Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Jezioro
Nie było sensu ukrywać, że miała tendencję do tkania wyobrażeń o świecie, którego nie znała. W jej głowie patrole realizowane przez Marcelle nie odbiegały daleko od tych opisywanych w sensacyjnych powieściach pełnych barwny, pełnych dynamicznych zwrotów akcji linijkach tekstów gdzie czy też podwórkowych zabaw w których to magiczny policjant ujmował krnąbrnych złodziei stając się tym samym głośnym bohaterem całego wzgórza rozpościerającego się hen daleko poza granice przydomowej werandy. W jej oczach Figg również była bohaterką tego typu. Jeszcze większą w chwili w której mało uczciwa codzienność zmuszała ją do bardziej niewdzięcznych i trudnych, służbowych wyborów. Niemożna było tego nie cenić.
Uśmiechnęła się zadzierając brodę do góry szczęśliwa, że duch przyjaciółki zyskał na sile. W końcu czekała ich cała noc atrakcji tych zaplanowanych i tych, które dopiero miały przyjść im do głowy. Obecnie bardzo mocno przemoczonej.
- Do niczego się nie przyznaję! - zapowiedziała robiąc minę cwanego, brudnego łachudry na którego spłynęła po chwili fala kary. Ta zapoczątkowała prawdziwą wodną wojnę. Nie obyło się bez zagorzałych zawołań mających pokrzepić ramiona do tworzenia jeszcze większych nawałnic mających przytłoczyć wroga. Piaszczyste dno o które zapierały się stopy uniosło się mącąc wodę. Skryte w dzikiej trawie druzgotki przyglądały się najpewniej w napięciu całemu wydarzeniu przechylającego się na korzyść funkcjonariuszki. Nic dziwnego - Figg posiadała niewyobrażalne pokłady kondycji. Shelly zaczęła szybko odczuwać, że słabnie. Uniki szły jej koszmarnie. Do tego zdążyła się opić już co najmniej szklankę zagajnikowej wody. Postanowiła zebrać więc całą energię którą posiadała i przelać ją na jeden atak. Wyjątkowo potężny i nieczysty. Tak - zamierzała zrobić to. Porucznik ku swojej trwodze mogła odczytać zamiar z jej twarzy gdy tylko wynurzyła głowę. Jej brązowe oczy aż krzyczały z przepełniającej je determinacji zaś napęczniałe od wezbranej wody poliki jak gdyby przesądzały o tym, że już za późno by się wycofać. Ile tylko miała siły to wychyliła się do przodu celując w posterunkową. Strumień wody zaczął przeszywać parne powietrze, a las jakby wstrzymał oddech. Uda się czy nie uda...?
|Rzut na splunięcie
angel heart | devil mind
Błyszczący, jasny pocisk z wody zmieszanej ze śliną Vane poszybował w stronę Figg, która akurat trzymała jej ramię pod wodą i odskoczyła momentalnie z toru lotu tejże przerażającej broni. Ta zaś, wiedziona siłą grawitacji powoli opadła znów na taflę wody. Świat wstrzymał na chwilę oddech, nawet ptak nie śmiał poderwać się z drzewa, gdy przezroczysty pocisk zmienił się w ledwie kilka małych bąbelków na wodzie...
Wzrok, który przyjaciółce posłała młoda Figg był nie do opisania złowrogi. - Ty... Ty łobuzie! - Nie było już taryfy ulgowej. Marcella postarała się, żeby Shelta nie opuściła jeziora bez dwóch kołtunów na grzywce, bo zrobiła jej największego czochrańca w życiu. Następnie dostała to, czego oczekiwała - potwierdzenie swojej wyższości w tej materii i obietnicę, że nigdy już nie będzie wypowiedziana przeciwko niej wojna!
Patrząc ukradkiem z uśmiechem na swoje arcydzieło na głowie Vane w końcu opuściła jezioro, zupełnie przemoczona i zadowolona z chwilowego ochłodzenia się w takich warunkach. Nie zwracając uwagi na stopy pokryte piaskiem, który chętnie przywierał do mokrej skóry, uwaliła się na kocu, żeby coś na chwilę dać sobie wygrzać się w ostatnich promieniach słońca tego dnia. Czuła się lepiej, weselej, bardziej zwycięsko. Po paru chwilach podniosła się i włożyła na siebie koszulkę, którą dzisiaj na sobie miała, nie przejmując się tym, że stała się cała mokra.
- Kto idzie po drewno? - spytała, przekręcając głowę na bok.
- Nie, nie...Marc, posłuchaj mnie, to nie musi się tak skończyć....Nieeee! - jęknęła rozpaczliwie w chwili w której pragnąca zemsty pani porucznik zrealizowała bez większego kłopotu karę dla zuchwałej pani naukowiec. Wywlekła się z jeziora z nietęgą miną czując, że w tym momencie to opiła się nie jedną, a już co najmniej dwiema szklankami jeziorkowej wody. Dwa majestatyczne kołtuny nasiąknięte wodą ciążyły jej na głowie nieprzyjemnie. Przystanęła na plaży, zgięła się i zaczęła wyciskać wodę z głowy trochę rozpaczając.
- Jak mi urwie głowę przy rozczarowywaniu tego to będziesz mieć mnie na sumieniu, Figg - zakomunikowała jej na wpół żartobliwie, na wpół ze skargą będąc jednak pewna, że nie będzie miała cierpliwości szarpać się z tym tak siłą własnych ramion i szczotką. Na razie się więc tego nie dotykała zostawiając na swojej już nieco osuszonej głowie kreatywną tragedię.
- No ja mogę skoro już się zadomowiłaś na kocu. Wyładuj torbę, jak się nudzisz. Mam tam co nieco, a i podrzuć mi różdżkę! - mruknęła bo może i tu nad jeziorkiem gdzie księżyc odbijał się od tafli było całkiem jasno to jednak bliżej lasu bez jakiegoś światła chodzenie po omacku mogłoby się skończyć tragicznie. W uszykowanej torbie nie znajdowało się nic wytwornego - trochę gruszek oraz jabłek do palenia nad ogniskiem. Naturalnie były również ziemniaczki, pieczywo i kawałek jakiegoś mięska. Sok dyniowy, jakieś dodatki pozamykane w słoiczkach oraz szkocka. Sama Shelty nie zniknęła na długo bo też się nie zapuszczała daleko. Zależało jej jedynie na znalezieniu garści suchych patyczków. Gdy wróciła do przyjaciółki część z nich za pomocą transmutacji przeobraziła pełnoprawne gabarytowo pieńki, dwa zaś rozciągnęła przeobrażając je w solidne kijki, a resztę zostawiła na rozpałkę układając je ze skupieniem w gniazdko na środku nieco pogłębionego piaszczystego podłoża. Chwilę później zaprószony płomyk coraz śmielej zaczynał wić się w ciemności.
- Yey! - mruknęła i od razu wyciągając łapkę w stronę Marcelli mając nadzieję, że ta wynagrodzi jej starania szklanką szkockiej wymieszanej z dyniowym sokiem. Była trochę mięczakiem i nie pijała na czysto mocniejszych alkoholi - zaraz znów zrobi się nam gorąco - poruszyła zabawnie brwiami. Siedziała tyłkiem na kocyku koło koleżanki. Stópki miała wyciągnięte przed siebie. Ocierała je o siebie strącając osuszający się przy bliskości z ogniem piasek - W ogóle propos gorąca to mi się przypomniało coś co muszę ci koniecznie opowiedzieć. Nie uwierzysz ale tak właściwie to kilka dni temu przydybali mnie aurorzy i robili przesłuchanie takie jak z jakiegoś kryminału - wyjawiła z ekscytacją oczekując reakcji przyjaciółki na tą w istocie gorącą wiadomość.
angel heart | devil mind
- Dobra, dobra, poradzę sobie. - powiedziała i zaczęła przygotowywać im ten mały piknik. Oddzielnie ułożyła owoce, na jakimś małym talerzyku zaś wszystko, co nie miało naturalnego opakowania w skórkę. Chociaż nie została sama na długo, zdążyła jeszcze pooglądać gwiazdy, które się nad nimi rozpościerały. Wypatrzyła gwiazdozbiór dominujący o tej porze roku - pannę z bukietem w rękach. Chwilę później Shelly wróciła do niej i mogły rozpalić ognisko. W końcu nastało ciepło i po parunastu minutach włosy panny Figg nawet zaczęły schnąć, ale w wersji zupełnie innej niż znali je wszyscy. Teraz były zupełnie proste, a zazwyczaj zakręcona grzywka otulała mocno jej czoło, nawet nieco wpadając do oczu.
Podała koleżance zrobiony już napój, gdy sama nalała sobie samej whiskey. Hej, nie będzie przecież rozrabiać najlepszego z trunków! Nawet jesli miało nawet nietrochę palić w gardło, trudno.
Odnalazła gdzieś wśród patyczków przyniesionych przez Shelly taki, na który nabić mogła jedno z jabłek i zaczęła powolnie ogrzewać je nad ogniem. Miała ochotę na przypiekane owoce, dawno nie miała okazji ich zjeść w takich spokojnych warunkach.
- Aurorzy? - spytała zaskoczona. - Oni bywają trochę spięci. U nas nadajemy im śmieszne przezwiska, żeby trochę rozluźnić atmosferę, ale i tak wszyscy stoją jak na baczność, kiedy któryś z nich tylko przechodzi obok. - Pokręciła lekko głową i westchnęła. Aurorzy, jednostka elitarna, gdy zaczęła pracować, policjanci ciągle gadali, że Ci uznawali się za lepszych od nich, co później dziewczyna sama zweryfikowała i właściwie nie była to prawda w przytłaczającej większości przypadków. Całkiem nieźle jej się pracowało z nimi, kiedy miała do tego okazję. - Coś odwaliła znowu? - spytała. Wiedziała, że nie przesłuchiwaliby jej bez powodu.
- Ten faktycznie był jakiś cały sztywny. Od samego patrzenia na niego dostawałam bóli w mięśniach. Ale może to kwestia za ciasnego munduru - zamyśliła się nie będąc mimo wszystko co do tego pewna - Miał chyba z takie ręce w obwodzie o tu... - miała na myśli oczywiście biceps i by zobrazować ich wielkość połączyła palce wskazujące i kciuki obu dłoni tworząc okrąg, który po chwile na myśli powiększyła poprzez zwiększenie odległości między palcami - Myślisz, że każą im nosić różdżki z czegoś dziwnego, czy co? - podpytała przyjaciółkę, która przecież dzieliła z nimi Departament i musiała znać więcej tajemnic. A co do tego czy coś odwaliła to wydęła dolną wargę w urażeniu.
- No wiesz co... - wywróciła oczami upijając swojego drinka - Testowałam sobie świstoklika, który zamiast na moście miłości w Londynie wypluł mnie tak trzydzieści mil wcześniej nad jakimś lasem. Nad głową aurora. Kilka metrów nad ziemią. Serce mi stanęło tak trochę. Potem już tak kompletnie po tym, jak udało mi się wylądować i zrobiłam tą anomalie z czarnomagicznymi wężami przy lumosie - ściągnęła ku sobie brwi, jak wspominała tamtą chwilę myśląc sobie, że gorzej być nie morze - Wzięli mnie na wyjaśnienie się i szczęśliwie jednak wszyscy zgodnie doszliśmy do wniosku, że niczego z tego o co mnie obwiniali nie mogłam zrobić specjalnie - rozłożyła ręce by podkreślić to piękno w dojściu do wspólnego wniosku - Do tej pory mnie jednak gryzie to w jaki sposób mi przerwało świstoklika w taki sposób. Nawet biorąc pod uwagę ustalone szerokości geograficzne powinnam jak już pojawić się przy ziemi... - zamarudziła, przekrzywiając głowę trochę w bok, a nadziane przez siebie jabłko wpychając pod żywy płomień ogniska.
angel heart | devil mind
- Myślisz, że każą im nosić takie za ciasne cichy do roboty, żeby przypadkiem nie poczuli się komfortowo? Tak trochę wyglądają. - powiedziała, w sumie kompletnym żartem, ale teoria była niezła. Biuro jednak ściśle pilnowało swoich tajemnic, podobnie jak policja głównie ze względu na lekkie spięcie na płaszczyźnie jednostka-ministerstwo. Policja zawsze bardziej się słuchała i dostawała od góry więcej profitów, a Biuro, cóż... Stawało się to rzadziej, chcieli być bardziej niezależni. - Ta, z całych rogów buchorożca, żeby uciskały ich w tyłek. - Parsknęła śmiechem tak ciepłym jak to tylko było możliwe. Ale była dumna ze swojego żartu, to się aż nie dzieje!
Skrzywiła się jednak lekko, gdy Shelly wspomniała o takim wypadku. Dobrze, że jej nie rozszczepiło, bo wtedy dopiero byłby przypał. Testowanie świstoklików, kiedy wokół szalały anomalie nie było najbardziej bezpiecznym zajęciem, a Marcy się zwyczajnie martwiła, bo rozszczepienie to gorsza zabawa niż wielki kołtun na włosach.
- I spadłaś mu z nieba? O ła, masz dopiero szczęście. W sumie nie dziwię się, że nabrali podejrzeń, jak zaczarowałaś anomalią z wężami! Średnio lubimy węże w PP. - mruknęła, mając oczywiście na myśli departament przestrzegania prawa. Ponownie łyknęła nieco ze swojej szklanki po czym podsunęła jabłuszko bliżej siebie, żeby choć na chwilę ostygło. - Było przyjść do mnie, nakrzyczałabym na nich. - Mruknęła pod nosem, chociaż wiedziała, że to kompletnie by nie wyszło, gdyby wbiła z buta i stwierdziła, że nie mogą kogoś przesłuchać, bo to jej psiapsi. Głupie, nie? - Z ciekawości, znasz jego nazwisko? - W sumie od tego też zależałaby siła akcji. Niektórych mogłaby przekonać wstawieniem się.
- Bardziej wydaje mi się, że są to przeważnie kawalerowie i tu jest haczyk właśnie. Bo...proszę cię, widziałaś kiedyś mężczyznę, który dobrowolnie wybrałby się do krawca? Bez swojej kobiety? Założę się, że część z nich nosi ciągle te same szaty w których byli na inauguracji zakończenia Hogwartu - zaśmiała się zdając sobie sprawę, że jednym z przykładów takiego mężczyzny był jej starszy brat - Niepokojące jest jednak tak, że puchną - ściągnęła ku sobie brwi w naukowym zamyśleniu. Upiła nieco dyniowego drinka, który w drugiej chwili niespodziewanie wyszedł jej nosem tuż po rogatym komentarzu posterunkowej. Aż jej oczy się załzawiły!
- Figg! - burknęła, lecz w głosie dźwięczało mocniej rozbawienie niż jakakolwiek uwaga. Nawet kiedy przecierała nietypowy krwotok z pod nosa, którym pokręciła by w następnej chwili podzielić się z przyjaciółka niezapomnianą historią tego miesiąca. Właściwie poprzedniego, lecz wciąż wyjątkowo żywą.
- Yup. Z samiutkiej góry. Można śmiało podpowiedzieć, że byłam tego wieczoru ich gwiazdą - wystawiła język i przewróciła oczkami chociaż z drugiej strony ciekawe, czy któryś zdążył pomyśleć życzenie? - Pokoik w którym mnie ugościli cierpiał na brak klamek - mruknęła patrząc jak nadziany na kijek owoc trawi ogień zmieniając przekąskę w czarną kuleczkę - Skamander. Samuel Skamander który lubi zaczynać od wyjaśnień - starała się przedrzeźniającym tonem sparafrazować jego wypowiedź. Nie miała jednak głosu wystarczająco niskiego, czy też zdartego krzykliwymi inkantacjami oraz papierosami - Najwyraźniej pogoń za magicznymi stworzeniami to dla nich za mało - uniosła wyżej brew kojarząc nazwisko ze słynnym magicznym badaczem fauny. Następnie zbliżyła kijek z owocem i dmuchnięciem zgasiła tańczący na gałązce płomyk. Ten wieczór był idealny.
|zt x2
angel heart | devil mind
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A pośrodku niewielkiej łodzi, a postać B tuż... obok łodzi, z pluskiem wpadając do lodowatej wody; szczęśliwie bliskość wioseł pozwoli jej szybko wydrapać się na pokład - nawet, jeśli postać nie potrafi pływać.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Jednak kiedy tak wpatrywaliście się w swoje oczy, świat wbrew pozorom wcale się nie zatrzymał. Coś - a może ktoś, najpewniej niesforny skrzat - wykradł wiosła, niepostrzeżenie znikając razem z nimi. Łódź dryfowała - nie mieliście możliwości, żeby ją odpowiednio ukierunkować. Dopiero nad ranem wiatr zepchnie ją na mieliznę. W łodzi nie byliście sami, na ławeczce siedział zamyślony duch wpatrzony w morską toń. Kiedy dostrzegł was dwoje, spojrzał na was bez zrozumienia, aż w końcu wzruszył ramionami, zamarudził pod nosem:
- Dobra, dobra... już idę, już idę - I wysiadł z łodzi, odchodząc ponad taflą jeziora w swoją stronę. W łodzi leżał koc, który mógł pozwolić się ogrzać po kąpieli w jeziorze. I nic nadto.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
W pierwszej chwili, irracjonalnie, przeraziła się, że to pasek peniuaru okazał się za ciasny - bo tak gwałtownie przytyła po zjedzeniu kawałka ciasta. Szczęśliwie, nic złego nie działo się z filigranową figurą, za to z całym światem dookoła: niestety tak. Sypialnia lady Malfoy zawirowała, uszy wypełniło głośne pyknięcie, a kiedy wystraszona otworzyła oczy po raz kolejny, znajdowała się daleko poza bezpiecznymi murami Wilton. Zniknął mięciutki dywanik, ciepło bijące od kominka, cień rzucany przez baldachim łoża, a zamiast tego Cordelię otaczała...woda. Zmaterializowała się pośrodku jeziora, pośrodku łodzi, na dno której opadła w półsiedzącej pozycji, boleśnie tłukąc pośladki. Pisnęła, raczej z szoku niż przerażenia, po czym uniosła się na tyle, by wystawić - niestety rozczochraną podróżą - srebrzystą głowę ponad burtę i zorientować się w sytuacji. Serce biło głośno, panicznie, prawie dławiła się tym lękiem, lecz ten trwał zaledwie kilka sekund, zastąpiony sercowym galopem innego rodzaju. W toni wody spostrzegła bowiem szamoczącą się sylwetkę, zarys kogoś, kto w promieniach zachodzącego słońca jawił się niczym laureat nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu Czarownicy. Cordelia zamarła, mrugając gwałtownie, odurzona tym wspaniałym widokiem (oraz mieszanką amortencyjnych zapachów), zdezorientowana i poruszona.
A później - z jej ust wydobyło się ciche zawołanie. - Ahoj? - prawie pisnęła z przejęcia, bo jak inaczej mogła się zwrócić do kogoś, kto znajdował się w wodzie? Przez sekundę rozum nakazał ucieczkę, wszak mógł być to jakiś pirat, upadły żeglarz, syren albo nie daj Merlinie szlam, lecz miłość szybko stłumiła niepokój, pozostawiając Cordelię otumanioną nagłym zakochaniem.
I zanim zdążę o czymkolwiek pomyśleć, ląduję cały w lodowatej wodzie. Ciało przeszywa nieprzyjemny dreszcz; dobrze, że umiem pływać, a tuż obok dryfuje niewielka łódka. Łapię się wiosła, by nie opaść na dno, po czym wspinam na burtę, z niejaki trudem gramoląc z jeziora. Zdążyłem łyknąć potężny haust wody, ale w aktualnej sytuacji bardziej martwi mnie chłód telepiący całym ciałem, niż wilgotne płuca. To się wykaszle, bo i doświadczam nagłego ataku kaszlu jak tylko opadnę na deski malutkiego pokładu; pluję i charczę przez krótką chwilę, łapczywie łapiąc powietrze - O ch - uj tu chodzi, ciśnie mi się na usta, ale zanim zdążę wypowiedzieć cokolwiek więcej dociera do mnie, że nie jestem tutaj sam. Towarzyszy mi najprawdziwszy anioł odziany jeno w delikatne pasma jedwabiów; filigranowa, krucha sylwetka najpiękniejszej istoty jaką w życiu widziałem - prawie białe, lśniące włosy otaczają jej delikatną buzię, a moje spojrzenie krzyżuje się z jej błękitnymi ślepiami, mógłbym w nich utonąć i choć zdawały się chłodniejsze niż ta woda, w której przyszło mi się dzisiaj zanurzyć - wiem, że bym nie żałował, właściwie to byłaby czysta przyjemność. Na moment robi mi się gorąco, nagłe uczucia rozpływają się ciepłą falą od serca i zalewają inne trzewia. Znam to, to miłość, która spada na mnie jak grom z nieba. Nieważne jak tu trafiłem, chcę zostać na całą wieczność, byle z nią, byle obok - O-och - brakuje mi języka w gębie, więc przełykam głośno ślinę, powoli podnosząc się na rękach - Kim jesteś? - zdradź mi swoje imię, bo pewnie jest tak samo słodkie jak i ta nieziemsko urocza powłoka.
Cordelia wpatrywała się w nieznajomego mężczyznę jak zaczarowana, całkowicie ignorując absurd sytuacji oraz głośne podszepty zdrowego rozsądku. Nie posiadała go zbyt wiele, ale nawet wychowana pod kloszem księżniczka wiedziała, że nagłe teleportowanie się w nieznane miejsce, wieczorem, bez przyzwoitki oraz zastępu służek – do tego w czasie tej całej głupiej wojny – oznaczało znalezienie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Żadne sensowne argumenty ani nawet instynkt samozachowawczy nie były w stanie zwyciężyć siły prawdziwej miłości, jaka zalała ciało panienki Malfoy falą gorąca. Od bosych stóp, odzianych jedynie w puchate, przyozdobione pomponami bamboszki, przez zakryte jedwabnym, różowym szlafroczkiem ciało, po rozczesane (ale już rozczochrane gwałtowną podróżą) srebrzyste końce włosów. Westchnęła z zachwytu, gdy mężczyzna z jej snów wykazał się niesamowitą siłą fizyczną, tak zgrabnie wdrapując się na pokład łódeczki, a potem – kiedy rozczulająco charczał, jak słodziutki wodny piesek wyrzucony na brzeg. Nawet, gdyby po marynarsku, intencjonalnie splunął, zachwycałaby się pewnie ułożeniem warg w idealne o.
Miłość odebrała Cordelii dech, ale co ważniejsze i bardziej niespotykane – także umiejętność mówienia. Przynajmniej początkowo; wpatrywała się po prostu w przemoczonego mężczyznę siedzącego naprzeciwko jak zaczarowana, z nieco przygłupim, narkotycznym uśmiechem, nie mogąc otrząsnąć się z piorunującego wrażenia, jakie zrobiło na niej pobrudzone ubranie, dziwaczne szalone włosy, inspirująco haczykowaty nos i te oczy, znów nadające mu wyglądu smutnego pieseczka. Najchętniej podrapałaby go za uszkiem jak tego rasowego czworonoga, którego dostała ostatnio lady Nott, ale wychowanie nie pozwalało choćby musnąć mokrej dłoni ukochanego opuszkiem palca. Zawstydziła się pod jego intensywnym spojrzeniem i uniosła rękę, przesłaniając twarz szerszym rękawem szlafroka; zerkała na niego jednak stale zza drogiego materiału, speszona, zdezorientowana i rozkochana. Nie na tyle jednak, by całkiem zatracić swój charakter.
- Jak to kim jestem, głuptasku – odparła rozczulona jego niewiedzą i jednocześnie zmartwiona, że wygląda tak źle, że nie mogła być rozpoznana. Drugą ręką nerwowo poprawiła włosy i grzywkę, przejęta prezencją. Co, jeśli mu się nie spodoba? – Jestem Cordelia Armanda Malfoy, córka Cronusa Malfoya, siostra Abraxasa Malfoya, wnuczka Septimusa Malfoya i potomkini potężnych czarodziejów oraz czarownic rządzących Wiltshire – zadeklamowała z dumą, odruchowo prostując się na dnie chybotliwej łódeczki i spoglądając dumnie w dal, roztaczając wokół siebie aurę uroczej megalomanii. Zatrzepotała rzęsami, łaskawie powracając wzrokiem do tego prześlicznego mężczyzny, który patrzył na nią tak, że aż zadrżała. – A ty, drogi panie? Zdradzisz mi swe imię?- zapytała, choć wiedziała, że prawdziwa dama nie inicjowała konwersacji z byle kim, lecz na Merlina: jakże mogła się powstrzymać, skoro z każdą sekundą zakochiwała się w tym przemoczonym do suchej nitki rozbitku coraz bardziej?
'Kupidynek' :
A jeśli to był jej zaginiony brat, Lycus? Musiał interweniować, zanim wydarzy się nieszczęście.
- Panienko Cordelio! Panienko Cordelio - krzyknął od brzegu. - Już idę! - zawołał, jakby chciał ją zapewnić, przekonać może, że była bezpieczna. Nawet, jeśli nie miał jeszcze pomysłu, jak do niej dotrzeć. - Proszę uważać! - coś jej latało nad głową, widział dokładnie; wyciągnął zza pazuchy różdżkę, celując nią w dynię. - Bombarda! - Czymkolwiek to było, musiało zostać zniszczone; wziął różdżkę w zęby, po czym bohatersko wrzucił się w jeziorną toń i próbował przepłynąć do łodzi. Kiedy znalazł się już przy nich, dłońmi chwycił się za burty, podciągając się w górę - i zaglądając do środka. Wypluł z ust różdżkę, na pokład. - Panienko Cordelio, panienki ojciec szuka panienki po całym świecie. Musimy wracać!
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire