Salon
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Salon
To ładny, przytulny i widny pokój z kominkiem, kanapą oraz regałami pełnymi książek, więc pełni też rolę niewielkiej biblioteczki. Zazwyczaj jest tu ciepło, to idealne miejsce do wypoczynku a także spotkań. Siostry Leighton odnowiły jego wystrój i nadały mu nieco bardziej współczesnego wyglądu, wymieniając stare, przeżarte przez mole zasłony, dywan, kanapy i fotele na nowsze i w lepszym stanie. Salonik jest utrzymany w jasnozielonych barwach, a nad kominkiem wisi magiczny ruchomy pejzaż przywieziony z ich rodzinnego domu w Tinworth.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Pippin nie lubił opuszczać Gniazda. Nie dlatego, żeby przepadał za samym miejscem, bo szczególnie ostatnimi czasy dom rodzinny wyjątkowo mu zbrzydł, ale wyjazdy zawsze były kłopotliwe. Musiał wtedy zostawiać hodowlę na głowie pracowników a miał do nich ogarniczony kredyt zaufania. Z drugiej strony, odkąd zmarła Winnie, był wdzięczny za każdą okazję do opuszczenia zimnych murów i pokoi, które wciąż mu o niej przypominały. Tym razem jednak, tak czy inaczej, nie miał wyjścia.
Zaczęło się to kilka dni temu, kiedy spał sobie smacznie w środku nocy, przebudził go pisk jego córki dochodzący z jej sypialni. Zerwał się na równe nogi, a kiedy wpadł do jej pokoju w pierwszej chwili nie był w stanie jej zlokalizować. Łóżko było puste, nie było jej przy biurku ani w jej kąciku zabaw. Dopiero kiedy spojrzał w górę, ujrzał Avis "przyklejoną" do sufitu, trzymającą kurczowo obiema rękami lampę. Kiedy tylko ich spojrzenia spotkały się, dziewczynka z ciężkim łoskotem spadła na ziemię. Na całe szczęście nic sobie nie złamała, a jedynie się potłukła więc Pippin odetchnął z ulgą i zrzucił cały ten epizod na karb jej dziecięcej manifestacji zdolności magicznych. Już kilka razy dziewczynce zdarzyło się spadając skądś zawisnąć na sekundę w powietrzu, centrymetry od ziemi a kiedyś nawet kiedy się pokłócili sprawiła, że porcelanowa figurka orła, którą Pippin dostał od żony po prostu wybuchła.
Problem jednak wrócił, kiedy mężczyzna był akurat w interesach na ulicy Pokątnej. Gdy wrócił do domu zastał wielkie zbiorowisko wokół jednej ze stalowych ścieżek prowadzących z jednego domu do drugiego. Na samym środku Avis kurczowo trzymała się poręczy i krzyczała, nie pozwalając nikomu podejść bliżej. W końcu Pippin zagadał ją, przekonał że nic jej nie będzie, ściągnął stamtąd i przytulając (bo inaczej by odleciała) zabrał do domu. Dopiero tam dziewczynka znów opadła na ziemię.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy i w końcu Peregrin powiedział "Dość!". Postanowił, że musi koniecznie skonsultować to z kimś komu Avis ufała, a kto znał dzieci lepiej niż on sam. I choć kuzynka jego żony często przypominała mu o sprawach o których on sam wolałby zapomnieć to stał właśnie przed drzwiami jej domu z córką przepasaną grubą liną konopną w pasie, na wszelki wypadek gdyby akurat znów miała się wznieść w powietrze.
Odczekał jeszcze chwilę, po czym zastukał do drzwi trzy razy, żałując że nie zaanonsował się najpierw jakoś bo przecież Charlene mogła mieć wiele lepszych rzeczy do roboty niż siedzieć w domu i czekać aż on przyjedzie.
Zaczęło się to kilka dni temu, kiedy spał sobie smacznie w środku nocy, przebudził go pisk jego córki dochodzący z jej sypialni. Zerwał się na równe nogi, a kiedy wpadł do jej pokoju w pierwszej chwili nie był w stanie jej zlokalizować. Łóżko było puste, nie było jej przy biurku ani w jej kąciku zabaw. Dopiero kiedy spojrzał w górę, ujrzał Avis "przyklejoną" do sufitu, trzymającą kurczowo obiema rękami lampę. Kiedy tylko ich spojrzenia spotkały się, dziewczynka z ciężkim łoskotem spadła na ziemię. Na całe szczęście nic sobie nie złamała, a jedynie się potłukła więc Pippin odetchnął z ulgą i zrzucił cały ten epizod na karb jej dziecięcej manifestacji zdolności magicznych. Już kilka razy dziewczynce zdarzyło się spadając skądś zawisnąć na sekundę w powietrzu, centrymetry od ziemi a kiedyś nawet kiedy się pokłócili sprawiła, że porcelanowa figurka orła, którą Pippin dostał od żony po prostu wybuchła.
Problem jednak wrócił, kiedy mężczyzna był akurat w interesach na ulicy Pokątnej. Gdy wrócił do domu zastał wielkie zbiorowisko wokół jednej ze stalowych ścieżek prowadzących z jednego domu do drugiego. Na samym środku Avis kurczowo trzymała się poręczy i krzyczała, nie pozwalając nikomu podejść bliżej. W końcu Pippin zagadał ją, przekonał że nic jej nie będzie, ściągnął stamtąd i przytulając (bo inaczej by odleciała) zabrał do domu. Dopiero tam dziewczynka znów opadła na ziemię.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy i w końcu Peregrin powiedział "Dość!". Postanowił, że musi koniecznie skonsultować to z kimś komu Avis ufała, a kto znał dzieci lepiej niż on sam. I choć kuzynka jego żony często przypominała mu o sprawach o których on sam wolałby zapomnieć to stał właśnie przed drzwiami jej domu z córką przepasaną grubą liną konopną w pasie, na wszelki wypadek gdyby akurat znów miała się wznieść w powietrze.
Odczekał jeszcze chwilę, po czym zastukał do drzwi trzy razy, żałując że nie zaanonsował się najpierw jakoś bo przecież Charlene mogła mieć wiele lepszych rzeczy do roboty niż siedzieć w domu i czekać aż on przyjedzie.
Gość
Gość
| 06.05?
Akurat była w domu. Sama, ponieważ jej siostra opuściła go w związku z jakimiś swoimi sprawami. Po powrocie z pracy siedziała w salonie, próbując zająć swój umysł lekturą jednej ze stojących na regale książek, choć nie było to łatwe, skoro jej myśli ciągle uciekały do ostatnich nieprzyjemnych zdarzeń, do widoków, które widywała w pracy, problemów, z którymi od tygodnia zmagał się czarodziejski świat. Chociaż z natury była osobą pozytywnie nastawioną do życia, ostatnimi czasy dużo się martwiła, po raz pierwszy stykając się z czymś, czego nie znała nigdy wcześniej, a co miało realny wpływ na ludzi i miejsca skażone złą, czarnomagiczną mocą.
Kot Helen siedział jej na kolanach, cicho mrucząc. Charlie machinalnie pogłaskała go po futerku; w pewnym sensie zaprzyjaźnili się po śmierci jej młodszej siostrzyczki, a opuszczając rodzinny dom Charlene zabrała kota ze sobą do Londynu. W przeciwieństwie do swojej matki i Helen Charlie nie była zwierzęcousta, czego zawsze żałowała, ale dawno pogodziła się z tym, że nie jej było pisane urodzenie się ze specjalnymi zdolnościami otwierającymi zupełnie inne możliwości i doświadczenia. To była jedna z pierwszych rzeczy w jej życiu, które nauczyły ją, że czasami trzeba poszukać innej drogi do swoich pragnień i zainteresowała się eliksirami, które okazały się nieść ze sobą o wiele więcej ciekawych możliwości, niż pożądana przez nią w wieku pięciu lat umiejętność rozmawiania z kotami licznie pałętającymi się po jej rodzinnym domu, tak jak robiła to matka. Tym sposobem stopniowo zaczęła się jej pasja, którą kontynuowała przez naukę w Hogwarcie i później. Dziś za sprawą tej pasji pomagała innym oraz poszerzała własne horyzonty, spełniając się jako alchemiczka.
Wtedy jednak usłyszała głośne pukanie. Zdjęła kota z kolan i ruszyła w stronę drzwi, zastanawiając się, kto ich odwiedził. Zerknęła przez niewielką szybkę, zauważając stojącego za drzwiami Peregrina. Otworzyła drzwi, lustrując mężczyznę wzrokiem i szybko zauważając Avis.
- Witaj, Pip – powiedziała do niego, przesuwając się lekko, gdyby chciał wejść do środka. Nie była pewna, co go sprowadzało; chciał rozmowy, czy może krył się za tym poważniejszy powód? Od czasu śmierci Winnie ich relacje były dość skomplikowane, ale mimo wszystko Charlie podtrzymywała je, nie chcąc tracić kontaktu z małą córką kuzynki. – Coś się stało? Wejdźcie do środka, lepiej nie być zbyt długo na zewnątrz w taką pogodę. – Początek maja był deszczowy i nieprzyjemny, sama też ograniczała przesiadywanie na zewnątrz do minimum. Zachęciła mężczyznę by wraz z córką wszedł do środka i udał się do salonu znajdującego się na parterze domku.
Wtedy zauważyła, że Avis była przepasana sznurkiem.
- Dlaczego...? – zapytała, zastanawiając się nad tą dziwną „ozdobą”. I naprawdę miała nadzieję, że nie wydarzyło się nic groźnego, że to tylko zwykła wizyta towarzyska. Sama powinna wpaść do nich z odwiedzinami, ale pierwsze dni maja były obfite w alchemiczne obowiązki i dopiero dzisiejszego dnia udało jej się wrócić trochę wcześniej. W ciągu poprzednich paru dni codziennie zostawała na nadgodziny, bo przy tak dużym zapotrzebowaniu na lekarstwa cenny był każdy alchemik, który nie ucierpiał w wyniku anomalii i był w stanie pracować.
Akurat była w domu. Sama, ponieważ jej siostra opuściła go w związku z jakimiś swoimi sprawami. Po powrocie z pracy siedziała w salonie, próbując zająć swój umysł lekturą jednej ze stojących na regale książek, choć nie było to łatwe, skoro jej myśli ciągle uciekały do ostatnich nieprzyjemnych zdarzeń, do widoków, które widywała w pracy, problemów, z którymi od tygodnia zmagał się czarodziejski świat. Chociaż z natury była osobą pozytywnie nastawioną do życia, ostatnimi czasy dużo się martwiła, po raz pierwszy stykając się z czymś, czego nie znała nigdy wcześniej, a co miało realny wpływ na ludzi i miejsca skażone złą, czarnomagiczną mocą.
Kot Helen siedział jej na kolanach, cicho mrucząc. Charlie machinalnie pogłaskała go po futerku; w pewnym sensie zaprzyjaźnili się po śmierci jej młodszej siostrzyczki, a opuszczając rodzinny dom Charlene zabrała kota ze sobą do Londynu. W przeciwieństwie do swojej matki i Helen Charlie nie była zwierzęcousta, czego zawsze żałowała, ale dawno pogodziła się z tym, że nie jej było pisane urodzenie się ze specjalnymi zdolnościami otwierającymi zupełnie inne możliwości i doświadczenia. To była jedna z pierwszych rzeczy w jej życiu, które nauczyły ją, że czasami trzeba poszukać innej drogi do swoich pragnień i zainteresowała się eliksirami, które okazały się nieść ze sobą o wiele więcej ciekawych możliwości, niż pożądana przez nią w wieku pięciu lat umiejętność rozmawiania z kotami licznie pałętającymi się po jej rodzinnym domu, tak jak robiła to matka. Tym sposobem stopniowo zaczęła się jej pasja, którą kontynuowała przez naukę w Hogwarcie i później. Dziś za sprawą tej pasji pomagała innym oraz poszerzała własne horyzonty, spełniając się jako alchemiczka.
Wtedy jednak usłyszała głośne pukanie. Zdjęła kota z kolan i ruszyła w stronę drzwi, zastanawiając się, kto ich odwiedził. Zerknęła przez niewielką szybkę, zauważając stojącego za drzwiami Peregrina. Otworzyła drzwi, lustrując mężczyznę wzrokiem i szybko zauważając Avis.
- Witaj, Pip – powiedziała do niego, przesuwając się lekko, gdyby chciał wejść do środka. Nie była pewna, co go sprowadzało; chciał rozmowy, czy może krył się za tym poważniejszy powód? Od czasu śmierci Winnie ich relacje były dość skomplikowane, ale mimo wszystko Charlie podtrzymywała je, nie chcąc tracić kontaktu z małą córką kuzynki. – Coś się stało? Wejdźcie do środka, lepiej nie być zbyt długo na zewnątrz w taką pogodę. – Początek maja był deszczowy i nieprzyjemny, sama też ograniczała przesiadywanie na zewnątrz do minimum. Zachęciła mężczyznę by wraz z córką wszedł do środka i udał się do salonu znajdującego się na parterze domku.
Wtedy zauważyła, że Avis była przepasana sznurkiem.
- Dlaczego...? – zapytała, zastanawiając się nad tą dziwną „ozdobą”. I naprawdę miała nadzieję, że nie wydarzyło się nic groźnego, że to tylko zwykła wizyta towarzyska. Sama powinna wpaść do nich z odwiedzinami, ale pierwsze dni maja były obfite w alchemiczne obowiązki i dopiero dzisiejszego dnia udało jej się wrócić trochę wcześniej. W ciągu poprzednich paru dni codziennie zostawała na nadgodziny, bo przy tak dużym zapotrzebowaniu na lekarstwa cenny był każdy alchemik, który nie ucierpiał w wyniku anomalii i był w stanie pracować.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
- Cześć ciociu. - Avis uśmiechnęła się. Normalnie przytuliłaby się do Charlene, którą bardzo lubiła, ale w tym momencie zaczynała bać się stawiać każdy krok, w obawie przed pojawieniem się anomalii. Widać było, że siedmiolatka jest zestresowana, możliwe też że miała za sobą kilka nieprzespanych nocy. Pippin wszedł do środka i zamknął za nimi drzwi, zanim się odezwał. Kiedy już byli w hallu, odwrócił się do kobiety.
- Cześć Charlene, wybacz, że pojawiamy się bez zapowiedzi ale... Potrzebuję twojej pomocy. - przywitał się, zdejmując przemoknięty płaszcz i wieszając go na wieszaku. Potem pomógł się rozebrać córce. Starał się myśleć o Avis i jej dobru, nie zaś o tym, że znowu zawodzi jako ojciec i znowu musi ją o coś prosić. Nie lubił tego, ale odkąd mała, jako trzylatka, ciężko się pochorowała ponieważ on zignorował pierwsze objawy, schował dumę do kieszeni i często wpadał do Charlene lub po prostu pytał jej się o różne rzeczy związane z dziećmi. Nie, żeby kobieta miała jakieś specjalne doświadczenie w tej materii, ale on wychodził z założenia że napewno ma go więcej niż on, a w ogóle kobiety przecież instynktownie wiedzą co jest dla dzieci najlepsze, prawda?
- Bo ja latam ciociu! - wybuchnęła w odpowiedzi na pytanie dziewczynka, zanim jej ojciec zdążył się odezwać. W jej głosie zachwyt mieszał się z przerażeniem i ekscytacją. Widać było, że chce się pochwalić, a jednak sama wcale do końca się nie cieszyła z nowo nabytej "umiejętności".
- Kochanie, zaczekaj, może po kolei. Najpierw może usiądźmy. - uspokoił ją Peregrin, głaszcząc blondwłosą dziewczynkę po głowie. Nie chciał opowiadać o wszystkim stojąc w korytarzu, poprowadził ją więc do salonu.
Przygryzł lekko wargę. Siedział tutaj niezliczoną ilość razy, ale jeden szczególnie wyrył mu się w pamięci. Było to niedługo po śmierci Winnie, on nierwowo wykręcał sobie palce, a niespełna czteroletnia Avis bawiła się wyczarowanymi przez Charlene różnokolorowymi motylami. Dziewczynka miała rozbitą wargę i opatrunek na kolanku - efekt upadku z pewnej wysokości, kiedy nieostrożnie postawiła stopę na skale. Mógł oczywiście zabrać ją do Świętego Munga, gdzie pierwszy lepszy uzdrowiciel wyleczyłby jej rany w kilka sekund, ale uważał, że podobnie jak on gdy był mały, Avis musi odcierpieć swoje, żeby na zawsze nauczyć się by uważać wspinając się po górach.
Charlene spuściła mu wtedy niezłe "manto", za zaniedbywanie dziecka, za to, że stawia pracę ponad małą i nawet nie wie co Avis lubi. Mężczyzna słuchał, potakiwał i unikał jej wzroku jak mógł a potem zapewnił, że da małej wszystko co najlepsze. Wszystko to, czego nie potrafił dać ukochanej.
Mężczyzna usiadł na fotelu, podczas gdy dziewczynka podbiegła do kota Charlene, usiadła obok myjącego się zwierzęcia i w milczeniu zaczęła je obserwować.
- Nie wiem nawet do końca od czego zacząć... To takie dziwne... Od kilku dni, od czasu tego... Wszystkiego, Avis... Zdarza jej się lewitować. Nie latać, po prostu odrywa stopy od ziemi, unosi się w powietrze i wznosi się do góry. Na szczęście nie odleciała nigdzie daleko, ale to zdarza się coraz częściej i zupełnie nie wiem kiedy zdarzy się po raz kolejny. Dlatego ten sznurek, bo jakby mi gdzieś odleciała na otwartej przestrzeni to... - rozłożył ręce.
- Zabrałbym ją do Świętego Munga, ale oni pewnie i tak mają tam nawał pracy, poza tym nie wiem czy to nie jest kwestia jakiejś... Ja wiem, emanacji jej zdolności magicznych czy coś. - Spojrzał na swoją córkę z miłością i niepokojem, upewniając się czy nie przysłuchuje się ich rozmowie. Wyglądało na to, że nie, ale jak znał małą bestię, to chłonęła każde jedno słowo.
- Cześć Charlene, wybacz, że pojawiamy się bez zapowiedzi ale... Potrzebuję twojej pomocy. - przywitał się, zdejmując przemoknięty płaszcz i wieszając go na wieszaku. Potem pomógł się rozebrać córce. Starał się myśleć o Avis i jej dobru, nie zaś o tym, że znowu zawodzi jako ojciec i znowu musi ją o coś prosić. Nie lubił tego, ale odkąd mała, jako trzylatka, ciężko się pochorowała ponieważ on zignorował pierwsze objawy, schował dumę do kieszeni i często wpadał do Charlene lub po prostu pytał jej się o różne rzeczy związane z dziećmi. Nie, żeby kobieta miała jakieś specjalne doświadczenie w tej materii, ale on wychodził z założenia że napewno ma go więcej niż on, a w ogóle kobiety przecież instynktownie wiedzą co jest dla dzieci najlepsze, prawda?
- Bo ja latam ciociu! - wybuchnęła w odpowiedzi na pytanie dziewczynka, zanim jej ojciec zdążył się odezwać. W jej głosie zachwyt mieszał się z przerażeniem i ekscytacją. Widać było, że chce się pochwalić, a jednak sama wcale do końca się nie cieszyła z nowo nabytej "umiejętności".
- Kochanie, zaczekaj, może po kolei. Najpierw może usiądźmy. - uspokoił ją Peregrin, głaszcząc blondwłosą dziewczynkę po głowie. Nie chciał opowiadać o wszystkim stojąc w korytarzu, poprowadził ją więc do salonu.
Przygryzł lekko wargę. Siedział tutaj niezliczoną ilość razy, ale jeden szczególnie wyrył mu się w pamięci. Było to niedługo po śmierci Winnie, on nierwowo wykręcał sobie palce, a niespełna czteroletnia Avis bawiła się wyczarowanymi przez Charlene różnokolorowymi motylami. Dziewczynka miała rozbitą wargę i opatrunek na kolanku - efekt upadku z pewnej wysokości, kiedy nieostrożnie postawiła stopę na skale. Mógł oczywiście zabrać ją do Świętego Munga, gdzie pierwszy lepszy uzdrowiciel wyleczyłby jej rany w kilka sekund, ale uważał, że podobnie jak on gdy był mały, Avis musi odcierpieć swoje, żeby na zawsze nauczyć się by uważać wspinając się po górach.
Charlene spuściła mu wtedy niezłe "manto", za zaniedbywanie dziecka, za to, że stawia pracę ponad małą i nawet nie wie co Avis lubi. Mężczyzna słuchał, potakiwał i unikał jej wzroku jak mógł a potem zapewnił, że da małej wszystko co najlepsze. Wszystko to, czego nie potrafił dać ukochanej.
Mężczyzna usiadł na fotelu, podczas gdy dziewczynka podbiegła do kota Charlene, usiadła obok myjącego się zwierzęcia i w milczeniu zaczęła je obserwować.
- Nie wiem nawet do końca od czego zacząć... To takie dziwne... Od kilku dni, od czasu tego... Wszystkiego, Avis... Zdarza jej się lewitować. Nie latać, po prostu odrywa stopy od ziemi, unosi się w powietrze i wznosi się do góry. Na szczęście nie odleciała nigdzie daleko, ale to zdarza się coraz częściej i zupełnie nie wiem kiedy zdarzy się po raz kolejny. Dlatego ten sznurek, bo jakby mi gdzieś odleciała na otwartej przestrzeni to... - rozłożył ręce.
- Zabrałbym ją do Świętego Munga, ale oni pewnie i tak mają tam nawał pracy, poza tym nie wiem czy to nie jest kwestia jakiejś... Ja wiem, emanacji jej zdolności magicznych czy coś. - Spojrzał na swoją córkę z miłością i niepokojem, upewniając się czy nie przysłuchuje się ich rozmowie. Wyglądało na to, że nie, ale jak znał małą bestię, to chłonęła każde jedno słowo.
Gość
Gość
Charlie słyszała co nieco o anomaliach dręczących dzieci mające poniżej jedenastu lat, ale nie miała okazję widzieć pokazów ich spontanicznych wyrzutów magii na własne oczy. Tylko słyszała opowieści, głównie od uzdrowicieli którzy przychodzili po nowe medykamenty. Mogło się wydawać, że dzieci zostały dotknięte anomaliami szczególnie mocno, bo w przypadku dorosłych wybuchały głównie podczas rzucania zaklęć, czasem powodując krwotoki z nosa, bóle głowy czy rzucenie czegoś zupełnie odbiegającego od zamierzeń.
Przywitała się ciepło z dziewczynką, którą zresztą lubiła. Czasem zdawało jej się, że widzi w niej coś z Helen, i w sumie to dzięki dawnemu zajmowaniu się siostrą w ogóle wiedziała cokolwiek o dzieciach. Różnica wieku między nimi była na tyle duża, że musiała się o nią troszczyć. Oczywiście tylko w wakacje i święta, bo rok czy dwa po narodzinach siostry trafiła do Hogwartu i ominął ją ten wcześniejszy etap. I czasem żałowała, że dostały tak mało czasu, że tak późno nauczyła się kochać i doceniać Helen. Słodką, małą i bladą Helen potrafiącą godzinami rozmawiać z kotami, ale niestety oprócz wspaniałego daru zwierzęcoustości otrzymała też chorobę, która pewnego dnia nagle i nieoczekiwanie zabiła ją we śnie, nie pozwalając pójść do Hogwartu i przeżyć tych wszystkich rzeczy, które powinno przeżyć każde magiczne dziecko. Nie miała pojęcia, jak to jest być rodzicem i jak wyglądają dokładne realia opieki nad dzieckiem i wychowywania go, a nie tylko bycia dla niego towarzyszem, ale wciąż pamiętała bycie siostrą. I dlatego starała się pomagać Pippinowi, choć wiedziała, że nigdy nie zastąpi małej matki, więc nie próbowała tego, starając się po prostu być dobrą ciocią i dbać o podtrzymywanie kontaktu. Dziewczynka potrzebowała obojga rodziców, ale niestety życie wcześnie odebrało jej jedno z nich. Winnie zaczęła marnieć i w końcu zdecydowała się przerwać swoje wciąż młode życie, a Charlie nie potrafiła zrozumieć, jak to się stało, że jej kuzynka, która zawsze wydawała się bardzo pogodną i śmiałą osobą, w krótkim czasie tak bardzo się zmieniła i zdecydowała się na tak desperacki krok.
- Oczywiście, chętnie pomogę w miarę możliwości. Może opowiecie mi, co się dzieje? – zapytała, czując większy niepokój. Zerknęła na Avis, zastanawiając się, jak mocno doświadczyły dziewczynkę anomalie. – Napijecie się herbaty?
Dotarli do salonu. Charlie naprędce wyjęła z szafki jakieś ciasteczka, gdyby tak dziewczynka i jej ojciec mieli ochotę na drobny poczęstunek. Nic lepszego nie miała, bo ostatnie dni nie sprzyjały zakupom i sama żywiła się głównie herbatą i coraz bardziej czerstwymi kanapkami.
Usiadła w fotelu, spoglądając uważnie na oboje, na dłużej koncentrując wzrok na Avis, która przysiadła obok kota niegdyś należącego do Helen. Nie miała absolutnie nic przeciwko, chciała, żeby mała trochę się zrelaksowała w kontakcie ze zwierzęciem. Czasami nawet, w lepszych dniach, sama prezentowała sztuczki ze zmienianiem się w kota, by sprawić dziewczynce trochę frajdy, a gdy była starsza, zaczęła jej opowiadać o Hogwarcie i ciekawych aspektach magii, które potencjalnie mogły ją zainteresować. Z niepokojem wysłuchała opowieści Peregrina o dziwnych zjawiskach, które zaczęły dotykać jego córki.
- Obawiam się, że to wina anomalii. Nie tylko Avis ich doświadcza, słyszałam... że to się dzieje u wszystkich dzieci, które jeszcze nie otrzymały różdżki, choć każde reaguje na swój sposób. Niektóre podpalały przedmioty, innym rosły włosy, a jak widać, jeszcze inne... latają – powiedziała, zamyślając się na moment. – Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, może jednak powinieneś pójść z nią do jakiegoś uzdrowiciela? Choć niestety i ja się obawiam, że na ten moment nie istnieje sposób, żeby to całkowicie powstrzymać i uniknąć kolejnych ataków. To będzie się powtarzać... dopóki anomalie samoistnie nie ustaną. Chyba że komuś uda się wymyślić jakiś sposób. Na ten moment można co najwyżej walczyć ze skutkami.
Bardzo chciała im pomóc. Ale niestety nie mogła zrobić nic konkretnego. Sama zbyt mało jeszcze wiedziała, choć musiała zacząć zmieniać ten stan rzeczy. Może książki dostarczą odpowiedzi na jej wątpliwości?
- Czy Avis tylko lata? Czy działo się coś jeszcze? – zapytała. – Mam mały zapasik eliksirów pierwszej potrzeby, może mogłabym ci przynajmniej dać podstawowe medykamenty, gdyby tak... coś się stało. – Miała nadzieję, że nie, ale przy takich wybuchach magii łatwo o urazy, których mogła doświadczyć dziewczynka.
Przywitała się ciepło z dziewczynką, którą zresztą lubiła. Czasem zdawało jej się, że widzi w niej coś z Helen, i w sumie to dzięki dawnemu zajmowaniu się siostrą w ogóle wiedziała cokolwiek o dzieciach. Różnica wieku między nimi była na tyle duża, że musiała się o nią troszczyć. Oczywiście tylko w wakacje i święta, bo rok czy dwa po narodzinach siostry trafiła do Hogwartu i ominął ją ten wcześniejszy etap. I czasem żałowała, że dostały tak mało czasu, że tak późno nauczyła się kochać i doceniać Helen. Słodką, małą i bladą Helen potrafiącą godzinami rozmawiać z kotami, ale niestety oprócz wspaniałego daru zwierzęcoustości otrzymała też chorobę, która pewnego dnia nagle i nieoczekiwanie zabiła ją we śnie, nie pozwalając pójść do Hogwartu i przeżyć tych wszystkich rzeczy, które powinno przeżyć każde magiczne dziecko. Nie miała pojęcia, jak to jest być rodzicem i jak wyglądają dokładne realia opieki nad dzieckiem i wychowywania go, a nie tylko bycia dla niego towarzyszem, ale wciąż pamiętała bycie siostrą. I dlatego starała się pomagać Pippinowi, choć wiedziała, że nigdy nie zastąpi małej matki, więc nie próbowała tego, starając się po prostu być dobrą ciocią i dbać o podtrzymywanie kontaktu. Dziewczynka potrzebowała obojga rodziców, ale niestety życie wcześnie odebrało jej jedno z nich. Winnie zaczęła marnieć i w końcu zdecydowała się przerwać swoje wciąż młode życie, a Charlie nie potrafiła zrozumieć, jak to się stało, że jej kuzynka, która zawsze wydawała się bardzo pogodną i śmiałą osobą, w krótkim czasie tak bardzo się zmieniła i zdecydowała się na tak desperacki krok.
- Oczywiście, chętnie pomogę w miarę możliwości. Może opowiecie mi, co się dzieje? – zapytała, czując większy niepokój. Zerknęła na Avis, zastanawiając się, jak mocno doświadczyły dziewczynkę anomalie. – Napijecie się herbaty?
Dotarli do salonu. Charlie naprędce wyjęła z szafki jakieś ciasteczka, gdyby tak dziewczynka i jej ojciec mieli ochotę na drobny poczęstunek. Nic lepszego nie miała, bo ostatnie dni nie sprzyjały zakupom i sama żywiła się głównie herbatą i coraz bardziej czerstwymi kanapkami.
Usiadła w fotelu, spoglądając uważnie na oboje, na dłużej koncentrując wzrok na Avis, która przysiadła obok kota niegdyś należącego do Helen. Nie miała absolutnie nic przeciwko, chciała, żeby mała trochę się zrelaksowała w kontakcie ze zwierzęciem. Czasami nawet, w lepszych dniach, sama prezentowała sztuczki ze zmienianiem się w kota, by sprawić dziewczynce trochę frajdy, a gdy była starsza, zaczęła jej opowiadać o Hogwarcie i ciekawych aspektach magii, które potencjalnie mogły ją zainteresować. Z niepokojem wysłuchała opowieści Peregrina o dziwnych zjawiskach, które zaczęły dotykać jego córki.
- Obawiam się, że to wina anomalii. Nie tylko Avis ich doświadcza, słyszałam... że to się dzieje u wszystkich dzieci, które jeszcze nie otrzymały różdżki, choć każde reaguje na swój sposób. Niektóre podpalały przedmioty, innym rosły włosy, a jak widać, jeszcze inne... latają – powiedziała, zamyślając się na moment. – Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, może jednak powinieneś pójść z nią do jakiegoś uzdrowiciela? Choć niestety i ja się obawiam, że na ten moment nie istnieje sposób, żeby to całkowicie powstrzymać i uniknąć kolejnych ataków. To będzie się powtarzać... dopóki anomalie samoistnie nie ustaną. Chyba że komuś uda się wymyślić jakiś sposób. Na ten moment można co najwyżej walczyć ze skutkami.
Bardzo chciała im pomóc. Ale niestety nie mogła zrobić nic konkretnego. Sama zbyt mało jeszcze wiedziała, choć musiała zacząć zmieniać ten stan rzeczy. Może książki dostarczą odpowiedzi na jej wątpliwości?
- Czy Avis tylko lata? Czy działo się coś jeszcze? – zapytała. – Mam mały zapasik eliksirów pierwszej potrzeby, może mogłabym ci przynajmniej dać podstawowe medykamenty, gdyby tak... coś się stało. – Miała nadzieję, że nie, ale przy takich wybuchach magii łatwo o urazy, których mogła doświadczyć dziewczynka.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Pippin kochał swoją córkę, więc ciężko było mu patrzyć na to jak bardzo dziewczynka zmieniła się w ciągu ostatnich kilku dni. Z wesołej i pogodnej, stała się ostrożna i wycofana na co wpływ miał ciągły strah przed kolejnym epizodem, oraz niedobór snu. Wczoraj Pippin, na jej prośbę, przywiązał ją nawet do łóżka, ale okazało się że, choć nie bała się już lewitacji, leżenie w jednej pozycji przez całą noc jest katorgą. Teraz jednak Avis zdawała się być skupiona tylko na kociaku, któremu zaczęła machać przed nosem piórkiem wyjętym z kieszeni sukienki. Nie przyznawała się tacie, ale zdecydowanie wolała koty od otaczających ją w domu ptaków. Kolejny powód dla którego uwielbiała odwiedzać Charlene.
Peregrin poczęstował się ciastkiem i uśmiechnął się, chociaż było ono już nieo zbyt twarde żeby mogło być uznane za dobre.
- Wezmę ją, spokojnie. Po prostu to co się z nią dzieje jest niepokojące, ale samo w sobie nie jest niebezpiecznie dlatego wolałem najpierw poradzić się ciebie. Poza tym... Szczerze powiedziawszy nie mam za bardzo czasu, żeby spędzić cały dzień w szpitalu. - Pippin wiedział, że może nie zabrzmi to dobrze, ale naprawdę nie miał kogo zostawić w domu, kto godnie by go zastąpił w pracy. Kiedy więc usłyszał o eliksirach, jego twarz się rozświetliła. Zatarł dłonie energicznie.
- Tak, unosi się po prostu jak balon. - odpowiedział pośpiesznie na jej pytanie. - Znakomicie. Wiedziałem, że nam pomożesz. Jestem pewien, że masz jakiś eliksir, który zminimalizowałby objawy i po kłopocie. - ucieszył się.
Peregrin poczęstował się ciastkiem i uśmiechnął się, chociaż było ono już nieo zbyt twarde żeby mogło być uznane za dobre.
- Wezmę ją, spokojnie. Po prostu to co się z nią dzieje jest niepokojące, ale samo w sobie nie jest niebezpiecznie dlatego wolałem najpierw poradzić się ciebie. Poza tym... Szczerze powiedziawszy nie mam za bardzo czasu, żeby spędzić cały dzień w szpitalu. - Pippin wiedział, że może nie zabrzmi to dobrze, ale naprawdę nie miał kogo zostawić w domu, kto godnie by go zastąpił w pracy. Kiedy więc usłyszał o eliksirach, jego twarz się rozświetliła. Zatarł dłonie energicznie.
- Tak, unosi się po prostu jak balon. - odpowiedział pośpiesznie na jej pytanie. - Znakomicie. Wiedziałem, że nam pomożesz. Jestem pewien, że masz jakiś eliksir, który zminimalizowałby objawy i po kłopocie. - ucieszył się.
Gość
Gość
Te dni chyba dla nikogo nie były łatwe. Ludzie, których widywała w pracy i poza nią, wydawali się przygnębieni i pełni niepokoju o przyszłość. Jeszcze cięższe musiało to być dla dzieci, które jeszcze nie rozumiały wielu rzeczy, a zbyt szybko musiały przekonać się o tej mniej miłej stronie magii. Nie tak powinien wyglądać ich pierwszy kontakt z niezwykłą mocą, z którą przyszli na świat. Magia powinna być dla nich czymś pięknym, nie zagrożeniem, którego musieli się bać, i które mogło sprawić, że ich magiczna natura będzie budzić w nich niechęć.
Wokół Charlene, odkąd pamiętała, kręciły się koty, nawet mimo faktu, że w przeciwieństwie do matki i siostry nie była zwierzęcousta. Choć na stałe mieszkał z nią obecnie tylko dawny sierściuch Helen, w okolicy domu często pałętały się przybłędy, które czasem dokarmiała, a od początku maja znacząco ich przybyło. Nawet koty w pewien sposób ucierpiały na anomaliach.
- Niestety nie jestem uzdrowicielką, a jedynie mieszam w kociołku i wpatruję się w gwiazdy – powiedziała. Posiadała podstawową wiedzę w zakresie anatomii, ale nie potrafiła leczyć, ani nie wiedziała, jak dokładnie ta moc oddziałuje na ciała magicznych dzieci. Choć teraz pewnie nawet uzdrowiciele załamywali ręce, nie mogąc poradzić nic więcej niż przepisanie eliksirów i pilnowanie, by samoistne wyrzuty magii nie wyrządziły krzywdy dziecku ani osobom w jego otoczeniu. Nie mogli też poświęcić należytej uwagi każdemu, bo takich dzieci było mnóstwo, a uzdrowicieli wcale nie było tak wielu. – Na razie powinieneś ją po prostu pilnować i reagować, gdyby znowu coś się działo. Oboje musicie to po prostu przetrwać. Bardzo chciałabym, żeby istniał sposób na powstrzymanie tego, ale... na razie chyba nikt nawet nie wie, czym w ogóle są te anomalie – rzekła, także biorąc sobie nie pierwszej świeżości ciasteczko. – Jak przetrwaliście tamtą noc? – zapytała nagle, zdając sobie sprawę, że nie wiedziała, co się wtedy z nimi działo, czy nie padli czasem ofiarą szczególnie silnej fali anomalii, która teleportowała czarodziejów po całym kraju, raniąc ich przy tym.
Podniosła się z kanapy, zamierzając pójść do składziku i przynieść kilka fiolek. Po chwili wróciła, podając je Peregrinowi.
- Opisałam znajdujące się w nich eliksiry. To podstawowe medykamenty na niegroźne urazy, ich dawkowanie nie wymaga zaawansowanej wiedzy. Gdyby stało się coś poważniejszego, niezwłocznie udajcie się do Munga – powiedziała cicho, tak, by nie usłyszała tego dziewczynka. Nie chciała jej martwić, miała wystarczająco dużo nieprzyjemnych doświadczeń. Miała też nadzieję, że taka konieczność nie zajdzie, ale biorąc pod uwagę to, co do tej pory słyszała o anomaliach, musiała przygotować Peregrina na to, że nie zawsze może się skończyć tylko na niegroźnym lewitowaniu, i że mimo niechęci do opuszczania domu i udawania się do Munga, musiał zadbać o zdrowie córki.
Wokół Charlene, odkąd pamiętała, kręciły się koty, nawet mimo faktu, że w przeciwieństwie do matki i siostry nie była zwierzęcousta. Choć na stałe mieszkał z nią obecnie tylko dawny sierściuch Helen, w okolicy domu często pałętały się przybłędy, które czasem dokarmiała, a od początku maja znacząco ich przybyło. Nawet koty w pewien sposób ucierpiały na anomaliach.
- Niestety nie jestem uzdrowicielką, a jedynie mieszam w kociołku i wpatruję się w gwiazdy – powiedziała. Posiadała podstawową wiedzę w zakresie anatomii, ale nie potrafiła leczyć, ani nie wiedziała, jak dokładnie ta moc oddziałuje na ciała magicznych dzieci. Choć teraz pewnie nawet uzdrowiciele załamywali ręce, nie mogąc poradzić nic więcej niż przepisanie eliksirów i pilnowanie, by samoistne wyrzuty magii nie wyrządziły krzywdy dziecku ani osobom w jego otoczeniu. Nie mogli też poświęcić należytej uwagi każdemu, bo takich dzieci było mnóstwo, a uzdrowicieli wcale nie było tak wielu. – Na razie powinieneś ją po prostu pilnować i reagować, gdyby znowu coś się działo. Oboje musicie to po prostu przetrwać. Bardzo chciałabym, żeby istniał sposób na powstrzymanie tego, ale... na razie chyba nikt nawet nie wie, czym w ogóle są te anomalie – rzekła, także biorąc sobie nie pierwszej świeżości ciasteczko. – Jak przetrwaliście tamtą noc? – zapytała nagle, zdając sobie sprawę, że nie wiedziała, co się wtedy z nimi działo, czy nie padli czasem ofiarą szczególnie silnej fali anomalii, która teleportowała czarodziejów po całym kraju, raniąc ich przy tym.
Podniosła się z kanapy, zamierzając pójść do składziku i przynieść kilka fiolek. Po chwili wróciła, podając je Peregrinowi.
- Opisałam znajdujące się w nich eliksiry. To podstawowe medykamenty na niegroźne urazy, ich dawkowanie nie wymaga zaawansowanej wiedzy. Gdyby stało się coś poważniejszego, niezwłocznie udajcie się do Munga – powiedziała cicho, tak, by nie usłyszała tego dziewczynka. Nie chciała jej martwić, miała wystarczająco dużo nieprzyjemnych doświadczeń. Miała też nadzieję, że taka konieczność nie zajdzie, ale biorąc pod uwagę to, co do tej pory słyszała o anomaliach, musiała przygotować Peregrina na to, że nie zawsze może się skończyć tylko na niegroźnym lewitowaniu, i że mimo niechęci do opuszczania domu i udawania się do Munga, musiał zadbać o zdrowie córki.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Maj przyniósł ludziom wiele przykrości - eufemistycznie rzecz ujmując. Naga prawda była jednak zbyt bolesna, by Harry Fenwick mógł stawić jej czoła bez potu skraplającego się na skroni i łez cisnących się do dużych, wodnistych oczu w kolorze nieco zgniłej rzeżuchy. Jako mężczyzna wrażliwy oraz niezwykle oddany rodzinie, mocno przeżywał ostatnie dni, nie potrafiąc pogodzić się z tragiczną rzeczywistością, jaka rozpoczęła się wraz z gwałtowną zmianą miesiąca. Nieszczęścia, które spadły na jego posiwiałą już nieco głowę, przekraczały magiczne pojęcie - nigdy nie przypuszczał, że nadejdzie tydzień gorszy od tego z czasów wielkiej wojny czarodziejów. Przytulny dom, który zbudował specjalnie dla swej małżonki, został prawie całkowicie zniszczony podczas wybuchu. Margaret, najdroższa jego sercu kobieta, poważnie zachorowała, a trójka dzieci ledwie umknęła przed spadającym dachem. On sam został przeteleportowany na kamienną wysepkę, gubiąc po drodze różdżkę. Całe trzy dni oczekiwał na pomoc, bez możliwości skontaktowania się z kimkolwiek: rodzina zdążyła uznać go już za tragicznie zmarłego. Dopiero przepływający kuter zdołał ściągnąć poranionego mężczyznę z klifu i przetransportować do Świętego Munga, gdzie na szczęście określono jego obrażenia jako niewielkie i niezagrażające zdrowiu. Powrócił więc do zrujnowanego domu, próbując jakoś opanować chaos. Znalazł schronienie dla najbliższych, pomógł przeprowadzić się im do własnej matki, niezbyt zachwyconej z dodatkowego towarzystwa, oraz zaczął poszukiwać eliksirów leczniczych dla ukochanej. Na własną rękę, czuł, że nie mógł zaufać uzdrowicielom, uznającym chorobę Margaret za wynik traumy. Harry wiedział jednak, że kobieta nie udawała, że naprawdę cierpiała i potrzebowała leków przeciwbólowych. Trudno dostępnych w normalnych aptekach - część farmacji ucierpiała w wyniku wybuchu a te, których nie dotknęła katastrofa, przeżywały prawdziwe oblężenie. Fenwickowi udało się jednak porozumieć z córką dawnego znajomego, z Charlene, pomocną alchemiczką, oferującą mu swoje wsparcie.
Udał się do jej domu niechętnie i nieco nerwowo. Zapukał do drzwi i ściągnął z głowy poprzecierany kaszkiet, nerwowo wyczekując szczęku klamki. Nie wiedział, czy Charly zdążyła uwarzyć eliksir, o jaki ją prosił, ani czy nie przeszkodzi jej w czymś ważnym. Zdecydowanie nie chciał napraszać się młodej niewieście.
Udał się do jej domu niechętnie i nieco nerwowo. Zapukał do drzwi i ściągnął z głowy poprzecierany kaszkiet, nerwowo wyczekując szczęku klamki. Nie wiedział, czy Charly zdążyła uwarzyć eliksir, o jaki ją prosił, ani czy nie przeszkodzi jej w czymś ważnym. Zdecydowanie nie chciał napraszać się młodej niewieście.
I show not your face but your heart's desire
Czas spędzony z Peregrinem mijał szybko i przyjemnie, biorąc pod uwagę obecne okoliczności. Ale najwyraźniej każde z nich potrzebowało czyjegoś towarzystwa i zrozumienia w tym trudnym okresie. Peregrin został ciężko doświadczony przez życie w ostatnim czasie; stracił żonę, a teraz jego jedyne dziecko cierpiało z powodu anomalii. Charlie naprawdę chciała mu pomóc choćby samą swoją obecnością i byciem obok. Nie mogła ukoić jego żalów, ale mogła spróbować mu pomóc w inny sposób – choćby wysłuchaniem jego trosk i próbą zaoferowania skromnej pomocy w postaci eliksirów. Niestety więcej zrobić nie mogła, nie znała istoty anomalii, nie potrafiła też leczyć. Zresztą nawet uzdrowiciele rozkładali ręce, gdy stykali się z ofiarami anomalii, zwłaszcza z nieobliczalną, często wyzwalającą się magią dzieci.
Nagle jednak ich rozmowę przerwało czyjeś głośne, nieco nerwowe pukanie.
- Przepraszam, chyba ktoś do mnie idzie. Lepiej pójdę sprawdzić – powiedziała, przepraszając Peregrina i jego córkę. Pozostawiła ich w salonie i udała się szybko do drzwi, po czym otworzyła je nieco niepewnie. Intensywnie zielone oczy zatrzymały się na sylwetce przybysza, którego po chwili rozpoznała. Był dawnym znajomym jej ojca, którego mgliście pamiętała i któremu zgodziła się pomóc mimo faktu, że miała sporo na głowie i ledwie starczało jej na wszystko czasu.
- Dzień dobry – powitała mężczyznę, który niedawno poprosił ją o eliksir, który miał pomóc ukoić ból jego małżonce. Byli kolejnymi ofiarami anomalii, kolejnymi osobami, które cierpiały i potrzebowały pomocy, a nawet Mung nie nadążał z udzielaniem jej na bieżąco. Charlie zresztą spędzała w pracy naprawdę wiele czasu i wiedziała, że nawet to, co robiła każdego dnia przez wiele godzin, nie wystarczy na długo przy takim zapotrzebowaniu.
- Mam pański eliksir, za chwilę go przyniosę – powiedziała do niego, przesuwając się lekko, by mógł wejść do przedpokoju i nie stać na dworze w taką pogodę. – Jak się czuje Margaret? Eliksir nie wystarczy na bardzo długo, ale dawka, którą przygotowałam, powinna koić jej ból przez najbliższe kilka dni – powiedziała, z westchnieniem udając się do swojej alchemicznej piwniczki, i czując głęboki smutek na myśl o tym, co się działo. Peregrin i jego córka ani Harry Fenwick nie byli jedynymi, którzy ucierpieli, ale Charlie cieszyła się, że mogła pomóc chociaż im.
Nagle jednak ich rozmowę przerwało czyjeś głośne, nieco nerwowe pukanie.
- Przepraszam, chyba ktoś do mnie idzie. Lepiej pójdę sprawdzić – powiedziała, przepraszając Peregrina i jego córkę. Pozostawiła ich w salonie i udała się szybko do drzwi, po czym otworzyła je nieco niepewnie. Intensywnie zielone oczy zatrzymały się na sylwetce przybysza, którego po chwili rozpoznała. Był dawnym znajomym jej ojca, którego mgliście pamiętała i któremu zgodziła się pomóc mimo faktu, że miała sporo na głowie i ledwie starczało jej na wszystko czasu.
- Dzień dobry – powitała mężczyznę, który niedawno poprosił ją o eliksir, który miał pomóc ukoić ból jego małżonce. Byli kolejnymi ofiarami anomalii, kolejnymi osobami, które cierpiały i potrzebowały pomocy, a nawet Mung nie nadążał z udzielaniem jej na bieżąco. Charlie zresztą spędzała w pracy naprawdę wiele czasu i wiedziała, że nawet to, co robiła każdego dnia przez wiele godzin, nie wystarczy na długo przy takim zapotrzebowaniu.
- Mam pański eliksir, za chwilę go przyniosę – powiedziała do niego, przesuwając się lekko, by mógł wejść do przedpokoju i nie stać na dworze w taką pogodę. – Jak się czuje Margaret? Eliksir nie wystarczy na bardzo długo, ale dawka, którą przygotowałam, powinna koić jej ból przez najbliższe kilka dni – powiedziała, z westchnieniem udając się do swojej alchemicznej piwniczki, i czując głęboki smutek na myśl o tym, co się działo. Peregrin i jego córka ani Harry Fenwick nie byli jedynymi, którzy ucierpieli, ale Charlie cieszyła się, że mogła pomóc chociaż im.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Harry przestępował z nogi na nogę, rozmyślając coraz intensywniej nad ucieczką sprzed drzwi wejściowych. Co sobie myślał, przeszkadzając młodziutkiej alchemiczce? Na pewno miała dużo na głowie, pracowała przecież naukowo, w dodatku - jej także nie ominęły anomalie. Problemy z nikim nie obchodziły się delikatnie, wywołując chaos w każdym aspekcie. Och, jakże był głupi, sądząc, że ktoś młodszy, a przez to silniejszy i wytrwalszy, będzie miał więcej czasu i szczęścia od niego. Poczuł się zawstydzony, zwłaszcza biorąc pod uwagę znajomość z ojcem dziewczęcia, lecz zanim zdołał cofnąć się o kilka kroków i zniknąć za zakrętem, drzwi uchyliły się i stanęła w nich Charlene.
Fenwick uśmiechnął się niepewnie, przekręcając kaszkiet to w prawo, to w lewo, aż nakrycie głowy wypadło mu z rąk. Zarumienił się i schylił się po nie, po czym wyprostował się gwałtownie tak, aż strzeliło mu w plecach. - Panienka Leighton - powitał ją, zerkając na dłoń, w zastanowieniu, czy powinien ją ucałować czy jednak nie schylać się ponownie. Postanowił nieco odpuścić dobre maniery, wolał nie dostać ataku korzonków; to byłoby okrutną wisienką na tragicznym, majowym torcie. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - spytał szczerze wystraszony, zerkając ponad ramieniem blondynki, żeby wypatrzeć ewentualnych gości bądź kawalera. Zarumienił się jeszcze mocniej na samą myśl, więc odkaszlnął, przekraczając próg mieszkania. - Och, Charlene, dziękuję - westchnął ciężko, gdy dziewczyna poinformowała go o przygotowanym eliksirze. - Spadasz mi prosto z merlińskiego stołka. Te przeklęte anomalie...dostęp do eliksirów jest utrudniony, sama rozumiesz. Nie miałem się do kogo zwrócić - dodał już nieco spokojniej, spoglądając w jasne oczy Leighton. Odwzajemnił jej lekki uśmiech, a zielone oczy rozbłysły, gdy kobieta wspomniała ukochaną Margaret. - Czuje się nie za dobrze, niestety. Ciągle boli ją głowa, uzdrowiciele mówią, że to na tle nerwowym, że to tylko złudzenie...ale przecież znam ją, na pewno nie udaje, to prawdziwy ból - poskarżył się odrobinę płaczliwie, tym razem skubiąc daszek kaszkietu tak, że drobinki materiału spadały na dywan w korytarzyku. - Zaczekam tutaj - dodał na jednym wydechu, obserwując oddalającą się Charlene. Podczas jej nieobecności rozejrzał się po przedpokoju, nasłuchując także głosów z salonu. A więc miała gości. Och, na galopujące gargulce, wykazał się takim brakiem taktu! Gdyby nie obiecany, przygotowany eliksir, zapewne ewakuowałby się natychmiast, wysyłając potem przepraszającą sowę. Potrzebował jednak przeciwbólowego trunku dla swej żony, czekał więc cierpliwie na powrót alchemiczki.
Fenwick uśmiechnął się niepewnie, przekręcając kaszkiet to w prawo, to w lewo, aż nakrycie głowy wypadło mu z rąk. Zarumienił się i schylił się po nie, po czym wyprostował się gwałtownie tak, aż strzeliło mu w plecach. - Panienka Leighton - powitał ją, zerkając na dłoń, w zastanowieniu, czy powinien ją ucałować czy jednak nie schylać się ponownie. Postanowił nieco odpuścić dobre maniery, wolał nie dostać ataku korzonków; to byłoby okrutną wisienką na tragicznym, majowym torcie. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - spytał szczerze wystraszony, zerkając ponad ramieniem blondynki, żeby wypatrzeć ewentualnych gości bądź kawalera. Zarumienił się jeszcze mocniej na samą myśl, więc odkaszlnął, przekraczając próg mieszkania. - Och, Charlene, dziękuję - westchnął ciężko, gdy dziewczyna poinformowała go o przygotowanym eliksirze. - Spadasz mi prosto z merlińskiego stołka. Te przeklęte anomalie...dostęp do eliksirów jest utrudniony, sama rozumiesz. Nie miałem się do kogo zwrócić - dodał już nieco spokojniej, spoglądając w jasne oczy Leighton. Odwzajemnił jej lekki uśmiech, a zielone oczy rozbłysły, gdy kobieta wspomniała ukochaną Margaret. - Czuje się nie za dobrze, niestety. Ciągle boli ją głowa, uzdrowiciele mówią, że to na tle nerwowym, że to tylko złudzenie...ale przecież znam ją, na pewno nie udaje, to prawdziwy ból - poskarżył się odrobinę płaczliwie, tym razem skubiąc daszek kaszkietu tak, że drobinki materiału spadały na dywan w korytarzyku. - Zaczekam tutaj - dodał na jednym wydechu, obserwując oddalającą się Charlene. Podczas jej nieobecności rozejrzał się po przedpokoju, nasłuchując także głosów z salonu. A więc miała gości. Och, na galopujące gargulce, wykazał się takim brakiem taktu! Gdyby nie obiecany, przygotowany eliksir, zapewne ewakuowałby się natychmiast, wysyłając potem przepraszającą sowę. Potrzebował jednak przeciwbólowego trunku dla swej żony, czekał więc cierpliwie na powrót alchemiczki.
I show not your face but your heart's desire
Charlene nie gniewała się o to najście. Okoliczności odbiegały zresztą od zwyczajnych i wiedziała, że przez najbliższy czas nie ma co liczyć na spokój i sielankę. To, co się stało, to prawdopodobnie dopiero początek problemów, którym musiała sprostać. Na szczęście oprócz alchemii i pracy dla Munga miała też w swoim życiu nowy cel, w którym mogła się realizować i być przydatną, w nadziei, że dołoży choć małą cegiełkę do naprawiania zepsutego świata.
Na jej bladej twarzy rysowało się zmęczenie, ale w oczach wciąż tlił się blask, nawet jeśli był przysłonięty przez niepokój i zatroskanie. Mimo wszystko ucieszył ją widok mężczyzny względnie całego i zdrowego, choć wiedziała, że miał zupełnie inne problemy, z którymi wciąż się zmagał i których nie mogła zażegnać całkowicie. Potrafiła może warzyć lecznicze eliksiry, ale jej wiedza z anatomii była podstawowa, nie umiała posługiwać się magią leczniczą i leczyć skomplikowanych urazów. Małżonka pana Fenwicka prawdopodobnie potrzebowała profesjonalnej pomocy, ale zanim ją uzyska, eliksiry mogły złagodzić jej ból.
- Nie, oczywiście, że nie – zapewniła go, że wcale jej nie przeszkadzał. Przecież Peregrin nie pogniewa się, gdy zostanie na kilka minut sam, podczas gdy ona załatwiała tę drobną sprawę. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Sama wiem, jak to wygląda w Mungu, tam też nie jest lekko, choć dostępni alchemicy pracują nawet po godzinach. Nikt nie wie, co przyniosą kolejne dni... – Niestety część z nich też ucierpiała. Ale pozostali dawali z siebie wszystko, tak samo uzdrowiciele. Nawet jeśli w niektórych przypadkach faktycznie czuli się bezsilni. Anomalie zaskoczyły wszystkich, świat nie był przygotowany na to, że z magią mogą stać się tak niestworzone rzeczy.
Szybko poszła po eliksir i znalazła go na jednej z półek, opisanego starannie nazwą i sposobem dawkowania. Wróciła do mężczyzny, podając mu fiolkę wypełnioną po brzegi przejrzystym płynem.
- Na etykietce zapisałam, jak często należy go podawać. Mimo wszystko obawiam się, że pańskiej żonie przydałaby się pomoc uzdrowiciela. Proszę się nie poddawać w poszukiwaniu odpowiedzi. Ktoś prędzej czy później musi wam pomóc – westchnęła cicho. Oby już wkrótce mogła usłyszeć jakieś lepsze wieści.
Na jej bladej twarzy rysowało się zmęczenie, ale w oczach wciąż tlił się blask, nawet jeśli był przysłonięty przez niepokój i zatroskanie. Mimo wszystko ucieszył ją widok mężczyzny względnie całego i zdrowego, choć wiedziała, że miał zupełnie inne problemy, z którymi wciąż się zmagał i których nie mogła zażegnać całkowicie. Potrafiła może warzyć lecznicze eliksiry, ale jej wiedza z anatomii była podstawowa, nie umiała posługiwać się magią leczniczą i leczyć skomplikowanych urazów. Małżonka pana Fenwicka prawdopodobnie potrzebowała profesjonalnej pomocy, ale zanim ją uzyska, eliksiry mogły złagodzić jej ból.
- Nie, oczywiście, że nie – zapewniła go, że wcale jej nie przeszkadzał. Przecież Peregrin nie pogniewa się, gdy zostanie na kilka minut sam, podczas gdy ona załatwiała tę drobną sprawę. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Sama wiem, jak to wygląda w Mungu, tam też nie jest lekko, choć dostępni alchemicy pracują nawet po godzinach. Nikt nie wie, co przyniosą kolejne dni... – Niestety część z nich też ucierpiała. Ale pozostali dawali z siebie wszystko, tak samo uzdrowiciele. Nawet jeśli w niektórych przypadkach faktycznie czuli się bezsilni. Anomalie zaskoczyły wszystkich, świat nie był przygotowany na to, że z magią mogą stać się tak niestworzone rzeczy.
Szybko poszła po eliksir i znalazła go na jednej z półek, opisanego starannie nazwą i sposobem dawkowania. Wróciła do mężczyzny, podając mu fiolkę wypełnioną po brzegi przejrzystym płynem.
- Na etykietce zapisałam, jak często należy go podawać. Mimo wszystko obawiam się, że pańskiej żonie przydałaby się pomoc uzdrowiciela. Proszę się nie poddawać w poszukiwaniu odpowiedzi. Ktoś prędzej czy później musi wam pomóc – westchnęła cicho. Oby już wkrótce mogła usłyszeć jakieś lepsze wieści.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Fakt, że nawet Charlene, pracująca poniekąd w Świętym Mungu i zorientowana w sytuacji, nie potrafiła nic poradzić w tej chaotycznej sytuacji, pozostając biedną na szaleństwa anomalii, wcale nie pocieszył pana Fenwicka. Zmarkotniał tylko, kąciki wąskich ust opadły, tak samo jak powieki, przesłaniające duże, nieco żabie oczy. Liczył na to, że chociaż młodzi dobrze radzą sobie z przykrą rzeczywistością, że ordynatorzy zdradzają podwładnym jakieś sekrety, że pracodawcy zlecający tworzenie eliksirów szepczą coś o nadziei i ustabilizowaniu magii. Srodze się pomylił, dlatego spoglądał na Charlene jeszcze smutniejszy niż przed momentem. - Ministerstwo Magii mówi, że nad tym zapanuje, że to kwestia kilku dni, że tworzą te...Służby Kontroli Magicznej - zaczął mówić chaotycznie, jakby chciał, by Leighton mu przytaknęła, także dołączając się do wiary w siły magicznego rządu. Niestety, nie udało mu się złapać nici porozumienia. Dopiero, gdy kobieta powróciła, niosąc ze sobą fiolkę eliksiru, pokręcił kilkukrotnie głową, a w jego spojrzeniu dało się dostrzec wzruszenie. - Jeszcze raz dziękuję, Charlene. Nie wiem, co zrobiłbym i gdzie udałbym się, gdyby nie twoja pomoc - powiedział cicho, odbierając fiolkę. Ostrożnie i powoli wsunął ją do kieszeni zużytego palta, upewniając się, że eliksir nie wypadnie ani nie jest narażony na jakiekolwiek potłuczenia. - Skontaktuje się ze znajomym uzdrowicielem, ale on też ma pełne ręce roboty...No, w każdym razie jakoś sobie poradzimy. Najważniejsze, do ulżyć Margaret w cierpieniu - dodał, siląc się na optymistyczny ton. Założył kaszkiet na głowę, po czym sięgnął do kieszonki ukrytej pod połami płaszcza kamizelki. Wyjął z niej poprzecierany woreczek z syklami, po czym wcisnął go w dłoń Leighton. Gwałtownie pokręcił głową na jej ewentualne zaprzeczenie i odmowę zapłaty, nalegając na to, by przyjęła ten drobny gest podziękowania. Należało się jej znacznie więcej, ale jedynie tyle pan Fenwick mógł obecnie przekazać alchemiczce. Nie czekając na dalsze kurtuazyjne zaprzeczenia, ukłonił się jej lekko, podziękował po raz setny, po czym zniknął za drzwiami. Z nieco lżejszym sercem - i dalej czerwonymi od zakłopotania policzkami.
I show not your face but your heart's desire
Niestety nawet w Mungu uzdrowiciele i alchemicy dreptali w kółko, próbując na bieżąco pomagać potrzebującym. Na ten moment mogli leczyć tylko skutki anomalii, nie potrafili im zapobiegać. Nie rozumieli nawet, czym anomalie dokładnie są poza tym, że pojawiły się tak nagle i pogrążyły ich świat w chaosie. Ministerstwo także, więc nawet Charlie miała wrażenie, że znalezienie konkretnego rozwiązania nie będzie kwestią najbliższych dni. Nie, kiedy najważniejsza instytucja trzymająca w ryzach magiczny świat sama przeżywała liczne zmiany po tym, jak szalonej pani minister jeszcze bardziej odbiło.
- Mam nadzieję, że nad tym zapanują. W końcu to oni od tego są, a nam pozostaje uzbroić się w cierpliwość i... przetrwać najgorsze – powiedziała, licząc, że ministerstwo wreszcie zrobi coś pożytecznego po niedawnych paskudnych reformach i aktach prześladowania mugolaków. Ale wiedziała też, że nie można polegać tylko na nich i nie może pokładać ufności w ich działaniach po tym, co robili jeszcze niedawno. Należała jednak do Zakonu Feniksa, więc sama zamierzała spędzić sporo czasu nad książkami oraz kociołkiem, i spróbować pomóc organizacji.
Wróciła z eliksirem, patrząc, jak mężczyzna wsuwa fiolkę do kieszeni.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłam pomóc choćby w taki sposób – powiedziała, próbując przywołać na twarz blady uśmiech.
Pożegnała się z mężczyzną, wyrażając nadzieję, że jemu i jego żonie uda się znaleźć odpowiednią pomoc i uporać się z dolegliwościami kobiety. Kiedy wcisnął w jej dłoń mieszek z garstką monet, chciała mu odmówić i przesunęła go z powrotem w jego stronę, bo zapewne potrzebował go teraz bardziej, ale mężczyzna się uparł, że powinna zachować tę skromną zapłatę. Podziękowała mu cicho, patrząc, jak odchodził. A po chwili zamknęła drzwi i wróciła z powrotem do wnętrza domu, udając się do salonu, gdzie pozostawiła Peregrina i jego córkę. Na szczęście nie musieli długo czekać na jej powrót, przekazanie eliksiru trwało dosłownie kilka minut.
Porozmawiali jeszcze trochę o niedawnych problemach ale i o innych sprawach. Jemu na odchodne też Charlie wcisnęła fiolkę podstawowego leku, który mógł pomóc jego córce, a potem się pożegnali. Gdy mężczyzna i dziewczynka zniknęli, była na tyle zmęczona, że musiała się zdrzemnąć. To były naprawdę długie, stresujące dni, a kolejne wciąż były przed nią.
| zt. x 2
- Mam nadzieję, że nad tym zapanują. W końcu to oni od tego są, a nam pozostaje uzbroić się w cierpliwość i... przetrwać najgorsze – powiedziała, licząc, że ministerstwo wreszcie zrobi coś pożytecznego po niedawnych paskudnych reformach i aktach prześladowania mugolaków. Ale wiedziała też, że nie można polegać tylko na nich i nie może pokładać ufności w ich działaniach po tym, co robili jeszcze niedawno. Należała jednak do Zakonu Feniksa, więc sama zamierzała spędzić sporo czasu nad książkami oraz kociołkiem, i spróbować pomóc organizacji.
Wróciła z eliksirem, patrząc, jak mężczyzna wsuwa fiolkę do kieszeni.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłam pomóc choćby w taki sposób – powiedziała, próbując przywołać na twarz blady uśmiech.
Pożegnała się z mężczyzną, wyrażając nadzieję, że jemu i jego żonie uda się znaleźć odpowiednią pomoc i uporać się z dolegliwościami kobiety. Kiedy wcisnął w jej dłoń mieszek z garstką monet, chciała mu odmówić i przesunęła go z powrotem w jego stronę, bo zapewne potrzebował go teraz bardziej, ale mężczyzna się uparł, że powinna zachować tę skromną zapłatę. Podziękowała mu cicho, patrząc, jak odchodził. A po chwili zamknęła drzwi i wróciła z powrotem do wnętrza domu, udając się do salonu, gdzie pozostawiła Peregrina i jego córkę. Na szczęście nie musieli długo czekać na jej powrót, przekazanie eliksiru trwało dosłownie kilka minut.
Porozmawiali jeszcze trochę o niedawnych problemach ale i o innych sprawach. Jemu na odchodne też Charlie wcisnęła fiolkę podstawowego leku, który mógł pomóc jego córce, a potem się pożegnali. Gdy mężczyzna i dziewczynka zniknęli, była na tyle zmęczona, że musiała się zdrzemnąć. To były naprawdę długie, stresujące dni, a kolejne wciąż były przed nią.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 18.07?
Trzynaście minut po piątej po południu staroświecki czajnik zagwizdał, a Charlie wyrwała się z zamyślenia i zalała herbaciane fusy w starym kubku pamiętającym jeszcze jej czasy nastoletnie. Very jeszcze nie było, więc dom trącił pustką, jeśli nie liczyć obecności Very i jej kota, który obgryzał właśnie listki stojącej na parapecie kocimiętki. Ocierał się o nią pyszczkiem i miauczał, podgryzając zielone pędy. Charlie z westchnieniem podeszła i zdjęła go, ale upajający zapach rośliny zakręcił się i w jej nosie, choć w ludzkim ciele z pewnością nie działał na nią tak samo, jak w kocim.
Kot miauknął w proteście i umknął z kuchni, podczas gdy Charlie dokończyła parzenie herbaty, a potem udała się do salonu, by w ten chłodny jak na lipiec dzień ogrzać się przy kominku, który rozpaliła zaraz po powrocie do domu po kolejnym dniu pracy.
Nie spodziewała się, by ktoś miał dziś przyjść; jedyną osobą, której mogła się spodziewać, była Vera, choć ostatnimi czasy niekiedy pojawiali się i członkowie Zakonu Feniksa po eliksiry. Tym samym jej praca nie kończyła się wraz z opuszczeniem Munga, a trwała i później, w domowym zaciszu, gdzie Charlie robiła co mogła, by jakoś przysłużyć się organizacji walczącej o lepsze jutro.
Odstawiona na stolik herbata powoli stygła, podczas gdy Charlie chwyciła w dłoń książkę – tym razem, o dziwo, powieść, choć ostatnio najczęściej sięgała po naukowe podręczniki dotyczące eliksirów, astronomii czy transmutacji. Nie potrafiła się jednak skupić i całkowicie rozluźnić, zupełnie jakby podenerwowanie i stres nie do końca potrafiły opuścić jej ciało. Czasy nie były łatwe, choć na horyzoncie majaczyła kusząca i jakże przyjemna perspektywa Festiwalu Lata w miejscu tak przypominającym jej rodzinną Kornwalię, za którą zatęskniła i z nostalgią utkwiła wzrok w kilku zdjęciach ustawionych na gzymsie kominka, przedstawiających członków rodziny Leightonów w okolicach kornwalijskiego domku na klifach, skąd pochodziła.
Ale nagle jej samotność została przerwana pukaniem. Poważnie wątpiła, żeby to była Vera, jej siostra nie pukałaby, a po prostu weszłaby do domu. Odłożyła książkę, której zdążyła przeczytać zaledwie kilkanaście stron i ruszyła w stronę drzwi, otwierając je i ze zdumieniem zauważając twarz, której na pewno nie spodziewałaby się ujrzeć, ale którą po kilku sekundach zawahania przypomniała sobie z ostatniego spotkaniu Zakonu Feniksa, i początkowa niepewność zniknęła.
- Proszę, wejdź – powiedziała, pozwalając kobiecie wejść. – Domyślam się, że chodzi o jakiś eliksir? – Członkowie Zakonu wiedzieli o jej alchemicznym zacięciu, i zwykle właśnie po to przychodzili, więc odruchowo założyła, że tak jest i teraz.
Trzynaście minut po piątej po południu staroświecki czajnik zagwizdał, a Charlie wyrwała się z zamyślenia i zalała herbaciane fusy w starym kubku pamiętającym jeszcze jej czasy nastoletnie. Very jeszcze nie było, więc dom trącił pustką, jeśli nie liczyć obecności Very i jej kota, który obgryzał właśnie listki stojącej na parapecie kocimiętki. Ocierał się o nią pyszczkiem i miauczał, podgryzając zielone pędy. Charlie z westchnieniem podeszła i zdjęła go, ale upajający zapach rośliny zakręcił się i w jej nosie, choć w ludzkim ciele z pewnością nie działał na nią tak samo, jak w kocim.
Kot miauknął w proteście i umknął z kuchni, podczas gdy Charlie dokończyła parzenie herbaty, a potem udała się do salonu, by w ten chłodny jak na lipiec dzień ogrzać się przy kominku, który rozpaliła zaraz po powrocie do domu po kolejnym dniu pracy.
Nie spodziewała się, by ktoś miał dziś przyjść; jedyną osobą, której mogła się spodziewać, była Vera, choć ostatnimi czasy niekiedy pojawiali się i członkowie Zakonu Feniksa po eliksiry. Tym samym jej praca nie kończyła się wraz z opuszczeniem Munga, a trwała i później, w domowym zaciszu, gdzie Charlie robiła co mogła, by jakoś przysłużyć się organizacji walczącej o lepsze jutro.
Odstawiona na stolik herbata powoli stygła, podczas gdy Charlie chwyciła w dłoń książkę – tym razem, o dziwo, powieść, choć ostatnio najczęściej sięgała po naukowe podręczniki dotyczące eliksirów, astronomii czy transmutacji. Nie potrafiła się jednak skupić i całkowicie rozluźnić, zupełnie jakby podenerwowanie i stres nie do końca potrafiły opuścić jej ciało. Czasy nie były łatwe, choć na horyzoncie majaczyła kusząca i jakże przyjemna perspektywa Festiwalu Lata w miejscu tak przypominającym jej rodzinną Kornwalię, za którą zatęskniła i z nostalgią utkwiła wzrok w kilku zdjęciach ustawionych na gzymsie kominka, przedstawiających członków rodziny Leightonów w okolicach kornwalijskiego domku na klifach, skąd pochodziła.
Ale nagle jej samotność została przerwana pukaniem. Poważnie wątpiła, żeby to była Vera, jej siostra nie pukałaby, a po prostu weszłaby do domu. Odłożyła książkę, której zdążyła przeczytać zaledwie kilkanaście stron i ruszyła w stronę drzwi, otwierając je i ze zdumieniem zauważając twarz, której na pewno nie spodziewałaby się ujrzeć, ale którą po kilku sekundach zawahania przypomniała sobie z ostatniego spotkaniu Zakonu Feniksa, i początkowa niepewność zniknęła.
- Proszę, wejdź – powiedziała, pozwalając kobiecie wejść. – Domyślam się, że chodzi o jakiś eliksir? – Członkowie Zakonu wiedzieli o jej alchemicznym zacięciu, i zwykle właśnie po to przychodzili, więc odruchowo założyła, że tak jest i teraz.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Lucinda nie oswoiła się do końca jeszcze z ostatnimi wydarzeniami. Było ich zbyt dużo i odnalezienie się w tym wszystkim wymagało od niej czasu i poświęcenia, na które jej organizm nie był całkowicie przygotowany. Postanowiła, że zrobi jednak wszystko by to co się wydarzyło w jej życiu było już końcem pasma nieszczęść i niepowodzeń. Miała zamiar stanąć na wysokości zadania i zacząć w końcu zwyciężać. Na samym początku z samą sobą. Potrzebowała eliksirów, które poprawią jej kondycje i fizyczną i psychiczną. Obie w ostatnim czasie były wystarczająco narażone. Dowiedziała się, że jedna z należących do Zakonu Feniksa alchemiczek mieszka przy Lavender Hill. Zwykle udawała się do znajomych alchemików, wolała mieć pewność, że to co dostaje jest z pierwszej półki. Nie lubiła kupować kota w worku i nigdy w sumie tego nie robiła. To czego się nauczyła przez te wszystkie lata to właśnie tego, że nie wszystko jest takie na jakie wygląda i czasem trzeba kilka razy przejechać się by dostać to czego od początku się oczekiwało. Postanowiła jednak zaryzykować wiedząc, że musi ufać praktycznie wszystkim zakonnikom. Inaczej to nie mogło się udać. Nie była osobą, która będzie siedzieć i czekać z założonymi rękami aż sprawy same się rozwiążą. Chciała coś robić, a jeśli miało to coś dać to potrzebowała zaufania. Z tym jednak w ostatnim czasie było u niej ciężko. Może gdyby nie fakt, że rozczarowywała się niemal na każdym kroku. Niestety tak właśnie to wyglądało i musiała uzmysłowić sobie, że nie wszyscy zasługują na tyle zaufania ile ona chce im dać. Ona sama nie powinna ufać własnym wyborom. To jednak miało się zmienić. Czysta kartka. Potrzebowała czegoś by odżyć i miała nadzieje, że kobieta jest w stanie jej coś takiego dać. Stojąc przed drzwiami zawahała się jednak. Może powinna zadzwonić albo uprzedzić kobietę o tym, że do niej przyjdzie, ale to wszystko było takie spontaniczne, że nawet wysyłanie Sennetta wydawało jej się zbędne. Po chwili wahania uzmysłowiła sobie, że nie po to tłukła się tutaj taki kawał by teraz zrezygnować. Nienawidziła braku teleportacji. Kolejki do sieci fiuu lub świstoklika były niesamowicie długie. Czasami trzeba było czekać dłużej niż właściwie by się tam szło lub jechało magiczną komunikacją. Nie wszyscy czarodzieje jednakże o tym wiedzieli. Kiedy drzwi otworzyła jej blondynka, Lucinda delikatnie się uśmiechnęła. - Przepraszam, że tak bez uprzedzenia. - zaczęła, kiedy kobieta wpuściła ją do środka. - Lucinda Selwyn i tak jak dobrze się domyślasz chodzi o eliksir – dodała przedstawiając się.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź