Salon z kuchnią
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Salon z kuchnią
Lunara zawsze lubiła dużą przestrzeń i jasne kolory. To dlatego główne pomieszczenia w jej mieszkaniu są połączone. Przestronna kuchnia i przytulny salon tworzą razem komfortowe pomieszczenie, idealne do wypoczynku i przygotowywania posiłków - dla samej Lunary, członków jej sfory ale również dla podopiecznych w rezerwacie, których kobieta uwielbia rozpieszczać.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
| stąd
Charlene spodziewała się raczej, że kobieta odejdzie, gdy tylko wypełniła swój dobry gest wobec przypadkowego kota. W ostatnich czasach ludzie mieli własne problemy i nie każdy pamiętał też o zwierzętach. Od czasu nastania maja pod dom Charlie przychodziło coraz więcej opuszczonych, samotnych kotów, które też ucierpiały na tym wszystkim, co się wydarzyło. Dziewczyna nie mogła ich przyjąć pod swój dach, ale zawsze pamiętała o tym, żeby podrzucić im trochę jedzenia lub dotrzymać towarzystwa, gdy akurat miała na to czas. One też zasługiwały na odrobinę czyjejś uwagi i dobroci.
Ale, spośród kilku przechodzących nieopodal ludzi, ta jedna kobieta zdecydowała się na pomoc osaczonemu przez psa zwierzęciu. Charlene była jej wdzięczna, ale miała nadzieję, że na tym akcie pomocy się zakończy; nie była przygotowana na to, że kobieta ruszy za nią i po chwili weźmie ją na ręce. Charlie zawsze czuła pewną konsternację, kiedy w kociej postaci ktoś ją dotykał i podnosił. Kiedyś została pochwycona przez grupkę mugolskich dzieci, które zaczęły ją głaskać i tarmosić za ogon i wąsy, a ona musiała znosić to cierpliwie, dopóki nie nadarzyła się okazja do ucieczki. To akurat był minus bycia ładnym, uroczym zwierzątkiem które aż się prosiło o głaskanie.
Kocie ciało, choć bardzo zwinne, nie należało do szczególnie silnych, więc nie potrafiła się tak łatwo oswobodzić z mocnego uścisku. Przemiana nie wchodziła w grę; z pewnością przyprawiłaby tę biedną mugolkę (jak myślała) o zawał, a nie chciałaby mieć jej na sumieniu. Musiała więc cierpliwie znieść podniesienie i obcy dotyk na swoim futerku, w nadziei, że niedługo uda jej się uwolnić i uciec. W jej zielonych oczach błysnął wyraz dezaprobaty i niepokoju. Poruszyła się niespokojnie, próbując wysunąć ciało z uścisku dłoni nieznajomej kobiety, ale właśnie wtedy wydarzyło się coś dziwnego, choć dobrze jej znanego w ludzkim wcieleniu. Kobieta teleportowała się wraz z nią, wciąż będącą w postaci kota.
Niedługo później obie znalazły się w jakimś pomieszczeniu. Na ile mogła stwierdzić Charlie, dość sporym i przytulnie urządzonym. Sprawiało raczej miłe wrażenie, chociaż w jej głowie szybko pojawiła się myśl, że nawet nie wiedziała, gdzie teraz są i czy to nadal był Londyn. Ale już nie mogła mieć żadnych wątpliwości, że nieznajoma jest czarownicą i najwyraźniej zabrała ją do swojego domu, postanawiając pomóc zranionemu zwierzęciu. Ale Charlene prawdopodobnie zrobiłaby dokładnie to samo, gdyby znalazła wybiedzonego, rannego kota. Chciałaby go zabrać i opatrzyć, nie potrafiąc zachować obojętności wobec zwierzęcia w potrzebie, a zwłaszcza takiego, z którym ze względu na swoje drugie kocie „ja”, czuła pewną więź.
Dopiero tam udało jej się oswobodzić. Opadła na ziemię, a jej łapki dotknęły podłogi. Natychmiast zaczęła się rozglądać, próbując wyczuć, że jest bezpiecznie. Sądząc po tym bezinteresownym akcie pomocy, kobieta sprawiała wrażenie dobrej osoby; ale czy nadal byłaby taka, gdyby się okazało, że zabrany kot wcale nie jest kotem? Ostatnie tygodnie nauczyły ją, że nie powinna być tak ufna wobec nieznajomych, a tutaj wchodziła w grę kwestia jej bezpieczeństwa, dlatego jeszcze się nie przemieniła. Wahała się, bo nie miała pewności, jak kobieta zareaguje na widok przemiany i czy nie potraktuje oszukańczej kotki jakimś zaklęciem. Nawet jeśli jako czarownica na pewno wiedziała o istnieniu animagów, to widok obcej osoby materializującej się w jej domu mógł wywołać bardzo różne reakcje, zwłaszcza w takich czasach. Dlatego umknęła w kąt pokoju, by odrobinę zyskać na czasie i zacząć wymyślać, co powie, kiedy już zdecyduje zmienić się z powrotem w siebie.
Charlene spodziewała się raczej, że kobieta odejdzie, gdy tylko wypełniła swój dobry gest wobec przypadkowego kota. W ostatnich czasach ludzie mieli własne problemy i nie każdy pamiętał też o zwierzętach. Od czasu nastania maja pod dom Charlie przychodziło coraz więcej opuszczonych, samotnych kotów, które też ucierpiały na tym wszystkim, co się wydarzyło. Dziewczyna nie mogła ich przyjąć pod swój dach, ale zawsze pamiętała o tym, żeby podrzucić im trochę jedzenia lub dotrzymać towarzystwa, gdy akurat miała na to czas. One też zasługiwały na odrobinę czyjejś uwagi i dobroci.
Ale, spośród kilku przechodzących nieopodal ludzi, ta jedna kobieta zdecydowała się na pomoc osaczonemu przez psa zwierzęciu. Charlene była jej wdzięczna, ale miała nadzieję, że na tym akcie pomocy się zakończy; nie była przygotowana na to, że kobieta ruszy za nią i po chwili weźmie ją na ręce. Charlie zawsze czuła pewną konsternację, kiedy w kociej postaci ktoś ją dotykał i podnosił. Kiedyś została pochwycona przez grupkę mugolskich dzieci, które zaczęły ją głaskać i tarmosić za ogon i wąsy, a ona musiała znosić to cierpliwie, dopóki nie nadarzyła się okazja do ucieczki. To akurat był minus bycia ładnym, uroczym zwierzątkiem które aż się prosiło o głaskanie.
Kocie ciało, choć bardzo zwinne, nie należało do szczególnie silnych, więc nie potrafiła się tak łatwo oswobodzić z mocnego uścisku. Przemiana nie wchodziła w grę; z pewnością przyprawiłaby tę biedną mugolkę (jak myślała) o zawał, a nie chciałaby mieć jej na sumieniu. Musiała więc cierpliwie znieść podniesienie i obcy dotyk na swoim futerku, w nadziei, że niedługo uda jej się uwolnić i uciec. W jej zielonych oczach błysnął wyraz dezaprobaty i niepokoju. Poruszyła się niespokojnie, próbując wysunąć ciało z uścisku dłoni nieznajomej kobiety, ale właśnie wtedy wydarzyło się coś dziwnego, choć dobrze jej znanego w ludzkim wcieleniu. Kobieta teleportowała się wraz z nią, wciąż będącą w postaci kota.
Niedługo później obie znalazły się w jakimś pomieszczeniu. Na ile mogła stwierdzić Charlie, dość sporym i przytulnie urządzonym. Sprawiało raczej miłe wrażenie, chociaż w jej głowie szybko pojawiła się myśl, że nawet nie wiedziała, gdzie teraz są i czy to nadal był Londyn. Ale już nie mogła mieć żadnych wątpliwości, że nieznajoma jest czarownicą i najwyraźniej zabrała ją do swojego domu, postanawiając pomóc zranionemu zwierzęciu. Ale Charlene prawdopodobnie zrobiłaby dokładnie to samo, gdyby znalazła wybiedzonego, rannego kota. Chciałaby go zabrać i opatrzyć, nie potrafiąc zachować obojętności wobec zwierzęcia w potrzebie, a zwłaszcza takiego, z którym ze względu na swoje drugie kocie „ja”, czuła pewną więź.
Dopiero tam udało jej się oswobodzić. Opadła na ziemię, a jej łapki dotknęły podłogi. Natychmiast zaczęła się rozglądać, próbując wyczuć, że jest bezpiecznie. Sądząc po tym bezinteresownym akcie pomocy, kobieta sprawiała wrażenie dobrej osoby; ale czy nadal byłaby taka, gdyby się okazało, że zabrany kot wcale nie jest kotem? Ostatnie tygodnie nauczyły ją, że nie powinna być tak ufna wobec nieznajomych, a tutaj wchodziła w grę kwestia jej bezpieczeństwa, dlatego jeszcze się nie przemieniła. Wahała się, bo nie miała pewności, jak kobieta zareaguje na widok przemiany i czy nie potraktuje oszukańczej kotki jakimś zaklęciem. Nawet jeśli jako czarownica na pewno wiedziała o istnieniu animagów, to widok obcej osoby materializującej się w jej domu mógł wywołać bardzo różne reakcje, zwłaszcza w takich czasach. Dlatego umknęła w kąt pokoju, by odrobinę zyskać na czasie i zacząć wymyślać, co powie, kiedy już zdecyduje zmienić się z powrotem w siebie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Spodziewała się oburzonych miauknięć i może nawet podrapania. Doskonale wiedziała, że zwierzaki potrafiły mieć swoje humory, preferencje i bardzo mocno zarysowane charaktery. Nie była w stanie powiedzieć w stu procentach, czy kot, którego napotkała, był czyimś pupilkiem czy też uliczną znajdą - futerko miał błyszczące i puchate, ale brakowało mu obróżki. Nie wiedziała więc czy zwierzę było przyzwyczajone do ludzkiego dotyku i podejrzewała, że może zostać podrapana. Gdyby jednak przejmowała się takimi drobnostkami, na pewno nie opiekowałaby się hipogryfami! A przecież w porównaniu z tymi potężnymi stworzeniami drobny kotek był drobnostką. Lunara miała rzecz jasna zamiar "odstawić" zwierzę tam, skąd je wzięła... ale dopiero kiedy jego łapka zostanie odpowiednio opatrzona oraz zaleczona. W końcu mógł to być czyjś pupil a ona nie chciała pozbawiać kogoś futerkowego przyjaciela, poprzez wypuszczenie go w Salisbury! Ponoć koty to bardzo mądre stworzenia i potrafiły wracać do domu nawet wywiezione wiele mil dalej, ona nie zamierzała jednak tak ryzykować.
Kiedy już znalazły się obie w domu, Lunara przykazała kotu: "Poczekaj tuta grzecznie" a sama ruszyła do kuchni. Nuciła cicho pod nosem, odkładając na krzesło swoją torbę i sięgając do odpowiednich szafek. O ile się nie myliła, miała gdzieś jeszcze resztki maści na takie drobne zranienia. Och, gdyby miała ją przy sobie w Londynie, nie musiałaby tachać kota aż tutaj! No ale skąd mogła wiedzieć, że spotka się z takim przypadkiem? No, ale z zaistniałą sytuacją poradzi sobie raz dwa, wystarczy że tylko sięgnie po ten słoiczek, schowany oczywiście na samym tyle szafki...
- Jest! - mruknęła, zaciskając palce na słoiczku. - Kici, kici. Gdzie się schowałeś futrzaku?
Sama nie potrafiła warzyć eliksirów i maści, musiała zawsze kupować je od alchemików tutaj lub w Londynie. Ceny nie były niskie, ale nie mogła się bez części z nich obyć, ot, na przykład bez takiej maści z wodnej gwiazdy. Idealnie leczyła rany, więc to właśnie ją Lunara chciała wykorzystać by zaleczyć łapkę kotki. Wróciła więc do salonu, rozglądając się za zwierzakiem. Może uda jej się zrobić to wszystko w miarę sprawnie i będzie miała jeszcze czas wrócić do Londynu, załatwić tę ostatnią sprawę w Ministerstwie? Jeśli tylko ten kot przestanie się bawić w chowanego...
Kiedy już znalazły się obie w domu, Lunara przykazała kotu: "Poczekaj tuta grzecznie" a sama ruszyła do kuchni. Nuciła cicho pod nosem, odkładając na krzesło swoją torbę i sięgając do odpowiednich szafek. O ile się nie myliła, miała gdzieś jeszcze resztki maści na takie drobne zranienia. Och, gdyby miała ją przy sobie w Londynie, nie musiałaby tachać kota aż tutaj! No ale skąd mogła wiedzieć, że spotka się z takim przypadkiem? No, ale z zaistniałą sytuacją poradzi sobie raz dwa, wystarczy że tylko sięgnie po ten słoiczek, schowany oczywiście na samym tyle szafki...
- Jest! - mruknęła, zaciskając palce na słoiczku. - Kici, kici. Gdzie się schowałeś futrzaku?
Sama nie potrafiła warzyć eliksirów i maści, musiała zawsze kupować je od alchemików tutaj lub w Londynie. Ceny nie były niskie, ale nie mogła się bez części z nich obyć, ot, na przykład bez takiej maści z wodnej gwiazdy. Idealnie leczyła rany, więc to właśnie ją Lunara chciała wykorzystać by zaleczyć łapkę kotki. Wróciła więc do salonu, rozglądając się za zwierzakiem. Może uda jej się zrobić to wszystko w miarę sprawnie i będzie miała jeszcze czas wrócić do Londynu, załatwić tę ostatnią sprawę w Ministerstwie? Jeśli tylko ten kot przestanie się bawić w chowanego...
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Charlene była po prostu zbyt zdziwiona, by jakoś konkretniej zareagować, zanim dłonie uchwyciły ją tak, że miała bardzo ograniczoną możliwość poruszania się. Być może prawdziwy kot zareagowałby bardziej instynktownie na takie schwytanie wbrew woli, ale Charlie wciąż rozumowała także ludzkimi kategoriami. Poza tym nie należała do bardzo dużych i silnych kotów, była kotką o drobnej, smukłej budowie.
A już po chwili na reakcję było po prostu za późno, bo kobieta zaraz teleportowała się wraz z nią, uświadamiając ją, że się myliła, zakładając, że ma do czynienia z mugolką. Dopiero w mieszkaniu nieznajomej udało jej się wymknąć, a bystre, kocie oczy zaczęły wypatrywać potencjalnych zagrożeń oraz ewentualnych dróg wyjścia, którymi mogłaby uciec, gdyby się okazało, że coś jest nie tak. Byli w końcu czarodzieje, którzy uprowadzali drobne zwierzęta, jak koty, żeby eksperymentować na nich z zaklęciami czy eliksirami, co jej samej wydawało się obrzydliwe, ale wiedziała, że takie rzeczy się zdarzały. Że są czarodzieje, którzy bez skrupułów potrafią testować różne paskudztwa na niewinnych zwierzętach.
Czasami w kociej postaci błąkała się po mieście, zdarzało jej się też odwiedzać ludzi, którzy z jakiegoś powodu ją zaciekawili, trochę z ciekawości, a trochę z chęci przetestowania swojej kociej formy i kamuflażu, który dawała. Wiedziała, że animagia może się jej przydać nie tylko dla niej samej. Będąc kotem, mogła patrzeć na świat w inny sposób, ale miała oczy i uszy otwarte na możliwe zagrożenia, zresztą w tym ciele całkiem łatwo było się zorientować, z kim ma do czynienia. Przy kocie ludzie pozwalali sobie na więcej, niż mogli sobie pozwolić przy drugiej osobie. Nie silili się na udawanie i wymyślne intrygi, skoro widzieli tylko zwykłą kotkę, jakich wiele. Łatwiej było zobaczyć, kto jest dobry, a na kogo należy uważać, bo często poznawało się ludzi nie po tym, jak odnosili się do równych sobie, a po tym, jak traktowali zwierzęta.
Pytanie, do jakiej kategorii należała ta kobieta, która uratowała ją przed psem i zabrała do swojego domu?
Schowała się w kącie, gdy tylko kobieta na chwilę wyszła, wyraźnie czegoś szukając. W kocim ciele łatwo było znajdować potencjalne kryjówki, potrafiła wciskać się wszędzie, gdzie tylko mieściła się jej głowa. Siedziała tak przez dłuższą chwilę między ścianą a jakimś meblem, zastanawiając się intensywnie nad tym, co powinna zrobić, czy powinna okazać nieznajomej takie zaufanie. Może powinna pozostać kotem do samego końca i jako kot się stąd wymknąć? Niestety jej łapka krwawiła coraz mocniej, co w kociej postaci było dla niej mocniej odczuwalne. To był jeden z powodów, dla których coraz bardziej rozważała zmienienie się w siebie, zanim dalsza utrata krwi i tak wymusi na jej organizmie przemianę w momencie, którego wcale nie wybierze sama. Nie była jeszcze bardzo zaawansowanym animagiem i wciąż nie potrafiła perfekcyjnie się kontrolować, choć pracowała nad tym intensywnie.
Kobieta zaczęła jej szukać. Ze swojej kryjówki słyszała jej nawoływanie i widziała, jak nieznajoma rozgląda się za nią, ściskając w dłoni jakiś słoiczek, być może z maścią. Tak jej się wydawało, biorąc pod uwagę, że sama często robiła lecznicze specyfiki. Gdy ta znalazła się bliżej jej kryjówki, wyczulonym kocim węchem mogła wyczuć nikłą, ale bardzo znajomą woń maści z wodnej gwiazdy. Nie dalej jak wczoraj warzyła jej zapasik.
Wysunęła się z kryjówki, patrząc prosto na kobietę. I nagle postanowiła zaryzykować, mając nadzieję, że kobieta nie miotnie w nią jakimś zaklęciem. Już po chwili na podłodze zamiast kotki kucała drobna dziewczyna, nie wyglądająca nawet na swoje niecałe dwadzieścia trzy lata, zwłaszcza teraz, gdy była tak blada, a jej jasne włosy sterczały w nieładzie wokół piegowatej twarzy. Błyszczące, zielone oczy były bardzo podobne do oczu kotki, którą była jeszcze chwilę temu.
- Ja wytłumaczę – zaczęła nieśmiało, wstając i unosząc lekko ręce w geście mającym pokazywać pokojowe zamiary. Wtedy spojrzała na swoją dłoń i zauważyła na niej krew sączącą się wciąż z przecięcia w jej wnętrzu, więc schowała ją do kieszeni, jakby z zawstydzeniem. – Nie mam złych zamiarów. Tamten pies zupełnie mnie zaskoczył podczas spaceru. Nie przemieniłam się w parku, bo wokół byli mugole... i myślałam, że pani też jest jedną z nich, póki nie teleportowała nas tutaj – mówiła, nieco się plącząc; ta sytuacja była dość dziwaczna i niezręczna. – Nie chcę sprawiać kłopotu. Jeśli pani chce, zaraz sobie stąd pójdę – dodała, wciąż ją obserwując z pewnym wahaniem.
A już po chwili na reakcję było po prostu za późno, bo kobieta zaraz teleportowała się wraz z nią, uświadamiając ją, że się myliła, zakładając, że ma do czynienia z mugolką. Dopiero w mieszkaniu nieznajomej udało jej się wymknąć, a bystre, kocie oczy zaczęły wypatrywać potencjalnych zagrożeń oraz ewentualnych dróg wyjścia, którymi mogłaby uciec, gdyby się okazało, że coś jest nie tak. Byli w końcu czarodzieje, którzy uprowadzali drobne zwierzęta, jak koty, żeby eksperymentować na nich z zaklęciami czy eliksirami, co jej samej wydawało się obrzydliwe, ale wiedziała, że takie rzeczy się zdarzały. Że są czarodzieje, którzy bez skrupułów potrafią testować różne paskudztwa na niewinnych zwierzętach.
Czasami w kociej postaci błąkała się po mieście, zdarzało jej się też odwiedzać ludzi, którzy z jakiegoś powodu ją zaciekawili, trochę z ciekawości, a trochę z chęci przetestowania swojej kociej formy i kamuflażu, który dawała. Wiedziała, że animagia może się jej przydać nie tylko dla niej samej. Będąc kotem, mogła patrzeć na świat w inny sposób, ale miała oczy i uszy otwarte na możliwe zagrożenia, zresztą w tym ciele całkiem łatwo było się zorientować, z kim ma do czynienia. Przy kocie ludzie pozwalali sobie na więcej, niż mogli sobie pozwolić przy drugiej osobie. Nie silili się na udawanie i wymyślne intrygi, skoro widzieli tylko zwykłą kotkę, jakich wiele. Łatwiej było zobaczyć, kto jest dobry, a na kogo należy uważać, bo często poznawało się ludzi nie po tym, jak odnosili się do równych sobie, a po tym, jak traktowali zwierzęta.
Pytanie, do jakiej kategorii należała ta kobieta, która uratowała ją przed psem i zabrała do swojego domu?
Schowała się w kącie, gdy tylko kobieta na chwilę wyszła, wyraźnie czegoś szukając. W kocim ciele łatwo było znajdować potencjalne kryjówki, potrafiła wciskać się wszędzie, gdzie tylko mieściła się jej głowa. Siedziała tak przez dłuższą chwilę między ścianą a jakimś meblem, zastanawiając się intensywnie nad tym, co powinna zrobić, czy powinna okazać nieznajomej takie zaufanie. Może powinna pozostać kotem do samego końca i jako kot się stąd wymknąć? Niestety jej łapka krwawiła coraz mocniej, co w kociej postaci było dla niej mocniej odczuwalne. To był jeden z powodów, dla których coraz bardziej rozważała zmienienie się w siebie, zanim dalsza utrata krwi i tak wymusi na jej organizmie przemianę w momencie, którego wcale nie wybierze sama. Nie była jeszcze bardzo zaawansowanym animagiem i wciąż nie potrafiła perfekcyjnie się kontrolować, choć pracowała nad tym intensywnie.
Kobieta zaczęła jej szukać. Ze swojej kryjówki słyszała jej nawoływanie i widziała, jak nieznajoma rozgląda się za nią, ściskając w dłoni jakiś słoiczek, być może z maścią. Tak jej się wydawało, biorąc pod uwagę, że sama często robiła lecznicze specyfiki. Gdy ta znalazła się bliżej jej kryjówki, wyczulonym kocim węchem mogła wyczuć nikłą, ale bardzo znajomą woń maści z wodnej gwiazdy. Nie dalej jak wczoraj warzyła jej zapasik.
Wysunęła się z kryjówki, patrząc prosto na kobietę. I nagle postanowiła zaryzykować, mając nadzieję, że kobieta nie miotnie w nią jakimś zaklęciem. Już po chwili na podłodze zamiast kotki kucała drobna dziewczyna, nie wyglądająca nawet na swoje niecałe dwadzieścia trzy lata, zwłaszcza teraz, gdy była tak blada, a jej jasne włosy sterczały w nieładzie wokół piegowatej twarzy. Błyszczące, zielone oczy były bardzo podobne do oczu kotki, którą była jeszcze chwilę temu.
- Ja wytłumaczę – zaczęła nieśmiało, wstając i unosząc lekko ręce w geście mającym pokazywać pokojowe zamiary. Wtedy spojrzała na swoją dłoń i zauważyła na niej krew sączącą się wciąż z przecięcia w jej wnętrzu, więc schowała ją do kieszeni, jakby z zawstydzeniem. – Nie mam złych zamiarów. Tamten pies zupełnie mnie zaskoczył podczas spaceru. Nie przemieniłam się w parku, bo wokół byli mugole... i myślałam, że pani też jest jedną z nich, póki nie teleportowała nas tutaj – mówiła, nieco się plącząc; ta sytuacja była dość dziwaczna i niezręczna. – Nie chcę sprawiać kłopotu. Jeśli pani chce, zaraz sobie stąd pójdę – dodała, wciąż ją obserwując z pewnym wahaniem.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Kot mógł się schować wszędzie. Lunara już podczas poszukiwań maści zganiła samą siebie, że wypuściła zwierzę, które przecież z pewnością będzie nieco skołowane po takim przeżyciu - w końcu czarodzieje zwykle nie teleportowali się nigdzie ze swoimi zwierzakami, jeśli już, to raczej korzystali z sieci fiuu. No i taki skołowany kot mógł się skryć pod każdym niemal meblem - a Lunara miała ich w swoim salonie wcale niemało: a to stolik z narzutą, a to fotel a obok kanapa. Do tego obce zapachy i dźwięki. A pomyślałby kto, że jak już opiekowała się tymi hipogryfami, to byłaby być nieco mądrzejsza i nieco wnikliwiej potrafiłaby analizować umysł zwierzęcia. Przecież taki wystraszony kot ze swojego kąta nieprędko wyjdzie. A mogła go przecież cały czas ściskać pod pachą podczas przeszukiwania szafki, krew na ubraniu z rozciętej łapki nie była jej straszna! Ech, jak widać każdy czasem popełnia błędy, Lunara miała tylko nadzieję, że jednak jakoś uda jej się wyciągnąć kotkę z jej kryjówki. Nie nastawiała się jednak na szybki sukces, dlatego też zdziwiła się, kiedy zobaczyła, jak spomiędzy ściany a jednego z mebli nagle wyłania się kocia sylwetka. I nim zdążyła się chociażby uśmiechnąć, że cała operacja przebiegnie sprawnie, nie mówiąc już o pochyleniu się nad zwierzakiem by obejrzeć tę skaleczoną łapę, futrzak zaczął się rozrastać. Zaskoczona Lunara istotnie, odruchowo wyciągnęła różdżkę, którą przecież zawsze miała pod ręką - jak chyba każdy czarodziej. Wycelowała nią nawet w kobietę, klęczącą na jej dywanie, żadnym zaklęciem na szczęście nie miotnęła. Może bywała porywcza, ale nie aż tak - rzucanie uroków w swoim własnym domu, do tego na oślep, nie było w jej stylu. Tym bardziej że już po chwili do umysłu Lunary dotarło, co się właściwie stało. Kot zamienił się w kobietę. Och, no przecież nie powinna być aż tak zaskoczona. To oczywiste, że natknęła się na animaga...
Zaraz opuściła różdżkę.
- Och, na brodę Merlina - mruknęła, nerwowo łapiąc drewno z ostrokrzewu w obie dłonie - A to ci dopiero historia. - przez kilka chwil spoglądała na dziewczynę nieco podejrzliwie. Nie było to wcale wynikiem tego, że oto nagle kot, którego chciała uratować okazał się być animagiem (chociaż trochę też) ale raczej jej wrodzoną ostrożnością. Istotnie, ludzie w towarzystwie zwierząt zachowywali się zupełnie inaczej, nie bali się o swoje sekrety, dużo łatwiej okazywali swoje prawdziwe "ja". Nawet czarodzieje, którzy przecież wiedzieli o istnieniu animagii, czasem zapominali, że gdy natkną się na jakiegoś futrzaka, to pod przykrywką kłów, pazurów i ogona, może się kryć inny człowiek. A Lunara miała dość istotny sekret i przez kilka sekund próbowała na szybko przypomnieć sobie, czy kobieta mogła zobaczyć coś, czego nie powinna - na szczęście szybko doszła do wniosku, że nie ma powodów do obaw. Schowała więc różdżkę do kieszeni i lekko potrząsnęła głową, jakby otrząsając się z zaskoczenia. Przywołała na twarz zakłopotany uśmiech. - W takim razie należą się pani przeprosiny z mojej strony. Na pewno musiała się pani najeść strachu, będąc ofiarą takiego niecodziennego wydarzenia! Nie zamierzam tu pani przetrzymywać, może pani oczywiście w każdej chwili wrócić do Londynu... tylko najpierw zajmiemy się tym, dobrze? - ostatnie zdanie wypowiedziała, wyciągając dłoń ku zranionej ręce dziewczyny. Sytuacja istotnie, była niezręczna, ale skoro już przez przypadek przytargała tu tę kobietę, to raną też się zajmie.
Zaraz opuściła różdżkę.
- Och, na brodę Merlina - mruknęła, nerwowo łapiąc drewno z ostrokrzewu w obie dłonie - A to ci dopiero historia. - przez kilka chwil spoglądała na dziewczynę nieco podejrzliwie. Nie było to wcale wynikiem tego, że oto nagle kot, którego chciała uratować okazał się być animagiem (chociaż trochę też) ale raczej jej wrodzoną ostrożnością. Istotnie, ludzie w towarzystwie zwierząt zachowywali się zupełnie inaczej, nie bali się o swoje sekrety, dużo łatwiej okazywali swoje prawdziwe "ja". Nawet czarodzieje, którzy przecież wiedzieli o istnieniu animagii, czasem zapominali, że gdy natkną się na jakiegoś futrzaka, to pod przykrywką kłów, pazurów i ogona, może się kryć inny człowiek. A Lunara miała dość istotny sekret i przez kilka sekund próbowała na szybko przypomnieć sobie, czy kobieta mogła zobaczyć coś, czego nie powinna - na szczęście szybko doszła do wniosku, że nie ma powodów do obaw. Schowała więc różdżkę do kieszeni i lekko potrząsnęła głową, jakby otrząsając się z zaskoczenia. Przywołała na twarz zakłopotany uśmiech. - W takim razie należą się pani przeprosiny z mojej strony. Na pewno musiała się pani najeść strachu, będąc ofiarą takiego niecodziennego wydarzenia! Nie zamierzam tu pani przetrzymywać, może pani oczywiście w każdej chwili wrócić do Londynu... tylko najpierw zajmiemy się tym, dobrze? - ostatnie zdanie wypowiedziała, wyciągając dłoń ku zranionej ręce dziewczyny. Sytuacja istotnie, była niezręczna, ale skoro już przez przypadek przytargała tu tę kobietę, to raną też się zajmie.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Charlie nie była pewna, czy postępowała słusznie. Czasem jednak wciąż była zbyt ufna, zbyt mocno chciała wierzyć, że ludzie w gruncie rzeczy są dobrzy – nawet jeśli niektórzy błądzili i robili złe rzeczy, nie chciała automatycznie skreślać wszystkich, których napotykała na drodze i paranoicznie doszukiwać się w każdym złych intencji. Widok dobra, nawet drobnego, zawsze podnosił ją na duchu, zwłaszcza w ostatnich czasach. Nie każdy zatrzymałby się, żeby pomóc zwykłemu zwierzęciu. Większość ludzi przeszłaby obojętnie, zajęta własnymi problemami.
A potem sytuacja nieoczekiwanie potoczyła się dalej, gdy kobieta nie tylko uratowała ją przed psem, ale i zabrała ze sobą, tym samym pokazując, że była czarownicą. Decyzję o przemianie w siebie przypieczętował jednak upływ krwi i obawa przed utratą kontroli nad przemianą. Nie była pewna, jak to działa, bo jak dotąd raczej nie miała okazji się mocniej zranić jako kot i zwykle nie spotykało jej nic gorszego niż błoto na futerku czy złapanie przez mugolskie dzieci, które zaczęły ją tarmosić, pewne że schwytały prawdziwego kota. Prawdę mówiąc nie znała pełnych możliwości swoich zdolności, bo nawet po opanowaniu przemiany to było coś, co poznawało się i rozwijało latami.
Przemiana zapewne z boku wyglądała dziwacznie, choć sama nie miała okazji siebie wtedy widzieć. Na szczęście wracając do ludzkiej postaci nie pojawiała się naga; wtedy przemiany przy świadkach byłyby dość problematyczne. Niemniej jednak widok rozrastającego się kota, który po chwili zmaterializował się w nieco wymiętą i bladą dziewczynę, i tak mógł budzić konsternację. Nie mogła więc winić nieznajomej o to, że wyciągnęła różdżkę. Sama choć była animagiem pewnie też by się wystraszyła, gdyby jakiś kot nagle zmienił się przy niej w człowieka. Och, chyba też musiała bardziej uważać na sierściuchy pałętające się w okolicach jej domu, choć wiedziała też, że animagowie byli rzadkością. Niewielu czarodziejów było w stanie opanować umiejętność przemiany w zwierzę, bo była to jedna z trudniejszych umiejętności. Dla niej samej mogło więc być prawdziwym powodem do dumy, że opanowała tę zdolność w tak młodym wieku.
- Wiem, że to musi dziwnie wyglądać z boku. Ale najwyraźniej bardzo przekonująco udawałam kota – podsumowała, patrząc, jak kobieta opuszcza różdżkę, najwyraźniej nie zamierzając potraktować jej żadnym urokiem. – Przyznaję... że trochę się wystraszyłam, kiedy mnie pani zabrała. Tego się nie spodziewałam... w ogóle nie spodziewałam się tego, że ktoś pomoże mi uwolnić się od tamtego psa.
Niezranioną dłonią nerwowo poprawiła jasne kosmyki. Czujne, zielone oczy uważnie obserwowały kobietę w podobny sposób jak wcześniej robiła to kotka. Po chwili wahania zdecydowała się wyjąć dłoń i wyciągnąć ją w kierunku kobiety. Rana w jej wnętrzu nie była bardzo głęboka, ale krwawiła i piekła nieprzyjemnie. Niestety, mimo umiejętności warzenia leczniczych mikstur nie nauczyła się leczniczych zaklęć. Może powinna kiedyś to nadrobić, w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości.
- Jest pani uzdrowicielką? – zapytała. Nie kojarzyła jej z Munga, ale wiedziała, że bywali ludzie, którzy kończyli trzyletnie szkolenie podstawowe i nie zostawali na specjalizacji. Byli też i tacy, którzy uczyli się podstaw leczenia czy alchemii na własną rękę. Sama już przed kursem wiele się nauczyła i pójście na niego było właściwie formalnością, czymś, co miało udoskonalić jej umiejętności i dać jej pracę w miejscu, w którym alchemicy byli szczególnie cenni.
- Tak czy inaczej... Dziękuję za chęć pomocy – powiedziała jeszcze. Niezależnie od tego, jak to wszystko wyglądało i jak niezręcznie się czuła, chciała podziękować nieznajomej, że bezinteresownie pomogła rannej kotce, i nawet po przemianie nie potraktowała jej zaklęciem a dalej była skora do pomocy.
A potem sytuacja nieoczekiwanie potoczyła się dalej, gdy kobieta nie tylko uratowała ją przed psem, ale i zabrała ze sobą, tym samym pokazując, że była czarownicą. Decyzję o przemianie w siebie przypieczętował jednak upływ krwi i obawa przed utratą kontroli nad przemianą. Nie była pewna, jak to działa, bo jak dotąd raczej nie miała okazji się mocniej zranić jako kot i zwykle nie spotykało jej nic gorszego niż błoto na futerku czy złapanie przez mugolskie dzieci, które zaczęły ją tarmosić, pewne że schwytały prawdziwego kota. Prawdę mówiąc nie znała pełnych możliwości swoich zdolności, bo nawet po opanowaniu przemiany to było coś, co poznawało się i rozwijało latami.
Przemiana zapewne z boku wyglądała dziwacznie, choć sama nie miała okazji siebie wtedy widzieć. Na szczęście wracając do ludzkiej postaci nie pojawiała się naga; wtedy przemiany przy świadkach byłyby dość problematyczne. Niemniej jednak widok rozrastającego się kota, który po chwili zmaterializował się w nieco wymiętą i bladą dziewczynę, i tak mógł budzić konsternację. Nie mogła więc winić nieznajomej o to, że wyciągnęła różdżkę. Sama choć była animagiem pewnie też by się wystraszyła, gdyby jakiś kot nagle zmienił się przy niej w człowieka. Och, chyba też musiała bardziej uważać na sierściuchy pałętające się w okolicach jej domu, choć wiedziała też, że animagowie byli rzadkością. Niewielu czarodziejów było w stanie opanować umiejętność przemiany w zwierzę, bo była to jedna z trudniejszych umiejętności. Dla niej samej mogło więc być prawdziwym powodem do dumy, że opanowała tę zdolność w tak młodym wieku.
- Wiem, że to musi dziwnie wyglądać z boku. Ale najwyraźniej bardzo przekonująco udawałam kota – podsumowała, patrząc, jak kobieta opuszcza różdżkę, najwyraźniej nie zamierzając potraktować jej żadnym urokiem. – Przyznaję... że trochę się wystraszyłam, kiedy mnie pani zabrała. Tego się nie spodziewałam... w ogóle nie spodziewałam się tego, że ktoś pomoże mi uwolnić się od tamtego psa.
Niezranioną dłonią nerwowo poprawiła jasne kosmyki. Czujne, zielone oczy uważnie obserwowały kobietę w podobny sposób jak wcześniej robiła to kotka. Po chwili wahania zdecydowała się wyjąć dłoń i wyciągnąć ją w kierunku kobiety. Rana w jej wnętrzu nie była bardzo głęboka, ale krwawiła i piekła nieprzyjemnie. Niestety, mimo umiejętności warzenia leczniczych mikstur nie nauczyła się leczniczych zaklęć. Może powinna kiedyś to nadrobić, w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości.
- Jest pani uzdrowicielką? – zapytała. Nie kojarzyła jej z Munga, ale wiedziała, że bywali ludzie, którzy kończyli trzyletnie szkolenie podstawowe i nie zostawali na specjalizacji. Byli też i tacy, którzy uczyli się podstaw leczenia czy alchemii na własną rękę. Sama już przed kursem wiele się nauczyła i pójście na niego było właściwie formalnością, czymś, co miało udoskonalić jej umiejętności i dać jej pracę w miejscu, w którym alchemicy byli szczególnie cenni.
- Tak czy inaczej... Dziękuję za chęć pomocy – powiedziała jeszcze. Niezależnie od tego, jak to wszystko wyglądało i jak niezręcznie się czuła, chciała podziękować nieznajomej, że bezinteresownie pomogła rannej kotce, i nawet po przemianie nie potraktowała jej zaklęciem a dalej była skora do pomocy.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
- Uzdrowicielką? - powtórzyła, uśmiechając się pod nosem i oglądając dokładnie dłoń nieznajomej. No tak, dziewczyna mogła odnieść takie wrażenie, ale Lunara sama w świecie by się tak nie nazwała. Potrafiła zbyt mało w tej kwestii. Taki tytuł można było przyznać jej matce, ona bowiem zajmowała się leczeniem ludzi zawodowo - chociaż również nie pracowała w Świętym Mungu, przyjmowała ludzi w swoim domu. Greyback nauczyła się od niej tego i owego - Nie, znam tylko kilka zaklęć leczących. Opiekuję się zwierzętami z tutejszego rezerwatu. Przy takiej pracy przydaje się czasem nieco wiedzy medycznej. - uśmiechnęła się, wyciągając chusteczkę i delikatnie ścierając krew z rozcięcia na dłoni dziewczyny. Zaraz potem odkręciła w końcu wieczko maści i sprawnymi ruchami wtarła ją w ranę. Zazwyczaj zdecydowałaby się raczej na rzucenie zaklęcia... zarówno ludzie jak i zwierzęta często niecierpliwili się, gdy trzeba było dostać się do skaleczenia i na dodatek coś w nie wsmarowywać. Hipogryfy szczególnie nie miały do tego cierpliwości. Użycie różdżki było zdecydowanie szybsze, zwykle starczyło proste Curatio Vulnera i po ranie nie było śladu. Jednak teraz, gdy na świecie rozpanoszyły się anomalie, Lunara postanowiła częściej korzystać z kremów, maści i eliksirów - chociaż musiała je zamawiać, bo za nic nie potrafiła ich przyrządzać samemu. Było to męczące, ale nie sprawiało żadnych nieprzyjemnych niespodzianek. - I gotowe. - Uśmiechnęła się, zakręcając słoiczek. Ten konkretny specyfik Lunara lubiła wyjątkowo. Miał dość charakterystyczny zapach, ale działał szybko i bardzo skutecznie. Na szczęście na co dzień jej podopieczni nie robili sobie poważniejszych krzywd, dzięki czemu nie musiała korzystać z niczego mocniejszego.
Słoik z maścią już po chwili wylądował ponownie w szafce, a na kuchence stanął czajnik wypełniony wodą. Lunara wciąż czuła się odrobinę winna sprowadzenia kobiety do swojego domu, nawet jeśli to wszystko był tylko nieszczęśliwy(?) zbieg okoliczności i wypadków. Jej gość wydawał się być w porządku, dziewczyna nie wydawała się mieć urazy, więc i Greyback postanowiła zachowywać się normalnie. - Ludzie powinni nauczyć się więcej empatii. Obcuję ze zwierzętami na co dzień, od nich moglibyśmy się bardzo dużo nauczyć. - stwierdziła, gdy czajnik zaczął wydawać z siebie głośne bulgotanie. - W ramach przeprosin, zapraszam na herbatę. Chyba, że przeszkodziłam pani w drodze w jakieś istotne miejsce? Jesteśmy w Salisbury, ale to wcale nie tak daleko od Londynu, na pewno da pani radę się tam teleportować?
Słoik z maścią już po chwili wylądował ponownie w szafce, a na kuchence stanął czajnik wypełniony wodą. Lunara wciąż czuła się odrobinę winna sprowadzenia kobiety do swojego domu, nawet jeśli to wszystko był tylko nieszczęśliwy(?) zbieg okoliczności i wypadków. Jej gość wydawał się być w porządku, dziewczyna nie wydawała się mieć urazy, więc i Greyback postanowiła zachowywać się normalnie. - Ludzie powinni nauczyć się więcej empatii. Obcuję ze zwierzętami na co dzień, od nich moglibyśmy się bardzo dużo nauczyć. - stwierdziła, gdy czajnik zaczął wydawać z siebie głośne bulgotanie. - W ramach przeprosin, zapraszam na herbatę. Chyba, że przeszkodziłam pani w drodze w jakieś istotne miejsce? Jesteśmy w Salisbury, ale to wcale nie tak daleko od Londynu, na pewno da pani radę się tam teleportować?
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Charlie uśmiechnęła się nieznacznie.
- Chyba też powinnam się nauczyć tych najprostszych czarów – powiedziała, obserwując poczynania kobiety, która oglądała właśnie jej dłoń. Rana lekko zapiekła, ale starała się nie krzywić. Na szczęście szkło, o które się zraniła, nie wbiło się w jej łapkę, bo przy przemianie mogłoby jeszcze bardziej porozcinać jej rękę. – Więc jest pani opiekunką zwierząt? – zapytała jednak z wyraźną ciekawością. Miała duży sentyment do zwierząt, bo podczas dorastania w Tinworth w okolicach często pałętały się różne stworzenia, a przede wszystkim kotowate ściągane jakąś tajemną mocą do jej zwierzęcoustej matki i siostry. Nie była pewna, jak to dokładnie działało, ale było faktem, że koty przychodziły. A Charlie zawsze żałowała, że nie odziedziczyła niezwykłego daru kotoustości, choć dzięki eliksirom, a dużo później animagii, mogła rozmawiać ze swoimi ulubionymi czworonogami. Choć oczywiście na kotach nie kończyła się jej sympatia do zwierząt. Odkąd zamieszkała w Londynie, była regularnym gościem ogrodu magizoologicznego, i być może gdyby nie postanowiła pracować jako alchemik w Mungu, zaoferowałaby swoje umiejętności właśnie temu miejscu. Zwierzęta też potrzebowały czyjejś uwagi i troski, nawet jeśli doskonale radziły sobie same, zwłaszcza te na wolności. Ale anomalie nie pozostały obojętne i dla nich.
Przez cały czas stała spokojnie, pozwalając, by kobieta wytarła jej dłoń z krwi i nałożyła maść, która po chwili ukoiła piekące rozcięcie i krew przestała płynąć, a przecięta skóra zasklepiła się. Ręka niedługo miała wyzdrowieć, a jak pojawi się w Mungu, poprosi jakiegoś uzdrowiciela, by zaleczył ranę do końca. Tam udało się w jakiś sposób opanować anomalie na tyle, by było możliwe rzucanie czarów bez lęku, że obrócą się przeciwko rzucającemu.
- Gdyby potrzebowała pani nowego zapasu podstawowych medykamentów, mogę spróbować coś zaradzić. Chociaż w taki sposób odwdzięczę się za pomoc – zaproponowała, dochodząc do wniosku, że bezinteresownie dobrych ludzi trzeba wspierać. A warzenie takich maści było praktycznie jej codziennością, choć chyba powinna zacząć nosić jakiś słoiczek ze sobą.
- Też lubię zwierzęta. Są wyjątkowe i zgadzam się z tym, że możemy się od nich wiele nauczyć – zgodziła się. Wielu czarodziejów lekceważyło magiczne stworzenia, nie wspominając o zwykłych, niemagicznych zwierzętach, ale było to bardzo mylne podejście. One też były nieodłączną częścią tego świata, a Charlie trudno było przechodzić obojętnie obok ich tragedii. Na miarę swoich możliwości też pomogłaby potrzebującemu kotu lub innemu stworzeniu, bo czuła, że tak trzeba.
- Salisbury? Och, kojarzę to miejsce, ale nie pamiętam, kiedy miałam okazję tu bywać. Myślę, że nic się nie stanie jeśli zostanę jeszcze chwilę – powiedziała, przyjmując propozycję pozostania na herbacie. Miała jeszcze trochę czasu do spotkania zaplanowanego w parku, do którego przybyła wcześniej, chcąc trochę nacieszyć się kocim wcieleniem. Nie znała tej kobiety, ale w jakiś sposób ją zaciekawiła, a herbata mogła być dobrą okazją, by czegoś się o niej dowiedzieć. – Z tym nie powinno być problemu, o ile anomalie nie przeniosą mnie w inne miejsce. W każdym razie, z pewnością dam radę trafić z powrotem do tamtego parku – powiedziała, machinalnie gładząc dłoń i spoglądając na kobietę. – Jestem Charlie – wypaliła nagle, nieco nerwowo bawiąc się brzegiem rękawa.
- Chyba też powinnam się nauczyć tych najprostszych czarów – powiedziała, obserwując poczynania kobiety, która oglądała właśnie jej dłoń. Rana lekko zapiekła, ale starała się nie krzywić. Na szczęście szkło, o które się zraniła, nie wbiło się w jej łapkę, bo przy przemianie mogłoby jeszcze bardziej porozcinać jej rękę. – Więc jest pani opiekunką zwierząt? – zapytała jednak z wyraźną ciekawością. Miała duży sentyment do zwierząt, bo podczas dorastania w Tinworth w okolicach często pałętały się różne stworzenia, a przede wszystkim kotowate ściągane jakąś tajemną mocą do jej zwierzęcoustej matki i siostry. Nie była pewna, jak to dokładnie działało, ale było faktem, że koty przychodziły. A Charlie zawsze żałowała, że nie odziedziczyła niezwykłego daru kotoustości, choć dzięki eliksirom, a dużo później animagii, mogła rozmawiać ze swoimi ulubionymi czworonogami. Choć oczywiście na kotach nie kończyła się jej sympatia do zwierząt. Odkąd zamieszkała w Londynie, była regularnym gościem ogrodu magizoologicznego, i być może gdyby nie postanowiła pracować jako alchemik w Mungu, zaoferowałaby swoje umiejętności właśnie temu miejscu. Zwierzęta też potrzebowały czyjejś uwagi i troski, nawet jeśli doskonale radziły sobie same, zwłaszcza te na wolności. Ale anomalie nie pozostały obojętne i dla nich.
Przez cały czas stała spokojnie, pozwalając, by kobieta wytarła jej dłoń z krwi i nałożyła maść, która po chwili ukoiła piekące rozcięcie i krew przestała płynąć, a przecięta skóra zasklepiła się. Ręka niedługo miała wyzdrowieć, a jak pojawi się w Mungu, poprosi jakiegoś uzdrowiciela, by zaleczył ranę do końca. Tam udało się w jakiś sposób opanować anomalie na tyle, by było możliwe rzucanie czarów bez lęku, że obrócą się przeciwko rzucającemu.
- Gdyby potrzebowała pani nowego zapasu podstawowych medykamentów, mogę spróbować coś zaradzić. Chociaż w taki sposób odwdzięczę się za pomoc – zaproponowała, dochodząc do wniosku, że bezinteresownie dobrych ludzi trzeba wspierać. A warzenie takich maści było praktycznie jej codziennością, choć chyba powinna zacząć nosić jakiś słoiczek ze sobą.
- Też lubię zwierzęta. Są wyjątkowe i zgadzam się z tym, że możemy się od nich wiele nauczyć – zgodziła się. Wielu czarodziejów lekceważyło magiczne stworzenia, nie wspominając o zwykłych, niemagicznych zwierzętach, ale było to bardzo mylne podejście. One też były nieodłączną częścią tego świata, a Charlie trudno było przechodzić obojętnie obok ich tragedii. Na miarę swoich możliwości też pomogłaby potrzebującemu kotu lub innemu stworzeniu, bo czuła, że tak trzeba.
- Salisbury? Och, kojarzę to miejsce, ale nie pamiętam, kiedy miałam okazję tu bywać. Myślę, że nic się nie stanie jeśli zostanę jeszcze chwilę – powiedziała, przyjmując propozycję pozostania na herbacie. Miała jeszcze trochę czasu do spotkania zaplanowanego w parku, do którego przybyła wcześniej, chcąc trochę nacieszyć się kocim wcieleniem. Nie znała tej kobiety, ale w jakiś sposób ją zaciekawiła, a herbata mogła być dobrą okazją, by czegoś się o niej dowiedzieć. – Z tym nie powinno być problemu, o ile anomalie nie przeniosą mnie w inne miejsce. W każdym razie, z pewnością dam radę trafić z powrotem do tamtego parku – powiedziała, machinalnie gładząc dłoń i spoglądając na kobietę. – Jestem Charlie – wypaliła nagle, nieco nerwowo bawiąc się brzegiem rękawa.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
- Hipogryfów, żeby być dokładnym. - uściśliła. Jej zawód był w pewnym sensie połączeniem tego, czym zajmowali się oboje jej rodzice. Co prawda jej ojciec początkowo był łowcą, jednak później zajął się również dbaniem o leśne zwierzęta. Tym sposobem zarówno magiczne jak i niemagiczne stworzenia były jej niezwykle bliskie już od najmłodszych lat. To od rodziców Lunara uczyła się troski i delikatności w kontaktach z braćmi mniejszymi. Nawet kiedy podróżowała, łapiąc się różnych zajęć, zwykle były one związane właśnie z opieką - a to nad kurami w czyimś gospodarstwie, a to z dojeniem krów czy kóz. Miała więc niezwykle bogate doświadczenia, jeśli chodzi o zajmowanie się różnymi stworzeniami. To z kolei przełożyło się na fakt, że bardzo szybko znalazła posadę w tutejszym rezerwacie, szczególnie gdy pokazała tutejszym opiekunom, że w razie potrzeby będzie umiała rzucić proste zaklęcia, leczące zadrapania lub odkażające rany. Wszystko oczywiście pokomplikowało się wraz z wybuchem anomalii, ale życie jakoś musiało toczyć się dalej, prawda?
- Och? Czyżby wiedziała pani gdzie łatwo można dostać taki zapasik? Albo może... sama potrafi je pani tworzyć? - spróbowała odgadnąć. Dziewczyna była bardzo młoda, a alchemia była jednak dość trudną sztuką, ale kto powiedział, że nie można być utalentowanym w młodym wieku? Tym bardziej, że maść z gwiazdy wodnej była - chyba, Lunara oczywiście nie podejmowała się tej sztuki, ale często widywała w przeszłości, jak jej matka ją przygotowywała - raczej dość prosta do przygotowania. I dzięki temu była tania. No i oczywiście niezawodna na drobne urazy. Same plusy!
Skwitowała uśmiechem słowa dziewczyny. A więc obie miały podobne zdanie na temat zwierząt. Lunara zgłębiała o nich wiedzę tak często, jak tylko mogła. Interesowały ją wszystkie, nawet - a może w szczególności - te niebezpieczne. Uwielbiała czytać o smokach, nundu czy garborogach. Nie odważyłaby się zapewne do takiego stworzenia podejść, nawet gdyby nadarzyła się okazja, ale jednak ją fascynowały. Między innymi dlatego z taką radością pracowała z hipogryfami. W końcu one też przez wielu uważane były za groźne, gdyż istotnie, potrafiły zrobić krzywdę. Lunara dostrzegała w nich jednak głównie majestat.
- Jeśli nie chce pani ryzykować teleportacji, z tego co pamiętam w sklepie dwie ulice stąd można skorzystać z kominka z siecią Fiuu. Mój niestety nie jest do niej podłączony. - dodała jeszcze, zalewając kubki i stawiając je na tacy razem z cukiernicą. Całość przyniosła do salonu i postawiła na stoliczku. Sieć Fiuu chyba wciąż funkcjonowała? Lunara przynajmniej nie słyszała o żadnych drastycznych przypadkach podczas korzystania z tego sposobu podróży. - Och! No tak! Gdzie moje maniery. Porwałam panią a nawet się nie przedstawiłam! Lunara Greyback. Bardzo mi miło. - posłała jej pokrzepiający uśmiech, dostrzegając tę nerwowość.
- Och? Czyżby wiedziała pani gdzie łatwo można dostać taki zapasik? Albo może... sama potrafi je pani tworzyć? - spróbowała odgadnąć. Dziewczyna była bardzo młoda, a alchemia była jednak dość trudną sztuką, ale kto powiedział, że nie można być utalentowanym w młodym wieku? Tym bardziej, że maść z gwiazdy wodnej była - chyba, Lunara oczywiście nie podejmowała się tej sztuki, ale często widywała w przeszłości, jak jej matka ją przygotowywała - raczej dość prosta do przygotowania. I dzięki temu była tania. No i oczywiście niezawodna na drobne urazy. Same plusy!
Skwitowała uśmiechem słowa dziewczyny. A więc obie miały podobne zdanie na temat zwierząt. Lunara zgłębiała o nich wiedzę tak często, jak tylko mogła. Interesowały ją wszystkie, nawet - a może w szczególności - te niebezpieczne. Uwielbiała czytać o smokach, nundu czy garborogach. Nie odważyłaby się zapewne do takiego stworzenia podejść, nawet gdyby nadarzyła się okazja, ale jednak ją fascynowały. Między innymi dlatego z taką radością pracowała z hipogryfami. W końcu one też przez wielu uważane były za groźne, gdyż istotnie, potrafiły zrobić krzywdę. Lunara dostrzegała w nich jednak głównie majestat.
- Jeśli nie chce pani ryzykować teleportacji, z tego co pamiętam w sklepie dwie ulice stąd można skorzystać z kominka z siecią Fiuu. Mój niestety nie jest do niej podłączony. - dodała jeszcze, zalewając kubki i stawiając je na tacy razem z cukiernicą. Całość przyniosła do salonu i postawiła na stoliczku. Sieć Fiuu chyba wciąż funkcjonowała? Lunara przynajmniej nie słyszała o żadnych drastycznych przypadkach podczas korzystania z tego sposobu podróży. - Och! No tak! Gdzie moje maniery. Porwałam panią a nawet się nie przedstawiłam! Lunara Greyback. Bardzo mi miło. - posłała jej pokrzepiający uśmiech, dostrzegając tę nerwowość.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Charlene mimowolnie się zaciekawiła. Miała do czynienia z hipogryfami w Hogwarcie – były to niezwykle honorowe stworzenia, które źle reagowały na wszelkie obraźliwe słowa i gesty, ale kiedy się wiedziało, jak należy się z nimi obchodzić, mogły stać się naprawdę interesującymi towarzyszami. Czasem po lekcjach odwiedzała nauczyciela tego przedmiotu i pomagała mu w troszczeniu się o nie, przy okazji dowiadując się wielu nowych rzeczy spoza programu nauczania. Zawsze ją to ciekawiło i lubiła mieć do czynienia ze zwierzętami, a przez długi czas łatwiej zaprzyjaźniała się z nimi niż z ludźmi. Czasem żałowała, że w Londynie nie mogła dać domu niczemu bardziej niezwykłemu niż kotom czy sowie; takiego hipogryfa dużo trudniej byłoby ukryć, nie mówiąc o zapewnieniu mu odpowiedniej przestrzeni do latania. Ale byli czarodzieje którzy trzymali w swoim obejściu rozmaite stworzenia, a w okolicach Hogwartu czy magicznych rezerwatach miały wprost idealne warunki do życia. Zakazany Las wydawał się wręcz tętnić życiem, choć nie bez powodu uczniom nie wolno było tam wchodzić. Charlie udało się kilka razy wejść głębiej właśnie w towarzystwie nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami, choć nie zabierał jej nigdy w miejsca niebezpieczne. Byli jednak uczniowie którzy w poszukiwaniu wrażeń chętnie łamali zasady; samą Charlie też czasem korciło, bo Zakazany Las z jego niezwykłymi zwierzętami i roślinami wydawał się bardzo nęcący i stanowił dużą pokusę dla każdej ciekawej świata duszy.
- Miałam z nimi do czynienia w Hogwarcie. Były... naprawdę niezwykłe – rzekła, ciesząc się, że najwyraźniej spotkała na swojej drodze inną miłośniczkę zwierząt. – Martwi mnie wpływ tych anomalii na magiczne stworzenia. Czy hipogryfy, którymi się pani opiekuje, też jakoś na nie... reagują? – zapytała; motyw anomalii niepokoił i ciekawił z różnych powodów.
Zamyśliła się na moment, rozglądając po pomieszczeniu, które z kociej perspektywy wyglądało nieco inaczej niż z ludzkiej. Gdy była kotem, wszystkie sprzęty wydawały się dużo większe niż wtedy, kiedy wracała do swojej postaci.
- Jestem alchemikiem. Potrafię przygotowywać eliksiry i maści lecznicze – powiedziała. Jak na swój młody wiek posiadała zresztą dużą wiedzę, umiejętności także wytrwale rozwijała. Maść z wodnej gwiazdy była jednym z częstszych robionych przez nią specyfików. – Niestety, przeczuwam że w obecnym czasie mogą nadarzyć się pewne... problemy z dostępnością ingrediencji – dodała; w końcu dla roślin i zwierząt to co się działo z magią i pogodą nie było zupełnie obojętne.
Zamyśliła się, a kiedy kobieta wróciła z herbatą, Charlie zacisnęła palce na uszku naczynia i posłodziwszy jego zawartość napiła się, na chwilę pogrążając się w milczeniu. Jej ostatnie dni wcale nie były takie sielankowe i przyjemne, choć i tak miała więcej szczęścia niż niektórzy, skoro nie ucierpiała w wyniku anomalii.
- Na pewno dam sobie radę – zapewniła z uśmiechem. – Mi także miło panią poznać – dodała, gdy kobieta się przedstawiła. – Kto wie, może jeszcze kiedyś nasze drogi się przetną, choć ostatnio raczej rzadko opuszczam Londyn.
Upiła łyk herbaty, zerkając w międzyczasie na zegar. I zdała sobie sprawę, że mimo wszystko nie mogła tu zabawić zbyt długo.
- Dokończę tę herbatę i naprawdę będę musiała iść – powiedziała; dobrze, że czarodzieje znali takie udogodnienia jak teleportacja i sieć Fiuu, dzięki czemu będzie mogła bardzo szybko znaleźć się w Londynie.
- Miałam z nimi do czynienia w Hogwarcie. Były... naprawdę niezwykłe – rzekła, ciesząc się, że najwyraźniej spotkała na swojej drodze inną miłośniczkę zwierząt. – Martwi mnie wpływ tych anomalii na magiczne stworzenia. Czy hipogryfy, którymi się pani opiekuje, też jakoś na nie... reagują? – zapytała; motyw anomalii niepokoił i ciekawił z różnych powodów.
Zamyśliła się na moment, rozglądając po pomieszczeniu, które z kociej perspektywy wyglądało nieco inaczej niż z ludzkiej. Gdy była kotem, wszystkie sprzęty wydawały się dużo większe niż wtedy, kiedy wracała do swojej postaci.
- Jestem alchemikiem. Potrafię przygotowywać eliksiry i maści lecznicze – powiedziała. Jak na swój młody wiek posiadała zresztą dużą wiedzę, umiejętności także wytrwale rozwijała. Maść z wodnej gwiazdy była jednym z częstszych robionych przez nią specyfików. – Niestety, przeczuwam że w obecnym czasie mogą nadarzyć się pewne... problemy z dostępnością ingrediencji – dodała; w końcu dla roślin i zwierząt to co się działo z magią i pogodą nie było zupełnie obojętne.
Zamyśliła się, a kiedy kobieta wróciła z herbatą, Charlie zacisnęła palce na uszku naczynia i posłodziwszy jego zawartość napiła się, na chwilę pogrążając się w milczeniu. Jej ostatnie dni wcale nie były takie sielankowe i przyjemne, choć i tak miała więcej szczęścia niż niektórzy, skoro nie ucierpiała w wyniku anomalii.
- Na pewno dam sobie radę – zapewniła z uśmiechem. – Mi także miło panią poznać – dodała, gdy kobieta się przedstawiła. – Kto wie, może jeszcze kiedyś nasze drogi się przetną, choć ostatnio raczej rzadko opuszczam Londyn.
Upiła łyk herbaty, zerkając w międzyczasie na zegar. I zdała sobie sprawę, że mimo wszystko nie mogła tu zabawić zbyt długo.
- Dokończę tę herbatę i naprawdę będę musiała iść – powiedziała; dobrze, że czarodzieje znali takie udogodnienia jak teleportacja i sieć Fiuu, dzięki czemu będzie mogła bardzo szybko znaleźć się w Londynie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
O hipogryfach z Zakazanego Lasu przy Hogwarcie Lunara tylko słyszała. Gdyby uczęszczała do tej szkoły, na pewno postąpiłaby tak jak Charlene - odwiedzałaby nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami tak często, jak tylko by miała czas. Albo nawet częściej. Prawdopodobnie byłaby zagrożona z kilku innych przedmiotów (na przykład z transmutacji), a i tak by biegała do Zakazanego Lasu w nadziei, że zobaczy jednorożca albo centaura. Niestety, nigdy nie miała nawet okazji oglądać murów Hogwartu - ani żadnej innej szkoły. Z jednej strony bardzo tego żałowała, w końcu wszystko było wynikiem klątwy, która na niej spoczywała. Do dziś Lunara wiedziała, że bardzo wiele straciła, nie uczęszczając do żadnej szkoły. Z drugiej jednak strony - znacznie więcej czasu spędziła w domu, ucząc się od rodziców i prywatnych nauczycieli.
- Tak - przyznała nieco niechętnie - Na szczęście nie jest to nic groźnego. Są tylko trochę bardziej niespokojne niż zwykle. Uważnie je obserwujemy i nie zauważyliśmy żadnych alarmujących sygnałów. - "my" czyli wszyscy opiekunowie, bo przecież Lunara nie pracowała w rezerwacie sama. Szczerze, kiedy tylko kobieta pierwszego maja usłyszała o anomaliach, była przerażona - ale jej pierwszą myślą były właśnie hipogryfy. Narobiło się trochę zamieszania, jedna z matek nagle odrzuciła swoje młode (na szczęście było już w sumie dość wyrośnięte, by poradzić sobie samemu), podlotki zaczęły się trochę bardziej agresywnie między sobą przepychać... Ale poważniejszych zmian nie zaobserwowano.
- O? Naprawdę? - zainteresowała się, słysząc o umiejętnościach Charlene. - Zawsze chętnie skorzystam z łatwiejszego dostępu do medykamentów. - uśmiechnęła się. Kontakty były bardzo przydatne, zawsze to łatwiej można było zdobyć coś, co zwykle było bardzo trudno dostępne. Chociaż, jak zauważyła sama Charlene, teraz prawdopodobnie wszyscy będą się musieli zmierzyć z brakiem składników. Cóż, Lunara troche złota miała, w razie potrzeby mogła je wyłożyć by opłacić kupno ingrediencji - jeśli hipogryfy będą tego potrzebować. Charlene naturalnie również dostanie zapłatę, Lunara nie liczyła na prezenty.
Reszta herbatki upłynęła w pogodnej atmosferze. Rozmowa nie trwała długo - w końcu młodsza kobieta musiała lecieć na umówione wcześniej spotkanie. Lunara posłała jej oczko znad kubka, kiedy Charlene zbierała się już do wyjścia.
- Jak będę w Londynie, będę się rozglądać za pewnym charakterystycznym kotem - uśmiechnęła się, biorąc od niej pusty kubek. Pożegnały się potem raz jeszcze, a potem Lunara powróciła do swoich zajęć, jako że jej gość opuścił dom. Postanowiła darować sobie dziś powrót do stolicy. Papierologia i urzędologia mogły poczekać.
zt x2
- Tak - przyznała nieco niechętnie - Na szczęście nie jest to nic groźnego. Są tylko trochę bardziej niespokojne niż zwykle. Uważnie je obserwujemy i nie zauważyliśmy żadnych alarmujących sygnałów. - "my" czyli wszyscy opiekunowie, bo przecież Lunara nie pracowała w rezerwacie sama. Szczerze, kiedy tylko kobieta pierwszego maja usłyszała o anomaliach, była przerażona - ale jej pierwszą myślą były właśnie hipogryfy. Narobiło się trochę zamieszania, jedna z matek nagle odrzuciła swoje młode (na szczęście było już w sumie dość wyrośnięte, by poradzić sobie samemu), podlotki zaczęły się trochę bardziej agresywnie między sobą przepychać... Ale poważniejszych zmian nie zaobserwowano.
- O? Naprawdę? - zainteresowała się, słysząc o umiejętnościach Charlene. - Zawsze chętnie skorzystam z łatwiejszego dostępu do medykamentów. - uśmiechnęła się. Kontakty były bardzo przydatne, zawsze to łatwiej można było zdobyć coś, co zwykle było bardzo trudno dostępne. Chociaż, jak zauważyła sama Charlene, teraz prawdopodobnie wszyscy będą się musieli zmierzyć z brakiem składników. Cóż, Lunara troche złota miała, w razie potrzeby mogła je wyłożyć by opłacić kupno ingrediencji - jeśli hipogryfy będą tego potrzebować. Charlene naturalnie również dostanie zapłatę, Lunara nie liczyła na prezenty.
Reszta herbatki upłynęła w pogodnej atmosferze. Rozmowa nie trwała długo - w końcu młodsza kobieta musiała lecieć na umówione wcześniej spotkanie. Lunara posłała jej oczko znad kubka, kiedy Charlene zbierała się już do wyjścia.
- Jak będę w Londynie, będę się rozglądać za pewnym charakterystycznym kotem - uśmiechnęła się, biorąc od niej pusty kubek. Pożegnały się potem raz jeszcze, a potem Lunara powróciła do swoich zajęć, jako że jej gość opuścił dom. Postanowiła darować sobie dziś powrót do stolicy. Papierologia i urzędologia mogły poczekać.
zt x2
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
|27 Maj
Anthony utrzymywał dobre stosunki ze swoją najbliższą rodziną. Być może nie odwiedzał matki i ojca tak często, jak niegdyś, lecz obecnie starał się chociaż raz na miesiąc być gościem rodzinnej posiadłości w Sommerset. Zdawało się to być szczególnie istotnym dla jego matki, która wyraźnie ożyła od momentu w którym ponownie był pod ręką, w granicach rodzinnego kraju. Spędził z nią poobiednie popołudnie poświęcając je muzyce - akompaniował jej na wiolonczeli, kiedy to ona sama dawała się ponieść skrzypcom. Reszta popołudnia spędził w towarzystwie ojca rozprawiając z nim o rodzinnej hodowli. Szczerze mówiąc za bardzo się na tejże nie znał, jednak potrafił prowadzić rozmowę w taki sposób by zapewnić rodzicielowi odpowiedni poziom rozrywki. To właśnie podczas takiej rozmowy wypłynęła informacja o potrzebie zorganizowania specjalnego ziołowego specyfiku dla jego koni. Zamówienie na tenże został złożony przed kilkoma dniami do Lunary z którą starszy Skamander ciągle utrzymywał kontakt przez wzgląd na jej wiedzę dotycząca magicznych stworzeń. Anthony był tym, który zaproponował podjęcie się odbioru zamówienia. Jak przystało na przykładnego syna chciał odciążyć swojego już nie tak młodego ojca w obowiązkach, jak również spotkać się z dawno niewidzianą czarownicą.
Po tym jak oporządził jednego wierzchowca z rodzinnej stajni, złożył na jego grzbiecie siodło na którym pewnie zasiadł - udał się w podniebną podróż w stronę terenów zamieszkiwanych przez Lunarę. Nie popędzał konia, pozwalając sobie na czerpanie przyjemności z podniebnej podróży, która pod swój koniec przeobraziła się w naziemną w czasie której jeździec i koń podczas wolnego stępa mogli odpocząć. Gdy znalazł się tuż przed mieszkaniem zszedł z konia i podszedł pod drzwi mieszkania w które to też żwawo zastukał, gdy po ich uchyleniu zastał znajoma twarz powitał ją serdecznym uśmiechem.
- Witaj, mógłbym ci zająć chwilę? Przysłał mnie ojciec. Chodzi o jakieś ziołowe olejki do skrzydeł ktore u ciebie zamawiał. Te mające chronić przed mrozem.
Anthony utrzymywał dobre stosunki ze swoją najbliższą rodziną. Być może nie odwiedzał matki i ojca tak często, jak niegdyś, lecz obecnie starał się chociaż raz na miesiąc być gościem rodzinnej posiadłości w Sommerset. Zdawało się to być szczególnie istotnym dla jego matki, która wyraźnie ożyła od momentu w którym ponownie był pod ręką, w granicach rodzinnego kraju. Spędził z nią poobiednie popołudnie poświęcając je muzyce - akompaniował jej na wiolonczeli, kiedy to ona sama dawała się ponieść skrzypcom. Reszta popołudnia spędził w towarzystwie ojca rozprawiając z nim o rodzinnej hodowli. Szczerze mówiąc za bardzo się na tejże nie znał, jednak potrafił prowadzić rozmowę w taki sposób by zapewnić rodzicielowi odpowiedni poziom rozrywki. To właśnie podczas takiej rozmowy wypłynęła informacja o potrzebie zorganizowania specjalnego ziołowego specyfiku dla jego koni. Zamówienie na tenże został złożony przed kilkoma dniami do Lunary z którą starszy Skamander ciągle utrzymywał kontakt przez wzgląd na jej wiedzę dotycząca magicznych stworzeń. Anthony był tym, który zaproponował podjęcie się odbioru zamówienia. Jak przystało na przykładnego syna chciał odciążyć swojego już nie tak młodego ojca w obowiązkach, jak również spotkać się z dawno niewidzianą czarownicą.
Po tym jak oporządził jednego wierzchowca z rodzinnej stajni, złożył na jego grzbiecie siodło na którym pewnie zasiadł - udał się w podniebną podróż w stronę terenów zamieszkiwanych przez Lunarę. Nie popędzał konia, pozwalając sobie na czerpanie przyjemności z podniebnej podróży, która pod swój koniec przeobraziła się w naziemną w czasie której jeździec i koń podczas wolnego stępa mogli odpocząć. Gdy znalazł się tuż przed mieszkaniem zszedł z konia i podszedł pod drzwi mieszkania w które to też żwawo zastukał, gdy po ich uchyleniu zastał znajoma twarz powitał ją serdecznym uśmiechem.
- Witaj, mógłbym ci zająć chwilę? Przysłał mnie ojciec. Chodzi o jakieś ziołowe olejki do skrzydeł ktore u ciebie zamawiał. Te mające chronić przed mrozem.
Find your wings
Mijały kolejne dni a ona wcale nie czuła się lepiej. Jak zawsze, mimo że pełnia skończyła się już kilka dni temu, wilkołaki odczuwały jej skutki aż do dzisiaj - i zapewne czuć będą jeszcze kolejne trzy dni. I gdyby tu chodziło tylko o osłabienie przemianą! Ha! To by było niemal błogosławieństwo. Ale nie - większość z nich wracała do Lunary z jakimiś ranami, którymi należało się niezwłocznie zająć. Czasami Greyback zastanawiała się, czy nadaje się do tej roboty. Przewodzenie i dbanie o grupę wilkołaków czasami wydawało się ponad jej siły. Ale potem zostawało jej tylko zakasać rękawy i brać się do roboty. Nie mogła przecież zostawić grupy samej sobie! Za bardzo się z nimi zżyła a poza tym - po prostu jej potrzebowali. Na szczęście tym razem obyło się bez poważniejszych obrażeń. Krwi nie było aż tak dużo, nikt nie przeorał pyskiem po kamieniach czy też szorstkiej korze - obyło się nawet bez złamań! Zarówno otwartych jak i zamkniętych! W teorii roboty więc było mniej, chociaż to wciąż oznaczało "zbyt dużo". Wilkołaki w każdym wieku miały niestety tendencję do szaleńczych prób uwolnienia się ze swoich schronień, w amoku nie zważając nawet na stan swojego zdrowia.
Na szczęście ostatniego podopiecznego, potrzebującego jej pomocy odesłała do domu wczoraj, obecny dzień wykorzystując w całości na zregenerowanie własnych sił. Mając tyle spraw na głowie, niemal zupełnie zapomniała o tym drobiazgu, jakim była maść chroniąca skrzydła przed odmrożeniami - niezwykle nierozważnie z jej strony! Specyfik był rzecz jasna gotowy i czekał na odbiór! Zupełnie jednak wypadło jej z głowy, że starszy Skamander miał się pojawić po niego właśnie dziś. To dlatego hałas, który rozległ się gdzieś z okolic przed jej domem, a później również równomierne pukanie do drzwi mocno ją zaskoczyły. Kiedy zaś otwierała drzwi, by zobaczyć, kto ją odwiedził, jej usta ułożyły zgrabne "O", zanim rozpoznała kogo ma przed sobą.
- Anthony! - zawołała, wpuszczając go do salonu i przywołując na twarz uśmiech - Tak, oczywiście, mam je. Wejdź, wejdź! Wybacz moją zaskoczoną minę, czas tak szybko leci, zapomniałam że to dziś ktoś miał po nie przyjść. Ale to za chwilę. Na Rowenę, wieki się nie widzieliśmy! Ależ ty zmężniałeś. Przyznaj się, panny ścielą ci się do stóp!
Na szczęście ostatniego podopiecznego, potrzebującego jej pomocy odesłała do domu wczoraj, obecny dzień wykorzystując w całości na zregenerowanie własnych sił. Mając tyle spraw na głowie, niemal zupełnie zapomniała o tym drobiazgu, jakim była maść chroniąca skrzydła przed odmrożeniami - niezwykle nierozważnie z jej strony! Specyfik był rzecz jasna gotowy i czekał na odbiór! Zupełnie jednak wypadło jej z głowy, że starszy Skamander miał się pojawić po niego właśnie dziś. To dlatego hałas, który rozległ się gdzieś z okolic przed jej domem, a później również równomierne pukanie do drzwi mocno ją zaskoczyły. Kiedy zaś otwierała drzwi, by zobaczyć, kto ją odwiedził, jej usta ułożyły zgrabne "O", zanim rozpoznała kogo ma przed sobą.
- Anthony! - zawołała, wpuszczając go do salonu i przywołując na twarz uśmiech - Tak, oczywiście, mam je. Wejdź, wejdź! Wybacz moją zaskoczoną minę, czas tak szybko leci, zapomniałam że to dziś ktoś miał po nie przyjść. Ale to za chwilę. Na Rowenę, wieki się nie widzieliśmy! Ależ ty zmężniałeś. Przyznaj się, panny ścielą ci się do stóp!
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Przywołał na twarzy serdeczny uśmiech widząc zmęczona, a jednak w tym momencie rozpromienioną twarz Lunary. Jej oczy się śmiały, wydając się być złotymi, a nie piwnymi.
- Jak zwykle pełna energii - jako taką ją właśnie postrzegał. Opieka nad hipogryfami, czy też innymi magicznymi stworzeniami bez wątpienia pochłania masę energii, wyrzeczeń, siły charakteru.Czarownica stojąca przed nim przez wzgląd na to wszystko nie mogła być w jego oczach zwyczajną.
Skorzystał z zaproszenia i zgodnie z przyzwoleniem rozgościł się wewnątrz mieszkania. Gdy znalazł się w salonie zaczął zsuwać z barków wierzchnią szatę - Trzy lata mnie nie ma i zmieniasz się w poczciwa cioteczkę. Wiesz, że to nie najlepiej rokuje na przyszłość? - zażartował, przerzucając materiał ubioru przez oparcie kanapy na której to również sam spoczął. Pomimo bycia aurorem i przejścia wymagającego treningu sprawnościowego to wciąż jego kondycja nie należała do tej z rodzajów fantastycznej. Tak długi lot wierzchem był więc dla niego odczuwalny dlatego też z ulgą dosiadł czegoś wygodniejszego niż końskiego grzbietu. Krukońskiej krwi nie szło najwyraźniej tak łatwo oszukać. Nie można jednak powiedzieć, że Thony się nie starał.
- Przyznaję ale nie, nie przywiozłem ze sobą żadnej Amerykanki - przyznał mało entuzjastycznie wspominając zbyt frywolna i śmiałą w jego mniemaniu naturę kobiet zza oceanu, która do niego samego nie przemawiała. Zresztą wcale do tejże nie próbował się przekonać, nie szukał towarzyszki, miłości. Będąc poza krajem pragnął jedynie jak najprędzej do niego wrócić, a teraz, kiedy już tu był - pragnął go uratować - Skoro się pytasz to pewnie wiesz, że nie ułożyło się nam - mi? - z Leonie - wspomnienie byłej narzeczonej choć powinno być neutralne, w tym momencie bezosobowe to jednak rozbrzmiewało cierpkim echem po duszy i myśli. Nie widział się z nią od dnia rozstania, na krótko przed wyjazdem do Ameryki - to będzie już lekko ponad trzy lata. Tak jednak chyba być powinno. To był w końcu naturalny stan rzeczy dla ludzi, którzy podążyli własnymi ścieżkami. Nie był zaskoczony wiedzą znajomej bo w końcu utrzymywała dobry kontakt z jego rodziną, a to też nie była tajemnica - Dowiedziałaś się najpierw od ojca czy od matki? - był ciekawy, chociaż już teraz przypuszczał, że przy pierwszej możliwej okazji to właśnie matka najmocniej przeżywała zerwane narzeczeństwo mając być może nawet pretensję do samej Leonie że za słabo się starała by utrzymać go w kraju, przy sobie. Problem w tym, że nic nie mogło go wówczas zmusić do tego by wybrał coś innego ponad pracę. Teraz zresztą również.
- A ty, Lunaro nie przemęczasz się czasem tutaj? - wyglądała na umęczoną - Zajmowanie się hipogryfami z wiekiem staje się trudniejsze, a nie jestem pewien, czy na takim odludziu, jak Salibury znajdzie się prędko jakaś odpowiednia dla ciebie pomoc. [bylobrzydkobedzieladnie]
- Jak zwykle pełna energii - jako taką ją właśnie postrzegał. Opieka nad hipogryfami, czy też innymi magicznymi stworzeniami bez wątpienia pochłania masę energii, wyrzeczeń, siły charakteru.Czarownica stojąca przed nim przez wzgląd na to wszystko nie mogła być w jego oczach zwyczajną.
Skorzystał z zaproszenia i zgodnie z przyzwoleniem rozgościł się wewnątrz mieszkania. Gdy znalazł się w salonie zaczął zsuwać z barków wierzchnią szatę - Trzy lata mnie nie ma i zmieniasz się w poczciwa cioteczkę. Wiesz, że to nie najlepiej rokuje na przyszłość? - zażartował, przerzucając materiał ubioru przez oparcie kanapy na której to również sam spoczął. Pomimo bycia aurorem i przejścia wymagającego treningu sprawnościowego to wciąż jego kondycja nie należała do tej z rodzajów fantastycznej. Tak długi lot wierzchem był więc dla niego odczuwalny dlatego też z ulgą dosiadł czegoś wygodniejszego niż końskiego grzbietu. Krukońskiej krwi nie szło najwyraźniej tak łatwo oszukać. Nie można jednak powiedzieć, że Thony się nie starał.
- Przyznaję ale nie, nie przywiozłem ze sobą żadnej Amerykanki - przyznał mało entuzjastycznie wspominając zbyt frywolna i śmiałą w jego mniemaniu naturę kobiet zza oceanu, która do niego samego nie przemawiała. Zresztą wcale do tejże nie próbował się przekonać, nie szukał towarzyszki, miłości. Będąc poza krajem pragnął jedynie jak najprędzej do niego wrócić, a teraz, kiedy już tu był - pragnął go uratować - Skoro się pytasz to pewnie wiesz, że nie ułożyło się nam - mi? - z Leonie - wspomnienie byłej narzeczonej choć powinno być neutralne, w tym momencie bezosobowe to jednak rozbrzmiewało cierpkim echem po duszy i myśli. Nie widział się z nią od dnia rozstania, na krótko przed wyjazdem do Ameryki - to będzie już lekko ponad trzy lata. Tak jednak chyba być powinno. To był w końcu naturalny stan rzeczy dla ludzi, którzy podążyli własnymi ścieżkami. Nie był zaskoczony wiedzą znajomej bo w końcu utrzymywała dobry kontakt z jego rodziną, a to też nie była tajemnica - Dowiedziałaś się najpierw od ojca czy od matki? - był ciekawy, chociaż już teraz przypuszczał, że przy pierwszej możliwej okazji to właśnie matka najmocniej przeżywała zerwane narzeczeństwo mając być może nawet pretensję do samej Leonie że za słabo się starała by utrzymać go w kraju, przy sobie. Problem w tym, że nic nie mogło go wówczas zmusić do tego by wybrał coś innego ponad pracę. Teraz zresztą również.
- A ty, Lunaro nie przemęczasz się czasem tutaj? - wyglądała na umęczoną - Zajmowanie się hipogryfami z wiekiem staje się trudniejsze, a nie jestem pewien, czy na takim odludziu, jak Salibury znajdzie się prędko jakaś odpowiednia dla ciebie pomoc. [bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 04.08.18 0:47, w całości zmieniany 1 raz
- Poczciwą cioteczkę? O mój drogi, może i zajmowanie się hipogryfami nie jest tak emocjonujące jak aurorowanie, ale ja też potrafię pokazać pazury - pokręciła w rozbawieniu głową. Zabrzmiało to całkiem zwyczajnie, na szczęście Anthony nie był świadom, jak dosłowne było w przypadku Lunary to powiedzenie. Nie mógł jednak jej winić! Mimo wszystko była kobietą, a naturalnym odruchem u kobiet (przynajmniej tej większości, którą znała sama Lunara!) było opiekowanie się mężczyznami. Oni potrafili być czasem tacy nieporadni! Jak dzieci!
- Od matki. Trochę szkoda. Ładna z was była para.- wzruszyła ramionami. Kobiety często mocniej przeżywały takie wydarzenia. W oczach jego ojca również widziała zawód i rozczarowanie, jednak on miał się czym zająć, jak odciągnąć myśli. Lunara nie próbowała go naciskać na rozmowę, z resztą to i tak na dobrą sprawę nie była jej sprawa. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że matka Anthony'ego chyba bardzo nie mogła przeżyć tego, że chciałaby już teraz być babcią, a jej syn swoimi decyzjami zdecydowanie ten stan rzeczy odwlókł w czasie.
- Przecież nie zajmuję się tymi hipogryfami sama. W rezerwacie zawsze są jakieś ręce do pomocy - odpowiedziała, zupełnie nie wyłapując aluzji Anthony'ego. Tak dawno obiecała sobie, że nie zwiąże się z nikim, że nawet jej przez głowę nie przemknęło, że właśnie do tego mógł nawiązywać swoją wypowiedzią. Beztrosko postawiła przed nim na stoliku filiżankę herbaty oraz talerzyk z herbatnikami. Może i była wymęczona, ale jednak gościa należało przyjąć odpowiednio. Tym bardziej że przecież nie widzieli się tyle czasu. Zanim Lunara usiadła, poszperała jeszcze w jednej z szafek i wyciągnęła całkiem pokaźny słoik wypełniony białą mazią. Recepturę na ten specyfik podarował jej ojciec, była to niemal rodzinna receptura - Lunara nigdy nie potrafiła przygotować maści samodzielnie, zawsze musiała zlecać to lokalnemu alchemikowi. Na szczęście od pewnego czasu miała takiego alchemika pod ręką. Asbjorn był prawdziwym skarbem, jakby kto zapytał o niego Greybackównę, to właśnie tak by odpowiedziała. On był jej wystarczającą pomocą - szczególnie w kwestiach związanych z wilkołactwem, ale cóż... o tym Anthony także nie mógł wiedzieć.
Postawiła słoik koło jego herbaty, a następnie sama usiadła naprzeciwko.
- W każdym razie, dziękuję za słowa troski. Musisz mi wybaczyć mój dzisiejszy dość... zmarnowany wygląd. Zwykle jest spokojnie, ale czasem nawet hipogryfy mają jakieś humorki. - wciskanie innym takich drobnych kłamstewek było już dla niej niemalże chlebem powszednim. Na szczęście przejrzenie tego kłamstwa było dość trudne - no bo kto szedłby specjalnie do rezerwatu, żeby dopytać się, czy faktycznie zwierzaki, którymi się tam opiekowano, sprawiały danego dnia kłopoty?
- Od matki. Trochę szkoda. Ładna z was była para.- wzruszyła ramionami. Kobiety często mocniej przeżywały takie wydarzenia. W oczach jego ojca również widziała zawód i rozczarowanie, jednak on miał się czym zająć, jak odciągnąć myśli. Lunara nie próbowała go naciskać na rozmowę, z resztą to i tak na dobrą sprawę nie była jej sprawa. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że matka Anthony'ego chyba bardzo nie mogła przeżyć tego, że chciałaby już teraz być babcią, a jej syn swoimi decyzjami zdecydowanie ten stan rzeczy odwlókł w czasie.
- Przecież nie zajmuję się tymi hipogryfami sama. W rezerwacie zawsze są jakieś ręce do pomocy - odpowiedziała, zupełnie nie wyłapując aluzji Anthony'ego. Tak dawno obiecała sobie, że nie zwiąże się z nikim, że nawet jej przez głowę nie przemknęło, że właśnie do tego mógł nawiązywać swoją wypowiedzią. Beztrosko postawiła przed nim na stoliku filiżankę herbaty oraz talerzyk z herbatnikami. Może i była wymęczona, ale jednak gościa należało przyjąć odpowiednio. Tym bardziej że przecież nie widzieli się tyle czasu. Zanim Lunara usiadła, poszperała jeszcze w jednej z szafek i wyciągnęła całkiem pokaźny słoik wypełniony białą mazią. Recepturę na ten specyfik podarował jej ojciec, była to niemal rodzinna receptura - Lunara nigdy nie potrafiła przygotować maści samodzielnie, zawsze musiała zlecać to lokalnemu alchemikowi. Na szczęście od pewnego czasu miała takiego alchemika pod ręką. Asbjorn był prawdziwym skarbem, jakby kto zapytał o niego Greybackównę, to właśnie tak by odpowiedziała. On był jej wystarczającą pomocą - szczególnie w kwestiach związanych z wilkołactwem, ale cóż... o tym Anthony także nie mógł wiedzieć.
Postawiła słoik koło jego herbaty, a następnie sama usiadła naprzeciwko.
- W każdym razie, dziękuję za słowa troski. Musisz mi wybaczyć mój dzisiejszy dość... zmarnowany wygląd. Zwykle jest spokojnie, ale czasem nawet hipogryfy mają jakieś humorki. - wciskanie innym takich drobnych kłamstewek było już dla niej niemalże chlebem powszednim. Na szczęście przejrzenie tego kłamstwa było dość trudne - no bo kto szedłby specjalnie do rezerwatu, żeby dopytać się, czy faktycznie zwierzaki, którymi się tam opiekowano, sprawiały danego dnia kłopoty?
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Salon z kuchnią
Szybka odpowiedź