Wydarzenia


Ekipa forum
Ruiny
AutorWiadomość
Ruiny [odnośnik]20.12.17 21:10
First topic message reminder :

Ruiny

Azkaban za sprawą nagromadzonej białej magii obrócił się w ruinę. Wielki wybuch odsłonił najniższe warstwy przerażającego więzienia, otwierając dostęp do niekiedy przedziwnych prastarych ruin. Wiadomym jest, że Azkaban wzniósł jeden z wielkich rodów, nie jest jednak jasne, na czym właściwie, ani też w jaki sposób. Kamienie układają się w niezwykłe wzory i są pokryte mało zrozumiałymi, symbolicznymi żłobieniami sprawiającymi wrażenie pierwotnych. Niektórzy spekulują, że są tworami dementorów, którzy z wyspy uczynili wcześniej swoje królestwo. Od wilgotnej ziemi wznosi się para, wypuszczona w powietrze ciepłem nagromadzonej silnej białej magii.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.03.18 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 43 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ruiny [odnośnik]25.04.22 2:45
Dzień od rana był pełen przygotowań - ceremonia w Londynie, zaraz po Sabacie, była dla pana Carringtona szansą na ogromny zarobek; w zasadzie do ostatniej chwili nie powiedziano mu, w czym właściwie weźmie udział - pewnie po to, by uniknąć tarć; myśl, że miał występować ku czci zwyrodnialców i zbrodniarzy wojennych napawała go wyłącznie czystym obrzydzeniem, od którego nie potrafił się odpędzić. Domyślał się już wcześniej - choreografia nie pozostawiała wielkich złudzeń. Od rana trwały próby, ale był do nich dobrze przygotowany. Wiedział, że po wypadku oczekiwano od niego więcej, przyglądano się jego ruchom uważniej, po to, by przekonać się, czy Marcel na pewno da sobie jeszcze radę. Czy nie należy na stałe zastąpić go kimś innym. Trudno mu było nie rozumieć tych obaw, po prawdzie podzielał je w pełni. Dzięki temu mógł znaleźć parę chwil, by jeszcze przed próbą generalną na parę godzin wyrwać się poza Londyn. Miejsce wskazane przez Maeve było oczywiste, choć problematyczne - przez portal mógł się przedostać tylko z czyjąś pomocą, nie potrafił rzucać zaklęcia patronusa, nawiązał jednak kontakt z osobami, które często strzegą przejścia i pokonywał je z ich pomocą. Wór, który niósł przewieszony przez ramię, wypełnione było lżejszymi ubraniami zebranymi z cyrku, starymi i brudnymi, ale wystarczającymi, by ktoś, kto stracił wszystko, mógł w nich odnaleźć moment godności. Zwykle starał się przychodzić na spotkania z nią wcześniej, dziś nie był pewien, czy nie spóźnił się paru minut. Nie miał jak wyjść wcześniej.
Skinął głową na jej powitanie, przyśpieszając kroku, by czym prędzej do niej dołączyć, ruszył razem z nią - w krajobraz wypełnionej białą magią wyspy. Oaza miała w sobie coś niezwykłego. Ciepłego i dobrego. Ubrany w starą kurtkę zapiętą pod brodę nie sprawiał wrażenia, jak gdyby chłód mu przeszkadzał; wypchany worek niósł na ramieniu razem z miotłą, na której pokonywał irlandzkie lasy.
- Przeważnie wpadam tu i wypadam - odpowiedział, zastanawiając się nad jej pytaniem, dzikie ostępy Oazy właściwie wcale nie były mu znane. - Kiedyś, latem, łowili tu wianki. Niedaleko - przypomniał sobie, choć mówiąc te słowa zwątpił, czy brzeg był ten sam. Mieszkał w Oazie ponad miesiąc, tuż po tym, jak Billy uratował mu życie. Chował się tu - przed szmalcownikiem i przed światem. Ale był wtedy zbyt zajęty samym sobą, by dostrzec piękno tutejszych drzew. - Trafiłem tu wtedy pierwszy raz - dodał, nieco smętnie, spoglądając na falujące morze obok. Lubił ten szum. Nieczęsto go słyszał, rzadko opuszczał miasto. Wyraźnie speszył się, kiedy zapytała o rękę. Nie lubił o tym mówić. Nie lubił o tym pamiętać. Ukarano go jak złodzieja i tym pozostał.
- Nie widać nawet blizny. Przynajmniej do momentu, w którym złapią mnie drugi raz - dodał, już nie gniewnie i nie z lękiem. Ze zrezygnowaną obojętnością, próbując odciąć się od wspomnień. Nigdy nie przyznał się, że wcale nie kradł tamtego dnia. To niewiele zmieniało. - Może i jestem teraz jak potwor Frankensteina - połatany ze skory, która nie należała do niego, grymas twarzy zdradzał, że wcale go to nie bawiło - ale nie wyglądasz wiele lepiej. Nie masz czasu na sen? Nikomu nie pomożesz, jeśli zacznie ci się mieszać w głowie - rzucił, spoglądając na jej twarz, potrafił wychwycić subtelniejsze zmiany, Maeve sprawiała dzisiaj wrażenie naprawdę zmęczonej.
- Chodziło o Thomasa, tak? W liście? Nie każ mi dłużej czekać, co zrobił? - Sposób, w jaki o nim pisała, budził nieznane mu dotąd uczucie głębokiego niepokoju i niepewności. Martwił się, to jasne. Ale chyba nawet bardziej - łudził się, by jego zachowanie okazało się tylko głupotą. - Michael Tonks powiedział mu, że należę do Zakonu - Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Może i Thomas mógł się tego domyślać, po pomocy, którą otrzymał, ale póki nie miał dowodów, Marcel był bezpieczny. - Już wie, że pomoc przyszła od nas. Przepraszam - nie wiem, dlaczego to zrobił. Jakiś czas myślal, że to było specjalnie, że chcieli się go pozbyć, ale Billy temu zaprzeczyl. - Nie wiem, jak długo utrzymam pozycję w Londynie - Póki Thomas nie puści z gęby pary. Dawał mu tydzień od dzisiaj. - Na razie o nią walczę - dodał ze zrezygnowaniem, mógł ją utracić razem z ręką, ale tak się nie stało. - Zawzięcie - Wzruszył ramieniem. - Wystąpię na ceremonii rocznicy Bezksiężycowej Nocy. Nie mogę się doczekać - Splunął w bok, gardził nimi. Gardził nimi wszystkimi. Co go powstrzymywało - żeby wziąć nóż i wbić je w samo serce Cronosa Malfoya, gdy znajdzie się odpowiednio blisko? Sam straciłby życie, lecz jego przecież i tak nie było wiele warte.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ruiny [odnośnik]07.05.22 20:21
Pamiętam – odpowiedziała cicho, ledwie dosłyszalnie, gdy powrócił pamięcią do spontanicznie wcielonej w życie tradycji; puszczone na wodę wianki były symbolem letniej beztroski, a raczej upartych starań, by odzyskać choć jej namiastkę. Gdy plotła własną kwietną koronę, nawet przez myśl jej nie przeszło, że niewiele później serca zebranych na wybrzeżu ludzi napełnią się bezbrzeżnym strachem przed czającym się w pobliżu wężem morskim. Ani że będzie winna taniec kojarzonemu z ministerialnych korytarzy aurorowi, niegdysiejszemu arystokracie. – Łowienie wianków. I ciebie też – doprecyzowała, przelotnie spoglądając ku towarzyszowi kątem zmrużonego oka; wtedy jeszcze nie znał jej prawdziwej twarzy, nie mógł rozpoznać w tłumie. Działało to jednak tylko w jedną stronę. Nie mówiła o tym, by podkreślić swoją przewagę, a raczej – wyczulić na zagrożenie, które mogło czaić się na każdym kroku. Jak często natykał się na metamorfomagów? Szpiegów? I w ilu z nich rozpoznał wroga? – Tak czy inaczej... Nie chcę, żeby treść naszej rozmowy dotarła do uszu mieszkańców. – Dlatego, że podstawą do jej przeprowadzenia były poufne, wrażliwe informacje, a tłoczący się w Oazie uchodźcy mieli dość zmartwień i bez takich rewelacji. Oni zaś nie potrzebowali ewentualnych oceniających spojrzeń, gniewu, złości; robili co mogli, obywając się bez dodatkowej presji ich niewielkiej społeczności. Thomas Doe był problemem, którym mieli się bezzwłocznie zająć. Nauczką na przyszłość. Przykładem.
Podejrzewała, że pytanie o rękę wybije Carringrona z rytmu; nic dziwnego. Okoliczności, w której został okaleczony, musiały spędzać mu sen z powiek, stanowić pożywkę dla przychodzących nad ranem koszmarów. Tym bardziej musiała usłyszeć – i zobaczyć – jak poradził sobie z tą sytuacją. Wojna zmuszała ich do przesuwania swych granic, wspinania na wyżyny wytrzymałości, nie mogli jednak ślepo i bez wyczucia nakładać na swoje barki znacznie więcej niż mogli udźwignąć. – W takim razie musimy zrobić wszystko, by do tego nie doszło – odparła niemalże konwersacyjnym tonem głosu; wystarczy już tych wizyt w Tower. Zaraz jednak wszelki ślad przywołanej nie bez trudu lekkości zniknął. – Ktoś cię tak nazwał, czy sam postanowiłeś przykleić sobie taką łatkę? – Obejrzała się na niego przez ramię, przytrzymując wolną dłonią jedną ze zwieszających się nisko, wystających na ścieżkę gałęzi; podążali udeptanym, prowadzącym do ruin szlakiem, powoli zanurzając w otulającej okolicę mgle, ciężką i mlecznobiałą. Nadawała ona krajobrazowi niemalże oniryczne, nierzeczywiste zabarwienie. Tylko że to nie był sen, w końcu nadeszła pora, by przeprowadzić tę rozmowę, pozbawić Marceliusa resztek młodzieńczej naiwności. – Nie jesteś potworem. Wrogowie nie będą się nad nami litować, to ostatnie, co mają w głowach. Wielu z nas nosi blizny. Wielu z nas musiało szukać pomocy u uzdrowicieli, by odzyskać dawną sprawność – rozwinęła cicho, wciskając zziębnięte, zaczerwienione palce do kieszeni płaszcza. Nie był z tym sam. Pamiętała przecież o tym, co spotkało Justine. Słyszała o walce, w trakcie której Hannah straciła oko. Dopóki jednak ich głowy nie zostały zatknięte na więzienne pale, a magia mogła pomóc na odniesione obrażenia, nie powinni pogrążać się w rozpaczy. Lecz przecież łatwo było tak mówić, myśleć, dopóki sama wciąż posiadała wszystkie kończyny. – Sen mi nie służy. Ale masz rację, nikomu bym wtedy nie pomogła – przytaknęła oszczędnie, nieco cierpko, próbując zamaskować obudzone do życia obawy za fasadą wystudiowanego opanowania. Prosiła Foxa, by miał na nią oko, by odsunął od obowiązków, jeśli uzna, że przestaje dawać sobie radę. Czy już mieszało się jej w głowie? Od tego wszystkiego, co widziała? Od widywanej kątem oka więźniarki, której pozwoliła umrzeć...?
Westchnęła w reakcji na zadane przez niego pytanie. Nie dziwiła się jednak brakowi cierpliwości; minęły długie tygodnie, odkąd skreśliła tamtą wiadomość, ostrzegła go przez Thomasem, nie zapewniając jednak żadnych konkretów. – Tak, to o niego mi chodziło. Zanim powiem ci, o co chodzi, co tym razem... Nie mogłam tego zawrzeć w liście. To nie jest temat, który można powierzyć pergaminowi. I mam nadzieję, że to zrozumiesz – zaczęła, kiedy znaleźli się już w pobliżu tajemniczych, naznaczonych niezrozumiałymi znakami kamieni. Słyszała, że mieszkańcy Oazy nie zapuszczali się do tej części wyspy, jeśli nie musieli; podobno napawała ich lękiem. – Tonks mu to powiedział? Po jakie licho? – rzuciła ostrzej, a lewa brew wygięła się jej przy tym w wyraźny łuk. W pierwszej chwili nie widziała między nimi żadnego powiązania, skąd auror, członek Zakonu, miałby znać tego krętacza, mieć powód, by z nim rozmawiać. Później jednak pomyślała o Kerstin. Wciąż jednak – po jaką cholerę, i jakim prawem, rozpowiadał osobom postronnym, kto należy do ruchu oporu? – Nie przepraszaj – dodała jeszcze, machnąwszy w rozdrażnieniu dłonią; kiedy zaczynali działać na rzecz wsparcia przyjaciela Marceliusa, miała nadzieję na to, że Doe może zostanie uzależnionym od ich pomocy informatorem. Podejmowali wtedy pewne ryzyko, z którym musieli się liczyć. – Nie możemy dopuścić, by wykorzystał tę wiedzę przeciwko tobie. Twoja obecność w Londynie jest dla nas niezwykle cenna, jesteś naszymi oczami i uszami... – Przystanęła wpół kroku, gdy napomknął o ceremonii odznaczenia bohaterów wojennych. Dobre sobie. To nie był jednak czas, by rozwodzić się nad idiotyzmem tegoż wydarzenia. – To bardzo dobra wiadomość. – Że mógł występować. I że miał uświetnić tę błazenadę swą obecnością. – Uważaj na siebie, gdy tam będziesz, w gnieździe żmij. I obserwuj, wszystko i wszystkich. Chcę wiedzieć, jeśli stanie się coś dziwnego. Coś, co nie powinno mieć miejsca. I czy w komplecie pojawili się ci, których Malfoy postanowił odznaczyć. – Rozważała, czy nie powinna udać się do Londynu, obejrzeć tej farsy na własne oczy, lecz odkąd nie posługiwała się już zarejestrowaną różdżką, takie wizyty w stolicy wiązały się z jeszcze większym ryzykiem.
Dopiero wtedy przysiadła na jednym z większych kamieni, splatając na piersi wątłe ramiona. Jak powinna ubrać w słowa wszystko to, co miała mu przekazać? – Twój znajomy, Thomas, jakiś czas temu pracował dla lady Macmillan. Udał się wraz z nią na jakąś wyprawę, nie potrafił tego sensownie wytłumaczyć... Byli też tam nasi. Samuel. Jackie. – Co dość wyraźnie sugerowało, że nie miał to być jedynie spacer, podziwianie krajobrazów. Czy Doe naprawdę nie wiedział, po co tam poszli? Nie pytał? – W trakcie musieli się rozdzielić. Doe został z lady Macmillan, udał się z nią do szopy, w której odnaleźli skrzynię. Ukrywała ona prowadzący w dół, do podziemnych jaskiń, szyb. W nich natknęli się na policję, na szmalcowników, którzy handlowali ludźmi. – Westchnęła cicho, wpijając palce w ramię; próbowała zrelacjonować przebieg spotkania w możliwie jak najprostszy sposób, podejrzewała jednak, że dla osoby postronnej historia ta może zabrzmieć chaotycznie. – Twój znajomy uznał, że musi zacząć udawać jednego z nich. Nadal tego nie rozumiem, ale przekonał ich, że przyszedł po towar, albo raczej niemalże przekonał... Kazali mu zabić jedno z dzieci, by udowodnić, że mówi prawdę. Więc to zrobił. – Umilkła, obejmując stojącego przed sobą chłopaka uważnym, badawczym spojrzeniem. – Mam jego wspomnienie. Jeśli chciałbyś je obejrzeć. – Lub nie chciałbyś uwierzyć na słowo. – Poza tym, w trakcie przesłuchania powiedział, żebyśmy zapytały cię, jakim jest wspaniałym łgarzem... Już wtedy wiedział, że jesteś w Zakonie? Miesiąc temu?


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Ruiny [odnośnik]16.05.22 1:01
Westchnął, kiedy przyznała, że go pamiętała. Najpierw pokłócił się z Tangwystl, która nie potrafiła nic zrozumieć, potem miał wybitnie nieudaną randkę z dziewczyną, która nie chciała przyjąć od niego wianka, a na koniec spędził ten wieczór samotnie. Niezależnie od tego, w którym momencie spostrzegła go w tłumie, nie miał z czego być dumnym. Nad brzegiem było wtedy wielu czarodziejów, ale nawet gdyby napotkał na nią wtedy spojrzeniem, nie rozpoznałby jej prawdziwej twarzy. Nie zdradziła mu jej, znał tylko maskę. Rozumiał ostrożność. Tak naprawdę i tak interesował się wtedy głównie użalaniem się nad sobą - było mu wstyd. Skinął głową, gdy wyjaśniła, dlaczego wybrała akurat to miejsce: odludne, dalekie od wioski, nacechowane dziwną aurą pomimo wszechobecnej białej magii. Ufał jej, przecież wiedziała, co robi - chyba poszedłby za nią w miejsce znacznie mniej przyjazne, nie zadając zbyt wielu pytań.
Jej pytanie wybiło go z rytmu, mimowolnie przywołało na twarz cień uśmiechu. Nie, nikt nie nazwał go w ten sposób. Ale czy nie tym teraz był, posklejanym ze skrawków czegoś, co nie było wcale nim? Powinien być bardziej wdzięczny za szansę, którą dostał, a jednak nie potrafił. Gdzieś w umyśle wciąż nieustannie tliło się pytanie - dlaczego nie mógł wtedy umrzeć? Coraz silniej przyćmiewane przez świadomość, że wrócił tu, bo miał jeszcze coś do zrobienia - ale też coraz mniej do stracenia. - Chyba sam - przyznał na wdechu, gdy zatrzymała się, żeby na niego spojrzeć. Zrobiło mu się trochę głupio, wyciągnął dłoń przed siebie, by przechwycić odgarniętą gałązkę i podążyć za nią. - Mogę iść przodem - wtrącił, może chcąc uciec od tematu, a może chcąc poczuć się lepiej; było w tym coś niewłaściwego, że torowała mu drogę. Wziął głębszy oddech, gdy zatapiali się coraz mocniej w śnieżnej mgle. Nieznane budziło niepokój, ale ta mgła epatowała dobrem. - Na Arenie kazano mi ukrywać kalectwo. Straszyłem gości i wyglądałem na złodzieja. Blizny zyskane w walce budzą pewnie mniej odrazy - odparł wprost, przekraczając kolejną niewidzialną barierę po tamtym dniu. Przed nikim nie otworzył się w ten sposób, ale ze słów Maeve, przewrotnie, odczytywał empatię. Nie potrzebował zagłaskania, a ona nie zamierzała mu go dawać. Ale to, co mówiła, nie było sprawiedliwe wobec tych, którzy za sprawę oddali zdrowie. Nie przyznał się nigdy nikomu, że tak naprawdę wcale tamtego dnia nie kradł. - Nie chcę litości. Czułbym się jak szmata, gdyby te skurwysyny się nade mną zlitowały - oznajmił ostro, ze złością nieukierunkowaną na nic konkretnego. Czy miałby wtedy czuć wdzięczność? Zobaczyć ich ludzką twarz? Nie mieli jej. Nie chciał jej widzieć. Odciągnął wzrok na bok, wciąż trudno było mu myśleć o ranach odniesionych przez innych, kiedy nie potrafił udźwignąć własnych, choć wiedział, że to samolubne. Miał wyrzuty sumienia, winien być silniejszy. Jak oni dawali sobie z tym radę? Rodzili się tacy, bezbłędni, idealni, bohaterscy? Biali, nie szarzy.
Spojrzał na nią, gdy zaprzeczyła potrzebie snu - w myślach pozostało zmartwienie, lecz słowem milczał. Nie był na pozycji, z której miałby prawo się z nią w tym względzie spierać. Wyglądała zresztą na silną pomimo zmęczenia. Jego spojrzenie nie nabrało na pewności siebie, kiedy potwierdziła jego przypuszczenia, co ten idiota mógł zrobić, żeby Maeve się nim interesowała? Żeby podeszła do sprawy tak poważnie? Wzruszył ramionami na wspomnienie Tonksa.
- Myślałem, że dowiem się od ciebie - przyznał. - Myślałem, że może chcecie, żebym się odkrył. Ale Billy mówił, że to nieprawda - Był gotów na wiele, ale stąpał po niepewnym gruncie i nie rozumiał, gdzie szukać zapaści. Obawiał się pytać Tonksa wprost o cokolwiek, budził u niego respekt, nie znał go. Gdyby jednak wciąż tliły się w nim wątpliwości, Clearwater prędko je wyjaśniła, pozwalając odetchnąć z ulgą. Po części, problem pozostawał problemem, ale Marcel wierzył, że Tonks miał powody, których nie zdradził swoim współpracownikom. Kiwnął głową, rejestrując wszystkie zadane przez nią pytania, powtarzając je w myślach kilkukrotnie, żeby zapamiętać. Nie chciał tam być. Nie chciał tego widzieć. Ale nie miał też przed sobą żadnej innej drogi.
Przeszedł dalej, kiedy przysiadła na kamieniu, zatrzymując się kilka kroków dalej, z rękoma wciśniętymi w kieszenie kurtki i spojrzeniem utkwionym gdzieś we mgłę przed nimi, plecami do niej. Odwrócił się dopiero, gdy wspomniała nazwisko lady Macmillan. Anthony Macmillan, ścigany jednym z ważniejszych listów gończych, znał go, widział portret, nagrodę. Po co Thomas tam myszkował? Kolejny - po Samuelu. Usłyszał pisk w uszach, przybierał na sile, kiedy świat, który znał, ponownie rozpadał się w drobne fragmenty, z których dotąd był złożony. Czy to przypadek, że to wszystko nawarstwiło się równocześnie?
- Do Samuela Skamandera też szukał kontaktu - wtrącił, kiedy wspomniała jego imię. Wciąż nie potrafił zrozumieć zachowania Thomasa, a fakt, że Doe nawet nie spróbował go wyjaśnić tylko utwierdził go w przekonaniu - że nic nie będzie już takie, jak było. Kiwnął głową, kiedy doszła do handlarzy niewolnikami. Wiedział, że to prawda, Thomas o tym wspominał - wtedy, kiedy przyprowadził Celine. Ale dopiero kilka chwil później przeszył go lodowaty dreszcz; czy Thomas Doe pytał o to wtedy dlatego, że z nimi współpracował? To chore. To nieprawdziwe. To niemożliwe. Znali się przecież od lat, tak długo, ale rana po nożu, który wbił mu w plecy, nie zdołała się jeszcze zabliźnić.
Nie od razu w pełni zarejestrował jej słowa - ale to zrobił. Spojrzał na nią, szukając wyjaśnień, objaśnień skrótu myślowego, zrozumiał go kilka chwil później, i już wtedy rozpaczliwie szukał w jej oczach zaprzeczenia własnych myśli. Pisk w uszach przybrał na sile, serce uderzyło w piersi mocniej, podchodząc coraz wyżej, aż poczuł je w pulsującej krtani; w uszach wybrzmiał szum, ból objął jego czaszkę ciasną obręczą. Pokręcił bezwiednie głową, coś ty najlepszego zrobił, Thomas? Dlaczego?
Jak mogłeś?
Kolana ugięły się pod nim powoli, bezwiednie spoczął naprzeciwko Maeve, na przełamanym leżącym pniu grubego drzewa. Wciąż kręcąc głową przecząco spojrzał wpierw na bok, potem ukrył twarz w dłoniach, usiłując odnaleźć opuszkami palców źródło bólu przy skroni. Bezwiednie kręcił głową dalej, choć trudno było stwierdzić, czy neguje całe zdarzenie, czy odpowiada na jej pytanie, nie, nie chciał widzieć tego wspomnienia. Ufał Maeve, ufał jej słowom, nie potrzebował ich potwierdzenia. I nie chciał. Naprawdę nie chciał na to patrzeć. Nie potrafiłby. Sam fakt, że byli w posiadaniu fragmentów jego pamięci wykluczał możliwość jakiegokolwiek nieporozumienia. A to mroziło krew w żyłach.
- Wiedział - odparł głucho, szeptem, ledwie dosłyszalnie. Gdyby nie wydarzenia sprzed dnia, dwóch, rzuciłby się w jego obronie, zapewniał, że go zmusili, że zrobił to ze strachu, że był za słaby, żeby się sprzeciwić, choć to przecież nie mogło wrócić życia chłopcu, choć przecież nikt nie dał mu prawa do decydowania o tym, które z nich miało przeżyć. Lecz po wszystkim co się wydarzyło: jak mógł być pewien czegokolwiek? - Nic z tego nie rozumiem - przyznał z rozbrajającą szczerością; nic innego mu już nie pozostało. Thomas wytrącił mu z ręki wszystkie argumenty, którymi mógłby za niego poświadczyć. Zdradził go. Naraził Celine. Prawdopodobnie przeczytał jej listy. Odnalazł drogę do Skamandera. A to wszystko przez niego. - Byłem głupi - dodał, ze złością, chaotycznie, tak jak chaotycznie biegły jego myśli. - Nigdy go tak nie nazwałem. I nigdy bym go tak nie nazwał - zaprzeczył od razu. - Znałem go innego. Znałem go jako tchórza, może i kanciarza, ale tylko idiotę. Nie jako... złego człowieka - Trudno było wypowiedzieć te słowa. Przyznać przed samym sobą: że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że nim był. Że tylko intuicja, strzępy dawnej przyjaźni ciągnęły go do Thomasa, intuicja, która zbłądziła i strzępy, które starszy Doe sam rozszarpał. Tak po prostu i bez sentymentu. - Ale potem zrobił coś bardzo złego - przyznał niechętnie, czy naprawdę wszyscy o tym zapomnieli? Sheila mogła być naiwna, ale James? Kochał brata, lecz czy ta miłość przysłaniała zdrowy rozsądek? Był rozdarty. Dawno już nie czuł się tak źle. Chyba nawet nigdy wcześniej. - I nagle wrócił, jak gdyby nigdy nic. Zgrywał ofiarę. Rodzina przyjęła go z powrotem. Wszyscy mu wybaczyli, tak po prostu. Zaufali jeszcze raz. Dali kolejną szansę. - I on też mu ją w końcu dał. Przyprowadzając do niego Celine. - Też miałem spotkanie z handlarzami niewolników. Niedawno - dodał, z westchnieniem. - Wplątałem się w to... długa historia - Pokręcił głową, mając nadzieję, że nie będzie wnikać w szczegóły. Były trochę niewygodne. - Handlowali kobietami. Wyprowadzili z więzienia moją przyjaciółkę. Była z nimi. Pomogłem jej uciec, jej i jeszcze jednej dziewczynie. Zaprowadziłem je do nich, do Doe'ów. To moi przyjaciele, byłem pewien, że to dla mnie zrobią, że je przenocują. I nagle dostałem list od Skamandera. Napisał mi, że Thomas go powiadomił, że Celine jest u niego. Myślisz, że... że chciał się do niego zbliżyć? Nic z tego nie rozumiem, przecież wiedział, że nie wolno mu o niej nikomu mówić. - Martwiło go to. Martwiło go to, że Skamander dał się w to wkręcić. Ale on nie mógł nic zrobić - Maeve mogła, dlatego patrzył na nią. Jej Skamander wysłucha. - Ja... przepraszam. Nie wiem, co powiedzieć. Wiem, że mu to ułatwiłem, że to przeze mnie jest tak blisko. Myślałem że... - Obwiniał się. To on pierwszy skontaktował go z Zakonem Feniksa, nawet jeśli zrobił to tylko pośrednio. To przez niego miał dostęp do listów Celine. To on patrzył, jak zbliża się do siostry Tonksów - i nic nie zrobił. Nie wiedział wtedy, że nią była, ale teraz, w tej chwili, nie myślał racjonalnie, myślał zranionym sercem. - Może tak naprawdę wcale nie myślałem - wymamrotał pod nosem, kręcąc przecząco głową. Było mu wstyd, wstyd przed nią.
- Ile miał lat? - zapytał, nagle, ten chłopiec, którego zabił? Nie spojrzał jej w oczy, nie potrafił. Naprawdę, Thomasie Doe? Jesteś szczurem, który ratuje się kosztem innych? Kosztem niewinnych? Kosztem dzieci? Kto dał ci prawo do stanowienia o ich życiu? Jak mogłeś to zrobić? Jak? Rozpaczliwie echo nie przestawało dudnić w jego głowie, pisk nie ucichł, a on czuł, że zaczynało kręcić mu się w głowie. To było zbyt wiele, jak mógł być tak naiwny? Wydawało mu się, że jest czujny, że podchodzi do Thomasa ostrożnie, tymczasem nawet nie spostrzegł się, kiedy Thomas wykiwał nie tylko jego, ale i doświadczonych aurorów. Pierwszego szoku zaznał, kiedy otrzymał list, teraz to były tylko kolejne uderzenia wymierzone precyzyjnie we wciąż krwawiące rany. - Jak się nazywał? - zapytał, coraz mocniej drżącym głosem. Czy ktoś go pochował? Oddał ciało rodzinie? - C-co się z nim stało? - Z martwym, nie został tam w jaskiniach, prawda? - Wiadomo, kim był? - Czy jego rodzina w ogóle jeszcze żyła? Czy mógł zrobić cokolwiek, by zadośćuczynić jego bliskim ten ból?

Rozmowa toczyła się ciężko, przynosząc druzgoczące wieści. Większość czasu milczał, nie potrafiąc bronić dawnego przyjaciela wobec usłyszanych rewelacji. Chcial. Naprawdę chciał, żeby to wszystko wyglądało inaczej.
Ale nie wyglądało.

/zt x2


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 43 z 43 Previous  1 ... 23 ... 41, 42, 43

Ruiny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach