Pub pod Roztańczonym Czartem
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14
AutorWiadomość
Pub pod Roztańczonym Czartem
„Między niebem i piekłem. Pośród słynnych bezdroży.
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 1 raz
\ kilka dni po spotkaniu z Dianą\
Wyszła z mieszkania wcześniej niż musiała nie chcąc się śpieszyć. To był ciężki dzień w pracy, smutny dla niej jako wychowanki Domu Slytherina. Wiadomość, że zmarł opiekun jej domu dotarła do niej gdy tylko weszła do biura, mimo że Aurorzy nie zajmowali się bezpośrednio tą sprawą to i tak atmosfera była napięta. Większość osób, które tam przebywały znały Slughorne’a ze szkoły albo jako uczniowie albo znajomi z czasów jego nauki. Mimo że pracowali tam ludzie przyzwyczajeni do śmierci, to zawsze gdy umiera tak wielki czarodziej sprowadza to każdego w stan zadumy. Dla niej była to również strata osobista, gdyż właśnie ten człowiek pomógł jej dostać się na kurs aurorski i mimo jej problemów z eliksirami nie skreślił jej, jak zapewne zrobiliby inni nauczyciela. A jeszcze dzisiaj miała się spotkać ze swoim kuzynem, a to nie miało tak wyglądać. Powinna promieniować szczęściem, dobrze zabawić towarzysza rozmową jak nauczyły ją guwernantki. Za to była w żałobie za człowiekiem, który mimo że wiele dla niej zrobił to nie znała go przecież osobiście. Znała go jako nauczyciela, opiekuna domu, ale nie znała Slughorne’a jako człowieka. Zapewne musiał być fascynującą osobą, tak przynajmniej próbowała sobie wmówić. To chyba ludzkie idealizować zmarłych.. Przecież wiedziała, że lubił faworyzować swoich ulubieńców, kolekcjonował osoby wyróżniające się w szkole. Zapewne niedługo zapomni o wszystkich jego wadach, a potem o nim samym. Stanie się tylko kolejną ofiarą.
Wzięła kilka oddechów przed wejściem do pubu, chcąc pozostawić wszelkie negatywne myśli po za tym budynkiem. W końcu weszła do pomieszczenia, usiadła na jednym z wolnych krzeseł przy barze i rozejrzała się wokół. Dzisiaj jak dobrze pamiętała miał być wieczorek poetycki, może będzie mieć szczęście i jakiś utalentowany poeta objawi swój talent.
Wyszła z mieszkania wcześniej niż musiała nie chcąc się śpieszyć. To był ciężki dzień w pracy, smutny dla niej jako wychowanki Domu Slytherina. Wiadomość, że zmarł opiekun jej domu dotarła do niej gdy tylko weszła do biura, mimo że Aurorzy nie zajmowali się bezpośrednio tą sprawą to i tak atmosfera była napięta. Większość osób, które tam przebywały znały Slughorne’a ze szkoły albo jako uczniowie albo znajomi z czasów jego nauki. Mimo że pracowali tam ludzie przyzwyczajeni do śmierci, to zawsze gdy umiera tak wielki czarodziej sprowadza to każdego w stan zadumy. Dla niej była to również strata osobista, gdyż właśnie ten człowiek pomógł jej dostać się na kurs aurorski i mimo jej problemów z eliksirami nie skreślił jej, jak zapewne zrobiliby inni nauczyciela. A jeszcze dzisiaj miała się spotkać ze swoim kuzynem, a to nie miało tak wyglądać. Powinna promieniować szczęściem, dobrze zabawić towarzysza rozmową jak nauczyły ją guwernantki. Za to była w żałobie za człowiekiem, który mimo że wiele dla niej zrobił to nie znała go przecież osobiście. Znała go jako nauczyciela, opiekuna domu, ale nie znała Slughorne’a jako człowieka. Zapewne musiał być fascynującą osobą, tak przynajmniej próbowała sobie wmówić. To chyba ludzkie idealizować zmarłych.. Przecież wiedziała, że lubił faworyzować swoich ulubieńców, kolekcjonował osoby wyróżniające się w szkole. Zapewne niedługo zapomni o wszystkich jego wadach, a potem o nim samym. Stanie się tylko kolejną ofiarą.
Wzięła kilka oddechów przed wejściem do pubu, chcąc pozostawić wszelkie negatywne myśli po za tym budynkiem. W końcu weszła do pomieszczenia, usiadła na jednym z wolnych krzeseł przy barze i rozejrzała się wokół. Dzisiaj jak dobrze pamiętała miał być wieczorek poetycki, może będzie mieć szczęście i jakiś utalentowany poeta objawi swój talent.
Nie przepadał za wizytami w Londynie. W ogóle ostatnimi czasy nie przepadał za wizytami gdziekolwiek, bo wiązało się to z koniecznością wyjścia z domu, zorganizowania sobie transportu, powiadomienia asystenta, by był w pobliżu... cała gama zajęć zajmujących czas, który mógł spożytkować w jakiś atrakcyjniejszy sposób, ot chociażby ślęcząc nad kolejną książką i próbując z niej wydostać skryte tajemnice. Właściwie jedynym powodem, dla którego zgodził się na to spotkanie, było miejsce, w którym miało się odbyć. Pub pod Roztańczonym Czartem był zdecydowanie jednym z najmilszych miejsc, jakie znał w Londynie. Z pewną niechęcią przyznał sam przed sobą, że ujęła to artystyczna atmosfera tego miejsca, która w jakiś podświadomy sposób działała na jego wrodzone poczucie artyzmu. Poczucie, które najprawdopodobniej odziedziczył po swoim ojcu.
Poprawił kołnierzyk koszuli, upijający go nieprzyjemnie, jakby chciał go koniecznie odwieść od wizyty w pubie i westchnął ciężko, kierując swoje kroki do Westminsteru. Mógł przewidzieć scenariusz spotkania co do najmniejszego szczegółu, bo nie podejrzewał, by pod tym względem cokolwiek różniło się od tych kilu innych spotkań. Jego opinia o rodzice Fawley'ów była niezachwiana od kilkudziesięciu lat, stale podsycana niechęcią matki. Przed 35 lat skutecznie udawało im się unikać zależności od rodu jego ojca i przez 35 lat doskonale radzili sobie sami, nie widział więc powodu, by nagle miało się to zmienić. Zwłaszcza że dotychczasowe spotkania z Fawley'ami dotyczyły najczęściej cóż... raczej kwestii finansowych, niż nagłej zachcianki przygarnięcia kuzyna pod opiekuńcze skrzydła rodziny.
Westchnął ponownie, popychając drzwi pubu i wdychając panujący w środku zapach, tak przyjemnie drażniący nozdrza i kryjący w sobie obietnicę dobrej zabawy. Cienka nuta papierosowego dymu mieszała się z nieco mocniejszym zapachem rozlewającego się wszędzie alkoholu, a cały efekt wzmacniany był dodatkowo klimatyczną muzyką - stonowaną, doskonale komponującą się z panującą w środku atmosferą. Wzrok szybko odnalazł siedzącą przy barze dziewczynę, ale chwilę potrwało, zanim Colin zdecydował się do niej podejść. Noga wleczona za nogą była wyraźnym sygnałem, że w obecnej chwili mimo wszystko wolałby być gdzie indziej. A już na pewno nie w tym miejscu i nie o tej porze.
- Mimo wszystko miałem nadzieję, że po drodze dopadną cię jakieś smoki albo inne magiczne bydlęta i spotkanie zostanie odwołane - przywitał się niezbyt dyplomatycznie, zajmując miejsce obok.
Poprawił kołnierzyk koszuli, upijający go nieprzyjemnie, jakby chciał go koniecznie odwieść od wizyty w pubie i westchnął ciężko, kierując swoje kroki do Westminsteru. Mógł przewidzieć scenariusz spotkania co do najmniejszego szczegółu, bo nie podejrzewał, by pod tym względem cokolwiek różniło się od tych kilu innych spotkań. Jego opinia o rodzice Fawley'ów była niezachwiana od kilkudziesięciu lat, stale podsycana niechęcią matki. Przed 35 lat skutecznie udawało im się unikać zależności od rodu jego ojca i przez 35 lat doskonale radzili sobie sami, nie widział więc powodu, by nagle miało się to zmienić. Zwłaszcza że dotychczasowe spotkania z Fawley'ami dotyczyły najczęściej cóż... raczej kwestii finansowych, niż nagłej zachcianki przygarnięcia kuzyna pod opiekuńcze skrzydła rodziny.
Westchnął ponownie, popychając drzwi pubu i wdychając panujący w środku zapach, tak przyjemnie drażniący nozdrza i kryjący w sobie obietnicę dobrej zabawy. Cienka nuta papierosowego dymu mieszała się z nieco mocniejszym zapachem rozlewającego się wszędzie alkoholu, a cały efekt wzmacniany był dodatkowo klimatyczną muzyką - stonowaną, doskonale komponującą się z panującą w środku atmosferą. Wzrok szybko odnalazł siedzącą przy barze dziewczynę, ale chwilę potrwało, zanim Colin zdecydował się do niej podejść. Noga wleczona za nogą była wyraźnym sygnałem, że w obecnej chwili mimo wszystko wolałby być gdzie indziej. A już na pewno nie w tym miejscu i nie o tej porze.
- Mimo wszystko miałem nadzieję, że po drodze dopadną cię jakieś smoki albo inne magiczne bydlęta i spotkanie zostanie odwołane - przywitał się niezbyt dyplomatycznie, zajmując miejsce obok.
Zobaczyła go szybciej niż on ją. Obserwowała jak rozgląda się po pomieszczeniu, zapewne licząc, że jej nie odnajdzie. Naprawdę ciężko jej było zrozumieć niechęć Colina do jej rodziny, co więcej, do jego rodziny. Znała całą historię z punktu widzenia rodu, był to częsty temat gorących dyskusji dorosłych za czasów jej dzieciństwa i nawet teraz niektórzy ciągle nie potrafią pogodzić się z taką zniewagą, bądź co bądź, osoby, z którą dzielili nie tylko nazwisko ale i krew. Wiedziała, że jej wujek Ignatius nie zachował się jak przystało na porządnego człowieka, prawdę mówiąc zachował się jak świnia, ale rodzina przez wiele lat próbowała naprawić ten błąd- nieskutecznie. Elizabeth przypuszczała, że teraz będzie jeszcze trudniej cokolwiek zrobić, różnili się tak wieloma sprawami. Ale jedna podstawowa rzecz się nie zmieniła- byli rodziną. W ciągu ostatnich kilkunastu lat jej rodzina przeżywała wiele porażek i konfliktów, ale ciągle byli razem. I to dlatego chciała się dzisiaj z nim spotkać, bo gdyby nie spróbowała, nie mogłaby sobie nigdy odpuścić. To był jeden z powodów. Napiła się whisky, którą zamówiła wcześniej czekając aż jej kuzyn w końcu zdecyduje się do niej podejść. Słysząc jego słowa uśmiechnęła się, a następnie zwróciła się w jego stronę.
- Zawsze jesteś taki miły czy tylko dla wybranych osób?- zapytała unosząc brew.- Gdyby cokolwiek by mi się stało, został byś szybko poinformowany. W końcu jesteśmy rodziną. – zaakcentowała ostatnie słowo i patrząc na niego wyzywająco, tego nie mógł zaprzeczyć. Zlustrowała go wzrokiem próbując doszukać się w nim podobieństwa do członków jej rodziny. Do niej samej nawet nie próbowała- była prawie kopią matki, krwi Selwynów by się nie wyparła. Ale za to do jej ojca i siostry to i owszem. Na tą myśl przeszły jej ciarki po plecach, gdyż uświadomiła sobie, że odszukuje w nim cechy wyglądu jej rodu, gdy on nim przecież gardził. Nie powinna tego robić. Wtedy odrzucenie będzie jeszcze bardziej bolesne, a przecież spodziewała się go. – Obydwoje dobrze wiemy, że nie chciałeś się ze mną spotkać. Czemu więc się zgodziłeś? – Położyła głowę na ręce opartej o blat i rzuciła mu pełne zainteresowania spojrzenie. Cała jego postawa ciała mówiła, że chciałby być gdzieindziej, ale jednak zjawił się tu.
- Zawsze jesteś taki miły czy tylko dla wybranych osób?- zapytała unosząc brew.- Gdyby cokolwiek by mi się stało, został byś szybko poinformowany. W końcu jesteśmy rodziną. – zaakcentowała ostatnie słowo i patrząc na niego wyzywająco, tego nie mógł zaprzeczyć. Zlustrowała go wzrokiem próbując doszukać się w nim podobieństwa do członków jej rodziny. Do niej samej nawet nie próbowała- była prawie kopią matki, krwi Selwynów by się nie wyparła. Ale za to do jej ojca i siostry to i owszem. Na tą myśl przeszły jej ciarki po plecach, gdyż uświadomiła sobie, że odszukuje w nim cechy wyglądu jej rodu, gdy on nim przecież gardził. Nie powinna tego robić. Wtedy odrzucenie będzie jeszcze bardziej bolesne, a przecież spodziewała się go. – Obydwoje dobrze wiemy, że nie chciałeś się ze mną spotkać. Czemu więc się zgodziłeś? – Położyła głowę na ręce opartej o blat i rzuciła mu pełne zainteresowania spojrzenie. Cała jego postawa ciała mówiła, że chciałby być gdzieindziej, ale jednak zjawił się tu.
Wzruszenie ramionami i przewrócenie oczami były jedyną reakcją na jej pierwsze słowa. Na pewno nie należał do tych miłych facetów, którzy z różą w zębach przychodzą na każde spotkanie, szarmanckim gestem kłaniają się przed paniami i pannami z mniej lub bardziej dobrym domów, a potem uroczo konwersują, wplatając od czasu do czasu jakąś domieszkę flirtu. Zdecydowanie do takich nie należał, nad wyraz ceniąc sobie postawienie sprawy jasno, bez żadnego owijania w bawełnę. Być może dlatego wciąż był sam. A może dlatego, że arystokratyczne konwenanse i polowania na bogatych arystokratycznych mężów bardziej go irytowały niż bawiły.
- Podają tu bardzo dobry burbon - odparł, opierając dłonie o blat lady i skinieniem głowy przywołując kelnera. Po chwili przed Colinem pojawiła się szklanka w jednej trzeciej zapełniona ognistym płynem, który przyjemnie wypalał przełyk i pozwalał na moment zapomnieć o rzeczywistości. W myślach odliczał minuty do momentu, gdy Elizabeth wyłuszczy powód spotkania. Doskonale wiedział, jaki on był i zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna wiedziała, że on wie, ale pewne zasady musiały zostać zachowane. Upił łyk z nieprzyjemnym uczuciem, że ostatnio pije zdecydowanie za dużo i odwrócił się w stronę kuzynki.
- Czyżbym znów zasłużył sobie na zaszczyt pojawienia się jako główny temat w waszych rodowych dyskusjach? - idąc jej śladem tym razem to on zaakcentował wyraźnie słowo "waszych", pozwalając sobie nawet na ironiczny uśmieszek. - Znów zrobiłem coś nie tak i przysłali cię, żeby mnie upomnieć albo zaprosić do rodowej rezydencji i zmyć głowę za moje bezczelne zachowanie?
- Podają tu bardzo dobry burbon - odparł, opierając dłonie o blat lady i skinieniem głowy przywołując kelnera. Po chwili przed Colinem pojawiła się szklanka w jednej trzeciej zapełniona ognistym płynem, który przyjemnie wypalał przełyk i pozwalał na moment zapomnieć o rzeczywistości. W myślach odliczał minuty do momentu, gdy Elizabeth wyłuszczy powód spotkania. Doskonale wiedział, jaki on był i zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna wiedziała, że on wie, ale pewne zasady musiały zostać zachowane. Upił łyk z nieprzyjemnym uczuciem, że ostatnio pije zdecydowanie za dużo i odwrócił się w stronę kuzynki.
- Czyżbym znów zasłużył sobie na zaszczyt pojawienia się jako główny temat w waszych rodowych dyskusjach? - idąc jej śladem tym razem to on zaakcentował wyraźnie słowo "waszych", pozwalając sobie nawet na ironiczny uśmieszek. - Znów zrobiłem coś nie tak i przysłali cię, żeby mnie upomnieć albo zaprosić do rodowej rezydencji i zmyć głowę za moje bezczelne zachowanie?
Na pewno nie należała do tych arystokratek, których młodość polega albo na szukaniu męża albo na pogodzeniu się z wyborem rodziny. Ich przyszłość zawsze była taka sama, niezależnie od sposobu znalezienie partnera. Można nawet było odważyć się o stwierdzenie, że mizogamia jest jej bardzo bliska. Widząc jak jej ojciec traktował wspomnienia o jej zmarłej matce, a potem sytuacje jej znajomych przed i po ślubie odczuwała silną niechęć do tej instytucji, w której widziała kajdany a siebie samą jako towar, który został sprzedany. Nie chciała tego, miała już swoich życiu nie jednego kandydata ale umiała zniechęcić jego, a potem przekonać swoją rodzinę do zmiany decyzji. Wraz ze zdobywaniem doświadczenia, coraz szybciej potrafiła zmienić ich zdanie.
- Już miałam nadzieję, że stęskniłeś się za rodziną. – powiedziała pełnym zawodu głosem. – I szkocka jest lepsza. – dopowiedziała szybko już neutralnym tonem. Od czasu gdy została Aurorem ograniczyła ilość alkoholu w swoim życiu, choć do teraz pamięta te czasy imprez do białego rana, poranków z zatrważającym kacem i lukami w pamięci. Spróbowała najróżniejszych trunków, narkotyków i za dużo paliła, ale wszystko to musiała zostawić za sobą gdy skończyła szkolenie, choć nadal w stresujących sytuacjach zdarza się jej zapalić.
- A kiedykolwiek przestałeś nim być?- zapytała z lekką kpiną słysząc taką naiwność z jego strony. Był częstym tematem bo zarazem neutralnym, było to lepsze niż rozmawianie na temat ich samych. - Uważasz, że akurat mnie przesłaliby aby cię zrugać? Nie, nawet nie wiedzą o tym spotkaniu. – zdradziła czekając aż sam przeprawi te wieści. Nie chciała nikomu mówić o tym nikomu mówić, bo po co? I tak zapewne nie uda im się dojść do porozumienia. – Możesz myśleć co chcesz, ale obydwoje możemy sobie pomóc.- zaczęła czekając czy w ogóle będzie zainteresowany aby dowiedzieć się więcej.
- Już miałam nadzieję, że stęskniłeś się za rodziną. – powiedziała pełnym zawodu głosem. – I szkocka jest lepsza. – dopowiedziała szybko już neutralnym tonem. Od czasu gdy została Aurorem ograniczyła ilość alkoholu w swoim życiu, choć do teraz pamięta te czasy imprez do białego rana, poranków z zatrważającym kacem i lukami w pamięci. Spróbowała najróżniejszych trunków, narkotyków i za dużo paliła, ale wszystko to musiała zostawić za sobą gdy skończyła szkolenie, choć nadal w stresujących sytuacjach zdarza się jej zapalić.
- A kiedykolwiek przestałeś nim być?- zapytała z lekką kpiną słysząc taką naiwność z jego strony. Był częstym tematem bo zarazem neutralnym, było to lepsze niż rozmawianie na temat ich samych. - Uważasz, że akurat mnie przesłaliby aby cię zrugać? Nie, nawet nie wiedzą o tym spotkaniu. – zdradziła czekając aż sam przeprawi te wieści. Nie chciała nikomu mówić o tym nikomu mówić, bo po co? I tak zapewne nie uda im się dojść do porozumienia. – Możesz myśleć co chcesz, ale obydwoje możemy sobie pomóc.- zaczęła czekając czy w ogóle będzie zainteresowany aby dowiedzieć się więcej.
Nadął usta, próbując powstrzymać się od jakiegoś kąśliwego komentarza. Fawley czy nie, powinien zachowywać w końcu jakiś szacunek do płci przeciwnej, wabiącej go swoim wrodzonym urokiem i próbującej przekabacić na swoją stronę. Uśmiechnął się w myślach sam do siebie wyobrażając sobie przez moment tę chwilę triumfu, gdy Elizabeth wprowadziłaby go do rodowej rezydencji, oznajmiając wszem i wobec, że ujarzmiła niesfornego kuzyna. Jeszcze powinna wtedy założyć smycz na szyję i strzelać z bata na każde jego ironiczne spojrzenie, to doskonale uzupełniałoby cały obraz sytuacji.
- Tajemnicze spotkania z dala od oczu i wiedzy rodu? Pozwalają wam na aż tyle luzu i nie kontrolują waszego każdego kroku? - zapytał z przesadnym niedowierzaniem, wychylając zawartość swojej szklaneczki. Ciepły płyn rozlewał się po żołądku, dając kojące poczucie odprężenia, ale Colin doskonale wiedział, że jest to tylko stan chwilowy. - No proszę, dziecię Fawley'ów w buntowniczym spotkaniu z rodowym wyrzutkiem.
Absolutnie nie zamierzał jej ułatwiać sytuacji. Niezależne od tego, jak miła mogłaby być, jakie sztuczki stosować i jak się do niego odnosić, wciąż pozostawała jedną z nich. Kiedyś Colin był wdzięczny matce, że zdecydowała się na ten upokarzający ślub, który gwarantował jej dostatek i nazwisko dla jej syna. Dzisiaj nie był już taki pewien, czy postąpiła wtedy słusznie. Gdyby nie oficjalne małżeństwo, mogliby teraz żyć bez angażowania się w rodowe podchody, a on nosiłby zupełnie inne nazwisko i nawet przez chwilę nie musiałaby się interesować tym całym arystokratycznym bagnem. Oparł się o blat lady i rzucił dziewczynie wyzywające spojrzenie.
- Oboje możemy sobie pomóc? Jak? Potrzebujesz pożyczki i sakiewki pełnej złotych galeonów?
- Tajemnicze spotkania z dala od oczu i wiedzy rodu? Pozwalają wam na aż tyle luzu i nie kontrolują waszego każdego kroku? - zapytał z przesadnym niedowierzaniem, wychylając zawartość swojej szklaneczki. Ciepły płyn rozlewał się po żołądku, dając kojące poczucie odprężenia, ale Colin doskonale wiedział, że jest to tylko stan chwilowy. - No proszę, dziecię Fawley'ów w buntowniczym spotkaniu z rodowym wyrzutkiem.
Absolutnie nie zamierzał jej ułatwiać sytuacji. Niezależne od tego, jak miła mogłaby być, jakie sztuczki stosować i jak się do niego odnosić, wciąż pozostawała jedną z nich. Kiedyś Colin był wdzięczny matce, że zdecydowała się na ten upokarzający ślub, który gwarantował jej dostatek i nazwisko dla jej syna. Dzisiaj nie był już taki pewien, czy postąpiła wtedy słusznie. Gdyby nie oficjalne małżeństwo, mogliby teraz żyć bez angażowania się w rodowe podchody, a on nosiłby zupełnie inne nazwisko i nawet przez chwilę nie musiałaby się interesować tym całym arystokratycznym bagnem. Oparł się o blat lady i rzucił dziewczynie wyzywające spojrzenie.
- Oboje możemy sobie pomóc? Jak? Potrzebujesz pożyczki i sakiewki pełnej złotych galeonów?
Dlaczegoż miałaby go ujarzmiać? Taki butny podobał się jej o wiele bardziej, gdyż był o wiele prawdziwszy. Na salonach każdy gra. Każdy bankiet to rozłożona scena, czekająca na swych aktorów, którzy jak nikt potrafią się uśmiechać. Uczą się oni tego od dziecka, w końcu wszystko musi być perfekcyjne. Nie ma tam miejsca na rozpacz, smutek czy żal bo to nie pasuje do pięknej wizji szczęścia. Nikt nie m problemów i zmartwień, tylko za zamkniętymi drzwiami wychodzą te wszystkie brudy na wierzch. W ich świecie nie ma miejsca na problemy rodzinne, finansowe – jest tylko cud na ziemi wypełniony radosnym oczekiwaniem na kolejny bankiet.
-Mi też ciężko w to uwierzyć- Jej równe przesadzona odpowiedź była lekkim upustem irytacji jaka się w niej zbierała. Trzeba było mu to przyznać, potrafił człowieka wyprowadzić z równowagi, ale musiał postarać się bardziej. Uśmiechnęła się do niego promiennie znad szklanki. Prowadzili swego rodzaju grę, choć nawet nie wiedziała co jest nagrodą w razie wygranej. Może sama gra była tu ważna? Była przyzwyczajona do różnego rodzaju rozgrywek i jej kochany kuzyn mimo, że tak bardzo chce odciąć się od swych korzeni, przyjmuje zwyczaje, które wypełniają bankiety. A może to specjalnie dla niej była owa rozrywka? W końcu łączyła ich krew, pochodzenia ale różniło wychowanie. Elizabeth od dziecka otaczała polityka, gierki i manipulację. Trzeba było szybko nauczyć się asertywności jeśli chciało się zachować siebie, bo inaczej stałbyś się tylko klonem swoich rodziców.
Zaśmiała się słysząc jego słowa. Gdyby potrzebowała pieniędzy na pewno nie byłby on osobą, do której by się zgłosiła. Nie ufała mu, był zbyt niepewny ale zaraz bardzo przydatny. Bądź co bądź była Ślizgonką.
- Aurorzy zarabiają wystarczająco dużo, a i sytuacja finansowa naszej rodziny jest całkiem dobra. – odpowiedziała szczerze. Ona sama mało co interesowała się rodową skrytką, miała własne pieniądze, ale nie słyszała aby były jakieś problemy. – Często dostajesz takie propozycje? Pieniądze nadal tak ważne? – zapytała głosem jakby ją to nie interesowało, a zarazem nie spuszczała z niego wzroku, wypatrując jego reakcji.
-Mi też ciężko w to uwierzyć- Jej równe przesadzona odpowiedź była lekkim upustem irytacji jaka się w niej zbierała. Trzeba było mu to przyznać, potrafił człowieka wyprowadzić z równowagi, ale musiał postarać się bardziej. Uśmiechnęła się do niego promiennie znad szklanki. Prowadzili swego rodzaju grę, choć nawet nie wiedziała co jest nagrodą w razie wygranej. Może sama gra była tu ważna? Była przyzwyczajona do różnego rodzaju rozgrywek i jej kochany kuzyn mimo, że tak bardzo chce odciąć się od swych korzeni, przyjmuje zwyczaje, które wypełniają bankiety. A może to specjalnie dla niej była owa rozrywka? W końcu łączyła ich krew, pochodzenia ale różniło wychowanie. Elizabeth od dziecka otaczała polityka, gierki i manipulację. Trzeba było szybko nauczyć się asertywności jeśli chciało się zachować siebie, bo inaczej stałbyś się tylko klonem swoich rodziców.
Zaśmiała się słysząc jego słowa. Gdyby potrzebowała pieniędzy na pewno nie byłby on osobą, do której by się zgłosiła. Nie ufała mu, był zbyt niepewny ale zaraz bardzo przydatny. Bądź co bądź była Ślizgonką.
- Aurorzy zarabiają wystarczająco dużo, a i sytuacja finansowa naszej rodziny jest całkiem dobra. – odpowiedziała szczerze. Ona sama mało co interesowała się rodową skrytką, miała własne pieniądze, ale nie słyszała aby były jakieś problemy. – Często dostajesz takie propozycje? Pieniądze nadal tak ważne? – zapytała głosem jakby ją to nie interesowało, a zarazem nie spuszczała z niego wzroku, wypatrując jego reakcji.
Wyzywające spojrzenie zmieniło się w spojrzenie nieco bardziej zainteresowane. Pozwolił sobie nawet na nikły uśmiech, chociaż ciężko było powiedzieć, czy wynikał również z tego zainteresowania, czy raczej z tej wątłej nici sympatii, jaką czuł do dziewczyny. A raczej do jej szalonej upartości, która na dłuższą metę mogłaby stać się nieco irytująca, ale póki co nieustanne odpieranie jej aluzji i wzmianek o rodzinie odbierał uprzejmie kręcąc głową i regularnie odmawiając wizyt w rezydencji. Przesunął palcem po krawędzi szklanki, zbierając z niej małą kroplę alkoholu, która została na powierzchni szkła i rozmazał ją między palcami.
- No tak, zapomniałem, że zaletą bycia dzieckiem z arystokratycznego rodu jest możliwość drenowania rodzinnej fortuny bez żadnego umiaru - powiedział złośliwie, nie spuszczając z dziewczyny wzroku. Właśnie te arystokratyczne fortuny sprawiały, że darzył jeszcze większą niechęcią nie tylko swój ród, ale cały szlachecki stan. Były rodziny, które doszły do takiego bogactwa faktycznie ciężką pracą i budowaniem imperiów... ale w większości były to rody bogacące się na krzywdzie innych, a to nie mogło spotkać się ze strony Colina aprobatą. Nie interesował się finansami Fawley'ów. Wiedział, że rodzinie ojca pieniędzy nie brakowało i że chętnie inwestowali je w tak zwane artystyczne dusze, ale nie zmieniało to faktu, że nadal byli rodziną ojca. Tą samą, która odwróciła się od niego i jego matki.
- Często? Nie ma tygodnia, by któryś z tych arystokratycznych dupków nie wysyłał błagalnej sowy z prośbą o spotkanie, a gdy wyjawią cel ten niespodziewanej wizyty, okazuje się nią pożyczka - prychnął, stawiając gwałtownie szklankę na blacie, aż stuknęło i zadzwoniło. Podparł się na łokciu i potarł dłonią czoło. - Ale nie narzekam. Oni wszyscy robią sobie długi na własne życzenie, ale zapożyczając się u mnie pośrednio związują swój los z moją osobą i robią wszystko, bym nie zdradzał ich nazwisk. W tym waszym towarzystwie wydaje się większy grzechem mieć długi, niż być moralną gnidą - parsknął, wyrażając tym samym swoją pogardę dla wszystkich, o których mówił.
- No tak, zapomniałem, że zaletą bycia dzieckiem z arystokratycznego rodu jest możliwość drenowania rodzinnej fortuny bez żadnego umiaru - powiedział złośliwie, nie spuszczając z dziewczyny wzroku. Właśnie te arystokratyczne fortuny sprawiały, że darzył jeszcze większą niechęcią nie tylko swój ród, ale cały szlachecki stan. Były rodziny, które doszły do takiego bogactwa faktycznie ciężką pracą i budowaniem imperiów... ale w większości były to rody bogacące się na krzywdzie innych, a to nie mogło spotkać się ze strony Colina aprobatą. Nie interesował się finansami Fawley'ów. Wiedział, że rodzinie ojca pieniędzy nie brakowało i że chętnie inwestowali je w tak zwane artystyczne dusze, ale nie zmieniało to faktu, że nadal byli rodziną ojca. Tą samą, która odwróciła się od niego i jego matki.
- Często? Nie ma tygodnia, by któryś z tych arystokratycznych dupków nie wysyłał błagalnej sowy z prośbą o spotkanie, a gdy wyjawią cel ten niespodziewanej wizyty, okazuje się nią pożyczka - prychnął, stawiając gwałtownie szklankę na blacie, aż stuknęło i zadzwoniło. Podparł się na łokciu i potarł dłonią czoło. - Ale nie narzekam. Oni wszyscy robią sobie długi na własne życzenie, ale zapożyczając się u mnie pośrednio związują swój los z moją osobą i robią wszystko, bym nie zdradzał ich nazwisk. W tym waszym towarzystwie wydaje się większy grzechem mieć długi, niż być moralną gnidą - parsknął, wyrażając tym samym swoją pogardę dla wszystkich, o których mówił.
Ależ był on pełen pogardy względem rodziny. Zastanawiające, że chce mu się marnować energię na tłumienie tych wszystkich negatywnych emocji. A może dzisiaj dostał szanse aby sobie ulżyć i znaleźć drogę ujścia tym odczuciom? Denerwowało go samo nazwisko czy to, że je z nią dzieli? Choć można zauważyć promyczek nadziei , a przynajmniej cień zainteresowania na jego twarzy. Nie chciał iść do rodowej rezydencji, a ona siłą go nie zaciągnie. Co by to była za przyjemność? Zresztą, nie jest pewna reakcji rodziny; wolała nawet aby nie ruszyli w kierunku Cumblerland. Tak będzie dla niej .. bardziej komfortowo.
- Mówisz, jakbyś sam nie miał takiej możliwości. – odbiła pałeczkę dobrze wiedząc co dostał w ramach ojcowizny. Nie wiedziała czy z tego korzysta, ale czemu by nie? Nie każdy dostaje takie możliwości, a suma nie była mała. Skąd Fawley’owie mają majątek? Nie wiedziała. Trzeba by było przejrzeć stare zapiski sięgające kilka wieków wstecz, aby dowiedzieć się jak uzyskano tyle pieniędzy. Ona nie miała na to ani czasu ani chęci. W końcu przeszłości nie można było zmienić, a i jej poznanie nie odwróciłoby jej świata do góry nogami. Nie można było mieć do kogoś pretensji, że mu się powiodło. Nawet sprytne wykorzystanie sytuacji, nagięcie pewnych zasad moralnych wymaga ruchu, który zapoczątkuje powiększanie się fortuny. Jeśli ktoś go zrobi, dobrze dla niego.
- Zadziwiające, że zaciągają pożyczki u osoby, które tak jawnie nimi gardzi. Uznałabym to za niepotrzebne ryzyko. W końcu są teraz od ciebie zależni, każda twoja porażka może odbić się na nich. Ale wszystko ma swoją cenę. – powiedziała głośno swoje przemyślenia. Ona sama nigdy nie popełniłaby tej głupoty, a przynajmniej tak stara się myśleć. Jeśli byli tak zdesperowani, to co musiało się stać? – Im więcej osób będzie mieć u ciebie dług, tym bardziej kłopotliwą osobą dla nich będziesz. – stwierdziła po chwili namysłu pozwalając aby jej myśli poszły w tym kierunki. – Ale twoją prawdziwą władzą nam nimi nie są ich pieniądze, ale wiedza jaką posiadasz o arystokracji. I właśnie mnie to interesuje. – Napiła się dużego łyka szkockiej, a następnie odstawiło pustą szklankę na barek.
- Mówisz, jakbyś sam nie miał takiej możliwości. – odbiła pałeczkę dobrze wiedząc co dostał w ramach ojcowizny. Nie wiedziała czy z tego korzysta, ale czemu by nie? Nie każdy dostaje takie możliwości, a suma nie była mała. Skąd Fawley’owie mają majątek? Nie wiedziała. Trzeba by było przejrzeć stare zapiski sięgające kilka wieków wstecz, aby dowiedzieć się jak uzyskano tyle pieniędzy. Ona nie miała na to ani czasu ani chęci. W końcu przeszłości nie można było zmienić, a i jej poznanie nie odwróciłoby jej świata do góry nogami. Nie można było mieć do kogoś pretensji, że mu się powiodło. Nawet sprytne wykorzystanie sytuacji, nagięcie pewnych zasad moralnych wymaga ruchu, który zapoczątkuje powiększanie się fortuny. Jeśli ktoś go zrobi, dobrze dla niego.
- Zadziwiające, że zaciągają pożyczki u osoby, które tak jawnie nimi gardzi. Uznałabym to za niepotrzebne ryzyko. W końcu są teraz od ciebie zależni, każda twoja porażka może odbić się na nich. Ale wszystko ma swoją cenę. – powiedziała głośno swoje przemyślenia. Ona sama nigdy nie popełniłaby tej głupoty, a przynajmniej tak stara się myśleć. Jeśli byli tak zdesperowani, to co musiało się stać? – Im więcej osób będzie mieć u ciebie dług, tym bardziej kłopotliwą osobą dla nich będziesz. – stwierdziła po chwili namysłu pozwalając aby jej myśli poszły w tym kierunki. – Ale twoją prawdziwą władzą nam nimi nie są ich pieniądze, ale wiedza jaką posiadasz o arystokracji. I właśnie mnie to interesuje. – Napiła się dużego łyka szkockiej, a następnie odstawiło pustą szklankę na barek.
W pubie zaczynało być coraz bardziej duszno pod wpływem schodzących się osób, które najwyraźniej chciały posłuchać tych nowych artystów, którzy się mieli dziś zaprezentować albo po prostu zapragnęli chwilę pobyć w miejscu, które przynajmniej na zewnątrz sprawiało wrażenie ostoi kultury. Nie miał zamiaru teraz nad tym rozmyślać, zamiast tego poluzował kołnierzyk i odpiął górny guzik, od razu oddychając z większą łatwością. Przyjrzał się siedzącej obok młodej dziewczynie. Dziesięć lat różnicy, diametralnie różne charaktery, kompletnie inne podejście do rodziny. Łączyło ich tylko nazwisko, którego on nienawidził z całego serca, a jednocześnie odczuwał jakąś dziwnie chorą satysfakcję, nosząc je przez tyle lat. Cud, że się jeszcze nie pozabijali.
- Nigdy nie twierdziłem, że arystokraci grzeszą rozumem - wzruszył ramionami. - Przychodzą do mnie, bo mają pewność, że nie zdradzę powodów ich długów, bo są one dla mnie o wiele cenniejsze niż sakiewki, które im wręczam. - Może właśnie dlatego wciąż nosił nazwisko swojego ojca, bo dawało ono pewną przewagę nad innymi lichwiarzami? Arystokrata chętniej zadłuża się u innego arystokraty, niż u pokątnej gnidy z Nokturnu, która często nie potrafi nawet dotrzymać prostej umowy. Colin nie mógł też ukrywać, że szlachetne nazwisko otwierało wiele drzwi i wprowadzało na liczne salony, a to było mu niezbędne do prowadzenia interesów. Szczególnie zaś wielkich transakcji, które nierzadko wymagały zaangażowania ministerialnych urzędów obsadzonych najczęściej przez czystokrwistych.
- Wiedza o arystokracji - prychnął, spoglądając jednak na nią z nieco większym zainteresowaniem niż dotychczas. To była jednak prośba, której się absolutnie nie spodziewał. - Szukasz haczyków na swojego przyszłego męża? Albo chcesz sprawdzić, czy przypadkiem nie był wcześniej uwikłany w jakieś podejrzane związki?
- Nigdy nie twierdziłem, że arystokraci grzeszą rozumem - wzruszył ramionami. - Przychodzą do mnie, bo mają pewność, że nie zdradzę powodów ich długów, bo są one dla mnie o wiele cenniejsze niż sakiewki, które im wręczam. - Może właśnie dlatego wciąż nosił nazwisko swojego ojca, bo dawało ono pewną przewagę nad innymi lichwiarzami? Arystokrata chętniej zadłuża się u innego arystokraty, niż u pokątnej gnidy z Nokturnu, która często nie potrafi nawet dotrzymać prostej umowy. Colin nie mógł też ukrywać, że szlachetne nazwisko otwierało wiele drzwi i wprowadzało na liczne salony, a to było mu niezbędne do prowadzenia interesów. Szczególnie zaś wielkich transakcji, które nierzadko wymagały zaangażowania ministerialnych urzędów obsadzonych najczęściej przez czystokrwistych.
- Wiedza o arystokracji - prychnął, spoglądając jednak na nią z nieco większym zainteresowaniem niż dotychczas. To była jednak prośba, której się absolutnie nie spodziewał. - Szukasz haczyków na swojego przyszłego męża? Albo chcesz sprawdzić, czy przypadkiem nie był wcześniej uwikłany w jakieś podejrzane związki?
Pierwszy poeta recytował swój wiersz. Był to młodzik, wyraźnie nie przyzwyczajony do występów publicznych- jąkał się aż trudno było zrozumieć jego słowa. Odwróciła się w stronę sceny i uśmiechnęła się pod nosem, słysząc owe dzieło. Może i sam wiersz był całkiem dobry, jednak sposób jego przedstawienia zniszczył cały potencjał. Miała nadzieję, że następni artyści będą przynajmniej potrafili mówić wyraźnie, inaczej ten wieczór może stać się nieznośny. Nie wymagała przecież wiele, a to miejsce podobno miało wiele do zaoferowania.
- W każdej rodzinie pojawiają się czarne owce. – stwierdziła, odwracając się do niego. – Nie wątpię. Jestem ciekawa czy głowy ich rodów wiedzą co twoi dłużnicy kombinują, gdy tylko oni zamkną oczy. – Może wiedzą, ale wolą nie mówić? Byleby nie wyszło to na wierzch, wtedy zaczynają się problemy. Jedynym rodem, o którym głośno się mówiło, że ma problemy z finansami byli Wesleye. To była prawie już biedota, choć tytuł szlachecki wciąż mieli. Reszta podobno prosperowała świetnie, po prostu świat był cudowny. Zabębniła palcami o blat czekając na kolejną szklankę whisky.
- Powodów jest więcej niż mógłbyś się spodziewać. – powiedziała po chwili namysłu. – Choć haczyk na mego przyszłego narzeczonego brzmi równie dobrze jak reszta. W końcu musimy sobie jakąś radzić, my arystokratki. – Miała nadzieję, że akurat to się jej nigdy nie przyda, ale znając brutalną rzeczywistość może mieć to szczęście. Temat małżeństwa jednak nie należał do jej ulubionych i na pewno siedzący obok niej mężczyzna nie był dobrym towarzyszem do tej rozmowy.
- W każdej rodzinie pojawiają się czarne owce. – stwierdziła, odwracając się do niego. – Nie wątpię. Jestem ciekawa czy głowy ich rodów wiedzą co twoi dłużnicy kombinują, gdy tylko oni zamkną oczy. – Może wiedzą, ale wolą nie mówić? Byleby nie wyszło to na wierzch, wtedy zaczynają się problemy. Jedynym rodem, o którym głośno się mówiło, że ma problemy z finansami byli Wesleye. To była prawie już biedota, choć tytuł szlachecki wciąż mieli. Reszta podobno prosperowała świetnie, po prostu świat był cudowny. Zabębniła palcami o blat czekając na kolejną szklankę whisky.
- Powodów jest więcej niż mógłbyś się spodziewać. – powiedziała po chwili namysłu. – Choć haczyk na mego przyszłego narzeczonego brzmi równie dobrze jak reszta. W końcu musimy sobie jakąś radzić, my arystokratki. – Miała nadzieję, że akurat to się jej nigdy nie przyda, ale znając brutalną rzeczywistość może mieć to szczęście. Temat małżeństwa jednak nie należał do jej ulubionych i na pewno siedzący obok niej mężczyzna nie był dobrym towarzyszem do tej rozmowy.
Pub nie wydawał już mu się atrakcyjnym miejscem na spotkanie, gdy z każdą kolejną minutą zapełniał się nowymi gośćmi. Robiło się tłoczno i coraz duszniej, a on nienawidził takich zamkniętych przestrzeni grożących paskudnym ściskiem. Cenił sobie swoją przestrzeń osobistą na równi z prywatnością, a tłum ludzi skutecznie zaprzeczał jednemu i drugiego. Miał tylko nadzieję, że będzie mógł się wydostać na zewnątrz jak najszybciej.
- Do rzeczy - machnął ręką lekko zirytowany, lustrując kuzynkę zmęczonym spojrzeniem. Świadomość, że noszą to samo nazwisko, była jedynym powodem, dla którego zgodził się na spotkanie, ale nie zamierzał przeciągać go dłużej, niż to koniecznie. Znów mogłoby się to skończyć gwałtowną wymianą zdań o rodzinie, przynależności do niej, obowiązkach... a na to nie miał absolutnie chęci i czasu. - Czego chcesz i jak konkretnie mam ci w tym pomóc?
Odchylił się do tyłu, wyglądając zza jej pleców na przestrzeń za nimi, jakby celowo rozglądał się za kimś znajomym. Nie spodziewał się co prawda spotkać tutaj kogokolwiek, kogo mógłby tak nazwać, ale przecież przypadki chodzą po ludziach, prawda? Na scenie pocący się z tremy młodzieniec recytował kolejne dzieła, ale do uszu Colina nie dochodził żaden dźwięk. Zamknął oczy, czekając, aż jego kuzynka wyłuszczy wreszcie powód tego spotkania.
Pod skórą czuł rodzącą się ciekawość, ale póki co dzielnie walczył z tym uczuciem, nie dając po sobie poznać, że faktycznie zainteresowała go jej prośba. W końcu niecodziennie ktoś z Fawley'ów prosił go o pomoc. Tak właściwie to nawet nie pamiętał ani jednej takiej sytuacji. Był czarną owcą rodziny i nie zamierzał tego zmieniać; zbyt dobrze się czuł w swojej roli, niekrępowany rodową etykietą i zasadami dobrego wychowania, który ród ojca od dzieciństwa wpajał swoim potomkom.
- Do rzeczy - machnął ręką lekko zirytowany, lustrując kuzynkę zmęczonym spojrzeniem. Świadomość, że noszą to samo nazwisko, była jedynym powodem, dla którego zgodził się na spotkanie, ale nie zamierzał przeciągać go dłużej, niż to koniecznie. Znów mogłoby się to skończyć gwałtowną wymianą zdań o rodzinie, przynależności do niej, obowiązkach... a na to nie miał absolutnie chęci i czasu. - Czego chcesz i jak konkretnie mam ci w tym pomóc?
Odchylił się do tyłu, wyglądając zza jej pleców na przestrzeń za nimi, jakby celowo rozglądał się za kimś znajomym. Nie spodziewał się co prawda spotkać tutaj kogokolwiek, kogo mógłby tak nazwać, ale przecież przypadki chodzą po ludziach, prawda? Na scenie pocący się z tremy młodzieniec recytował kolejne dzieła, ale do uszu Colina nie dochodził żaden dźwięk. Zamknął oczy, czekając, aż jego kuzynka wyłuszczy wreszcie powód tego spotkania.
Pod skórą czuł rodzącą się ciekawość, ale póki co dzielnie walczył z tym uczuciem, nie dając po sobie poznać, że faktycznie zainteresowała go jej prośba. W końcu niecodziennie ktoś z Fawley'ów prosił go o pomoc. Tak właściwie to nawet nie pamiętał ani jednej takiej sytuacji. Był czarną owcą rodziny i nie zamierzał tego zmieniać; zbyt dobrze się czuł w swojej roli, niekrępowany rodową etykietą i zasadami dobrego wychowania, który ród ojca od dzieciństwa wpajał swoim potomkom.
Czuł się niekomfortowo w jej towarzystwie? Miał dość przebywania w jednym pomieszczeniu z członkiem rodu Fawley? Ta myśl sprawiła jej niespodziewaną uciechę. Jej kuzyn nigdy nie będzie chciał być wzorowym przykładem arystokraty, a zarazem na co dzień korzysta z przywilejów jakie daje mu nazwisko. Może obawia się, że ktoś ich zobaczy? Czy to nie ją powinna trawić podobna trwoga? Uśmiechnęła się szeroko. A może to miejsca wywiera na niego taki wpływ? Sala wypełniona był już klientelą, która wypełniała hałasem każdy kąt tego miejsca. Co chwilę ktoś obok niej zamawiał alkohol, czuła nawet od nich zapach potu.
- Potrzebuję informacji na co cała ta śmietanka towarzyska wydaję swą fortunę. Mało mnie obchodzą zakłady, rozgrywki czy po prostu głupie pomysły, które nie miały prawa wypalić. Zapewne takich będzie większość. Ale pozostają jeszcze Ci nieliczni, którzy wspomagają pewne ugrupowania, kupują ciekawe artefakty i delektują się władzą w Ministerstwie. Więcej na razie nie mogę powiedzieć. – wyliczyła patrząc prosto w jego oczy. Była ciekawa czy spodziewał się on w co się może wpakować. Oczywiście, na przyszłego narzeczonego również warto mieć haczyk, ale obecnie miała ważniejsze kwestie. Zawodowe. I rodowe. Została Aurorem, gdyż miała cel i stopniowo będzie dążyć do jego zrealizowania, ale potrzebowała informacji. To miał zapewnić jej mężczyzna siedzący obok. Jeśli w ogóle jej pomoże, bo równie dobrze może ją wyśmiać i wtedy będzie mieć ona problem.
-Oczywiście, wszystko ma swoją cenę. – upiła łyk alkoholu ze szklanki. –Ale to już przy następnym spotkaniu.– W końcu nie znała go tak dobrze, aby wiedzieć co będzie o tym sądził. Położyła na barze pieniądze za zakupiony alkohol i wstała. – To była przyjemność się z Panem spotkać. Mam nadzieję, że niedługo ponownie się zobaczymy. – pożegnała się zgodnie z tymi wszystkimi nauki ze strony dziadków i ruszyła w stronę wyjścia nie patrząc już więcej na swego kuzyna.
Zt dla obu.
- Potrzebuję informacji na co cała ta śmietanka towarzyska wydaję swą fortunę. Mało mnie obchodzą zakłady, rozgrywki czy po prostu głupie pomysły, które nie miały prawa wypalić. Zapewne takich będzie większość. Ale pozostają jeszcze Ci nieliczni, którzy wspomagają pewne ugrupowania, kupują ciekawe artefakty i delektują się władzą w Ministerstwie. Więcej na razie nie mogę powiedzieć. – wyliczyła patrząc prosto w jego oczy. Była ciekawa czy spodziewał się on w co się może wpakować. Oczywiście, na przyszłego narzeczonego również warto mieć haczyk, ale obecnie miała ważniejsze kwestie. Zawodowe. I rodowe. Została Aurorem, gdyż miała cel i stopniowo będzie dążyć do jego zrealizowania, ale potrzebowała informacji. To miał zapewnić jej mężczyzna siedzący obok. Jeśli w ogóle jej pomoże, bo równie dobrze może ją wyśmiać i wtedy będzie mieć ona problem.
-Oczywiście, wszystko ma swoją cenę. – upiła łyk alkoholu ze szklanki. –Ale to już przy następnym spotkaniu.– W końcu nie znała go tak dobrze, aby wiedzieć co będzie o tym sądził. Położyła na barze pieniądze za zakupiony alkohol i wstała. – To była przyjemność się z Panem spotkać. Mam nadzieję, że niedługo ponownie się zobaczymy. – pożegnała się zgodnie z tymi wszystkimi nauki ze strony dziadków i ruszyła w stronę wyjścia nie patrząc już więcej na swego kuzyna.
Zt dla obu.
/początek
Próg pubu przekroczyły dwie kobiety. Blondynka i szatynka, klasycznie, jak w scenie spod pióra Iana Fleminga. Prawie. Auriga była zmęczona po ostatnim przypadku, który trafił na pierwsze piętro. Razem z Cynthią spędziły nad nim praktycznie cały swój dyżur. Była tak samo padnięta, jak po jednym z wymagających treningów. Aż się lekko wzdrygnęła, nie powinna zatrzymywać takich myśli. To było dawno, a ważny był ten sukces. Krótkotrwały, ale taki urok pracy w Św. Mungu.
Lovegood skierowała się do jednej z tych czerwonych kanap, które musiał być wygodne, inaczej nie uchodzi. Poprawiła zieloną sukienkę sięgająca do połowy łydki.
- Zapracowałyśmy na ten wieczór i moim zdaniem na jeszcze kilka innych, Cyn. Dobrze, że mogłaś się wyrwać od siebie - powiedziała z bladym uśmiechem.
Auriga oparła się wygodniej i wtedy poczuła, że dalej ma związane włosy w węzeł nad karkiem. Szybkim ruchem je rozpuściła.
- I czym to opijemy? - zwróciła się do drugiej uzdrowicielki.
Próg pubu przekroczyły dwie kobiety. Blondynka i szatynka, klasycznie, jak w scenie spod pióra Iana Fleminga. Prawie. Auriga była zmęczona po ostatnim przypadku, który trafił na pierwsze piętro. Razem z Cynthią spędziły nad nim praktycznie cały swój dyżur. Była tak samo padnięta, jak po jednym z wymagających treningów. Aż się lekko wzdrygnęła, nie powinna zatrzymywać takich myśli. To było dawno, a ważny był ten sukces. Krótkotrwały, ale taki urok pracy w Św. Mungu.
Lovegood skierowała się do jednej z tych czerwonych kanap, które musiał być wygodne, inaczej nie uchodzi. Poprawiła zieloną sukienkę sięgająca do połowy łydki.
- Zapracowałyśmy na ten wieczór i moim zdaniem na jeszcze kilka innych, Cyn. Dobrze, że mogłaś się wyrwać od siebie - powiedziała z bladym uśmiechem.
Auriga oparła się wygodniej i wtedy poczuła, że dalej ma związane włosy w węzeł nad karkiem. Szybkim ruchem je rozpuściła.
- I czym to opijemy? - zwróciła się do drugiej uzdrowicielki.
Gość
Gość
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14
Pub pod Roztańczonym Czartem
Szybka odpowiedź