Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Przestronna komnata, w której panuje względny porządek. Dość ponura przez ściany wyłożone ciemnym kamieniem oraz mała ilość światła, której przyczyna tkwi w wiecznie zaciągniętych zasłonach. Centralnym punktem jest wielki, kamienny piec, na którym można gotować, a obok głęboki kominek, gdzie znajdzie się również miejsce dla kociołka. Nad piecem wiszą garnki, na ścianie suszą się zioła, a na zwykłym, dużym stole z ciemnego drewna zwykle ląduje przyrządzona przez Sigrun dziczyzna. Gdzieniegdzie stoją stare wazy i inne rodzinne pamiątki rodziny Montague, których Rookwoodówna nie zdążyła wciąż po mężu uprzątnąć.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nienawidziła prosić o pomoc.
Nie zwykła tego robić. Była uparta jak osioł i wierzyła, że ze wszystkim poradzi sobie sama, a nawet jeśli nie sama, to z pomocą Christophera i nikt inny nie był jej do niczego potrzebny. Zazwyczaj. Sądziła, że nic jej już nie zaskoczy, a dopiero ubiegła noc pokazała Sigrun w jak wielkim była błędzie. Skała, dom wzniesiony z szarego kamienia, który pozostawił jej w spadku Montague, trzęsła się w posadach przez potężną burzę, która przeszła nad Harrogate, a z tego, co zdążyła się dowiedzieć - nie oszczędziła żadnego skrawka Wielkiej Brytanii. Kilka sów zapaskudziło jej parapet, gdy przyniosły listy, w pierwszej kolejności od ojca i braci. Walter obudził się poparzony gdzieś w Walii, a po wizycie w szpitalu św. Munga przekonał się, że nie był jedyną ofiarą. Zaskakujące. Sigrun czuła niepokój, niewątpliwie, potrafiła wyczuć czarną magię z daleka i była pewna, że to co działo się ubiegłej nocy miało z nią związek. Nigdy jednak nie czytała o czymś takim w żadnej książce, nie słyszała o tym od nikogo, a śmiało mogła rzec, że odkryła już wiele sekretów czarnej magii... choć najwyraźniej całe ich morze wciąż było dlań zagadką.
Największą były jednak zaburzenia magii, która stała się kapryśna i nieposłuszna, własne zaklęcia przyprawiły Sigrun o ból głowy i osłabienie, na które nie mogła sobie pozwolić, nie teraz. Nad paleniskiem zawisł kociołek, a ona czekała, aż woda zacznie wrzeć nad najnowszym Prorokiem Codziennym i z kubkiem mocnej kawy, czarnej jak niebo w bezksiężycową noc. Woda w kociołku jęła wrzeć, a Sigrun wrzuciła doń posiekane wcześniej korzenie stokrotki. Nie mogła pochwalić się umiejętnościami alchemicznymi, nigdy nie miała do eliksirów ręki i talentu, podczas lekcji profesora Slughorna była absolutnie przeciętna i nigdy nie myślała o rozwoju w tym kierunku, jednakże - przez swój upór i niechęć do korzystania z cudzej pomocy - była pewna, że podoła tak prostej recepturze. Nie miała ochoty ruszać się z domu. Zanim wrzuciła do kociołka szałwię, zdążyła wstawić na piec garnek na zupę. Christopher zniknął nad ranem i nie sądziła, by miał zamiar jeszcze dzisiaj pojawić się w Skale. Przywołała zaklęciem księgę z recepturami, gdy niemal dolała krwi memortka do bulionu. W ostatniej chwili cofnęła rękę i wlała zawartość fiolki do odpowiedniego kociołka. Pozwoliła miksturze nieśpiesznie się gotować, a sama skończyła czytać poranne wydanie Proroka, czując narastający ból głowy. Nie tak silny, by zwalić ją z nóg, jednakże doskwierający. Niemal zapomniała o dodaniu traszek, uczyniła to w ostatniej chwili i zamieszała kilkukrotnie, zgodnie z instrukcją, zaraz po tym porwała w palcach liście kłaposkrzeczki i wrzuciła do kociołka, oczekując, iż domowej roboty Auxilik przybierze odpowiednią barwę i konsystencję, dzięki czemu uwolni ją od bólu glowy.
| wykorzystuję liście liście kłaposkrzeczki zdobyte w temacie z ingrediencjami
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Kilka dni minęło od minionego spotkania Rycerzy Walpurgii. Padły na nim konkretne deklaracje, które należało czym prędzej przekuć w czyn. Zobowiązała się zaopiekować dwójką Rycerzy Walpurgii, którzy mieli zrehabilitować się po popełnionych błędach - bądź ich całkowitym braku. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że chodzi wyłącznie o nadzór; nie mogła wręcz doczekać się w chwili, w której przybytki należące do członków Zakonu Feniksa pójdą z dymem. Zobowiązała się do wypełnienia rozkazu lorda Rosiera i zamierzała wywiązać się z tej obietnicy należycie; przygotować musieli się odpowiednio.
Dochodziła godzina dziesiąta, cukiernie najpewniej już otwarto, lecz miało minąć trochę czasu, nim dotrze do Londynu. Ubrana w jedną z szat, które trzymała na podobne okazje - zupełnie nie w jej guście, pastelową i dziewczęcą, pasująca do znacznie młodszej dziewczyny - stanęła przed lustrem i skupiła myśli na przemianie: pragnęła odjąć sobie kilka centymetrów wzrostu, kilka kilogramów wagi, przybrać twarz obcej, młodej dziewczyny o niewinnej urodzie. Włosy przybrały odcień jasnego brązu, dość mysiego. Chciała wyglądać przeciętnie, nie przyciągać uwagi, by móc pod obcą postacią wybrać się do Lonynu - przemieniając we mgłę.
w przedział 60-51
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
| stąd
Schyliła się i chwyciła w palce odłamek podobny do kawałka lodu, który wpadł gdy zamykała drzwi do psiarni; podniosła go z posadzki i uniosła do oczu, by mu się przyjrzeć. Wydawał się podobny do tego, który miała już w kieszeni; był jedynie innego kształtu i gdy stuknęła w niego paznokciem rozległ się dźwięk jakby... dzwonu? Jasne brwi wiedźmy zmarszczyły się w zamyśleniu. Ten odłamek także wsunęła do kieszeni, po czym przeniosła wzrok na psy. Niektóre nie podniosły się z legowisk, pogrążone w głębokim śnie, o kobiece kostki zaczęły ocierać się szczenięta, które przyszły na świat pięć tygodni wcześniej. Popiskiwały cicho, domagając się uwagi, a ona im ją podarowała. Pogładziła niewielkie grzbiety, podrażniła się z co odważniejszymi, a swojego ulubieńca - pierwszego z miotu, największego szczeniaka - wzięła na ręce i zaniosła do domu, w którym panował nie mniejszy ziąb. I cisza mącona jedynie przez miarowy rytm wybijany przez krople deszczu o okiennice. Wiatr nie wył już jednak tak złowieszczo, nieba nie przeszywały liczne błyskawice, nie słychać było nawet grzmotów. Był grudniowy świt, padał deszcz, a na zewnątrz zrobiło się dziwnie jasno. Rookwood patrzyła na to wszystko podejrzliwie, wyczuwała tu jakąś dziwną, podejrzaną energię, zwłaszcza w kryształach, które zdecydowała się ze sobą zabrać.
Położyła szczenię na posadzce w kuchni i od razu zaczęło biegać w tę i z powrotem. Rzuciła mu wędzoną kość i chwilę obserwowała jak łakomie się na nią rzucił. Sama także zamierzała coś przekąsić, nim się położy; ze spiżarni przywołała zaklęciem bochenek chleba i upieczone wcześniej mięso, stanęła przy stole pod oknem i jej uwagę od jedzenia odciągnął odgłos uderzenia lodu o szybę. Nie stłukła się, na całe szczęście, kolejny dziwny kryształ wylądował na szerokim parapecie.
Nie zastanawiała się zbyt długo. Otworzyła okno i sięgnęła po niego ręką, po czym zamknęła je, by do środka nie wdarło się kujące zimno i wilgoć.
W tych odłamkach wyraźnie wyczuwała magię - ale czym były naprawdę? To dopiero zagadka, którą zamierzała rozwiązać później.
| zt
Schyliła się i chwyciła w palce odłamek podobny do kawałka lodu, który wpadł gdy zamykała drzwi do psiarni; podniosła go z posadzki i uniosła do oczu, by mu się przyjrzeć. Wydawał się podobny do tego, który miała już w kieszeni; był jedynie innego kształtu i gdy stuknęła w niego paznokciem rozległ się dźwięk jakby... dzwonu? Jasne brwi wiedźmy zmarszczyły się w zamyśleniu. Ten odłamek także wsunęła do kieszeni, po czym przeniosła wzrok na psy. Niektóre nie podniosły się z legowisk, pogrążone w głębokim śnie, o kobiece kostki zaczęły ocierać się szczenięta, które przyszły na świat pięć tygodni wcześniej. Popiskiwały cicho, domagając się uwagi, a ona im ją podarowała. Pogładziła niewielkie grzbiety, podrażniła się z co odważniejszymi, a swojego ulubieńca - pierwszego z miotu, największego szczeniaka - wzięła na ręce i zaniosła do domu, w którym panował nie mniejszy ziąb. I cisza mącona jedynie przez miarowy rytm wybijany przez krople deszczu o okiennice. Wiatr nie wył już jednak tak złowieszczo, nieba nie przeszywały liczne błyskawice, nie słychać było nawet grzmotów. Był grudniowy świt, padał deszcz, a na zewnątrz zrobiło się dziwnie jasno. Rookwood patrzyła na to wszystko podejrzliwie, wyczuwała tu jakąś dziwną, podejrzaną energię, zwłaszcza w kryształach, które zdecydowała się ze sobą zabrać.
Położyła szczenię na posadzce w kuchni i od razu zaczęło biegać w tę i z powrotem. Rzuciła mu wędzoną kość i chwilę obserwowała jak łakomie się na nią rzucił. Sama także zamierzała coś przekąsić, nim się położy; ze spiżarni przywołała zaklęciem bochenek chleba i upieczone wcześniej mięso, stanęła przy stole pod oknem i jej uwagę od jedzenia odciągnął odgłos uderzenia lodu o szybę. Nie stłukła się, na całe szczęście, kolejny dziwny kryształ wylądował na szerokim parapecie.
Nie zastanawiała się zbyt długo. Otworzyła okno i sięgnęła po niego ręką, po czym zamknęła je, by do środka nie wdarło się kujące zimno i wilgoć.
W tych odłamkach wyraźnie wyczuwała magię - ale czym były naprawdę? To dopiero zagadka, którą zamierzała rozwiązać później.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Psy były tego wieczoru niespokojne, jak gdyby wyczuwały, że właścicielka zamierza opuścić je na całą noc. Szczekały, wyły pod drzwiami, drapały w nie. Musiała rzucić wcześniej na psiarnię zaklęcie wyciszające, by móc się skupić i w spokoju przygotować na podróż do Londynu. Ta noc była ważna i nie mogła pozwolić sobie na błędy.
Miała jeszcze sporo czasu, w kuchni zaparzyła sobie filiżankę mocnej, czarnej kawy, bez mleka i cukru; wracając na piętro stanęła przed lustrem, skupiła wzrok na własnej twarzy i włosach. Skoncentrowała się na tym, by zmusić własne tkanki do przemiany -chciała, aby jej twarz się zmieniła, była obca i inna. Sigrun nie miała na myśli fizys należącej do kogoś, kogo zna; zamierzała zmienić rysy na łagodniejsze, nadać nosowi, ustom i brwiom inny kształt, a jednocześnie zgubić pszeniczny odcień włosów. One miały stać się dużo krótsze i ciemne jak gorzka czekolada.
Później poszła na górę, by się przebrać i zabrać zaczarowaną torbę.
| celuję w przedział: 40-20 - Zmiana twarzy w inną, nienależącą do konkretnej osoby. Bonus z genetyki: +14
no i zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Słońce nieśpiesznie chyliło się ku horyzontowi, niebo zaś zmieniało barwy z błękitu na coraz cieplejsze i ciemniejsze, by ostatecznie ściemnieć. Dzień ustąpił miejsca nocy, Sigrun zaś niecierpliwie zerkała na złoty, kieszonkowy zegarek, nie mogąc się doczekać, aż zaproszeni goście w końcu się pojawią - a raczej z sukcesem wykonają to, czego od nich oczekiwała.
Uporządkowała dla nich przestrzeń kilkoma prostymi zaklęciami zawczasu. Na kuchennych blatach próżno było szukać zbędnych naczyń, ostrych noży, czy resztek jedzenia. Jedynie kubek z niedopitą kawą stał wciąż na parapecie, przy którym przystanęła o poranku, by odebrać pocztę i zapomniała o tym jakże istotnym napoju w życiu każdego dorosłego człowieka. Sigrun niewiele miała wspólnego ze starożytnymi runami. Poza jej zasięgiem leżało nakładanie klątw wszelakich, choć one same w sobie niezwykle ją fascynowały. Ileż ciekawego można było dzięki nim wyrządzić zła... I zabawić się cudzym kosztem. Nie orientowała się zatem w tym, co było im potrzebne, ale na wszelki wypadek na pustym, okrągłym stole przygotowała ceramiczną misę i wyczyściła kociołek nad paleniskiem. Rzadko go używała. Eliksiry, które posiadała otrzymywała od profesjonalnych alchemików - sama prędzej wyrządziłaby sobie krzywdę, gdyby podjęła próbę uwarzenia czegoś bardziej skomplikowanego od lekarstwa na ból głowy.
Gdy pierwszy z zaproszonych mężczyzn zjawił się u jej progu, pukając do drzwi, otworzyła je zaklęciem, ale nie zbliżyła się; musiała włożyć wiele wysiłku w to, by na czas złapać za obrożę potężnego owczarka niemieckiego, który wyczuwszy obcy zapach natychmiast rzucił się w stronę obcego kłapiąc zębiskami, szczekając i warcząc.
- Drzwi na lewo - wyrzekła, wskazując czarodziejowi brodą kierunek i siłując się z Sabą, próbującym się jej wyrwać; w końcu wiedźmie udało się go zamknąć w jednym z pustych pokojów na końcu korytarza, ale ściany nie wygłuszały do końca gniewnego szczeniaka, do którego dołączył chór dobermanów z psiarni. - Merlinie daj mi siłę - szepnęła sama do siebie, wciskając różdżkę do kieszeni czarnej, prostej szaty, którą miała na sobie. Drugie pukanie do drzwi - świetnie. Obaj zjawili się na czas. Wpuściła drugiego z gości i gestem lewej dłoni, bo w prawej trzymała papierosa, zaprosiła do opustoszałej kuchni, gdzie mrok wieczoru rozpraszało kilka świec lewitujących pod sufitem. - Nie proponuję alkoholu, najpierw robota. Wszyscy wiedzą co mają robić? - rzuciła stanowczo, zawieszając spojrzenie zwłaszcza na Macnairze, który musiał się na niej właśnie zawieść i poczuć rozczarowanie. Sigrun z papierosem w ustach podskoczyła, by usiąść na blacie. Powoli wysunęła różdżkę - ale nie po to, by zaatakować. - Przyda wam się lekkie wsparcie. Magicus Extremos - powiedziała, szarpiąc cisowym drewnem w odpowiedni sposób; chciała dodać Calderowi i Drew sił, magicznego wsparcia. Zbyt długo już zwlekali i nie mogli pozwolić sobie na błąd.
She's lost control
again
Ostatnio zmieniony przez Sigrun Rookwood dnia 29.04.20 21:37, w całości zmieniany 1 raz
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Zapoznając się z listem od Sigrun doskonale wiedział czego się spodziewać po ów wizycie oraz jaki finalnie miała mieć cel. Czyżby Śmierciożerczyni w końcu zastanowiła się nad właściwą klątwą? On sam miał pewne propozycje i liczył, że wspólnie znajdą właściwe przekleństwo, którym uraczą, jakże wartą takiego losu, szlamę. Cieszyła go wieść o obecności Caldera, bowiem był on umiejętnym czarodziejem i szatyn nie mógł do tej pory zarzucić mu nic w kwestii znajomości mocy starożytnych run. Niezwykle ważnym było, iż nieustannie dołączali do Nich równie warci uwagi profesjonaliści, którzy byli w stanie wspomóc ich nie tylko swym fachem, ale i różdżką – w końcu sam Borgin zaskoczył go swą skuteczną ofensywą w Antykwariacie.
O zmierzchu kłąb czarnej mgły zmaterializował się na drewnianej werandzie nieopodal wejścia do domostwa. Wyłoniwszy się z dymu mimowolnie rozejrzał czujnym wzrokiem wzdłuż posadzki w poszukiwaniu psów. Miał już kilka okazji spotkać się z kobietą w ów miejscu, dlatego doskonale zdawał sobie sprawę z obecności małych obrońców, którzy wyjątkowo skutecznie spełniali swą powinność. Były agresywne, z pewnością dalekie od jakiegokolwiek „przekupstwa” przekąską i właściwie jedyną osobą mogącą wpłynąć na ich zachowanie była Sigrun. Najwyraźniej dziś, spodziewając się gości, ukryła swe szczeniaczki w obawie przed kolejną koniecznością odłożenia planów w daleką przyszłość – szatyn był przekonany, że walka z nimi to byłoby nie lada wyzwanie.
Gdy tylko otworzyła przed nim drzwi przekroczył progi domu z wyraźnym, kpiącym uśmieszkiem, który przywykł już go nie opuszczać. -Calder już się zjawił?- spytał darując sobie wszelkie powitania i komentarze odnośnie warczącego psa. Znaleźli się tutaj w konkretnym celu i nim przejdą do znacznie bardziej rozrywkowej części wieczoru chciał takowy wykonać z sukcesem. Nakładanie przekleństw nie było zabawą – wszyscy Ci, którzy choć raz podjęli podobną próbę zdawali sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa i idących za nim konsekwencji. Nawet on sam ostatnim razem popełnił błąd; nader długie pociągnięcie różdżką zmusiło go do nie tylko przełknięcia goryczy porażki, ale i konieczności uporania się z paskudnymi ranami. Gdyby nie pomoc Belviny zapewne robaczki robiłby sobie z niego podwieczorek.
Ignorując głośne szczekanie rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu kociołka. Nie zamierzał zwlekać, bowiem w pierwszej fazie potrzebowali stosowną bazę i liczył, że uda mu się takową uwarzyć nim zjawi się Borgin. Mógł poczekać na Rookwood i zapoznać się z jej decyzją, jednakże uważał, że najrozsądniejszą opcją będzie stworzenie przekleństwa mogącego dać im przewagę taktyczną. Ból i cierpienie wroga wprawiały go w lepszy nastrój, lecz wówczas potrzebowali czegoś więcej jak szampańskiego nastroju.
Oczekując, aż woda w kociołku zacznie się gotować, dostrzegł sylwetkę towarzysza, a zaraz za nią Panią gospodarz. -Rozgościłem się.- rzucił upijając zawartości swej metalowej piersiówki. Rookwood mogła nie mieć ochoty na trunek, jednakże mu niezbędny był takowy do odpowiedniego skupienia i zaostrzenia swych zmysłów.
Po chwili chwycił fiolkę z krwią i wlał jej zawartość wprost do znajdującego się w kominku naczynia. Charakterystyczny zapach i pojawiające się na powierzchni bąble sugerowały, że nadszedł czas na drugi ze składników – krew nietoperza. Dodawszy go do wywaru zaczął całość wolno mieszać z nadzieją, iż nie popełnił żadnego błędu. Przygotowanie ów baz było banalnie proste, jednakże dla kompletnego laika każda styczność z eliksirami było wyzwaniem.
O zmierzchu kłąb czarnej mgły zmaterializował się na drewnianej werandzie nieopodal wejścia do domostwa. Wyłoniwszy się z dymu mimowolnie rozejrzał czujnym wzrokiem wzdłuż posadzki w poszukiwaniu psów. Miał już kilka okazji spotkać się z kobietą w ów miejscu, dlatego doskonale zdawał sobie sprawę z obecności małych obrońców, którzy wyjątkowo skutecznie spełniali swą powinność. Były agresywne, z pewnością dalekie od jakiegokolwiek „przekupstwa” przekąską i właściwie jedyną osobą mogącą wpłynąć na ich zachowanie była Sigrun. Najwyraźniej dziś, spodziewając się gości, ukryła swe szczeniaczki w obawie przed kolejną koniecznością odłożenia planów w daleką przyszłość – szatyn był przekonany, że walka z nimi to byłoby nie lada wyzwanie.
Gdy tylko otworzyła przed nim drzwi przekroczył progi domu z wyraźnym, kpiącym uśmieszkiem, który przywykł już go nie opuszczać. -Calder już się zjawił?- spytał darując sobie wszelkie powitania i komentarze odnośnie warczącego psa. Znaleźli się tutaj w konkretnym celu i nim przejdą do znacznie bardziej rozrywkowej części wieczoru chciał takowy wykonać z sukcesem. Nakładanie przekleństw nie było zabawą – wszyscy Ci, którzy choć raz podjęli podobną próbę zdawali sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa i idących za nim konsekwencji. Nawet on sam ostatnim razem popełnił błąd; nader długie pociągnięcie różdżką zmusiło go do nie tylko przełknięcia goryczy porażki, ale i konieczności uporania się z paskudnymi ranami. Gdyby nie pomoc Belviny zapewne robaczki robiłby sobie z niego podwieczorek.
Ignorując głośne szczekanie rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu kociołka. Nie zamierzał zwlekać, bowiem w pierwszej fazie potrzebowali stosowną bazę i liczył, że uda mu się takową uwarzyć nim zjawi się Borgin. Mógł poczekać na Rookwood i zapoznać się z jej decyzją, jednakże uważał, że najrozsądniejszą opcją będzie stworzenie przekleństwa mogącego dać im przewagę taktyczną. Ból i cierpienie wroga wprawiały go w lepszy nastrój, lecz wówczas potrzebowali czegoś więcej jak szampańskiego nastroju.
Oczekując, aż woda w kociołku zacznie się gotować, dostrzegł sylwetkę towarzysza, a zaraz za nią Panią gospodarz. -Rozgościłem się.- rzucił upijając zawartości swej metalowej piersiówki. Rookwood mogła nie mieć ochoty na trunek, jednakże mu niezbędny był takowy do odpowiedniego skupienia i zaostrzenia swych zmysłów.
Po chwili chwycił fiolkę z krwią i wlał jej zawartość wprost do znajdującego się w kominku naczynia. Charakterystyczny zapach i pojawiające się na powierzchni bąble sugerowały, że nadszedł czas na drugi ze składników – krew nietoperza. Dodawszy go do wywaru zaczął całość wolno mieszać z nadzieją, iż nie popełnił żadnego błędu. Przygotowanie ów baz było banalnie proste, jednakże dla kompletnego laika każda styczność z eliksirami było wyzwaniem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Powitały go powarkiwania stada psów, które - był tego pewien - zagryzłyby go w kilka minut, gdyby tylko miały taką okazję. Nie przejmował się jednak za bardzo ich arią; niespiesznie przemierzył dystans dzielący go od drzwi wejściowych, rozglądając się po własności kuzynki, u której jeszcze nigdy wcześniej nie gościł; może powinien częściej wychylać nos z piwnicy.
Skinął jej głową na powitanie, przeciskając się obok Rookwood i zapalonego papierosa tak, żeby czasem nie pobrudzić swojej peleryny, którą zostawił gdzieś w korytarzu, po czym podążył za gestem Śmierciożerczyni do kuchni. Równie oszczędnie przywitał się z Macnairem, który warzył już coś w kociołku.
Widać było, że to nie spotkanie towarzyskie, wszyscy chcieli dać z siebie jak najwięcej, bo mogli zyskać dzisiaj ogromną przewagę, jeśli to, czego dowiedział się od Rookwood, uda się wcielić w życie. - Nie lubicie tracić czasu - rzucił pod nosem; to się ceni, przyszli tu w konkretnym celu. Zerknął do kociołka, żeby zorientować się, czy etap pierwszy mają już za sobą.
- Jest chyba odrobinę zbyt gęsta - kleista i mętna, konsystencja nie była do końca taka, jaka być powinna - ale Drew pewnie doskonale o tym wiedział. Borgin powiedział to neutralnym tonem, próżno szukać było w jego głosie wyższości - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może nosił nazwisko zaklinaczy, ale lata praktyki, jakie miał za sobą Macnair, oszlifowały jego talent do klątw, a Calder był tutaj w gruncie rzeczy po to, żeby czegoś się od niego nauczyć. Przyjrzeć się temu, jak wygląda jego rytuał zaklinania, każdy runista miał swoje przyzwyczajenia, Drew bez wątpienia nie był wyjątkiem w tej kwestii, może część z nich Borgin będzie miał okazję przetestować w zaciszu piwnicznego mroku. Na razie jednak skoncentrował się na własnym zadaniu, opróżnił kociołek, a potem wzniecił niewielki ogień, by krew nietoperza bulgotała przez chwilę, nim nie dodał do niej odrobiny wody, rozcieńczając bazę. Powietrze przesiąknęło metalicznym zapachem, a to dopiero pierwszy etap - gdy na powierzchni eliksiru zaczęły się wytwarzać duże bąble, przechylił drugą fiolkę krwi, pozwalając, by ta kropla po kropli opadła na samo dno. Jeszcze tylko wymieszał wszystko i pochylił się nad kociołkiem ponownie, krytycznie przyglądając się bazie. Musiała być bez zarzutu, nie mogli sobie pozwolić na zmarnowanie cennej zdobyczy Sigrun.
| zużywam krew; tworzę bazę pod klątwę (krew, krew nietoperza)
Skinął jej głową na powitanie, przeciskając się obok Rookwood i zapalonego papierosa tak, żeby czasem nie pobrudzić swojej peleryny, którą zostawił gdzieś w korytarzu, po czym podążył za gestem Śmierciożerczyni do kuchni. Równie oszczędnie przywitał się z Macnairem, który warzył już coś w kociołku.
Widać było, że to nie spotkanie towarzyskie, wszyscy chcieli dać z siebie jak najwięcej, bo mogli zyskać dzisiaj ogromną przewagę, jeśli to, czego dowiedział się od Rookwood, uda się wcielić w życie. - Nie lubicie tracić czasu - rzucił pod nosem; to się ceni, przyszli tu w konkretnym celu. Zerknął do kociołka, żeby zorientować się, czy etap pierwszy mają już za sobą.
- Jest chyba odrobinę zbyt gęsta - kleista i mętna, konsystencja nie była do końca taka, jaka być powinna - ale Drew pewnie doskonale o tym wiedział. Borgin powiedział to neutralnym tonem, próżno szukać było w jego głosie wyższości - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może nosił nazwisko zaklinaczy, ale lata praktyki, jakie miał za sobą Macnair, oszlifowały jego talent do klątw, a Calder był tutaj w gruncie rzeczy po to, żeby czegoś się od niego nauczyć. Przyjrzeć się temu, jak wygląda jego rytuał zaklinania, każdy runista miał swoje przyzwyczajenia, Drew bez wątpienia nie był wyjątkiem w tej kwestii, może część z nich Borgin będzie miał okazję przetestować w zaciszu piwnicznego mroku. Na razie jednak skoncentrował się na własnym zadaniu, opróżnił kociołek, a potem wzniecił niewielki ogień, by krew nietoperza bulgotała przez chwilę, nim nie dodał do niej odrobiny wody, rozcieńczając bazę. Powietrze przesiąknęło metalicznym zapachem, a to dopiero pierwszy etap - gdy na powierzchni eliksiru zaczęły się wytwarzać duże bąble, przechylił drugą fiolkę krwi, pozwalając, by ta kropla po kropli opadła na samo dno. Jeszcze tylko wymieszał wszystko i pochylił się nad kociołkiem ponownie, krytycznie przyglądając się bazie. Musiała być bez zarzutu, nie mogli sobie pozwolić na zmarnowanie cennej zdobyczy Sigrun.
| zużywam krew; tworzę bazę pod klątwę (krew, krew nietoperza)
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calder Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Jeden pies nie stanowił zagrożenia dla wprawnego czarodzieja, z łatwością można go było przecież spetryfikować, ale z całym stadem rozszczekanych, agresywnych i nieprzychylnych obcym wielkich bestii już o wiele trudniej sobie poradzić. Przy odrobinie szczęścia mogły od razu złapać w pysk prawą rękę, tak jak je uczyła, by nie dopuścić do rzucenia czaru. Sigrun nie była jednak głupia, by wierzyć, że jedynie na nich można polegać w kwestii obrony domu. Nie po to zresztą je miała, nie w roli strażników, zwyczajnie lubiła ich towarzystwo. Ceniła je czasem bardziej od ludzkiego. Niektórzy, obserwując to jak obdarza swoje psy dziwną, niezrozumiałą czułością, zaczynali sądzić, że zastępują Sigrun dzieci.
- Ależ proszę, Drew, nie krępuj się. Nie powiem, abyś czuł się jak u siebie, ale to prawdziwa radość ujrzeć wreszcie mężczyznę gotującego w mojej kuchni i to nie pod wpływem zaklęcia Imperius - odpowiedziała ironicznie, udając zachwyt nad widokiem Macnaira, który sterczał przy jej kociołku i mieszał coś w nim. Nie wtrącała się w to. Stała z boku, klątwa to nie jej działka. - Straciliśmy już wystarczająco wiele czasu i nie mamy go więcej. Czarny Pan nie będzie tego tolerował. Porażek również nie - wyjaśniła swemu kuzynowi, zawieszając na nim uważne spojrzenie, gdy stanął obok Drew i przyglądał się jego pracy. Dobrze, że odpowiedział na to zaproszenie i pojawił się tu wziąć w tym udział, nawet jeśli nie po to, by się uczyć. Zapewne największe zaufanie miał do swych krewnych, znanych i znakomitych znawców starożytnych run, ale Macnair był nie mniej dobrym specjalistą w tej dziedzinie. Sigrun nie znała nikogo, kto wiedziałby o nich i klątwach więcej niż on.
Najwyraźniej o warzeniu mikstur mógłby się jednak jeszcze trochę nauczyć.
- Spartoliłeś, Macnair? - spytała marudnie, splatając ręce na pełnych piersiach, kiedy rzuciła już zaklęcie wzmacniające. Czuła, że się powiodło - i mężczyźni powinni już to czuć. Przypływ magicznej mocy, wzmocnienie ich magii, czarodziejskie wsparcie. Uczyła się białej magii z dużą zaciętością, choć nie wzbudzała w wiedźmie choćby w połowie tak ciepłych uczuć jak jej całkowite przeciwieństwo. Zdążyła się już jednak przekonać jak bardzo mogła być użyteczna i potrzebna, kiedy człek staje naprzeciw wroga. Nie mieli przecież do czynienia z idiotami, czy beztalenciami. Problem tkwił w tym, że Zakon Feniksa miał wśród swoich szeregów ludzi, którzy naprawdę znali się na rzeczy, potrafili rzucać silne zaklęcia - i dlatego oni także musieli wiedzieć jak się obronić, by nie odnieść porażki.
Calder poradził sobie znacznie lepiej z przygotowaniem mikstury, dlatego Sigrun wyciągnęła z kieszeni szaty fiolkę pełną krwi i podała ją Drew.
- Krew Justine Tonks. Zrób z niej dobry użytek.
| Podaję Drew krew Justine Tonks ze swojego ekwipunku.
- Ależ proszę, Drew, nie krępuj się. Nie powiem, abyś czuł się jak u siebie, ale to prawdziwa radość ujrzeć wreszcie mężczyznę gotującego w mojej kuchni i to nie pod wpływem zaklęcia Imperius - odpowiedziała ironicznie, udając zachwyt nad widokiem Macnaira, który sterczał przy jej kociołku i mieszał coś w nim. Nie wtrącała się w to. Stała z boku, klątwa to nie jej działka. - Straciliśmy już wystarczająco wiele czasu i nie mamy go więcej. Czarny Pan nie będzie tego tolerował. Porażek również nie - wyjaśniła swemu kuzynowi, zawieszając na nim uważne spojrzenie, gdy stanął obok Drew i przyglądał się jego pracy. Dobrze, że odpowiedział na to zaproszenie i pojawił się tu wziąć w tym udział, nawet jeśli nie po to, by się uczyć. Zapewne największe zaufanie miał do swych krewnych, znanych i znakomitych znawców starożytnych run, ale Macnair był nie mniej dobrym specjalistą w tej dziedzinie. Sigrun nie znała nikogo, kto wiedziałby o nich i klątwach więcej niż on.
Najwyraźniej o warzeniu mikstur mógłby się jednak jeszcze trochę nauczyć.
- Spartoliłeś, Macnair? - spytała marudnie, splatając ręce na pełnych piersiach, kiedy rzuciła już zaklęcie wzmacniające. Czuła, że się powiodło - i mężczyźni powinni już to czuć. Przypływ magicznej mocy, wzmocnienie ich magii, czarodziejskie wsparcie. Uczyła się białej magii z dużą zaciętością, choć nie wzbudzała w wiedźmie choćby w połowie tak ciepłych uczuć jak jej całkowite przeciwieństwo. Zdążyła się już jednak przekonać jak bardzo mogła być użyteczna i potrzebna, kiedy człek staje naprzeciw wroga. Nie mieli przecież do czynienia z idiotami, czy beztalenciami. Problem tkwił w tym, że Zakon Feniksa miał wśród swoich szeregów ludzi, którzy naprawdę znali się na rzeczy, potrafili rzucać silne zaklęcia - i dlatego oni także musieli wiedzieć jak się obronić, by nie odnieść porażki.
Calder poradził sobie znacznie lepiej z przygotowaniem mikstury, dlatego Sigrun wyciągnęła z kieszeni szaty fiolkę pełną krwi i podała ją Drew.
- Krew Justine Tonks. Zrób z niej dobry użytek.
| Podaję Drew krew Justine Tonks ze swojego ekwipunku.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź