Salonik na piętrze
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salonik na piętrze
Komnata ta znajduje się w bardziej prywatnej części dworu, z dala od sali balowych, jadalni i salonów gdzie podejmowani są gości lordów i lady Rosier. Salonik jest niewielki i służy członkom rodziny do wspólnego spędzania czasu w swym kameralnym gronie. Niewielki, lecz wciąż bardzo przytulny i elegancki. Tak jak w innych komnatach dworu dominują tu jasne, kremowe barwy, zaś eleganckie meble sprowadzono prosto z Francji.
Wystarczyła sama jej obecność, objęcie ciepłego ramienia, wspierający uśmiech. Evandra nie potrzebowała żadnych dodatkowych zapewnień, więc gdy tylko Primrose złożyła swoją deklarację, półwila odpowiedziała skinieniem, niemym Wiem. Nie potrafiła dostrzec na kartach ich wspólnej historii dnia, w którym by się skłóciły bądź poważnie obraziły. Czasem rozmijały się w swych opiniach, ale nigdy nie pozwoliły, by przekreśliło to ich przyjaźń.
- Masz rację, chyba za bardzo się staram. W ostatnich miesiącach naprawdę zaczęło nam się z Tristanem układać i tak bardzo zależało mi, na podtrzymaniu tego, co budowaliśmy. - Ponownie przetarła oczy i policzki, chowając wilgotną już chusteczkę w kieszeń spódnicy. - Tylko prawdziwa, silna miłość poniesie ciężar tych wszystkich przewin, a jestem przekonana, że nasza właśnie taka jest.
Rzeczywiście Tristan niesiony gniewem wspomniał coś o proszeniu się o nieszczęście, ale czy naprawdę tak myślał? Evandra chciała wierzyć, że mimo kłótni lord nestor wie, że mówiła prawdę. Co każe mu unosić się dumą, darzyć ją niechęcią, nie wyciągać dłoni? Uznał, że go zawiodła i sama też tak sądziła. Na przejażdżkę nie powinna była wyprawiać się sama, tak jak i zostawiać różdżki poza zasięgiem ręki. Problem polegał na tym, że nawet trzymając ja w dłoni, nie miała pewności, czy zdoła przypomnieć sobie potrzebne zaklęcia - jakie by one nie były. Magii używała dotąd w celach praktycznych i domowych, w ramach zajęć w wolnym czasie. Musiały zajść zmiany, ale w innym kierunku, niż dotąd przypuszczała.
- Właśnie dlatego chcę, by mi pomogła. Myślisz, że z kim Tristan spędza czas, gdy nie ma go w domu? Chcę, by z nim pomówiła, na pewno jej wysłucha. - Lord nestor nie dał do tej pory poznać Evandrze co tak naprawdę myśli o Deirdre. U niej dostrzegała chorobliwą zazdrość, on zaś w oszczędnych słowach przyznał, że dostrzega w nich szansę na wspólną, owocną przyszłość. Z drugiej zaś strony nie wątpiła w to, że madame Mericourt zdarzało się Tristanowi sprzeciwiać, czego ten nie znosił. Wisząca między nimi magia miała w sobie namiętność, ale i brutalność. Czy wszyscy Śmierciożercy tak się w niej rozsmakowali?
- Zgadzam się z tobą, całkowicie - od razu wtrąciła, podzielając zdanie Primrose. - Prawda jest jednak taka, że ja sama obawiam się gdziekolwiek wyjść. - Na samą myśl o opuszczeniu pałacu i udaniu się chociażby do Londynu na spektakl, przeszedł ją chłodny, biegnący wzdłuż pleców dreszcz. Objęła się ramionami i uśmiechnęła z wyraźnym zmęczeniem. - Mam tu zresztą dużo pracy, dom się sam nie poprowadzi, a na wrzesień otwieramy w Smoczych Ogrodach serpentarium. Na pewno nie będzie okazji, by się nudzić. - Na biurku piętrzyła się korespondencja od ekonomisty rezerwatu i specjalisty od zabezpieczeń. Do tego wybór bukietów na ślub, ustalenie menu, przygotowanie gościnnych pokoi; lady Rosier ceniła sobie tak długą listę zadań, zwłaszcza że pozwalały zająć myśli. Upiła resztę osadzonego ponad dnem szkła laudanum, po czym zwróciła się do przyjaciółki:
- Po tych rewelacjach na pewno przyda nam się uzupełnić kieliszki.
| zt x2
- Masz rację, chyba za bardzo się staram. W ostatnich miesiącach naprawdę zaczęło nam się z Tristanem układać i tak bardzo zależało mi, na podtrzymaniu tego, co budowaliśmy. - Ponownie przetarła oczy i policzki, chowając wilgotną już chusteczkę w kieszeń spódnicy. - Tylko prawdziwa, silna miłość poniesie ciężar tych wszystkich przewin, a jestem przekonana, że nasza właśnie taka jest.
Rzeczywiście Tristan niesiony gniewem wspomniał coś o proszeniu się o nieszczęście, ale czy naprawdę tak myślał? Evandra chciała wierzyć, że mimo kłótni lord nestor wie, że mówiła prawdę. Co każe mu unosić się dumą, darzyć ją niechęcią, nie wyciągać dłoni? Uznał, że go zawiodła i sama też tak sądziła. Na przejażdżkę nie powinna była wyprawiać się sama, tak jak i zostawiać różdżki poza zasięgiem ręki. Problem polegał na tym, że nawet trzymając ja w dłoni, nie miała pewności, czy zdoła przypomnieć sobie potrzebne zaklęcia - jakie by one nie były. Magii używała dotąd w celach praktycznych i domowych, w ramach zajęć w wolnym czasie. Musiały zajść zmiany, ale w innym kierunku, niż dotąd przypuszczała.
- Właśnie dlatego chcę, by mi pomogła. Myślisz, że z kim Tristan spędza czas, gdy nie ma go w domu? Chcę, by z nim pomówiła, na pewno jej wysłucha. - Lord nestor nie dał do tej pory poznać Evandrze co tak naprawdę myśli o Deirdre. U niej dostrzegała chorobliwą zazdrość, on zaś w oszczędnych słowach przyznał, że dostrzega w nich szansę na wspólną, owocną przyszłość. Z drugiej zaś strony nie wątpiła w to, że madame Mericourt zdarzało się Tristanowi sprzeciwiać, czego ten nie znosił. Wisząca między nimi magia miała w sobie namiętność, ale i brutalność. Czy wszyscy Śmierciożercy tak się w niej rozsmakowali?
- Zgadzam się z tobą, całkowicie - od razu wtrąciła, podzielając zdanie Primrose. - Prawda jest jednak taka, że ja sama obawiam się gdziekolwiek wyjść. - Na samą myśl o opuszczeniu pałacu i udaniu się chociażby do Londynu na spektakl, przeszedł ją chłodny, biegnący wzdłuż pleców dreszcz. Objęła się ramionami i uśmiechnęła z wyraźnym zmęczeniem. - Mam tu zresztą dużo pracy, dom się sam nie poprowadzi, a na wrzesień otwieramy w Smoczych Ogrodach serpentarium. Na pewno nie będzie okazji, by się nudzić. - Na biurku piętrzyła się korespondencja od ekonomisty rezerwatu i specjalisty od zabezpieczeń. Do tego wybór bukietów na ślub, ustalenie menu, przygotowanie gościnnych pokoi; lady Rosier ceniła sobie tak długą listę zadań, zwłaszcza że pozwalały zająć myśli. Upiła resztę osadzonego ponad dnem szkła laudanum, po czym zwróciła się do przyjaciółki:
- Po tych rewelacjach na pewno przyda nam się uzupełnić kieliszki.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 09 VII
Tak się złożyło, że akurat dzisiejszego dnia dysponował większą ilością wolnego czasu niż się spodziewał. Nie musiał się długo zastanawiać co z nim zrobić, postanowił oddać się muzyce. Ostatnio miał na nią mniej czasu niż w Beauxbatons i ta świadomość nieco go uwierała. Był przyzwyczajony do codziennych ćwiczeń, jednak przebywając w Anglii nie zawsze miał tyle czasu by móc grać. Mimo to starał się wygospodarować chociaż parę minut. Zawsze lepsze coś niż nic.
Wziął nuty i etui wewnątrz którego spoczywał obój, po czym ruszył w stronę saloniku na piętrze. Z kilku powodów. Był dość kameralny i przytulny, do tego jego wystrój w szczególności przypominał mu pomieszczenia jakie znajdowały się w jego rodzinnej posiadłości we Francji. Och, no i miał nieco bliżej niż do pokoju muzycznego.
Kiedy dotarł na miejsce najpierw odłożył nuty na bok i zajął się instrumentem. Nadeszła najwyższa pora, żeby zrobić nowy stroik do oboju. Nie lubił tego robić, nigdy nie był pewien efektu jaki wyjdzie, więc jeśli już udało mu się wykonać stroik spełniający jego wyśrubowane wymagania to korzystał z niego, aż do momentu, kiedy ten się już do niczego nie nadawał. Niestety ten dzień właśnie nadszedł. Tyle dobrze, że udało mu się dostać już odpowiednio uformowane trzcinki, teraz tylko musiał nadać im ostatnie szlify i mógł działać dalej. Przy okazji posłał służącego po szklankę z wodą, ta mu się zdecydowanie przyda nieco później, wcale nie do picia.
Chcąc, nie chcąc, póki co oddał się tej znienawidzonej przez siebie czynności. Nie miał pojęcia czy to jego uprzedzenia co do zajęć praktyczno-technicznych czy dzisiaj po prostu gwiazdy były w złym układzie, szło mu gorzej niż zazwyczaj, a pod nogami zaczęły mu się słać zniszczone trzcinki. No może nie zniszczone, ale te które nie przeszły rygorystycznej selekcji Młodego Lorda. Powoli wręcz zaczynał tracić nadzieję, że uda mu się wykonać coś sensownego. Materia stawała mu okoniem, a im bardziej czuł się poirytowany na tę część instrumentu tym gorsze stroiki mu wychodziły.
Mijały kolejne dni egzystencji Corinne w nowym domu i powoli się z nim oswajała. Wreszcie zapamiętała drogę ze swoich komnat do jadalni i przestała się spóźniać na wspólne posiłki, nie miała też problemu z odnalezieniem pokoju muzycznego czy ogrodów różanych. To te miejsca odwiedzała najczęściej. Jeśli nie przesiadywała w swoich komnatach ani nie była akurat na posiłku, to największe prawdopodobieństwo jej zastania istniało w ogrodach różanych lub pokoju muzycznym, gdzie szczególnie chętnie zasiadała przy fortepianie. Ten instrument zawsze jej się podobał i choć znała też podstawy gry na skrzypcach, z fortepianem radziła sobie znacznie lepiej. Avery może nie byli rodem szczególnie wrażliwym na sztukę, jednak Corinne, jako kobiecie, pozwalano na muzyczne i malarskie ciągotki, tym bardziej, że u dam były one mile widziane. I tak przecież nie miała pozostać wśród Averych, a dołączyć do innego rodu i tak się stało.
Tego dnia postanowiła jednak pozwiedzać inne zakamarki dworu niż te, które już były jej znane. Chciała w końcu wiedzieć, co gdzie jest i tym sposobem znalazła się w tej części dworku. Do saloniku zwabiły ją nietypowe odgłosy, a ciekawość skłoniła ją do uchylenia drzwi i wsunięcia się do środka, co uczyniła niemal bezszelestnie. Rozejrzała się i dostrzegła młodego chłopaka z rodu Lestrange, który z nieznanych jej przyczyn zamieszkiwał z obcym rodem. Było to dla niej zagadką – dlaczego Lestrange mieszkał z Rosierami zamiast ze swoją rodziną? Było to raczej niespotykane; zwykle to kobiety zmieniały miejsce zamieszkania, rzecz jasna dopiero po ślubie. Dziewczęta wychodząc za mąż zamieszkiwały przy rodzinie męża, a chłopcy mieli ten przywilej, że mieszkali w tym samym miejscu przez całe życie, od urodzenia aż po kres swoich dni.
Ale ten tutaj najwyraźniej był wyjątkiem. I budził w Corinne ciekawość, tym bardziej, że nie mógł być wiele młodszy od niej, ale skoro nie znała go z murów Hogwartu, musiał być absolwentem Beauxbatons. Kolejny powód, dla którego żal byłoby jej przegapić okazję do poznania się i rozmowy. Rzecz jasna już widziała go nie raz przy posiłkach, ale one nie sprzyjały dłuższym i głębszym rozmowom, a jedynie trywialnym, błahym pogawędkom, na podstawie których nie sposób było kogoś poznać.
- Przepraszam… Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam – odezwała się, spoglądając na dziwne przedmioty zaścielające podłogę. Nie wiedziała, co to jest. – Co to za niezwykły instrument? – zapytała, by jakoś zainicjować rozmowę. Na nurtujące ją pytania przyjdzie czas nieco później. Poznała trochę instrumentów, głównie tych najczęściej spotykanych, ale ten w rękach chłopaka wydawał się nieznany i dziwaczny. Na pewno nie widziała czegoś takiego w Ludlow. Może to jakiś wynalazek z Francji? Z tego co słyszała, w tamtejszej szkole kładziono o wiele większy nacisk na artystyczne aktywności niż w Hogwarcie. I trochę zazdrościła absolwentom francuskiej akademii, bo jej w Hogwarcie bardzo brakowało możliwości zajmowania się sztuką. Przecież nie mogła sobie tam zabrać fortepianu, skrzypiec czy sztalug, więc pozostawało co najwyżej szkicowanie, haftowanie i śpiewanie gdzieś w odludnych zakamarkach błoni. Standardowe rozrywki w Hogwarcie były dostosowane raczej do uczniów pochodzących z gminu; wystarczy wspomnieć choćby o niedorzecznej popularności quidditcha, który Corinne wydawał się plebejski i kompletnie nieciekawy. O wiele bardziej wolałaby obejrzeć dobrą operę czy balet od meczy. No cóż, w Hogwarcie było stanowczo za dużo plebsu i stanowczo zbyt dużo równości. A coś takiego jak równość było mitem, naiwną mrzonką dla niej jako osoby od dzieciństwa uczonej, że są ludzie lepsi i gorsi. A od gorszych należało trzymać się z daleka.
Tego dnia postanowiła jednak pozwiedzać inne zakamarki dworu niż te, które już były jej znane. Chciała w końcu wiedzieć, co gdzie jest i tym sposobem znalazła się w tej części dworku. Do saloniku zwabiły ją nietypowe odgłosy, a ciekawość skłoniła ją do uchylenia drzwi i wsunięcia się do środka, co uczyniła niemal bezszelestnie. Rozejrzała się i dostrzegła młodego chłopaka z rodu Lestrange, który z nieznanych jej przyczyn zamieszkiwał z obcym rodem. Było to dla niej zagadką – dlaczego Lestrange mieszkał z Rosierami zamiast ze swoją rodziną? Było to raczej niespotykane; zwykle to kobiety zmieniały miejsce zamieszkania, rzecz jasna dopiero po ślubie. Dziewczęta wychodząc za mąż zamieszkiwały przy rodzinie męża, a chłopcy mieli ten przywilej, że mieszkali w tym samym miejscu przez całe życie, od urodzenia aż po kres swoich dni.
Ale ten tutaj najwyraźniej był wyjątkiem. I budził w Corinne ciekawość, tym bardziej, że nie mógł być wiele młodszy od niej, ale skoro nie znała go z murów Hogwartu, musiał być absolwentem Beauxbatons. Kolejny powód, dla którego żal byłoby jej przegapić okazję do poznania się i rozmowy. Rzecz jasna już widziała go nie raz przy posiłkach, ale one nie sprzyjały dłuższym i głębszym rozmowom, a jedynie trywialnym, błahym pogawędkom, na podstawie których nie sposób było kogoś poznać.
- Przepraszam… Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam – odezwała się, spoglądając na dziwne przedmioty zaścielające podłogę. Nie wiedziała, co to jest. – Co to za niezwykły instrument? – zapytała, by jakoś zainicjować rozmowę. Na nurtujące ją pytania przyjdzie czas nieco później. Poznała trochę instrumentów, głównie tych najczęściej spotykanych, ale ten w rękach chłopaka wydawał się nieznany i dziwaczny. Na pewno nie widziała czegoś takiego w Ludlow. Może to jakiś wynalazek z Francji? Z tego co słyszała, w tamtejszej szkole kładziono o wiele większy nacisk na artystyczne aktywności niż w Hogwarcie. I trochę zazdrościła absolwentom francuskiej akademii, bo jej w Hogwarcie bardzo brakowało możliwości zajmowania się sztuką. Przecież nie mogła sobie tam zabrać fortepianu, skrzypiec czy sztalug, więc pozostawało co najwyżej szkicowanie, haftowanie i śpiewanie gdzieś w odludnych zakamarkach błoni. Standardowe rozrywki w Hogwarcie były dostosowane raczej do uczniów pochodzących z gminu; wystarczy wspomnieć choćby o niedorzecznej popularności quidditcha, który Corinne wydawał się plebejski i kompletnie nieciekawy. O wiele bardziej wolałaby obejrzeć dobrą operę czy balet od meczy. No cóż, w Hogwarcie było stanowczo za dużo plebsu i stanowczo zbyt dużo równości. A coś takiego jak równość było mitem, naiwną mrzonką dla niej jako osoby od dzieciństwa uczonej, że są ludzie lepsi i gorsi. A od gorszych należało trzymać się z daleka.
Cóż, nawet jeśli Timothee mieszkałby z Lestrange'ami na Wyspie Wight to i tak nie mógłby do końca powiedzieć, że byłby u siebie. Owszem nosił to samo nazwisko co żyjący tam czarodzieje, jednak jego dom był we Francji.
Walczył z niepokornym materiałem coraz bardziej poirytowany i niechybnie zaraz cisnąłby czymś na ziemię gdyby nie niespodziewane towarzystwo lady Corinne. Irytacja na niepoddający się materiał od razu gdzieś się rozpłynęła, a młody Lestrange skupił się na przybyłej personie.
-Nie..- powiódł spojrzeniem za wzrokiem Corinne i zobaczył ile już trzcinek poszło na zmarnowanie.
-Tak po prawdzie to... dziękuję za wyrwanie mnie z transu- pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech. Ciekawe ile jeszcze nieudanych prób by go czekało zanim wreszcie dałby za wygraną, albo powstałby ustnik w końcu spełniłby wszystkie wygórowane oczekiwanie Timothee. Kto wie, może innego dnia, któryś z tych, które zaściełały podłogę byłby całkiem w porządku, no ale nie dzisiaj. Czasem tak było, że człowiek się uparł i już. No ale na szczęście teraz młody lord miał powód, żeby przerwać swoje zajęcie i nie musiał się męczyć, a do tematu mógł wrócić za jakiś czas, w spokojniejszym stanie ducha.
-To?- spojrzał na przedmiot trzymany w rękach. Na razie zaprzestał prób wykonania nowego ustnika, zamiast tego z powrotem włożył na miejsce stary.
-To jest obój- w sumie wyciągnął instrument w jej kierunku, żeby mogła go obejrzeć sobie dokładniej. Ufał czarownicy, że nie miała dziurawych rąk i nie upuści oboju. Można powiedzieć, że Timothee do pewnego stopnia był już z nim zżyty i póki co nie zamierzał go wymieniać. Trochę byłoby mu przykro gdyby został do tego zmuszony.
-Jako pojedynczy instrument nie jest bardzo często spotykany, ale w orkiestrze już owszem- dodał jeszcze. -Chyba najpopularniejszym fragmentem gdzie można usłyszeć solo na ten instrument jest jezioro łabędzie. - dopowiedział. Sam z pewnych powodów zdążył wyjątkowo znielubić ten utwór, ale nie mógł przecież zaprzeczyć, że był bardzo popularny i zwykle jego rozmówcy z łatwością sobie przypominali i fragment melodii i dźwięk instrumentu.
Walczył z niepokornym materiałem coraz bardziej poirytowany i niechybnie zaraz cisnąłby czymś na ziemię gdyby nie niespodziewane towarzystwo lady Corinne. Irytacja na niepoddający się materiał od razu gdzieś się rozpłynęła, a młody Lestrange skupił się na przybyłej personie.
-Nie..- powiódł spojrzeniem za wzrokiem Corinne i zobaczył ile już trzcinek poszło na zmarnowanie.
-Tak po prawdzie to... dziękuję za wyrwanie mnie z transu- pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech. Ciekawe ile jeszcze nieudanych prób by go czekało zanim wreszcie dałby za wygraną, albo powstałby ustnik w końcu spełniłby wszystkie wygórowane oczekiwanie Timothee. Kto wie, może innego dnia, któryś z tych, które zaściełały podłogę byłby całkiem w porządku, no ale nie dzisiaj. Czasem tak było, że człowiek się uparł i już. No ale na szczęście teraz młody lord miał powód, żeby przerwać swoje zajęcie i nie musiał się męczyć, a do tematu mógł wrócić za jakiś czas, w spokojniejszym stanie ducha.
-To?- spojrzał na przedmiot trzymany w rękach. Na razie zaprzestał prób wykonania nowego ustnika, zamiast tego z powrotem włożył na miejsce stary.
-To jest obój- w sumie wyciągnął instrument w jej kierunku, żeby mogła go obejrzeć sobie dokładniej. Ufał czarownicy, że nie miała dziurawych rąk i nie upuści oboju. Można powiedzieć, że Timothee do pewnego stopnia był już z nim zżyty i póki co nie zamierzał go wymieniać. Trochę byłoby mu przykro gdyby został do tego zmuszony.
-Jako pojedynczy instrument nie jest bardzo często spotykany, ale w orkiestrze już owszem- dodał jeszcze. -Chyba najpopularniejszym fragmentem gdzie można usłyszeć solo na ten instrument jest jezioro łabędzie. - dopowiedział. Sam z pewnych powodów zdążył wyjątkowo znielubić ten utwór, ale nie mógł przecież zaprzeczyć, że był bardzo popularny i zwykle jego rozmówcy z łatwością sobie przypominali i fragment melodii i dźwięk instrumentu.
W nowym domu wiele rzeczy wciąż było dla Corinne zagadką, i jedną z nich była właśnie osoba młodego Lestrange’a, który z jakichś powodów mieszkał tu, a nie z rodziną. Corinne miała nadzieję, że kiedyś się dowie, dlaczego tak jest, ale nie wypadało jej pytać o to na samym wejściu, więc musiała zachować jeszcze trochę cierpliwości. Zainteresowała się więc tym, co robił, bo wyglądało na to, że przerwała mu jakąś czynność, którą był mocno pochłonięty.
- Chyba nie widziałam takiego w swoim rodzinnym domu. Uczyłam się grać na bardziej standardowych instrumentach, jak fortepian czy skrzypce – wyjaśniła, ostrożnie biorąc od niego instrument. Zdawała sobie sprawę, że instrumenty były delikatne i wrażliwe, więc należało obchodzić się z nimi uważnie. Obejrzała go więc ostrożnie, po czym zwróciła go z powrotem właścicielowi.
Przypomniała sobie melodię o której wspominał, bo Jezioro łabędzie z pewnością było jej znane. Może nie była bardzo biegła w teorii muzyki, bo zawsze lepiej sobie radziła z praktyką, ale podstawy w toku swego wychowania poznała, musiała przecież znać nuty oraz umieć rozpoznać popularne utwory czy melodie najbardziej znanych instrumentów. Obój może nie był powszechny, ale próbowała sobie przypomnieć jego brzmienie ze wspomnianego utworu.
- Chyba już kojarzę… - rzekła więc. – Uczyłeś się gry w rodzinnym domu? Czy może w szkole? – W końcu w Beauxbatons uczyli sztuki, nie to co w Hogwarcie, gdzie niestety nikt nie pomyślał o młodych damach. To co potrafiła Corinne w kwestii muzyki czy malarstwa, zawdzięczała guwernantkom zatrudnianym przez Averych oraz własnemu talentowi. Nawet brak sztuki w Hogwarcie nie mógł przecież całkowicie podciąć jej skrzydeł, choć gdyby mogła ćwiczyć grę na instrumentach oraz malowanie i w szkole, to może dziś miałaby jeszcze wyższy poziom. – Bardzo ci zazdroszczę nauki w Beauxbatons. – Wyrażała to także chyba wobec każdego członka rodu Rosier, ale naprawdę zazdrościła im, że uczyli się w tej lepszej (w jej mniemaniu) szkole. Choć może gdyby tam była, to nie byłaby tak pełna zachwytów, ale jako że trawa po drugiej stronie płotu z reguły wydaje się bardziej zielona, to trochę idealizowała francuską placówkę na podstawie swoich wyobrażeń. – Pewnie niedawno stamtąd wróciłeś? Jesteś tegorocznym debiutantem? – spytała po chwili; nie kojarzyła go z własnego ubiegłorocznego debiutu towarzyskiego. Miała nadzieję że nie miał jej za złe tych pytań, ale jak przystało na młodą damę była ciekawska, jeśli chodzi o takie sprawy, ale najbardziej ciekawiła ją zagadka jego zamieszkiwania tutaj. Ale przed tym pytaniem jeszcze się powstrzymywała.
- Chyba nie widziałam takiego w swoim rodzinnym domu. Uczyłam się grać na bardziej standardowych instrumentach, jak fortepian czy skrzypce – wyjaśniła, ostrożnie biorąc od niego instrument. Zdawała sobie sprawę, że instrumenty były delikatne i wrażliwe, więc należało obchodzić się z nimi uważnie. Obejrzała go więc ostrożnie, po czym zwróciła go z powrotem właścicielowi.
Przypomniała sobie melodię o której wspominał, bo Jezioro łabędzie z pewnością było jej znane. Może nie była bardzo biegła w teorii muzyki, bo zawsze lepiej sobie radziła z praktyką, ale podstawy w toku swego wychowania poznała, musiała przecież znać nuty oraz umieć rozpoznać popularne utwory czy melodie najbardziej znanych instrumentów. Obój może nie był powszechny, ale próbowała sobie przypomnieć jego brzmienie ze wspomnianego utworu.
- Chyba już kojarzę… - rzekła więc. – Uczyłeś się gry w rodzinnym domu? Czy może w szkole? – W końcu w Beauxbatons uczyli sztuki, nie to co w Hogwarcie, gdzie niestety nikt nie pomyślał o młodych damach. To co potrafiła Corinne w kwestii muzyki czy malarstwa, zawdzięczała guwernantkom zatrudnianym przez Averych oraz własnemu talentowi. Nawet brak sztuki w Hogwarcie nie mógł przecież całkowicie podciąć jej skrzydeł, choć gdyby mogła ćwiczyć grę na instrumentach oraz malowanie i w szkole, to może dziś miałaby jeszcze wyższy poziom. – Bardzo ci zazdroszczę nauki w Beauxbatons. – Wyrażała to także chyba wobec każdego członka rodu Rosier, ale naprawdę zazdrościła im, że uczyli się w tej lepszej (w jej mniemaniu) szkole. Choć może gdyby tam była, to nie byłaby tak pełna zachwytów, ale jako że trawa po drugiej stronie płotu z reguły wydaje się bardziej zielona, to trochę idealizowała francuską placówkę na podstawie swoich wyobrażeń. – Pewnie niedawno stamtąd wróciłeś? Jesteś tegorocznym debiutantem? – spytała po chwili; nie kojarzyła go z własnego ubiegłorocznego debiutu towarzyskiego. Miała nadzieję że nie miał jej za złe tych pytań, ale jak przystało na młodą damę była ciekawska, jeśli chodzi o takie sprawy, ale najbardziej ciekawiła ją zagadka jego zamieszkiwania tutaj. Ale przed tym pytaniem jeszcze się powstrzymywała.
-To prawda, obój jest mniej popularny. Głównie przez to, że jest wymagającym instrumentem na którym ciężko zacząć grać. - wyjaśnił. Często też ginął pośród innych instrumentów dętych takich chociażby jak klarnet czy fagot. Dla kogoś kto nie był dobrze zorientowany w temacie ciężko było dostrzec różnicę.
-Och, najpierw w domu zaczynałem uczyć się gry na fortepianie, ale nie zapałaliśmy do siebie wielką miłością. Później usłyszałem jakiś duet na fortepian i obój, no i... już nie było odwrotu- na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech na to wspomnienie. -Potem w szkole już tylko kontunuowałem grę- wyjaśnił.
Timothee nie zwracał do niedawna uwagi na to, że Beauxbatons było niezwykłe pod względem nacisku jaki kładło na kwestie artystyczne. Dopiero kiedy przeniósł się do Wielkiej Brytanii zrozumiał ile miał szczęścia będąc absolwentem Beauxbatons.
-Trochę się nie dziwię, ale z drugiej strony ostatnio ja zazdroszczę absolwentom Hogwartu jednej rzeczy- jego uśmiech się poszerzył kiedy to mówił. - Niestety, niewielu w Wielkiej Brytanii jest absolwentów mojej szkoły. Brakuje mi... takiej grupy kolegów- sam był zaskoczony swoją szczerością wobec Corinne. Trochę nużyła go konieczność nawiązywania nowych znajomości. Na początku jego bytności tutaj ta perspektywa wydawała się dość ekscytująca, jednak rzeczywistość okazała się nieco mniej barwna. Może jeszcze gdyby w ogóle pochodził z Wielkiej Brytanii to też byłoby mu prościej, no ale niestety pochodził z Francji. Jedyny plus był taki, że był członkiem szanowanej rodziny i większość drzwi stała dla niego otworem. Nie chciałby myśleć co by było gdyby nie jego więzy krwi.
-Dopiero co skończyłem naukę- odpowiedział Corinne zgodnie z prawdą. W czerwcu został absolwentem Beauxbatons i dopiero zaczął odkrywać na czym polega dorosłe życie.
-Jaki jest Hogwart?- zainteresował sie. Do tej pory słyszał jedynie urywki czy pogłoski o tej szkole, ale chciał się dowiedzieć opinii kto musiał spędzić tam swoje szkolne lata.
- Słyszałam jednak, że twój ród słynie z zamiłowania do muzyki, więc pewnie nie było problemu nawet z nauką mniej powszechnego instrumentu – zauważyła. Każdy ród słynął z czegoś innego, ale z tego co było jej wiadome, Lestrange’owie często zajmowali się muzyką. Dla Averych muzyka nie była najbardziej typowym rodowym hobby, ale dziewczęta w wielu rodzinach często były uczone gry na instrumentach, by w przyszłości mogły wpasować się w ród potencjalnego męża. Nie inaczej było z Corinne. Nie dopuszczano jej do męskich zajęć tak, jak jej starszego brata, była więc uczona głównie różnych gałęzi sztuki, tańca balowego i innych przydatnych na salonach umiejętności.
- Może duet na fortepian i obój to będzie dobry pomysł na uświetnienie jakiejś przyszłej rodzinnej uroczystości? – zaproponowała. W rodzinnym domu Corinne często grała na rodzinnych uroczystościach. Nie wypadało jej wystawiać się na pokaz dla gawiedzi, więc jej talenty były zarezerwowane tylko dla rodziny i przyjaciół rodu. Ale zawsze lubiła grać dla bliskich, i chętnie zrobi to też w nowym domu, jeśli będzie możliwość.
Musiała się z tym zgodzić, że Hogwart mimo wielu wad, miał jedną zaletę – więcej potencjalnych znajomości. Większość uczniów z wielkich rodów uczyła się tam, do Beauxbatons trafiało ich mniej, więc absolwentom francuskiej akademii było trudniej powrócić na salony, kiedy większości rówieśników nie znali ze szkoły, a co najwyżej z jakichś wakacyjnych uroczystości rodzinnych. Może więc pójście tam wcale nie byłoby tak idealnym wyjściem? Mogłaby się rozwijać artystycznie, ale wkraczałaby na salony z o wiele mniejszą liczbą znajomości. Tak jak Timothee, który musiał teraz czuć się osamotniony, nie dość że mieszkał przy obcej rodzinie, to jeszcze nie miał grona przyjaciół, z którymi mógłby dzielić szkolne przeżycia. Dopiero w dorosłości mógł zawierać znajomości, ale będzie miał trudniejsze zadanie, bo wielu chłopaków z Hogwartu pewnie już miało swój krąg przyjaciół.
- To prawda, bo większość rodów wysyła dzieci do Hogwartu – pokiwała głową. – Zawsze marzyłam o Beauxbatons i tamtejszych możliwościach artystycznych, kilka dni temu Vivienne mi trochę opowiedziała. Ale muszę przyznać, że pod względem towarzyskim to w Hogwarcie rzeczywiście jest… większy wybór potencjalnych znajomych, z którymi później można wkraczać na salony. – Podczas swojego debiutu znała większość koleżanek i kolegów, więc nie czuła się wyobcowana, jak pewnie mogli się czuć absolwenci Beauxbatons czy Durmstrangu. Więc to była jedna z niewielu rzeczy, które były lepsze w Hogwarcie. – W Hogwarcie było… no cóż, w ogóle nie nauczali tam sztuki. Damy takie jak ja nie miały możliwości rozwoju talentów inaczej niż podczas wakacji w rodzinnych domach. – To bez wątpienia była wada, Corinne w każde wakacje musiała nadrabiać wszystko to, czego nie mogła rozwijać w szkole. Może dziś byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie tych siedem dziesięciomiesięcznych przerw w rozwoju artystycznym. – I było zbyt równościowo. Nauczyciele traktowali wszystkich równo bez względu na pochodzenie, ale przynajmniej podział na domy wprowadzał jako taką selekcję, bo w moim domu nie przyjmowano hołoty i mogłam przebywać w gronie innych uczniów szlachetnej i czystej krwi, jednak na lekcjach często musiałam się stykać i z innymi, często… niegodnymi i o spaczonych poglądach – skrzywiła się nieznacznie na to wspomnienie. Zawsze była osobą preferującą otoczenie ludzi równych sobie urodzeniem, a w Hogwarcie często musiała znosić bliskość pospólstwa, a czasem nawet, o zgrozo, szlam. Żałowała, że przed wiekami Slytherinowi nie udało się doprowadzić do tego, żeby nie przyjmować dzieci mugoli do Hogwartu.
- Może duet na fortepian i obój to będzie dobry pomysł na uświetnienie jakiejś przyszłej rodzinnej uroczystości? – zaproponowała. W rodzinnym domu Corinne często grała na rodzinnych uroczystościach. Nie wypadało jej wystawiać się na pokaz dla gawiedzi, więc jej talenty były zarezerwowane tylko dla rodziny i przyjaciół rodu. Ale zawsze lubiła grać dla bliskich, i chętnie zrobi to też w nowym domu, jeśli będzie możliwość.
Musiała się z tym zgodzić, że Hogwart mimo wielu wad, miał jedną zaletę – więcej potencjalnych znajomości. Większość uczniów z wielkich rodów uczyła się tam, do Beauxbatons trafiało ich mniej, więc absolwentom francuskiej akademii było trudniej powrócić na salony, kiedy większości rówieśników nie znali ze szkoły, a co najwyżej z jakichś wakacyjnych uroczystości rodzinnych. Może więc pójście tam wcale nie byłoby tak idealnym wyjściem? Mogłaby się rozwijać artystycznie, ale wkraczałaby na salony z o wiele mniejszą liczbą znajomości. Tak jak Timothee, który musiał teraz czuć się osamotniony, nie dość że mieszkał przy obcej rodzinie, to jeszcze nie miał grona przyjaciół, z którymi mógłby dzielić szkolne przeżycia. Dopiero w dorosłości mógł zawierać znajomości, ale będzie miał trudniejsze zadanie, bo wielu chłopaków z Hogwartu pewnie już miało swój krąg przyjaciół.
- To prawda, bo większość rodów wysyła dzieci do Hogwartu – pokiwała głową. – Zawsze marzyłam o Beauxbatons i tamtejszych możliwościach artystycznych, kilka dni temu Vivienne mi trochę opowiedziała. Ale muszę przyznać, że pod względem towarzyskim to w Hogwarcie rzeczywiście jest… większy wybór potencjalnych znajomych, z którymi później można wkraczać na salony. – Podczas swojego debiutu znała większość koleżanek i kolegów, więc nie czuła się wyobcowana, jak pewnie mogli się czuć absolwenci Beauxbatons czy Durmstrangu. Więc to była jedna z niewielu rzeczy, które były lepsze w Hogwarcie. – W Hogwarcie było… no cóż, w ogóle nie nauczali tam sztuki. Damy takie jak ja nie miały możliwości rozwoju talentów inaczej niż podczas wakacji w rodzinnych domach. – To bez wątpienia była wada, Corinne w każde wakacje musiała nadrabiać wszystko to, czego nie mogła rozwijać w szkole. Może dziś byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie tych siedem dziesięciomiesięcznych przerw w rozwoju artystycznym. – I było zbyt równościowo. Nauczyciele traktowali wszystkich równo bez względu na pochodzenie, ale przynajmniej podział na domy wprowadzał jako taką selekcję, bo w moim domu nie przyjmowano hołoty i mogłam przebywać w gronie innych uczniów szlachetnej i czystej krwi, jednak na lekcjach często musiałam się stykać i z innymi, często… niegodnymi i o spaczonych poglądach – skrzywiła się nieznacznie na to wspomnienie. Zawsze była osobą preferującą otoczenie ludzi równych sobie urodzeniem, a w Hogwarcie często musiała znosić bliskość pospólstwa, a czasem nawet, o zgrozo, szlam. Żałowała, że przed wiekami Slytherinowi nie udało się doprowadzić do tego, żeby nie przyjmować dzieci mugoli do Hogwartu.
-To... prawda- potwierdził domysły czarownicy. W sumie to jak się tak zastanowić to praktycznie każdy w jego rodzinie miał większy bądź mniejszy związek z muzyką, ale zawsze jakiś był.
-Jeśli tylko będziesz miała ochotę to nie widzę problemu, żeby taki duet zagrać- uśmiechnął się lekko w odpowiedni. Nie widział powodu żeby odmówić takiej propozycji. -Masz może jakiegoś wykonawcę, albo konkretny utwór na myśli?- zapytał jeszcze ciekaw co Corrine chciałaby zawrzeć w takim repertuarze. Dla niego nie było większego problemu by się ewentualnie dostosować do tego co wybierze czarownica. No a może uchyli rąbka tajemnicy i Timothee miałby szansę dowiedzieć się jaki miała gust. Może wtedy sam mógłby zaproponować coś co przypadłoby jej do gustu. No i musiał pamiętać jeszcze, żeby utwór nie był zbyt skomplikowany. W końcu oboje mieli inne obowiązki i nie byliby w stanie ćwiczyć całe dnie. Nad czym oczywiście w skrytości ducha Timothee ubolewał.
Co do Hogwartu, to no cóż. Gdyby został we Francji, nie miałby najmniejszego problemu z gronem znajomych. Wiekszość jego rówieśników pozostała jednak na kontynencie. Nie zamierzał się jednak użalać nad sobą. Było jak było i niewiele mógł na to poradzić.
Wyraźnie zaciekawiło go to co mówiła o Hogwarcie. O ile był w stanie zrozumieć, że inne szkoły nie miały takiego nacisku na rozwój artystyczny jak Beauxbatons to wciąż wydawało mu się, że jakąś ofertę w tym zakresie powinny mieć. Jak widać się pomylił w tych założeniach.
-To... oprócz nauki związanej z magią, co oferował Hogwart?- zaciekawił się.
-Och... - mruknął jedynie odnośnie tej całej "równości". -W Beauxbatons też przyjmują czarodziejów różnego pochodzenia. Chyba tylko Durmstrang zwraca odpowiednią uwagę na pochodzenie.- zauważył. Jakoś w trakcie nauki mu specjalnie czarodzieje mugolskiego pochodzenia nie bruździli, ale może to też dlatego, że on sam i jego krąg znajomych zwyczajnie się z nimi nie zadawał. No ale fakt, nie mógł nie pomyśleć jak przyjemnie by było gdyby w ogóle takich osobników w szkole nie było. Kto wie, może i poziom edukacji w efekcie był wyższy? W końcu młodzi czarodzieje z domów czystokrwistych sporo rzeczy już wiedzieli zanim trafili w mury szkoły. Nie musieliby więc tracić tyle czasu na jakieś podstawy.
-Jeśli tylko będziesz miała ochotę to nie widzę problemu, żeby taki duet zagrać- uśmiechnął się lekko w odpowiedni. Nie widział powodu żeby odmówić takiej propozycji. -Masz może jakiegoś wykonawcę, albo konkretny utwór na myśli?- zapytał jeszcze ciekaw co Corrine chciałaby zawrzeć w takim repertuarze. Dla niego nie było większego problemu by się ewentualnie dostosować do tego co wybierze czarownica. No a może uchyli rąbka tajemnicy i Timothee miałby szansę dowiedzieć się jaki miała gust. Może wtedy sam mógłby zaproponować coś co przypadłoby jej do gustu. No i musiał pamiętać jeszcze, żeby utwór nie był zbyt skomplikowany. W końcu oboje mieli inne obowiązki i nie byliby w stanie ćwiczyć całe dnie. Nad czym oczywiście w skrytości ducha Timothee ubolewał.
Co do Hogwartu, to no cóż. Gdyby został we Francji, nie miałby najmniejszego problemu z gronem znajomych. Wiekszość jego rówieśników pozostała jednak na kontynencie. Nie zamierzał się jednak użalać nad sobą. Było jak było i niewiele mógł na to poradzić.
Wyraźnie zaciekawiło go to co mówiła o Hogwarcie. O ile był w stanie zrozumieć, że inne szkoły nie miały takiego nacisku na rozwój artystyczny jak Beauxbatons to wciąż wydawało mu się, że jakąś ofertę w tym zakresie powinny mieć. Jak widać się pomylił w tych założeniach.
-To... oprócz nauki związanej z magią, co oferował Hogwart?- zaciekawił się.
-Och... - mruknął jedynie odnośnie tej całej "równości". -W Beauxbatons też przyjmują czarodziejów różnego pochodzenia. Chyba tylko Durmstrang zwraca odpowiednią uwagę na pochodzenie.- zauważył. Jakoś w trakcie nauki mu specjalnie czarodzieje mugolskiego pochodzenia nie bruździli, ale może to też dlatego, że on sam i jego krąg znajomych zwyczajnie się z nimi nie zadawał. No ale fakt, nie mógł nie pomyśleć jak przyjemnie by było gdyby w ogóle takich osobników w szkole nie było. Kto wie, może i poziom edukacji w efekcie był wyższy? W końcu młodzi czarodzieje z domów czystokrwistych sporo rzeczy już wiedzieli zanim trafili w mury szkoły. Nie musieliby więc tracić tyle czasu na jakieś podstawy.
- To na pewno coś wymyślimy - zgodziła się z entuzjazmem. Zawsze lubiła grać na fortepianie, więc w nowym domu planowała kontynuować swoją pasję, a także, jeśli nikt nie będzie mieć nic przeciwko, mogła czasem zagrać coś dla rodziny jak robiła to u Averych. - Gustuję w muzyce klasycznej, oczywiście. - Nie słuchała żadnych nowoczesnych wymysłów, krzywiła się na myśl o Celestynie Warbeck czy innych postępowych zespołach którymi ekscytowali się jej plebejscy rówieśnicy w Hogwarcie, była wierna tradycjom także w kwestii muzyki. Muzyka klasyczna najbardziej trafiała w jej gust, jej też uczyła się grać. A nad konkretnym utworem będą mogli się zastanowić kiedy plany wejdą w etap realizacji i gdy przyjdzie wybrać coś, co dało się wykonać na tych konkretnych instrumentach.
Hogwart niestety całkowicie zaniedbywał rozwój artystyczny uczniów, kładąc nacisk tylko na naukę. O ile niektóre rzeczy rzeczywiście mogły być przydatne, bo każdy musiał poznać podstawowe czary, tak większość nudnej, ciężkiej teorii była dla Corinne zwyczajnie zbędna, zwłaszcza że przecież nie planowała nigdy pracować, nie mówiąc o jakiejkolwiek karierze, tak więc nie potrzebowała wiedzy specjalistycznej i dlatego uczyła się tylko tyle, ile absolutnie niezbędne do uzyskania minimalnej oceny gwarantującej zdanie egzaminów. Kiedy jej rówieśnicy z gminu pocili się nad książkami, bo od wyników egzaminów zależała ich przyszłość, Corinne obijała się, bo jej przyszłość była wiadoma: miała wyjść za mąż i rodzić dzieci, a w międzyczasie brylować na salonach. Dlatego też należała do tej mniejszości uczniów, które Hogwartu nie lubiły i wcale za nim nie tęskniła, a duża część wiedzy nieużytecznej w życiu damy zwyczajnie z jej głowy uleciała, bo musiała mieć w niej miejsce na to, co niezbędne na salonach.
- Właściwie... Nic szczególnego nie oferował. Może poza tym, że jako budowla pełna niesamowitych miejsc miał swój urok. No i uczyła się tam większość wyższych sfer, więc to w Hogwarcie nawiązywało się pierwsze znajomości na długo przed debiutem... - Taka była prawda, pierwsze kontakty budowało się już w szkole, przynajmniej z osobami w podobnym wieku. Corinne rozumiała ich ważność, dlatego więcej czasu poświęcała interakcjom z innymi damami niż nauce. - We Francji uczniów z naszych szlachetnych rodów na pewno było znacznie mniej. To akurat pewnie minus, prawda? Ja przyjaźnię się tylko z ludźmi równymi mi urodzeniem, których nazwiska figurują w Skorowidzu Czystości Krwi - przyznała. Choć oczywiście miała w Hogwarcie koleżanki krwi czystej nieszlachetnej, to nigdy nie dostąpiły one zaszczytu uznania za przyjaciółki, były co najwyżej koleżankami, które mogły liczyć na jakiś ochłap jej uwagi gdy akurat nie było pod ręką nikogo lepszego. Po Hogwarcie nie podtrzymywała z nimi kontaktu, bo nie były już jej do niczego potrzebne i teraz Corinne zadawała się już wyłącznie ze szlachtą, choć i tu prowadziła selekcję i nie zadawała się z członkami rodów szlamolubnych. Corinne była skrajnie konserwatywna, przykładała olbrzymią wagę do pochodzenia i statusu materialnego i nie zadawała się z byle kim. - Tak więc chyba nie ma szkoły bez wad. Ale najważniejsze, że mamy ten etap za sobą i można się w pełni cieszyć dorosłym życiem.
Corinne zdecydowanie wolała obecne życie od żywota uczennicy. Po debiucie mogła bywać w towarzystwie i koncentrować się na życiu damy. A od niedawna jeszcze była żoną, więc doszła jej kolejna rola, której wciąż się uczyła ale pragnęła sprostać jej jak najlepiej.
Hogwart niestety całkowicie zaniedbywał rozwój artystyczny uczniów, kładąc nacisk tylko na naukę. O ile niektóre rzeczy rzeczywiście mogły być przydatne, bo każdy musiał poznać podstawowe czary, tak większość nudnej, ciężkiej teorii była dla Corinne zwyczajnie zbędna, zwłaszcza że przecież nie planowała nigdy pracować, nie mówiąc o jakiejkolwiek karierze, tak więc nie potrzebowała wiedzy specjalistycznej i dlatego uczyła się tylko tyle, ile absolutnie niezbędne do uzyskania minimalnej oceny gwarantującej zdanie egzaminów. Kiedy jej rówieśnicy z gminu pocili się nad książkami, bo od wyników egzaminów zależała ich przyszłość, Corinne obijała się, bo jej przyszłość była wiadoma: miała wyjść za mąż i rodzić dzieci, a w międzyczasie brylować na salonach. Dlatego też należała do tej mniejszości uczniów, które Hogwartu nie lubiły i wcale za nim nie tęskniła, a duża część wiedzy nieużytecznej w życiu damy zwyczajnie z jej głowy uleciała, bo musiała mieć w niej miejsce na to, co niezbędne na salonach.
- Właściwie... Nic szczególnego nie oferował. Może poza tym, że jako budowla pełna niesamowitych miejsc miał swój urok. No i uczyła się tam większość wyższych sfer, więc to w Hogwarcie nawiązywało się pierwsze znajomości na długo przed debiutem... - Taka była prawda, pierwsze kontakty budowało się już w szkole, przynajmniej z osobami w podobnym wieku. Corinne rozumiała ich ważność, dlatego więcej czasu poświęcała interakcjom z innymi damami niż nauce. - We Francji uczniów z naszych szlachetnych rodów na pewno było znacznie mniej. To akurat pewnie minus, prawda? Ja przyjaźnię się tylko z ludźmi równymi mi urodzeniem, których nazwiska figurują w Skorowidzu Czystości Krwi - przyznała. Choć oczywiście miała w Hogwarcie koleżanki krwi czystej nieszlachetnej, to nigdy nie dostąpiły one zaszczytu uznania za przyjaciółki, były co najwyżej koleżankami, które mogły liczyć na jakiś ochłap jej uwagi gdy akurat nie było pod ręką nikogo lepszego. Po Hogwarcie nie podtrzymywała z nimi kontaktu, bo nie były już jej do niczego potrzebne i teraz Corinne zadawała się już wyłącznie ze szlachtą, choć i tu prowadziła selekcję i nie zadawała się z członkami rodów szlamolubnych. Corinne była skrajnie konserwatywna, przykładała olbrzymią wagę do pochodzenia i statusu materialnego i nie zadawała się z byle kim. - Tak więc chyba nie ma szkoły bez wad. Ale najważniejsze, że mamy ten etap za sobą i można się w pełni cieszyć dorosłym życiem.
Corinne zdecydowanie wolała obecne życie od żywota uczennicy. Po debiucie mogła bywać w towarzystwie i koncentrować się na życiu damy. A od niedawna jeszcze była żoną, więc doszła jej kolejna rola, której wciąż się uczyła ale pragnęła sprostać jej jak najlepiej.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salonik na piętrze
Szybka odpowiedź