Pracownia malarska Cressidy
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pracownia malarska Cressidy
Pracownia malarska znajduje się w małym pomieszczeniu nieopodal kwater mieszkalnych Cressidy i jej męża. Powstała w jednym z nieużywanych pomieszczeń, a za sprawą sporych rozmiarów okna jest tutaj bardzo widno, co stwarza dobre warunki do malowania. Znajdują się tu przybory malarskie młódki, a o ścianę stoją oparte ukończone obrazy. Centralny punkt pomieszczenia zajmują sztalugi, a przy jednej ze ścian na przeciwko okna stoi niewielki fotel, na którym dziewczę może spocząć lub usadowić tam kogoś pozującego do portretu. Cressida spędza tu sporo czasu, pokrywając kolejne płótna kolorami.
| 8-9 sierpnia
Festiwal Lata dobiegł końca wczoraj. Dla Cressidy nastąpił etap powrotu do codzienności, w której rzadko mogła opuszczać posiadłość i spędzała większość czasu spacerując po ogrodach i rozmawiając z ptakami, albo też krążąc po dworku. Niekiedy zamykała się w swojej pracowni i tworzyła. O ile ptaki stanowiły w pewnym sensie okno na świat, umożliwiając dowiedzenie się, co się działo w okolicach dworu, tak sztuka była dobrą ucieczką od rzeczywistości, w której Cressida mogła się zatracić i zapomnieć o swoich troskach.
Było rano; po śniadaniu udała się zobaczyć, co u dzieci i właśnie wtedy, kiedy opuszczała dziecinny pokój, zaczepiła ją jedna z ciotek Williama.
- Och, droga Cressido, właśnie cię szukałam – rzekła kobieta w średnim wieku, z brązowymi włosami ułożonymi w schludny kok i w niebieskiej sukni. – Może zechciałabyś mi odrobinę pomóc? Tak młode i zdolne artystyczne objawienie tej rodziny z pewnością byłoby idealne do tego zadania – mówiła kobieta, troskliwie ujmując młódkę pod ramię.
Cressida skinęła głową, jednocześnie przyglądając się ciotce męża z ciekawością i czekając, aż przejdzie do rzeczy, choć pochlebstwa niewątpliwie sprawiły jej przyjemność, ale i wywołały leciutki rumieniec na nakrapianych piegami policzkach. Była osóbką zakompleksioną, więc zawsze chętnie przyjmowała pochwały, które sprawiały, że jej zaniżona samoocena choć przez chwilę czuła się podbudowana.
- Jak pewnie wiesz, moja córka trzy lata temu poślubiła lorda Bulstrode. Rocznica zbliża się wielkimi krokami, więc chciałabym podarować im coś wyjątkowego: ich wspólny portret – wyjaśniła ciotka, podkreślając, jakie to dla niej ważne, by podarować córce piękną pamiątkę, uwieczniającą ją i jej małżonka. – Wierzę, że świetnie wywiążesz się z tego zadania, twój małżonek mówi o twych umiejętnościach same dobre rzeczy!
Cressida po chwili wahania się zgodziła. Ale, jak się okazało, to nie miało znaczenia, bo ciotka, jakby uprzedzając fakty, już wcześniej zaprosiła swoją córkę wraz z zięciem do Ambleside, by mogli zapozować do swojego rocznicowego portretu; portret najwyraźniej nie miał być niespodzianką, choć może to i lepiej, bo obserwując ich na żywo mogła stworzyć wiarygodniejszy portret niż mając do pomocy tylko fotografie. Mieli przybyć w okolicach godziny jedenastej, więc Cressie miała niewiele czasu, żeby wszystko przygotować. Pozostawało jej tylko westchnąć nad tym, że ciotka miała własny plan i zapytała ją o zgodę tylko dla formalności, najwyraźniej nie przewidując odmowy. A spokojna, cicha i pokorna Cressie nie miała serca odmówić po usilnych prośbach oraz komplementach, zwłaszcza że zależało jej na akceptacji przez rodzinę męża. Chciała móc pewnego dnia powiedzieć, że czuje się tu jak w domu, choć niepokoiła ją myśl, że Fawleyowie zbaczali w niepokojącą stronę, inną niż jej panieński ród. Ale w sercu Cressidy wciąż kwitły wartości Flintów.
Teraz jednak odrzuciła te myśli i obawy, skupiając się na tym, że dziś prawdopodobnie cały dzień spędzi nad portretem. Choć zdecydowanie wolała malować pejzaże, bo nie wymagały większej interakcji z ludźmi ani czyjegoś wytrwałego pozowania, wiedziała że portrety były lubiane na salonach i często zamawiane u malarzy z rodu Fawley, więc musiała się dostosować.
W pracowni przygotowała wszystko, zarówno przybory, jak i miejsce gdzie miało pozować młode małżeństwo. Jak się okazało, niegdysiejsza lady Fawley była zaledwie trzy lub cztery lata starsza od niej, choć Cressie nie znała jej dobrze, ale była szansa, że ulegnie to zmianie. Jej mąż natomiast sprawiał wrażenie dość zadufanego w sobie paniczyka, który spoglądał dość wyniośle na byłą Flintównę, jakby sceptyczny, że to młode, rudowłose chuchro, które nie osiągnęło jeszcze nic szczególnie znaczącego i miało za sobą raptem kilka wernisaży, namaluje wystarczająco dobry obraz. Cressida spłoniła się rumieńcem, zerkając ukradkiem na ciotkę swego męża. Po standardowych powitaniach i wspólnej herbatce, podczas której Cressie miała okazję porozmawiać z młodym małżeństwem, a właściwie to bardziej przysłuchiwać się paplaniu ciotki, przeszli do pracowni należącej do młódki. Już podczas herbaty poczyniła pierwsze wstępne obserwacje, próbując wyłapać niezbędne szczegóły, takie jak ekspresja twarzy i gesty osób, które miała namalować. Wszystko to było ważne, żeby stworzyć dobry portret i uwiecznić na nim wszystko to, co istotne, tak, żeby całość wyglądała jak najbardziej realistycznie.
Małżeństwo usiadło na kanapie stojącej pod ścianą w takim miejscu, by padało na nią dobre oświetlenie z okien. Cressie miała w pracowni kilka miejsc, w których mogły pozować portretowane osoby, ale dla wspólnego portretu najlepiej miała się sprawdzić wygodna kanapa. Uprzedziła ich, że pozowanie trochę potrwa, co mężczyzna zbył machnięciem ręki, ale żona lekko chwyciła go pod ramię. Cressida nie wiedziała zbyt wiele o łączących ich relacjach, było to zapewne jedno z wielu aranżowanych małżeństw, a także nie pierwsze, które portretowała. Nie zamierzała jednak wnikać w ich prywatne sprawy, nie była typem damy, która uwielbiała ploteczki. Obecna lady Bulstrode, która kiedyś mieszkała w tej posiadłości i zapewne odebrała solidne artystyczne nauki, wyglądała naprawdę ładnie w sukni o barwie głębokiego fioletu i pasującym do niej naszyjniku. Jej mąż także był dość przystojny, choć nie tak jak William. Młódka przez chwilę obserwowała ich; jako że płótno na sztaludze oraz przybory miała już przygotowane, mogła po chwili zabrać się do pracy, mieszając kolory na palecie i nanosząc je na obraz, oczywiście po uprzednim rozplanowaniu kompozycji i innych niezbędnych rzeczach, które należało zrobić zanim zaczęło się malować ludzi oraz inne elementy obrazu. Ciotka przez chwilę obserwowała ją, ale później poszła; początkowy proces powstawania obrazu nie należał do szczególnie ciekawych. Na szczęście dzięki czarodziejskim farbom olejnym malowanie szło znacznie sprawniej, jako że zasychały one na płótnie znacznie szybciej niż ich niedoskonałe, niemagiczne odpowiedniki. Jako lady Fawley było ją jednak stać na farby najlepszej jakości, dzięki czemu nie musiała marnować czasu na czekanie godzinami, aż pierwsza warstwa farby dobrze wyschnie. Było to też z pewnością wybawieniem dla portretowanych osób. Choć Cressie była osóbką o spokojnym temperamencie, nawet jej znudziłoby się tkwienie przez kilka godzin w jednym miejscu i praktycznie niezmienionej pozycji.
Oczywiście robili przerwy; skrzat regularnie przynosił im herbatę i drobne poczęstunki, a Cressie parę razy wyszła też do dzieci i upewniła się, że opiekunka nad wszystkim czuwa. Przez większość dnia, aż do wieczora, wytrwale malowała, co jakiś czas wpadała też ciotka, rozpływając się z zachwytu nad postępami dziewczątka oraz urodą swej córki, za którą tak bardzo tęskni, odkąd wyprowadziła się do posiadłości swego męża. Cressida starała się ignorować tę paplaninę, skupiając się całkowicie na malowanym obrazie, który stopniowo, z każdą kolejną minutą i każdym pociągnięciem pędzla, coraz bardziej przypominał to, co chciała oddać. Jako że było lato, dni wciąż były długie, więc dopiero zmierzch nakazał przerwanie pracy, bo malowanie przy świecach nie było już tym samym, co w blasku dnia. Ciotka namówiła jednak córkę i zięcia by pozostali na noc, jako że problemy z transportem dawały się wszystkim we znaki i nie mogli tak po prostu się teleportować lub skorzystać z sieci Fiuu, a jutro mogliby dokończyć portret, żeby nie musieć tu wracać w innym terminie i narażać się na niedogodności. Wszystkim zależało, żeby namalowany obraz był jak najlepszej jakości. Była lady Fawley wydawała się zadowolona z dotychczasowych rezultatów, nawet jej mąż powściągnął krytyczną uwagę i nic nie powiedział. Po skończeniu malowania Cressida umyła starannie ręce i zdjęła malarski fartuszek, po czym udała się na kolację, na której pojawiła się również córka jej ciotki wraz z mężem. Cressie podczas posiłku rozmawiała z nią o jej małżeńskim życiu oraz niespełna dwuletnim synku, ale także o obrazie, obiecując, że w dzień rocznicy ślubu zostanie dostarczony. Była Fawleyówna, będąca zresztą kuzynką jej męża, okazała się całkiem miłą towarzyszką.
Tak więc następnego dnia po śniadaniu i wizycie w komnacie dziecinnej znów udała się do pracowni, a małżeństwo ustawiło się tak samo jak wczoraj. Dzisiejsza sesja malowania trwała jednak krócej, a po niej obraz był praktycznie ukończony. Z resztą, a były to już zaledwie drobne prace wykończeniowe, Cressida powinna sobie poradzić dzięki fotografiom; ciotka już obiecała że później niezwłocznie przyniesie jej album, w którym znajdowały się ruchome ślubne zdjęcia jej córki wraz z mężem. Dużo też zapamiętała sama, godzinami obserwując portretowaną parę. Miała pewien zmysł, który umożliwiał jej zapamiętywanie detali i późniejsze odwzorowywanie ich.
Cressie podziękowała małżeństwu za cierpliwość i obiecała, że portret wkrótce będzie gotowy. Następnego dnia w wolnej chwili dokończyła malowanie ostatnich detali i zostawiła obraz do przeschnięcia. Ciotka rozpływała się nad nim z zachwytu, z chichotem obiecując Cressidzie, że pewnego dnia będzie musiała namalować również jej portret. Póki co młódka mogła być jednak zadowolona, że przyszły prezent dla jej córki przypadł wszystkim do gustu. Również jej mąż był zadowolony z efektów.
| zt.
Festiwal Lata dobiegł końca wczoraj. Dla Cressidy nastąpił etap powrotu do codzienności, w której rzadko mogła opuszczać posiadłość i spędzała większość czasu spacerując po ogrodach i rozmawiając z ptakami, albo też krążąc po dworku. Niekiedy zamykała się w swojej pracowni i tworzyła. O ile ptaki stanowiły w pewnym sensie okno na świat, umożliwiając dowiedzenie się, co się działo w okolicach dworu, tak sztuka była dobrą ucieczką od rzeczywistości, w której Cressida mogła się zatracić i zapomnieć o swoich troskach.
Było rano; po śniadaniu udała się zobaczyć, co u dzieci i właśnie wtedy, kiedy opuszczała dziecinny pokój, zaczepiła ją jedna z ciotek Williama.
- Och, droga Cressido, właśnie cię szukałam – rzekła kobieta w średnim wieku, z brązowymi włosami ułożonymi w schludny kok i w niebieskiej sukni. – Może zechciałabyś mi odrobinę pomóc? Tak młode i zdolne artystyczne objawienie tej rodziny z pewnością byłoby idealne do tego zadania – mówiła kobieta, troskliwie ujmując młódkę pod ramię.
Cressida skinęła głową, jednocześnie przyglądając się ciotce męża z ciekawością i czekając, aż przejdzie do rzeczy, choć pochlebstwa niewątpliwie sprawiły jej przyjemność, ale i wywołały leciutki rumieniec na nakrapianych piegami policzkach. Była osóbką zakompleksioną, więc zawsze chętnie przyjmowała pochwały, które sprawiały, że jej zaniżona samoocena choć przez chwilę czuła się podbudowana.
- Jak pewnie wiesz, moja córka trzy lata temu poślubiła lorda Bulstrode. Rocznica zbliża się wielkimi krokami, więc chciałabym podarować im coś wyjątkowego: ich wspólny portret – wyjaśniła ciotka, podkreślając, jakie to dla niej ważne, by podarować córce piękną pamiątkę, uwieczniającą ją i jej małżonka. – Wierzę, że świetnie wywiążesz się z tego zadania, twój małżonek mówi o twych umiejętnościach same dobre rzeczy!
Cressida po chwili wahania się zgodziła. Ale, jak się okazało, to nie miało znaczenia, bo ciotka, jakby uprzedzając fakty, już wcześniej zaprosiła swoją córkę wraz z zięciem do Ambleside, by mogli zapozować do swojego rocznicowego portretu; portret najwyraźniej nie miał być niespodzianką, choć może to i lepiej, bo obserwując ich na żywo mogła stworzyć wiarygodniejszy portret niż mając do pomocy tylko fotografie. Mieli przybyć w okolicach godziny jedenastej, więc Cressie miała niewiele czasu, żeby wszystko przygotować. Pozostawało jej tylko westchnąć nad tym, że ciotka miała własny plan i zapytała ją o zgodę tylko dla formalności, najwyraźniej nie przewidując odmowy. A spokojna, cicha i pokorna Cressie nie miała serca odmówić po usilnych prośbach oraz komplementach, zwłaszcza że zależało jej na akceptacji przez rodzinę męża. Chciała móc pewnego dnia powiedzieć, że czuje się tu jak w domu, choć niepokoiła ją myśl, że Fawleyowie zbaczali w niepokojącą stronę, inną niż jej panieński ród. Ale w sercu Cressidy wciąż kwitły wartości Flintów.
Teraz jednak odrzuciła te myśli i obawy, skupiając się na tym, że dziś prawdopodobnie cały dzień spędzi nad portretem. Choć zdecydowanie wolała malować pejzaże, bo nie wymagały większej interakcji z ludźmi ani czyjegoś wytrwałego pozowania, wiedziała że portrety były lubiane na salonach i często zamawiane u malarzy z rodu Fawley, więc musiała się dostosować.
W pracowni przygotowała wszystko, zarówno przybory, jak i miejsce gdzie miało pozować młode małżeństwo. Jak się okazało, niegdysiejsza lady Fawley była zaledwie trzy lub cztery lata starsza od niej, choć Cressie nie znała jej dobrze, ale była szansa, że ulegnie to zmianie. Jej mąż natomiast sprawiał wrażenie dość zadufanego w sobie paniczyka, który spoglądał dość wyniośle na byłą Flintównę, jakby sceptyczny, że to młode, rudowłose chuchro, które nie osiągnęło jeszcze nic szczególnie znaczącego i miało za sobą raptem kilka wernisaży, namaluje wystarczająco dobry obraz. Cressida spłoniła się rumieńcem, zerkając ukradkiem na ciotkę swego męża. Po standardowych powitaniach i wspólnej herbatce, podczas której Cressie miała okazję porozmawiać z młodym małżeństwem, a właściwie to bardziej przysłuchiwać się paplaniu ciotki, przeszli do pracowni należącej do młódki. Już podczas herbaty poczyniła pierwsze wstępne obserwacje, próbując wyłapać niezbędne szczegóły, takie jak ekspresja twarzy i gesty osób, które miała namalować. Wszystko to było ważne, żeby stworzyć dobry portret i uwiecznić na nim wszystko to, co istotne, tak, żeby całość wyglądała jak najbardziej realistycznie.
Małżeństwo usiadło na kanapie stojącej pod ścianą w takim miejscu, by padało na nią dobre oświetlenie z okien. Cressie miała w pracowni kilka miejsc, w których mogły pozować portretowane osoby, ale dla wspólnego portretu najlepiej miała się sprawdzić wygodna kanapa. Uprzedziła ich, że pozowanie trochę potrwa, co mężczyzna zbył machnięciem ręki, ale żona lekko chwyciła go pod ramię. Cressida nie wiedziała zbyt wiele o łączących ich relacjach, było to zapewne jedno z wielu aranżowanych małżeństw, a także nie pierwsze, które portretowała. Nie zamierzała jednak wnikać w ich prywatne sprawy, nie była typem damy, która uwielbiała ploteczki. Obecna lady Bulstrode, która kiedyś mieszkała w tej posiadłości i zapewne odebrała solidne artystyczne nauki, wyglądała naprawdę ładnie w sukni o barwie głębokiego fioletu i pasującym do niej naszyjniku. Jej mąż także był dość przystojny, choć nie tak jak William. Młódka przez chwilę obserwowała ich; jako że płótno na sztaludze oraz przybory miała już przygotowane, mogła po chwili zabrać się do pracy, mieszając kolory na palecie i nanosząc je na obraz, oczywiście po uprzednim rozplanowaniu kompozycji i innych niezbędnych rzeczach, które należało zrobić zanim zaczęło się malować ludzi oraz inne elementy obrazu. Ciotka przez chwilę obserwowała ją, ale później poszła; początkowy proces powstawania obrazu nie należał do szczególnie ciekawych. Na szczęście dzięki czarodziejskim farbom olejnym malowanie szło znacznie sprawniej, jako że zasychały one na płótnie znacznie szybciej niż ich niedoskonałe, niemagiczne odpowiedniki. Jako lady Fawley było ją jednak stać na farby najlepszej jakości, dzięki czemu nie musiała marnować czasu na czekanie godzinami, aż pierwsza warstwa farby dobrze wyschnie. Było to też z pewnością wybawieniem dla portretowanych osób. Choć Cressie była osóbką o spokojnym temperamencie, nawet jej znudziłoby się tkwienie przez kilka godzin w jednym miejscu i praktycznie niezmienionej pozycji.
Oczywiście robili przerwy; skrzat regularnie przynosił im herbatę i drobne poczęstunki, a Cressie parę razy wyszła też do dzieci i upewniła się, że opiekunka nad wszystkim czuwa. Przez większość dnia, aż do wieczora, wytrwale malowała, co jakiś czas wpadała też ciotka, rozpływając się z zachwytu nad postępami dziewczątka oraz urodą swej córki, za którą tak bardzo tęskni, odkąd wyprowadziła się do posiadłości swego męża. Cressida starała się ignorować tę paplaninę, skupiając się całkowicie na malowanym obrazie, który stopniowo, z każdą kolejną minutą i każdym pociągnięciem pędzla, coraz bardziej przypominał to, co chciała oddać. Jako że było lato, dni wciąż były długie, więc dopiero zmierzch nakazał przerwanie pracy, bo malowanie przy świecach nie było już tym samym, co w blasku dnia. Ciotka namówiła jednak córkę i zięcia by pozostali na noc, jako że problemy z transportem dawały się wszystkim we znaki i nie mogli tak po prostu się teleportować lub skorzystać z sieci Fiuu, a jutro mogliby dokończyć portret, żeby nie musieć tu wracać w innym terminie i narażać się na niedogodności. Wszystkim zależało, żeby namalowany obraz był jak najlepszej jakości. Była lady Fawley wydawała się zadowolona z dotychczasowych rezultatów, nawet jej mąż powściągnął krytyczną uwagę i nic nie powiedział. Po skończeniu malowania Cressida umyła starannie ręce i zdjęła malarski fartuszek, po czym udała się na kolację, na której pojawiła się również córka jej ciotki wraz z mężem. Cressie podczas posiłku rozmawiała z nią o jej małżeńskim życiu oraz niespełna dwuletnim synku, ale także o obrazie, obiecując, że w dzień rocznicy ślubu zostanie dostarczony. Była Fawleyówna, będąca zresztą kuzynką jej męża, okazała się całkiem miłą towarzyszką.
Tak więc następnego dnia po śniadaniu i wizycie w komnacie dziecinnej znów udała się do pracowni, a małżeństwo ustawiło się tak samo jak wczoraj. Dzisiejsza sesja malowania trwała jednak krócej, a po niej obraz był praktycznie ukończony. Z resztą, a były to już zaledwie drobne prace wykończeniowe, Cressida powinna sobie poradzić dzięki fotografiom; ciotka już obiecała że później niezwłocznie przyniesie jej album, w którym znajdowały się ruchome ślubne zdjęcia jej córki wraz z mężem. Dużo też zapamiętała sama, godzinami obserwując portretowaną parę. Miała pewien zmysł, który umożliwiał jej zapamiętywanie detali i późniejsze odwzorowywanie ich.
Cressie podziękowała małżeństwu za cierpliwość i obiecała, że portret wkrótce będzie gotowy. Następnego dnia w wolnej chwili dokończyła malowanie ostatnich detali i zostawiła obraz do przeschnięcia. Ciotka rozpływała się nad nim z zachwytu, z chichotem obiecując Cressidzie, że pewnego dnia będzie musiała namalować również jej portret. Póki co młódka mogła być jednak zadowolona, że przyszły prezent dla jej córki przypadł wszystkim do gustu. Również jej mąż był zadowolony z efektów.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
|12.11
Dzisiejsza pogoda była nad wyraz przychylna. Oczywiście, deszczu wciąż nie brakowało, ale w porównaniu do wcześniejszych dni pogodę tego dnia można było spokojnie uznać za udaną. Od czasu Nocy Duchów padało i wiało nieustannie i to raczej nie miało się szybko zmienić. Był listopad, więc taka pogoda nie powinna nikogo dziwić. Nikt nie liczył na wygrzewanie się na słońcu, czy przyjemny letni deszczyk. Coś jednak w obecnej pogodzie było nie tak. Najbezpieczniej i najbardziej komfortowo byłoby przeczekać ten okres w rezydencji. W normalnych warunkach nijak przeszkadzałoby to Ophelii, która zawsze ceniła zacisze Ashfield Manor, tak miała już powyżej knuta siedzenia i wpatrywania się w cztery ściany. Ze względu na anomalie sam transport również był utrudniony. Teleportacja odmawiała posłuszeństwa, a sieć Fiuu nie działała. Z tych najwygodniejszych sposobów pozostały jedynie świstokliki.
Nie znała Cressidy tak dobrze jakby tego chciała. W dużej mierze spowodowane było to uczęszczaniem do dwóch różnych szkół, ale ogromny wpływ na to miał również fakt, iż lady Fawley miała już swą własną rodzinę. Jest żoną i matką, ma więc i swoje obowiązki. Czasami jej zazdrościła. Sama Ophelia chciałaby móc wyjść już za mąż, nawet jeśli wciąż się tego obawiała. Chciała przytulić do swej piersi swe nowo narodzone dziecko. Chciałaby móc spełnić się w roli, do której została stworzona. Czas i na nią zapewne nadejdzie. Może nawet wcześniej niż jej się to wydaje. W końcu była już w odpowiednim wieku. Jest lady o nienagannej reputacji, z wysoko postawionej rodziny szlacheckiej. Ojciec zapewne sam rozgląda się już za odpowiednimi kandydatami dla niej i jej siostry. I choć jej największym marzeniem jest posiadanie swej własnej rodziny, to wciąż cieszy się ze swego panieńskiego stanu. Nie wątpiła, iż Cressie ma swe pasje i zainteresowania, to w końcu było jedynym z ich punktów wspólnych. Jakby jednak nie patrzeć, musiała mieć ona mniej czasu, aby się w ich spełniać. Posiadała przecież znacznie więcej obowiązków niż Ophelia.
Jej gorączkowy potok myśli został przerwany z chwilą przestąpienia progu dworu Fawleyów. W drzwiach powitał ją lokaj, który zaprowadził ją prosto do pracowni Cressidy, która zapewne chciała spełnić drobne życzenie Ophelii zawarte w wymienianych przez je listach.
- Dobrze cię znów widzieć. - Rzuciła na widok dobrze jej znanych ciemnorudych włosów i piegowatej twarzy. Bo i faktycznie cieszyła się na myśl o tym spotkaniu. Obie posiadały podobne zainteresowania i usposobienie. Więcej je łączyło, aniżeli dzieliło. Miała cichą nadzieję, że może z czasem ich więź mogłaby się nawet zacieśnić jeszcze mocniej. W dzisiejszych czasach przyjaciele zawsze się przydają, a już szczególnie na salonach.
Dzisiejsza pogoda była nad wyraz przychylna. Oczywiście, deszczu wciąż nie brakowało, ale w porównaniu do wcześniejszych dni pogodę tego dnia można było spokojnie uznać za udaną. Od czasu Nocy Duchów padało i wiało nieustannie i to raczej nie miało się szybko zmienić. Był listopad, więc taka pogoda nie powinna nikogo dziwić. Nikt nie liczył na wygrzewanie się na słońcu, czy przyjemny letni deszczyk. Coś jednak w obecnej pogodzie było nie tak. Najbezpieczniej i najbardziej komfortowo byłoby przeczekać ten okres w rezydencji. W normalnych warunkach nijak przeszkadzałoby to Ophelii, która zawsze ceniła zacisze Ashfield Manor, tak miała już powyżej knuta siedzenia i wpatrywania się w cztery ściany. Ze względu na anomalie sam transport również był utrudniony. Teleportacja odmawiała posłuszeństwa, a sieć Fiuu nie działała. Z tych najwygodniejszych sposobów pozostały jedynie świstokliki.
Nie znała Cressidy tak dobrze jakby tego chciała. W dużej mierze spowodowane było to uczęszczaniem do dwóch różnych szkół, ale ogromny wpływ na to miał również fakt, iż lady Fawley miała już swą własną rodzinę. Jest żoną i matką, ma więc i swoje obowiązki. Czasami jej zazdrościła. Sama Ophelia chciałaby móc wyjść już za mąż, nawet jeśli wciąż się tego obawiała. Chciała przytulić do swej piersi swe nowo narodzone dziecko. Chciałaby móc spełnić się w roli, do której została stworzona. Czas i na nią zapewne nadejdzie. Może nawet wcześniej niż jej się to wydaje. W końcu była już w odpowiednim wieku. Jest lady o nienagannej reputacji, z wysoko postawionej rodziny szlacheckiej. Ojciec zapewne sam rozgląda się już za odpowiednimi kandydatami dla niej i jej siostry. I choć jej największym marzeniem jest posiadanie swej własnej rodziny, to wciąż cieszy się ze swego panieńskiego stanu. Nie wątpiła, iż Cressie ma swe pasje i zainteresowania, to w końcu było jedynym z ich punktów wspólnych. Jakby jednak nie patrzeć, musiała mieć ona mniej czasu, aby się w ich spełniać. Posiadała przecież znacznie więcej obowiązków niż Ophelia.
Jej gorączkowy potok myśli został przerwany z chwilą przestąpienia progu dworu Fawleyów. W drzwiach powitał ją lokaj, który zaprowadził ją prosto do pracowni Cressidy, która zapewne chciała spełnić drobne życzenie Ophelii zawarte w wymienianych przez je listach.
- Dobrze cię znów widzieć. - Rzuciła na widok dobrze jej znanych ciemnorudych włosów i piegowatej twarzy. Bo i faktycznie cieszyła się na myśl o tym spotkaniu. Obie posiadały podobne zainteresowania i usposobienie. Więcej je łączyło, aniżeli dzieliło. Miała cichą nadzieję, że może z czasem ich więź mogłaby się nawet zacieśnić jeszcze mocniej. W dzisiejszych czasach przyjaciele zawsze się przydają, a już szczególnie na salonach.
Gość
Gość
Cressida od czasu wybuchu anomalii i zaniku teleportacji opuszczała dwór rzadziej. A od listopada, kiedy zaczęła się burza – jeszcze rzadziej. Obecne warunki stanowiły spore utrudnienie, a Cressie miała ostrożną i zachowawczą naturę, więc unikała zagrożeń i wolała trzymać się iluzji, że w dworku położonym tak daleko od Londynu mimo wszystko była bezpieczniejsza. Do miasta wybierała się rzadko i tylko z towarzystwem, nigdy sama. Czasem wyprawiała się świstoklikiem do swego panieńskiego rodu, ale w listopadzie jak dotąd uczyniła to tylko raz i była stęskniona za częstszym widywaniem się z rodzeństwem i rodzicami. Były momenty, kiedy żałowała, że jest już mężatką i w trudnych chwilach nie może być przy swojej prawdziwej rodzinie, a wśród obcych. Ale to tutaj założyła już swoją własną rodzinę i jej miejsce było u boku męża, a także dzieci. Taka była naturalna kolej rzeczy i to czekało każdą kobietę - ślub, a potem zamieszkanie u boku męża. Posiadanie dzieci nie było jednak tak czasochłonne jak niektórym mogło się wydawać. Karmieniem, przewijaniem i innymi niewdzięcznymi zadaniami zajmowała się opiekunka, a Cressida miała po prostu być, doglądać ich, patrzeć na nie z miłością i czasem im śpiewać, choć przez większość doby i tak spały. Jej rola pewnie zwiększy się z wiekiem, bo chciała uczestniczyć w nauczaniu dzieci odpowiednich wartości oraz umiejętności, nie zrzucać tego wyłącznie na barki opiekunek i guwernantek; i ją niegdyś wielu umiejętności nauczyli rodzice osobiście, zwłaszcza tych istotnych z punktu widzenia rodu. Ojciec bardzo dbał, by wszystkie dzieci poznały tajniki zielarstwa, obcowania z centaurami, jazdy konno i polowań, choć te ostatnie były jej zmorą.
W czasach przed burzą częściej wychodziła gdzieś z mężem towarzysko, pojawiali się w galeriach, na koncertach i w innych miejscach, w których pojawiać się wypadało. A kiedy nie wychodziła, spędzała czas w dworze i miała go do własnej dyspozycji. Mogła malować, czytać książki, spacerować po ogrodach lub wybierać się na konne przejażdżki po pięknych terenach Krainy Jezior. Mogła też w dowolnym momencie odwiedzać Charnwood, bo mąż nigdy nie zabraniał jej podtrzymywania bliskich relacji z rodziną. Po porodzie wróciła także do nauki animagii, którą na czas ciąży uskuteczniała jedynie teoretycznie, nie chcąc w żaden sposób zaszkodzić dzieciom.
Listopadowa burza wiele zmieniła, a także budziła w niej silny niepokój, ilekroć słyszała stłumione odgłosy grzmotów lub widziała przemykające po niebie błyskawice. Czy to był kolejny etap anomalii? Znak nadchodzącego końca świata? Delikatne serduszko dziewczątka ściskał lęk, bała się o siebie i męża, a także o resztę rodziny, ale najbardziej o swoje dzieci, dlatego wraz z mężem coraz poważniej rozważali wyjazd do Francji.
Przez dłuższe tkwienie w dworze, bo w ciągu ostatniego miesiąca opuściła go może parę razy, czuła się jednak dość osamotniona. Mimo towarzystwa męża i jego krewnych doskwierał jej brak innego niż listowny kontaktu ze znajomymi. Ucieszyła ją korespondencja z Ophelią i zapowiedź spotkania, w końcu nie widziały się od dłuższego czasu. I Cressida żałowała, że nie dane było im się poznać bliżej. Uczyły się w różnych szkołach; przez naukę w Beauxbatons Cressie większość niespokrewnionych z nią rówieśników poznała dopiero po ukończeniu szkoły. I choć nauka we Francji podobała jej się, to żałowała tego odcięcia od uczących się w Hogwarcie krewnych i dzieci przyjaciół rodu, bo widywanie się tylko w wakacje i wysyłanie listów nie mogło zastąpić prawdziwego kontaktu i uczenia się razem. W czasach szkolnych pisała i wysyłała naprawdę mnóstwo listów, by podtrzymywać kontakty pozostawione w Anglii, a jej szkolna sowa miała naprawdę wiele zajęcia i Cressie często musiała ją przekonywać do kolejnych lotów do ojczyzny.
Czekała na nią w swojej pracowni malarskiej, gdzie zgodnie z obietnicą miała pokazać jej namalowane w ostatnich tygodniach obrazy. Na widok przekraczającej próg lady Nott na piegowatej buzi Cressidy pojawił się uśmiech, choć była zauważalnie blada, a pod zielonymi oczami rysowały się cienie.
- Ciebie też. Tak dobrze móc spotkać się osobiście, listy nie są w stanie zupełnie tego zastąpić – odpowiedziała. Lubiła Ophelię, bo sporo je łączyło, obie posiadały swoje pasje, a dodatkowo jej rody, zarówno ten panieński, jak i po mężu, żyły w przyjaźni z Nottami. Jej znajomość z Ophelią była więc bardzo dobrze widziana, musiała wszak dbać o podtrzymywanie relacji z dziewczętami z rodzin o godnych poglądach. – Naprawdę bardzo ci współczuję tego, co wydarzyło się na szczycie – dodała, bo choć wspominała o tym w liście, trudno było całkowicie pominąć ten temat i przy spotkaniu; dla Ophelii zdrada członka rodziny z pewnością musiała być bolesnym ciosem. Cressida także czułaby się źle, gdyby to ktoś z jej rodziny zdradził swój ród i krew. Poza zdradą Percivala były też jednak inne przykre wydarzenia, o których tylko słyszała, ale na szczęście nie przeżyła osobiście. – Mam nadzieję, że czujesz się już dobrze, choć podejrzewam, że z powodu tej pogody i ty rzadziej opuszczasz teraz dwór, prawda? – spytała; była pewna, że rodzina Ophelii również trzymała ją pod kloszem. – Przez tę burzę nawet nie mogę spacerować po ogrodach i malować na zewnątrz, więc pozostaje mi tworzyć tutaj.
W pracowni znajdowało się kilkanaście płócien, głównie realistycznych pejzaży, choć znalazło się i parę portretów, ale Cressie jeszcze nie zaczęła prezentacji, póki co skupiona na należytym powitaniu koleżanki.
- Może napijesz się herbaty? Jeśli chcesz, skrzat może zaraz ją dostarczyć – zaproponowała. W pracowni był mały kącik z fotelami i stolikiem, gdzie mogły usiąść i napić się razem.
W czasach przed burzą częściej wychodziła gdzieś z mężem towarzysko, pojawiali się w galeriach, na koncertach i w innych miejscach, w których pojawiać się wypadało. A kiedy nie wychodziła, spędzała czas w dworze i miała go do własnej dyspozycji. Mogła malować, czytać książki, spacerować po ogrodach lub wybierać się na konne przejażdżki po pięknych terenach Krainy Jezior. Mogła też w dowolnym momencie odwiedzać Charnwood, bo mąż nigdy nie zabraniał jej podtrzymywania bliskich relacji z rodziną. Po porodzie wróciła także do nauki animagii, którą na czas ciąży uskuteczniała jedynie teoretycznie, nie chcąc w żaden sposób zaszkodzić dzieciom.
Listopadowa burza wiele zmieniła, a także budziła w niej silny niepokój, ilekroć słyszała stłumione odgłosy grzmotów lub widziała przemykające po niebie błyskawice. Czy to był kolejny etap anomalii? Znak nadchodzącego końca świata? Delikatne serduszko dziewczątka ściskał lęk, bała się o siebie i męża, a także o resztę rodziny, ale najbardziej o swoje dzieci, dlatego wraz z mężem coraz poważniej rozważali wyjazd do Francji.
Przez dłuższe tkwienie w dworze, bo w ciągu ostatniego miesiąca opuściła go może parę razy, czuła się jednak dość osamotniona. Mimo towarzystwa męża i jego krewnych doskwierał jej brak innego niż listowny kontaktu ze znajomymi. Ucieszyła ją korespondencja z Ophelią i zapowiedź spotkania, w końcu nie widziały się od dłuższego czasu. I Cressida żałowała, że nie dane było im się poznać bliżej. Uczyły się w różnych szkołach; przez naukę w Beauxbatons Cressie większość niespokrewnionych z nią rówieśników poznała dopiero po ukończeniu szkoły. I choć nauka we Francji podobała jej się, to żałowała tego odcięcia od uczących się w Hogwarcie krewnych i dzieci przyjaciół rodu, bo widywanie się tylko w wakacje i wysyłanie listów nie mogło zastąpić prawdziwego kontaktu i uczenia się razem. W czasach szkolnych pisała i wysyłała naprawdę mnóstwo listów, by podtrzymywać kontakty pozostawione w Anglii, a jej szkolna sowa miała naprawdę wiele zajęcia i Cressie często musiała ją przekonywać do kolejnych lotów do ojczyzny.
Czekała na nią w swojej pracowni malarskiej, gdzie zgodnie z obietnicą miała pokazać jej namalowane w ostatnich tygodniach obrazy. Na widok przekraczającej próg lady Nott na piegowatej buzi Cressidy pojawił się uśmiech, choć była zauważalnie blada, a pod zielonymi oczami rysowały się cienie.
- Ciebie też. Tak dobrze móc spotkać się osobiście, listy nie są w stanie zupełnie tego zastąpić – odpowiedziała. Lubiła Ophelię, bo sporo je łączyło, obie posiadały swoje pasje, a dodatkowo jej rody, zarówno ten panieński, jak i po mężu, żyły w przyjaźni z Nottami. Jej znajomość z Ophelią była więc bardzo dobrze widziana, musiała wszak dbać o podtrzymywanie relacji z dziewczętami z rodzin o godnych poglądach. – Naprawdę bardzo ci współczuję tego, co wydarzyło się na szczycie – dodała, bo choć wspominała o tym w liście, trudno było całkowicie pominąć ten temat i przy spotkaniu; dla Ophelii zdrada członka rodziny z pewnością musiała być bolesnym ciosem. Cressida także czułaby się źle, gdyby to ktoś z jej rodziny zdradził swój ród i krew. Poza zdradą Percivala były też jednak inne przykre wydarzenia, o których tylko słyszała, ale na szczęście nie przeżyła osobiście. – Mam nadzieję, że czujesz się już dobrze, choć podejrzewam, że z powodu tej pogody i ty rzadziej opuszczasz teraz dwór, prawda? – spytała; była pewna, że rodzina Ophelii również trzymała ją pod kloszem. – Przez tę burzę nawet nie mogę spacerować po ogrodach i malować na zewnątrz, więc pozostaje mi tworzyć tutaj.
W pracowni znajdowało się kilkanaście płócien, głównie realistycznych pejzaży, choć znalazło się i parę portretów, ale Cressie jeszcze nie zaczęła prezentacji, póki co skupiona na należytym powitaniu koleżanki.
- Może napijesz się herbaty? Jeśli chcesz, skrzat może zaraz ją dostarczyć – zaproponowała. W pracowni był mały kącik z fotelami i stolikiem, gdzie mogły usiąść i napić się razem.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 15-19 listopada
Pod okiem Fawleyów Cressida starała się wciąż rozwijać umiejętności artystyczne i to nie tylko malarskie, choć to malowaniu poświęcała najwięcej czasu i uwagi. Ten spośród jej talentów był też najcenniejszy dla rodu jej męża, dlatego przez te półtora roku, które minęło od jej ślubu, coraz bardziej rozkwitała i stawała się w malowaniu coraz lepsza. I choć okropna listopadowa aura nie sprzyjała twórczemu natchnieniu jak należy, dziewczątko, by oderwać się od ponurych myśli i obaw, starało się malować. Co prawda w najbliższym czasie William nie planował żadnego jej wernisażu, ale tworzyła głównie dla siebie i dla własnego rozwoju, a także pielęgnowania umiejętności. Sztuka rzeczywiście miała w sobie coś niesamowicie kojącego i pomagającego przenieść się w zupełnie inny świat, pełen subtelnych pociągnięć pędzla stopniowo zarysowujących na płótnie coraz bardziej konkretne kształty.
Akurat kończyła pewien obraz, kiedy w jej pracowni pojawił się mąż, zapowiadając, że mieli gościa, który chciał się zobaczyć z Cressidą. A właściwie Cressida została mu wskazana jako osoba, która mogłaby jej pomóc z pewną dość delikatną sprawą.
Czując ukłucie niepokoju po takiej zapowiedzi Williama, udała się wraz z nim do saloniku, gdzie oczekiwała dama w okolicach czterdziestki, którą Cressie dość mgliście kojarzyła; kiedyś widziała ją na jakimś szlacheckim spędzie w towarzystwie matki Williama, więc zapewne była to jakaś przyjaciółka rodziny lub daleka krewna, może i jedno i drugie, biorąc pod uwagę, jak ściśle były połączone ze sobą brytyjskie rody.
W wyrazie twarzy kobiety zdawał się kryć pewien smutek i tęsknota, które dodawały jej lat. Podczas rozmowy przy herbacie dowiedziała się, co było powodem smutku kobiety; kilka miesięcy temu, po majowym wybuchu magii nieubłagana serpentyna odebrała jej jedną z córek. Stęskniona za nią kobieta, gdy już minął etap pierwszej rozpaczy i najcięższej żałoby, zapragnęła, by stworzono portret upamiętniający jej zmarłą latorośl, by jakaś jej cząstka pozostała w ich posiadłości choćby w formie obrazu, którego nie zdążono jej wykonać jeszcze za życia.
Cressie poczuła, jak i ją wypełnia fala smutku, niepokoju ale i zrozumienia. W końcu sama miała dzieci i każdego dnia od momentu wybuchu anomalii drżała o ich bezpieczeństwo. William spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem, jakby pragnął się upewnić, że jego młodziutka i delikatna żona da radę udźwignąć zlecenie tego typu. Ścisnął pod stolikiem jej drobną dłoń i spojrzał uważnie na jej twarz. Ale Cressie chciała wierzyć, że da sobie radę, zdarzało jej się już malować portrety osób zmarłych, korzystając z magicznych fotografii. Jednak nigdy nie było to dziecko, tym bardziej zabrane przez anomalie. Brakowało jej jednak pewności siebie i buty, żeby tak po prostu odmówić, a także miała w sobie zbyt wiele pragnienia zadowalania oczekiwań wszystkich dookoła. Może obcych nie aż tak, jak swego pana ojca, ale jednak. Zdecydowanie powinna popracować nad swoją asertywnością.
Młódka z delikatnością i wyczuciem wypytała kobietę o zmarłą córkę, jej charakter, upodobania i zainteresowania, o wszystko co było istotne podczas tworzenia magicznego portretu, który powinien odzwierciedlać nie tylko wygląd, ale i zachowanie malowanej osoby. Dowiedziała się, że zmarła Corinne miała czternaście lat, z powodu ciężkiej choroby i jej częstych ataków pobierała nauki w domu i mimo chorobliwej bladości i wątłości była naprawdę urokliwą młodą damą o długich, ciemnych włosach, zamyślonym, wpatrzonym w dal spojrzeniu, która uwielbiała pisać i czytać poezję, a także powieści romantyczne. Czarownica podała Cressidzie także plik kilku ruchomych magicznych fotografii, na których było widać zmarłą nastolatkę w różnych sceneriach, zarówno w ogrodach, jak i w posiadłości należącej do jej rodziny. Mąż cały czas był obok i zapewniał oparcie, dzięki czemu łatwiej było przeprowadzać rozmowę o dziewczęciu, którego nawet nie poznała, ale którego los ją zasmucił. Rozumiała też chęć posiadania pamiątki po zmarłym dziecku, a obraz mimo wszystko był czymś trwalszym i bardziej wartościowym niż zdjęcia, przynajmniej z tradycyjnego punktu widzenia, gdzie przez wieki uwieczniano ludzi właśnie tak – na płótnie. Dzięki sportretowaniu ich pamięć mogła trwać, i nie znała szlacheckiej posiadłości, w której nie byłoby portretów członków rodziny, a zwłaszcza przodków. Gdy jeszcze mieszkała w Charnwood nie raz i nie dwa rozmawiała z namalowanymi portretami dawnych Flintów, z wypiekami na twarzy słuchając opowiadanych przez nie historii.
Pewnie kobieta mogłaby znaleźć inną artystkę, wśród Fawleyów nie brakowało zdolnych malarzy, jednak szlachcianka, urzeczona wschodzącym talentem Cressidy i niezwykłą eterycznością i dokładnością tworzonych przez nią obrazów, które miała okazję podziwiać podczas niedawnego wrześniowego wernisażu, zapragnęła, aby portret jej córki wyszedł właśnie spod jej pędzla, został stworzony przez osobę młodą, ledwie kilka lat starszą od zmarłej Corinne. Była przekonana, że żaden mężczyzna ani osoba należąca do starszego pokolenia nie sprosta temu tak, jak młódka.
Cressida zabrała się do pracy nad obrazem dopiero następnego dnia. Choć William zapewnił ją, że może odmówić i że mogą poszukać innego artysty, jak nie z Fawleyów to kogoś z ich najbardziej utalentowanych czystokrwistych podopiecznych, który mógłby wykonać to zadanie, jednak dziewczątko uparło się, że sobie poradzi. Z samego rana starannie i delikatnie poprzyczepiała otrzymane zdjęcia nastolatki w widocznym miejscu, gdzie mogłaby na nie patrzeć i się wzorować, bez jednoczesnego ryzyka zachlapania ich farbami. Starała się nie myśleć o tym, że patrzy na uśmiechającą się do niej w zamyśleniu osobę zmarłą. Nie chciała o tym myśleć, bo to wywoływało w niej napady melancholii i zakorzeniony głęboko lęk o własne dzieci, powodowany nie tylko anomaliami, ale i obawą, że któreś z nich również może kiedyś w przyszłości okazać się chore.
Z pewnym wahaniem nakreśliła na płótnie odpowiednie zarysy kształtów, starając się zakomponować obraz i zaznaczyć odpowiednie proporcje. Najczęściej tworzyła portrety kiedy pozowała jej żywa osoba, ale i ze zdjęciami miała sobie poradzić, na szczęście ujęć było kilka i były różne, więc mogła zbudować sobie w wyobraźni pewien obraz eterycznego dziewczęcia, które miała pośmiertnie uwiecznić.
Podczas procesu twórczego nie obeszło się jednak bez łez. W momencie, kiedy starała się namalować twarz dziewczyny, nagle znowu pomyślała o własnych dzieciach i swoich lękach, i zaczęła płakać. Na dziś musiała przerwać malowanie, poprosiła także służkę o porcję uspokajających ziółek, po które w ostatnich miesiącach sięgała dość często, ilekroć dopadał ją silniejszy niepokój. Kiedy wreszcie te okropności się skończą? Kiedy nie będzie musiała z lękiem myśleć o anomaliach i ich konsekwencjach, które wydawały się coraz gorsze, zaś konieczność wyjazdu z mężem i dziećmi za granicę coraz bardziej prawdopodobna? Nie dała rady nawet oczyścić pędzli, musiał to zrobić za nią domowy skrzat.
Wróciła do dalszych prac nad portretem dopiero następnego dnia z mocnym postanowieniem, że nie będzie myśleć o złych rzeczach i zniesie to lepiej. Naprawdę chciała zadowolić oczekiwania matki Corinne i podarować jej piękny portret córki, wykonany z sercem i zaangażowaniem, jakie mógł zapewnić tylko ktoś, kto sam był matką. Delikatnymi pociągnięciami pędzla odwzorowywała kolejne elementy obrazu, najpierw bardziej ogólne kształty, a stopniowo coraz bardziej szczegółowe. Delikatnie uwieczniła materiał zwiewnej sukni łącznie ze zmarszczkami i zagięciami. Jednak przy malowaniu portretów najwięcej czasu poświęcała zawsze na twarz, była to część wymagająca największej precyzji i dokładności, aby rysy jak najbardziej przypominały pierwowzór. Kilkakrotnie musiała brać do ręki zdjęcia i przyglądać się buzi nastolatki z bliska, by jak najbardziej podobnie do oryginału namalować jej twarz, a także uwiecznić to melancholijne spojrzenie. Malowanie oczu zdecydowanie nie należało do prostych zadań i niezwykle łatwo było je zepsuć. Biorąc pod uwagę, że poszczególne partie obrazu musiały wyschnąć przed naniesieniem kolejnych warstw farby (mimo że czarodziejskie farby olejne schły znacznie szybciej niż te niemagiczne i łatwiej było mieszać kolory), malowanie samej buzi trwało kilka godzin. Większość portretu miała już jednak za sobą, i z upływem każdej kolejnej godziny łatwiej jej było myśleć o tym po prostu jak o kolejnym zleceniu, a nie jako o dotykaniu cudzej tragedii i uwiecznianiu na płótnie jej bolesnego przypomnienia. Starała się też usilnie nie myśleć o swoich dzieciach ani o anomaliach. Niemniej jednak zdecydowanie wolała malować portrety swoim jak najbardziej żywym krewnym i znajomym, z pewnością było to łatwiejsze i nie prowokujące tylu rozmyślań.
W końcu jednak wszystko zostało namalowane, zarówno młoda czarownica jak i jej otoczenie, i obraz został ukończony. Biło z niego wrażenie pewnej nostalgii i ulotności, choć sportretowana dziewczyna wyglądała bardzo realistycznie, zupełnie jak na zdjęciach. Kilka dni później czarownica znów przybyła do posiadłości Fawleyów, by go odebrać. I znowu nie obyło się bez łez i smutków, ale kobieta zapewniła, że obraz jest przepiękny i zabrała go ze sobą. A Cressie miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała portretować dziecka zmarłego poniekąd przez anomalie. Było to stanowczo zbyt przykre i ciężkie dla jej delikatnej psychiki i wolała malować bardziej radosne rzeczy.
| zt.
Pod okiem Fawleyów Cressida starała się wciąż rozwijać umiejętności artystyczne i to nie tylko malarskie, choć to malowaniu poświęcała najwięcej czasu i uwagi. Ten spośród jej talentów był też najcenniejszy dla rodu jej męża, dlatego przez te półtora roku, które minęło od jej ślubu, coraz bardziej rozkwitała i stawała się w malowaniu coraz lepsza. I choć okropna listopadowa aura nie sprzyjała twórczemu natchnieniu jak należy, dziewczątko, by oderwać się od ponurych myśli i obaw, starało się malować. Co prawda w najbliższym czasie William nie planował żadnego jej wernisażu, ale tworzyła głównie dla siebie i dla własnego rozwoju, a także pielęgnowania umiejętności. Sztuka rzeczywiście miała w sobie coś niesamowicie kojącego i pomagającego przenieść się w zupełnie inny świat, pełen subtelnych pociągnięć pędzla stopniowo zarysowujących na płótnie coraz bardziej konkretne kształty.
Akurat kończyła pewien obraz, kiedy w jej pracowni pojawił się mąż, zapowiadając, że mieli gościa, który chciał się zobaczyć z Cressidą. A właściwie Cressida została mu wskazana jako osoba, która mogłaby jej pomóc z pewną dość delikatną sprawą.
Czując ukłucie niepokoju po takiej zapowiedzi Williama, udała się wraz z nim do saloniku, gdzie oczekiwała dama w okolicach czterdziestki, którą Cressie dość mgliście kojarzyła; kiedyś widziała ją na jakimś szlacheckim spędzie w towarzystwie matki Williama, więc zapewne była to jakaś przyjaciółka rodziny lub daleka krewna, może i jedno i drugie, biorąc pod uwagę, jak ściśle były połączone ze sobą brytyjskie rody.
W wyrazie twarzy kobiety zdawał się kryć pewien smutek i tęsknota, które dodawały jej lat. Podczas rozmowy przy herbacie dowiedziała się, co było powodem smutku kobiety; kilka miesięcy temu, po majowym wybuchu magii nieubłagana serpentyna odebrała jej jedną z córek. Stęskniona za nią kobieta, gdy już minął etap pierwszej rozpaczy i najcięższej żałoby, zapragnęła, by stworzono portret upamiętniający jej zmarłą latorośl, by jakaś jej cząstka pozostała w ich posiadłości choćby w formie obrazu, którego nie zdążono jej wykonać jeszcze za życia.
Cressie poczuła, jak i ją wypełnia fala smutku, niepokoju ale i zrozumienia. W końcu sama miała dzieci i każdego dnia od momentu wybuchu anomalii drżała o ich bezpieczeństwo. William spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem, jakby pragnął się upewnić, że jego młodziutka i delikatna żona da radę udźwignąć zlecenie tego typu. Ścisnął pod stolikiem jej drobną dłoń i spojrzał uważnie na jej twarz. Ale Cressie chciała wierzyć, że da sobie radę, zdarzało jej się już malować portrety osób zmarłych, korzystając z magicznych fotografii. Jednak nigdy nie było to dziecko, tym bardziej zabrane przez anomalie. Brakowało jej jednak pewności siebie i buty, żeby tak po prostu odmówić, a także miała w sobie zbyt wiele pragnienia zadowalania oczekiwań wszystkich dookoła. Może obcych nie aż tak, jak swego pana ojca, ale jednak. Zdecydowanie powinna popracować nad swoją asertywnością.
Młódka z delikatnością i wyczuciem wypytała kobietę o zmarłą córkę, jej charakter, upodobania i zainteresowania, o wszystko co było istotne podczas tworzenia magicznego portretu, który powinien odzwierciedlać nie tylko wygląd, ale i zachowanie malowanej osoby. Dowiedziała się, że zmarła Corinne miała czternaście lat, z powodu ciężkiej choroby i jej częstych ataków pobierała nauki w domu i mimo chorobliwej bladości i wątłości była naprawdę urokliwą młodą damą o długich, ciemnych włosach, zamyślonym, wpatrzonym w dal spojrzeniu, która uwielbiała pisać i czytać poezję, a także powieści romantyczne. Czarownica podała Cressidzie także plik kilku ruchomych magicznych fotografii, na których było widać zmarłą nastolatkę w różnych sceneriach, zarówno w ogrodach, jak i w posiadłości należącej do jej rodziny. Mąż cały czas był obok i zapewniał oparcie, dzięki czemu łatwiej było przeprowadzać rozmowę o dziewczęciu, którego nawet nie poznała, ale którego los ją zasmucił. Rozumiała też chęć posiadania pamiątki po zmarłym dziecku, a obraz mimo wszystko był czymś trwalszym i bardziej wartościowym niż zdjęcia, przynajmniej z tradycyjnego punktu widzenia, gdzie przez wieki uwieczniano ludzi właśnie tak – na płótnie. Dzięki sportretowaniu ich pamięć mogła trwać, i nie znała szlacheckiej posiadłości, w której nie byłoby portretów członków rodziny, a zwłaszcza przodków. Gdy jeszcze mieszkała w Charnwood nie raz i nie dwa rozmawiała z namalowanymi portretami dawnych Flintów, z wypiekami na twarzy słuchając opowiadanych przez nie historii.
Pewnie kobieta mogłaby znaleźć inną artystkę, wśród Fawleyów nie brakowało zdolnych malarzy, jednak szlachcianka, urzeczona wschodzącym talentem Cressidy i niezwykłą eterycznością i dokładnością tworzonych przez nią obrazów, które miała okazję podziwiać podczas niedawnego wrześniowego wernisażu, zapragnęła, aby portret jej córki wyszedł właśnie spod jej pędzla, został stworzony przez osobę młodą, ledwie kilka lat starszą od zmarłej Corinne. Była przekonana, że żaden mężczyzna ani osoba należąca do starszego pokolenia nie sprosta temu tak, jak młódka.
Cressida zabrała się do pracy nad obrazem dopiero następnego dnia. Choć William zapewnił ją, że może odmówić i że mogą poszukać innego artysty, jak nie z Fawleyów to kogoś z ich najbardziej utalentowanych czystokrwistych podopiecznych, który mógłby wykonać to zadanie, jednak dziewczątko uparło się, że sobie poradzi. Z samego rana starannie i delikatnie poprzyczepiała otrzymane zdjęcia nastolatki w widocznym miejscu, gdzie mogłaby na nie patrzeć i się wzorować, bez jednoczesnego ryzyka zachlapania ich farbami. Starała się nie myśleć o tym, że patrzy na uśmiechającą się do niej w zamyśleniu osobę zmarłą. Nie chciała o tym myśleć, bo to wywoływało w niej napady melancholii i zakorzeniony głęboko lęk o własne dzieci, powodowany nie tylko anomaliami, ale i obawą, że któreś z nich również może kiedyś w przyszłości okazać się chore.
Z pewnym wahaniem nakreśliła na płótnie odpowiednie zarysy kształtów, starając się zakomponować obraz i zaznaczyć odpowiednie proporcje. Najczęściej tworzyła portrety kiedy pozowała jej żywa osoba, ale i ze zdjęciami miała sobie poradzić, na szczęście ujęć było kilka i były różne, więc mogła zbudować sobie w wyobraźni pewien obraz eterycznego dziewczęcia, które miała pośmiertnie uwiecznić.
Podczas procesu twórczego nie obeszło się jednak bez łez. W momencie, kiedy starała się namalować twarz dziewczyny, nagle znowu pomyślała o własnych dzieciach i swoich lękach, i zaczęła płakać. Na dziś musiała przerwać malowanie, poprosiła także służkę o porcję uspokajających ziółek, po które w ostatnich miesiącach sięgała dość często, ilekroć dopadał ją silniejszy niepokój. Kiedy wreszcie te okropności się skończą? Kiedy nie będzie musiała z lękiem myśleć o anomaliach i ich konsekwencjach, które wydawały się coraz gorsze, zaś konieczność wyjazdu z mężem i dziećmi za granicę coraz bardziej prawdopodobna? Nie dała rady nawet oczyścić pędzli, musiał to zrobić za nią domowy skrzat.
Wróciła do dalszych prac nad portretem dopiero następnego dnia z mocnym postanowieniem, że nie będzie myśleć o złych rzeczach i zniesie to lepiej. Naprawdę chciała zadowolić oczekiwania matki Corinne i podarować jej piękny portret córki, wykonany z sercem i zaangażowaniem, jakie mógł zapewnić tylko ktoś, kto sam był matką. Delikatnymi pociągnięciami pędzla odwzorowywała kolejne elementy obrazu, najpierw bardziej ogólne kształty, a stopniowo coraz bardziej szczegółowe. Delikatnie uwieczniła materiał zwiewnej sukni łącznie ze zmarszczkami i zagięciami. Jednak przy malowaniu portretów najwięcej czasu poświęcała zawsze na twarz, była to część wymagająca największej precyzji i dokładności, aby rysy jak najbardziej przypominały pierwowzór. Kilkakrotnie musiała brać do ręki zdjęcia i przyglądać się buzi nastolatki z bliska, by jak najbardziej podobnie do oryginału namalować jej twarz, a także uwiecznić to melancholijne spojrzenie. Malowanie oczu zdecydowanie nie należało do prostych zadań i niezwykle łatwo było je zepsuć. Biorąc pod uwagę, że poszczególne partie obrazu musiały wyschnąć przed naniesieniem kolejnych warstw farby (mimo że czarodziejskie farby olejne schły znacznie szybciej niż te niemagiczne i łatwiej było mieszać kolory), malowanie samej buzi trwało kilka godzin. Większość portretu miała już jednak za sobą, i z upływem każdej kolejnej godziny łatwiej jej było myśleć o tym po prostu jak o kolejnym zleceniu, a nie jako o dotykaniu cudzej tragedii i uwiecznianiu na płótnie jej bolesnego przypomnienia. Starała się też usilnie nie myśleć o swoich dzieciach ani o anomaliach. Niemniej jednak zdecydowanie wolała malować portrety swoim jak najbardziej żywym krewnym i znajomym, z pewnością było to łatwiejsze i nie prowokujące tylu rozmyślań.
W końcu jednak wszystko zostało namalowane, zarówno młoda czarownica jak i jej otoczenie, i obraz został ukończony. Biło z niego wrażenie pewnej nostalgii i ulotności, choć sportretowana dziewczyna wyglądała bardzo realistycznie, zupełnie jak na zdjęciach. Kilka dni później czarownica znów przybyła do posiadłości Fawleyów, by go odebrać. I znowu nie obyło się bez łez i smutków, ale kobieta zapewniła, że obraz jest przepiękny i zabrała go ze sobą. A Cressie miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała portretować dziecka zmarłego poniekąd przez anomalie. Było to stanowczo zbyt przykre i ciężkie dla jej delikatnej psychiki i wolała malować bardziej radosne rzeczy.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
10 VI 1957
Słyszał o różnych potyczkach w Londynie, większych lub mniejszych, ale nie miała miejsca już podobna rzeź, która rozpoczęła kwiecień od przegnania z miasta mugoli. Życie jednak toczyło się dalej, niektóre instytucje wcale nie przerwały swojej działalność lub dość szybko powróciło do normalnego funkcjonowania. Nie inaczej były z prywatną galerią lady Avery, gdzie pieczę nad wszystkim trzymał Valerian, sumiennie wypełniając obowiązki spoczywające na nim jako kustoszu placówki kultury.
Pierwsze dni czerwca wydawały mu się zresztą dość spokojne, wręcz leniwe od gorąca. Zdołał zrealizować aukcję bez żadnych niespodzianek, dopinając kilka ciekawych transakcji, w jakich galeria pośredniczyła. Niektórych dzieł nie mógł w czasie licytacji pokazać publicznie. Doskonale pamiętał brak zgody na wystawienie obrazów lady Fawley na charytatywnej aukcji i tak naprawdę nietrudno było zrozumieć podobną decyzję. Mimo wszystko cel, czyli udzielenie finansowej pomocy ofiarom zakończonych już anomalii, wcale nie był aż tak szczytny, a przynajmniej więcej współczucia w ludziach budziły biedne sieroty, a nawet zniewolone stworzenia magiczne. Na dodatek szlachetnie urodzona czarownica nie musiała nikomu nic udowadniać, nawet własnej szczodrości.
Po zakończeniu wiosennej wystawy i dopełnieniu wszelkich formalności z tym związanych Valerian został osobiście zobowiązany do dostarczenia obrazów damy w nienaruszonym stanie. Zadanie to wcale nie wydawało mu się uciążliwe, wszak lord Fawley, małżonek młodej malarki, był doskonałym znawcą sztuki i uczynienie mu jakiejkolwiek przysługi mogło być odbierane tylko jako przyjemność. Uprzejme gest kierowane wobec takiego człowieka w przyszłości mogły zaowocować w większy cień sympatii i stanowić podstawę dla współpracy przy inny projektach artystycznych. Dokładnie zadbał o przyszykowanie transportu, a także o przeniesienie zabezpieczonych skrzyń z malowidłami.
Dotarł do eleganckiej rezydencji, świadom tego, że ma co liczyć na żadne oficjalne powitania u samego progu, jego status mimo wszystko był zbyt niski. Szybko został pokierowany przez służącą w stronę odpowiedniej komnaty. Niósł jedną ze skrzyń, pozostałe nieśli jego współpracownicy. Po przejściu progu pracowni malarskiej odstawili skrzynie. Przez ciężar pakunków z opóźnieniem dostrzegli obecność szlachcianki.
– Pani – powitał uprzejmie damę z lekkim pokłonem. – Skierowano mnie tutaj wraz z obrazami. Czy życzysz sobie, abyśmy je otworzyli?
Artyści często sprawdzali stan swoich dzieł przed pełnym zaakceptowaniem ich odbioru. Równie dobrze mógł zostać poproszony o zdanie krótkiego raportu odnośnie tego, w jakich warunkach obrazy były dotychczas przechowywane.
Słyszał o różnych potyczkach w Londynie, większych lub mniejszych, ale nie miała miejsca już podobna rzeź, która rozpoczęła kwiecień od przegnania z miasta mugoli. Życie jednak toczyło się dalej, niektóre instytucje wcale nie przerwały swojej działalność lub dość szybko powróciło do normalnego funkcjonowania. Nie inaczej były z prywatną galerią lady Avery, gdzie pieczę nad wszystkim trzymał Valerian, sumiennie wypełniając obowiązki spoczywające na nim jako kustoszu placówki kultury.
Pierwsze dni czerwca wydawały mu się zresztą dość spokojne, wręcz leniwe od gorąca. Zdołał zrealizować aukcję bez żadnych niespodzianek, dopinając kilka ciekawych transakcji, w jakich galeria pośredniczyła. Niektórych dzieł nie mógł w czasie licytacji pokazać publicznie. Doskonale pamiętał brak zgody na wystawienie obrazów lady Fawley na charytatywnej aukcji i tak naprawdę nietrudno było zrozumieć podobną decyzję. Mimo wszystko cel, czyli udzielenie finansowej pomocy ofiarom zakończonych już anomalii, wcale nie był aż tak szczytny, a przynajmniej więcej współczucia w ludziach budziły biedne sieroty, a nawet zniewolone stworzenia magiczne. Na dodatek szlachetnie urodzona czarownica nie musiała nikomu nic udowadniać, nawet własnej szczodrości.
Po zakończeniu wiosennej wystawy i dopełnieniu wszelkich formalności z tym związanych Valerian został osobiście zobowiązany do dostarczenia obrazów damy w nienaruszonym stanie. Zadanie to wcale nie wydawało mu się uciążliwe, wszak lord Fawley, małżonek młodej malarki, był doskonałym znawcą sztuki i uczynienie mu jakiejkolwiek przysługi mogło być odbierane tylko jako przyjemność. Uprzejme gest kierowane wobec takiego człowieka w przyszłości mogły zaowocować w większy cień sympatii i stanowić podstawę dla współpracy przy inny projektach artystycznych. Dokładnie zadbał o przyszykowanie transportu, a także o przeniesienie zabezpieczonych skrzyń z malowidłami.
Dotarł do eleganckiej rezydencji, świadom tego, że ma co liczyć na żadne oficjalne powitania u samego progu, jego status mimo wszystko był zbyt niski. Szybko został pokierowany przez służącą w stronę odpowiedniej komnaty. Niósł jedną ze skrzyń, pozostałe nieśli jego współpracownicy. Po przejściu progu pracowni malarskiej odstawili skrzynie. Przez ciężar pakunków z opóźnieniem dostrzegli obecność szlachcianki.
– Pani – powitał uprzejmie damę z lekkim pokłonem. – Skierowano mnie tutaj wraz z obrazami. Czy życzysz sobie, abyśmy je otworzyli?
Artyści często sprawdzali stan swoich dzieł przed pełnym zaakceptowaniem ich odbioru. Równie dobrze mógł zostać poproszony o zdanie krótkiego raportu odnośnie tego, w jakich warunkach obrazy były dotychczas przechowywane.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Młódka bardzo rzadko bywała w Londynie, zdecydowaną większość czasu spędzając w bezpiecznych przestrzeniach dworu. Opuszczała Ambleside głównie po to by odwiedzić swój panieński ród. Dawniej regularne wyprawy do galerii sztuki i innych artystycznych miejsc stały się znacznie rzadsze już w momencie kiedy ponad rok temu zaczęły się anomalie; teraz zdążyła już przywyknąć do tego, ale z utęsknieniem oczekiwała momentu, kiedy sytuacja się uspokoi i znów będzie możliwy powrót do normalności.
Nie udała się więc osobiście po obrazy niegdyś użyczone na wiosenny wernisaż. Jako dama nie musiała tego robić, nawet gdyby czasy były normalne. Spodziewała się że prace dostarczy z powrotem jakiś pomniejszy pracownik galerii, więc wielkie było jej zdumienie, gdy dowiedziała się, że zwróci je sam Valerian Blythe, mężczyzna z którym w marcu rozmawiała w sprawie wystawienia obrazów. Być może załatwił to William, lub może pan Blythe wolał osobiście zadbać o sprawy związane z Fawleyami, którzy nie byli takimi zwykłymi artystami. Znajomość z cenionym mecenasem sztuki, jakim był jej mąż, z pewnością była przydatna dla opiekuna galerii. Cressida podejrzewała, że obaj mieli okazję współpracować i być może będą to robić również w przyszłości.
Pan Blythe był też czystej krwi, więc jego pojawienie się nie było dla nikogo ujmą. Cressida zawczasu poprosiła służbę, by mężczyzna został skierowany bezpośrednio do jej pracowni. Dziewczątko czekało tam, siedząc w fotelu, na którym zwykle wypoczywała, wpatrując się w okno i poszukując natchnienia. Na jednej ze sztalug znajdowało się płótno z do połowy ukończonym pejzażem, który tworzyła od paru dni.
Miała na sobie niebieską suknię, a na jej ramieniu siedział słowik wygrany podczas noworocznego sabatu, z którym młódka rozmawiała nim usłyszała kroki. Dzięki znajomości ptasiej mowy Cressie zdołała zaprzyjaźnić się z ptaszkiem i nie trzymała go cały czas w klatce; jej dar wystarczał, by ptaszek chciał pozostać w Ambleside. Pojawienie się obcych spłoszyło jednak stworzonko, które odfrunęło z ramienia dziewczątka i przysiadło w bezpiecznej odległości od mężczyzn. Cressie zarumieniła się pod piegami i spuściła wzrok na widok obcych czarodziejów towarzyszących panu Blythe.
- Dzień dobry, panie Blythe – powitała go jednak uprzejmie, podnosząc się z miejsca i przygładzając materiał sukni. – Tak, proszę – przytaknęła, choć ufała, że mężczyzna dopilnował wszystkiego jak należy. Wydawał się konkretny i zaangażowany w swoją pracę kiedy tamtego dnia rozmawiali. Współpraca z nim była dla dziewczęcia satysfakcjonująca. – Podejrzewam jednak, że wszystko jest w porządku. Dziękuję za dostarczenie obrazów – dodała, by mężczyzna nie pomyślał, że wątpiła w jego kompetencje. Była grzeczna i uprzejma, choć wciąż onieśmielała ją obecność nieznajomych. Rzadko kiedy pojawiał się w jej pracowni ktoś poza rodziną, jedną czy drugą, służbą, bądź bardzo nielicznymi przyjaciółkami. Trochę ją to krępowało. – Kiedy obrazy zostały zdjęte z ekspozycji? – zapytała cichutko. – Dawno... nie byłam w galerii.
Czy w ogóle w tych czasach ktoś jeszcze miał ochotę podziwiać sztukę? Chciała zadać więcej pytań odnośnie galerii i jej funkcjonowania, ale nieśmiałość nie pozwalała jej wyrzucać z siebie zbyt wielu zdań. Spojrzała na mężczyznę, a potem znów opuściła wzrok, zachowując się inaczej niż większość dam, które w sporej części były bardzo pewne siebie i swojej wartości. Ale Cressida się do nich nie zaliczała, mimo dużego talentu pozostała nieśmiała i zahukana.
Nie udała się więc osobiście po obrazy niegdyś użyczone na wiosenny wernisaż. Jako dama nie musiała tego robić, nawet gdyby czasy były normalne. Spodziewała się że prace dostarczy z powrotem jakiś pomniejszy pracownik galerii, więc wielkie było jej zdumienie, gdy dowiedziała się, że zwróci je sam Valerian Blythe, mężczyzna z którym w marcu rozmawiała w sprawie wystawienia obrazów. Być może załatwił to William, lub może pan Blythe wolał osobiście zadbać o sprawy związane z Fawleyami, którzy nie byli takimi zwykłymi artystami. Znajomość z cenionym mecenasem sztuki, jakim był jej mąż, z pewnością była przydatna dla opiekuna galerii. Cressida podejrzewała, że obaj mieli okazję współpracować i być może będą to robić również w przyszłości.
Pan Blythe był też czystej krwi, więc jego pojawienie się nie było dla nikogo ujmą. Cressida zawczasu poprosiła służbę, by mężczyzna został skierowany bezpośrednio do jej pracowni. Dziewczątko czekało tam, siedząc w fotelu, na którym zwykle wypoczywała, wpatrując się w okno i poszukując natchnienia. Na jednej ze sztalug znajdowało się płótno z do połowy ukończonym pejzażem, który tworzyła od paru dni.
Miała na sobie niebieską suknię, a na jej ramieniu siedział słowik wygrany podczas noworocznego sabatu, z którym młódka rozmawiała nim usłyszała kroki. Dzięki znajomości ptasiej mowy Cressie zdołała zaprzyjaźnić się z ptaszkiem i nie trzymała go cały czas w klatce; jej dar wystarczał, by ptaszek chciał pozostać w Ambleside. Pojawienie się obcych spłoszyło jednak stworzonko, które odfrunęło z ramienia dziewczątka i przysiadło w bezpiecznej odległości od mężczyzn. Cressie zarumieniła się pod piegami i spuściła wzrok na widok obcych czarodziejów towarzyszących panu Blythe.
- Dzień dobry, panie Blythe – powitała go jednak uprzejmie, podnosząc się z miejsca i przygładzając materiał sukni. – Tak, proszę – przytaknęła, choć ufała, że mężczyzna dopilnował wszystkiego jak należy. Wydawał się konkretny i zaangażowany w swoją pracę kiedy tamtego dnia rozmawiali. Współpraca z nim była dla dziewczęcia satysfakcjonująca. – Podejrzewam jednak, że wszystko jest w porządku. Dziękuję za dostarczenie obrazów – dodała, by mężczyzna nie pomyślał, że wątpiła w jego kompetencje. Była grzeczna i uprzejma, choć wciąż onieśmielała ją obecność nieznajomych. Rzadko kiedy pojawiał się w jej pracowni ktoś poza rodziną, jedną czy drugą, służbą, bądź bardzo nielicznymi przyjaciółkami. Trochę ją to krępowało. – Kiedy obrazy zostały zdjęte z ekspozycji? – zapytała cichutko. – Dawno... nie byłam w galerii.
Czy w ogóle w tych czasach ktoś jeszcze miał ochotę podziwiać sztukę? Chciała zadać więcej pytań odnośnie galerii i jej funkcjonowania, ale nieśmiałość nie pozwalała jej wyrzucać z siebie zbyt wielu zdań. Spojrzała na mężczyznę, a potem znów opuściła wzrok, zachowując się inaczej niż większość dam, które w sporej części były bardzo pewne siebie i swojej wartości. Ale Cressida się do nich nie zaliczała, mimo dużego talentu pozostała nieśmiała i zahukana.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Kroczenie po tak eleganckich wnętrzach sprawiało, że dane mu było oddychać pełną piersią. W tak wspaniałej rezydencji, gdzie nawet ściany korytarzy zdobione były wielkimi dziełami w złotych ramach, szybko można było się zatracić i zapomnieć o ponurej rzeczywistości. Londyn był daleko, a tutaj nic nie mogło przerwać kojącego spokoju. Nie miał jednak możliwości nasycić swych oczu do woli, przypominał mu o tym dobitnie ciężar niesionej skrzyni – ten nie miał go przygnieść, ale był wystarczająco wyczuwalny
Po wkroczeniu do wskazanej komnaty zdołał tylko przelotnie ujrzeć interakcję damy z drobnym stworzeniem, choć tak naprawdę jego uwagę zwróciło poruszenie skrzydeł i z początku dostrzegł ledwie smugę. Rumieńce na szlachetnym licu pozwalały mu jednak sądzić, że przed jego przybyciem w towarzystwie służby ptak spełniał rolę dobrego kompana. Łatwo było mu też wyobrazić sobie jak ten spoczywał jeszcze przed chwilą na wyciągniętej, otwartej dłoni lady Fawey, wpatrzony w nią ewidentnie z zachwytem. Cudny obrazek, godny uwiecznienia, jednak zarazem kryło się za tym coś intymnego, co utrwalić na płótnie mógłby tylko ktoś nad wyraz bliski sercu samej szlachcianki. Był ciekaw jej opinii na ten temat, ale świadomy jej nieśmiałości sam nie zdobywał się na odważne zachowania. – To dla mnie sama przyjemność – odparł uprzejmie na podziękowanie, wcale nie musząc zdobywać się na kłamstwo. Szczerze doceniał możliwość znalezienia się w takim miejscu.
Nie był zaskoczony tym, że otrzymał odpowiedź twierdzącą, jemu również zależało, aby dopełnić tych wszystkich procedur, a każdy artysta miał prawo ujrzeć swe dzieła po ich zwróceniu. Gdy skrzynie zostały ostrożnie odłożone, Valerian poruszył różdżką, zdejmując pokrywę z tej znajdującej się najbliżej niego. Światu szybko ukazał się obraz spoczywający na czarnej tkaninie, zabezpieczony przed nieoczekiwanym wypadkiem z pomocą materiału. Znajdujący się w ramie pejzaż prezentował się nienagannie, na próżno było szukać śladów zaniedbania ze strony galerii lady Avery.
– W zeszłym tygodniu, jednak sama wystawa z powodu żałoby rodu Avery została zawieszona i ostatecznie zakończona znacznie wcześniej – zrelacjonował z należytą powagą, nie zamierzając ukrywać podobnych szczegółów przed malarką. – Po ponownym otwarciu galerii na zwiedzających niektóre sale mimo wszystko pozostawały przez pewien czas zamknięte – chciał wierzyć, że udało mu się choć trochę zaspokoić ciekawość damy.
Po wkroczeniu do wskazanej komnaty zdołał tylko przelotnie ujrzeć interakcję damy z drobnym stworzeniem, choć tak naprawdę jego uwagę zwróciło poruszenie skrzydeł i z początku dostrzegł ledwie smugę. Rumieńce na szlachetnym licu pozwalały mu jednak sądzić, że przed jego przybyciem w towarzystwie służby ptak spełniał rolę dobrego kompana. Łatwo było mu też wyobrazić sobie jak ten spoczywał jeszcze przed chwilą na wyciągniętej, otwartej dłoni lady Fawey, wpatrzony w nią ewidentnie z zachwytem. Cudny obrazek, godny uwiecznienia, jednak zarazem kryło się za tym coś intymnego, co utrwalić na płótnie mógłby tylko ktoś nad wyraz bliski sercu samej szlachcianki. Był ciekaw jej opinii na ten temat, ale świadomy jej nieśmiałości sam nie zdobywał się na odważne zachowania. – To dla mnie sama przyjemność – odparł uprzejmie na podziękowanie, wcale nie musząc zdobywać się na kłamstwo. Szczerze doceniał możliwość znalezienia się w takim miejscu.
Nie był zaskoczony tym, że otrzymał odpowiedź twierdzącą, jemu również zależało, aby dopełnić tych wszystkich procedur, a każdy artysta miał prawo ujrzeć swe dzieła po ich zwróceniu. Gdy skrzynie zostały ostrożnie odłożone, Valerian poruszył różdżką, zdejmując pokrywę z tej znajdującej się najbliżej niego. Światu szybko ukazał się obraz spoczywający na czarnej tkaninie, zabezpieczony przed nieoczekiwanym wypadkiem z pomocą materiału. Znajdujący się w ramie pejzaż prezentował się nienagannie, na próżno było szukać śladów zaniedbania ze strony galerii lady Avery.
– W zeszłym tygodniu, jednak sama wystawa z powodu żałoby rodu Avery została zawieszona i ostatecznie zakończona znacznie wcześniej – zrelacjonował z należytą powagą, nie zamierzając ukrywać podobnych szczegółów przed malarką. – Po ponownym otwarciu galerii na zwiedzających niektóre sale mimo wszystko pozostawały przez pewien czas zamknięte – chciał wierzyć, że udało mu się choć trochę zaspokoić ciekawość damy.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Cressida zawsze miłowała piękno. Od urodzenia dorastała jako lady, i choć jej panieński ród nie cechował się podobnie artystycznym duchem co Fawleyowie, i tam było dużo pięknych rzeczy, choć samych obrazów z pewnością dużo mniej niż tutaj. Ilekroć przechodziła korytarzami dworku w Ambleside czuła na sobie mnóstwo spojrzeń namalowanych postaci. Początkowo bardzo ją to krępowało, później nauczyła się nie zwracać uwagi, a z czasem obrazy przestały tak szeptać na jej widok. Może z czasem przyzwyczaiły się do obecności nowej mieszkanki; w końcu mieszkała tu już dwa lata. Niedawno minęły dwa lata od dnia ślubu Cressidy, choć wciąż nieco dziwnie się czuła z myślą że teraz to był jej dom. Bardzo mocno różnił się od tego, w którym spędziła większość dotychczasowego życia.
Oczekując na dostarczyciela obrazów rozmawiała z malutkim ptaszkiem siedzącym na jej ręku. Było to dla niej całkowicie naturalne, nie pamiętała już czasów sprzed ujawnienia daru, więc w jej przekonaniu był czymś obecnym przez całe życie. Mówiła w ptasim języku równie naturalnie co po angielsku, choć nigdy się go nie uczyła; on po prostu był w niej, choć im była starsza, tym pewniej go używała i lepiej radziła sobie z przekonywaniem ptaków do różnych rzeczy. Ptaszek jednak spłoszył się po wejściu obcych. Spłoszyła się i Cressida, choć naturalnie nie odleciała nigdzie, a jedynie oblała się rumieńcem i spuściła wzrok. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego (a zwłaszcza z mężczyznami) sprawiało jej pewien problem. Była bardzo nieśmiała i niepewna siebie.
Pokiwała głową, ostrożnie obserwując przybyszów, choć unikała kontaktu wzrokowego. Spojrzała na skrzynię, którą pan Blythe otworzył, odsłaniając znajdujący się wewnątrz obraz.
- Wygląda w porządku – powiedziała cicho, zerkając na dobrze zabezpieczone płótno. Była zadowolona ze sposobu zabezpieczenia i dostarczenia obrazów. Miała do czynienia z profesjonalistą dbającym o komfort artystów i było to widać. – I rozumiem. Ród Avery spotkała niedawno okropna tragedia, nic dziwnego, że wernisaż nie był już najważniejszy – dodała ze smutkiem. Oczywiście że słyszała o tej przykrej sprawie, nawet do niej, żyjącej w oderwaniu od rzeczywistości, dotarły pogłoski że stali za tym miłośnicy mugoli zwący się szumnie „Zakonem Feniksa”. I choć ród Fawley nie żył z Averymi w dobrej komitywie, to przez wzgląd na bycie z pochodzenia Flintem szanowała ten ród. I po tego typu incydentach czuła strach, że bezrozumna, zakochana w mugolach tłuszcza może skrzywdzić też ją i jej bliskich. Takim lękiem ją karmiono, powoli malując w jej oczach obraz obrońców niegdyś całkowicie jej obojętnych mugoli jako ludzi których należy się bać, ponieważ zawistnie pragną odrzeć szlachetne rody z przywilejów i sprowadzić wszystkich do swojego nędznego poziomu. – Cieszy mnie, że galeria wciąż pozostaje otwarta dla wielbicieli sztuki. Czy można tam już bezpiecznie bywać? Jaka jest pewność, że szerzący zamęt miłośnicy niepoprawnych równościowych idei tam nie przenikną? – zapytała z lękiem, ale i niepewnością; bała się, żeby nie urazić mężczyzny podobnymi rozważaniami, żeby czasem nie pomyślał że wątpiła w jego pracę. Ale skoro galeria była czynna, chętnie by ją odwiedziła w nadchodzących tygodniach, lecz musiała uzyskać pewność, że jest to bezpieczne. Listy gończe, na które natknęła się niedawno w leżącym w salonie porzuconym egzemplarzu Walczącego Maga, nie napawały optymizmem i uświadamiały, że nieprzyjaciele i zdrajcy mogli kryć się wszędzie. Ale pan Blythe na pewno wiedział czy galeria jest dobrze zabezpieczona. Zdobyła się na odwagę, by na moment zawiesić spojrzenie na jego twarzy. Skoro tu był, mogła wykorzystać okazję by dowiedzieć się co nieco o galerii, choć musiała trochę powściągnąć swoją nieśmiałość i naturalną chęć szybkiego załatwienia sprawy z obrazami i czmychnięcia.
Oczekując na dostarczyciela obrazów rozmawiała z malutkim ptaszkiem siedzącym na jej ręku. Było to dla niej całkowicie naturalne, nie pamiętała już czasów sprzed ujawnienia daru, więc w jej przekonaniu był czymś obecnym przez całe życie. Mówiła w ptasim języku równie naturalnie co po angielsku, choć nigdy się go nie uczyła; on po prostu był w niej, choć im była starsza, tym pewniej go używała i lepiej radziła sobie z przekonywaniem ptaków do różnych rzeczy. Ptaszek jednak spłoszył się po wejściu obcych. Spłoszyła się i Cressida, choć naturalnie nie odleciała nigdzie, a jedynie oblała się rumieńcem i spuściła wzrok. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego (a zwłaszcza z mężczyznami) sprawiało jej pewien problem. Była bardzo nieśmiała i niepewna siebie.
Pokiwała głową, ostrożnie obserwując przybyszów, choć unikała kontaktu wzrokowego. Spojrzała na skrzynię, którą pan Blythe otworzył, odsłaniając znajdujący się wewnątrz obraz.
- Wygląda w porządku – powiedziała cicho, zerkając na dobrze zabezpieczone płótno. Była zadowolona ze sposobu zabezpieczenia i dostarczenia obrazów. Miała do czynienia z profesjonalistą dbającym o komfort artystów i było to widać. – I rozumiem. Ród Avery spotkała niedawno okropna tragedia, nic dziwnego, że wernisaż nie był już najważniejszy – dodała ze smutkiem. Oczywiście że słyszała o tej przykrej sprawie, nawet do niej, żyjącej w oderwaniu od rzeczywistości, dotarły pogłoski że stali za tym miłośnicy mugoli zwący się szumnie „Zakonem Feniksa”. I choć ród Fawley nie żył z Averymi w dobrej komitywie, to przez wzgląd na bycie z pochodzenia Flintem szanowała ten ród. I po tego typu incydentach czuła strach, że bezrozumna, zakochana w mugolach tłuszcza może skrzywdzić też ją i jej bliskich. Takim lękiem ją karmiono, powoli malując w jej oczach obraz obrońców niegdyś całkowicie jej obojętnych mugoli jako ludzi których należy się bać, ponieważ zawistnie pragną odrzeć szlachetne rody z przywilejów i sprowadzić wszystkich do swojego nędznego poziomu. – Cieszy mnie, że galeria wciąż pozostaje otwarta dla wielbicieli sztuki. Czy można tam już bezpiecznie bywać? Jaka jest pewność, że szerzący zamęt miłośnicy niepoprawnych równościowych idei tam nie przenikną? – zapytała z lękiem, ale i niepewnością; bała się, żeby nie urazić mężczyzny podobnymi rozważaniami, żeby czasem nie pomyślał że wątpiła w jego pracę. Ale skoro galeria była czynna, chętnie by ją odwiedziła w nadchodzących tygodniach, lecz musiała uzyskać pewność, że jest to bezpieczne. Listy gończe, na które natknęła się niedawno w leżącym w salonie porzuconym egzemplarzu Walczącego Maga, nie napawały optymizmem i uświadamiały, że nieprzyjaciele i zdrajcy mogli kryć się wszędzie. Ale pan Blythe na pewno wiedział czy galeria jest dobrze zabezpieczona. Zdobyła się na odwagę, by na moment zawiesić spojrzenie na jego twarzy. Skoro tu był, mogła wykorzystać okazję by dowiedzieć się co nieco o galerii, choć musiała trochę powściągnąć swoją nieśmiałość i naturalną chęć szybkiego załatwienia sprawy z obrazami i czmychnięcia.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Starał się zachowywać jak najbardziej odpowiednio wobec lady Fawley. Dostrzegał jej nieśmiałość, dlatego nie wpatrywał się w nią zbyt intensywnie, przez co często swoje spojrzenie spuszczał to na pozostawione na podłodze skrzynie, to na elementy pracowni, które nie były dla niego niczym nowym. Cenił sobie obecność na stole różnej grubości pędzli oraz bogatych palet kolorów. Powietrze w pomieszczeniu zdawało się być wypełnione zapachem akwareli, połączone ze słodką wonią kwiatów. I rzeczywiście nieopodal okna znajdował się kolorowy bukiet zanurzony w białym wazonie. W takich warunkach mógłby rzeźbić, choć wtedy we wnętrzu panowałby chłód marmuru i woń kamienia, choć nie wszyscy mogliby wyczuć podobne rzeczy.
Kiedy dama oszacowała stan pierwszego obrazu, Valerian różdżką wskazał kolejną skrzynię i jak poprzednią otworzył ją z pomocą zaklęcia, tym samym przedstawiając kolejny pejzaż w równie nienaruszonym stanie. W tym przypadku obraz również ułoży był na miękkiej tkaninie, a sama skrzynia została zabezpieczona odpowiednimi czarami, aby nie wkradła się do jej wnętrza wilgoć. Na jej pytania odpowiedział szczerze i w zamian napotkał na podobną szczerość. Był skłonny zrozumieć niepokój czarownicy, Londyn mógł wydawać się miejscem, gdzie szalał chaos, jednak nie działo się tak wszędzie, dbała o to sama lady Avery, który skłonna była pociągać za odpowiednie sznurki w Ministerstwie Magii, aby zapewnić w okolicy galerii praktycznie stałe patrole mundurowych służb. – W imieniu lady Avery dziękuję za zrozumienie – odparł z powagą i poczynił lekki pokłon, chcąc również gestem wyrazić swoje uznanie. Potem wyprostował się i rozpakował ze skrzyni kolejny obraz zamknięty w eleganckiej ramie.
– Mogę zagwarantować, że przybycie do galerii jest w pełni bezpieczne. Patrole ministerialnych służb dbają o bezpieczeństwo okolicy, ale również lady Avery zdecydowała się zatrudnić osoby godne ochrony jej przybytku – zdradził nad wyraz spokojnie, chcąc podobna pewność zaszczepić również w młodej szlachciance. – Na samo miejsce zostały też nałożone jeszcze silniejsze zabezpieczenia od poprzednich, aby nikt nie miał sposobności wejść do środka bez zgody pracowników – dodał z przekonaniem, mając nadzieję, ze te zapewnienia wystarczą, aby przyszło mu w najbliższej przyszłości gości lady Fawley wraz z mężem w galerii położonej w Londynie.
Kiedy dama oszacowała stan pierwszego obrazu, Valerian różdżką wskazał kolejną skrzynię i jak poprzednią otworzył ją z pomocą zaklęcia, tym samym przedstawiając kolejny pejzaż w równie nienaruszonym stanie. W tym przypadku obraz również ułoży był na miękkiej tkaninie, a sama skrzynia została zabezpieczona odpowiednimi czarami, aby nie wkradła się do jej wnętrza wilgoć. Na jej pytania odpowiedział szczerze i w zamian napotkał na podobną szczerość. Był skłonny zrozumieć niepokój czarownicy, Londyn mógł wydawać się miejscem, gdzie szalał chaos, jednak nie działo się tak wszędzie, dbała o to sama lady Avery, który skłonna była pociągać za odpowiednie sznurki w Ministerstwie Magii, aby zapewnić w okolicy galerii praktycznie stałe patrole mundurowych służb. – W imieniu lady Avery dziękuję za zrozumienie – odparł z powagą i poczynił lekki pokłon, chcąc również gestem wyrazić swoje uznanie. Potem wyprostował się i rozpakował ze skrzyni kolejny obraz zamknięty w eleganckiej ramie.
– Mogę zagwarantować, że przybycie do galerii jest w pełni bezpieczne. Patrole ministerialnych służb dbają o bezpieczeństwo okolicy, ale również lady Avery zdecydowała się zatrudnić osoby godne ochrony jej przybytku – zdradził nad wyraz spokojnie, chcąc podobna pewność zaszczepić również w młodej szlachciance. – Na samo miejsce zostały też nałożone jeszcze silniejsze zabezpieczenia od poprzednich, aby nikt nie miał sposobności wejść do środka bez zgody pracowników – dodał z przekonaniem, mając nadzieję, ze te zapewnienia wystarczą, aby przyszło mu w najbliższej przyszłości gości lady Fawley wraz z mężem w galerii położonej w Londynie.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Dobrze, że mężczyzna nie świdrował jej wzrokiem, bo wtedy byłaby jeszcze bardziej skrępowana i onieśmielona. Nie lubiła znajdować się w centrum uwagi ani być zmuszana do kontaktu wzrokowego. Może to właśnie dlatego nie chciała robić prawdziwej malarskiej kariery. Pierwsze wernisaże były wspaniałe, ale bycie w centrum zainteresowania nie było dla niej. Nie chciała lśnić na pierwszym planie, wolała trwać w cieniu i w spokoju robić swoje, bez obaw o bycie ocenianą czy krytykowaną. Kochała malować i z tego nie zamierzała rezygnować, mogła gościnnie użyczać obrazy galeriom na ekspozycje, ale pogoń za artystyczną sławą wolała pozostawić innym, zwłaszcza że jej dzieci domagały się coraz więcej matczynej obecności. A to rodzina była najważniejsza. Cressida była damą wychowaną staroświecko, w przekonaniu że główną rolą kobiety jest wyjście za mąż oraz rodzenie i wychowywanie dzieci, a pasje, choć ważne, nie mogły być najważniejsze i nie mogły wysuwać się na pierwszy plan. Damom nie wypadało też pracować, nie mówiąc o robieniu jakiejkolwiek kariery, nawet artystycznej. Poza tym tak wrażliwa i niepewna swej wartości osóbka jak ona nie udźwignęłaby tego.
Jako lady Fawley miała jednak dostęp do najlepszych materiałów malarskich, więc wyposażenia pracowni mogłoby jej pozazdrościć wielu artystów. Niżej sytuowani malarze mogli tylko pomarzyć o najlepszej jakości farbach i pędzlach, które dla młodej lady były oczywistością. Na polecenie jej męża służba dbała o to, by nie brakowało jej żadnego koloru farby ani żadnego wariantu grubości pędzla. Malowała zarówno gęstymi farbami olejnymi, jak i wodnistymi, pastelowymi akwarelami.
Dziewczątko obejrzało i drugi obraz, kiwając lekko głową z zadowoleniem. Był naprawdę wyśmienicie zabezpieczony i wrócił w idealnym stanie, czego w obecnych niespokojnych czasach można by się obawiać, bo kto wie, co działo się w Londynie? Młódce skąpiono faktów, by jej nie martwić ani nie przerazić wieściami nieodpowiednimi dla jej wrażliwej artystycznej duszy, słyszała jedynie fragmentaryczne strzępy opowieści i budowała w wyobraźni pewien obraz miasta wstrząsanego niepokojami, gdzie spokój mącili zwolennicy zgubnej idei równości.
- To… dobrze. Naprawdę chciałabym móc wkrótce wybrać się tam z mężem i nie bać się o swoje bezpieczeństwo podczas podziwiania sztuki – powiedziała cichutko, ufając jednak w zapewnienia mężczyzny, że galeria była należycie zabezpieczona i że nie odwiedzali jej ludzie nieodpowiedni ani, co gorsza, niebezpieczni. Cressie była bezbronną, słabą damą i przerażała ją wizja ucierpienia z rąk jakiegoś zawistnego szlamoluba. – Czy w lecie będzie organizowane jakieś wydarzenie, które warto odwiedzić? – spytała jeszcze, choć nie wiadomym było, jak by to miało wyglądać po niedawnej tragedii rodu Avery. Ale pewnie galeria nie mogła sobie też pozwolić na długi przestój w organizowaniu wernisaży, bo wtedy straciłaby klientelę, a śmietanka towarzyska nawet w takich czasach potrzebowała możliwości obcowania ze sztuką i byłaby niezadowolona z niemożności podziwiania czarodziejskiego malarstwa. Cressidzie mimo nieśmiałości i tego, że nie przepadała za wielkimi towarzyskimi wydarzeniami pełnymi ludzi (choć z racji powinności w nich uczestniczyła, by nikt nie pomyślał, że buntowała się wobec szlacheckich zasad i tradycji) brakowało takiego wyjścia, możliwości podziwiania cudzych obrazów i upatrywaniu w nich inspiracji, niekoniecznie prezentowania własnych.
Jako lady Fawley miała jednak dostęp do najlepszych materiałów malarskich, więc wyposażenia pracowni mogłoby jej pozazdrościć wielu artystów. Niżej sytuowani malarze mogli tylko pomarzyć o najlepszej jakości farbach i pędzlach, które dla młodej lady były oczywistością. Na polecenie jej męża służba dbała o to, by nie brakowało jej żadnego koloru farby ani żadnego wariantu grubości pędzla. Malowała zarówno gęstymi farbami olejnymi, jak i wodnistymi, pastelowymi akwarelami.
Dziewczątko obejrzało i drugi obraz, kiwając lekko głową z zadowoleniem. Był naprawdę wyśmienicie zabezpieczony i wrócił w idealnym stanie, czego w obecnych niespokojnych czasach można by się obawiać, bo kto wie, co działo się w Londynie? Młódce skąpiono faktów, by jej nie martwić ani nie przerazić wieściami nieodpowiednimi dla jej wrażliwej artystycznej duszy, słyszała jedynie fragmentaryczne strzępy opowieści i budowała w wyobraźni pewien obraz miasta wstrząsanego niepokojami, gdzie spokój mącili zwolennicy zgubnej idei równości.
- To… dobrze. Naprawdę chciałabym móc wkrótce wybrać się tam z mężem i nie bać się o swoje bezpieczeństwo podczas podziwiania sztuki – powiedziała cichutko, ufając jednak w zapewnienia mężczyzny, że galeria była należycie zabezpieczona i że nie odwiedzali jej ludzie nieodpowiedni ani, co gorsza, niebezpieczni. Cressie była bezbronną, słabą damą i przerażała ją wizja ucierpienia z rąk jakiegoś zawistnego szlamoluba. – Czy w lecie będzie organizowane jakieś wydarzenie, które warto odwiedzić? – spytała jeszcze, choć nie wiadomym było, jak by to miało wyglądać po niedawnej tragedii rodu Avery. Ale pewnie galeria nie mogła sobie też pozwolić na długi przestój w organizowaniu wernisaży, bo wtedy straciłaby klientelę, a śmietanka towarzyska nawet w takich czasach potrzebowała możliwości obcowania ze sztuką i byłaby niezadowolona z niemożności podziwiania czarodziejskiego malarstwa. Cressidzie mimo nieśmiałości i tego, że nie przepadała za wielkimi towarzyskimi wydarzeniami pełnymi ludzi (choć z racji powinności w nich uczestniczyła, by nikt nie pomyślał, że buntowała się wobec szlacheckich zasad i tradycji) brakowało takiego wyjścia, możliwości podziwiania cudzych obrazów i upatrywaniu w nich inspiracji, niekoniecznie prezentowania własnych.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Był przekonany, że podobne odczucie zatrwożenia towarzyszy wielu dobrze urodzonym damom. To było widoczne po samym Londynie, bo nawet Ulica Pokątna zdawała mu się zbyt opustoszała, a sam udał się do magicznej części Londynu zaledwie raz i tylko z konieczności. Również miejsce jego pracy stało się nad wyraz ciche, kiedy rzadko się zdarzało, aby ktoś przechadzał się korytarzami z przyjemności, jaką czerpać można tylko z podziwiania sztuki. Jedyne kroki jakie słyszał, to te ciche, bardzo systematyczne, ewidentnie nakierowane na wykonanie powierzonego zadania. Lecz z czystym sumieniem mógł zaproponować miłośnikom sztuki powrót do jednej z londyńskich świątyń sztuki, do której sam docierał bez żadnych trudności prawie każdego dnia. Wejścia galerii nieustannie strzegli obleczeni w ciemne szaty czarodzieje, czasem bardziej postawni, innym razem raczej niepozorni, a jednak straż zawsze była postawiona w gotowości. Valerian nie był do końca pewien kim są ci ludzie i właściwie nie snuł żadnych dociekań na ten temat, dla swojego własnego dobra ufając przezorności lady Avery. Miała pełne prawo stosować w swojej galerii takie środki ostrożności, jakie uznawała za stosowne, na dodatek zawsze zajmowała się doborem współpracowników osobiście.
– W celu zadbania o wszystkie szczegóły kolejna obszerna wystawa planowana jest pod koniec lata, ale nie wykluczam, że sprawne przygotowania pozwolą skrócić czas oczekiwania – znów zdecydował się odpowiedzieć jak najbardziej szczerze, wspomnianych faktów nie traktując jako upodlających uchybień. Sytuacja musiała zostać przedstawiona klarownie, aby nikt czasem nie posądził go o próbę zakłamywania rzeczywistości. – Gdy tylko będę znał dokładny termin, pozwolę sobie wysłać list, o ile nie zostanie to uznane za zbyt dużą śmiałość – po tych słowach spojrzał ostrożnie na lady Fawley, oczekując z jej strony przyzwolenia na podobne działanie. Bardzo musiał uważać, aby nie popełnić żadnego błędu wobec któregokolwiek reprezentanta jakiegokolwiek szlachetnego rodu. Podczas takich rozmów czuł się tak, jakby stąpał po grząskim gruncie. – Jeśli zgodziłabyś się pani wypożyczyć nam również przy tej okazji swoje obrazy, byłbym niezwykle rad, mogąc przekazać podobną nowinę lady Avery – zaproponował po chwili z dużą uprzejmością, oddając decyzję uzdolnionej malarce. Wszak wcale nie musiała wystawiać swoich obrazów, choć mogły cieszyć wiele par oczu.
– W celu zadbania o wszystkie szczegóły kolejna obszerna wystawa planowana jest pod koniec lata, ale nie wykluczam, że sprawne przygotowania pozwolą skrócić czas oczekiwania – znów zdecydował się odpowiedzieć jak najbardziej szczerze, wspomnianych faktów nie traktując jako upodlających uchybień. Sytuacja musiała zostać przedstawiona klarownie, aby nikt czasem nie posądził go o próbę zakłamywania rzeczywistości. – Gdy tylko będę znał dokładny termin, pozwolę sobie wysłać list, o ile nie zostanie to uznane za zbyt dużą śmiałość – po tych słowach spojrzał ostrożnie na lady Fawley, oczekując z jej strony przyzwolenia na podobne działanie. Bardzo musiał uważać, aby nie popełnić żadnego błędu wobec któregokolwiek reprezentanta jakiegokolwiek szlachetnego rodu. Podczas takich rozmów czuł się tak, jakby stąpał po grząskim gruncie. – Jeśli zgodziłabyś się pani wypożyczyć nam również przy tej okazji swoje obrazy, byłbym niezwykle rad, mogąc przekazać podobną nowinę lady Avery – zaproponował po chwili z dużą uprzejmością, oddając decyzję uzdolnionej malarce. Wszak wcale nie musiała wystawiać swoich obrazów, choć mogły cieszyć wiele par oczu.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Wszystko co nowe, odbiegające od dotychczas znanej rzeczywistości mogło budzić niepokój, zwłaszcza w młódce tak delikatnej jak Cressida. Choć okropne anomalie skończyły się już dłuższy czas temu, świat wcale nie wydawał się wracać do równowagi. Opuszczając posiadłość dziewczątko nie czuło się bezpiecznie, a już na pewno nie czuło się tak w Londynie, przerażone wizją bezmyślnej tłuszczy mogącej nastawać na życie, a na pewno na bogactwa takich jak ona. Spędzała więc w ostatnich tygodniach całe dnie w obrębie dworu lub okalających go terenów zielonych, opuszczając je z rzadka, głównie w chwilach wizyt u panieńskiego rodu. Kiedy nie spędzała czasu z dziećmi, to malowała, jeździła konno, spacerowała po wspaniałych ogrodach lub w inny sposób wypoczywała.
- Pod koniec lata? A wiadomo, jaka będzie tematyka, czy to pozostaje tajemnicą? – spytała nieśmiało. Do końca lata pozostało sporo czasu, to przecież dopiero się zaczynało, ale podejrzewała że przygotowanie wernisażu to nie jest kwestia tygodnia czy dwóch, a znacznie dłuższych przygotowań. Trzeba było pewnie znaleźć odpowiednich artystów, którzy użyczyliby swoich obrazów, a także dopracować inne kwestie natury organizacyjnej, tak przynajmniej tłumaczył jej to kiedyś William. – Poproszę o list, gdy będzie coś wiadomo, panie Blythe – dodała; nie było w tym w końcu nic niestosownego, jeśli mężczyzna wyśle jej zawiadomienie o terminie wernisażu.
Zastanowiła się chwilę nad propozycją wypożyczenia obrazów.
- Myślę, że byłoby to możliwe, jeśli któraś z moich prac będzie odpowiadać tematyce wydarzenia – powiedziała cicho, dłonią lekko przygładzając materiał sukni. – Przez lato na pewno będę malować nowe obrazy. – Pytanie tylko, czy wpasują się w motyw przewodni wernisażu? Nie wiadomo, ale jeśli tak, Cressie mogła je udostępnić, by cieszyły oczy śmietanki towarzyskiej, choć sama pozostanie w cieniu, co będzie o tyle łatwe, że na pewno będą tam też obrazy innych artystów, więc może ktoś z większą siłą przebicia skradnie nadmiar uwagi i Cressida nie będzie musiała się obawiać zbyt wielu spojrzeń skierowanych właśnie w jej stronę. Wernisaż poświęcony tylko jej twórczości byłby dla niej zbyt onieśmielający, ale nic takiego raczej jej nie groziło, bo nie próbowała się wybić i wyjść ze swojego bezpiecznego, asekuracyjnego cienia.
Podeszła cichutko do okna i na moment zapatrzyła się na ogrody. Mały ptaszek będący w pokoju ćwierknął, a Cressie uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła szczupły paluszek, gdzie ptaszyna po chwili przysiadła. Z jej ust nie wydostało się jednak żadne ćwierknięcie, bo wstydziła się demonstrować daru przy obcych. Był to z pewnością uroczy obrazek i zapewne dość nietypowy dla kogoś, kto jej nie znał, bo rodzina, zarówno panieńska jak i ta od męża, przywykła już do tego, że Cressidzie bardzo często towarzyszyły ptaki.
- Pod koniec lata? A wiadomo, jaka będzie tematyka, czy to pozostaje tajemnicą? – spytała nieśmiało. Do końca lata pozostało sporo czasu, to przecież dopiero się zaczynało, ale podejrzewała że przygotowanie wernisażu to nie jest kwestia tygodnia czy dwóch, a znacznie dłuższych przygotowań. Trzeba było pewnie znaleźć odpowiednich artystów, którzy użyczyliby swoich obrazów, a także dopracować inne kwestie natury organizacyjnej, tak przynajmniej tłumaczył jej to kiedyś William. – Poproszę o list, gdy będzie coś wiadomo, panie Blythe – dodała; nie było w tym w końcu nic niestosownego, jeśli mężczyzna wyśle jej zawiadomienie o terminie wernisażu.
Zastanowiła się chwilę nad propozycją wypożyczenia obrazów.
- Myślę, że byłoby to możliwe, jeśli któraś z moich prac będzie odpowiadać tematyce wydarzenia – powiedziała cicho, dłonią lekko przygładzając materiał sukni. – Przez lato na pewno będę malować nowe obrazy. – Pytanie tylko, czy wpasują się w motyw przewodni wernisażu? Nie wiadomo, ale jeśli tak, Cressie mogła je udostępnić, by cieszyły oczy śmietanki towarzyskiej, choć sama pozostanie w cieniu, co będzie o tyle łatwe, że na pewno będą tam też obrazy innych artystów, więc może ktoś z większą siłą przebicia skradnie nadmiar uwagi i Cressida nie będzie musiała się obawiać zbyt wielu spojrzeń skierowanych właśnie w jej stronę. Wernisaż poświęcony tylko jej twórczości byłby dla niej zbyt onieśmielający, ale nic takiego raczej jej nie groziło, bo nie próbowała się wybić i wyjść ze swojego bezpiecznego, asekuracyjnego cienia.
Podeszła cichutko do okna i na moment zapatrzyła się na ogrody. Mały ptaszek będący w pokoju ćwierknął, a Cressie uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła szczupły paluszek, gdzie ptaszyna po chwili przysiadła. Z jej ust nie wydostało się jednak żadne ćwierknięcie, bo wstydziła się demonstrować daru przy obcych. Był to z pewnością uroczy obrazek i zapewne dość nietypowy dla kogoś, kto jej nie znał, bo rodzina, zarówno panieńska jak i ta od męża, przywykła już do tego, że Cressidzie bardzo często towarzyszyły ptaki.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie zaskoczyło go to, że lady Fawley chciała poznać więcej szczegółów o kolejnej wystawie, tego typu ciekawość nie była niczym zdrożnym, a nawet była w pełni zrozumiała, kiedy miało się do czynienia z artystyczną duszą. Podejrzewał, że czarownica mogła czuć się już znużona, skoro dawno nie miała okazji odwiedzić Londynu, a więc także wielu miejsc kultury. Valerian żył w przekonaniu, że ministerialne służby całkiem dobrze radzą sobie z ochroną przybytków hołdujących sztuce wszelkiego rodzaju. Dla niego wojna, choć toczącą się blisko niego, nie była zatrważająca, kiedy nie angażował się w nią osobiście. Jednak gdzieś z tyłu głowy nieustannie martwił się o swoją siostrę.
– Lady Avery jeszcze nie podjęła ostatecznej decyzji w tej sprawie – odpowiedział dyplomatycznie, tak istotne wybory zawsze pozostawiając w rękach damy, która trzymała pieczę nad całą galerią. On wysunął kilka propozycji, rozwiązywał pomniejsze problemy bez wciągania w nie swej przełożonej, jednak nie śmiał występować przed szereg. Znał się na sztuce, potrafił utrzymywać pozytywne stosunki z artystami o różnych temperamentach, a mimo to wciąż nie miał prawa się wywyższać. Wobec przedstawicieli najwyższej klasy czarodziejskiego społeczeństwa wcale nie był znaczącą personą. Czasem zdawało mu się, że może istnieć tylko w świecie sztuki, gdzie zdołał rozsławić swoje imię dzięki własnym umiejętnościom. Już we Francji zdołał sprzedać wiele swoich rzeźb, na brytyjskiej ziemi wciąż wypracowywał sobie renomę, ale był wystarczająco rozpoznawalny, aby nie niknąć w tłumie. Zajmowanie stanowiska kuratora wystaw też pomagało mu w karierze. Dzięki posadzie znalazł się właśnie w tej rezydencji, dlatego posłusznie przytaknął, gdy zezwolono mu napisać w przyszłości list odnośnie terminu następnej wystawy.
– Wierzę, że z pewnością uda się ustalić taką tematykę wernisażu, aby chociaż jeden z Twoich obrazów, pani, miał okazję cieszyć wszystkich odwiedzających naszą galerię – dodał z jawnym entuzjazmem. Szlachcianka zwróciła się ku okna, on wówczas instynktownie poczynił dwa kroki, aby móc zerknąć na płótno ułożone na sztaludze. Był ciekaw co stanowi dla damy inspirację i co tworzy w tej chwili. A jednak jego całą uwagę zaraz ściągnął na siebie niewielki ptak siadający na smukłym palcu czarownicy. W jednej chwili poczuł się nie na miejscu. Polecone mu zadanie zostało wykonane, sama lady Falwey sprawdziła, że jej obrazy są w nienaruszonym stanie. – Gdyby coś w najbliższym czasie stało się ze zwróconymi obrazami, proszę mnie niezwłocznie poinformować, a postaram się niezwłocznie wyjaśnić sprawę i zadośćuczynić – zaproponował nad wyraz uprzejmie, zachowując przy tym należytą powagę. Zwyczajnie nie chciał zaniedbać swoich obowiązków. – Dziękuję za dzisiejszą możliwość zwrócenia obrazów – po tych słowach wykonał lekki ukłon i ostrożnie wycofał się z pracowni, aby tuż za drzwiami natrafić na osobę ze służby skłonną odprowadzić go do wyjścia. Od razu zauważył, że wraca innym korytarzem, już nie w stronę eleganckiego holu, podpowiadały to inne obrazy wiszące na ścianach.
| z tematu
– Lady Avery jeszcze nie podjęła ostatecznej decyzji w tej sprawie – odpowiedział dyplomatycznie, tak istotne wybory zawsze pozostawiając w rękach damy, która trzymała pieczę nad całą galerią. On wysunął kilka propozycji, rozwiązywał pomniejsze problemy bez wciągania w nie swej przełożonej, jednak nie śmiał występować przed szereg. Znał się na sztuce, potrafił utrzymywać pozytywne stosunki z artystami o różnych temperamentach, a mimo to wciąż nie miał prawa się wywyższać. Wobec przedstawicieli najwyższej klasy czarodziejskiego społeczeństwa wcale nie był znaczącą personą. Czasem zdawało mu się, że może istnieć tylko w świecie sztuki, gdzie zdołał rozsławić swoje imię dzięki własnym umiejętnościom. Już we Francji zdołał sprzedać wiele swoich rzeźb, na brytyjskiej ziemi wciąż wypracowywał sobie renomę, ale był wystarczająco rozpoznawalny, aby nie niknąć w tłumie. Zajmowanie stanowiska kuratora wystaw też pomagało mu w karierze. Dzięki posadzie znalazł się właśnie w tej rezydencji, dlatego posłusznie przytaknął, gdy zezwolono mu napisać w przyszłości list odnośnie terminu następnej wystawy.
– Wierzę, że z pewnością uda się ustalić taką tematykę wernisażu, aby chociaż jeden z Twoich obrazów, pani, miał okazję cieszyć wszystkich odwiedzających naszą galerię – dodał z jawnym entuzjazmem. Szlachcianka zwróciła się ku okna, on wówczas instynktownie poczynił dwa kroki, aby móc zerknąć na płótno ułożone na sztaludze. Był ciekaw co stanowi dla damy inspirację i co tworzy w tej chwili. A jednak jego całą uwagę zaraz ściągnął na siebie niewielki ptak siadający na smukłym palcu czarownicy. W jednej chwili poczuł się nie na miejscu. Polecone mu zadanie zostało wykonane, sama lady Falwey sprawdziła, że jej obrazy są w nienaruszonym stanie. – Gdyby coś w najbliższym czasie stało się ze zwróconymi obrazami, proszę mnie niezwłocznie poinformować, a postaram się niezwłocznie wyjaśnić sprawę i zadośćuczynić – zaproponował nad wyraz uprzejmie, zachowując przy tym należytą powagę. Zwyczajnie nie chciał zaniedbać swoich obowiązków. – Dziękuję za dzisiejszą możliwość zwrócenia obrazów – po tych słowach wykonał lekki ukłon i ostrożnie wycofał się z pracowni, aby tuż za drzwiami natrafić na osobę ze służby skłonną odprowadzić go do wyjścia. Od razu zauważył, że wraca innym korytarzem, już nie w stronę eleganckiego holu, podpowiadały to inne obrazy wiszące na ścianach.
| z tematu
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Cressidzie brakowało tego, jak ich świat wyglądał przed anomaliami i jeszcze wcześniej. Brakowało jej możliwości swobodnego udawania się w różne miejsca bez obaw o swoje bezpieczeństwo. Kiedyś było ono takie oczywiste, podobnie jak to, że mogła regularnie odwiedzać galerie sztuki czy inne lubiane zakątki. Oczywiście i wtedy była domatorką najlepiej czującą się na terenie posiadłości i nigdy nie było tak, że opuszczała ją codziennie, ale teraz, kiedy ta izolacja trwała już tak długo, coraz bardziej ją to przytłaczało, tym bardziej że nie był to do końca wybór, a narzucona konieczność. Brakowało jej towarzystwa koleżanek z lat szkolnych, bo panieński ród na szczęście mogła regularnie odwiedzać oraz wymieniać długie listy z siostrą i bratem, co nieco koiło ciężar tęsknoty. Ale brakowało jej częstszego kontaktu z przyjaciółkami i właśnie obcowania ze sztuką, choć w posiadłości Fawleyów i tak obcowała z nią stale, bo dworek sam w sobie przypominał galerię sztuki.
Na słowa mężczyzny pokiwała głową.
- Będę więc cierpliwie czekać na list – powiedziała. Nie należała do tych rozkapryszonych i roszczeniowych dam, które stanowczo domagały się swojego. Była grzeczna i skromna, zaakceptowała więc to, że mężczyzna nie mógł jej udzielić informacji teraz. Jeśli wernisaż rzeczywiście się odbędzie, ufała że zostanie o tym powiadomiona, tak samo jak o tematyce i możliwości ewentualnego wypożyczenia galerii swoich obrazów.
Cressida najchętniej i najczęściej malowała pejzaże, i to taki w połowie namalowany obraz znajdował się teraz na sztaludze. Oczywiście malowała i inne rzeczy, ale pejzaże były tym, co najmocniej ukochało jej delikatne serduszko, zwłaszcza że wychowana w rodzie Flintów kochała przyrodę i to ona była dla niej największą inspiracją.
Ptaszek usiadł na jej paluszku, ale przy mężczyźnie nie odważyła się do niego odezwać. Uśmiechnęła się nieśmiało do czarodzieja, który postanowił się pożegnać. Przez całą rozmowę wyraźnie widziała, że wiedział jak zachować się wobec damy, ale pracując w galerii z pewnością miał dużo do czynienia z najwyższą warstwą czarodziejskiego społeczeństwa.
- Oczywiście napiszę, gdyby coś się działo, ale wydaje mi się, że wszystko jest w porządku – rzekła. – Jeszcze raz dziękuję za dostarczenie obrazów i odpowiedzenie na moje pytania.
Grzecznie pożegnała mężczyznę, który zapewne został przez służbę odprowadzony do drzwi. Cressida pozostała w pracowni i gdy za panem Blythe zamknęły się drzwi, oddała się przyjemnej pogawędce z małym ptaszkiem siedzącym na jej dłoni.
| zt.
Na słowa mężczyzny pokiwała głową.
- Będę więc cierpliwie czekać na list – powiedziała. Nie należała do tych rozkapryszonych i roszczeniowych dam, które stanowczo domagały się swojego. Była grzeczna i skromna, zaakceptowała więc to, że mężczyzna nie mógł jej udzielić informacji teraz. Jeśli wernisaż rzeczywiście się odbędzie, ufała że zostanie o tym powiadomiona, tak samo jak o tematyce i możliwości ewentualnego wypożyczenia galerii swoich obrazów.
Cressida najchętniej i najczęściej malowała pejzaże, i to taki w połowie namalowany obraz znajdował się teraz na sztaludze. Oczywiście malowała i inne rzeczy, ale pejzaże były tym, co najmocniej ukochało jej delikatne serduszko, zwłaszcza że wychowana w rodzie Flintów kochała przyrodę i to ona była dla niej największą inspiracją.
Ptaszek usiadł na jej paluszku, ale przy mężczyźnie nie odważyła się do niego odezwać. Uśmiechnęła się nieśmiało do czarodzieja, który postanowił się pożegnać. Przez całą rozmowę wyraźnie widziała, że wiedział jak zachować się wobec damy, ale pracując w galerii z pewnością miał dużo do czynienia z najwyższą warstwą czarodziejskiego społeczeństwa.
- Oczywiście napiszę, gdyby coś się działo, ale wydaje mi się, że wszystko jest w porządku – rzekła. – Jeszcze raz dziękuję za dostarczenie obrazów i odpowiedzenie na moje pytania.
Grzecznie pożegnała mężczyznę, który zapewne został przez służbę odprowadzony do drzwi. Cressida pozostała w pracowni i gdy za panem Blythe zamknęły się drzwi, oddała się przyjemnej pogawędce z małym ptaszkiem siedzącym na jej dłoni.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pracownia malarska Cressidy
Szybka odpowiedź