Brzeg jeziora
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg jeziora
Jedno z przepięknych jezior wchodzących w skład Krainy Jezior znajduje się w pobliżu posiadłości Fawleyów i jest lubianym miejscem wypoczynku członków rodziny, choć trzeba uważać na żyjące w nim kelpie. Te jednak za sprawą magicznych wędzideł pozostają niegroźne dla czarodziejów. Teren wokół jeziora jest piękny i spokojny, znajduje się tu też wąskie nadbrzeże i drewniany pomost. W wodach prócz kelpii żyją także inne magiczne stworzenia i rośliny, często można tu zobaczyć też niemagiczne ptactwo, na przykład liczne łabędzie będące jednym z symboli rodu. Miejsce jest szczególnie piękne o zachodzie słońca, kiedy to barwi wodę na różne odcienie czerwieni. Artyści z rodziny czasem szukają tu inspiracji i natchnienia.
Czym innym były buntownicze poglądy, a czym innym swoboda w zachowaniu; brak konieczności nieustannego prostowania pleców, przywdziewania masek oraz uważania na to jak stąpać po idealnie wypolerowanym parkiecie. Czasem dobrze jest się wywrócić o wystający w lesie konar, ochlapać błotem trzewiki i przemoknąć do suchej nitki na śniegu. Zwyczajnie cieszyć się życiem póki trwa – jak widać po ostatnich zdarzeniach jest ono niewiarygodnie kruche. W jednej chwili znasz kogoś całe życie, nie wyobrażasz sobie istnienia bez tej osoby, a w drugiej już jej nie ma. Tak po prostu. I wiesz, że nigdy nie porozmawiacie, nigdy nie zaśmiejecie się z jakiegoś żartu, nie wybierzecie wspólnie na spacer po okolicy. Już wcześniej był wyczulony na nieuchronność losu, umiejętność jasnowidzenia oraz osobiste wydarzenia mające miejsce w przeszłości dostatecznie wyczuliły go na poczucie straty. Borykał się z tym od dawna, raz zadana rana w sercu odnawiała się co jakiś czas, nawet podczas szpitalnych dyżurów. Nie znał wszystkich pacjentów, nie każde istnienie miało dla niego jakieś realne znaczenie, ale zdarzało się, że przeżywał cudzą śmierć. Jak zatem radzić sobie z tą w najbliższym otoczeniu? Cieszyć się teraźniejszością - jedyne remedium, jakie odnalazł, jakie mogło mieć rzeczywisty wpływ na egzystencję. Nie dało się zapanować nad śmiercią, oswoić ją i ugłaskać, poddać w panowanie; nie, ona pozostawała poza zasięgiem, miała szerzyć się po świecie bez względu na wszystko. Czy warto więc umartwiać się i ograniczać na wszelkie sposoby? Mościć sobie wygodne gniazdko w złotej klatce i ani razu nie wyściubić poza nią nosa? Może problem z Oleandrem tkwił w tym, że kochał wiedzieć i chociaż niezwykle szanował tradycje przodków, to niekiedy odczuwał bolesne pragnienie poznania. Zrozumienia danego zagadnienia, nawet jeśli rodzina uważała je za niepotrzebne i błahe. Lubił wychylać się spoza przyjętych ram w celu otrzymania odpowiedniej porcji wiedzy, chociaż zawsze wracał do punktu wyjścia. Do domu, do rodziny, którą przecież kochał bez względu na panujące wewnątrz Charnwood ograniczenia. Kochał niezadowolenie matki oraz surowość prababki, powściągliwość stryja oraz bierność kuzynostwa i chociaż nie zawsze zgadzał się z nimi wszystkimi, to wiedział, że miał w nich oparcie. Wymogi wymogami, ale pozwalali mu się przecież wyszumieć. Kierować instynktem, który powiódł go na uzdrowicielski staż, który sprawiał też, że nadal pozostawał kawalerem. Mógł już dawno zostać zaciągnięty przed ołtarz, wepchnięty w pracę, którą pogardzał, a jednak pozwolono mu na pewną dozę wolności, z której korzystał. Cressida na pewno też by mogła - kiedyś, jeszcze przed ślubem, przed narodzinami dzieci. To, że była przesadnie zahukana, uznawał też za poniekąd swoją winę; prawdopodobnie za mało wyciągał ją do lasów albo w inne, ciekawe miejsca. Było przecież tyle do odkrycia, tyle do zwiedzenia, tyle wiedzy do przyswojenia! Jakkolwiek ciężko w to uwierzyć, tereny wokół posiadłości nie były jedynymi na świecie. Co prawda nie ciągnęło go za granicę, bo stęskniłby się za rodzinnym domem, ale na krótką chwilę warto posmakować nieznanego. Po to, żeby docenić to, co się posiada.
Teraz już za późno. Za późno na zmiany, na wyciągnięcie ręki, gdy nie ma już takiej potrzeby. Nie chciał zmieniać jej na siłę, każdy żył tak, jak pragnął - lub jak wydawało mu się, że tego oczekiwał. Lepiej nie niszczyć tej pięknej utopii, nie, kiedy tyle zła rozciągało się dookoła. Pozostało mu cieszyć się, że Fawleyowie zapewnili jego krewnej spokojne życie o jakim marzyła. Może dla niej było już za późno, ale może kolejne pokolenie z flintowską krwią płynącą w żyłach zdoła zaznać dobrodziejstw świata nim pochłoną ich sztywne ramy rodowych powinności? Niepoprawny idealista. - A może to on miał szczęście, że trafił na ciebie. - Odwrócił sytuację. Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że wcisną mu wyzwoloną, butną kobietę lub, co bardziej prawdopodobne, rozpieszczoną do granic możliwości smarkulę, z którą nie będzie miał o czym rozmawiać. Jednak zdaniem Oleandra to zwyczajnie przeznaczenie sprzyjało im obojgu i cieszył się z tego. Dość już tragedii w rodzinie, czas na radosną, pokrzepiającą nadzieję historię, z cichą obietnicą na wspaniałą przyszłość. O ile rzeczywistość nie postanowi się o nich upomnieć, a niestety obstawiał, że prędzej czy później to właśnie nastąpi.
W powietrzu znów poczuł się dzieckiem i ponowne opadnięcie na ziemię okazało się trudniejsze, niż przypuszczał. Wspominanie Alpharda nadal było naznaczone trudnością, serce biło ociężale, jakby obładowane niewidzialnym balastem, ale wiedział, że to chwilowe. Każdy ból wreszcie przemija, jakkolwiek okrutnie to brzmiało w tym kontekście. - To niedługo się skończy, obiecuję - odparł nie do końca wiedząc jak ją pocieszyć. Zwyczajnie nie istniały słowa, które odejmą bólu. - Nie zginie dopóki o nim pamiętamy - przytaknął na jej słowa z lekkim uśmiechem. Nie komentował wydarzeń samego pogrzebu, wydawało mu się, że nie było tam nic do powiedzenia. Wolał nie poświęcać czasu ignorantom, a sprawom istotnym. - Co do snu, możesz spróbować anyżu zawiązanego pod nosem, raczyłem się tym kiedy… - zaczął, ale urwał kręcąc głową. - Po prostu spróbuj - polecił łagodnie. Od zawsze wierzył w moc uzdrawiania roślin, były dużo mniej inwazyjne od eliksirów, często wręcz nie miały żadnych negatywnych skutków i to chyba dlatego kochał je najmocniej ze wszystkich dostępnych specyfików. - Zawsze będę - obiecał odwzajemniając uścisk. Cokolwiek miało się wydarzyć, zamierzał być dostępny dla najbliższych o każdej porze dnia i nocy.
- Z chęcią, chociaż może zabierz dzieci do Charnwood? Chętnie pokażę im piękno naszych lasów. - Uśmiechnął się pod nosem, na trochę dłużej niż jeszcze przed paroma chwilami. Sam fakt oprowadzania dzieci po pięknych terenach Leicestershire dodawała mężczyźnie dziwnej energii. - Jest już dość chłodno, z chęcią pobawię się chwilę z urwisami, dawno ich nie widziałem. Pewnie potwornie wyrośli. - Zastanowił się na głos. Maluchy chyba tak miały, że na początku rosły jak na drożdżach. Łatwo o przeoczenie istotnych zmian oraz ważnych wydarzeń w ich życiu, a tego nie chciał. Przecież byli rodziną.
Teraz już za późno. Za późno na zmiany, na wyciągnięcie ręki, gdy nie ma już takiej potrzeby. Nie chciał zmieniać jej na siłę, każdy żył tak, jak pragnął - lub jak wydawało mu się, że tego oczekiwał. Lepiej nie niszczyć tej pięknej utopii, nie, kiedy tyle zła rozciągało się dookoła. Pozostało mu cieszyć się, że Fawleyowie zapewnili jego krewnej spokojne życie o jakim marzyła. Może dla niej było już za późno, ale może kolejne pokolenie z flintowską krwią płynącą w żyłach zdoła zaznać dobrodziejstw świata nim pochłoną ich sztywne ramy rodowych powinności? Niepoprawny idealista. - A może to on miał szczęście, że trafił na ciebie. - Odwrócił sytuację. Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że wcisną mu wyzwoloną, butną kobietę lub, co bardziej prawdopodobne, rozpieszczoną do granic możliwości smarkulę, z którą nie będzie miał o czym rozmawiać. Jednak zdaniem Oleandra to zwyczajnie przeznaczenie sprzyjało im obojgu i cieszył się z tego. Dość już tragedii w rodzinie, czas na radosną, pokrzepiającą nadzieję historię, z cichą obietnicą na wspaniałą przyszłość. O ile rzeczywistość nie postanowi się o nich upomnieć, a niestety obstawiał, że prędzej czy później to właśnie nastąpi.
W powietrzu znów poczuł się dzieckiem i ponowne opadnięcie na ziemię okazało się trudniejsze, niż przypuszczał. Wspominanie Alpharda nadal było naznaczone trudnością, serce biło ociężale, jakby obładowane niewidzialnym balastem, ale wiedział, że to chwilowe. Każdy ból wreszcie przemija, jakkolwiek okrutnie to brzmiało w tym kontekście. - To niedługo się skończy, obiecuję - odparł nie do końca wiedząc jak ją pocieszyć. Zwyczajnie nie istniały słowa, które odejmą bólu. - Nie zginie dopóki o nim pamiętamy - przytaknął na jej słowa z lekkim uśmiechem. Nie komentował wydarzeń samego pogrzebu, wydawało mu się, że nie było tam nic do powiedzenia. Wolał nie poświęcać czasu ignorantom, a sprawom istotnym. - Co do snu, możesz spróbować anyżu zawiązanego pod nosem, raczyłem się tym kiedy… - zaczął, ale urwał kręcąc głową. - Po prostu spróbuj - polecił łagodnie. Od zawsze wierzył w moc uzdrawiania roślin, były dużo mniej inwazyjne od eliksirów, często wręcz nie miały żadnych negatywnych skutków i to chyba dlatego kochał je najmocniej ze wszystkich dostępnych specyfików. - Zawsze będę - obiecał odwzajemniając uścisk. Cokolwiek miało się wydarzyć, zamierzał być dostępny dla najbliższych o każdej porze dnia i nocy.
- Z chęcią, chociaż może zabierz dzieci do Charnwood? Chętnie pokażę im piękno naszych lasów. - Uśmiechnął się pod nosem, na trochę dłużej niż jeszcze przed paroma chwilami. Sam fakt oprowadzania dzieci po pięknych terenach Leicestershire dodawała mężczyźnie dziwnej energii. - Jest już dość chłodno, z chęcią pobawię się chwilę z urwisami, dawno ich nie widziałem. Pewnie potwornie wyrośli. - Zastanowił się na głos. Maluchy chyba tak miały, że na początku rosły jak na drożdżach. Łatwo o przeoczenie istotnych zmian oraz ważnych wydarzeń w ich życiu, a tego nie chciał. Przecież byli rodziną.
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Cressidzie tej swobody brakowało, co było kwestią pewnie nie tylko samego wychowania, ale i jej wrodzonego charakteru. Zawsze miała bardzo łagodny temperament, była dziewczątkiem lękliwym, uległym i łatwo pozwalającym się formować. Te cechy sprawiały też jednak, że mimo bycia idealną lady pod pewnymi względami była nieidealna – nie odnajdywała się zbyt dobrze w salonowej grze pozorów, brakowało jej buty, wyrachowania i arogancji cechujących wiele jej rówieśniczek. Na salonach była obecna, ale nigdy nie grała pierwszych skrzypiec, a była tłem dla piękniejszych i pewniejszych siebie dziewcząt, co jednak jej nie przeszkadzało. Całe życie była tłem, już jako dziecko stała w cieniu rodzeństwa i kuzynostwa i w dorosłości, mimo że już miała własną rodzinę, jej charakter pozostał ten sam. Była dodatkiem do męża i dzieci, produktem patriarchalnego wychowania, nie zaś samodzielną i autonomiczną jednostką. To było przypisane mężczyznom, choć nawet oni nie mogli w pełni stanowić o sobie, bo byli przywiązani do rodów i musieli dbać o ich dobro. Jej pan ojciec podporządkował rodowi całe życie, był bezgranicznie oddany tradycjom Flintów i robił wszystko, by jego dzieci godnie je kontynuowały, by nie skalały się żadnym występkiem przeciwko czystości krwi.
Nie znaczyło to, że nie było w niej odrobiny indywidualności, bo pomimo oddania rodowi i jego zasadom miała swoje zainteresowania, którym mogła się poświęcać, choć naturalnie były to rzeczy, które nie stały w sprzeczności z rodowymi ideami. Pasja do malarstwa, czy roślin i magicznych stworzeń była akceptowalna zarówno wśród Flintów jak i Fawleyów, bo nikomu takimi zamiłowaniami nie szkodziła ani nie kalała dobrego imienia rodu. Mogła swobodnie malować, ilustrować zielniki, rozmawiać z ptakami i jeździć konno i nikomu to nie przeszkadzało.
Złota klatka była bezpieczna i wygodna, zwłaszcza dla młodej, słabowitej i bezbronnej kobiety, którą od maleńkości uczono, że inni się nią zaopiekują, że ona nie musi się niczym martwić, bo męskie ramiona najpierw ojca, później męża ochronią ją przed wszelkim złem świata. Pozbawiona swojej złotej klatki Cressida nie przetrwałaby w świecie, bo była jak kruchy kwiat hodowany w szklarni, który po wystawieniu na surowe warunki atmosferyczne natychmiast by zwiędnął. Być może sama siebie nie doceniała, ale głęboko przerażała ją myśl o tym, że prymitywna tłuszcza nienawidząca czystej krwi mogłaby ją skrzywdzić, odrzeć z luksusów i poczucia bezpieczeństwa w imię wydumanej i niedorzecznej idei równości. Pan ojciec zawsze negował równość, podkreślał, że krew szlachetna znaczy najwięcej, a miejsce krwi brudnej jest na dole społecznej hierarchii. Że można korzystać z owoców pracy ludzi o gorszej krwi, bo ktoś musiał robić to, czym im nie wypadało brudzić sobie delikatnych dłoni, ale nie wypada stawiać ich na równi z sobą i obdarzać przyjaźnią, ponieważ stanowili gorszy sort. Swoje dzieci zamierzała wychować w duchu wartości, w których sama została wychowana, bo wierzyła w ich słuszność. Jej córka miała wyrosnąć na materiał na przyszłą żonę i matkę, to jedyna słuszna droga dla kobiety. Gdy Portia ukończy Beauxbatons, wraz z Williamem będą musieli pomyśleć nad zaaranżowaniem dla niej dobrego małżeństwa z jakimś młodym czarodziejem z porządnego rodu, ale teraz mogła jeszcze cieszyć się błogim dzieciństwem pozbawionym trosk. Julius jako chłopiec pocieszy się wolnością dłużej niż siostra, bo rzadko kiedy wpychano młodzieńców świeżo po szkole w ramy małżeństwa, nie tracili swej zdatności tak szybko jak dziewczęta, dla których hańbą było pozostawanie w stanie wolnym po przekroczeniu dwudziestego trzeciego roku życia, o dwudziestym piątym nie wspominając. William w momencie ślubu z Cressidą miał dwadzieścia osiem lat i było to jeszcze akceptowalne, podczas gdy kobieta spotykałaby się z falą pogardy i niechęci. Takie już mieli podwójne standardy w tym szlachetnym świecie i sama Cressida czuła niechęć i wzgardę do tych starych panien, które zostały nimi z wyboru, a litość i współczucie wobec tych, którym się nie poszczęściło i nikt ich nie zechciał. Gdy była młodsza sama obawiała się, że dołączy do grona tych, których nikt nie chciał, ale William wybawił ją od hańby.
Uśmiechnęła się blado; pozostawało faktem, że miała szczęście i miała nadzieję że William też rzeczywiście był szczęśliwy, a nie tylko mówił tak, żeby poprawić jej samopoczucie.
- Będę o nim pamiętać i kiedyś opowiem o nim dzieciom – zapewniła odnośnie Alpharda. Tylko to im pozostało, pamiętać zmarłego Blacka takiego, jakim był za życia. Wspomnienie jego martwego ciała wolałaby wymazać z pamięci. – Może rzeczywiście powinnam spróbować roślinnych sposobów, najprostsze rozwiązania czasem bywają najlepsze… - A dla niej, jako Flintówny (nawet jeśli byłej), korzystanie z mocy roślin nie było obce. Mogła zmienić nazwisko i rodowe barwy, ale odebrała takie a nie inne wychowanie i pozostała po nim wiedza, wpojona nie tylko przez guwernantki, ale przede wszystkim przez samego pana ojca oraz babcie. Jej rodzina była bliska naturze, ale i Fawleyowie nie negowali jej ważności, sami też lubili otaczać się przyrodą, choć ich ogrody nie były tak dzikie jak tereny Flintów, tutaj wokół posiadłości było widać ludzką i skrzacią rękę, próby dostosowania otoczenia i uczynienia go jeszcze piękniejszym.
- Zabiorę je, oczywiście. Im będą większe, tym częściej będę je ze sobą zabierać, by mogły lepiej poznawać tę część swojego dziedzictwa, która jest związana z moim pochodzeniem. Jeszcze są zbyt małe na dalsze wyprawy do lasu, ale zaczynają rozumieć coraz więcej. – To było niesamowite, jak z każdym kolejnym miesiącem mogła obserwować rozwój swoich dzieci, to że nie tylko rosły, ale i zdawały się coraz więcej pojmować, choć musiało jeszcze minąć kilka lat, nim zacznie się dla nich poważniejsza nauka. Póki co wszystko było pierwszymi krokami na ścieżce życia, jeszcze pełnymi beztroski i pozbawionymi obowiązków, które zaczną się gdy podrosną. A Oleander nie miał ich na co dzień, więc pewnie tym bardziej zauważy zmianę w ich wyglądzie, a także to, że znały coraz więcej słów. – Chodźmy więc, nie każmy im czekać na siebie zbyt długo – uśmiechnęła się, po czym wskoczyła z powrotem na grzbiet Juno, moszcząc się wygodnie w siodle.
Wrócili w okolice dworu na grzbietach aetonanów i po oddaniu wierzchowców w ręce służby mogli wejść do dworku, gdzie Cressie od razu zaprowadziła krewnego do komnaty dziecięcej, by mógł spotkać się z Juliusem i Portią. Reszta jego wizyty upłynęła im więc spokojnie, już bez trudnych rozmów.
| zt. x 2
Nie znaczyło to, że nie było w niej odrobiny indywidualności, bo pomimo oddania rodowi i jego zasadom miała swoje zainteresowania, którym mogła się poświęcać, choć naturalnie były to rzeczy, które nie stały w sprzeczności z rodowymi ideami. Pasja do malarstwa, czy roślin i magicznych stworzeń była akceptowalna zarówno wśród Flintów jak i Fawleyów, bo nikomu takimi zamiłowaniami nie szkodziła ani nie kalała dobrego imienia rodu. Mogła swobodnie malować, ilustrować zielniki, rozmawiać z ptakami i jeździć konno i nikomu to nie przeszkadzało.
Złota klatka była bezpieczna i wygodna, zwłaszcza dla młodej, słabowitej i bezbronnej kobiety, którą od maleńkości uczono, że inni się nią zaopiekują, że ona nie musi się niczym martwić, bo męskie ramiona najpierw ojca, później męża ochronią ją przed wszelkim złem świata. Pozbawiona swojej złotej klatki Cressida nie przetrwałaby w świecie, bo była jak kruchy kwiat hodowany w szklarni, który po wystawieniu na surowe warunki atmosferyczne natychmiast by zwiędnął. Być może sama siebie nie doceniała, ale głęboko przerażała ją myśl o tym, że prymitywna tłuszcza nienawidząca czystej krwi mogłaby ją skrzywdzić, odrzeć z luksusów i poczucia bezpieczeństwa w imię wydumanej i niedorzecznej idei równości. Pan ojciec zawsze negował równość, podkreślał, że krew szlachetna znaczy najwięcej, a miejsce krwi brudnej jest na dole społecznej hierarchii. Że można korzystać z owoców pracy ludzi o gorszej krwi, bo ktoś musiał robić to, czym im nie wypadało brudzić sobie delikatnych dłoni, ale nie wypada stawiać ich na równi z sobą i obdarzać przyjaźnią, ponieważ stanowili gorszy sort. Swoje dzieci zamierzała wychować w duchu wartości, w których sama została wychowana, bo wierzyła w ich słuszność. Jej córka miała wyrosnąć na materiał na przyszłą żonę i matkę, to jedyna słuszna droga dla kobiety. Gdy Portia ukończy Beauxbatons, wraz z Williamem będą musieli pomyśleć nad zaaranżowaniem dla niej dobrego małżeństwa z jakimś młodym czarodziejem z porządnego rodu, ale teraz mogła jeszcze cieszyć się błogim dzieciństwem pozbawionym trosk. Julius jako chłopiec pocieszy się wolnością dłużej niż siostra, bo rzadko kiedy wpychano młodzieńców świeżo po szkole w ramy małżeństwa, nie tracili swej zdatności tak szybko jak dziewczęta, dla których hańbą było pozostawanie w stanie wolnym po przekroczeniu dwudziestego trzeciego roku życia, o dwudziestym piątym nie wspominając. William w momencie ślubu z Cressidą miał dwadzieścia osiem lat i było to jeszcze akceptowalne, podczas gdy kobieta spotykałaby się z falą pogardy i niechęci. Takie już mieli podwójne standardy w tym szlachetnym świecie i sama Cressida czuła niechęć i wzgardę do tych starych panien, które zostały nimi z wyboru, a litość i współczucie wobec tych, którym się nie poszczęściło i nikt ich nie zechciał. Gdy była młodsza sama obawiała się, że dołączy do grona tych, których nikt nie chciał, ale William wybawił ją od hańby.
Uśmiechnęła się blado; pozostawało faktem, że miała szczęście i miała nadzieję że William też rzeczywiście był szczęśliwy, a nie tylko mówił tak, żeby poprawić jej samopoczucie.
- Będę o nim pamiętać i kiedyś opowiem o nim dzieciom – zapewniła odnośnie Alpharda. Tylko to im pozostało, pamiętać zmarłego Blacka takiego, jakim był za życia. Wspomnienie jego martwego ciała wolałaby wymazać z pamięci. – Może rzeczywiście powinnam spróbować roślinnych sposobów, najprostsze rozwiązania czasem bywają najlepsze… - A dla niej, jako Flintówny (nawet jeśli byłej), korzystanie z mocy roślin nie było obce. Mogła zmienić nazwisko i rodowe barwy, ale odebrała takie a nie inne wychowanie i pozostała po nim wiedza, wpojona nie tylko przez guwernantki, ale przede wszystkim przez samego pana ojca oraz babcie. Jej rodzina była bliska naturze, ale i Fawleyowie nie negowali jej ważności, sami też lubili otaczać się przyrodą, choć ich ogrody nie były tak dzikie jak tereny Flintów, tutaj wokół posiadłości było widać ludzką i skrzacią rękę, próby dostosowania otoczenia i uczynienia go jeszcze piękniejszym.
- Zabiorę je, oczywiście. Im będą większe, tym częściej będę je ze sobą zabierać, by mogły lepiej poznawać tę część swojego dziedzictwa, która jest związana z moim pochodzeniem. Jeszcze są zbyt małe na dalsze wyprawy do lasu, ale zaczynają rozumieć coraz więcej. – To było niesamowite, jak z każdym kolejnym miesiącem mogła obserwować rozwój swoich dzieci, to że nie tylko rosły, ale i zdawały się coraz więcej pojmować, choć musiało jeszcze minąć kilka lat, nim zacznie się dla nich poważniejsza nauka. Póki co wszystko było pierwszymi krokami na ścieżce życia, jeszcze pełnymi beztroski i pozbawionymi obowiązków, które zaczną się gdy podrosną. A Oleander nie miał ich na co dzień, więc pewnie tym bardziej zauważy zmianę w ich wyglądzie, a także to, że znały coraz więcej słów. – Chodźmy więc, nie każmy im czekać na siebie zbyt długo – uśmiechnęła się, po czym wskoczyła z powrotem na grzbiet Juno, moszcząc się wygodnie w siodle.
Wrócili w okolice dworu na grzbietach aetonanów i po oddaniu wierzchowców w ręce służby mogli wejść do dworku, gdzie Cressie od razu zaprowadziła krewnego do komnaty dziecięcej, by mógł spotkać się z Juliusem i Portią. Reszta jego wizyty upłynęła im więc spokojnie, już bez trudnych rozmów.
| zt. x 2
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
|21.07.1958
Kalendarz lady Burke nie przewidywał wolnych dni, codziennie miała chociaż jedno spotkanie. Jedne związane z prowadzonymi akcjami oraz działaniami na rzecz Durham, a inne skupione wokół rodziny. Nie inaczej było teraz, list do lady Fawley wysłała w sprawie prywatnej, ale chciała się też zorientować czy czarownica będzie zainteresowana zaangażowaniem się bardziej społecznie i charytatywnie. W głowie Primrose powstawały nowe projekty, coraz to bardziej śmiałe pomysły mające na celu nie tylko odbudowanie zachwianej jedności, ale również budowanie świadomości gospodarczej i ekonomicznej kraju. Społeczność magiczna zawsze była niezależna od mugolskiej, ale ucierpiała w trakcie wojny. Wiele gospodarstw, domów zostało zniszczonych. Starała się zachęcać do przejmowania budynków porzuconych przez mugoli, głupotą w jej oczach było pozostawiać je na pastwę losu by niszczały, kiedy można było je przysposobić dla magicznych. Dziś jednak nie szła rozprawiać na temat rewitalizacji ośrodków pomugolskich tylko o czymś, w czym była kształcona, ale nie była znawcą. Malarstwo podziwiała, nie obce jej były galerie sztuki i style, ale sama nie posiadała talentu choć też go nie szukała pozostając w strefie, która ją bardziej pociągała. Talizmany oraz artefakty były tym co rozpalało wyobraźnie lady Burke i czemu potrafiła się poświęcać całe dnie i noce.
Cumberland przywitało ją ciepłem słonecznym, zmieszanym z lekkim oddechem chłodu od strony jeziora, gdzie miała spotkać się z Babette Fawley. Nie miały okazji zbyt często rozmawiać czy też się widywać. Lady Burke nie uczęszczała na wszystkie spotkania towarzyskie, nie była też na każde zapraszana, czemu się nie dziwiła. Wśród socjety były spore antypatie i jeżeli z kimś nie chciałeś się widywać to nie bywałeś na spotkaniach, w których uczestniczył lub skutecznie pomijałeś dane nazwisko na liście gości. Łabędzie niespiesznie pływały po jeziorze przez nikogo niepokojone. Dostrzegła z daleka Babette stojąca na pomoście więc udała się w jej kierunku.
-Dziękuję za możliwość spotkania. - Przywitała czarownicę, jak tylko się zrównały. Rozejrzała się niespiesznie po okolicy doceniając jego urok, tak odmienny od ponurego Durham. Zdawało się, że każda rodzina idealnie pasowała do miejsca, z którego się wywodziła. -Mam nadzieję, że moje pytania nie będą zbytnio męczące. Jednak zacznę od samego początku, ponieważ przyszłam z paroma kwestiami. Pierwszą z nich jest kwestia malowania portretów latorośli rodu Burke. - Dzieci wchodziły już w ten wiek kiedy należało zatroszczyć się o pierwsze rodzinne obrazy, które zawisną na galerii.
Kalendarz lady Burke nie przewidywał wolnych dni, codziennie miała chociaż jedno spotkanie. Jedne związane z prowadzonymi akcjami oraz działaniami na rzecz Durham, a inne skupione wokół rodziny. Nie inaczej było teraz, list do lady Fawley wysłała w sprawie prywatnej, ale chciała się też zorientować czy czarownica będzie zainteresowana zaangażowaniem się bardziej społecznie i charytatywnie. W głowie Primrose powstawały nowe projekty, coraz to bardziej śmiałe pomysły mające na celu nie tylko odbudowanie zachwianej jedności, ale również budowanie świadomości gospodarczej i ekonomicznej kraju. Społeczność magiczna zawsze była niezależna od mugolskiej, ale ucierpiała w trakcie wojny. Wiele gospodarstw, domów zostało zniszczonych. Starała się zachęcać do przejmowania budynków porzuconych przez mugoli, głupotą w jej oczach było pozostawiać je na pastwę losu by niszczały, kiedy można było je przysposobić dla magicznych. Dziś jednak nie szła rozprawiać na temat rewitalizacji ośrodków pomugolskich tylko o czymś, w czym była kształcona, ale nie była znawcą. Malarstwo podziwiała, nie obce jej były galerie sztuki i style, ale sama nie posiadała talentu choć też go nie szukała pozostając w strefie, która ją bardziej pociągała. Talizmany oraz artefakty były tym co rozpalało wyobraźnie lady Burke i czemu potrafiła się poświęcać całe dnie i noce.
Cumberland przywitało ją ciepłem słonecznym, zmieszanym z lekkim oddechem chłodu od strony jeziora, gdzie miała spotkać się z Babette Fawley. Nie miały okazji zbyt często rozmawiać czy też się widywać. Lady Burke nie uczęszczała na wszystkie spotkania towarzyskie, nie była też na każde zapraszana, czemu się nie dziwiła. Wśród socjety były spore antypatie i jeżeli z kimś nie chciałeś się widywać to nie bywałeś na spotkaniach, w których uczestniczył lub skutecznie pomijałeś dane nazwisko na liście gości. Łabędzie niespiesznie pływały po jeziorze przez nikogo niepokojone. Dostrzegła z daleka Babette stojąca na pomoście więc udała się w jej kierunku.
-Dziękuję za możliwość spotkania. - Przywitała czarownicę, jak tylko się zrównały. Rozejrzała się niespiesznie po okolicy doceniając jego urok, tak odmienny od ponurego Durham. Zdawało się, że każda rodzina idealnie pasowała do miejsca, z którego się wywodziła. -Mam nadzieję, że moje pytania nie będą zbytnio męczące. Jednak zacznę od samego początku, ponieważ przyszłam z paroma kwestiami. Pierwszą z nich jest kwestia malowania portretów latorośli rodu Burke. - Dzieci wchodziły już w ten wiek kiedy należało zatroszczyć się o pierwsze rodzinne obrazy, które zawisną na galerii.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Upalny lipiec przyniósł ze sobą nie tylko nieznośny gorąc, ale i nawrót śmiertelnej bladości. Chociaż ta towarzyszyła jej od dawna, w ostatnich miesiącach zdrowie najmłodszej Fawleyówny było jak fala na burzliwym morzu: raz była na powierzchni, pełna życia, a za chwilę znikała w głębinach, zapadała się w sobie i swoich myślach. Tym razem jednak odzyskała siłę szybciej niż zwykle, co wzbudziło w niej nie tylko ulgę, ale i spowodowało, że z nieskrywaną radością zaprosiła lady Burke do Ambleside. Gdy czuła się gorzej, jej rodzina popadała w bliżej nieokreśloną panikę, izolując ją, jakoby zamknięcie w złotej klatce miało zaradzić kolejnym wybuchom choroby, dopóki nie zaczęła na głos twierdzić, że to właśnie brak kontaktu ze światem zewnętrznym sprawiał, że jej dusza tonęła w melancholii i otchłani tak czarnej, jak jej farby.
Wspierana dyskretnie przez służbę, tego dnia wybrała się nad brzeg jeziora, które zawsze stanowiło jej ucieczkę od rzeczywistości. Chociaż czasami zastanawiała się z jakiego powodu brzeg wchodził w obręb dworku, skoro Cumberland jeziorami stało i wokół była ich cała masa, w takich dniach jak ten doceniała możliwość zejścia prosto z ogrodu na drewniany pomost, czy kamienny brzeg. Jezioro było spokojne, a drobne fale wody migotały w blasku promieni. Drzewa otaczające brzeg dawały nieco cienia, co było szczególnie ważne w obliczu palącego słońca.
Na ogół ubierała się starannie, ale teraz z premedytacją odrzuciła gorset i poprawną suknię na rzecz swobodniejszego stroju, który przypominał te, jakie widziała na ulicach Paryża przed paroma miesiącami. Jedwabna sukienka o luźnym kroju i kremowym kolorze, była zresztą elegancka, choć materiałowa baskinka, haftowana na zamówienie, mogła wzbudzać pewne kontrowersje. Sama w sobie kształtowała talię, nie obciążała jak normalny gorset, dodawała wdzięku i delikatności, spełniając swe funkcje; liczyła, że kiedyś ten element ubioru zaskarbi sobie większe grono miłośniczek pośród arystokracji, póki co podejrzewała, że wychodząc ubrana w ten sposób publicznie, szybko stałaby się obiektem zgryźliwych komentarzy, czego nie obawiała się ze strony lady Burke. Już dawno zauważyła, że Primrose wyłamuje się poza ogólnie przyjęte normy, nosząc choćby szerokie spodnie – również i ona miała podobne w swojej garderobie, jak na razie ostrożnie wybierając je jako główny element stroju.
Kiedy doszła do brzegu, usiadła na wygodnym leżaku przykrytym miękkimi poduszkami. Uchwyciła w dłoń kolorowy wachlarz i zaczęła powoli wachlować się, usiłując złagodzić upał. Posunęła się nawet o krok dalej i zrzuciwszy pantofelki, zanurzyła stopy w wodzie, czując, jak zmysły od razu rozbudziły się na nowo. Woda była orzeźwiająca i przyjemnie chłodna, wprost zachęcała do przepłynięcia się, gdyby nie złośliwe kelpie, które kryły się w głębinach. Na chwilę zapomniała o chorobie, która kontrolowana skrupulatnie przez uzdrowiciela i tak trochę ją stresowała, odrzuciła też inne, galopujące myśli. W oczekiwaniu na towarzyszkę, zamknęła oczy i pozwoliła sobie na chwilę błogiego zapomnienia, które wkrótce potem przerwał głos lady.
– Miło cię widzieć, Primrose – przywitała się, bez zbędnych konwenansów wskazując ruchem dłoni na drugi leżak. Doceniała konkretność i przeskoczenie niepotrzebnych uprzejmości, dlatego nie przerywając jej, ruchem głowy kiwnęła tylko na służbę, co oznaczało ni mniej ni więcej prośbę o przyniesienie napoi. Skierowała spojrzenie na czarownicę, gotowa wysłuchać jej pierwszego punktu z agendy. Jak rozumiała, było ich kilka. Miały mnóstwo czasu a ona z natury niezwykła się nigdzie śpieszyć; pośpiech zawsze był złym doradcą. – Z chęcią polecę utalentowanego portrecistę; mam kilka nazwisk w zanadrzu, które powinny sprostać oczekiwaniom – odpowiedziała z uśmiechem, nie przypuszczając nawet, że to właśnie ona miałaby podjąć się tego zadania. Malowanie portretów, w szczególności dzieci, było wymagającym zadaniem; nie trwało paru minut, niejednokrotnie długie godziny, które w przypadku energicznych młodzieńców były katorgą.
Wspierana dyskretnie przez służbę, tego dnia wybrała się nad brzeg jeziora, które zawsze stanowiło jej ucieczkę od rzeczywistości. Chociaż czasami zastanawiała się z jakiego powodu brzeg wchodził w obręb dworku, skoro Cumberland jeziorami stało i wokół była ich cała masa, w takich dniach jak ten doceniała możliwość zejścia prosto z ogrodu na drewniany pomost, czy kamienny brzeg. Jezioro było spokojne, a drobne fale wody migotały w blasku promieni. Drzewa otaczające brzeg dawały nieco cienia, co było szczególnie ważne w obliczu palącego słońca.
Na ogół ubierała się starannie, ale teraz z premedytacją odrzuciła gorset i poprawną suknię na rzecz swobodniejszego stroju, który przypominał te, jakie widziała na ulicach Paryża przed paroma miesiącami. Jedwabna sukienka o luźnym kroju i kremowym kolorze, była zresztą elegancka, choć materiałowa baskinka, haftowana na zamówienie, mogła wzbudzać pewne kontrowersje. Sama w sobie kształtowała talię, nie obciążała jak normalny gorset, dodawała wdzięku i delikatności, spełniając swe funkcje; liczyła, że kiedyś ten element ubioru zaskarbi sobie większe grono miłośniczek pośród arystokracji, póki co podejrzewała, że wychodząc ubrana w ten sposób publicznie, szybko stałaby się obiektem zgryźliwych komentarzy, czego nie obawiała się ze strony lady Burke. Już dawno zauważyła, że Primrose wyłamuje się poza ogólnie przyjęte normy, nosząc choćby szerokie spodnie – również i ona miała podobne w swojej garderobie, jak na razie ostrożnie wybierając je jako główny element stroju.
Kiedy doszła do brzegu, usiadła na wygodnym leżaku przykrytym miękkimi poduszkami. Uchwyciła w dłoń kolorowy wachlarz i zaczęła powoli wachlować się, usiłując złagodzić upał. Posunęła się nawet o krok dalej i zrzuciwszy pantofelki, zanurzyła stopy w wodzie, czując, jak zmysły od razu rozbudziły się na nowo. Woda była orzeźwiająca i przyjemnie chłodna, wprost zachęcała do przepłynięcia się, gdyby nie złośliwe kelpie, które kryły się w głębinach. Na chwilę zapomniała o chorobie, która kontrolowana skrupulatnie przez uzdrowiciela i tak trochę ją stresowała, odrzuciła też inne, galopujące myśli. W oczekiwaniu na towarzyszkę, zamknęła oczy i pozwoliła sobie na chwilę błogiego zapomnienia, które wkrótce potem przerwał głos lady.
– Miło cię widzieć, Primrose – przywitała się, bez zbędnych konwenansów wskazując ruchem dłoni na drugi leżak. Doceniała konkretność i przeskoczenie niepotrzebnych uprzejmości, dlatego nie przerywając jej, ruchem głowy kiwnęła tylko na służbę, co oznaczało ni mniej ni więcej prośbę o przyniesienie napoi. Skierowała spojrzenie na czarownicę, gotowa wysłuchać jej pierwszego punktu z agendy. Jak rozumiała, było ich kilka. Miały mnóstwo czasu a ona z natury niezwykła się nigdzie śpieszyć; pośpiech zawsze był złym doradcą. – Z chęcią polecę utalentowanego portrecistę; mam kilka nazwisk w zanadrzu, które powinny sprostać oczekiwaniom – odpowiedziała z uśmiechem, nie przypuszczając nawet, że to właśnie ona miałaby podjąć się tego zadania. Malowanie portretów, w szczególności dzieci, było wymagającym zadaniem; nie trwało paru minut, niejednokrotnie długie godziny, które w przypadku energicznych młodzieńców były katorgą.
she's a mess of gorgeous chaos and you can see it in her eyes.
Pogoda zachęcała do słodkiej bezczynności, zanurzenia się w sielance i spokoju, kiedy promienie słoneczne muskały delikatnie twarz skrytą pod rondem kapelusza. Z tym lady Burke się nie rozstawała, chroniąc tym samym jasną twarz, choć miała sporo piegów nie były one wynikiem zaniedbań. Matka natura postanowiła sobie z niej zakpić, darując jej tę ozdobę niezależnie od pory roku zdobiącą jej policzki. Babette siedziała nad wodą rozkoszując się pięknem dnia szukając przy tym ochłodzenia. Tam też ją spotkała skierowana przez służbę. Ubrana w jasne spódnico spodnie, do tego jedwabną koszulę z wykładanym kołnierzem niczym nie przypominała klasycznego wyobrażenia o członkach rodu Burke. Powszechną opinią było, że czerń jest ich ulubionym kolorem przełamywana jedynie szarością. Owszem, Primrose nie lubiła się z koronkami i falbankami, stawiała na proste, gładkie faktury, ale za to idealnie skrojone. Zajęła wskazane jej miejsce. Doceniła lekkość ubioru lady Fawley, fakt, że nie spinała ciała ciasny gorsetem na siłę wbijając się w ubrania, które nie pasowały do obecnych czasów. Im częściej spotykała się z innymi czarownicami tym bardziej dostrzegała, że część z nich nie jest do końca zadowolona z tego jak świat wygląda. Zrozumiała, że potrzebują one impulsu do działania, kogoś kto je popchnie i powie im, że pragnienia czegoś więcej niż zycia jakie wykreowali dla nich inni, jest czymś normalnym. Nie uważała siebie za idealną do tej roli. Nie miała takiego autorytetu ani posłuchu, ale liczyła, że może kiedyś jakaś matrona oficjalnie poprze dążenia lady Burke. Choć bardziej prawdopodobne było to, że sama Primrose musi takową matroną się stać.
-To bardzo miłe i na pewno skorzystam z takich poleceń, ale tym razem myślałam o tobie. - Zwrócił się do czarownicy z uprzejmym uśmiechem. -Miałam nadzieję, że podejmiesz się takiego wyzwania. - Mogła korzystać z usług znanych portrecistów, ale jej przyświecał inny cel. Chciała aktywizować czarownice, sprawiać, że będą wychodzić ze swojej skorupy. Nie mogła jednak czynić tego agresywnie, a małymi krokami. Nie każda kobieta chciała lub miała świadomość, że może sobie na to pozwolić. -Czy podjęłabyś się takiego zadania? - Zerknęła z ukosa na Babette cierpliwie czekając na jej odpowiedź nim podjęła kolejny temat. Nie bawiła się w uprzejmą rozmowę o pogodzie oraz ostatnich plotkach w Czarownicy. Lady Burke gdy przychodziła ze sprawą wykładała ją od razu na wierzch, dopiero po jej omówieniu mogła przejść do mniej zobowiązującej konwersacji. -Zajmuję się organizacją licznych jarmarków w hrabstwach. W każdym, który podjął współpracę rodziny arystokratyczne lub namiestnicy patronują ich tworzeniu i pilnują, aby się odbyły wspierając tym samym koloryt danego regionu. Zwieńczeniem tego przedsięwzięcia ma być balet w Londynie, w Fantasmagorie. - Zaczęła wykładać drugą sprawe w jakiej się tu zjawiała. -Po nim odbędzie się małe przyjęcie.Spotkanie koktajlowe i zastanawiałam się czy mogłabyś wystawić jakiś swój obraz do podziwiania, który by nawiązywał do idei jarmarków. - Zwieńczenie wieczoru oprawione śpiewem pani Sallow oraz sztuką lady Fawley wydawało się wręcz idealne, tylko czy znajdzie sojuszniczką w osobie Babette.
-To bardzo miłe i na pewno skorzystam z takich poleceń, ale tym razem myślałam o tobie. - Zwrócił się do czarownicy z uprzejmym uśmiechem. -Miałam nadzieję, że podejmiesz się takiego wyzwania. - Mogła korzystać z usług znanych portrecistów, ale jej przyświecał inny cel. Chciała aktywizować czarownice, sprawiać, że będą wychodzić ze swojej skorupy. Nie mogła jednak czynić tego agresywnie, a małymi krokami. Nie każda kobieta chciała lub miała świadomość, że może sobie na to pozwolić. -Czy podjęłabyś się takiego zadania? - Zerknęła z ukosa na Babette cierpliwie czekając na jej odpowiedź nim podjęła kolejny temat. Nie bawiła się w uprzejmą rozmowę o pogodzie oraz ostatnich plotkach w Czarownicy. Lady Burke gdy przychodziła ze sprawą wykładała ją od razu na wierzch, dopiero po jej omówieniu mogła przejść do mniej zobowiązującej konwersacji. -Zajmuję się organizacją licznych jarmarków w hrabstwach. W każdym, który podjął współpracę rodziny arystokratyczne lub namiestnicy patronują ich tworzeniu i pilnują, aby się odbyły wspierając tym samym koloryt danego regionu. Zwieńczeniem tego przedsięwzięcia ma być balet w Londynie, w Fantasmagorie. - Zaczęła wykładać drugą sprawe w jakiej się tu zjawiała. -Po nim odbędzie się małe przyjęcie.Spotkanie koktajlowe i zastanawiałam się czy mogłabyś wystawić jakiś swój obraz do podziwiania, który by nawiązywał do idei jarmarków. - Zwieńczenie wieczoru oprawione śpiewem pani Sallow oraz sztuką lady Fawley wydawało się wręcz idealne, tylko czy znajdzie sojuszniczką w osobie Babette.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Śmiała propozycja lady Burke nieco ją zaskoczyła, choć to ona sporadycznie lubowała się w przesuwaniu granic i badaniu otoczenia. Nie miała oczywiście jej tego za złe; zrozumiała nawet przyświecającą tej okazji intencję, ale powątpiewała czy podoła rzuconemu wyzwaniu. Nie dlatego, że wątpiła w swoje umiejętności malarskie, wszak portretów i martwej natury namalowała się aż nadto – od bardzo dawna jednak nie namalowała nic normalnego, miłego dla oka. Jej obrazy spowijał mrok nie tylko ten, który tlił się w głowie, ale także ten, który oplatał swoimi mackami cały świat. Przyzwyczaiła się już do tego, że ludzie nie lubili ani prawdy ani złych rzeczy, a ich artystokratyczny półświatek tym bardziej stronił od tego, co wywoływało skrajnie negatywne emocje.
– Cóż, schlebia mi twoja propozycja – odparła spokojnie – mogę spróbować, ale nie obiecuję jaki będzie efekt końcowy – portretowanie nie należało do prostych, tym bardziej portretowanie dzieci, które nie słynęły z cierpliwości, jednak poczuła się zobowiązana, żeby chociaż spróbować. Kto wie, może to zlecenie byłoby przełomem w jej artystycznym życiu i powrotem na dawną drogę malarską? – Czuję się jednak w obowiązku, żeby cię poinformować, że moje obrazy w ostatnim czasie są... inne – choć sama tak nie uważała, dostrzegając w nich większe piękno, niż we wcześniejszych wytworach. – Powiedzmy, że od dłuższego czasu, przez chorobę, otworzyłam się na rzeczywistość; mroczną rzeczywistość, naturalizm, wszystko to, czego oczy dam unikają lub widzą przez różowe okulary. Wszystko, przed czym próbują nas niesłusznie chronić. Obawiam się, że w pewnym sensie to może wpłynąć na efekt końcowy portretów, nawet jeśli obiecam, że zachowam pełen profesjonalizm – by uniknąć nieporozumień i zgrzytów, wynikających z tak ważnego przedsięwzięcia jakim jest sportretowanie przyszłych dziedziców, wolała być szczerą teraz, niż później tłumaczyć się nie tylko przed ojcem, matką, ale i nestorem. Ceniła sobie spokój, niewychylanie się, nawet jeśli było zupełnie przeciwnie i unikanie uwagi kończyło się jej ściąganiem przez tak błahe kwestie jak ubiór a co dopiero wieścią, że Fawleyówna przedstawiła lordostwo jako karykatury. – Decyzja należy do ciebie, moja droga, chętnie spróbuję, natomiast jeżeli uznasz, że wolałabyś nie ryzykować, przygotuję listę rekomendacji – uśmiechnęła się niewymuszenie i również tym samym uśmiechem obdarowała w podziękowaniu służkę, która podała im zimne napoje. Swoją służbę traktowała z należytym szacunkiem, najprawdopodobniej ku zdziwieniu pozostałych rodów, które taplały się w swoim sosie, wyższości, ale to przecież ci ludzie z łatwością mogli ich po prostu otruć podając kolejny posiłek, czy przekląć.
– Mogłabym przekazać któryś starszy obraz, który nie wzbudziłby zbyt wielu kontrowersji – podjęła kolejny temat i po chwili namysłu uznała, że tym razem to ona być może wyjdzie z zaskakującą propozycją. – Mogłabym ci pomóc w organizacji – badawcze spojrzenie utkwiła w twarzy Primrose. – Spędzanie czasu w tym dworku jest cudowne, ale czasami trzeba z niego wyjść; to byłaby idealna okazja – ujęła łagodnie, powstrzymując się od określenia swojego aktualnego stanu jako duszenia się. Z natury była samotnikiem, nie przepadała za tłumami, pośród których miewała ataki paniki. Wiedziała jednak, że z izolowania się nie wynikało nic pożytecznego a wchodzenie w interakcje z innymi na swoich zasadach wydawało się dość roztropnym posunięciem.
– Cóż, schlebia mi twoja propozycja – odparła spokojnie – mogę spróbować, ale nie obiecuję jaki będzie efekt końcowy – portretowanie nie należało do prostych, tym bardziej portretowanie dzieci, które nie słynęły z cierpliwości, jednak poczuła się zobowiązana, żeby chociaż spróbować. Kto wie, może to zlecenie byłoby przełomem w jej artystycznym życiu i powrotem na dawną drogę malarską? – Czuję się jednak w obowiązku, żeby cię poinformować, że moje obrazy w ostatnim czasie są... inne – choć sama tak nie uważała, dostrzegając w nich większe piękno, niż we wcześniejszych wytworach. – Powiedzmy, że od dłuższego czasu, przez chorobę, otworzyłam się na rzeczywistość; mroczną rzeczywistość, naturalizm, wszystko to, czego oczy dam unikają lub widzą przez różowe okulary. Wszystko, przed czym próbują nas niesłusznie chronić. Obawiam się, że w pewnym sensie to może wpłynąć na efekt końcowy portretów, nawet jeśli obiecam, że zachowam pełen profesjonalizm – by uniknąć nieporozumień i zgrzytów, wynikających z tak ważnego przedsięwzięcia jakim jest sportretowanie przyszłych dziedziców, wolała być szczerą teraz, niż później tłumaczyć się nie tylko przed ojcem, matką, ale i nestorem. Ceniła sobie spokój, niewychylanie się, nawet jeśli było zupełnie przeciwnie i unikanie uwagi kończyło się jej ściąganiem przez tak błahe kwestie jak ubiór a co dopiero wieścią, że Fawleyówna przedstawiła lordostwo jako karykatury. – Decyzja należy do ciebie, moja droga, chętnie spróbuję, natomiast jeżeli uznasz, że wolałabyś nie ryzykować, przygotuję listę rekomendacji – uśmiechnęła się niewymuszenie i również tym samym uśmiechem obdarowała w podziękowaniu służkę, która podała im zimne napoje. Swoją służbę traktowała z należytym szacunkiem, najprawdopodobniej ku zdziwieniu pozostałych rodów, które taplały się w swoim sosie, wyższości, ale to przecież ci ludzie z łatwością mogli ich po prostu otruć podając kolejny posiłek, czy przekląć.
– Mogłabym przekazać któryś starszy obraz, który nie wzbudziłby zbyt wielu kontrowersji – podjęła kolejny temat i po chwili namysłu uznała, że tym razem to ona być może wyjdzie z zaskakującą propozycją. – Mogłabym ci pomóc w organizacji – badawcze spojrzenie utkwiła w twarzy Primrose. – Spędzanie czasu w tym dworku jest cudowne, ale czasami trzeba z niego wyjść; to byłaby idealna okazja – ujęła łagodnie, powstrzymując się od określenia swojego aktualnego stanu jako duszenia się. Z natury była samotnikiem, nie przepadała za tłumami, pośród których miewała ataki paniki. Wiedziała jednak, że z izolowania się nie wynikało nic pożytecznego a wchodzenie w interakcje z innymi na swoich zasadach wydawało się dość roztropnym posunięciem.
she's a mess of gorgeous chaos and you can see it in her eyes.
-Nie jestem wielkim znawcą sztuki, ledwie amatorem, który ledwie musnął świat tak bardzo zawiły jak ten. - Odpowiedziała słysząc, że Babette maluje inaczej, że jej styl wybija się ponad przyjęte standardy, a to najmniej martwiło lady Burke. -Wbrew pozorom, bardzo mnie cieszy, że twój styl odbiega od tego, do czego przyzwyczaiły się ściany wielu galerii.
Lordowie Burke sami przełamywali pewne zasady, jawili się jako ci ponurzy w zimnym zamczysku w wiecznie spowitym mgłą Durham. Zresztą nie była to opinia wyssana całkowicie z palca. Wysokie mury rodowego zamku były zbudowane z ciemnego kamienia, dawały przyjemny chłód, a w pomieszczeniach zawsze panował lekki półmrok, do którego byli już przyzwyczajeni, ale goście reagowali różnie.
Należało też pamiętać, że ród Burke zajmował się artefaktami, ciemna i mroczna strona ludzi oraz ich pragnienia i pożądania nie były im obce. Wręcz stanowiły codzienność, kiedy stykali się z najbardziej pomysłowymi ale jednocześnie okrutnymi i brutalnymi klątwami. Rzeczywistość, która nie była dla oczu dam, stanowiła codzienność lady Burke, choć zdawała sobie sprawę, że kuzyni oraz ojciec sporo rzeczy starali się przed nią ukrywać. Wobec powyższego styl malarski Babette mógł się okazać tym, który będzie pasował do wystroju i klimatu jaki panował w Durham.
Podziękowała delikatnym uśmiechem służce za przyniesione napoje. Podobnie jak lady Falwey nie uznawała zasady, aby wywyższać się przed służbą. To byli ludzie, którzy doskonale znali swoich pracodawców; wszelkie sekrety nie stanowiły dla nich tajemnicy. To służba była ich strażnikami. - Decyzja już dawno zapadła. - Odpowiedziała z pewnością w głosie, ponieważ nie miała zamiaru wycofać swojej propozycji. Przyjęła z zadowoleniem propozycję Babette, jak również jej chęć zaangażowania się w działanie. Cieszyła się na każdą kobietę z ich środowiska, która chciała zrobić coś więcej niż tylko siedzieć i ładnie wygladać. -Balet i przyjęcie organizuję z pomocą Madame Mericourt, która zarządza Fantasmagorie. Najpierw balet, następnie małe przyjęcie we foyer dla wysoko postawionych osób oraz Rycerzy Walpurgii i przedstawicieli każego z hrabstw, które wzięło udział w jarmarkach, najprawdopodobniej będą to burmistrzowie wraz z małżonkami. - Przedstawiła mniej więcej jaki jest plan przedsięwzięcia. -Jeżeli masz ochotę oraz wolę, to ród Fawley również może się zaangażować, samemu tworząc jarmark na swoich ziemiach, który będzie kultywował tradycje i zachęcał do pielęgnowania własnej tożsamości. - Miała w pamięci słowa Deirdre, że nie można stawiać za bardzo na indywidualizm, ale taki, który jednoczy społeczeństwo magiczne. Pokazujące, że różnimy się w małym stopniu, ale wszystkich nas łączy coś więcej. Echem odbiły się również słowa Ramseya, który podjął z nią dyskusję o Platonie i w dość dosadny sposób wytknął jej nieodpowiednie myślenie, wręcz ocierając się o sugestię, że jej wizja świata może kierować się ku tej jaką chcieliby rebelianci. Nie podejrzewała, że czarodziej oskarża ją o zdradę, raczej doszło do niezrozumienia tego, co chciała przekazać.
Lordowie Burke sami przełamywali pewne zasady, jawili się jako ci ponurzy w zimnym zamczysku w wiecznie spowitym mgłą Durham. Zresztą nie była to opinia wyssana całkowicie z palca. Wysokie mury rodowego zamku były zbudowane z ciemnego kamienia, dawały przyjemny chłód, a w pomieszczeniach zawsze panował lekki półmrok, do którego byli już przyzwyczajeni, ale goście reagowali różnie.
Należało też pamiętać, że ród Burke zajmował się artefaktami, ciemna i mroczna strona ludzi oraz ich pragnienia i pożądania nie były im obce. Wręcz stanowiły codzienność, kiedy stykali się z najbardziej pomysłowymi ale jednocześnie okrutnymi i brutalnymi klątwami. Rzeczywistość, która nie była dla oczu dam, stanowiła codzienność lady Burke, choć zdawała sobie sprawę, że kuzyni oraz ojciec sporo rzeczy starali się przed nią ukrywać. Wobec powyższego styl malarski Babette mógł się okazać tym, który będzie pasował do wystroju i klimatu jaki panował w Durham.
Podziękowała delikatnym uśmiechem służce za przyniesione napoje. Podobnie jak lady Falwey nie uznawała zasady, aby wywyższać się przed służbą. To byli ludzie, którzy doskonale znali swoich pracodawców; wszelkie sekrety nie stanowiły dla nich tajemnicy. To służba była ich strażnikami. - Decyzja już dawno zapadła. - Odpowiedziała z pewnością w głosie, ponieważ nie miała zamiaru wycofać swojej propozycji. Przyjęła z zadowoleniem propozycję Babette, jak również jej chęć zaangażowania się w działanie. Cieszyła się na każdą kobietę z ich środowiska, która chciała zrobić coś więcej niż tylko siedzieć i ładnie wygladać. -Balet i przyjęcie organizuję z pomocą Madame Mericourt, która zarządza Fantasmagorie. Najpierw balet, następnie małe przyjęcie we foyer dla wysoko postawionych osób oraz Rycerzy Walpurgii i przedstawicieli każego z hrabstw, które wzięło udział w jarmarkach, najprawdopodobniej będą to burmistrzowie wraz z małżonkami. - Przedstawiła mniej więcej jaki jest plan przedsięwzięcia. -Jeżeli masz ochotę oraz wolę, to ród Fawley również może się zaangażować, samemu tworząc jarmark na swoich ziemiach, który będzie kultywował tradycje i zachęcał do pielęgnowania własnej tożsamości. - Miała w pamięci słowa Deirdre, że nie można stawiać za bardzo na indywidualizm, ale taki, który jednoczy społeczeństwo magiczne. Pokazujące, że różnimy się w małym stopniu, ale wszystkich nas łączy coś więcej. Echem odbiły się również słowa Ramseya, który podjął z nią dyskusję o Platonie i w dość dosadny sposób wytknął jej nieodpowiednie myślenie, wręcz ocierając się o sugestię, że jej wizja świata może kierować się ku tej jaką chcieliby rebelianci. Nie podejrzewała, że czarodziej oskarża ją o zdradę, raczej doszło do niezrozumienia tego, co chciała przekazać.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ładny wygląd i działanie szły ze sobą w parze, a dodatkowo zaletą i niejako przewagą nad mężczyznami było ich przeświadczenie, że kobiety nie myślą. Bo one myślały, o wiele więcej niż mogłoby się wydawać, układały w głowie scenariusze i plany, lecz nie dzieliły się nimi na głos, po prostu milczały, gdy należało – przyjemna dla oka twarz, ładny wygląd i uśmiech połączony z niewinnym trzepotem rzęs tylko im pomagał w udawaniu głupiutkich i bezradnych. Nie twierdziła, że każda kobieta w ich otoczeniu taka była – zakładała, rzecz jasna, że były wobec nich te mniej mądre, ale najprawdopodobniej bardziej przebiegłe – a niektóre już dawno przestały się kryć za fasadą wyuczonej skromności. Jeden z takich przykładów siedział tuż obok niej. Szanowała Primrose za jej chęć do działania, trudną sztukę tworzenia talizmanów, wygłaszanie zdania i stawianie na swoim, z drugiej strony jednak przeczuwała, że wielokrotnie przysporzyło jej to kłopotów i niebezpiecznie pchało w stronę staropanieństwa. Dziwiła się zresztą w duchu, że nestor rodu Burke nie próbował ukrócić jej poczynań – a może? – lecz nie były ze sobą w tak zażyłej relacji, by wypadało o to teraz dopytywać. Spoważniała, czując przypływ bliżej nieokreślonego współczucia wobec takiego stanu rzeczy, ale po chwili uśmiechnęła się podejrzanie dumna, że mimo wszystko nie wycofała się i wybrała ją do tego zadania.
– W porządku, Primrose – odparła. – Może rzeczywiście moja nowa wizja świata będzie odpowiednio pasować do wizerunku twojego rodu. Czy masz w głowie jakiś konkretny termin? – gdzieś w myślach uznała, że całkiem zabawnym byłoby, gdyby to ród niezwiązany ze sztuką jako pierwszy odebrałby jej posępne dzieła pozytywnie, w przeciwieństwie do rodziny, która w dalszym ciągu miała gęsią skórkę na sam widok katastrofalnych scen, ciemnych farb i cieni, a zaraz potem doszła do wniosku, że być może będzie to moment przełomowy w tej patowej sytuacji. Szybko jednak odpędziła od siebie nic nieznaczące rozważania, z uwagą słuchając planu szykującego przedsięwzięcia.
– Na kiedy potrzebowałabyś obrazu? – spytała wprost, chcąc wiedzieć ile ma czasu na odnalezienie czegoś miłego dla oka, dodatkowo wpisującego się w ideę całego spotkania. Miała już pewien typ, jeden z ostatnich obrazów namalowanych nim weszła w erę malowania wszystkich emocji, które nią targały, lecz wolała dostarczyć obrazy lady osobiście, by mogła się z nimi zapoznać. Nieco mniej zadowoliła ją sugestia o organizacji własnego jarmarku, czego nie dała po sobie poznać; odkąd wydoroślała i, siłą rzeczy, nabrała innych cech charakteru, niż te zgodne z wizją rodziców, nie do końca brano jej pomysły pod uwagę, ale niezależnie od tego, zamierzała spróbować podjąć dyskusję w tym temacie. W gruncie rzeczy, Cumberland było piękną i zadbaną okolicą, a oni już dawno nie organizowali żadnego przyjęcia na świeżym powietrzu. – Szczerze powiedziawszy, podejrzewam, że nasze kelpie nie byłoby zadowolone z zakłócania ich spokoju; to wyjątkowo drażliwe stworzenia – zażartowała częściowo, kierując spojrzenie na jezioro. Te przepiękne stworzenia, choć usidlone, w dalszym ciągu pozostawały niebezpieczne.
– W porządku, Primrose – odparła. – Może rzeczywiście moja nowa wizja świata będzie odpowiednio pasować do wizerunku twojego rodu. Czy masz w głowie jakiś konkretny termin? – gdzieś w myślach uznała, że całkiem zabawnym byłoby, gdyby to ród niezwiązany ze sztuką jako pierwszy odebrałby jej posępne dzieła pozytywnie, w przeciwieństwie do rodziny, która w dalszym ciągu miała gęsią skórkę na sam widok katastrofalnych scen, ciemnych farb i cieni, a zaraz potem doszła do wniosku, że być może będzie to moment przełomowy w tej patowej sytuacji. Szybko jednak odpędziła od siebie nic nieznaczące rozważania, z uwagą słuchając planu szykującego przedsięwzięcia.
– Na kiedy potrzebowałabyś obrazu? – spytała wprost, chcąc wiedzieć ile ma czasu na odnalezienie czegoś miłego dla oka, dodatkowo wpisującego się w ideę całego spotkania. Miała już pewien typ, jeden z ostatnich obrazów namalowanych nim weszła w erę malowania wszystkich emocji, które nią targały, lecz wolała dostarczyć obrazy lady osobiście, by mogła się z nimi zapoznać. Nieco mniej zadowoliła ją sugestia o organizacji własnego jarmarku, czego nie dała po sobie poznać; odkąd wydoroślała i, siłą rzeczy, nabrała innych cech charakteru, niż te zgodne z wizją rodziców, nie do końca brano jej pomysły pod uwagę, ale niezależnie od tego, zamierzała spróbować podjąć dyskusję w tym temacie. W gruncie rzeczy, Cumberland było piękną i zadbaną okolicą, a oni już dawno nie organizowali żadnego przyjęcia na świeżym powietrzu. – Szczerze powiedziawszy, podejrzewam, że nasze kelpie nie byłoby zadowolone z zakłócania ich spokoju; to wyjątkowo drażliwe stworzenia – zażartowała częściowo, kierując spojrzenie na jezioro. Te przepiękne stworzenia, choć usidlone, w dalszym ciągu pozostawały niebezpieczne.
she's a mess of gorgeous chaos and you can see it in her eyes.
Obserwacja Babette nie była błędna. Lady Burke nie potrafiła udawać, a tym bardziej nie chciała. Miała dość ciągłego skrywania samej siebie, aby zadowolić mężczyzn. Podjęła decyzję i uparcie nią kroczyła, wiedząc jakie konsekwencje będzie musiała ponieść. Bolały, zadawały rany, zostawiały blizny. Nie była na ciosy całkowicie odporna ani nieczuła. Wręcz przeciwnie, każdy z nich odbierał oddech, każdy sprawiał, że zaciskała pięści zastanawiając się czy nie powinna zawrócić. Wtedy jednak jej praca poszłaby na marne, a takim zachowaniem utwierdziłaby innych w ich przekonaniach. Nie mogła już zawrócić, za daleko zabrnęła, a jej własna duma nie pozwalała na przyjęcie porażki.
Godziła się powoli z tym, że zostanie jej przyklejona łatka starej panny, choć do tego tytułu brakowało jej pełnych dwóch lat. Nie miała pojęcia jak potoczy się jej życie, jakie wyzwania postawi przed nią los. Dlatego też spychała na dalszy plan złośliwe plotki i skupiając się na działaniu, zapominała o własnych rozterkach.
-Fantastycznie. Bardzo mnie to cieszy. - Uśmiechnęła się zadowolona, że ostatecznie lady Fawley zdecydowała się na podjęcie zadania. Wiedziała, że prosi o wiele, ale też przyświecał jej cel. Nie tylko nowo odkryte barwy w malarstwie pasowały do murów Durham, tak też fakt, że obrazy wyjdą spod kobiecej ręki i do tego arystokratki. Nic więc dziwnego, że właśnie na tym zależało lady Burke. -Nie spieszy się z tym. Dostosujemy się do twojego kalendarza. - Zapewniła ze spokojem w głosie, zadowolona z obrotu sprawy. Druga kwestia miała już termin. -Całość planujemy na koniec września więc do tego czasu, prosze o znalezienie odpowiedniego obrazu. - Kolejne przedsięwzięcie, w które się zaangażowała, starając się działań na rzecz społeczności magicznej. Nie miała ochoty toczyć walk na froncie, ale miała wiele innych bitew do przeprowadzania, a do każdej przygotowywała się z pieczołowitością dowódcy wielkiej armii. Zrozumiała bardzo szybko, że jej propozycja została odrzucona. Nie miała w zwyczaju narzucania się, poza tym, termin był dość krótki, więc rozumiała, że jedynie mogło to przynieść niepotrzebny stres rodzinie Babette. -Może kiedy indziej. - Odparła jedynie, dając tym samym znać, że temat uznaje za zamknięty i taktowanie nie będzie go dalej poruszać. -Nigdy nie widziałam kelpie. - Przeszła płynnie na inny temat, kiedy najważniejsze zostały już omówione i mogła pozwolić sobie na swobodną rozmowę. Skupiła wzrok na jeziorze i cieszyła się przyjemnym wiatrem niosącym ze sobą ochłodę od strony wody. Jaskrawa kometa odbijała się częściowo w srebrzystej tafli.
Godziła się powoli z tym, że zostanie jej przyklejona łatka starej panny, choć do tego tytułu brakowało jej pełnych dwóch lat. Nie miała pojęcia jak potoczy się jej życie, jakie wyzwania postawi przed nią los. Dlatego też spychała na dalszy plan złośliwe plotki i skupiając się na działaniu, zapominała o własnych rozterkach.
-Fantastycznie. Bardzo mnie to cieszy. - Uśmiechnęła się zadowolona, że ostatecznie lady Fawley zdecydowała się na podjęcie zadania. Wiedziała, że prosi o wiele, ale też przyświecał jej cel. Nie tylko nowo odkryte barwy w malarstwie pasowały do murów Durham, tak też fakt, że obrazy wyjdą spod kobiecej ręki i do tego arystokratki. Nic więc dziwnego, że właśnie na tym zależało lady Burke. -Nie spieszy się z tym. Dostosujemy się do twojego kalendarza. - Zapewniła ze spokojem w głosie, zadowolona z obrotu sprawy. Druga kwestia miała już termin. -Całość planujemy na koniec września więc do tego czasu, prosze o znalezienie odpowiedniego obrazu. - Kolejne przedsięwzięcie, w które się zaangażowała, starając się działań na rzecz społeczności magicznej. Nie miała ochoty toczyć walk na froncie, ale miała wiele innych bitew do przeprowadzania, a do każdej przygotowywała się z pieczołowitością dowódcy wielkiej armii. Zrozumiała bardzo szybko, że jej propozycja została odrzucona. Nie miała w zwyczaju narzucania się, poza tym, termin był dość krótki, więc rozumiała, że jedynie mogło to przynieść niepotrzebny stres rodzinie Babette. -Może kiedy indziej. - Odparła jedynie, dając tym samym znać, że temat uznaje za zamknięty i taktowanie nie będzie go dalej poruszać. -Nigdy nie widziałam kelpie. - Przeszła płynnie na inny temat, kiedy najważniejsze zostały już omówione i mogła pozwolić sobie na swobodną rozmowę. Skupiła wzrok na jeziorze i cieszyła się przyjemnym wiatrem niosącym ze sobą ochłodę od strony wody. Jaskrawa kometa odbijała się częściowo w srebrzystej tafli.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W porównaniu z Primrose, blondwłosa czarownica nawet nie musiała oswajać się z mianem starej panny, bo po prostu o tym nie myślała. Wbrew pozorom była niezwykle ambitną osobą, która już dawno uznała, że niezależnie od tego, czy będzie miała męża, to zbuduje szacunek i renomę najpierw pozostając mecenaską sztuki, jak większość kobiet w jej rodzie, potem otworzy galerię sztuki a na koniec zacznie budować cudowną kolekcję unikatowych obrazów, jak jej babka. Pieniądze w tej sytuacji problemem nie były; przecież rodzina nie mogła się jej wyrzec, czy wystawić za drzwi, przynajmniej dopóki podążała za wartościami Fawleyów, a jeżeli ta kwestia miałaby zależeć od męża, cóż, pozostawało wierzyć, że trafi na kogoś normalnego. Lub chociaż kogoś takiego, kto będzie spełniać jej zachcianki, by żyło im się względnie dobrze. Nie do końca zgadzała się z twierdzeniem, że rola dam ograniczała się tylko do roli klaczy rozpłodowej i ładnego wyglądu, jednak nie dzieliła się swoim poglądem na głos. O jej podejściu do sprawy wiedzieli nieliczni, których ledwo mogła zliczyć na palcach jednej dłoni, ale miała przeczucie, że nie była w swoim podejściu osamotniona. Stare pokolenie powoli umierało, traciło głos; ich miejsce zaczęli zastępować młodzi, mniej konserwatywni szlachcice, co było zresztą ciekawe do obserwowania z boku.
– Tuż po naszym spotkaniu udam się do pracowni i zobaczę, co mogłabym zaoferować – pokiwała głową na znak, że zrozumiała i odnotowała w myślach termin, tym samym też zakończyła dyskusję na temat przekazywania obrazów. Miała parę pomysłów i chociaż chwilę temu twierdziła, że przekaże coś mniej szokującego, tak teraz doszła do wniosku, że niby przypadkiem podeśle też coś z najnowszych tworów. Ostatecznie to od lady Burke zależało, który malunek wystawi opinii publicznej i kto wie, może tego typu okazja byłaby testem, czy w dalszym ciągu pozostawała ze swoim fatalizmem kontrowersyjna? – Co do portretów, sugerowałabym raczej rozłożenie tego w czasie; dzieci z natury nie są cierpliwe, zresztą, stanie przed płótnem przez parę godzin nie jest niczym fascynującym – szybko jednak uwaga czarownicy skupiła się z powrotem na wodzie. – Szczerze powiedziawszy, ja też nie – a przynajmniej nie pamiętała tego momentu. – Fawleyowie już dawno je okiełznali, by nie atakowały ludzi; ponoć dalej swobodnie pływają po tych jeziorach, ale magiczne wędzidła sprawiają, że również i my możemy korzystać z uroków chłodnej wody w upalne dni – płynąca w niej częściowo krew Flintów nakazywała wierzyć, że rzeczywiście tak było i żadne z tych magicznych stworzeń nie straciło życia w starciu z człowiekiem, który wszedł na ich terytorium. – Niemniej, wolałabym ich nie spotkać; z opowieści słyszałam, że kelpie są bardzo terytorialne... i złośliwe, chociaż przez wędzidła stają się uległe – co było fascynujące, biorąc pod uwagę, że kelpie wciąż pozostawało demonem wodnym.
– Tuż po naszym spotkaniu udam się do pracowni i zobaczę, co mogłabym zaoferować – pokiwała głową na znak, że zrozumiała i odnotowała w myślach termin, tym samym też zakończyła dyskusję na temat przekazywania obrazów. Miała parę pomysłów i chociaż chwilę temu twierdziła, że przekaże coś mniej szokującego, tak teraz doszła do wniosku, że niby przypadkiem podeśle też coś z najnowszych tworów. Ostatecznie to od lady Burke zależało, który malunek wystawi opinii publicznej i kto wie, może tego typu okazja byłaby testem, czy w dalszym ciągu pozostawała ze swoim fatalizmem kontrowersyjna? – Co do portretów, sugerowałabym raczej rozłożenie tego w czasie; dzieci z natury nie są cierpliwe, zresztą, stanie przed płótnem przez parę godzin nie jest niczym fascynującym – szybko jednak uwaga czarownicy skupiła się z powrotem na wodzie. – Szczerze powiedziawszy, ja też nie – a przynajmniej nie pamiętała tego momentu. – Fawleyowie już dawno je okiełznali, by nie atakowały ludzi; ponoć dalej swobodnie pływają po tych jeziorach, ale magiczne wędzidła sprawiają, że również i my możemy korzystać z uroków chłodnej wody w upalne dni – płynąca w niej częściowo krew Flintów nakazywała wierzyć, że rzeczywiście tak było i żadne z tych magicznych stworzeń nie straciło życia w starciu z człowiekiem, który wszedł na ich terytorium. – Niemniej, wolałabym ich nie spotkać; z opowieści słyszałam, że kelpie są bardzo terytorialne... i złośliwe, chociaż przez wędzidła stają się uległe – co było fascynujące, biorąc pod uwagę, że kelpie wciąż pozostawało demonem wodnym.
she's a mess of gorgeous chaos and you can see it in her eyes.
Mogła uznać, że spotkanie z Bebette było sukcesem. Kolejne wydarzenie, wieńczące jarmarki i poczucie jedności, chciała aby odbiło się echem. Następnie znów odda się pracy nad kopalnią, zanurzy się w rachunkach i zawiłych kwestiach ekonomii, byle lepiej zrozumieć działanie tak dużego przedsięwzięcia.
Było dla niej oczywiste, że będzie posiadać specjalistów, ludzi, którzy się na tym znają, ale sama też musiała wiedzieć z czym przyjdzie im się mierzyć. Oczywistością było, że będzie czuwać nad kopalnią. Nie chciała jednak, aby traktowano jej jako panienki z kaprysem. Daleko jej było do tego.
Mogli się z niej śmiać, mogli mówić, że oszalała i zatraca własna kobiecość, ale wiedziała, że pewnego dnia przyznają jej rację. Nawet jeżeli nie oficjalnie to w zaciszu własnego domu. Kobiecie wchodzącej do świata mężczyzn nie było łatwo. Nie poddawała się. Nie miała zamiaru, choć wątpliwości bywało wiele.
Teraz jednak myśli te odtrącała od siebie, pozwoliła, aby zajęły jej umysł przyjemniejsze sprawy. Takie jak sztuka, połyskująca tafla jeziora i rozmowa o kelpie.
-Wodne demony… - Powiedziała cicho, z jakby lekkim szacunkiem. -Czasami zastanawiam się ile jest prawdy w tych wszystkich opowieściach, a ile to fantazja. - Zamyśliła się lekko. Przyjemnie było przez chwilę ot tak posiedzieć, nie gnać za zadaniami. Odetchnąć w nawale pracy. -W Durham mamy głównie legendy związane z górami. Jedna opowiada o Duchu Gór. O nim samym jest wiele, ale pierwsza mówi o tym, że zakochał się on w pewnej czarownicy, którą uprowadził i uwięził. Ona jednak była nieszczęśliwa, więc Duch Gór podarował jej cebulki kwiatów, mówiąc, że są magiczne i zamienią się w każdą istotę jakiej zapragnie dla towarzystwa. Dziewczyna poprosiła, aby jedna z nich zamieniła się w aetonana i uciekła z zamku. Ludzie wyśmiewali się z Ducha Gór, więc w złości zniszczył on swój zamek i zaszył się głęboko w górach, a gdy ktoś wędrując w górach wspomni rzeczoną historię zły Duch zsyła ulewę z piorunami. - Wiele takich opowieści snuła niania, która wychowała się w Durham, tak samo jak jej matka i babka. Była prawdziwą skarbnicą wszelkich podań i tradycji. Czasami pewne opowieści zdawały się jej śmieszne i naiwne, ale miały swój urok. Przede wszystkim były z Durham, a ziemie rodu Burke bardzo kochała, była jej oddana jak tylko mogła - całym sercem.
-Jest dość późno. - Oznajmiła po chwili i wstała ze swojego miejsca. -Zajęłam już stanowczo za dużo czasu. Odezwę się niebawem. - Zapewniła Babette i pożegnała się z czarownicą.
Przed lady Burke było jeszcze parę zadań do zrealizowania nim będzie mogła usiąść z książką w swojej komnacie przed wieczorną kąpielą.
|zt dla Prim
Było dla niej oczywiste, że będzie posiadać specjalistów, ludzi, którzy się na tym znają, ale sama też musiała wiedzieć z czym przyjdzie im się mierzyć. Oczywistością było, że będzie czuwać nad kopalnią. Nie chciała jednak, aby traktowano jej jako panienki z kaprysem. Daleko jej było do tego.
Mogli się z niej śmiać, mogli mówić, że oszalała i zatraca własna kobiecość, ale wiedziała, że pewnego dnia przyznają jej rację. Nawet jeżeli nie oficjalnie to w zaciszu własnego domu. Kobiecie wchodzącej do świata mężczyzn nie było łatwo. Nie poddawała się. Nie miała zamiaru, choć wątpliwości bywało wiele.
Teraz jednak myśli te odtrącała od siebie, pozwoliła, aby zajęły jej umysł przyjemniejsze sprawy. Takie jak sztuka, połyskująca tafla jeziora i rozmowa o kelpie.
-Wodne demony… - Powiedziała cicho, z jakby lekkim szacunkiem. -Czasami zastanawiam się ile jest prawdy w tych wszystkich opowieściach, a ile to fantazja. - Zamyśliła się lekko. Przyjemnie było przez chwilę ot tak posiedzieć, nie gnać za zadaniami. Odetchnąć w nawale pracy. -W Durham mamy głównie legendy związane z górami. Jedna opowiada o Duchu Gór. O nim samym jest wiele, ale pierwsza mówi o tym, że zakochał się on w pewnej czarownicy, którą uprowadził i uwięził. Ona jednak była nieszczęśliwa, więc Duch Gór podarował jej cebulki kwiatów, mówiąc, że są magiczne i zamienią się w każdą istotę jakiej zapragnie dla towarzystwa. Dziewczyna poprosiła, aby jedna z nich zamieniła się w aetonana i uciekła z zamku. Ludzie wyśmiewali się z Ducha Gór, więc w złości zniszczył on swój zamek i zaszył się głęboko w górach, a gdy ktoś wędrując w górach wspomni rzeczoną historię zły Duch zsyła ulewę z piorunami. - Wiele takich opowieści snuła niania, która wychowała się w Durham, tak samo jak jej matka i babka. Była prawdziwą skarbnicą wszelkich podań i tradycji. Czasami pewne opowieści zdawały się jej śmieszne i naiwne, ale miały swój urok. Przede wszystkim były z Durham, a ziemie rodu Burke bardzo kochała, była jej oddana jak tylko mogła - całym sercem.
-Jest dość późno. - Oznajmiła po chwili i wstała ze swojego miejsca. -Zajęłam już stanowczo za dużo czasu. Odezwę się niebawem. - Zapewniła Babette i pożegnała się z czarownicą.
Przed lady Burke było jeszcze parę zadań do zrealizowania nim będzie mogła usiąść z książką w swojej komnacie przed wieczorną kąpielą.
|zt dla Prim
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
– Cóż, myślę, że ci, którzy mogliby to potwierdzić zostali przez nie utopieni... ale na jakiejś podstawie musiał powstać skorowidz magicznych zwierząt – stwierdziła optymistycznie, ale czasami sama zastanawiała się nad tym samym. W tym przypadku mimo wszystko wierzyła, że kelpie były rzeczywistymi stworami, które zamieszkiwały te jeziora. – Chociaż, za dziecka kąpaliśmy się w tym jeziorze i przypominam sobie sytuację, w której coś złapało mnie za stopę; być może to było tylko złudzenie lub jedna z kelpie, kto wie? Nasi rodzice często straszyli nas nimi, żebyśmy nie odpływali za daleko od brzegu – czasy beztroski, czasy, gdy była jeszcze normalna w oczach matki, czasy, które minęły bezpowrotnie. Z melancholijnym westchnięciem przesunęła spojrzeniem po mieniącej się w słońcu tafli. Opowieść Primrose wydawała się jej jednak ciekawsza, niż rozmowy o mieszkańcach pobliskich wód, dlatego zwróciła na nią swój wzrok i uśmiechnęła się szczerze.
– Brzmi bardzo ciekawie – odparła – z chęcią wysłuchałabym kolejnych legend i opowieści; zawsze jest w nich ziarno prawdy, choć często przekazywane w sposób zjadliwy dla odbiorcy – nie przypominała sobie, by kiedykolwiek ktokolwiek za dziecka opowiadał jej tego typu historie przed snem, w głowie mając wspomnienie historyjek artystycznych, mało atrakcyjnych dla niej w tamtym okresie. – Wiesz, Primrose, bardzo dużo czytam; jeśli jest jakaś księga, w której spisane są podobne opowieści, byłabym wdzięczna za polecenie tytułu – poprosiła, w ostatnim czasie nie mając zbyt wiele ciekawych pozycji w swojej biblioteczce. Książek okołoartystycznych unikała, romanse już ją znudziły, literatura faktu nieco nużyła... aktualnie najbliżej chyba było jej do literatury związanej z astronomią, ale na próżno było szukać podobnych dzieł w jej dworku. Wiedziała, że najprostszym rozwiązaniem byłoby udać się po nowe książki do sklepu, jednak jak na razie nie miała do tego natchnienia i czasu. Jej wizyta w księgarni zazwyczaj kończyła się po kilku godzinach, które wielu by znudziły a dla niej stanowiły oddech od rutyny dnia codziennego.
Czas gnał nieubłagalnie, w przypadku wizyty lady Burke nawet straciła jego poczucie, czego nie mogła powiedzieć o swoim gościu.
– Odprowadzę cię – zignorowała uwagi służki o tym, że powinna założyć pantofelki i jakby nigdy nic przemaszerowała przez pół posiadłości boso. Na koniec pożegnały się, a czarownica zamiast wrócić nad jezioro, skierowała się do pracowni w poszukiwaniu obrazów na przedsięwzięcie. Tak, jak obiecała.
zt
– Brzmi bardzo ciekawie – odparła – z chęcią wysłuchałabym kolejnych legend i opowieści; zawsze jest w nich ziarno prawdy, choć często przekazywane w sposób zjadliwy dla odbiorcy – nie przypominała sobie, by kiedykolwiek ktokolwiek za dziecka opowiadał jej tego typu historie przed snem, w głowie mając wspomnienie historyjek artystycznych, mało atrakcyjnych dla niej w tamtym okresie. – Wiesz, Primrose, bardzo dużo czytam; jeśli jest jakaś księga, w której spisane są podobne opowieści, byłabym wdzięczna za polecenie tytułu – poprosiła, w ostatnim czasie nie mając zbyt wiele ciekawych pozycji w swojej biblioteczce. Książek okołoartystycznych unikała, romanse już ją znudziły, literatura faktu nieco nużyła... aktualnie najbliżej chyba było jej do literatury związanej z astronomią, ale na próżno było szukać podobnych dzieł w jej dworku. Wiedziała, że najprostszym rozwiązaniem byłoby udać się po nowe książki do sklepu, jednak jak na razie nie miała do tego natchnienia i czasu. Jej wizyta w księgarni zazwyczaj kończyła się po kilku godzinach, które wielu by znudziły a dla niej stanowiły oddech od rutyny dnia codziennego.
Czas gnał nieubłagalnie, w przypadku wizyty lady Burke nawet straciła jego poczucie, czego nie mogła powiedzieć o swoim gościu.
– Odprowadzę cię – zignorowała uwagi służki o tym, że powinna założyć pantofelki i jakby nigdy nic przemaszerowała przez pół posiadłości boso. Na koniec pożegnały się, a czarownica zamiast wrócić nad jezioro, skierowała się do pracowni w poszukiwaniu obrazów na przedsięwzięcie. Tak, jak obiecała.
zt
she's a mess of gorgeous chaos and you can see it in her eyes.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Brzeg jeziora
Szybka odpowiedź