Wakacje 1944
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Cal znów nie posłuchał ojca i otwierał okno, by kolejny raz zbiec na całą noc. A być może również i dzień. W jego pokoju zawsze śmierdziało od pracowni matki, z której opary wpełzały niczym węże do pomieszczenia, które zajmował najmłodszy z synów Barbary. Nie mógł wytrzymać, a gdy tak się działo, zwyczajnie zaczął poznawać miasto od innej strony. Tej zakazanej strony, która nie podobała się rodzicom, bo jak mówili każdy Goyle powinien dbać o reputację. Nie mieli jednak pojęcia jak często Calhoun łamał tę niepisaną zasadę, oddając się czystym przyjemnościom i rozrywkom na okolicznych ulicach. Poznawał ludzi, sposoby na życie, nowe poglądy, które często wcale nie różniły się tak diametralnie od jego własnych, aż wreszcie historie o tym co mogło czekać na zapalonego żeglarza za horyzontem. Na razie Cal nie wypływał dalej niż ku wybrzeżom Francji i nie trwało to długo, bo miał jedynie czas w wakacje. Ostatnie dwa tygodnie spędził wraz z ojcem i braćmi w Barfleur, gdzie dobijano jakiegoś targu. Ale chłopaka nie interesowała sprzedaż bezwartościowego ładunku, a wodzenie spojrzeniem i krokiem po nowej ziemi. Nie, żeby nie był nigdy wcześniej w kraju żabojadów, jednak każdy nowy port był dla niego niczym cenne źródło informacji. Kultury, sposoby zarobku, legendy o miejscowych korsarzach były niczym energia witalna buzująca w jego żyłach. Co prawda reszta jego rodziny nie patrzyła na to w ten sposób, ale nie interesowało go, co myśleli. Z każdym wypłynięciem utwierdzał się z przekonaniu, że aktualnie Goyle byli słabi. To ich ojciec ich takimi uczynił, zamierzając sprawować kontrolę nad całym ich życiem. Słyszał jak rozprawiali o ślubie Cadmona i znalezieniu mu odpowiedniej partii; jak ustawiali Caelana, by spełnił zachcianki o sojuszach z przeróżnymi z kupców czy handlarzy. Cal nie zamierzał być pionkiem w jego grze, preferując samemu zmuszać innych do ruchu. Być może też dlatego tak bardzo upodobał sobie grę w szachy, której nagminnie uczył Caley, by dojrzała w tej okrutnej zabawie ich własne życie - jak wyglądało, gdy się poddawali i jak mogło wyglądać, gdy walczyli. Nic też dziwnego, że wymykał się ojcu nagminnie i sprawnie, nie robiąc sobie nic z tego, co mogło go czekać po powrocie. Większość wakacji spędzał na ulicach lub na statku, dlatego było mu obojętne to, co zamierzał zrobić z nim Cadmon. Nawet teraz gdy Cal wskoczył na parapet i przysiadł na nim jak kot, a drzwi się otworzyły, nie wahał się. Sprawnie złapał za rynnę po prawej stronie, by szybko ześlizgnąć się na dwa metry w dół, a potem zwinnie zeskoczyć na balkon, by przeskoczyć jego barierkę i wylądować na samym dole. Obejrzał się przez ramię, by zobaczyć znajomą twarz całą czerwoną ze złości.
- Znajdę cię, gówniarzu! Pożałujesz! - darł się Cadmon, wygrażając pięścią w stronę stojącego już na bruku Calhouna. Ten jedynie zaśmiał się, by otrzepać czarny płaszcz z tynku i uciekł w stronę ciemnych ulic prowadzących z bogatszej części portu, gdzie znajdowały się ładne i bogate domy kupców i handlarzy, do doków. Zdecydowanie lepiej czuł się w śmierdzących łajnem alejkach niekiedy tak ciasnych, że grubszy człowiek miałby problem z przedostaniem się. Uwielbiał klimat niepewności, zagadki, pewnej nuty szaleństwa, które czuł podczas opowieści ojca o wielkich przodkach Goyle'ów. Nie był w stanie jednak tego odnaleźć w grzecznym, eleganckim magicznym porcie. Nie zamierzał nawet, zdając sobie sprawę, że prawdziwe żeglarstwo rozgrywało się zupełnie gdzie indziej. Odkąd tylko skończył jedenaście lat i trafił do Durmstrangu, gdzie nabrał zdecydowanej pewności siebie i pragnienia poznania, noc w noc w ferie zimowe i letnie poznawał port. Nie raz i nie dwa dostawał porządną nauczę, jednak nie rezygnował. Im więcej przemocy i zła doznawał, tym bardziej go ciągnęło. Gdyby zechciał, teraz znalazłby statek, kapitana i załogę, która chciałaby przyjąć młokosa na pokład. Nic nie przychodziło wszak za darmo, a pozycję wśród brutali, złodziei i piratów należało sobie wywalczyć. Tej jednak nocy nie zamierzał z nikim się pojedynkować jak to miał w zwyczaju. Lawirował między ciemnymi, mokrymi uliczkami, by w końcu trafić w dobrze znane sobie miejsce. Gwizdnął w stronę okna, w które tak usilnie się wpatrywał i czekał na reakcję.
- Znajdę cię, gówniarzu! Pożałujesz! - darł się Cadmon, wygrażając pięścią w stronę stojącego już na bruku Calhouna. Ten jedynie zaśmiał się, by otrzepać czarny płaszcz z tynku i uciekł w stronę ciemnych ulic prowadzących z bogatszej części portu, gdzie znajdowały się ładne i bogate domy kupców i handlarzy, do doków. Zdecydowanie lepiej czuł się w śmierdzących łajnem alejkach niekiedy tak ciasnych, że grubszy człowiek miałby problem z przedostaniem się. Uwielbiał klimat niepewności, zagadki, pewnej nuty szaleństwa, które czuł podczas opowieści ojca o wielkich przodkach Goyle'ów. Nie był w stanie jednak tego odnaleźć w grzecznym, eleganckim magicznym porcie. Nie zamierzał nawet, zdając sobie sprawę, że prawdziwe żeglarstwo rozgrywało się zupełnie gdzie indziej. Odkąd tylko skończył jedenaście lat i trafił do Durmstrangu, gdzie nabrał zdecydowanej pewności siebie i pragnienia poznania, noc w noc w ferie zimowe i letnie poznawał port. Nie raz i nie dwa dostawał porządną nauczę, jednak nie rezygnował. Im więcej przemocy i zła doznawał, tym bardziej go ciągnęło. Gdyby zechciał, teraz znalazłby statek, kapitana i załogę, która chciałaby przyjąć młokosa na pokład. Nic nie przychodziło wszak za darmo, a pozycję wśród brutali, złodziei i piratów należało sobie wywalczyć. Tej jednak nocy nie zamierzał z nikim się pojedynkować jak to miał w zwyczaju. Lawirował między ciemnymi, mokrymi uliczkami, by w końcu trafić w dobrze znane sobie miejsce. Gwizdnął w stronę okna, w które tak usilnie się wpatrywał i czekał na reakcję.
Dzielnica portowa rządziła się swoimi prawami, które Rain, powiedzmy, że miała już w małym palcu. Znała tu każdy kąt, każdą dziurę, każdy schodek i pomost, na który można było wejść. Wiedziała o której godzinie ulice zaczynają żyć, a o której zasypiają; kiedy lepiej nie wychylać nosa za drzwi, a kiedy lepiej, aby jej w domu nie było; gdzie szukać skarbów i kogo lepiej nie okradać. Każde wakacje spędzała tak samo i te nie różniły się niczym od poprzednich. Szlajała się to tu to tam, czasem coś zwędziła, a czasem przesiadywała całe dnie na pomoście mocząc nogi w chłodnej wodzie. Jakże jej życie różniło się od życia rówieśników z Hogwartu, tych co mieli rodziny, zawsze talerz pełen ciepłego jedzenia i wygodną poduszkę we własnym pokoju. Ona miała matkę, którą gówno obchodziło, co dzieje się z jej dzieckiem i starą wiedźmę, która jako jedyna o nią dbała. Huxley nigdy się jednak nad sobą nie użalała, pogodzona z własnym losem żyła tak, jak potrafiła, przykład biorąc z biedaków, którzy ją otaczali. Żadnych zakazów i nakazów, żadnego patrzenia na ręce, marudzenia rodzica nad głową. Nic, dosłownie nic, co mogłoby ją w jakiś sposób ograniczać. Na ulicy czuła się wolna niczym ptak, jednocześnie owa ulica była jej klatką, z której wiedziała, że nigdy nie będzie jej dane się wyrwać. Nie raz brudna, w starych ubraniach z postrzępionym dołem spódnicy zapuszczała się tam, gdzie normalny dzieciak by się nie zapuścił, a ona czuła się tam całkiem dobrze.
Dzisiejszej nocy jednak nie wyszła z domu, zmęczona dzisiejszymi zmaganiami z życiem leżała na drewnianej podłodze w ciemności i obserwowała sufit. Była sama, jej matka zapewne zadowalała właśnie jednego ze swoich klientów i Rain, póki co, krzywiła się na samą myśl o tym, czym zajmowała się jej rodzicielka. Pełna gniewu i buntu wręcz nienawidziła kobiety i cieszyła się, gdy nie musiała spędzać swojego czasu w jej obecności. Czekała tylko na moment, kiedy będzie już w świetle prawa pełnoletnia i, chociaż Ministerialne prawo nie miało tu za dużo do powiedzenia, będzie mogła legalnie opuścić jej dom i nie musieć mieć z nią więcej nic do czynienia. Rain nigdy się nie oszukiwała, ona nie kochała matki, a matka nie kochała ją. Takie było życie, z którym należało się pogodzić i zaakceptować. I chyba dzięki takiemu podejściu dziewczyna nigdy nie traciła czasu na smutek z tego powodu.
A czas mijał nieubłaganie. Huxley nie wiedziała która już była godzina, ale wiedziała, że gdyby nie głośny gwizd, pewnie znieruchomiałaby na amen. Z cichym jęknięciem podniosła się do siadu i, nie chcąc dać chłopakowi satysfakcji, odczekała chwilę, nim podeszła do okna. Tyle razy wolał ją już tym samym sposobem, że po pewnym czasie nauczyła się go rozpoznawać. Nie ukrywała delikatnego uniesienia kącików ust ku górze, gdy wychyliła się opierając ramiona o parapet. W końcu i tak było ciemno, cóż więc mógł dostrzec?
- E! Gwizdać, to se na psa możesz! - krzyknęła na niego ostro, nie bacząc na to, że godzina mogła być późna, a ludzie dookoła spali. Kogo to obchodziło?
Wiedziała jednak cóż ten gwizd oznacza, zaraz więc schowała się ponownie w mieszkaniu i nie śpiesząc się zbytnio zaczęła wsuwać buty na nogi. Zamknęła za sobą drzwi na klucz, niech matka sobie siedzi do rana pod drzwiami, to może nauczy się brać swój ze sobą i schodząc po stromych, starych i niezbyt stabilnych schodach, znalazła się na dole. Ciepłe powietrze od razu uderzyło w jej, wtedy jeszcze, wątłe, ale niepozbawione kobiecych kształtów, ciało. Poszarpana długa spódnica poruszyła się trzepocząc cichutko. Tak samo jej włosy poleciały na twarz, które zgarnęła dość niezgrabnym ruchem. Stała na przeciwko chłopaka, który dla niej był bogaczem i gdyby go nie znała, mogła by pomyśleć, że w dodatku szczęśliwym z cudownymi perspektywami na przyszłość, poddany woli rodziny, której nazwisko nosił. O jak bardzo by się pomyliła.
Życie przezabawnie płatało figle. Niby do siebie nie pasowali, nigdy nie powinni się spotkać, a jednak jakimś cudem przyszedł do niej, zawołał ją, a Rain bez żadnego protestu zeszła na dół. Gdyby spotkali się w dzień przechodnie pomyśleli by, że albo dziewczyna próbuje chłopca z dobrego domu omamić i okraść, albo temu coś stało się w głowę, że zadaje się z dziewczyną, do której nie powinien się zbliżać. A jednak stali tu na przeciwko siebie, a Rain patrzyła na niego z zaciekawieniem. W końcu musiał mieć jakiś powód, że tu przyszedł. Do tej biednej części Dzielnicy Portowej, gdzie nie powinno go być, a gdyby jego ojciec się o tym dowiedział, nie szczędziłby pasa, by złoić mu porządnie skórę. Huxley zacisnęła usta, ponownie wykrzywiając je w uśmiech - ona lubiła ryzyko, a ryzyko chyba polubiło ją, skoro zaglądało do jej okna.
Dzisiejszej nocy jednak nie wyszła z domu, zmęczona dzisiejszymi zmaganiami z życiem leżała na drewnianej podłodze w ciemności i obserwowała sufit. Była sama, jej matka zapewne zadowalała właśnie jednego ze swoich klientów i Rain, póki co, krzywiła się na samą myśl o tym, czym zajmowała się jej rodzicielka. Pełna gniewu i buntu wręcz nienawidziła kobiety i cieszyła się, gdy nie musiała spędzać swojego czasu w jej obecności. Czekała tylko na moment, kiedy będzie już w świetle prawa pełnoletnia i, chociaż Ministerialne prawo nie miało tu za dużo do powiedzenia, będzie mogła legalnie opuścić jej dom i nie musieć mieć z nią więcej nic do czynienia. Rain nigdy się nie oszukiwała, ona nie kochała matki, a matka nie kochała ją. Takie było życie, z którym należało się pogodzić i zaakceptować. I chyba dzięki takiemu podejściu dziewczyna nigdy nie traciła czasu na smutek z tego powodu.
A czas mijał nieubłaganie. Huxley nie wiedziała która już była godzina, ale wiedziała, że gdyby nie głośny gwizd, pewnie znieruchomiałaby na amen. Z cichym jęknięciem podniosła się do siadu i, nie chcąc dać chłopakowi satysfakcji, odczekała chwilę, nim podeszła do okna. Tyle razy wolał ją już tym samym sposobem, że po pewnym czasie nauczyła się go rozpoznawać. Nie ukrywała delikatnego uniesienia kącików ust ku górze, gdy wychyliła się opierając ramiona o parapet. W końcu i tak było ciemno, cóż więc mógł dostrzec?
- E! Gwizdać, to se na psa możesz! - krzyknęła na niego ostro, nie bacząc na to, że godzina mogła być późna, a ludzie dookoła spali. Kogo to obchodziło?
Wiedziała jednak cóż ten gwizd oznacza, zaraz więc schowała się ponownie w mieszkaniu i nie śpiesząc się zbytnio zaczęła wsuwać buty na nogi. Zamknęła za sobą drzwi na klucz, niech matka sobie siedzi do rana pod drzwiami, to może nauczy się brać swój ze sobą i schodząc po stromych, starych i niezbyt stabilnych schodach, znalazła się na dole. Ciepłe powietrze od razu uderzyło w jej, wtedy jeszcze, wątłe, ale niepozbawione kobiecych kształtów, ciało. Poszarpana długa spódnica poruszyła się trzepocząc cichutko. Tak samo jej włosy poleciały na twarz, które zgarnęła dość niezgrabnym ruchem. Stała na przeciwko chłopaka, który dla niej był bogaczem i gdyby go nie znała, mogła by pomyśleć, że w dodatku szczęśliwym z cudownymi perspektywami na przyszłość, poddany woli rodziny, której nazwisko nosił. O jak bardzo by się pomyliła.
Życie przezabawnie płatało figle. Niby do siebie nie pasowali, nigdy nie powinni się spotkać, a jednak jakimś cudem przyszedł do niej, zawołał ją, a Rain bez żadnego protestu zeszła na dół. Gdyby spotkali się w dzień przechodnie pomyśleli by, że albo dziewczyna próbuje chłopca z dobrego domu omamić i okraść, albo temu coś stało się w głowę, że zadaje się z dziewczyną, do której nie powinien się zbliżać. A jednak stali tu na przeciwko siebie, a Rain patrzyła na niego z zaciekawieniem. W końcu musiał mieć jakiś powód, że tu przyszedł. Do tej biednej części Dzielnicy Portowej, gdzie nie powinno go być, a gdyby jego ojciec się o tym dowiedział, nie szczędziłby pasa, by złoić mu porządnie skórę. Huxley zacisnęła usta, ponownie wykrzywiając je w uśmiech - ona lubiła ryzyko, a ryzyko chyba polubiło ją, skoro zaglądało do jej okna.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jedno z nich urodziło się w tym miejscu, drugie chciałoby, żeby tak właśnie było. Calhoun nie cierpiał pozorów, które zachowywali mieszkańcy magicznego portu. Potrafili być przemili, gdy zamierzali dobić interes, ale chwilę później odwracali się gwałtownie, by zacząć podburzać innych przeciw każdemu, kto im się nie spodobał. Obłudnicy, którym zależało jedynie na pieniądzach. A morze zasługiwało zdecydowanie na lepszy rodzaj żeglarzy - tych, którzy robili to z własnego przekonania, nie bojąc się konsekwencji, które miały się pojawić poprzez igranie z falami. Jednak morze było jego domem i nie zamierzał z niego rezygnować. Rejsy z rodziną nie były wystarczającymi, a Cal przygotowywał się w duchu na znacznie więcej. Nie chciał, by utożsamiano go z grzecznym płynięciem po artefakt niewiele przekraczający swą wartością koszta wyprawy. Nie chciał słuchać jak marynarze pod jego dowództwem prowadzą spokojny, monotonny żywot. Chciał bić się z wodami i czynić rzeczy niemożliwe, tak jak wcześniej jego przodkowie. Życie w okolicy największego portu Anglii nie miało go satysfakcjonować i nie brał wręcz opcji zostania pod uwagę. Daleki za horyzontem czekało na niego to, co nazywał wewnętrznie domem, a na czego wołanie nie mógł odpowiedzieć. Jeszcze. Czekał i pilnował swojej szansy, która miała nadejść. Wraz z nią należało rozstawić wszystkie żagle i korzystać ze sprzyjającego wiatru goniącego ku otwartemu morzu. Morzu Północnemu, Morzu Bałtyckiemu, ku Zatoce Botnickiej. Wszystko to mogło należeć właśnie do niego, ale musiał się uwolnić spod jarzma ojcowskiego statku i zakończyć naukę w Instytucie w Durmstrangu. Jego ulubionymi momentami zawsze było płynięcie w tamtą stronę, ale również i powrót. Szczególnie ten ostatni ze względu na wolność, która czekała na niego w dokach. Nie porzucał szkoły, chociaż mógł, wiedząc, że wyniesione stamtąd zdolności mogły się przydać wśród większej grupy niewykształconych buntowników, do których chciał przystać. Pozwalając, by rozwijał się jego spryt i dążenie do celu bez baczenia na świat dokoła, torował sobie drogę do roli bosmana, potem kwatermistrza, a stamtąd było już niesamowicie blisko do najwyższego ze stołków na okręcie.
Mimo że pora nie należała do właściwych na odwiedziny, port wciąż żył swoim życiem, korzystając z uroków nocy na większość swoich niecnych transakcji. Kupczenie ciałami, towarami, czasem, śmiercią było tu na porządku dziennym i mimo że pochodził z o wiele lepszych stref, nie chciał zamieniać tego na nic innego. Być może właśnie dlatego tak bardzo upodobał sobie towarzystwo Huxley - była jak czyste odbicie wszelkiego bezprawia. Szczera aż do bólu nie udawała jak to mieli w zwyczaju jego bliscy, a wręcz ochoczo oznajmiała najmniejszą myśl na dany temat. Nawet teraz widział jej bladą twarz wyglądającą z okna w jego kierunku i nie mającą najmniejszych obiekcji, by wyrazić swoje zdanie. Uśmiechnął się pod nosem z kryjącą się złowieszczą satysfakcją, wiedząc, że tej nocy również nie miał spędzić samotnie. Dobrze znała ich eskapady, które chociaż nie mogły odbywać się nazbyt często - kompletnie różne krańce związane ze szkołami, do których chodzili były drobną przeszkodą w regularnym podtrzymywaniu znajomości. A jednak nie zapominali o sobie i w ten dość niezrozumiały sposób wciąż trwali. Nie było dobrego słowa na relacje dwójki młodych czarodziejów, którzy dopiero wkraczali w dorosłe życie. I zdecydowanie większość z pełnoletnich obywateli magicznego świata nie posiadała równie skomplikowanego związku. Calhoun nie oczekiwał niczego, chociaż przyjemność z obcowania z tak otwartą i zgrabną dziewczyną poprawiała mu humor.
Czekając pod jej drzwiami, próbował przypomnieć sobie ile minęło od ich ostatniego spotkania i jakie ciekawe kradzieże pojawiły się w życiu Huxley. Jej umiejętności, choć dopiero raczkujące, miały przed sobą szeroką perspektywę i gdyby nie była kobietą, zapewne zażądałby w przyszłości jej obecności na swoim statku. Wprawny złodziej był wszak równie cenny jak dobry kuk. Jak na razie klasyfikował ją jako przyjemną i pożyteczną znajomość. Chociaż bardziej interesowało go to na jakie przekroczenie ludzkiej moralności była gotowa z nim przystanąć. Zaraz też usłyszał jej kroki po drugiej stronie i z ciemnego korytarza wyłoniła się znajoma, zaokrąglona w odpowiednich miejscach sylwetka. Calhoun zmierzył ją spojrzeniem, wiedząc doskonale, że mógł zarobić za to siarczysty policzek, ale nie obchodziło go to. Wręcz wyczekiwałby tego momentu, by posłać dziewczynie sarkastyczny uśmiech zmieszany z satysfakcją. Mimo że była starsza, już dawno przerósł ją co najmniej o głowę, dlatego patrzenie na nią z góry weszło mu do natury.
- Za fatygę - rzucił prowokacyjnie, podrzucając w jej stronę monetę z francuskimi grawerami. - Podburzmy dziś kogoś i niech znowu port stoi w ogniu - dodał bez wzruszenia, chociaż Huxley mogła się domyślić, że nie miał dzisiaj na to ochoty. Jego słowa nawiązywały do ich poprzedniego wyczynu, gdy dla zwyczajnej rozrywki nastawili dwie pijane załogi przeciwko sobie, a końcem tej rzezi było podpalenie kilku magazynów. Jeśli to nie robiło już na nich wrażenia, musieli szukać dalej.
Mimo że pora nie należała do właściwych na odwiedziny, port wciąż żył swoim życiem, korzystając z uroków nocy na większość swoich niecnych transakcji. Kupczenie ciałami, towarami, czasem, śmiercią było tu na porządku dziennym i mimo że pochodził z o wiele lepszych stref, nie chciał zamieniać tego na nic innego. Być może właśnie dlatego tak bardzo upodobał sobie towarzystwo Huxley - była jak czyste odbicie wszelkiego bezprawia. Szczera aż do bólu nie udawała jak to mieli w zwyczaju jego bliscy, a wręcz ochoczo oznajmiała najmniejszą myśl na dany temat. Nawet teraz widział jej bladą twarz wyglądającą z okna w jego kierunku i nie mającą najmniejszych obiekcji, by wyrazić swoje zdanie. Uśmiechnął się pod nosem z kryjącą się złowieszczą satysfakcją, wiedząc, że tej nocy również nie miał spędzić samotnie. Dobrze znała ich eskapady, które chociaż nie mogły odbywać się nazbyt często - kompletnie różne krańce związane ze szkołami, do których chodzili były drobną przeszkodą w regularnym podtrzymywaniu znajomości. A jednak nie zapominali o sobie i w ten dość niezrozumiały sposób wciąż trwali. Nie było dobrego słowa na relacje dwójki młodych czarodziejów, którzy dopiero wkraczali w dorosłe życie. I zdecydowanie większość z pełnoletnich obywateli magicznego świata nie posiadała równie skomplikowanego związku. Calhoun nie oczekiwał niczego, chociaż przyjemność z obcowania z tak otwartą i zgrabną dziewczyną poprawiała mu humor.
Czekając pod jej drzwiami, próbował przypomnieć sobie ile minęło od ich ostatniego spotkania i jakie ciekawe kradzieże pojawiły się w życiu Huxley. Jej umiejętności, choć dopiero raczkujące, miały przed sobą szeroką perspektywę i gdyby nie była kobietą, zapewne zażądałby w przyszłości jej obecności na swoim statku. Wprawny złodziej był wszak równie cenny jak dobry kuk. Jak na razie klasyfikował ją jako przyjemną i pożyteczną znajomość. Chociaż bardziej interesowało go to na jakie przekroczenie ludzkiej moralności była gotowa z nim przystanąć. Zaraz też usłyszał jej kroki po drugiej stronie i z ciemnego korytarza wyłoniła się znajoma, zaokrąglona w odpowiednich miejscach sylwetka. Calhoun zmierzył ją spojrzeniem, wiedząc doskonale, że mógł zarobić za to siarczysty policzek, ale nie obchodziło go to. Wręcz wyczekiwałby tego momentu, by posłać dziewczynie sarkastyczny uśmiech zmieszany z satysfakcją. Mimo że była starsza, już dawno przerósł ją co najmniej o głowę, dlatego patrzenie na nią z góry weszło mu do natury.
- Za fatygę - rzucił prowokacyjnie, podrzucając w jej stronę monetę z francuskimi grawerami. - Podburzmy dziś kogoś i niech znowu port stoi w ogniu - dodał bez wzruszenia, chociaż Huxley mogła się domyślić, że nie miał dzisiaj na to ochoty. Jego słowa nawiązywały do ich poprzedniego wyczynu, gdy dla zwyczajnej rozrywki nastawili dwie pijane załogi przeciwko sobie, a końcem tej rzezi było podpalenie kilku magazynów. Jeśli to nie robiło już na nich wrażenia, musieli szukać dalej.
Gdy Rain była młodsza to zazdrościła tym czarodziejom z bogatszych dzielnic. Widziała ich jako szczęściarzy, którzy nie zdają sobie sprawy z tego ile mają i jak wiele mogą stracić. Dopiero z biegiem lat zdała sobie sprawę z tego, że marząc marnuje czas i że nigdy nie będzie należeć do tego grona. Im dłużej ich obserwowała, poznawała zwyczaje i to czym zajmowali się gdy przychodzili tutaj, zorientowała się, że to wszystko to jedno wielkie kłamstwo, pozory, gra, w którą grali wszyscy i doskonale zdawali sobie sprawę na czym ona polega. Mimo że usilnie próbowali udawać, że wcale tak nie jest. Ale Huxley od najmłodszych lat była dobrą obserwatorką, potrafiła dostrzec to, co dla innych było ukryte za kurtyną. I może dlatego radziła sobie tak dobrze? Już dawno przestała się łudzić, że w jej życiu może coś się zmienić. Każdy dzień wyglądał tak samo, tym bardziej w wakacje, i należało się do tego po prostu dostosować. Najlepiej jak się potrafiło. Do reguł panujących światem. I wtedy można było być szczęśliwym. Czy Rain była? W pewnym sensie tak, w pewnym niekoniecznie.
Kiedy na Calhouna czekało coś za horyzontem, przygoda, przyszłość, statek i załoga, szacunek jakim mógł cieszyć się kapitan, tak statkiem Rain był port. Jej wodą ulice. Jej załogą gwiazdy w ciemną noc, a przeciwnikami, piratami, nazywała kupców, których okradała. Ona tu była panią, ona tu wspinając się na najwyższe dachy patrzyła z góry na otaczający ją świat i wypatrywała łupów. Spódnica falowała na wietrze, stawiała stopę na krawędzi i to był jedyny statek, na którym mogła stanąć jej noga. Ponoć kobieta przynosiła pecha. Ta łajba rządziła się innymi prawami. Czuła się ograniczona przez Hogwart. Brakowało jej ulic, wolności, braku reguł. Chociaż miała wygodne łóżko, ciepły posiłek, to z niechęcią opuszczała Londyn. Tak samo jak z niechęcią do niego wracała. Uwielbiała swój statek i jednocześnie nienawidziła go. Dlatego nie mogła być w pełni szczęśliwa.
Goyle wnosił do jej życia iskierkę czegoś nowego. Gdy się pojawiał, od razu życie nabierało rozpędu. Adrenalina, ryzyko, nocne podchody, kradzieże i podburzanie ludzi. A oni patrzyli na to z szerokimi uśmiechami na twarzy podziwiając to czego dokonali.
- No i na co się gapisz? - warknęła potrząsając lekko głową.
Skołtunione włosy opadły na jej ramiona, usta ponownie zacisnęły, a dłonie powędrowały na biodra, na których się oparły. Wpatrywała się tak w niego przez chwilę próbując sobie przypomnieć kiedy widziała go po raz ostatni i czy przypadkiem od tamtego czasu nie urósł kolejnych parę centymetrów. Albo to może ona zmalała? Chociaż jej stare spódnice nadal były na nią dobre i w żaden sposób nie za duże. Drgnęła na jego słowa widząc podrzuconą w jej kierunku rzecz. Chwyciła monetę bez słowa i w ciemnościach próbowała jej się przyjrzeć. Nie był to galeon, żaden knut czy sylk. Nie była to też moneta mugolska. Spojrzała na niego ze zdziwieniem i zmarszczyła nos. Usta z uśmiechu wykrzywiły się w niezidentyfikowany grymas. Ale nie powiedziała słowa. Bez zbędnych ceregieli odpięła guzik bluzki i wsunęła monetę do biustonosza. Tam była najbezpieczniejsza. Nie spuszczając wzroku z chłopaka, rok od niej młodszego, ale dużo wyższego, zapięła się z powrotem nie pozwalając mu, aby dostrzegł więcej.
Gdyby Calhoun się przyjrzał, mógłby dostrzec, że na jego słowa w oczach Rain zabłysnęły małe iskierki. A może to tylko odbijające się od nich pobliskie latarnie? W jednej chwili jednak poczuła ogromną ekscytację, ciągle pamiętała stojące w ogniu magazyny. Ludzi bijących się pod nimi, niepotrafiących zdecydować, czy bardziej chcą obić drugiemu mordę czy raczej gasić ogień i ratować dobytek. Huxley i Goly przyglądali się temu z dachu wysokiego budynku nie mogąc wytrzymać ze śmiechu ale i podziwu. To czego dokonali było wręcz niemożliwym do opisania, a że uniknęli kary, to już w ogóle można było mówić o ogromnym szczęściu. Ale połączenie dwóch kapitanów, władców wody i ulicy, musiało stać się w efekcie czymś wielkim. Czymś nie do pokonania. Ukłoniła mu się nisko w podzięce za monetę. Prześmiewczo z widoczną drwiną na twarzy.
- Pan płaci, pan żąda - powiedziała łagodnie, a jej głos absolutnie nie pasował do zachowania. - Co na to jednak pana ojciec?
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy wyzywająco. Może nie spotykali się często, ale conieco wiedzieli o sobie, a już na pewno to, jaki stosunek miał do swojego rodzica. Kiedyś Rain zrugała go za to, że go nie szanuje, sama go nie posiadając. Ale w końcu zrozumiała o co chodziło i nigdy więcej nie odważyła się wpłynąć jakkolwiek na ich relacje. Z opowieści, tego co słyszała i co sama widziała obserwując mężczyznę nie był to typ, któremu należał się szacunek.
- Jego krzyki słychać było aż tutaj - zażartowała.
Oczywiście nic nie było słychać, byli zbyt daleko, a Rain tylko prowokowała chłopaka, by wydobyć z niego ukryte emocje, które przełożą się na to co dzisiejszej nocy przyniesie im los.
Kiedy na Calhouna czekało coś za horyzontem, przygoda, przyszłość, statek i załoga, szacunek jakim mógł cieszyć się kapitan, tak statkiem Rain był port. Jej wodą ulice. Jej załogą gwiazdy w ciemną noc, a przeciwnikami, piratami, nazywała kupców, których okradała. Ona tu była panią, ona tu wspinając się na najwyższe dachy patrzyła z góry na otaczający ją świat i wypatrywała łupów. Spódnica falowała na wietrze, stawiała stopę na krawędzi i to był jedyny statek, na którym mogła stanąć jej noga. Ponoć kobieta przynosiła pecha. Ta łajba rządziła się innymi prawami. Czuła się ograniczona przez Hogwart. Brakowało jej ulic, wolności, braku reguł. Chociaż miała wygodne łóżko, ciepły posiłek, to z niechęcią opuszczała Londyn. Tak samo jak z niechęcią do niego wracała. Uwielbiała swój statek i jednocześnie nienawidziła go. Dlatego nie mogła być w pełni szczęśliwa.
Goyle wnosił do jej życia iskierkę czegoś nowego. Gdy się pojawiał, od razu życie nabierało rozpędu. Adrenalina, ryzyko, nocne podchody, kradzieże i podburzanie ludzi. A oni patrzyli na to z szerokimi uśmiechami na twarzy podziwiając to czego dokonali.
- No i na co się gapisz? - warknęła potrząsając lekko głową.
Skołtunione włosy opadły na jej ramiona, usta ponownie zacisnęły, a dłonie powędrowały na biodra, na których się oparły. Wpatrywała się tak w niego przez chwilę próbując sobie przypomnieć kiedy widziała go po raz ostatni i czy przypadkiem od tamtego czasu nie urósł kolejnych parę centymetrów. Albo to może ona zmalała? Chociaż jej stare spódnice nadal były na nią dobre i w żaden sposób nie za duże. Drgnęła na jego słowa widząc podrzuconą w jej kierunku rzecz. Chwyciła monetę bez słowa i w ciemnościach próbowała jej się przyjrzeć. Nie był to galeon, żaden knut czy sylk. Nie była to też moneta mugolska. Spojrzała na niego ze zdziwieniem i zmarszczyła nos. Usta z uśmiechu wykrzywiły się w niezidentyfikowany grymas. Ale nie powiedziała słowa. Bez zbędnych ceregieli odpięła guzik bluzki i wsunęła monetę do biustonosza. Tam była najbezpieczniejsza. Nie spuszczając wzroku z chłopaka, rok od niej młodszego, ale dużo wyższego, zapięła się z powrotem nie pozwalając mu, aby dostrzegł więcej.
Gdyby Calhoun się przyjrzał, mógłby dostrzec, że na jego słowa w oczach Rain zabłysnęły małe iskierki. A może to tylko odbijające się od nich pobliskie latarnie? W jednej chwili jednak poczuła ogromną ekscytację, ciągle pamiętała stojące w ogniu magazyny. Ludzi bijących się pod nimi, niepotrafiących zdecydować, czy bardziej chcą obić drugiemu mordę czy raczej gasić ogień i ratować dobytek. Huxley i Goly przyglądali się temu z dachu wysokiego budynku nie mogąc wytrzymać ze śmiechu ale i podziwu. To czego dokonali było wręcz niemożliwym do opisania, a że uniknęli kary, to już w ogóle można było mówić o ogromnym szczęściu. Ale połączenie dwóch kapitanów, władców wody i ulicy, musiało stać się w efekcie czymś wielkim. Czymś nie do pokonania. Ukłoniła mu się nisko w podzięce za monetę. Prześmiewczo z widoczną drwiną na twarzy.
- Pan płaci, pan żąda - powiedziała łagodnie, a jej głos absolutnie nie pasował do zachowania. - Co na to jednak pana ojciec?
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy wyzywająco. Może nie spotykali się często, ale conieco wiedzieli o sobie, a już na pewno to, jaki stosunek miał do swojego rodzica. Kiedyś Rain zrugała go za to, że go nie szanuje, sama go nie posiadając. Ale w końcu zrozumiała o co chodziło i nigdy więcej nie odważyła się wpłynąć jakkolwiek na ich relacje. Z opowieści, tego co słyszała i co sama widziała obserwując mężczyznę nie był to typ, któremu należał się szacunek.
- Jego krzyki słychać było aż tutaj - zażartowała.
Oczywiście nic nie było słychać, byli zbyt daleko, a Rain tylko prowokowała chłopaka, by wydobyć z niego ukryte emocje, które przełożą się na to co dzisiejszej nocy przyniesie im los.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jak bardzo musiała się zdziwić, gdy poznała jednego z braci Goyle, który potrafił jej powiedzieć jak naprawdę wyglądało życie bogatszych od niej. Czy zamierzała zatracić się w pieniądzach, pozwalając by coś większego mogło prześlizgnąć się koło nosa? Czy nie czuła tego prawdziwego, budzącego się w niej pożądania niszczenia ładu, gdzie tylko się pojawiła? Czy nie buchała w jej żyłach satysfakcja, gdy podczas ich spotkań wprowadzali zamęt w życie niewtajemniczonych osób? Nie chodziło przecież o pieniądze, a o przesłanie. Pozbawiając się perspektywy i tkwiąc jedynie przy ułudzie bogactwa, które czaiło się za rogiem, pozostawało się pustym i niemającym żadnego znaczenia plugastwem. Jak jego ojciec. Jak jego matka. Nie chciał, żeby Huxley również skończyła jak oni, bo w pewnym sensie, an swój własny sposób lubił jej towarzystwo. Patrzeć na szersze, zaokrąglone biodra kryjące się pod starymi spódnicami. Mógłby jej kupić nowe, ale nie chciał, żeby się zmieniała, bo podobała mu się taka, jaka była teraz - niewyidealizowana, prosta, ogłuszająco świeża i prawdziwa. Właśnie to kochał w dokach - brak ułudnych grzeczności i fałszu. Gdy ktoś kantował, wszyscy wiedzieli, że lepiej nie grać z nim w kościanego pokera; gdy jakaś damulka rozkraczała się za pięć knutów, wieści roznosiły się aż po krańce dzielnicy portowej; gdy ktoś kradł, nie trafiał na okręt chyba że chciał skończyć jako poszatkowane mięso i przynęta podczas łowienia. To były proste zasady, jednak wprowadzając tam nieco chaosu, Cal zdawał sobie sprawę, że potencjał jeszcze nie został w pełni odkryty. Ta część portów wszak potrzebowała znacznie lepszego rodzaju oszustów, a on zamierzał dać im intelektualną ucztę prozaiczności, którymi wszak biegle władał. Nie bał się podchodzić do żadnego ze sławetniejszych kapitanów, którym nie wchodziło się w drogę. Dlaczego? Trzeba było wszak mierzyć ponad poprzeczki, które stawiali sobie inni i była to jedyna rzecz, w której Calhoun zgadzał się z Cadmonem. Jednak rodzicowi zupełnie nie o to chodziło, a syn doskonale o tym wiedział. Nie znał strachu. Nie wiedział czym byłoby nie pchanie się raz po raz w kłopoty i trzymanie się ścieżek wyznaczonych przez kogoś innego. Gdy wszyscy płynęli z nurtem, Cal obracał się w drugą stronę i zaburzał piękno owczego pędu.
Tak jak i teraz. Zgodnie z oczekiwaniami nie powinien był znajdować się w okolicy panienki o wątpliwej reputacji, a już na pewno nie w takim miejscu jak to. Gdyby był swoimi braćmi, przejąłby się tym i szybko wrócił, by ułagodzić każdego domownika zapewniając, że wcale nie chciał nikogo urazić i już będzie zachowywał się odpowiednio. Odpowiednio. To słowo wręcz paliło Calhouna od środka, a przy okazji wykrzywiało jego usta w sadystycznym uśmiechu. Obserwując swoją towarzyszkę, która bez słowa zgarnęła pieniądz, który nie był nawet z kraju w Wielkiej Brytanii, wiedział, że jej też się to podobało. Mogła sobie mówić co chciała, ale daleko jej było do przyzwoitki i nie zamierzała nią być doskonale zdając sobie sprawę, że w dokach nie było miejsca na niewinność. Każdy jej przejaw był łapany i niszczony w zarodku. Przeżywali jedynie najwytrwalsi. Lub najbardziej szaleni. Dygnęła niezgodnie z odpowiednimi warunkami, jednak hardo patrzyła mu w oczy, gdy padło kolejne pytanie. A Goyle się wcale nie powstrzymał. Wyciągnął rękę, by złapać ją za piękną twarzyczkę i ścisnąć w sposób, że wydęła usta i nie mogła się tak łatwo wyszarpnąć.
- Nie mówmy o nim. Bardzo ładnie proszę - mruknął łagodnie w przeciwieństwie do treści komunikatu. Przejechał jeszcze palcem wskazującym i kciukiem wzdłuż policzków Huxley, by w końcu je puścić i wyprostować się. Różnica wzrostu robiła swoje, jednak podobało mu się stanie tak blisko niej. Mógł wyczuć jej ciepło, chociaż brakowało jej jeszcze trochę do stania się prawdziwą kobietą. Przejechał jeszcze zewnętrzną stroną dłoni po jej gładkiej twarzy i ruszył w stronę centrum doków, gdzie zmierzali. Wiedział, że pójdzie za nim. To było oczywiste, jednak w dużej mierze to od niej zależało gdzie mieli skierować kroki dokładnie. Idąc ramię w ramię, doszli do doków, gdzie stacjonowały statki, a z nich dało się słyszeć krzyki pracujących lub pijących marynarzy.
- Stulić pysk — tam na międzypokładzie!
- Jeśli natychmiast pan nie schowasz tej różdżki, ręczę słowem honoru, że znajdziesz się pan w najbliższym czasie przed sądem przysięgłych!
Te i wiele innych trafiało do ich uszu, a co ważniejsi z mieszkańców Londynu zasłanialiby się dobrym wychowaniem, nie mogąc znieść tego jazgotu. Jednak nie Calhoun. Zatapiał się w różnokolorowym tłumie przelewającym się przez port niczym fale morza. I tak jak oni wszyscy z chęcią czegoś by się napił. Ale nie korzystając z tradycyjnego sposobu kupna. Wręcz przeciwnie. Odwrócił się przez ramię, by zobaczyć czy Rain podążała za nim, gdy przeciskali się przez tłum. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, równocześnie zmuszając ją by spojrzała na znajdujący się niedaleko nich skład Zielonej Wróżki. Każdy wiedział, że właśnie tam się znajdował, jednak wykradzenie chociażby jednego łyka równało się ze ściągnięciem na siebie ludzi właściciela bogatej knajpy, gdzie na zapleczu serwowano ten alkohol. - Co myślisz? - mruknął jej na ucho, tak by dosłyszała w tłumie bawiących się ludzi.
Tak jak i teraz. Zgodnie z oczekiwaniami nie powinien był znajdować się w okolicy panienki o wątpliwej reputacji, a już na pewno nie w takim miejscu jak to. Gdyby był swoimi braćmi, przejąłby się tym i szybko wrócił, by ułagodzić każdego domownika zapewniając, że wcale nie chciał nikogo urazić i już będzie zachowywał się odpowiednio. Odpowiednio. To słowo wręcz paliło Calhouna od środka, a przy okazji wykrzywiało jego usta w sadystycznym uśmiechu. Obserwując swoją towarzyszkę, która bez słowa zgarnęła pieniądz, który nie był nawet z kraju w Wielkiej Brytanii, wiedział, że jej też się to podobało. Mogła sobie mówić co chciała, ale daleko jej było do przyzwoitki i nie zamierzała nią być doskonale zdając sobie sprawę, że w dokach nie było miejsca na niewinność. Każdy jej przejaw był łapany i niszczony w zarodku. Przeżywali jedynie najwytrwalsi. Lub najbardziej szaleni. Dygnęła niezgodnie z odpowiednimi warunkami, jednak hardo patrzyła mu w oczy, gdy padło kolejne pytanie. A Goyle się wcale nie powstrzymał. Wyciągnął rękę, by złapać ją za piękną twarzyczkę i ścisnąć w sposób, że wydęła usta i nie mogła się tak łatwo wyszarpnąć.
- Nie mówmy o nim. Bardzo ładnie proszę - mruknął łagodnie w przeciwieństwie do treści komunikatu. Przejechał jeszcze palcem wskazującym i kciukiem wzdłuż policzków Huxley, by w końcu je puścić i wyprostować się. Różnica wzrostu robiła swoje, jednak podobało mu się stanie tak blisko niej. Mógł wyczuć jej ciepło, chociaż brakowało jej jeszcze trochę do stania się prawdziwą kobietą. Przejechał jeszcze zewnętrzną stroną dłoni po jej gładkiej twarzy i ruszył w stronę centrum doków, gdzie zmierzali. Wiedział, że pójdzie za nim. To było oczywiste, jednak w dużej mierze to od niej zależało gdzie mieli skierować kroki dokładnie. Idąc ramię w ramię, doszli do doków, gdzie stacjonowały statki, a z nich dało się słyszeć krzyki pracujących lub pijących marynarzy.
- Stulić pysk — tam na międzypokładzie!
- Jeśli natychmiast pan nie schowasz tej różdżki, ręczę słowem honoru, że znajdziesz się pan w najbliższym czasie przed sądem przysięgłych!
Te i wiele innych trafiało do ich uszu, a co ważniejsi z mieszkańców Londynu zasłanialiby się dobrym wychowaniem, nie mogąc znieść tego jazgotu. Jednak nie Calhoun. Zatapiał się w różnokolorowym tłumie przelewającym się przez port niczym fale morza. I tak jak oni wszyscy z chęcią czegoś by się napił. Ale nie korzystając z tradycyjnego sposobu kupna. Wręcz przeciwnie. Odwrócił się przez ramię, by zobaczyć czy Rain podążała za nim, gdy przeciskali się przez tłum. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, równocześnie zmuszając ją by spojrzała na znajdujący się niedaleko nich skład Zielonej Wróżki. Każdy wiedział, że właśnie tam się znajdował, jednak wykradzenie chociażby jednego łyka równało się ze ściągnięciem na siebie ludzi właściciela bogatej knajpy, gdzie na zapleczu serwowano ten alkohol. - Co myślisz? - mruknął jej na ucho, tak by dosłyszała w tłumie bawiących się ludzi.
Przyzwoitość nie było słowem, które można było często usłyszeć wśród towarzystwa, które przebywało na tym terenie. Nie mieli w sobie za kszty prawości, uczciwości, sprawiedliwości, grzeczności, jak zwał tak zwał. Przekleństwa, pijaństwo, dziwki na każdym kroku. Kradzieże czy rozboje były tu na porządku dziennym. Bogaci chłopcy nie powinni tu przychodzić, chłopcy, którzy szukali wyzwań trafiali właśnie tu. Można było zastanawiać się co ich sprowadza. Chcieli poczuć na karku oddech otaczającego ich ryzyka, zasmakować życia z opowieści o złych piratach, sprawdzić jak naprawdę żyje się na ulicach? Raczeni opowiastkami o ludziach z doków, szczurach niewartych uwagi. Ale nie odrzucało ich to. Nie wszystkich. Niektórych ciągnęło tu bardziej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. A niektórzy tu po prostu żyli. Dwa całkowicie różne światy. Bogaci i biedni. Prawi i zdemoralizowani. Pijacy i znawcy alkoholu. A Rain w samym centrum. Nie robili na niej wrażenia. Dla niej była to codzienność i jedynie w obecności takiej osoby jak Calhoun mogła spojrzeć na to wszystko z trochę innej perspektywy. Nie tylko miejsca, w którym próbowała przeżyć, ale także miejscem idealnym do zabawy, zdobywania doświadczenia, uczenia się. Bo to co robili zdecydowanie było nauką, którą w przyszłości mieli wykorzystać w mniej lub bardziej odpowiedni sposób. Z pozoru nie pasowali do siebie, w praktyce łączyło ich więcej niż sami zdawali sobie z tego sprawę. Coś sprawiło, że lgnęli do siebie, że złapali wspólny język i podtrzymywali znajomość, która nie miała racji bytu. On chciał żyć tu tak jak ona, a ona mogła mu pokazać swoją łajbę. Nie musiała, a jednak to robiła. Rain kierowała nie tyle co sympatia, bo wiedziała, że to kiedyś może przeminąć, co ciekawość tego jak bardzo chłopak, z którym się zadawała, jest już zdemoralizowany i jak wysoko sięga. Czy już ją przegonił? Czy tak naprawdę sięgał jej ledwo do pasa mimo wysokiego wzrostu?
Nie cofnęła się gdy wyciągnął w jej stronę dłoń. Obserwowała go w ciemności, nie spuszczała wzroku nawet wtedy gdy ścisnął jej policzki. Nie raz i nie dwa jakiś mężczyzna, czy też jej własna matka, chwyciła ją w taki sposób. Ale dotyk Goyle’a był inny i to trzeba było przyznać. Pociągnęła, by sprawdzić jak mocno trzyma, a gdy okazało się, że mocno, to stała spokojnie. Nie była głupia, wiedziała, że lepiej nie podpadać za bardzo, a Calhoun od ostatniego czasu mógł się zmienić o czym przecież mogła nie wiedzieć. Gdyby nie uścisk, na pewno uśmiechnęłaby się szerzej czując pewnego rodzaju satysfakcję, ale tylko posłusznie przymknęła oczy w ten sposób oznajmiając mu, że go posłucha. Dlaczego by nie miała? Znała ten świat, nawet tu w dokach, a może przede wszystkim tu, kobiety miały źle, a silnie zakorzeniona tradycja, że to mężczyzny należy się słuchać, póki co, była również mocno zakotwiczona w Rain. Kto wie, może za parę lat by mu się postawiła. Póki co nie wygrałaby. Nie bez różdżki. Potulnie przyjęła też niewielką pieszczotę, o ile można było to tak nazwać, i gdy tylko oddalił się, to bez słowa ruszyła za nim. Szybko go dogoniła i już po chwili szli obok siebie bez słowa. Nie potrzebowali ich by się zrozumieć. Parsknęła pod nosem słysząc dobiegających ich odgłosów ze statków i pomostów. Co jakiś czas stawała na palcach, aby lepiej dosięgnąć wzrokiem toczącą się akcję i dostrzec kto z kim się kłóci, kto obrywa lub na kogo wylewane jest wiadro pomyj. Nawet nie zwróciła uwagi gdy nagle znaleźli się w tłumie ludzi, nie zauważyła gdy zaczęła oddalać się od Goyle’a i gdyby nie jego uchwyt i przyciągnięcie być może zostaliby nawet rozdzieleni. W takim tłumie jednak nie myślałaby o tym jak go znaleźć, a który z czarodziejów ma otwartą kieszeń, z której wystarczy jednym ruchem wyciągnąć, mniej lub bardziej wypchaną, sakiewkę. Spojrzała przed siebie i gdy zorientowała się na co patrzy uśmiechnęła się. Czyżby czytał jej w myślach? Czyżby wiedział na co miała ochotę? A miała, jedynie nie zdawała sobie z tego sprawy dopóki nie dostrzegła knajpy. Obróciła lekko głowę, aby odszepnąć mu wprost do ucha.
- Barman czasem bierze od mojej matki. Może można by to wykorzystać? - spytała. - Albo możemy podejść strażnika, co pilnuje tylnego wejścia, by takie szczury jak my, nie próbowały się dostać do środka.
Dziewczyna była pewna, że jej matka dawała dupy prawie wszystkim stałym bywalcom dzielnicy portowej. Uśmiałaby się gdyby się okazało, że nawet wielce szanowny rodzic stojącego tu obok Goyle'a korzystał z jej usług. To od matki wiedziała, że z tyłu knajpy jest strażnik. Że pilnuje Zielonej Wróżki, więc na pewno i on od niej brał. Rain, czy tego chciała czy nie, była do matki bardzo podobna. Mimo wieku miała kształty, na których można było zawiesić wzrok. Od najmłodszych lat podglądając ulicznice wiedziała to i tamto. Chociaż brzydziła się tym, póki co, tak chociaż łyk Zielonej Wróżki działał bardzo zachęcająco. Mogłaby się poświęcić. A Goyle daleko by nie uciekł, to ona znała tu każdy kąt. A nawet jeśli, to jego ojciec na pewno podziękował by jej za wieść o tym, co porabia jego syn. O tym jak zareagował by Calhoun póki co nie myślała i miała szczerą nadzieję, że nie będzie musiała myśleć.
Nie cofnęła się gdy wyciągnął w jej stronę dłoń. Obserwowała go w ciemności, nie spuszczała wzroku nawet wtedy gdy ścisnął jej policzki. Nie raz i nie dwa jakiś mężczyzna, czy też jej własna matka, chwyciła ją w taki sposób. Ale dotyk Goyle’a był inny i to trzeba było przyznać. Pociągnęła, by sprawdzić jak mocno trzyma, a gdy okazało się, że mocno, to stała spokojnie. Nie była głupia, wiedziała, że lepiej nie podpadać za bardzo, a Calhoun od ostatniego czasu mógł się zmienić o czym przecież mogła nie wiedzieć. Gdyby nie uścisk, na pewno uśmiechnęłaby się szerzej czując pewnego rodzaju satysfakcję, ale tylko posłusznie przymknęła oczy w ten sposób oznajmiając mu, że go posłucha. Dlaczego by nie miała? Znała ten świat, nawet tu w dokach, a może przede wszystkim tu, kobiety miały źle, a silnie zakorzeniona tradycja, że to mężczyzny należy się słuchać, póki co, była również mocno zakotwiczona w Rain. Kto wie, może za parę lat by mu się postawiła. Póki co nie wygrałaby. Nie bez różdżki. Potulnie przyjęła też niewielką pieszczotę, o ile można było to tak nazwać, i gdy tylko oddalił się, to bez słowa ruszyła za nim. Szybko go dogoniła i już po chwili szli obok siebie bez słowa. Nie potrzebowali ich by się zrozumieć. Parsknęła pod nosem słysząc dobiegających ich odgłosów ze statków i pomostów. Co jakiś czas stawała na palcach, aby lepiej dosięgnąć wzrokiem toczącą się akcję i dostrzec kto z kim się kłóci, kto obrywa lub na kogo wylewane jest wiadro pomyj. Nawet nie zwróciła uwagi gdy nagle znaleźli się w tłumie ludzi, nie zauważyła gdy zaczęła oddalać się od Goyle’a i gdyby nie jego uchwyt i przyciągnięcie być może zostaliby nawet rozdzieleni. W takim tłumie jednak nie myślałaby o tym jak go znaleźć, a który z czarodziejów ma otwartą kieszeń, z której wystarczy jednym ruchem wyciągnąć, mniej lub bardziej wypchaną, sakiewkę. Spojrzała przed siebie i gdy zorientowała się na co patrzy uśmiechnęła się. Czyżby czytał jej w myślach? Czyżby wiedział na co miała ochotę? A miała, jedynie nie zdawała sobie z tego sprawy dopóki nie dostrzegła knajpy. Obróciła lekko głowę, aby odszepnąć mu wprost do ucha.
- Barman czasem bierze od mojej matki. Może można by to wykorzystać? - spytała. - Albo możemy podejść strażnika, co pilnuje tylnego wejścia, by takie szczury jak my, nie próbowały się dostać do środka.
Dziewczyna była pewna, że jej matka dawała dupy prawie wszystkim stałym bywalcom dzielnicy portowej. Uśmiałaby się gdyby się okazało, że nawet wielce szanowny rodzic stojącego tu obok Goyle'a korzystał z jej usług. To od matki wiedziała, że z tyłu knajpy jest strażnik. Że pilnuje Zielonej Wróżki, więc na pewno i on od niej brał. Rain, czy tego chciała czy nie, była do matki bardzo podobna. Mimo wieku miała kształty, na których można było zawiesić wzrok. Od najmłodszych lat podglądając ulicznice wiedziała to i tamto. Chociaż brzydziła się tym, póki co, tak chociaż łyk Zielonej Wróżki działał bardzo zachęcająco. Mogłaby się poświęcić. A Goyle daleko by nie uciekł, to ona znała tu każdy kąt. A nawet jeśli, to jego ojciec na pewno podziękował by jej za wieść o tym, co porabia jego syn. O tym jak zareagował by Calhoun póki co nie myślała i miała szczerą nadzieję, że nie będzie musiała myśleć.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
W miejscu takim jak to nie było pewne czy wejście w samo centrum miało zakończyć się przetrwaniem czy śmiercią. Dla paru knutów każdy z szubrawców był gotowy do najgorszych z czynów i zostawić umierającego samego sobie, by dokonał żywota przy kuble na śmieci. Dobro mieszało się tutaj ze złem, bo czy głodujący chłopiec czynił niewłaściwie starając się przeżyć i kradnąc kilka bułek? Bogaci Anglicy mogli sobie mówić, co chcieli, jednak nie znali prawdziwego oblicza doków ani Nokturnu. Jeśli nie było się na tyle wytrwałym i odpornym, nie było w stanie się przeżyć. Dlatego wydawało się to równie okrutne, gdy w normalnych warunkach społeczeństwo dbało nawet o najsłabsze ogniwo. Jednak co się za tym ciągnęło? Jedynie nudny brak jakiegokolwiek zajęcia. Co by bez niej robił? Dalej prowokował jedną załogę przeciwko drugiej? Uzupełniali się wzajemnie w jakiś pokrętny sposób - nigdy nie poddawali też dyskusji czy wątpliwościom własnych ról w tym związku. Znając własną przyszłość, stanęliby twarzą w twarz z nieokiełznanym szaleństwem Goyle'a i sprytem byłej ladacznicy. Jeszcze jednak nie mogli tego w żaden sposób przewidzieć poza jednym - wciąż mieli być związani z portem, a jego ulice stanowiły azyl, w którym czuli się panami.
Poczuł dłoń Rain, gdy próbowała się przekonać na czym stała. Nie mogła w żaden sposób się wyrwać, dlatego też nawet nie próbowała. Zaakceptowała tę władzę, którą nad nią miał w tym momencie, jednak znali się na tyle, by wiedzieć, że jedno ani drugie nie chciało swojej krzywdy. A przynajmniej nie w znaczeniu, które obowiązywało innych ludzi. Jeszcze nie starli się ze sobą na tym nieprzyjemnym polu, jakim byłoby fizyczne przepychanie się między sobą. Mimo że nie byli jeszcze w pełni dorośli, igrali jak równy z równym i nie dostrzegali przestrzegania żadnych konwenansów. Calhoun wiedział, że gdyby chciał, mógłby w jakiś sposób zdominować dziewczynę przed sobą, ale zatraciliby to iście wspaniałe partnerstwo, a odsunięcie się od sojusznika jakim była mieszkanka tego pełnego gówna miejsca wprawiłoby go w wyraźne niezadowolenie. Caley była jeszcze za mała, by cokolwiek zrozumieć z działań własnego brata; zresztą nie pasowała do tego miejsca, chociaż Cal opowiadał jej o bójkach, pierwotnych instynktach, które panowały na ulicach najbiedniejszej części dzielnicy portowej. O samej Rain może wspomniał raz czy drugi, chociaż Huxley na pewno wiedziała nie tylko o nienawiści najmłodszego z synów Cadmona do ojca, ale również i tej opiekuńczości w kierunku młodszej siostry. Jak było to możliwe? Rodzina Goyle była wszak znana nie tylko w magicznym porcie, a opowieści o każdym z dzieci krążyły na ustach każdego mieszkańca, znającego chociaż odrobinę morski interes. Silni, męscy potomkowie mogli zostać sławetnymi żeglarzami, a córka żoną bogacza i przy okazji ozdobą każdego przyjęcia. Która ze starych czarownic nie chciałaby roztrząsać o tych plotkach, gdy same tonęły w brudzie? Słaba ułuda czyjegoś życia stawała się ich własnymi, a rozmyślania pozwalały im chociażby na moment zapomnieć o biedocie i marności, w których przyszło im żyć. Jeśli nawet wśród średniozamożnych można było dosłyszeć ów głosy, jak silne musiały być wśród niższych klas? Calhoun nie zamierzał się przejmować gadaniem innych na swój temat i doskonale wiedział, jaką reklamę dawał swojej rodzinie. Wiedział, że znano jego nazwisko i to, że włóczył się z córką kurwy. Nawet teraz szła za nim i nie odstępowała na krok niczym cień - gdyby przechadzali się po drugiej stronie zatoki, nie ominęłyby ich zniesmaczone spojrzenia, jednak tutaj, w najbardziej smrodliwym i pozbawionym moralności miejscu, nikt nie zwracał na nich uwagi. Marynarze mieszali się z pijanymi kupcami, rzemieślnicy z porządnymi obywatelami szukającymi wrażeń. Każdy mógł być tutaj tym kim chciał i nie obchodziło go, że właśnie wpadł na syna jednego ze sławetniejszych marynarzy w Londynie. Tutaj każdy był kimś, a przy okazji nikim. Słysząc słowa swojej towarzyszki, Cal uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc wspaniałą okazję do spędzenia tego wieczoru. Było to pozbawione przemocy łkanie za czymś zakazanym, w tym przypadku kradzieżą i zdobyciem kilku butelek Zielonej Wróżki. Zanim skończyła mówić, wiedzieli, że nie zamierzali wchodzić do środka w tłumie ludzi, gdzie mogliby się natknąć na starą Huxley. Dlatego też zmusił dziewczynę do wbicia spojrzenia w strażnika, który czatował pod drzwiami magazynu. Nie wyglądał na specjalnie skupionego, wodząc wzrokiem za przechodzącymi panienkami. Najwyraźniej wcale mu nie zależało na pilnowaniu, a czemuś z grubsza innym.
- Zajmij go czymś - odparł Goyle, puszczając talię dziewczyny i odchodząc kawałek na bok, by móc przyjrzeć się z okolicznych schodów skrytych w cieniu całemu zdarzeniu. Pozostając pod dachem, przesuwał się jednak by okrążyć magazyn i zajść od tyłu. Gdy tylko Rain miało się udać odwrócić uwagę mężczyzny, mógł to wykorzystać. Mogła go też wciągnąć do środka pomieszczenia, gdzie po cichu załatwiliby swoje zadanie i zabrali to, na co mieli ochotę. Chociaż bardziej niż wizja trunku, Cala pociągała wizja wściekłego właściciela, który szczycił się tym, że nikt kto go okradł nie chodził wśród żywych. Czy aby na pewno miał i teraz spełnić swoją obietnicę?
Poczuł dłoń Rain, gdy próbowała się przekonać na czym stała. Nie mogła w żaden sposób się wyrwać, dlatego też nawet nie próbowała. Zaakceptowała tę władzę, którą nad nią miał w tym momencie, jednak znali się na tyle, by wiedzieć, że jedno ani drugie nie chciało swojej krzywdy. A przynajmniej nie w znaczeniu, które obowiązywało innych ludzi. Jeszcze nie starli się ze sobą na tym nieprzyjemnym polu, jakim byłoby fizyczne przepychanie się między sobą. Mimo że nie byli jeszcze w pełni dorośli, igrali jak równy z równym i nie dostrzegali przestrzegania żadnych konwenansów. Calhoun wiedział, że gdyby chciał, mógłby w jakiś sposób zdominować dziewczynę przed sobą, ale zatraciliby to iście wspaniałe partnerstwo, a odsunięcie się od sojusznika jakim była mieszkanka tego pełnego gówna miejsca wprawiłoby go w wyraźne niezadowolenie. Caley była jeszcze za mała, by cokolwiek zrozumieć z działań własnego brata; zresztą nie pasowała do tego miejsca, chociaż Cal opowiadał jej o bójkach, pierwotnych instynktach, które panowały na ulicach najbiedniejszej części dzielnicy portowej. O samej Rain może wspomniał raz czy drugi, chociaż Huxley na pewno wiedziała nie tylko o nienawiści najmłodszego z synów Cadmona do ojca, ale również i tej opiekuńczości w kierunku młodszej siostry. Jak było to możliwe? Rodzina Goyle była wszak znana nie tylko w magicznym porcie, a opowieści o każdym z dzieci krążyły na ustach każdego mieszkańca, znającego chociaż odrobinę morski interes. Silni, męscy potomkowie mogli zostać sławetnymi żeglarzami, a córka żoną bogacza i przy okazji ozdobą każdego przyjęcia. Która ze starych czarownic nie chciałaby roztrząsać o tych plotkach, gdy same tonęły w brudzie? Słaba ułuda czyjegoś życia stawała się ich własnymi, a rozmyślania pozwalały im chociażby na moment zapomnieć o biedocie i marności, w których przyszło im żyć. Jeśli nawet wśród średniozamożnych można było dosłyszeć ów głosy, jak silne musiały być wśród niższych klas? Calhoun nie zamierzał się przejmować gadaniem innych na swój temat i doskonale wiedział, jaką reklamę dawał swojej rodzinie. Wiedział, że znano jego nazwisko i to, że włóczył się z córką kurwy. Nawet teraz szła za nim i nie odstępowała na krok niczym cień - gdyby przechadzali się po drugiej stronie zatoki, nie ominęłyby ich zniesmaczone spojrzenia, jednak tutaj, w najbardziej smrodliwym i pozbawionym moralności miejscu, nikt nie zwracał na nich uwagi. Marynarze mieszali się z pijanymi kupcami, rzemieślnicy z porządnymi obywatelami szukającymi wrażeń. Każdy mógł być tutaj tym kim chciał i nie obchodziło go, że właśnie wpadł na syna jednego ze sławetniejszych marynarzy w Londynie. Tutaj każdy był kimś, a przy okazji nikim. Słysząc słowa swojej towarzyszki, Cal uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc wspaniałą okazję do spędzenia tego wieczoru. Było to pozbawione przemocy łkanie za czymś zakazanym, w tym przypadku kradzieżą i zdobyciem kilku butelek Zielonej Wróżki. Zanim skończyła mówić, wiedzieli, że nie zamierzali wchodzić do środka w tłumie ludzi, gdzie mogliby się natknąć na starą Huxley. Dlatego też zmusił dziewczynę do wbicia spojrzenia w strażnika, który czatował pod drzwiami magazynu. Nie wyglądał na specjalnie skupionego, wodząc wzrokiem za przechodzącymi panienkami. Najwyraźniej wcale mu nie zależało na pilnowaniu, a czemuś z grubsza innym.
- Zajmij go czymś - odparł Goyle, puszczając talię dziewczyny i odchodząc kawałek na bok, by móc przyjrzeć się z okolicznych schodów skrytych w cieniu całemu zdarzeniu. Pozostając pod dachem, przesuwał się jednak by okrążyć magazyn i zajść od tyłu. Gdy tylko Rain miało się udać odwrócić uwagę mężczyzny, mógł to wykorzystać. Mogła go też wciągnąć do środka pomieszczenia, gdzie po cichu załatwiliby swoje zadanie i zabrali to, na co mieli ochotę. Chociaż bardziej niż wizja trunku, Cala pociągała wizja wściekłego właściciela, który szczycił się tym, że nikt kto go okradł nie chodził wśród żywych. Czy aby na pewno miał i teraz spełnić swoją obietnicę?
I dobrze, że Calhoun nie zwracał uwagi na to co o nim mówiono. Chociaż nikt nie powiedział nic głośno, tak gdy tylko zniknął za polem ich widzenia tak plotkowali równo o nim, jego rodzeństwu, matce oraz ojcu. Będąc jedną z bogatszych rodzin narażało się na szepty i było to integralną częścią. Nie można było być bogatym i nie być obrażanym za plecami. Jedynie jeśli w oczach innych było się nikim można było cieszyć się względnym spokojem. Ale tylko na ulicy. Tutaj nikt nie zawracał sobie głowy młodą Rain, nie słyszała za swoimi plecami szeptów, co najwyżej wspomnienia jej matki i upojnych nocy jakie sprzedawała. Mężczyźni czasami próbowali ją tym wkurzyć, ale tylko wzruszała ramionami, mając w głębokim poważaniu to, co robiła jej matka. W szkole natomiast było inaczej. Nie tylko bogatych imają się szepty, innych również. Wystarczyło być odmieńcem, w jakikolwiek sposób, by doświadczyć ludzkiej nienawiści. Piękny, brzydki, bardzo bogaty, z dziwną chorobą albo krwią magicznych istot. I Rain się w to zaliczała. O ile na ulicach Londynu miała spokój, tak szepty za swoimi plecami na szkolnych korytarzach słyszała codziennie. Ile razy kogoś z tego powodu uderzyła, ile razy zwyzywała korzystając z najgorszych słów jakie poznała w dokach - nic nie działało, a tylko nieświadomie dokładała do ognia. Chociaż zaczęła udawać, że mało ją to interesuje, a swoje porachunki próbowała rozwiązać ze stoickim spokojem na twarzy, aby nie dawać satysfakcji przeciwnikom, tak nic nie działało. A przecież nic złego im nie zrobiła. Tylko w wakacje mogła odpocząć. A odpoczywała przy Goyle’u, którego również szepty nie interesowały, chociaż on miał je gdzieś w prawdziwy sposób. Rain na szkolnych korytarzach udawała. Gdyby spotkał ją w Hogwarcie, to wątpiła czy w ogóle by ją poznał. Nerwowa, zaszczuta, ograniczona. Pirat bez swojej łajby jest jak pijak bez trunku. I tak się tam właśnie czuła. Hogwart miał swoje plusy i tak samo jak niechętnie do niego jechała, tak w gruncie rzeczy z niechęcią wracała do Londynu. Bo co mogło ją tu czekać?
Normalnie nic, ale dzisiejszej nocy wielka przygoda. Przygoda, której tak bardzo pragnęła i wyczekiwała. Bo sama nie była w stanie dokonać wielkich rzeczy, zawsze brakowało jeszcze kogoś, kolejnego ogniwa, który zespoiłby cały plan. I tym ogniwem był młodszy od niej o rok chłopak. Sprytny, pewny siebie i znający swoją wartość. Urodzony dowódca, któremu nieświadomie wszyscy już lub dopiero mieli zacząć się poddawać. Dowódca, któremu spodobał się pomysł drugiego dowódcy. Mieli przy odrobinie współpracy osiągnąć jeden cel i akurat w tej robocie odnajdywali się idealnie. Nie było ja i ty, było razem, wspólne pomysły, wspólne decyzje, widoczny podział ról. Tak osiągali to, czego w pojedynkę nie byli w stanie.
Widząc uśmiech na jego twarzy wiedziała już, że dobrze zaproponowała. Dała dwie opcje, chociaż jak Calhoun się domyślił z pierwszej zbytnio nie chciała korzystać, ostatnie czego pragnęła to trafić na matkę. Raczej nie usłyszała by zmartwienia tym, co robi w środku nocy sama z chłopakiem w nieodpowiednich miejscach jak na młodą dziewczynę. Tego mogły doświadczyć jedynie damulki z dobrych domów. Stara Huxley oskarżyła by Rain o podbieranie jej klientów, pewnie dziewczyna dostałaby w twarz i za włosy została wywleczona z knajpy. Zmrużyła oczy i skrzywiła usta na samą myśl o swojej rodzicielce. Dlatego bez oporu pozwoliła skierować się i swój wzrok na strażnika. Nie był zbyt urodziwy, miał trochę zbyt duży brzuch i łysy placek na głowie. Nie wyglądał zachęcająco. Słysząc jednak polecenie oraz czując, że uścisk na talii zelżał bez oglądania się na Goyle’a ruszyła do przodu. Wiedziała, że będzie ją obserwował i niemal czuła na sobie jego spojrzenie, co tylko dodawało jej pewności siebie. Zawsze na niego warczała gdy się jej przyglądał, sama jednak lubiła to i nie raz prowokowała. Tak jak teraz, gdy zbliżała się do strażnika powolnym krokiem i ukradkiem rozpinała górne guziki swojej bluzki. Nie chciała pozwolić mu na zbyt dużo, byle go zająć na parę minut tak, aby chłopak zdążył wsunąć się do środka i ukraść to, co nam dzisiaj potrzeba.
Stał i wpatrywał się w nią surowym wzrokiem, ale z twarzy młodej Rain nie schodził zalotny uśmieszek. Zatrzymała się tuż obok, o czymś rozmawiali, ale Goyle nie był w stanie dosłyszeć o czym. Widział jedynie jak dziewczyna przechylała głowę odsłaniając szyje i ramie, z którego zsunął się fragment koszulki; jak powolutku, paluszek po paluszku, poruszała dłonią po jego ramieniu ku górze. Uległ, gdy tylko Rain ruszyła w stronę ciemnej, zamkniętej uliczki, ten podążył za nią gdzie zniknęli, a wejście na tyły knajpy stało niestrzeżone. Calhoun miał teraz swoją szansę, góra pięć minut aby wpaść do środka, zabrać co chciał i jak najszybciej uciec. Mieli spotkać się tam gdzie zawsze, tam gdzie nikt nie miał ich znaleźć. W końcu Rain wybiegła z uliczki, a gonił ją rozgorączkowany strażnik.
- Naprawdę myślałeś, że spłacę dług matki? - krzyknęła w jego stronę rozbawiona. - Dureń! Kretyn!
Z szerokim uśmiechem zniknęła w tłumie jeszcze przez chwilę słysząc za sobą okrzyki i wyzwiska, ale nie zwracała na to uwagi. Biegła do Goyle’a.
Normalnie nic, ale dzisiejszej nocy wielka przygoda. Przygoda, której tak bardzo pragnęła i wyczekiwała. Bo sama nie była w stanie dokonać wielkich rzeczy, zawsze brakowało jeszcze kogoś, kolejnego ogniwa, który zespoiłby cały plan. I tym ogniwem był młodszy od niej o rok chłopak. Sprytny, pewny siebie i znający swoją wartość. Urodzony dowódca, któremu nieświadomie wszyscy już lub dopiero mieli zacząć się poddawać. Dowódca, któremu spodobał się pomysł drugiego dowódcy. Mieli przy odrobinie współpracy osiągnąć jeden cel i akurat w tej robocie odnajdywali się idealnie. Nie było ja i ty, było razem, wspólne pomysły, wspólne decyzje, widoczny podział ról. Tak osiągali to, czego w pojedynkę nie byli w stanie.
Widząc uśmiech na jego twarzy wiedziała już, że dobrze zaproponowała. Dała dwie opcje, chociaż jak Calhoun się domyślił z pierwszej zbytnio nie chciała korzystać, ostatnie czego pragnęła to trafić na matkę. Raczej nie usłyszała by zmartwienia tym, co robi w środku nocy sama z chłopakiem w nieodpowiednich miejscach jak na młodą dziewczynę. Tego mogły doświadczyć jedynie damulki z dobrych domów. Stara Huxley oskarżyła by Rain o podbieranie jej klientów, pewnie dziewczyna dostałaby w twarz i za włosy została wywleczona z knajpy. Zmrużyła oczy i skrzywiła usta na samą myśl o swojej rodzicielce. Dlatego bez oporu pozwoliła skierować się i swój wzrok na strażnika. Nie był zbyt urodziwy, miał trochę zbyt duży brzuch i łysy placek na głowie. Nie wyglądał zachęcająco. Słysząc jednak polecenie oraz czując, że uścisk na talii zelżał bez oglądania się na Goyle’a ruszyła do przodu. Wiedziała, że będzie ją obserwował i niemal czuła na sobie jego spojrzenie, co tylko dodawało jej pewności siebie. Zawsze na niego warczała gdy się jej przyglądał, sama jednak lubiła to i nie raz prowokowała. Tak jak teraz, gdy zbliżała się do strażnika powolnym krokiem i ukradkiem rozpinała górne guziki swojej bluzki. Nie chciała pozwolić mu na zbyt dużo, byle go zająć na parę minut tak, aby chłopak zdążył wsunąć się do środka i ukraść to, co nam dzisiaj potrzeba.
Stał i wpatrywał się w nią surowym wzrokiem, ale z twarzy młodej Rain nie schodził zalotny uśmieszek. Zatrzymała się tuż obok, o czymś rozmawiali, ale Goyle nie był w stanie dosłyszeć o czym. Widział jedynie jak dziewczyna przechylała głowę odsłaniając szyje i ramie, z którego zsunął się fragment koszulki; jak powolutku, paluszek po paluszku, poruszała dłonią po jego ramieniu ku górze. Uległ, gdy tylko Rain ruszyła w stronę ciemnej, zamkniętej uliczki, ten podążył za nią gdzie zniknęli, a wejście na tyły knajpy stało niestrzeżone. Calhoun miał teraz swoją szansę, góra pięć minut aby wpaść do środka, zabrać co chciał i jak najszybciej uciec. Mieli spotkać się tam gdzie zawsze, tam gdzie nikt nie miał ich znaleźć. W końcu Rain wybiegła z uliczki, a gonił ją rozgorączkowany strażnik.
- Naprawdę myślałeś, że spłacę dług matki? - krzyknęła w jego stronę rozbawiona. - Dureń! Kretyn!
Z szerokim uśmiechem zniknęła w tłumie jeszcze przez chwilę słysząc za sobą okrzyki i wyzwiska, ale nie zwracała na to uwagi. Biegła do Goyle’a.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Obserwowanie tego, co działo się w zdegradowanej części portu było niesamowitą lekcją niepanowania nad chaosem i jego tworzenia. W końcu czy władze mogły w jakikolwiek wpłynąć na tych ludzi? Czy pozamykanie ich wszystkich nie wróżyłoby zamknięcia handlu morskiego? Mogli ich nienawidzić, ale przy okazji niesamowicie potrzebowali. Zniesienie jakichkolwiek wygód mieszkańców nadbrzeża wpłynęłoby na rozwój gospodarczy i byłoby jak strzał w kolano. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę, dlatego też mieli związane ręce. Jego ojciec również przeklinał każdego śmierdzącego, zapijaczonego pracownika doków, sądząc, że w jakikolwiek sposób był od nich lepszy. Nie wiedział jednak jednego - że ci zapijaczeni i śmierdzący mężczyźni byli o kilka razy lepszymi marynarzami od niego. Do tego nie bali się opinii i wręcz ochoczo podejmowali się nawet najbardziej ryzykownych prac u kapitanów, których nazwiska nie wymawiało się po ciemku z obawy przed zieloną poświatą zaklęcia odbierającego życie. Może niewykształceni, nieumiejący czytać, z różdżką połamaną i posklejaną piętnaście razy - nie to się liczyło, a jedynie ich umiejętności pozwalające im przeżyć na pełnym morzu i w starciu z żywiołem. Calhoun chciał wolności i szaleństwa, które mógłby mu zapewnić jeden ze statków przycumowanych do brzegu doków. Woda oblewała łagodne wybrzuszenia wielkich drewnianych królów wód wzywając go do siebie, ale jeszcze nie teraz. Już wkrótce miało się to zmienić, a szarpiący się w ich stronę pies miał zostać spuszczony z łańcucha. Zakończenie edukacji w Instytucie miało swoją wartość nie tylko związaną z nauką, ale również i w postępowaniu, poznawaniu ludzi. Cała mieszanina przedziwnych charakterów nie miała szans w zderzeniu z przenikliwością i nieszablonowością Goyle'a. Niektórzy ludzie nie potrzebowali żadnej logiki ani pieniędzy, by osiągnąć w życiu to, czego pragnęli. Po prostu działał bez względu na to, co działo się dokoła niego. Nie interesowała go tak ważna dla innych mamona; gdy ktoś podnosił na niego rękę, śmiał się z tych tortur i za nic miał ból; nie można było mu wyperswadować swoich racji. Chciał jedynie patrzeć jak cały świat pochłania chaos, którego nie dało się powstrzymać. Od jednej iskry powstawały największe pożary, wystarczyło jedynie wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie. Wszystko co liczyło się dla każdego innego mieszkańca ziemi, nikło w obliczu tego, czego chciał Goyle. Dlatego jeśli Rain chciała sprawdzić jak daleko posunąłby się, żeby zdobyć własne pragnienia, w przyszłości mogła być równie dobrze zafascynowana co przerażona. Teraz wciąż trwała u jego boku, a co miało nastąpić później?
Jak na razie otumaniła swoją postacią strażnika, który zapewne skończyłby z rozbitą głową, gdyby wszystko miało pójść zgodnie z życzeniem Calhouna, jednak ujrzenie czyjejś krwi nie wliczało się w dzisiejszy wieczór. Chciał jedynie towarzystwa Huxley i jej wierności pod względem wszystkiego, co czynił. Oferowała mu swój czas i umiejętności, a on zamierzał to wykorzystać. Nie czuł się w żaden sposób źle z tą świadomością. Wędrował za nią uważnie spojrzeniem, gdy szła przez plac w stronę strażnika i dopiero po krótkiej chwili zaczął włączać się do tego swoją osobę. Gdy ona odwiodła mężczyznę na właściwą odległość, wszystko już było proste. Nic dziwnego, że kilka chwil później Cal odchodził od miejsca zdarzenia z dwoma zielonymi jak sam płyn butelkami Zielonej Wróżki, kierując się nad osamotnioną stocznię, do której nikt nie zaglądał. A przynajmniej nie teraz. Nie gdy wszyscy świętowali w pobliżu Parszywego Pasażera i przeróżnych burdeli - to tam tętniło serce całych doków. Czekając na Rain, oparł się plecami o zimną ścianę i nasłuchiwał zbliżających się kroków zza rogu. Ktoś biegł i śmiał się perliście. Wyciągnął rękę i złapał ramię lekko zdyszanej dziewczyny, by wykorzystać jej pęd i zamienić ich miejscami. Teraz to ona musiała mierzyć się z chłodem, który przylegał do niej od strony pleców. Cal uśmiechnął się z satysfakcją przez chwilę nie dając Huxley wyswobodzić się ze swojego uścisku. - Chodźmy - mruknął i dopiero wtedy odsunął się, przechodząc rozpadające się ogrodzenie otaczające stocznię. Nie trwało to długo nim dwójka nieletnich czarodziei dała się ponieść sile spożywanego trunku jak i rubasznym nastrojom, które wciąż dochodziły do nich z każdej strony. Gdziekolwiek by nie spojrzeli, wszędzie królował występek i niemoralność. A oni byli tego kolejnym przykładem. Nie wiedział, ile czasu upłynęło od wymknięcia się z domu, ale nie interesowało go to. Był pijany, chociaż nie w ten sam sposób, który wywoływał w nim rum. W głowie wcale mu nie szumiało ani nie czuł się ociężały. Wręcz przeciwnie. Świat nabrał innych kolorów, nieco wyraźniejszych, a błogość spoczęła na jego ramionach zmuszając do wstania i skierowania się w nieznaną sobie stronę. Goyle pociągnął Huxley w stronę jednej z alejek i przysunął ją do siebie, gdy w alejce naprzeciw nich szedł, lub właściwie wlókł się, człowiek, a za nim przytarabaniła się na wózku ręcznym jego skrzynia marynarska. Wyglądał niegroźnie i nikt nie zwróciłby na niego uwagi - zmarnowany i przygarbiony mógłby zupełnie zniknąć w tłumie. Rozglądał się dokoła po zatoce i według swego zwyczaju pogwizdywał, aż wybuchnął głośno starą piosenką żeglarską, którą Calhoun bez problemu rozpoznał. Piętnastu chłopów na Umrzyka Skrzyni Jo-ho-ho! i butelka rumu! I może Goyle był otumaniony tak samo jak jego towarzyszka, ale zaraz zaczął przyśpiewywać pod nosem te same słowa. A wraz z każdym z nich wodził palcami po szyi Huxley, by na sam koniec złapać ją za gardło i przyprzeć do muru.
Jak na razie otumaniła swoją postacią strażnika, który zapewne skończyłby z rozbitą głową, gdyby wszystko miało pójść zgodnie z życzeniem Calhouna, jednak ujrzenie czyjejś krwi nie wliczało się w dzisiejszy wieczór. Chciał jedynie towarzystwa Huxley i jej wierności pod względem wszystkiego, co czynił. Oferowała mu swój czas i umiejętności, a on zamierzał to wykorzystać. Nie czuł się w żaden sposób źle z tą świadomością. Wędrował za nią uważnie spojrzeniem, gdy szła przez plac w stronę strażnika i dopiero po krótkiej chwili zaczął włączać się do tego swoją osobę. Gdy ona odwiodła mężczyznę na właściwą odległość, wszystko już było proste. Nic dziwnego, że kilka chwil później Cal odchodził od miejsca zdarzenia z dwoma zielonymi jak sam płyn butelkami Zielonej Wróżki, kierując się nad osamotnioną stocznię, do której nikt nie zaglądał. A przynajmniej nie teraz. Nie gdy wszyscy świętowali w pobliżu Parszywego Pasażera i przeróżnych burdeli - to tam tętniło serce całych doków. Czekając na Rain, oparł się plecami o zimną ścianę i nasłuchiwał zbliżających się kroków zza rogu. Ktoś biegł i śmiał się perliście. Wyciągnął rękę i złapał ramię lekko zdyszanej dziewczyny, by wykorzystać jej pęd i zamienić ich miejscami. Teraz to ona musiała mierzyć się z chłodem, który przylegał do niej od strony pleców. Cal uśmiechnął się z satysfakcją przez chwilę nie dając Huxley wyswobodzić się ze swojego uścisku. - Chodźmy - mruknął i dopiero wtedy odsunął się, przechodząc rozpadające się ogrodzenie otaczające stocznię. Nie trwało to długo nim dwójka nieletnich czarodziei dała się ponieść sile spożywanego trunku jak i rubasznym nastrojom, które wciąż dochodziły do nich z każdej strony. Gdziekolwiek by nie spojrzeli, wszędzie królował występek i niemoralność. A oni byli tego kolejnym przykładem. Nie wiedział, ile czasu upłynęło od wymknięcia się z domu, ale nie interesowało go to. Był pijany, chociaż nie w ten sam sposób, który wywoływał w nim rum. W głowie wcale mu nie szumiało ani nie czuł się ociężały. Wręcz przeciwnie. Świat nabrał innych kolorów, nieco wyraźniejszych, a błogość spoczęła na jego ramionach zmuszając do wstania i skierowania się w nieznaną sobie stronę. Goyle pociągnął Huxley w stronę jednej z alejek i przysunął ją do siebie, gdy w alejce naprzeciw nich szedł, lub właściwie wlókł się, człowiek, a za nim przytarabaniła się na wózku ręcznym jego skrzynia marynarska. Wyglądał niegroźnie i nikt nie zwróciłby na niego uwagi - zmarnowany i przygarbiony mógłby zupełnie zniknąć w tłumie. Rozglądał się dokoła po zatoce i według swego zwyczaju pogwizdywał, aż wybuchnął głośno starą piosenką żeglarską, którą Calhoun bez problemu rozpoznał. Piętnastu chłopów na Umrzyka Skrzyni Jo-ho-ho! i butelka rumu! I może Goyle był otumaniony tak samo jak jego towarzyszka, ale zaraz zaczął przyśpiewywać pod nosem te same słowa. A wraz z każdym z nich wodził palcami po szyi Huxley, by na sam koniec złapać ją za gardło i przyprzeć do muru.
Biegła ile sił w nogach pozbywając się ze swojego umysłu wszystkich negatywnych myśli. Chociaż śmiała się pod nosem, co jakiś czas wybuchając głośniej, tak naprawdę nie była zbytnio zadowolona. Nadal czuła na sobie ręce mężczyzny, zaciskające się powoli na jej talii potem szyi, jego oddech w okolicach ucha. Czuła, że miał na nią ogromną ochotę i nie była pewna, czy gdyby zwlekała jeszcze chwilę dłużej, to udałoby się jej czmychnąć. Korzystając z chwili wysunęła się z jego uścisku i nie bacząc na nic zaczęła biec przed siebie umykając czemuś, czego nie chciała robić. Gdyby ktoś powiedział jej, że za parę lat nie będzie uciekać, a sama będzie podkradać matce klientów, najpewniej dostałby w twarz. Takie, póki co, miała poglądy i to było aż śmieszne, że w ciągu dwóch czy trzech lat sytuacja może sprawić, że opinia na dany temat z taką łatwością może ulec zmianie. W ustach czuła już smak Zielonej Wróżki i nie mogła doczekać się aż znajdzie się u boku chłopaka i razem z nim odda się relaksowi. I chociaż wiedziała, że powoli zbliża się na miejsce, dzięki coraz bardziej malejącej liczbie osób, które mijała. Samotna stocznia rysowała się na horyzoncie jako miejsce odpoczynku, wolności i wspólnie spędzonego czasu. Wpatrzona w budynki, statki i ładunki nie zauważyła skrytego Goyle’a, który chwycił ją i teraz to Rain przylegała do ściany. Oparła się, wydając z siebie przyjemne westchnięcie, bo chłód ściany działał na jej rozgrzane ciało bardzo łagodząco. Przymknęła oczy biorąc kilka głębszych wdechów, aby uspokoić walące serce, a na twarzy przyjęła spokojny uśmiech. Udało się. Znowu oboje dokonali czegoś wielkiego. Zdobyli to, na co mieli ochotę. I nikt, dosłownie nikt nie mógł udowodnić im co zaszło i, że to oni maczali w tym palce. Znowu to Rain i Calhoun stali górą, trzymali w garści całe doki i działali z ukrycia. Czarodzieje nawet nie spostrzegli się, kiedy tak naprawdę to się stało i jeszcze długo mieli żyć w pełnej nieświadomości. Zapewne, była to tylko dziecięca wyobraźnia i tak naprawdę wcale nie zajmowali tak wysokiego stanowiska. Wcale nie rządzili portem, wcale nie trzymali wszystkich w garści. Ale w ich mniemaniu, gdy tak im się wszystko udawało, gdy nigdy ich nikt nie przyłapał, mieli pełne prawo, aby tak właśnie postrzegać świat. I takie postrzeganie było łatwe i przyjemne i nic dziwnego, że podobała im się ta perspektywa. Bo komu by się nie podobała? Zerknęła na niego, jego uścisk działał na nią ograniczająco, poczuła je dopiero gdy trochę ochłonęła, ale nie miała jak się wyrwać. Nie lubiła kontroli i ograniczenia, nic więc dziwnego, że gdy trzymał ją wbrew jej woli - to się rzucała. Jak rybka, którą wyciągną ktoś z akwarium i położył na blacie. Z dala od jej naturalnego środowiska. Po chwili z jego ust padło jednak polecenie, a jako, że to on miał alkohol, tak Rain ruszyła za nim posłusznie, ponownie czując ekscytację.
Zielona Wróżka działała w bardzo specyficzny sposób. Jej właściwości były inne niż standardowego alkoholu jakim był Miód Pitny, rum czy Ognista Whisky. Zielona Wróżka sprawiała, że świat nabierał innych barw, wszystko co do nich docierało było zmienione, w dodatku niesamowicie rozluźniało. Rain czuła błogość, pod wpływem alkoholu odpoczywała wpatrując się w przestrzeń bez większego celu. Nie dbała o czas, w tym stanie mogła przesiedzieć do samego rana, gdyby nie chłopak, który zdecydował się wstać, pociągnąć ją i ruszyć w bliżej sobie znanym kierunku. Huxley niezbyt się to podobało, chciała siedzieć, odprężać się, śmiać, a nie iść, gdy nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Ale szła, bo on ciągnął ją tam gdzie chciał. Zaczynała się denerwować, przecież ona również była tu kapitanem. Dlaczego to on szedł przodem? Dlaczego to on decydował? Dlaczego nie pytał ją o zdanie? Odciągnęła strażnika, a nawet dziękuję nie usłyszała. Wykrzywiła usta wbijając wzrok w plecy Calhoun’a, już miała coś powiedzieć, gdy nagle znalazła się tak blisko niego. Rain nie zorientowała się z początku co się stało, utkwiła spojrzenie w starcu, który szedł z naprzeciwka podśpiewując jakąś melodię, którą Huxley słyszała już nie raz, a potem nie potrafiła pozbyć się z własnej głowy. Słyszała jak i Goyle zaczął ją przyśpiewywać, czuła na swojej szyi dotyk jego palców i nie wiedząc po czym stąpa postanowiła poczekać na dalszy jego ruch. Gdzie zejdzie dłonią? Co teraz dotknie? Jednak zamiast zjechać niżej na ramiona, może piersi, czy talię, to on zacisnął dłoń na jej szyi i dziewczyna znów stała plecami do muru. Znowu czuła chłód cegły, tylko tym razem nie był przyjemny, a sprawił, że dostała gęsiej skórki. Wystraszona patrzyła na chłopaka, było ciemno, ale wzrok przyzwyczaił się już do warunków i nie miała problemu, aby dostrzec jego wyraz twarzy. Przyglądała się po kolei jego czole, oczom, poruszającym się skrzydełkom nosa, na dłużej zatrzymała się na ustach. Nie wiedziała co się dzieje, otumaniona alkoholem zmieszanym z narkotykiem miała wrażenie, że wszystko dociera do niej w zupełnie innej formie. Zmienionej. Ubarwionej. Uniosła dłonie, chwyciła nadgarstek młodego mężczyzny i próbowała walczyć, próbowała odciągnąć jego rękę od siebie.
- Goyle, puść - warknęła.
Czemu nagle z roli równej jemu, z roli kapitana, zeszła do parteru? Przyparta do muru, ograniczona i pozbawiona swojej władzy i możliwości decydowania czuła się źle. I już nawet nie chodziło o uścisk na szyi, a o szaleństwo, które dostrzegła w jego spojrzeniu. I to, że nie wiedziała do czego zaprowadzi.
Zielona Wróżka działała w bardzo specyficzny sposób. Jej właściwości były inne niż standardowego alkoholu jakim był Miód Pitny, rum czy Ognista Whisky. Zielona Wróżka sprawiała, że świat nabierał innych barw, wszystko co do nich docierało było zmienione, w dodatku niesamowicie rozluźniało. Rain czuła błogość, pod wpływem alkoholu odpoczywała wpatrując się w przestrzeń bez większego celu. Nie dbała o czas, w tym stanie mogła przesiedzieć do samego rana, gdyby nie chłopak, który zdecydował się wstać, pociągnąć ją i ruszyć w bliżej sobie znanym kierunku. Huxley niezbyt się to podobało, chciała siedzieć, odprężać się, śmiać, a nie iść, gdy nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Ale szła, bo on ciągnął ją tam gdzie chciał. Zaczynała się denerwować, przecież ona również była tu kapitanem. Dlaczego to on szedł przodem? Dlaczego to on decydował? Dlaczego nie pytał ją o zdanie? Odciągnęła strażnika, a nawet dziękuję nie usłyszała. Wykrzywiła usta wbijając wzrok w plecy Calhoun’a, już miała coś powiedzieć, gdy nagle znalazła się tak blisko niego. Rain nie zorientowała się z początku co się stało, utkwiła spojrzenie w starcu, który szedł z naprzeciwka podśpiewując jakąś melodię, którą Huxley słyszała już nie raz, a potem nie potrafiła pozbyć się z własnej głowy. Słyszała jak i Goyle zaczął ją przyśpiewywać, czuła na swojej szyi dotyk jego palców i nie wiedząc po czym stąpa postanowiła poczekać na dalszy jego ruch. Gdzie zejdzie dłonią? Co teraz dotknie? Jednak zamiast zjechać niżej na ramiona, może piersi, czy talię, to on zacisnął dłoń na jej szyi i dziewczyna znów stała plecami do muru. Znowu czuła chłód cegły, tylko tym razem nie był przyjemny, a sprawił, że dostała gęsiej skórki. Wystraszona patrzyła na chłopaka, było ciemno, ale wzrok przyzwyczaił się już do warunków i nie miała problemu, aby dostrzec jego wyraz twarzy. Przyglądała się po kolei jego czole, oczom, poruszającym się skrzydełkom nosa, na dłużej zatrzymała się na ustach. Nie wiedziała co się dzieje, otumaniona alkoholem zmieszanym z narkotykiem miała wrażenie, że wszystko dociera do niej w zupełnie innej formie. Zmienionej. Ubarwionej. Uniosła dłonie, chwyciła nadgarstek młodego mężczyzny i próbowała walczyć, próbowała odciągnąć jego rękę od siebie.
- Goyle, puść - warknęła.
Czemu nagle z roli równej jemu, z roli kapitana, zeszła do parteru? Przyparta do muru, ograniczona i pozbawiona swojej władzy i możliwości decydowania czuła się źle. I już nawet nie chodziło o uścisk na szyi, a o szaleństwo, które dostrzegła w jego spojrzeniu. I to, że nie wiedziała do czego zaprowadzi.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
To od niego zależało jak mieli spędzić ten czas. Nadawał rytm nocy - Huxley zawsze mogła odmówić, ale nigdy tego nie robiła. Teraz również. Chociaż pociągnięta przez niego, na początku nie musiała wstawać i iść jego śladami wyraźnie niepocieszona. Jemu podobało się za to obserwowanie świata dokoła nich z zakazanym trunkiem w żyłach, który wpływał rozluźniająco na ciało i pobudzająco na zmysły. Niektórzy twierdzili, że Zielona Wróżka przekazywała ze swoim ziołowym smakiem i zielonym kolorem przeróżne schizofreniczne wizje, jednak nic takiego się nie działo. Można było ją połączyć z innymi używkami, wzmacniając oraz wyzwalając upragniony efekt. Zapewne kac następnego dnia miał być niesamowicie dotkliwy, ale nie zrażało to ludzi do kupowania jak i zażywania. Najwyraźniej długotrwałe stany upojenia miały to do siebie, że nie należało dopuszczać do takich sytuacji i trzeba było pić każdego dnia. Może i była to jakaś kusząca myśl, jednak Goyle wolał w większej części życia pozostawać trzeźwy. A przynajmniej pod względem alkoholowym, bo gdy trącały go złudne iluzje halucynacji zdawał sobie sprawę, że były niebotycznie bardziej interesujące od rzeczywistości spędzanej w rodzinnym domu. Paląc różne mieszanki, które z łatwością mógł dostać na ulicach w całym Londynie, wzbudziłby na pewno kolejną porcję gniewu ojca, jednak ten jeszcze nie odkrył kolejnej oznaki nastoletniego buntu syna. Cadmon był ślepy i ślepy miał pozostać jeszcze wiele lat na poczynania, sens i przesłanie idące za działaniami najmłodszego z męskich potomków. Gdyby był prawdziwym Goylem, rozumiałby dlaczego ciągnęło Cala do doków albo chociażby poszedł za nim i ściągnął siłą do domu. Ten jednak wolał drzeć się w bezpiecznych murach własnej posiadłości i nie robić z tym absolutnie nic. A przynajmniej do czasu aż dziecko nie wróciło do domu. Jak bardzo słabym był reprezentantem własnej rodziny, której wartości tak bardzo lubił wśród wszystkich propagować. Calhoun z czystą przyjemnością udowadniał mu na każdym kroku jak niewiele szacunku miał do tego, który oznajmił mu, że nie jest jego ojcem. Niech i tak będzie, chociaż Cadmon nie powiedział tego nigdy później, widząc uderzające podobieństwo między Calem a Caley. Najmłodszej dziewczynce i jedynej córce chciał udowodnić, że miała być mu poddana, ale równocześnie zapomniał, że odmawiając ojcostwa jej bratu, odmawiał również i jej. A do tego nie mógł dopuścić. Patrzenie więc na ciskającego się wyraźnie w sobie Cadmona było niezwykle satysfakcjonujące, chociaż nigdy nie powinno ustępować. A Cal zamierzał o to doskonale zadbać, by głowa rodziny nie zapomniała o porażce, której dała życie. Zapewne i teraz zwijało go na samą myśl o tym, co porabiał jeden z jego dziedziców na pełnych plugastwa ulicach najbiedniejszego rejonu dzielnicy portowej.
Jednak było to jedyne miejsce, gdzie właśnie powinien być przyszły żeglarz zamierzający działać w nielegalnym biznesie. Być może jako pirat, być może jako szmugler, być może jako oszust, ale dalej wierny własnej tradycji, którą czystokrwiści powinni kultywować i zachowywać. Daleko było im teraz do przodków, a to nie podobało się w żaden sposób Calowi, który chciał tej samej przyszłości jakiej doświadczyli sławetniejsi z Goyle'ów dla siebie. Czując w żyłach wpływ Zielonej Wróżki, zdawało mu się, że mógłby odpłynąć właśnie w tym właśnie czasie z tego miejsca, na którym stał. Wpatrując się w ciemną wodę oblewającą port, marzył jedynie o postawieniu nogi na pokładzie jednego z wielu okrętów i odpłynięciu stąd jak najdalej. Byle tylko nie musieć już trwać na stałym lądzie, który, nawet blisko brzegu, męczył go i w pewien sposób tłamsił. Towarzysząca mu Huxley nie mogła tego odczuć, bo nigdy nic ją nie wołało zza horyzontu. Nie była w stanie więc wyobrazić sobie tęsknoty, która tkwiła w jego wnętrzu. Wołanie domu. Zaraz jednak odwrócił uwagę, gdy oddalili się od miejsca upojenia i stali blisko siebie. Wiedział, że się zdenerwowała. Nie tylko co tą bliskością, ale brakiem kontroli, którego w tej chwili nie miała nad sytuacją ani jego osobą. Nikt nigdy jeszcze jej nie posiadł i musiało jeszcze minąć parę lat nim najmłodsza z rodzeństwa Goyle mogła poszczycić się podobną umiejętnością. Na razie Rain miała doznać przedsmaku tego, kim lub czym miał się stać Cal w przyszłości. Jego po prostu nie dało się w żaden sposób okiełznać, a naiwne myślenie prowadzące w innym kierunku było bardzo boleśnie błędne. Gdy złapał ją mocniej, starała się mu postawić - przez jej twarz przemknął cień przerażenia i niepewności nad tym co mogło, co miało się wydarzyć.
Goyle, puść.
- Dlaczego? - spytał, patrząc i napierając na nią własnym ciałem, chociaż uścisk na gardle niebotycznie zelżał. Uśmiechnął się, unosząc prawy kącik ust i wyraźnie dając do zrozumienia, co było jego intencją. Ale nie był na tyle otumaniony, by robić coś wbrew niej samej. Co nie wykluczało tego, by przestać jej to sugerować. Bez większych pytań schylił się, by pocałować pokrytą gęsią skórką szyję dziewczyny, zachłannie pojąc się zapachem, który od niej bił. Jeśli miałaby go odepchnąć, zaśmiałby się jak zawsze. Znała go wystarczająco dobrze, by o tym wiedzieć, jednak nie przekroczyli jeszcze pewnej granicy, która z czasem zaczęła nabrzmiewać, by pewnego dnia pęknąć. I o tyle nikt nie wypowiedział tego głośno, zdawali sobie z tego doskonale sprawę.
Jednak było to jedyne miejsce, gdzie właśnie powinien być przyszły żeglarz zamierzający działać w nielegalnym biznesie. Być może jako pirat, być może jako szmugler, być może jako oszust, ale dalej wierny własnej tradycji, którą czystokrwiści powinni kultywować i zachowywać. Daleko było im teraz do przodków, a to nie podobało się w żaden sposób Calowi, który chciał tej samej przyszłości jakiej doświadczyli sławetniejsi z Goyle'ów dla siebie. Czując w żyłach wpływ Zielonej Wróżki, zdawało mu się, że mógłby odpłynąć właśnie w tym właśnie czasie z tego miejsca, na którym stał. Wpatrując się w ciemną wodę oblewającą port, marzył jedynie o postawieniu nogi na pokładzie jednego z wielu okrętów i odpłynięciu stąd jak najdalej. Byle tylko nie musieć już trwać na stałym lądzie, który, nawet blisko brzegu, męczył go i w pewien sposób tłamsił. Towarzysząca mu Huxley nie mogła tego odczuć, bo nigdy nic ją nie wołało zza horyzontu. Nie była w stanie więc wyobrazić sobie tęsknoty, która tkwiła w jego wnętrzu. Wołanie domu. Zaraz jednak odwrócił uwagę, gdy oddalili się od miejsca upojenia i stali blisko siebie. Wiedział, że się zdenerwowała. Nie tylko co tą bliskością, ale brakiem kontroli, którego w tej chwili nie miała nad sytuacją ani jego osobą. Nikt nigdy jeszcze jej nie posiadł i musiało jeszcze minąć parę lat nim najmłodsza z rodzeństwa Goyle mogła poszczycić się podobną umiejętnością. Na razie Rain miała doznać przedsmaku tego, kim lub czym miał się stać Cal w przyszłości. Jego po prostu nie dało się w żaden sposób okiełznać, a naiwne myślenie prowadzące w innym kierunku było bardzo boleśnie błędne. Gdy złapał ją mocniej, starała się mu postawić - przez jej twarz przemknął cień przerażenia i niepewności nad tym co mogło, co miało się wydarzyć.
Goyle, puść.
- Dlaczego? - spytał, patrząc i napierając na nią własnym ciałem, chociaż uścisk na gardle niebotycznie zelżał. Uśmiechnął się, unosząc prawy kącik ust i wyraźnie dając do zrozumienia, co było jego intencją. Ale nie był na tyle otumaniony, by robić coś wbrew niej samej. Co nie wykluczało tego, by przestać jej to sugerować. Bez większych pytań schylił się, by pocałować pokrytą gęsią skórką szyję dziewczyny, zachłannie pojąc się zapachem, który od niej bił. Jeśli miałaby go odepchnąć, zaśmiałby się jak zawsze. Znała go wystarczająco dobrze, by o tym wiedzieć, jednak nie przekroczyli jeszcze pewnej granicy, która z czasem zaczęła nabrzmiewać, by pewnego dnia pęknąć. I o tyle nikt nie wypowiedział tego głośno, zdawali sobie z tego doskonale sprawę.
W jednej kwestii byli wręcz identyczni - oboje mieli w głęboki poważaniu swoich rodziców. Rain matkę, a Calhoun ojca. Chociaż każde z nich mieli swoje własne powody, to sprawiały one, że ich rodzice nie zajmowali specjalnego, zaszczytnego miejsca w sercu, że nie byli darzeni szacunkiem. Po prostu na ten szacunek nie zasługiwali. Oboje swoim czynem i zachowaniem. Tym co robili z własnym życiem i jak bardzo je marnowali. Mała Rain swego czasu miała żal do matki, że ta pozwoliła, aby ona wychowywała się w takim miejscu. Widząc wychodzącą rodzicielkę, która pozostawiała ją samą na kolejną noc, zanosiła się płaczem prosząc, aby została. Aby nie pozwalała czuć jej się tak samotnie. Duża Rain nie czuła do matki nic. Żalu, nienawiści, tym bardziej miłości. Obojętność biła od niej i stara Huxley na pewno zdawała sobie z tego sprawę. Dziewczyna miała gdzieś co robi jej matka, co czuje i co nią kieruje. Mogła się na nią drzeć, mogła ją uderzyć i szarpać za włosy, pod wpływem alkoholu próbować wymusić na dziewczynie posłuszeństwo i szacunek. Spotykała się z grubym murem, na którym wypisane były najróżniejsze obelgi, którymi nie bała się rzucić matce w twarz, nawet pod groźbą zbicia. Gdy była młodsza nie miała na tyle sił by walczyć, stara Huxley mogła zrobić z Rain co chciała. Za obelgi którymi obrzuciła matkę potrafiła przez tydzień chodzić z siniakami na twarzy, ramionach, plecach i tak nikt nie zwrócił na nią uwagi. Teraz walczyła, nie dawała się tak łatwo i nie pozwalała się dopaść. Siniaki na jej skórze pojawiały się już rzadko. Niektórzy rodzice nie powinni mieć dzieci, nie potrafili ich wychować i stara Huxley zrobiła krzywdę nie tylko sobie decydując się zachować swoje dziecko, ale także Rain. Niszcząc jej życie od pierwszego dnia, od pierwszego wdechu jaki wzięła w zatęchłym pokoju starej kamienicy.
Nic więc dziwnego, że Rain była zepsuta do szpiku kości. Posiadała swoje własne zasady, które dostosowywała do panujących warunków. Które łamała kiedy jej się podobało. W głównej mierze opierały się na tym, aby to jej było najlepiej. Nauczyła się dbać tylko o siebie i potrafiła się poświęcić tylko wtedy, gdy widziała w tym większy sens. Tak jak pozwolenie, aby na jej ciele spoczęły łapska strażnika, by później móc delektować się smakiem Zielonej Wróżki. Alkohol, nielegalne w Londynie używki, kradzieże, bójki. Huxley przesiąknęła portem i dokami, już nigdy nie miała pozbyć się zapachu morskiej wody ze swojej skóry, dymu papierosowego i smaku alkoholu. Tu był jej dom. Tu ustalała swoje zasady. Bardzo nie lubiła, gdy ktoś je łamał. A wolność było na pierwszym miejscu.
Dlatego tak się zestresowała, gdy Goyle ją ograniczył. Naruszył jej prywatną przestrzeń, strefę komfortu, a czując dłoń na szyi, która przyciskała ją do ściany czuła się po prostu źle. Jakby ktoś zaraz miał pozbawić ją tchu, a przecież nie dusił jej.
Nie odpowiedziała na pytanie czując, jak jego ciało przylega do niej gwałtownie, jeszcze mocniej przyciskając ją do ściany. Nie mogła się ruszyć, był tak blisko, że mogła wyczuć zapach jego skóry. Czy to alkohol tak na nich zadziałał? Czy narkotyk sprawił, że chłopak odważył się na taki krok? Wiedziała do czego zmierza, co jej sugeruje. Wiedziała jak na nią patrzył, jak zawieszał wzrok na jej kobiecych kształtach. Każdy mężczyzna był taki sam, każdy myślał tylko o jednym i kwestią czasu było, aż zdecyduje się dać jasno do zrozumienia czego chce. Czego żąda. Mogła go odepchnąć, ale czy na pewno tego chciała? I jej alkohol wraz z narkotykiem uderzył do głowy. Ona również obierała w tym momencie świat inaczej, a potrzeby i uczucia docierały do niej zdecydowanie silniejsze. Coś cichego, niezidentyfikowanego, na kształt pomruku z jęknięciem niezadowolenia, wydobyło się z jej gardła. Nie uchyliła głowy, aby pozwolić mu nadal całować jej szyję. Wręcz przeciwnie, zablokowała mu tę możliwość odważnie patrząc mu w oczy i czekając, aż i on na nią spojrzy. A gdy to zrobił, na tyle na ile mogła wychyliła się do niego, by przytknąć swoje usta do jego ust. Nie pocałowała go jednak, a mocno ugryzła, być może powodując małe krwawienie. Prowokowała go celowo, początkowy strach jego szaleństwem w oczach ustąpił ciekawości.
- Pozwoliłam? - zapytała.
Był na tyle blisko, że unosząc nogę przejechała kolanem po jego udzie. Nie uderzyła. Nie miała takiego zamiaru. Bo po co? Co by jej to dało? Prędzej czy później i tak by do tego doszło więc chyba lepiej, że w momencie kiedy oboje byli jeszcze pod wpływem zakazanego środka. Zmrużyła oczy i przez chwilę się w niego wpatrywała przyglądając się reakcji na swój ruch, a potem, jak gdyby nigdy nic przechyliła głowę pozwalając mu, aby kontynuować. Bo dotyk jego ust na skórze był zadziwiająco przyjemny.
Nic więc dziwnego, że Rain była zepsuta do szpiku kości. Posiadała swoje własne zasady, które dostosowywała do panujących warunków. Które łamała kiedy jej się podobało. W głównej mierze opierały się na tym, aby to jej było najlepiej. Nauczyła się dbać tylko o siebie i potrafiła się poświęcić tylko wtedy, gdy widziała w tym większy sens. Tak jak pozwolenie, aby na jej ciele spoczęły łapska strażnika, by później móc delektować się smakiem Zielonej Wróżki. Alkohol, nielegalne w Londynie używki, kradzieże, bójki. Huxley przesiąknęła portem i dokami, już nigdy nie miała pozbyć się zapachu morskiej wody ze swojej skóry, dymu papierosowego i smaku alkoholu. Tu był jej dom. Tu ustalała swoje zasady. Bardzo nie lubiła, gdy ktoś je łamał. A wolność było na pierwszym miejscu.
Dlatego tak się zestresowała, gdy Goyle ją ograniczył. Naruszył jej prywatną przestrzeń, strefę komfortu, a czując dłoń na szyi, która przyciskała ją do ściany czuła się po prostu źle. Jakby ktoś zaraz miał pozbawić ją tchu, a przecież nie dusił jej.
Nie odpowiedziała na pytanie czując, jak jego ciało przylega do niej gwałtownie, jeszcze mocniej przyciskając ją do ściany. Nie mogła się ruszyć, był tak blisko, że mogła wyczuć zapach jego skóry. Czy to alkohol tak na nich zadziałał? Czy narkotyk sprawił, że chłopak odważył się na taki krok? Wiedziała do czego zmierza, co jej sugeruje. Wiedziała jak na nią patrzył, jak zawieszał wzrok na jej kobiecych kształtach. Każdy mężczyzna był taki sam, każdy myślał tylko o jednym i kwestią czasu było, aż zdecyduje się dać jasno do zrozumienia czego chce. Czego żąda. Mogła go odepchnąć, ale czy na pewno tego chciała? I jej alkohol wraz z narkotykiem uderzył do głowy. Ona również obierała w tym momencie świat inaczej, a potrzeby i uczucia docierały do niej zdecydowanie silniejsze. Coś cichego, niezidentyfikowanego, na kształt pomruku z jęknięciem niezadowolenia, wydobyło się z jej gardła. Nie uchyliła głowy, aby pozwolić mu nadal całować jej szyję. Wręcz przeciwnie, zablokowała mu tę możliwość odważnie patrząc mu w oczy i czekając, aż i on na nią spojrzy. A gdy to zrobił, na tyle na ile mogła wychyliła się do niego, by przytknąć swoje usta do jego ust. Nie pocałowała go jednak, a mocno ugryzła, być może powodując małe krwawienie. Prowokowała go celowo, początkowy strach jego szaleństwem w oczach ustąpił ciekawości.
- Pozwoliłam? - zapytała.
Był na tyle blisko, że unosząc nogę przejechała kolanem po jego udzie. Nie uderzyła. Nie miała takiego zamiaru. Bo po co? Co by jej to dało? Prędzej czy później i tak by do tego doszło więc chyba lepiej, że w momencie kiedy oboje byli jeszcze pod wpływem zakazanego środka. Zmrużyła oczy i przez chwilę się w niego wpatrywała przyglądając się reakcji na swój ruch, a potem, jak gdyby nigdy nic przechyliła głowę pozwalając mu, aby kontynuować. Bo dotyk jego ust na skórze był zadziwiająco przyjemny.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Mało kto mógł być dumny ze swoich rodziców w takich okolicznościach. Dziwka i sukinsyn powinni zostać małżeństwem w takim zestawieniu i idealnie by do siebie pasowali, tworząc najbardziej szlamiastych opiekunów w całym Londynie. Nic dziwnego, że ich dzieci koniec końców się spotkały, zupełnie jakby o ich czynach decydowały podjęte decyzje rodziców. Kobieta będąca matką Rain równie dobrze mogła się jej pozbyć, gdy ta znajdowała się w jej łonie, ale nie zrobiła tego. Cadmon nie wywiązał się z obietnicy i nie wyrzucił Calhouna za burtę, gdy ten nie objawiał jeszcze magicznych umiejętności. Oboje zawiedli swoich rodziców, a przy okazji dali światu dwie postaci, które miały zmienić coś w dokach i pasować równocześnie świetnie do ich zepsutego świata. Póki co celem najmłodszego z synów Barbary Goyle i skurwiela zwanego Cadmonem Goyle było dobicie do końca nauki w Instytucie Durmstarngu, a później zdobycie odpowiedniej praktyki na statkach. Akademia Morska dawała mu sporą wiedzę, jednak nie była tym, czego dokładnie oczekiwał. Czuł się jak w przedszkolu, gdzie starano im się pokazywać typowo podręcznikowe manewry, nie dając im wypłynąć na pełne wody i starać się opanować szalejących wód. Nie dawali ryzykować im życiem i czuć prawdziwy żywioł. Magia trzymająca w ryzach pogodę w północnej szkole magii może i przyzwalała na mały deszczyk podczas rejsów, jednak nigdy nie oszalałe sztormy. Ta bezczynność niesamowicie go irytowała i sprawiała, że często ignorował rozkazy dowódców aktualnych statków, na których stacjonował. Nagminne problemy z niesubordynacją zawlokły go już wiele razy do samego dyrektora, który nie bał się wystosować odpowiednio bolesnych kar dla nieujarzmionego ucznia, sądząc, że dzięki temu wywoła na nim poddaństwo. Im bardziej jednak naciskał, tym Goyle stawał się bardziej odporny, a skutek był odwrotny od zamierzonego. Koniec końców karanie kogoś, kto był do tego przyzwyczajony i w zasadzie jakby nie odczuwał bólu nie miało żadnego sensu. Starsi studenci musieli więc przeboleć obecność zdolnego, ale niepokornego żeglarza o nazwisku, które wciąż wywoływało podziw w morskich kręgach. Jednak nie wiązało się to z imieniem Cadmona, a wcześniejszych przodków, na których reputacji Cadmon żył. Gdyby nie oni, nigdy by nie zaistniał. Nic nie znaczył we współczesnym handlu czy przemycie. Miał pieniądze i statek - jedynie to go wyróżniało i dawało jakąkolwiek przewagę nad innymi zainteresowanymi. Stąd też frustracja, która opanowywała Cala za każdym razem, gdy słyszał, że powinien być dumny będąc synem Goyle'a. Początkowa złość jednak przeradzała się w pusty śmiech, pozostawiając rozmówców zdekoncentrowanych i zagubionych, bo Calhoun był dumny ze swojego nazwiska, ale na pewno nie dlatego, że w jego żyłach wiła się krew jego ojca.
Jednak ten temat pozostawił dawno za sobą, mając przed coś zupełnie innego. Nie tak nieprzyjemnego jak myślenie o własnym, zepsutym pochodzeniu. Klatka piersiowa Huxley ruszała się gwałtownie, gdy serce przyspieszyło, a oddech równocześnie i analogicznie wraz z nim. Strach, który się pojawił nie trwał jednak długo. Nic dziwnego, bo żadne z nich nie było strachliwymi osobami, a przebywanie w tym miejscu mogło o tym poświadczyć. O tym lub o głupocie, albo obu tych rzeczach. Teraz jednak nie interesowało go nic poza nią i tym co mogła mu zaoferować. Gdy się schylił, zaraz zareagowała, rozkazując mu, by na nią spojrzał, chociaż opór z jej strony był w tym momencie czymś zupełnie absurdalnym. Wiedział jeszcze zanim dostrzegł malujące się emocje na jej twarzy, że wcale nie miała zamiaru mu przeszkadzać. I nie pomylił się. Mruknął z zadowoleniem, czując jak zacisnęła zęby na jego wardze. Przejechał palcami po krwawiących ustach, a gdy dojrzał w bladym świetle oddalonej nieco latarni czarną substancję na opuszkach, uśmiechnął się szeroko. Być może nawet krótki śmiech wydobył się z jego gardła, skoro wiedział, co ugrała jego towarzyszka. Patrzyła na niego wyzywająco, zamierzając pójść dalej tą drogą i prowokując go na wszelkie możliwe sposoby. Nawet ton jej głosu, chociaż oskarżycielski, nie mógł ukryć nowych odczuć związanych z tym spotkaniem. Co za różnica czy byli trzeźwi, czy ich zmysły stały się i otępiałe i wyostrzone jednocześnie? Wiedzieli, że ich wspólne towarzystwo od jakiegoś czasu należało do spiętych również w kontekście fizyczności. Wcześniej mogli nie zdawać sobie z tego sprawy, ale jako coraz bardziej dojrzali i świadomi młodzi czarodzieje nie mogli zaprzeczyć, że właśnie tak było. Goyle nie wiedział czy Huxley zdawała sobie z tego sprawę, ale wszystkie ruchy, które wykonywała podstępnie na niego działały. Czy wyssała to z mlekiem swojej puszczalskiej matki? Nie odpowiedział na pytanie, które padło między nimi. Odpowiedź werbalna była w końcu zbędna, a dotyk na jego udzie wystarczająco inspirujący. Nim jeszcze przechyliła głowę, Cal wsunął nogę między jej, rozstawiając szerzej stopy dziewczyny i przysunął kolano do jej podbrzusza. Dopiero wówczas mógł ponownie zatopić się w szyi Huxley, którą tak eksponowała. Po napojeniu się Zieloną Wróżką smakowała anyżem, zupełnie jakby jej ciało wiedziało, czego potrzebował. Była miękka i delikatna - zadziwiająco aż przez fakt, że żyła praktycznie non stop w zapchlonym, brudnym porcie. Badanie skóry na odsłoniętym kawałku długiej szyi nie satysfakcjonowało w pełni, dlatego zaraz po raz pierwszy dotarł do ust, które niemal tłamsił, czując jak bliskość dziewczyny sprawiała, że pragnął jej jeszcze bardziej. Wsparł znacznie mniejszą Rain na kolanie, które wciąż badało niedostępne miejsca, a dłonie zsunęły się w międzyczasie po krzywiźnie materiału gorsetu i zatrzymały się dopiero na płaskim brzuchu czarownicy, szukając jakiegokolwiek rozpięcia. Zabawne czy Cadmon umarłby z przerażenia, gdyby wiedział, że jego syn uciekł tej nocy nie tylko po to, by psuć mu reputację kradnąc i upijając się.
Jednak ten temat pozostawił dawno za sobą, mając przed coś zupełnie innego. Nie tak nieprzyjemnego jak myślenie o własnym, zepsutym pochodzeniu. Klatka piersiowa Huxley ruszała się gwałtownie, gdy serce przyspieszyło, a oddech równocześnie i analogicznie wraz z nim. Strach, który się pojawił nie trwał jednak długo. Nic dziwnego, bo żadne z nich nie było strachliwymi osobami, a przebywanie w tym miejscu mogło o tym poświadczyć. O tym lub o głupocie, albo obu tych rzeczach. Teraz jednak nie interesowało go nic poza nią i tym co mogła mu zaoferować. Gdy się schylił, zaraz zareagowała, rozkazując mu, by na nią spojrzał, chociaż opór z jej strony był w tym momencie czymś zupełnie absurdalnym. Wiedział jeszcze zanim dostrzegł malujące się emocje na jej twarzy, że wcale nie miała zamiaru mu przeszkadzać. I nie pomylił się. Mruknął z zadowoleniem, czując jak zacisnęła zęby na jego wardze. Przejechał palcami po krwawiących ustach, a gdy dojrzał w bladym świetle oddalonej nieco latarni czarną substancję na opuszkach, uśmiechnął się szeroko. Być może nawet krótki śmiech wydobył się z jego gardła, skoro wiedział, co ugrała jego towarzyszka. Patrzyła na niego wyzywająco, zamierzając pójść dalej tą drogą i prowokując go na wszelkie możliwe sposoby. Nawet ton jej głosu, chociaż oskarżycielski, nie mógł ukryć nowych odczuć związanych z tym spotkaniem. Co za różnica czy byli trzeźwi, czy ich zmysły stały się i otępiałe i wyostrzone jednocześnie? Wiedzieli, że ich wspólne towarzystwo od jakiegoś czasu należało do spiętych również w kontekście fizyczności. Wcześniej mogli nie zdawać sobie z tego sprawy, ale jako coraz bardziej dojrzali i świadomi młodzi czarodzieje nie mogli zaprzeczyć, że właśnie tak było. Goyle nie wiedział czy Huxley zdawała sobie z tego sprawę, ale wszystkie ruchy, które wykonywała podstępnie na niego działały. Czy wyssała to z mlekiem swojej puszczalskiej matki? Nie odpowiedział na pytanie, które padło między nimi. Odpowiedź werbalna była w końcu zbędna, a dotyk na jego udzie wystarczająco inspirujący. Nim jeszcze przechyliła głowę, Cal wsunął nogę między jej, rozstawiając szerzej stopy dziewczyny i przysunął kolano do jej podbrzusza. Dopiero wówczas mógł ponownie zatopić się w szyi Huxley, którą tak eksponowała. Po napojeniu się Zieloną Wróżką smakowała anyżem, zupełnie jakby jej ciało wiedziało, czego potrzebował. Była miękka i delikatna - zadziwiająco aż przez fakt, że żyła praktycznie non stop w zapchlonym, brudnym porcie. Badanie skóry na odsłoniętym kawałku długiej szyi nie satysfakcjonowało w pełni, dlatego zaraz po raz pierwszy dotarł do ust, które niemal tłamsił, czując jak bliskość dziewczyny sprawiała, że pragnął jej jeszcze bardziej. Wsparł znacznie mniejszą Rain na kolanie, które wciąż badało niedostępne miejsca, a dłonie zsunęły się w międzyczasie po krzywiźnie materiału gorsetu i zatrzymały się dopiero na płaskim brzuchu czarownicy, szukając jakiegokolwiek rozpięcia. Zabawne czy Cadmon umarłby z przerażenia, gdyby wiedział, że jego syn uciekł tej nocy nie tylko po to, by psuć mu reputację kradnąc i upijając się.
Mając matkę dziwkę nie można było się od tego uwolnić. Niektórzy powiedzieliby, że Rain w stu procentach czeka dokładnie ten sam los. Sama Huxley pewnie powiedziałaby tak o innej osobie, póki co sama usilnie walcząc z tym stwierdzeniem. Z całych sił próbowała odepchnąć od siebie myśl, że skończy jak matka. Ufała, że uda jej się przed tym uciec. Prawda była zgoła inna i chyba od samych narodzin miała zapisane w swoich kartach, że skończy tak samo jak ona. Chociaż teraz wydawało jej się to tak bardzo nierealne, tak bardzo ohydne, to już za parę lat sama miała zadowalać mężczyzn biorąc za to pieniądze. Sytuacja i otaczający świat potrafi doprowadzić do wszystkiego. Nawet do tego, czego tak bardzo nie chcieliśmy. To na pewno była prawda, że Rain wyssała wszystko z mlekiem matki. To jak się uśmiechać, jak poruszać ciałem, jak modulować głos, aby zachęcić mężczyznę. Jak sprawić, by jego ochota była nie do zniesienia. Jak trzymać w napięciu i jak zadowolić, aby jak najwięcej na tym skorzystać. Przypatrywała się matce, przypatrywała się dziwkom na ulicy i nawet nie zauważyła momentu, kiedy zaczęła zachowywać się tak jak one. Gdy zaczęła mocniej ściskać gorset, aby jej talia lepiej wyglądała, nawet jeśli niknęła pod materiałem zbyt szerokiej koszuli. Jak zakręcić biodrami, aby wzrok mężczyzn spoczął idealnie na pupie. I nie robiła tego specjalnie, broń Morgano. To samo przyszło, a ona po prostu z tym nie walczyła. Przegrała tę walkę nim jeszcze weszła na ring. Była na straconej pozycji.
Chemia jaka wytworzyła się pomiędzy Huxley a Goylem była aż nadto wyczuwalna. Gdy tylko zobaczyli się kilka godzin wcześniej, gdy jego wzrok spoczął na jej ciele, ktoś mógłby powiedzieć, że coś się święci. Że to dzisiaj. Oboje tego nie dostrzegli, chociaż na pewno czuli. A uczucie to nie było im w pełni znane. Młodzi i niedoświadczeni nie zawsze potrafili dobrze rozróżnić emocje jakie nimi kierowały, a dopiero rozluźnienie jakie przyniosła Zielona Wróżka pozwoliło im zorientować się co czują i czego pragną. Oboje. Bo to, że Rain go nie odrzuciła było jednoznaczne z faktem, że dzisiejszego wieczora pragnęła go tak samo mocno jak on pragnął jej. Była młoda, poddała się uczuciom, poddała się pożądaniu. Nie wiedziała co to miłość, ale czytając definicję na pewno stwierdziłaby, że nic takiego do Calhoun’a nie czuje. I nigdy nie poczuła. Był to kolejny występek, złamanie odgórnie przyjętych zasad, którymi kierowały się panny z dobrych domów. Ale nie ona. Nie na jej statku, którym to ona rządziła. Pozwalając chłopakowi na działanie jednocześnie znów stawała na równi z nim, mając tą złudną myśl, że miała tu cokolwiek do powiedzenia. A czy miała? Czy gdyby się nie zgodziła, to Goyle pod wpływem impulsu nie wziąłby jej sam i bez jej zgody? Tego nie mogła wiedzieć.
Jego reakcja była taka jaka być powinna, chociaż Rain z początku nie wiedziała czego ma się spodziewać. Zaraz zamienili się miejscami i to nie jej noga znajdowała się pomiędzy jego, a wręcz przeciwnie i to w takim miejscu, gdzie nigdy nie powinna się znaleźć. Czuła dziwne ciepło rozchodzące się po ciele, jak biło jej serce, jak policzki piekły coraz bardziej za każdym razem gdy usta mężczyzny dotykały jej skóry. I tym bardziej, gdy dotknęły jej ust. Zachłanność. Tak by to opisała. Uniesiona, wsparta przez jego kolano, które uwierało, mruknęła niezadowolona czując ruch na swoim brzuchu. Dość mozolnego, niesprawnego, nie potrafiącego poradzić sobie ze zwykłymi guzikami. Warknęła ostro, pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem, i swoimi dłońmi chwyciła dłonie chłopaka wskazując mu odpowiednią drogę. Już po chwili koszula nie stanowiła żadnego problemu. A wtedy przesunęła sobie jego dłonie na plecy na, z pozoru, skomplikowane wiązanie gorsetu. Starego, niezbyt urodziwego, ale spełniającego swoją funkcję. Bo co jak co, Rain była kobietą i każda kobieta chciała czuć się pięknie. Gorset na to pozwalał. Czekała na reakcję chłopaka. Może wcześniej miał jakieś doczynienia z gorsetami? A może była to dla niego całkowita nowość? Umknęła przed pocałunkiem, znowu szukając jego wzroku, a gdy natrafiła, uniosła prawy kącik ust ku górze.
- Jak sobie z tym poradzisz, to dostaniesz nagrodę - mruknęła przybliżając się do niego, przenosząc prawie cały ciężar swojego ciała na jego kolano, znajdujące się nadal pomiędzy jej nogami i szepnęła mu do ucha. - Podpowiedź. Łatwiej od tyłu.
Zaśmiała się cicho zastanawiając się czy zrozumie. Mogło jej chodzić o dwie rzeczy, tak naprawdę, w tym momencie, chodziło o jedną. Ale czy Calhaun zrozumie aluzje? Czy obróci Rain twarzą do ściany, aby bez przeszkód móc rozprawić się z zapięciem gorsetu? A może da sobie z tym spokój uznając, że nie warto tracić czasu i zrobi zupełnie coś innego? Coś, do czego i tak w gruncie rzeczy zmierzali?
Chemia jaka wytworzyła się pomiędzy Huxley a Goylem była aż nadto wyczuwalna. Gdy tylko zobaczyli się kilka godzin wcześniej, gdy jego wzrok spoczął na jej ciele, ktoś mógłby powiedzieć, że coś się święci. Że to dzisiaj. Oboje tego nie dostrzegli, chociaż na pewno czuli. A uczucie to nie było im w pełni znane. Młodzi i niedoświadczeni nie zawsze potrafili dobrze rozróżnić emocje jakie nimi kierowały, a dopiero rozluźnienie jakie przyniosła Zielona Wróżka pozwoliło im zorientować się co czują i czego pragną. Oboje. Bo to, że Rain go nie odrzuciła było jednoznaczne z faktem, że dzisiejszego wieczora pragnęła go tak samo mocno jak on pragnął jej. Była młoda, poddała się uczuciom, poddała się pożądaniu. Nie wiedziała co to miłość, ale czytając definicję na pewno stwierdziłaby, że nic takiego do Calhoun’a nie czuje. I nigdy nie poczuła. Był to kolejny występek, złamanie odgórnie przyjętych zasad, którymi kierowały się panny z dobrych domów. Ale nie ona. Nie na jej statku, którym to ona rządziła. Pozwalając chłopakowi na działanie jednocześnie znów stawała na równi z nim, mając tą złudną myśl, że miała tu cokolwiek do powiedzenia. A czy miała? Czy gdyby się nie zgodziła, to Goyle pod wpływem impulsu nie wziąłby jej sam i bez jej zgody? Tego nie mogła wiedzieć.
Jego reakcja była taka jaka być powinna, chociaż Rain z początku nie wiedziała czego ma się spodziewać. Zaraz zamienili się miejscami i to nie jej noga znajdowała się pomiędzy jego, a wręcz przeciwnie i to w takim miejscu, gdzie nigdy nie powinna się znaleźć. Czuła dziwne ciepło rozchodzące się po ciele, jak biło jej serce, jak policzki piekły coraz bardziej za każdym razem gdy usta mężczyzny dotykały jej skóry. I tym bardziej, gdy dotknęły jej ust. Zachłanność. Tak by to opisała. Uniesiona, wsparta przez jego kolano, które uwierało, mruknęła niezadowolona czując ruch na swoim brzuchu. Dość mozolnego, niesprawnego, nie potrafiącego poradzić sobie ze zwykłymi guzikami. Warknęła ostro, pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem, i swoimi dłońmi chwyciła dłonie chłopaka wskazując mu odpowiednią drogę. Już po chwili koszula nie stanowiła żadnego problemu. A wtedy przesunęła sobie jego dłonie na plecy na, z pozoru, skomplikowane wiązanie gorsetu. Starego, niezbyt urodziwego, ale spełniającego swoją funkcję. Bo co jak co, Rain była kobietą i każda kobieta chciała czuć się pięknie. Gorset na to pozwalał. Czekała na reakcję chłopaka. Może wcześniej miał jakieś doczynienia z gorsetami? A może była to dla niego całkowita nowość? Umknęła przed pocałunkiem, znowu szukając jego wzroku, a gdy natrafiła, uniosła prawy kącik ust ku górze.
- Jak sobie z tym poradzisz, to dostaniesz nagrodę - mruknęła przybliżając się do niego, przenosząc prawie cały ciężar swojego ciała na jego kolano, znajdujące się nadal pomiędzy jej nogami i szepnęła mu do ucha. - Podpowiedź. Łatwiej od tyłu.
Zaśmiała się cicho zastanawiając się czy zrozumie. Mogło jej chodzić o dwie rzeczy, tak naprawdę, w tym momencie, chodziło o jedną. Ale czy Calhaun zrozumie aluzje? Czy obróci Rain twarzą do ściany, aby bez przeszkód móc rozprawić się z zapięciem gorsetu? A może da sobie z tym spokój uznając, że nie warto tracić czasu i zrobi zupełnie coś innego? Coś, do czego i tak w gruncie rzeczy zmierzali?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
W tym świecie nie istniało coś tak dziecinnego jak miłość. Między tym co znali ich rówieśnicy, a tym co odbijało się w potrzebach, instynktach ich samych była wielka przepaść, której nie było się w stanie pokonać. Każdy kto chociażby zbliżał się do krawędzi, giną pochłonięty ciemnością i nicością. Pomimo swojej reputacji, która była zupełnie odmienna od tej, którą posiadał Cadan czy Caelan w Instytucie, każdy z nich znalazł sobie kiedyś osobę płci przeciwnej lub kilka, które były żywo zainteresowane ich osobami. I tak jak igranie z jego braćmi nie kończyło się w żaden negatywny sposób, prócz złamanych serc nastoletnich uczennic, tak Calhoun wzbudzał koniec końców strach i przerażenie. Nie chciał słabych dziewczynek w swojej okolicy, które zadzierały głowę w jego stronę, byle tylko usłyszeć jakiś komplement. Nigdy nie krył się z tym, że rozszarpywanie, wolne rozszarpywanie, pewności siebie otaczających go ludzi sprawiało mu niesamowicie wiele przyjemności. Ile już miał przez to kłopoty na szkolnym korytarzu lub doprowadzał do płaczu kolegów i koleżanki? Ci, co mieli chociaż odrobinę samozaparcia, unikali go i dawali mu spokój, którego od nich wymagał. Jeśli już zamierzał mieć z kimś bliższy kontakt, sam wychodził naprzeciw lub kolaborował w odpowiedni sposób. Mało kto wszak potrafił nadążyć za jego tokiem myślenia, mało kto dorównywał mu brakiem moralności i chęcią do obserwowania ludzkich rozpadów. Głównie psychicznych podczas długich dyskusji, w których nie owijał w bawełnę i trafiał do czasem zakamuflowanych mocno pokładów braku akceptacji. Wyciągnie z względnie pewnych siebie czarownic i czarodziejów ich słabości było jak rozsmakowywanie się w strachu. Uwielbiał te detale umykające przed spojrzeniem innych. I nie czuł się samotny, widząc na korytarzach Caley, która zawsze z uśmiechem na twarzy odprowadzała go wzrokiem. Mimo wszystko nie mógł się doczekać zakończenia szkoły i wolności, którą otrzyma wraz z dniem spełnionej, pełnej edukacji. A przynajmniej tej, której nie pożądał w ten sam sposób, co pokładu statku.
Tej nocy jednak nie przebywał na żadnej z fregat w myśl której normalnie o tym wspominał i widział oczami wyobraźni. Teraz jego światem była czająca się przed nim dziewczyna, z którą miała się zakończyć dzisiejsza przygoda. Dostrzegając ich po raz pierwszy, można byłoby to przewidzieć, ale widząc się po takim czasie, sami nie potrafiliby się dokreślić. Alkohol jednak śmiało nadgonił to zamiast nich, pozwalając na wybudzenie zmysłów i poruszenie nimi w pobudzający sposób. W końcu Huxley działała na niego ogłupiająco pod względem bliskości i nie chciał, by na jej miejscu pojawiła się inna dziewczyna. Zapewne to, co przeżyli ze sobą wcześniej, poruszyło koło, które gwałtownie przyspieszyło z momentem, w którym złapał ją za gardło. Nim to nastąpiło zdawała się być jedynie zagubioną w porcie panną, której największym wykroczeniem było upicie się i kradzież. Wraz z tym jednak pewien rozdział przepadł, otwierając równocześnie coś z grubsza innego. Gdyby ktoś powiedział im o miłości, na pewno wspólnie zaśmialiby się z naiwności, która rządziła społeczeństwem. Bo bez tego przereklamowanego uczucia i tak Calhoun oddychał szybciej, mając u boku Rain. I nie była to gra jedynie jednej osoby, bo dziewczyna wyraźnie niezadowolona, wręcz zniecierpliwiona, pomogła mu uporać się wpierw z koszulą, a później ciasno opiętym gorsetem. Z dolnych części jego gardła wybrzmiało wyraźne mruknięcie, gdy przesunęła jego dłońmi we właściwym kierunku, czekając na ciąg dalszy. Zaraz jednak znów wymknęła się spod panowania, wyraźnie dając do zrozumienia, że powinien był na nią spojrzeć. W tym momencie i to bez szukania obejść. Gdy się odezwała, niedaleko za rogiem wybrzmiało tłuczenie szkła i wołanie jakiegoś pijaka, które z każdą chwilą głuchło, by w końcu zniknąć i zostawić ich na powrót jedynie z własnymi oddechami i głosami. Huxley zjechała lekko, opierając się na jego nodze, by zmniejszyć i tak mały dystans między nimi. Jej szept był jak kolejna dawka złotego środka otumaniającego, a przy tym ożywczego. I chociaż napierające na niego ciało było przyjemną miękkością, wysunął kolano spomiędzy jej nóg i przysunął dziewczynę znów do siebie, odrywając równocześnie od zimnego muru. - Wiesz coś o tym - powiedział, mając jej twarz tak blisko, że mogli stykać się nosami. Mogłoby to być zarówno pytanie jak i stwierdzenie, ale końcowe brzmienie pozostało nierozpoznane, a kolejną odpowiedzią było mocne szarpnięcie tylnej części gorsetu, który ustąpił pod napięciem siły. Guziki rozsypały się po bruku z charakterystycznym brzękiem, a zaraz po nich w wilgotnych kałużach leżał sam gorset. Nim ciało Goyle ponownie zgniatało to mniejsze, kobiece, sięgnął dłonią do jej prawej kostki, by wędrować nią w górę, aż do biodra, równocześnie podnosząc materiał poszarpanej spódnicy. Nie spieszył się z tym, jednak gdy dotarł do pośladków, przysunął się gwałtownie o wiele mocniej niż wcześniej, odbierając dech w kobiecej klatce piersiowej. - Ta det rolig - mruknął, wiedząc, że oboje wcale nie chcieli się uspokajać, a wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się kącikiem ust, patrząc wymownie na Rain. - Gdzie ta niespodzianka? - dodał, czując jak z każdą chwilą pragnienie tej jednej osoby wzrastało. Wstrzymanie się chociażby na chwilę miało jednak w sobie coś z gry. A tej gry nie zamierzał sobie darować. Przynajmniej jeszcze nie.
Tej nocy jednak nie przebywał na żadnej z fregat w myśl której normalnie o tym wspominał i widział oczami wyobraźni. Teraz jego światem była czająca się przed nim dziewczyna, z którą miała się zakończyć dzisiejsza przygoda. Dostrzegając ich po raz pierwszy, można byłoby to przewidzieć, ale widząc się po takim czasie, sami nie potrafiliby się dokreślić. Alkohol jednak śmiało nadgonił to zamiast nich, pozwalając na wybudzenie zmysłów i poruszenie nimi w pobudzający sposób. W końcu Huxley działała na niego ogłupiająco pod względem bliskości i nie chciał, by na jej miejscu pojawiła się inna dziewczyna. Zapewne to, co przeżyli ze sobą wcześniej, poruszyło koło, które gwałtownie przyspieszyło z momentem, w którym złapał ją za gardło. Nim to nastąpiło zdawała się być jedynie zagubioną w porcie panną, której największym wykroczeniem było upicie się i kradzież. Wraz z tym jednak pewien rozdział przepadł, otwierając równocześnie coś z grubsza innego. Gdyby ktoś powiedział im o miłości, na pewno wspólnie zaśmialiby się z naiwności, która rządziła społeczeństwem. Bo bez tego przereklamowanego uczucia i tak Calhoun oddychał szybciej, mając u boku Rain. I nie była to gra jedynie jednej osoby, bo dziewczyna wyraźnie niezadowolona, wręcz zniecierpliwiona, pomogła mu uporać się wpierw z koszulą, a później ciasno opiętym gorsetem. Z dolnych części jego gardła wybrzmiało wyraźne mruknięcie, gdy przesunęła jego dłońmi we właściwym kierunku, czekając na ciąg dalszy. Zaraz jednak znów wymknęła się spod panowania, wyraźnie dając do zrozumienia, że powinien był na nią spojrzeć. W tym momencie i to bez szukania obejść. Gdy się odezwała, niedaleko za rogiem wybrzmiało tłuczenie szkła i wołanie jakiegoś pijaka, które z każdą chwilą głuchło, by w końcu zniknąć i zostawić ich na powrót jedynie z własnymi oddechami i głosami. Huxley zjechała lekko, opierając się na jego nodze, by zmniejszyć i tak mały dystans między nimi. Jej szept był jak kolejna dawka złotego środka otumaniającego, a przy tym ożywczego. I chociaż napierające na niego ciało było przyjemną miękkością, wysunął kolano spomiędzy jej nóg i przysunął dziewczynę znów do siebie, odrywając równocześnie od zimnego muru. - Wiesz coś o tym - powiedział, mając jej twarz tak blisko, że mogli stykać się nosami. Mogłoby to być zarówno pytanie jak i stwierdzenie, ale końcowe brzmienie pozostało nierozpoznane, a kolejną odpowiedzią było mocne szarpnięcie tylnej części gorsetu, który ustąpił pod napięciem siły. Guziki rozsypały się po bruku z charakterystycznym brzękiem, a zaraz po nich w wilgotnych kałużach leżał sam gorset. Nim ciało Goyle ponownie zgniatało to mniejsze, kobiece, sięgnął dłonią do jej prawej kostki, by wędrować nią w górę, aż do biodra, równocześnie podnosząc materiał poszarpanej spódnicy. Nie spieszył się z tym, jednak gdy dotarł do pośladków, przysunął się gwałtownie o wiele mocniej niż wcześniej, odbierając dech w kobiecej klatce piersiowej. - Ta det rolig - mruknął, wiedząc, że oboje wcale nie chcieli się uspokajać, a wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się kącikiem ust, patrząc wymownie na Rain. - Gdzie ta niespodzianka? - dodał, czując jak z każdą chwilą pragnienie tej jednej osoby wzrastało. Wstrzymanie się chociażby na chwilę miało jednak w sobie coś z gry. A tej gry nie zamierzał sobie darować. Przynajmniej jeszcze nie.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wakacje 1944
Szybka odpowiedź