Główny salon
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główny salon
Główny salon stanowi najbardziej reprezentatywną część zamku. Utrzymany w wiktoriańskim stylu, pełen przepychu. Ściany zdobione są najprawdziwszym, najdroższym srebrem, zaś lustro nad niepodłączonym do sieci Fiuu kominkiem należy do najdroższych jakie można sobie wyobrazić. Misternie wykonany żyrandol robi wrażenie na każdym z gości; daje on zresztą najwięcej światła. Oprócz szafek, stolików kawowych oraz sekretarzyków w pokoju mieszczą się także wygodne, duże sofy oraz fotele, obite szarymi tkaninami. Na panelach rozściełają są dywany z tradycyjnymi wzorami. W kącie salonu postawiono gramofon umilający pobyt spokojną, liryczną muzyką. Po lewej stronie od wejścia znajdują się okna prezentujące przyzamkowe ogrody.
Edgar wracał do siebie. Co prawda skutki ostatniej walki znikały w powolnym tempie, dla Edgara zbyt powolnym, ale przynajmniej znikały. Wreszcie mógł oddychać pełną piersią, a wspomnienie duszenia się w ruchomych piaskach zostało zepchnięte gdzieś w otchłań podświadomości – ponownie skupiał się na pracy i swoich rodowych obowiązkach, a jego umysł ponownie nabrał ostrości myślenia, kiedy wreszcie otrzymał potrzebną dawkę tlenu. Normalnie Edgar nie wierzył w żadne wstanie lewą nogą czy inne tego typu dyrdymały, ale gdyby ktoś go o to spytał, to możliwe, że coś by o tym napomknął, bo naprawdę czuł się dzisiaj dobrze. A przynajmniej dużo lepiej niż przez ostatnie tygodnie.
W zasadzie czuł się tak dobrze, że pół dnia spędził w sklepie na Nokturnie, nadrabiając wszelkie zaległości – niby mógł zlecić to komuś innemu, teoretycznie jako nestor mógł nie opuszczać swojego gabinetu i dyrygować wszystkim palcem, ale preferował sprawdzać takie rzeczy własnymi oczami. Zawsze był nieufny, a poza tym lubił wszystko robić po swojemu – ewentualnie mógłby poprosić o to młodszego brata, chyba jedynej osoby, której ufał niemalże bezgranicznie, ale miło było wreszcie wstać z łóżka i samemu wpaść w tej wir pracy.
Z tego powodu niemalże zapomniał o dzisiejszym spotkaniu, chociaż sam wyszedł z jego propozycją. Teoretycznie wiele już uzgodnił z nestorem Carrowów, ale nie chciał pochopnie wydawać swojej siostry za mąż. Poza interesami i polityką, liczył się z jej przyszłością. Nie była dla niego tylko kartą przetargową, a siostrą z własnym charakterem i upodobaniami. Karcił siebie w myślach za tę emocjonalność – wuj Caractacus nie pozwoliłby sobie na taką subiektywność, myślałby tylko o dobrze całego rodu. I gdyby chodziło o kogoś innego, Edgara też byłoby stać na taką chłodną kalkulację, ale tutaj chodziło o Prim.
Zmierzał w stronę głównego salonu, poprawiając mankiety jasnoszarej koszuli. Podłużny dywan w holu tłumił odgłos jego ciężkich kroków, ale niewystarczająco, żeby go nie usłyszeć. Nie dałby rady się tam zakraść, ale i tak nie miał takiego zamiaru – wszedł do pomieszczenia, od razu skupiając wzrok swoich błękitnych tęczówek (takich jakby zbyt jasnych na przedstawiciela tego rodu) na sylwetce gościa. Ares Carrow. Nieszczególnie wysoki, ale postawny, prawdopodobnie urodzony w siodle. Zdążył się co nieco o nim dowiedzieć przed tym spotkaniem, ale wolał zweryfikować te informacje u źródła. – Lordzie Carrow – wyciągnął w jego stronę dłoń, przelotnie zerkając na żyrandol, który najwidoczniej przykuł jego uwagę. – Cieszę się, że wreszcie mamy okazję się poznać – nawet jeżeli jego poważny wyraz twarzy nie był na to dowodem, naprawdę wyczekiwał tego spotkania. Zajął miejsce w jednym z foteli, wskazując dłonią kanapę naprzeciwko. Zaraz potem wezwał skrzata, składając zamówienie na drinka, uprzednio posyłając pytające spojrzenie swojemu gościu. Też chcesz?
W zasadzie czuł się tak dobrze, że pół dnia spędził w sklepie na Nokturnie, nadrabiając wszelkie zaległości – niby mógł zlecić to komuś innemu, teoretycznie jako nestor mógł nie opuszczać swojego gabinetu i dyrygować wszystkim palcem, ale preferował sprawdzać takie rzeczy własnymi oczami. Zawsze był nieufny, a poza tym lubił wszystko robić po swojemu – ewentualnie mógłby poprosić o to młodszego brata, chyba jedynej osoby, której ufał niemalże bezgranicznie, ale miło było wreszcie wstać z łóżka i samemu wpaść w tej wir pracy.
Z tego powodu niemalże zapomniał o dzisiejszym spotkaniu, chociaż sam wyszedł z jego propozycją. Teoretycznie wiele już uzgodnił z nestorem Carrowów, ale nie chciał pochopnie wydawać swojej siostry za mąż. Poza interesami i polityką, liczył się z jej przyszłością. Nie była dla niego tylko kartą przetargową, a siostrą z własnym charakterem i upodobaniami. Karcił siebie w myślach za tę emocjonalność – wuj Caractacus nie pozwoliłby sobie na taką subiektywność, myślałby tylko o dobrze całego rodu. I gdyby chodziło o kogoś innego, Edgara też byłoby stać na taką chłodną kalkulację, ale tutaj chodziło o Prim.
Zmierzał w stronę głównego salonu, poprawiając mankiety jasnoszarej koszuli. Podłużny dywan w holu tłumił odgłos jego ciężkich kroków, ale niewystarczająco, żeby go nie usłyszeć. Nie dałby rady się tam zakraść, ale i tak nie miał takiego zamiaru – wszedł do pomieszczenia, od razu skupiając wzrok swoich błękitnych tęczówek (takich jakby zbyt jasnych na przedstawiciela tego rodu) na sylwetce gościa. Ares Carrow. Nieszczególnie wysoki, ale postawny, prawdopodobnie urodzony w siodle. Zdążył się co nieco o nim dowiedzieć przed tym spotkaniem, ale wolał zweryfikować te informacje u źródła. – Lordzie Carrow – wyciągnął w jego stronę dłoń, przelotnie zerkając na żyrandol, który najwidoczniej przykuł jego uwagę. – Cieszę się, że wreszcie mamy okazję się poznać – nawet jeżeli jego poważny wyraz twarzy nie był na to dowodem, naprawdę wyczekiwał tego spotkania. Zajął miejsce w jednym z foteli, wskazując dłonią kanapę naprzeciwko. Zaraz potem wezwał skrzata, składając zamówienie na drinka, uprzednio posyłając pytające spojrzenie swojemu gościu. Też chcesz?
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy przedni humor nesotra Bruke powinienem brać za dobry omen, czy może nie warto przywiązywać tak wielkiej wagi do czegoś, co w samym zainteresowanym nie znajduje wiekszego poklasku? Tego nie wiem, bo też nie jestem świadom, że Lord Bruke ma dziś dobry humor. O istocie i charakterze humoru nie mam zielonego pojęcia. Jeżeli natomiast przyjdzie nam faktycznie stworzyć prawdziwie rodzinną więź, może będę musiał zacząć uczyć się w Elementarzu Rodu Durham nie tylko o humorach Primrose, ale również jej starszego brata. Edgar był mi dotąd postacią odległą - nie udało nam się nigdy nawiązać koleżeńskich stosunków. Winą za to, obarczam różnicę wieku, która nas dzieli. To musi być to, bo przecież jako pierworodny Carrow, miałem z Brukiem więcej wspólnego, niż z niejednym bliższym kuzynem. Przechodził wcześniej to, co mi było zapisane, mógłby podzielić się ze mną doświadczeniem. Gdyby chciał. Gdybym ja chciał. Podobne propozycje nigdy nie padły. I tak zapewne byłoby do dziś, gdybym kilka dni wcześniej nie uzyskał informacji o Lordzie Bruke. Musiałem przyjść na spotkanie bardziej przygotowany, niż mając na ustach pianę i pytanie dlaczego pozwala się, żeby Lady Bruke się do mnie zalecała, czy ja wyglądam na damę? Tak czy inaczej, to czego się dowiedziałem, pozwalało mi potwierdzić tylko, że mamy z Edgarem więcej wspólnego niż nam się wydaje. Podobnie do mnie nie wychodzi zbyt często na bale arystokratów, poświęca się pracy i zwiedził kawałek świata w celu udoskonalenia się w zawodzie. Te powierzchowne informacje mogą dla niektórych być jedynie podstawą, ja zaś nie znajdowałem póki co powodu, żeby grzebać głebiej. Tak na prawdę, wciąż nie miałem pewności z jakiego powodu Lord B. uznał, że powinniśmy się spotkać. Jeżeli faktycznie jest tak jak podejrzewałem na początku i zasadza się na moje najlepsze wierzchowce, to niestety, ale spotkanie będzie krótkie i treściwe, a informacja jakie wino pija Lord nigdy nie wjedzie do mojej głowy.
Kiedy wszedł do salonu, zaraz odwróciłem się, może zbyt prędko, chociaż nie zwracałbym na to uwagi. Z natury jestem osobą, która nie lubi się ociągać, a już na pewno nie brnie w zaowalowane pięknymi słowami nietreściwe wypowiedzi. Z tego też powodu, zamierzałem szybko wyciągnąć konkrety od nestora rodu Bruke. Odpowiadam mu mocnym uściśnięciem dłoni. Jestem przy tym pozytywnie (nie)zaskoczony - Edgar miał uścisk taki jak podejrzewałem, ani trochę mniej męski. Nie znosiłem sytuacji, kiedy podając rękę innemu mężczyźnie, nie wiem, że zaraz uścisnę bezwładny kikut, albo jeszcze gorzej: spoconą i gibką dłoń. Takie spotkania mnie obrzydzały, zresztą, śmiem twierdzić, że już sam uścisk dłoni świadczy o człowieku. Lord Durham był taki jak przewidywałem: krótki i treściwy.
- Nawzajem, lordzie Bruke - odpowiadam, a kiedy wskazuje mi miejsce, opuszczam strategiczną pozycję pod żyrandolem i przechodzę do kanapy, na której siadam wygodnie. Nie było grzecznie zwracać uwagę, na to, że czekałem, więc omijam wstępną rozmowę o pięknie wykonanym żyrandolu. Nie kazano mi jednak czekać zbyt długo, dlatego czuję się w obowiązku rozpoczęcia rozmowy, a raczej przejścia do jej sedna. Posyłam lordowi uśmiech, który świadczy o lekkim zakłopotaniu. - Chociaż muszę przyznać, że pański list mnie zdziwił. Jestem ciekaw przedmiotu Pańskiego zainteresowania
Kiedy wszedł do salonu, zaraz odwróciłem się, może zbyt prędko, chociaż nie zwracałbym na to uwagi. Z natury jestem osobą, która nie lubi się ociągać, a już na pewno nie brnie w zaowalowane pięknymi słowami nietreściwe wypowiedzi. Z tego też powodu, zamierzałem szybko wyciągnąć konkrety od nestora rodu Bruke. Odpowiadam mu mocnym uściśnięciem dłoni. Jestem przy tym pozytywnie (nie)zaskoczony - Edgar miał uścisk taki jak podejrzewałem, ani trochę mniej męski. Nie znosiłem sytuacji, kiedy podając rękę innemu mężczyźnie, nie wiem, że zaraz uścisnę bezwładny kikut, albo jeszcze gorzej: spoconą i gibką dłoń. Takie spotkania mnie obrzydzały, zresztą, śmiem twierdzić, że już sam uścisk dłoni świadczy o człowieku. Lord Durham był taki jak przewidywałem: krótki i treściwy.
- Nawzajem, lordzie Bruke - odpowiadam, a kiedy wskazuje mi miejsce, opuszczam strategiczną pozycję pod żyrandolem i przechodzę do kanapy, na której siadam wygodnie. Nie było grzecznie zwracać uwagę, na to, że czekałem, więc omijam wstępną rozmowę o pięknie wykonanym żyrandolu. Nie kazano mi jednak czekać zbyt długo, dlatego czuję się w obowiązku rozpoczęcia rozmowy, a raczej przejścia do jej sedna. Posyłam lordowi uśmiech, który świadczy o lekkim zakłopotaniu. - Chociaż muszę przyznać, że pański list mnie zdziwił. Jestem ciekaw przedmiotu Pańskiego zainteresowania
Być może Edgar również zauważyłby te podobieństwa, gdyby tylko spróbował je odnaleźć. Przede wszystkim obaj zostali wychowani w poszanowaniu konserwatywnej czarodziejskiej tradycji, nawet jeżeli ich rodziny nigdy nie wydawały się szczególnie zainteresowane polityką. Burkowie i Carrowowie preferowali aktywnie spędzić czas z członkami swojego rodu, niźli brylować na salonach – Edgar szanował tę cechę, nie cierpiał tych wszystkich sztucznych uśmiechów i wymuszonych rozmów, a każde wejście w tłum rozgadanych głów uważał za karę. Nie zmieniło się to nawet po tym, jak został nestorem rodu, chociaż od tamtej pory jego obecność na tego typu przyjęciach nabrała nowego znaczenia. Tak czy inaczej, zdecydowanie bardziej wolał spotkania takie jak te: kameralne, spokojnie, ciche. Pozwalające w pełni skupić się na swoim rozmówcy, przeprowadzić rozmowę o czymś. Szczególnie teraz, kiedy mieli do przedyskutowania poważny temat. Przynajmniej dla Edgara był on poważny, wręcz naglący, ale czy Ares podchodził do tego z tak samo dużym zaangażowaniem? Chciał, żeby właśnie tak było, choć przecież sam nie zareagował entuzjastycznie na wieść o swoim własnym ślubie – wiedział jak to jest, tak stanąć przed faktem dokonanym, więc powinien wykazać się zrozumieniem i nie wymagać zbyt wiele. A jednak wymagał. Bo w tych interesach musiało się znaleźć miejsce dla Prim.
– Naprawdę? – Brwi Edgara nieznacznie powędrowały ku górze. – Wydawało mi się, że lord Aaron o wszystkim cię powiadomił – zauważył, odbierając od skrzata szklankę z whisky, który zaraz powędrował z tacą do lorda Carrowa i poczęstował go tym samym trunkiem. – O tym, że najprawdopodobniej ożenisz się z moją siostrą Primrose – uściślił. Najprawdopodobniej, bo jeszcze nie ogłoszono tego oficjalnie, więc wszystko mogło się jeszcze zmienić. Przyjrzał się mężczyźnie badawczo; to niemożliwe, żeby jeszcze o niczym nie wiedział, ani niczego nie przeczuwał. Edgar podejrzewał, że nawet Prim już zauważyła, że coś się kroi – zawsze była niezwykle spostrzegawczą czarownicą, dużo bardziej spostrzegawczą od niego. – W związku z tym chciałem się z lordem spotkać i omówić parę kwestii – przede wszystkim dowiedzieć się o tobie czegoś więcej. Czym innym było słuchanie o cudzym życiu, a czym innym spotkanie z daną osobą twarzą w twarz. Obserwowanie mowy ciała, słuchanie jak wypowiada się o sobie i swoich dokonaniach. – Miałeś już okazję poznać moją siostrę, nie mylę się? – Był pewny, że się nie myli, ale chciał, żeby Ares przejął temat i uchylił mu rąbka tajemnicy. Zawiesił na nim wzrok, leniwie kręcąc szklanką z alkoholem, kiedy zauważył za jego plecami wciąż stojącego tu skrzata. Zmarszczył na moment brwi, odsyłając go z salonu podirytowanym ruchem dłoni. Przeklęte stworzenie, byle tylko nie wypaplało wszystkiego Primrose. To jeszcze nie czas, żeby poznała prawdę – najpierw Edgar chciał mieć pewność, że ten sojusz ma w ogóle rację bytu.
– Naprawdę? – Brwi Edgara nieznacznie powędrowały ku górze. – Wydawało mi się, że lord Aaron o wszystkim cię powiadomił – zauważył, odbierając od skrzata szklankę z whisky, który zaraz powędrował z tacą do lorda Carrowa i poczęstował go tym samym trunkiem. – O tym, że najprawdopodobniej ożenisz się z moją siostrą Primrose – uściślił. Najprawdopodobniej, bo jeszcze nie ogłoszono tego oficjalnie, więc wszystko mogło się jeszcze zmienić. Przyjrzał się mężczyźnie badawczo; to niemożliwe, żeby jeszcze o niczym nie wiedział, ani niczego nie przeczuwał. Edgar podejrzewał, że nawet Prim już zauważyła, że coś się kroi – zawsze była niezwykle spostrzegawczą czarownicą, dużo bardziej spostrzegawczą od niego. – W związku z tym chciałem się z lordem spotkać i omówić parę kwestii – przede wszystkim dowiedzieć się o tobie czegoś więcej. Czym innym było słuchanie o cudzym życiu, a czym innym spotkanie z daną osobą twarzą w twarz. Obserwowanie mowy ciała, słuchanie jak wypowiada się o sobie i swoich dokonaniach. – Miałeś już okazję poznać moją siostrę, nie mylę się? – Był pewny, że się nie myli, ale chciał, żeby Ares przejął temat i uchylił mu rąbka tajemnicy. Zawiesił na nim wzrok, leniwie kręcąc szklanką z alkoholem, kiedy zauważył za jego plecami wciąż stojącego tu skrzata. Zmarszczył na moment brwi, odsyłając go z salonu podirytowanym ruchem dłoni. Przeklęte stworzenie, byle tylko nie wypaplało wszystkiego Primrose. To jeszcze nie czas, żeby poznała prawdę – najpierw Edgar chciał mieć pewność, że ten sojusz ma w ogóle rację bytu.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziałem. Lord Bruke mógł zauważyć, jak nagle opadły mi ramiona, by zaraz znów się spiąć. Mowa ciała krzyczała, że wieść, którą mi przekazał, była dla mnie szokiem. A więc podejrzenia Daniela były prawdziwe. Jak to możliwe, że ktoś, kto nie jest nawet szlachciem, zorientował się szybciej niż ja? Kuzynka Evandra również przebąkiwała pod nosem aluzje, ale akurat to brałem za jej ulubioną rzecz: sugerowanie mi małżeństwa, by mi podokuczać. Natomiast to, że Wroński... nie doceniłem przyjaciela. Sam zbyt zajęty pracą przy wierzchowcach, zamknięty w zamku na odludziu, liczyłem, że zapomni się o mnie, moim istnieniu. A jednak, nie zapomnieli. I to moje przekonanie, że mimo wszystko, lepszym dla Primrose kandydatem byłby chociażby lord Black, nagle legło w gruzach. Nie było mowy o pomyłce, lord Bruke wydawał się być bardzo poważny, dawał mi przecież drinka i chciał przechodzić do konkretów. Szybko zrozumiałem, że nie służy mi niezdecydowanie w tej sytuacji. Musiałem pokazać mu, że potrafię zachować zimną krew, opanować zaskoczenie. Dałem już poznać, że ono było, ale to, że było, to nic zdrożnego. Każdy z nas musi się w swoim życiu pogodzić z tym, że coś nas kiedyś zaskoczy. To jak sobie z tym radzimy, to ma większe znaczenie.
- A więc już postanowione - mój głos dochodził gdzieś z głębi, w uszach brzmiał nieznajomo, albo to tylko kwestia tego, że fizycznie czułem, jak mi coś w nich dzwoni. Skłoniłem lekko głowę. - Dziękuję za taki zaszczyt. Na pewno oddawanie ręki siostry jest dla Lorda nielada wyzwaniem, postaram się, żeby nie było ciężarem - obiecałem mu, podejmując decyzję, że skoro lord Aaron już ustalił swoją część umowy, to i nic innego, jak przyjęcie brzemienia, mi nie pozostawało. Nie mogąc pokazać po sobie, że nieszczególnie podoba mi się ten pomysł, wolałem pozostawić twarz grzecznie niewzruszoną. Bałem się bowiem, że wystarczy tylko lekki uśmiech, bym grymasem znisczył tę rzeźbę i zaraz ujawnił, jak bardzo wolałbym zostać najstarszym kawalerem w całej Anglii, niż brać ślub z kobietą, której nie znam .
- Tak, rzeczywiście mieliśmy przyjemność - odpowiadam, wspominając przez chwilę ten moment, kiedy skojarzyłem, że ta sama panna, która stoi przy boksie moich aetonanów, to tez lady Bruke, której wcześniej opowiadałem w przechwalającej nucie o moich osiągnięciach w polowaniu, szermierce czy jeździectwie. Dziś miałem pod oczami jeszcze jedną Primrose, tą która została przeze mnie obrażona podczas ostatniej wizyty w teatrze, która przepraszała mnie, mimo że to ja byłem dla niej niemiły. Czy gdyby wieść o tamtym wydarzeniu dotarła do uszu lorda Bruke, to stałbym tu w jego salonie dostając ofertę nie do odrzucenia? - Wyjątkowo czarująca czarownica, nader bystra. Kilka tygodni temu gościła w Sandal Castle, o czym na pewno Lord wie. Zauważyła, że jeden z moich wierzchowców ma chorą nogę. Oszczędziła mu tym samym wiele cierpienia, a jednak... - zawahałem się, bo kiedy rozprawiałem o aetonanach, to zapominałem o bożym świecie. Z zawieszonego zdania wykluło się jedno, smakujące smutkiem westchnienie: - Niestety, musieliśmy go uśpić - otrząsam się i znów łapię kontakt z rozmówcą. - Sprawiała jednak wrażenie osoby wrażliwej, jeżeli mogę to tak nazwać. Podejrzewam, że ona się dużo szybciej zorientowała w planach nestorów. I kiedy teraz myślę, to mam wrażenie, że przyjechała, żeby przekonać się na własne oczy, jaki czeka ją los i czy nie nazbyt tragiczny - pozwoliłem sobie na żart, który sygnalizuję lekkim uniesieniem kącików i w końcu spróbowałem alkoholu, upewniając się, że nie ma to jak whisky z durhamowej piwnicy.
- A więc już postanowione - mój głos dochodził gdzieś z głębi, w uszach brzmiał nieznajomo, albo to tylko kwestia tego, że fizycznie czułem, jak mi coś w nich dzwoni. Skłoniłem lekko głowę. - Dziękuję za taki zaszczyt. Na pewno oddawanie ręki siostry jest dla Lorda nielada wyzwaniem, postaram się, żeby nie było ciężarem - obiecałem mu, podejmując decyzję, że skoro lord Aaron już ustalił swoją część umowy, to i nic innego, jak przyjęcie brzemienia, mi nie pozostawało. Nie mogąc pokazać po sobie, że nieszczególnie podoba mi się ten pomysł, wolałem pozostawić twarz grzecznie niewzruszoną. Bałem się bowiem, że wystarczy tylko lekki uśmiech, bym grymasem znisczył tę rzeźbę i zaraz ujawnił, jak bardzo wolałbym zostać najstarszym kawalerem w całej Anglii, niż brać ślub z kobietą, której nie znam .
- Tak, rzeczywiście mieliśmy przyjemność - odpowiadam, wspominając przez chwilę ten moment, kiedy skojarzyłem, że ta sama panna, która stoi przy boksie moich aetonanów, to tez lady Bruke, której wcześniej opowiadałem w przechwalającej nucie o moich osiągnięciach w polowaniu, szermierce czy jeździectwie. Dziś miałem pod oczami jeszcze jedną Primrose, tą która została przeze mnie obrażona podczas ostatniej wizyty w teatrze, która przepraszała mnie, mimo że to ja byłem dla niej niemiły. Czy gdyby wieść o tamtym wydarzeniu dotarła do uszu lorda Bruke, to stałbym tu w jego salonie dostając ofertę nie do odrzucenia? - Wyjątkowo czarująca czarownica, nader bystra. Kilka tygodni temu gościła w Sandal Castle, o czym na pewno Lord wie. Zauważyła, że jeden z moich wierzchowców ma chorą nogę. Oszczędziła mu tym samym wiele cierpienia, a jednak... - zawahałem się, bo kiedy rozprawiałem o aetonanach, to zapominałem o bożym świecie. Z zawieszonego zdania wykluło się jedno, smakujące smutkiem westchnienie: - Niestety, musieliśmy go uśpić - otrząsam się i znów łapię kontakt z rozmówcą. - Sprawiała jednak wrażenie osoby wrażliwej, jeżeli mogę to tak nazwać. Podejrzewam, że ona się dużo szybciej zorientowała w planach nestorów. I kiedy teraz myślę, to mam wrażenie, że przyjechała, żeby przekonać się na własne oczy, jaki czeka ją los i czy nie nazbyt tragiczny - pozwoliłem sobie na żart, który sygnalizuję lekkim uniesieniem kącików i w końcu spróbowałem alkoholu, upewniając się, że nie ma to jak whisky z durhamowej piwnicy.
Nie wiedział. Rodowe motto Burke'ów mówiło, żeby uszu używać częściej niż języka, ale dzięki swojemu milczeniu członkowie tego rodu rozwinęli w sobie również przydatną spostrzegawczość. Znali się na ludziach. Może nie byli najlepszymi partnerami do rozmowy i nie potrafili korzystać z pięknych słów; gubili się podczas pogawędek na arystokratycznych spędach, sprawiając wrażenie osób trochę nieobytych, ale prawda była taka, że widzieli i słyszeli więcej niż przeciętni uczestnicy takich spotkań. Zwracali uwagę na szczegóły, na które normalnie nie zwraca się uwagi, na mowę ciała, na drobne zmiany w głosie. Tak było i tym razem: Edgar siedział naprzeciwko Aresa, patrząc jak reaguje na wypowiedziane przed chwilą słowa. Nie wiedział. Cały się spiął, na jego twarzy mignęło zaskoczenie. W co pogrywał sobie lord Aaron, tak długo zwlekając z przekazaniem informacji? Edgar mógł jeszcze przez chwilę przetrzymać Primrose w błogiej nieświadomości, choć i tak nie zamierzał tego robić zbyt długo, natomiast Ares już dawno powinien był przygotować się do nowej roli, być może wziąć udział w negocjacjach. Czy lord Aaron boi się, że jego potomek da nogę sprzed ołtarza, zamierzając mu zdradzić prawdę dopiero w ten sądny dzień? Edgar nie był w stanie zrozumieć tej decyzji, ale tym lepiej, że postanowił się dzisiaj z nim spotkać. Cierpliwie czekał aż zbierze się w sobie i odpowie na którekolwiek z zadanych pytań, bezpośrednio lub też nie. – Wyzwaniem? – Powtórzył, nieznacznie przeciągając każdą sylabę. – Nie nazwałbym tego w ten sposób – Stwierdził, odstawiając do połowy pełną (a może jednak do połowy pustą?) szklankę na podręczny stolik. Wyzwanie sugerowało, że to coś trudnego, a choć po części faktycznie tak było, nie spodobał mu się kontekst użycia tego słowa. Wyzwanie, bo ciężko kogoś znaleźć? A lord Ares łaskawie pozbawi go tego ciężaru, swoją skromną osobą, będącą kandydatem idealnym? Nie był kandydatem idealnym, choć rzeczywiście najlepszym z możliwych, inaczej nie siedziałby na tej kanapie.
Kilka tygodni temu gościła w Sandal Castle, o czym na pewno lord wie. Teraz to on został zaskoczony. Jego mina pozostała niewzruszona, taki już był, ale przez chwilę zwlekał z odpowiedzią. Jak to możliwe, że jego siostra potrafiła tak skutecznie wymykać się z zamku? Był nestorem, na brodę Merlina! Trwała wojna, a ta włóczyła się po kraju jak gdyby nigdy nic?! Zabębnił palcami o oparcie swojego fotela, zanim się odezwał. – Przykro mi – mruknął odnośnie konia, sam lubił te zwierzęta. Zresztą Prim też, dlatego miał nadzieję, że chociaż na tej stopie uda im się dogadać. – Wrażliwa? To ciekawe... Ale tak, zawsze była bystra, ciężko coś przed nią ukryć – westchnął cicho, powracając myślami do tych wszystkich momentów, kiedy Prim rozgryzła coś szybciej od niego, a było ich sporo. Nie dawał jej wielu sygnałów, nie poruszał tematu zamążpójścia, nie podrzucał jej żadnych katalogów wolnych szlachciców. A ona i tak swoje wiedziała – czasem się zastanawiał czy przypadkiem nie odziedziczyła po przodkach daru jasnowidzenia, to by wiele tłumaczyło. – O, to podobnie jak ja teraz – zauważył, udając zdziwienie. No właśnie, Aresie, czy nie nazbyt tragiczny. – Podobno widzieliście się też w La Fantasmagorie? – Podrzucił plotkę, która ostatnio zbyt często trafiała do jego uszu. – Mam nadzieję, że sztuka była... ciekawa – próbował wybadać jego stosunek do Prim, bo mężczyzna już musiał mieć wypracowaną jakąś opinię. Edgarowi wystarczyła jedna rozmowa z Adeline, żeby ją sobie zaszufladkować, choć, na szczęście, późniejsza rzeczywistość okazała się zgoła odmienna od oczekiwań – zastanawiał się na ile ta sytuacja powtórzyła się między nimi. Chociaż, jeżeli wierzyć plotkom, ich zniknięcie było na tyle długie, że albo nie mogli przestać rozmawiać, albo sobie boleśnie dogryzać; jakoś nie widział nic pomiędzy.
Kilka tygodni temu gościła w Sandal Castle, o czym na pewno lord wie. Teraz to on został zaskoczony. Jego mina pozostała niewzruszona, taki już był, ale przez chwilę zwlekał z odpowiedzią. Jak to możliwe, że jego siostra potrafiła tak skutecznie wymykać się z zamku? Był nestorem, na brodę Merlina! Trwała wojna, a ta włóczyła się po kraju jak gdyby nigdy nic?! Zabębnił palcami o oparcie swojego fotela, zanim się odezwał. – Przykro mi – mruknął odnośnie konia, sam lubił te zwierzęta. Zresztą Prim też, dlatego miał nadzieję, że chociaż na tej stopie uda im się dogadać. – Wrażliwa? To ciekawe... Ale tak, zawsze była bystra, ciężko coś przed nią ukryć – westchnął cicho, powracając myślami do tych wszystkich momentów, kiedy Prim rozgryzła coś szybciej od niego, a było ich sporo. Nie dawał jej wielu sygnałów, nie poruszał tematu zamążpójścia, nie podrzucał jej żadnych katalogów wolnych szlachciców. A ona i tak swoje wiedziała – czasem się zastanawiał czy przypadkiem nie odziedziczyła po przodkach daru jasnowidzenia, to by wiele tłumaczyło. – O, to podobnie jak ja teraz – zauważył, udając zdziwienie. No właśnie, Aresie, czy nie nazbyt tragiczny. – Podobno widzieliście się też w La Fantasmagorie? – Podrzucił plotkę, która ostatnio zbyt często trafiała do jego uszu. – Mam nadzieję, że sztuka była... ciekawa – próbował wybadać jego stosunek do Prim, bo mężczyzna już musiał mieć wypracowaną jakąś opinię. Edgarowi wystarczyła jedna rozmowa z Adeline, żeby ją sobie zaszufladkować, choć, na szczęście, późniejsza rzeczywistość okazała się zgoła odmienna od oczekiwań – zastanawiał się na ile ta sytuacja powtórzyła się między nimi. Chociaż, jeżeli wierzyć plotkom, ich zniknięcie było na tyle długie, że albo nie mogli przestać rozmawiać, albo sobie boleśnie dogryzać; jakoś nie widział nic pomiędzy.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Mam na myśli trudność w znalezieniu odpowiednio dobrego kandydata. Chciałbym uważać, że to nie jest wyzwanie, dla mnie zawsze było - pociągnąłem, wyjaśniając, zupełnie nieświadom tego, że Edgar odebrał na opak moje słowa. Dla niego owa sugerowana przeze mnie trudność zależała od Primrose, dla mnie owa trudność wyrażała się w całej dekadzie poszukiwania odpowiedniej panny dla mnie. Jak widać, z marnym skutkiem, skoro koniec końców nie ja, a starsi mieli się tym zająć.
Ciekawy byłem, czy lord Edgar na przykład miał podobny problem, z tego co pamiętam, też wziął ślub dość późno.
Trochę szkoda, że nie interesowałem się nigdy aż tak sprawami arystokratów. Ta ignorancja wiele mnie kosztuje. Gdzieś poza moimi rękoma, odbywają się pertraktacje dotyczące takiego nawet ważnego elementu mojego życia - małżeństwa. Zainteresowany pracą, a nie układami, pozostawiłem cały ciężar na barkach nestorów, którzy... wydaje mi się, że może nawet lubią swatać młodych. Gdybym ja został postawiony przed podobnym zadaniem - och, to zależy w jakiej sytuacji. Gdybym ja był ojcem, zostawiłbym wszystko żonie, pokładając w niej ufność za którą ta pewnie jeszcze bardziej poczułaby się doceniona (nie widząc w tym powodu innego jak to, że ja na prawdę nie chcę mieć z tym nic wspólnego). Gdyby Aaron nagle wyciągnął kopyta i to mi przyszło zająć się sprawą Isabeliii, no cóż - pewnie bym zwariował od ilości informacji, które musiałbym przyswoić. Już nawet nie mówmy o kwestii dziecka z poprzedniego małżeństwa. Ale co z tym mężczyzną, który ją pohańbił! Ja sam chyba bym nie chciał mieć takiej żony z odzysku (więc czemu kręcę nosem, kiedy trafiła mi się całkiem znośna kandydatka?). Musiałbym się zastanawiać, czy dla danego rodu ten układ w którym ratują ród Carrow to zaszczyt czy już wstyd; czy opłaca się ją komukolwiek oddawać (ja uważałem że tak, gdyż dzięki temu ona i to jej wiecznie płaczące dziecko męczyłoby kogoś innego, nie mnie). Ale od czego zależą te zmienne. I czy dla mojej drogiej kuzynki była jeszcze jakakolwiek szansa na zamążpójście? Jeżeli mam być absolutnie szczery, uważam że jej sytuacja jest tak tragiczna, że ja wymyśliłbym dla niej zupełnie nową drogę życia. Odesłałbym ją z Sandal Castle do bogatego jegomościa, powiedzmy jakiegoś niekoniecznie arystokraty. A ponieważ to działanie najpewniej przyprawiłoby jedną połowę szlachty o przerażenie, a drugą o bolesne konwulsje i wymioty - przyjmijmy za pewnik, że póki nie będę miał odpowiednio mądrej drugiej połówki, to nie powinienem zastępować drogiego lorda Nestora.
Edgar wydawał się być wcale nieporuszony swoją rolą głowy domu. Pewnie się już do niej przyzwyczaił i może nawet czerpał z niej jakąś satysfakcję. Pomimo wielu podobieństw, w tym byliśmy absolutnie różni. Wolałbym nigdy nie dostać takiej władzy. Przedkładanie dobra innych ponad swoje nie ma szans w moim przypadku na powodzenie. Jedyne co mnie interesuje, to przedkładanie dobra zwierząt nad dobro ludzkie, bo gdybym miał do wyboru spędzenie dnia zdziećmi kuzynami albo z końmi, to wybiorę zawsze tych drugich. Faktem jest, że najczęściej dzieje się tak, że osoby, które wcale nie wydają się idealnie skrojone pod swoją rolę, podążają w niej najmądrzejszym sposobem, bo poświęcają bardzo dużo czasu na podejmowanie decyzji. Jeżeli tak, to już niech mi kroją garnitur pod królewskie futro! No czekam.
A jednak, zdarzało mi się mówić wiele i głupio. A również mało i bardzo dobitnie. Oszczędzając w słowach, przekazywałem bez owijania w bawęłne, to co dla niektórych mogło wydawać się trochę... niegrzeczne. Boże, ochroń przed takim królem!
- Rzeczywiście, spotkaliśmy się tam - przytaknąłem, krótką chwilę zawieszając głos, a oczami szukając po stoliku wyjaśnienia dla swojego dziwnego zachowania tego dnia. Nie znalazłem go. Nie było słów, które by opisały, jak przeraża mnie wizja krwiożerczych Brukeów, którzy chcą zatopić swoje długie pazury w rodowej stadninie. - Byłem tam w interesach, jak się okazało Lady podobnie..
Nie chciałem mówić o tym, że na balkonie poprosiłem ją, by mnie już więcej nie nachodziła, a ona mnie jeszcze przepraszała. To nie było coś, co opowiada się swojemu niedoszłemu szwagrowi na pierwszym spotkaniu.
Wychyliłem pokaźny łyk alkoholu, uznając, że trzeba stawiać sprawę jasno. Nie od dziś wiadomo, że mieszkańcy Durhamu nie przepadają za wielkimi słowami za którymi ukryte są jakieś nieokreślone intencje.
- Jeżeli o mnie chodzi lordzie Bruke, wykonam wolę mojego Nestora. Jak wielu przede mną, porzucam nadzieję na to, że będę sam o sobie decydować w zakresie małżeństwa. Zresztą, jak mniemam, musiał wiele obiecać, byście wzięli nas nawet pod uwagę, zważywszy na tą problematyczną sytuację z moją kuzynką. Pozostaje mi traktować lorda siostrę godnie i nie... nie zamierzam być dla niej żadnym tragicznym utrapieniem. Jeżeli z miejsca mnie nie znienawidziła, myślę, że jest spora szansa na to, że będziemy się dogadywać. Ale nie mogę obiecać, że będzie ze mną szczęśliwa, wykazałbym się naiwnością, rzucając takie zapewnienia po zaledwie kilku spędzonych z nią chwilach.
Nie dopowiedziałem jeszcze jednego powodu, którym była moja kula u nogi, słabość, którą miałem do kobiety, której nigdy nie pojmę za żonę. Ten wątek pozostawiłem gdzieś z boku głowy, jakbym zapomniał o niej na tę wyprawę. Byłem tu przecież po rękę dziewczyny, która nie jest winna temu, że nie jest nią . Ona miała już męża, a jednak wciaż nie mogłem spać, snując marzenia o naszej wyimaginowanej przyszłości.
Czy rzucając się w wir narzeczeństwa, a później małżeństwa, zdołam zapomnieć i skupić się tylko na pannie Bruke?
- Niemniej, będę się starał
I tym samym skończyłem drinka. Czy te słowa pojawały się w moich ustach na skutek owego drinka, czy na prawdę czułem się przed Lordem Bruke taki respekt, że nie umiałem powiedzieć mu wprost tego co mi na żołądku leżało. Bałem się (?), że jeżeli dowie się, że miłości z tego nie będzie, to zaraz mnie wykopie ze swojego kamiennego zamku. Taka jakbym odnalazł coś osobistego w tym pragnieniu bycia zaakceptowanym. Może to nie kwestia drogiego układu pomiędzy Nestorami, którego nie chcę być zakalą. Może rzeczywiście chciałbym jednak z lady Primrose... się poznać.
Ciekawy byłem, czy lord Edgar na przykład miał podobny problem, z tego co pamiętam, też wziął ślub dość późno.
Trochę szkoda, że nie interesowałem się nigdy aż tak sprawami arystokratów. Ta ignorancja wiele mnie kosztuje. Gdzieś poza moimi rękoma, odbywają się pertraktacje dotyczące takiego nawet ważnego elementu mojego życia - małżeństwa. Zainteresowany pracą, a nie układami, pozostawiłem cały ciężar na barkach nestorów, którzy... wydaje mi się, że może nawet lubią swatać młodych. Gdybym ja został postawiony przed podobnym zadaniem - och, to zależy w jakiej sytuacji. Gdybym ja był ojcem, zostawiłbym wszystko żonie, pokładając w niej ufność za którą ta pewnie jeszcze bardziej poczułaby się doceniona (nie widząc w tym powodu innego jak to, że ja na prawdę nie chcę mieć z tym nic wspólnego). Gdyby Aaron nagle wyciągnął kopyta i to mi przyszło zająć się sprawą Isabeliii, no cóż - pewnie bym zwariował od ilości informacji, które musiałbym przyswoić. Już nawet nie mówmy o kwestii dziecka z poprzedniego małżeństwa. Ale co z tym mężczyzną, który ją pohańbił! Ja sam chyba bym nie chciał mieć takiej żony z odzysku (więc czemu kręcę nosem, kiedy trafiła mi się całkiem znośna kandydatka?). Musiałbym się zastanawiać, czy dla danego rodu ten układ w którym ratują ród Carrow to zaszczyt czy już wstyd; czy opłaca się ją komukolwiek oddawać (ja uważałem że tak, gdyż dzięki temu ona i to jej wiecznie płaczące dziecko męczyłoby kogoś innego, nie mnie). Ale od czego zależą te zmienne. I czy dla mojej drogiej kuzynki była jeszcze jakakolwiek szansa na zamążpójście? Jeżeli mam być absolutnie szczery, uważam że jej sytuacja jest tak tragiczna, że ja wymyśliłbym dla niej zupełnie nową drogę życia. Odesłałbym ją z Sandal Castle do bogatego jegomościa, powiedzmy jakiegoś niekoniecznie arystokraty. A ponieważ to działanie najpewniej przyprawiłoby jedną połowę szlachty o przerażenie, a drugą o bolesne konwulsje i wymioty - przyjmijmy za pewnik, że póki nie będę miał odpowiednio mądrej drugiej połówki, to nie powinienem zastępować drogiego lorda Nestora.
Edgar wydawał się być wcale nieporuszony swoją rolą głowy domu. Pewnie się już do niej przyzwyczaił i może nawet czerpał z niej jakąś satysfakcję. Pomimo wielu podobieństw, w tym byliśmy absolutnie różni. Wolałbym nigdy nie dostać takiej władzy. Przedkładanie dobra innych ponad swoje nie ma szans w moim przypadku na powodzenie. Jedyne co mnie interesuje, to przedkładanie dobra zwierząt nad dobro ludzkie, bo gdybym miał do wyboru spędzenie dnia z
A jednak, zdarzało mi się mówić wiele i głupio. A również mało i bardzo dobitnie. Oszczędzając w słowach, przekazywałem bez owijania w bawęłne, to co dla niektórych mogło wydawać się trochę... niegrzeczne. Boże, ochroń przed takim królem!
- Rzeczywiście, spotkaliśmy się tam - przytaknąłem, krótką chwilę zawieszając głos, a oczami szukając po stoliku wyjaśnienia dla swojego dziwnego zachowania tego dnia. Nie znalazłem go. Nie było słów, które by opisały, jak przeraża mnie wizja krwiożerczych Brukeów, którzy chcą zatopić swoje długie pazury w rodowej stadninie. - Byłem tam w interesach, jak się okazało Lady podobnie..
Nie chciałem mówić o tym, że na balkonie poprosiłem ją, by mnie już więcej nie nachodziła, a ona mnie jeszcze przepraszała. To nie było coś, co opowiada się swojemu niedoszłemu szwagrowi na pierwszym spotkaniu.
Wychyliłem pokaźny łyk alkoholu, uznając, że trzeba stawiać sprawę jasno. Nie od dziś wiadomo, że mieszkańcy Durhamu nie przepadają za wielkimi słowami za którymi ukryte są jakieś nieokreślone intencje.
- Jeżeli o mnie chodzi lordzie Bruke, wykonam wolę mojego Nestora. Jak wielu przede mną, porzucam nadzieję na to, że będę sam o sobie decydować w zakresie małżeństwa. Zresztą, jak mniemam, musiał wiele obiecać, byście wzięli nas nawet pod uwagę, zważywszy na tą problematyczną sytuację z moją kuzynką. Pozostaje mi traktować lorda siostrę godnie i nie... nie zamierzam być dla niej żadnym tragicznym utrapieniem. Jeżeli z miejsca mnie nie znienawidziła, myślę, że jest spora szansa na to, że będziemy się dogadywać. Ale nie mogę obiecać, że będzie ze mną szczęśliwa, wykazałbym się naiwnością, rzucając takie zapewnienia po zaledwie kilku spędzonych z nią chwilach.
Nie dopowiedziałem jeszcze jednego powodu, którym była moja kula u nogi, słabość, którą miałem do kobiety, której nigdy nie pojmę za żonę. Ten wątek pozostawiłem gdzieś z boku głowy, jakbym zapomniał o niej na tę wyprawę. Byłem tu przecież po rękę dziewczyny, która nie jest winna temu, że nie jest nią . Ona miała już męża, a jednak wciaż nie mogłem spać, snując marzenia o naszej wyimaginowanej przyszłości.
Czy rzucając się w wir narzeczeństwa, a później małżeństwa, zdołam zapomnieć i skupić się tylko na pannie Bruke?
- Niemniej, będę się starał
I tym samym skończyłem drinka. Czy te słowa pojawały się w moich ustach na skutek owego drinka, czy na prawdę czułem się przed Lordem Bruke taki respekt, że nie umiałem powiedzieć mu wprost tego co mi na żołądku leżało. Bałem się (?), że jeżeli dowie się, że miłości z tego nie będzie, to zaraz mnie wykopie ze swojego kamiennego zamku. Taka jakbym odnalazł coś osobistego w tym pragnieniu bycia zaakceptowanym. Może to nie kwestia drogiego układu pomiędzy Nestorami, którego nie chcę być zakalą. Może rzeczywiście chciałbym jednak z lady Primrose... się poznać.
W salonie robiło się coraz ciemniej. Słońce pomału obniżało swoją wysokość, barwiąc niebo na pastelowe róże i fiolety. Być może dawało lordom do zrozumienia, że najwyższy czas zakończyć tę pogawędkę – w zasadzie wszystko było już ustalone, a to spotkanie na dobrą sprawę było jedynie fanaberią Edgara. Jeszcze parę tygodni temu czułby się niekomfortowo, siedząc naprzeciwko Aresa Carrowa. Nigdy nie aspirował na stanowisko nestora rodu – odnosił wrażenie, że wśród jego krewnych jest wiele osób, które o wiele lepiej nadają się do tej roli. Sam miał na swoje życie zupełnie inne plany: trochę naiwnie zakładał, że uda mu się dalej podróżować i zdobywać artefakty do sklepu na Nokturnie. Życie zweryfikowało te plany, i choć początkowo uważał to za swoją osobistą tragedię (Czy wuj Caractacus postradał zmysły?), teraz zaczynał zauważać jej plusy. Ktoś musiał podejmować te wszystkie trudne decyzje, od tego nie było odwrotu – jeżeli nie on, znalazłby się ktoś inny – a tak przynajmniej miał na nie wpływ. Primrose musiała zostać wydana za mąż, sama doskonale o tym wiedziała, nawet jeżeli nie dopuszczała tej myśli do wiadomości, a stary Caractacus z pewnością nie przejmowałby się jej losem, tak jak nie przejmował się Edgarem i Adeline. Nie spotkałby się z Aresem, nie zadawałby mu żadnych pytań, uzgodniłby jedynie warunki z lordem Aaronem – Edgar był tego pewny.
Uważnie wsłuchał się w słowa, które zaczęły wylewać się z ust gościa, jakby Carrow tylko czekał na tę okazję. Wyczuł w nich niezadowolenie i pewną dozę zgorzkniałości, ale też szczerość: konkretne zapewnienia, brak górnolotnych frazesów czy obietnic, których nie był w stanie spełnić. Na moment spuścił wzrok na szybko opróżniony kieliszek, zapewne mający dodać Carrowowi animuszu przed tym wyznaniem, co chyba zadziałało. Edgar rozluźnił się nieznacznie, przyjmując wygodniejszą pozycję na kanapie. – Warunki tej umowy są obiecujące, to prawda – zgodził się z Aresem, celowo pomijając temat jego kuzynki, bo nie był wart poruszenia go w czasie tej rozmowy. Poza tym nie uważał, by wina leżała po stronie Carrowów – to Nottowie nie wywiązali się z umowy, to przedstawiciel ich rodu został wydziedziczony, a nie lady Isabella. Mógłby jedynie polemizować czy wychowywanie bękarta w pałacu ma sens, ale postanowił przymknąć na to oko. Chociaż? – Taka sytuacja, jak z pańską kuzynką, nie może znowu mieć miejsca. Znam poglądy lorda Aarona i mam nadzieję, że lord również je podziela – najchętniej zobaczyłby swojego przyszłego szwagra przy długim stole na spotkaniu Rycerzy, żeby zyskać pewność – chociaż, jak się niedawno okazało, nawet to mogło być mylące. – Najwyższy czas, żebyśmy sięgnęli po swoje, prawda? – Zamilkł na chwilę, spoglądając na niego wyczekująco. Lepiej żeby i teraz udzielił konkretnej odpowiedzi, jeżeli nie chciał zasiać w Edgarze większej nieufności. Nie powinien też zbyt długo się zastanawiać – to nie było trudne pytanie.
– Lordzie Carrow – zaczął, po czym dopił swój kieliszek i odstawił go z powrotem na drewniany stolik. – Jesteśmy dorośli, wiemy na czym to polega. Nie wymagam miłości ani szczęścia, o którym pan mówi. Nie bądźmy naiwni – nawet by mu nie uwierzył, gdyby próbował go mamić takimi obietnicami. – Wystarczy, że będzie ją lord szanował i da jej swobodę do kontynuowania swoich pasji – niewiele od niego wymagał, ale tym bardziej miał zamiar dopilnować, żeby dotrzymał danego słowa.
Uważnie wsłuchał się w słowa, które zaczęły wylewać się z ust gościa, jakby Carrow tylko czekał na tę okazję. Wyczuł w nich niezadowolenie i pewną dozę zgorzkniałości, ale też szczerość: konkretne zapewnienia, brak górnolotnych frazesów czy obietnic, których nie był w stanie spełnić. Na moment spuścił wzrok na szybko opróżniony kieliszek, zapewne mający dodać Carrowowi animuszu przed tym wyznaniem, co chyba zadziałało. Edgar rozluźnił się nieznacznie, przyjmując wygodniejszą pozycję na kanapie. – Warunki tej umowy są obiecujące, to prawda – zgodził się z Aresem, celowo pomijając temat jego kuzynki, bo nie był wart poruszenia go w czasie tej rozmowy. Poza tym nie uważał, by wina leżała po stronie Carrowów – to Nottowie nie wywiązali się z umowy, to przedstawiciel ich rodu został wydziedziczony, a nie lady Isabella. Mógłby jedynie polemizować czy wychowywanie bękarta w pałacu ma sens, ale postanowił przymknąć na to oko. Chociaż? – Taka sytuacja, jak z pańską kuzynką, nie może znowu mieć miejsca. Znam poglądy lorda Aarona i mam nadzieję, że lord również je podziela – najchętniej zobaczyłby swojego przyszłego szwagra przy długim stole na spotkaniu Rycerzy, żeby zyskać pewność – chociaż, jak się niedawno okazało, nawet to mogło być mylące. – Najwyższy czas, żebyśmy sięgnęli po swoje, prawda? – Zamilkł na chwilę, spoglądając na niego wyczekująco. Lepiej żeby i teraz udzielił konkretnej odpowiedzi, jeżeli nie chciał zasiać w Edgarze większej nieufności. Nie powinien też zbyt długo się zastanawiać – to nie było trudne pytanie.
– Lordzie Carrow – zaczął, po czym dopił swój kieliszek i odstawił go z powrotem na drewniany stolik. – Jesteśmy dorośli, wiemy na czym to polega. Nie wymagam miłości ani szczęścia, o którym pan mówi. Nie bądźmy naiwni – nawet by mu nie uwierzył, gdyby próbował go mamić takimi obietnicami. – Wystarczy, że będzie ją lord szanował i da jej swobodę do kontynuowania swoich pasji – niewiele od niego wymagał, ale tym bardziej miał zamiar dopilnować, żeby dotrzymał danego słowa.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak, tak, byłem przekonany, że takie coś jak z lady Isabellą stać się po raz drugi nie może. Kiwam głową, składając palce przed twarzą, jednocześnie wiem, że droga kuzynka utrzymuje, że jej mąż został uwiedziony przed mugolską szlamę (blondynkę). Zauważam jakieś podobieństwo do mojej sytuacji z damą mego serca, mimo że ogólnie rzecz biorąc jest to diametralnie inna sprawa. Ona nie jest mugolaczką, a ja biorąc ślub z Burke'ową, zamierzałem odprawić rytuał który by mnie na zawsze od tej kobiety oddzielił. To ogromne poświęcenie, które obmyśliłem sobie w tej właśnie sekundzie, będę musiał jeszcze zaplanować, ale powoli zaczynałem pojmować, że jeżeli nie chcę skończyć jak zdrajca Nott, to muszę podjąć takei kroki.
- Absurdalna sytuacja, lordzie Burke, z mojej strony nie ma szans bym się tak poniżył - wytrzeszczam oczy, wyobrażając sobie przez chwile żółtawe ciało mugolki całe pokryte pęcherzami ropnymi. Czy na to właśnie dał się uwieźć były mąż Isabelli? Przedziwe zbocznenie. Uniosłem lekko brew, zastanawiając się co sugeruje lord Bruke. - Ma lord na myśli szalejących po Yorkshire mugoli, którzy wyjadają mózgi czarodziejom? Och, ja też uważam, że należy się ich pozbyć. Ostatnie czego chcę, to by czarodzieje na moich ziemiach byli w niebezpieczeństwie przed mugolami. Zresztą, do niedawna, byłem przekonany, że mamy ich u siebie najmniej na całej wyspie, więc te doniesienia bardzo nami wszystkimi w Sandal Castle wstrząsnęły - opowiadam, jakby nagle rozwiązał mi się język, a mówię o mugolach jakby byli jakąś rasą szczurów, które myśleliśmy, że się ich pozbyliśmy. Smuci mnie trochę, że i nasi sąsiedzi muszą "sięgać po swoje". - Czy w Durham mają Lordowie podobne problemy?
No cóż, to może być wstydliwa rzecz, myślę, że lord Durham się do tego nie przyzna, ja jednak zaczynałem podejrzewać, że skoro o to mnie spytał, to faktycznie go to męczy. Och, wcale nie sądziłem, że jemu chodziło o działanie przy organizacji Czarnego Pana. Kiedyś, ale były to zamierzchłe czasy, kiedy w szkole i krótko po niej się tym interesowałem, okazało się, że działanie w tej ogranizacji wymaga poświęcenia dużo większej ilości czasu, niż byłem gotowy. Nie dało się rozwijać biznesu i być za granicą, będąc jednocześnie na wszystkich spotkaniach. Poza tym, obecnie miałem dużo szersze horyzonty i chociaż na ziemiach Yorkshire nie znajdywałem miejsca dla niemagicznych, uznawałem, że mogliby oni być trzymani w takich zagrodach jak na przykład w Kornwalii testrale.
A więc jestem tym bardziej romantycznym. Chyba na prawdę musiałem podpaść komuś na górze (mam na myśli nestorów), skoro nim jeszcze zdążyłem posmakować małżeństwa, już odziera się z niego wszelkie wyobrażenia, dając jasno do zrozumienia, że to tylko układ. I chociaż młodzi zwykle mają szansę na to, żeby jednak poczuć wobec siebie chociaż odrobinę uczucia, dostałem jasno zarysowane, że nie w moim przypadku. Zastanawiające, jak bardzo mnie do dotknęło. Byłem zdumiony, najwyraźniej sam nie znam siebie z tej strony - tej uczuciowej. Mogłem mówić, że nic z tego nie będzie, ale to coś zupełnie innego: mówić, a zostać pozbawionym ostatecznej nadzieii. Wyprostowałem się, ciekawy, co też za pasje ma moja przyszła małżonka. Słyszałem, że niekiedy damy lubią szydełkować, niektóre interesują się ogrodem, kwiatami, z tego co wiem, Prim lubi konie. A jednak nie dawały mi spokoju słowa Daniela, kiedy uświadamiał mi, że Lady Primrose od dziecka przebywa w sklepie rodzinnym, mając od czynienia z podejrzanymi przedmiotami na codzień. Czy tego rodzaju przedmioty pojawią się w naszym pokoju wspólnym? Strach myśleć, że kiedy wstanę po nocy do łazienki, to będę miał nad toaletą lustro, przez które mógłbym wypaść na Mount Evereście. Cóż, ciekawe cacko, kiedy chce się umknąć przed niewygodną sytuacją, ale umiejscowienie lustra w miejscu do którego mógłbym się niechcący przechylić zakrawa już o przemyślaną pułapkę na męża. Muszę jak najszybciej dowiedzieć się od Daniela jakie jeszcze Burke'owie posiadają urządzenia, które mogłyby zagrozić mojemu życiu w taki sposób, że później pani żona moja tłumaczyłaby się "to był nieszczęśliwy wypadek". Obawiałem się... że wyobraźnię miała bardzo barwną.
- Wypadałoby może się dowiedzieć wpierw co to za pasje, nim zgodzę się na wszystko w ciemno -odpowiadam ostrożnie, mając wciąż w głowie przekonanie, że Burke'owie, jedyne czego chcą w tym małżeństwie, to dostęp do aetonanów i ich świeżego mięsa. Wyobrażałem sobie, że już przebierają nóżkami, by skroić jednego, drugiego, albo i całe stado. A poco? Och, widziałem wiele możliwosci. Mogli przecież ukręcić z nich jakieś steki i inne kabanosy, skórę i skrzydła przerobić na lampy a kości zmielić na jakiś komponent do eliksiru. Podejrzewałem, że tacy handlarze jak oni, bardzo sprawnie poradzą sobie z przemieleniem mojej stadniny. Póki jednak żyłem, nie zamierzałem na to pozwolić! Małżeństwo, małżeństwwem, ale aetonany są dla mnie ważniejsze od czegokolwiek i by ich bronić mógłby się we mnie obudzić jakiś żar szalonego brutala!
- Absurdalna sytuacja, lordzie Burke, z mojej strony nie ma szans bym się tak poniżył - wytrzeszczam oczy, wyobrażając sobie przez chwile żółtawe ciało mugolki całe pokryte pęcherzami ropnymi. Czy na to właśnie dał się uwieźć były mąż Isabelli? Przedziwe zbocznenie. Uniosłem lekko brew, zastanawiając się co sugeruje lord Bruke. - Ma lord na myśli szalejących po Yorkshire mugoli, którzy wyjadają mózgi czarodziejom? Och, ja też uważam, że należy się ich pozbyć. Ostatnie czego chcę, to by czarodzieje na moich ziemiach byli w niebezpieczeństwie przed mugolami. Zresztą, do niedawna, byłem przekonany, że mamy ich u siebie najmniej na całej wyspie, więc te doniesienia bardzo nami wszystkimi w Sandal Castle wstrząsnęły - opowiadam, jakby nagle rozwiązał mi się język, a mówię o mugolach jakby byli jakąś rasą szczurów, które myśleliśmy, że się ich pozbyliśmy. Smuci mnie trochę, że i nasi sąsiedzi muszą "sięgać po swoje". - Czy w Durham mają Lordowie podobne problemy?
No cóż, to może być wstydliwa rzecz, myślę, że lord Durham się do tego nie przyzna, ja jednak zaczynałem podejrzewać, że skoro o to mnie spytał, to faktycznie go to męczy. Och, wcale nie sądziłem, że jemu chodziło o działanie przy organizacji Czarnego Pana. Kiedyś, ale były to zamierzchłe czasy, kiedy w szkole i krótko po niej się tym interesowałem, okazało się, że działanie w tej ogranizacji wymaga poświęcenia dużo większej ilości czasu, niż byłem gotowy. Nie dało się rozwijać biznesu i być za granicą, będąc jednocześnie na wszystkich spotkaniach. Poza tym, obecnie miałem dużo szersze horyzonty i chociaż na ziemiach Yorkshire nie znajdywałem miejsca dla niemagicznych, uznawałem, że mogliby oni być trzymani w takich zagrodach jak na przykład w Kornwalii testrale.
A więc jestem tym bardziej romantycznym. Chyba na prawdę musiałem podpaść komuś na górze (mam na myśli nestorów), skoro nim jeszcze zdążyłem posmakować małżeństwa, już odziera się z niego wszelkie wyobrażenia, dając jasno do zrozumienia, że to tylko układ. I chociaż młodzi zwykle mają szansę na to, żeby jednak poczuć wobec siebie chociaż odrobinę uczucia, dostałem jasno zarysowane, że nie w moim przypadku. Zastanawiające, jak bardzo mnie do dotknęło. Byłem zdumiony, najwyraźniej sam nie znam siebie z tej strony - tej uczuciowej. Mogłem mówić, że nic z tego nie będzie, ale to coś zupełnie innego: mówić, a zostać pozbawionym ostatecznej nadzieii. Wyprostowałem się, ciekawy, co też za pasje ma moja przyszła małżonka. Słyszałem, że niekiedy damy lubią szydełkować, niektóre interesują się ogrodem, kwiatami, z tego co wiem, Prim lubi konie. A jednak nie dawały mi spokoju słowa Daniela, kiedy uświadamiał mi, że Lady Primrose od dziecka przebywa w sklepie rodzinnym, mając od czynienia z podejrzanymi przedmiotami na codzień. Czy tego rodzaju przedmioty pojawią się w naszym pokoju wspólnym? Strach myśleć, że kiedy wstanę po nocy do łazienki, to będę miał nad toaletą lustro, przez które mógłbym wypaść na Mount Evereście. Cóż, ciekawe cacko, kiedy chce się umknąć przed niewygodną sytuacją, ale umiejscowienie lustra w miejscu do którego mógłbym się niechcący przechylić zakrawa już o przemyślaną pułapkę na męża. Muszę jak najszybciej dowiedzieć się od Daniela jakie jeszcze Burke'owie posiadają urządzenia, które mogłyby zagrozić mojemu życiu w taki sposób, że później pani żona moja tłumaczyłaby się "to był nieszczęśliwy wypadek". Obawiałem się... że wyobraźnię miała bardzo barwną.
- Wypadałoby może się dowiedzieć wpierw co to za pasje, nim zgodzę się na wszystko w ciemno -odpowiadam ostrożnie, mając wciąż w głowie przekonanie, że Burke'owie, jedyne czego chcą w tym małżeństwie, to dostęp do aetonanów i ich świeżego mięsa. Wyobrażałem sobie, że już przebierają nóżkami, by skroić jednego, drugiego, albo i całe stado. A poco? Och, widziałem wiele możliwosci. Mogli przecież ukręcić z nich jakieś steki i inne kabanosy, skórę i skrzydła przerobić na lampy a kości zmielić na jakiś komponent do eliksiru. Podejrzewałem, że tacy handlarze jak oni, bardzo sprawnie poradzą sobie z przemieleniem mojej stadniny. Póki jednak żyłem, nie zamierzałem na to pozwolić! Małżeństwo, małżeństwwem, ale aetonany są dla mnie ważniejsze od czegokolwiek i by ich bronić mógłby się we mnie obudzić jakiś żar szalonego brutala!
Zwątpił. Spoglądał na lorda Carrowa z rosnącym niedowierzaniem, ale nie od razu się odezwał, dając mu jeszcze szansę na obrócenie wszystkiego w żart. Co on wygadywał? Poruszył się zniecierpliwiony na kanapie, błagając w myślach Merlina, żeby dał mu siłę na kontynuowanie tej rozmowy. Naprawdę w to wierzył czy tylko sprytnie unikał tematu? Edgar sam nie wiedział, co byłoby gorsze. Nie chciał skazywać siostry na dożywocie z idiotą, ale świadomość, że mogłaby mieszkać po jednym dachem ze zdrajcą, była jeszcze gorsza. Westchnął przeciągle, miarowo wypuszczając powietrze nosem, żeby nie dopuścić do głosu rosnących w nim emocji.
– Nigdy nie słyszałem o mugolach, wyjadających czarodziejom mózgi – przyznał ze spokojem, który w tym momencie sporo go kosztował. Znowu zamilkł, wpatrując się w Carrowa, jakby chciał mu telepatycznie przekazać “no, śmieszne, a teraz wróćmy do konkretów”. Nic takiego jednak się nie stało. Carrow szedł w zaparte. Edgar sięgnął po odstawioną wcześniej szklankę, w której wciąż znajdowało się trochę alkoholu – w tym momencie zbawiennego. – Przykro mi to mówić, ale z tego co ja się orientuję, macie ich w Yorkshire całkiem sporo – zauważył, jednak docierając okrężną drogą do tematu, który go interesował. Jeżeli ten sojusz miał być silny, Carrowowie musieli zaostrzyć swoją politykę, bo na razie zdawali się popierać działania Czarnego Pana jedynie słownymi deklaracjami. Może i brzmiały pięknie, ale nic nie wnosiły do sprawy. W czasach coraz mocniej zaostrzającej się wojny, nie było miejsca na taką neutralność – bo tak nikłego poparcia nie mógł nazwać inaczej.
– Tak – odpowiedział po krótkiej chwili zawahania, upijając łyk whisky. – Ale zamierzamy się ich stąd pozbyć, i wam radziłbym zrobić to samo. Chyba nie chciałby lord, żeby włamali się do Sandal Castle i lorda zaatakowały. Kto wie, może roznoszą jakieś choroby… – powiedział bez większego zaangażowania w głosie, ale nie miał ochoty dłużej ciągnąć tych idiotyzmów. Pierwsze dobre wrażenie bezpowrotnie zniknęło z pamięci Edgara, przyćmione tą niespodziewaną wypowiedzią. Ale może jeszcze nie wszystko stracone? W sumie lepiej, żeby uważał mugoli za krwiożercze bestie niż za przyjaciół. Być może małżeństwo z Prim jeszcze wyprowadzi go na ludzi.
– Myślałem, że lord już to wie po ostatnim spotkaniu w teatrze – jeżeli wierzyć plotkom, spędzili tam tak wiele czasu, że na pewno zdążyliby przedyskutować kwestię swoich pasji. – Lady Primrose interesuje się przede wszystkim jubilerstwem i jeździectwem – odpowiedział mu jednak. Jubilerstwo było mocno naciągane, ale nie zamierzał opowiadać mu o szczegółach tworzenia talizmanów, natomiast jeździectwo było szczerą prawdą i powinno go trochę uspokoić. – Musi lord przyznać, że to nie są szkodliwe pasje – dodał, odstawiając pustą już szklankę na stolik. – Zresztą wspomniał lord o wizycie mojej siostry w Sandal Castle. Podejrzewam, że odwiedziliście rodowe stajnie? Z tego co pamiętam, są bardzo okazałe – a niech mu będzie, może komplement połechta jego ego. – Ma lord dużo pracy jako ich zarządca? – Rzucił jeszcze jednym nurtującym go pytaniem, dyskretnie spoglądając na zegar, stojący za jego plecami.
– Nigdy nie słyszałem o mugolach, wyjadających czarodziejom mózgi – przyznał ze spokojem, który w tym momencie sporo go kosztował. Znowu zamilkł, wpatrując się w Carrowa, jakby chciał mu telepatycznie przekazać “no, śmieszne, a teraz wróćmy do konkretów”. Nic takiego jednak się nie stało. Carrow szedł w zaparte. Edgar sięgnął po odstawioną wcześniej szklankę, w której wciąż znajdowało się trochę alkoholu – w tym momencie zbawiennego. – Przykro mi to mówić, ale z tego co ja się orientuję, macie ich w Yorkshire całkiem sporo – zauważył, jednak docierając okrężną drogą do tematu, który go interesował. Jeżeli ten sojusz miał być silny, Carrowowie musieli zaostrzyć swoją politykę, bo na razie zdawali się popierać działania Czarnego Pana jedynie słownymi deklaracjami. Może i brzmiały pięknie, ale nic nie wnosiły do sprawy. W czasach coraz mocniej zaostrzającej się wojny, nie było miejsca na taką neutralność – bo tak nikłego poparcia nie mógł nazwać inaczej.
– Tak – odpowiedział po krótkiej chwili zawahania, upijając łyk whisky. – Ale zamierzamy się ich stąd pozbyć, i wam radziłbym zrobić to samo. Chyba nie chciałby lord, żeby włamali się do Sandal Castle i lorda zaatakowały. Kto wie, może roznoszą jakieś choroby… – powiedział bez większego zaangażowania w głosie, ale nie miał ochoty dłużej ciągnąć tych idiotyzmów. Pierwsze dobre wrażenie bezpowrotnie zniknęło z pamięci Edgara, przyćmione tą niespodziewaną wypowiedzią. Ale może jeszcze nie wszystko stracone? W sumie lepiej, żeby uważał mugoli za krwiożercze bestie niż za przyjaciół. Być może małżeństwo z Prim jeszcze wyprowadzi go na ludzi.
– Myślałem, że lord już to wie po ostatnim spotkaniu w teatrze – jeżeli wierzyć plotkom, spędzili tam tak wiele czasu, że na pewno zdążyliby przedyskutować kwestię swoich pasji. – Lady Primrose interesuje się przede wszystkim jubilerstwem i jeździectwem – odpowiedział mu jednak. Jubilerstwo było mocno naciągane, ale nie zamierzał opowiadać mu o szczegółach tworzenia talizmanów, natomiast jeździectwo było szczerą prawdą i powinno go trochę uspokoić. – Musi lord przyznać, że to nie są szkodliwe pasje – dodał, odstawiając pustą już szklankę na stolik. – Zresztą wspomniał lord o wizycie mojej siostry w Sandal Castle. Podejrzewam, że odwiedziliście rodowe stajnie? Z tego co pamiętam, są bardzo okazałe – a niech mu będzie, może komplement połechta jego ego. – Ma lord dużo pracy jako ich zarządca? – Rzucił jeszcze jednym nurtującym go pytaniem, dyskretnie spoglądając na zegar, stojący za jego plecami.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie? - zdumiałem się, gdyż wydawać by się mogło, że skoro ktoś zostaje nestorem, to powinien dostać dostęp do wiedzy o pożeraczach mózgów ludzkich. Może jednak była to wiedza o której nie mogli mieć pojęcia ludzie nieczytający książek? Chociaż akurat lord Edgar wyglądał na takiego, który lubił spędzić popołudnie z dobrą książką. Fotel wygodny, kawusia z prądem, nogi założone na puf i ciężka książka. Mogłem go sobie tak wyobrazić, ale z drugiej strony mogłem go sobie również wyobrazić jak spędza to samo popołudnie na pracy w ogrodzie. Niektórzy lordowie przepadają za takimi atrakcjami. - Hm, no cóż - wzruszyłem ramionami, porzucając fantazje dotyczące lorda Edgara pielącego rabatki, na rzecz ponownego skupienia się na spotkaniu dżentelmeńskim w którym uczestniczyłem. Zdziwiło mnie, że lord Bruke wie więcej o obecności mugolskiej zarazy na ziemiach Yorkshire odemnie. Czy eliksiry, które przyjmuje na bezsenność stępiły również uwagę? Powinienem się nad tym zastanowić, a jednak przekleństwem choroby jest to, że kiedy dziś wrócę do domu, to znów się znieczulę, uznając że tak wiele przeszedłem, ze mi się po prostu, po ludzku, należy. - Jak to mówią, można być mądrym po szkodzie. - uniosłem lekko brwi, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Nie mogłem sobie w głowie ułożyć tego, że na prawdę pan Edgar może wiedzieć więcej o Yorkshire. Może to dlatego, że od dawna zapatrywał się na nasze ziemie?
Wypuszczam powietrze, ciężko reagując na roznoszenie chorób przez mugoli. Słyszałem o tym, że ich skóra pokryta jest różnego rodzaju bąblami ropiejącymi, o tym, że każde złoto, którego dotkną zamienia się w miedź, a nawet, że niektórzy z nich potrafią zabijać z klamek.
- Trochę wątpię, żeby się zdecydowali na włamanie do zamku. Chociażby dlatego, że nasza posiadłość jest obłożona kilkoma zaklęciami ochronnymi. Musieliby wykazać się nielada umiejętnościami, których nie posiadają - jakoś poddawałem w wątpliwość to, żeby na prawdę mogli bezpośrednio zagrozić mi. Ale to co lord Edgar mówił miało sens, dlatego skinąłem głową. - Ale ma lord rację, to alarmujące zachowanie. Trzeba zacząć działać
Dość gładko przeszliśmy na temat samej panny, o której rękę to ja powinienem się starać, zapewniając, że przy moim boku niczego jej nie zabraknie. Zamiast tego słuchałem co lubi, a czego nie lubi. Te urywkowe informacje miały mi otworzyć może drogę do serca młodej dziewczyny, wystarczyło jedynie sięgnąć po tą możliwość.
- Faktycznie. Urocze - skomentowałem, bo jeździectwo i jubilerstwo brzmiały bardzo niewinnie. Zupełnie nie jak rzeźnictwo, czarna magia czy tworzenie klątw. - Rzeczywiście, odwiedziliśmy. Chociaż lady Primrose wspominała również, że i na ziemiach Durham macie stajnię. Z przyjemnością ją odwiedzę. Zwierzęta, które tu trzymacie chyba pomagał wam sprowadzić mój ojciec? - bo chyba każdy szlachcic, szukając informacji dotyczących latających koni, pisał chociażby jeden list do Carrowów.
Wypuszczam powietrze, ciężko reagując na roznoszenie chorób przez mugoli. Słyszałem o tym, że ich skóra pokryta jest różnego rodzaju bąblami ropiejącymi, o tym, że każde złoto, którego dotkną zamienia się w miedź, a nawet, że niektórzy z nich potrafią zabijać z klamek.
- Trochę wątpię, żeby się zdecydowali na włamanie do zamku. Chociażby dlatego, że nasza posiadłość jest obłożona kilkoma zaklęciami ochronnymi. Musieliby wykazać się nielada umiejętnościami, których nie posiadają - jakoś poddawałem w wątpliwość to, żeby na prawdę mogli bezpośrednio zagrozić mi. Ale to co lord Edgar mówił miało sens, dlatego skinąłem głową. - Ale ma lord rację, to alarmujące zachowanie. Trzeba zacząć działać
Dość gładko przeszliśmy na temat samej panny, o której rękę to ja powinienem się starać, zapewniając, że przy moim boku niczego jej nie zabraknie. Zamiast tego słuchałem co lubi, a czego nie lubi. Te urywkowe informacje miały mi otworzyć może drogę do serca młodej dziewczyny, wystarczyło jedynie sięgnąć po tą możliwość.
- Faktycznie. Urocze - skomentowałem, bo jeździectwo i jubilerstwo brzmiały bardzo niewinnie. Zupełnie nie jak rzeźnictwo, czarna magia czy tworzenie klątw. - Rzeczywiście, odwiedziliśmy. Chociaż lady Primrose wspominała również, że i na ziemiach Durham macie stajnię. Z przyjemnością ją odwiedzę. Zwierzęta, które tu trzymacie chyba pomagał wam sprowadzić mój ojciec? - bo chyba każdy szlachcic, szukając informacji dotyczących latających koni, pisał chociażby jeden list do Carrowów.
Edgarowi nawet przez myśl nie przeszło, że może być uważany za niebezpieczeństwo dla rodowych interesów Carrowów. Zdecydowanie nie czyhał na ich biznes, nie czyhał również na ich ziemię. Wyśmiałby tę myśl, gdyby tylko Ares postanowił wypowiedzieć ją na głos – atak na Yorkshire pogwałciłoby chyba wszystkie możliwe pakty, a Burkowie nic by na tym nie zyskali poza nowymi wrogami. Jedyne ziemie, które go kusiły, należały obecnie do Longbottomów. I gdyby postanowił kogoś najechać, to w pierwszej kolejności właśnie ich. Carrowowie mogli czuć się bezpieczni. Wolał mieć w nich zaprzyjaźnionych sojuszników.
Zaczął niecierpliwie uderzać palcami o oparcie kanapy, kiedy Ares opowiadał o zabezpieczeniach na rodowym zamku. Przecież doskonale wiedział, że mugole nie są w stanie przedostać się do ich posiadłości, skoro nawet nieproszeni czarodzieje miewali z tym problem. Najwidoczniej lord Carrow nie usłyszał w jego głosie ironii, a może nie chciał jej usłyszeć, będąc niezwykle zafiksowanym na punkcie brudnych mugoli. Dlatego nie skomentował jego słów, nawet nie kiwnął głową, z niewysłowioną ulgą przyjmując dopiero koniec jego monologu. – Cieszę się, że lord się ze mną zgadza – odparł więc, na razie kończąc ten temat, choć był pewny, że jeszcze kiedyś powróci.
– Urocze – powtórzył, zamyślając się na chwilę. Nie nazwałby tego tym słowem, ale jeżeli Ares wyobrażał sobie oglądanie błyskotek w drogich salonach jubilerskich zamiast tworzenie czarnomagicznych talizmanów w przyciemnionych piwnicach, to faktycznie mogło to być na swój sposób urocze. – Można tak powiedzieć – dodał po chwili, żeby przypadkiem Ares nie postanowił znowu z nim dyskutować. Wreszcie zaczynali dochodzić do jakichś konsensusów, być może niewielkich, ale na chwilę obecną wystarczających.
– Owszem, mamy – wszyscy Burkowie lubili jazdę konną, nawet bardziej od latających aetonanów. – Nie zajmowałem się zakupem wierzchowców, ale bardzo możliwe, że ktoś zasięgnął rady waszego ojca – zgodził się z Carrowem, kolejny raz dyskretnie zerkając ponad jego ramię na zegar. To chyba byłoby na tyle. Wstał z wygodnej kanapy, poprawiając rękawy ciemnej marynarki, które nieco podwinęły mu się od siedzenia. – Niestety czas mnie goni – nieprawda, lecz wygodna wymówka. – Dziękuję za spotkanie, lordzie Carrow – wyciągnął w jego stronę otwartą dłoń, chcąc się pożegnać. – Niech lord pilnie pomówi z nestorem i omówi szczegóły, takie decyzje nie powinny lorda omijać – dodał, mając nadzieję, że Ares okaże większe zaangażowanie w kwestii własnego ślubu niż dzisiaj okazał w stosunku do mugoli. Edgar jeszcze nie był pewny co o nim myśleć. Wydawał się nierozsądny, żyjący gdzieś obok środka wydarzeń, zapewne z głową w rodzinnej stajni, ale wypowiedział też kilka satysfakcjonujących słów. Może nie wszystko stracone. – Oczywiście zapraszam ponownie do Durham. Chętnie pokażę lordowi nasze stajnie, może doradzi lord coś w kwestii przebudowy – być może zaskoczy go jeszcze jako dobry biznesmen, znający się na swoim fachu. Merlinie, bardzo o to proszę. Wezwał Paprocha, żeby odprowadził gościa do wyjścia, a sam udał się na spoczynek – musiał chwilę odpocząć tego ciężkiego dnia, jego organizm wciąż zbierał siły po ostatnich walkach.
zt
Zaczął niecierpliwie uderzać palcami o oparcie kanapy, kiedy Ares opowiadał o zabezpieczeniach na rodowym zamku. Przecież doskonale wiedział, że mugole nie są w stanie przedostać się do ich posiadłości, skoro nawet nieproszeni czarodzieje miewali z tym problem. Najwidoczniej lord Carrow nie usłyszał w jego głosie ironii, a może nie chciał jej usłyszeć, będąc niezwykle zafiksowanym na punkcie brudnych mugoli. Dlatego nie skomentował jego słów, nawet nie kiwnął głową, z niewysłowioną ulgą przyjmując dopiero koniec jego monologu. – Cieszę się, że lord się ze mną zgadza – odparł więc, na razie kończąc ten temat, choć był pewny, że jeszcze kiedyś powróci.
– Urocze – powtórzył, zamyślając się na chwilę. Nie nazwałby tego tym słowem, ale jeżeli Ares wyobrażał sobie oglądanie błyskotek w drogich salonach jubilerskich zamiast tworzenie czarnomagicznych talizmanów w przyciemnionych piwnicach, to faktycznie mogło to być na swój sposób urocze. – Można tak powiedzieć – dodał po chwili, żeby przypadkiem Ares nie postanowił znowu z nim dyskutować. Wreszcie zaczynali dochodzić do jakichś konsensusów, być może niewielkich, ale na chwilę obecną wystarczających.
– Owszem, mamy – wszyscy Burkowie lubili jazdę konną, nawet bardziej od latających aetonanów. – Nie zajmowałem się zakupem wierzchowców, ale bardzo możliwe, że ktoś zasięgnął rady waszego ojca – zgodził się z Carrowem, kolejny raz dyskretnie zerkając ponad jego ramię na zegar. To chyba byłoby na tyle. Wstał z wygodnej kanapy, poprawiając rękawy ciemnej marynarki, które nieco podwinęły mu się od siedzenia. – Niestety czas mnie goni – nieprawda, lecz wygodna wymówka. – Dziękuję za spotkanie, lordzie Carrow – wyciągnął w jego stronę otwartą dłoń, chcąc się pożegnać. – Niech lord pilnie pomówi z nestorem i omówi szczegóły, takie decyzje nie powinny lorda omijać – dodał, mając nadzieję, że Ares okaże większe zaangażowanie w kwestii własnego ślubu niż dzisiaj okazał w stosunku do mugoli. Edgar jeszcze nie był pewny co o nim myśleć. Wydawał się nierozsądny, żyjący gdzieś obok środka wydarzeń, zapewne z głową w rodzinnej stajni, ale wypowiedział też kilka satysfakcjonujących słów. Może nie wszystko stracone. – Oczywiście zapraszam ponownie do Durham. Chętnie pokażę lordowi nasze stajnie, może doradzi lord coś w kwestii przebudowy – być może zaskoczy go jeszcze jako dobry biznesmen, znający się na swoim fachu. Merlinie, bardzo o to proszę. Wezwał Paprocha, żeby odprowadził gościa do wyjścia, a sam udał się na spoczynek – musiał chwilę odpocząć tego ciężkiego dnia, jego organizm wciąż zbierał siły po ostatnich walkach.
zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
28 października '57
Trzynaście zdań zdążył rozszyfrować z niejasnym słownikiem, który podrzucił do Borgina & Burke’a jeden ze stałych dostawców, zanim odepchnął go od siebie w wyrazie frustracji. Nie lubił podejmowania działań bez wcześniejszego planu, bez dogłębnych przygotowań – zrażał się w ten sposób osiąganymi porażkami, gubił w natłoku konieczności podejmowania improwizowanych kroków. Wolał podchodzić do spraw, wcześniej oszacowawszy swoje możliwości na szalę powodzenia; zabieranie się za zadania, które wykraczały poza własne kompetencje było przecież w dużej mierze po prostu stratą czasu. Podjął próbę zorientowania się w paragrafach manuskryptu z czystej ciekawości, a także z płonną nadzieją usprawnienia umówionej współpracy. Zdecydowanie bardziej wolałby przedstawić pannie Crabbe konkretną ścieżkę, którą mogliby podążyć – zamiast tego miał kilkanaście linijek, z których niewiele wywnioskował, i stertę papierów przewiązanych niedbale lnianym sznurkiem. No, trudno, będzie musiał zdać się na zdolność wychwytywania użytecznych wątków spisanego słowa przez Forsythię; na razie musiał jednak poczekać, borykajac się z pozostałościami frustracji. Zebrał przygotowane papiery, chowając do szuflady biurka w gabinecie nieszczęsny wokabularz. Nie zamierzał przyznawać się przez niezbyt dobrze znaną osobą do tego, że jego własne starania spełzły na niczym. Ostatnie dni wydawały się obfite w podobne dokonania – ni stąd, ni zowąd do Durham przyszedł list od przyjaciela, z którym w ciągu minionych kilku miesięcy korespondował raczej rzadko. Padła w nim prośba podjęcia opieki nad niezwykłym stworzeniem, które przysposobił podczas pustynnej wyprawy. Właściwie sama treść nie była tak nadzwyczajna – adresat był pasjonatem rozmaitych podróży, z których starał się zawsze zabierać jakąś pamiątkę, najczęściej w postaci rzadkich okazów zwierząt lub roślin. Ze względu jednak na częste wyjazdy, zwykł rozdawać niektóre pozycje swej kolekcji na przechowanie; większość przedstawicieli jego rodziny miała tego serdecznie dość, stąd pewnie decyzja, by tym razem zwrócić się do Charona. Mógł co prawda odmówić, ale akceptacja niewiele go kosztowała, a utrwalenie znajomości, która prezentowała sporo korzyści, wydawało mu się dość sensowne. Akceptacja była więc formalnością i wykonana ze specjalnych materiałów klatka z ognistym krabem zdobiła właśnie pustą komnatę w zachodnim skrzydle zamku; Paproch podjął słuszną decyzję o umieszczeniu go z dala od cennych przedmiotów i od zagraconych pomieszczeń, starając się go także uchować przed gromowładnym wzrokiem Edgara. Dlaczego to nie mógł być po prostu jakiś egzotyczny ptak lub chociaż coś, co można by było bez obaw przechować w stajniach? Nie było szans wyplątać się z danego słowa ani uniknąć gorzkich, acz trafnych słów ze strony pozostałych członków rodziny; pozostawało zaszyć się w stertach badań, odciągnąć myśli od dźwięków przypominających chrobotanie, które pobrzmiewały w korytarzu. Na szczęście umówione spotkanie wpasowywało się skutecznie w taki schemat. A salon, w którym zamierzał przyjąć swego gościa, znajdował się odpowiednio daleko, by uwaga mogła pozostać skupiona na istotniejszych tematach.
Szybkie zerknięcie na kieszonkowy zegarek upewniło go w tym, że do planowanego przybycia gościa nie zostało wiele czasu. Podniósł się ciężko ze swego siedziska, zgarniając ze sobą przygotowane materiały. W milczeniu przebył drogę, lawirując między dobrze znanymi zakresami labiryntu; ci, którzy odwiedzali posiadłość po raz pierwszy łatwo mogliby się zgubić – surowe wykończenie było mylące, upodabniało kolejne zakręty do siebie, tworząc wrażenie utknięcia. On jednak dryfował między nimi z instynktowną miękkością; ściany szeptały ku niemu swoje historie, a on rozpoznawał je i podążał ich śladem.
Pomieszczenie zostało już przygotowane – przyniesiono więcej świec, by ułatwić im pracę w zwykle przyciemnionym saloniku; na stoliku stał drobny poczęstunek w postaci miseczki wypełnionej daktylami, do tego w skrytce przy kominku znajdowało się kilka alkoholi do wyboru. Wolał jednak na razie po nie nie sięgać. Zdążył przysiąść na moment na podbitym atłasem fotelu, lecz wkrótce do jego uszu dobiegł ton Maczka, który wypowiadał uprzejme formułki, zapewne prowadząc już przybyłą pannę Crabbe w tym kierunku. Charon tym razem z większym oddaniem powstał, machinalnie poprawiając krój ciemnej szaty; uważne spojrzenie zwróciło się w stronę drzwi, a za nim podążyły jego kroki.
Z daleka skinął nieznacznie nadchodzącej sylwetce. — Panno Forsythio, dzień dobry — przywitał się z nią, gdy znalazła się wystarczająco blisko, by usłyszeć jego głos. — Wypada mi powiedzieć: miło Panią poznać, chociaż – jak zdążyliśmy ustalić – nie jest to pierwszy raz, gdy się widzimy. Powiem więc, miło Panią znów widzieć — dodał, manewrując między znaczeniami, by ukryć niepewność prawidłowego postępowania wobec przyjaciółki swojej siostry. Jego wargi przybrały cień uśmiechu, podczas gdy spojrzenie rozproszyło się po pomieszczeniu. — Czy coś podać do picia? — zapytał jeszcze, korzystając z faktu, że skrzat wciąż dreptał w progu komnaty. Zanim zdążył jednak poznać odpowiedź, głuche gruchnięcie przeszyło powietrze za Maczkiem, przyciągając spojrzenia wszystkich tu obecnych.
| na potrzeby wątku 100g daktyli z zapasów
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Charon Burke dnia 18.03.21 11:28, w całości zmieniany 1 raz
Trzynaście minut dzieliło ją od drzwi Durham, gdy trzask teleportacji spłoszył ptactwo z okolicznych drzew. Najwyraźniej źle skonkretyzowała miejsce w myślach i czekał ją chwilowy spacer, który właściwie przyjęła z uśmiechem w duchu. W torbie niosła ze sobą kilka ksiąg, które pożyczyła parę tygodni temu od lady Primrose i korzystając z okazji odwiedzenia Durham, postanowiła wreszcie je zwrócić. Czy były jej przydatne? Cóż, z pewnością udało jej się pojąć teorię oklumencji, spojrzeć na nią z innej perspektywy, lecz była to umiejętność, która po prostu nie przychodziła jej, aż tak łatwo, jak sądziła. Odcięcie umysłu od emocji było wszak tym, czego od niej od zawsze wymagano, zmuszała się do tego wielokrotnie i dopiero teraz zaczynała pojmować, że jeśli nie udało jej się pojąć tego przez tak wiele lat, miała straszliwie nikłe szanse na zrobienie tego w ciągu paru miesięcy. I nie miała nauczyciela, któremu byłaby w stanie zaufać, aby spróbować przetestować zamykanie umysłu w praktyce. Nie życzyła sobie w głowie nikogo, kto żył i świadczył posługę tym, którzy byli zdeprawowani. Gdyby tylko wypłynęło, co tak naprawdę sądziła… mógłby to być koniec wszystkiego, do czego próbowała dążyć, a przecież chciała być przydatna na swojej pozycji. Musiała jedynie dobrze grać, zachowywać się tak, jak wcześniej – zaledwie baczniej słuchając, zdając pytania, które pomogłyby jej dowiedzieć się więcej. Ostrożność! To ona musiała jej przeświecać, więc z całą świadomością, nosiła przy sobie wężowe usta oraz fides, tak na wszelki wypadek. Każdy kolejny dzień, przybliżał ją do swoistej stabilizacji i ugruntowania pewnych przekonań, które niegdyś błyszczały niczym słońce, przebijające się przez ciemne zasłony mroku jej rodziny, lecz teraz wreszcie je odsłoniła, aby stanąć w cieple, tego, w co wierzyła. Mając to na uwadze, zastukała w ciężkie drzwi kołatką, oczekując na powitanie przez służbę. Nic nie jeść. Nic nie pić. Nie wiadomo co mogą mi podać… Miała być to praca, jak każda inna – tłumaczenie flamandzkich tekstów, nic wielkiego. Odskocznia od tego co zwykle pałętało się po jej myśli – magiczne stworzenia. Historia magii również nie była jej obca, lecz miała nadzieję, że na jej oczach nie dojdzie do żadnego fałszerstwa na rzecz chorej ideologii. Właściwie to historia była czymś, przez co miała resztki dumy dla własnego nazwiska – och, jaką oni mieli piękną historię. Być może nie taką, która sięgała dalekich korzeni odległych, pogańskich ludów, jednak sama finezja wplecionego niderlandzkiego malarstwa, dawała Forsythii poczucie, że właściwie to posiada piękne korzenie. Wybitni artyści, politycy, a nawet magizoolog, który był przodownikiem ścieżki panny Crabbe, gdyby nie on, najpewniej nikt nigdy nie spojrzałby poważniej na jej zainteresowania. Westchnęła ciężko, oczekując nadal służby, a potem zdała sobie sprawę, że chyba nie chciałaby dziś rozmawiać o swojej rodzinie – nuta nostalgii zakłuła jej serce, a po wnętrzu nosa przebiegł dziwny dreszcz, który zeszklił ciemne spojrzenie. Nie było mowy o cofaniu, zresztą nie była osobą, która wraca z podkulonym ogonem. Postawiła już pierwszy krok na zdradzieckiej ścieżce, mając świadomość, że pozostanie sama. A kiedy właściwie nie była? Była tylko ona i Perseus, a od kiedy go nie ma… – Dzień dobry – uśmiechnęła się do skrzata, zupełnie, jak gdyby chwilę temu nie trapiły ją okrutne myśli. Powolnym krokiem ruszyła za znanym jej Maczkiem. Była tu mile widziana. Rozbiegane myśli skupiły się na przybranej masce, jaka zatańczyła na jej licu. Parszywa maska uśmiechu i całkowitej ministerialnej uprzejmości, doskonale czytająca uczucia innych, śledząca to co chcieli widzieć. I nawet nie potrzebowała grać, mogła po prostu dać się ponieść złudnemu uczuciu, że przebywa z kimś innym. Przecież nie kłamała, po prostu nie mówiła pełnej prawdy. Dopiero dziwne chrobotanie na korytarzu wydało jej się czymś znajomym – zwierzęcym. Mimowolnie próbowała namierzyć dźwięk, lecz bezcelowo, zresztą była już niemal przy swoim dzisiejszym pracodawcy. Zgrabnym i miękkim krokiem, zupełnie pozbawionym trosk czy skrępowania kroczyła przez Durham – nie pierwszy raz, ale może ostatni? Kiwnęła głową dokładnie w tym samym momencie, gdy zrobił to lord, lecz to on jako pierwszy się odezwał. – Lordzie Burke – zaczęła dosyć oficjalnie. – Dzień dobry – lecz powitanie było mniej urzędnicze, a bardziej… domowe? Przyjemne, jakby witała się z przyjacielem. – Pana również, sir – odpowiedziała po jego krótkim wstępie. Nic nie jeść. Nic nie pić. – Nie, dziękuję – uśmiechnęła się przyjemnie i delikatnie, przez dłuższą chwilę zatrzymując ciemne tęczówki w korzennej barwie jego oczu, aby spróbować wybadać sposób jego zachowania. Dokładnie tak, jakby chciała stać się lustrzanym odbiciem, zaś on stanowił okaz nowego stworzenia do obserwacji. W końcu opuściła labirynt jego osobowości na rzecz zerknięcia w kierunku uroczego skrzata. – Drogi Maczku, czy mógłbyś odnieść te księgi do komnaty Prim? – zapytała, a potem wręczyła skrzatowi księgi. Mógł je równie dobrze zostawić w bibliotece, lecz na szczycie sterty widniała również drobny liścik z podziękowaniami. Odprowadziła skrzata spojrzeniem, a gdy drzwi się za nim zamknęły, panna Crabbe przybrała neutralny wyraz twarzy. – Od czego zaczynamy, lordzie Burke? – zapytała, splatając dłonie przed sobą w iście szlacheckim geście. Nie będzie się panoszyć, ani rzucać na rozłożone dokumenty. Prowadź mnie Charonie i pozwól mi patrzeć zza twego ramienia. Oczekiwała wdrożenie w sytuację w to co miała przetłumaczyć – bez tego właściwie niewiele mogła, lecz nie rozglądała się po pomieszczeniu, a utkwiła spojrzenie w mężczyźnie, dokładnie zapamiętując jego mimikę i ruchy. Uczyła się go, aby wiedzieć, gdzie należało postawić granicę.
| ekwipunek (tak na wszelki wypadek): różdżka, letnie wino, fides.
| ekwipunek (tak na wszelki wypadek): różdżka, letnie wino, fides.
[02.11]
Krople deszczu wybijały miarowy rytm, wściekle odbijając się od gładkiej powierzchni szkła, aby później leniwie już spłynąć po policzku Adeline, odbijającym się w oknie. Stojąc w oknie, nieruchomo i z maską stoickiego spokoju na twarzy przypominała jedną z greckich rzeźb. Zupełnie, jakby jej twarz była dziełem wprawnej ręki artysty, wykutym w marmurze. Chociaż posiadała miękkość i delikatność ludzkiej twarzy, jej rysy zastygły w bezruchu. Jedynie oczy o barwie zamrożonych jezior zdawały się odbijać wszelkie myśli kłębiących się w jej głowie, myśli, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, tańcząc frywolnie na końcu języka. Obejmowała się ramionami, chcąc na nich przytrzymać materiał obszernego szala, który zapewniał jej namiastkę ciepła, wielkim salonie. Mimo iż był częścią reprezentatywną zamku, Adeline zdawało się, że Burke’owie omijają je szerokim łukiem. A może właśnie dlatego tak stronili od tego miejsca? Ona uwielbiała ten przepych, który paradoksalnie – jej zdaniem – odzwierciedlał mieszkańców Durham niemalże bezbłędnie. Utrzymany w ciemnych, rodowych barwach reprezentował przywiązanie do rodziny i wartości, które przyświecały rodowi od samych początków. I chociaż na pierwszy rzut oka główny salon wydawał się ponury, to Adele z każdą wizytą dostrzegała kolejny szczegół, ubogacający rozpościerający się przed nią obraz. Każdy z nich miał do zaoferowania bogatą osobowość i szlachetne serce. A tym właśnie emanowały te ściany, różnorodnością i szlachetnością, którą niezmiernie ceniła.
Mimo przyjemnie strzelającego ognia w kominku, który kazała rozpalić, dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, a ona jeszcze szczelniej owinęła się płaszczem. Chociaż nie zwykła stronić od towarzystwa, liczyła na chwilę wytchnienia, odpoczynku. Jedynie ona oraz subtelnie grająca w tle muzyka. Przecież nic się nie działo, prawda? Za murami zamku byli bezpieczni. Wiara w to stwierdzeni zaskoczyła samą Adeline. W takim razie skąd to poddenerwowanie? Skąd ten niepokój? A może jedynie zwyczajna troska. Plątanina niejasnych uczuć wkradała się w spojrzenie lodowatych oczu. Niewiedza i bezradność – mimo upływających zdecydowanie za szybko lat oraz doświadczenia, które ze sobą niosły, nie umiała sobie z nimi poradzić. A właśnie te uczucia towarzyszyły jej, gdy rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę jej męża, który z nie własnej woli został obarczony odpowiedzialnością nie tylko za nich – za swoją żonę i dzieci – ale za całą rodzinę. Mimo zbliżającego się chłodu, wojna rozgorzała na dobre, w takiej sytuacji potrzebowali stabilności. Tymczasem cokolwiek działo się z Edgarem w ostatnim czasie dalekim było do określenia jego zachowania jako stabilne. W dodatku patrzyła jak jakże korzystny układ z Carrowami rozpada się na jej oczach, szczególnie z – jak wierzyła sama Adeline – winy Aresa. Ten subiektywny osąd dodawał jeszcze zmartwień, ponieważ nowe troski nie sprawiły, że sprawy dnia codziennego odeszły w niepamięć.
Klatka piersiowa uniosła się nieco gwałtowniej – to był jedyny ruch, który wskazywał na to, że nie statua wyrzeźbiona z kamienia a kobieta stoi w oknie wyglądającym na ogrody. Czy jej zmartwienia były słuszne? A może w osądy Adeline wkradła się nutka niepotrzebnego melodramatyzmu? Z potoku własnych myśli wyrwało ją skrzypienie drzwi. Obróciła się przez ramię w kierunku stłumionych przez dywany kroków. Usta drgnęły, formując się w delikatny uśmiech. Nieco rozmyte, nieobecne spojrzenie nabierało ostrości, gdy skupiło swą uwagę na twarzy męża. – Edgarze – nie umiała wyzbyć się nutki zaskoczenia, która frywolnie zatańczyła między sylabami.
Adeline Burke
Zawód : Arystokratka
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
part of her mystery
is how she is calm
in the storm and
anxious in the quiet
is how she is calm
in the storm and
anxious in the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zmęczenie i przepracowanie wyraźnie odbijało się na twarzy Edgara. Wraz z tytułem nestora spadło na niego wiele obowiązków, które musiał pogodzić z pracą i działaniami wojennymi. W zaskakująco naturalny sposób wysunął się na głównego zarządcę rodzinnego sklepu, którym tak naprawdę nigdy nie chciał być. W młodości wyobrażał sobie, że całe swoje życie spędzi na dalekich podróżach z dala od arystokratycznego półświatka Wielkiej Brytanii, a z dnia na dzień stał się jedną z ważniejszych osób na arenie krajowej polityki. Przez ostatnie dwa lata jego życie weszło na tory, których nigdy się nie spodziewał. W dodatku zaostrzająca się wojna wymagała od niego coraz większej ilości pracy i planowania, a choć szala zwycięstwa wyraźnie przesuwała się na ich stronę, powodowało to większą desperację przeciwników i coraz konkretniejsze działania z ich strony. Obowiązków było mnóstwo, a doba wciąż miała dwadzieścia cztery godziny. To wszystko mogło być przytłaczające nawet dla zdrowego człowieka, a Edgar w ostatnich tygodniach był daleki od zdrowia. Gdyby tylko szwankowało jego ciało, dałby sobie z tym radę. Od dziecka cierpiał na dość bolesną chorobę genetyczną, która co prawda na co dzień nie dawała żadnych objawów, ale kiedy już atakowała to zwalała z nóg. Nie lubił tej ułomności swojego ciała, ale nauczył się z nią żyć. To, co go męczyło od końca września, było czymś zupełnie nowym. Edgar nie należał do ufnych ludzi, lubił mieć nad wszystkim kontrolę. Fakt, że tym razem szwankuje jego głowa, był nie do zniesienia. Szczególnie, że nigdy nie wiedział, kiedy to następuje.
Tak jak teraz. Szedł korytarzem w stronę swojego gabinetu, chcąc wysłać kilka listów w sprawie zbliżających się czystek. Jego ciężkie kroki odbijały się echem od ciemnych ścian, z których łypały na niego oczy przodków. Czasem miał ochotę zasłonić wszystkie portrety, by nie czuć na sobie ich oceniającego spojrzenia, ale ostatecznie dochodził do wniosku, że przecież to tylko obrazy, a nie faktyczne reinkarnacje jego wujów i pradziadów. Zerknął na kieszonkowy zegarek i przyspieszył kroku, bo czas go gonił. Był jeszcze dzisiaj umówiony na spotkanie w palarni, którego nie mógł sobie odpuścić. I wtedy poczuł, że rzeczywistość zaczyna nabierać innych kształtów. Szedł coraz wolniej, tracąc ostrość spojrzenia, aż w końcu stanął. Próbował chwycić się jakiejkolwiek myśli, dlaczego tutaj jest i co w zasadzie miał robić, ale nie potrafił. Rozejrzał się dookoła, ale nie było tutaj nic poza kilkoma obrazami na ścianach i zabytkowymi wazami na eleganckich podestach. Nic, co naprowadziłoby go na utracone przemyślenia. Przetarł oczy, czując jak nagle ogarnia go senność. Postąpił kilka niepewnych kroków do przodu, jakby wypił już dzisiaj za dużo whisky, choć nie zdążył wypić ani kropli. Złapał się framugi drzwi prowadzących do salonu, dopiero wtedy zauważając w środku kobiecą sylwetkę. Przyglądał jej się przez chwilę, nie odnajdując w jej rysach twarzy nic znajomego, choć przecież widywał ją niemalże każdego dnia od prawie dziesięciu lat. – Lynn? – Zapytał w końcu, puszczając się framugi. Przeszedł kilka kroków w jej stronę, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby i w nim znalazł się pierwszy raz. – Myślałem, że stronisz od takich miejsc – stwierdził, ogniskując na niej swoje spojrzenie. Dawno się nie widzieli. A może wcale nie tak dawno? Wzrok miał rozmyty, próbował siebie umiejscowić w jakimś konkretnym miejscu i konkretnym czasie.
Tak jak teraz. Szedł korytarzem w stronę swojego gabinetu, chcąc wysłać kilka listów w sprawie zbliżających się czystek. Jego ciężkie kroki odbijały się echem od ciemnych ścian, z których łypały na niego oczy przodków. Czasem miał ochotę zasłonić wszystkie portrety, by nie czuć na sobie ich oceniającego spojrzenia, ale ostatecznie dochodził do wniosku, że przecież to tylko obrazy, a nie faktyczne reinkarnacje jego wujów i pradziadów. Zerknął na kieszonkowy zegarek i przyspieszył kroku, bo czas go gonił. Był jeszcze dzisiaj umówiony na spotkanie w palarni, którego nie mógł sobie odpuścić. I wtedy poczuł, że rzeczywistość zaczyna nabierać innych kształtów. Szedł coraz wolniej, tracąc ostrość spojrzenia, aż w końcu stanął. Próbował chwycić się jakiejkolwiek myśli, dlaczego tutaj jest i co w zasadzie miał robić, ale nie potrafił. Rozejrzał się dookoła, ale nie było tutaj nic poza kilkoma obrazami na ścianach i zabytkowymi wazami na eleganckich podestach. Nic, co naprowadziłoby go na utracone przemyślenia. Przetarł oczy, czując jak nagle ogarnia go senność. Postąpił kilka niepewnych kroków do przodu, jakby wypił już dzisiaj za dużo whisky, choć nie zdążył wypić ani kropli. Złapał się framugi drzwi prowadzących do salonu, dopiero wtedy zauważając w środku kobiecą sylwetkę. Przyglądał jej się przez chwilę, nie odnajdując w jej rysach twarzy nic znajomego, choć przecież widywał ją niemalże każdego dnia od prawie dziesięciu lat. – Lynn? – Zapytał w końcu, puszczając się framugi. Przeszedł kilka kroków w jej stronę, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby i w nim znalazł się pierwszy raz. – Myślałem, że stronisz od takich miejsc – stwierdził, ogniskując na niej swoje spojrzenie. Dawno się nie widzieli. A może wcale nie tak dawno? Wzrok miał rozmyty, próbował siebie umiejscowić w jakimś konkretnym miejscu i konkretnym czasie.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główny salon
Szybka odpowiedź