Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Źródło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Źródło
Wyspa Azkabanu przeszła ostatnim czasem wiele, od wybuchu anomalii i opanowaniu ją przez złe czarnoksięskie moce aż do ostatecznego oczyszczenia tego miejsca białą magią Zakonu Feniksa. Nierówności terenu popękały, w wielu miejscach wypuszczając strumienie jasnej, mieniącej się wody ocenianej przez czarodziejów nie tylko jako zdatną do picia: białe moce, które w całości przeniknęły w ziemię Azkabanu, nadały jej leczniczych właściwości. Przywraca siły, usuwa zatrucia, przyśpiesza gojenie się ran. Najzdrowsza jest woda spływająca bezpośrednio ze skał - te, które połączą się z gruntem i rzekami uciekają do obmywającego wyspę morza przeważnie są już zanieczyszczone. Zdobycie jej wymaga zanurzenia się w rzece i podpłynięcia pod niewielki wodospad lub wspięcia się na wyboiste skały. W pobliżu największego ze źródeł pojawia się dużo ptaków, a w powietrzu błądzą cząstki białej magii przypominające ogromne świetliki; przeważnie w okolicy jest cicho i spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:07, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Anthony zdołał wedrzeć się do umysłu Perseusa; czarodziej jedynie spojrzał na niego wymęczonym, nieobecnym spojrzeniem - musiał być naprawdę osłabiony - walczył jednak o przytomność na tyle mocno, by możliwym było wtargnięcie do jego umysłu. Zbyt słaby, by się bronić, był prostym celem. Penetracja szła gładko.
Anthony dostrzegł schody, którymi schodził; przestrzeń wokół przypominała ciemną piwnicę, a kroki doprowadziły czarodzieja do laboratorium. Kiedy Perseus wszedł do pomieszczenia, w środku byli już inni czarodzieje, Morgoth Yaxley, Ramsey Mulciber, Samael Avery, którego Anthony mógł skojarzyć ze szpitala św. Munga, a o którym mówiono, że jakiś czas temu popełnił samobóstwo, kobieta i wschodnich rysach twarzy i Craig Burke; po chwili do towarzystwa dołączył starszy mężczyzna i Tristan Rosier. Wkrótce pomiędzy nimi pojawił się czarnoksiężnik, którego Anthony rozpoznał bez trudu - Lord Voldemort - który zwrócił się do czarodziejów kolejno imiennie: Morgocie, Ramseyu, Samaelu, Deirdre, Craigu, Perseusie, Ignotusie, Tristanie. Ich spojrzenia krzyżowały się znacząco, zaszło między nimi coś więcej, niż tylko powitanie - gdy skrzyżowały się z Perseusem, czarodziej wpierw poczuł ból, a potem satysfakcję; Lord Voldemort złożył mu obietnicę, przywództwo nad czarodziejskim światem, posadę ministra magii. Z marzeń otępiało go twarde dość wypowiedziane przez tego samego czarnoksiężnika.
- Zapłaciliście dopiero część tej ceny. Złożycie mi przysięgę, tu i teraz. Wieczystą przysięgę wiecznej służby. Wszyscy, ty też - Jego wzrok na krótko padł na Samaela - Tym razem przede mną. - To mówiąc, wyciągnął rękę ku Morgothowi jako pierwszemu, znacząco spoglądając na Ramseya znajdującego się po prawicy Yaxleya.
W myślach Perseusa zaczęła krystalizować się myśl, treść przysięgi - Na krew moich przodków, na moje życie, na wszystko co mi drogie, zaklinam się, oddaje ci swoją duszę. Zrobię wszystko, czego zażądasz, a moją myślą nigdy nie wstrząśnie zwątpienie. Przybiorę nową twarz, jeśli będzie trzeba. Nigdy nie wykażę się słabością ani zawahaniem i stawię się na każde wezwanie. Wiem bowiem, że tylko tobie, książę Slytherinu, ostatni z rodu Gauntów, wężousty Czarny Panie, pragnę służyć.
Anthony mógł próbować dalej penetrować wspomnienie.
Anthony dostrzegł schody, którymi schodził; przestrzeń wokół przypominała ciemną piwnicę, a kroki doprowadziły czarodzieja do laboratorium. Kiedy Perseus wszedł do pomieszczenia, w środku byli już inni czarodzieje, Morgoth Yaxley, Ramsey Mulciber, Samael Avery, którego Anthony mógł skojarzyć ze szpitala św. Munga, a o którym mówiono, że jakiś czas temu popełnił samobóstwo, kobieta i wschodnich rysach twarzy i Craig Burke; po chwili do towarzystwa dołączył starszy mężczyzna i Tristan Rosier. Wkrótce pomiędzy nimi pojawił się czarnoksiężnik, którego Anthony rozpoznał bez trudu - Lord Voldemort - który zwrócił się do czarodziejów kolejno imiennie: Morgocie, Ramseyu, Samaelu, Deirdre, Craigu, Perseusie, Ignotusie, Tristanie. Ich spojrzenia krzyżowały się znacząco, zaszło między nimi coś więcej, niż tylko powitanie - gdy skrzyżowały się z Perseusem, czarodziej wpierw poczuł ból, a potem satysfakcję; Lord Voldemort złożył mu obietnicę, przywództwo nad czarodziejskim światem, posadę ministra magii. Z marzeń otępiało go twarde dość wypowiedziane przez tego samego czarnoksiężnika.
- Zapłaciliście dopiero część tej ceny. Złożycie mi przysięgę, tu i teraz. Wieczystą przysięgę wiecznej służby. Wszyscy, ty też - Jego wzrok na krótko padł na Samaela - Tym razem przede mną. - To mówiąc, wyciągnął rękę ku Morgothowi jako pierwszemu, znacząco spoglądając na Ramseya znajdującego się po prawicy Yaxleya.
W myślach Perseusa zaczęła krystalizować się myśl, treść przysięgi - Na krew moich przodków, na moje życie, na wszystko co mi drogie, zaklinam się, oddaje ci swoją duszę. Zrobię wszystko, czego zażądasz, a moją myślą nigdy nie wstrząśnie zwątpienie. Przybiorę nową twarz, jeśli będzie trzeba. Nigdy nie wykażę się słabością ani zawahaniem i stawię się na każde wezwanie. Wiem bowiem, że tylko tobie, książę Slytherinu, ostatni z rodu Gauntów, wężousty Czarny Panie, pragnę służyć.
Anthony mógł próbować dalej penetrować wspomnienie.
Schodził jako Perseusz pod poziom parteru, do piwnicy. W powietrzu dało się wyczuć typową dla tego typu miejsc woń oraz wilgoć. Nie miało to jednak dla niego wówczas znaczenia. Nie biorąc pod uwagę cel spotkania w laboratorium do którego dostał się wąskim korytarzem. Byli tam też inni. Rozpoznał część z nich bez większego kłopotu. Z Tristanem, Deridre zdążył skrzyżować już różdżki. Ramsey niejednokrotnie wspominany był podczas zebrań. Postać Morgotha jak i Craiga zapadła mu w pamięci podczas sabatu. Sylwetka Samaela nie była mu zaś obca z powodu nagłówków. Teraz raz jeszcze mógł przypatrzeć się im oczyma człowieka dostrzegających w nich towarzyszy wspólnej idei której przewodził Voldemort. On również się tam pojawił. Moment w którym pojawił się kosztował Skamandera wiele samozaparcia w podtrzymaniu utworzonego połączenia, które całe szczęście wciąż było stabilne i pozwoliło uczestniczyć w dalszej części zgromadzenia, które okazało się momentem składania przysięgi wierności, której słowa same wpychały się na usta. Usta Perseusza, którym w tym momencie był Anthony. Budziło to skrajne emocje w samym aurorze. Dusił jednak je wszystkie w zarodku tak, by nie rozproszyły wspomnienia Averego na którym się skupił wyczekując dalszego przebiegu spotkania.
|Podtrzymuję legilimencję i dalej penetruję wspomnienie w wybranym przedziale (71-80)
|Podtrzymuję legilimencję i dalej penetruję wspomnienie w wybranym przedziale (71-80)
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
| robię wejście smoka stąd
W otwarte na nowo przez patronusy Charlene, lorda Ulyssesa Ollivandera i lorda Anthony'ego Macmillana przejście wkraczała z mocno bijącym ze strachu o losy członków Zakonu Feniksa sercem. Oczyszczający deszcz, dzięki któremu na Zakazany Las spłynęła czysta biała magia, spokój i dobro, dobra energia zaklęta w dziwnych, lodowych odłamkach, dawał Poppy pewną nadzieję, ale i tak nie mogła wyzbyć się złych przeczuć. Przez portal przeszła pierwsza, wszystko trwało zaledwie kilka chwil, nagle znalazła się w zupełnie innym miejscu; otworzyła oczy szeroko, rozglądając się wokół i dostrzegając grupę ludzi. Żywych. Za wcześnie, by w pełni odetchnąć z ulgą, ale... Zakiełkowała w niej nadzieja. Zaczęła biec w ich stronę, z wyciągniętą różdżką, nie zastanawiając się nad tym, czy to może iluzja utkana przez anomalię - wierzyła w ich zwycięstwo. Byli silnymi, zdeterminowanymi czarodziejami. Musiało się udać, prawda?
Dobiegła do nich, z mocno bijącym sercem, licząc ich wszystkich w myślach, próbując rozpoznać twarze: kogo brakowało?
Zamarła na kilka chwil, dostrzegając dzieci, Emmę, Piersa i Julię, żywych, choć przestraszonych: nie potrafiłaby ująć w słowa wielkiej ulgi, którą poczuła, natychmiast spadł jej z serca wielki ciężar. Musiało się udać. Czuła to. - Jesteście, żyjecie, na Merlina... - wydusiła z siebie, przejęta i wzruszona, z ulgą obserwując Gwardzistów i innych członków Zakonu Feniksa. Najpierw podeszła do dzieci, sprawdzając, czy nie potrzebują pomocy. Dopiero po chwili zbliżyła się do Gwardzistów.
- Czy udało się? - zwróciła się do najwyższych rangą czarodziejów, Samuela i Benjamina, skupiając na nich spojrzenie; widziała obcego mężczyznę, leżącego na ziemi, nad którym stał Anthony Skamander i Kieran Rineheart, może nie powinna była przerywać - ale musiała to usłyszeć, czy plan zadziałał, czy udało się unicestwić anomalię matkę. - Gdzie Hereward? - spytała, zaniepokojona nieobecnością rudowłosego Gwardzisty wśród nich, jedynie jego brakowało - prócz Harolda Longbottoma i Bathildy Bagshot. - Alexandrze, potrzebujesz pomocy? - spytała z troską; młody czarodziej wydawał się wyglądać najmizerniej pośród nich. Podeszła do niego, unosząc różdżkę i zbliżając jej koniec do Farleya. - Paxo Horribilis - szepnęła.
W otwarte na nowo przez patronusy Charlene, lorda Ulyssesa Ollivandera i lorda Anthony'ego Macmillana przejście wkraczała z mocno bijącym ze strachu o losy członków Zakonu Feniksa sercem. Oczyszczający deszcz, dzięki któremu na Zakazany Las spłynęła czysta biała magia, spokój i dobro, dobra energia zaklęta w dziwnych, lodowych odłamkach, dawał Poppy pewną nadzieję, ale i tak nie mogła wyzbyć się złych przeczuć. Przez portal przeszła pierwsza, wszystko trwało zaledwie kilka chwil, nagle znalazła się w zupełnie innym miejscu; otworzyła oczy szeroko, rozglądając się wokół i dostrzegając grupę ludzi. Żywych. Za wcześnie, by w pełni odetchnąć z ulgą, ale... Zakiełkowała w niej nadzieja. Zaczęła biec w ich stronę, z wyciągniętą różdżką, nie zastanawiając się nad tym, czy to może iluzja utkana przez anomalię - wierzyła w ich zwycięstwo. Byli silnymi, zdeterminowanymi czarodziejami. Musiało się udać, prawda?
Dobiegła do nich, z mocno bijącym sercem, licząc ich wszystkich w myślach, próbując rozpoznać twarze: kogo brakowało?
Zamarła na kilka chwil, dostrzegając dzieci, Emmę, Piersa i Julię, żywych, choć przestraszonych: nie potrafiłaby ująć w słowa wielkiej ulgi, którą poczuła, natychmiast spadł jej z serca wielki ciężar. Musiało się udać. Czuła to. - Jesteście, żyjecie, na Merlina... - wydusiła z siebie, przejęta i wzruszona, z ulgą obserwując Gwardzistów i innych członków Zakonu Feniksa. Najpierw podeszła do dzieci, sprawdzając, czy nie potrzebują pomocy. Dopiero po chwili zbliżyła się do Gwardzistów.
- Czy udało się? - zwróciła się do najwyższych rangą czarodziejów, Samuela i Benjamina, skupiając na nich spojrzenie; widziała obcego mężczyznę, leżącego na ziemi, nad którym stał Anthony Skamander i Kieran Rineheart, może nie powinna była przerywać - ale musiała to usłyszeć, czy plan zadziałał, czy udało się unicestwić anomalię matkę. - Gdzie Hereward? - spytała, zaniepokojona nieobecnością rudowłosego Gwardzisty wśród nich, jedynie jego brakowało - prócz Harolda Longbottoma i Bathildy Bagshot. - Alexandrze, potrzebujesz pomocy? - spytała z troską; młody czarodziej wydawał się wyglądać najmizerniej pośród nich. Podeszła do niego, unosząc różdżkę i zbliżając jej koniec do Farleya. - Paxo Horribilis - szepnęła.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Anthony widział kolejnych rycerzy składających przysięgę wieczystą Voldemortowi. Morghota, którego gwarantem był Ramsey; Deirdre, której gwarantem był Craig; Ramseya, którego gwarantem był Samael; Samaela, którego gwarantem była Deirdre; Tristana, którego gwarantem był Morgoth; Craiga, którego gwarantem był Perseus; Ignotus, którego gwarantem był Tristan; w końcu sam Perseus, którego gwarantem był Ignotus. Śmierciożercy i Voldemort związali się ze sobą łańcuchem przysięgi, który wypowiadały kolejne usta, powtarzając przysięgę słowo w słowo. Związali się ze swoim przywódcą życiem.
Kiedy słowa przysięgi wybrzmiały, Voldemort zażądał od Morgotha czaszki. Otrzymał ją - nagą, ludzką czaszkę. Ruchem różdżki przeobraził ją w coś, co przypominało wenecką metalową czaszkę, upiornie zdobioną, zupełnie taką, jaką Zakon zdobył niegdyś od Craiga. Voldemort oddał ją Morgothowi.
- Będziecie potrzebować nowej twarzy - powiedział.
Anthony mógł próbować dalej penetrować wspomnienie.
Kiedy słowa przysięgi wybrzmiały, Voldemort zażądał od Morgotha czaszki. Otrzymał ją - nagą, ludzką czaszkę. Ruchem różdżki przeobraził ją w coś, co przypominało wenecką metalową czaszkę, upiornie zdobioną, zupełnie taką, jaką Zakon zdobył niegdyś od Craiga. Voldemort oddał ją Morgothowi.
- Będziecie potrzebować nowej twarzy - powiedział.
Anthony mógł próbować dalej penetrować wspomnienie.
Nie zareagował na przybycie Poppy. Dla niego jej głos, osoba były odległe, tak jak odległy był Benjamin oraz Skamander wraz z grupka pozostałych Zakonników. Jego ciało było wśród nich, lecz myśli oraz uwaga uczepiona była Averego. Nic poza tym nie miało na znaczeniu. Skupił się podróżując z nim do piwnicy, podążał korytarzem do laboratorium w którym zasiadł wraz z jego towarzyszami przy stole. To tam złożył wieczysta przysięgę Czarnemu Panu. Oczami swej ofiary widział Ignacego będącego gwarantem przysięgi Perseusza. Od tego momentu jego życie miało być zawiązane z Voldemortem. Nie był to jednak koniec. Uwagę Anthonego przykuła naga, ludzka czaszka przekazywana przez Morgotha w ręce czarnoksiężnika by w kolejnej chwili ten oddał ją odmienioną. Czy był to jakiś rodzaj transmutacji, czy też pod wpływem nieznanego mu zaklęcia nabrała zdobień. Była to maska śmierciożercy. Nie był to jednak koniec. Auror starał się dalej podtrzymać połączanie nie zwiększając, ani nie obniżając swojego zaangażowania.
|Podtrzymuję legilimencję i dalej penetruję wspomnienie w wybranym przedziale (71-80)
|Podtrzymuję legilimencję i dalej penetruję wspomnienie w wybranym przedziale (71-80)
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Kolejne zgromadzone wokół Voldemorta osoby ruszyły jego śladem - ludzkie czaszki zamieniały się w wynaturzone maski; od różdżką Craiga wytworzyła się dokładnie ta, którą udało się zdobyć Zakonowi. Anthony mógł dokładnie dostrzec kształt każdej z masek - i zapamiętać ich rysy. Każda z nich była bowiem inna i niepowtarzalna.
Morgoth:
akaś substancja mieniąca się na srebrzysto pokryła powierzchnię kości zmieniając jej strukturę od najmniejszej z komórek. Szczęka zaczęła się wydłużać i przestała aż jej koniec sięgał jeszcze kilka cali poza brodę. Powierzchnia poza czołem rozgrzała się do czerwoności, wypalając plątaninę roślinnych wzorów. Zaraz jednak Morgoth spojrzał na spłaszczony front czaszki, który zaraz pod pustym nosem zaczęła zapadać się, tworząc głęboką szczelinę szeroką na niecały cal, długą na ponad trzy, a po dwóch stronach wgłębienia wzdłuż jego linii pobiegły wygładzone tarczki. Na płaskim czole pojawiła się jakby wycięta odwrócona litera Y, której dwa ramiona nachodziły lekko na oczy, a pomiędzy nimi był jeszcze trójkąt - pomiędzy oczodołami stając się centrum całej maski. Otwory na poziomie oczu były wąskimi, długimi szczelinami, które miały kryć ten element twarzy w cieniu.
Deirdre:
Czyniła to pieczołowicie, powoli, ze skupieniem, obserwując jak przód czaszki zamienia się w twarz, stworzoną z czystego, choć postarzanego szlachetnie srebra. Piękna, obojętna maska, bez płci, bez wieku, z czarnymi szczelinami oczu, nozdrzy i ust, w niektórych miejscach lśniąca tak, że przy odpowiednim skupieniu z powodzeniem mogłaby odbijać rzeczywistość. Twarze cierpiących wrogów, ich puste, przerażone, ostatnie spojrzenie? Różdżka Tsagairt ponownie ruszyła ku górze maski, pokrywając ją drobnymi, minimalistycznymi zdobieniami. Żadnych kwiatów, żadnych runów, jedynie labirynt delikatnych, regularnych linii, obojętnych i bezbłędnych, wyrytych w srebrze.
Samael:
Łup w jego dłoniach powoli tężał, kości się kruszyły, odsłaniając warstwę polerowanego metalu. Błysnęło złoto o przytłumionym połysku, powierzchnia wygładzała się, stając się plastyczna, podatna na rzeźbienie myślą. Idealnie bezosobowa maska, nie wyrażającą uczuć, emocji, beznamiętna, chłodna, jednocześnie piękna i przerażająca. Ostre kości policzkowe, ciemne szczeliny w kształcie pików zamiast zionącego czernią wycięcia na usta. Złoto o ton ciemniejsze zaznaczające oczodoły, delikatne linie przecinające ją całą, od czoła, wzdłuż brody, znacząc abstrakcyjnymi, niedostrzegalnymi z daleka wzorami gładką fakturę.
Perseus:
Ostre krawędzie pękniętej czaszki zaokrągliły się, stając się miłe w dotyku, stalowoszary metal nadbudował miejsce nieistniejących chrzęści nosa, by zwieńczyć uwypuklenie szczelinami nozdrzy. Puste oczodoły zawęziły się w migdałowym kształcie, by utrzymywać w cieniu jasne tęczówki twarzy skrytej pod maską, której srebrzyste wargi, choć rozdzielone szczeliną, zdawały się być zaciśnięte w wąską, nieznacznie wygiętą linię. Wyraziście zarysowany kształt szczęki, wysokie kości policzkowe, lśniąca powierzchnia o barwie wiekowego srebra. Drobne wyżłobienia perfekcyjnie symetrycznych linii tylko pozornie służyły walorom wyłącznie ozdobnym - chociaż metalicznej warstwy nie przecięły utarte symbole czy sztampowe zdobienia, Avery wiedział, że krzyżujące się ze sobą linie tuż przy skroni układają się w runę thurisaz, hagalaz wpasowywał się we wzory u nasady nosa, powyżej, przy linii marsowej znajdował się algiz, na wysokości łuku kupidyna wkomponowana została isa, a dzieła zatajonego całkowicie w plątaninie nieczytelnych wzorów dopełniała runa tiwaz w centralnej części czoła.
Ramsey:
Rząd zębów zniknął, a na jego miejscu powstała pozioma szczelina, przypominająca rozchylone usta, spięta metalowymi klamerkami. Nowa twarz Mulcibera zachowała swój kościsty kształt. Poliki maski wydawały się zapadnięte, wklęsłe, podkreślające kształt formy pod spodem. W dużych, pustych oczodołach pojawiła się cieńsza i ciemniejsza powłoka ze szparami w kształcie migdałów, przypominającymi nieco zmrużone, podłużne oczy. Różdżka drgnęła lekko w jego dłoni i w tej samej chwili gładką powierzchnię nowej twarzy naruszyły płytkie szczeliny, nieco ciemniejsze od całości. Nad linią brwi, ku skroniom i wzdłuż nich w cienkich lekko zawiniętych kształtach, przypominających cierniowy krzew, spływające wraz z nosem w doliny oczodołów i zachodząc lekko na uwypuklenia stalowych kości. Nie przypominały wymyślnych ornamentów, ale czyniły maskę twarzą ułożoną w konkretnej logice, nie pozbawioną sensu i bezmyślnej przypadkowości.
Ignotus:
Całkowicie biała, z wąskimi otworami na nosie, układającymi się wokół niego idealnie. Na wysokości ust nie było szczeliny, jedynie dużo cieńsza warstw kości i niewielkimi, okrągłymi otworami. Kolejnym machnięciem różdżki wygładziłem jej niedoskonałości i dopasowałem do mojej twarzy, rozciągając ją, jak było mi wygodnie. Była cała biała, trupio blada. Nie mogłem jednak powstrzymać swojej ręki, gdy na czole i brodzie pojawiły się podłużne pręgi. Otwory na oczy były duże, jednak pod nimi pojawiła się kolejna warstwa, cała czarna, tak kontrastująca z niemalże rażącą oczy bielą całości. Były tak uformowane, by nie było widać, kto spogląda zza maski. Z tej maski świat obserwowała bezdenna pustka o uśmiechu śmierci.
Tristan:
Bez zawahania powtórzył ruchy Czarnego Pana, uważnie obserwując, jak zażółcona kość ciemnieje, oblewając się brudnym złotem. (...)W szmaragdowym blasku miało głębszy odcień, niż w rzeczywistości.
Przez środek czoła przechodziła wąska, subtelna pozioma wstęga, przypominająca coś pomiędzy aureolą a książęcym diademem, pod pogrubionym łukiem brwiowym światło przepuszczały jedynie dwie wąskie, drapieżne szczeliny, usytuowane z lekkiego ukosa. Nos - prosty, smukły, wolny od zdobień. Usta wycięte zostały podobnie jak oczy, ale wydawały się być zszyte zdobieniami kształtem przypominającymi różane kolce. Blacha na policzkach była mocno wyprofilowana, sprawiając wrażenie przesadnie wychudzonej twarzy; całość pokrywały bogate wzory, żłobiona i wypełniona ciemniejszym odcieniem - układała się we florystyczne wstęgi odchodzące od wewnętrznej strony oczu, wśród których dało się dostrzec pąk róży ginący wśród kolców przy skroni, oraz od brody - gdzie dominowały kolce.
Maska Craiga znajdowała się w Waszych rękach, znaliście jej kształt już wcześniej.
Voldemort czekał aż skończę, dopiero wtedy zabrał głos:
- Krew niewinnej ofiary... i krew jednorożca, który ściągnął na was klątwę. - Uniósł dłoń z różdżką, przed wami, każdym z osobna, zmaterializowały się srebrne kielichy wypełnione czarną, dymiącą się substancją. Szponiasta dłoń Czarnego Pana wskazała na jeden z opasłych alchemicznych traktatów, którego grzbiet błyszczał na wiszącej u ściany półce.
- Zmieszane z eliksirem rozpaczy, którego recepturę już dla mnie zdobyliście. Dodajcie brakujące składniki, jeden po drugim. Ostrożnie. Kropla po kropli... zapamiętajcie, jak się to robi... następnym razem to wy ją przygotujecie i to wy będziecie podawać ją innym. - Zamilkł na dłuższy moment, przyglądając się tańczącym nad naczyniami czarnym kłębom dymu.
- Wypijcie to, całe. - Jego zimny głos mógł zabrzmieć jak wyrok.
Anthony mógł dalej penetrować umysł ofiary.
Morgoth:
akaś substancja mieniąca się na srebrzysto pokryła powierzchnię kości zmieniając jej strukturę od najmniejszej z komórek. Szczęka zaczęła się wydłużać i przestała aż jej koniec sięgał jeszcze kilka cali poza brodę. Powierzchnia poza czołem rozgrzała się do czerwoności, wypalając plątaninę roślinnych wzorów. Zaraz jednak Morgoth spojrzał na spłaszczony front czaszki, który zaraz pod pustym nosem zaczęła zapadać się, tworząc głęboką szczelinę szeroką na niecały cal, długą na ponad trzy, a po dwóch stronach wgłębienia wzdłuż jego linii pobiegły wygładzone tarczki. Na płaskim czole pojawiła się jakby wycięta odwrócona litera Y, której dwa ramiona nachodziły lekko na oczy, a pomiędzy nimi był jeszcze trójkąt - pomiędzy oczodołami stając się centrum całej maski. Otwory na poziomie oczu były wąskimi, długimi szczelinami, które miały kryć ten element twarzy w cieniu.
Deirdre:
Czyniła to pieczołowicie, powoli, ze skupieniem, obserwując jak przód czaszki zamienia się w twarz, stworzoną z czystego, choć postarzanego szlachetnie srebra. Piękna, obojętna maska, bez płci, bez wieku, z czarnymi szczelinami oczu, nozdrzy i ust, w niektórych miejscach lśniąca tak, że przy odpowiednim skupieniu z powodzeniem mogłaby odbijać rzeczywistość. Twarze cierpiących wrogów, ich puste, przerażone, ostatnie spojrzenie? Różdżka Tsagairt ponownie ruszyła ku górze maski, pokrywając ją drobnymi, minimalistycznymi zdobieniami. Żadnych kwiatów, żadnych runów, jedynie labirynt delikatnych, regularnych linii, obojętnych i bezbłędnych, wyrytych w srebrze.
Samael:
Łup w jego dłoniach powoli tężał, kości się kruszyły, odsłaniając warstwę polerowanego metalu. Błysnęło złoto o przytłumionym połysku, powierzchnia wygładzała się, stając się plastyczna, podatna na rzeźbienie myślą. Idealnie bezosobowa maska, nie wyrażającą uczuć, emocji, beznamiętna, chłodna, jednocześnie piękna i przerażająca. Ostre kości policzkowe, ciemne szczeliny w kształcie pików zamiast zionącego czernią wycięcia na usta. Złoto o ton ciemniejsze zaznaczające oczodoły, delikatne linie przecinające ją całą, od czoła, wzdłuż brody, znacząc abstrakcyjnymi, niedostrzegalnymi z daleka wzorami gładką fakturę.
Perseus:
Ostre krawędzie pękniętej czaszki zaokrągliły się, stając się miłe w dotyku, stalowoszary metal nadbudował miejsce nieistniejących chrzęści nosa, by zwieńczyć uwypuklenie szczelinami nozdrzy. Puste oczodoły zawęziły się w migdałowym kształcie, by utrzymywać w cieniu jasne tęczówki twarzy skrytej pod maską, której srebrzyste wargi, choć rozdzielone szczeliną, zdawały się być zaciśnięte w wąską, nieznacznie wygiętą linię. Wyraziście zarysowany kształt szczęki, wysokie kości policzkowe, lśniąca powierzchnia o barwie wiekowego srebra. Drobne wyżłobienia perfekcyjnie symetrycznych linii tylko pozornie służyły walorom wyłącznie ozdobnym - chociaż metalicznej warstwy nie przecięły utarte symbole czy sztampowe zdobienia, Avery wiedział, że krzyżujące się ze sobą linie tuż przy skroni układają się w runę thurisaz, hagalaz wpasowywał się we wzory u nasady nosa, powyżej, przy linii marsowej znajdował się algiz, na wysokości łuku kupidyna wkomponowana została isa, a dzieła zatajonego całkowicie w plątaninie nieczytelnych wzorów dopełniała runa tiwaz w centralnej części czoła.
Ramsey:
Rząd zębów zniknął, a na jego miejscu powstała pozioma szczelina, przypominająca rozchylone usta, spięta metalowymi klamerkami. Nowa twarz Mulcibera zachowała swój kościsty kształt. Poliki maski wydawały się zapadnięte, wklęsłe, podkreślające kształt formy pod spodem. W dużych, pustych oczodołach pojawiła się cieńsza i ciemniejsza powłoka ze szparami w kształcie migdałów, przypominającymi nieco zmrużone, podłużne oczy. Różdżka drgnęła lekko w jego dłoni i w tej samej chwili gładką powierzchnię nowej twarzy naruszyły płytkie szczeliny, nieco ciemniejsze od całości. Nad linią brwi, ku skroniom i wzdłuż nich w cienkich lekko zawiniętych kształtach, przypominających cierniowy krzew, spływające wraz z nosem w doliny oczodołów i zachodząc lekko na uwypuklenia stalowych kości. Nie przypominały wymyślnych ornamentów, ale czyniły maskę twarzą ułożoną w konkretnej logice, nie pozbawioną sensu i bezmyślnej przypadkowości.
Ignotus:
Całkowicie biała, z wąskimi otworami na nosie, układającymi się wokół niego idealnie. Na wysokości ust nie było szczeliny, jedynie dużo cieńsza warstw kości i niewielkimi, okrągłymi otworami. Kolejnym machnięciem różdżki wygładziłem jej niedoskonałości i dopasowałem do mojej twarzy, rozciągając ją, jak było mi wygodnie. Była cała biała, trupio blada. Nie mogłem jednak powstrzymać swojej ręki, gdy na czole i brodzie pojawiły się podłużne pręgi. Otwory na oczy były duże, jednak pod nimi pojawiła się kolejna warstwa, cała czarna, tak kontrastująca z niemalże rażącą oczy bielą całości. Były tak uformowane, by nie było widać, kto spogląda zza maski. Z tej maski świat obserwowała bezdenna pustka o uśmiechu śmierci.
Tristan:
Bez zawahania powtórzył ruchy Czarnego Pana, uważnie obserwując, jak zażółcona kość ciemnieje, oblewając się brudnym złotem. (...)W szmaragdowym blasku miało głębszy odcień, niż w rzeczywistości.
Przez środek czoła przechodziła wąska, subtelna pozioma wstęga, przypominająca coś pomiędzy aureolą a książęcym diademem, pod pogrubionym łukiem brwiowym światło przepuszczały jedynie dwie wąskie, drapieżne szczeliny, usytuowane z lekkiego ukosa. Nos - prosty, smukły, wolny od zdobień. Usta wycięte zostały podobnie jak oczy, ale wydawały się być zszyte zdobieniami kształtem przypominającymi różane kolce. Blacha na policzkach była mocno wyprofilowana, sprawiając wrażenie przesadnie wychudzonej twarzy; całość pokrywały bogate wzory, żłobiona i wypełniona ciemniejszym odcieniem - układała się we florystyczne wstęgi odchodzące od wewnętrznej strony oczu, wśród których dało się dostrzec pąk róży ginący wśród kolców przy skroni, oraz od brody - gdzie dominowały kolce.
Maska Craiga znajdowała się w Waszych rękach, znaliście jej kształt już wcześniej.
Voldemort czekał aż skończę, dopiero wtedy zabrał głos:
- Krew niewinnej ofiary... i krew jednorożca, który ściągnął na was klątwę. - Uniósł dłoń z różdżką, przed wami, każdym z osobna, zmaterializowały się srebrne kielichy wypełnione czarną, dymiącą się substancją. Szponiasta dłoń Czarnego Pana wskazała na jeden z opasłych alchemicznych traktatów, którego grzbiet błyszczał na wiszącej u ściany półce.
- Zmieszane z eliksirem rozpaczy, którego recepturę już dla mnie zdobyliście. Dodajcie brakujące składniki, jeden po drugim. Ostrożnie. Kropla po kropli... zapamiętajcie, jak się to robi... następnym razem to wy ją przygotujecie i to wy będziecie podawać ją innym. - Zamilkł na dłuższy moment, przyglądając się tańczącym nad naczyniami czarnym kłębom dymu.
- Wypijcie to, całe. - Jego zimny głos mógł zabrzmieć jak wyrok.
Anthony mógł dalej penetrować umysł ofiary.
Ostrożnie, z wyczuciem podtrzymywał wspomnienie. Nie pozwalał sobie na rozproszenie, nie próbował dzielić uwagi na ten świat i ten faktyczny. Siedział przy stole, uczestnicząc w przebiegu spotkania, a raczej ceremonii, bojowego chrztu śmierciożerców. Zebrani w jednym miejscu pod okiem swego władcy tworzyli maski z ludzkich czaszek. Sami musieli zdawać sobie sprawę z tego jak nieludzki, barbarzyńskie i obrzydliwe jest to co robili. W końcu pudrowali istotę swego grzechu oblewając go srebrem, pokrywając zdobieniami, roślinnymi wzorami. Wzbierało w nim zniesmaczenie. Trzymał te uczucia jednak na uwięzi nie chcąc by zaburzyły dalszy bieg wydarzeń. To nie był koniec. Przed nim, jako Perseuszu, zmaterializował się kielich z niepokojąco dymiąca zawartością, której ze słów Voldemorta nie musiał się domyślać. Mieli dokończyć miksturę, a następnie ją zażyć. Skamander wciąż się wszystkiemu przyglądał nieswoimi oczami i starał się ten stan rzeczy podtrzymać jeszcze chwilę dłużej. Doskonale zdawał sobie sprawę z wartości tego czego się dowiadywał.
|Podtrzymuję legilimencję i dalej penetruję wspomnienie w wybranym przedziale (71-80)
|Podtrzymuję legilimencję i dalej penetruję wspomnienie w wybranym przedziale (71-80)
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Kolejni śmierciożercy sięgali po kielichy. Anthony czuł, co czuł Perseus, mikstura była wstrętna, naciągała na wymioty, paliła żołądek. Dostrzegł blade twarze kolejnych czarnoksiężników, wtem oszpecone wybrzuszonymi czarnymi żyłami, które nabrzmiały, tętniąc czymś złym. Czerń płynęła jednak w jedno miejsce na ciele - ku lewemu przedramieniowi, gdzie utworzyła Mroczny Znak - znany Wam już tak z opowieści, jak widoczny na ciele Perseusa. Obraz zaczynał zachodzić mgłą, stawał się coraz mniej wyraźny. Avery słabł, jego myśli zawiesiły się gdzieś w pustce, chyba słabli też pozostali.
Anthony dostrzegł dziwną wizję - jakby laboratorium zniknęło - zamiast jego dachu pojawiło się czarne niebo upstrzone szmaragdowymi gwiazdami. Układały się w ten sam znak, jaki pojawił się na przedramionach śmierciożerców. Czaszka, spomiędzy której szczęk wynurzał się wąż - i patrzył prosto na Anthony'ego, łypiąc na niego złowieszczym okiem. Zdawał się być żywy. I zdawał się go widzieć. Przestrzeń została jednak rozdarta wrzaskiem upiora, składającego się w słowo morsmordre. Obraz rozmył się we mgle, która wróciła do pomieszczenia. Voldemorta już w nim nie było. Byli śmierciożercy - osłabieni, zmęczeni, otoczeni aurą przerażającej potęgi i czystego zła.
Anthony mógł dalej penetrować wspomnienie.
Anthony dostrzegł dziwną wizję - jakby laboratorium zniknęło - zamiast jego dachu pojawiło się czarne niebo upstrzone szmaragdowymi gwiazdami. Układały się w ten sam znak, jaki pojawił się na przedramionach śmierciożerców. Czaszka, spomiędzy której szczęk wynurzał się wąż - i patrzył prosto na Anthony'ego, łypiąc na niego złowieszczym okiem. Zdawał się być żywy. I zdawał się go widzieć. Przestrzeń została jednak rozdarta wrzaskiem upiora, składającego się w słowo morsmordre. Obraz rozmył się we mgle, która wróciła do pomieszczenia. Voldemorta już w nim nie było. Byli śmierciożercy - osłabieni, zmęczeni, otoczeni aurą przerażającej potęgi i czystego zła.
Anthony mógł dalej penetrować wspomnienie.
Cierpiał, a cierpienie Perseusza było jego własnym. Wnętrzności skręcały się boleśnie, paliły żywym ogniem, podchodziły do gardła. Coś wtłaczało się w jego ciało. Coś pełzało w jego wnętrzu, przepychało się przez żyły, zmierzało ku lewemu ramieniu by tam przegryźć się przez skórę pod postacią znamienia śmierciożercy. Anthony doświadczał całego procesu, czując z chwili na chwilę pogłębiające się uczucie słabości. Twarze współtowarzyszy były blade i powykrzywiane w cierpiętnicze wyrazy. W pewnej chwili momentalnie obraz laboratorium znikną. Pojawiło się nocne z niebo, a na nim krzykliwa zjawa. Morsmordre - ta sentencja rozmyła się pośród nich umieszczając się z przerażającą potęgą czarnej magii od której zduszało płuca. Stało się.
Skamander zerwał więź połączenia wiążącą go z Averym. Na nowo czuł oblepiające go wilgotne szaty, chłód i zmęczenie. Zdecydowanie lżejsze od tego które współdzielił z przesłuchiwanym chwilę wcześniej. Zamrugał kilkukrotnie powiekami. Dostrzegł, że było tu już więcej zakonników. Przejście prowadzące do domu musiało zostać już otwarte. Na chwilę obecną skupił się jednak na otaczających go czarodziejach. Spojrzał na kuzyna, a potem na resztę gwardzistów.
- Był jednym z pierwszych zamaskowanym poplecznikiem Voldemorta. Wygląda na to, że jego zwolennicy są związani ze swoim panem przysięgą wieczysta. Widziałem również cały rytuał przejścia jego oczami. Wiem w jaki sposób zyskują tatuaż i moc. W szczegółach - Przerwał by odkaszlnąć. Miał wrażenie, że czarnomagiczna posoka wciąż gnieździ się na jego podniebieniu - Mam do nich przejść..? - podniósł pytające spojrzenie na Brenada, Samuela, Benjamina, Alexa oraz Justin, jeśli ta się znajdowała. Nie wiedział, czy gwardziści chcą rozpowszechniać wiedzę wśród części znajdujących się tu zakonników, czy też wolą na razie lub też na stałe zachować ją dla siebie. Czy ma im powiedzieć czego się dowiedział tutaj, czy też w kwaterze, a może też widzą to jeszcze inaczej. Miał na uwadze hierarchię obowiązującą w Zakonie i nie zamierzał jej burzyć - Mam czegoś jeszcze poszukać...?
Skamander zerwał więź połączenia wiążącą go z Averym. Na nowo czuł oblepiające go wilgotne szaty, chłód i zmęczenie. Zdecydowanie lżejsze od tego które współdzielił z przesłuchiwanym chwilę wcześniej. Zamrugał kilkukrotnie powiekami. Dostrzegł, że było tu już więcej zakonników. Przejście prowadzące do domu musiało zostać już otwarte. Na chwilę obecną skupił się jednak na otaczających go czarodziejach. Spojrzał na kuzyna, a potem na resztę gwardzistów.
- Był jednym z pierwszych zamaskowanym poplecznikiem Voldemorta. Wygląda na to, że jego zwolennicy są związani ze swoim panem przysięgą wieczysta. Widziałem również cały rytuał przejścia jego oczami. Wiem w jaki sposób zyskują tatuaż i moc. W szczegółach - Przerwał by odkaszlnąć. Miał wrażenie, że czarnomagiczna posoka wciąż gnieździ się na jego podniebieniu - Mam do nich przejść..? - podniósł pytające spojrzenie na Brenada, Samuela, Benjamina, Alexa oraz Justin, jeśli ta się znajdowała. Nie wiedział, czy gwardziści chcą rozpowszechniać wiedzę wśród części znajdujących się tu zakonników, czy też wolą na razie lub też na stałe zachować ją dla siebie. Czy ma im powiedzieć czego się dowiedział tutaj, czy też w kwaterze, a może też widzą to jeszcze inaczej. Miał na uwadze hierarchię obowiązującą w Zakonie i nie zamierzał jej burzyć - Mam czegoś jeszcze poszukać...?
Find your wings
Przyglądanie się wychudłej i zmizerniałej twarzy zdrajcy, nie dawało mu satysfakcji, jaka przypuszczał, ze może mieć, gdy uda się go schwytać. Avery wyglądał żałośnie, a pierwsze nici gniewu, które zatańczyły w głosie Skamandera, powoli opadały. Nie dlatego, że nic nie czuł. Nie dlatego też, ze było mu żal leżącego mężczyzny. Był zły, ranny, przeraźliwie zmęczony i przede wszystkim, gotowy, by wypełnić swoja powinność. Chmurne źrenice przeniósł z więźnia na zbliżającego się kuzyna. Przymknął powieki - Thony. Wiem co chcesz przekazać, ale nie szarżuj, zanim nie zrozumiesz o co mi chodzi - nie był to ani odpowiedni czas, ani miejsce na podobne, słowne zmagania. Nie miał zamiaru bawić się w rozczłonkowywanie zdrajcy i wysyłania makabrycznych listów. Ale nie mogli ciągle milczeć na bezczelność ze strony wrogów. Poczynili sobie wystarczająco okrutnie. To oni dostawali martwe króliki, zawoalowane groźby, to ich ścigano i zabijano. To z nich próbowano zrobić ofiary i Skamander miał dosyć. Zwyczajnie dosyć. Rozumiał przekaz, który zaserwował przyjaciel. Powinni wykorzystać nadążającą się możliwość - Dobrze zrobiłeś - zwrócił się tym razem do Tonksa, którego obecność rozmyła jeden z ciężarów, który miał mieć na sumieniu. Kiwnął mężczyźnie głową, po czym wrócił do Anthonego - Znam jej działanie w praktyce tylko... jako legilimentowanego. Ale zdaję sobie sprawę, że może to zająć. Działaj - cofnął się, robiąc miejsce kuzynowi, wciąż jednak pozostając blisko, tak asekuracyjnie, gdyby jakimś cudem Avery chciał zrobić coś głupiego. nie wierzył w powodzenie takiej ewentualności, ale wolał zapobiegać.
Nie odzywał się długo, przyglądając jak najpierw starszy Skamander, potem Kieran, który zjawił się niedaleko, pracowali nad więźniem. ostatecznie, to Anthony wdarł się do umysłu zdrajcy, a cienie bólu, które przesłoniły twarz leżącego, potwierdzały działanie. Czekał, spoglądając to na legilimentę, to na jego ofiarę. Gwardziści pozostawali równie milczący, zapewne obserwując cały proces.
- Pierwsi poplecznicy. Widziałeś jeszcze kogoś? - przetarł dłonią czoło, odgarniając przyklejone od wilgoci włosy - Teraz powiedz o najważniejszych faktach. Na spotkaniu skonfrontujesz nas z całością. A dalej - zależnie od tego co powiesz. Być może podsuniesz nić, za którą będziemy mogli podążyć - zachowywał się i działał tak, jak podczas aurorskich śledztw. Czasem jedna mała poszlaka, potrafiła pociągnąć falę śladów i odpowiedzi - Chyba, że macie pomysł, za czym powinien pójść dalej - Spojrzał na stojących najbliżej Gwardzistów. Ciężko już mu się myślało. Wszyscy byli przynajmniej przemęczeni, większość mniej lub bardziej ranna. Należało zająć się dziećmi, chociaż widział, ze pierwsze sylwetki zakonników właśnie przybywały. Czuł, że sam powinien zgłosić się po pomoc, ale dopóki funkcjonował, odsuwał fakt konfrontacji z własnym bólem.
Nie odzywał się długo, przyglądając jak najpierw starszy Skamander, potem Kieran, który zjawił się niedaleko, pracowali nad więźniem. ostatecznie, to Anthony wdarł się do umysłu zdrajcy, a cienie bólu, które przesłoniły twarz leżącego, potwierdzały działanie. Czekał, spoglądając to na legilimentę, to na jego ofiarę. Gwardziści pozostawali równie milczący, zapewne obserwując cały proces.
- Pierwsi poplecznicy. Widziałeś jeszcze kogoś? - przetarł dłonią czoło, odgarniając przyklejone od wilgoci włosy - Teraz powiedz o najważniejszych faktach. Na spotkaniu skonfrontujesz nas z całością. A dalej - zależnie od tego co powiesz. Być może podsuniesz nić, za którą będziemy mogli podążyć - zachowywał się i działał tak, jak podczas aurorskich śledztw. Czasem jedna mała poszlaka, potrafiła pociągnąć falę śladów i odpowiedzi - Chyba, że macie pomysł, za czym powinien pójść dalej - Spojrzał na stojących najbliżej Gwardzistów. Ciężko już mu się myślało. Wszyscy byli przynajmniej przemęczeni, większość mniej lub bardziej ranna. Należało zająć się dziećmi, chociaż widział, ze pierwsze sylwetki zakonników właśnie przybywały. Czuł, że sam powinien zgłosić się po pomoc, ale dopóki funkcjonował, odsuwał fakt konfrontacji z własnym bólem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 28.07.19 21:56, w całości zmieniany 2 razy
Źródło
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda