Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Ruiny zamku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ruiny zamku
Umieszczony na wysokim brzegu zamek mugolom jawi się jako zwyczajne ruiny, które lata swojej świetności mają dawno za sobą. Czarodzieje jednak dostrzegają to, co zaklęcia kryją przed wzrokiem niemagicznych - dawną chwałę starej warowni. W nocy bowiem ruiny zaczynają tętnić życiem. Pojawiają się dawno zburzone ściany, na suficie rozkwitają brylantowe żyrandole, a w powietrzu rozbrzmiewa muzyka. Po zachodzie słońca zamek staje się widmem samego siebie sprzed lat i choć budulec swoją materią przypomina ciało ducha, to tyle nieraz wystarczy, by poczuć choć namiastkę dawno minionych czasów i przyjrzeć się balom, jakie niegdyś się tu odbywały, a niekiedy nawet i bitwom, jakie stoczono. Kręcące się wówczas po ruinach postaci, pozostając całkowicie niematerialne, zdają się nie zauważać nawet żyjących i zamknięte w przeszłości w dalszym ciągu, nieustannie od setek lat kontynuują swe dawno już zakończone życia.
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 79
--------------------------------
#3 'k10' : 6
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 79
--------------------------------
#3 'k10' : 6
Nie szło mi najlepiej, ale jakoś nie potrafiłam się tym przejmować. Dopiero teraz, tutaj, dzisiaj uświadamiałam sobie dwie rzeczy - to, jak mocno kochałam tańczyć i to, jakie uczucie owy taniec przynosił, jak zabierał troski choć na chwilę. Tak dawno nie tańczyłam, że nie potrafiłam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio pozwoliłam, by muzyka tak po prostu mnie poniosła. Bez niczego, zwyczajnie, powoli jej się poddając, pozwalając by zawładnęła głową i ciałem.
Na te kilka chwil oddałam się wszystkiemu co dobre, ciesząc się z chwili takiej jak tak. Z chwil których powinniśmy mieć więcej.
- Mów tak i do końca świata, ale zawsze podawaj ilość i miejsce siniaków, bym mogła je zaleczyć. - posłałam w kierunku Freda uśmiech, przechodząc do kolejnej figury - wianka. Całkiem niechętnie rozstając się znów z przyjacielem. Jednak, nie mogłam narzekać, gdy moja ścieżka ponownie przecięła się z tą Samuela. Gdzieś tam czasem zaplątały mi się nogi, gdzieś tam zapodział wzrok ale i tak wiedziałam, że zawsze trafię do niego. Kompletnie świadomie i zarazem nie. Kącik ust znów drgnął.
- Chyba jesteśmy na siebie skazani. - stwierdziłam z uśmiechem, chciałam powiedzieć coś jeszcze, bo przecież miałam tyle do powiedzenia. Tyle słów, które czekały na to, by opuścić usta, by zwiedzić świat, by w końcu trafić do uszu odpowiedniej osoby. Ale w pewnym momencie sytuacja zaczęła robić się skrajnie niebezpieczna. Nie miałam pojęcia skąd, ale nagle pod moimi nogami pojawił się szkrab, nie mają już możliwości na wstrzymanie ruchu, mogłam mieć jedynie nadzieję, że uda mi się go nie zabić, przy próbie uniknięcia bliższego spotkania z nim, czy raczej stratowania. Oh, totalnie nie chciałam zostać taranem małych dzieci, już i tak dostatecznie się ich bałam - i z wzajemnością. Wzięłam się więc z próbę uniknięcia dziecka w duszy zaklinając wszechświat, by pomógł mi tym razem.
Na te kilka chwil oddałam się wszystkiemu co dobre, ciesząc się z chwili takiej jak tak. Z chwil których powinniśmy mieć więcej.
- Mów tak i do końca świata, ale zawsze podawaj ilość i miejsce siniaków, bym mogła je zaleczyć. - posłałam w kierunku Freda uśmiech, przechodząc do kolejnej figury - wianka. Całkiem niechętnie rozstając się znów z przyjacielem. Jednak, nie mogłam narzekać, gdy moja ścieżka ponownie przecięła się z tą Samuela. Gdzieś tam czasem zaplątały mi się nogi, gdzieś tam zapodział wzrok ale i tak wiedziałam, że zawsze trafię do niego. Kompletnie świadomie i zarazem nie. Kącik ust znów drgnął.
- Chyba jesteśmy na siebie skazani. - stwierdziłam z uśmiechem, chciałam powiedzieć coś jeszcze, bo przecież miałam tyle do powiedzenia. Tyle słów, które czekały na to, by opuścić usta, by zwiedzić świat, by w końcu trafić do uszu odpowiedniej osoby. Ale w pewnym momencie sytuacja zaczęła robić się skrajnie niebezpieczna. Nie miałam pojęcia skąd, ale nagle pod moimi nogami pojawił się szkrab, nie mają już możliwości na wstrzymanie ruchu, mogłam mieć jedynie nadzieję, że uda mi się go nie zabić, przy próbie uniknięcia bliższego spotkania z nim, czy raczej stratowania. Oh, totalnie nie chciałam zostać taranem małych dzieci, już i tak dostatecznie się ich bałam - i z wzajemnością. Wzięłam się więc z próbę uniknięcia dziecka w duszy zaklinając wszechświat, by pomógł mi tym razem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 12, 34
--------------------------------
#2 'k10' : 6
#1 'k100' : 12, 34
--------------------------------
#2 'k10' : 6
Pochyliła się szybciutko i złapała w dłoń poszetkę, po czym wyprostowała się błyskawicznie; na całe szczęście nikt na nią nie wpadł, choć było blisko. Chciała pomóc i uratować ozdobę szaty Aldricha przed zabrudzeniem, bądź zgubieniem, lecz jednako nie chciała psuć innym zabawy, przez zaburzenie płynności tańca: jeszcze wszyscy by na siebie powpadali i klops. Kolizja, koniec tańca. Szybkim gestem wsunęła poszetkę do kieszeni Aldricha i poklepała go lekko po niej, zadowolona z siebie, że uratowała sytuację.
Przez te kilka chwil radosnego, energicznego tańca, radość i beztroska pochłaniały myśli panny Pomfrey; cieszyła się chwilą, szczęściem Eileen i Harewarda, triumfem miłości, piękną muzyką. Starała się dobrze bawić i nie dopuszczać do siebie ponurych myśli, lecz... Czy one rzeczywiście były ponure? Z odmętów pamięci wychynęły wspomnienia sprzed wielu lat, dziesięciu prawie, kiedy to podczas pewnego burzowego, letniego dnia, spędzała popołudnie wraz z Charliem w domu jego rodziców. Państwo Bell świętowali imieniny u sąsiadki, a oni mieli stary gramofon wyłącznie dla siebie. Poppy okłamała ciocię Euphemię i było jej z tym ciężko na sercu, inaczej jednak nie mogłaby spotkać się z nim. Surowa ciocia nie była zadowolona, że panna w tym wieku spędza tyle czasu sam na sam z chłopcem. Siedziała w salonie państwa Bell ze smętną miną, obracając kubek z niedopitą, zimną herbatą, kiedy Charlie włożył winylową płytę do gramofonu - i zwykły, wiejski dom wypełniła muzyka. Nie za szybka, nie za wolna, w sam raz. Nie pozwolił jej odmówić, ujął dziewczęce dłonie i wyciągnął na środek pokoju, by pokazać Poppy kilka podstawowych kroków. Wstydziła się swoich niezgrabnych ruchów, lecz uśmiech Charliego ją ośmielił - i kołysali się nieporadnie dopóki nie zaszło słońce. Pamiętała, że patrzył na nią wtedy jakoś inaczej, patrzył na jej usta i kiedy położyła się wieczorem do łóżka, pół nocy spędziła na rozważaniach, czy chciał ją pocałować, czy nie.
Potrząsnęła lekko głową, wracając do rzeczywistości; uśmiech na ustach nieco zbladł, lecz nie spochmurniała. To były smutne wspomnienia, lecz niezwykle piękne.
Aldrich puścił jej dłonie, nadeszła pora, aby każdy zatańczył z każdym; starała się więc nadążyć za innymi, nie pomylić kroków, choć nieco kręciło się jej w głowie od tych obrotów. Zatańczyła znów z Aldrichem, później z Fredem, Samuelem, do których uśmiechała się ciepło. Ostatecznie taneczny los znów połączył ją w parę z Floreanem -[b]Dziękuję, że mnie namówiłeś!/b]
Tak się w niego zapatrzyła, że przypadkiem szturchnęła Szkota, stojącego obok i obserwującego hulańce innych, na nieszczęście - akurat w tę rękę, w której trzymał kufel z trunkiem, którego zawartości starała się zgrabnie uniknąć.
Przez te kilka chwil radosnego, energicznego tańca, radość i beztroska pochłaniały myśli panny Pomfrey; cieszyła się chwilą, szczęściem Eileen i Harewarda, triumfem miłości, piękną muzyką. Starała się dobrze bawić i nie dopuszczać do siebie ponurych myśli, lecz... Czy one rzeczywiście były ponure? Z odmętów pamięci wychynęły wspomnienia sprzed wielu lat, dziesięciu prawie, kiedy to podczas pewnego burzowego, letniego dnia, spędzała popołudnie wraz z Charliem w domu jego rodziców. Państwo Bell świętowali imieniny u sąsiadki, a oni mieli stary gramofon wyłącznie dla siebie. Poppy okłamała ciocię Euphemię i było jej z tym ciężko na sercu, inaczej jednak nie mogłaby spotkać się z nim. Surowa ciocia nie była zadowolona, że panna w tym wieku spędza tyle czasu sam na sam z chłopcem. Siedziała w salonie państwa Bell ze smętną miną, obracając kubek z niedopitą, zimną herbatą, kiedy Charlie włożył winylową płytę do gramofonu - i zwykły, wiejski dom wypełniła muzyka. Nie za szybka, nie za wolna, w sam raz. Nie pozwolił jej odmówić, ujął dziewczęce dłonie i wyciągnął na środek pokoju, by pokazać Poppy kilka podstawowych kroków. Wstydziła się swoich niezgrabnych ruchów, lecz uśmiech Charliego ją ośmielił - i kołysali się nieporadnie dopóki nie zaszło słońce. Pamiętała, że patrzył na nią wtedy jakoś inaczej, patrzył na jej usta i kiedy położyła się wieczorem do łóżka, pół nocy spędziła na rozważaniach, czy chciał ją pocałować, czy nie.
Potrząsnęła lekko głową, wracając do rzeczywistości; uśmiech na ustach nieco zbladł, lecz nie spochmurniała. To były smutne wspomnienia, lecz niezwykle piękne.
Aldrich puścił jej dłonie, nadeszła pora, aby każdy zatańczył z każdym; starała się więc nadążyć za innymi, nie pomylić kroków, choć nieco kręciło się jej w głowie od tych obrotów. Zatańczyła znów z Aldrichem, później z Fredem, Samuelem, do których uśmiechała się ciepło. Ostatecznie taneczny los znów połączył ją w parę z Floreanem -[b]Dziękuję, że mnie namówiłeś!/b]
Tak się w niego zapatrzyła, że przypadkiem szturchnęła Szkota, stojącego obok i obserwującego hulańce innych, na nieszczęście - akurat w tę rękę, w której trzymał kufel z trunkiem, którego zawartości starała się zgrabnie uniknąć.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 21, 30
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 21, 30
--------------------------------
#2 'k10' : 9
Czuła się dziwnie przytłoczona tym, że nie bardzo wychodził jej reel. Nie było w tym niby nic dziwnego, ale teraz była już żoną Szkota, więc wypadało wejść na nową drogę życia z wiedzą, choć niewielką, i umiejętnościami godnymi swojego tytułu. Dobrze, że Barty nie widział, jak wiele razy już się potknęła. I dobrze, że z obu stron trzymała dłonie swoich przyjaciół – zawsze któryś z nich mógł ją podtrzymać w razie, odpukać, upadku. Do tej pory czaiły się na nią tylko lekkie potknięcia, pojedyncze niedostosowania do rytmu (co też nie było dziwne, nigdy nie miała styczności z muzyką prócz momentu, gdy jej ojciec porywał ją na święta do czegoś, co miało przypominać taniec, ale w rzeczywistości było nieskoordynowanymi pląsami przy dźwiękach muzyki z gramofonu) albo chwilowe pogubienie kroków. Nie mogło być przecież tak źle, w końcu to był cudowny dzień, w którym wszystko mogło się udać!
Zwątpiła w swoje własne myśli, kiedy muzyka płynnie nabrała tempa, a baletki porwały ją do kolejnej figury. Wszyscy, którzy razem z nią byli w kółku, zaczęli robić przeplatankę między sobą. Najpierw spotkała na swoje drodze Sama, potem uchwyciła dłoń Fredericka, zaraz za nim Florean i na końcu Aldrich, którego udało jej się chwycić pod ramię i spróbować zatańczyć z nim już według rytmu. W gruncie rzeczy nietrudno było go wyczuć. Był instynktowny. Nie dla wszystkich – Eileen znajdowała się w tym szczęśliwym gronie. Ale nie było już możliwości dezercji z pola bitwy.
Nie spodziewała się, że trafi stopą na śliski, być może mokry od piwa parkiet, ale gdy poczuła niestabilny grunt pod nogami, niemal pisnęła, instynktownie usiłując przeskoczyć fragment podłogi albo najzwyczajniej w świecie go ominąć, żeby za chwilę faktycznie się nie wywrócić. Chwyciła mocniej Aldricha pod ramię, uśmiechając się do niego przepraszająco. Miała nadzieję, że chociaż to zapewni jej względną równowagę.
– Merlinie, nikt mnie nie ostrzegał, że to będzie takie trudne! – roześmiała się odrobinę niemrawo do pana McKinnona.
Zwątpiła w swoje własne myśli, kiedy muzyka płynnie nabrała tempa, a baletki porwały ją do kolejnej figury. Wszyscy, którzy razem z nią byli w kółku, zaczęli robić przeplatankę między sobą. Najpierw spotkała na swoje drodze Sama, potem uchwyciła dłoń Fredericka, zaraz za nim Florean i na końcu Aldrich, którego udało jej się chwycić pod ramię i spróbować zatańczyć z nim już według rytmu. W gruncie rzeczy nietrudno było go wyczuć. Był instynktowny. Nie dla wszystkich – Eileen znajdowała się w tym szczęśliwym gronie. Ale nie było już możliwości dezercji z pola bitwy.
Nie spodziewała się, że trafi stopą na śliski, być może mokry od piwa parkiet, ale gdy poczuła niestabilny grunt pod nogami, niemal pisnęła, instynktownie usiłując przeskoczyć fragment podłogi albo najzwyczajniej w świecie go ominąć, żeby za chwilę faktycznie się nie wywrócić. Chwyciła mocniej Aldricha pod ramię, uśmiechając się do niego przepraszająco. Miała nadzieję, że chociaż to zapewni jej względną równowagę.
– Merlinie, nikt mnie nie ostrzegał, że to będzie takie trudne! – roześmiała się odrobinę niemrawo do pana McKinnona.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Bartius' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k100' : 72
--------------------------------
#3 'k10' : 8
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k100' : 72
--------------------------------
#3 'k10' : 8
Jeśli nie licząc początku, to jak dotąd szło jej nadspodziewanie dobrze jak na jej mierne (żeby nie powiedzieć – nieistniejące) umiejętności taneczne. Reel wydawał się jednak całkiem przyjemnym i ładnym tańcem, więc cieszyła się, że ma okazję go poznać i zatańczyć, zetknąć się w ten sposób z czymś, co mogło należeć do dziedzictwa jej przodków ze strony matki. Biorąc pod uwagę, jak przyjemne było to odprężenie, doszła do wniosku że chyba powinna tańczyć częściej. Kto wie, może kiedyś nauczy się robić to dobrze. W ludzkim wcieleniu nie zawsze mogła poszczycić się równie dobrą gracją jak w tym kocim. Ruchy kota zawsze były piękne i płynne, oczywiście już po tym jak po opanowaniu animagii opanowała podstawy poruszania się w kocim ciele. Jej pierwszy koci spacer pewnie taki zgrabny nie był, skoro była wtedy tak oszołomiona mnogością wielu zupełnie nowych doznań. Jej matce też z pewnością spodobałoby się to wesele i na pewno chętnie przyłączyłaby się do reela, choć od czasu śmierci Helen często bywała przygnębiona i apatyczna, a odkąd zaczęły się anomalie jej stan znów się pogorszył. Charlie nie mogła zbyt wiele zrobić poza odwiedzaniem bliskich w rodzinnej Kornwalii, za którą czasem naprawdę mocno tęskniła, bo życie w Londynie było inne.
Przyszedł czas na następną figurę; każda kolejna była coraz bardziej zawiła i Charlie obawiała się że wkrótce znów popełni błąd i ruszy zupełnie nie w tą stronę w którą należało lub potknie się o własne stopy. Starała się więc skupić całkowicie na odpowiednim stawianiu bucików i naśladowaniu ruchów innych, by przechodzić z miejsca na miejsce i poruszać się w odpowiedniej kolejności i tempie. I w końcu po wykonaniu nietypowej przeplatanki znów trafiła do pary z Frederickiem.
- Więc znowu się spotykamy – powiedziała do niego, podając mu rękę i skocznie obracając się wraz z nim. Wokół wirowały inne pary, wciąż trudno jej było przywyknąć do widoku swoich znajomych odzianych w kraciaste spódnice; był to widok z pewnością niecodzienny i pewnie na długo zapadnie jej w pamięć. – Chyba coraz bardziej mi się podoba ten taniec... – powiedziała do niego, ale niestety właśnie w tym momencie pod jej nogi jakby z nikąd wyskoczyło dziecko, które najwyraźniej chciało przyłączyć się do zabawy dorosłych. Charlie odruchowo próbowała ominąć malca, by się o niego nie potknąć ani niechcący go nie kopnąć podczas tanecznych podskoków. Miała nadzieję że zareagowała odpowiednio szybko.
Przyszedł czas na następną figurę; każda kolejna była coraz bardziej zawiła i Charlie obawiała się że wkrótce znów popełni błąd i ruszy zupełnie nie w tą stronę w którą należało lub potknie się o własne stopy. Starała się więc skupić całkowicie na odpowiednim stawianiu bucików i naśladowaniu ruchów innych, by przechodzić z miejsca na miejsce i poruszać się w odpowiedniej kolejności i tempie. I w końcu po wykonaniu nietypowej przeplatanki znów trafiła do pary z Frederickiem.
- Więc znowu się spotykamy – powiedziała do niego, podając mu rękę i skocznie obracając się wraz z nim. Wokół wirowały inne pary, wciąż trudno jej było przywyknąć do widoku swoich znajomych odzianych w kraciaste spódnice; był to widok z pewnością niecodzienny i pewnie na długo zapadnie jej w pamięć. – Chyba coraz bardziej mi się podoba ten taniec... – powiedziała do niego, ale niestety właśnie w tym momencie pod jej nogi jakby z nikąd wyskoczyło dziecko, które najwyraźniej chciało przyłączyć się do zabawy dorosłych. Charlie odruchowo próbowała ominąć malca, by się o niego nie potknąć ani niechcący go nie kopnąć podczas tanecznych podskoków. Miała nadzieję że zareagowała odpowiednio szybko.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 26, 67
--------------------------------
#2 'k10' : 4
#1 'k100' : 26, 67
--------------------------------
#2 'k10' : 4
Kilt w szkocką kratę, który dostał przed wejściem na parkiet, chyba naprawdę miał jakieś czarodziejskie właściwości, bo póki co wszystko udawało mu się zaskakująco dobrze; nadpobudliwe dziecko ominął w ostatniej chwili, jakimś cudem nie wypadając przy tym z rytmu i nawet za mocno nie szarpiąc tańczącej obok niego Minerwy. Wsłuchiwał się w jej słowa, ze względu na głośną muzykę bardziej wyczytując je z ruchu warg, niż wychwytując układające się w nie dźwięki. Uśmiechnął się, teraz wszystko było jasne – a on sam zaczynał odrobinę żałować, że jego taneczna edukacja nie była tak bogata. Wychowując się w otoczeniu braci nie miał jednak wielu okazji do wychodzenia na tańce, a Sally… Właśnie, ciekawe, czy ona nauczyła się tańczyć lepiej niż on? Musi zapytać, kiedy przestaną już podrygiwać na parkiecie.
Kolejna zmiana rytmu uświadomiła go, że nadszedł czas na następną figurę, tym razem znacznie bardziej skomplikowaną, niż te poprzednie. Zmarszczył brwi, starając się skupić na wykonywanych manewrach, ale głównie naśladował czarodziejów dookoła siebie. Przeplatanka w tę, przeplatanka w tamtą – nie był pewien, czy szedł tam, gdzie należało, ale koniec końców znalazł się z powrotem przy Josephine, której posłał ciepły uśmiech, ciesząc się, że nie musi już odnajdywać się wśród morza pozostałych gości. Nie umknęło mu jednak, że jego partnerka wyraz twarzy miała raczej niepewny. – W p-p-porządku? – zapytał, łapiąc ją za ręce i zaczynając podskakiwać dookoła. Spojrzał w dół, starając się nawiązać kontakt wzrokowy, kiedy pole widzenia zasnuł nagle mu deszcz kolorowych serpentyn, grożących zaplątaniem się między podrygujące kończyny i zafundowaniem mu widowiskowego upadku. Nie mając specjalnej ochoty na bliskie spotkanie z podłogą, puścił na moment Josie, starając się w miarę sprawnie pozbyć fruwających skrawków materiału. Co wcale nie okazało się takie proste – musiał wyglądać jak wyjątkowo barwna ćma, gdy tak w podskokach opędzał się od dekoracji, ale z tego, co zdążył zauważyć – nie był jedynym, który miał z tym problem.
Kolejna zmiana rytmu uświadomiła go, że nadszedł czas na następną figurę, tym razem znacznie bardziej skomplikowaną, niż te poprzednie. Zmarszczył brwi, starając się skupić na wykonywanych manewrach, ale głównie naśladował czarodziejów dookoła siebie. Przeplatanka w tę, przeplatanka w tamtą – nie był pewien, czy szedł tam, gdzie należało, ale koniec końców znalazł się z powrotem przy Josephine, której posłał ciepły uśmiech, ciesząc się, że nie musi już odnajdywać się wśród morza pozostałych gości. Nie umknęło mu jednak, że jego partnerka wyraz twarzy miała raczej niepewny. – W p-p-porządku? – zapytał, łapiąc ją za ręce i zaczynając podskakiwać dookoła. Spojrzał w dół, starając się nawiązać kontakt wzrokowy, kiedy pole widzenia zasnuł nagle mu deszcz kolorowych serpentyn, grożących zaplątaniem się między podrygujące kończyny i zafundowaniem mu widowiskowego upadku. Nie mając specjalnej ochoty na bliskie spotkanie z podłogą, puścił na moment Josie, starając się w miarę sprawnie pozbyć fruwających skrawków materiału. Co wcale nie okazało się takie proste – musiał wyglądać jak wyjątkowo barwna ćma, gdy tak w podskokach opędzał się od dekoracji, ale z tego, co zdążył zauważyć – nie był jedynym, który miał z tym problem.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Billy Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 8, 48
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 8, 48
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Cóż, szczerze powiedziawszy, Florence z niejaką ulgą wypuściła z rąk dłonie Benjamina - była święcie przekonana że na co dzień był raczej miłym mężczyzną, jednakże w tej chwili nie potrafiła myśleć o niczym innym, tylko o tym niesamowitym, palącym uczuciu zawstydzenia (oraz o tym, jak bolały ją stopy, kiedy faktycznie nieco ją podeptał). Doskonale wiedziała, że przez kilka chwil byli wraz ze starszym Wrightem głównym obiektem zainteresowania na sali, krótkie spojrzenie posłali im chyba wszyscy zgromadzeni. Już dawno nie najadła się tyle wstydu! Z tym większą chęcią ruszyła więc dalej w tan, po kolei łapiąc ręce kolejnych mężczyzn z kółka. Zakręciła się wdzięcznie najpierw z Billym, po chwili zaś z nieznanym sobie mężczyzną (ale hej, na weselach nie ważne było, czy się kogoś zna! Zabawa była taka sama!) posyłając mu przy okazji serdeczny uśmiech. W końcu jednak wylądowała ponownie - niemal dosłownie - w ramionach Josepha.
- Naprawdę? Dziękuję! - zawołała, starając się zachowywać, jakby nigdy nic, chociaż policzki nadal miała nieco zaczerwienione. To jednak można było zrzucić na karb zmachania, w końcu taniec ten był tak skoczny, że nietrudno było się zmęczyć! - A tańczę go pierwszy raz!
Przypomniały jej się ponownie czasy Hogwartu, kiedy Joseph i Florence byli niemal nierozłączni. W samej placówce nie było raczej potańcówek, jednakże często gdy wybierali się do Hogsmeade, trafiali na jakieś tańce w Trzech Miotłach. Kilka razy nawet udało jej się wyciągnąć Wrighta na parkiet! Raz stanął tak źle, że upadając, skręcił kostkę! To był chyba jeden z nielicznych przypadków, kiedy Joseph trafił do skrzydła szpitalnego przez nią.
Pojawienie się malca było dość niespodziewane. Florence wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia. Miała jednak szczęście w nieszczęściu - maluch wyskoczył na Josepha, nie na nią. Wright pięknie jednak poradził sobie z niespodziewanym problemem i wykonał unik w pięknym stylu.
- No, no. Róż nie łapiesz, ale przeszkody to jednak potrafisz omijać - czyżby refleks wyćwiczony na boisku? Zaraz jednak Florence zauważyła, coś białego na podłodze. Poszetka, wykonana ze ślicznego, białego materiału. Taka, której brakowało w kieszeni marynarki Josepha! - Coś ci wypadło, kawalerze! - zawołała zaczepnie, próbując się schylić i podnieść zgubę, jednocześnie też starając się na nikogo nie wpaść.
- Naprawdę? Dziękuję! - zawołała, starając się zachowywać, jakby nigdy nic, chociaż policzki nadal miała nieco zaczerwienione. To jednak można było zrzucić na karb zmachania, w końcu taniec ten był tak skoczny, że nietrudno było się zmęczyć! - A tańczę go pierwszy raz!
Przypomniały jej się ponownie czasy Hogwartu, kiedy Joseph i Florence byli niemal nierozłączni. W samej placówce nie było raczej potańcówek, jednakże często gdy wybierali się do Hogsmeade, trafiali na jakieś tańce w Trzech Miotłach. Kilka razy nawet udało jej się wyciągnąć Wrighta na parkiet! Raz stanął tak źle, że upadając, skręcił kostkę! To był chyba jeden z nielicznych przypadków, kiedy Joseph trafił do skrzydła szpitalnego przez nią.
Pojawienie się malca było dość niespodziewane. Florence wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia. Miała jednak szczęście w nieszczęściu - maluch wyskoczył na Josepha, nie na nią. Wright pięknie jednak poradził sobie z niespodziewanym problemem i wykonał unik w pięknym stylu.
- No, no. Róż nie łapiesz, ale przeszkody to jednak potrafisz omijać - czyżby refleks wyćwiczony na boisku? Zaraz jednak Florence zauważyła, coś białego na podłodze. Poszetka, wykonana ze ślicznego, białego materiału. Taka, której brakowało w kieszeni marynarki Josepha! - Coś ci wypadło, kawalerze! - zawołała zaczepnie, próbując się schylić i podnieść zgubę, jednocześnie też starając się na nikogo nie wpaść.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 26, 4
--------------------------------
#2 'k10' : 3
#1 'k100' : 26, 4
--------------------------------
#2 'k10' : 3
Zaczynam sądzić, że posiadam naturalny talent do szkockich tańców! Naprawdę z ogromną przyjemnością skacze mi się w rytm tej muzyki, co z resztą z pewnością da się wyczytać z mojej uradowanej twarzy. Nawet kilt przestał mi przeszkadzać, choć z początku wydawało mi się, że nie będę w stanie w nim się dobrze bawić. Dyskomfort na szczęście minął; zresztą nie było powodu, żebym wstydził się swoich łydek. Tańcowałem w kółeczku, starając się, żeby nie nadepnąć żadnej ze swych partnerek, kiedy ponownie przyszło mi tańczyć z Poppy. - Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziałem z uśmiechem, łapiąc ją pod bok tak jak zrobili to inni. - Wiedziałem, że ci się spodoba - dodałem, puszczając jej oko, ale była to szczera prawda. Nie rozumiałem jak można było nie czerpać z tego radości. Ta muzyka i wszyscy szczęśliwi ludzie aż zarażali pozytywnymi emocjami i chyba nie dało się stąd wyjść smutnym.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k10' : 8
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k10' : 8
Ruiny zamku
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness