Ruiny
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Korzenie Brón Trogain sięgają legend o celtyckim bogu Lugh, który wyprawił pierwsze uroczystości związane z Festiwalem Lata (wyścigi i gry połączone z zawieszeniem broni) na cześć pamięci swojej przybranej matki, bogini ziemi, Tailtiu. Zgodnie z tradycją, na festiwalu od wieków wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. Na wzgórzu, z którego widać całą panoramę Londynu, w pobliżu ruin, rozpalono wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę by wspomnieć bliskich sobie zmarłych lub oddać hołd anonimowym bohaterom.
Obok ogniska przygotowane są wiązki chrustu, który można dorzucić do ognia. Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: słyszysz ciche łkanie, a nad płomieniami materializuje się duch małego, zaledwie trzyletniego dziecka. W odpowiedzi na próbę rozmowy jedynie szlocha, ale możesz spróbować je uspokoić - wtedy wzbije się w powietrze i rozpłynie w chmurze dymu.
21-30: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mugolskim mundurze, który zaczyna wyzywać magów od odmieńców. Pobliscy czarodzieje w popłochu odsuwają się od ogniska, spanikowani, a na miejsce przybiega policjant z pobliskiego patrolu. Odgania ducha zaklęciem, a potem pyta podejrzliwie, czy ktoś ze zgromadzonych znał tego rebelianta. Masz szansę się oddalić, zanim ktoś z tłumu wskaże na ciebie. Jeśli jesteś Rycerzem Walpurgii lub należysz do arystokracji, nikt nie oskarży Cię o znajomość z duchem - ale samemu możesz spróbować obarczyć podejrzeniami kogokolwiek ze zgromadzonych.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwituje krajobraz Londynu.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starego czarodzieja o długiej, srebrnej brodzie i surowym spojrzeniu. -Nie odejdę stąd, dopóki nie powiesz mi czy wygraliśmy! Co dzieje się na froncie? - zwraca się wprost do Ciebie, z naciskiem.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o smutnych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. W miejscu prawej dłoni ma jedynie kikut. -Pomszczono już nas? - pyta łagodnym, smutnym tonem.
61-70: płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka w mundurze szeregowców Ministerstwa Magii. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli pracujesz w Ministerstwie Magii w Londynie, masz szansę kojarzyć tego chłopaka z widzenia - był entuzjastycznym rekrutem i zawsze uprzejmie witał się ze wszystkimi w windzie.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę - albo pomachać do najbliższego magicznego policjanta, który od razu odgoni natrętnego ducha.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch druida w długiej, białej szacie. Starzec uśmiecha się łagodnie, a potem kłania lekko, z wdzięcznością. -Przybyłem dzięki twoim wspomnieniom. Zawsze służę radą tym, którzy pamiętają o poległych czarodziejach. - jeśli zdecydujesz się spytać czarodzieja o radę, usłyszysz złote myśli, których nie będziesz potrafił zinterpretować, ale które tchną w Ciebie dziwne przekonanie, że wszystko się ułoży. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
100: wymagana interwencja mistrza gry
[bylobrzydkobedzieladnie]
'k100' : 71
Milburgia, opadłszy na kolana, musiała zdawać sobie sprawę z tego, jak mocno uśmiechnęła się dziś do niej przewrotna Fortuna. Pojedyncza Drętwota zwykle nie działała na wilkołaki tak mocno, z jakiegoś powodu to stworzenie było już osłabione. Pojedyncze krople krwi z rany po uderzeniu świetlistego bata Ceasara spłynęły po jej brodzie, oko piekło bezlitośnie, a krajobraz wciąż wydawał się mglisty. Niewątpliwie została sama, jej towarzysze pozostawali nieprzytomni, a okrągły księżyc wciąż zdobił atramentowe niebo. Opodal coraz intensywniej cuchniały porzucone zwłoki, a krwi, która mogłaby zwabić kolejne wilkołaki, było w okół nich aż zbyt wiele. Jak wiele tych bestii mogło jednakże kryć się w spokojnym lesie Waltham?
Neleus i Caesar są nieprzytomni, Rhian jest nieprzytomna i dogorywa, Milburga wciąż nie widzi na jedno oko. Ale przetrwała i wszystko wskazywało na to, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane - tylko jak wrócić do miasta?
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
'k100' : 6
Pożar wzniecony przez Milicentę zaczął się rozprzestrzeniać - i prawdopodobnie tylko dzięki temu grupę łowców po kilku godzinach odnalazły odpowiednie służby, ratując ich przed spaleniem. Cała trójka została przeniesiona do szpitala świętego Munga.
Dla wilkołaka było już za późno, Rhian zmarła.
Czasem wolałaby nie mieć racji. Czasem wolałaby jej w ogóle nie szukać. Mówi się, że wszystko jest lepsze od niewiedzy. Prawda nawet najgorsza ma przeganiać pojawiające się myśli i stworzyć prawdziwy obraz danej sytuacji. Dążyła do niej oglądając dokładnie każdą poszlakę, która wpadła w jej dłonie. Teraz tego żałowała. Gdyby nie jej ciekawość, gdyby nie intuicja mówiąca jej od początku, że w tym wszystkim jest coś czego ona nie dostrzega, gdyby nie jej wielka wiara w ludzi i w to, że czasami należy unosić się ponad podziałami by dojść do koniecznego celu. Gdyby nie to wszystko teraz nie myślałaby kolejny raz o tym jak wiele niespodziewanych rzeczy może kryć się w człowieku. Nie znali się już. Wątpiła, że kiedykolwiek się znali. Próbowała wyrzucić z głowy ich wczorajszą kłótnię. Dowiedziała się rzeczy, których jednocześnie wiedzieć nie chciała, a z drugiej strony wiedzieć potrzebowała. I znowu zamiast myśleć o tym co zrobił, albo co próbował zrobić ze smokiem skupiła się na tym co mogło się stać gdyby smok został zraniony bardziej. Nie wierzyła w swoją naiwność. Trwała w niej nieprzerwanie idąc z nią jak z dobrym przyjacielem. Wyrzucanie sobie błędów nie miało jej już w niczym pomóc. Chciała znaleźć smoka i właśnie w takim celu wybrała się dzisiaj do lasu Waltham. Nie wiedziała dlaczego właśnie to miejsce wybrała, ale idąc w kierunku, na który wskazywałby upadek stworzenia pomyślała, że to może być właśnie to miejsce. Opuszczone ruiny z miejscową legendą przez, którą ludzie nie zapuszczają się w te okolice lasu. Przez myśl jej przeszło, że może szuka na darmo. Może Morgo kiedy doszedł wczoraj do siebie w końcu znalazł smoka. Lucinda jednak wiedziała o takich połączeniach wystarczająco by wiedzieć, że tak naprawdę dopóki smok w pełni nie wyzdrowieje to Yaxley też nie. Ryzykowałby ponownym otwarciem rany? Selwyn była tego pewna. W końcu on też nie mógł być pewien tego co zrobi ona w zaistniałej sytuacji. Właściwie była przekonana, że pomyślał iż odpuściła. Ona sama też siebie zaskoczyła. Jednak była zdania, że jeżeli się już czegoś podjęła to nie mogła z tego tak po prostu zrezygnować. Nie była to przysługa czy też jej widzi mi się. Starała przekonać samą siebie, że to praca, którą wykonać się zdecydowała. Z daleka spojrzała na kamienne ruiny mrużąc przy tym oczy. Żałowała, że wcześniej nie sprawdziła historii tego miejsca. Zawsze żałowała tak prostych rzeczy. Odetchnęła przełykając głośno ślinę. Czuła jak gula w gardle jej się powiększa. Czego się denerwowała? Bała się, że niczego tam nie znajdzie czy wręcz odwrotnie? Nie myśląc nad tym więcej ruszyła w stronę ruin.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 02.04.17 15:39, w całości zmieniany 1 raz
- Zostań tu - rzucił półszeptem w jej stronę, kucając i odwracając się, by obserwować przez prześwit zdezorientowanego smoka. - Gdzie twoja różdżka? - dodał, zerkając na nią na sekundę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Wiesz gdzie? - spytał, nie zważając na jej dalsze słowa. Chwilowo byli bezpieczni. Jednak tylko chwilowo zważywszy na to, że ściana nie miała wytrzymać mocnych uderzeń ogona smoka, który przypominał przecinający powietrze mocarny bicz. Obserwował jego ruchy. Był podenerwowany, wściekły, do tego widać było wyraźną ranę na skrzydle. Gdy Gostir próbował wspiąć się na przeciwległy mur, zsunął się po nim przy okazji zahaczając na chwilę na kamieniach raną. Wydał gwałtowny syk i w tej samej chwili Morgoth drgnął, czując ból w przedramieniu. Spojrzał na Lynn w tej samej chwili, w której wypowiadała te słowa. Nie było jednak innej opcji. Zresztą nie chciał go ranić, a jedynie ogłuszyć. To raczej była niewielka cena za to, co mogło się wydarzyć, prawda? Szczególnie że domyślał się, co chodziło po głowie łamaczce klątw. I chociaż ich spojrzenia zetknęły się jedynie na ułamek sekundy mogła w nich dostrzec to co już tak dobrze znała. Bez bohaterstwa. Wiedział jednak że nie była w stanie się powstrzymać. Zrobiłaby wszystko, byle tylko osiągnąć swój cel, który przed sobą postawiła. Jak mogli kiedykolwiek sądzić, że zupełnie się nie znają? Przecież potrafili odczytać swoje reakcje. przewidzieć zachowania w chwilach kryzysu. On jednak zareagował za późno. Wyciągnął dłoń, nie odrywając spojrzenia od Gostira, by złapać ją za płaszcz, ale jego pięść zacisnęła się jedynie na powietrzu. Nie był na tyle szybki, by to zrobić. Zaklął w myślach, ale w jednej chwili zobaczył jak biegła w stronę dziury w ścianie, a kątem oka dostrzegł odwracającego się smoka. Machnął różdżką, a zaklęcie popchnęło silniejszym podmuchem wiatru Lucindę w obraną przez nią stronę. Równocześnie ściana przy której się znajdował, upadła. Nie byłby w stanie się obronić, gdyby nie coś, czego się nie spodziewał. Ogon uderzył go i odepchnął na kamienie obok w sekundę przed upadkiem muru. Morgoth poczuł silny ból w plecach, ale znajomy ryk przywrócił go do rzeczywistości. Podniósł się gwałtownie, by spojrzeć prosto w żółte oczy swojego podopiecznego. Tego którego tak usilnie szukał. Był bliżej niż kiedykolwiek. Yaxley dosłownie czuł jego ciepły dech, gdy owiewał mu twarz. Trwali tak przez moment, który wydawał się trwać w nieskończoność, gdy za plecami stworzenia coś się poruszyło. Gostir kłapnął paszczą i znowu się odwrócił gwałtownie niczym wąż. Śmierciożerca chciał przemknąć obok zwierzęcia, ale ten skutecznie blokował mu drogę swoim cielskiem przesuwając je w strony, które upatrzył sobie Morgoth. Tym razem jednak wyglądało to jakby... Smok go zasłaniał, ale to było niemożliwe. Uparcie szukał rozwiązania, ale chwilowo był w potrzasku. Za plecami wysokie na kilka metrów ściany, przed nim smok. A ona tam była. Lynn.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Gostir nigdy go nie zranił. Żaden z podopiecznych z rezerwatu w Peak District tego nie zrobił. Nie dlatego że nie mogły, ale po prostu wiedział jak się z nimi obchodzić. Wtedy był młodszy, mniej doświadczony. To miało swoje znaczenie i podłoże. Znał siłę i potęgę smoków, którymi się zajmował. Wiedział, który z nich jest najsilniejszy, który najszybszy, najinteligentniejszy. Który zawsze znajdował się w jego okolicy. On znał je, a one znały jego osobę. Były niezwykle inteligentnymi stworzeniami. Morgoth nigdy nie mógłby pasjonować się czymś, czego nie szanował. Jego pasja wypłynęła właśnie z szacunku do tych ogromnych gadów. Smok to była czysta potęga. Władza, gracja, strach, ale i piękno. Nigdy nie szły na kompromisy tylko twardo zmierzały ku swojej ścieżce niezależnie od otoczenia. Mogły więc iść nawet po trupach, by osiągnąć cel. To właśnie w nich podziwiał i było podłożem dla całego nad nimi zachwytu. Teraz jednak oddałby to wszystko, byle tylko dowiedzieć się, co wydarzyło się po drugiej stronie smoka. Nie wiedział czy Lynn udało się odnaleźć różdżkę, bo nie widział jej odkąd zaklęcie popchnęło ją ku wyrwie, do której zmierzała. Co się wydarzyło?! Uchylił się w pewnym momencie przed świszczącym w powietrzu ogonem smoka, próbując przedostać się do małego prześwitu po prawej. Trójogon edalski miał doskonały słuch, co znacznie ułatwiało mu skupienie się na Selwyn przed i Yaxleyem za sobą. Jemu nie mogło się to udać. A przynajmniej nie pod tą postacią. Zamierzał wykorzystać animagię, by o wiele szybciej przedostać się pod poruszającym się wciąż ogonem smoka lub zrobić coś znacznie głupszego - wskoczyć na jego grzbiet, by przedostać się na drugą stronę. Nie obchodziło go czy Lucinda mogła go zobaczyć. Był gotowy, gdy nagle oślepł. Na chwilę ale jednak nie mógł dostrzec nic prócz ciemności, a ból w oczach był przeraźliwy. Wydawało mu się, że wychwycił krzyk i słowa zaklęcia, które dobrze znał. Często używano go właśnie w rezerwatach lub na łapankach smoków. Gostir wydał przeraźliwy ryk, ale po chwili z ciemności zaczęły wydobywać się plamy jasności, a obrazy zdobywały kształty, nie będąc już rozmazanymi, zlewającymi się w jedno kolorami. Po omacku zaczął kierować się w jedną ze stron, nie wiedząc czy za chwilę nie uderzy go smoczy ogon. Wiedział jednak już co się działo. Im bliżej był trójogona, tym powiązanie było o wiele silniejsze. I wtedy doszedł go głos. Jej głos. A więc nic jej nie było. Była bezpieczna, a przynajmniej na tak długo jak Gostir skupiał się na nim. Potrząsnął głową i chociaż oczy dalej szczypały, widział już mniej więcej drogę. Zwierzę było bardziej oślepione jako to, które dostało zaklęciem bezpośrednio, jednak niedługo miało zapewne odzyskać świadomość. Wykorzystał jednak tę chwilę i sposobność, by przedostać się na drugą stronę i nie będąc już w wymuszonym potrzasku. Nie chciał odkrzykiwać, nie chciał drażnić swojej zguby jeszcze bardziej i narażać oboje na niebezpieczeństwo. Gostir zaryczał kolejny raz, jednak był to głos gniewu. Morgoth kątem oka mógł dostrzec jak ten wykręcił lekko szyją, by znowu wrócić do swoich zmysłów. I jego paszcza była skierowana dokładnie tam, gdzie znajdowała się przyczyna jego cierpienia. Nie spodziewał się jednak jednego. Yaxley stanął między wściekły smokiem, a miejscem, gdzie przebywała Lynn, nie mając w dłoni nawet różdżki. Schował ją i spróbował zawierzyć czemuś tak niepewnemu jak ustąpienie stworzenia przed sobą. A przecież zmierzały do celów po trupach... Pamiętał to i z tą świadomością tkwił jak wbity w ziemię i nie zamierzał się poruszyć.
Smok syknął. Zniżył się jeszcze bardziej, pochylając w stronę osamotnionego człowieka. Płaszcz mężczyzny łopotał na wietrze wywołanym przez jego skrzydła. Gostir stał przed nim na dwóch tylnych nogach i pomimo że wyglądał monstrualnie, postać przed nim się nie poruszyła. Żadne nie drgnęło, jedynie łopotał skrzydłami, a ogon siekał powietrze niczym bicz. Smok wciągnął niebezpiecznie powietrze jakby zaraz z jego gardzieli miał się wydobyć niszczycielski ogień. Każde czekało na reakcję drugiego. Czekaj. Czekaj. Słyszał już tylko ich oddechy. Zapach człowieczy i swój. Patrzył na niego, a on oddawał spokojny wzrok. Czekaj. Syknął, obnażając kły. Czekaj... W końcu opadł na przednie nogi, wyciągając głowę w stronę znanego mu człowieka. Ziemia przy tej czynności zadrżała, gdzieś za jego plecami spadł wielki głaz, ale nie zwracał na to uwagi. Skupił się na mężczyźnie. I chociaż zdawał sobie sprawę, że byli dwoma innymi stworzeniami, w pewien sposób stanowili jedno. Morgoth również to czuł, dlatego nie bał się, gdy łeb smoka zawisł przed nim, a ślepia wpatrywały się w niego uważnie. Zdał sobie sprawę, że nawet oddech pracował im w tym samym momencie. Nie wiedział jak to się stało, ale był to jeden z najlepszych momentów w jego życiu, stojąc w takim spokoju tuż przed nieokrzesaną potęgą, którą zawsze chciało się osiągnąć. Yaxley w pewnym momencie uśmiechnął się do siebie, obserwując pochylonego nad nim Gostira. Był piękny. Wiedział jednak że musi go jakoś zabrać z powrotem do rezerwatu. Nie zamierzał go ogłuszać, ale co jeśli był w stanie mu to w pewien sposób przekazać? Przez ten moment zapomniał o wszystkim. Nawet o Lynn dając się zahipnotyzować temu, co się działo. Razem jednak z jej przemijaniem, wrócił do rzeczywistości i powoli zaczął się wycofywać w stronę miejsca, gdzie chyba była kobieta. Nie wiedział dlaczego, ale odwrócił się plecami do smoka i przykucnął przy wyrwie, szukając jej spojrzeniem. Był spokojny. Spokojny jak jeszcze nigdy dotąd.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Gdy tu wchodził, nie czuł zmęczenia. Idąc w górę zbocza, po twardych, wyboistych ścieżkach usłanych jedynie kamieniami. Rosły tu tylko pojedyncze, długie źdźbła trawy. Ta wspinaczka pod koniec długiej, całodziennej wędrówki porządnie go wymęczyła, chociaż wcześniej o tym nie wiedział. Dopiero teraz miał szansę rozejrzeć się dookoła i obserwować widoki, które roztaczały się z wzniesienia. Znajdował się na zielonym, bezdrzewnym płaskowyżu. W dole, jak okiem sięgnąć, rozciągała się puszcza - tylko z jednej strony, na wschodzie, widać było coś innego, coś połyskliwego i ruchliwego. Rzeka. A w samym środku zielonej przestrzeni wznosiły się ruiny starej fortecy, na środku których stał. Była to olbrzymia kupa odłamków z szarego kamienia, wsparta na trzech wieżach. Zerknął na jedną ze ścian, za którą schowała się Lucinda. Wyglądała na bardzo starą: pokrywały ją dziwne ornamenty i znaki, przywodzące na myśl litery jakiegoś nieznanego alfabetu. Był to wspaniały widok - zwłaszcza teraz, gdy prześwietlały go promienie wschodzącego słońca. Schylając się do niej, wychwycił jej porozumiewawcze spojrzenie. Wiedziała, że nie było jeszcze bezpiecznie. Ale nie musiał nic mówić. Podniósł się, by obrócić z powrotem twarzą do Gostira. Ten czekał dalej, obserwując uważnie Yaxley'a jakby szukając odpowiedzi w jego ruchach. Morgoth czuł jak serce lekko mu drgnęło, gdy zaczął powoli zbliżać się do smoka. Stworzenie ruszyło łbem, Śmierciożerca przystanął, ale zwierzę zaraz pochyliło się z powrotem, opadając na przednie, grube jak konary dębów nogi i wysunęło głowę do czarodzieja. Czuł na twarzy smoczy oddech, tak ciepły, że niemal palący. Obserwowali się przez dłuższą chwilę, aż znowu nie uświadomił sobie, że myślą o tym samym. Sam nie wiedział jak to było możliwe. Po prostu czuł. Jak wtedy gdy stawał się wilkiem, gdzie uczucia rządziły tamtym światem. Tutaj było podobnie. Tylko... Inaczej. Morgoth bił się z myślami, gdzie był człowiek odpowiedzialny za to wszystko. Nie spodziewał się żadnej odpowiedzi, bo nawet nie sądził, że może taka być. Gostir mrugnął jednak wciąż mając pysk na wysokości twarzy Yaxley'a i w tej samej chwili ten zobaczył pewne miejsce. Było ponure i oddalone od wszystkiego, czego znał. A jednak wiedział, gdzie było. Zupełnie jakby tam był, jakby kojarzył je z dawno zapomnianego snu. Zmarszczył lekko brwi, ale zaraz domyślił się co to było. Porozumiewali się w jakiś niewyjaśniony sposób. Przecież zaklęcie, które praktykował nie mówiło o podobnych efektach, ale nie zastanawiał się nad tym. Skoro wiedział już gdzie szukać pozostawała jedna rzecz - odesłanie smoka do Peak District. Ten nagle warknął, a ziemia pod stopami zadrżała od potężnego głosu, który wywołał gęsią skórkę. Nie bał się jednak. Wiedział, że nie musi. W odpowiedzi jedynie zmarszczył brwi i spojrzał zdecydowanie na Gostira.
- Musisz wracać - odparł, patrząc w pewnym sensie twardo, ale również i z żalem na swojego podopiecznego. Smok nie poruszył się jeszcze przez moment, ale najwyraźniej czując wyraźne polecenie, wyprostował się, by spojrzeć w niebo. Szarpnął głową niczym wąż, po czym wydobył z siebie długi i przeraźliwy ryk. Nie był to jednak gniew, a zew powracającego do domu. Morgoth zasłonił się dłonią, gdy powietrze zaczęły siekać wielkie skrzydła wywołując silny podmuch. Podniesienie cielska tak wielkiego jak jego zajęło chwilę, ale osiągnął efekt. Był w górze, na niebie. Po raz ostatni rzucił długie spojrzenie na ruiny i zniknął na horyzoncie, lecąc w stronę Peak District. Yaxley stał jeszcze chwilę wpatrując się w dal, aż nie poczuł drżenia wszystkich mięśni i zmęczenia, które kazało mu upaść. Nie zrobił jednak tego, przypominając sobie o Lynn. - Lynn? - wypowiedział słabym głosem, ale zaraz odchrząknął i krzyknął w stronę wyrwy, w której zniknęła. Krzyczał jej imię.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.