Jadalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia
Wspólna dla całej rodziny jadalnia ma swoje położenie na parterze. Można ją zauważyć już od progu, po wyjściu z głównego holu oraz dotarciu na sam koniec korytarza. Pomieszczenie jest ogromne, utrzymane w ciemnych barwach - szerokie i wysokie okna rzadko są odsłaniane, głównie podczas wizyt gości. Grube, zadbane szyby ukazują wtedy tyły domostwa - pokryte zielenią pola oraz gołe, szare drzewa. Na ścianach wyłożonych ciemnoszarą tapetą widnieją obrazy umieszczone w złotych ramach; część z nich jest ruchoma. Centralną kompozycję jadalni stanowi naturalnie długi, dębowy stół, potrafiący magicznie pomieścić każdą ilość biesiadników. Jest także wiecznie nakryty, po środku nieustannie palą się rzędy świec. Ciemna zastawa oraz serwety są idealnie widoczne na tle jasnoszarego obrusu. Stojące przy blatach krzesła pasujące barwą obicia do nakrycia stołu są zaskakująco wygodne.
Usłyszała pierwsze kroki, tak dobrze jej znane. Nestor rodu zjawił się jako jeden z pierwszych, spojrzała na niego przelotnie kiedy stanął obok niej by wyjrzeć na zimowe otoczenie. Nie dało się zaprzeczyć, że są rodzeństwem. Nawet w oczekiwaniu na innych domowników zachowywali się podobnie.
-Znając bliźniczki wbiegną niczym burza czekając na odpowiedni moment. – Odpowiedziała bratu z cichym rozbawieniem w głosie. Znała córki Edgara, które temperament odziedziczyły po matce, bo Adeline choć chłodna i wyniosła nosiła w sobie ogrom emocji i potrafiła pokazać pazury. Prim niejednokrotnie się o tym przekonała. Oriana jednak miała typowe spojrzenie Edgara, zwłaszcza wtedy kiedy coś analizowała w głowie; nieodrodna córka swego ojca. Słysząc pytanie jakie padło z ust brata uniosła nieznacznie brwi, ale nie była zaskoczona tym pytaniem. I choć na początku przeżyła zaskoczenie, które raczej niosło ze sobą ulgę, tak teraz miała świadomość, że skutki tej decyzji mogą być różne. Nie przedstawiła przecież nestorowi listów jakie słał do niej Ares Carrow, w których odnosił się do narzeczonej z pogardą, a może bardziej z wyższością, której nie mogła przełknąć, ale uznała, że nie chce zaogniać sytuacji. Schowała listy uznając sprawę za niebyłą.
To miały być jej ostatnie święta w Durham, zanosiło się jednak, że spędzi ich więcej w domu rodzinnym i wcale tego nie żałowała. Pozwoliła sobie na śmielsze spojrzenia w pewnym kierunku, ale nie robiła sobie żadnych nadziei uznając, że musi te nonsensy zdusić w zarodku. Choć spoglądała z lekkim rozrzewnieniem na związek brata z bratową, Xaviera z jego żoną, to nie spodziewała się, że ona sama będzie mieć tyle szczęścia. Jednym jest to pisane innym nie.
-Wszystko jest w należytym porządku. – Zapewniła brata z delikatnym uśmiechem. Nie był czas i miejsce aby dzielić się swoimi obawami. Zresztą, Edgar miał wiele na głowie. Jeżeli miała z kimś porozmawiać o tym co ją trapi zrobi to z Adelą, a i kuzyni ostatnimi czasy zawsze gdy miała gorszy dzień znajdowali się obok. Jakby wyczuwali, że Primrose nie powinna być sama. W tym momencie do Jadalni wkroczył Xavier wraz z rodziną, a lady Burke odwróciła się w ich stronę słysząc szczebiotanie dzieci. –Melody, wyglądasz wspaniale. Cornelu, prawdziwy z ciebie dżentelmen. – Zwróciła się do bliźniąt, a potem uśmiechnęła się do Xaviera i jego żony. Był to ten z uśmiechów, który widywała rodzina i najbliżsi przyjaciele – szczery i szeroki, rozjaśniający twarz siostry nestora. -Jak zwykle nienaganny. - Skomentowała wygląd Xaviera, który ostatnio bardzo jej pomagał w działaniach społecznych i innych inicjatywach.
W tym momencie zjawił się Maczek, który niósł aperitif dla dorosłych w postaci drinków w wysokich i wąskich kieliszkach na zaostrzenie apetytu, a dla dzieci owocowy napój z kostkami lodu. Podszedł z tacą do każdego, kto już był w pomieszczeniu, a resztę zostawił na pomocniku by następni goście mogli sięgnąć po trunek jak zjawią się w jadalni. A na tych nie trzeba było długo czekać.
Adeline w towarzystwie bliźniaczek oraz Mariusa.
-A to nie koniec niespodzianek na dzisiaj. – Odpowiedziała bratowej z tajemniczym uśmiechem i błyskiem w oku, który zwiastował, że to nie było tylko czcze gadanie z jej strony. –Oriano, też tak sądzę. – Zwróciła się do jednej z córek Edgara, tej, z którą ostatnio częściej przebywała. W bratanicy widziała siebie sprzed lat: ciekawską, trochę wycofaną ale nadal analizującą świat dookoła, starając się go zrozumieć. –Czy ktoś widział Craiga? – Zagaiła i w tym momencie wywołany kuzyn stanął w progu jadalni, jak zwykle nienagannie ubrany. –O wilku mowa. – Powitała z uśmiechem kuzyna. Zaczynała się rozluźniać, czuć się swobodniej i bezpiecznie. Otoczona rodziną czuła się we właściwym miejscu. Nie musiała obawiać się oceniania czy krytyki, której jedynym celem było zadanie ciosu nie niosąc ze sobą żadnej nauki.
-Zdjęcie to fantastyczny pomysł! – Podchwyciła od razu temat. –Zróbmy to teraz. Maczku, przynieś aparat.
Skrzat uwinął się ze swoją robotą sprawnie, a rodzina już po chwili ustawiała się przy choince, by uwiecznić ten moment, w którym wszyscy są razem i nie przedstawiają typowej rodziny z obrazka, która na zdjęciu się uśmiecha, a realnie się nienawidzi.
Jeszcze przez chwilę delektowali się aperitifem, a dzieci krążyły wokół choinki patrząc na piętrzące się prezenty pod nią, które kusiły swoim wyglądem, ale wiedzieli, że muszą poczekać aż kolacja się skończy. A ta właśnie zaczęła się pojawiać. Na początek wjechały przystawki w postaci kawioru podawanego na kruchym spodzie oraz carppacio, pokroje w idealnie cienkie plasterki. Następnie rodzina mogła się cieszyć przepyszną zupą krem i innymi daniami jakie na ten wieczór przygotowała zamkowa kuchnia.
Kiedy dotarli do świątecznego puddingu, a w szmerze rozmów jakie prowadzili między sobą członkowie rodziny, Prim zwróciła się do Edgara.
-Wraz z Orianą przed paroma dniami odwiedziłyśmy panią Peadbody, naszą starą nianię. – Spotkanie to przebiegło na wspominkach starszej kobiety, która wiele lat spędziła wraz z nimi. –Niedawno pochowała męża i nadal mówi o tobie „panicz Edgar”. Xavier i Craig też powinni ją pamiętać. – Zerknęła na kuzynów, którymi pewnie też niania się opiekowała idealnie zajmując się gromadką młodych Burków.
-Znając bliźniczki wbiegną niczym burza czekając na odpowiedni moment. – Odpowiedziała bratu z cichym rozbawieniem w głosie. Znała córki Edgara, które temperament odziedziczyły po matce, bo Adeline choć chłodna i wyniosła nosiła w sobie ogrom emocji i potrafiła pokazać pazury. Prim niejednokrotnie się o tym przekonała. Oriana jednak miała typowe spojrzenie Edgara, zwłaszcza wtedy kiedy coś analizowała w głowie; nieodrodna córka swego ojca. Słysząc pytanie jakie padło z ust brata uniosła nieznacznie brwi, ale nie była zaskoczona tym pytaniem. I choć na początku przeżyła zaskoczenie, które raczej niosło ze sobą ulgę, tak teraz miała świadomość, że skutki tej decyzji mogą być różne. Nie przedstawiła przecież nestorowi listów jakie słał do niej Ares Carrow, w których odnosił się do narzeczonej z pogardą, a może bardziej z wyższością, której nie mogła przełknąć, ale uznała, że nie chce zaogniać sytuacji. Schowała listy uznając sprawę za niebyłą.
To miały być jej ostatnie święta w Durham, zanosiło się jednak, że spędzi ich więcej w domu rodzinnym i wcale tego nie żałowała. Pozwoliła sobie na śmielsze spojrzenia w pewnym kierunku, ale nie robiła sobie żadnych nadziei uznając, że musi te nonsensy zdusić w zarodku. Choć spoglądała z lekkim rozrzewnieniem na związek brata z bratową, Xaviera z jego żoną, to nie spodziewała się, że ona sama będzie mieć tyle szczęścia. Jednym jest to pisane innym nie.
-Wszystko jest w należytym porządku. – Zapewniła brata z delikatnym uśmiechem. Nie był czas i miejsce aby dzielić się swoimi obawami. Zresztą, Edgar miał wiele na głowie. Jeżeli miała z kimś porozmawiać o tym co ją trapi zrobi to z Adelą, a i kuzyni ostatnimi czasy zawsze gdy miała gorszy dzień znajdowali się obok. Jakby wyczuwali, że Primrose nie powinna być sama. W tym momencie do Jadalni wkroczył Xavier wraz z rodziną, a lady Burke odwróciła się w ich stronę słysząc szczebiotanie dzieci. –Melody, wyglądasz wspaniale. Cornelu, prawdziwy z ciebie dżentelmen. – Zwróciła się do bliźniąt, a potem uśmiechnęła się do Xaviera i jego żony. Był to ten z uśmiechów, który widywała rodzina i najbliżsi przyjaciele – szczery i szeroki, rozjaśniający twarz siostry nestora. -Jak zwykle nienaganny. - Skomentowała wygląd Xaviera, który ostatnio bardzo jej pomagał w działaniach społecznych i innych inicjatywach.
W tym momencie zjawił się Maczek, który niósł aperitif dla dorosłych w postaci drinków w wysokich i wąskich kieliszkach na zaostrzenie apetytu, a dla dzieci owocowy napój z kostkami lodu. Podszedł z tacą do każdego, kto już był w pomieszczeniu, a resztę zostawił na pomocniku by następni goście mogli sięgnąć po trunek jak zjawią się w jadalni. A na tych nie trzeba było długo czekać.
Adeline w towarzystwie bliźniaczek oraz Mariusa.
-A to nie koniec niespodzianek na dzisiaj. – Odpowiedziała bratowej z tajemniczym uśmiechem i błyskiem w oku, który zwiastował, że to nie było tylko czcze gadanie z jej strony. –Oriano, też tak sądzę. – Zwróciła się do jednej z córek Edgara, tej, z którą ostatnio częściej przebywała. W bratanicy widziała siebie sprzed lat: ciekawską, trochę wycofaną ale nadal analizującą świat dookoła, starając się go zrozumieć. –Czy ktoś widział Craiga? – Zagaiła i w tym momencie wywołany kuzyn stanął w progu jadalni, jak zwykle nienagannie ubrany. –O wilku mowa. – Powitała z uśmiechem kuzyna. Zaczynała się rozluźniać, czuć się swobodniej i bezpiecznie. Otoczona rodziną czuła się we właściwym miejscu. Nie musiała obawiać się oceniania czy krytyki, której jedynym celem było zadanie ciosu nie niosąc ze sobą żadnej nauki.
-Zdjęcie to fantastyczny pomysł! – Podchwyciła od razu temat. –Zróbmy to teraz. Maczku, przynieś aparat.
Skrzat uwinął się ze swoją robotą sprawnie, a rodzina już po chwili ustawiała się przy choince, by uwiecznić ten moment, w którym wszyscy są razem i nie przedstawiają typowej rodziny z obrazka, która na zdjęciu się uśmiecha, a realnie się nienawidzi.
Jeszcze przez chwilę delektowali się aperitifem, a dzieci krążyły wokół choinki patrząc na piętrzące się prezenty pod nią, które kusiły swoim wyglądem, ale wiedzieli, że muszą poczekać aż kolacja się skończy. A ta właśnie zaczęła się pojawiać. Na początek wjechały przystawki w postaci kawioru podawanego na kruchym spodzie oraz carppacio, pokroje w idealnie cienkie plasterki. Następnie rodzina mogła się cieszyć przepyszną zupą krem i innymi daniami jakie na ten wieczór przygotowała zamkowa kuchnia.
Kiedy dotarli do świątecznego puddingu, a w szmerze rozmów jakie prowadzili między sobą członkowie rodziny, Prim zwróciła się do Edgara.
-Wraz z Orianą przed paroma dniami odwiedziłyśmy panią Peadbody, naszą starą nianię. – Spotkanie to przebiegło na wspominkach starszej kobiety, która wiele lat spędziła wraz z nimi. –Niedawno pochowała męża i nadal mówi o tobie „panicz Edgar”. Xavier i Craig też powinni ją pamiętać. – Zerknęła na kuzynów, którymi pewnie też niania się opiekowała idealnie zajmując się gromadką młodych Burków.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Nie śmiem w to wątpić – odparła, przywdziewając na twarz stonowany uśmiech, który często gościł na ustach lady Adeline. Niebieskie, czujne spojrzenie skakało pomiędzy twarzami zebranych członków rodziny, a jej serce roztapiało się pod wpływem ciepła. Burkowie byli chłodni i zdystansowani jedynie na zewnątrz, we własnym gronie otwierali swe serca. Powoli i ostrożnie, aby nie pokazać zbyt wiele, ale nie dała się oszukać. Widziała w jaki sposób Xavier zerknął w stronę swojej małżonki. Troska, z jaką Primrose odnosiła się do jej dzieci nie była udawana. Podobnie jak życzliwość, surowa w swojej formie, a jednocześnie otulająca ciepłem jak kocem w mroźny, grudniowy poranek, która spotkała ją, gdy sama przestała z infantylnym uporem zamykać się na nich. Teraz? Czuła, że do nich należy, a oni należą do niej.
Dom – te wszystkie emocje można zamknąć w tym jednym słowie. Poczucie bezpieczeństwa, to, że mimo panującej wojennej zawieruchy mogła się jeszcze beztrosko śmiać i nie drżeć codziennie o dobrobyt swoich dzieci i najbliższych.
Przywitała się z nieco spóźnionym Craigem i z niemałym entuzjazmem – oczywiście odpowiednio stonowanym – zareagowała na pomysł wspólnego zdjęcia. – Edgarze, weź Mariusa proszę – zwróciła się jeszcze do męża nim podeszła do dzieci, które rozpierzchły się już częściowo po jadalni. – Oriano, podejdź proszę do wspólnego zdjęcia – zwróciła się do jednej ze swoich córek. Adeline była dzisiaj w wyjątkowo dobrym nastroju, ponieważ uśmiech widniejący na jej twarzy nie zniknął ani na chwilę i odznaczał się szczerością, która dosyć rzadko przebijała się przez uśmiechy dam.
Kolacja upłynęła w lekkiej atmosferze, po toastach, oficjalnych życzeniach przyszedł czas na kolację i rozsmakowanie się w pysznościach, pod którymi uginał się stół. Między szczękiem sztućców o talerze pojawić się mogły urywane strzępki rozmów, niespokojne głosy dzieci, którym zapewne trudniej było skupić się na jednej czynności. Sama Adeline zresztą była pochłonięta pilnowaniem Mariusa, który mimo dobrego wychowania, wciąż miał jedynie niespełna cztery lata. – Panicz Edgar? – zagadnęła, unosząc jedną brew ku górze, kąciki drgnęły w rozbawieniu. Zerknęła w stronę swojego męża, który z pewnością obecnie niewiele miał wspólnego z „paniczem Edgarem”, którego pamiętała guwernantka. Być może przelotnie poznała panicza Edgara, pełnego teraz wydawać się mogło nienaturalnej beztroskości. Z pewnych jednak względów wolała wymazać z pamięci to wspomnienie. - Czy pani Peadbody znajdowała się jeszcze w Durham po ślubie? - zagadnęła zerkając najpierw na Edgara, później przenosząc wzrok na Primrose, nie będąc pewną czy stara niania, która rzuciła jej kilka karcących spojrzeń gdy z butną złością wymalowaną na twarzy maszerowała w stronę swoich komnat mogła być tą samą kobietą.
Dom – te wszystkie emocje można zamknąć w tym jednym słowie. Poczucie bezpieczeństwa, to, że mimo panującej wojennej zawieruchy mogła się jeszcze beztrosko śmiać i nie drżeć codziennie o dobrobyt swoich dzieci i najbliższych.
Przywitała się z nieco spóźnionym Craigem i z niemałym entuzjazmem – oczywiście odpowiednio stonowanym – zareagowała na pomysł wspólnego zdjęcia. – Edgarze, weź Mariusa proszę – zwróciła się jeszcze do męża nim podeszła do dzieci, które rozpierzchły się już częściowo po jadalni. – Oriano, podejdź proszę do wspólnego zdjęcia – zwróciła się do jednej ze swoich córek. Adeline była dzisiaj w wyjątkowo dobrym nastroju, ponieważ uśmiech widniejący na jej twarzy nie zniknął ani na chwilę i odznaczał się szczerością, która dosyć rzadko przebijała się przez uśmiechy dam.
Kolacja upłynęła w lekkiej atmosferze, po toastach, oficjalnych życzeniach przyszedł czas na kolację i rozsmakowanie się w pysznościach, pod którymi uginał się stół. Między szczękiem sztućców o talerze pojawić się mogły urywane strzępki rozmów, niespokojne głosy dzieci, którym zapewne trudniej było skupić się na jednej czynności. Sama Adeline zresztą była pochłonięta pilnowaniem Mariusa, który mimo dobrego wychowania, wciąż miał jedynie niespełna cztery lata. – Panicz Edgar? – zagadnęła, unosząc jedną brew ku górze, kąciki drgnęły w rozbawieniu. Zerknęła w stronę swojego męża, który z pewnością obecnie niewiele miał wspólnego z „paniczem Edgarem”, którego pamiętała guwernantka. Być może przelotnie poznała panicza Edgara, pełnego teraz wydawać się mogło nienaturalnej beztroskości. Z pewnych jednak względów wolała wymazać z pamięci to wspomnienie. - Czy pani Peadbody znajdowała się jeszcze w Durham po ślubie? - zagadnęła zerkając najpierw na Edgara, później przenosząc wzrok na Primrose, nie będąc pewną czy stara niania, która rzuciła jej kilka karcących spojrzeń gdy z butną złością wymalowaną na twarzy maszerowała w stronę swoich komnat mogła być tą samą kobietą.
Adeline Burke
Zawód : Arystokratka
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
part of her mystery
is how she is calm
in the storm and
anxious in the quiet
is how she is calm
in the storm and
anxious in the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- No cóż mogę powiedzieć, staram się jak mogę. - odpowiedział na słowa Primrose z lekkim rozbawieniem widniejącym na ustach.
Fakt, że Xavier zawsze chodził w garniturach był wszystkim dobrze znany, ale nie zmieniało to faktu, że mężczyzna zawsze był ucieszony kiedy ktoś powiedział mu, że elegancko wygląda.
- Ty również wyglądasz pięknie i zjawiskowo droga kuzynko. - dodał po chwili uśmiechając się do niej łagodnie.
Spojrzał po swojej rodzinie i pokiwał głową z zadowoloną miną. Lubił takie ich rodzinne spotkania, lubił kiedy wszyscy byli razem i mogli dzielić wspólnie takie chwile jak ta. Święta były zdecydowanie czasem kiedy rodzinna atmosfera i brak jakichkolwiek zwad był potrzebny. Mogli się cieszyć swoim towarzystwem i na chwilę chociaż zapomnieć o tym co się dzieje poza granicami ich zamku. Zwłaszcza, że Xavier ostatnimi czasy bardziej zaczął się angażować w to wszystko i jego czas dla rodziny dodatkowo się skurczył. Dlatego też łapał takie chwile jak tylko nadarzyła się taka okazja.
Gdy w jadalni pojawił się skrzat z aperitifem wziął z tacy kieliszek i upił łyk. Spojrzał za swoimi dziećmi, które już bardzo chciały otworzyć prezenty. Powstrzymywały się jednak ostatkami sił wiedząc doskonale jakie są zasady tego wieczoru. Najpierw kolacja, potem prezenty.
W końcu zasiedli do stołu i Xavier aż zrobił wielkie oczy.
- Niesamowicie to pachnie, a wygląda jeszcze lepiej i na pewno smakuje wyśmienicie. - powiedział z uśmiechem nie wiedząc na co się powinien najpierw zdecydować.
W efekcie końcowym najpierw nałożyć dzieciom, które nie koniecznie jeszcze sięgały do wszystkiego, po czym podał żonie by spokojnie sobie coś wybrała i sobie nałożył na koniec. Wszystko było przepyszne tak jak się spodziewał. Mieli niesamowicie zdolnych kucharzy w Durham Castle, którzy doskonale wiedzieli jak trafić w gusta kulinarne swoich pracodawców. Oczywiście podczas jedzenia nie zabrakło rozmów, a nawet śmiechów.
- U pani Peabody? - uniósł brew ku górze znad szklanki, bo akurat popijał posiłek - Oj tak, oczywiście, że pamiętam. Tej kobiety nie da się zapomnieć tak łatwo. - pokręcił głową z rozbawieniem, po czym spojrzał na brata - Craig pamiętasz jak się przed nią raz chowaliśmy w spiżarni? O co wtedy poszło? Pamiętam, że na pewno nas chyba ze ścierą wtedy ganiała. - uniósł brew ku górze patrząc na brata z rozbawieniem.
Fakt, że Xavier zawsze chodził w garniturach był wszystkim dobrze znany, ale nie zmieniało to faktu, że mężczyzna zawsze był ucieszony kiedy ktoś powiedział mu, że elegancko wygląda.
- Ty również wyglądasz pięknie i zjawiskowo droga kuzynko. - dodał po chwili uśmiechając się do niej łagodnie.
Spojrzał po swojej rodzinie i pokiwał głową z zadowoloną miną. Lubił takie ich rodzinne spotkania, lubił kiedy wszyscy byli razem i mogli dzielić wspólnie takie chwile jak ta. Święta były zdecydowanie czasem kiedy rodzinna atmosfera i brak jakichkolwiek zwad był potrzebny. Mogli się cieszyć swoim towarzystwem i na chwilę chociaż zapomnieć o tym co się dzieje poza granicami ich zamku. Zwłaszcza, że Xavier ostatnimi czasy bardziej zaczął się angażować w to wszystko i jego czas dla rodziny dodatkowo się skurczył. Dlatego też łapał takie chwile jak tylko nadarzyła się taka okazja.
Gdy w jadalni pojawił się skrzat z aperitifem wziął z tacy kieliszek i upił łyk. Spojrzał za swoimi dziećmi, które już bardzo chciały otworzyć prezenty. Powstrzymywały się jednak ostatkami sił wiedząc doskonale jakie są zasady tego wieczoru. Najpierw kolacja, potem prezenty.
W końcu zasiedli do stołu i Xavier aż zrobił wielkie oczy.
- Niesamowicie to pachnie, a wygląda jeszcze lepiej i na pewno smakuje wyśmienicie. - powiedział z uśmiechem nie wiedząc na co się powinien najpierw zdecydować.
W efekcie końcowym najpierw nałożyć dzieciom, które nie koniecznie jeszcze sięgały do wszystkiego, po czym podał żonie by spokojnie sobie coś wybrała i sobie nałożył na koniec. Wszystko było przepyszne tak jak się spodziewał. Mieli niesamowicie zdolnych kucharzy w Durham Castle, którzy doskonale wiedzieli jak trafić w gusta kulinarne swoich pracodawców. Oczywiście podczas jedzenia nie zabrakło rozmów, a nawet śmiechów.
- U pani Peabody? - uniósł brew ku górze znad szklanki, bo akurat popijał posiłek - Oj tak, oczywiście, że pamiętam. Tej kobiety nie da się zapomnieć tak łatwo. - pokręcił głową z rozbawieniem, po czym spojrzał na brata - Craig pamiętasz jak się przed nią raz chowaliśmy w spiżarni? O co wtedy poszło? Pamiętam, że na pewno nas chyba ze ścierą wtedy ganiała. - uniósł brew ku górze patrząc na brata z rozbawieniem.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Pamiętała swoje pierwsze Święta w Durham Castle – zamek nieco przerażał swoją surowością i chociaż Charlotta nigdy nie miała problemu z mieszkaniem tutaj (sama w końcu podjęła taką decyzję, nigdy jej nie żałowała), to pamiętała, iż przez jej myśli przeszedł niewielki szereg zmartwień, jak będą wyglądać rodzinne spotkania. Przekonała się o tym niedługo po ślubie – i lekkim zaskoczeniem okazało się dla niej, ile w tych surowych murach potrafiło pojawić się ciepła. Niesamowite, że rodzina, która z boku może wyglądać na odrobinę chłodną, czy zdystansowaną, we własnym gronie staje się jednością, swoim wsparciem i najbliższym przyjacielem dla każdego z członków.
Doskonale rozumiała podekscytowanie dzieci całym dniem, bo sama odczuwała bardzo podobne. Świąteczna kolacja bowiem stała się jednym z jej ulubionych zwyczajów, gdzie cudowny klimat wylewał się wręcz z zamku i ocieplał chłód panujący dokoła. Nie potrafiłaby uwierzyć, że wieczór ten jest wieczorem zwyczajnym.
Na dzisiejszy wieczór wybrała dla siebie dość nowatorską suknię, która, w jej mniemaniu, świetnie nadawała się do standardów poszukiwania w kobiecej sylwetce litery S – z tą jedynie różnicą, iż kreacja ta była widocznie bardziej nowoczesna, pozbawiona turniury, nawet tej najmniejszej – za to zdobił ją niewielki, ciągnący się po ziemi tren. Materiał w kolorze czerwonym doskonale dopełniała czarna koronka ciągnąca się od pasa w górę, opinając zgrabnie jej ramiona. Złota broszka w kolorze maku przypięta w miejscu, w którym zaczynały się koronki, pięknie współgrała z naszyjnikiem, również reprezentującym przynależność do rodu Burke. Złociste, kręcone dziś loki upięła w delikatny kok. W jej mniemaniu, bardziej świąteczny klimat mogłaby reprezentować tylko wtedy, gdyby dodała jeszcze jakiś biały element. Ale nie chciała wyglądać jak przystrojona wielka choinka, toteż na tym poprzestała.
Na miejscu zjawiła się wraz z mężem, jak zwykle doskonale ubranym, oraz dziećmi, które od razu pobiegły napastować ciocię. Z delikatnym uśmiechem i odrobiną wyrozumiałości, acz stanowczo zwróciła im uwagę, aby dały Primrose odrobinę przestrzeni, szczególnie zważywszy na ostatnie okoliczności. Sama niebawem do niej podeszła, aby przywitać się i pochwalić wszelkie jej starania:
— Naprawdę, moja droga, jest przepięknie. Przygotowałaś nam wspaniałe Święta.
Podeszła także do Adeline, przywitała się również z Edgarem oraz bliźniaczkami i małym Mariusem, przy okazji sięgając po podawany aperitif, a na koniec, ze spóźnionym Craigiem, który zasugerował rodzinne zdjęcie. Kiedy skrzat domowy pospieszył po aparat, Charlotta ustawiła się nieco z boku, aczkolwiek przy mężu, jedną rączką trzymając małą Melody, która koniecznie chciała stać tuż przy mamie.
Niebawem wszyscy zasiedli do stołu i przez chwilę można było słyszeć jedynie szczęk widelców oraz pełen aprobaty pomruk odnośnie smakowitych potraw, do których dołączyła się również i Charlotta. Cała ta uczta była wyśmienita. Delikatnie otarła wargi serwetką, z zaciekawieniem przysłuchując się podrzuconemu tematowi rozmowy.
Zaśmiała się krótko, wtrącając:
— Już wiem, po kim nasze dzieci mają taką pomysłowość – rzuciła, mrugając porozumiewawczo do Xaviera.
Nie, żeby sama była święta i nie zaglądała czy nie chowała się po zamku gdzie tylko popadnie za młodu…
Doskonale rozumiała podekscytowanie dzieci całym dniem, bo sama odczuwała bardzo podobne. Świąteczna kolacja bowiem stała się jednym z jej ulubionych zwyczajów, gdzie cudowny klimat wylewał się wręcz z zamku i ocieplał chłód panujący dokoła. Nie potrafiłaby uwierzyć, że wieczór ten jest wieczorem zwyczajnym.
Na dzisiejszy wieczór wybrała dla siebie dość nowatorską suknię, która, w jej mniemaniu, świetnie nadawała się do standardów poszukiwania w kobiecej sylwetce litery S – z tą jedynie różnicą, iż kreacja ta była widocznie bardziej nowoczesna, pozbawiona turniury, nawet tej najmniejszej – za to zdobił ją niewielki, ciągnący się po ziemi tren. Materiał w kolorze czerwonym doskonale dopełniała czarna koronka ciągnąca się od pasa w górę, opinając zgrabnie jej ramiona. Złota broszka w kolorze maku przypięta w miejscu, w którym zaczynały się koronki, pięknie współgrała z naszyjnikiem, również reprezentującym przynależność do rodu Burke. Złociste, kręcone dziś loki upięła w delikatny kok. W jej mniemaniu, bardziej świąteczny klimat mogłaby reprezentować tylko wtedy, gdyby dodała jeszcze jakiś biały element. Ale nie chciała wyglądać jak przystrojona wielka choinka, toteż na tym poprzestała.
Na miejscu zjawiła się wraz z mężem, jak zwykle doskonale ubranym, oraz dziećmi, które od razu pobiegły napastować ciocię. Z delikatnym uśmiechem i odrobiną wyrozumiałości, acz stanowczo zwróciła im uwagę, aby dały Primrose odrobinę przestrzeni, szczególnie zważywszy na ostatnie okoliczności. Sama niebawem do niej podeszła, aby przywitać się i pochwalić wszelkie jej starania:
— Naprawdę, moja droga, jest przepięknie. Przygotowałaś nam wspaniałe Święta.
Podeszła także do Adeline, przywitała się również z Edgarem oraz bliźniaczkami i małym Mariusem, przy okazji sięgając po podawany aperitif, a na koniec, ze spóźnionym Craigiem, który zasugerował rodzinne zdjęcie. Kiedy skrzat domowy pospieszył po aparat, Charlotta ustawiła się nieco z boku, aczkolwiek przy mężu, jedną rączką trzymając małą Melody, która koniecznie chciała stać tuż przy mamie.
Niebawem wszyscy zasiedli do stołu i przez chwilę można było słyszeć jedynie szczęk widelców oraz pełen aprobaty pomruk odnośnie smakowitych potraw, do których dołączyła się również i Charlotta. Cała ta uczta była wyśmienita. Delikatnie otarła wargi serwetką, z zaciekawieniem przysłuchując się podrzuconemu tematowi rozmowy.
Zaśmiała się krótko, wtrącając:
— Już wiem, po kim nasze dzieci mają taką pomysłowość – rzuciła, mrugając porozumiewawczo do Xaviera.
Nie, żeby sama była święta i nie zaglądała czy nie chowała się po zamku gdzie tylko popadnie za młodu…
Gość
Gość
Primrose raz jeszcze odgadła temperamenty swych bratanic bez większego problemu. Dwie burze odsunęły się wreszcie od ojca, spoglądając z kolei wyjątkowo zaciekawione w kierunku ostatniego z dorosłych Burke'ów, spóźnionego wujka Craiga. Oriana przystanęła nawet na moment, zastanawiając się, czy i jej wujek nie padł ofiarą ducha kucharki, z którą musiał zagrać w klasy. To byłoby idealnym wytłumaczeniem opóźnienia, którego z racji świątecznej atmosfery żaden z domowników Durham Castle i tak nie miał mu za złe.
Wszelkie myśli i pytania, jakie miała zadać rozmyły się w niebycie, gdy obok pojawił się Maczek wraz z aperitifem. Ręka dziewczynki odruchowo sięgnęła po kieliszek z szampanem, jakby sam kształt kieliszka wydał się dla niej zdecydowanie bardziej atrakcyjny niż nawet najpyszniejszy sok przeznaczony dla dzieci. Spojrzenie uważne skupiła więc na nim, analizując w milczeniu i przez czas zdecydowanie zbyt długi, by uznać to za przypadek. Nieodrodna córka swego ojca, która z myślowego transu wyrwana została dopiero przez ciepły ton matki nakazujący ustawienie się do zdjęcia.
— Dobrze, mamusiu — oznajmiła prędko, ostatecznie uwalniając zmieszanego skrzata domowego od konieczności stania jak ten słup soli z tacką, bowiem mała lady nie potrafiła się zdecydować na odpowiedni dla siebie napój, a on nie mógł przecież wprost powiedzieć jej, że drinki nie są dla dzieci... Ostatecznie jednak pochwyciła w dłonie zimną szklankę z sokiem, którą odłożyła równie szybko na stół, przy miejscu, które miała nadzieję niedługo zająć. Zaraz po tym podbiegła do ustawiającej się do zdjęcia rodziny, stając tuż przed panią matką, niedaleko siostry bliźniaczki.
Po upewnieniu się, że fotografia została wykonana poprawnie i w sposób spełniający oczekiwania panów na zamku, dorośli przystąpili do rozmów w swym własnym gronie, którym przez dosłownie kilka sekund towarzyszyła sama Oriana; koniecznie musiała przecież odbić swój sok ze stołu, ale cokolwiek zajmowało umysły i języki starszych Burke'ów, było dziś niczym wobec tajemnic, które skrywały się w prezentach wokół choinki.
A Oriana nie mogła pozwolić, by rodzeństwo i kuzynostwo odkryło je bez niej.
Wiedziała jednak, że nie mogli otwierać prezentów bez pozwolenia. Ale już chwycenie tego czy owego, próba zważenia go w dłoniach i odgadywanie cóż takiego może kryć się pod ozdobnym papierem na podstawie samych kształtów była już całkowicie dozwolona! Oczywiście do czasu, gdy rodzice nie przywołali ich do stołu, aby w sposób cywilizowany i odpowiedni dla młodych szlachciców uczestniczyli w kolacji. Stanowiło to dobry sprawdzian lekcji manier przy stole, a Oriana nie miała w planach zawodzić. Gdy tylko zasiadła na swym miejscu pamiętała o kolejności używania sztućców, ich odpowiednim nachyleniu, o serwetce na kolanach i plecach prostych, o łokciach niestykających się ze stołem, nawet na jego krawędziach.
Ożywiła się jednak, gdy spośród rozmów dorosłych wyłapała własne imię. Spojrzała więc odruchowo w kierunku cioteczki, która właśnie opowiadała historię starej niani. Po reakcjach wujków mogła z powodzeniem wnioskować, że wspominali ją dobrze. W trakcie dłubania widelczykiem w puddingu w jej głowie pojawiło się pewne pytanie. Takie z rodzaju niecierpliwych, potrzebujących prędkiej odpowiedzi.
— Właściwie to dlaczego pani Peadbody już nie mieszka w zamku? — przesunęła uważnym spojrzeniem po wszystkich dorosłych, oczekując oczywiście szczerej odpowiedzi. Przecież wspominali ją dobrze, mogła się zajmować na przykład nią i siostrą, albo nawet Melody, jeżeli nie Cornelem i Mariusem. W jej mieszkanku było zimno i biednie, tutaj staruszka miałaby całkiem przyjemną starość.
| rzut na ciekawość — magia nie przebudziła się
Wszelkie myśli i pytania, jakie miała zadać rozmyły się w niebycie, gdy obok pojawił się Maczek wraz z aperitifem. Ręka dziewczynki odruchowo sięgnęła po kieliszek z szampanem, jakby sam kształt kieliszka wydał się dla niej zdecydowanie bardziej atrakcyjny niż nawet najpyszniejszy sok przeznaczony dla dzieci. Spojrzenie uważne skupiła więc na nim, analizując w milczeniu i przez czas zdecydowanie zbyt długi, by uznać to za przypadek. Nieodrodna córka swego ojca, która z myślowego transu wyrwana została dopiero przez ciepły ton matki nakazujący ustawienie się do zdjęcia.
— Dobrze, mamusiu — oznajmiła prędko, ostatecznie uwalniając zmieszanego skrzata domowego od konieczności stania jak ten słup soli z tacką, bowiem mała lady nie potrafiła się zdecydować na odpowiedni dla siebie napój, a on nie mógł przecież wprost powiedzieć jej, że drinki nie są dla dzieci... Ostatecznie jednak pochwyciła w dłonie zimną szklankę z sokiem, którą odłożyła równie szybko na stół, przy miejscu, które miała nadzieję niedługo zająć. Zaraz po tym podbiegła do ustawiającej się do zdjęcia rodziny, stając tuż przed panią matką, niedaleko siostry bliźniaczki.
Po upewnieniu się, że fotografia została wykonana poprawnie i w sposób spełniający oczekiwania panów na zamku, dorośli przystąpili do rozmów w swym własnym gronie, którym przez dosłownie kilka sekund towarzyszyła sama Oriana; koniecznie musiała przecież odbić swój sok ze stołu, ale cokolwiek zajmowało umysły i języki starszych Burke'ów, było dziś niczym wobec tajemnic, które skrywały się w prezentach wokół choinki.
A Oriana nie mogła pozwolić, by rodzeństwo i kuzynostwo odkryło je bez niej.
Wiedziała jednak, że nie mogli otwierać prezentów bez pozwolenia. Ale już chwycenie tego czy owego, próba zważenia go w dłoniach i odgadywanie cóż takiego może kryć się pod ozdobnym papierem na podstawie samych kształtów była już całkowicie dozwolona! Oczywiście do czasu, gdy rodzice nie przywołali ich do stołu, aby w sposób cywilizowany i odpowiedni dla młodych szlachciców uczestniczyli w kolacji. Stanowiło to dobry sprawdzian lekcji manier przy stole, a Oriana nie miała w planach zawodzić. Gdy tylko zasiadła na swym miejscu pamiętała o kolejności używania sztućców, ich odpowiednim nachyleniu, o serwetce na kolanach i plecach prostych, o łokciach niestykających się ze stołem, nawet na jego krawędziach.
Ożywiła się jednak, gdy spośród rozmów dorosłych wyłapała własne imię. Spojrzała więc odruchowo w kierunku cioteczki, która właśnie opowiadała historię starej niani. Po reakcjach wujków mogła z powodzeniem wnioskować, że wspominali ją dobrze. W trakcie dłubania widelczykiem w puddingu w jej głowie pojawiło się pewne pytanie. Takie z rodzaju niecierpliwych, potrzebujących prędkiej odpowiedzi.
— Właściwie to dlaczego pani Peadbody już nie mieszka w zamku? — przesunęła uważnym spojrzeniem po wszystkich dorosłych, oczekując oczywiście szczerej odpowiedzi. Przecież wspominali ją dobrze, mogła się zajmować na przykład nią i siostrą, albo nawet Melody, jeżeli nie Cornelem i Mariusem. W jej mieszkanku było zimno i biednie, tutaj staruszka miałaby całkiem przyjemną starość.
| rzut na ciekawość — magia nie przebudziła się
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Atmosfera była iście świąteczna. Dzieci zerkały na choinkę i sprawdzały co jest pod drzewkiem, a dorośli zaczęli snuć wspomnienia z poprzednich lat jak to mieli w zwyczaju gdy nostalgia sięgała po nich wraz z każdym wypitym kieliszkiem wina.
-Was ganiała ze ścierą, a mnie śpiewała kołysanki. Bajki miał prawo opowiadać Everard i nawet parę razy zdarzyło się Edgarowi. - Nestor rodu najczęściej przybywał z opowieściami prosto z Egiptu lub innych miejsc gdzie akurat były prowadzone wykopaliska, a on szukał starożytnych artefaktów, które następnie zwoził do Anglii wraz z historiami niczym z powieści przygodowych. Siadali wtedy przed kominkiem, a on pachnący egzotycznymi przyprawami mówił otwierając przed młodszą siostrą nieznane bramy. Czas ten dawno przeminął, bowiem Edgar stał się nestorem rodu i miał inne obowiązki, a Primrose osiągnęła wiek dorosły i już nie było czasu na snucie bajek. Słysząc pytanie Oriany szaro-zielone spojrzenie spoczęło na twarzy córki nestora, a Primrose uśmiechnęła się delikatnie do bratanicy.
-Pani Beadbody chciała zamieszkać ze swoim mężem oraz dziećmi i wnukami. Poświęciła prawie całe życie na służbie w Durham. Nie mogliśmy siłą jej zatrzymać. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo stara niania pewnego dnia oznajmiła, że jej służba dobiegła końca. Lady Burke wiedziała jednak, że stan mieszkania starej niani tak bardzo podupadł, a jak się okazało przyczyną była śmierć męża.
W końcu wjechały desery i świąteczne słodkie przysmaki, uwielbiane zarówno przez dorosłych jak i dzieci, a to oznaczało, że czas rozdawania prezentów zbliżał się nieubłaganie.
W końcu puste talerze zostały zabrane przez służbę, która również świętowała święta we własnym gronie, a rodzina usiadła bliżej choinki.
-Zanim rozpoczniemy szaleństwo prezentowe mam dla was jedną niespodziankę, ale przede wszystkim dla Edgara. - Tu zwróciła się do nestora. -Edgarze, dziś są twoje urodziny i to prezent specjalnie dla ciebie.
Primrose sięgnęła po skrzypce stając przy choince umiejscowiła je na barku i podniosła smyczek ku górze oznajmiając tym samym, że mały koncert właśnie się rozpocznie. Z instrumentu popłynęła melodia spokojna i zarazem ciepła, wprawne ucho od razu wyłapało starą, celtycką pieśń o podziękowaniu za to kim się jest. Główne słowa niosły ze sobą słowa:
“Podnosisz mnie bym chodzić mógł po górach. Podnosisz bym po falach kroczył też. Swą siłę mogę czerpać z twoich ramion. Umacniasz mnie: Bez ciebie nie mam nic.”
Melodia płynnie przeszła na wyższe tony i mocniejsze brzmienie chwytające za serce. Primrose przymknęła oczy oddając się w pełni muzyce, którą grała, a ta przekazywała ogrom emocji jakie siedziały w skrzypaczce. Słychać było wdzięczność, zadziorność ale również mocną relację siostry z bratem, którzy przeżyli razem niejeden sztorm, a więcej było przed nimi. Utwór jednak zapewniał, że co by się nie wydarzyło Edgar nie będzie sam.
Zwalniająca melodia zwiastowała zakończenie utworu, a Primrose opuściła skrzypce.
-Wszystkiego najlepszego, braciszku. - Zwróciła się do niego miękko, tak jak kiedyś kiedy ich światem nie targały niepokoje, kiedy wszystko zdawało się być uporządkowane. -I wam droga rodzino. - Spojrzała teraz na dzieci, które z wypiekami czekały na ten właśnie moment.-Czas na prezenty.
-Was ganiała ze ścierą, a mnie śpiewała kołysanki. Bajki miał prawo opowiadać Everard i nawet parę razy zdarzyło się Edgarowi. - Nestor rodu najczęściej przybywał z opowieściami prosto z Egiptu lub innych miejsc gdzie akurat były prowadzone wykopaliska, a on szukał starożytnych artefaktów, które następnie zwoził do Anglii wraz z historiami niczym z powieści przygodowych. Siadali wtedy przed kominkiem, a on pachnący egzotycznymi przyprawami mówił otwierając przed młodszą siostrą nieznane bramy. Czas ten dawno przeminął, bowiem Edgar stał się nestorem rodu i miał inne obowiązki, a Primrose osiągnęła wiek dorosły i już nie było czasu na snucie bajek. Słysząc pytanie Oriany szaro-zielone spojrzenie spoczęło na twarzy córki nestora, a Primrose uśmiechnęła się delikatnie do bratanicy.
-Pani Beadbody chciała zamieszkać ze swoim mężem oraz dziećmi i wnukami. Poświęciła prawie całe życie na służbie w Durham. Nie mogliśmy siłą jej zatrzymać. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo stara niania pewnego dnia oznajmiła, że jej służba dobiegła końca. Lady Burke wiedziała jednak, że stan mieszkania starej niani tak bardzo podupadł, a jak się okazało przyczyną była śmierć męża.
W końcu wjechały desery i świąteczne słodkie przysmaki, uwielbiane zarówno przez dorosłych jak i dzieci, a to oznaczało, że czas rozdawania prezentów zbliżał się nieubłaganie.
W końcu puste talerze zostały zabrane przez służbę, która również świętowała święta we własnym gronie, a rodzina usiadła bliżej choinki.
-Zanim rozpoczniemy szaleństwo prezentowe mam dla was jedną niespodziankę, ale przede wszystkim dla Edgara. - Tu zwróciła się do nestora. -Edgarze, dziś są twoje urodziny i to prezent specjalnie dla ciebie.
Primrose sięgnęła po skrzypce stając przy choince umiejscowiła je na barku i podniosła smyczek ku górze oznajmiając tym samym, że mały koncert właśnie się rozpocznie. Z instrumentu popłynęła melodia spokojna i zarazem ciepła, wprawne ucho od razu wyłapało starą, celtycką pieśń o podziękowaniu za to kim się jest. Główne słowa niosły ze sobą słowa:
“Podnosisz mnie bym chodzić mógł po górach. Podnosisz bym po falach kroczył też. Swą siłę mogę czerpać z twoich ramion. Umacniasz mnie: Bez ciebie nie mam nic.”
Melodia płynnie przeszła na wyższe tony i mocniejsze brzmienie chwytające za serce. Primrose przymknęła oczy oddając się w pełni muzyce, którą grała, a ta przekazywała ogrom emocji jakie siedziały w skrzypaczce. Słychać było wdzięczność, zadziorność ale również mocną relację siostry z bratem, którzy przeżyli razem niejeden sztorm, a więcej było przed nimi. Utwór jednak zapewniał, że co by się nie wydarzyło Edgar nie będzie sam.
Zwalniająca melodia zwiastowała zakończenie utworu, a Primrose opuściła skrzypce.
-Wszystkiego najlepszego, braciszku. - Zwróciła się do niego miękko, tak jak kiedyś kiedy ich światem nie targały niepokoje, kiedy wszystko zdawało się być uporządkowane. -I wam droga rodzino. - Spojrzała teraz na dzieci, które z wypiekami czekały na ten właśnie moment.-Czas na prezenty.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- No jak widać musiała być równowaga w przyrodzie. Jednych się ganiało, a drugim się śpiewało kołysanki. - powiedział rozbawiony kręcąc głową z uśmiechem.
Nigdy nie twierdził, że był grzeczny w młodości. Był przekonany, że to poniekąd on przyczynił się do pierwszych siwych włosów u pani Beadbody. Mimo wszystko dzieciństwo wspominał jako szczęśliwe i wiedział, że czasami, gdyby nie niania, mogłoby dojść do tragedii.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz, moja droga. - uśmiechnął się niewinnie patrząc na małżonkę z lekkim rozbawieniem malującym się na twarzy.
Po chwili zerknął w kierunku dzieci, które już ledwo wytrzymywały na krzesłach. No tak, prezenty były zaraz obok, a one musiały siedzieć przy stole. Xavier doskonale pamiętał jak on wraz z rodzeństwem i kuzynostwem byli na ich miejscu lata temu. Musieli wytrzymać, nie mieli innego wyjścia, takie panowały zasady i zwyczaje.
- Każdy zasługuje na emeryturę Oriano. A pani Beadbody większość życia spędziła z nami, należał jej się czas ze swoją rodziną. - powiedział spokojnie uśmiechając się do dziewczynki.
Kiedy na stole pojawił się deser, Burke przewidywał, że mało co się ostanie. Mimo wszystko w jego rodzinie nie było nikogo kto by nie lubił słodyczy, on sam był ich fanem. Nic więc dziwnego, że po chwili już nałożył sobie dwa kawałki ciasta i kilka owoców. Najadła się tym tak, że gdyby nie fakt, że siedzieli by wigilijnym stole usiadłby teraz na fotelu z rozpiętą marynarką i by się nie ruszył. Dzieci również opróżniły swoje talerze raz dwa, bo wjazd deseru zwiastował, że zaraz będą mogli usiąść do prezentów.
Najpierw jednak, jak się okazało Prim miała dla nich niespodziankę. Xavier lubił słuchać jak gra. Odkąd miał przyjemność obserwować jej próby przed koncertem, który miał miejsce półtora miesiąca temu, jak tylko miał czas i sposobność, zawsze z niej korzystał by przysłuchiwać się jej grze. Melodia, którą dla nich zagrała była piękna i gdy tylko ucichła Burke od razu zaczął klaskać z uśmiecham wymalowanym na twarzy.
- Jak zawsze zachwycasz nas swoim talentem kuzynko. - powiedział z uśmiechem, po czym spojrzał również w kierunku najmłodszych – Tak, już możecie, ale spokojnie. Może każdemu rozdacie jego prezent, co? Będziecie dobrymi elfami? - zaproponował unosząc brew ku górze.
Nigdy nie twierdził, że był grzeczny w młodości. Był przekonany, że to poniekąd on przyczynił się do pierwszych siwych włosów u pani Beadbody. Mimo wszystko dzieciństwo wspominał jako szczęśliwe i wiedział, że czasami, gdyby nie niania, mogłoby dojść do tragedii.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz, moja droga. - uśmiechnął się niewinnie patrząc na małżonkę z lekkim rozbawieniem malującym się na twarzy.
Po chwili zerknął w kierunku dzieci, które już ledwo wytrzymywały na krzesłach. No tak, prezenty były zaraz obok, a one musiały siedzieć przy stole. Xavier doskonale pamiętał jak on wraz z rodzeństwem i kuzynostwem byli na ich miejscu lata temu. Musieli wytrzymać, nie mieli innego wyjścia, takie panowały zasady i zwyczaje.
- Każdy zasługuje na emeryturę Oriano. A pani Beadbody większość życia spędziła z nami, należał jej się czas ze swoją rodziną. - powiedział spokojnie uśmiechając się do dziewczynki.
Kiedy na stole pojawił się deser, Burke przewidywał, że mało co się ostanie. Mimo wszystko w jego rodzinie nie było nikogo kto by nie lubił słodyczy, on sam był ich fanem. Nic więc dziwnego, że po chwili już nałożył sobie dwa kawałki ciasta i kilka owoców. Najadła się tym tak, że gdyby nie fakt, że siedzieli by wigilijnym stole usiadłby teraz na fotelu z rozpiętą marynarką i by się nie ruszył. Dzieci również opróżniły swoje talerze raz dwa, bo wjazd deseru zwiastował, że zaraz będą mogli usiąść do prezentów.
Najpierw jednak, jak się okazało Prim miała dla nich niespodziankę. Xavier lubił słuchać jak gra. Odkąd miał przyjemność obserwować jej próby przed koncertem, który miał miejsce półtora miesiąca temu, jak tylko miał czas i sposobność, zawsze z niej korzystał by przysłuchiwać się jej grze. Melodia, którą dla nich zagrała była piękna i gdy tylko ucichła Burke od razu zaczął klaskać z uśmiecham wymalowanym na twarzy.
- Jak zawsze zachwycasz nas swoim talentem kuzynko. - powiedział z uśmiechem, po czym spojrzał również w kierunku najmłodszych – Tak, już możecie, ale spokojnie. Może każdemu rozdacie jego prezent, co? Będziecie dobrymi elfami? - zaproponował unosząc brew ku górze.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Edgar wyśmiałby myśli siostry, gdyby tylko był w stanie je przeczytać. Nie miał szczęścia w miłości, o ile taki koncept w ogóle istniał – jeżeli tak, z pewnością nie było na niego miejsca w ich świecie. Primrose widziała jedynie część jego związku z Adeline, który z miłością jako taką niewiele miał wspólnego. Potrzebowali czasu, żeby się dotrzeć. Dopiero po kilku latach wspólnego życia udało im się stworzyć dość zgrany duet, ale zbudowany głównie na zaufaniu i wspólnych celach. Z czasem również na coraz silniejszym przywiązaniu, jednak brakowało w tym wielkich uniesień rodem z powieści. Edgar niekoniecznie użyłby tutaj słowa szczęście, zresztą nie wierzył w żadne przypadki – swoją relację zawdzięczali tylko i wyłącznie samym sobie. Po części uważał, że Primrose udałoby się wypracować coś podobnego z Aresem, ale klamka już zapadła. Nie chciał już do tego wracać; miał nadzieję, że Primrose również przejdzie nad tym do porządku dziennego, choć jej zdawkowa odpowiedź nieszczególnie go uspokoiła. Nie miał jednak możliwości pociągnąć tematu, ponieważ w jadalni pojawiali się kolejni członkowie rodziny: – Dziękuję, Melody – padła odpowiedź na komplementy bratanicy, która jednak szybko skupiła skupiła się na stojącej obok Primrose. – Cornelu – przywitał się z bratankiem dokładnie tak, jakby był już dorosłym mężczyzną, jednak swoim dzisiejszym zachowaniem wyraźnie do tego aspirował. Dopiero potem podniósł wzrok na kuzyna. – Dobrze. Nie ma powodu, żeby było inaczej – odparł, zauważając kątem oka jak do środka wchodzi Adeline z dziećmi. Zawsze wyróżniała się na ich tle i nie inaczej było dzisiaj, ciężko było zignorować jej obecność.
Tak samo jak ciężko było zignorować obecność jego córek, dzisiaj naprawdę identycznych, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Już zdążył zapomnieć o urodzinowej kartce, którą znalazł rano na swoim biurku, a tym samym o własnych urodzinach, ale przywykł do tego, że jest to dzień przyćmiewany przez zimowe święta – w zasadzie było mu to na rękę, nie lubił znajdować się w centrum uwagi. – Dziękuję – położył dłonie na drobnych plecach córek, kiedy podjęły próbuję uduszenia starego ojca. – Za kartkę też – dodał, spoglądając na każdą z osobna. Zmieniały się. Powoli, ale systematycznie. W ich twarzach coraz mniej było z dziecka, a coraz więcej z młodych panien – to niesamowite jak szybko ulatywał czas.
Edgar odebrał od skrzata kieliszek z alkoholem, spoglądając z ciekawością na Orianę, którą wyraźnie korciło, żeby wziąć dokładnie to samo. Wtedy jednak, w końcu, w pomieszczeniu pojawił się spóźniony Craig. Musiał przyznać, że jego pomysł z rodzinną fotografią był nienajgorszy. Ustawił się do zdjęcia, mniej więcej po środku, trochę z tyłu, biorąc małego Mariusa na ręce. Chłopiec nie do końca rozumiał o co w tym wszystkim chodzi, rozglądał się dookoła, w końcu znajdując coś interesującego za plecami ojca. W pokoju panował lekki rozgardiasz, każdy próbował się odpowiednio ustawić, a Edgar w tym czasie tłumaczył synowi, że ma się odwrócić i spojrzeć o, tam. Chłopiec w końcu się go posłuchał i wlepił niebieskawe tęczówki w obiektyw magicznego aparatu.
Pstryk!
Po zrobionym zdjęciu wszyscy wreszcie mogli zasiąść do syto zastawionego stołu. Dopiero wtedy Edgar poczuł jak bardzo jest głodny, wszystkie półmiski wyglądały niezwykle smacznie, dlatego z apetytem nakładał sobie wszystko, co akurat służba podsuwała mu pod nos. – Panią Peabody? – Zapytał, nie ukrywając zaskoczenia. Już zdążył zapomnieć o tej poczciwej kobiecie, w zasadzie wydawało mu się, że już nie żyje. Posłał Adeline pytające spojrzenie, nie do końca rozumiejąc jej reakcję. – Musieliście mocno ją zdenerwować, nie przypominam sobie, żeby była aż tak surowa – odparł, słysząc wspomnienia swoich kuzynów. Fakt faktem, że mały Edgar raczej nie psocił, co najwyżej wagarował. – Chyba tak, wydaje mi się, że Primrose miała z nią jeszcze jakieś zajęcia – odpowiedział Adeline, chociaż mógł się mylić, nie miał pamięci do takich rzeczy. Przeniósł wzrok na siostrę, uśmiechając się nieznacznie na to odległe wspomnienie.
– To prawda – czasem miał wrażenie, że to wszystko działo się w innym życiu.
Wydawało mu się, że temat jego urodzin już się skończył, tym bardziej był zdziwiony słowami Primrose. – Faktycznie staję się seniorem rodu – mruknął żartobliwie, obserwując jak siostra wydobywa z pokrowca swoje skrzypce. Podziwiał jej upór i chęć nauki gry na tym instrumencie, w ich rodzinie to nie zdarzało się często, nawet wśród dam. Wsłuchał się w urokliwą melodię, jednak bardziej był zainteresowany siostrą-skrzypaczką niż utworem samym w sobie – musiała poświęcić dużo czasu na wyćwiczenie tego występu, za co był jej wdzięczny. Dłonie w naturalnym odruchu rozpoczęły aplauz, na który Primrose z pewnością zasługiwała. – Dziękuję, Prim – krótkie podziękowania, ale jak najbardziej szczere, Edgar wbrew pozorom doceniał takie gesty.
– Daj spokój, Xav – machnął ręką, słysząc jego ostrzejszy ton. Możliwe, że utwór Primrose nieco zmiękczył jego serce tego wieczora, w każdym razie wyjątkowo nie miał nic przeciwko szaleństwu dzieci pod choinką. – Proponuję przenieść się na miękkie – powiedział po chwili, z przyjemnością wstając od stołu. Odsunął krzesło Adeline i usiadł razem z nią na ciemnej kanapie.
– Zacząłbym od tego największego – podpowiedział córkom, upijając łyk whisky. Dość duża paczka, zapakowana w elegancki złoty papier z czerwoną kokardą, kryła w sobie nic innego jak Zestaw małego astronoma – po mosiężnym teleskopie dla każdej z nich (mimo wszystko, nieco zmniejszonym na potrzebę pakowania), bogato ilustrowanym podręczniku, mapie nieba i niedużym modelu układu słonecznego. Wydawało mu się, że prezent przypadnie dziewczynkom do gustu.
Tak samo jak ciężko było zignorować obecność jego córek, dzisiaj naprawdę identycznych, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Już zdążył zapomnieć o urodzinowej kartce, którą znalazł rano na swoim biurku, a tym samym o własnych urodzinach, ale przywykł do tego, że jest to dzień przyćmiewany przez zimowe święta – w zasadzie było mu to na rękę, nie lubił znajdować się w centrum uwagi. – Dziękuję – położył dłonie na drobnych plecach córek, kiedy podjęły próbuję uduszenia starego ojca. – Za kartkę też – dodał, spoglądając na każdą z osobna. Zmieniały się. Powoli, ale systematycznie. W ich twarzach coraz mniej było z dziecka, a coraz więcej z młodych panien – to niesamowite jak szybko ulatywał czas.
Edgar odebrał od skrzata kieliszek z alkoholem, spoglądając z ciekawością na Orianę, którą wyraźnie korciło, żeby wziąć dokładnie to samo. Wtedy jednak, w końcu, w pomieszczeniu pojawił się spóźniony Craig. Musiał przyznać, że jego pomysł z rodzinną fotografią był nienajgorszy. Ustawił się do zdjęcia, mniej więcej po środku, trochę z tyłu, biorąc małego Mariusa na ręce. Chłopiec nie do końca rozumiał o co w tym wszystkim chodzi, rozglądał się dookoła, w końcu znajdując coś interesującego za plecami ojca. W pokoju panował lekki rozgardiasz, każdy próbował się odpowiednio ustawić, a Edgar w tym czasie tłumaczył synowi, że ma się odwrócić i spojrzeć o, tam. Chłopiec w końcu się go posłuchał i wlepił niebieskawe tęczówki w obiektyw magicznego aparatu.
Pstryk!
Po zrobionym zdjęciu wszyscy wreszcie mogli zasiąść do syto zastawionego stołu. Dopiero wtedy Edgar poczuł jak bardzo jest głodny, wszystkie półmiski wyglądały niezwykle smacznie, dlatego z apetytem nakładał sobie wszystko, co akurat służba podsuwała mu pod nos. – Panią Peabody? – Zapytał, nie ukrywając zaskoczenia. Już zdążył zapomnieć o tej poczciwej kobiecie, w zasadzie wydawało mu się, że już nie żyje. Posłał Adeline pytające spojrzenie, nie do końca rozumiejąc jej reakcję. – Musieliście mocno ją zdenerwować, nie przypominam sobie, żeby była aż tak surowa – odparł, słysząc wspomnienia swoich kuzynów. Fakt faktem, że mały Edgar raczej nie psocił, co najwyżej wagarował. – Chyba tak, wydaje mi się, że Primrose miała z nią jeszcze jakieś zajęcia – odpowiedział Adeline, chociaż mógł się mylić, nie miał pamięci do takich rzeczy. Przeniósł wzrok na siostrę, uśmiechając się nieznacznie na to odległe wspomnienie.
– To prawda – czasem miał wrażenie, że to wszystko działo się w innym życiu.
Wydawało mu się, że temat jego urodzin już się skończył, tym bardziej był zdziwiony słowami Primrose. – Faktycznie staję się seniorem rodu – mruknął żartobliwie, obserwując jak siostra wydobywa z pokrowca swoje skrzypce. Podziwiał jej upór i chęć nauki gry na tym instrumencie, w ich rodzinie to nie zdarzało się często, nawet wśród dam. Wsłuchał się w urokliwą melodię, jednak bardziej był zainteresowany siostrą-skrzypaczką niż utworem samym w sobie – musiała poświęcić dużo czasu na wyćwiczenie tego występu, za co był jej wdzięczny. Dłonie w naturalnym odruchu rozpoczęły aplauz, na który Primrose z pewnością zasługiwała. – Dziękuję, Prim – krótkie podziękowania, ale jak najbardziej szczere, Edgar wbrew pozorom doceniał takie gesty.
– Daj spokój, Xav – machnął ręką, słysząc jego ostrzejszy ton. Możliwe, że utwór Primrose nieco zmiękczył jego serce tego wieczora, w każdym razie wyjątkowo nie miał nic przeciwko szaleństwu dzieci pod choinką. – Proponuję przenieść się na miękkie – powiedział po chwili, z przyjemnością wstając od stołu. Odsunął krzesło Adeline i usiadł razem z nią na ciemnej kanapie.
– Zacząłbym od tego największego – podpowiedział córkom, upijając łyk whisky. Dość duża paczka, zapakowana w elegancki złoty papier z czerwoną kokardą, kryła w sobie nic innego jak Zestaw małego astronoma – po mosiężnym teleskopie dla każdej z nich (mimo wszystko, nieco zmniejszonym na potrzebę pakowania), bogato ilustrowanym podręczniku, mapie nieba i niedużym modelu układu słonecznego. Wydawało mu się, że prezent przypadnie dziewczynkom do gustu.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świąteczny czas zawsze sprawiał, że czuła się szczęśliwa i jak mała dziewczynka. W Durham była bezpieczna, otoczona rodziną, która zawsze się wspiera i na której mogła polegać bez najmniejszego wahania. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby żyć w innym miejscu i kogoś innego nazywać rodziną oraz bliskimi. Wszyscy, którzy zasługiwali na to miano znajdowali się wokół niej, poza trzema wyjątkami. Dwójka mieszkała w Londynie, a jedno w Kent. Przyjaciel z dzieciństwa byli drugą rodziną, którą sama wybrała. Kochała ich, choć Burke nie okazywali zbyt wylewnie swoich uczuć. Uśmiechnęła się kiedy wszyscy zasiedli na miękkich kanapach wokół choinki. Widziała jak Edgar jest zachwycony prezentem choć ktoś z zewnątrz mógłby rzec, że nie jest dość wylewny, ale ona nie potrzebowała okrzyków radości by dostrzec wzruszenie na twarzy starszego brata. Z czasem stał się chłodniejszy, bardziej stonowany niż gdy jeszcze podróżował na świecie. Odbiła się na nim pozycja jaką zajmował, obowiązki, które spoczywały na jego barkach, więc takie chwile jak ta były mu potrzebne. -Jakby nie patrzeć, jesteś najstarszy w tym pomieszczeniu. -Odpowiedziała bratu zajmując wolne miejsce obok niego i patrząc jak dzieci nestora jak również Xaviera krążą wokół choinki otwierając prezenty. Uśmiechnęła się ciepło widząc zachwyt malujący się na dziecięcych buziach, a ten stawał się coraz większy kiedy młodzież odkrywała kolejne niespodzianki. W ręce bliźniaczek trafił również zestaw młodego alchemika, do ważenia własnych, prostych mikstur. Melody otrzymała magiczne sztalugi, a chłopcy każdy po koniku na biegunach, który hasał po całym pokoju jak tylko się dał dosiąść, a to też było nie lada wyczynem. Następnie swoje prezenty otrzymała reszta rodziny. Adeline jedwabny szal, a Charlotta piękny zapach perfum, który pomagała Prim dobrać Odetta Parkinson jeszcze jakiś czas temu kiedy lady Burke wybrała się na małe zakupy. Xavier otrzymał kieszonkowy zegarek, który nie tylko pokazywał godziny, ale również gdzie aktualnie znajdują się jego dzieci. Craig zaś otrzymał niewielki kompas, który zawsze wskazywał kierunek Durham niezależnie gdzie by się znalazł. Drobne upominki dla ludzi, którzy mieli praktycznie wszystko, a chciała im sprawić przyjemność. Wychodziła z założenia, że liczył się gest i pamięć, a nie jak bardzo drogi był prezent.
Za oknem śnieg przestał sypać, a gwiazdy rozświetliły ciemny nieboskłon, który zdawał się być niczym gruby koc otulający całą planetę. Światełka na choince migały przyjemnie, a radosne głosy dzieci mieszały się z trzaskiem drewna w kominku.
Za oknem śnieg przestał sypać, a gwiazdy rozświetliły ciemny nieboskłon, który zdawał się być niczym gruby koc otulający całą planetę. Światełka na choince migały przyjemnie, a radosne głosy dzieci mieszały się z trzaskiem drewna w kominku.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przez moment całą uwagę Oriany zajęło wspomnienie wuja Everarda. Dziecięca pamięć była niestety okrutna — bardzo szybko wymazywała to, co nie powracało do niej wystarczająco często. I tak oto wuj Everard powracał do niej tylko w najczęściej milczących fotografiach, czasami — tak jak teraz — we wspominkach w rodzinnym gronie, a dziewczynce bardzo ciężko było wytłumaczyć sobie tęsknotę za tym, którego nigdy nie poznała. Nie osobiście. Może zwiesiłaby nos na kwintę, pozwoliła smutkowi tej niezrozumiałej straty przejąć władzę nad jej emocjami, ale...
Królem jej uwagi stał się kochany tata. Tata, który podziękował za podarowaną mu od serca kartkę, tata, który ułożył dłonie na plecach swoich córek, co spotkało się z wybuchem radości na twarzach obu bliźniaczek. Jak na umiarkowaną ekspresywność lorda nestora Edgara Burke, takie gesty stanowiły o ogromnej sile rodzicielskiej miłości. Może inni lordowie—ojcowie okazywali ją wcześniej, może znaleźli w sobie tyle energii, by szepnąć swym dziatkom co jakiś czas, że je kochają, ale... Oriana i Ariana Burke były wyjątkowo szczęśliwe z samego faktu posiadania takiego, a nie innego ojca. Lepszego przecież nie mogły sobie wymarzyć!
Gdy małe elfy zajmowały się prawie—grzecznym i prawie—spokojnym konsumowaniem uroczystej kolacji (przecież nie można było pozwolić, by starania cioteczki Primrose poszły na marne!), Oriana zasłuchała się znowu w wyjaśnieniach siostry swego ojca. Pokiwała kilkukrotnie głową ze zrozumieniem. Jeżeli taka była wola pani Peadbody, wielkiej przyjaciółki rodu Burke, należało ją uszanować. Już w tak młodym wieku Oriana wiedziała, że nie należało nikogo uszczęśliwiać na siłę. Więcej z takich starań krzywdy niż pożytku, może właśnie w skromnych warunkach pani Peadbody odnajdywała najwięcej szczęścia na stare lata?
Oriana, podobnie jak reszta dzieci — ożywiła się ponownie dopiero na słowa wuja Xaviera.
— Już idziemy, wujku — zaszczebiotały dzieci w osobliwym chórze małych maczków, a zaraz po tym zaskrzypiało pięć odsuwanych naprędce siedzeń. Dzieci podbiegły do prezentów i rozpoczęły od odczytywania starannie kreślonych bilecików dołączonych do każdej z paczek. Oriana i Ariana zajęły się wspólnie przenoszeniem największych paczek, Cornel poczuł się w obowiązku dorównać starszym kuzynkom i radził sobie dzielnie z nieco mniejszymi, Melody i Marius podarowali wszystkim zebranym te najmniejsze, choć równie cenne. Gdy wszystkie znalazły swoich adresatów, Oriana chwyciła siostrę za nadgarstek, by wspólnie zasiadły przed prezentami przeznaczonymi wyłącznie dla nich.
— Ojeju, spójrz tylko! — zakrzyknęły w bliźniaczej unii, spoglądając to na świeżo odpakowany zestaw małego astronoma, to na siebie. Sytuacja powtórzyła się, gdy dziewczynki odpakowały następny prezent, tym razem zestaw małego alchemika. Przez kilka następnych minut w jadalni słychać było tylko głośne deklaracje dotyczące planów na przyszłość bliźniaczek. Jedna z nich pragnęła zostać słynnym astronomem, a druga wynaleźć najsmaczniejszy eliksir na świecie. Taki, który nawet brukselkę mógłby zmienić w różane cukierki.
Który głos należał do której z bliźniaczek? Trudno było powiedzieć.
— Dziękujemy! — krzyknęły natomiast, zjawiając się zaraz przy boku każdego dorosłego, wtulając się w bok krewnych z wyraźną wdzięcznością za otrzymane prezenty.
Królem jej uwagi stał się kochany tata. Tata, który podziękował za podarowaną mu od serca kartkę, tata, który ułożył dłonie na plecach swoich córek, co spotkało się z wybuchem radości na twarzach obu bliźniaczek. Jak na umiarkowaną ekspresywność lorda nestora Edgara Burke, takie gesty stanowiły o ogromnej sile rodzicielskiej miłości. Może inni lordowie—ojcowie okazywali ją wcześniej, może znaleźli w sobie tyle energii, by szepnąć swym dziatkom co jakiś czas, że je kochają, ale... Oriana i Ariana Burke były wyjątkowo szczęśliwe z samego faktu posiadania takiego, a nie innego ojca. Lepszego przecież nie mogły sobie wymarzyć!
Gdy małe elfy zajmowały się prawie—grzecznym i prawie—spokojnym konsumowaniem uroczystej kolacji (przecież nie można było pozwolić, by starania cioteczki Primrose poszły na marne!), Oriana zasłuchała się znowu w wyjaśnieniach siostry swego ojca. Pokiwała kilkukrotnie głową ze zrozumieniem. Jeżeli taka była wola pani Peadbody, wielkiej przyjaciółki rodu Burke, należało ją uszanować. Już w tak młodym wieku Oriana wiedziała, że nie należało nikogo uszczęśliwiać na siłę. Więcej z takich starań krzywdy niż pożytku, może właśnie w skromnych warunkach pani Peadbody odnajdywała najwięcej szczęścia na stare lata?
Oriana, podobnie jak reszta dzieci — ożywiła się ponownie dopiero na słowa wuja Xaviera.
— Już idziemy, wujku — zaszczebiotały dzieci w osobliwym chórze małych maczków, a zaraz po tym zaskrzypiało pięć odsuwanych naprędce siedzeń. Dzieci podbiegły do prezentów i rozpoczęły od odczytywania starannie kreślonych bilecików dołączonych do każdej z paczek. Oriana i Ariana zajęły się wspólnie przenoszeniem największych paczek, Cornel poczuł się w obowiązku dorównać starszym kuzynkom i radził sobie dzielnie z nieco mniejszymi, Melody i Marius podarowali wszystkim zebranym te najmniejsze, choć równie cenne. Gdy wszystkie znalazły swoich adresatów, Oriana chwyciła siostrę za nadgarstek, by wspólnie zasiadły przed prezentami przeznaczonymi wyłącznie dla nich.
— Ojeju, spójrz tylko! — zakrzyknęły w bliźniaczej unii, spoglądając to na świeżo odpakowany zestaw małego astronoma, to na siebie. Sytuacja powtórzyła się, gdy dziewczynki odpakowały następny prezent, tym razem zestaw małego alchemika. Przez kilka następnych minut w jadalni słychać było tylko głośne deklaracje dotyczące planów na przyszłość bliźniaczek. Jedna z nich pragnęła zostać słynnym astronomem, a druga wynaleźć najsmaczniejszy eliksir na świecie. Taki, który nawet brukselkę mógłby zmienić w różane cukierki.
Który głos należał do której z bliźniaczek? Trudno było powiedzieć.
— Dziękujemy! — krzyknęły natomiast, zjawiając się zaraz przy boku każdego dorosłego, wtulając się w bok krewnych z wyraźną wdzięcznością za otrzymane prezenty.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Święta w Durham dobiegały końca. Rodzina zajęta sprawami hrabstwa i prywatnymi aktywnościami nie miała zbyt często czasu aby razem usiąść i spędzić zwyczajnie czas. Rodzinne grono zaś teraz rozbawione i wyluzowane opowiadało anegdotki z przeszłości, wspominało dawne czasy, a dzieci słuchały tego z zapartym tchem. Gdy prezenty wszystkie rozdano, a przyjemna błogość ogarnęła wszystkich dzieci zaczęły zasypiać w ramionach dorosłych. Odprowadzone do pokojów, wtulając się poduszki odpływały w świat sennych marzeń w poczuciu bezpieczeństwa jakie dawały im grube mury Durham i troska dorosłych.
Ci zaś zasiedli w saloniku ze szklaneczkami drinków i spędzali czas jak zwykła rodzina, która nie jest targana przez pasje, namiętności i widma wojny.
Nie wiedzieli co przyniosą kolejne miesiące, nie mieli tej świadomości ale mogli snuć plany. Ostatnie tygodnie były intensywne i wiele się wydarzyło, zapowiadało się, że rok 1958 będzie nie mniej intensywny, a możliwe, że przyniesie więcej niewiadomych.
Teraz cieszyli się swoim towarzystwem, śmiejąc się z samych siebie. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył nie uwierzyłby, że oto siedzi razem rodzina rodu Burke, tych samych, których uważano za poważnych, pełnych rezerwy, a nawet czasami zbyt bezpośrednich czy gburowatych.
Primrose wróciła do swojej komnaty z policzkami bolącymi od śmiania się i lekkością na duchu, której tak bardzo potrzebowała. Rodzina była jej silnym oparciem i czuła, że bez nich nie zaszła by daleko. Mogła na nich zawsze polegać, niezależnie od sytuacji, czy zgadzali się ze sobą czy też nie.
Opadła na łóżko zdejmując pantofelki i nie zważając, że suknia się pogniecie. Była szczęśliwa, prawdziwie zadowolona. Na palcach przeszła się jeszcze po pokojach dzieci, a gdy Melody marudziła, że nie może zasnąć przytuliła córkę kuzyna i opowiedziała jej jedną z wielu bajek jakich sama słuchała będąc w jej wieku z ust matki lub braci.
Zegar w hollu wybijał drugą w nocy kiedy sama lady Burke owinięta w ciepłą pierzynę ułożyła się do snu. Za oknem panował błogi spokój jakby całe Durham zapadło w głęboki sen po ucztowaniu.
|zt dla Primrose i Craiga
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| Po szkole baletowej
Na zewnątrz siąpił deszcz, kiedy wchodzili do Durham Castle. Edgar od razu pozbył się wilgotnego płaszcza, z radością witając ciepło pałacowych wnętrz. Od razu zamówił u służby ciepły posiłek wraz z czymś do picia – zdecydowanie należała im się chwila odpoczynku po przeżyciach w szkole baletowej. Edgar dopiero teraz poczuł jak bardzo się zmęczył tą przedłużającą się walką i żmudnym nakładaniem zabezpieczeń. Poświęcili na to pół dnia ciężkiej pracy, więc nie powinno być nic dziwnego w tym, że największą ochotę nabrał na zasiądnięcie przy stole i zjedzenie czegoś dobrego. – Wydaje mi się, że szybko nie odbiją tego miejsca – stwierdził, spoglądając na swojego dzisiejszego gościa. Przeciwnicy rządu coraz rzadziej pojawiali się w Londynie; interesowanie się takim miejscem jak szkoła baletowa w środku miasta uznałby za objaw desperacji. Skierował swe kroki w stronę jadalni, witając się po drodze z ojcem, który spojrzał z ciekawością na lorda Rosiera i przywitał się z nim w typowy dla Burke’ów, nieszczególnie wylewny sposób. Po krótkiej wymianie grzeczności rozeszli się w swoje strony. – Dobrze sobie radzisz z czarną magią – stwierdził, kiedy już minęli próg jadalni. Na stole leżały dwa nakrycia, gotowe do podania obiadu – skrzaty jak zwykle uwijały się z pracą w zaskakująco szybkim tempie. Ludzka służba, jakkolwiek doświadczona by nie była, nie dałaby rady obsługiwać mieszkańców zamku tak sprawnie. Co nie zmieniało faktu, że Edgar preferował otaczanie się ludźmi. Skrzat był dobry do niewidzialnych i prostych zadań, do nakrycia do stołu, do zapalenia w kominku. – Od kiedy się jej uczysz? – Edgar wskazał Mathieu miejsce przy stole, dając mu tym samym znak, żeby się nie krępował i siadał. Sam też zajął miejsce u szczytu, czując ulgę, że wreszcie mógł usiąść. W Durham czarna magia była stałym mieszkańcem i każdy Burke miał z nią do czynienia w mniejszym lub większym stopniu, lecz nie wiedział na ile się nią interesowano w Kent. Miał przyjemność obserwować Tristana w akcji, jego lekkość rzucania skomplikowanych uroków była godna podziwu, tak więc mógł podejrzewać, że i na południowym wybrzeżu znaleźli się fascynaci tej zakazanej sztuki. – Podobno pomagałeś w niej mojej siostrze – dodał, spoglądając na niego z ciekawością. Nie musiał zbyt długo ciągnąć Primrose za język, żeby się o tym dowiedzieć.
Na zewnątrz siąpił deszcz, kiedy wchodzili do Durham Castle. Edgar od razu pozbył się wilgotnego płaszcza, z radością witając ciepło pałacowych wnętrz. Od razu zamówił u służby ciepły posiłek wraz z czymś do picia – zdecydowanie należała im się chwila odpoczynku po przeżyciach w szkole baletowej. Edgar dopiero teraz poczuł jak bardzo się zmęczył tą przedłużającą się walką i żmudnym nakładaniem zabezpieczeń. Poświęcili na to pół dnia ciężkiej pracy, więc nie powinno być nic dziwnego w tym, że największą ochotę nabrał na zasiądnięcie przy stole i zjedzenie czegoś dobrego. – Wydaje mi się, że szybko nie odbiją tego miejsca – stwierdził, spoglądając na swojego dzisiejszego gościa. Przeciwnicy rządu coraz rzadziej pojawiali się w Londynie; interesowanie się takim miejscem jak szkoła baletowa w środku miasta uznałby za objaw desperacji. Skierował swe kroki w stronę jadalni, witając się po drodze z ojcem, który spojrzał z ciekawością na lorda Rosiera i przywitał się z nim w typowy dla Burke’ów, nieszczególnie wylewny sposób. Po krótkiej wymianie grzeczności rozeszli się w swoje strony. – Dobrze sobie radzisz z czarną magią – stwierdził, kiedy już minęli próg jadalni. Na stole leżały dwa nakrycia, gotowe do podania obiadu – skrzaty jak zwykle uwijały się z pracą w zaskakująco szybkim tempie. Ludzka służba, jakkolwiek doświadczona by nie była, nie dałaby rady obsługiwać mieszkańców zamku tak sprawnie. Co nie zmieniało faktu, że Edgar preferował otaczanie się ludźmi. Skrzat był dobry do niewidzialnych i prostych zadań, do nakrycia do stołu, do zapalenia w kominku. – Od kiedy się jej uczysz? – Edgar wskazał Mathieu miejsce przy stole, dając mu tym samym znak, żeby się nie krępował i siadał. Sam też zajął miejsce u szczytu, czując ulgę, że wreszcie mógł usiąść. W Durham czarna magia była stałym mieszkańcem i każdy Burke miał z nią do czynienia w mniejszym lub większym stopniu, lecz nie wiedział na ile się nią interesowano w Kent. Miał przyjemność obserwować Tristana w akcji, jego lekkość rzucania skomplikowanych uroków była godna podziwu, tak więc mógł podejrzewać, że i na południowym wybrzeżu znaleźli się fascynaci tej zakazanej sztuki. – Podobno pomagałeś w niej mojej siostrze – dodał, spoglądając na niego z ciekawością. Nie musiał zbyt długo ciągnąć Primrose za język, żeby się o tym dowiedzieć.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Decyzja o przejęciu kontroli nad szkołą baletową była słuszną decyzją i jedyną, która kierowała ich w stronę naprawienia błędów przeszłości. Dokładnie pamiętał, jak poległ razem z Edgarem w starciu, jaką porażkę zaliczyli wtenczas i jak nieprzyjemne było przyznanie się do tych błędów. Teraz na szczęście mieli okazję do zreflektowania się i pokazania wszystkim, że nawet jeśli zdarzają się uchybienia i porażki, należy dążyć do wyeliminowania tych błędów w przeszłości i naprawienia każdego z nich. Z drugiej strony, Mathieu w tym spotkaniu miał również prywatny interes. Przede wszystkim chciał zaprezentować Edgarowi samego siebie w jak najlepszym świetle, przedstawić umiejętności, które rozwinął w ostatnich miesiącach i dać do zrozumienia, że jest najlepszym kandydatem, jakiego można wybrać dla Primrose.
Zaproszenie do Durham było… zgodne z założonym przez niego planem. Wiedział, że Edgar nie zmarnuje okazji do rozmowy, szczególnie po tym jak Mathieu kilkanaście dni temu pojawił się na ceremonii wraz z Primrose, prosząc ją uprzednio o zostanie jego partnerką na tym spotkaniu, na co Lady przystała. Nie żałował tej decyzji, ani obietnicy złożonej kilka dni później, ani tym bardziej pocałunku, który był swoistym gwarantem jego słów, o czym Edgar oczywiście wiedzieć nie mógł. Może to i nawet lepiej, przekroczenie tej granicy było niebywale satysfakcjonujące, a odpowiedź i reakcja Primrose jeszcze lepsze.
- Włożyłem wiele trudu w rozwinięcie swoich zdolności w zakresie Czarnej Magii. – przyznał. Niezliczone próby, treningi, podejmowanie działań i przede wszystkim realna walka. Z początku miał problemy, opory, cos hamowało go wewnętrznie, ale i tego wyzbył się z czasem. Na swoje szczęście, a Arawn, który dotknął jego duszy jedynie utwierdził go w przekonaniu o słuszności własnej drogi. – Jej przedsmak poczułem jeszcze w Beauxbatons. Nie było możliwości zgłębienia tej nauki w szkole, ale księgi w Chateau Rose okazywały się wtenczas niezwykle pomocne. Większą uwagę do Czarnej Magii zacząłem przywiązywać dopiero po skończeniu edukacji… W ostatnim czasie skupiłem się na niej bardziej, Locus Nihil i to co działo się później uświadomiło mi bardzo istotne kwestie i nakierowało na konkretniejszą drogę. – wyjaśnił. Chyba od początku wiedział, w którym kierunku zmierza to przesłuchanie. Rozumiał, że całkiem niedawno Edgar miał możliwość obserwowania jak Mathieu radzi sobie z Czarną Magią, ale to pytanie nie wzięło się z niczego. Kącik ust drgnął, kiery Edgard powiedział o pomaganiu jego siostrze.
- Poprosiła mnie o tą pomoc, a ja nie odmawiam tak niezwykłym damom. – odparł swobodnie patrząc mu prosto w oczy. – Bez obaw, upewniłem się wcześniej czy jest w pełni świadoma konsekwencji sięgania po ten rodzaj magii i pobudek, które nią kierują. Zadbałem, aby nie stała jej się żadna krzywda. – wyjaśnił, a kącik ust uniósł się ponownie ku górze. – Lady Primrose jest wyjątkowo uzdolniona, niejednokrotnie mnie zaskakiwała swoimi umiejętnościami. Z resztą, robi to do tej pory. Musisz być z niej niezwykle dumny, Edgarze. Mimo tak młodego wieku, jest doceniania i zaangażowana w sprawę. – powiedział swobodnym tonem. Ciekaw był, do czego w tej rozmowie chce dążyć Edgard, czy badał teren lub zamiary Mathieu? A może sam już podjął decyzję.
Zaproszenie do Durham było… zgodne z założonym przez niego planem. Wiedział, że Edgar nie zmarnuje okazji do rozmowy, szczególnie po tym jak Mathieu kilkanaście dni temu pojawił się na ceremonii wraz z Primrose, prosząc ją uprzednio o zostanie jego partnerką na tym spotkaniu, na co Lady przystała. Nie żałował tej decyzji, ani obietnicy złożonej kilka dni później, ani tym bardziej pocałunku, który był swoistym gwarantem jego słów, o czym Edgar oczywiście wiedzieć nie mógł. Może to i nawet lepiej, przekroczenie tej granicy było niebywale satysfakcjonujące, a odpowiedź i reakcja Primrose jeszcze lepsze.
- Włożyłem wiele trudu w rozwinięcie swoich zdolności w zakresie Czarnej Magii. – przyznał. Niezliczone próby, treningi, podejmowanie działań i przede wszystkim realna walka. Z początku miał problemy, opory, cos hamowało go wewnętrznie, ale i tego wyzbył się z czasem. Na swoje szczęście, a Arawn, który dotknął jego duszy jedynie utwierdził go w przekonaniu o słuszności własnej drogi. – Jej przedsmak poczułem jeszcze w Beauxbatons. Nie było możliwości zgłębienia tej nauki w szkole, ale księgi w Chateau Rose okazywały się wtenczas niezwykle pomocne. Większą uwagę do Czarnej Magii zacząłem przywiązywać dopiero po skończeniu edukacji… W ostatnim czasie skupiłem się na niej bardziej, Locus Nihil i to co działo się później uświadomiło mi bardzo istotne kwestie i nakierowało na konkretniejszą drogę. – wyjaśnił. Chyba od początku wiedział, w którym kierunku zmierza to przesłuchanie. Rozumiał, że całkiem niedawno Edgar miał możliwość obserwowania jak Mathieu radzi sobie z Czarną Magią, ale to pytanie nie wzięło się z niczego. Kącik ust drgnął, kiery Edgard powiedział o pomaganiu jego siostrze.
- Poprosiła mnie o tą pomoc, a ja nie odmawiam tak niezwykłym damom. – odparł swobodnie patrząc mu prosto w oczy. – Bez obaw, upewniłem się wcześniej czy jest w pełni świadoma konsekwencji sięgania po ten rodzaj magii i pobudek, które nią kierują. Zadbałem, aby nie stała jej się żadna krzywda. – wyjaśnił, a kącik ust uniósł się ponownie ku górze. – Lady Primrose jest wyjątkowo uzdolniona, niejednokrotnie mnie zaskakiwała swoimi umiejętnościami. Z resztą, robi to do tej pory. Musisz być z niej niezwykle dumny, Edgarze. Mimo tak młodego wieku, jest doceniania i zaangażowana w sprawę. – powiedział swobodnym tonem. Ciekaw był, do czego w tej rozmowie chce dążyć Edgard, czy badał teren lub zamiary Mathieu? A może sam już podjął decyzję.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Edgar uważnie słuchał odpowiedzi Mathieu, odchylając się nieznacznie od blatu stołu, kiedy służba przyniosła posiłek. Na półmiskach pyszniła się soczysta pieczeń z reema z pieczonymi ziemniakami i warzywami, a obok półmiska służąca dostawiła butelkę wytrawnego czerwonego wina. Dopiero wtedy poczuł jak bardzo zgłodniał w ciągu ich przedłużającej się walki, dlatego od razu zabrał się za posiłek. Nie mógł wyzbyć się wrażenia, że słowa Mathieu przypominają odpowiedź ucznia w Hogwarcie, pełną nie do końca potrzebnych faktów i pochwał swoich osiągnięć. Uśmiechnął się nieznacznie na tę myśl, wycierając usta białą serwetką. – Wielka szkoda, że w Beauxbatons są takie braki – stwierdził. – Zresztą, nie trzeba daleko szukać, w Hogwarcie jest to samo. Ale sądzę, że Ministerstwo prędzej czy później się tym zajmie – jego dzieci jeszcze nie chodziły do szkoły, więc nie wiedział na jakim poziomie jest aktualnie program nauczania w Hogwarcie, ale podejrzewał, że jeszcze zostały tam relikty poprzedniej władzy i ich propagandy. Prawdą było jednak, że to, co ostatnio działo się w kraju, mogło zwrócić uwagę ludzi na moc czarnej magii. Mogło wzbudzić chęć zrozumienia o co w tym wszystkim chodzi i jak sobie z tym poradzić. Bo była piekielnie niebezpieczna – Edgar nigdy temu nie zaprzeczał – ale jednocześnie chowała w sobie ogromny potencjał, niespotykany nigdzie indziej. – Myślę, że nie ty jeden zainteresowałeś się czarną magią po tych wydarzeniach. To, co się wtedy działo… Nigdy nie spotykałem się z czymś podobnym – przyznał, biorąc spory łyk wina. To mu przypomniało o niedawnej wycieczce w góry z Xavierem, gdzie niepokojąca magia znowu dała o sobie znać. Zamilkł na chwilę, zastanawiając się, czy warto poruszyć ten temat z Mathieu. Ostatecznie doszedł do wniosku, że ciekawie będzie usłyszeć jego perspektywę na to… coś, prawdopodobnie istotę zrodzoną z czarnej magii. – A propos, czy spotkałeś się ostatnio z czymś… podobnie niepokojącym? – Uniósł na niego zaciekawione spojrzenie, zaraz jednak wracając do posiłku.
– Jestem – zgodził się z Mathieu. Jego siostra należała do wyjątkowych kobiet, temu nikt nie mógł zaprzeczyć. Nie miał powodu, żeby nie być z niej dumny, choć czasem manewrowała niebezpiecznie blisko pewnej granicy bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku. – Każdy, kto wychował się w tych murach, jest świadomy konsekwencji używania czarnej magii – uświadomił Mathieu. Ich rodzina od pokoleń parała się nielegalną działalnością, żyła na co dzień z klątwami i zakazanymi czarami. Rodowa biblioteka Durham pełna była starych woluminów, a każdy dorosły członek rodziny prędzej czy później miał z nią styczność: w mniejszym lub większym stopniu, lecz zawsze wystarczającym, by uświadomić sobie jej moc. Primrose też była tego świadoma, pamiętał jak we wczesnej młodości zbyt odważnie podchodziła do niektórych czarów, odchorowując to potem w łóżku. Chciał też między słowami uświadomić swojemu gościowi, że Prim wcale nie musiała udać się aż do Chateau Rose, by posiąść tę samą wiedzę. A jednak postanowiła to zrobić. Razem z zaproszeniem na ceremonię przyznania orderów sygnał był oczywisty, wręcz rażący w oczy. A Edgar cierpiał, że jednym z jego obowiązków było oddziaływanie na te sygnały. Westchnął cicho, odkładając na moment sztućce. – Domyślam się, że nie pojawiliście się ostatnio publicznie przez przypadek – zaczął, nie widząc sensu w dalszym unikaniu głównego tematu. – I że nie prawisz komplementów mojej siostrze ze zwykłej grzeczności – dodał, upijając łyk wina.
– Jestem – zgodził się z Mathieu. Jego siostra należała do wyjątkowych kobiet, temu nikt nie mógł zaprzeczyć. Nie miał powodu, żeby nie być z niej dumny, choć czasem manewrowała niebezpiecznie blisko pewnej granicy bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku. – Każdy, kto wychował się w tych murach, jest świadomy konsekwencji używania czarnej magii – uświadomił Mathieu. Ich rodzina od pokoleń parała się nielegalną działalnością, żyła na co dzień z klątwami i zakazanymi czarami. Rodowa biblioteka Durham pełna była starych woluminów, a każdy dorosły członek rodziny prędzej czy później miał z nią styczność: w mniejszym lub większym stopniu, lecz zawsze wystarczającym, by uświadomić sobie jej moc. Primrose też była tego świadoma, pamiętał jak we wczesnej młodości zbyt odważnie podchodziła do niektórych czarów, odchorowując to potem w łóżku. Chciał też między słowami uświadomić swojemu gościowi, że Prim wcale nie musiała udać się aż do Chateau Rose, by posiąść tę samą wiedzę. A jednak postanowiła to zrobić. Razem z zaproszeniem na ceremonię przyznania orderów sygnał był oczywisty, wręcz rażący w oczy. A Edgar cierpiał, że jednym z jego obowiązków było oddziaływanie na te sygnały. Westchnął cicho, odkładając na moment sztućce. – Domyślam się, że nie pojawiliście się ostatnio publicznie przez przypadek – zaczął, nie widząc sensu w dalszym unikaniu głównego tematu. – I że nie prawisz komplementów mojej siostrze ze zwykłej grzeczności – dodał, upijając łyk wina.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Reforma edukacji była dopiero przed nimi. Nauka Czarnej Magii uczniów byłaby początkiem zupełnie nowego rozdziału, ale wykształcona młodzież będąca przyszłością ich wszystkich musiała być świadoma po jaki rodzaj magii sięgają ich rodzice, dziadkowie i poprzednie pokolenia, ale również mieć świadomość, że to właśnie ta magia była początkiem nowego porządku świata. Uszczypliwy komentarz w kierunku Beauxbatons był zupełnie niepotrzebny, w Hogwarcie też z pewnością nie był to przedmiot wiodący, o ile uczniowie mieli w ogóle jakikolwiek dostęp do tego rodzaju magii. Niemniej jednak, domyślał się, że Edgar sceptycznie będzie podchodził do Rosiera, bo miał już swoje podejrzenia. Dostał na tacy wszystko, co tylko mógł, aby połączyć plotki i pogłoski w jedną całość. I obaj zapewne byli świadomi, że cel tej rozmowy jest jeden, ale lawirowali wokół pobocznych, mało ważnych tematów, tylko po to, aby nie dać po sobie poznać.
- Niepokojącym? – spytał, unosząc brew ku górze. Wszystko wokół nich było niepokojące. Począwszy od wydarzeń u kresu ubiegłego roku, aż po ataku na Warwick, w którym uczestniczył. Niepogodzony z własnym losem przeszedł metamorfozę, zrozumiał i zaakceptował. Widywał w ostatnich tygodniach wiele niepokojących zjawisk, aż dziw, że Edgar nie spytał o jego niepokojące zachowanie na ceremonii. Mierny efekt uboczny, jednak starał się z wszystkich sił panować nad nieprzyjemnymi odruchami. Taki Rigel Black, nic nie znaczący w świecie, mierny… Nie powinien być powodem. Nawet przez krótki moment. – Wiele niepokojących wydarzeń miało miejsce w ostatnim czasie. A efekty Locus Nihil odczuwam po dziś dzień Edgarze i zaakceptowałem to, w jaki sposób on zmienił moje życie. – powiedział swobodnie i spojrzał przez krótki moment w jego oczy. Lord Burke na pewno wiedział o czym Rosier mówił. Nie był jedynie pewien czy ten temat jest odpowiednim na dzisiejszy wieczór.
Kącik ust powędrował ku górze, kiedy Edgard powiedział, że każdy wychowany w Durham świadom był Czarnej Magii. Czyżby gdzieś zabolał go fakt, że Primrose zdecydowała się pobierać nauki i rozwijać skrzydła wśród Róż na wybrzeżu Kentu, w pięknym pałacu Rosierów? Mógłby to w ten sposób odebrać, jednak kąśliwość w chwili obecnej nie była mu potrzebna. Zdecydowanie lepiej było uważnie dobierać słowa. Edgar spojrzał na niego w ten wymowny sposób i odłożył sztućce. Chyba przejdą do sedna rozmowy prędzej niż zakładał, więc Mathieu spokojnie odłożył swój zestaw, bez pośpiechu przeżuwając ostatni kawałek posiłku. Sięgnął po kielich i upił z niego łyk, a dopiero wtedy spojrzał Edgarowi prosto w oczy. Nie trzeba było być wybitnie spostrzegawczym, żeby się zorientować. W głębi liczył na to, że Lord Burke sam podejmie temat i domyśli się wszystkiego, zanim ktoś zacznie szeptać mu do ucha. Nie wątpił, że jako Lord Nestor Rodu Burke miał wpływy na tyle dalece sięgające, aby być informowanym na bieżąco. A jednak, o schadzce na wybrzeżu Kentu nie wiedział, ani o pocałunkach i składanych obietnicach. Nie musiał tego wiedzieć.
- Nigdy tego nie ukrywałem. – odparł na jego słowa spokojnym tonem. Dlaczego miałby to robić? Edgar się domyślał, ale bądźmy szczerzy… Mathieu niespecjalnie przejmował się tym wszystkim i nie zachowywał się tak, jakby wszystko miało pozostać tajemnicą aż po grób. – Primrose nie jest mi obojętna, Edgarze. A z tego co mi wiadomo, również i ja nie jestem obojętny jej. – powiedział z poważną miną, nie odrywając wzroku od tęczówek Edgara. – Nie powinieneś być zdziwiony. Primrose pod Waszym okiem wyrosła na dojrzałą, świadomą i niezwykłą kobietę. Niedocenioną przez… niektórych. – mruknął obracając kielich z winem w dłoni. Ares Carrow był tym, kogo Mathieu miał na myśli i nie chodziło tylko o jawną nienawiść z jego strony do tego rodu, ale o sam fakt jak potraktował Primrose. Jego głupota była dla Mathieu zbawienna i zamierzał doprowadzić to do końca. – Nie powiesz mi chyba, że wolałbyś, aby Twoja siostra została Lady Black, jak to zapowiedział szumnie Rigel przed Ceremonią. – spytał, wbijając intensywne spojrzenie ciemnych tęczówek prosto w jego oczy. Edgar na pewno wybierze mądrze i odpowiednio, to wszak decyzja jego i Tristana. – Nie rozmawiałem jeszcze z Tristanem. Chciałem najpierw poznać Twoją opinię. – dodał. Tristan i Mathieu popełnili błędy przy wyborze małżonek dla Mathieu. Najpierw Selwyn, później Avery. Obie okazały się niegodne, mijały się z ich przekonaniami, z ich poglądami. Primrose była idealną kandydatką, wiedział o tym doskonale. A Mathieu szanował opinię Edgara, dlatego najpierw chciał poznać jego zdanie, zanim ponownie zasiądą z Tristanem do stołu, aby ponownie przeprowadzić rozmowę.
- Niepokojącym? – spytał, unosząc brew ku górze. Wszystko wokół nich było niepokojące. Począwszy od wydarzeń u kresu ubiegłego roku, aż po ataku na Warwick, w którym uczestniczył. Niepogodzony z własnym losem przeszedł metamorfozę, zrozumiał i zaakceptował. Widywał w ostatnich tygodniach wiele niepokojących zjawisk, aż dziw, że Edgar nie spytał o jego niepokojące zachowanie na ceremonii. Mierny efekt uboczny, jednak starał się z wszystkich sił panować nad nieprzyjemnymi odruchami. Taki Rigel Black, nic nie znaczący w świecie, mierny… Nie powinien być powodem. Nawet przez krótki moment. – Wiele niepokojących wydarzeń miało miejsce w ostatnim czasie. A efekty Locus Nihil odczuwam po dziś dzień Edgarze i zaakceptowałem to, w jaki sposób on zmienił moje życie. – powiedział swobodnie i spojrzał przez krótki moment w jego oczy. Lord Burke na pewno wiedział o czym Rosier mówił. Nie był jedynie pewien czy ten temat jest odpowiednim na dzisiejszy wieczór.
Kącik ust powędrował ku górze, kiedy Edgard powiedział, że każdy wychowany w Durham świadom był Czarnej Magii. Czyżby gdzieś zabolał go fakt, że Primrose zdecydowała się pobierać nauki i rozwijać skrzydła wśród Róż na wybrzeżu Kentu, w pięknym pałacu Rosierów? Mógłby to w ten sposób odebrać, jednak kąśliwość w chwili obecnej nie była mu potrzebna. Zdecydowanie lepiej było uważnie dobierać słowa. Edgar spojrzał na niego w ten wymowny sposób i odłożył sztućce. Chyba przejdą do sedna rozmowy prędzej niż zakładał, więc Mathieu spokojnie odłożył swój zestaw, bez pośpiechu przeżuwając ostatni kawałek posiłku. Sięgnął po kielich i upił z niego łyk, a dopiero wtedy spojrzał Edgarowi prosto w oczy. Nie trzeba było być wybitnie spostrzegawczym, żeby się zorientować. W głębi liczył na to, że Lord Burke sam podejmie temat i domyśli się wszystkiego, zanim ktoś zacznie szeptać mu do ucha. Nie wątpił, że jako Lord Nestor Rodu Burke miał wpływy na tyle dalece sięgające, aby być informowanym na bieżąco. A jednak, o schadzce na wybrzeżu Kentu nie wiedział, ani o pocałunkach i składanych obietnicach. Nie musiał tego wiedzieć.
- Nigdy tego nie ukrywałem. – odparł na jego słowa spokojnym tonem. Dlaczego miałby to robić? Edgar się domyślał, ale bądźmy szczerzy… Mathieu niespecjalnie przejmował się tym wszystkim i nie zachowywał się tak, jakby wszystko miało pozostać tajemnicą aż po grób. – Primrose nie jest mi obojętna, Edgarze. A z tego co mi wiadomo, również i ja nie jestem obojętny jej. – powiedział z poważną miną, nie odrywając wzroku od tęczówek Edgara. – Nie powinieneś być zdziwiony. Primrose pod Waszym okiem wyrosła na dojrzałą, świadomą i niezwykłą kobietę. Niedocenioną przez… niektórych. – mruknął obracając kielich z winem w dłoni. Ares Carrow był tym, kogo Mathieu miał na myśli i nie chodziło tylko o jawną nienawiść z jego strony do tego rodu, ale o sam fakt jak potraktował Primrose. Jego głupota była dla Mathieu zbawienna i zamierzał doprowadzić to do końca. – Nie powiesz mi chyba, że wolałbyś, aby Twoja siostra została Lady Black, jak to zapowiedział szumnie Rigel przed Ceremonią. – spytał, wbijając intensywne spojrzenie ciemnych tęczówek prosto w jego oczy. Edgar na pewno wybierze mądrze i odpowiednio, to wszak decyzja jego i Tristana. – Nie rozmawiałem jeszcze z Tristanem. Chciałem najpierw poznać Twoją opinię. – dodał. Tristan i Mathieu popełnili błędy przy wyborze małżonek dla Mathieu. Najpierw Selwyn, później Avery. Obie okazały się niegodne, mijały się z ich przekonaniami, z ich poglądami. Primrose była idealną kandydatką, wiedział o tym doskonale. A Mathieu szanował opinię Edgara, dlatego najpierw chciał poznać jego zdanie, zanim ponownie zasiądą z Tristanem do stołu, aby ponownie przeprowadzić rozmowę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jadalnia
Szybka odpowiedź