Wejście do Ministerstwa
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Wejście do Ministerstwa
Każdy czarodziej, mimo że bez problemu korzystający z magii, musi dostać się w jakiś sposób do pracy. Większość przenosi się za pomocą Sieci Fiuu wprost do Ministerstwa; szczególnie lubują się w tym spóźnialscy, jednak przez możliwość przeciążenia w godzinach szczytu - przed rozpoczęciem zmiany i po jej zakończeniu - część czarodziejów zmuszona jest korzystać z innych form wejścia. Najczęściej używają tego ukrytego pod postacią publicznych toalet na kilku ulicach, teleportując się w jego pobliże lub zażywając porannej dawki ruchu w postaci spaceru. Pomimo różnych lokalizacji 'toaletowych wejść' tworzą się niewielkie kolejki, co stanowi wprost idealną okazję do poznania nowych osób z innych departamentów, skomplementowania sukienki koleżanki, czy też krótką wymianę zdań z kolegą z przeciwnej strony korytarza. Po przejściu przez toalety trafia się do długiego korytarza, gdzie ochrona sprawdza różdżki pracownikom, przez co kolejka tylko się powiększa - dlatego oddając się w niej plotkom lepiej uważać, kogo ma się wokół siebie.
Ministerstwo Magii jest chronione potężnymi zaklęciami, uniemożliwiającymi bezpośrednią teleportację do jego wnętrza.
Ministerstwo Magii jest chronione potężnymi zaklęciami, uniemożliwiającymi bezpośrednią teleportację do jego wnętrza.
19 lutego
Raiden czekał przy wyjściu z Ministerstwa Magii i nucił pod nosem największy hit Sama i Dave'a Hold on I'm coming, który leciał z zachrypniętych głośników jego wysłużonego radia samochodowego. Zerknął na zegarek i z zadowoleniem stwierdził, że niedługo blondynka powinna pojawić się na ulicy. Godzina końca pracy większości pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów zbliżała się wielkimi krokami. A przynajmniej taką miał nadzieję. Raczej za bardzo jej się spodobał, żeby go wystawiła. Informacja, którą puścił, przekupując jednego pracownika z grona aurorów powinna się sprawdzić. Wiadomość o tym, że ktoś z ważnym donosem czeka przy wyjściu zwabiłby każdego. A na pewno kogoś ambitnego. Carter rzucił papierek od zjedzonego ciastka na siedzenie pasażera, ale zaraz przypomniał sobie, że nie będzie tu długo sam. Szybko wrzucił śmieć do schowka, a okruszki zrzucił na podłogę. Upewnił się czy jest w miarę czysto i kiwnął z zadowoleniem głową. Wyprostował się, a gdy jego spojrzenie spoczęło na punkcie, który obserwował wcześniej, z uśmiechem stwierdził, że znajoma sylwetka pojawiła się na chodniku. Blondynka najwidoczniej szukała kogoś spojrzeniem. Swojego informatora, a Carter nie miał zamiaru jej rozczarować. Raiden wysiadł i podszedł do niej od tyłu, zatrzymując się dwa metry dalej.
- Pani auror, zgłaszam informację zagrażającą istnieniu świata – mruknął, uśmiechając się szeroko. – Miło mi – dodał, dotykając ronda kapelusza i delikatnie skinąwszy jej głową.
Raiden czekał przy wyjściu z Ministerstwa Magii i nucił pod nosem największy hit Sama i Dave'a Hold on I'm coming, który leciał z zachrypniętych głośników jego wysłużonego radia samochodowego. Zerknął na zegarek i z zadowoleniem stwierdził, że niedługo blondynka powinna pojawić się na ulicy. Godzina końca pracy większości pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów zbliżała się wielkimi krokami. A przynajmniej taką miał nadzieję. Raczej za bardzo jej się spodobał, żeby go wystawiła. Informacja, którą puścił, przekupując jednego pracownika z grona aurorów powinna się sprawdzić. Wiadomość o tym, że ktoś z ważnym donosem czeka przy wyjściu zwabiłby każdego. A na pewno kogoś ambitnego. Carter rzucił papierek od zjedzonego ciastka na siedzenie pasażera, ale zaraz przypomniał sobie, że nie będzie tu długo sam. Szybko wrzucił śmieć do schowka, a okruszki zrzucił na podłogę. Upewnił się czy jest w miarę czysto i kiwnął z zadowoleniem głową. Wyprostował się, a gdy jego spojrzenie spoczęło na punkcie, który obserwował wcześniej, z uśmiechem stwierdził, że znajoma sylwetka pojawiła się na chodniku. Blondynka najwidoczniej szukała kogoś spojrzeniem. Swojego informatora, a Carter nie miał zamiaru jej rozczarować. Raiden wysiadł i podszedł do niej od tyłu, zatrzymując się dwa metry dalej.
- Pani auror, zgłaszam informację zagrażającą istnieniu świata – mruknął, uśmiechając się szeroko. – Miło mi – dodał, dotykając ronda kapelusza i delikatnie skinąwszy jej głową.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Gdyby nie to, że bardzo chciała się wykazać, nikt by jej siłą nie zmusił do wyjścia przed budynek do tego donosu. Dzień był długi i chłodny, a ona z ulgą zdjęła swoją szatę aurora i przebrała się w wygodne spodnie cygaretki w delikatną, ciemnoszarą kratkę i zgrabny sweterek w głębokim odcieniu czerwieni. Lubiła kolory, choć nie mogła z nimi przesadzać. Poprawiła włosy, przerzuciła przez ramię swoją pelerynę z godłem rodu na rękawie i ruszyła do wyjścia, a towarzyszył jej cichy stukot niskich obcasów jej sznurowanych, wygodnych butów. Czasami żałowała, że nie dało się chodzić do pracy w ładnym obuwiu, niestety praktyczność była tu najważniejsza. Pożegnała się z innymi aurorami i zamiast tak jak oni, od razu wskakiwać do kominka, zeszła po schodach do głównego wyjścia z budynku. Serdecznie gardziła tą formą opuszczania miejsca pracy. Kto to widział, spłukiwać się w toalecie. Było w tym jednak trochę racji, żaden mugol nie wpadłby na spuszczanie się w publicznej toalecie.
Wyszła z budynku i rozejrzała się w poszukiwaniu osoby, która ten donos miała jej zgłosić. Wolała nie być w skórze osobnika, który marnuje jej czas. Uśmiechnęła się jednak, na poły zirytowana, na poły rozbawiona, słysząc głos mężczyzny, z którym zawarła znajomość poprzedniego dnia.
- Cóż takiego zagraża temu światu? - spytała odwracając się i kręcąc głową z niedowierzaniem. Był trochę ciekawa, czy pan Carter, oprócz godzin jej pracy poznał też jej tożsamość. Sądziła raczej, że ta kwestia mogła go odstraszyć niźli zachęcić do kontynuowania znajomości. Szczerze mówiąc, dla niej mogło to być trochę niebezpieczne, jej matka mogła wpaść w szał słysząc jak córka zaprzepaszcza lata nauk i wpajania manier oraz zasad, spotykając się z kimś spoza elity.
Wyszła z budynku i rozejrzała się w poszukiwaniu osoby, która ten donos miała jej zgłosić. Wolała nie być w skórze osobnika, który marnuje jej czas. Uśmiechnęła się jednak, na poły zirytowana, na poły rozbawiona, słysząc głos mężczyzny, z którym zawarła znajomość poprzedniego dnia.
- Cóż takiego zagraża temu światu? - spytała odwracając się i kręcąc głową z niedowierzaniem. Był trochę ciekawa, czy pan Carter, oprócz godzin jej pracy poznał też jej tożsamość. Sądziła raczej, że ta kwestia mogła go odstraszyć niźli zachęcić do kontynuowania znajomości. Szczerze mówiąc, dla niej mogło to być trochę niebezpieczne, jej matka mogła wpaść w szał słysząc jak córka zaprzepaszcza lata nauk i wpajania manier oraz zasad, spotykając się z kimś spoza elity.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy wiedział z kim miał do czynienia? Raczej nie trzeba było być pracownikiem Wiedźmiej Straży, żeby poznać tożsamość jedynej kobiety aurora o wysokim urodzeniu. W dodatku wysokiej blondynki. Początkowo poczuł się wyjątkowo zbity z tropu. Artis Macmillan. Aż za dobrze znał to nazwisko z przeszłości jak i teraźniejszości. Jej krewny (kto wie - pewnie jakiś kuzyn, bo na pewno nie mąż) Miles był jedną z osób, których szczerze nienawidził. A naprawdę nie było to spore grono. Zaskoczyło go to, że ktoś spowinowacony z takim chamem, mógł przypominać spotkaną wcześniej blondynkę. Uszkodził Macmillana porządnie, gdy chodzili do Hogwartu, jednak on zadał mu o wiele poważniejszy cios. Jednak nie chciał o tym rozmyślać. A na pewno nie w chwili, w której patrzył na uśmiech na twarzy pięknej kobiety. Gdy skupiła na nim swój wzrok, znowu jej oczy błysnęły tą zadziornością co dzień wcześniej.
- Dowiesz się tego, ale musisz pojechać ze mną w jedno miejsce – odpowiedział na przekór, posyłając jej zawadiacki uśmiech. - Jednak decyzja czy galaktyka przetrwa zależy od tej decyzji, więc… Los wszechświata w twoich rękach. Co ty na to? – dodał, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na nią wyczekująco. Przeszedł do bezpośredniego kontaktu, pomijając zwroty grzecznościowe. Po otrzymaniu odpowiedzi rozluźnił się i wyciągnął dłoń w jej stronę. – Raiden Carter. Miło mi w końcu panią poznać. Możemy zaczynać?
Zerknął wymownie na samochód po drugiej stronie ulicy, a dopiero potem z powrotem na Artis. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że była krewną Milesa. Wolał o tym nie myśleć.
- Dowiesz się tego, ale musisz pojechać ze mną w jedno miejsce – odpowiedział na przekór, posyłając jej zawadiacki uśmiech. - Jednak decyzja czy galaktyka przetrwa zależy od tej decyzji, więc… Los wszechświata w twoich rękach. Co ty na to? – dodał, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na nią wyczekująco. Przeszedł do bezpośredniego kontaktu, pomijając zwroty grzecznościowe. Po otrzymaniu odpowiedzi rozluźnił się i wyciągnął dłoń w jej stronę. – Raiden Carter. Miło mi w końcu panią poznać. Możemy zaczynać?
Zerknął wymownie na samochód po drugiej stronie ulicy, a dopiero potem z powrotem na Artis. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że była krewną Milesa. Wolał o tym nie myśleć.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 09.08.16 11:44, w całości zmieniany 1 raz
Uniosła delikatnie jedną brew, ale minę miała poważną, choć oczy zdradzały rozbawienie. Bez problemu przełknęła też bezpośredniość mężczyzny, najwyraźniej wiele uchodziło mu na sucho.
- Nie wiem czy to odpowiednie dla damy, dawać się porwać nieznajomemu, w dodatku w imię ratowania świata. Muszę się zastanowić - teraz już pozwoliła rozbawionemu uśmiechowi wpłynąć na usta. Podparła się na biodrze jedną ręką, drugą przyłożyła do brody udając że się zastanawia. Oboje dobrze wiedzieli, że walka jest przegrana, a ona ostatnimi czasy wykazywała się wyjątkową lekkomyślnością. Wiedziała, że będzie musiała za to zapłacić. I to pewnie niedługo, jeśli prasa ich namierzy.
- Skoro jednak los całej galaktyki jest na szali, czemu nie? - przyjęła jego dłoń, a drugą ręką poprawiła blond włosy, jak zwykle ułożone w idealne, subtelne loki.
- Artis Macmillan, choć domyślam się, że wywiad już doniósł o tożsamości podejrzanej - zauważyła wtedy samochód na który wskazywał Raiden i jej mina zrobiła się nieco niepewna. Nie ufała mugolskim wynalazkom. Mało miała z nimi kontaktu. Choć jej rodzina była neutralnie nastawiona do mugoli i osób o brudnej krwi, bardziej polegało to na trzymaniu się od nich z daleka. Bardzo daleka. Odetchnęła jednak głęboko i postanowiła dać się ponieść przygodzie, emocjom i nowemu znajomemu, choć to mógł być poważny błąd.
- Jeśli przez Ciebie zginę, moja matka osobiście przyjdzie Ci urwać głowę i rzuci ją testralom na pożarcie - uprzedziła, a jej spojrzenie mówiło, że taka wizja mogła się naprawdę ziścić. Blair Macmillan była zdolna do takich rzeczy gdy chodziło o jej rodzinę.
Dziewczyna, choć wciąż z wahaniem, wsiadła do auta, a jej sztywna postawa mówiła wyraźnie, że to dla niej niecodzienna sytuacja. Usiłowała jednak wyjść z tego z honorem i zapewne sporą dawką humoru.
|ztx2
- Nie wiem czy to odpowiednie dla damy, dawać się porwać nieznajomemu, w dodatku w imię ratowania świata. Muszę się zastanowić - teraz już pozwoliła rozbawionemu uśmiechowi wpłynąć na usta. Podparła się na biodrze jedną ręką, drugą przyłożyła do brody udając że się zastanawia. Oboje dobrze wiedzieli, że walka jest przegrana, a ona ostatnimi czasy wykazywała się wyjątkową lekkomyślnością. Wiedziała, że będzie musiała za to zapłacić. I to pewnie niedługo, jeśli prasa ich namierzy.
- Skoro jednak los całej galaktyki jest na szali, czemu nie? - przyjęła jego dłoń, a drugą ręką poprawiła blond włosy, jak zwykle ułożone w idealne, subtelne loki.
- Artis Macmillan, choć domyślam się, że wywiad już doniósł o tożsamości podejrzanej - zauważyła wtedy samochód na który wskazywał Raiden i jej mina zrobiła się nieco niepewna. Nie ufała mugolskim wynalazkom. Mało miała z nimi kontaktu. Choć jej rodzina była neutralnie nastawiona do mugoli i osób o brudnej krwi, bardziej polegało to na trzymaniu się od nich z daleka. Bardzo daleka. Odetchnęła jednak głęboko i postanowiła dać się ponieść przygodzie, emocjom i nowemu znajomemu, choć to mógł być poważny błąd.
- Jeśli przez Ciebie zginę, moja matka osobiście przyjdzie Ci urwać głowę i rzuci ją testralom na pożarcie - uprzedziła, a jej spojrzenie mówiło, że taka wizja mogła się naprawdę ziścić. Blair Macmillan była zdolna do takich rzeczy gdy chodziło o jej rodzinę.
Dziewczyna, choć wciąż z wahaniem, wsiadła do auta, a jej sztywna postawa mówiła wyraźnie, że to dla niej niecodzienna sytuacja. Usiłowała jednak wyjść z tego z honorem i zapewne sporą dawką humoru.
|ztx2
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|10.03.1956r, 10.00
Nie chciała iść sama. Nie wiedziała, czemu, nie umiałaby tego uzasadnić, ale czułaby się źle. Dlatego cieszyła się, że o tym zamieszaniu nie usłyszała w samotności, a właśnie od Lionella, do którego przyszła w dniu wydania tego wydania Proroka. Umówili się więc, że spotkają się na miejscu.
Lily bała się, że to dopiero początek. Przerażały ją antymugolskie nastroje, jakich ostatnimi czasy było coraz więcej, przerażało ją, jak antymugolski robił się Prorok. Myślała o swojej rodzinie. I o wielu osobach ze szkoły, których przez długie lata bała się jako mugolak. Bała się chaosu, jaki nastąpiłby w jedną chwilę po ujawnieniu magicznego świata i nawet nie chciała wierzyć, że coś takiego jest brane przez kogokolwiek pod uwagę.
Stanęła niedaleko wejścia i przyglądała się ludziom, szukając między nimi znajomych twarzy. Pojawiły się niezłe tłumy. Kiedy wychwyciła między nimi Kruegera, podniosła się zaraz i ruszyła w jego stronę.
- Chciałabym czytać w myślach tych wszystkich ludzi. - powiedziała zamiast przywitania, ale uśmiechnęła się do niego blado. Nie wiele było trzeba, żeby się czegoś bała, więc nie dziwne, że i dzisiaj była jakby bledsza, jakby bardziej nerwowa, że już wymyślała najczarniejsze scenariusze. Że wmawiała sobie, że nie powinno jej tu być i, że szlachetnie urodzeni czarodzieje nie chcą tu takich, jak ona. Kiedy jedna rzecz stawała się straszna, jej głowa zaraz wytwarzała dziesięć kolejnych powodów do obaw.
- Niezły tłum swoją drogą. Pójdziemy potem na kawę?
Była wyraźnie niewyspana. Myślała w nocy o tym, co się dzieje i, co może się wydarzyć. Może i nie miała na to wielkiego wpływu, ale nie potrafiła powstrzymać się przed wymyślaniem czarnych scenariuszy. W ten oto sposób wstała o ósmej przespawszy może cztery godziny, stawiła się zgodnie z umową o dziesiątej pod fontanną i marzyła o solidnej porcji kofeiny.
Nie chciała iść sama. Nie wiedziała, czemu, nie umiałaby tego uzasadnić, ale czułaby się źle. Dlatego cieszyła się, że o tym zamieszaniu nie usłyszała w samotności, a właśnie od Lionella, do którego przyszła w dniu wydania tego wydania Proroka. Umówili się więc, że spotkają się na miejscu.
Lily bała się, że to dopiero początek. Przerażały ją antymugolskie nastroje, jakich ostatnimi czasy było coraz więcej, przerażało ją, jak antymugolski robił się Prorok. Myślała o swojej rodzinie. I o wielu osobach ze szkoły, których przez długie lata bała się jako mugolak. Bała się chaosu, jaki nastąpiłby w jedną chwilę po ujawnieniu magicznego świata i nawet nie chciała wierzyć, że coś takiego jest brane przez kogokolwiek pod uwagę.
Stanęła niedaleko wejścia i przyglądała się ludziom, szukając między nimi znajomych twarzy. Pojawiły się niezłe tłumy. Kiedy wychwyciła między nimi Kruegera, podniosła się zaraz i ruszyła w jego stronę.
- Chciałabym czytać w myślach tych wszystkich ludzi. - powiedziała zamiast przywitania, ale uśmiechnęła się do niego blado. Nie wiele było trzeba, żeby się czegoś bała, więc nie dziwne, że i dzisiaj była jakby bledsza, jakby bardziej nerwowa, że już wymyślała najczarniejsze scenariusze. Że wmawiała sobie, że nie powinno jej tu być i, że szlachetnie urodzeni czarodzieje nie chcą tu takich, jak ona. Kiedy jedna rzecz stawała się straszna, jej głowa zaraz wytwarzała dziesięć kolejnych powodów do obaw.
- Niezły tłum swoją drogą. Pójdziemy potem na kawę?
Była wyraźnie niewyspana. Myślała w nocy o tym, co się dzieje i, co może się wydarzyć. Może i nie miała na to wielkiego wpływu, ale nie potrafiła powstrzymać się przed wymyślaniem czarnych scenariuszy. W ten oto sposób wstała o ósmej przespawszy może cztery godziny, stawiła się zgodnie z umową o dziesiątej pod fontanną i marzyła o solidnej porcji kofeiny.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Tak ważne wydarzenie nie mogło go pominąć, za żadne skarby. Gdy więc usłyszał o referendum, decyzja zapadła błyskawicznie. Zjawi się w Ministerstwie i odda swój głos, tym bardziej, że nawet lubił bywać w tym miejscu, a nie miał zbyt wielu okazji.
Znalazł sobie nawet miłe towarzystwo na tę małą eskapadę, tylko problemem mogło być odnalezienie go teraz..
Ledwie jednak zdołał pomyśleć o tym, a przy jego boku już zjawiła się drobna, piegowata dziewczyna. Och, uwielbiał jej piegi! Aż nie sposób było nie uśmiechnąć się na widok tej uroczej buzi, co też zaraz zrobił.
- Nie, zapewniam Cię, że nie chciałabyś- odparł i krótko przytulił ją w ramach powitania. - Masz takie życzenia, jakby stresowało cię niewystarczająco wiele rzeczy.
Przyjrzał się jej z rozbawieniem, zauważając oznaki zmęczenia rysujące się na jej twarzy. Stawiałby na stres związany z tym całym zamieszaniem wokół sprawy mugoli.
W sumie, w tym jednym wypadku nie mógł się jej dziwić. Nastroje już od dawna były napięte i o ile cieszyło go, że Ministerstwo pyta jeszcze o coś swoich obywateli, martwił się nieco, że sprawy od jakiegoś czasu nabierają takiej radykalności. Nie zamierzał jednak tego okazywać. Nie teraz i nie przy Lily.
- Byłbym rozczarowany gdyby nie. Chociaż..- zamyślił się ma chwilę a dłoń odruchowo podążyła w kierunku jego bezcennej torby. - Mam lepszy pomysł, ale nie martw sie, nadal uwzględniam kawiarnie.
Mrugnął wesoło, po czym skinął głową w kierunku kolejek, aby i oni się ustawili, gdyż te nie skrócą się w najbliższym czasie. Nie, skoro co chwilę ktoś do nich dochodził.
- I jak tam? Ruszyłaś już na nowo ze swoimi występami?
Zapytał, kiedy w równym tempie zaczęli posuwać się do przodu.
Znalazł sobie nawet miłe towarzystwo na tę małą eskapadę, tylko problemem mogło być odnalezienie go teraz..
Ledwie jednak zdołał pomyśleć o tym, a przy jego boku już zjawiła się drobna, piegowata dziewczyna. Och, uwielbiał jej piegi! Aż nie sposób było nie uśmiechnąć się na widok tej uroczej buzi, co też zaraz zrobił.
- Nie, zapewniam Cię, że nie chciałabyś- odparł i krótko przytulił ją w ramach powitania. - Masz takie życzenia, jakby stresowało cię niewystarczająco wiele rzeczy.
Przyjrzał się jej z rozbawieniem, zauważając oznaki zmęczenia rysujące się na jej twarzy. Stawiałby na stres związany z tym całym zamieszaniem wokół sprawy mugoli.
W sumie, w tym jednym wypadku nie mógł się jej dziwić. Nastroje już od dawna były napięte i o ile cieszyło go, że Ministerstwo pyta jeszcze o coś swoich obywateli, martwił się nieco, że sprawy od jakiegoś czasu nabierają takiej radykalności. Nie zamierzał jednak tego okazywać. Nie teraz i nie przy Lily.
- Byłbym rozczarowany gdyby nie. Chociaż..- zamyślił się ma chwilę a dłoń odruchowo podążyła w kierunku jego bezcennej torby. - Mam lepszy pomysł, ale nie martw sie, nadal uwzględniam kawiarnie.
Mrugnął wesoło, po czym skinął głową w kierunku kolejek, aby i oni się ustawili, gdyż te nie skrócą się w najbliższym czasie. Nie, skoro co chwilę ktoś do nich dochodził.
- I jak tam? Ruszyłaś już na nowo ze swoimi występami?
Zapytał, kiedy w równym tempie zaczęli posuwać się do przodu.
Gość
Gość
- Moje wyobrażenia stresują mnie bardziej.
Zapewniła, ale też uśmiechnęła się lekko. Lubiła, kiedy w takich chwilach nie traktowano jej lęków zbyt poważnie, bo dzięki temu mogła myśleć, że nie ma poważnych powodów do lęku. A w tej chwili na prawdę chciała tak myśleć. Była pewna, że żaden mugolak nie zagłosuje za policją antymugolską, już sama nazwa brzmiała przerażająco, ale wśród czystokrwistych czarodziejów na pewno jest mnóstwo osób takich, jak Lionell.
- Ufam twojej kreatywności. Bylem dostała kofeinę. I coś słodkiego. - chociaż ciasteczko, może kremówką, torcik, cokolwiek. Tak w nagrodę za to, że odstała tutaj ile trzeba, bo w przeciwieństwie do Lionella nie lubiła tego miejsca.
- Tak. Już w lutym właściwie zaczęłam. Wśród studentów kilka pokazów, w parku, w kawiarenkach. Niedawno byłam też w zoo. Ale to takie małe występy, wstęp wolny, miejsca dobierane pod publikę, więc nie ma się też jak lepiej przygotować. Wiesz, człowieka tam nie przetniesz, nie powbijasz noży w skrzynię i nie sprawisz, żeby coś lub ktoś lewitował. Tylko karciane sztuczki, zgadywanki, znikające i zjawiające się przedmioty. Zgadywanie dat i cyfr robi wrażenie ostatnio.
Uśmiechnęła się lekko. Ostatnim razem tak długo zgadywała daty urodzenia młodocianych widzów, którzy co chwila się zgłaszali, że zaczynała się bać, że za chwilę starsza część publiki znajdzie jej wzór! Więc oczywiście stwierdziła, że wystarczy, tego jeszcze nie było, żeby dała się tak podejść.
Aż uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie. Bardzo lubiła stać na scenie. Albo nie na scenie, a po prostu przed publiką.
- Mogę na tobie potem trochę poćwiczyć. Zobaczymy, czy taki bystry z ciebie Krukon jak ci się wydaje. - dodała prowokacyjnie.
Zapewniła, ale też uśmiechnęła się lekko. Lubiła, kiedy w takich chwilach nie traktowano jej lęków zbyt poważnie, bo dzięki temu mogła myśleć, że nie ma poważnych powodów do lęku. A w tej chwili na prawdę chciała tak myśleć. Była pewna, że żaden mugolak nie zagłosuje za policją antymugolską, już sama nazwa brzmiała przerażająco, ale wśród czystokrwistych czarodziejów na pewno jest mnóstwo osób takich, jak Lionell.
- Ufam twojej kreatywności. Bylem dostała kofeinę. I coś słodkiego. - chociaż ciasteczko, może kremówką, torcik, cokolwiek. Tak w nagrodę za to, że odstała tutaj ile trzeba, bo w przeciwieństwie do Lionella nie lubiła tego miejsca.
- Tak. Już w lutym właściwie zaczęłam. Wśród studentów kilka pokazów, w parku, w kawiarenkach. Niedawno byłam też w zoo. Ale to takie małe występy, wstęp wolny, miejsca dobierane pod publikę, więc nie ma się też jak lepiej przygotować. Wiesz, człowieka tam nie przetniesz, nie powbijasz noży w skrzynię i nie sprawisz, żeby coś lub ktoś lewitował. Tylko karciane sztuczki, zgadywanki, znikające i zjawiające się przedmioty. Zgadywanie dat i cyfr robi wrażenie ostatnio.
Uśmiechnęła się lekko. Ostatnim razem tak długo zgadywała daty urodzenia młodocianych widzów, którzy co chwila się zgłaszali, że zaczynała się bać, że za chwilę starsza część publiki znajdzie jej wzór! Więc oczywiście stwierdziła, że wystarczy, tego jeszcze nie było, żeby dała się tak podejść.
Aż uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie. Bardzo lubiła stać na scenie. Albo nie na scenie, a po prostu przed publiką.
- Mogę na tobie potem trochę poćwiczyć. Zobaczymy, czy taki bystry z ciebie Krukon jak ci się wydaje. - dodała prowokacyjnie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Pokiwał głową, pamiętając, że nie jest na pozycji do oceniania kogokolwiek. Jednakże zawsze miał mieszane uczucia kiedy Lily odchodziła od prawdziwej magii na rzecz sztuczek. To było coś do dobrego dla mugoli, ale dla prawdziwej czarownicy?
Zadziwiające, że dorosłych zabawiały takie rzeczy, które dziecko z magicznej rodziny szybko by przejrzało, a jednocześnie smutne, bo w ich umysłach nigdy nie mogło się to stać prawdziwe.
- A masz zapatrywania na jakiś lokal?- spojrzał na towarzyszkę z nadzieją.- Absolutnie nie chcę krytykować tego co robisz, ale wiem, że stać cię na lepsze show.
Uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że nie urazi jej ta uwaga. Nasłuchała się już wystarczająco wielu obelg, za to czym się zajmuje.
Kolejka przed toaletą stawała się coraz krótsza. Zaraz miała nadejść ich kolej, na ten jakże oryginalny, sposób przedostania się na miejsce.
- Gdyby zniesiono prawo o tajności magii, mogłabyś używać prawdziwych czarów na swoich pokazach, obawiam się tylko, że wtedy oni nie mieli by już potrzeby chodzenia na podobne spektakle.
Zerknął na Lily. Cóż, nie wątpił, że ta zmiana wpłynęłaby na życie każdego, w mniejszym lub większym stopniu.
Zanim zdążył pociągnąć dalej temat, nadeszła kolej rudowłosej. Nie miała więc szansy zobaczyć jak kręci z niedowierzaniem głową i mamrocze do siebie.
- Taki bystry..? Jak mi się wydaje..? Pf.
Prychnął i po chwili także on zniknął za drzwiami kabiny.
|ztx2
Zadziwiające, że dorosłych zabawiały takie rzeczy, które dziecko z magicznej rodziny szybko by przejrzało, a jednocześnie smutne, bo w ich umysłach nigdy nie mogło się to stać prawdziwe.
- A masz zapatrywania na jakiś lokal?- spojrzał na towarzyszkę z nadzieją.- Absolutnie nie chcę krytykować tego co robisz, ale wiem, że stać cię na lepsze show.
Uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że nie urazi jej ta uwaga. Nasłuchała się już wystarczająco wielu obelg, za to czym się zajmuje.
Kolejka przed toaletą stawała się coraz krótsza. Zaraz miała nadejść ich kolej, na ten jakże oryginalny, sposób przedostania się na miejsce.
- Gdyby zniesiono prawo o tajności magii, mogłabyś używać prawdziwych czarów na swoich pokazach, obawiam się tylko, że wtedy oni nie mieli by już potrzeby chodzenia na podobne spektakle.
Zerknął na Lily. Cóż, nie wątpił, że ta zmiana wpłynęłaby na życie każdego, w mniejszym lub większym stopniu.
Zanim zdążył pociągnąć dalej temat, nadeszła kolej rudowłosej. Nie miała więc szansy zobaczyć jak kręci z niedowierzaniem głową i mamrocze do siebie.
- Taki bystry..? Jak mi się wydaje..? Pf.
Prychnął i po chwili także on zniknął za drzwiami kabiny.
|ztx2
Gość
Gość
| 10 marca, 11:34
— A jak wyjciemy, to dostane lizaka?
— Tak, jak wyjdziemy, to kupię ci lizaka.
— A pójciemy do...
— Alastor, lizak, plac zabaw i dom. Nie zahaczymy o cukiernię.
— Ale...!
Moje ciężkie westchnięcie ucięło protesty chłopca, który uznał chyba, że gdy mama już wzdycha, to nie ma sensu się z nią kłócić. Poprawiłam go więc na ramieniu, by mi się przypadkiem nie ześlizgnął - zwykle pewnie by szedł obok za rękę, ale przy wejściu do Ministerstwa, zwłaszcza w tak istotny dzień, zawsze było trochę ludzi, a wolałam nie zgubić dziecka. Jeszcze by mi go ktoś porwał!
Referendum - czy to jakiś synonim do farsy? Te rzesze sztywniaków w garniturach szytych na miarę naprawdę obchodzi zdanie swoich obywateli, yhm. Przecież tak czy inaczej w trakcie liczenia głosów zapewne wkradnie się jakiś malutki "błąd matematyczny", by wyszło na ich. To działo się zawsze: nagle okazywało się, że liczący głosy to skończone antytalenty i nie umieją odróżnić "TAK" od "NIE", że mają zespół Parkinsona i ich ręka, poruszająca się absolutnie niekontrolowanie, omyka im się i przez tak samo niekontrolowany przypadek dopisuje kilka zer tam, gdzie nie trzeba. W końcu pięć głosów czy pięć tysięcy, co za różnica? Przecież mama podczas lekcji rachowania mówiła, że jak się dodaje zero, to wynik jest wciąż ten sam, więc o co chodzi? Nie widzę problemu! A pan widzi problem? Nie, pan też nie widzi, czyli wszystko się zgadza!
Najchętniej nie brałabym udziału w tym groteskowym kabareciku, ale wiedziałam, czym się to skończy. Pal licho, gdyby chodziło tylko o mnie - ale nie mogłam narażać swojej rodziny. Więc poszłam. Z Alastorem, bo nie miał kto z nim zostać. A teraz stałam z dzieckiem na ramieniu, wśród innych ludzi, którzy przybyli oddać głos.
Przytuliłam do siebie Storka. Dobra, Tamuna, dasz radę. Nie stracisz cierpliwości.
— A jak wyjciemy, to dostane lizaka?
— Tak, jak wyjdziemy, to kupię ci lizaka.
— A pójciemy do...
— Alastor, lizak, plac zabaw i dom. Nie zahaczymy o cukiernię.
— Ale...!
Moje ciężkie westchnięcie ucięło protesty chłopca, który uznał chyba, że gdy mama już wzdycha, to nie ma sensu się z nią kłócić. Poprawiłam go więc na ramieniu, by mi się przypadkiem nie ześlizgnął - zwykle pewnie by szedł obok za rękę, ale przy wejściu do Ministerstwa, zwłaszcza w tak istotny dzień, zawsze było trochę ludzi, a wolałam nie zgubić dziecka. Jeszcze by mi go ktoś porwał!
Referendum - czy to jakiś synonim do farsy? Te rzesze sztywniaków w garniturach szytych na miarę naprawdę obchodzi zdanie swoich obywateli, yhm. Przecież tak czy inaczej w trakcie liczenia głosów zapewne wkradnie się jakiś malutki "błąd matematyczny", by wyszło na ich. To działo się zawsze: nagle okazywało się, że liczący głosy to skończone antytalenty i nie umieją odróżnić "TAK" od "NIE", że mają zespół Parkinsona i ich ręka, poruszająca się absolutnie niekontrolowanie, omyka im się i przez tak samo niekontrolowany przypadek dopisuje kilka zer tam, gdzie nie trzeba. W końcu pięć głosów czy pięć tysięcy, co za różnica? Przecież mama podczas lekcji rachowania mówiła, że jak się dodaje zero, to wynik jest wciąż ten sam, więc o co chodzi? Nie widzę problemu! A pan widzi problem? Nie, pan też nie widzi, czyli wszystko się zgadza!
Najchętniej nie brałabym udziału w tym groteskowym kabareciku, ale wiedziałam, czym się to skończy. Pal licho, gdyby chodziło tylko o mnie - ale nie mogłam narażać swojej rodziny. Więc poszłam. Z Alastorem, bo nie miał kto z nim zostać. A teraz stałam z dzieckiem na ramieniu, wśród innych ludzi, którzy przybyli oddać głos.
Przytuliłam do siebie Storka. Dobra, Tamuna, dasz radę. Nie stracisz cierpliwości.
Gość
Gość
Referendum. Kto to w ogóle wymyślił i - co równie ważne - co to głupie słowo oznaczało? Dla Benjamina brzmiało ono niezwykle kretyńsko, jak jakieś rumuńskie przekleństwo niższego kalibru albo kaszlnięcie wyjątkowo naprutego goblina, od wieków przesadzającego z zamiłowaniem do Diablego Ziela. O ministerialnym ogłoszeniu mówiło się jednak na tyle często i głośno, nawet w podłych zakamarkach Nokturnu, by Wright koniec końców doskonale zorientował się w temacie, wyrażając swoje wewnętrzne oburzenie. Wykorzystał do tego ostatnią dawkę Złotej Rybki, która niestety zadziałała równie ekstatycznie, co krótko. Miał nadzieję, że wspaniała faza utrzyma się do referendalnego poranka, ale zamiast tego pojawił się przed jednym z tajnych wejść do rządowego gmachu sponiewierany zarówno fizycznie jak i psychicznie. Złamany przez Matta - dzięki znajomościom w półświatku dowiedział się co nieco o agresywnym jegomościu - nos złożył sobie samodzielnie, ale dalej twarz brodacza prezentowała się niezbyt wyjściowo. Głębokie cienie pod oczami, zabarwiona fioletowymi siniakami skóra: jedynie gęste krzaczory brody łaskawie ukrywały resztę obitej mordki. Poza tym mało kto śmiał spojrzeć wysoko do góry: ludzie raczej umykali przed postawnym jegomościem, cierpliwie stojącym na końcu długiej kolejki, prowadzącej do stanowiska ochrony. Sprawdzano tam różdżki i wręczano karty - przynajmniej z tego co widział, próbując skoncentrować wzrok na czymś dalej. I na kimś dalej, bowiem kilkanaście stóp przed nim na ramieniu pewnej brunetki kołysał się niezwykle znajomy dzieciak. Niewiele myśląc, Ben wyminął grupkę oczekujących i znalazł się tuż przy Tamunie.
- Al, łapserdaku, jak ty wyrosłeś - wychrypiał na przywitanie, tarmosząc mięciutkie włoski berbecia. Uśmiechnął się do Tammy, starając się wyglądać jak najbardziej...normalnie. Jak dawny Ben, nie tak szczupły, nie tak pobity i nie tak zaniedbany, w poprzedzieranej skórzanej kurtce i zapadniętych w pobitą twarz mętnych oczach. Odchrząknął, znów prezentując zęby w wesołym uśmiechu. Sztucznym, lecz miał nadzieję, że pani Moody to kupi. - Jak ci się na razie podoba to demokratyczne przedstawienie? - spytał od razu niefrasobliwie, chcąc uniknąć niezbyt wygodnej wymiany zdań i pytań z serii co tam u ciebie. Nie chciał o tym mówić, dlatego z radością przyjął energiczną reakcję Alastorka. Uzyskując niewerbalną zgodę Tamuny, wziął szkraba na ręce. - Stęskniłeś się za wujkiem Benem, prawda? Następnym razem przyniosę ci świetny prezent. Będziesz zachwycony - wyszeptał poufałym tonem, wracając wspomnieniami do zabawkowej miotełki, ukrytej gdzieś pod stertą gratów, pustych butelek i wykorzystanych strzykawek. Uroczo.
- Al, łapserdaku, jak ty wyrosłeś - wychrypiał na przywitanie, tarmosząc mięciutkie włoski berbecia. Uśmiechnął się do Tammy, starając się wyglądać jak najbardziej...normalnie. Jak dawny Ben, nie tak szczupły, nie tak pobity i nie tak zaniedbany, w poprzedzieranej skórzanej kurtce i zapadniętych w pobitą twarz mętnych oczach. Odchrząknął, znów prezentując zęby w wesołym uśmiechu. Sztucznym, lecz miał nadzieję, że pani Moody to kupi. - Jak ci się na razie podoba to demokratyczne przedstawienie? - spytał od razu niefrasobliwie, chcąc uniknąć niezbyt wygodnej wymiany zdań i pytań z serii co tam u ciebie. Nie chciał o tym mówić, dlatego z radością przyjął energiczną reakcję Alastorka. Uzyskując niewerbalną zgodę Tamuny, wziął szkraba na ręce. - Stęskniłeś się za wujkiem Benem, prawda? Następnym razem przyniosę ci świetny prezent. Będziesz zachwycony - wyszeptał poufałym tonem, wracając wspomnieniami do zabawkowej miotełki, ukrytej gdzieś pod stertą gratów, pustych butelek i wykorzystanych strzykawek. Uroczo.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Benek wyglądał trochę jak trup, a trochę jak menel. To tak w wielkim skrócie: łaskawie nie będę wymieniać wszystkiego, co było nie tak z wyglądem ojca chrzestnego Alastora, coby jeszcze nie zdawać sobie mocniej sprawy z nienagannej-nie-do-końca prezencji Wrighta. Co ci się stało?, cisnęło mi się na język, ale ostatecznie tylko zacisnęłam wargi i starałam się nie wpatrywać zbyt intensywnie w straszącego fioletem siniaka na policzku. Nie było to zresztą jedyne znamię na twarzy mężczyzny - im dłużej patrzyłam, tym więcej ranek i lim odnajdywałam, tym bardziej krzywy wydawał mi się nos Jaimiego, wcześniej klasycznie prosty. To ostatnie akurat nie było zbyt widoczne - prawdopodobnie złożył go sobie zaklęciem - ale możliwe do dostrzeżenia. W dodatku wydawał się być jakiś taki zmęczony, wychudzony, zaniedbany, jakby psychicznie i fizycznie rozwałkowano go jak ciasto na chaczapuri.
Miałam obawy (to chyba zrozumiałe!) przed przekazaniem trzylatka w ręce wuja, ale koniec końców ostrożnie przekazałam Storka Benowi, mierząc go czujnym spojrzeniem. To był przecież Jaimie. Nie mógł zrobić krzywdy swojemu chrześniakowi, ale... ale powiedzmy, że jego poobijane lico nie przydawało mu wcale wyglądu kogoś, komu można cokolwiek powierzyć w opiekę. Nie w tym stanie.
Chłopiec roześmiał się wesoło, gdy wylądował w ramionach uwielbianego wujka. Ja nie podzielałam radości syna. Co cię przejechało? - pytanie wciąż aktualne. Założę się, że i bez legilimencji można było je odczytać z mojej twarzy, skupionej, poważnej i nie tak uśmiechniętej, jak zwykle.
— Present? Jaki present? — zainteresował się malec, wyraźnie ożywiony na wspomnienie podarunku od wujka.
— Referendum jest wspaniałe — skomentowałam bez większego zainteresowania, leniwie rozglądając się po otoczeniu. Nie mogłam przecież powiedzieć prawdy; ściany mają uszy. — A ty wyglądasz okropnie.
No, tłumacz się lepiej, Benek, tłumacz.
Miałam obawy (to chyba zrozumiałe!) przed przekazaniem trzylatka w ręce wuja, ale koniec końców ostrożnie przekazałam Storka Benowi, mierząc go czujnym spojrzeniem. To był przecież Jaimie. Nie mógł zrobić krzywdy swojemu chrześniakowi, ale... ale powiedzmy, że jego poobijane lico nie przydawało mu wcale wyglądu kogoś, komu można cokolwiek powierzyć w opiekę. Nie w tym stanie.
Chłopiec roześmiał się wesoło, gdy wylądował w ramionach uwielbianego wujka. Ja nie podzielałam radości syna. Co cię przejechało? - pytanie wciąż aktualne. Założę się, że i bez legilimencji można było je odczytać z mojej twarzy, skupionej, poważnej i nie tak uśmiechniętej, jak zwykle.
— Present? Jaki present? — zainteresował się malec, wyraźnie ożywiony na wspomnienie podarunku od wujka.
— Referendum jest wspaniałe — skomentowałam bez większego zainteresowania, leniwie rozglądając się po otoczeniu. Nie mogłam przecież powiedzieć prawdy; ściany mają uszy. — A ty wyglądasz okropnie.
No, tłumacz się lepiej, Benek, tłumacz.
Gość
Gość
Alastor pachniał domem. Takim prawdziwym, cudownym, ciepłym, bezpiecznym, wręcz nierzeczywistym w obecnym chaotycznym czasie burzy i naporu. Trzymając brzdąca na rękach, Ben nie mógł powstrzymać się przed wtuleniem nosa w jasne kędziorki, zapewne z czasem bardziej przypominające ciemne loki Tamuny. Pomimo upływu lat - właściwie nie mógł doliczyć się wiosen, jakie spędził razem ze swoim synem chrzestnym - potrafił przywołać z pamięci aromat niemowlęcej główki; tego magicznego momentu, gdy obiecywał zaopiekować się chłopcem. Ognista uderzyła mu wtedy do głowy równie mocno co niedorzeczne, nieco niemęskie wzruszenie. Teraz na szczęście nie uronił łzy ani nie westchnął rozdzierająco, szczerząc zęby to do Alastora, to do Tamuny. Obcinającej go niezwykle uważnym, skanującym spojrzeniem. Od dawna nikt tak opiekuńczo i zarazem karcąco na niego nie zerkał. Poczuł się dziwnie, jednocześnie miło i...nie na miejscu. Dla dodania sobie animuszu podrzucił Alastora kilkakrotnie do góry - znacznie wyżej, niż powinien, według wszelkich przepisów bezpieczeństwa i higieny postępowania z niesfornymi dziećmi - z ukontentowaniem przyjmując piski radości.
- Prezent. Miotełkę. Lub tłuczek. Lub wyciosam ci małego smoka. Albo wywernę. Co wolisz? - spytał bardzo konkretnie, uspokajając swe zapędy do posłania małego Moody'ego pod sam sufit. Wolał nie ryzykować oberwania Drętwotą od jednej ze swych ulubionych aurorek. - Wiesz już, jak zagłosować, czy mam ci udzielić instrukcji? - spytał wesoło, mając naiwną nadzieję, że nadmuchany optymizm, jakim epatował, ukryje głód w rozszerzonych źrenicach i drżenie dłoni, którymi jednak pewnie trzymał Alastora. - Zawsze byłaś świetna w komplementach. To ta gruzińska, czuła krew - odparł niemalże zmysłowym szeptem, robiąc kilka kroków do przodu, gdy kolejka prowadząca do stoisk ochrony ruszyła w szybszym tempie. Oczywiście przepuścił Tamunę przodem, przyglądając się jej z mieszaniną niepokoju - tak, była jedną z osób, które nie miałyby problemu z oddzieleniem służbowych obowiązków od zobowiązań przyjacielskich - i zadowolenia. Cieszył się, że na nich trafił w tym politycznym spędzie. Nawet pomimo rozchwianych wnętrzności i chęci szybkiego odbębnienia obywatelskiego obowiązku, by móc znów zaszyć się w swojej norze. - Uważam, że jak na standardy Nokturnu, prezentuję się równie doskonale co ostatnia odezwa drogiej Wilhelminy - dodał zdawkowo, przekładając radosnego chłopczyka na drugie ramię, by nieco odciążyć kwitnące pod materiałem kurtki rany.
- Prezent. Miotełkę. Lub tłuczek. Lub wyciosam ci małego smoka. Albo wywernę. Co wolisz? - spytał bardzo konkretnie, uspokajając swe zapędy do posłania małego Moody'ego pod sam sufit. Wolał nie ryzykować oberwania Drętwotą od jednej ze swych ulubionych aurorek. - Wiesz już, jak zagłosować, czy mam ci udzielić instrukcji? - spytał wesoło, mając naiwną nadzieję, że nadmuchany optymizm, jakim epatował, ukryje głód w rozszerzonych źrenicach i drżenie dłoni, którymi jednak pewnie trzymał Alastora. - Zawsze byłaś świetna w komplementach. To ta gruzińska, czuła krew - odparł niemalże zmysłowym szeptem, robiąc kilka kroków do przodu, gdy kolejka prowadząca do stoisk ochrony ruszyła w szybszym tempie. Oczywiście przepuścił Tamunę przodem, przyglądając się jej z mieszaniną niepokoju - tak, była jedną z osób, które nie miałyby problemu z oddzieleniem służbowych obowiązków od zobowiązań przyjacielskich - i zadowolenia. Cieszył się, że na nich trafił w tym politycznym spędzie. Nawet pomimo rozchwianych wnętrzności i chęci szybkiego odbębnienia obywatelskiego obowiązku, by móc znów zaszyć się w swojej norze. - Uważam, że jak na standardy Nokturnu, prezentuję się równie doskonale co ostatnia odezwa drogiej Wilhelminy - dodał zdawkowo, przekładając radosnego chłopczyka na drugie ramię, by nieco odciążyć kwitnące pod materiałem kurtki rany.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ech. Czy on coś pił, że tak wysoko podrzucał mojego syna? Ben zawsze bywał nieco… przesadnie entuzjastyczny w kontaktach z Alastorem, ale i tak martwiłam się, że w końcu go nie złapie. Już oczyma wyobraźni widziałam, jak Storek wymyka się z rąk mężczyzny i z hukiem… O, nie, nie. Uch, Munka, nie wyobrażaj sobie tego, bo dostaniesz ataku matczynej paniki. Już i tak walczyłam ze sobą, by nie wyciągać za każdym razem ramion, niepewna tego, czy Jaimie da radę pochwycić berbecia.
Tłuczka. Oczywiście, tłuczka mu jeszcze daj, niech rozbije sobie czaszkę, o ile wcześniej nie zrobi tego, uderzając potylicą o sufit. To przecież niebezpieczne, tyle jest wypadków, tyle nieszczęśliwych splotów zdarzeń! Musiałam mieć chyba stalowe nerwy, że pozwalałam Wrightowi zbliżać się do Alastora. Każda matka na moim miejscu zapewne zabrałaby teraz swoje dziecko z jego rąk, mruknęła coś, co brzmiało łudząco podobnie do „idź się lecz” i oddaliła się szybkim krokiem, ale zbyt mocno lubiłam Benjamina. Znałam go zresztą i choć miewał naprawdę odstrzelone pomysły, to nie powiedziałabym, by był złym ojcem chrzestnym.
— Wszystko! — zawołał z przejęciem kilkulatek, uśmiechnięty od ucha do ucha.
Westchnęłam cicho.
— Wyczytałam wszystko w „Proroku” — odpowiedziałam miękko, przechodząc przez kontrolę. Poczekałam, aż i Ben ją przebędzie, nim ruszyłam z nim dalej, ramię w ramię. Chyba schudł, odkąd widziałam go po raz ostatni, ba, na pewno schudł i wynędzniał. Co się z nim działo ostatnimi czasy? O jakich problemach nam nie mówił? — O tak, czasem potrafię człowieka jakimś komplementem podbudować. Nie mów, że poziom twojego poczucia własnej wartości ci nie skoczył po czymś takim?
Oficjalnie przeszliśmy z korytarza do Ministerstwa Magii. Teraz powinniśmy skierować się ku windom, by pojechać na piętro, gdzie należało oddać głos. Doskonale orientowałam się w budowie gmachu – bywałam tu przecież codziennie przez ostatnie dziewięć lat! – toteż ja prowadziłam naszą fascynującą ekspedycję do miejsca referendum. Wiwat władza, czy jakoś tak.
— Swoją drogą, zrobiłam chinkali — rzuciłam niby obojętnie, nie mogąc się jednak powstrzymać od zerkania co i rusz na Benjamina. Jego zdecydowanie należało nakarmić dobrym, gruzińskim obiadem. — Może wpadniesz? Co prawda Cilliana nie będzie, bo pracuje, ale… — ale przyda ci się jakikolwiek porządny posiłek, dokończyłam w myślach. Nie posłałam jednak uśmiechu w stronę opiekuna smoków, wciąż wpatrując się w niego z oczekiwaniem i pełną powagą.
Tłuczka. Oczywiście, tłuczka mu jeszcze daj, niech rozbije sobie czaszkę, o ile wcześniej nie zrobi tego, uderzając potylicą o sufit. To przecież niebezpieczne, tyle jest wypadków, tyle nieszczęśliwych splotów zdarzeń! Musiałam mieć chyba stalowe nerwy, że pozwalałam Wrightowi zbliżać się do Alastora. Każda matka na moim miejscu zapewne zabrałaby teraz swoje dziecko z jego rąk, mruknęła coś, co brzmiało łudząco podobnie do „idź się lecz” i oddaliła się szybkim krokiem, ale zbyt mocno lubiłam Benjamina. Znałam go zresztą i choć miewał naprawdę odstrzelone pomysły, to nie powiedziałabym, by był złym ojcem chrzestnym.
— Wszystko! — zawołał z przejęciem kilkulatek, uśmiechnięty od ucha do ucha.
Westchnęłam cicho.
— Wyczytałam wszystko w „Proroku” — odpowiedziałam miękko, przechodząc przez kontrolę. Poczekałam, aż i Ben ją przebędzie, nim ruszyłam z nim dalej, ramię w ramię. Chyba schudł, odkąd widziałam go po raz ostatni, ba, na pewno schudł i wynędzniał. Co się z nim działo ostatnimi czasy? O jakich problemach nam nie mówił? — O tak, czasem potrafię człowieka jakimś komplementem podbudować. Nie mów, że poziom twojego poczucia własnej wartości ci nie skoczył po czymś takim?
Oficjalnie przeszliśmy z korytarza do Ministerstwa Magii. Teraz powinniśmy skierować się ku windom, by pojechać na piętro, gdzie należało oddać głos. Doskonale orientowałam się w budowie gmachu – bywałam tu przecież codziennie przez ostatnie dziewięć lat! – toteż ja prowadziłam naszą fascynującą ekspedycję do miejsca referendum. Wiwat władza, czy jakoś tak.
— Swoją drogą, zrobiłam chinkali — rzuciłam niby obojętnie, nie mogąc się jednak powstrzymać od zerkania co i rusz na Benjamina. Jego zdecydowanie należało nakarmić dobrym, gruzińskim obiadem. — Może wpadniesz? Co prawda Cilliana nie będzie, bo pracuje, ale… — ale przyda ci się jakikolwiek porządny posiłek, dokończyłam w myślach. Nie posłałam jednak uśmiechu w stronę opiekuna smoków, wciąż wpatrując się w niego z oczekiwaniem i pełną powagą.
Gość
Gość
Łapczywość Alastora na prezenty naprawdę ucieszyła Benjamina, niezbyt przejmującego się narastającymi problemami finansowymi. Cóż, może nie będzie dojadał i zamiast bigosu ugotuje sobie mniej wystawny posiłek, ale na pewno następnym razem pojawi się w domu Moody'ch z nową pałką. I miotełką. I tłuczkiem, najlepiej takim dla dzieci, o ile w ogóle ktoś wpadł na pomysł konstruowania śmiercionośnych piłek dla nieletnich. Szczery uśmiech na twarzy Alastora - na szczęście zdawał się odziedziczyć urodę po mamie, a nie tatusiu - był wart każdej ceny. Oczywiście, gdyby miał wybierać między zakupem narkotyków a podarunkiem dla chrześniaka, zapewne w ciemno wybrałby to pierwsze, ale na razie wolał nie rozpatrywać rzeczywistości w tak ciemnych barwach.
Wystarczyło, że tkwił w kolejce, by oddać głos w fasadowym referendum, pozbawiony możliwości wykrzyczenia prawdy - Tuft, ty rasistowska marionetko Gellerta - bowiem nie zamierzał spędzić w Tower najbliższych tygodni. Nie, kiedy miał misję - i to nie jedną - do wykonania. I nie, kiedy trzymał na rękach Alastora, zapewne niezbyt zachwyconego obrazkiem tatusia chrzestnego w kajdankach.
W milczeniu przeszedł przez bramki, pokazując różdżkę i odbierając od urzędnika kartę. Prychnął tylko z wyraźną odrazą, czytając trzy durne pytania i ruszył za Tamuną w bok, by w spokoju wypełnić odpowiednie pola. Porozumiał się z kobietą wzrokiem: te skrawki papieru były zupełnymi śmieciami.
- Moja miłość własna nie może być już wyższa, Tammy, ale doceniam chęci - odparł a usta zesztywniały mu już w udawanym uśmiechu. Zagilgotał krótko Alastorka, śmiejącego się do rozpuku, po czym znów spojrzał w dół, na panią Moody. Ciągle patrzyła na niego w ten sposób. Nieustępliwie. Jak na przesłuchaniu, z którego nie mógł umknąć. Odkaszlnął nieco nerwowo. - Wszystko w porządku, po prostu mam trochę problemów, ale to nic, z czym nie mógłbym sobie poradzić. Ot, przejściowe ciemne chmury - powiedział uspokajająco, sięgając po magiczne pióro, by wypełnić kartę. Oczywiście w jedyny słuszny sposób. Przez chwilę wahał się, czy nie dopisać jakiegoś wulgarnego tekściku - Tutf, ty stara sprzedajna bahanko - ale obawiał się, że Alastor może przeczytać mu te niemoralności przez ramię. To nic, że pewnie nie potrafił jeszcze łączyć literek. Bycie ojcem chrzestnym zaskakująco łagodziło obyczaje brodacza. - Ale na pierogi wpadnę, jak najchętniej. Wypijemy Ognistą...Tobie też należy się chwila relaksu - dodał wesoło, zwijając kartę w rulon, którym potargał włoski Storka. Wizyta w zaprzyjaźnionym domu wydawała mu się jednocześnie wspaniała i przerażająca. Będzie musiał zapalić Diabelskie Ziele tuż przed. A najlepiej w trakcie. Może Tamuna się nie zorientuje?
Wystarczyło, że tkwił w kolejce, by oddać głos w fasadowym referendum, pozbawiony możliwości wykrzyczenia prawdy - Tuft, ty rasistowska marionetko Gellerta - bowiem nie zamierzał spędzić w Tower najbliższych tygodni. Nie, kiedy miał misję - i to nie jedną - do wykonania. I nie, kiedy trzymał na rękach Alastora, zapewne niezbyt zachwyconego obrazkiem tatusia chrzestnego w kajdankach.
W milczeniu przeszedł przez bramki, pokazując różdżkę i odbierając od urzędnika kartę. Prychnął tylko z wyraźną odrazą, czytając trzy durne pytania i ruszył za Tamuną w bok, by w spokoju wypełnić odpowiednie pola. Porozumiał się z kobietą wzrokiem: te skrawki papieru były zupełnymi śmieciami.
- Moja miłość własna nie może być już wyższa, Tammy, ale doceniam chęci - odparł a usta zesztywniały mu już w udawanym uśmiechu. Zagilgotał krótko Alastorka, śmiejącego się do rozpuku, po czym znów spojrzał w dół, na panią Moody. Ciągle patrzyła na niego w ten sposób. Nieustępliwie. Jak na przesłuchaniu, z którego nie mógł umknąć. Odkaszlnął nieco nerwowo. - Wszystko w porządku, po prostu mam trochę problemów, ale to nic, z czym nie mógłbym sobie poradzić. Ot, przejściowe ciemne chmury - powiedział uspokajająco, sięgając po magiczne pióro, by wypełnić kartę. Oczywiście w jedyny słuszny sposób. Przez chwilę wahał się, czy nie dopisać jakiegoś wulgarnego tekściku - Tutf, ty stara sprzedajna bahanko - ale obawiał się, że Alastor może przeczytać mu te niemoralności przez ramię. To nic, że pewnie nie potrafił jeszcze łączyć literek. Bycie ojcem chrzestnym zaskakująco łagodziło obyczaje brodacza. - Ale na pierogi wpadnę, jak najchętniej. Wypijemy Ognistą...Tobie też należy się chwila relaksu - dodał wesoło, zwijając kartę w rulon, którym potargał włoski Storka. Wizyta w zaprzyjaźnionym domu wydawała mu się jednocześnie wspaniała i przerażająca. Będzie musiał zapalić Diabelskie Ziele tuż przed. A najlepiej w trakcie. Może Tamuna się nie zorientuje?
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wejście do Ministerstwa
Szybka odpowiedź