Weranda
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Weranda
Sporych rozmiarów, kamienny dom, który przypadł Sigrun w spadku po zamożniejszym małżonku oraz jego rodzinie, na przedzie ma zadaszoną, drewnianą werandę, na którą prowadzi kilka schodków. Nie stoi tu nic oprócz starego, okrągłego stolika, kilku krzeseł, wysłużonego, wygodnego fotela oraz bujanego krzesła. Obok drzwi wejściowych zazwyczaj drzemią psy.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Im dłużej toczyli rozmowę, tym lepiej się bawił, ale nie szczególnie go to zaskakiwało. Zawsze lubił jej towarzystwo, gdy jako jedna z niewielu potrafiła dawniej dotrzymać mu kroku na wielu płaszczyznach i obecnie nie wątpił, że było tak nadal. Ba, był wręcz pewny, że nic się w tej kwestii nie zmieniło.
- Myślałem o serdecznym.- przyznał, powstrzymując uśmiech i przez chwilę będąc całkowicie poważnym, chociaż wymagało to kontroli.- Jednak skoro wspomniałaś o rumuńskim… tym również bym nie wzgardził.- dodał, ale zdradziły go już unoszące się kąciki ust. To, co stało się w Rumunii, nigdy mu nie dokuczało i nie sprawiało, że kalkulował ówczesne decyzje, żałując czegokolwiek. Pozwolili sobie na więcej, coś co wielu by potępiło, ale naprawdę nie interesowało go zdanie innych. Poza tym wszystko, co stało się wtedy, było już zamkniętym rozdziałem, bez możliwości powtórki. Czas, gdy mogli się tym sycić, nie przejmując niczym, minął bezpowrotnie.
Pokiwał tylko głową, gdy usłyszał, że nie ma na co liczyć. Był przecież tego świadom, znali się za długo, może już nie tak dobrze jak dawniej, ale nie wiele mogło się w tej kwestii zmienić.
Widząc jej reakcje na to co powiedział, wzruszył tylko ramionami.
- Przyjeżdżając tutaj, byłem w większości świadom czego się spodziewać. Dużo informacji dotarło do mnie wcześniej, ale to przecież nic zaskakującego… zawsze lubię być na bieżąco, z co ciekawszymi faktami.- inaczej najpewniej nie zdecydowałby się, aby odwiedzić rodzimy kraj. Nie miał czego tutaj szukać, ale ciekawość względem zmian była już odpowiednim powodem. Coś, co swego czasu, uważał za zwykłe zamieszki, które szybko się skończą, okazało się silniejsze i nabierające dopiero rozpędu. Taki obrót sytuacji w Anglii wydawał się mu się nierealny, póki nie zaczął rozglądać się po stolicy, rozmawiać z kolejnymi osobami, czasami przypadkowymi, a czasami wręcz przeciwnie. Nabierało to prawdziwości. Nie mniej nadal go nie porywało, gryząc się z podejściem, aby nie spodziewać się za wielu pozytywów.
Obrócił się powoli, wspierając łokciami o balustradę i pochylając się nieco.
- Skąd to rozbawienie? Czyżby kolejny Minister był nic niewart? – domyślał się, że mogła go wyprowadzić z błędów, w końcu przebywała tutaj więcej czasu i mogła być lepiej doinformowana. Miał raczej obojętny stosunek do każdej osoby, która dzierżyła władzę.
Zerknął na nią, gdy poruszyła kolejny temat.
- I nie sprawiła, ale okazała się upierdliwym wymogiem. Nie lubię, gdy obcy mi ludzie, wiedzą o mnie zbyt wiele.- wyjaśnił z lekkim grymasem. Dane, które musiał podać i sam fakt oddania różdżki na czas weryfikowania, były drażniące z wielu względów. Wolał nie pozostawiać po sobie zbyt wielu śladów w żadnym kraju, więc unikanie wszelkich spisów było w tym dość istotne.- Najpewniej moje nazwisko w zestawieniu z nazwiskiem matki, uratowało mnie przed kilkoma dodatkowymi pytaniami.- pamiętał minę urzędasa, gdy po zapoznaniu się z dokumentami, rzucił mu tylko krótkie spojrzenie.
Był pewien, że jeszcze nie jedna osoba stwierdzi, że powinien pozostać w kraju, osiąść tu na pewien czas i im częściej o tym myślał, tym bardziej nie widział w tym sensu. Niestety tę kwestię przerabiał za każdym razem, gdy wpadał na chwilę w interesach.
- Dlaczego? – może ona mu w końcu wyjaśni, powie cokolwiek, chociaż minimalnie przekonującego. Obstawiał, że i tak nie trafi to do niego, ale nic nie straci słuchając, jakiegokolwiek argumentu.- Przeszkadza, jak zawsze.- pozostawał w tym niezmienny. Niestety, świat lubił być naiwnie tolerancyjny i przekonał się o tym nie raz, więc chociaż jego poglądy pozostawały pewne, dawał za wygraną, dobierając sobie miejsca tak, aby na drodze nie stawał mu nikt, kto wywołuje skrajnie negatywne odczucia.
Kiedy Sigrun nie odpuściła, a drążyła temat, spojrzał na nią i znów na psy. Osoby, którym powiedział o swej odziedziczonej umiejętności, mógł policzyć na palcach jednej ręki. To, co potrafił, było jego asem w rękawie, przewagą, którą mógł wykorzystać w najróżniejszych sytuacjach.
- Wiem, że zauważyłaś. Dobry właściciel i hodowca zawsze dostrzeże, gdy jego psy stają się dziwne.- podjął, przyglądając się owczarkowi niemieckiemu, który nadal gapił się na niego.- Zdecydowanie kryje się za tym coś więcej. Moja matka podzieliła się ze mną zwierzęcoustością, dzięki temu rozumiem psy, a one rozumieją mnie.- wyjaśnił ze spokojem, nie mając szczególnie problemu z tym, aby zdradzić ten fakt właśnie teraz.- Dlatego Saba mnie nie atakuje, bo wie dobrze, że nie stanowię zagrożenia… że jestem swój.- przeniósł błękitne tęczówki na kuzynkę, czekając na jej reakcję. Spodziewał się wielu, od pytań po opieprz, że tyle czasu nie napomknął o tym.
- Myślałem o serdecznym.- przyznał, powstrzymując uśmiech i przez chwilę będąc całkowicie poważnym, chociaż wymagało to kontroli.- Jednak skoro wspomniałaś o rumuńskim… tym również bym nie wzgardził.- dodał, ale zdradziły go już unoszące się kąciki ust. To, co stało się w Rumunii, nigdy mu nie dokuczało i nie sprawiało, że kalkulował ówczesne decyzje, żałując czegokolwiek. Pozwolili sobie na więcej, coś co wielu by potępiło, ale naprawdę nie interesowało go zdanie innych. Poza tym wszystko, co stało się wtedy, było już zamkniętym rozdziałem, bez możliwości powtórki. Czas, gdy mogli się tym sycić, nie przejmując niczym, minął bezpowrotnie.
Pokiwał tylko głową, gdy usłyszał, że nie ma na co liczyć. Był przecież tego świadom, znali się za długo, może już nie tak dobrze jak dawniej, ale nie wiele mogło się w tej kwestii zmienić.
Widząc jej reakcje na to co powiedział, wzruszył tylko ramionami.
- Przyjeżdżając tutaj, byłem w większości świadom czego się spodziewać. Dużo informacji dotarło do mnie wcześniej, ale to przecież nic zaskakującego… zawsze lubię być na bieżąco, z co ciekawszymi faktami.- inaczej najpewniej nie zdecydowałby się, aby odwiedzić rodzimy kraj. Nie miał czego tutaj szukać, ale ciekawość względem zmian była już odpowiednim powodem. Coś, co swego czasu, uważał za zwykłe zamieszki, które szybko się skończą, okazało się silniejsze i nabierające dopiero rozpędu. Taki obrót sytuacji w Anglii wydawał się mu się nierealny, póki nie zaczął rozglądać się po stolicy, rozmawiać z kolejnymi osobami, czasami przypadkowymi, a czasami wręcz przeciwnie. Nabierało to prawdziwości. Nie mniej nadal go nie porywało, gryząc się z podejściem, aby nie spodziewać się za wielu pozytywów.
Obrócił się powoli, wspierając łokciami o balustradę i pochylając się nieco.
- Skąd to rozbawienie? Czyżby kolejny Minister był nic niewart? – domyślał się, że mogła go wyprowadzić z błędów, w końcu przebywała tutaj więcej czasu i mogła być lepiej doinformowana. Miał raczej obojętny stosunek do każdej osoby, która dzierżyła władzę.
Zerknął na nią, gdy poruszyła kolejny temat.
- I nie sprawiła, ale okazała się upierdliwym wymogiem. Nie lubię, gdy obcy mi ludzie, wiedzą o mnie zbyt wiele.- wyjaśnił z lekkim grymasem. Dane, które musiał podać i sam fakt oddania różdżki na czas weryfikowania, były drażniące z wielu względów. Wolał nie pozostawiać po sobie zbyt wielu śladów w żadnym kraju, więc unikanie wszelkich spisów było w tym dość istotne.- Najpewniej moje nazwisko w zestawieniu z nazwiskiem matki, uratowało mnie przed kilkoma dodatkowymi pytaniami.- pamiętał minę urzędasa, gdy po zapoznaniu się z dokumentami, rzucił mu tylko krótkie spojrzenie.
Był pewien, że jeszcze nie jedna osoba stwierdzi, że powinien pozostać w kraju, osiąść tu na pewien czas i im częściej o tym myślał, tym bardziej nie widział w tym sensu. Niestety tę kwestię przerabiał za każdym razem, gdy wpadał na chwilę w interesach.
- Dlaczego? – może ona mu w końcu wyjaśni, powie cokolwiek, chociaż minimalnie przekonującego. Obstawiał, że i tak nie trafi to do niego, ale nic nie straci słuchając, jakiegokolwiek argumentu.- Przeszkadza, jak zawsze.- pozostawał w tym niezmienny. Niestety, świat lubił być naiwnie tolerancyjny i przekonał się o tym nie raz, więc chociaż jego poglądy pozostawały pewne, dawał za wygraną, dobierając sobie miejsca tak, aby na drodze nie stawał mu nikt, kto wywołuje skrajnie negatywne odczucia.
Kiedy Sigrun nie odpuściła, a drążyła temat, spojrzał na nią i znów na psy. Osoby, którym powiedział o swej odziedziczonej umiejętności, mógł policzyć na palcach jednej ręki. To, co potrafił, było jego asem w rękawie, przewagą, którą mógł wykorzystać w najróżniejszych sytuacjach.
- Wiem, że zauważyłaś. Dobry właściciel i hodowca zawsze dostrzeże, gdy jego psy stają się dziwne.- podjął, przyglądając się owczarkowi niemieckiemu, który nadal gapił się na niego.- Zdecydowanie kryje się za tym coś więcej. Moja matka podzieliła się ze mną zwierzęcoustością, dzięki temu rozumiem psy, a one rozumieją mnie.- wyjaśnił ze spokojem, nie mając szczególnie problemu z tym, aby zdradzić ten fakt właśnie teraz.- Dlatego Saba mnie nie atakuje, bo wie dobrze, że nie stanowię zagrożenia… że jestem swój.- przeniósł błękitne tęczówki na kuzynkę, czekając na jej reakcję. Spodziewał się wielu, od pytań po opieprz, że tyle czasu nie napomknął o tym.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zawsze znacznie lepiej czuła się w towarzystwie mężczyzn. Może za sprawą środowiska, w którym się wychowała, w jej domu rodzinnym brakowało wszak kobiecej ręki. Matka zmarła, ojciec nie ożenił się po raz drugi, nie widząc ku temu potrzeby, skoro sprowadził na świat czterech synów i córkę, do pomocy miał zaś starego skrzata i w ostateczności starsze krewne. Sigrun w otoczeniu kilkorga braci nauczyła się rozmawiać niemal po męsku, otwarcie, bezwstydnie. Czarownice najczęściej bywały zbyt pruderyjne, kurczowo trzymały się konwenansów. Zniewolone przez patriarchat - niemal im tego współczuła.
- Na oba trzeba sobie zasłużyć - odpowiedziała z przekąsem.
W serdeczny, przyjacielski uścisk, jakim obdarowuje się krewnych i przyjaciół, chyba nie wierzył. Sigrun zawsze stroniła od takich gestów, w jej domu zresztą się ich nie praktykowało - ojciec rządził twardą ręką, wierząc w surowe wychowanie, by nie wyrośli na słabeuszy. Drugiego rodzaju tym bardziej nie miała zamiaru podarować mu tak łatwo - czuła się urażona tym, ze nie powiedział jej od razu, że wrócił do kraju, że minęło tyle czasu. Choć nie była typową kobietą, to miewała prawdziwie kobiece fochy. Od czasu spędzonego w Rumunii wiele się jednak zmieniło, w jej życiu na miejscu Christophera powoli pojawiał się ktoś inny - i to bynajmniej z nią niespokrewniony, O dziwo.
- Dobre wieści się roznoszą. Sama przez nie wróciłam. Rok temu - rzekła Sigrun, kiwając głową, poniekąd ze zrozumieniem, ale nie do końca. Już od dłuższego czasu wiadomości o wojnie na Wyspach docierała w najdalsze zakątki Europy. Pytanie brzmiało dlaczego Macnair zwlekał tak długo. Mógł teraz żałować, że tak wiele go ominęło. Na pytanie o Ministra podniosła na niego wzrok, wzruszyła też ramionami. - Skąd. Lord Malfoy to mądry, rozsądny człowiek. Odpowiedni czarodziej na odpowiednim stanowisku - odpowiedziała wiedźma. To nie tak, że nim gardziła, skąd. Malfoya nie trzeba było zmuszać, aby poparł Czarnego Pana. Nie musieli mu grozić. Sam wiedział, że to w Lordzie Voldemorcie była nadzieja i mu się pokłonił. Służył mu, choć nie był członkiem Rycerzy Walpurgii. Wykonywał rozkazy Czarnego Pana, który wolał pozostać w cieniu, niczym władca marionetek. Niektórzy się tego domyślali. Najwyraźniej Cillian wciąż powinien był poszukać informacji, zorientować się co w trawie piszczy.
- To jedyny sposób, aby kontrolować kto porusza się po Londynie. Musisz się przemęczyć dla większego dobra - skomentowała jego narzekanie kwaśno. Jeśli szukał u niej współczucia, to go nie odnalazł. Niewiele ją obchodził dyskomfort czarodziejów i czarownic towarzyszący rejestracji różdżki. Obowiązek ten jej samej nie dotyczył, więc nie zaprzątała sobie towarzyszącymi temu trudnościami głowy. Nawet jeśli doświadczali ich jej krewni. Prychnęła kpiąco, kiedy wspomniał o nazwisku swojej matki. - Gdyby podważali czystość krwi mojej rodziny, powinieneś dać mi o tym znać. Chętnie porozmawiałabym z tym urzędnikiem.
Nie byłaby to miła rozmowa z całą pewnością nie dla niego.
- Jeśli przeszkadza, to czy nie dobrze byłoby czegoś z tym zrobić? - spytała pozornie niewinnie. Przyglądała się Cillianowi badawczo, uważnie, Zastanawiała, czy nadawałby się na Rycerza Walpurgii - był utalentowanym czarodziejem, oczywiście, posiadał dużą wiedzę, mógłby im się przydać. Tyle, że w tej chwili nie miała pewności, czy byłby gotów w pełni zaangażować się w grę polityczną, w wojnę. Sam przyznawał, że polityka dotychczas niezbyt go interesowała. Miała do tego niejasne przeczucie, że może o Rycerzach Walpurgii powinien był opowiedzieć mu Drew. Gdyby to jej brata chciano uczynić sojusznikiem, czułaby złość, jeśli nie zostawiliby tego jej samej.
Myśli o Cillianie jako sojuszniku Rycerzy Walpurgii czmychnęły niczym przerażona mysz, gdy wyznał jej prawdę o tym, dlaczego psy tak na niego reagowały.
- I mówisz mi o tym dopiero teraz?! - wrzasnęła, zrywając się z miejsca z wściekłą miną. Zmrużyła oczy i uniosła różdżkę, celując w jego pierś. - Tyle lat... TYLE LAT... I nigdy nawet się nie zająknąłeś... - Słowa te cedziła przez zaciśnięte zęby, coraz bardziej rozeźlona.
- Na oba trzeba sobie zasłużyć - odpowiedziała z przekąsem.
W serdeczny, przyjacielski uścisk, jakim obdarowuje się krewnych i przyjaciół, chyba nie wierzył. Sigrun zawsze stroniła od takich gestów, w jej domu zresztą się ich nie praktykowało - ojciec rządził twardą ręką, wierząc w surowe wychowanie, by nie wyrośli na słabeuszy. Drugiego rodzaju tym bardziej nie miała zamiaru podarować mu tak łatwo - czuła się urażona tym, ze nie powiedział jej od razu, że wrócił do kraju, że minęło tyle czasu. Choć nie była typową kobietą, to miewała prawdziwie kobiece fochy. Od czasu spędzonego w Rumunii wiele się jednak zmieniło, w jej życiu na miejscu Christophera powoli pojawiał się ktoś inny - i to bynajmniej z nią niespokrewniony, O dziwo.
- Dobre wieści się roznoszą. Sama przez nie wróciłam. Rok temu - rzekła Sigrun, kiwając głową, poniekąd ze zrozumieniem, ale nie do końca. Już od dłuższego czasu wiadomości o wojnie na Wyspach docierała w najdalsze zakątki Europy. Pytanie brzmiało dlaczego Macnair zwlekał tak długo. Mógł teraz żałować, że tak wiele go ominęło. Na pytanie o Ministra podniosła na niego wzrok, wzruszyła też ramionami. - Skąd. Lord Malfoy to mądry, rozsądny człowiek. Odpowiedni czarodziej na odpowiednim stanowisku - odpowiedziała wiedźma. To nie tak, że nim gardziła, skąd. Malfoya nie trzeba było zmuszać, aby poparł Czarnego Pana. Nie musieli mu grozić. Sam wiedział, że to w Lordzie Voldemorcie była nadzieja i mu się pokłonił. Służył mu, choć nie był członkiem Rycerzy Walpurgii. Wykonywał rozkazy Czarnego Pana, który wolał pozostać w cieniu, niczym władca marionetek. Niektórzy się tego domyślali. Najwyraźniej Cillian wciąż powinien był poszukać informacji, zorientować się co w trawie piszczy.
- To jedyny sposób, aby kontrolować kto porusza się po Londynie. Musisz się przemęczyć dla większego dobra - skomentowała jego narzekanie kwaśno. Jeśli szukał u niej współczucia, to go nie odnalazł. Niewiele ją obchodził dyskomfort czarodziejów i czarownic towarzyszący rejestracji różdżki. Obowiązek ten jej samej nie dotyczył, więc nie zaprzątała sobie towarzyszącymi temu trudnościami głowy. Nawet jeśli doświadczali ich jej krewni. Prychnęła kpiąco, kiedy wspomniał o nazwisku swojej matki. - Gdyby podważali czystość krwi mojej rodziny, powinieneś dać mi o tym znać. Chętnie porozmawiałabym z tym urzędnikiem.
Nie byłaby to miła rozmowa z całą pewnością nie dla niego.
- Jeśli przeszkadza, to czy nie dobrze byłoby czegoś z tym zrobić? - spytała pozornie niewinnie. Przyglądała się Cillianowi badawczo, uważnie, Zastanawiała, czy nadawałby się na Rycerza Walpurgii - był utalentowanym czarodziejem, oczywiście, posiadał dużą wiedzę, mógłby im się przydać. Tyle, że w tej chwili nie miała pewności, czy byłby gotów w pełni zaangażować się w grę polityczną, w wojnę. Sam przyznawał, że polityka dotychczas niezbyt go interesowała. Miała do tego niejasne przeczucie, że może o Rycerzach Walpurgii powinien był opowiedzieć mu Drew. Gdyby to jej brata chciano uczynić sojusznikiem, czułaby złość, jeśli nie zostawiliby tego jej samej.
Myśli o Cillianie jako sojuszniku Rycerzy Walpurgii czmychnęły niczym przerażona mysz, gdy wyznał jej prawdę o tym, dlaczego psy tak na niego reagowały.
- I mówisz mi o tym dopiero teraz?! - wrzasnęła, zrywając się z miejsca z wściekłą miną. Zmrużyła oczy i uniosła różdżkę, celując w jego pierś. - Tyle lat... TYLE LAT... I nigdy nawet się nie zająknąłeś... - Słowa te cedziła przez zaciśnięte zęby, coraz bardziej rozeźlona.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zerknął na nią z nieodgadnionym wyrazem, przez chwilę rozważając, czy podjąć jeszcze temat, czy odpuścić. Zawahał się krótko, ale jednak natury nie oszuka.
- Dobrze wiedzieć.- mruknął jedynie. Nie, nie zamierzał się jakkolwiek starać o jedno lub drugie, bo póki nie zależało mu na czymś, nie tracił na to czasu. Tak było w tym przypadku, serdeczne uściski i powrót do relacji z pobytu w Rumunii, znajdowały się na ostatnich miejscach listy celów do osiągniecia. Domyślał się, że musiał jej podpaść, trzymając się z daleka tyle czasu oraz nie dając znać o powrocie, ale miał swoje powody i nawet jeśli miałby się mierzyć z jej niezadowoleniem, nie żałował podjętych decyzji. Rzadko kiedy czegokolwiek żałował świadomie.
- Czyżby cała rodzinka zbierała się w Anglii, dzięki takim wieściom? – rzucił, ale nie koniecznie oczekiwał odpowiedzi. Bardziej istotne było, kto jeszcze postanowi zawitać na Wyspach, a z kim łączyły go więzy krwi. Nie obstawiał, że będzie ostatni, chociaż zwlekał wystarczająco długo, wstrzymując się z nieufności. Czy żałował, że ominęło go tak wiele? Trochę, lecz jeśli wszystko szło w takim kierunku, najpewniej kolejne warte uwagi zdarzenia, będą miały miejsce. Odrobinę na to liczył, tłumiąc jednak zbytni entuzjazm.- Skoro tak się o nim wypowiadasz, musi być jednak bardziej wartościową jednostką.- stwierdził i nie chodziło tutaj o tytuł lorda, gdy w ogólnym rozrachunku nie miało to znaczenia. Nie często słyszał z ust kuzynki taką opinię o kimkolwiek, więc coś musiało w tym być. Czas miał jednak pokazać, ile tak naprawdę.
Rozumiał dobrze, czemu miała służyć rejestracja różdżek, było to dość oczywiste już w chwili kiedy poruszało się po Londynie czy samym Ministerstwie Magii. Kontrola stolicy przy wprowadzonych zmianach musiała mieć miejsce, ale nawet przy rozsądnych argumentach, nie budziło to jego entuzjazmu. Na upartego mógłby to zignorować, zagrać na nosie obecnej władzy i bez rejestracji poruszać się po Londynie lub unikać pojawiania się w stolicy, obie opcje były dla niego możliwe, lecz tknięty impulsem, postanowił zdusić w sobie chęć mijania się z prawem w tej jednej kwestii.
- Wiem.- odparł, dając spokój rozmowie o tym. Nie oczekiwał jej współczucia, nie potrzebował tego ani teraz, ani nigdy, obojętnie czego dotyczyła rozmowa. Spojrzał na nią z rozbawieniem.- Nie martw się, gdyby spróbował podważyć którekolwiek z nazwisk, dopilnowałbym, aby ów dzień zapamiętał na zawsze i nigdy więcej tego nie zrobił.- oba nazwiska były dla niego równie ważne, chociaż z oczywistych względów, dbał bardziej o to, które sam nosił. Mimo to nie zapominał, że krew Rookwoodów również płynęła w jego żyłach.
Słysząc to z pozoru niewinne pytanie, wstrzymał się chwilę z odpowiedzią. Nie był skory angażować się w cokolwiek, a już zdecydowanie w wojnę. Mógł tego uniknąć i póki co wolał trzymać się właśnie takiej myśli, będąc zbyt egoistycznym w wyborze celów, którymi się kierował aktualnie.- Zastanowię się.- odparł lekko, nawet nie próbując brzmieć wiarygodnie. Nie zamierzał poświęcać temu, chociażby minuty. Miał przed sobą perspektywę wyjazdu stąd, zaszycia się znów gdzieś daleko, skąd co jakiś czas będzie spijał napływające informacje. Taki właśnie był plan, wygodny dla niego, jak zawsze.
Spodziewał się mało entuzjastycznego odbioru, nastawiał się na wiele reakcji, przewidując część. Kiedy jednak kuzynka wrzasnęła, nie kryjąc wściekłości, odepchnął się od balustrady. Zmrużył nieco oczy, widząc, jak ta celuje w niego różdżką.
- Przestań.- rzucił sucho, samemu jednak nie zamykając palców na judaszowcu.- Nigdy nie drążyłaś tematu, aż do dziś. Nie zająknąłem się, bo rzadko korzystam z tego przy kimś.- dodał, nawet jeśli pojawiła się świadomość, że zaraz doprosi się kolejnego wybuch złości.- To coś zmienia? – spytał, chociaż wiedział, że pytanie jest co najmniej głupie.
- Dobrze wiedzieć.- mruknął jedynie. Nie, nie zamierzał się jakkolwiek starać o jedno lub drugie, bo póki nie zależało mu na czymś, nie tracił na to czasu. Tak było w tym przypadku, serdeczne uściski i powrót do relacji z pobytu w Rumunii, znajdowały się na ostatnich miejscach listy celów do osiągniecia. Domyślał się, że musiał jej podpaść, trzymając się z daleka tyle czasu oraz nie dając znać o powrocie, ale miał swoje powody i nawet jeśli miałby się mierzyć z jej niezadowoleniem, nie żałował podjętych decyzji. Rzadko kiedy czegokolwiek żałował świadomie.
- Czyżby cała rodzinka zbierała się w Anglii, dzięki takim wieściom? – rzucił, ale nie koniecznie oczekiwał odpowiedzi. Bardziej istotne było, kto jeszcze postanowi zawitać na Wyspach, a z kim łączyły go więzy krwi. Nie obstawiał, że będzie ostatni, chociaż zwlekał wystarczająco długo, wstrzymując się z nieufności. Czy żałował, że ominęło go tak wiele? Trochę, lecz jeśli wszystko szło w takim kierunku, najpewniej kolejne warte uwagi zdarzenia, będą miały miejsce. Odrobinę na to liczył, tłumiąc jednak zbytni entuzjazm.- Skoro tak się o nim wypowiadasz, musi być jednak bardziej wartościową jednostką.- stwierdził i nie chodziło tutaj o tytuł lorda, gdy w ogólnym rozrachunku nie miało to znaczenia. Nie często słyszał z ust kuzynki taką opinię o kimkolwiek, więc coś musiało w tym być. Czas miał jednak pokazać, ile tak naprawdę.
Rozumiał dobrze, czemu miała służyć rejestracja różdżek, było to dość oczywiste już w chwili kiedy poruszało się po Londynie czy samym Ministerstwie Magii. Kontrola stolicy przy wprowadzonych zmianach musiała mieć miejsce, ale nawet przy rozsądnych argumentach, nie budziło to jego entuzjazmu. Na upartego mógłby to zignorować, zagrać na nosie obecnej władzy i bez rejestracji poruszać się po Londynie lub unikać pojawiania się w stolicy, obie opcje były dla niego możliwe, lecz tknięty impulsem, postanowił zdusić w sobie chęć mijania się z prawem w tej jednej kwestii.
- Wiem.- odparł, dając spokój rozmowie o tym. Nie oczekiwał jej współczucia, nie potrzebował tego ani teraz, ani nigdy, obojętnie czego dotyczyła rozmowa. Spojrzał na nią z rozbawieniem.- Nie martw się, gdyby spróbował podważyć którekolwiek z nazwisk, dopilnowałbym, aby ów dzień zapamiętał na zawsze i nigdy więcej tego nie zrobił.- oba nazwiska były dla niego równie ważne, chociaż z oczywistych względów, dbał bardziej o to, które sam nosił. Mimo to nie zapominał, że krew Rookwoodów również płynęła w jego żyłach.
Słysząc to z pozoru niewinne pytanie, wstrzymał się chwilę z odpowiedzią. Nie był skory angażować się w cokolwiek, a już zdecydowanie w wojnę. Mógł tego uniknąć i póki co wolał trzymać się właśnie takiej myśli, będąc zbyt egoistycznym w wyborze celów, którymi się kierował aktualnie.- Zastanowię się.- odparł lekko, nawet nie próbując brzmieć wiarygodnie. Nie zamierzał poświęcać temu, chociażby minuty. Miał przed sobą perspektywę wyjazdu stąd, zaszycia się znów gdzieś daleko, skąd co jakiś czas będzie spijał napływające informacje. Taki właśnie był plan, wygodny dla niego, jak zawsze.
Spodziewał się mało entuzjastycznego odbioru, nastawiał się na wiele reakcji, przewidując część. Kiedy jednak kuzynka wrzasnęła, nie kryjąc wściekłości, odepchnął się od balustrady. Zmrużył nieco oczy, widząc, jak ta celuje w niego różdżką.
- Przestań.- rzucił sucho, samemu jednak nie zamykając palców na judaszowcu.- Nigdy nie drążyłaś tematu, aż do dziś. Nie zająknąłem się, bo rzadko korzystam z tego przy kimś.- dodał, nawet jeśli pojawiła się świadomość, że zaraz doprosi się kolejnego wybuch złości.- To coś zmienia? – spytał, chociaż wiedział, że pytanie jest co najmniej głupie.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Najwyraźniej w tej kwestii byli całkiem zgodni. Zabieganie o serdeczne, rodzinne uściski było z góry skazane na porażkę, Sigrun nie była do nich skłonna, jeśli zaś nie zamierzał postarać się o drugi, to to co wydarzyło się w Rumunii, tam pozostanie - jako przyjemne wspomnienie skosztowania zakazanego owocu, który okazał się miły dla podniebienia, lecz nie na tyle by sięgać po niego po raz drugi. Nie miała mu za złe, nie tęskniła, dla żadnego z nich to nie było nic takiego; Rookwood należała do tego rodzaju kobiet, które szybko się nudzą i nieustannie poszukują wrażeń. W jej życiu pojawiło się jedynie dwóch mężczyzn potrafiących przyciągnąć ją do siebie na dłużej, zatrzymać tak, by sądziła, że sama tego chce. Z pierwszym dzieliła wszystko, także łono matki, ich serca zaczęły bić w tym samym momencie. Teraz biły innym rytmem, w różnych miejscach, wydawałoby się, że to w piersi wiedźmy stało się jeszcze twardsze, ale chyba pomyliła się sądząc, że nigdy już nie nawiąże silniejszej więzi.
- Nie. Christopher nie wrócił z Rumunii - odpowiedziała beznamiętnym tonem. - Właściwie nikt nie wie co się z nim dzieje. Nie daje znaku życia prawie od roku - wyjaśniła, z lekkim westchnięciem, skoro Cillian poruszył temat rodziny. Bliźniaczy brat także był jego kuzynem, lecz wątpiła, aby kontaktował się z nim, podczas gdy z własną siostrą i resztą braćmi nie rozmawiał w ogóle.
- Tak. Mogę tak powiedzieć. Chociaż wiesz sam, że polityka niespecjalnie mnie interesuje - dodała po chwili zastanowienia. Gierki polityczne, stosunki z czarodziejami z innych krajów, ustalanie uchwał - to nudziło ją okropnie. Niespecjalnie interesowała się także historią magii, więc niekiedy to, co wyczytała w gazetach wciąż pozostawało dla niej niejasne. Zależało jej jednak na tym, aby wytępić szlam i zdrajców krwi, dlatego tak mocno zaangażowała się w działalność niejako polityczną. - Ma zatem szczęście - mruknęła Sigrun. Wiele obelg znosiła w swoim życiu, lecz nigdy nie pozostawiła bez odpowiedzi tych sugerujących nieczystość jej krwi, niejasność pochodzenia. Brzydził ją szlam, brzydzili mugole i uznawała to za ogromną zniewagę, gdy zarzucano jej nieczystą krew - bądź jej rodzinie. Ze swym ojcem nie miała dobrych relacji, lecz była szalenie dumna ze swojego pochodzenia i noszonego nazwiska. Dlatego po śmierci Alpharda powróciła do panieńskiego. Na jej miejscu niektóre czarownice wciąż przedstawiałyby się jako Sigrun Montague. - Nie ma zbyt wiele czasu na zastanawianie się - rzuciła tonem pogodnym, jakby nie dyskutowali o zaangażowaniu w wojnę, stanięcie w końcu po jednej ze stron konfliktu, a o ostatnim koncercie, czy wyborze tego, co zjeść na kolację. Właściwie oczekiwała od Cilliana męskiej decyzji. Miał w sobie krew Rookwoodów, ich siłę, wierzyła, że gdyby się zdecydował, to mógłby wiele zdziałać. Pytanie jedynie, czy egoistyczne geny Macnairów nie nakażą mu zadbanie jedynie o własny tyłek.
- Bo co? - rzuciła prowokująco, nie opuszczając jednak różdżki, bo czuła się naprawdę zła. - Nie drążyłaś tematu, trele-morele, jak miałam drążyć temat, skoro nigdy się nawet nie zająknąłeś. Jestem metamorfomagiem, a nie wyrocznią - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Ty o tym wiedziałeś - o przemianach, które potrafiła wymuszać na własnym ciele siłą woli. W jej przekonaniu zasługiwała na podobne zaufanie, podzielenie się wiedzą o darze zwierzęcoustości, który w historii jej rodziny także się pojawiał nie raz i nie dwa.
- DOMYŚL SIĘ - wrzasnęła na niego, gdy tak głupio spytał, czy to coś zmienia. Psy nie wiedziały co się dzieje, siedziały więc cicho, patrząc to na Sigrun, to na Macnira. - Porozmawiaj z nimi. Co mówią? - rzuciła władczo do kuzyna.
- Nie. Christopher nie wrócił z Rumunii - odpowiedziała beznamiętnym tonem. - Właściwie nikt nie wie co się z nim dzieje. Nie daje znaku życia prawie od roku - wyjaśniła, z lekkim westchnięciem, skoro Cillian poruszył temat rodziny. Bliźniaczy brat także był jego kuzynem, lecz wątpiła, aby kontaktował się z nim, podczas gdy z własną siostrą i resztą braćmi nie rozmawiał w ogóle.
- Tak. Mogę tak powiedzieć. Chociaż wiesz sam, że polityka niespecjalnie mnie interesuje - dodała po chwili zastanowienia. Gierki polityczne, stosunki z czarodziejami z innych krajów, ustalanie uchwał - to nudziło ją okropnie. Niespecjalnie interesowała się także historią magii, więc niekiedy to, co wyczytała w gazetach wciąż pozostawało dla niej niejasne. Zależało jej jednak na tym, aby wytępić szlam i zdrajców krwi, dlatego tak mocno zaangażowała się w działalność niejako polityczną. - Ma zatem szczęście - mruknęła Sigrun. Wiele obelg znosiła w swoim życiu, lecz nigdy nie pozostawiła bez odpowiedzi tych sugerujących nieczystość jej krwi, niejasność pochodzenia. Brzydził ją szlam, brzydzili mugole i uznawała to za ogromną zniewagę, gdy zarzucano jej nieczystą krew - bądź jej rodzinie. Ze swym ojcem nie miała dobrych relacji, lecz była szalenie dumna ze swojego pochodzenia i noszonego nazwiska. Dlatego po śmierci Alpharda powróciła do panieńskiego. Na jej miejscu niektóre czarownice wciąż przedstawiałyby się jako Sigrun Montague. - Nie ma zbyt wiele czasu na zastanawianie się - rzuciła tonem pogodnym, jakby nie dyskutowali o zaangażowaniu w wojnę, stanięcie w końcu po jednej ze stron konfliktu, a o ostatnim koncercie, czy wyborze tego, co zjeść na kolację. Właściwie oczekiwała od Cilliana męskiej decyzji. Miał w sobie krew Rookwoodów, ich siłę, wierzyła, że gdyby się zdecydował, to mógłby wiele zdziałać. Pytanie jedynie, czy egoistyczne geny Macnairów nie nakażą mu zadbanie jedynie o własny tyłek.
- Bo co? - rzuciła prowokująco, nie opuszczając jednak różdżki, bo czuła się naprawdę zła. - Nie drążyłaś tematu, trele-morele, jak miałam drążyć temat, skoro nigdy się nawet nie zająknąłeś. Jestem metamorfomagiem, a nie wyrocznią - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Ty o tym wiedziałeś - o przemianach, które potrafiła wymuszać na własnym ciele siłą woli. W jej przekonaniu zasługiwała na podobne zaufanie, podzielenie się wiedzą o darze zwierzęcoustości, który w historii jej rodziny także się pojawiał nie raz i nie dwa.
- DOMYŚL SIĘ - wrzasnęła na niego, gdy tak głupio spytał, czy to coś zmienia. Psy nie wiedziały co się dzieje, siedziały więc cicho, patrząc to na Sigrun, to na Macnira. - Porozmawiaj z nimi. Co mówią? - rzuciła władczo do kuzyna.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sięganie po zakazany owoc było ciekawe, ryzykowne i burzyło krew, lecz po jednym razie przestawało być tak wyjątkowe. Coś, po co można było wyciągnąć dłoń ponownie, traciło miano niedostępnego, mogło powszednieć i dlatego Cillian nie planował powtórki. Miał to, czego wtenczas pożądał, obecnie tego nie potrzebował, pozostawiając sobie jedynie miłe wspomnienie złamania kolejnego zakazu, jaki powstał z moralnego punktu widzenia. Wiedząc, że kuzynka sobie kogoś znalazła, pewnie byłby pod wrażeniem i nie oszczędził jej słabych docinek z czystej złośliwości.
- Aż tak mu się tam spodobało? – mocno neutralnie podszedł do tego, że Christopher nie wrócił, bo jeśli z Sigrun miał dobry kontakt i potrafił się z nią dogadać, tak jej bliźniak, był mu mocno obojętny.- Pewnie kiedyś wróci i będzie musiał znieść twoją wściekłość.- mruknął z nikłym uśmiechem, spoglądając na nią. Rodzina była czasami jak upierdliwy dodatek do życia, trzeba było się martwić o bliskich, gdy znikali, a to jak ciężko było obyć się bez bliźniaka, rozumiał w pewien sposób. Swojego stracił w dużo bardziej dosłownym znaczeniu i ta resztka nadziei, jaką zachował liczyła, że Sig nie czeka to samo. Nawet najtwardszą osobę musiało to jednak ruszyć, wstrząsnąć czyniąc specyficzną skazę, której nie dawało się zaleczyć, a jedynie można było nauczyć się z tym żyć, spychając to na skraj świadomości. O dziwo, nic trudnego.
- Tak, wiem. Mimo to masz jakieś swoje zdanie, a to zawsze jakaś podpowiedź.- podzielał jej podejście, że polityka nie była zbyt pasjonująca, a na pewno nie na tyle, aby poświęcać czas ów dziedzinie. Opierał się na podstawach, samą historię magii porzucając dość szybko, bo nic ponadto co już wiedział, nie było mu potrzebne. Zyskane godziny wolał spożytkować w lepszy sposób, który w przyszłości opłaci się zdecydowanie bardziej. Nie odpowiedział nic na temat urzędnika, który skończyłby źle, gdyby próbował podważyć ich nazwiska. Oczywiste było, że ten miał szczęście i nie uczynił niczego głupiego, bo tamten dzień mógł okazać się nieprzyjemnym splotem wypadków, które nie skończyłyby się lekkimi obrażeniami.
Spojrzał na nią, gdy usłyszał ten pogodny ton. Nie pasował do rozmowy, ale też nie przeszkadzał jakoś wybitnie.- Zawsze jest czas, żeby się zastanowić, a już, zwłaszcza gdy wychodzą takie kwestie.- nie było co ukrywać, że był ostatnią osobą, która chciała angażować się w cokolwiek. Będąc indywidualistom, egoistom i coraz częściej rasowym oportunistom, wolał dbać o swoje niż mieszać się w cokolwiek, co mogło ściągnąć na niego problemy, bez wymiernego zysku. Nie jego bajka.
Nie czuł się zaskoczony, gdy Sigrun wyglądała na złą i eksponowała to dość otwarcie. Może dlatego też milczał przez tyle czasu? Znoszenie humoru kuzynki było mu nie w smak.
- Bo zrobi się niemiło.- rzucił ostro, zdradzając powoli kiełkującą złość. Nie był cierpliwy, a fakt jak szybko irytowały go pewne sytuacje, również nie pomagał.- Widać nie obserwowałaś dość dobrze, skoro tego nie zauważyłaś nigdy. Teraz widzisz, że psy zachowują się dziwnie, a wcześniej? - odparł, nie zamierzał się tłumaczyć, zwłaszcza kiedy spokój powoli odchodził na bok. Zamknął palce na judaszowcu, jakby dla samej pewności, że to wszystko skończy się dobrze, że zaraz nie skoczą sobie do gardeł z powodu jego decyzji.- Wiedziałem i mimo to nie powiedziałem ci, co sam potrafię. Cokolwiek teraz powiem i tak nic nie zmieni. - ton głosu stał się cierpki. Liczył, że Sig jest dość inteligentną kobietą, żeby nie żądać przeprosin. Wyśmiałby ją, względem tego nie było wątpliwości.
Uniósł lekko brew, kiedy podniosła głos jeszcze mocniej.
- Ambitnie.- prychnął z kpiną, gdy usłyszał jakże kobiece domyśl się. Naprawdę nie było stać jej na nic lepszego? Konkretniejszego?
Przeniósł spojrzenie na psy, które wydawały się zagubione, nie rozumiejąc sytuacji. Obserwował je chwilę, nim powrócił wzrokiem do kobiety.
- Fakt, że rozumiem psy, nie znaczy, że reaguje na komendy tak jak one.- burknął, gdy wyjątkowo nie spodobał mu się władczy ton. Nie wykonywał poleceń, rozkazów, nie był kundlem, który podkuli ogon i zrobi wszystko zgodnie z czyjąś wolą.
- Aż tak mu się tam spodobało? – mocno neutralnie podszedł do tego, że Christopher nie wrócił, bo jeśli z Sigrun miał dobry kontakt i potrafił się z nią dogadać, tak jej bliźniak, był mu mocno obojętny.- Pewnie kiedyś wróci i będzie musiał znieść twoją wściekłość.- mruknął z nikłym uśmiechem, spoglądając na nią. Rodzina była czasami jak upierdliwy dodatek do życia, trzeba było się martwić o bliskich, gdy znikali, a to jak ciężko było obyć się bez bliźniaka, rozumiał w pewien sposób. Swojego stracił w dużo bardziej dosłownym znaczeniu i ta resztka nadziei, jaką zachował liczyła, że Sig nie czeka to samo. Nawet najtwardszą osobę musiało to jednak ruszyć, wstrząsnąć czyniąc specyficzną skazę, której nie dawało się zaleczyć, a jedynie można było nauczyć się z tym żyć, spychając to na skraj świadomości. O dziwo, nic trudnego.
- Tak, wiem. Mimo to masz jakieś swoje zdanie, a to zawsze jakaś podpowiedź.- podzielał jej podejście, że polityka nie była zbyt pasjonująca, a na pewno nie na tyle, aby poświęcać czas ów dziedzinie. Opierał się na podstawach, samą historię magii porzucając dość szybko, bo nic ponadto co już wiedział, nie było mu potrzebne. Zyskane godziny wolał spożytkować w lepszy sposób, który w przyszłości opłaci się zdecydowanie bardziej. Nie odpowiedział nic na temat urzędnika, który skończyłby źle, gdyby próbował podważyć ich nazwiska. Oczywiste było, że ten miał szczęście i nie uczynił niczego głupiego, bo tamten dzień mógł okazać się nieprzyjemnym splotem wypadków, które nie skończyłyby się lekkimi obrażeniami.
Spojrzał na nią, gdy usłyszał ten pogodny ton. Nie pasował do rozmowy, ale też nie przeszkadzał jakoś wybitnie.- Zawsze jest czas, żeby się zastanowić, a już, zwłaszcza gdy wychodzą takie kwestie.- nie było co ukrywać, że był ostatnią osobą, która chciała angażować się w cokolwiek. Będąc indywidualistom, egoistom i coraz częściej rasowym oportunistom, wolał dbać o swoje niż mieszać się w cokolwiek, co mogło ściągnąć na niego problemy, bez wymiernego zysku. Nie jego bajka.
Nie czuł się zaskoczony, gdy Sigrun wyglądała na złą i eksponowała to dość otwarcie. Może dlatego też milczał przez tyle czasu? Znoszenie humoru kuzynki było mu nie w smak.
- Bo zrobi się niemiło.- rzucił ostro, zdradzając powoli kiełkującą złość. Nie był cierpliwy, a fakt jak szybko irytowały go pewne sytuacje, również nie pomagał.- Widać nie obserwowałaś dość dobrze, skoro tego nie zauważyłaś nigdy. Teraz widzisz, że psy zachowują się dziwnie, a wcześniej? - odparł, nie zamierzał się tłumaczyć, zwłaszcza kiedy spokój powoli odchodził na bok. Zamknął palce na judaszowcu, jakby dla samej pewności, że to wszystko skończy się dobrze, że zaraz nie skoczą sobie do gardeł z powodu jego decyzji.- Wiedziałem i mimo to nie powiedziałem ci, co sam potrafię. Cokolwiek teraz powiem i tak nic nie zmieni. - ton głosu stał się cierpki. Liczył, że Sig jest dość inteligentną kobietą, żeby nie żądać przeprosin. Wyśmiałby ją, względem tego nie było wątpliwości.
Uniósł lekko brew, kiedy podniosła głos jeszcze mocniej.
- Ambitnie.- prychnął z kpiną, gdy usłyszał jakże kobiece domyśl się. Naprawdę nie było stać jej na nic lepszego? Konkretniejszego?
Przeniósł spojrzenie na psy, które wydawały się zagubione, nie rozumiejąc sytuacji. Obserwował je chwilę, nim powrócił wzrokiem do kobiety.
- Fakt, że rozumiem psy, nie znaczy, że reaguje na komendy tak jak one.- burknął, gdy wyjątkowo nie spodobał mu się władczy ton. Nie wykonywał poleceń, rozkazów, nie był kundlem, który podkuli ogon i zrobi wszystko zgodnie z czyjąś wolą.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Można chyba powiedzieć, że zakazane owoce należały do jej ulubionych. Sigrun miała do nich wyjątkową słabość. Im bardziej nieodpowiednie i gorszące, tym najwyraźniej lepsze. Nie istniały żadne granice. Łączące Sigrun i Cilliana pokrewieństwo wydawało się i tak niezwykle odległe w obliczu tego, że najgorętszy romans połączył ją z bliźniaczym bratem. W kręgach czystokrwistych rodzin, takich jak Rookwood i Macnair, małżeństwa między odległym kuzynostwem były niekiedy koniecznością, by nie mieszać krwi. Jednak nawet w nich ogromne zgorszenie wzbudziłoby to, co łączyło Sigrun i Christophera. Utrzymywali to zatem w tajemnicy przed wszystkimi - z drobnymi wyjątkami. Cillian nie wiedział, nie mógł wiedzieć, pewnie nie rozumiał niechęci jej brata wtedy w Rumunii, z jaką się odnosił do łowcy magicznych stworzeń. Biorąc pod uwagę napięcie, jakie między nimi wówczas panowało, dziwne ze Cillian wypowiadał się o kuzynie tak neutralnie.
- Być może - stwierdziła kwaśno. Bardziej od Rumunii Christopherowi podobało się polowanie na wilkołaki, alkohol i bałkańskie jadło, ale zachowała to dla siebie. Zawsze sądziła, że ona podoba mu się bardziej niż cokolwiek innego - i była w błędzie. Coś okazało się bardziej interesującego. Zmierzyła Cilliana pochmurnym spojrzeniem, kiedy stwierdził, że bliźniaczy brat będzie musiał zmierzyć się z gniewem swojej siostry. Było w tych słowach wiele prawdy. Cholernie dużo prawdy. A mimo to i tak odparła cierpko: - Dlaczego? Nie jesteśmy papużkami-nierozłączkami. Dorośliśmy, mamy swoje życie.
Wyrośli już z wieku, kiedy bliźniętom wypadało byś rzeczywiście nierozłączni. Powinni założyć własne rodziny. Ona raz wyszła za mąż, ale Christopher nigdy się nie ożenił. Chyba. Może coś uległo zmianie, a ona o tym nie wiedziała?
Odpędziła od siebie myśli o starszym bracie. Przychodziło to Sigrun z coraz większą łatwością. Najwyraźniej nie warto było o nim rozmawiać, skoro działy się rzeczy większe i ważniejsze. Miała nadzieję, że Cillian to przemyśli i dojdzie do podobnego wniosku jak ona. Sigrun także miała przecież naturę egoistki, ale swoją walkę widziała jako walkę dla samej siebie - chciała żyć w świecie, w którym czarodzieje nie będą kryli się w cieniu szlamu. W świecie, który będzie należał do nich.
- Gdybyś chciał wiedzieć więcej, zawsze możesz zapytać - odparła enigmatycznie.
Ona chciałaby wiedzieć więcej. Przede wszystkim chciałaby wiedzieć o tym, że Cillian mógł porozumiewać się z psowatymi, a ukrywał to przed nią tyle długich lat. Czuła się zła i irracjonalnie tę złość na nim wyładowała. Spotkała się z zasłużoną reakcją - Macnair nie był miękkim gumochłonem, aby poddać się tej złości i spuścić po sobie uszy. Miał charakter.
- Ukrywałeś się z tym, nie rozumiem dlaczego - odparła w końcu, jakby w swojej obronie, że nie zauważyła tego wcześniej. Zmrużyła gniewnie oczy i spojrzała na niego jak spod byka. Miał trochę racji, ale wcale to Sigrun nie uspokoiło. - Racja. Nieważne co powiesz - warknęła. Bo i tak będzie zła i tak będzie zła. Przynajmniej przez jakiś czas. Niemal się zapowietrzyła, kiedy odmówił przetłumaczenia tego, co mówiły psy. Zdążyła już przywyknąć do wydawania rozkazów - Rycerzom Walpurgii, członkom grupy łowców wilkołaków, którym dowodziła. Cillian nie był zadnym z nich i nie miał takiego obowiązku.
A była tak cholernie ciekawa tego, czego mógł się dowiedzieć.
- Skoro nie jesteś psem, to możesz się napić. Chodź - powiedziała w końcu, opuszczając różdżkę, choć wiele ją to kosztowało. Egoistycznie chciała go podejść i wyłudzić jakieś wieści od ukochanych pupili - dlatego gestem zaprosiła Cilliana do środka. Mieli sobie wiele do opowiedzenia.
| zt x2
- Być może - stwierdziła kwaśno. Bardziej od Rumunii Christopherowi podobało się polowanie na wilkołaki, alkohol i bałkańskie jadło, ale zachowała to dla siebie. Zawsze sądziła, że ona podoba mu się bardziej niż cokolwiek innego - i była w błędzie. Coś okazało się bardziej interesującego. Zmierzyła Cilliana pochmurnym spojrzeniem, kiedy stwierdził, że bliźniaczy brat będzie musiał zmierzyć się z gniewem swojej siostry. Było w tych słowach wiele prawdy. Cholernie dużo prawdy. A mimo to i tak odparła cierpko: - Dlaczego? Nie jesteśmy papużkami-nierozłączkami. Dorośliśmy, mamy swoje życie.
Wyrośli już z wieku, kiedy bliźniętom wypadało byś rzeczywiście nierozłączni. Powinni założyć własne rodziny. Ona raz wyszła za mąż, ale Christopher nigdy się nie ożenił. Chyba. Może coś uległo zmianie, a ona o tym nie wiedziała?
Odpędziła od siebie myśli o starszym bracie. Przychodziło to Sigrun z coraz większą łatwością. Najwyraźniej nie warto było o nim rozmawiać, skoro działy się rzeczy większe i ważniejsze. Miała nadzieję, że Cillian to przemyśli i dojdzie do podobnego wniosku jak ona. Sigrun także miała przecież naturę egoistki, ale swoją walkę widziała jako walkę dla samej siebie - chciała żyć w świecie, w którym czarodzieje nie będą kryli się w cieniu szlamu. W świecie, który będzie należał do nich.
- Gdybyś chciał wiedzieć więcej, zawsze możesz zapytać - odparła enigmatycznie.
Ona chciałaby wiedzieć więcej. Przede wszystkim chciałaby wiedzieć o tym, że Cillian mógł porozumiewać się z psowatymi, a ukrywał to przed nią tyle długich lat. Czuła się zła i irracjonalnie tę złość na nim wyładowała. Spotkała się z zasłużoną reakcją - Macnair nie był miękkim gumochłonem, aby poddać się tej złości i spuścić po sobie uszy. Miał charakter.
- Ukrywałeś się z tym, nie rozumiem dlaczego - odparła w końcu, jakby w swojej obronie, że nie zauważyła tego wcześniej. Zmrużyła gniewnie oczy i spojrzała na niego jak spod byka. Miał trochę racji, ale wcale to Sigrun nie uspokoiło. - Racja. Nieważne co powiesz - warknęła. Bo i tak będzie zła i tak będzie zła. Przynajmniej przez jakiś czas. Niemal się zapowietrzyła, kiedy odmówił przetłumaczenia tego, co mówiły psy. Zdążyła już przywyknąć do wydawania rozkazów - Rycerzom Walpurgii, członkom grupy łowców wilkołaków, którym dowodziła. Cillian nie był zadnym z nich i nie miał takiego obowiązku.
A była tak cholernie ciekawa tego, czego mógł się dowiedzieć.
- Skoro nie jesteś psem, to możesz się napić. Chodź - powiedziała w końcu, opuszczając różdżkę, choć wiele ją to kosztowało. Egoistycznie chciała go podejść i wyłudzić jakieś wieści od ukochanych pupili - dlatego gestem zaprosiła Cilliana do środka. Mieli sobie wiele do opowiedzenia.
| zt x2
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Może Deirdre miała rację i przeniesienie się do niej na jakiś czas byłoby dobrym pomysłem. Kiedy była sama psychoza jakiej doświadczała po doświadczeniu własnej śmierci nasilała się znacznie. W towarzystwie osoby, której ufała i miała wobec niej pewność, że może na niej polegać, mogła szybciej dojść do zdrowia. Sigrun nie lubiła przyznawać się do słabości, zależało jej jednak na tym, aby powrócić do pełni swoich możliwości. Dopytawszy o szczegóły rozstała się jeszcze z Mericourt na kilka godzin, by zapakować do kufra kilka rzeczy, skreślić parę słów wyjasnienia i prośbę o opiekę nad zwierzętami do Augustusa, a także - co było najbardziej pracochłonne - musiała zabezpieczyć swój dobytek. Nie mogła pozostawić Skały bez opieki, pustej, niechronionej. Za mocno zależało Rookwood na tym miejscu. Zaczęła od najprostszych zaklęć, które zajmowały najmniej czasu.
Na wszystkie pomieszczenia Skały nałożyła zaklęcie Szklane domy, by Augustus na wszelki wypadek mógł dostrzec intruza jako pierwszy. Następnie przeszła do obłożenia domu Bubonem, by każdego, poza najbliższym bratem, ogłuszył głośny pisk. Kolejne kwadranse mijały, Sigrun uparcie jednak kroczyła po całym domu z uniesioną różdżką, szepcząc pod nosem odpowiednie inkantacje. Każdą komnatę zabezpieczyła także i Oczobłyskiem, by intruz został oślepiony. To było wciąż jednak za mało. Rookwood była przezorna i chciała spać spokojnie. Gdziekolwiek Biała Willa nie leżała. Stary szewc nałożony na wszystkie podłogi w budynku miał niechcianych gości unieruchomić.
Minęły godziny, Sigrun zaś nadal szeptała pod nosem inkantacja zaklęć, skupiając się na tym, aby poprawnie nałożyć czary ochronne dokładnie tak jak miała w planach. Cała Skała została także objęta działaniem Nigdziebądź - zadbane, eleganckie wnętrza w oczach intruza miały wyglądać na dawno opuszczone i popdające w ruinę.
W środku nocy czuła już głębokie zmęczenie, nie poprzestała jednak na tych czarach, wciąż czuła, że powinna zadbać o swój azyl lepiej. Przeszła do holu, gdzie czekał już spakowany kufer. Na korytarze nałożyła Widzimisię, aby jej sylwetka pojawiła się w przypadku nieproszonych gości - miała wygrażać, wrzeszczeć i grozić rzuceniem zaklęć niewybaczalnych, zupełnie tak jak ona. Klamki zaczarowała używając Lepkich rąk. Nie patrzyła na zegar, bo pewnie zbliżał się świat. To wszystko zajęło jej niemal całą noc.
Sigrun wyszła na werandę, otulając się płaszczem, po czym przeszła do obłożenia zaklęciami całego obszaru jej domostwa. Cave Inicum miało Śmierciożerczynię zawiadomić natychmiast, jeśli tylko ktokolwiek nieupoważniony pojawi się na terenie całej posesji - Skały i przylegających doń ogrodów. Repello Mugoletum miało zaś ukryć dom przed oczyma wścibskich mugoli, choć ich miało być w Yorku coraz mniej. Gdy wzeszło nad Harrogate słońce, Rookwood kończyła właśnie nakładać Zawieruchę na całe ogrody wokół domu.
Mogła odejść. Pożegnała się z psami, obiecała je odwiedzać, zapewniła, że Augustus dobrze się nimi zajmie i będą bezpieczne. Zaklęcia chroniły dom przed wszystkimi poza jej bratem. Ona zamierzała zaś wrócić już niebawem. Mieszkanie z Deirdre nie mogło potrwać dłużej niż kilka, kilkanaście dni. Dłuższej rozłąki ze swoimi psami by nie zniosła.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Miał pomysł, miał plan, lecz do pełni realizacji brakowało mu najważniejszego. Większej znajomości z hodowcami, a przynajmniej tymi konkretnymi. Nie narzekał na brak kontaktów w świecie, wiedząc dobrze do kogo się zwrócić, kiedy potrzebował konkretnego stworzenia, bądź miał jakieś na zbyciu. Działał w swoim zawodzie wystarczająco długo, by wiedzieć to i owo. Tym razem jednak dotarł do momentu, w którym miał świadomość, że to trochę za mało. Potrzebował więc pomocy, osoby, która podobnie jak on działa w branży, a co ważniejsze zna kilku hodowców. Dlatego właśnie nie zastanawiał się długo, gdy wyszedł na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi i teleportował się przed równie znajomy dom. Nie miał pewności czy zastanie kuzynkę albo, czy nie będzie jej przeszkadzał. W końcu nie raczył wcześniej wysłać sowy z listem, aby uprzedzić ją o odwiedzinach. Jednak z drugiej strony, kiedy zjawił się tutaj ostatnim razem… zrobił to równie niespodziewanie. Uśmiechnął się nikle, gdy przywitało go ujadanie psów. Zdecydowanie nie można było pojawić się tutaj niezauważonym.
- Już, już… zamknijcie się.- rzucił ostro, odruchowo korzystając ze zwierzęcoustości. Zdarzało mu się robić to nieświadomie, korzystając z umiejętności w sposób naturalny. W końcu urodził się z tym.
Powiódł wzrokiem po otoczeniu, zastanawiając czy Sigrun znów wypadnie na niego z różdżką skierowaną przeciwko niemu. Miał dziwne przeczucie, że tym razem mogła nie oszczędzić mu zmierzenia się z jakimś paskudnym zaklęciem. W końcu raz można było wybaczyć nachodzenie, lecz dwa razy to czasami za dużo. Zdobywając się na resztkę uprzejmości, zamierzał podejść i zapukać w drzwi, by przyciągnąć do wejścia panią domu, jeśli jakimś cudem nie zainteresowało jej szczekanie psów. Zdążył jednak zrobić ledwie parę kroków, nim zobaczył blondynkę wychodzącą zza domu.
- Cześć, Sig.- podjął, kiedy tylko podeszła bliżej.- Mam do Ciebie sprawę. Znajdziesz dla mnie chwilę? - dodał zaraz, chociaż wcale nie wyglądał, jakby zamierzał przejąć się, ewentualną odmową. Zanim przeszedł do sedna sprawy, jego uwagę zwrócił czarny kot siedzący niedaleko i wyciągający pyszczek ku niebu, jakby chciał złapać jakieś zbłąkane promienie słońca. Zdecydowanie nie był przeciętnym futrzakiem i nie trzeba było być znawcą, aby to zrozumieć.- I widzę, że lepiej trafić nie mogłem.- stwierdził bardziej do siebie, niż do niej, przyglądając się przez chwilę stworzeniu.- Skąd go masz? – oczywiście, że musiał się tym zainteresować.- Idealnie się składa.- przyznał, skupiając spojrzenie na kobiecie. Jednak nie zdradzając od razu, co kryło się pod tymi słowami. Był ciekaw, skąd go wytrzasnęła, jak kocur trafił w jej ręce, bo było już prawie pewnym, że zdoła mu pomóc.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Macnair miał szczęście, że akurat była w domu. W minionych tygodniach spędzała tu coraz mniej czasu. Na barkach Sigrun spoczęło tak wiele obowiązków, że niemal cudem odnajdywała czas na sen, którego i tak miała zdecydowanie za mało. A nawet gdy w końcu docierała do własnego łóżka - pustego i zimnego, chyba, że akurat Saba się w nim wylegiwał - to przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Niekiedy nawet nie chciała, bo w głębi koszmarów czekały na nią ponure wizje z podziemi Locus Nihil. Alphard jeden i drugi, obaj tak samo martwi, Theodore Wilkes, po prostu śmierć. Jedynie regularnie zażywane eliksiry od Cassandry pomagały jej zachować względną równowagę, do której dochodziła powoli. Nie wiedziała, czy to one, czy może nawiedzenie przez demony starożytnego artefaktu coraz rzadziej miewała przywidzenia. Faktem było jednak, że od minionych obrad Rycerzy Walpurgii w Białej Wywernie, przerwanych brutalnie przez dziwne istoty żądające ofiary, przywidzenia jęły ustępować. Zastanawiało ją to, lecz i cieszyło zarazem - chciała się ich pozbyć. Musiała się ich pozbyć. Sigrun nie mogła sobie pozwolić na taką słabość. Nie teraz, kiedy wojna pomiędzy Czarnym Panem a rebelią Harolda Longbottoma trwała w najlepsze.
Piętnastego listopada miała opuścić Harrogate dopiero późnym wieczorem, by spotkać się z informatorem, a dzień spędzała, wyjątkowo, na domowych niemal obowiązkach. Musiała zadbać o swoje psy, których wciąż przybywało, wyczyścić ich psiarnię, obejrzeć, skontrolować stan zdrowia. Wszystko to zajęło jej kilka pierwszych godzin dnia.
Gdy rozległo się niespodziewane pukanie do drzwi akurat stała w kuchni. W ciemnej, powłóczystej spódnicy i jasnej koszuli z podwiniętymi rękawami. Na piecu stał garnek z gotującymi się kartoflami, na stole kubek z gorącą herbatą z odrobiną rumu. Psy szczekały coraz bardziej gorliwie, myślała, że szaleją mogąc w końcu bawić się na zewnątrz, zaczęły jednak brzmieć inaczej - ktoś obcy przybył do Skały. Sigrun od razu sięgnęła po różdżkę, lecz zanim dobiegła do drzwi najpierw wyjrzała przez okno na ganek - i dostrzegła na nim swojego krewnego. Otworzyła mu więc ze spokojem wymalowanym na twarzy, zapraszając do środka, choć nie miała pojęcia czemu pojawił się bez zapowiedzi.
- Skoro już tu jesteś, to chyba nie mam innego wyjścia, prawda? - odpowiedziała z przekąsem, pytaniem na pytanie. Znalazłaby dla niego chwilę, oczywiście, tak czy owak, lecz miała uszczypliwe usposobienie. Gestem zaprosiła go do środka, Cillian trwał jedna na zewnątrz, ze spojrzeniem utkwionym na czymś z boku. Sigrun aż sama wyszła na werandę, zaciekawiona tym, na co patrzył. Uśmiechnęła się dostrzegając źródło jego zainteresowania.
- Doprawdy? - spytała zaintrygowana. - Jest dokładnie tym, czym myślisz. To matagot. Powiedzmy, że dostałam go w prezencie - odpowiedziała enigmatycznie. Właściwie ciężko było to nazwać prezentem. Goyle dostał go jako zapłatę zamiast galeonów i nie bardzo wiedział co począć z tym stworzeniem, dlatego oddał go w ręce Śmierciożerczyni wierząc, że zrobi z niego lepszy użytek.
Sigrun zaś doskonale wiedziała jak można to stworzenie wykorzystać - i Cillian, jako znawca magicznych stworzeń, z pewnością również.
- Dlaczego idealnie się składa? O co chodzi?
| rzut na opętanie
Piętnastego listopada miała opuścić Harrogate dopiero późnym wieczorem, by spotkać się z informatorem, a dzień spędzała, wyjątkowo, na domowych niemal obowiązkach. Musiała zadbać o swoje psy, których wciąż przybywało, wyczyścić ich psiarnię, obejrzeć, skontrolować stan zdrowia. Wszystko to zajęło jej kilka pierwszych godzin dnia.
Gdy rozległo się niespodziewane pukanie do drzwi akurat stała w kuchni. W ciemnej, powłóczystej spódnicy i jasnej koszuli z podwiniętymi rękawami. Na piecu stał garnek z gotującymi się kartoflami, na stole kubek z gorącą herbatą z odrobiną rumu. Psy szczekały coraz bardziej gorliwie, myślała, że szaleją mogąc w końcu bawić się na zewnątrz, zaczęły jednak brzmieć inaczej - ktoś obcy przybył do Skały. Sigrun od razu sięgnęła po różdżkę, lecz zanim dobiegła do drzwi najpierw wyjrzała przez okno na ganek - i dostrzegła na nim swojego krewnego. Otworzyła mu więc ze spokojem wymalowanym na twarzy, zapraszając do środka, choć nie miała pojęcia czemu pojawił się bez zapowiedzi.
- Skoro już tu jesteś, to chyba nie mam innego wyjścia, prawda? - odpowiedziała z przekąsem, pytaniem na pytanie. Znalazłaby dla niego chwilę, oczywiście, tak czy owak, lecz miała uszczypliwe usposobienie. Gestem zaprosiła go do środka, Cillian trwał jedna na zewnątrz, ze spojrzeniem utkwionym na czymś z boku. Sigrun aż sama wyszła na werandę, zaciekawiona tym, na co patrzył. Uśmiechnęła się dostrzegając źródło jego zainteresowania.
- Doprawdy? - spytała zaintrygowana. - Jest dokładnie tym, czym myślisz. To matagot. Powiedzmy, że dostałam go w prezencie - odpowiedziała enigmatycznie. Właściwie ciężko było to nazwać prezentem. Goyle dostał go jako zapłatę zamiast galeonów i nie bardzo wiedział co począć z tym stworzeniem, dlatego oddał go w ręce Śmierciożerczyni wierząc, że zrobi z niego lepszy użytek.
Sigrun zaś doskonale wiedziała jak można to stworzenie wykorzystać - i Cillian, jako znawca magicznych stworzeń, z pewnością również.
- Dlaczego idealnie się składa? O co chodzi?
| rzut na opętanie
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Nie miał pojęcia, ile miał szczęścia trafiając na nią dziś, ale nawet nie myślał o tym w tych kategoriach. Jakby nie brał pod uwagę, że może spotkać się z zamkniętymi drzwiami i obecnością jedynie ujadających kundli. Było to jednak jak najbardziej realne. Nie sięgnął nawet po różdżkę, kiedy psy zdradziły jego obecność, licząc jednak na dobroć swej kuzynki. Kiedy pojawiła się w zasięgu wzroku, błękitne tęczówki powoli prześlizgnęły się po jej sylwetce, lecz bez przesadnego zainteresowania.
- Zawsze mogłabyś ze zwykłej, własnej złośliwości kazać mi spieprzać.- stwierdził z krzywym uśmieszkiem, który nie sięgnął spokojnego spojrzenia.- Znam Cię w końcu, nie raz udowadniałaś, jak podły charakterek masz.- dodał, ale nie planował jej obrazić i przypuszczał, że była tego świadoma. Dawniej znosili swoje towarzystwo częściej, a wtedy obie strony nie ukrywały paskudnych charakterów.
Nie zerknął nawet na nią, skupiony bardziej na stworzeniu siedzącemu na werandzie. Oczywiście nie miał wątpliwości czym jest, kiedy w okolicy nie było mugoli, matagot nie krył się pod postacią przeciętnego kota. Chude, smukłe ciało zwierzęcia o wielkich białych ślepiach wyglądało dziwnie i przy chociaż odrobinie wiedzy, nie szło się pomylić.- Wiedziałem, że możesz coś o nich wiedzieć, ale nie sądziłem, że masz jednego jako pupilka.- przyznał, obserwując nadal matagota. Zerknął na kobietę, dopiero kiedy powiedziała, jak weszła w jego posiadanie.- Nie wnikam.- rzucił, gdy wspomniała o prezencie. Używając takich słów, najwyraźniej nie chciała powiedzieć więcej, więc wspaniałomyślnie planował to uszanować. Jeden z niewielu razów, kiedy odpuszczał.
- Potrzebuję kontaktów, kilku nazwisk osób hodujących matagoty. Znasz kogoś takiego? – spytał, obracali się w podobnym towarzystwie zawodowym i mimo że Sigrun polowała głównie na wilkołaki, wierzył, że posiadała bez wątpienia cenne znajomości.- Chcę ściągnąć do kraju kilka sztuk, ale potrzebuję pewnych hodowców, którzy są w stanie zapewnić koty.- podjął się wyjaśnienia tego, co zamierzał zrobić.- Mam już parę zarezerwowanych, czekają na odbiór, ale to nadal za mało.- dodał, aby nie pomyślała, że chciał oprzeć się tylko i wyłącznie na jej kontaktach. Zdążył rozejrzeć się samemu, ale nie czuł się całkowicie usatysfakcjonowany wynikiem. Miejsce docelowe, gdzie stworzenia miały trafić, wymagało, żeby było ich więcej. Robiąc coś, chciał mieć całkowitą pewność, że będzie to maksymalnie skuteczne.
- Zawsze mogłabyś ze zwykłej, własnej złośliwości kazać mi spieprzać.- stwierdził z krzywym uśmieszkiem, który nie sięgnął spokojnego spojrzenia.- Znam Cię w końcu, nie raz udowadniałaś, jak podły charakterek masz.- dodał, ale nie planował jej obrazić i przypuszczał, że była tego świadoma. Dawniej znosili swoje towarzystwo częściej, a wtedy obie strony nie ukrywały paskudnych charakterów.
Nie zerknął nawet na nią, skupiony bardziej na stworzeniu siedzącemu na werandzie. Oczywiście nie miał wątpliwości czym jest, kiedy w okolicy nie było mugoli, matagot nie krył się pod postacią przeciętnego kota. Chude, smukłe ciało zwierzęcia o wielkich białych ślepiach wyglądało dziwnie i przy chociaż odrobinie wiedzy, nie szło się pomylić.- Wiedziałem, że możesz coś o nich wiedzieć, ale nie sądziłem, że masz jednego jako pupilka.- przyznał, obserwując nadal matagota. Zerknął na kobietę, dopiero kiedy powiedziała, jak weszła w jego posiadanie.- Nie wnikam.- rzucił, gdy wspomniała o prezencie. Używając takich słów, najwyraźniej nie chciała powiedzieć więcej, więc wspaniałomyślnie planował to uszanować. Jeden z niewielu razów, kiedy odpuszczał.
- Potrzebuję kontaktów, kilku nazwisk osób hodujących matagoty. Znasz kogoś takiego? – spytał, obracali się w podobnym towarzystwie zawodowym i mimo że Sigrun polowała głównie na wilkołaki, wierzył, że posiadała bez wątpienia cenne znajomości.- Chcę ściągnąć do kraju kilka sztuk, ale potrzebuję pewnych hodowców, którzy są w stanie zapewnić koty.- podjął się wyjaśnienia tego, co zamierzał zrobić.- Mam już parę zarezerwowanych, czekają na odbiór, ale to nadal za mało.- dodał, aby nie pomyślała, że chciał oprzeć się tylko i wyłącznie na jej kontaktach. Zdążył rozejrzeć się samemu, ale nie czuł się całkowicie usatysfakcjonowany wynikiem. Miejsce docelowe, gdzie stworzenia miały trafić, wymagało, żeby było ich więcej. Robiąc coś, chciał mieć całkowitą pewność, że będzie to maksymalnie skuteczne.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Dziwiło ją lekko, że nie przysłał wcześniej sowy z listem, z zapowiedzią swojej wizyty, zwłaszcza biorąc pod uwagę tę poprzednią, kiedy pojawił się w jej progach nagle, a ona wyskoczyła na niego z różdżką, gotowa miotać paskudnymi zaklęciami w intruza mającego czelność zakłócić jej spokój. Może jednak sprawa, z jaką przychodził, była po prostu pilna i nagląca, nie było czasu na korespondencję. Tak czy inaczej - miał szczęście, że trafił na moment, kiedy przebywała w domu.
- Mogłabym, to prawda - Sigrun westchnęła lekko, jakby z żalem, że tego jednak tego nie zrobiła. Wyciągnęła ku niemu dłoń, by z udawaną czułością dotknąć jego policzka, pokrytego lekkim zarostem. - Jesteś jednak moim ulubionym kuzynem, więc już zostań - wyrzekła, mrużąc przy tym oczy i szczypiąc go w skórę niczym stara, znienawidzona ciotka, która myśli, że jest czuła.
Cillian jednak nawet na nią nie patrzył, wzrok miał utkwiony w matagocie jak pies w swojej ulubionej kości, Sigrun podążyła zaś spojrzeniem za jego. Wyprostowała się dumnie, zadowolona, że stworzenie robiło takie wrażenie, wzbudzało w nim podziw. Tak być powinno.
- Właściwie mam go od niedawna. Kilka miesięcy, więc nie zdążyłam się jeszcze pochwalić. Możesz być pewien, że gdybyś częściej odzywał się do kuzynki, to wiedziałbyś wcześniej... - wyrzekła wiedźma, wspierając się ramieniem o framugę drzwi, a ręce splotła na piersi. Listopadowy chłód szczypał ją w blade policzki, lecz jeszcze nie na tyle, by uciekła do środka. - Po co ci takie kontakty? Poszukujesz dla siebie jednego? - spytała z ciekawością, Macnair jednak szybko rozwiał wątpliwości. Ściągnęła lekko brwi w wyrazie zaskoczenia, kiedy oznajmił, że zamierza sprowadzić więcej niż jednego. Zdołał Sigrun zaintrygować. - Po co potrzebujesz aż kilku? Do ochrony? - dopytywała. Chciała wiedzieć. Tymczasem matagot, którego posiadała ona przeciągnął się niczym kot domowy, obrócił na plecach to w jedną, to w drugą stronę. Czasami zdawał się niczym od niego nie różnić, ale zarówno Rookwood, jak i Macnair wiedzieli jak niebezpieczna i krwiożercza może być to bestia. - Odkąd go mam znalazłam paru hodowców w Wielkiej Brytanii i treserów, by porozmawiać, dowiedzieć się o nich więcej. Mogę podać ci ich nazwiska, napiszesz do nich, zaproponujesz spotkanie - odparła w końcu na jego pytanie. - Mówisz jednak o sprowadzeniu do kraju. Skąd?
Z tego co wiedziała, to matagot, który teraz wygrzewał się na jej werandzie w jesiennym słońcu przypłynął na statku Caelana aż ze Skandynawii. Sigrun słyszała jednak, że matagoty jako strażnicy niezwykle popularni byli na południe od Wysp - u francuskich nieprzyjaciół.
- Mogłabym, to prawda - Sigrun westchnęła lekko, jakby z żalem, że tego jednak tego nie zrobiła. Wyciągnęła ku niemu dłoń, by z udawaną czułością dotknąć jego policzka, pokrytego lekkim zarostem. - Jesteś jednak moim ulubionym kuzynem, więc już zostań - wyrzekła, mrużąc przy tym oczy i szczypiąc go w skórę niczym stara, znienawidzona ciotka, która myśli, że jest czuła.
Cillian jednak nawet na nią nie patrzył, wzrok miał utkwiony w matagocie jak pies w swojej ulubionej kości, Sigrun podążyła zaś spojrzeniem za jego. Wyprostowała się dumnie, zadowolona, że stworzenie robiło takie wrażenie, wzbudzało w nim podziw. Tak być powinno.
- Właściwie mam go od niedawna. Kilka miesięcy, więc nie zdążyłam się jeszcze pochwalić. Możesz być pewien, że gdybyś częściej odzywał się do kuzynki, to wiedziałbyś wcześniej... - wyrzekła wiedźma, wspierając się ramieniem o framugę drzwi, a ręce splotła na piersi. Listopadowy chłód szczypał ją w blade policzki, lecz jeszcze nie na tyle, by uciekła do środka. - Po co ci takie kontakty? Poszukujesz dla siebie jednego? - spytała z ciekawością, Macnair jednak szybko rozwiał wątpliwości. Ściągnęła lekko brwi w wyrazie zaskoczenia, kiedy oznajmił, że zamierza sprowadzić więcej niż jednego. Zdołał Sigrun zaintrygować. - Po co potrzebujesz aż kilku? Do ochrony? - dopytywała. Chciała wiedzieć. Tymczasem matagot, którego posiadała ona przeciągnął się niczym kot domowy, obrócił na plecach to w jedną, to w drugą stronę. Czasami zdawał się niczym od niego nie różnić, ale zarówno Rookwood, jak i Macnair wiedzieli jak niebezpieczna i krwiożercza może być to bestia. - Odkąd go mam znalazłam paru hodowców w Wielkiej Brytanii i treserów, by porozmawiać, dowiedzieć się o nich więcej. Mogę podać ci ich nazwiska, napiszesz do nich, zaproponujesz spotkanie - odparła w końcu na jego pytanie. - Mówisz jednak o sprowadzeniu do kraju. Skąd?
Z tego co wiedziała, to matagot, który teraz wygrzewał się na jej werandzie w jesiennym słońcu przypłynął na statku Caelana aż ze Skandynawii. Sigrun słyszała jednak, że matagoty jako strażnicy niezwykle popularni byli na południe od Wysp - u francuskich nieprzyjaciół.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Bawiła go nieco teatralność zachowania Sigrun, ale sama mimika nie zdradzała tego. Uniósł brew, kiedy wyciągnęła do niego rękę, by dotknąć policzka. Spodziewał się po niej wielu gestów, lecz nawet fałszywa czułość, wprowadzała w chwilową konsternację. Czując to irytujące uszczypnięcie, załapał ją za dłoń stanowczo odsuwając. Nie od razu rozluźnił uścisk, lecz w lekkim przejawie brutalności zacisnął mocniej palce, by poczuła ten impuls bólu, zanim dał jej spokój. Potrafili dogryzać sobie na całego, docierać do granicy tolerancji, jednak teraz jego zainteresowanie przyciągał matagot.
- Kilka miesięcy i nie zdążyłaś się nim pochwalić? – wiedział, że wina za to leży również po jego stronie, co też Sigrun wypomniała mu chwilę później. Nigdy nie było najlepszy w utrzymywaniu kontaktów z rodziną, obojętnie czy tą bliższą czy dalszą.- Poprawię się.- dodał w lekkim żarcie. Wątpił, aby mu się to udało, gdy oboje mieli swoje zajęcia pochłaniające czas, ale kto wiedział... może akurat przyjdzie im widzieć się częściej niż dotychczas.
Oparł się o balustradę werandy, w końcu poświęcając więcej uwagi dziewczynie. Wiedział, że padną pytania i to najpewniej wyjątkowo trafne.
- Jeden mi nie wystarczy i nie dla siebie. Wolę towarzystwo psów niż kotów, nawet takich, jak matagoty.- rozwiał początkowe wątpliwości. Mieszkał w takiej okolicy, że ilość psowatych mu wystarczyła i nie widział potrzeby wprowadzania magicznego stworzenia. Co nie sprawiało, że matagot interesował go mniej.- Tak, do ochrony. Zakon wydaje się wpadać na coraz głupsze pomysły i po tym, co zrobiła Tonks, wypadałoby spodziewać się po nich wszystkiego. Jeszcze teraz okazało się, że Tower nie jest tak niedostępną twierdzą, jak powinna.- podjął się wyjaśnienia, dlaczego zwrócił swoją uwagę na te konkretne stworzenia.- Marionetki Longbottoma jak szkodniki włażą tam, gdzie nie ma dla nich miejsca.- zerknął krótko na pokracznego kota, gdy ten wywalił się na grzbiet.- Matagoty wykorzystywane są we Francji jako strażnicy Ministerstwa, niech więc i tu robią to samo. Dlatego jedna sztuka się nie sprawdzi, potrzebuję ich więcej.- nie wątpił, że teraz Rookwood zrozumie dobrze, co nim kieruje. Polityka oraz sam Minister interesowali go tyle, co nic. Jednak skoro Malfoy działał z woli Czarnego Pana, a Ministerstwo wprowadzało nowy porządek, trzeba było zadbać o bezpieczeństwo tego miejsca.
- Świetnie, hodowcy w kraju się przydadzą. Zawsze to mniej problemu z transportem i całą papierologią, by przewieźć sztuki przez granicę. Może i uda się zdobyć ich tyle, aby nie trzeba było wyjeżdżać- cień zadowolenia odbił się w błękitnych tęczówkach, kuzynka zdecydowanie nie zawodziła go. Rzadko pokładał nadzieję w kimkolwiek, lecz na Sigrun jakoś nigdy nie przyszło mu się rozczarować, gdy zjawiał się z jakąś sprawą. Nigdy nie rozłożyła bezradnie rąk.
- Zamierzałem sprowadzić je z Francji. Tam są najbardziej dostępne, ale również genetycznie najczystsze. Nie potrzebuję sztuk chorowitych i słabych, jeśli się spiszą, będą później miały co robić, więc muszą być silne.- miał pomysł, jak pociągnąć to dalej, lecz nie czas było się teraz nad tym rozwodzić.
- Kilka miesięcy i nie zdążyłaś się nim pochwalić? – wiedział, że wina za to leży również po jego stronie, co też Sigrun wypomniała mu chwilę później. Nigdy nie było najlepszy w utrzymywaniu kontaktów z rodziną, obojętnie czy tą bliższą czy dalszą.- Poprawię się.- dodał w lekkim żarcie. Wątpił, aby mu się to udało, gdy oboje mieli swoje zajęcia pochłaniające czas, ale kto wiedział... może akurat przyjdzie im widzieć się częściej niż dotychczas.
Oparł się o balustradę werandy, w końcu poświęcając więcej uwagi dziewczynie. Wiedział, że padną pytania i to najpewniej wyjątkowo trafne.
- Jeden mi nie wystarczy i nie dla siebie. Wolę towarzystwo psów niż kotów, nawet takich, jak matagoty.- rozwiał początkowe wątpliwości. Mieszkał w takiej okolicy, że ilość psowatych mu wystarczyła i nie widział potrzeby wprowadzania magicznego stworzenia. Co nie sprawiało, że matagot interesował go mniej.- Tak, do ochrony. Zakon wydaje się wpadać na coraz głupsze pomysły i po tym, co zrobiła Tonks, wypadałoby spodziewać się po nich wszystkiego. Jeszcze teraz okazało się, że Tower nie jest tak niedostępną twierdzą, jak powinna.- podjął się wyjaśnienia, dlaczego zwrócił swoją uwagę na te konkretne stworzenia.- Marionetki Longbottoma jak szkodniki włażą tam, gdzie nie ma dla nich miejsca.- zerknął krótko na pokracznego kota, gdy ten wywalił się na grzbiet.- Matagoty wykorzystywane są we Francji jako strażnicy Ministerstwa, niech więc i tu robią to samo. Dlatego jedna sztuka się nie sprawdzi, potrzebuję ich więcej.- nie wątpił, że teraz Rookwood zrozumie dobrze, co nim kieruje. Polityka oraz sam Minister interesowali go tyle, co nic. Jednak skoro Malfoy działał z woli Czarnego Pana, a Ministerstwo wprowadzało nowy porządek, trzeba było zadbać o bezpieczeństwo tego miejsca.
- Świetnie, hodowcy w kraju się przydadzą. Zawsze to mniej problemu z transportem i całą papierologią, by przewieźć sztuki przez granicę. Może i uda się zdobyć ich tyle, aby nie trzeba było wyjeżdżać- cień zadowolenia odbił się w błękitnych tęczówkach, kuzynka zdecydowanie nie zawodziła go. Rzadko pokładał nadzieję w kimkolwiek, lecz na Sigrun jakoś nigdy nie przyszło mu się rozczarować, gdy zjawiał się z jakąś sprawą. Nigdy nie rozłożyła bezradnie rąk.
- Zamierzałem sprowadzić je z Francji. Tam są najbardziej dostępne, ale również genetycznie najczystsze. Nie potrzebuję sztuk chorowitych i słabych, jeśli się spiszą, będą później miały co robić, więc muszą być silne.- miał pomysł, jak pociągnąć to dalej, lecz nie czas było się teraz nad tym rozwodzić.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Każdy, kto miał nieszczęście poznać Sigrun Rookwood nieco bliżej, wiedział, że kiedy już pozbywała się swojej szorstkiej, twardej powłoki i naburmuszonej miny, to bywała mocno teatralna. W chwilach rozbawienia przypominała wręcz komediantkę, miała wyjątkowo żywą gestykulację i mimikę, miewała dużą skłonność do przesady. Czując się swobodnie i mając do czynienia z kimś, kogo znała także nie szczędziła teatralnych gestów, udających czułość i ciepło; dotykała cudzej twarzy, ramienia, głaskała, podszczypywała, nie miało to jednak nic wspólnego ze szczerością - czyniła to cynicznie, uszczypliwie. Tak droczyła się z ludźmi, prowokowała ich. Prowokacja to coś, co lubiła najbardziej.
Czarownica westchnęła lekko, próbując wyłowić z pamięci moment, kiedy Caelan zjawił się u jej progu, w tym samym miejscu, gdzie teraz stał Macnair, dźwigając klatkę z matagotem. Sam nie był wówczas do końca pewien, czy to naprawdę stworzenie o jakim zapewniał go tamten człowiek, nie mający galeonów, aby go spłacić, czy dobrze zrobił, że zgodził się przyjmując tę klatkę zamiast zmusić tamtego do znalezienia złota. Rookwood zapewniła go jednak, że dobrze uczynił, że postąpił słusznie. Matagot był wart znacznie więcej, niż podana przezeń kwota. Kiedy to dokładnie było? Czas przeciekał wiedźmie przez palce.
- W kwietniu. To już tyle miesięcy? Nie wiem kiedy to minęło - odparła po chwili zastanowienia. Właściwie sama się zdziwiła, że matagot był z nią już tyle czasy. Naprawdę sądziła, że to wszystko trwało krócej. - Ja myślę - powiedziała, komentując tylko w taki sposób obietnicę poprawy; wątpiła jednak w jej spełnienie, Cillian był wolnym duchem, niezależnym.
- Mówiąc szczerze - miałam pewne wątpliwości, czy trzymanie matagota i psów pod jednym dachem to dobry pomysł, lecz odpowiednia dyscyplina rozwiązała problem. Do obu trzeba mieć twardą rękę. W przypadku matagota chyba nawet twardszą. Sam wiesz, że psy są o wiele bardziej posłuszne i podatne na tresurę. Matagoty... Cóż, chodzą swoimi ścieżkami, lecz specjalista da sobie radę - powiedziała Sigrun, zbliżając się do stworzenia, podczas gdy Cillian opierał się o balustradę. Wyciągnęła rękę, aby pogłaskać matagota po łbie. Poddał się tej pieszczocie.
- Bardzo dobry pomysł. Mamy za mało zaufanych różdżek. Matagotów zaś pewnie się nie spodziewają - skomentowała pomysł Macnaira. Wspomnienie Tower, do którego włamał się Zakon Feniksa, przegnało uśmiech z jej ust. Wciąż czuła złość na myśl o tym, że zdołali z nich tak zakpić i wyciągnąć z Azkabanu Tonks. Czy naprawdę ta dziewucha musiała być jak karaluch? Albo i gorzej. - To właśnie dla nich miejsce. Wleźli tam raz, a my wepchniemy ich tam po raz drugi - i tam zgniją - oświadczyła stanowczo i ze złością Rookwood. W brązowych oczach rozbłysła nienawiść. Wyobraziła sobie matagota, który leżał u jej stóp, rozrywającego gardło szlamy i to od razu poprawiło jej nastrój.
- Matagoty nie są tanie. Skąd na to środki? Z Ministerstwa Magii? - upewniła się, posyłając spojrzenie w kierunku kuzyna. Za co zamierzał sfinansować zakup więcej, niż jednego matagota? To cholernie drogie stworzenia. - Spiszę ich nazwiska i dane dziś wieczorem, spodziewaj się mojej sowy - obiecała. Musiała przeszukać własną korespondencję i księgi, aby nikogo nie przeoczyć - jeśli już miała mu pomóc, chciała zrobić to dobrze. - Zaplanowałeś już podróż? - spytała. Najlepiej, jeśli wybierze się tam osobiście i dokona oceny zwierząt, które zamierzał nabyć.
Czarownica westchnęła lekko, próbując wyłowić z pamięci moment, kiedy Caelan zjawił się u jej progu, w tym samym miejscu, gdzie teraz stał Macnair, dźwigając klatkę z matagotem. Sam nie był wówczas do końca pewien, czy to naprawdę stworzenie o jakim zapewniał go tamten człowiek, nie mający galeonów, aby go spłacić, czy dobrze zrobił, że zgodził się przyjmując tę klatkę zamiast zmusić tamtego do znalezienia złota. Rookwood zapewniła go jednak, że dobrze uczynił, że postąpił słusznie. Matagot był wart znacznie więcej, niż podana przezeń kwota. Kiedy to dokładnie było? Czas przeciekał wiedźmie przez palce.
- W kwietniu. To już tyle miesięcy? Nie wiem kiedy to minęło - odparła po chwili zastanowienia. Właściwie sama się zdziwiła, że matagot był z nią już tyle czasy. Naprawdę sądziła, że to wszystko trwało krócej. - Ja myślę - powiedziała, komentując tylko w taki sposób obietnicę poprawy; wątpiła jednak w jej spełnienie, Cillian był wolnym duchem, niezależnym.
- Mówiąc szczerze - miałam pewne wątpliwości, czy trzymanie matagota i psów pod jednym dachem to dobry pomysł, lecz odpowiednia dyscyplina rozwiązała problem. Do obu trzeba mieć twardą rękę. W przypadku matagota chyba nawet twardszą. Sam wiesz, że psy są o wiele bardziej posłuszne i podatne na tresurę. Matagoty... Cóż, chodzą swoimi ścieżkami, lecz specjalista da sobie radę - powiedziała Sigrun, zbliżając się do stworzenia, podczas gdy Cillian opierał się o balustradę. Wyciągnęła rękę, aby pogłaskać matagota po łbie. Poddał się tej pieszczocie.
- Bardzo dobry pomysł. Mamy za mało zaufanych różdżek. Matagotów zaś pewnie się nie spodziewają - skomentowała pomysł Macnaira. Wspomnienie Tower, do którego włamał się Zakon Feniksa, przegnało uśmiech z jej ust. Wciąż czuła złość na myśl o tym, że zdołali z nich tak zakpić i wyciągnąć z Azkabanu Tonks. Czy naprawdę ta dziewucha musiała być jak karaluch? Albo i gorzej. - To właśnie dla nich miejsce. Wleźli tam raz, a my wepchniemy ich tam po raz drugi - i tam zgniją - oświadczyła stanowczo i ze złością Rookwood. W brązowych oczach rozbłysła nienawiść. Wyobraziła sobie matagota, który leżał u jej stóp, rozrywającego gardło szlamy i to od razu poprawiło jej nastrój.
- Matagoty nie są tanie. Skąd na to środki? Z Ministerstwa Magii? - upewniła się, posyłając spojrzenie w kierunku kuzyna. Za co zamierzał sfinansować zakup więcej, niż jednego matagota? To cholernie drogie stworzenia. - Spiszę ich nazwiska i dane dziś wieczorem, spodziewaj się mojej sowy - obiecała. Musiała przeszukać własną korespondencję i księgi, aby nikogo nie przeoczyć - jeśli już miała mu pomóc, chciała zrobić to dobrze. - Zaplanowałeś już podróż? - spytała. Najlepiej, jeśli wybierze się tam osobiście i dokona oceny zwierząt, które zamierzał nabyć.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chyba nie potrafił już wzbudzić w sobie tolerancji, nawet kiedy podobne zachowania przejawiała Siggy. Jego cierpliwość była krucha, ostatnim czasy trochę bardziej niż zwykle.
Rozumiał ją w kwestii czasu, który uciekał zaskakująco szybko przez palce. Wystarczyła chwila nieuwagi lub przesadnego skupienia na czymś myśli, a dni wyrywały się spod kontroli, zmieniając w tygodnie i miesiące. Sam często zderzał się z taką rzeczywistością, docierając do terminów nieprzekraczalnych, mając jeszcze zbyt mało ogarnięte i zbyt wiele do zrobienia. Zerknął na nią uważniej, kiedy określiła, od kiedy ma matagota.
- W kwietniu? Widzieliśmy się początkiem maja i nie postanowiłaś pochwalić się swym pupilem z kuzynem. Miło, Sig, naprawdę miło. – rzucił nieco żartobliwie, bardziej ironicznie. Nie miał jej tego za złe, skoro miała wtedy kocura od ledwo paru tygodniu, może dni. Sam pewnie postąpiłby podobnie, woląc trzymać na dystans ciekawskie osoby od nowego nabytku, chociaż z drugiej strony zajmował się magiczną fauną od lat.
Pokiwał powoli głową, gdy przyznała się do swych wątpliwości. Nic dziwnego, koty i psy z reguły się nie dogadywały, nawet jeśli zdarzały się wyjątki. Dotyczyło to jednak zwykłych futrzaków, a z matagotem mogło być o wiele problematyczniej i krwawo, gdyby dobrał się do dobermanów.- Socjalizowanie ich i przyzwyczajanie do siebie musiało być ciężkie, co? Zdarzyło się, że musiałaś rozdzielać je siłą? – był tego ciekaw, stąd nie wahał się zadawać pytań. Jego praca polegała na tym, aby ciągle się uczyć, dostawać odpowiedzi, które później pozwolą uniknąć kłopotów i pomyłek.
Kiedy pochwaliła jego pomysł, uśmiechnął się nikle. Wiedział, że to dobry plan, dlatego nie miał wątpliwości, gdy zaczął zmieniać teorię w praktykę i szukać tych konkretnych stworzeń.- Na to liczę, że nie spodziewają się. Dzięki matagotą możemy uzupełnić te luki.- przemilczał kwestię, że stworzenia mogły okazać się skuteczniejsze niż czarodzieje, pozbawione momentu zawahania, a kierowane instynktem. To jednak powinna wiedzieć kuzynka i był pewien, że miała podobny wniosek.- Nikt nie wątpi, że to idealne miejsce dla każdego członka Zakonu, najlepiej z dementorem w jednej celi, aby dotrzymał im towarzystwa. Tylko lepiej, aby weszli tam i już nigdy nie wychodzili, a przynajmniej nie bez wiedzy kogokolwiek.- nie podobał mu się ten rozwój sytuacji, drażniło, że wleźli, jak do siebie i wyszli bez problemu. Mimo to reagował mniejszą złością niż Sigrun, ale to ich właśnie różniło... mimo że zaczął się angażować, pozostawał zdystansowany.
- Ministerstwo za to zapłaci. Wiedzą, że czas trochę popracować nad bezpieczeństwem wszystkiego, co w budynku.- nie prowadził działalności charytatywnej, nie zamierzał sprowadzać tak drogich stworzeń i płacić z własnej kieszeni. Miał świadomość, że kupno takich sztuk, najpewniej doprowadziłoby go do bankructwa i zadłużenia się na lata.
- Dzięki. Odwdzięczę się kiedyś za pomoc.- nie był mendą, która przychodzi z prośbą o pomoc i nie daje niczego w zamian, a przynajmniej nie w chwili, gdy tyczyło się to kogoś z rodziny. Taki przejaw dobroci względem osób z którymi łączyły go więzy krwi.- Jeszcze nie do końca, większość mam już zaplanowaną, w tym powrót do kraju z matagotami, ale trochę szczegółów zostało.- odparł, nie martwiąc się jednak. Miał wprawę w planowaniu podróży, robił to przecież bez przerwy, opierając swój główny zawód, ale i mniej legalną część na ustalaniu transportów.- W sumie, co powiesz na małe wakacje we Francji, połączone z pracą? – spytał nagle, tknięty impulsem. Wyrwanie się z Anglii kusiło go zawsze, był ciekaw czy i Sigrun miała podobnie.
Rozumiał ją w kwestii czasu, który uciekał zaskakująco szybko przez palce. Wystarczyła chwila nieuwagi lub przesadnego skupienia na czymś myśli, a dni wyrywały się spod kontroli, zmieniając w tygodnie i miesiące. Sam często zderzał się z taką rzeczywistością, docierając do terminów nieprzekraczalnych, mając jeszcze zbyt mało ogarnięte i zbyt wiele do zrobienia. Zerknął na nią uważniej, kiedy określiła, od kiedy ma matagota.
- W kwietniu? Widzieliśmy się początkiem maja i nie postanowiłaś pochwalić się swym pupilem z kuzynem. Miło, Sig, naprawdę miło. – rzucił nieco żartobliwie, bardziej ironicznie. Nie miał jej tego za złe, skoro miała wtedy kocura od ledwo paru tygodniu, może dni. Sam pewnie postąpiłby podobnie, woląc trzymać na dystans ciekawskie osoby od nowego nabytku, chociaż z drugiej strony zajmował się magiczną fauną od lat.
Pokiwał powoli głową, gdy przyznała się do swych wątpliwości. Nic dziwnego, koty i psy z reguły się nie dogadywały, nawet jeśli zdarzały się wyjątki. Dotyczyło to jednak zwykłych futrzaków, a z matagotem mogło być o wiele problematyczniej i krwawo, gdyby dobrał się do dobermanów.- Socjalizowanie ich i przyzwyczajanie do siebie musiało być ciężkie, co? Zdarzyło się, że musiałaś rozdzielać je siłą? – był tego ciekaw, stąd nie wahał się zadawać pytań. Jego praca polegała na tym, aby ciągle się uczyć, dostawać odpowiedzi, które później pozwolą uniknąć kłopotów i pomyłek.
Kiedy pochwaliła jego pomysł, uśmiechnął się nikle. Wiedział, że to dobry plan, dlatego nie miał wątpliwości, gdy zaczął zmieniać teorię w praktykę i szukać tych konkretnych stworzeń.- Na to liczę, że nie spodziewają się. Dzięki matagotą możemy uzupełnić te luki.- przemilczał kwestię, że stworzenia mogły okazać się skuteczniejsze niż czarodzieje, pozbawione momentu zawahania, a kierowane instynktem. To jednak powinna wiedzieć kuzynka i był pewien, że miała podobny wniosek.- Nikt nie wątpi, że to idealne miejsce dla każdego członka Zakonu, najlepiej z dementorem w jednej celi, aby dotrzymał im towarzystwa. Tylko lepiej, aby weszli tam i już nigdy nie wychodzili, a przynajmniej nie bez wiedzy kogokolwiek.- nie podobał mu się ten rozwój sytuacji, drażniło, że wleźli, jak do siebie i wyszli bez problemu. Mimo to reagował mniejszą złością niż Sigrun, ale to ich właśnie różniło... mimo że zaczął się angażować, pozostawał zdystansowany.
- Ministerstwo za to zapłaci. Wiedzą, że czas trochę popracować nad bezpieczeństwem wszystkiego, co w budynku.- nie prowadził działalności charytatywnej, nie zamierzał sprowadzać tak drogich stworzeń i płacić z własnej kieszeni. Miał świadomość, że kupno takich sztuk, najpewniej doprowadziłoby go do bankructwa i zadłużenia się na lata.
- Dzięki. Odwdzięczę się kiedyś za pomoc.- nie był mendą, która przychodzi z prośbą o pomoc i nie daje niczego w zamian, a przynajmniej nie w chwili, gdy tyczyło się to kogoś z rodziny. Taki przejaw dobroci względem osób z którymi łączyły go więzy krwi.- Jeszcze nie do końca, większość mam już zaplanowaną, w tym powrót do kraju z matagotami, ale trochę szczegółów zostało.- odparł, nie martwiąc się jednak. Miał wprawę w planowaniu podróży, robił to przecież bez przerwy, opierając swój główny zawód, ale i mniej legalną część na ustalaniu transportów.- W sumie, co powiesz na małe wakacje we Francji, połączone z pracą? – spytał nagle, tknięty impulsem. Wyrwanie się z Anglii kusiło go zawsze, był ciekaw czy i Sigrun miała podobnie.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Weranda
Szybka odpowiedź