Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Źródło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Źródło
Wyspa Azkabanu przeszła ostatnim czasem wiele, od wybuchu anomalii i opanowaniu ją przez złe czarnoksięskie moce aż do ostatecznego oczyszczenia tego miejsca białą magią Zakonu Feniksa. Nierówności terenu popękały, w wielu miejscach wypuszczając strumienie jasnej, mieniącej się wody ocenianej przez czarodziejów nie tylko jako zdatną do picia: białe moce, które w całości przeniknęły w ziemię Azkabanu, nadały jej leczniczych właściwości. Przywraca siły, usuwa zatrucia, przyśpiesza gojenie się ran. Najzdrowsza jest woda spływająca bezpośrednio ze skał - te, które połączą się z gruntem i rzekami uciekają do obmywającego wyspę morza przeważnie są już zanieczyszczone. Zdobycie jej wymaga zanurzenia się w rzece i podpłynięcia pod niewielki wodospad lub wspięcia się na wyboiste skały. W pobliżu największego ze źródeł pojawia się dużo ptaków, a w powietrzu błądzą cząstki białej magii przypominające ogromne świetliki; przeważnie w okolicy jest cicho i spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:07, w całości zmieniany 3 razy
Ciemność odurzała. Wlewała się w usta, zaklejała oczy, zatykała nos, dusiła. I nawet blask patronusa, który wymknął się jasnej mgiełki czaru, nie przegonił jej panowania. Widział jego kształt oddalający się, gnający do przodu, wyznaczając ścieżkę. Słyszał za sobą łoskot walących się ścian i tłumione kroki towarzyszy. Nie było wszystkich, ale Skamander nie odwrócił się za siebie. Nie kiedy, obejmował chłopca, kryjąc jego wzrok przed otulającym ich mrokiem.
Widział wiele podczas lat pracy aurorskiej. Makabryczne zbrodnie i źródła plugawej mocy, które wypaczały wszystko, co można było nazwać "ludzkim". Ale widok, jaki w końcu wykluł się przed nim, mroził serce, które zamarło na krótką chwilę. Ale nie chodziło tylko o widok. Wszechogarniająca obecność, przytłaczająca, obleśnie zaciskająca się wokół ciała, jakby chciała pożreć wszystko, co było w nim jasne. Na języku poczuł gorzkie powietrze i niemal kaszlnął. Zacisnął zęby mocniej, oddychając płycej, boleśniej. Mdliło go od intensywności doznań, które atakowały w każdy możliwy sposób - Przepraszam Piers, przepraszam, że musisz tu być, ale... zaraz będzie koniec. Jesteś dzielny. Nawet nie wiesz, jak bardzo - szeptał, powoli opuszczając na ziemię chłopca, pozostawiając go jednak blisko. zaciskał swoją dłoń na tej należącej do dziecka, pewnie obejmując i opierając o siebie.
Kolejne, wyłaniające się z mroku sylwetki, dawały szansę i nadzieję, że zdążyli. Pospiesznie przemknął spojrzeniem po zebranych, ostatecznie zatrzymując się przy Longbottomie. Kamień, który trzymał był pusty, ale Skamander znał jego rolę. Wiedział, co miało zadziałać. Wiedział. A ciężar decyzji miażdżył mu barki, uderzał w piersi, darł serce. Nie miał prawa się zawahać.
Zgodnie ze słowami byłego ministra - postąpił do przodu, prowadząc chłopca bliżej, mając wrażenie, że rozmywające się w cieniu sylwetka, za chwile rzuci się na nich, rozszarpując na strzępy, albo... wykręcając i pozostawiając dymiące skrawki mięsa, rozrzucone bo całym otoczeniu - Dalej - powtórzył za Longbottomem, zgrywając się także z tym, co powiedział Wright. I tak samo zatrzymał spojrzenie na oczach Gwardzisty, niemo odnajdując pewność zadania, które zostało złożone na ich barkach - Tak. Już czas - wystarczyło to jedno krótkie zdanie, by jego treść przelała się na język goryczą, zaplecioną smutkiem większym, niż mógłby się przyznać. Mdły zapach krwi potęgował wrażenie. Ofiara i poświęcenie. Życie za życie. Śmierć za śmierć. A on, czuł się jak kat.
Oddech sprawiał mu trudność, gdy wolną ręką chwytał wiszący do tej pory na rzemieniu, ukryty pod splamioną szkarłatem koszulą - krążek. Zamknął go w dłoni i wciąż patrząc na Wrighta, by równocześnie rozkruszyć glinianą strukturę medalionu. Moc kamienia wskrzeszenia miała zostać napełniona życiem.
Widział wiele podczas lat pracy aurorskiej. Makabryczne zbrodnie i źródła plugawej mocy, które wypaczały wszystko, co można było nazwać "ludzkim". Ale widok, jaki w końcu wykluł się przed nim, mroził serce, które zamarło na krótką chwilę. Ale nie chodziło tylko o widok. Wszechogarniająca obecność, przytłaczająca, obleśnie zaciskająca się wokół ciała, jakby chciała pożreć wszystko, co było w nim jasne. Na języku poczuł gorzkie powietrze i niemal kaszlnął. Zacisnął zęby mocniej, oddychając płycej, boleśniej. Mdliło go od intensywności doznań, które atakowały w każdy możliwy sposób - Przepraszam Piers, przepraszam, że musisz tu być, ale... zaraz będzie koniec. Jesteś dzielny. Nawet nie wiesz, jak bardzo - szeptał, powoli opuszczając na ziemię chłopca, pozostawiając go jednak blisko. zaciskał swoją dłoń na tej należącej do dziecka, pewnie obejmując i opierając o siebie.
Kolejne, wyłaniające się z mroku sylwetki, dawały szansę i nadzieję, że zdążyli. Pospiesznie przemknął spojrzeniem po zebranych, ostatecznie zatrzymując się przy Longbottomie. Kamień, który trzymał był pusty, ale Skamander znał jego rolę. Wiedział, co miało zadziałać. Wiedział. A ciężar decyzji miażdżył mu barki, uderzał w piersi, darł serce. Nie miał prawa się zawahać.
Zgodnie ze słowami byłego ministra - postąpił do przodu, prowadząc chłopca bliżej, mając wrażenie, że rozmywające się w cieniu sylwetka, za chwile rzuci się na nich, rozszarpując na strzępy, albo... wykręcając i pozostawiając dymiące skrawki mięsa, rozrzucone bo całym otoczeniu - Dalej - powtórzył za Longbottomem, zgrywając się także z tym, co powiedział Wright. I tak samo zatrzymał spojrzenie na oczach Gwardzisty, niemo odnajdując pewność zadania, które zostało złożone na ich barkach - Tak. Już czas - wystarczyło to jedno krótkie zdanie, by jego treść przelała się na język goryczą, zaplecioną smutkiem większym, niż mógłby się przyznać. Mdły zapach krwi potęgował wrażenie. Ofiara i poświęcenie. Życie za życie. Śmierć za śmierć. A on, czuł się jak kat.
Oddech sprawiał mu trudność, gdy wolną ręką chwytał wiszący do tej pory na rzemieniu, ukryty pod splamioną szkarłatem koszulą - krążek. Zamknął go w dłoni i wciąż patrząc na Wrighta, by równocześnie rozkruszyć glinianą strukturę medalionu. Moc kamienia wskrzeszenia miała zostać napełniona życiem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Przechodząc przez przejście czuła, że zbliżają się do końca. Czuła jak siła jej wraca, ale to nie było dla niej żadne pocieszenie. Patrzyła na rozświetloną twarz dziewczynki, w której oczach nie było już widać poprzedniego strachu. To co się dzisiaj tutaj wydarzyło było lekcją dla każdego z nich. Było czymś z czego nie będzie łatwo im się wyswobodzić, a jednak wierzyła, że robią coś dobrego. Ratują świat nawet jeśli cena jaką przyjdzie im zapłacić będzie zbyt wysoka. Czuła, że wszystko skończy się dobrze. Musi.
Idąc w głąb pomieszczenia zobaczyła zbliżający się do nich przepełniony mocą patronus. Zbliżali się do innych, ale ulga, która przez chwile ją przepełniła została zastąpiona zdeterminowaniem gdy trafili na zmierzającego się z anomalią byłego Ministra. Lucinda spojrzała na trzymamy w jego dłoniach kamień wskrzeszenia i serce na chwile jej się zatrzymało. To wszystko musiało skończyć się dobrze. Musiało. Powtarzała te słowa w głowie jak mantra licząc, że chociaż raz przyjdzie jej doświadczyć samospełniającej się przepowiedni.
Po słowach, które czarodziej skierował już do całej grupy Zakonników, Lucinda uniosła różdżkę w stronę kopuły licząc, że tym razem różdżka jej nie zawiedzie. Zbyt wiele mogli stracić.
Idąc w głąb pomieszczenia zobaczyła zbliżający się do nich przepełniony mocą patronus. Zbliżali się do innych, ale ulga, która przez chwile ją przepełniła została zastąpiona zdeterminowaniem gdy trafili na zmierzającego się z anomalią byłego Ministra. Lucinda spojrzała na trzymamy w jego dłoniach kamień wskrzeszenia i serce na chwile jej się zatrzymało. To wszystko musiało skończyć się dobrze. Musiało. Powtarzała te słowa w głowie jak mantra licząc, że chociaż raz przyjdzie jej doświadczyć samospełniającej się przepowiedni.
Po słowach, które czarodziej skierował już do całej grupy Zakonników, Lucinda uniosła różdżkę w stronę kopuły licząc, że tym razem różdżka jej nie zawiedzie. Zbyt wiele mogli stracić.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Wzięła głęboki oddech, stawiając kroki nieco pewniej dzięki swojemu przewodnikowi, lecz ze świadomością otaczającej ich wszystkich czarnej magii, poruszanie się naprzód nie było wcale proste. Drżąca posadzka skutecznie utrudniała i rozpraszała, potęgując strach - kiedy podłoże usunie się spod stóp? - mimo tego Lovegood nie zamierzała poddać się lękom i przytłaczającej obecności zepsutej mocy. Zapach, temperatura tego miejsca - albo tylko wrażenie, jakie ze sobą ciągnęło - wywoływało dreszcze, a niewyraźny obraz i szereg domysłów siały niepewność w umyśle Zakonniczki. Nie mogła dokładnie dostrzec przeciwniczki - anomalii, ale na szczęście choć jej zarys jaśniał przed oczyma, ułatwiając kojarzenie faktów. Nie widziała kości, krwawych śladów, jedynie poświaty, rozmazane twarze. Wiedziała, że wszystkie dzieci dotarły na miejsce, wyciągając wnioski z padających kwestii. Nie próbowała liczyć obecnych, choć w pierwszym odruchu chciała to zrobić - sprawdzić, czy wszyscy dotarli, czy nikt nie zaginął gdzieś po drodze, w tym paskudnym miejscu, pozostawiony sam sobie i zdany na potworną moc. Mimo przytłaczającej magii, uniosła różdżkę, dołączając do reszty, mając zamiar wesprzeć ich w tej walce, w skumulowaniu białej magii - wierzyła i wiedziała, że są w stanie pokonać zło, panoszące się w mrokach więzienia. Nie mogło już dłużej rozlewać się po wyspach.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Biegła po schodach, starając się nadążyć za innymi. Ria wtedy jeszcze nie myślała tak do końca o konsekwencjach, skupiona na dostaniu się na miejsce. Dostrzeżenie paru patronusów gdzieś przed sobą napawała nadzieją, że mimo wszystko część członków Zakonu przeżyła. Daleko było uczuciom do ulgi, obawy wciąż przeszywały układ nerwowy - pomimo wątpliwości nie zwolniła, nie zawahała się na ostatecznej prostej, gdzie wszyscy spotkali się ze sobą. Dopiero wtedy pojęła w pełni, w jak wielkim niebezpieczeństwie znajdowało się troje niewinnych dzieci. Przerażonych, zbyt mocno doświadczonych przez życie. Mających stać się dosłowną ofiarą. Weasley przełknęła ślinę, z wolna przeciągając uważnym spojrzeniem po pozostałych. Zastanawiała się, czy myślą podobnie, czy czują podobnie. Teoria całego mechanizmu pokonania anomalii okazała się niczym w porównaniu z praktyką - ujrzeniem twarzy przestraszonych, zbyt młodych na śmierć dusz. Oderwała od nich wzrok, nakierowując go na ściany, podłogi i wszystko inne, ale to nie był dobry pomysł. Uderzający falami gęsty smród rozkładających się ciał oraz stęchlizny wywoływał zawroty głowy. Rhiannon zacisnęła zęby, mocniej też ściskając rękojeść różdżki oraz trzonek miotły, jakby chciała zebrać w sobie nowe siły.
Najbardziej przerażająca była anomalia sama w sobie, przybierająca zdecydowanie zbyt ludzkie kształty. Rudowłosa wpatrywała się w nią z mieszaniną ciekawości oraz obrzydzenia, wiedząc, że to z jej powodów świat stanął na głowie. Powinni unicestwić ją jak najszybciej, choć koszt wydawał się być niesamowicie wysoki. Zaciekła sylwetka byłego ministra w pewien pokraczny sposób dodawała odwagi, przez co Ria wyprostowała się, starając odrzucić emocje na bok. Wmawiała sobie, że przecież musieli to zrobić - dla świata. Kamień wskrzeszenia nie napawał nadzieją, prawdopodobnie nie zadziała. Z tego powodu czarownica musiała szukać pocieszenia gdzie indziej. Głównie w pewnych siebie osobach dookoła, przybliżających się do źródła. Ona nie musiała tego robić, stąd została na miejscu, po czym skupiła myśli chcąc przeistoczyć je w białą magię. Według instrukcji profesor Bagshot, tak jak zawsze to robiła. Nie wiedziała, czy miała w sobie na to dość siły, aczkolwiek nie było innego wyjścia, musieli działać.
Najbardziej przerażająca była anomalia sama w sobie, przybierająca zdecydowanie zbyt ludzkie kształty. Rudowłosa wpatrywała się w nią z mieszaniną ciekawości oraz obrzydzenia, wiedząc, że to z jej powodów świat stanął na głowie. Powinni unicestwić ją jak najszybciej, choć koszt wydawał się być niesamowicie wysoki. Zaciekła sylwetka byłego ministra w pewien pokraczny sposób dodawała odwagi, przez co Ria wyprostowała się, starając odrzucić emocje na bok. Wmawiała sobie, że przecież musieli to zrobić - dla świata. Kamień wskrzeszenia nie napawał nadzieją, prawdopodobnie nie zadziała. Z tego powodu czarownica musiała szukać pocieszenia gdzie indziej. Głównie w pewnych siebie osobach dookoła, przybliżających się do źródła. Ona nie musiała tego robić, stąd została na miejscu, po czym skupiła myśli chcąc przeistoczyć je w białą magię. Według instrukcji profesor Bagshot, tak jak zawsze to robiła. Nie wiedziała, czy miała w sobie na to dość siły, aczkolwiek nie było innego wyjścia, musieli działać.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Właściwie nie zastanawiam się co dalej. Powinienem kurwa chociaż na chwilę pomyśleć, ale nie, ja nie myślę. Po prostu działam jak ostatni kretyn. Biegnę za resztą i nie rozmyślam nad tym, co zostawiam za sobą. Czy raczej kogo. Tonks i Jessa. To było głupie. Nie wiem ile razy będę jeszcze robił durne rzeczy, ale kto wie. Może właśnie za moment umrę, bo spadnie na mnie głaz z sypiącego się sufitu. Czasem mi się wydaje, że tylko silna terapia szokowa mogłaby mi pomóc. Bo nie dość, że nie wypiłem w międzyczasie jakiegoś przydatnego eliksiru, to jeszcze nie sprawdziłem co z nimi. Widząc rudowłosą sylwetkę kuzynki jestem nieco spokojniejszy, ale brak blond łepetyny Gabriela jest więcej niż niepokojący. Jakoś tak od razu zerkam na Just, kiedy pojawia się w zasięgu mojego wzroku. Jednak nie mówię nic. Nie tylko dlatego, że mi głupio, ale chyba przede wszystkim z powodu przytłaczającej scenerii dookoła. Bród, smród i ubóstwo. Wszystko się rozpada i sprawia, że chce się uciec stąd jak najdalej. Na dodatek jeszcze te wystraszone dzieci. Wielki Morsie, daj nam siłę, żeby to przezwyciężyć i żeby unicestwienie anomalii się jednak udało. Trochę zaczynam w to wątpić patrząc na kamień w ręku Longbottoma, ale nie odzywam się. Stoję cicho gdzieś na uboczu, obserwując tylko. Zwłaszcza serce anomalii. Piękne i przerażające zarazem. Nabieram większej ilości powietrza w płuca, ale zaraz je wypuszczam, bo przez to jeszcze mocniej czuję ten ohydny swąd unoszący się dookoła. Obrzydlistwo. Lepiej powinienem skoncentrować się na tym, co inni, czyli na skumulowaniu magii metodą naprawczą w centrum anomalii. Chcę zapytać o wiele rzeczy, chcę nawet spróbować dotrzeć do Tonksa, ale nie mogę. Znów brakuje tego cholernego czasu. Jak zawsze. Jeśli coś stoi nam na przeszkodzie, to właśnie to. Wieczny niedoczas. Wkurza mnie to i frustruje, ale nie mogę pozwolić na zawładnięcie sobą przez gniew i rozgoryczenie. Chcę tylko, żeby ten koszmar się już skończył. Dlatego trzeba działać, skierować resztki magii i uzdrowić to miejsce. Nawet jeśli jestem słaby i boli mnie to cholerne oko. Nie mogę się poddać.
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Randall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Nie było nawet czasu na to, żeby się odwrócić, był jedynie niepokojący odgłos niknącej gdzieś z tyłu rzeczywistości. Zapadające się schody zmusiły ich do przyspieszenia kroku, a chwilę później do ruszenia biegiem w dół stopniami, które jeszcze przed nimi istniały. Całej grupie udało się dotrzeć do bezpiecznego podłoża, gdy wypadli w pośpiechu na jeden z ciemnych korytarzy ponurego więzienia. Doprowadzeni w miarę możliwości do porządku ruszyli dalej, zagłębiając się w ciemność i mroczną magię, której natężenie narastało coraz bardziej. Im bliżej znajdowali się źródła anomalii, tym większe zimno drażniło skórę.
Pośród mroku Kieran dostrzegł jasny blask patronusa, który pojawił się przed ich grupą. Koziorożec. Zatem pozostali musieli również zbliżać się do anomalii matki. Sama ta myśl zachęciła go do mocniejszego ściśnięcia różdżki i ożywienia kroku. Jeszcze nie myślał intensywnie o szczegółach ich misji, które jasno wskazywały, że będą musieli narazić trójkę dzieci, już i tak skrzywdzonych przez los. Nie mieli jednak innego wyjścia. Kiedy dotarli do komnaty i zjawili się tam wszyscy, wcale nie poczuł zalewającej go ulgi. Uparcie nie szukał wśród zgromadzonych konkretnych twarzy, musiał zapomnieć o wszelkiej prywacie i skupić się na zadaniu, jeśli nie chciał zwariować. Jasność walcząca z mrokiem, które przybrało ludzką sylwetkę, nie pozwalało zresztą na poddanie się jakimkolwiek wątpliwościom. Otoczenie było przerażające, ostry krzyk wwiercał się w uszy, ale to był już koniec wędrówki, dlatego nie było już miejsca na lęk. Na polecenie Longbottoma Rineheart uniósł różdżkę, przypominając sobie wytyczne profesor Bagshot dotyczące całego procesu naprawiania anomalii. Spróbował wraz z innymi uderzyć własną magią w czarną kopułę, która odgradzała ich od źródła zła.
Pośród mroku Kieran dostrzegł jasny blask patronusa, który pojawił się przed ich grupą. Koziorożec. Zatem pozostali musieli również zbliżać się do anomalii matki. Sama ta myśl zachęciła go do mocniejszego ściśnięcia różdżki i ożywienia kroku. Jeszcze nie myślał intensywnie o szczegółach ich misji, które jasno wskazywały, że będą musieli narazić trójkę dzieci, już i tak skrzywdzonych przez los. Nie mieli jednak innego wyjścia. Kiedy dotarli do komnaty i zjawili się tam wszyscy, wcale nie poczuł zalewającej go ulgi. Uparcie nie szukał wśród zgromadzonych konkretnych twarzy, musiał zapomnieć o wszelkiej prywacie i skupić się na zadaniu, jeśli nie chciał zwariować. Jasność walcząca z mrokiem, które przybrało ludzką sylwetkę, nie pozwalało zresztą na poddanie się jakimkolwiek wątpliwościom. Otoczenie było przerażające, ostry krzyk wwiercał się w uszy, ale to był już koniec wędrówki, dlatego nie było już miejsca na lęk. Na polecenie Longbottoma Rineheart uniósł różdżkę, przypominając sobie wytyczne profesor Bagshot dotyczące całego procesu naprawiania anomalii. Spróbował wraz z innymi uderzyć własną magią w czarną kopułę, która odgradzała ich od źródła zła.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Łoskot zapadających się za nimi schodów odrobinę go otrzeźwił. Musieli się spieszyć, ciało zareagowało niemal instynktownie, wyrywając do przodu, aby uniknąć śmierci. Gdy Just wcisnęła mu do ręki jakąś butelkę, nie od razu zrozumiał. Nawet mimo jej słów. Dopiero potem pojął. Nie wiedział nawet co właściwie mu dała, ale zamierzał jej posłuchać - ufał jej przecież. Wypił, mając nadzieję, że faktycznie eliksir, który mu podarowała, pomoże mu jakoś się uspokoić.
Bo tak naprawdę, najtrudniejsze było dopiero przed nimi. Gdy wszystkie grupy odnalazły się w jednej komnacie, Lucan poczuł się tak, jakby kamień spadł mu z serca. Wzrokiem spróbował odszukać w tłumie najbardziej znajome sobie twarze, próbując dostrzec, czy wszyscy dotarli bezpiecznie. Czy nikt nie podzielił losu Herewarda. Nie potrafił orzec, czy faktycznie w mrocznej komnacie znaleźli się naprawdę wszyscy, ale też nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Zgroza znów zajrzała mu w oczy, gdy dostrzegł tę potworność, z którą przyszło im się finalnie zmierzyć. Lucan odszukał spojrzeniem małą Julię, a także dwójkę pozostałych dzieci. W gardle paliły go słowa protestu - nie pisnął jednak nawet. Cała ich wyprawa byłaby na marne, poświęcenie Bartiusa poszłoby na marne, gdyby teraz mieli przerwać. Modlił się jednak i zaklinał na wszystkie świętości, prosząc, by zakończenie rytuału nie odebrało dzieciom życia.
Z duszą na ramieniu wzniósł swoją różdżkę. Spróbował przywołać przed oczy obraz swojego syna - wspomnienie, które towarzyszyło mu zawsze, gdy usiłował wyczarować patronusa. Oby i tym razem dało mu dość sił, by wesprzeć pozostałych i zakończyć to raz na zawsze.
Bo tak naprawdę, najtrudniejsze było dopiero przed nimi. Gdy wszystkie grupy odnalazły się w jednej komnacie, Lucan poczuł się tak, jakby kamień spadł mu z serca. Wzrokiem spróbował odszukać w tłumie najbardziej znajome sobie twarze, próbując dostrzec, czy wszyscy dotarli bezpiecznie. Czy nikt nie podzielił losu Herewarda. Nie potrafił orzec, czy faktycznie w mrocznej komnacie znaleźli się naprawdę wszyscy, ale też nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Zgroza znów zajrzała mu w oczy, gdy dostrzegł tę potworność, z którą przyszło im się finalnie zmierzyć. Lucan odszukał spojrzeniem małą Julię, a także dwójkę pozostałych dzieci. W gardle paliły go słowa protestu - nie pisnął jednak nawet. Cała ich wyprawa byłaby na marne, poświęcenie Bartiusa poszłoby na marne, gdyby teraz mieli przerwać. Modlił się jednak i zaklinał na wszystkie świętości, prosząc, by zakończenie rytuału nie odebrało dzieciom życia.
Z duszą na ramieniu wzniósł swoją różdżkę. Spróbował przywołać przed oczy obraz swojego syna - wspomnienie, które towarzyszyło mu zawsze, gdy usiłował wyczarować patronusa. Oby i tym razem dało mu dość sił, by wesprzeć pozostałych i zakończyć to raz na zawsze.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Kiedy kruk opuścił różdżkę Alexandra chłopak zachwiał się. Cały zakrwawiony, blady, ze smętnie zwisającą u boku niezdatną do użytku ręką Alexander stanowił obraz nędzy i rozpaczy. Oddychał ciężko, ze znacznym wysiłkiem podążając za resztą swojej grupy i przyjmując wszystko na chłodno. Był już zbyt wyczerpany dzisiejszym dniem, aby naprawdę przeżywać to, co widział - jednak skłamałby twierdząc, że widok świetlistego koziorożca nie podniósł go na duchu. Farley spróbował przyspieszyć kroku, zaczynając czuć się nieswojo z kombinacją goryczy w gardle i słodkiego, mdlącego zapachu przywodzącego na myśl ciało, które przez tydzień leżało na słońcu, pęczniejąc od rozkładu. Nie szukał jednak źródła smrodu, koncentrując się na scenie rozgrywającej się pośrodku bloku cel: Longbottoma, który starł się okiełznać... nie, brakowało mu słów na to, by opisać to, co znajdowało się w centrum tego wszystkiego. Czuł jednak pulsowanie magii, jednak było ono zupełnie inne niż to, którego przebłyski pozostawiła po sobie jego poprzednia wizyta w Azkabanie. Nie wiedział, co zrobili Śmierciożercy, jednak czuł, że nie było to nic dobrego.
Powiódł wzrokiem po sylwetkach, które po kolei wydobywały się z mroku. Miał wrażenie, że było ich mniej niż powinno. Przełknął gorzką ślinę i odwrócił wzrok, wyciągając przed siebie dłoń dzierżącą różdżkę.
- Czyli to koniec - wymamrotał, jednak zrobił to tak cicho, że zapewne tylko stojący najbliżej niego byli w stanie cokolwiek usłyszeć. Wiedział, co teraz się stanie, a jego serce ścisnęło się w emocjachna słowa Benjamina. Na trzy. Tylko tyle czasu im zostało.
Alexander skupił się, przywołując magiczne formuły służące do pętania anomalii. Wycelował w kopułę, palce zaciskając tak mocno, że pod warstwą zaschniętej krwi aż zbielały mu kłykcie. Oderwał spojrzenie od anomalii-matki tylko na moment przed, starając się odnaleźć spojrzeniem dzieci.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział, starając się uśmiechnąć do dzieci ciepło, jednak echo jego słów pochłonął wrzask. Wrzask wypełniony przerażeniem. I chociaż Gwardzista miał wrażenie, że głos przewierca się przez jego czaszkę prosto do mózgu tak wiedział, że ból wykrzywiający jego twarz to dobry znak. Byli blisko. I byli w stanie to zakończyć.
Alexander zawołał do czystej, białej mocy, która w nim krążyła, dołączając do rozbijania kopuły używając do tego całych sił, jakie jeszcze posiadał.
| Melduję, że mam wykorzystane 3/3 moce Zakonu, a nie 2, jak jest w poście MG
Powiódł wzrokiem po sylwetkach, które po kolei wydobywały się z mroku. Miał wrażenie, że było ich mniej niż powinno. Przełknął gorzką ślinę i odwrócił wzrok, wyciągając przed siebie dłoń dzierżącą różdżkę.
- Czyli to koniec - wymamrotał, jednak zrobił to tak cicho, że zapewne tylko stojący najbliżej niego byli w stanie cokolwiek usłyszeć. Wiedział, co teraz się stanie, a jego serce ścisnęło się w emocjachna słowa Benjamina. Na trzy. Tylko tyle czasu im zostało.
Alexander skupił się, przywołując magiczne formuły służące do pętania anomalii. Wycelował w kopułę, palce zaciskając tak mocno, że pod warstwą zaschniętej krwi aż zbielały mu kłykcie. Oderwał spojrzenie od anomalii-matki tylko na moment przed, starając się odnaleźć spojrzeniem dzieci.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział, starając się uśmiechnąć do dzieci ciepło, jednak echo jego słów pochłonął wrzask. Wrzask wypełniony przerażeniem. I chociaż Gwardzista miał wrażenie, że głos przewierca się przez jego czaszkę prosto do mózgu tak wiedział, że ból wykrzywiający jego twarz to dobry znak. Byli blisko. I byli w stanie to zakończyć.
Alexander zawołał do czystej, białej mocy, która w nim krążyła, dołączając do rozbijania kopuły używając do tego całych sił, jakie jeszcze posiadał.
| Melduję, że mam wykorzystane 3/3 moce Zakonu, a nie 2, jak jest w poście MG
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Źródło
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda