Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Źródło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Źródło
Wyspa Azkabanu przeszła ostatnim czasem wiele, od wybuchu anomalii i opanowaniu ją przez złe czarnoksięskie moce aż do ostatecznego oczyszczenia tego miejsca białą magią Zakonu Feniksa. Nierówności terenu popękały, w wielu miejscach wypuszczając strumienie jasnej, mieniącej się wody ocenianej przez czarodziejów nie tylko jako zdatną do picia: białe moce, które w całości przeniknęły w ziemię Azkabanu, nadały jej leczniczych właściwości. Przywraca siły, usuwa zatrucia, przyśpiesza gojenie się ran. Najzdrowsza jest woda spływająca bezpośrednio ze skał - te, które połączą się z gruntem i rzekami uciekają do obmywającego wyspę morza przeważnie są już zanieczyszczone. Zdobycie jej wymaga zanurzenia się w rzece i podpłynięcia pod niewielki wodospad lub wspięcia się na wyboiste skały. W pobliżu największego ze źródeł pojawia się dużo ptaków, a w powietrzu błądzą cząstki białej magii przypominające ogromne świetliki; przeważnie w okolicy jest cicho i spokojnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:07, w całości zmieniany 3 razy
Przymknęła lekko powieki, czując ciepłe ramiona brata. Wycofała się jednak zaraz, stając kawałek od niego. Zmęczenie owijało jej ramiona i wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Sama nie wiedziała w którym momencie uświadomiła sobie, że po swojej prawej stronie ma Samuela. Ale jej jasne spojrzenie spokojnie lustrowało mężczyznę na ziemi. Nie mówiła nic, gdy słowa wypowiadał Anthony, nie odrywając spojrzenia od zdrajcy. W jego słowach była słuszność, ale nie była w stanie zapanować nad mnogością emocji. Obserwowała więc w milczeniu, jak Anthony razem z Kieranem pracują nad wejściem do umysłu mężczyzny. Kątem oka dostrzegła nową obecność rejestrując Poppy. Nie odpowiedziała jej jednak milcząco obserwując działania Anthonyego, wsadziła na chwilę różdżkę w zęby, sięgając do kieszeni, jednak nie znalazłszy w niej tego, czego szukała wyciągnęła dłonie i złapała białą różdżkę ponownie, zaplatając dłonie na piersi.
Czuła, jak zimno trzęsie jej ciałem a dreszcze wymykają się spod jej kontroli, mimo, że próbowała je opanować. Tęczówki jasnowłosego Skamandea spotkały się z jej chwilę przed tym, nim zaczął mówić
Przysięga wieczysta, jej brew drgnęła lekko. Gdy pytanie spłynęło z jego ust przeniosła spojrzenie na Bena, zawieszając je na Samuelu. Pokręciła lekko głową, ale zatrzymała gest w połowie. Zerknęła za siebie.
- Myślicie, że możemy coś znaleźć w rozmowach które z nimi prowadził? - zachrypnięte słowa popłynęły z fioletowych od zimna warg. Czuła się dobrze, jeszcze, i wiedziała, że to zasługa patronusa. Ale ona niezmiennie była cała przemoczona.Ale nie miało to znaczenia, skoro deszcze spadał na nich niezmiennie. - To zajmie, jeśli chcemy kontynuować. - stwierdziła myśląc o tym, że nie mieli pojęcia ile z nimi rozmawiał, jak wiele tych rozmów było i czy w rozmowach poruszali jakiegokolwiek wątki. Obrzuciła spojrzeniem mężczyznę. - Mam eliksir oczyszczający z toksyn. Mogę go podleczyć, jeśli to potrzebne. - a sądziła, że będzie. Legilimencja niosła za sobą obrażenia psychiczne, przynosiła ból. Wiedziała, miała okazję jej posmakować. - Pozwólmy powrócić reszcie do domów i rodzin. Poppy może pomóc im wylizać najpoważniejsze obrażenia.- zaproponowała cicho, przesuwając spojrzeniem po reszcie gwardzistów. Wydawało jej się, że reszta czeka, liżąc powoli rany. Jednocześnie ciesząc się z przeżycia wymagającego zdania, jak i walcząc ze zmęczeniem po ilości przeżytych wrażeń. - Muszę też udać się do Eileen. Wyruszę, gdy tylko nie będę potrzebna. - stwierdziła - to był jej obowiązek, powiadomić ją o tym co się stało. Choć na samą myśl jej serce ścisnęło się boleśnie, a głos wiązał się w gardle. Nie odchodziła jednak, mimo miłości do kuzynki zgodziła się poświęcić całą siebie sprawie i to ona miała już na zawsze zajmować pierwsze miejsce.
Czuła, jak zimno trzęsie jej ciałem a dreszcze wymykają się spod jej kontroli, mimo, że próbowała je opanować. Tęczówki jasnowłosego Skamandea spotkały się z jej chwilę przed tym, nim zaczął mówić
Przysięga wieczysta, jej brew drgnęła lekko. Gdy pytanie spłynęło z jego ust przeniosła spojrzenie na Bena, zawieszając je na Samuelu. Pokręciła lekko głową, ale zatrzymała gest w połowie. Zerknęła za siebie.
- Myślicie, że możemy coś znaleźć w rozmowach które z nimi prowadził? - zachrypnięte słowa popłynęły z fioletowych od zimna warg. Czuła się dobrze, jeszcze, i wiedziała, że to zasługa patronusa. Ale ona niezmiennie była cała przemoczona.Ale nie miało to znaczenia, skoro deszcze spadał na nich niezmiennie. - To zajmie, jeśli chcemy kontynuować. - stwierdziła myśląc o tym, że nie mieli pojęcia ile z nimi rozmawiał, jak wiele tych rozmów było i czy w rozmowach poruszali jakiegokolwiek wątki. Obrzuciła spojrzeniem mężczyznę. - Mam eliksir oczyszczający z toksyn. Mogę go podleczyć, jeśli to potrzebne. - a sądziła, że będzie. Legilimencja niosła za sobą obrażenia psychiczne, przynosiła ból. Wiedziała, miała okazję jej posmakować. - Pozwólmy powrócić reszcie do domów i rodzin. Poppy może pomóc im wylizać najpoważniejsze obrażenia.- zaproponowała cicho, przesuwając spojrzeniem po reszcie gwardzistów. Wydawało jej się, że reszta czeka, liżąc powoli rany. Jednocześnie ciesząc się z przeżycia wymagającego zdania, jak i walcząc ze zmęczeniem po ilości przeżytych wrażeń. - Muszę też udać się do Eileen. Wyruszę, gdy tylko nie będę potrzebna. - stwierdziła - to był jej obowiązek, powiadomić ją o tym co się stało. Choć na samą myśl jej serce ścisnęło się boleśnie, a głos wiązał się w gardle. Nie odchodziła jednak, mimo miłości do kuzynki zgodziła się poświęcić całą siebie sprawie i to ona miała już na zawsze zajmować pierwsze miejsce.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie pojmował krytyki Anthony'ego - musieli pokazać wrogom, że nie będą przymykać oka na ich działania, że są gotowi na wszystko, że dla morderców i zdrajców nie będzie litości. Łypnął tylko niechętnie na młodszego ze Skamandrów, postanawiając nie wdawać się w wyjaśnienia. Był na to zbyt zmęczony, przytłoczony wydarzeniami ostatnich godzin. Azkaban, śmierć, anomalia-matka; ciągle kręciło mu się w głowie, kolana drżały a chłodny deszcz zmywał z twarzy krew i brud.
Wydobywając na powierzchnię także sekrety Perseusa. Wright wpatrywał się w skoncentrowanego Anthony'ego, szarpiącego umysłem i pamięcią szlachcica; wyciągającego z niego to, co istotne i to, co do tej pory pozostawało tajemnicą. Szlachcic był śmierciożercą, mógł więc posiąść informacje niedostępne dla Percivala - słuchał więc z powagą tego, co wydobył z czarodzieja auror, mrugając gwałtownie. Skinął głową na dyspozycję Samuela. - Wszyscy jesteśmy wykończeni, musimy zająć się resztą, opanować kryzys. Na wyciąganie wniosków i zagłębianie się w te wiadomości przyjdzie czas później, może na spotkaniu - zdecydował, nie chcąc przedłużać przesłuchania, wyczerpującego dla nich wszystkich. Obok nich płakały dzieci, inni Zakonnicy także potrzebowali wsparcia, odpoczynku. Czasu, by przejść żałobę po jednym z nich, po rudowłosym Gwardziście. - Aurorzy powinni zdecydować, co zrobić z Avery'm i jak się go pozbyć - zaoferował tonem nieznoszącym sprzeciwu, mocniej zaciskając w dłoni własną różdżkę. Jak podejrzewał, Perseus Avery własnej przy sobie nie posiadał, wyciągnęli go przecież z ruin Azkabanu. - Dobrze się spisałeś - mruknął do Anthony'ego, poklepując go po ramieniu, zaskakująco lekko jak na siebie; był mocno osłabiony. - Upewnijcie się, że reszta jest bezpieczna i otrzyma pomoc medyczną. Zaopiekujcie się dziećmi - polecił spokojnym tonem, przyglądając się Gwardzistom. Sam potrzebował kilku godzin do namysłu, do zaleczenia ran, do uspokojenia się po tym, czego dokonali. - Naprawienie anomalii to dopiero początek - dodał jeszcze, czuł dumę z tego, co udało im się osiągnąć, ale na podsumowania przyjdzie czas później. Należało zadbać o bezpieczeństwo Zakonu Feniksa.
| jeśli nikt nie chce czegoś dodać, Ben zt
Wydobywając na powierzchnię także sekrety Perseusa. Wright wpatrywał się w skoncentrowanego Anthony'ego, szarpiącego umysłem i pamięcią szlachcica; wyciągającego z niego to, co istotne i to, co do tej pory pozostawało tajemnicą. Szlachcic był śmierciożercą, mógł więc posiąść informacje niedostępne dla Percivala - słuchał więc z powagą tego, co wydobył z czarodzieja auror, mrugając gwałtownie. Skinął głową na dyspozycję Samuela. - Wszyscy jesteśmy wykończeni, musimy zająć się resztą, opanować kryzys. Na wyciąganie wniosków i zagłębianie się w te wiadomości przyjdzie czas później, może na spotkaniu - zdecydował, nie chcąc przedłużać przesłuchania, wyczerpującego dla nich wszystkich. Obok nich płakały dzieci, inni Zakonnicy także potrzebowali wsparcia, odpoczynku. Czasu, by przejść żałobę po jednym z nich, po rudowłosym Gwardziście. - Aurorzy powinni zdecydować, co zrobić z Avery'm i jak się go pozbyć - zaoferował tonem nieznoszącym sprzeciwu, mocniej zaciskając w dłoni własną różdżkę. Jak podejrzewał, Perseus Avery własnej przy sobie nie posiadał, wyciągnęli go przecież z ruin Azkabanu. - Dobrze się spisałeś - mruknął do Anthony'ego, poklepując go po ramieniu, zaskakująco lekko jak na siebie; był mocno osłabiony. - Upewnijcie się, że reszta jest bezpieczna i otrzyma pomoc medyczną. Zaopiekujcie się dziećmi - polecił spokojnym tonem, przyglądając się Gwardzistom. Sam potrzebował kilku godzin do namysłu, do zaleczenia ran, do uspokojenia się po tym, czego dokonali. - Naprawienie anomalii to dopiero początek - dodał jeszcze, czuł dumę z tego, co udało im się osiągnąć, ale na podsumowania przyjdzie czas później. Należało zadbać o bezpieczeństwo Zakonu Feniksa.
| jeśli nikt nie chce czegoś dodać, Ben zt
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyglądał się Anthony'emu penetrującemu umysł śmierciożercy - było w tym coś odrażającego i było w tym coś fascynującego. Nie zwracał większej uwagi na chaos wokół; gdzieś usłyszał pytanie Poppy, ale otaczającą ją zieleń, jaka wstąpiła w miejsce dawnej ponurej twierdzy i deszcz pachnący białą magią powinien być dla niej wystarczającą odpowiedzią. Przyglądał się w tym czasie twarzy Perseusa - wciąż ściskając w ręku różdżkę - jakby w gotowości, gdyby ten człowiek nabrał jednak sił. Zaatakował. Ponownie. Znajdowali się w pewnym oddaleniu od Zakonników, którzy zdawali się nie zwracać na nich większej uwagi. Nie wtrącał się w ich słowne przepychanki, nie widział w tym sensu.
Wsłuchał się w słowa Samuela, dopytał o wszystko, co było istotne - i wyczekiwał odpowiedzi Anthony'ego. Wszyscy byli już zmęczeni. Potwierdzała to sylwetka Benjamina, który zdecydował się oddalić. Nie mógł wiele wnieść w temat Perseusa, nie znał go i nie był członkiem Zakonu, kiedy dołączył do ich szeregów. Nie był nim również wtedy, kiedy Perseus zdradził. Słowa wypowiadane przez kolejnych gwardzistów wskazywały na to, że nie mieli większej wiedzy od niego.
- Jesteś tu potrzebny, Sam - odezwał się w końcu, skinąwszy głową na teren wokół. Panował chaos. Uzdrowiciele nie odnaleźli rannych, a Zakonnicy zdawali się nie wiedzieć, co ze sobą począć. Justine mogła pomóc, posiadała zdolności uzdrowicielskie. - Jeśli to wszystko, wezmę go na bok i oddam ciało morzu - Wydawał się zbyt osłabiony, by stawić opór, tak Azkaban jak legilimencja, całkiem go wyczerpały. Podcięcie gardła nie sprawi problemu. Robienie tego przy Zakonnikach mijało się jednak z celem, wielu z nich wciąż nie rozumiało - lub nie przyjmowało do wiadomości - czym była wojna. Szpieg w tym momencie nie był im potrzebny. Nie aż tak jak miesiąc albo dwa temu, część wiedzieli od Percivala, a drugą część od Alexandra, który tamtego dnia był z nimi w Ministerstwie. - Nie ma sensu tutaj dłużej sterczeć, oni nas potrzebują - A przynajmniej tak mu się wydawało - nie wychodził jednak przed szereg, oczekując rozkazów.
Wsłuchał się w słowa Samuela, dopytał o wszystko, co było istotne - i wyczekiwał odpowiedzi Anthony'ego. Wszyscy byli już zmęczeni. Potwierdzała to sylwetka Benjamina, który zdecydował się oddalić. Nie mógł wiele wnieść w temat Perseusa, nie znał go i nie był członkiem Zakonu, kiedy dołączył do ich szeregów. Nie był nim również wtedy, kiedy Perseus zdradził. Słowa wypowiadane przez kolejnych gwardzistów wskazywały na to, że nie mieli większej wiedzy od niego.
- Jesteś tu potrzebny, Sam - odezwał się w końcu, skinąwszy głową na teren wokół. Panował chaos. Uzdrowiciele nie odnaleźli rannych, a Zakonnicy zdawali się nie wiedzieć, co ze sobą począć. Justine mogła pomóc, posiadała zdolności uzdrowicielskie. - Jeśli to wszystko, wezmę go na bok i oddam ciało morzu - Wydawał się zbyt osłabiony, by stawić opór, tak Azkaban jak legilimencja, całkiem go wyczerpały. Podcięcie gardła nie sprawi problemu. Robienie tego przy Zakonnikach mijało się jednak z celem, wielu z nich wciąż nie rozumiało - lub nie przyjmowało do wiadomości - czym była wojna. Szpieg w tym momencie nie był im potrzebny. Nie aż tak jak miesiąc albo dwa temu, część wiedzieli od Percivala, a drugą część od Alexandra, który tamtego dnia był z nimi w Ministerstwie. - Nie ma sensu tutaj dłużej sterczeć, oni nas potrzebują - A przynajmniej tak mu się wydawało - nie wychodził jednak przed szereg, oczekując rozkazów.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 155/220, -15 (-65 tłuczone)
Farley zastygł, patrząc jak Perseus Avery - zdrajca zakonnych tajemnic - powoli powraca do przytomności. Czekał na anomalię, jednak nic takiego nie miało miejsca. Magia nie zadrżała w powietrzu w złowrogim tonie, a pod skóra nie czaiło się napięcie nie opuszczające go odkąd tylko sięgał pamięcią. Napawał się tą chwilą niezbyt długo - głos Poppy odwrócił uwagę Alexandra od rozbudzającego się Perseusa. Podniósł z ziemi jeszcze jeden jasny kryształ, który wylądował u jego stóp, po czym ze znacznym wysiłkiem podniósł się.Stając ponownie na obu nogach miał wrażenie, że otaczająca go zieleń zaczyna się rozmywać na krawędziach i to nie tylko z powodu gęsto padającego białego deszczu. Machinalnie złapał za bark Poppy, która wprawnym okiem oceniła jego stan prędzej, niż zdążył zacząć tracić grunt pod stopami. Zawroty głowy towarzyszyły mu w Azkabanie... właściwie to już od momentu, kiedy spadli w tych okropnych krzeseł. Dopiero kiedy uderzyła w niego Bombarda zaczęły znacząco utrudniać mu działanie. Usłyszał inkantację i poczuł ogarniającą go falę błogości. Chwyt jego palców na ramieniu uzdrowicielki zelżał, a Alex po raz pierwszy od kilku godzin mógł odetchnąć bez uczucia okropnego ucisku w czaszce.
- Dziękuję - westchnął, posyłając Poppy niezbyt szeroki, jednak ciepły uśmiech. Nie było go stać na więcej, zmęczenie i to, czego doświadczyli zdecydowanie utrudniały emanowanie jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami. Zwłaszcza, że to co miał przekazać zaraz pannie Pomfrey nie było całkowicie dobrymi wieściami. Spoważniał od razu, patrząc na czarownicę ze smutkiem w oczach. - Udało nam się, jednak nie bez poświęceń - powiedział, odpowiedając tym samym zarówno na pytanie dotyczące anomalii, jak i Herewarda. Alexander czuł gulę gnieżdżącą się gdzieś w jego gardle, jednak przełknął ją, koncentrując się na tym, co jeszcze mieli do załatwienia.
W czasie, kiedy Farley zamienił te kilka słów z Poppy, Anthony Skamander nadal przeczesywał umysł Perseusa. Alexander skupił się więc na pobieżnych oględzinach wszystkich zgromadzonych. Nie trudno było dostrzec, że wszyscy byli porządnie poobijani. Drugim rzutem oka na okolicę udało mu się upatrzyć w miarę osłonięte od deszczu miejsce, w którym mogliby otworzyć niezwykle prowizoryczny punkt medyczny. Skamander skończył jednak wydobywać z umysłu Avery'ego wspomnienie i cała uwaga wydziedziczonego arystokraty skupiła się zaraz na nim. Wydobyte informacje idealnie uzupełniały to, czego jeszcze im brakowało po zeznaniach Percivala i tym, co sam Farley zobaczył w Ministerstwie. Zaczęły padać decyzje, a chociaż Alexander sam chętnie zająłby się Perseusem tak nie kwestionował tego, że aurorzy najlepiej nadawali się do tego zadania.
- Zajmę się zorganizowaniem prowizorycznego punktu medycznego - powiedział do reszty Gwardii, po czym skinął głową go Poppy oraz Justine. -Zbierzmy tam wszystkich wymagających pomocy i spróbujmy ich uleczyć - podchwytując pomysł Justine młody uzdrowiciel wskazał kawałek ziemi pod rozłożystymi drzewami. W dalszym ciągu zdawało mu się abstrakcją to, żeponura wyspa, która była domem dla dementorów i największych zbrodniarzy czarodziejskiego świata wyglądała tak... żywo. Potrząsnął jednak lekko głową, po czym kierując się w stronę wskazanych przez siebie drzew przyłożył koniec różdżki do własnego tułowia, mamrocząc inkantację zaklęcia:
- Episkey Maxima.
Odchrząknął potem i nie czekając złożył dłonie w tubę, podnosząc głos i wołając donośnie:
- Niech wszyscy ranni podejdą tutaj!
| Tak jak wyżej, zapraszamy wszystkich chętnych na leczenie do napisania w tej oto szafce zniknięć.
Farley zastygł, patrząc jak Perseus Avery - zdrajca zakonnych tajemnic - powoli powraca do przytomności. Czekał na anomalię, jednak nic takiego nie miało miejsca. Magia nie zadrżała w powietrzu w złowrogim tonie, a pod skóra nie czaiło się napięcie nie opuszczające go odkąd tylko sięgał pamięcią. Napawał się tą chwilą niezbyt długo - głos Poppy odwrócił uwagę Alexandra od rozbudzającego się Perseusa. Podniósł z ziemi jeszcze jeden jasny kryształ, który wylądował u jego stóp, po czym ze znacznym wysiłkiem podniósł się.Stając ponownie na obu nogach miał wrażenie, że otaczająca go zieleń zaczyna się rozmywać na krawędziach i to nie tylko z powodu gęsto padającego białego deszczu. Machinalnie złapał za bark Poppy, która wprawnym okiem oceniła jego stan prędzej, niż zdążył zacząć tracić grunt pod stopami. Zawroty głowy towarzyszyły mu w Azkabanie... właściwie to już od momentu, kiedy spadli w tych okropnych krzeseł. Dopiero kiedy uderzyła w niego Bombarda zaczęły znacząco utrudniać mu działanie. Usłyszał inkantację i poczuł ogarniającą go falę błogości. Chwyt jego palców na ramieniu uzdrowicielki zelżał, a Alex po raz pierwszy od kilku godzin mógł odetchnąć bez uczucia okropnego ucisku w czaszce.
- Dziękuję - westchnął, posyłając Poppy niezbyt szeroki, jednak ciepły uśmiech. Nie było go stać na więcej, zmęczenie i to, czego doświadczyli zdecydowanie utrudniały emanowanie jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami. Zwłaszcza, że to co miał przekazać zaraz pannie Pomfrey nie było całkowicie dobrymi wieściami. Spoważniał od razu, patrząc na czarownicę ze smutkiem w oczach. - Udało nam się, jednak nie bez poświęceń - powiedział, odpowiedając tym samym zarówno na pytanie dotyczące anomalii, jak i Herewarda. Alexander czuł gulę gnieżdżącą się gdzieś w jego gardle, jednak przełknął ją, koncentrując się na tym, co jeszcze mieli do załatwienia.
W czasie, kiedy Farley zamienił te kilka słów z Poppy, Anthony Skamander nadal przeczesywał umysł Perseusa. Alexander skupił się więc na pobieżnych oględzinach wszystkich zgromadzonych. Nie trudno było dostrzec, że wszyscy byli porządnie poobijani. Drugim rzutem oka na okolicę udało mu się upatrzyć w miarę osłonięte od deszczu miejsce, w którym mogliby otworzyć niezwykle prowizoryczny punkt medyczny. Skamander skończył jednak wydobywać z umysłu Avery'ego wspomnienie i cała uwaga wydziedziczonego arystokraty skupiła się zaraz na nim. Wydobyte informacje idealnie uzupełniały to, czego jeszcze im brakowało po zeznaniach Percivala i tym, co sam Farley zobaczył w Ministerstwie. Zaczęły padać decyzje, a chociaż Alexander sam chętnie zająłby się Perseusem tak nie kwestionował tego, że aurorzy najlepiej nadawali się do tego zadania.
- Zajmę się zorganizowaniem prowizorycznego punktu medycznego - powiedział do reszty Gwardii, po czym skinął głową go Poppy oraz Justine. -Zbierzmy tam wszystkich wymagających pomocy i spróbujmy ich uleczyć - podchwytując pomysł Justine młody uzdrowiciel wskazał kawałek ziemi pod rozłożystymi drzewami. W dalszym ciągu zdawało mu się abstrakcją to, żeponura wyspa, która była domem dla dementorów i największych zbrodniarzy czarodziejskiego świata wyglądała tak... żywo. Potrząsnął jednak lekko głową, po czym kierując się w stronę wskazanych przez siebie drzew przyłożył koniec różdżki do własnego tułowia, mamrocząc inkantację zaklęcia:
- Episkey Maxima.
Odchrząknął potem i nie czekając złożył dłonie w tubę, podnosząc głos i wołając donośnie:
- Niech wszyscy ranni podejdą tutaj!
| Tak jak wyżej, zapraszamy wszystkich chętnych na leczenie do napisania w tej oto szafce zniknięć.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Dzieci były całe. Azkaban przemienił się w oazę spokoju, miejsce, które miało stać się schronieniem dla uciekających przed morderczymi zapędami ministra oraz rycerzy. Gdy Abbott pomyślał, jak diametralna zmiana zaszła w tym miejscu, niemal parsknął śmiechem. Nigdy nie domyślą się, gdzie powinni szukać. Wszyscy wciąż będą przekonani, że Azkaban wciąż jest posępną, niedostępną i śmiertelną pułapką, pełną pustych korytarzy, cel, na wpół oszalałych więźniów i dementorów, strzegących murów. W tym momencie natomiast zamienił się niemal w raj - choć czekało ich dużo pracy, aby uczynić to miejsce odpowiednim do zamieszkania.
Podczas gdy Anthony i gwardziści skupili się wokół mężczyzny, którego przytargał ze sobą Gabriel, Abbott ruszył na niewielki obchód po grupie. Na niewiele się mógł zdać, nie posiadał nawet krzty zdolności leczniczych. Wolał się jednak czymś zająć, aby odciągnąć umysł od grobowych myśli, skupiających się wokół Herewarda. Odepchnięcie tego tematu od siebie w niczym nie miało pomóc - przynajmniej nie na dłuższą metę. Teraz jednak chciał się upewnić, że wszyscy pozostali są żywi i, mniej lub bardziej, cali. Spróbował co poniektórym zaoferować jakieś cieplejsze słowo otuchy - chociaż był świadom, że sam również takowego potrzebuje. Wtedy też pomyślał o Lorraine i Archibaldzie. Przejście na wyspę zostało otworzone, a to oznaczało, że o ile Prewettowie zostali w Zakazanym Lesie, już wiedzieli, że wszystko się udało. Ale Lucan nie zamierzał tylko się tego domyślać. W tym momencie, jak nigdy wcześniej, zapragnął zobaczyć siostrę. Ją oraz jej męża. Podejrzewał, że oni też na pewno bardzo się niepokoili.
Lucan poszedł więc za przykładem Benjamina - przekroczył magiczną barierę, odnajdując swoją drogę powrotną. Odczuwał niemal bolesną potrzebę powrotu do domu i wzięcia w ramiona swojej żony. Nie był jednak pewien, czy odważy się wziąć na ręce swojego syna. Logan zapewne będzie niepocieszony, ale Lucan nic nie mógł na to poradzić - przed oczami wciąż miał wypalony obraz zmasakrowanych ciał dzieci... a także trzech niewielkich, dziecięcych główek, które musiał oddzielić od kręgosłupa i wrzucić do obrzydliwego eliksiru. Na samo wspomnienie znów poczuł gorycz w ustach. Chciał szybko powrócić do domu. Chociaż była ciepła i przyjazna, Lucan pragnął opuścić oazę jak najszybciej.
zt
Podczas gdy Anthony i gwardziści skupili się wokół mężczyzny, którego przytargał ze sobą Gabriel, Abbott ruszył na niewielki obchód po grupie. Na niewiele się mógł zdać, nie posiadał nawet krzty zdolności leczniczych. Wolał się jednak czymś zająć, aby odciągnąć umysł od grobowych myśli, skupiających się wokół Herewarda. Odepchnięcie tego tematu od siebie w niczym nie miało pomóc - przynajmniej nie na dłuższą metę. Teraz jednak chciał się upewnić, że wszyscy pozostali są żywi i, mniej lub bardziej, cali. Spróbował co poniektórym zaoferować jakieś cieplejsze słowo otuchy - chociaż był świadom, że sam również takowego potrzebuje. Wtedy też pomyślał o Lorraine i Archibaldzie. Przejście na wyspę zostało otworzone, a to oznaczało, że o ile Prewettowie zostali w Zakazanym Lesie, już wiedzieli, że wszystko się udało. Ale Lucan nie zamierzał tylko się tego domyślać. W tym momencie, jak nigdy wcześniej, zapragnął zobaczyć siostrę. Ją oraz jej męża. Podejrzewał, że oni też na pewno bardzo się niepokoili.
Lucan poszedł więc za przykładem Benjamina - przekroczył magiczną barierę, odnajdując swoją drogę powrotną. Odczuwał niemal bolesną potrzebę powrotu do domu i wzięcia w ramiona swojej żony. Nie był jednak pewien, czy odważy się wziąć na ręce swojego syna. Logan zapewne będzie niepocieszony, ale Lucan nic nie mógł na to poradzić - przed oczami wciąż miał wypalony obraz zmasakrowanych ciał dzieci... a także trzech niewielkich, dziecięcych główek, które musiał oddzielić od kręgosłupa i wrzucić do obrzydliwego eliksiru. Na samo wspomnienie znów poczuł gorycz w ustach. Chciał szybko powrócić do domu. Chociaż była ciepła i przyjazna, Lucan pragnął opuścić oazę jak najszybciej.
zt
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie był popędliwy. Nie szarżował. Nie był przeciwny. Nie współczuł. Nie interesowało go też co mieli na myśli, a to co zapowiedzieli i jak to wybrzmiało - jedynie do tego się odniósł dzieląc się swoim zdaniem. Co z tym zrobią - zależało od nich.
- Prócz niego byli tam: Morgoth Yaxley, Ramsey Mulciber, Samael Avery będący już bez znaczenia - jakiś czas temu w gazetach przewinęła się wzmianka o jego samobójstwie, Deirdre Tsagair, Craig Burke, Tristan Rosier i jeszcze jeden mężczyzna koło pięćdziesiątki może starszy, chuderlawy - wymieniając ich przymknął powieki by ponownie przywołać widziane przy stole twarze. Na krótką chwile się zawiesił, kiedy to próbował wyłapać najistotniejsze fakty i złożyć je w myślach zgodnie z wolą Samuela w jakąś skondensowaną notkę. Nie było to proste. Ciało nakazywało mu rozgrzać się, znaleźć schronienie, odpocząć, a on wbrew jemu stał i zmuszał je do gotowości. Złapał więcej powietrza w płuca - Po tym jak wszyscy zawiązali wieczystą przysięgę wierności ostatniemu potomkowi Gauntów - Voldemortowi - zabrali się za tworzenie pod jego okiem masek za którymi się kryją tak jak to było w przypadku Craiga. Są stworzone z ludzkich czaszek i jakiegoś rodzaju magii, prawdopodobnie transmutacji lecz ręki nie dam sobie uciąć. Każda jest wyjątkowa bo ozdobiona przez nosiciela, indywidualna. Jeśli mamy w Zakonie rysownika będę wstanie mu je opisać - jego ciało wbrew woli zadygotało z chłodu - Potem sporządzali jakiegoś rodzaju miksturę. Krew niewinnej ofiary, krew jednorożca, który ściągnął na was klątwę [...] zmieszane z eliksirem rozpaczy którego recepturę pozyskali - sparafrazował słowa Voldemorta blednąc, zaciskając usta w wąską kreskę i milknąć by pozwolić temu wybrzmieć - Tak im powiedział, a oni wykonali polecenie, wypili i w ten sposób zyskali niesamowitą moc oraz tatuaż na ramieniu. Słowo morsmordre jest w jakiś sposób z nim powiązane, a raczej z samym kształtem czaszki z wężem - zaczął czuć nieprzyjemną szorstkość na gardle. Wyjątkowo dużo dziś mówił jak na dzień w którym był na akcji. Na zebraniu, w lochach, przed lochami...myśl, że mieszka sam z sową stała się jakoś tak nagle wyjątkowo pocieszająca.
Słysząc pytanie, pomysł, a może sugestię Justine (nie wiedział jak to odbierać) popatrzył na nią tak, jakby zamierzała obwiązać wokół jego kostki sznur i lecąc na miotle ciągnąć poprzez morze, a potem po ziemi stąd aż do samego Londynu.
- Nawet jeśli to tak nie działa, Justine. By wyciągnąć z kogoś wspomnienie to musi ono nieść ze sobą istotny ładunek emocjonalny, być w jakiś sposób ważny dla właściciela. Jest też dużo łatwiej wiedzieć czego się szuka. W jakim przedziale czasowym. Mogę po omacku cedzić wszystko jak leci ale to robota nie na godziny, czy dnie, a tygodnie zakładając, że przeżyłby cały proces od początku do końca - a nie przeżyłby. Ile istotnych wspomnień może mieć człowiek przed trzydziestką, ile spośród nich jest na tyle ważna by przysłaniać resztę, ile szlachetnie urodzony czarodziej przeprowadza rozmów z innymi szlachcicami, od którego momentu tak właściwie mogły się pojawiać istotne wspominki? Ostatni rok, dwa, cztery...? Ile jest wstanie znieść ludzka psychika nieustanne oddziaływającej na nią legilimencji. Ile on był w stanie wytrzymać oglądania czyjegoś życia nim uzna je za swoje? - Jeżeli nie wiecie czego moglibyście chcieć szukać to kontynuowanie tego mija się z celem. Zakończmy to - zawyrokował, a może bardziej podjął decyzję ucinając tym samym ogólnikowe propozycje.
Wielka dłoń zaciążyła mu na ramieniu. Skinął w stronę Brendana głową chociaż wewnętrznie poczuł zmieszanie kiedy konfrontował gorliwą zapowiedź rozprawienia się z pojmanym, a ostateczną decyzję i decyzją o opuszczeniu terenu Azkabanu przed wykonaniem wyroku.
Zaczął powoli dostrzegać rozprzestrzeniające się po całym terenie zdezorientowanie zakonników. Patrzył na próbujących zorganizować pomoc rannym Poppy będącą przejętą całą sytuacją. Pociągnął nosem naciągając kaptur na i tak przemoczoną do cna głowę. Miał wrażenie, że uderzające o jego czaszkę krople dudnią z każda chwilą coraz mocniej. Znów przetarł twarz z nadmiaru wilgoci. Jasne drobinki deszczu otoczone białą aurą zebrały się w zagięciach zamkniętej dłoni powodując po chwili odczuwalna szorstkość, a raczej ostrość krawędzi połączoną z emanującym ciepłem. Skamander spojrzał się wnętrzu dłoni widząc jak zebrany nadmiar deszczu przeistoczył się w kryształ. Schował dłoń z zamkniętym w nim ciepłym odłamkiem do kieszeni - Pójdę z tobą - zaproponował w kierunku Brendana uznając, że bez względu na to czy śmierciożerca był przytomny czy nie, osłabiony czy w pełni sił nie należało przebywać w ich obecności w pojedynkę. Nie po tym czego był światkiem. Anthony jako jeden z nielicznych był fizycznie jedynie lekko spanachany i mokry. Czekał na ostateczną decyzję w sprawie Perseusza, na przyzwolenie.
- Prócz niego byli tam: Morgoth Yaxley, Ramsey Mulciber, Samael Avery będący już bez znaczenia - jakiś czas temu w gazetach przewinęła się wzmianka o jego samobójstwie, Deirdre Tsagair, Craig Burke, Tristan Rosier i jeszcze jeden mężczyzna koło pięćdziesiątki może starszy, chuderlawy - wymieniając ich przymknął powieki by ponownie przywołać widziane przy stole twarze. Na krótką chwile się zawiesił, kiedy to próbował wyłapać najistotniejsze fakty i złożyć je w myślach zgodnie z wolą Samuela w jakąś skondensowaną notkę. Nie było to proste. Ciało nakazywało mu rozgrzać się, znaleźć schronienie, odpocząć, a on wbrew jemu stał i zmuszał je do gotowości. Złapał więcej powietrza w płuca - Po tym jak wszyscy zawiązali wieczystą przysięgę wierności ostatniemu potomkowi Gauntów - Voldemortowi - zabrali się za tworzenie pod jego okiem masek za którymi się kryją tak jak to było w przypadku Craiga. Są stworzone z ludzkich czaszek i jakiegoś rodzaju magii, prawdopodobnie transmutacji lecz ręki nie dam sobie uciąć. Każda jest wyjątkowa bo ozdobiona przez nosiciela, indywidualna. Jeśli mamy w Zakonie rysownika będę wstanie mu je opisać - jego ciało wbrew woli zadygotało z chłodu - Potem sporządzali jakiegoś rodzaju miksturę. Krew niewinnej ofiary, krew jednorożca, który ściągnął na was klątwę [...] zmieszane z eliksirem rozpaczy którego recepturę pozyskali - sparafrazował słowa Voldemorta blednąc, zaciskając usta w wąską kreskę i milknąć by pozwolić temu wybrzmieć - Tak im powiedział, a oni wykonali polecenie, wypili i w ten sposób zyskali niesamowitą moc oraz tatuaż na ramieniu. Słowo morsmordre jest w jakiś sposób z nim powiązane, a raczej z samym kształtem czaszki z wężem - zaczął czuć nieprzyjemną szorstkość na gardle. Wyjątkowo dużo dziś mówił jak na dzień w którym był na akcji. Na zebraniu, w lochach, przed lochami...myśl, że mieszka sam z sową stała się jakoś tak nagle wyjątkowo pocieszająca.
Słysząc pytanie, pomysł, a może sugestię Justine (nie wiedział jak to odbierać) popatrzył na nią tak, jakby zamierzała obwiązać wokół jego kostki sznur i lecąc na miotle ciągnąć poprzez morze, a potem po ziemi stąd aż do samego Londynu.
- Nawet jeśli to tak nie działa, Justine. By wyciągnąć z kogoś wspomnienie to musi ono nieść ze sobą istotny ładunek emocjonalny, być w jakiś sposób ważny dla właściciela. Jest też dużo łatwiej wiedzieć czego się szuka. W jakim przedziale czasowym. Mogę po omacku cedzić wszystko jak leci ale to robota nie na godziny, czy dnie, a tygodnie zakładając, że przeżyłby cały proces od początku do końca - a nie przeżyłby. Ile istotnych wspomnień może mieć człowiek przed trzydziestką, ile spośród nich jest na tyle ważna by przysłaniać resztę, ile szlachetnie urodzony czarodziej przeprowadza rozmów z innymi szlachcicami, od którego momentu tak właściwie mogły się pojawiać istotne wspominki? Ostatni rok, dwa, cztery...? Ile jest wstanie znieść ludzka psychika nieustanne oddziaływającej na nią legilimencji. Ile on był w stanie wytrzymać oglądania czyjegoś życia nim uzna je za swoje? - Jeżeli nie wiecie czego moglibyście chcieć szukać to kontynuowanie tego mija się z celem. Zakończmy to - zawyrokował, a może bardziej podjął decyzję ucinając tym samym ogólnikowe propozycje.
Wielka dłoń zaciążyła mu na ramieniu. Skinął w stronę Brendana głową chociaż wewnętrznie poczuł zmieszanie kiedy konfrontował gorliwą zapowiedź rozprawienia się z pojmanym, a ostateczną decyzję i decyzją o opuszczeniu terenu Azkabanu przed wykonaniem wyroku.
Zaczął powoli dostrzegać rozprzestrzeniające się po całym terenie zdezorientowanie zakonników. Patrzył na próbujących zorganizować pomoc rannym Poppy będącą przejętą całą sytuacją. Pociągnął nosem naciągając kaptur na i tak przemoczoną do cna głowę. Miał wrażenie, że uderzające o jego czaszkę krople dudnią z każda chwilą coraz mocniej. Znów przetarł twarz z nadmiaru wilgoci. Jasne drobinki deszczu otoczone białą aurą zebrały się w zagięciach zamkniętej dłoni powodując po chwili odczuwalna szorstkość, a raczej ostrość krawędzi połączoną z emanującym ciepłem. Skamander spojrzał się wnętrzu dłoni widząc jak zebrany nadmiar deszczu przeistoczył się w kryształ. Schował dłoń z zamkniętym w nim ciepłym odłamkiem do kieszeni - Pójdę z tobą - zaproponował w kierunku Brendana uznając, że bez względu na to czy śmierciożerca był przytomny czy nie, osłabiony czy w pełni sił nie należało przebywać w ich obecności w pojedynkę. Nie po tym czego był światkiem. Anthony jako jeden z nielicznych był fizycznie jedynie lekko spanachany i mokry. Czekał na ostateczną decyzję w sprawie Perseusza, na przyzwolenie.
Find your wings
Skinął głową w stronę Samuela, posyłając w jego stronę coś, co wyglądało jak krzywy uśmiech. Przynajmniej żyli - większość z nich. Nie wyobrażał sobie spojrzeć Eileen w oczy, chociaż nie było go, gdy Hereward umierał to po raz kolejny czuł, że znowu zawiódł. Po raz kolejny nie było go w miejscu, gdzie mógłby pomóc osobie bliskiej. Jasne, robił coś innego, równie ważnego i nie było fizycznej możliwości, aby chociażby podjął próbę ratowania męża kuzynki. Nie zmieniło to jednak irracjonalnego uczucia, które w nim rosło, które skierowało jego myśli do słów oskarżenia wygłoszonych w Azkabanie.
Chwilę trwał w bezruchu, pozwalając sobie na odpoczynek. Słuchał tego, co się wokół niego działo, co jakiś czas zerkał w stronę więźnia, którego zabrał znad wybrzeża. Zgadzał się, musieli się go pozbyć, ale nie jego głos się tu liczył. W końcu podniósł się z klęczek, zerknąwszy jeszcze na grupę Gwardzistów, składającą się w dużej mierze z aurorów - poradzą sobie. Spojrzeniem odnalazł jeszcze Justine. Była cała, wszyscy byli. Czyli nic tu po nim. Czy to dziwne, że myślami był już w domu, leżał na kanapie przed kominkiem i pozwalał sobie na robienie niczego?
Muszę się napić...odezwał się głos w jego głowie i chyba to właśnie jego miał zamiar posłuchać. - Odezwę się - mruknął do siostry, chociaż nie wiedział na ile było to prawdą. Ostatnio rozmawiali raczej niewiele. Nie chciał jednak, aby miała poczucie, że ją zostawił. Jeżeli nie chciała sama przekazać tej jakże strasznej wieści Eileen, mógł pójść razem z nią. Gdy upewnił się, że wszyscy mają gdzie wrócić, udał się w drogę powrotną, stwierdzając, że do zamiany lusterek dojdzie innym razem. Teraz byli już zbyt zmęczeni, każdy z nich myślał zupełnie o czymś innym.
/zt
Chwilę trwał w bezruchu, pozwalając sobie na odpoczynek. Słuchał tego, co się wokół niego działo, co jakiś czas zerkał w stronę więźnia, którego zabrał znad wybrzeża. Zgadzał się, musieli się go pozbyć, ale nie jego głos się tu liczył. W końcu podniósł się z klęczek, zerknąwszy jeszcze na grupę Gwardzistów, składającą się w dużej mierze z aurorów - poradzą sobie. Spojrzeniem odnalazł jeszcze Justine. Była cała, wszyscy byli. Czyli nic tu po nim. Czy to dziwne, że myślami był już w domu, leżał na kanapie przed kominkiem i pozwalał sobie na robienie niczego?
Muszę się napić...odezwał się głos w jego głowie i chyba to właśnie jego miał zamiar posłuchać. - Odezwę się - mruknął do siostry, chociaż nie wiedział na ile było to prawdą. Ostatnio rozmawiali raczej niewiele. Nie chciał jednak, aby miała poczucie, że ją zostawił. Jeżeli nie chciała sama przekazać tej jakże strasznej wieści Eileen, mógł pójść razem z nią. Gdy upewnił się, że wszyscy mają gdzie wrócić, udał się w drogę powrotną, stwierdzając, że do zamiany lusterek dojdzie innym razem. Teraz byli już zbyt zmęczeni, każdy z nich myślał zupełnie o czymś innym.
/zt
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czekała na odpowiedź z mocno bijącym sercem, patrząc to na Samuela, to na Benjamina, to na Brendana, na Justine. Zignorowali jednak jej obecność, traktując jedyną badaczkę Zakonu Feniksa, współautorkę planu pokonania anomalii, jak powietrze, nie udzielając informacji, na którą czekała najbardziej - musiała usłyszeć potwierdzenie. Trwała obok, w milczeniu, próbując uchwycić ich spojrzenie, lecz zdawali się jej nie zauważać. Dopiero Alexander udzielił Poppy odpowiedzi, rozwiązując supeł, który ściskał żołądek uzdrowicielki. Inni rozmawiali o leżącym na ziemi mężczyźnie, nie wtrącała się w tę rozmowę. W pewnej chwili uderzył ją w ramię kolejny kryształ, schyliła się, by go podnieść i wsunąć do kieszeni płaszcza: zbada go później. Spojrzała z bólem na Farleya: czy to Herewarda miał na myśli? Przygryzła wargę, chcąc pytać dalej, ale to najwyraźniej musiało zaczekać. Gwardziści zaczęli odchodzić, nie odezwawszy się do niej, pomimo bezpośrednio zadanych pytań, nawet słowem; nie zatrzymywała ich, musiała zająć się rannymi. Podążyła za Alexandrem w stronę drzew. Zauważyła, że jego zaklęcie się nie powiodło.
- Pokaż Alexandrze... - szepnęła, zbliżając się do młodego psychiatry i przysuwając własną różdżkę do potłuczonej skóry, którą odsłonił. - Episkey Maxima.
Alexander: 150/220 [30(psychiczne), 35(psychiczne), 50(tłuczone) 15(tłuczone) ]
- Pokaż Alexandrze... - szepnęła, zbliżając się do młodego psychiatry i przysuwając własną różdżkę do potłuczonej skóry, którą odsłonił. - Episkey Maxima.
Alexander: 150/220 [
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Obserwował, jak gwardzista odchodzi w milczeniu. Nie dziwił mu się, sam chciał znaleźć się w końcu... gdzie? Chciał odpocząć. Zamknąć oczy i przez kilka chwil nie myśleć, nie czuć, nie musieć być. Odsunął jednak chaotyczne skrawki myśli, które dopominały się o uwagę. odsunął i swój własny egoizm. Był odpowiedzialny za zebranych, którzy w chaosie podnosili się z ziemi, zdezorientowanie i ranni. Wiedział też, że jego obowiązkiem było zajęcie się całością, stawiając najpierw priorytet na zdrajcy. Jakkolwiek w jego myślach dziwnie mogło to brzmieć.
Niemo skinął głową, gdy Alexander powziął decyzję o zorganizowaniu medycznego punktu, trafnie uprzedzając jego działanie. A Skamander w skupieniu mógł wysłuchać tego, co miał do powiedzenia kuzyn. Nazwiska które padły, nie zdziwiły go ani trochę. Pierwsi, a więc musiał założyć, że władali ogromną mocą. Pojawiała się znowu jedna kobieta. Plugastwo, które wsączał w nich Voldemort, było tak silne, by zrobić z nich bestie. A to, w jaki sposób zostali "stworzeni" budziło w nim coraz większe obrzydzenie. nie tylko okrutni, wyzbyci człowieczeństwa, ale i szalenie. Nie... przeklęci - Ludzkie czaszki... krew niewinnej ofiary, krew jednorożca... - zawiesił głos, patrząc bardzo intensywnie na Anthonego, potem odwracając głowę w stronę Brendana - Pamiętasz te głośnie sprawy swego czasu, gdy zgłoszono zaginięcia i śmierć kilku jednorożców? I w podobnym okresie zaginieni bądź zamordowani, bez głów mugole? - głośno było nawet w gazetach i próby uspokojenia społeczności przez jeszcze szaloną Tuft. gdyby w jednym zdaniu nie usłyszał wskazanych przez starszego Skamandera elementów, czy byłby zdolny połączyć fakty? Już wtedy, sam prowadził kilka spraw i zbyt wiele rzeczy nie zgadzało się. Powiązanie z zabitymi stworzeniami, wydawało się teraz istotne. Przetarł twarz palcami, zatrzymując się na zroszonej szkarłatem brodzie. Morsmodre, czy nie ten znak widział nad domem Potterów? Nie było miejsca na wątpliwości - Ten znak na ręku będzie świadczył o przynależności pierwszych - ostatni raz spojrzał na leżącego mężczyznę. Zdrajca, żałosny. Ale kreślone na przedramieniu znak miał zapamiętać - Idźcie - poruszył głową, wracając spojrzeniem do aurorów. On miał zostać, chociaż warczący szept z tyłu głowy próbował go przekonać, by poszedł razem z nimi. Nie zrobił tego jednak.
Rozejrzał się, odnajdując kilka sylwetek, powoli odnajdujących się w zamieszaniu. Przeszedł w pobliże dzieci, którymi zdążyła się już zająć Poppy. nachylił się nad Piersem, przeczesując dziecięca głowę dłonią, czując ulgę - Dotrzymałem obietnicy - szepnął i podniósł się. Do czasu, aż nie zostaną zabrane przez wskazane przez Longbottoma rodziny, musiały być pod stałą opieką. Do tej pory zajmowała się nimi Bathilda. Ciężka do przełknięcia gorycz znowu zaścieliła język, ale zacisnął usta. O tym, kogo jeszcze stracił Zakon, będzie trzeba opowiedzieć na spotkaniu - Ci, którzy są w stanie - niech pomogą zebrać się rannym, uzdrowiciele się nimi zajmą. dzieci nie mogą zostać same. Jesso? Lucinda, Marcella - zaczekał, aż kobiety podejdą - potem zajmie się nimi nowa rodzina.
Pojawiały się kolejne sylwetki, które chciały pomóc i to ich koordynował do pomocy. Gdzie było trzeba, sam pomagał, zostawiając na koniec świadomość, że sam potrzebował uśmierzenia bólu. Ten fizyczny pomagał przynajmniej
skupić się na rzeczywistości.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Niemo skinął głową, gdy Alexander powziął decyzję o zorganizowaniu medycznego punktu, trafnie uprzedzając jego działanie. A Skamander w skupieniu mógł wysłuchać tego, co miał do powiedzenia kuzyn. Nazwiska które padły, nie zdziwiły go ani trochę. Pierwsi, a więc musiał założyć, że władali ogromną mocą. Pojawiała się znowu jedna kobieta. Plugastwo, które wsączał w nich Voldemort, było tak silne, by zrobić z nich bestie. A to, w jaki sposób zostali "stworzeni" budziło w nim coraz większe obrzydzenie. nie tylko okrutni, wyzbyci człowieczeństwa, ale i szalenie. Nie... przeklęci - Ludzkie czaszki... krew niewinnej ofiary, krew jednorożca... - zawiesił głos, patrząc bardzo intensywnie na Anthonego, potem odwracając głowę w stronę Brendana - Pamiętasz te głośnie sprawy swego czasu, gdy zgłoszono zaginięcia i śmierć kilku jednorożców? I w podobnym okresie zaginieni bądź zamordowani, bez głów mugole? - głośno było nawet w gazetach i próby uspokojenia społeczności przez jeszcze szaloną Tuft. gdyby w jednym zdaniu nie usłyszał wskazanych przez starszego Skamandera elementów, czy byłby zdolny połączyć fakty? Już wtedy, sam prowadził kilka spraw i zbyt wiele rzeczy nie zgadzało się. Powiązanie z zabitymi stworzeniami, wydawało się teraz istotne. Przetarł twarz palcami, zatrzymując się na zroszonej szkarłatem brodzie. Morsmodre, czy nie ten znak widział nad domem Potterów? Nie było miejsca na wątpliwości - Ten znak na ręku będzie świadczył o przynależności pierwszych - ostatni raz spojrzał na leżącego mężczyznę. Zdrajca, żałosny. Ale kreślone na przedramieniu znak miał zapamiętać - Idźcie - poruszył głową, wracając spojrzeniem do aurorów. On miał zostać, chociaż warczący szept z tyłu głowy próbował go przekonać, by poszedł razem z nimi. Nie zrobił tego jednak.
Rozejrzał się, odnajdując kilka sylwetek, powoli odnajdujących się w zamieszaniu. Przeszedł w pobliże dzieci, którymi zdążyła się już zająć Poppy. nachylił się nad Piersem, przeczesując dziecięca głowę dłonią, czując ulgę - Dotrzymałem obietnicy - szepnął i podniósł się. Do czasu, aż nie zostaną zabrane przez wskazane przez Longbottoma rodziny, musiały być pod stałą opieką. Do tej pory zajmowała się nimi Bathilda. Ciężka do przełknięcia gorycz znowu zaścieliła język, ale zacisnął usta. O tym, kogo jeszcze stracił Zakon, będzie trzeba opowiedzieć na spotkaniu - Ci, którzy są w stanie - niech pomogą zebrać się rannym, uzdrowiciele się nimi zajmą. dzieci nie mogą zostać same. Jesso? Lucinda, Marcella - zaczekał, aż kobiety podejdą - potem zajmie się nimi nowa rodzina.
Pojawiały się kolejne sylwetki, które chciały pomóc i to ich koordynował do pomocy. Gdzie było trzeba, sam pomagał, zostawiając na koniec świadomość, że sam potrzebował uśmierzenia bólu. Ten fizyczny pomagał przynajmniej
skupić się na rzeczywistości.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 29.03.21 0:57, w całości zmieniany 1 raz
Nie doszukiwał się na siłę przyczyn tego, dlaczego kolejna próba spenetrowania umysłu zdrajcy również mu się nie powiodła. Wolał po prostu o tym nie myśleć i skupił się na obserwowaniu udanej legilimencji w wykonaniu Skamandera. Choć próba odnalezienia najważniejszego spośród wszystkich wspomnień sługi Voldemorta nie była prostym zadaniem, o czym świadczył malujący się na twarzy ofiary bolesny grymas, to jednak w końcu sztuka ta udała się. Anthony musiał utrzymać skupienie, aby odczytać jak najwięcej szczegółów. To zawsze niosło ze sobą ogromne pokłady cudzych emocji, które należało oddzielić skrupulatnie od swoich własnych. Poradził sobie z tym doskonale, o czym świadczyła jego późniejsza relacja.
Poznali nazwiska pierwszych, a więc najwierniejszych popleczników samozwańczego Lorda. Usłyszeli nazwiska im znane, ale jedna osoba pozostawała niezidentyfikowana. I jeszcze jeden mężczyzna koło pięćdziesiątki, może starszy, chuderlawy. Na usta cisnęło mu się tylko jedno nazwisko, które przyszło mu na myśl po usłyszeniu tego opisu, jednak powstrzymał się z wnioskami. Postanowił tę kwestie poruszyć na następnym spotkaniu Zakonu w Starej Chacie, do tego czasu powinien na znaleźć jakieś zdjęcie Ignotusa Mulcibera w czeluściach aurorskiego archiwum pomiędzy starymi aktami.
Zadecydowano o losie zdrajcy. To Brendan miał się nim zająć, Anthony zaś zaoferował swoją pomoc przy tym sądzie. Sam Kieran skupił się na innej kwestii. Wyodrębnienia miejsca pod punkt medyczny było rozsądnym pomysłem. Przestrzeń pod rozłożystymi drzewami była wystarczającym schronieniem przed ulewą. Gdyby nie brak ucha, Rineheart prawdopodobnie nie marnowałby czasu członków Zakonu, którzy bardziej znali się na magii leczniczej, zajmując się nią zawodowo obecnie lub w przeszłości. Teraz jednak naprawdę potrzebował pomocy. Lekko obita noga nie stanowiła żadnego problemu, skoro dalej mógł normalnie chodzić, lecz brak ucha był jednak kłopotliwy. Rana dalej dawała o sobie znać, choć potraktował ją wywarem ze szczuroszczeta. Była jako tako zasklepiona, nie krwawiła, ale drażniła go niezmiernie.
To przybycie Poppy w jakiś sposób ułatwiło mu przyznanie się do słabości. Inni znajdowali się w gorszym stanie, dlatego do wyznaczonego miejsca zbiórki rannych zbliżał się powoli.
Poznali nazwiska pierwszych, a więc najwierniejszych popleczników samozwańczego Lorda. Usłyszeli nazwiska im znane, ale jedna osoba pozostawała niezidentyfikowana. I jeszcze jeden mężczyzna koło pięćdziesiątki, może starszy, chuderlawy. Na usta cisnęło mu się tylko jedno nazwisko, które przyszło mu na myśl po usłyszeniu tego opisu, jednak powstrzymał się z wnioskami. Postanowił tę kwestie poruszyć na następnym spotkaniu Zakonu w Starej Chacie, do tego czasu powinien na znaleźć jakieś zdjęcie Ignotusa Mulcibera w czeluściach aurorskiego archiwum pomiędzy starymi aktami.
Zadecydowano o losie zdrajcy. To Brendan miał się nim zająć, Anthony zaś zaoferował swoją pomoc przy tym sądzie. Sam Kieran skupił się na innej kwestii. Wyodrębnienia miejsca pod punkt medyczny było rozsądnym pomysłem. Przestrzeń pod rozłożystymi drzewami była wystarczającym schronieniem przed ulewą. Gdyby nie brak ucha, Rineheart prawdopodobnie nie marnowałby czasu członków Zakonu, którzy bardziej znali się na magii leczniczej, zajmując się nią zawodowo obecnie lub w przeszłości. Teraz jednak naprawdę potrzebował pomocy. Lekko obita noga nie stanowiła żadnego problemu, skoro dalej mógł normalnie chodzić, lecz brak ucha był jednak kłopotliwy. Rana dalej dawała o sobie znać, choć potraktował ją wywarem ze szczuroszczeta. Była jako tako zasklepiona, nie krwawiła, ale drażniła go niezmiernie.
To przybycie Poppy w jakiś sposób ułatwiło mu przyznanie się do słabości. Inni znajdowali się w gorszym stanie, dlatego do wyznaczonego miejsca zbiórki rannych zbliżał się powoli.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Poczuła jak biała magia przenosi ją daleko od Zakazanego Lasu. Zacisnęła mocno powieki, bojąc się tego co zobaczy po drugiej stronie portalu. Otworzyła je dopiero po chwili, gdy poczuła wiatr smagający jej skórę. Nie znała tego miejsca. Obróciła się, aby sprawdzić czy ktoś przeszedł przez wrota zaraz za nią. Nikogo tam jednak nie było. Zacisnęła palce na krysztale, emanującym ciepłą magią, zbliżyła się w kierunku Zakonników. Przebiegła wzrokiem po ich twarzach, starając się wyczytać z nich co się stało. Rozmawiali. Nie chciała im przerywać, więc z milczeniu dołączyła do nich, próbując wyłapać najważniejsze informację, które później mogła spróbować złożyć w jedną całość. Nie było to czas na zawracanie im głowy własnymi pytaniami. Pragnęła jedynie usłyszeć potwierdzenie, że poradzili sobie z anomalią, że dzieci przeżyły, że wszystko skończyło się sukcesem. Mogła jednak wyczytać to tylko z ich rozmów, magicznego deszczu, który omiatał ich sylwetki. Ujęła w dłonie kolejny płatek śniegu, poczuła bijące od niego ciepło, a te uczucie rozpłynęło się po jej umyśle. Płatek na jej oczach przeistoczył się w kryształ.
Próbowała wyszukać w tłumie znajome twarze i widząc ich tu poczuła ulgę. Przeżyli, chociaż nie wszyscy wyglądali zbyt dobrze. Gdy zobaczyła, że dzieci przeżyły kamień spadł jej z serca. W końcu Alexander zarządził zorganizowanie punktu medycznego, więc bez słowa ruszyła w wyznaczonym miejsce, wyciągając różdżkę. Dostrzegła kilku dość mocno rannych Zakonników. Niektórzy byli zaledwie potłuczeni. Między sylwetkami dostrzegła Samuela, koordynującego innych członków zakonu. Podeszła do niego. Pociągnęła go za kraniec płaszcza, by spojrzał w jej stronę. - Nie wyglądasz najlepiej - stwierdziła szczerze, wskazując głową punkt medyczny. - Ktoś się nimi zajmie. - powiedziała, wykrzywiając usta w grymas, który miał naśladować uśmiech. - Teraz ktoś musi zająć się tobą - powiedziała, a gdy znaleźli się już w odpowiednim miejscu, smagnęła magnoliowym drewnem wierzch jego skóry, na której zaczynały malować się ciemne okręgi - Episkey - szepnęła.
Próbowała wyszukać w tłumie znajome twarze i widząc ich tu poczuła ulgę. Przeżyli, chociaż nie wszyscy wyglądali zbyt dobrze. Gdy zobaczyła, że dzieci przeżyły kamień spadł jej z serca. W końcu Alexander zarządził zorganizowanie punktu medycznego, więc bez słowa ruszyła w wyznaczonym miejsce, wyciągając różdżkę. Dostrzegła kilku dość mocno rannych Zakonników. Niektórzy byli zaledwie potłuczeni. Między sylwetkami dostrzegła Samuela, koordynującego innych członków zakonu. Podeszła do niego. Pociągnęła go za kraniec płaszcza, by spojrzał w jej stronę. - Nie wyglądasz najlepiej - stwierdziła szczerze, wskazując głową punkt medyczny. - Ktoś się nimi zajmie. - powiedziała, wykrzywiając usta w grymas, który miał naśladować uśmiech. - Teraz ktoś musi zająć się tobą - powiedziała, a gdy znaleźli się już w odpowiednim miejscu, smagnęła magnoliowym drewnem wierzch jego skóry, na której zaczynały malować się ciemne okręgi - Episkey - szepnęła.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Czuła jak jej siły opadają a wraz z nimi pojawiła się ciężkość w nogach i zmęczenie. Wraz z czasem, którym Anthony zgłębiał umysł smierciożercy, ona sama zwaliła się na zimną i morką podłogę. Nie miało to znaczenia, sama był całkowicie przemoczona i zziębnięta. Uniosła jasne spojrzenie na Anthony’ego, gdy zdradzał co udało mu się wyczytać z myśli Perseusa. Jasne brwi zmarszczyły się na wypowiedziane przez niego słowa. Uniosła dłoń i przesunęła nią po karku.
- Wybacz. - powiedziała tylko nie mówiąc nic więcej. Nie miała zielonego pojęcia jak funkcjonowała legilimancja w praktyce od strony osoby z niej korzystającej. Sama kiedyś była jej poddawana i wiedziała, jaki te uczucie. Skinęła głową bratu, odprowadzając go spojrzeniem. Ona - ona jeszcze nie mogła odejść. Dźwignęła się ponownie na nogi, gdy z ust Samuela wydobyło się polecenie w kierunku mężczyzn. Obserwowała jak wydaje kolejne, uniosła dłoń i przetarła twarz. Nie była uzdrowicielem, ale znała magię leczniczą. Kiedy była przecież ratowniczką. Powinna wspomóc tych, którzy tej pomocy potrzebowali. Niebieskie spojrzenie uniosło się ku mężczyźnie, któremu oddała całą siebie. Chciała coś do niego powiedzieć. Odrobinę zaczepnie, może nawet prowokująco - zupełnie jak dawniej, upierając się by pozwolił zająć się swoimi ranami. Może odpowiadając na jego wcześniejsze słowa gdy wchodząc do Azkabanu polecił, bo nie dała się zabić - znów. Ale dwie rzeczy zdarzyły się jednocześnie. Uświadomiła sobie, że to przez jej decyzje zginął Hereward. A przed Skamanderem pojawiła się Roselyn. Przez chwilę słuchała wypowiadanych przez nią słów z uchylonymi lekko ustami.
Teraz ktoś musi zająć się tobą.
Jej słowa przemknęły przez jej głowę, uderzając w nią nagle. Oczy rozszerzyły się na kilka krótkich sekund, a lewa dłoń zacisnęła w pięść. Ktoś. Już nie ona - a może nigdy nie ona. Przez chwilę patrzyła na to, co działo się obok niej marszcząc lekko brwi. Nigdy nie posiadała żadnego prawa, choć bardzo go chciała. I nie potrafiła znieść siebie za to, że nie potrafiła odsunąć go na bok by choć raz zrobić coś tak jak tego chciał. Nawet teraz w obliczu zmęczenia i innych tragedii chciała po prostu by zamknął ją w ramionach i wlał ulgę w obolałe ciało i poszarpaną duszę. Powoli - choć nie wiedziała ile jej to zajęło rozprostowała zimne palce lewej dłoni, pozwalając by ta opadła bezwładnie.
Iść, zająć czymś myśli, byle nie myśleć. Kieran sam udał się po pomoc, Lucan zniknął, Brendan wykonywał polecenia. Ruszyła w kierunku Marcelli, wzrokiem odnajdując też Maxine i przywołując ją gestem głowy. Wiedziała, jak trudne zawsze jest zderzenie ze złem, które czai się po zmroku. Jej kroki stawały się sztywne, ciężkie, stawiane z trudem.
- Chcesz porozmawiać? - zapytała jej spokojnie znajdując się obok. - To odrobinę pomoże. Paxo Maxima. - wypowiedziała słowa, przytykając różdżkę do jej skroni.
- Wybacz. - powiedziała tylko nie mówiąc nic więcej. Nie miała zielonego pojęcia jak funkcjonowała legilimancja w praktyce od strony osoby z niej korzystającej. Sama kiedyś była jej poddawana i wiedziała, jaki te uczucie. Skinęła głową bratu, odprowadzając go spojrzeniem. Ona - ona jeszcze nie mogła odejść. Dźwignęła się ponownie na nogi, gdy z ust Samuela wydobyło się polecenie w kierunku mężczyzn. Obserwowała jak wydaje kolejne, uniosła dłoń i przetarła twarz. Nie była uzdrowicielem, ale znała magię leczniczą. Kiedy była przecież ratowniczką. Powinna wspomóc tych, którzy tej pomocy potrzebowali. Niebieskie spojrzenie uniosło się ku mężczyźnie, któremu oddała całą siebie. Chciała coś do niego powiedzieć. Odrobinę zaczepnie, może nawet prowokująco - zupełnie jak dawniej, upierając się by pozwolił zająć się swoimi ranami. Może odpowiadając na jego wcześniejsze słowa gdy wchodząc do Azkabanu polecił, bo nie dała się zabić - znów. Ale dwie rzeczy zdarzyły się jednocześnie. Uświadomiła sobie, że to przez jej decyzje zginął Hereward. A przed Skamanderem pojawiła się Roselyn. Przez chwilę słuchała wypowiadanych przez nią słów z uchylonymi lekko ustami.
Teraz ktoś musi zająć się tobą.
Jej słowa przemknęły przez jej głowę, uderzając w nią nagle. Oczy rozszerzyły się na kilka krótkich sekund, a lewa dłoń zacisnęła w pięść. Ktoś. Już nie ona - a może nigdy nie ona. Przez chwilę patrzyła na to, co działo się obok niej marszcząc lekko brwi. Nigdy nie posiadała żadnego prawa, choć bardzo go chciała. I nie potrafiła znieść siebie za to, że nie potrafiła odsunąć go na bok by choć raz zrobić coś tak jak tego chciał. Nawet teraz w obliczu zmęczenia i innych tragedii chciała po prostu by zamknął ją w ramionach i wlał ulgę w obolałe ciało i poszarpaną duszę. Powoli - choć nie wiedziała ile jej to zajęło rozprostowała zimne palce lewej dłoni, pozwalając by ta opadła bezwładnie.
Iść, zająć czymś myśli, byle nie myśleć. Kieran sam udał się po pomoc, Lucan zniknął, Brendan wykonywał polecenia. Ruszyła w kierunku Marcelli, wzrokiem odnajdując też Maxine i przywołując ją gestem głowy. Wiedziała, jak trudne zawsze jest zderzenie ze złem, które czai się po zmroku. Jej kroki stawały się sztywne, ciężkie, stawiane z trudem.
- Chcesz porozmawiać? - zapytała jej spokojnie znajdując się obok. - To odrobinę pomoże. Paxo Maxima. - wypowiedziała słowa, przytykając różdżkę do jej skroni.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Źródło
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda