Brzeg Tamizy
Strona 1 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
AutorWiadomość
Brzeg Tamizy
Olbrzymie i rozległe połacie szmaragdowej trawy okalające rwący nurt rzeki przyciągają zarówno mugoli, jak i czarodziejów, którzy zwykli w ciepłe dni rozkładać koce, wyjmować kosze piknikowe, by zanurzyć stopy w orzeźwiającej, chłodnej wodzie. Odpoczynek na łonie natury, jest wszakże wskazany, chociażby raz za czas.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Zakapturzona postać nie spodziewa się tego co ją czeka, zakapturzona postać nawet się nie kryje. Już w dłoni różdżka śmignęła, widok na nią jest dość przejrzysty, bo mimo zachodzącego słońca (czy możliwa jest inna pora, kiedy zdjęcie w temacie prezentuje nam tak złote niebo?) wszystko widać jak na dłoni. A mówiono mu, by pilnował się i pamiętał o przepisach. Miał poczekać do zmierzchu, pod osłoną nocy mówili najlepiej. A jednak mowa o Deimosie, paranoiku skończonym, którego świerzbią ręce i niezdolny jest do jakiejkolwiek cierpliwości. Właśnie z tego powodu rusza z różdżką na wierzchu w stronę mugola spacerującego samotnie brzegiem Tamizy. Chwile później będzie pluł sobie w brodę, że nie wykonywał polecenia według planu, albo też że nie załatwił tego szybko. Nie wie jednak o niczym co czyha za jego plecami, zwabione podejrzanym zachowaniem, dlatego wręcz odrzuca jakiekolwiek zasady bezpieczeństwa i ogłusza mugola. Deimos nie uśmiecha się, Deimos podchodzi do mugolskich (niestety-jeszcze-nie) zwłok i zamierza się z nimi teleportować w jeszcze bardziej ustronne miejsce. Miał plan by poćwiczyć na tym biedaku kilka nowych zaklęć, które podrzucili mu koledzy. Bardzo nielegalna to sprawa, podobno za podobne czyny zamykają najlepszych.
- Po wydarzeniach z Doliny Godryka... to się dorobi.
Subtelny podmuch wiatru znad Tamizy przypomniał jej rodzinnych wyjazd do tejże miejscowości. Nie potrafiła przywołać wszystkich wspomnień, aczkolwiek szczególnym zaczęła się rozkoszować po raz kolejny. Stała wtulona w tatę, patrząc na bezmiar błękitnego horyzontu; do portu właśnie wpływał czerwony, miejscami zardzewiały kuter rybacki. Mewy krążyły wokół niego niczym wygłodniałe sępy, poszukujące pożywania na pustyni. Rybacy w podeszłym wieku nauczali doświadczeniem, nie próbowali ich nawet odganiać. Spoglądali na stały ląd z czymś, czego do tej pory Mona nie potrafiła jednoznacznie zaklasyfikować. Nie była to tęsknota za stałym lądem, także nie smucili się z powrotu do domu. Ot, w zadumie czekali na coś niedostępnego dla zwykłych śmiertelników.
Zajęła miejsce na ławce, częściowo zastawionej przez opróżnione butelki po alkoholu. Wymarzone, doborowe towarzystwo, którym nie potrafiła odmówić sobie krótkiej pogawędki. W tym samym czasie mogła przyglądać się nocy niezdarnie przeciskającej się przez szczeliny nieba oraz uporządkować porozrzucane myśli.
Ktoś przeszedł kilka razy w jedną oraz drugą stronę. Starała się nie zwracać niego uwagi, spędzając czas na wspominaniu życia tak ubiegłego, że czasem zapominała oz znajomości z właścicielką. I między kolejnymi oddechami ktoś stanął na drodze tajemniczej postaci ubranej na czarno, by w następnym ujęciu upaść na nagrzany chodnik w wyniku spotkania z różdżką.
- Expelliarmus - pomimo dość dużej odległości starała się wycelować wprost w zakapturzoną sylwetkę. Idealny czas na ujawnienie swojej obecności.
Ostatnio zmieniony przez Mona Atteberry dnia 28.08.15 2:21, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Mona Atteberry' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
(a to ci pech, brakuje niecałych 10 punktów )
Traf chciał, że romantyczny wieczór na ławeczce został przerwany przez pracę. Deimos skrywający swe oblicze pod kapturem sądził, że jest całkowicie bezpieczny przed podejrzeniami. Tak jakby ktoś o dobrym wzroku nie umiał połączyć drogiego materiału z faktem, że zakapturzona postać musi posiadać dużą ilość pieniędzy. Dlatego beztrosko machnął różdżką powalając mugola i nie pilnując tego, czy ktoś na niego patrzy, czy też nie. Chwila nieuwagi została jednak jak najbardziej ukarana. Deimos odwraca się w stronę z której doszedł do niego dźwięk rzucanego zaklęcia. Nie musi lokalizować przeciwnika, bowiem ten pojawił się bez problemu. Osoba stoi daleko, ale Carrow w ostatniej chwili robi krok w tył i udaje mu się umknąć przed zaklęciem rozbrajającym. Deimos marszczy czoło i rusza w stronę atakującego. Powinien się wycofać i teleportować z mugolem stąd, a nie lecieć i rzucać w niego jakimiś zaklęciami. Bo pierwsze, które przyszło mu do głowy to popularne: - Petrificus Totalus - które wycelował wprost w sylwetkę rysującą się na tle zachodzącego słońca. Scena jak z westernu!
Traf chciał, że romantyczny wieczór na ławeczce został przerwany przez pracę. Deimos skrywający swe oblicze pod kapturem sądził, że jest całkowicie bezpieczny przed podejrzeniami. Tak jakby ktoś o dobrym wzroku nie umiał połączyć drogiego materiału z faktem, że zakapturzona postać musi posiadać dużą ilość pieniędzy. Dlatego beztrosko machnął różdżką powalając mugola i nie pilnując tego, czy ktoś na niego patrzy, czy też nie. Chwila nieuwagi została jednak jak najbardziej ukarana. Deimos odwraca się w stronę z której doszedł do niego dźwięk rzucanego zaklęcia. Nie musi lokalizować przeciwnika, bowiem ten pojawił się bez problemu. Osoba stoi daleko, ale Carrow w ostatniej chwili robi krok w tył i udaje mu się umknąć przed zaklęciem rozbrajającym. Deimos marszczy czoło i rusza w stronę atakującego. Powinien się wycofać i teleportować z mugolem stąd, a nie lecieć i rzucać w niego jakimiś zaklęciami. Bo pierwsze, które przyszło mu do głowy to popularne: - Petrificus Totalus - które wycelował wprost w sylwetkę rysującą się na tle zachodzącego słońca. Scena jak z westernu!
The member 'Deimos Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Fale, które rozmywają się o brzeg w jednym rytmie, malując na tafli wody nieregularne kształty. Jego odbicie, wirujące wraz z ruchami wody, jakby w niepełnym i niewyraźnym lustrze. Rzeka wciąż płynie, wszystko płynie, bezpowrotnie żegnając kolejne sekundy. Przybliżając nieznane. Spłoszone ptactwo wzleciało ku niebu; w powietrzu wirowało przez chwilę kilka piór, które opadały powoli, niby w misternym tańcu. Obracały się między promieniami słonecznej tarczy, chylącej się ku linii horyzontu na wzór potężnej, czerwieniejącej głowy olbrzyma. Cisza. Spokój. Wspomnienia odruchowo powracają, przechodzą po głowie; zmieniają się niczym kolorowe szkiełka wewnątrz kalejdoskopu. Mozaika różnych odczuć: wstydu, radości, smutku i zdenerwowania, która scala się w jedną, prezentowaną wizję. Senna mara przeszłości prezentuje przed mężczyzną swoje oblicze - rozmazane, utkane z niewidocznych pasm pyłu i światła, bliskie lecz jednocześnie bardzo odległe. Chciał wyciągnąć ku niej rękę, lecz ona uciekała, wciąż nieuchwytna, znikając z planu jawy i wyobraźni. Czas, który spędzał nad rzeką. Pierwsze szkice. Nieudolne próby puszczania kaczek. Uśmiechnięta twarz tulącej go do siebie matki.
To wszystko minęło.
Miał ochotę westchnąć, ostatecznie pozostając jedynie przy głębszym wydechu. Całość tłoczących się wewnątrz głowy myśli powodowała lekkie ukłucie gdzieś we wnętrzu duszy - nieuchronne, chwilowe, niemniej jednak bolesne. Wiedział jednak, czemu tu się znalazł. Wiedział również, z jakiego powodu wybrał właśnie to miejsce. Miał ochotę odpocząć z dala od tłumu; nawet, jeśli ten odpoczynek miał być zawarty w formie przyjacielskiego spotkania. Przyjacielskiego - ale ze skrytymi aspektami, jakie od pewnego czasu zdążyły zagościć w jego myślach. Miał parę pytań i dziwne przeczucie, że przebieg miłej pogawędki może okazać się niezwykle trudny. Taktowność była ważna, wszystko było ważne - rozważał ów temat jeszcze przedtem, starając się sumienie przygotować. Poza tym... Cieszył się. Zwyczajnie, po ludzku, że zobaczy się z dawno niewidzianą osobą. Przeczuwał, że Bennett może nie patrzeć przychylnie na miejsce - w końcu krążyły o nim różne opowieści - ale dla niego emanowało ono swoistą aurą spokoju. To przecież nic złego.
Czekał. Stał w miejscu, tuż przy brzegu rzeki, mierząc wzrokiem całość postrzeganego widoku. Zdawał się nie drgnąć ani o milimetr; jednak zmysły wciąż miał wytężone, doszukując się zarejestrowania czyjejś obecności. Kroków lub choćby zwyczajnego przeczucia, że nie jest się tutaj jedyną osobą. Kiedy wreszcie owa chwila nastała, Daniel odwrócił się, darząc swojego przyjaciela spojrzeniem.
- Nareszcie jesteś - padło z jego ust na powitanie. - Dobrze cię widzieć.
Nieuchronnie przywołał na twarzy uśmiech - czyżby robił dobrą minę do złej gry? Spotkanie mogło zakończyć się różnie, wiedział o tym, wiedział, bo przecież całość zaplanował. Ale poniekąd... To przecież nic takiego. Sam nie miał do końca pojęcia, czego chce.
- Co słychać u przyszłej gwiazdy? I nie próbuj mi wmówić, że twoje życie jest nadal takie monotonne, ograniczając się wyłącznie do pracy - postanowił nawiązać rozmowę, by nie wyszło, że okazuje choć krztynę skrępowania. Tym razem humor miał dobry. Dość dobry, patrząc na poprzednie towarzyszące mu emocje.
To wszystko minęło.
Miał ochotę westchnąć, ostatecznie pozostając jedynie przy głębszym wydechu. Całość tłoczących się wewnątrz głowy myśli powodowała lekkie ukłucie gdzieś we wnętrzu duszy - nieuchronne, chwilowe, niemniej jednak bolesne. Wiedział jednak, czemu tu się znalazł. Wiedział również, z jakiego powodu wybrał właśnie to miejsce. Miał ochotę odpocząć z dala od tłumu; nawet, jeśli ten odpoczynek miał być zawarty w formie przyjacielskiego spotkania. Przyjacielskiego - ale ze skrytymi aspektami, jakie od pewnego czasu zdążyły zagościć w jego myślach. Miał parę pytań i dziwne przeczucie, że przebieg miłej pogawędki może okazać się niezwykle trudny. Taktowność była ważna, wszystko było ważne - rozważał ów temat jeszcze przedtem, starając się sumienie przygotować. Poza tym... Cieszył się. Zwyczajnie, po ludzku, że zobaczy się z dawno niewidzianą osobą. Przeczuwał, że Bennett może nie patrzeć przychylnie na miejsce - w końcu krążyły o nim różne opowieści - ale dla niego emanowało ono swoistą aurą spokoju. To przecież nic złego.
Czekał. Stał w miejscu, tuż przy brzegu rzeki, mierząc wzrokiem całość postrzeganego widoku. Zdawał się nie drgnąć ani o milimetr; jednak zmysły wciąż miał wytężone, doszukując się zarejestrowania czyjejś obecności. Kroków lub choćby zwyczajnego przeczucia, że nie jest się tutaj jedyną osobą. Kiedy wreszcie owa chwila nastała, Daniel odwrócił się, darząc swojego przyjaciela spojrzeniem.
- Nareszcie jesteś - padło z jego ust na powitanie. - Dobrze cię widzieć.
Nieuchronnie przywołał na twarzy uśmiech - czyżby robił dobrą minę do złej gry? Spotkanie mogło zakończyć się różnie, wiedział o tym, wiedział, bo przecież całość zaplanował. Ale poniekąd... To przecież nic takiego. Sam nie miał do końca pojęcia, czego chce.
- Co słychać u przyszłej gwiazdy? I nie próbuj mi wmówić, że twoje życie jest nadal takie monotonne, ograniczając się wyłącznie do pracy - postanowił nawiązać rozmowę, by nie wyszło, że okazuje choć krztynę skrępowania. Tym razem humor miał dobry. Dość dobry, patrząc na poprzednie towarzyszące mu emocje.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był nieco zmartwiony tym spotkaniem, choć sam nie wiedział czemu. Jakiś wewnętrzny głosik, będący tak cichym, że czasem ledwo był w stanie go dosłyszeć, podpowiadał mu, że coś jest nie tak. Może było to winą faktu, że sprawa dotyczyła Daniela, co do którego Alan i tak miewał jakieś wątpliwości? Bardzo możliwe. Alan był najwyraźniej okrutnym przyjacielem, skoro podejrzewał Kruegera o różne rzeczy. A to o maczanie palców w czarnej magii, a to o nieczyste interesy w Nokturnie. Teraz jednak owe złe przeczucie dotyczyło czegoś innego. Choć sam nie był pewien czego dokładnie i nie potrafił tego ustalić.
Ich spotkanie nieco się opóźniło. Alan najwyraźniej miał dobre przeczucie, gdy pisał o takiej możliwości w ostatnim liście do Daniela. Coś mu wypadło, zwyczajnie nie mógł i poprzednia data spotkania musiała być zmieniona. To jednak nie miało większego znaczenia. Nie dało mu to wystarczającej ilości czasu, aby pozbyć się towarzyszącego mu niepokoju, bądź dowiedzieć się, co dokładnie go wywoływało. Próbował tłumaczyć sobie, że całe to spotkanie było wywołane zwykłą tęsknotą, poczuciem faktu, że dawno się nie widzieli. I to go nieco uspokajało. Uciszało ten cichy głosik, który w pewnych momentach potrafił nawet całkiem zamilknąć.
- Witaj, Danielu. Owszem, jestem. Przepraszam za te drobne spóźnienie, nagły wypadek w Mungu. - przywitał się, podchodząc do stojącego nad rzeką Daniela. Stanął tuż obok niego, również spoglądając w stronę wody. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, co dawało temu miejscu wyjątkowego uroku. Gdyby niegdyś nie miała tu miejsca tak okropna tragedia i gdyby posiadał kobietę, z którą by się spotykał, chętnie by ją tutaj zabierał, by wspólnie spędzać wieczory przy zachodzie słońca. W tej chwili jednak nie randki były mu w głowie. Choć miał ku temu specjalny powód, o którym nie wiedział nikt. - Ciebie również dobrze widzieć. - dodał, klepiąc Daniela przyjacielsko po ramieniu. Wiedział, że ten tego nie lubi, ale był to odruch, którego nie potrafił się pozbyć. Uśmiechnął się lekko. Był pozytywnym człowiekiem, dla którego uśmiechanie się było tak naturalne jak oddychanie.
- No wiesz co. Właśnie popsułeś mi moją ulubioną odpowiedź na to pytanie. - odparł, gdy Daniel zadał mu pytanie, a jego wypowiedzi zaczął towarzyszyć śmiech. Skierował swoje oczy ku wodzie. Był to ładny, wręcz hipnotyzujący widok, gdy promienie zachodzącego słońca tańczyły po tafli. - Może nauczyłem się nieco częściej wychodzić z Munga, ale nadal nie wydarzyło się nic, o czym mógłbym jakoś specjalnie opowiadać. Ot, pojawiłem się kilka razy na festiwalu. Ale o tym już wiesz. - wyjaśnił z rozbawieniem, przypominając sobie listy, jakie sobie słali. Odwrócił głowę, by spojrzeć na Kruegera. - A co u Ciebie, hm?
Ich spotkanie nieco się opóźniło. Alan najwyraźniej miał dobre przeczucie, gdy pisał o takiej możliwości w ostatnim liście do Daniela. Coś mu wypadło, zwyczajnie nie mógł i poprzednia data spotkania musiała być zmieniona. To jednak nie miało większego znaczenia. Nie dało mu to wystarczającej ilości czasu, aby pozbyć się towarzyszącego mu niepokoju, bądź dowiedzieć się, co dokładnie go wywoływało. Próbował tłumaczyć sobie, że całe to spotkanie było wywołane zwykłą tęsknotą, poczuciem faktu, że dawno się nie widzieli. I to go nieco uspokajało. Uciszało ten cichy głosik, który w pewnych momentach potrafił nawet całkiem zamilknąć.
- Witaj, Danielu. Owszem, jestem. Przepraszam za te drobne spóźnienie, nagły wypadek w Mungu. - przywitał się, podchodząc do stojącego nad rzeką Daniela. Stanął tuż obok niego, również spoglądając w stronę wody. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, co dawało temu miejscu wyjątkowego uroku. Gdyby niegdyś nie miała tu miejsca tak okropna tragedia i gdyby posiadał kobietę, z którą by się spotykał, chętnie by ją tutaj zabierał, by wspólnie spędzać wieczory przy zachodzie słońca. W tej chwili jednak nie randki były mu w głowie. Choć miał ku temu specjalny powód, o którym nie wiedział nikt. - Ciebie również dobrze widzieć. - dodał, klepiąc Daniela przyjacielsko po ramieniu. Wiedział, że ten tego nie lubi, ale był to odruch, którego nie potrafił się pozbyć. Uśmiechnął się lekko. Był pozytywnym człowiekiem, dla którego uśmiechanie się było tak naturalne jak oddychanie.
- No wiesz co. Właśnie popsułeś mi moją ulubioną odpowiedź na to pytanie. - odparł, gdy Daniel zadał mu pytanie, a jego wypowiedzi zaczął towarzyszyć śmiech. Skierował swoje oczy ku wodzie. Był to ładny, wręcz hipnotyzujący widok, gdy promienie zachodzącego słońca tańczyły po tafli. - Może nauczyłem się nieco częściej wychodzić z Munga, ale nadal nie wydarzyło się nic, o czym mógłbym jakoś specjalnie opowiadać. Ot, pojawiłem się kilka razy na festiwalu. Ale o tym już wiesz. - wyjaśnił z rozbawieniem, przypominając sobie listy, jakie sobie słali. Odwrócił głowę, by spojrzeć na Kruegera. - A co u Ciebie, hm?
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tym lepiej, że spotkanie nie odbyło się w porę. Tym lepiej - miał więcej czasu na przemyślenie kilku rzeczy, na kolejne zebranie doświadczeń, co okazało się mu być znacznie bardziej na rękę. Stojąc nad brzegiem rzeki, wydawał się wciąż pogrążony w innych sprawach, poświęcając przyjacielowi jedynie część uwagi. Skrzywił się, zgodnie ze zwyczajem, gdy ten okazał mu jakże irytujący gest poklepania po ramieniu. Na litość Merlina, bez tego byłoby stokroć razy lepiej. Kiedy się wreszcie nauczy? Nie podzielił się jednak z Bennettem żadną na ów temat uwagą; wolał skupić się na innych aspektach, które teraz krążyły po jego głowie, nieustannie przypominając o swoim istnieniu. Wszystko zapowiadało się tak, jak dokładnie przewidział - w charakterze spokojnej wymiany zdań na temat tego, co aktualnie wydarzyło się w ich życiu. I choć było takie typowe, w oczach Daniela wydawało się zupełnie inne od poprzednich. Skrywające coś za sobą, coś niekoniecznie dla nich dobrego. Poddawał się jednak chwili, grając wedle własnego ustalenia. Był człowiekiem, który wszystko planował. Dokładnie. Zawsze. Z jednej strony dusza artysty miała w sobie całkowite zaprzeczenie - pełna skrupulatności i ogromnej dozy samokrytyki, niedopuszczalnej dla braku sumienności. Nie potrafił wybaczać sobie błędów. Były zbyt bardzo bolesne i bezsensowne, niekiedy możliwe do zapobiegnięcia w jednym, prostym ruchu.
- Bywa. - Wzruszył ostentacyjnie ramionami. - Nic się przecież nie stało.
Odwrócił się, ponownie utkwiwszy spojrzenie w targanej tchnieniem wiatru powierzchni wody. Pomarszczona i ciemnogranatowa, zmieniała jednak wielokrotnie swoje barwy, w zależności od ilości padającego na nią światła. Widoczne na horyzoncie budynki tworzyły zwarty szereg jakby wyciosanych, wznoszących się ku niebu ogromnych sylwetek. Piękne miejsce, na swój urzekający sposób. Wcale nie żałował tego, że je wybrał - wręcz przeciwnie - coraz bardziej utwierdzał się we wcześniej stwierdzonym zdaniu.
- Nie popsułem. - Uśmiech mężczyzny odrobinę się poszerzył. - Zmusiłem do bardziej rozbudowanej wypowiedzi.
Lubił się z nim droczyć, choć starał się nie przełamywać granic. Tym razem jednak miał wrażenie, że wkroczy na zupełnie inny wymiar, choć jakże z drugiej strony typowy - ile razy zdarzało im się rozmawiać na temat kobiet? Na temat tego, że warto się ustatkować, coś w końcu zrobić z życiem, znaleźć sobie... No właśnie. Kiedy jednak przeczytał artykuł w Czarownicy, zapaliła się w jego głowie ostrzegawcza (?) lampka. Musiał wybadać teren, ostrożnie, lecz przy tym z konsekwencją.
- Jesteś pewien, że to naprawdę nic? - Przyjrzał mu się uważnie. - A jak tam podryw na marchewkę? Widzisz, aż sam chciałem go kiedyś wypróbować.
Zdawało się, że mówi to żartobliwie, jak zawsze, choć tym razem naprawdę trawiła go ciekawość. Słyszał o Eileen kilka razy, że była przyjaciółką Alana, ale nigdy nie zwykł brać owych nadmienień zbyt bardzo do siebie. Z jednej strony cieszył się, że Bennett ma jakieś zajęcia poza pracą, z drugiej zaś poczuł dziwne ukłucie - czyżby zazdrości?
- W Hogwarcie najwyraźniej jest na co popatrzeć - rzucił, niby luźno i bez wyraźnego zaangażowania. Choć z góry powinno być wiadomo, o co mu chodziło.
Albo raczej o k o g o .
- Bywa. - Wzruszył ostentacyjnie ramionami. - Nic się przecież nie stało.
Odwrócił się, ponownie utkwiwszy spojrzenie w targanej tchnieniem wiatru powierzchni wody. Pomarszczona i ciemnogranatowa, zmieniała jednak wielokrotnie swoje barwy, w zależności od ilości padającego na nią światła. Widoczne na horyzoncie budynki tworzyły zwarty szereg jakby wyciosanych, wznoszących się ku niebu ogromnych sylwetek. Piękne miejsce, na swój urzekający sposób. Wcale nie żałował tego, że je wybrał - wręcz przeciwnie - coraz bardziej utwierdzał się we wcześniej stwierdzonym zdaniu.
- Nie popsułem. - Uśmiech mężczyzny odrobinę się poszerzył. - Zmusiłem do bardziej rozbudowanej wypowiedzi.
Lubił się z nim droczyć, choć starał się nie przełamywać granic. Tym razem jednak miał wrażenie, że wkroczy na zupełnie inny wymiar, choć jakże z drugiej strony typowy - ile razy zdarzało im się rozmawiać na temat kobiet? Na temat tego, że warto się ustatkować, coś w końcu zrobić z życiem, znaleźć sobie... No właśnie. Kiedy jednak przeczytał artykuł w Czarownicy, zapaliła się w jego głowie ostrzegawcza (?) lampka. Musiał wybadać teren, ostrożnie, lecz przy tym z konsekwencją.
- Jesteś pewien, że to naprawdę nic? - Przyjrzał mu się uważnie. - A jak tam podryw na marchewkę? Widzisz, aż sam chciałem go kiedyś wypróbować.
Zdawało się, że mówi to żartobliwie, jak zawsze, choć tym razem naprawdę trawiła go ciekawość. Słyszał o Eileen kilka razy, że była przyjaciółką Alana, ale nigdy nie zwykł brać owych nadmienień zbyt bardzo do siebie. Z jednej strony cieszył się, że Bennett ma jakieś zajęcia poza pracą, z drugiej zaś poczuł dziwne ukłucie - czyżby zazdrości?
- W Hogwarcie najwyraźniej jest na co popatrzeć - rzucił, niby luźno i bez wyraźnego zaangażowania. Choć z góry powinno być wiadomo, o co mu chodziło.
Albo raczej o k o g o .
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alan również miał więcej czasu na przemyślenia. W jego przypadku jednak dało to bardzo niewiele. Bennett miał dziwne przeczucie, że za tym spotkaniem coś się kryje, ale nie posiadał nic poza przeczuciami. Nie miał pewności co do faktu, czy jego niepewność jest uzasadniona, czy po prostu wyobraźnia przesycona podejrzeniami co do Kruegera, płata mu figle i robi wszystko, by pokłócić go z przyjacielem, bądź doprowadzić do jakiejś nieciekawej sytuacji. Gdy nie był pewien czego ma się spodziewać i, przede wszystkim, czy ma się czegoś w ogóle spodziewać, nic nie mógł obmyślić, nic zaplanować. A on również był człowiekiem, który lubił mieć kilka planów na niepewną sytuację. By jednak jakikolwiek mieć, musiałby mieć choć minimalne pojęcie o tym, co go czeka. Niestety, on takowego nie posiadał.
- Cieszy mnie fakt, że nie jesteś o to zły. Starałem się zresztą przyjść jak najszybciej potrafiłem. Nie chciałem ryzykować teleportacji w tak odsłonięte miejsce. - wyjaśnił, uśmiechając się. Rzeczywiście, gdy się na niego spojrzało - widać było ślady faktu, że najwyraźniej przeszedł znaczną odległość, albo szedł szybko. A może i to i to? Nie miało to teraz znaczenia. Także Alan wyczuwał, że coś się święci. Czuł, że ta luźna pogawędka ma być jedynie przykrywką. Choć momentami karcił siebie i naprawdę nie znosił za to, co podsuwały mu jego myśli. Czuł się wtedy jak przyjaciel najgorszy na świecie, jakiego on sam nigdy nie chciałby mieć.
- Niech Ci będzie. A więc masz tą swoją rozbudowaną wypowiedź. - parsknął cichym i krótkim śmiechem, by zaraz po tym odpowiedzieć Danielowi zgodnie z jego oczekiwaniami - w sposób nieco dłuższy i bardziej rozbudowany niż zwykle. Nie miał jednak zbyt wiele do powiedzenia na ten temat. Nigdy nie lubił pytań typu ,,co u Ciebie słychać", ponieważ zawsze miał problem z odpowiedzią na nie. Wspominanie o Mungu było do tego dobrą przykrywką, dobrym systemem, który wypracował sobie już dawno. Ale w tej sytuacji zawodnym.
I jemu w głowie zapaliła się pewna lampka, gdy usłyszał Danielowe ,,jesteś pewien, że naprawdę nic?". W tamtym momencie serce Alana, czując napływ niepokoju i rosnącą adrenalinę, zabiło kilkukrotnie w sposób szybszy niż zwykle. O co mu chodziło? Do czego pił? Nie potrafił pozbyć się tego niepokoju nawet wtedy, gdy Krueger dokończył zdanie w sposób, który mógłby go uspokoić. Uspokoił, lecz tylko trochę. W jego spojrzeniu, w jego tonie było bowiem coś, co podpowiadało Alanowi, że nie jest to zamiar zwykłego, przyjacielskiego droczenia się.
- Podryw na marchewkę niestety, zgodnie z tym co pisali w Czarownicy, nie jest już modny od dawna. Nie polecam więc tej formy uwodzenia, Danielu. Jestem pewien, że posiadasz wiedzę o znacznie bardziej wyszukanych i niezawodnych sposobach. - odpowiedział, siląc się na lekki uśmiech. - Całe szczęście wbrew temu co reporter tego... wspaniałego pisemka napisał - w moim przypadku chodziło jedynie o droczenie się z przyjaciółką, która jest animagiem i przybiera króliczą formę. - dodał. Zachowywał powagę, starał się mówić w sposób luźny, ale niepokój w jego sercu ciągle rósł. O co Ci chodzi Krueger? - Niewątpliwie Hogwart jest ciekawym i pięknym miejscem. Jako były uczeń mogę to potwierdzić bez choćby najmniejszych wątpliwości, ale... - zatrzymał się, by odwrócić się w stronę Daniela i zmierzyć go pytającym wzrokiem pełnym wątpliwości i niepokoju, ale także z błyskiem czegoś, czego Krueger być może nie miał okazji jeszcze u niego widzieć. - Przejdźże do rzeczy, Danielu. Nie chciałeś się spotkać po to, aby rozważać wycieczkę w Hogwarcie czy deputować ze mną o najnowszych pomysłach na zdobywanie niewieścich serc. O co więc chodzi?
- Cieszy mnie fakt, że nie jesteś o to zły. Starałem się zresztą przyjść jak najszybciej potrafiłem. Nie chciałem ryzykować teleportacji w tak odsłonięte miejsce. - wyjaśnił, uśmiechając się. Rzeczywiście, gdy się na niego spojrzało - widać było ślady faktu, że najwyraźniej przeszedł znaczną odległość, albo szedł szybko. A może i to i to? Nie miało to teraz znaczenia. Także Alan wyczuwał, że coś się święci. Czuł, że ta luźna pogawędka ma być jedynie przykrywką. Choć momentami karcił siebie i naprawdę nie znosił za to, co podsuwały mu jego myśli. Czuł się wtedy jak przyjaciel najgorszy na świecie, jakiego on sam nigdy nie chciałby mieć.
- Niech Ci będzie. A więc masz tą swoją rozbudowaną wypowiedź. - parsknął cichym i krótkim śmiechem, by zaraz po tym odpowiedzieć Danielowi zgodnie z jego oczekiwaniami - w sposób nieco dłuższy i bardziej rozbudowany niż zwykle. Nie miał jednak zbyt wiele do powiedzenia na ten temat. Nigdy nie lubił pytań typu ,,co u Ciebie słychać", ponieważ zawsze miał problem z odpowiedzią na nie. Wspominanie o Mungu było do tego dobrą przykrywką, dobrym systemem, który wypracował sobie już dawno. Ale w tej sytuacji zawodnym.
I jemu w głowie zapaliła się pewna lampka, gdy usłyszał Danielowe ,,jesteś pewien, że naprawdę nic?". W tamtym momencie serce Alana, czując napływ niepokoju i rosnącą adrenalinę, zabiło kilkukrotnie w sposób szybszy niż zwykle. O co mu chodziło? Do czego pił? Nie potrafił pozbyć się tego niepokoju nawet wtedy, gdy Krueger dokończył zdanie w sposób, który mógłby go uspokoić. Uspokoił, lecz tylko trochę. W jego spojrzeniu, w jego tonie było bowiem coś, co podpowiadało Alanowi, że nie jest to zamiar zwykłego, przyjacielskiego droczenia się.
- Podryw na marchewkę niestety, zgodnie z tym co pisali w Czarownicy, nie jest już modny od dawna. Nie polecam więc tej formy uwodzenia, Danielu. Jestem pewien, że posiadasz wiedzę o znacznie bardziej wyszukanych i niezawodnych sposobach. - odpowiedział, siląc się na lekki uśmiech. - Całe szczęście wbrew temu co reporter tego... wspaniałego pisemka napisał - w moim przypadku chodziło jedynie o droczenie się z przyjaciółką, która jest animagiem i przybiera króliczą formę. - dodał. Zachowywał powagę, starał się mówić w sposób luźny, ale niepokój w jego sercu ciągle rósł. O co Ci chodzi Krueger? - Niewątpliwie Hogwart jest ciekawym i pięknym miejscem. Jako były uczeń mogę to potwierdzić bez choćby najmniejszych wątpliwości, ale... - zatrzymał się, by odwrócić się w stronę Daniela i zmierzyć go pytającym wzrokiem pełnym wątpliwości i niepokoju, ale także z błyskiem czegoś, czego Krueger być może nie miał okazji jeszcze u niego widzieć. - Przejdźże do rzeczy, Danielu. Nie chciałeś się spotkać po to, aby rozważać wycieczkę w Hogwarcie czy deputować ze mną o najnowszych pomysłach na zdobywanie niewieścich serc. O co więc chodzi?
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Krueger dostaje wszystko. Z tym myśleniem oswajał go ojciec, wpajając nieustannie żelazne zasady - mimo licznych krytyk i nagan, wciąż utrzymując go w nieoficjalnej, rodzinnej dewizie. Istniało u nich coś więcej prócz charakterystycznej urody, z wizytówką chłodnych, niekiedy oschle lustrujących świat oczu; był to również charakter, jakże zachłanny i zapalczywy. Nieugięty. Idący na kompromisy wyłącznie w ostateczności, chcący zagarnąć wszystko dla siebie. I choć Daniel na pewno nie czuł się typowym członkiem swojej familii, wbrew pozorom odziedziczył wiele tych cech - poniekąd uśpionych, tkwiących gdzieś wewnątrz niego, okrytych skorupą, jakby czekając na odpowiednią chwilę do wyklucia. Krueger dostaje wszystko; ile razy mógł się o tym przekonać? Ludzie mogli nie szanować ich za krew, ale musieli liczyć się z obracanymi przez nich pieniędzmi. Daniel nie należał jednak do kolekcjonerów; był bardziej koneserem, który stawiał sobie cele zgodnie z własnym upodobaniem, a nie wyłącznie dla samej liczby. Sztuka dla sztuki, obcowanie dla obcowania. Kontemplował te chwile, choć nie szczędził sobie przy tym zwierzęcych pragnień, które najzwyczajniej w świecie szukały tutaj ujścia. Był mężczyzną; powtarzał sobie wielokrotnie, spychając pod jeden frazes wszystkie swoje ekscesy. I po raz kolejny - to przecież nie było nic złego, prawda?
A teraz nie wiedział, co konkretnie mu towarzyszyło. Czy zwyczajna zazdrość, taka pospolita i banalna, która stawiała go na znacznie gorszym, mniej lubianym miejscu. Nie znał Eileen prywatnie, zaś Alan się z nią przyjaźnił. Przyjaźnił. Zabawne słowo - czy miał w nie tak po prostu uwierzyć? Musiał wszystko dopiero poznać, błądząc niby po omacku, wyciągając przed siebie ręce i stawiając za każdym razem ostrożne acz postępujące kroki. Irytowało go, że Bennett w zupełności mu nie pomagał, choć sam był ciągnięty na język, w istocie zmuszał do odkrycia kart jego samego. A tego Krueger z pewnością nie chciał, bo nie należał do osób, które miały w zwyczaju do wszystkiego się przyznawać. Nie widział takiej potrzeby. Mężczyzna psuł mu plan, jednocześnie zgrabnie podejmując kroki w skrytej za pustymi słowami gry, jaka aktualnie się między nimi rozgrywała. Wyczuł. Wiedział to już - nie trzeba było mu powtarzać. Choć na pozór nic się nie zmieniło, Daniel był pewny, że jest zupełnie inaczej. I zdawał sobie sprawę, że jeśli zabrnie za daleko, na niczym dobrym się to nie skończy. Definitywnie.
- Przecież przeszedłem do rzeczy - wyjaśnił, ze spokojem, nadal nie rezygnując przy tym z przyjaznego tonu. - Czy jest coś złego w tym, że interesuję się sprawami swojego przyjaciela?
Właśnie - czy jest? W końcu, cóż, był po prostu ciekawy. Cały czas próbował sobie wmówić, że przecież to rozmowa jak wiele innych, a sam doszukuje się w nich Merlin wie jakich podtekstów. Jednak z każdą chwilą czuł, że rośnie w nim zdenerwowanie i że zaraz nie wytrzyma. W co ty pogrywasz, Bennett? Zagryzł nieznacznie wargę. Cholera. Na każdym kroku udowadniał mu, że nie wie o pannie Wilde absolutnie NIC. Nie miał nawet pojęcia, że jest animagiem! Zamrugał, usiłując stłumić malujące się na twarzy zdziwienie. Wydawało się, że może już tylko kontynuować. Nic więcej mu nie pozostało, został zakleszczony w pułapce własnych odczuć i tego, że nie miał zamiaru wrócić do domu z pustymi rękoma.
- Zwyczajnie ciekawi mnie, co u ciebie. A twoja przyjaciółka, Eileen... - Chwilę dłużej zawiesił na nim spojrzenie. - Wydaje się być bardzo absorbującą osobą. Nie sądzisz? - rzucił w eter, pozwalając pogrążyć się aktualnej ciszy, mającej swój dom gdzieś między wypowiadanymi zdaniami.
A teraz nie wiedział, co konkretnie mu towarzyszyło. Czy zwyczajna zazdrość, taka pospolita i banalna, która stawiała go na znacznie gorszym, mniej lubianym miejscu. Nie znał Eileen prywatnie, zaś Alan się z nią przyjaźnił. Przyjaźnił. Zabawne słowo - czy miał w nie tak po prostu uwierzyć? Musiał wszystko dopiero poznać, błądząc niby po omacku, wyciągając przed siebie ręce i stawiając za każdym razem ostrożne acz postępujące kroki. Irytowało go, że Bennett w zupełności mu nie pomagał, choć sam był ciągnięty na język, w istocie zmuszał do odkrycia kart jego samego. A tego Krueger z pewnością nie chciał, bo nie należał do osób, które miały w zwyczaju do wszystkiego się przyznawać. Nie widział takiej potrzeby. Mężczyzna psuł mu plan, jednocześnie zgrabnie podejmując kroki w skrytej za pustymi słowami gry, jaka aktualnie się między nimi rozgrywała. Wyczuł. Wiedział to już - nie trzeba było mu powtarzać. Choć na pozór nic się nie zmieniło, Daniel był pewny, że jest zupełnie inaczej. I zdawał sobie sprawę, że jeśli zabrnie za daleko, na niczym dobrym się to nie skończy. Definitywnie.
- Przecież przeszedłem do rzeczy - wyjaśnił, ze spokojem, nadal nie rezygnując przy tym z przyjaznego tonu. - Czy jest coś złego w tym, że interesuję się sprawami swojego przyjaciela?
Właśnie - czy jest? W końcu, cóż, był po prostu ciekawy. Cały czas próbował sobie wmówić, że przecież to rozmowa jak wiele innych, a sam doszukuje się w nich Merlin wie jakich podtekstów. Jednak z każdą chwilą czuł, że rośnie w nim zdenerwowanie i że zaraz nie wytrzyma. W co ty pogrywasz, Bennett? Zagryzł nieznacznie wargę. Cholera. Na każdym kroku udowadniał mu, że nie wie o pannie Wilde absolutnie NIC. Nie miał nawet pojęcia, że jest animagiem! Zamrugał, usiłując stłumić malujące się na twarzy zdziwienie. Wydawało się, że może już tylko kontynuować. Nic więcej mu nie pozostało, został zakleszczony w pułapce własnych odczuć i tego, że nie miał zamiaru wrócić do domu z pustymi rękoma.
- Zwyczajnie ciekawi mnie, co u ciebie. A twoja przyjaciółka, Eileen... - Chwilę dłużej zawiesił na nim spojrzenie. - Wydaje się być bardzo absorbującą osobą. Nie sądzisz? - rzucił w eter, pozwalając pogrążyć się aktualnej ciszy, mającej swój dom gdzieś między wypowiadanymi zdaniami.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znał jeszcze tej strony swojego przyjaciela. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, ile z rodzinnych cech posiada w sobie Daniel. Z jednej strony dlatego, że ten nigdy mu nie pokazał posiadania ich, a z drugiej strony dlatego, że było mu to zwyczajnie niepotrzebne. Z pewnością jednak nie chciał przekonać się o tym, że gdzieś tam w jego przyjacielu tkwiło wszystko to, co było także w tej gorszej, bardziej okrutnej i nieprzyjemnej części Kruegerowej rodziny. Gdyby dane mu było przekonać się o tym na własnej skórze - raczej nie skończyłoby się to zbyt dobrze.
Nie ważne ile by mu się przyglądał. Nie ważne ile razy w swojej głowie analizowałby całą tą sytuację, postawę Daniela, jego słowa, zachowanie. Jego umysł ciągle wypierał myśli o tym, jakoby było to zwyczajne, przyjacielskie spotkanie. A przecież nie było to nic dziwnego. Czy dziwnym był fakt, że przyjaciel napisał do niego, chcąc się spotkać, jako, iż dawno się nie widzieli? Czy czymś dziwnym był fakt, że Daniel pytał się go o kobietę, co czynił dość często? Czy czymś dziwnym było, że zapytał o Eileen, o której Alan niejednokrotnie mu wspominał? Nie, nie było w tym nic dziwnego. Ale Bennett nie potrafił pozbyć się złych przeczuć, które tylko narastały, gdy dostrzegał te drobne objawy sztuczności w Kruegerowym zachowaniu. Ostrzegawcza lampka, paląca się w jego głowie, wcale nie chciała zgasnąć.
- Ależ nie, Danielu. Oczywistym jest, że nie ma w tym nic złego. Zignorowałeś jednak moje pytanie skierowane w Twoją stronę. Podpowiada mi to, że sprawa, do której drążysz jest ważniejsza niż odpowiedź na nie. - wyjaśnił, uśmiechając się. Atmosfera niby przyjacielska, niby pełna uprzejmości, przyjacielskiej troski. A jednak była sztuczna, przesycona swoistą trucizną, której oboje nie potrafili jeszcze dostrzec. Brnęli w to bagno dalej, nieświadomi faktu, że potem nie będą potrafili z niego wyjść. I być może tylko jeden z nich będzie mógł uciec, wyjść z niego i wyjść z tego cało. Ale tylko i wyłącznie kosztem drugiego. Czy taka to była sytuacja? Czy do tego to wszystko dążyło? Nikt z nich jeszcze tego nie wiedział. Wszystko miało się niebawem okazać, bo oboje z uniesionymi głowami drążyli to dalej, stawiając krok za krokiem. Pewni siebie, a przy tym okrutnie dziecinni. Niczym dzieci bawiące się w kotka i myszkę.
Drgnął, słysząc imię Eileen. Serce w jego piersi kołatało szybciej i mocniej niż zazwyczaj. Niepokój wzrastał, adrenalina rosła. Co Ty do cholery chcesz, Kruger? Do czego drążysz? Czego oczekujesz? Co chcesz osiągnąć? Bennett czuł, jak jakieś ciepło rozchodzi mu się po ciele, a czubki palców mrowią go. Czuł narastający niepokój, któremu towarzyszyły też inne odczucia. Coś jak irytacja? Gniew?
- Czego chcesz od Eileen? - spytał, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego ton brzmiał groźniej niż kiedykolwiek, gdy rozmawiał z Danielem. Przyglądał mu się, a uśmiech dawno znikł z jego twarzy. - Zdajesz sobie sprawę z tego... drogi przyjacielu... że Twoje słowa brzmią niczym groźba lub ostrzeżenie skierowane w moją stronę? Wybacz mi, jeżeli się mylę, bo jeżeli tak jest, to marny ze mnie przyjaciel. - zaczął ostrzegawczo. - Czego planujesz się ode mnie dowiedzieć? Co chcesz uzyskać? Nie krążże tak niczym tygrys polujący na swoją zdobycz, lecz powiedzże wreszcie o co Ci chodzi i jaki to ma związek z Eileen? - dodał. Jego ton początkowo był wyższy, niżeli by tego chciał. Po chwili jednak udało mu się opanować i wyciszyć go nieco. Czy kiedykolwiek między nimi zdarzyła się tak ostra wymiana zdań? A być może był to dopiero początek. Albo okrutna pomyłka ze strony Alana.
Nie ważne ile by mu się przyglądał. Nie ważne ile razy w swojej głowie analizowałby całą tą sytuację, postawę Daniela, jego słowa, zachowanie. Jego umysł ciągle wypierał myśli o tym, jakoby było to zwyczajne, przyjacielskie spotkanie. A przecież nie było to nic dziwnego. Czy dziwnym był fakt, że przyjaciel napisał do niego, chcąc się spotkać, jako, iż dawno się nie widzieli? Czy czymś dziwnym był fakt, że Daniel pytał się go o kobietę, co czynił dość często? Czy czymś dziwnym było, że zapytał o Eileen, o której Alan niejednokrotnie mu wspominał? Nie, nie było w tym nic dziwnego. Ale Bennett nie potrafił pozbyć się złych przeczuć, które tylko narastały, gdy dostrzegał te drobne objawy sztuczności w Kruegerowym zachowaniu. Ostrzegawcza lampka, paląca się w jego głowie, wcale nie chciała zgasnąć.
- Ależ nie, Danielu. Oczywistym jest, że nie ma w tym nic złego. Zignorowałeś jednak moje pytanie skierowane w Twoją stronę. Podpowiada mi to, że sprawa, do której drążysz jest ważniejsza niż odpowiedź na nie. - wyjaśnił, uśmiechając się. Atmosfera niby przyjacielska, niby pełna uprzejmości, przyjacielskiej troski. A jednak była sztuczna, przesycona swoistą trucizną, której oboje nie potrafili jeszcze dostrzec. Brnęli w to bagno dalej, nieświadomi faktu, że potem nie będą potrafili z niego wyjść. I być może tylko jeden z nich będzie mógł uciec, wyjść z niego i wyjść z tego cało. Ale tylko i wyłącznie kosztem drugiego. Czy taka to była sytuacja? Czy do tego to wszystko dążyło? Nikt z nich jeszcze tego nie wiedział. Wszystko miało się niebawem okazać, bo oboje z uniesionymi głowami drążyli to dalej, stawiając krok za krokiem. Pewni siebie, a przy tym okrutnie dziecinni. Niczym dzieci bawiące się w kotka i myszkę.
Drgnął, słysząc imię Eileen. Serce w jego piersi kołatało szybciej i mocniej niż zazwyczaj. Niepokój wzrastał, adrenalina rosła. Co Ty do cholery chcesz, Kruger? Do czego drążysz? Czego oczekujesz? Co chcesz osiągnąć? Bennett czuł, jak jakieś ciepło rozchodzi mu się po ciele, a czubki palców mrowią go. Czuł narastający niepokój, któremu towarzyszyły też inne odczucia. Coś jak irytacja? Gniew?
- Czego chcesz od Eileen? - spytał, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego ton brzmiał groźniej niż kiedykolwiek, gdy rozmawiał z Danielem. Przyglądał mu się, a uśmiech dawno znikł z jego twarzy. - Zdajesz sobie sprawę z tego... drogi przyjacielu... że Twoje słowa brzmią niczym groźba lub ostrzeżenie skierowane w moją stronę? Wybacz mi, jeżeli się mylę, bo jeżeli tak jest, to marny ze mnie przyjaciel. - zaczął ostrzegawczo. - Czego planujesz się ode mnie dowiedzieć? Co chcesz uzyskać? Nie krążże tak niczym tygrys polujący na swoją zdobycz, lecz powiedzże wreszcie o co Ci chodzi i jaki to ma związek z Eileen? - dodał. Jego ton początkowo był wyższy, niżeli by tego chciał. Po chwili jednak udało mu się opanować i wyciszyć go nieco. Czy kiedykolwiek między nimi zdarzyła się tak ostra wymiana zdań? A być może był to dopiero początek. Albo okrutna pomyłka ze strony Alana.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Choć zdawało się to leżeć po stronie Daniela, w rzeczywistości Alan również przekraczał cienką, czerwoną granicę. Drobną linię, delikatnie naciskając na odpowiednie punkty, dając zdawkowy lecz jednoznaczny sygnał. Budził go. Nieświadomie, ale postępowo sprawiał, że pojawiała się zupełnie druga natura. Czyż nie było to dziwne? Urodzenie w marcu, różdżka z rdzeniem włókna serca smoka - niby cicho wyśmiewające zabłąkaną, nieszczęśliwą duszę wrażliwego artysty? Niestety nie. Było dwóch Danieli, choć nawet sam mężczyzna nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie wiedział, jakie przemiany dokonują się teraz w jego wnętrzu, zupełnie przestawiając sposób myślenia, pokrętnie dążący do dominacji nad aktualnym wydarzeniem. Zwycięstwem. Z zabraniem całego łupu, pozostawiając za sobą jedynie zgliszcza. Alan spowodował, że zachodzące wewnątrz umysłu procesy wbiegały na całkowicie inne płaszczyzny. Wszystko zmieniało się, choć z pozoru, wciąż wydawało się takie samo.
Powinna być JEGO. Nie myślał już o Eileen jako o ciekawiącej go personie, nie myślał o kobiecie, którą mijał kilka razy w tygodniu podczas drogi do sklepu. Nie myślał o niej nawet w charakterze osoby, wyłącznie sprowadzając do osiągnięcia, nawet nie przedmiotu - ale jakiegoś odgórnie ustalonego celu, nad którym pewnego dnia chciał zakreślić krzyżyk. Zazdrość wyżerała powoli jego narządy, które topiły się w niej niby zalane toksyną. Wgryzała się w samo wnętrze, połykała łapczywie, przedzierając się ku samemu sercu duszy. Był zły na Alana. Coraz bardziej. Coraz intensywniej, choć starał się tego po sobie nie okazywać. Coś jednak uległo zmianie w jego spojrzeniu - odcień błękitu wydawał się całkowicie inny, niemniej jednak lodowaty jak zawsze, osiadły w drobnym, mroźnym pierścieniu, który okalał rozszerzające się z każdą chwilą źrenice. Ale Eileen była przyjaciółką Alana. Tego zbyt dobrego Alana, powiernika pewnie jej wszystkich sekretów, od dawnego czasu, dla którego każde zachowanie było otwarciem się na wzór zapisanej księgi. Nadal kazał mu postępować. Dobra, sam tego sobie życzył. Prędzej czy później mu powie - dlaczego nie? Własna zachłanność nie doprowadziła jednak Kruegera na skraj szaleństwa, co potwierdzały wyłącznie pośrednie pytania; niewątpliwie ostrożne - w końcu nie chciał, na pewno, urazić swojego przyjaciela, jednocześnie dowiadując się trapiących go poniekąd rzeczy.
- Sprawy drugiej osoby są ważniejsze od własnych. Chcesz wiedzieć, co u mnie? - spytał retorycznie, by niestrudzenie kontynuować: - Nudno. Monotonnie. Zastanawiam się, jak nieco ubarwić sobie życie.
Nie wydawał się być specjalnie zaangażowany. Powoli sam przeciągał strunę, czekając kiedy naprężona struktura pęknie. Atmosfera zagęszczała się, rosła nad nimi i kłębiła się niczym stada nabrzmiałych, burzowych chmur. Ciężkich, ciemnych, całkowicie ograniczających pole widzenia. Jak jakaś ohydna mgła, która nie tyle zakrzywiała widziane kształty, co również zupełnie deformowała myśli. Całość jednak została zachowana w charakterze normalności. Pochłonięty rozmową, Daniel nie zauważył nawet, jak uśmiech obecny na twarzy jego przyjaciela zaczyna powoli niknąć. Sam odpowiedział mu z początku wyłącznie serdecznym śmiechem, który przez chwilę unosił się w ciszy, całkowicie załamując jej grząską strukturę.
- Jakie ostrzeżenie? - zapytał, gdy przyszło nań opanowanie. Spoważniał już, jednak wciąż nie rezygnował z miłego tonu. Jak uroczo. - Widzisz, zwyczajnie wydaje mi się, że panna Wilde zasługuje na coś znacznie lepszego od marchewki. Albo nawet całego ich worka.
Coś go na moment zaślepiło. Dał ponieść się chwili, ponieść impulsowi, który od jakiegoś czasu nawoływał z jego wnętrza.
Powinna być JEGO. Nie myślał już o Eileen jako o ciekawiącej go personie, nie myślał o kobiecie, którą mijał kilka razy w tygodniu podczas drogi do sklepu. Nie myślał o niej nawet w charakterze osoby, wyłącznie sprowadzając do osiągnięcia, nawet nie przedmiotu - ale jakiegoś odgórnie ustalonego celu, nad którym pewnego dnia chciał zakreślić krzyżyk. Zazdrość wyżerała powoli jego narządy, które topiły się w niej niby zalane toksyną. Wgryzała się w samo wnętrze, połykała łapczywie, przedzierając się ku samemu sercu duszy. Był zły na Alana. Coraz bardziej. Coraz intensywniej, choć starał się tego po sobie nie okazywać. Coś jednak uległo zmianie w jego spojrzeniu - odcień błękitu wydawał się całkowicie inny, niemniej jednak lodowaty jak zawsze, osiadły w drobnym, mroźnym pierścieniu, który okalał rozszerzające się z każdą chwilą źrenice. Ale Eileen była przyjaciółką Alana. Tego zbyt dobrego Alana, powiernika pewnie jej wszystkich sekretów, od dawnego czasu, dla którego każde zachowanie było otwarciem się na wzór zapisanej księgi. Nadal kazał mu postępować. Dobra, sam tego sobie życzył. Prędzej czy później mu powie - dlaczego nie? Własna zachłanność nie doprowadziła jednak Kruegera na skraj szaleństwa, co potwierdzały wyłącznie pośrednie pytania; niewątpliwie ostrożne - w końcu nie chciał, na pewno, urazić swojego przyjaciela, jednocześnie dowiadując się trapiących go poniekąd rzeczy.
- Sprawy drugiej osoby są ważniejsze od własnych. Chcesz wiedzieć, co u mnie? - spytał retorycznie, by niestrudzenie kontynuować: - Nudno. Monotonnie. Zastanawiam się, jak nieco ubarwić sobie życie.
Nie wydawał się być specjalnie zaangażowany. Powoli sam przeciągał strunę, czekając kiedy naprężona struktura pęknie. Atmosfera zagęszczała się, rosła nad nimi i kłębiła się niczym stada nabrzmiałych, burzowych chmur. Ciężkich, ciemnych, całkowicie ograniczających pole widzenia. Jak jakaś ohydna mgła, która nie tyle zakrzywiała widziane kształty, co również zupełnie deformowała myśli. Całość jednak została zachowana w charakterze normalności. Pochłonięty rozmową, Daniel nie zauważył nawet, jak uśmiech obecny na twarzy jego przyjaciela zaczyna powoli niknąć. Sam odpowiedział mu z początku wyłącznie serdecznym śmiechem, który przez chwilę unosił się w ciszy, całkowicie załamując jej grząską strukturę.
- Jakie ostrzeżenie? - zapytał, gdy przyszło nań opanowanie. Spoważniał już, jednak wciąż nie rezygnował z miłego tonu. Jak uroczo. - Widzisz, zwyczajnie wydaje mi się, że panna Wilde zasługuje na coś znacznie lepszego od marchewki. Albo nawet całego ich worka.
Coś go na moment zaślepiło. Dał ponieść się chwili, ponieść impulsowi, który od jakiegoś czasu nawoływał z jego wnętrza.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przekraczał granice? Sprawiał, że do głosu dochodziła strona Daniela, której nie znał nawet sam Krueger? Alan igrał z ogniem, wywoływał z jaskini lwa, jednak był do tego cały czas prowokowany. W jego głowie pojawiały się różne scenariusze, które podpowiadały mu, jakie Daniel ma zamiary. Jeden z nich ciągle po cichu mówił, że tak naprawdę to tylko Bennett widział zło tam, gdzie go wcale nie było. Był to jednak głosik cichutki, przesłaniany przez wszystkie argumenty opowiadające się za tym, że jego przyjaciel tak naprawdę coś knuje. I miało to związek z Eileen. Z Alana nie był wybitny detektyw. Był medykiem, ale zdarzało się, że był mało rozgarnięty i potrafił przegapić to, co zdawało się być oczywiste. Ale wszelkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały mu, że ma racje. No bo czemu Daniel tak nagle zachciał spotkać się po tym, jak przeczytał w Czarownicy o domniemanym "związku" Bennetta z Wilde? Dlaczego ciągle krążył wokół tematu tej kobiety, starał się wypytywać? Wszystko zdawało się układać w całość. Niepokojącą całość. Ale brakowało ostatniego puzelka, który potwierdziłby Alanowi fakt, że ma rację i układanka rzeczywiście wygląda tak, jak mu się wydawało.
Nie miał pojęcia o tym, jakie myśli chodziły teraz po Kruegerowej głowie. I bardzo dobrze, bowiem z pewnością przeraziłby się tym, co by tam zobaczył. Ta żądza posiadania czegoś, czego mu się nie udało zdobyć. Ta zazdrość o to, że Alan wiedział o Eileen tak wiele. A wiedział o niej nieomal wszystko, prócz najgłębiej skrytych w jej sercu sekretów. Przyjaźnili się od tak dawna, była dla niego tak ważna. O wiele bardziej niż była tego świadoma. Ale to również był sekret, który Bennett skrzętnie ukrywał, chowając go przed kimkolwiek. Nawet własnej matce nigdy nie wyznał o tym, że od lat kocha pewną kobietę. Kobietę, która nie kochała jego.
- Toteż powinieneś mnie zrozumieć. Z mojej perspektywy to Ty jesteś tą drugą osobą. - odparł z fałszywą uprzejmością, zaś na jego usta wpełzł równie wymuszony uśmiech. Było to widoczne dość lekko, ale Daniel znał go na tyle, że owy fakt powinien dostrzec. - I masz już jakiś pomysł na to, jak sobie je ubarwić? - spytał, mierząc Kruegera wzrokiem. To było bardzo ważne pytanie. Pytanie, które sprawiło, że atmosfera wokół nich stała się jeszcze gęstsza. Było to możliwe? Najwyraźniej było. Zdawać by się mogło, że jeżeli choć trochę jeszcze się zagęści, będą mogli wyjmować noże i kroić ją na kromki i dowolne kształty tuż przed sobą. Była przy tym tak ciemna, że wręcz oślepiająca i odbierająca oddech.
Zacisnął pięści, gdy Daniel dalej udawal niewiniątko. Igrał z nim, grał mu na nerwach. To krążenie, to zwodzenie, ta dwuznaczność. Wszystko to sprawiało, że Alan stawał się coraz bardziej rozdrażniony, a temat Eileen coraz bardziej delikatny. Miał obawy co do zamiarów Daniela. Podejrzewał go przecież o stosunki w ciemnych kręgach, o interesy w Nokturnie, o czarną magię. A także wiedział o tym, jak ten Niemiec traktował kobiety.
- Zasługuje. - odparł szybko, niemalże natychmiast po słowach Daniela. Gniewne spojrzenie ani na chwilę nie schodziło z jego osoby. Zacisnął pięści, nawet nie będąc tego świadom. - Zasługuje na znacznie więcej niż Ty czy ja moglibyśmy jej dać. Nie rozumiem więc skąd takie nagłe zainteresowanie jej osobą, Danielu. Ta kobieta to szczyt nieosiągalny nawet dla Ciebie. - mruknął poważnie. W jego tonie ciągle obecne było ostrzeżenie, ostrość, jakby groźba. Brakowało jeszcze kropli jadu, która przesądziłaby o wszystkim i doprowadziła całą tę sytuację do końca.
Nie miał pojęcia o tym, jakie myśli chodziły teraz po Kruegerowej głowie. I bardzo dobrze, bowiem z pewnością przeraziłby się tym, co by tam zobaczył. Ta żądza posiadania czegoś, czego mu się nie udało zdobyć. Ta zazdrość o to, że Alan wiedział o Eileen tak wiele. A wiedział o niej nieomal wszystko, prócz najgłębiej skrytych w jej sercu sekretów. Przyjaźnili się od tak dawna, była dla niego tak ważna. O wiele bardziej niż była tego świadoma. Ale to również był sekret, który Bennett skrzętnie ukrywał, chowając go przed kimkolwiek. Nawet własnej matce nigdy nie wyznał o tym, że od lat kocha pewną kobietę. Kobietę, która nie kochała jego.
- Toteż powinieneś mnie zrozumieć. Z mojej perspektywy to Ty jesteś tą drugą osobą. - odparł z fałszywą uprzejmością, zaś na jego usta wpełzł równie wymuszony uśmiech. Było to widoczne dość lekko, ale Daniel znał go na tyle, że owy fakt powinien dostrzec. - I masz już jakiś pomysł na to, jak sobie je ubarwić? - spytał, mierząc Kruegera wzrokiem. To było bardzo ważne pytanie. Pytanie, które sprawiło, że atmosfera wokół nich stała się jeszcze gęstsza. Było to możliwe? Najwyraźniej było. Zdawać by się mogło, że jeżeli choć trochę jeszcze się zagęści, będą mogli wyjmować noże i kroić ją na kromki i dowolne kształty tuż przed sobą. Była przy tym tak ciemna, że wręcz oślepiająca i odbierająca oddech.
Zacisnął pięści, gdy Daniel dalej udawal niewiniątko. Igrał z nim, grał mu na nerwach. To krążenie, to zwodzenie, ta dwuznaczność. Wszystko to sprawiało, że Alan stawał się coraz bardziej rozdrażniony, a temat Eileen coraz bardziej delikatny. Miał obawy co do zamiarów Daniela. Podejrzewał go przecież o stosunki w ciemnych kręgach, o interesy w Nokturnie, o czarną magię. A także wiedział o tym, jak ten Niemiec traktował kobiety.
- Zasługuje. - odparł szybko, niemalże natychmiast po słowach Daniela. Gniewne spojrzenie ani na chwilę nie schodziło z jego osoby. Zacisnął pięści, nawet nie będąc tego świadom. - Zasługuje na znacznie więcej niż Ty czy ja moglibyśmy jej dać. Nie rozumiem więc skąd takie nagłe zainteresowanie jej osobą, Danielu. Ta kobieta to szczyt nieosiągalny nawet dla Ciebie. - mruknął poważnie. W jego tonie ciągle obecne było ostrzeżenie, ostrość, jakby groźba. Brakowało jeszcze kropli jadu, która przesądziłaby o wszystkim i doprowadziła całą tę sytuację do końca.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Daniel nie był lwem. Nie był również prorokiem, który odczytywał znaczenie snów, dając po sobie poznać wszechobecną mądrość. Był skryty. Na pozór niewidoczny i niewyraźny. Czyhał niczym schowany wśród roślinności drapieżnik, nie - król, lecz wyłącznie przyczajony łowca. Kamuflował się. Porównywalny do pantery o jasnej, pokrytej cętkami sierści. Bestii, jaka przerażała swym objawieniem w dantejskich pieśniach, opanowanym i zarazem zachłannym. O smukłym ciele, wyginającym się niby w lubieżnych konwulsjach. Daniel był zły. Tracił nad sobą kontrolę, zdolny do mówienia tego, co niekoniecznie naprawdę myślał. Alan podświadomie strącał go ku przepaści, w której był zdolny dokonać prawdziwie wszystkiego. Słowami. Słowami. Słowami. Czyż nie w nich kryła się cała moc, czyż nie one potrafiły ugodzić mocniej niż wyprowadzony podstępnie sztylet? Daniel, choć pełen upokorzenia, umiał nimi rozwścieczyć nawet własnego brata. Poniekąd zupełnie bezwiednie. Automatycznie. Jakby cecha do znajdywania czułych punktów psychiki zawierała się gdzieś w jego genach.
- Możliwe, że mam - odparł. Zaschło mu w gardle; ledwo powstrzymał się od chrypnięcia.
Drażnił go - coraz bardziej, coraz intensywniej. Burzył punkt widzenia i ścierał blokady hamulców. Daniel cenił swojego przyjaciela, w jakiego towarzystwie mógł naprawdę odpocząć, lecz teraz nie czuł w sobie nic poza irytacją, jakby każdy gest Alana był jawnym szyderstwem w stosunku do jego osoby. Jak się obnosi. Jak burzy. Uważa, że ma dostęp do tego, czego jemu nie było nawet dane poznać. Usta mężczyzny zacisnęły się w wąską linię, a ich kąciki opadły nieznacznie ku dołowi. Brwi zmarszczyły się nieco - choć wyłącznie nadal wpatrywał się, sprawiając wrażenie intensywnie nad czymś myślącego. Nie minęła chwila, a wyraz twarzy Kruegera znowu się rozluźnił; był szczery, lecz zarazem niezwykle zakłamany. W przeciwieństwie do autentycznego Alana, Daniel również nie udawał, choć potrafił stworzyć ze swej osoby pewnego rodzaju teatr. Słów, gestów, niedomówień. Był jedną wielką peryfrazą, ale peryfrazą jak najbardziej prawdziwą. Dlatego denerwowało go, że przyjaciel każe mu wyjść w końcu z cienia i wyjaśnić rzeczy w najbardziej prostackim (według niego) kontekście. Jeżył się wewnętrznie jak przestraszona zwierzyna, jednocześnie gotowa do ataku.
- Wybacz. Nie chciałem cię zdenerwować, naprawdę. - Spokój. Opanowanie i spokój. Na tyle jeszcze mu wystarczyło. Szydził z niego w głęboko zaklętej ironii? Poniekąd tak. - Chodziło mi o coś zupełnie innego. - Uśmiech znów powrócił na twarz, wpełzł niczym wąż, kąsając w swoim słodkim wyrazie. Nieszczery, inny od poprzedniego. Wyłącznie element inscenizacji, rekwizyt przywołany nagle, kiedy zaszła taka potrzeba. - Myliłem się, ale naprowadziłeś mnie na odpowiednią ścieżkę. Rola przyjaciela, prawda? - zakończył, spoglądając mu prosto w oczy.
Szukał. Szukał jakiejś reakcji. Gdy znalazł ją, wreszcie - nie był w żadnym stopniu zadowolony z rezultatów. Widział spojrzenie przyjaciela, widział jego gestykulację, dostrzegał wypowiedziane pośrednio ultimatum. Próbował go zepchnąć, jeszcze bardziej i jeszcze głębiej. Dokąd zmierzał? Nie umiał znaleźć żadnej odpowiedzi. Całość wnętrza zmąciło mu chwilowe ukłucie. Zamazało obraz, całkowicie tłumiło zdrowy rozsądek. To ukłucie, jakże precyzyjne i niby delikatne, przyszpiliło go w bolesnym uścisku. Z góry spisało na porażkę, gdyż Alan nie chciał współpracować. Jego słowa brzmiały jak: Znaj swoje miejsce, Krueger. To nie dla ciebie; oboje o tym wiemy. Jesteś tylko mijanym na jej drodze celem.
- Nie porównuj - omal nie warknął. Również spoważniał, czując, jak szargane są jego nerwy. - Dobrze ci radzę, Bennett. Masz zbyt małą wiedzę na ten temat.
Nienawidził tego. Nienawidził, z jaką swobodą on to wypowiadał. Jakby z góry chciał podkreślić granicę. Owszem, zazdrościł mu bycia przyjacielem Eileen - chciał się dowiedzieć nieco więcej, by wytworzyć w głowie konkretną wizję. Ale wszystko teraz pomieszało mu zmysły, zagubił się i stracił grunt pod nogami. Ale może dobrze? Biedny, dobry Alan. Wyczuwał w nim ból niespełnienia. Nie znosił jednak, gdy ktoś patrzył na niego z góry, dlatego automatycznie potraktował jego mowę jako zagrożenie. A przed zagrożeniem należało się obronić.
- Mówisz jedynie wzniosłe słowa, a chodzi o to najbardziej proste. Wiesz, czego pragną kobiety? Ja jestem w stanie im to dać, tobie... Najwyraźniej brakuje odwagi - wypowiedział powoli, spokojnie, jakby próbował zaprzeczyć, że wcale nie poczuł się dotknięty. Jednak poczuł się i było to doskonale widać, zwłaszcza dla osoby, która znała go nie od dzisiaj. - Dlatego mówię jeszcze raz. Nie zestawiaj nas ze sobą - wycedził. - A co, jeśli powiedziałbym, że jestem nią zainteresowany? - zastygł już w bezruchu, czekając na mający nieuchronnie zapaść wyrok.
- Możliwe, że mam - odparł. Zaschło mu w gardle; ledwo powstrzymał się od chrypnięcia.
Drażnił go - coraz bardziej, coraz intensywniej. Burzył punkt widzenia i ścierał blokady hamulców. Daniel cenił swojego przyjaciela, w jakiego towarzystwie mógł naprawdę odpocząć, lecz teraz nie czuł w sobie nic poza irytacją, jakby każdy gest Alana był jawnym szyderstwem w stosunku do jego osoby. Jak się obnosi. Jak burzy. Uważa, że ma dostęp do tego, czego jemu nie było nawet dane poznać. Usta mężczyzny zacisnęły się w wąską linię, a ich kąciki opadły nieznacznie ku dołowi. Brwi zmarszczyły się nieco - choć wyłącznie nadal wpatrywał się, sprawiając wrażenie intensywnie nad czymś myślącego. Nie minęła chwila, a wyraz twarzy Kruegera znowu się rozluźnił; był szczery, lecz zarazem niezwykle zakłamany. W przeciwieństwie do autentycznego Alana, Daniel również nie udawał, choć potrafił stworzyć ze swej osoby pewnego rodzaju teatr. Słów, gestów, niedomówień. Był jedną wielką peryfrazą, ale peryfrazą jak najbardziej prawdziwą. Dlatego denerwowało go, że przyjaciel każe mu wyjść w końcu z cienia i wyjaśnić rzeczy w najbardziej prostackim (według niego) kontekście. Jeżył się wewnętrznie jak przestraszona zwierzyna, jednocześnie gotowa do ataku.
- Wybacz. Nie chciałem cię zdenerwować, naprawdę. - Spokój. Opanowanie i spokój. Na tyle jeszcze mu wystarczyło. Szydził z niego w głęboko zaklętej ironii? Poniekąd tak. - Chodziło mi o coś zupełnie innego. - Uśmiech znów powrócił na twarz, wpełzł niczym wąż, kąsając w swoim słodkim wyrazie. Nieszczery, inny od poprzedniego. Wyłącznie element inscenizacji, rekwizyt przywołany nagle, kiedy zaszła taka potrzeba. - Myliłem się, ale naprowadziłeś mnie na odpowiednią ścieżkę. Rola przyjaciela, prawda? - zakończył, spoglądając mu prosto w oczy.
Szukał. Szukał jakiejś reakcji. Gdy znalazł ją, wreszcie - nie był w żadnym stopniu zadowolony z rezultatów. Widział spojrzenie przyjaciela, widział jego gestykulację, dostrzegał wypowiedziane pośrednio ultimatum. Próbował go zepchnąć, jeszcze bardziej i jeszcze głębiej. Dokąd zmierzał? Nie umiał znaleźć żadnej odpowiedzi. Całość wnętrza zmąciło mu chwilowe ukłucie. Zamazało obraz, całkowicie tłumiło zdrowy rozsądek. To ukłucie, jakże precyzyjne i niby delikatne, przyszpiliło go w bolesnym uścisku. Z góry spisało na porażkę, gdyż Alan nie chciał współpracować. Jego słowa brzmiały jak: Znaj swoje miejsce, Krueger. To nie dla ciebie; oboje o tym wiemy. Jesteś tylko mijanym na jej drodze celem.
- Nie porównuj - omal nie warknął. Również spoważniał, czując, jak szargane są jego nerwy. - Dobrze ci radzę, Bennett. Masz zbyt małą wiedzę na ten temat.
Nienawidził tego. Nienawidził, z jaką swobodą on to wypowiadał. Jakby z góry chciał podkreślić granicę. Owszem, zazdrościł mu bycia przyjacielem Eileen - chciał się dowiedzieć nieco więcej, by wytworzyć w głowie konkretną wizję. Ale wszystko teraz pomieszało mu zmysły, zagubił się i stracił grunt pod nogami. Ale może dobrze? Biedny, dobry Alan. Wyczuwał w nim ból niespełnienia. Nie znosił jednak, gdy ktoś patrzył na niego z góry, dlatego automatycznie potraktował jego mowę jako zagrożenie. A przed zagrożeniem należało się obronić.
- Mówisz jedynie wzniosłe słowa, a chodzi o to najbardziej proste. Wiesz, czego pragną kobiety? Ja jestem w stanie im to dać, tobie... Najwyraźniej brakuje odwagi - wypowiedział powoli, spokojnie, jakby próbował zaprzeczyć, że wcale nie poczuł się dotknięty. Jednak poczuł się i było to doskonale widać, zwłaszcza dla osoby, która znała go nie od dzisiaj. - Dlatego mówię jeszcze raz. Nie zestawiaj nas ze sobą - wycedził. - A co, jeśli powiedziałbym, że jestem nią zainteresowany? - zastygł już w bezruchu, czekając na mający nieuchronnie zapaść wyrok.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Brzeg Tamizy
Szybka odpowiedź