów zwykle to on jest jednym z najmłodszych, wszelkie kuzynostwo ma już dzieci starsze, uczęszczające do Hogwartu, na co dzień więc nikt nie zwraca się do niego w podobny sposób. Budzi to ciekawe ciepło, z jakim nie do końca jest zaznajomiony, a jakie chętnie przygarnąłby w większych ilościach.
- Czy można to podciągnąć pod dziedzinę sportową? Jeśli tak, to już startuję po medal! - Wypina dumnie pierś na dowód swojej gotowości.
- Oh nie, nie, moja droga! - niemal wchodzi jej od razu w słowo. - Nie będzie żadnych skarg na niewygodę! Spotkać się możemy przy okazji składania gratulacji, bo mogę ci zagwarantować, że Sheridanowie robią najlepsze meble! - Pełen przekonania kiwa palcem oraz głową, przybierając przy tym ton profesjonalnego sprzedawcy. A raczej profesjonalnego trenera drużyny, bo to w zagrzewaniu graczy do walki ma doświadczenie, nie zaś w reklamie czy sprzedaży produktów. - Naszym wiodącym dziełem oraz chlubą są czarodziejskie kufry. To w nich się specjalizujemy i to je zwykle zbijamy w ilościach - tłumaczy już z większym spokojem, choć prawdą jest, że w obliczu wojny, mimo iż zamówień na kufry wcale nie ubywa, to prym wiodą zlecenia na wytwory pierwszego użytku. Wuj zaklął przed miesiącem, mamrocząc pod nosem słowa niezadowolenia, że tworzyć by chciał wyłącznie produkty pierwszej klasy, nie zaś polowe łóżka czy proste szafki, w końcu to nie one przynoszą największy zysk. Ian stara się go nie słuchać, to nie biznes się dla niego liczy, a poprawa sytuacji osób, które podczas wojny tracą cały życiowy dobytek.
W milczeniu już kiwa do niej głową, sznuruje usta, nie chcąc dodatkowo namieszać w i tak zagmatwanej sytuacji. Eve mówi przecież, że podobnych pytań się nie spodziewa, zapewne chce utrzymać ich spotkanie w tonie neutralnej, przyjacielskiej pogawędki. Nie chce jej więc tego odbierać.
- Że skakać do wody z klifu?! - dziwi się od razu, patrząc ze zdumieniem na Eve. - Nie, tak się składa, że nie. - Sięga ręką na kark i z zakłopotaniem drapie się w tył głowy. - Jakoś nie miałem okazji… Nie było okazji, by uczyć się pływać - dokańcza wreszcie z westchnieniem i rezygnacją. Nie widzi powodu, by kłamać jej w żywe oczy, kiedy nie wie czy nie wpadnie na jakiś głupi pomysł i go stąd nie zepchnie. Nie, żeby Eve miała mordercze zapędy, ale gdyby nawet spadł przypadkiem, to wiedziałaby, że wypadałoby go ratować. Pomijając kwestie wysokościowe, oczywiście. - Ale za to przysiąść mogę - rozpogadza się od razu i siada na skraju klifu, podając przy tym rękę czarownicy, by zajęła miejsce obok niego. - Zastanawiałaś się kiedyś jak by to było, gdybyśmy, wszyscy potrafili pływać, tak jak ryby? Czy w ogóle wsiedlibyśmy na miotły? Co za zmarnowany potencjał! - Nieznacznie zmienia temat, zerkając na czarownicę pytająco. Chce odsunąć od nich psującą atmosferę kwestię, ostatnie czego pragnie, to zasmucać Eve. Skoro już decyduje się na odrobinę wolnego czasu, może go poświęcić w pełni dawnej znajomej.
| zt x2
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
12 września
Alistair lubił życie w mieście. Nie wyobrażał sobie siebie w żadnym innym środowisku. Wszędzie pełno było ludzi, doświadczeń i okazji. A jednak nawet taki mieszczuch jak on czuł czasami przytłoczenie wszechobecnym zgiełkiem. Potrzebował chwili dla siebie, z dala od innych, gdzieś na odludziu. W takie momenty pakował sobie coś do jedzenia i picia, zamykał swoje "biuro", chwytał za miotłę i odlatywał gdzieś poza Plymouth, pooddychać świeżym powietrzem, a potem wracał, gdy już się naoddychał.
Nie inaczej było tego dnia. W ciągu ostatnich kilku dni niewiele się działo z perspektywy zawodowej. Młody czarodziej nie miał wielu zamówień; co prawda kilka osób wyraziło zainteresowanie jego usługami, ale powiedzenie, że interes się kręcił zakrawało o nadinterpretację. Przynajmniej oszczędzał na tyle, by nie wylecieć na ulicę - nie, żeby czynsz w jego klitce był jakoś szczególnie wysoki.
Dzień był chłodny i wilgotny. Nad ziemią unosiła się mgła. Nie przeszkadzało to Creedy'emu; zdarzało mu się latać w gorszych warunkach. Z kaszkietem na głowie, kurtką na barkach i żółto-czarnym szalem owiniętym wokół szyi, leciał prędko nad wiejskim krajobrazem Kornwalii. Nikogo tu nie było, mógł więc pozwolić sobie na odrobinę brawury. Spojrzał w dół. To chyba było Blackpool, spowite mgłą tak jak wszędzie indziej; pamiętał to miejsce, bo raz od czasu któryś z miejscowych czarodziejów potrzebował jego usług w związku z zakupami na odległość w Plymouth. Wieś w porównaniu do miasta była bardzo spokojna, wręcz senna. Przypominała mu dzieciństwo spędzone na gospodarstwie dziadków... Powinien do nich kiedyś napisać.
Alistair lubił życie w mieście. Nie wyobrażał sobie siebie w żadnym innym środowisku. Wszędzie pełno było ludzi, doświadczeń i okazji. A jednak nawet taki mieszczuch jak on czuł czasami przytłoczenie wszechobecnym zgiełkiem. Potrzebował chwili dla siebie, z dala od innych, gdzieś na odludziu. W takie momenty pakował sobie coś do jedzenia i picia, zamykał swoje "biuro", chwytał za miotłę i odlatywał gdzieś poza Plymouth, pooddychać świeżym powietrzem, a potem wracał, gdy już się naoddychał.
Nie inaczej było tego dnia. W ciągu ostatnich kilku dni niewiele się działo z perspektywy zawodowej. Młody czarodziej nie miał wielu zamówień; co prawda kilka osób wyraziło zainteresowanie jego usługami, ale powiedzenie, że interes się kręcił zakrawało o nadinterpretację. Przynajmniej oszczędzał na tyle, by nie wylecieć na ulicę - nie, żeby czynsz w jego klitce był jakoś szczególnie wysoki.
Dzień był chłodny i wilgotny. Nad ziemią unosiła się mgła. Nie przeszkadzało to Creedy'emu; zdarzało mu się latać w gorszych warunkach. Z kaszkietem na głowie, kurtką na barkach i żółto-czarnym szalem owiniętym wokół szyi, leciał prędko nad wiejskim krajobrazem Kornwalii. Nikogo tu nie było, mógł więc pozwolić sobie na odrobinę brawury. Spojrzał w dół. To chyba było Blackpool, spowite mgłą tak jak wszędzie indziej; pamiętał to miejsce, bo raz od czasu któryś z miejscowych czarodziejów potrzebował jego usług w związku z zakupami na odległość w Plymouth. Wieś w porównaniu do miasta była bardzo spokojna, wręcz senna. Przypominała mu dzieciństwo spędzone na gospodarstwie dziadków... Powinien do nich kiedyś napisać.
Alistair Creedy
Zawód : kurier na miotle
Wiek : 23
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
"If this conflict truly is necessary, I suppose there's no way around it."
OPCM : 5
UROKI : 12 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 3 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Latanie dawało Maisie wolność i swobodę, jaką ciężko było znaleźć na ziemi. Poza tym na miotle czuła się bardziej czarownicą niż gdziekolwiek indziej. Na ziemi, już od pierwszego dnia kiedy trafiła do Hogwartu, zawsze kwestionowano to, czy jest godna posiadania magii i używania różdżki. Oczywiście, nie wszyscy tak robili, bo spotykała też na swojej drodze mnóstwo wspaniałych i tolerancyjnych czarodziejów, ale nie brakowało też takich, którzy uważali ją za brudną, nędzną szlamę. A miotła nigdy nie pytała, czy ma czystą krew, czy też nie. I choć kiedy przystępowała na pierwszym roku szkoły do swej pierwszej lekcji latania była pewna, że miotła nawet nie drgnie i nie uniesie jej, skoro była dzieckiem mugoli (tak przynajmniej powiedziała jej jakaś wredna Ślizgonka), to później okazało się, że latała wcale nie gorzej od czarodziejów z dziada pradziada. Latanie pozwoliło jej więc wtedy uwierzyć w siebie i w to, że czystość krwi nie determinowała wszystkiego. I do tej pory było jej bardzo bliskie.
Nawet po tragicznej Nocy Tysiąca Gwiazd nie straciła w sobie tej miłości do latania. Kiedy chciała umknąć z Menażerii Woolmanów i zrelaksować się, brała miotłę i wskakiwała na nią bez względu na pogodę. Jedynie burza i grad, albo bardzo mocna ulewa mogły skłonić ją do przełożenia lotu do czasu, aż pogoda się uspokoi.
Choć Maisie na ogół lubiła ludzi, a przynajmniej tych miłych, to miała w sobie dużo cech introwertycznych i czasem potrzebowała samotności, tym bardziej że wychowała się w małej wiosce, w skromnej chacie należącej do jej rodziny, więc Menażeria Woolmanów czasem przytłaczała ją tym, że musiała dzielić przestrzeń do życia z wieloma w większości obcymi osobami. Miała co prawda pokój tylko dla siebie, ale był malutki i chcąc więcej przestrzeni, brała miotłę i wybierała się, by polatać po okolicach Plymouth, lub czasem zapuszczała się jeszcze dalej, w końcu Devon było rozległe. Zawsze jednak przestrzegała tego, by nie opuścić ziem promugolskich hrabstw Półwyspu Kornwalijskiego, bo zapuszczenie się do antymugolskiej części kraju będąc szlamą bez papierów byłoby skrajną głupotą i niepotrzebnym ryzykiem, a jej było życie miłe.
Tak zrobiła też dzisiaj; po śniadaniu wzięła miotłę i w ogródku Menażerii odbiła się od ziemi, wznosząc się w górę na kilka metrów i zaczęła lecieć przed siebie. Jako że wrzesień zwiastował rychłe nadejście jesieni, to mgła była coraz częstszym widokiem, zwłaszcza rano. Nie zrażała się tym jednak, grunt, że nie lało i nie było burzy. Ubrała się dość ciepło, na spódnicę i sweter narzuciła wyświechtany jesienny płaszcz, który chronił ciało przed zimnem oraz drobnymi kropelkami wilgoci, jakie pozostawiało po sobie przelatywanie przez mgłę, która spowijała otoczenie, a wyłaniające się spomiędzy niej drzewa czy budynki wyglądały bardziej tajemniczo niż w blasku słońca.
Nie liczyła czasu, mogło minąć zarówno dziesięć minut, jak i godzina, ale mgła wciąż nie znikała. Zamierzała podlecieć wyżej, by wzlecieć nad nią i zobaczyć więcej, lepiej zorientować się w tym, dokąd doleciała. Poderwała trzonek miotły i zaczęła się szybko wznosić, ale przez mgłę miała ograniczoną widoczność i zobaczyła lecącą z naprzeciwka sylwetkę o wiele później niż normalnie powinna. Gwałtownie szarpnęła miotłą, próbując odbić w bok, ale było już za późno. Trzonek miotły zawadził o obcą sylwetkę, a że była to jedna z tych tańszych mioteł, wpadł w wibracje i szarpnął, a Maisie, która dodatkowo poczuła zderzenie z obiektem większym i cięższym od niej, poczuła, jak ześlizguje się w dół po drewnie miotły która stanęła dęba. Wilgotne od kropelek mgły drewno nie stanowiło żadnego podparcia dla dłoni, podobnie jak pokrzywione gdzieniegdzie witki. Choć próbowała się ich uchwycić koniuszkami palców, to po chwili poczuła jak leci kilka metrów w dół, szczęśliwie dla siebie lądując w gęstych krzakach, które zamortyzowały upadek. Gdyby była mugolką pewnie wyszłaby z czegoś takiego połamana lub nawet martwa, ale na szczęście jako czarownica była wytrzymalsza niż mugole. W Hogwarcie też nie raz zdarzyło jej się spaść podczas meczów, więc nie był do dla niej pierwszy raz, ale uderzenie i tak wycisnęło z niej powietrze i w pierwszych sekundach była skołowana, ale po chwili zdała sobie sprawę, że leży w gęstych zaroślach i na próbę poruszyła kończynami. Mogła nimi poruszać, a więc nic sobie nie połamała. To dobrze. Teraz musiała tylko jakoś się stąd wygramolić… Tylko kim był ten drugi miotlarz, który tak nagle wyleciał z mgły? Inny czarodziej z okolicy, który postanowił sobie polatać? Nie zdążyła zobaczyć jego twarzy, cała sytuacja trwała może sekundy, a potem już leżała w krzakach, nie wiedząc nawet, gdzie jest jej miotła ani ten, na którego wpadła.
Nawet po tragicznej Nocy Tysiąca Gwiazd nie straciła w sobie tej miłości do latania. Kiedy chciała umknąć z Menażerii Woolmanów i zrelaksować się, brała miotłę i wskakiwała na nią bez względu na pogodę. Jedynie burza i grad, albo bardzo mocna ulewa mogły skłonić ją do przełożenia lotu do czasu, aż pogoda się uspokoi.
Choć Maisie na ogół lubiła ludzi, a przynajmniej tych miłych, to miała w sobie dużo cech introwertycznych i czasem potrzebowała samotności, tym bardziej że wychowała się w małej wiosce, w skromnej chacie należącej do jej rodziny, więc Menażeria Woolmanów czasem przytłaczała ją tym, że musiała dzielić przestrzeń do życia z wieloma w większości obcymi osobami. Miała co prawda pokój tylko dla siebie, ale był malutki i chcąc więcej przestrzeni, brała miotłę i wybierała się, by polatać po okolicach Plymouth, lub czasem zapuszczała się jeszcze dalej, w końcu Devon było rozległe. Zawsze jednak przestrzegała tego, by nie opuścić ziem promugolskich hrabstw Półwyspu Kornwalijskiego, bo zapuszczenie się do antymugolskiej części kraju będąc szlamą bez papierów byłoby skrajną głupotą i niepotrzebnym ryzykiem, a jej było życie miłe.
Tak zrobiła też dzisiaj; po śniadaniu wzięła miotłę i w ogródku Menażerii odbiła się od ziemi, wznosząc się w górę na kilka metrów i zaczęła lecieć przed siebie. Jako że wrzesień zwiastował rychłe nadejście jesieni, to mgła była coraz częstszym widokiem, zwłaszcza rano. Nie zrażała się tym jednak, grunt, że nie lało i nie było burzy. Ubrała się dość ciepło, na spódnicę i sweter narzuciła wyświechtany jesienny płaszcz, który chronił ciało przed zimnem oraz drobnymi kropelkami wilgoci, jakie pozostawiało po sobie przelatywanie przez mgłę, która spowijała otoczenie, a wyłaniające się spomiędzy niej drzewa czy budynki wyglądały bardziej tajemniczo niż w blasku słońca.
Nie liczyła czasu, mogło minąć zarówno dziesięć minut, jak i godzina, ale mgła wciąż nie znikała. Zamierzała podlecieć wyżej, by wzlecieć nad nią i zobaczyć więcej, lepiej zorientować się w tym, dokąd doleciała. Poderwała trzonek miotły i zaczęła się szybko wznosić, ale przez mgłę miała ograniczoną widoczność i zobaczyła lecącą z naprzeciwka sylwetkę o wiele później niż normalnie powinna. Gwałtownie szarpnęła miotłą, próbując odbić w bok, ale było już za późno. Trzonek miotły zawadził o obcą sylwetkę, a że była to jedna z tych tańszych mioteł, wpadł w wibracje i szarpnął, a Maisie, która dodatkowo poczuła zderzenie z obiektem większym i cięższym od niej, poczuła, jak ześlizguje się w dół po drewnie miotły która stanęła dęba. Wilgotne od kropelek mgły drewno nie stanowiło żadnego podparcia dla dłoni, podobnie jak pokrzywione gdzieniegdzie witki. Choć próbowała się ich uchwycić koniuszkami palców, to po chwili poczuła jak leci kilka metrów w dół, szczęśliwie dla siebie lądując w gęstych krzakach, które zamortyzowały upadek. Gdyby była mugolką pewnie wyszłaby z czegoś takiego połamana lub nawet martwa, ale na szczęście jako czarownica była wytrzymalsza niż mugole. W Hogwarcie też nie raz zdarzyło jej się spaść podczas meczów, więc nie był do dla niej pierwszy raz, ale uderzenie i tak wycisnęło z niej powietrze i w pierwszych sekundach była skołowana, ale po chwili zdała sobie sprawę, że leży w gęstych zaroślach i na próbę poruszyła kończynami. Mogła nimi poruszać, a więc nic sobie nie połamała. To dobrze. Teraz musiała tylko jakoś się stąd wygramolić… Tylko kim był ten drugi miotlarz, który tak nagle wyleciał z mgły? Inny czarodziej z okolicy, który postanowił sobie polatać? Nie zdążyła zobaczyć jego twarzy, cała sytuacja trwała może sekundy, a potem już leżała w krzakach, nie wiedząc nawet, gdzie jest jej miotła ani ten, na którego wpadła.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Niebo było zupełnie puste. Alistair myślał, że jest jedynym miotlarzem w okolicy, a przynajmniej w powietrzu. Ani trochę nie spodziewał się tego, co miało miejsce potem. W jednej chwili kontrolowany lot przez pole zmienił się w nie tak bardzo kontrolowany upadek na pole. Tyle dobrego, że miał już doświadczenie ze spadaniem z miotły, jakkolwiek zawstydzające by to nie było. Gdy tylko pojął, co się dzieje, prędko zasłonił głowę i przynajmniej spróbował wymierzyć w coś, co zamortyzowałoby upadek. Chyba poskutkowało, bo poczuł pod sobą jakieś krzaki. Wbijały się dosłownie wszędzie, ale to wciąż lepsza alternatywa od runięcia na sam twardy grunt.
Otworzył oczy i zobaczył zachmurzone niebo. Bolały go plecy - to znaczy, że jeszcze żył. Tylko duma ucierpiała. Powoli, by przypadkiem jeszcze czegoś nie urazić, podniósł się do siadu i przetarł głowę. Gdzieś zgubił kaszkiet, miotła musiała odlecieć kawałek dalej, ale w tej chwili nie to się liczyło. Gdzieś tam leżał drugi uczestnik ich kraksy. Spojrzał wokoło.
- Ała... Wszystko w porządku? - zawołał w nadziei, że otrzyma odpowiedź twierdzącą. - Proszę, powiedz, że żyjesz!
Otworzył oczy i zobaczył zachmurzone niebo. Bolały go plecy - to znaczy, że jeszcze żył. Tylko duma ucierpiała. Powoli, by przypadkiem jeszcze czegoś nie urazić, podniósł się do siadu i przetarł głowę. Gdzieś zgubił kaszkiet, miotła musiała odlecieć kawałek dalej, ale w tej chwili nie to się liczyło. Gdzieś tam leżał drugi uczestnik ich kraksy. Spojrzał wokoło.
- Ała... Wszystko w porządku? - zawołał w nadziei, że otrzyma odpowiedź twierdzącą. - Proszę, powiedz, że żyjesz!
Alistair Creedy
Zawód : kurier na miotle
Wiek : 23
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
"If this conflict truly is necessary, I suppose there's no way around it."
OPCM : 5
UROKI : 12 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 3 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Klif w Blackpool
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Okolice