Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Altana na skraju lasu
Strona 21 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Altana na skraju lasu
Najbardziej zazieleniony zakątek lasu, płynnie przechodzący w zaczarowaną, leśną głuszę. Soczysty kolor trawy przetyka się gdzieniegdzie z fioletowym i różowym kwieciem, nie pozwalającym zapomnieć o godności organizatorów, tuż przy granicy z całkowicie zieloną częścią puszczy przebiega drobny strumyk z krystalicznie czystą wodą. Tuż za nim znajduje się altanka, magicznie powiększona i mieszcząca znacznie więcej osób, niż wydawałoby się po jej rozmiarach.
Wydawało się, że zapach sosnowego syropu połączonego z imbirowymi traszkami i rześkim, deszczowym powietrzem zabierało mu nie tylko tchu w piersi, ale również tworzyło z mózgu zwyczajną papkę. Nie był w stanie jej niczego odmówić, bo to uczucie nasilało się z każdą sekundą i chciał być bliżej, zdecydowanie bliżej niż powinien. Czemu w szkole nie zauważył tego, jaką ma ładną cerę? Teraz połyskiwała, błyszczała i przyciągała wzrok, a on nie miał dość sił, żeby zaprzeczyć i udawać obojętność. Każda emocja, która pojawiała się na jej twarzy i w oczach przejmowała go całego, zmuszając wręcz do pogoni z wyjaśnieniami mającymi na celu poprawić jej humor. Nie mogła być smutna, a tym bardziej zła, bo zbyt duże piękno widoczne było na jej zadowolonej twarzy. Był w stanie przenieść dla niej góry i doliny, jeśli tylko by chciała. Potrzebował jedynie jednego słowa.
Wiara w jej głosie przyprawiła go o wewnętrzny skurcz, bo przecież tak bardzo potrzebował ją przekonać, że jest tylko dla niej, a zwyczajnie zaczynało brakować mu słów! Nie potrafił powiedzieć, że bez niej już nie był w stanie oddychać, bo przecież wydawało się to oczywistością. Jego rumieńce na twarzy powstrzymywane były tylko i wyłącznie ze względu na ogień, który palił się w miodowych tęczówkach.
- Oczywiście, że obiecuję. - odpowiedział bez chwili zawahania się, w zapewnieniu, że będą, bo innej opcji nie było! Wypchnął z głowy Celine, Philippe i każdą inną damę, której przyszło okazać mu nieco uwagi. Kobiety zawsze były niebezpieczne i to też powtarzał sobie bez żadnego pardonu, ale Hannah... ona była kimś innym, kimś więcej, ponad to wszystko, co dotychczas. Chorobliwa chęć bycia tak blisko, że bardziej się nie da, wzmacniała jedynie jego przekonanie, że to właśnie ona jest tą, z którą powinien być na zawsze. To spotkanie było niczym pojawienie się w książce dla dzieci, gdzie szczęśliwym zakończeniem był zawsze pocałunek kochającej się pary. Miał siostrę, znał te czcze historyjki i patrząc na obecną sytuację, nawet nie zamierzał na to marudzić. Podobała mu się ta perspektywa, tylko nie chciał, żeby łzy formujące się w jej oczach zaszkodziły smakowi nakropionych winem warg, choć szczerze powiedziawszy pewnie i to byłoby wspaniałe, jak cała Hannah. - Będę dla ciebie zawsze... - przyrzeczenie uciekło z jego ust, choć pewnie patrzył na nią z niemałym pragnieniem w oczach. Chciał być tą podporą i najważniejszą osobą w życiu. Zamierzał starać się by kiedyś zechciała osiąść gdzieś razem, choć tu i teraz wydawało się najodpowiedniejsze. Był przekonany, że zdołają razem uwić sobie gniazdko w altanie, która zapewniała mnóstwo prywatności. Nieodrywający się wzrok mówił mu, że też tego pragnie, a przynajmniej w to wierzył każdą cząstką swojego rozpędzonego serca.
Powinien zmartwić się tym, że miejscami chropowate dłonie nie przyniosą jej przyjemności w dotyku, a jednak nie była tak delikatna, jak się zdawało. Splotła ich dłonie w tym wyjątkowym przyrzeczeniu, które wzajemnie sobie podarowali. Teraz już żadne z nich nie będzie mogło czuć się samotnie, wydawało się zbyt piękne, by być prawdziwym.
- Ja ciebie też - stwierdził szybko, nawet nie wahając się przy tak poważnym stwierdzeniu, które wydawało się nie mówić nic, a jednak oddawało wszystko, co czuł. Kciuk wyłapujący wcześniej łzy nie poprzestał na dotykaniu jej polika, wręcz przeciwnie, głaskał go z uczuciem, w pełni pokazując, że wcale nie trzeba się go bać. W głównej mierze to on zwykle odskakiwał jak oparzony w przestrachu przed samym sobą, a teraz? Nie było mowy o żadnej gwałtowności, bo był w stanie wytrzymać każdy ból dla tej miłości, nawet chęć bycia bliżej. Bardzo uważał na każdy czyn, popuszczając nieco w odpowiednim dobieraniu słów, tylko czy były tu potrzebne jakiekolwiek wyrazy? Dzielili wspólne powietrze i jakoś ciężko było mu się nie uśmiechać, kiedy czuł mieszankę wszystkich tych zapachów, które tak bardzo uwielbiał. W jej cieple warg odnajdywał to wszystko, za czym tak bardzo tęsknił wieloma miesiącami. Własne, odpowiednie miejsce. Wiedział, że przy niej nie będzie musiał się bać o kolejne zmiany. Ona byłaby zawsze, już była, głęboko w jego arytmicznie bijącym sercu.
- Mhm - przytaknął, odrywając po kilku długich sekundach spojrzenie do tego, o czym mówiła. Patrząc na butelkę z winem, myślał jedynie o jej ustach i wspaniałej kompozycji, jaką ciepłe wargi nadawały alkoholowi. Chciał o wiele więcej, jednak zamiast tego otrzymał pod nos czekoladkę z bardzo sugestywnym rysunkiem. Poliki zaszły czerwienią, jednak gotów zrobić dla niej wszystko otworzył usta, próbując smakołyku, którym chciała go nakarmić. Smakował dokładnie tak samo, jak wino na jej wargach — idealnie.
| zt. x2
Wiara w jej głosie przyprawiła go o wewnętrzny skurcz, bo przecież tak bardzo potrzebował ją przekonać, że jest tylko dla niej, a zwyczajnie zaczynało brakować mu słów! Nie potrafił powiedzieć, że bez niej już nie był w stanie oddychać, bo przecież wydawało się to oczywistością. Jego rumieńce na twarzy powstrzymywane były tylko i wyłącznie ze względu na ogień, który palił się w miodowych tęczówkach.
- Oczywiście, że obiecuję. - odpowiedział bez chwili zawahania się, w zapewnieniu, że będą, bo innej opcji nie było! Wypchnął z głowy Celine, Philippe i każdą inną damę, której przyszło okazać mu nieco uwagi. Kobiety zawsze były niebezpieczne i to też powtarzał sobie bez żadnego pardonu, ale Hannah... ona była kimś innym, kimś więcej, ponad to wszystko, co dotychczas. Chorobliwa chęć bycia tak blisko, że bardziej się nie da, wzmacniała jedynie jego przekonanie, że to właśnie ona jest tą, z którą powinien być na zawsze. To spotkanie było niczym pojawienie się w książce dla dzieci, gdzie szczęśliwym zakończeniem był zawsze pocałunek kochającej się pary. Miał siostrę, znał te czcze historyjki i patrząc na obecną sytuację, nawet nie zamierzał na to marudzić. Podobała mu się ta perspektywa, tylko nie chciał, żeby łzy formujące się w jej oczach zaszkodziły smakowi nakropionych winem warg, choć szczerze powiedziawszy pewnie i to byłoby wspaniałe, jak cała Hannah. - Będę dla ciebie zawsze... - przyrzeczenie uciekło z jego ust, choć pewnie patrzył na nią z niemałym pragnieniem w oczach. Chciał być tą podporą i najważniejszą osobą w życiu. Zamierzał starać się by kiedyś zechciała osiąść gdzieś razem, choć tu i teraz wydawało się najodpowiedniejsze. Był przekonany, że zdołają razem uwić sobie gniazdko w altanie, która zapewniała mnóstwo prywatności. Nieodrywający się wzrok mówił mu, że też tego pragnie, a przynajmniej w to wierzył każdą cząstką swojego rozpędzonego serca.
Powinien zmartwić się tym, że miejscami chropowate dłonie nie przyniosą jej przyjemności w dotyku, a jednak nie była tak delikatna, jak się zdawało. Splotła ich dłonie w tym wyjątkowym przyrzeczeniu, które wzajemnie sobie podarowali. Teraz już żadne z nich nie będzie mogło czuć się samotnie, wydawało się zbyt piękne, by być prawdziwym.
- Ja ciebie też - stwierdził szybko, nawet nie wahając się przy tak poważnym stwierdzeniu, które wydawało się nie mówić nic, a jednak oddawało wszystko, co czuł. Kciuk wyłapujący wcześniej łzy nie poprzestał na dotykaniu jej polika, wręcz przeciwnie, głaskał go z uczuciem, w pełni pokazując, że wcale nie trzeba się go bać. W głównej mierze to on zwykle odskakiwał jak oparzony w przestrachu przed samym sobą, a teraz? Nie było mowy o żadnej gwałtowności, bo był w stanie wytrzymać każdy ból dla tej miłości, nawet chęć bycia bliżej. Bardzo uważał na każdy czyn, popuszczając nieco w odpowiednim dobieraniu słów, tylko czy były tu potrzebne jakiekolwiek wyrazy? Dzielili wspólne powietrze i jakoś ciężko było mu się nie uśmiechać, kiedy czuł mieszankę wszystkich tych zapachów, które tak bardzo uwielbiał. W jej cieple warg odnajdywał to wszystko, za czym tak bardzo tęsknił wieloma miesiącami. Własne, odpowiednie miejsce. Wiedział, że przy niej nie będzie musiał się bać o kolejne zmiany. Ona byłaby zawsze, już była, głęboko w jego arytmicznie bijącym sercu.
- Mhm - przytaknął, odrywając po kilku długich sekundach spojrzenie do tego, o czym mówiła. Patrząc na butelkę z winem, myślał jedynie o jej ustach i wspaniałej kompozycji, jaką ciepłe wargi nadawały alkoholowi. Chciał o wiele więcej, jednak zamiast tego otrzymał pod nos czekoladkę z bardzo sugestywnym rysunkiem. Poliki zaszły czerwienią, jednak gotów zrobić dla niej wszystko otworzył usta, próbując smakołyku, którym chciała go nakarmić. Smakował dokładnie tak samo, jak wino na jej wargach — idealnie.
| zt. x2
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
|26.03.1958, poranek
Słońce kładło się miękkim światłem na wzgórzach Durham oświetlając piękną ale surową okolicę. Nie był to jeszcze czas wschodu maków więc nie obsypały czerwonym kwieciem większości hrabstwa, ale nie zmieniało to faktu, że wiosnę czuć było już w powietrzu. Chłód dnia przecinany był śpiewem ptaków i odgłosami typowymi dla roli. Lady Burke raz w tygodniu robiła objazd terenów należących do rodu Burke. Odwiedzała zarządców, najemców i rolników. Zaglądała do miasteczek aby omówić z burmistrzami najbardziej palące kwestie, a potem z raportami szła do brata składając mu pełną dokumentację na biurku. Wdrożenie w te kwestie miała już dawno za sobą i mogła służyć nestorowi pomocą kiedy jej potrzebował. Przez obowiązki dla Czarnego Pana nie mógł zaniedbywać tych w Durham. Na szczęście miał wokół siebie rodzinę, która rozumiała jakie obciążenie spoczywa na barkach nestora rodu.
Tego dnia jednak nie miała objazdu po ziemiach celem zebrania cotygodniowych raportów, ale przyjemną przejażdżkę z przyjaciółką. Lady doyenne Rosier wyraziła chęć zobaczenia Durham i spędzenia czasu na świeżym powietrzu i to w siodle. Primrose przystała na propozycję od razu, ponieważ to była jedna z jej ulubionych form spędzania wolnego czasu poza murami Durham. Często jeździła z Edgarem na przejażdżki kiedy jeszcze miał więcej czasu, teraz czyniła to głównie sama.
-Niedaleko mieści się urokliwe miejsce. - Wskazała dłonią przyjaciółce linię gdzie polana zamieniała się w gęstszy las. -Bracia i kuzyni często próbowali mnie tam zgubić kiedy byliśmy dziećmi. - Ileż to musiała się namęczyć aby nadążyć nad niesfornymi męskimi przedstawicielami rod Burke. Była jedyną dziewczynką, która starała się dorównać chłopcom. Oczywiście oni zaprzeczali całe życie, ale utarła im nieraz nosa, a obdarte kolana były jej znakiem rozpoznawczym. Mała Lady Burke należała do urwisów nim wyrosła na damę. Choć niepokorna natura wciąż była widoczna pod płaszczykiem dobrych manier; zdradzało ja spojrzenie i chęć działania. Dała znak Rotmistrzowi, który zaraz skręcił tam gdzie chciała i skierowała się w stronę lasu aby pokazać przyjaciółce ukrytą altanę, gdzie odbywał się niejedna schadzka. Nawet poważny i wiecznie pochmurny Edgar widywał się tu z Adeline, kiedy ta zaakceptowała fakt, że zostanie już na zawsze lady Burke i zaczęła lubieć swoją pozycję i męża. Strumyk szumiał miło jedną z wielu wiosennych nut, a ziemia pachniała wilgocią, cała od niej ciężka. Tam gdzie promienie słoneczne nie docierały wciąż leżały połacie śniegu informując, że zima wciąż ma wiele do powiedzenia odnośnie swojego królowania.
Słońce kładło się miękkim światłem na wzgórzach Durham oświetlając piękną ale surową okolicę. Nie był to jeszcze czas wschodu maków więc nie obsypały czerwonym kwieciem większości hrabstwa, ale nie zmieniało to faktu, że wiosnę czuć było już w powietrzu. Chłód dnia przecinany był śpiewem ptaków i odgłosami typowymi dla roli. Lady Burke raz w tygodniu robiła objazd terenów należących do rodu Burke. Odwiedzała zarządców, najemców i rolników. Zaglądała do miasteczek aby omówić z burmistrzami najbardziej palące kwestie, a potem z raportami szła do brata składając mu pełną dokumentację na biurku. Wdrożenie w te kwestie miała już dawno za sobą i mogła służyć nestorowi pomocą kiedy jej potrzebował. Przez obowiązki dla Czarnego Pana nie mógł zaniedbywać tych w Durham. Na szczęście miał wokół siebie rodzinę, która rozumiała jakie obciążenie spoczywa na barkach nestora rodu.
Tego dnia jednak nie miała objazdu po ziemiach celem zebrania cotygodniowych raportów, ale przyjemną przejażdżkę z przyjaciółką. Lady doyenne Rosier wyraziła chęć zobaczenia Durham i spędzenia czasu na świeżym powietrzu i to w siodle. Primrose przystała na propozycję od razu, ponieważ to była jedna z jej ulubionych form spędzania wolnego czasu poza murami Durham. Często jeździła z Edgarem na przejażdżki kiedy jeszcze miał więcej czasu, teraz czyniła to głównie sama.
-Niedaleko mieści się urokliwe miejsce. - Wskazała dłonią przyjaciółce linię gdzie polana zamieniała się w gęstszy las. -Bracia i kuzyni często próbowali mnie tam zgubić kiedy byliśmy dziećmi. - Ileż to musiała się namęczyć aby nadążyć nad niesfornymi męskimi przedstawicielami rod Burke. Była jedyną dziewczynką, która starała się dorównać chłopcom. Oczywiście oni zaprzeczali całe życie, ale utarła im nieraz nosa, a obdarte kolana były jej znakiem rozpoznawczym. Mała Lady Burke należała do urwisów nim wyrosła na damę. Choć niepokorna natura wciąż była widoczna pod płaszczykiem dobrych manier; zdradzało ja spojrzenie i chęć działania. Dała znak Rotmistrzowi, który zaraz skręcił tam gdzie chciała i skierowała się w stronę lasu aby pokazać przyjaciółce ukrytą altanę, gdzie odbywał się niejedna schadzka. Nawet poważny i wiecznie pochmurny Edgar widywał się tu z Adeline, kiedy ta zaakceptowała fakt, że zostanie już na zawsze lady Burke i zaczęła lubieć swoją pozycję i męża. Strumyk szumiał miło jedną z wielu wiosennych nut, a ziemia pachniała wilgocią, cała od niej ciężka. Tam gdzie promienie słoneczne nie docierały wciąż leżały połacie śniegu informując, że zima wciąż ma wiele do powiedzenia odnośnie swojego królowania.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rozpoczęte przed paroma miesiącami lekcje jeździectwa owocowały coraz większą wprawą oraz pewnością lady Rosier w siodle. Utrzymywanie postawy przychodziło już z łatwością, pięta obciągnięta w dół, ramiona ugięte w łokciach, łopatki ściągnięte do tyłu, a biodra idące wraz z ruchem wierzchowca. Evandra wzięła do siebie radę, by jazdę konną traktować bardziej jak nawiązywanie relacji i zdobywanie zaufania, niż tylko władza jednej istoty nad drugą. O tym, że umiejętność jeździectwa przydaje się także na co dzień, mówiła jej także Deirdre, która nie kryła się z wyznaniem, iż to Tristan udzielał jej lekcji. O kwintesencji jedności zawiązywanej w tańcu sama zdążyła nauczyć się już wiele, lecz dziś nie w głowie jej były sypialniane rewolucje, a chęć osiągnięcia coraz lepszej płynności, a także poznanie terenów Durham z nowej perspektywy.
Już po pierwszej lekcji idąc za sugestią przyjaciółki porzuciła długie suknie na rzecz bryczesów, przy których nie musiała się obawiać, że materiał zawinie się i odsłoni zdecydowanie więcej, niż by chciała, wprawiając siebie, swych towarzyszy, jak i postronnych obserwatorów w skrępowanie. Nadal nie zdecydowała się na siodło damskie, wierząc Primrose, iż nie jest to wcale taka łatwa jazda, a wyłącznie sprawiająca wrażenie lekkiej - o ile nie patrzy się na skrzywione w niepokoju twarze panien. Na przejażdżkach starała się spędzać przynajmniej jeden dzień w tygodniu, ćwicząc umiejętności i usprawniając swoją jazdę, zapuszczając się coraz dalej w tereny Kent. Tym razem zapragnęła urozmaicenia, a osobą, jaka pierwsza przyszła jej do głowy w kwestii wspólnych podróży konnych, była Primrose.
- To dość niemiłe z ich strony, nie uważasz? Co, gdyby zdarzyło się nieszczęście? - zareagowała od razu, sięgając spojrzeniem w kierunku wskazanym przez Primrose, gdzie rozpościerała się gęstsza ściana lasu. Dzieciństwo małej lady Lestrange nie było wolne od dokuczliwych zabaw rówieśników, wedle których zawiłej logiki złośliwości stały na porządku dziennym i były uznawane za świetną rozrywkę. Oczywiście ku niezadowoleniu Evandry, kiedy zrozpaczona musiała wygrzebywać obrzydliwe robaki zza kołnierzy śnieżnobiałych sukienek, a także ku przerażeniu rówieśników, którzy mieli niesamowite szczęście, że miotająca ognistymi kulami półwila nie miała w sobie jeszcze tyle siły, by wycelować i trafić. - Zresztą sam fakt, że tu dziś jesteśmy świadczy o tym, że podobne zabawy wykształciły siłę twojego charakteru. - Uśmiechnęła się kącikiem ust, zerkając z ukosa na przyjaciółkę. Wychowywały się w odmiennych środowiskach, lecz nie przeszkodziło im to odnalezieniu nici porozumienia.
Skierowała swojego konia ku obranej przez lady Burke ścieżce. Nieznany jej był jeszcze cel dzisiejszej przejażdżki, ale poznając coraz to nowe tereny Durham miło spędzała czas w towarzystwie Primrose.
Już po pierwszej lekcji idąc za sugestią przyjaciółki porzuciła długie suknie na rzecz bryczesów, przy których nie musiała się obawiać, że materiał zawinie się i odsłoni zdecydowanie więcej, niż by chciała, wprawiając siebie, swych towarzyszy, jak i postronnych obserwatorów w skrępowanie. Nadal nie zdecydowała się na siodło damskie, wierząc Primrose, iż nie jest to wcale taka łatwa jazda, a wyłącznie sprawiająca wrażenie lekkiej - o ile nie patrzy się na skrzywione w niepokoju twarze panien. Na przejażdżkach starała się spędzać przynajmniej jeden dzień w tygodniu, ćwicząc umiejętności i usprawniając swoją jazdę, zapuszczając się coraz dalej w tereny Kent. Tym razem zapragnęła urozmaicenia, a osobą, jaka pierwsza przyszła jej do głowy w kwestii wspólnych podróży konnych, była Primrose.
- To dość niemiłe z ich strony, nie uważasz? Co, gdyby zdarzyło się nieszczęście? - zareagowała od razu, sięgając spojrzeniem w kierunku wskazanym przez Primrose, gdzie rozpościerała się gęstsza ściana lasu. Dzieciństwo małej lady Lestrange nie było wolne od dokuczliwych zabaw rówieśników, wedle których zawiłej logiki złośliwości stały na porządku dziennym i były uznawane za świetną rozrywkę. Oczywiście ku niezadowoleniu Evandry, kiedy zrozpaczona musiała wygrzebywać obrzydliwe robaki zza kołnierzy śnieżnobiałych sukienek, a także ku przerażeniu rówieśników, którzy mieli niesamowite szczęście, że miotająca ognistymi kulami półwila nie miała w sobie jeszcze tyle siły, by wycelować i trafić. - Zresztą sam fakt, że tu dziś jesteśmy świadczy o tym, że podobne zabawy wykształciły siłę twojego charakteru. - Uśmiechnęła się kącikiem ust, zerkając z ukosa na przyjaciółkę. Wychowywały się w odmiennych środowiskach, lecz nie przeszkodziło im to odnalezieniu nici porozumienia.
Skierowała swojego konia ku obranej przez lady Burke ścieżce. Nieznany jej był jeszcze cel dzisiejszej przejażdżki, ale poznając coraz to nowe tereny Durham miło spędzała czas w towarzystwie Primrose.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Hep!
Jeszcze przed chwilą Deimos Fancourt był prawie prawdziwym piratem, pędzącym ku przygodzie i sławie na ogromnym statku, przecinającym, niczym ostrze napotkane fale i ostry, zimny morski wiatr. Niestety, zanim chłopcu i jego nowemu bosmanowi udało się gdziekolwiek dopłynąć, stało się coś. To “coś” było tą samą siłą, która wcześniej przeniosła go z zakurzonego i pachnącego farbami pokoiku na sam środek szalejącego morza, i która tym razem uznała z jakiegoś powodu, że powinien znaleźć się w jakimś… lesie?
Oczom chłopca ukazały się jakieś łyse zarośla oraz warstwa mchu i zeszłorocznej trawy w brudnozielonym kolorze… no i to było tyle, na co zdążył w tamtej chwili zwrócić uwagę, bo za plecami usłyszał odgłos kroków, którego po prostu nie mógł zignorować.
Może to sarenki?
Niestety, nie były to sarenki.
-Aaaa! - krzyknął Deimos, bo wyraźnie nie spodziewał się, że ogromnych końskich nóg tuż za swoimi plecami. W odpowiedzi na to zwierzę, zaskoczone sytuacją równie mocno co najmłodszy z rodziny Fancourt oraz głośnym dźwiękiem, który wyrwał się z jego płuc, zarżało głośno i stanęło dęba, wymachując w powietrzu przednimi nogami.
Reakcja chłopca była błyskawiczna - nie chcąc oberwać w głowę ciężkim, podkutym końskim kopytem, zrobił szybki krok w bok, jednak poślizgnął się na mokrej ścieżce, i zanim zdążył nawet pisnąć, wylądował wprost w głębokiej, błotnistej kałuży, powstałej od topiącej się w cieniu drzew zaspy śniegu. Brudna woda zachlapała mu twarz i wpadła do oczu, które zaczęły okropnie piec. I nawet próby przetarcia niewiele pomagały. Było tylko coraz gorzej!
Nie tak miała wyglądać jego wielka przygoda… Miało być inaczej! Z przygodami, walkami o złoto i piękne księżniczki, a nie mokrym błotem w gaciach i oczach.
To niesprawiedliwe!
I nawet myśl, że ani rodzice, ani dziadkowie nigdy nie pozwalali mu się taplać w błocie, a teraz, nareszcie ma tę okazję, nie przynosiła mu ani grama radości. Przecież każdy wiedział, jak to działa: co innego, kiedy robi się coś celowo - ot żeby pozłościć dorosłych, a co innego, kiedy dzieje się… taki okropny wypadek.
W pewnej chwili Deimosowi wydawał się nawet, że słyszy cichy chichot mamy.
-To wcale nie jest śmieszne…! - obruszył się na głos, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że oprócz duchów, są też tu żywe osoby.
Jeszcze przed chwilą Deimos Fancourt był prawie prawdziwym piratem, pędzącym ku przygodzie i sławie na ogromnym statku, przecinającym, niczym ostrze napotkane fale i ostry, zimny morski wiatr. Niestety, zanim chłopcu i jego nowemu bosmanowi udało się gdziekolwiek dopłynąć, stało się coś. To “coś” było tą samą siłą, która wcześniej przeniosła go z zakurzonego i pachnącego farbami pokoiku na sam środek szalejącego morza, i która tym razem uznała z jakiegoś powodu, że powinien znaleźć się w jakimś… lesie?
Oczom chłopca ukazały się jakieś łyse zarośla oraz warstwa mchu i zeszłorocznej trawy w brudnozielonym kolorze… no i to było tyle, na co zdążył w tamtej chwili zwrócić uwagę, bo za plecami usłyszał odgłos kroków, którego po prostu nie mógł zignorować.
Może to sarenki?
Niestety, nie były to sarenki.
-Aaaa! - krzyknął Deimos, bo wyraźnie nie spodziewał się, że ogromnych końskich nóg tuż za swoimi plecami. W odpowiedzi na to zwierzę, zaskoczone sytuacją równie mocno co najmłodszy z rodziny Fancourt oraz głośnym dźwiękiem, który wyrwał się z jego płuc, zarżało głośno i stanęło dęba, wymachując w powietrzu przednimi nogami.
Reakcja chłopca była błyskawiczna - nie chcąc oberwać w głowę ciężkim, podkutym końskim kopytem, zrobił szybki krok w bok, jednak poślizgnął się na mokrej ścieżce, i zanim zdążył nawet pisnąć, wylądował wprost w głębokiej, błotnistej kałuży, powstałej od topiącej się w cieniu drzew zaspy śniegu. Brudna woda zachlapała mu twarz i wpadła do oczu, które zaczęły okropnie piec. I nawet próby przetarcia niewiele pomagały. Było tylko coraz gorzej!
Nie tak miała wyglądać jego wielka przygoda… Miało być inaczej! Z przygodami, walkami o złoto i piękne księżniczki, a nie mokrym błotem w gaciach i oczach.
To niesprawiedliwe!
I nawet myśl, że ani rodzice, ani dziadkowie nigdy nie pozwalali mu się taplać w błocie, a teraz, nareszcie ma tę okazję, nie przynosiła mu ani grama radości. Przecież każdy wiedział, jak to działa: co innego, kiedy robi się coś celowo - ot żeby pozłościć dorosłych, a co innego, kiedy dzieje się… taki okropny wypadek.
W pewnej chwili Deimosowi wydawał się nawet, że słyszy cichy chichot mamy.
-To wcale nie jest śmieszne…! - obruszył się na głos, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że oprócz duchów, są też tu żywe osoby.
Ostatnio zmieniony przez Deimos Fancourt dnia 21.04.22 21:35, w całości zmieniany 1 raz
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Obawiam się, że wtedy tak o tym nie myśleli. - Odparła szczerze rozbawiona wspomnieniami. Żadne z nich wtedy nie myślało o tym jakie konsekwencje może przynieść takowe zachowanie. Oni chcieli pozbyć się upierdliwej małolaty, a ona bardzo chciała móc z nimi poprzebywać. Uśmiechnęła się do przyjaciółki wspominając dzień kiedy służyła jej pomocą w nauce jazdy konnej. Lady doyenne była bardzo zdeterminowana i poczyniła duże postępy. O wiele lepiej trzymała się w siodle, pewna siebie i wspaniale współpracowała z wierzchowcem. Fakt, że miała na sobie bryczesy sprawił, że Primrose uśmiechała się promiennie. Cieszyło ją to, że przyjaciółka zdecydowała się na ten krok, wiele to dla niej znaczyło. -Być może. - Kiwnęła nieznacznie głową, ponieważ kiedy czas zatarł wspomnienia zdawały się zabawy te niewinne i nieszkodliwe. Prawdą jednak było to, że bywały wyzwaniem dla małej dziewczynki.
Skręciła konia i nie dostrzegła chłopca, który znikąd się pojawił przez co spłoszył jej konia. Nim się spostrzegła Rotmistrz stanął dęba wymachując w panice kopytami. Usłyszała okrzyk dziecka, który jeszcze bardziej spłoszył konia. Ściągnęła mocniej wodze i ujęła wierzchowca udami nie chcąc spaść z jego grzbiety. Końskie rżenie poniosło się echem pośród wzgórz Durham. W końcu udało się jej opanować spanikowane zwierzę. Kopyta przednie znów znalazły się na ziemi, ale nozdrza stworzenia nadal szybko się poruszały w panice.
-Ciiii…. - Powiedziała do Rotmistrza i obejrzała się na Evandrę. -Wszystko w porządku? - Kiedy upewniła się, że przyjaciółce nic nie grozi całą swoją uwagę skupiła na małym nieszczęściu, które wylądowało w błocie. -Jak się czujesz? Co się stało? - Zagadnęła dziecko zerkając na nie znad szyi konia, którego nadal uspokajała aby przypadkiem nie poniósł. -Zgubiłeś się? - Musiała się chłopcem zająć. Być może był synem okolicznych mieszkańców, a jako lady Burke miała obowiązek zajmować się okoliczną ludnością. Rotmistrz zarzucił głową i już wiedziała, że się uspokoił, a to oznaczało, że mogła się skupić na dzieciaku. Wyglądał na bardzo zdezorientowanego i nieszczęśliwego więc jedyne co mogła zrobić, to mu pomóc.
Skręciła konia i nie dostrzegła chłopca, który znikąd się pojawił przez co spłoszył jej konia. Nim się spostrzegła Rotmistrz stanął dęba wymachując w panice kopytami. Usłyszała okrzyk dziecka, który jeszcze bardziej spłoszył konia. Ściągnęła mocniej wodze i ujęła wierzchowca udami nie chcąc spaść z jego grzbiety. Końskie rżenie poniosło się echem pośród wzgórz Durham. W końcu udało się jej opanować spanikowane zwierzę. Kopyta przednie znów znalazły się na ziemi, ale nozdrza stworzenia nadal szybko się poruszały w panice.
-Ciiii…. - Powiedziała do Rotmistrza i obejrzała się na Evandrę. -Wszystko w porządku? - Kiedy upewniła się, że przyjaciółce nic nie grozi całą swoją uwagę skupiła na małym nieszczęściu, które wylądowało w błocie. -Jak się czujesz? Co się stało? - Zagadnęła dziecko zerkając na nie znad szyi konia, którego nadal uspokajała aby przypadkiem nie poniósł. -Zgubiłeś się? - Musiała się chłopcem zająć. Być może był synem okolicznych mieszkańców, a jako lady Burke miała obowiązek zajmować się okoliczną ludnością. Rotmistrz zarzucił głową i już wiedziała, że się uspokoił, a to oznaczało, że mogła się skupić na dzieciaku. Wyglądał na bardzo zdezorientowanego i nieszczęśliwego więc jedyne co mogła zrobić, to mu pomóc.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Westchnęła cicho, nie chcąc przytakiwać przyjaciółce, by dać przyzwolenie na niewinne zabawy. Dziś rzeczywiście nie sięgała myślami do tamtych przykrych wspomnień, lecz pamięć przywoływała mało przyjemne wrażenia. Czy był sposób, by uchronić własne dziecko przed podobnymi rozrywkami? Czy była szansa, by odpowiednio dobierając opiekunki zapewnić Evanowi i jego przyszłemu rodzeństwu bardziej godne wychowanie?
Jadąc kilka kroków za lady Burke, uniknęła przykrego wypadku i lądowania w błocie, gdyż tak zapewne zakończyłoby się w jej przypadku bliskie spotkanie z teleportowanym chłopcem. Choć może i potrafiłaby uspokoić zestresowanego wierzchowca, tak raczej nie dałaby rady utrzymać się w siodle przy stającym dęba koniu. Od razu przytrzymała lejce, zatrzymując się w miejscu, patrząc ze strachem na przyjaciółkę, radzącą sobie z nagłą sytuacją. Skinęła tylko głową do Primrose na znak, że nic jej nie jest i zaraz zogniskowała spojrzenie w dziecku, które wylądowało w błocie. Chłopiec prezentował sobą obraz istnej rozpaczy, zwłaszcza z tą nieszczęśliwą miną i obrażonym tonem.
- Znasz to dziecko? - zwróciła się do lady Burke, odgarniając z czoła kilka jasnych kosmyków, nie spuszczając wzroku z malca. Nieczęsto miała w swoim otoczeniu tak duże dzieci, a tak brudnych to nie widywała niemal nigdy. Zaraz jednak, mrużąc oczy, zaskoczyło ją własne skojarzenie z chłopcem, którego miała okazję przelotnie poznać przed niemal dwoma miesiącami. Zwinnie zsunęła się z siodła, lądując na skrawku podmokłej ziemi i nie wypuszczając wciąż lejców z dłoni zrobiła krok w stronę siedmiolatka. Im dłużej przyglądała się chłopcu, tym większą zyskiwała pewność, że ruda czupryna należy do młodzieńca, który w lutym bawił się na korytarzach Szpitala Świętego Munga. Jeden z nielicznychtrzeźwo myślących świadków jej obecności na piętrze trzecim londyńskiego szpitala, kiedy to subtelnie korzystając ze swych umiejętności, zdobyła informacje o stanie swojego zmarłego brata. O ile posłany tamtego dnia uśmiech w kierunku malca miał go podnieść na duchu za nudę, na jaką skazała go rodzina, tak nie zakładała, że kiedykolwiek jeszcze przyjdzie jej spotkać chłopca.
- Deimos Fancourt? Daleko stąd do Londynu, gdzie twoja opiekunka? - zapytała zdziwiona, sięgając wzrokiem po linii skraju lasu, spodziewając się spostrzec inną sylwetkę. Nie miała okazji poznać najbliższych z jego rodziny, lecz skoro pozostawiali go samego sobie na szpitalnych korytarzach czy na skraju lasu w Durham, raczej nie wykonywali swych obowiązków prawidłowo.
Jadąc kilka kroków za lady Burke, uniknęła przykrego wypadku i lądowania w błocie, gdyż tak zapewne zakończyłoby się w jej przypadku bliskie spotkanie z teleportowanym chłopcem. Choć może i potrafiłaby uspokoić zestresowanego wierzchowca, tak raczej nie dałaby rady utrzymać się w siodle przy stającym dęba koniu. Od razu przytrzymała lejce, zatrzymując się w miejscu, patrząc ze strachem na przyjaciółkę, radzącą sobie z nagłą sytuacją. Skinęła tylko głową do Primrose na znak, że nic jej nie jest i zaraz zogniskowała spojrzenie w dziecku, które wylądowało w błocie. Chłopiec prezentował sobą obraz istnej rozpaczy, zwłaszcza z tą nieszczęśliwą miną i obrażonym tonem.
- Znasz to dziecko? - zwróciła się do lady Burke, odgarniając z czoła kilka jasnych kosmyków, nie spuszczając wzroku z malca. Nieczęsto miała w swoim otoczeniu tak duże dzieci, a tak brudnych to nie widywała niemal nigdy. Zaraz jednak, mrużąc oczy, zaskoczyło ją własne skojarzenie z chłopcem, którego miała okazję przelotnie poznać przed niemal dwoma miesiącami. Zwinnie zsunęła się z siodła, lądując na skrawku podmokłej ziemi i nie wypuszczając wciąż lejców z dłoni zrobiła krok w stronę siedmiolatka. Im dłużej przyglądała się chłopcu, tym większą zyskiwała pewność, że ruda czupryna należy do młodzieńca, który w lutym bawił się na korytarzach Szpitala Świętego Munga. Jeden z nielicznych
- Deimos Fancourt? Daleko stąd do Londynu, gdzie twoja opiekunka? - zapytała zdziwiona, sięgając wzrokiem po linii skraju lasu, spodziewając się spostrzec inną sylwetkę. Nie miała okazji poznać najbliższych z jego rodziny, lecz skoro pozostawiali go samego sobie na szpitalnych korytarzach czy na skraju lasu w Durham, raczej nie wykonywali swych obowiązków prawidłowo.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiedy Deimos w końcu pozbył się z twarzy resztek błota i roztopionego śniegu, jego oczom ukazały się dwie kobiety. Wyglądały bardzo dostojnie, bogato. To onieśmieliło chłopca, ale widok znajomej blondwłosej, bardzo ładnej kobiety sprawił, że nabrał pewności siebie. Chociaż powiedzenie, że się znali było troche na wyrost. Fancourt widział ją wcześniej w szpitalu świętego Munga. Był to jeden z nielicznych dni, kiedy ojciec nie miał co z nim zrobić, więc zabrał go ze sobą do pracy, nakazując mu cicho siedzieć w kącie z kartką papieru oraz kredkami i nie przeszkadzać. Tylko że chłopcu to szybko się znudziło i korzystając z tego, że starszy Fancourt był zajęty jakąś Bardzo Ważną Rzeczą - wymknął się z pokoju, żeby udać się na "ekspedycję". W szpitalu lekarze, jak również pielęgniarki go znali, więc nie robili większych problemów. Zresztą Deimos był mistrzem wymyślania wiarygodnych wymówek, by żaden dorosły nie kazał mu wracać do ojca… Albo, co gorsze - nie odprowadzał go do niego.
-O, to Pani jest już zdrowa? - przekrzywił głowę, wpatrując się w Evandrę i kompletnie zapominając o tym, by się przywitać. - Bo na trzecim piętrze w szpitalu, to chorych długo trzymają. Nawet jak ci bardzo krzyczą i proszą, by ich wypuścić już do domu.
Chciał zaimponować dorosłym, że dokładnie wie, jak działa szpital i może, dzięki temu, zmienić temat, by dalej nie wypytywali o jego opiekunów lub też próbowały odesłać go do domu. Tego chłopiec kategorycznie nie chciał. Musiał jednak rzucić cokolwiek, by kobiety dalej nie drążyły tematu.
-Nie, wcale się nie zgubiłem, proszę Pani! I nic mi nie jest. - szeroki, czarujący do granic możliwości uśmiech zaadresował Primrose. - Bawię się z przyjaciółmi w chowanego. A to…
Odruchowo wytarł policzek, by zatrzeć ostatni ślady łez.
-To tylko piasek. Ja nie płaczę, proszę Pani - zapewnił.
W końcu podniósł się z kałuży, w której się znajdował, by wyglądać, choć odrobinę dostojnie. Niestety, został rozproszony przez zwierzęta. To była jego prawdziwa pięta achillesowa.
-Jakie śliczne koniki! - w oczach chłopca dało się dostrzec błysk ekscytacji. - Czy mógłbym pogłaskać?
Ton jego głosu zmienił się na błagalny.
-O, to Pani jest już zdrowa? - przekrzywił głowę, wpatrując się w Evandrę i kompletnie zapominając o tym, by się przywitać. - Bo na trzecim piętrze w szpitalu, to chorych długo trzymają. Nawet jak ci bardzo krzyczą i proszą, by ich wypuścić już do domu.
Chciał zaimponować dorosłym, że dokładnie wie, jak działa szpital i może, dzięki temu, zmienić temat, by dalej nie wypytywali o jego opiekunów lub też próbowały odesłać go do domu. Tego chłopiec kategorycznie nie chciał. Musiał jednak rzucić cokolwiek, by kobiety dalej nie drążyły tematu.
-Nie, wcale się nie zgubiłem, proszę Pani! I nic mi nie jest. - szeroki, czarujący do granic możliwości uśmiech zaadresował Primrose. - Bawię się z przyjaciółmi w chowanego. A to…
Odruchowo wytarł policzek, by zatrzeć ostatni ślady łez.
-To tylko piasek. Ja nie płaczę, proszę Pani - zapewnił.
W końcu podniósł się z kałuży, w której się znajdował, by wyglądać, choć odrobinę dostojnie. Niestety, został rozproszony przez zwierzęta. To była jego prawdziwa pięta achillesowa.
-Jakie śliczne koniki! - w oczach chłopca dało się dostrzec błysk ekscytacji. - Czy mógłbym pogłaskać?
Ton jego głosu zmienił się na błagalny.
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pomimo twardego lądowania chłopak starał się zachować dobrą minę do złej gry. To mu się chwaliło, siła charakteru była bardzo ważna i istotna. Zerknęła na przyjaciółkę i pokręciła głową - nie miała pojęcia kim jest dziecko ani kto jest jego prawnym opiekunem. Za to zdawało się, że on świetnie zna Evandrę. Lekko zmarszczyła brwi, ale ponownie skupiła swoją uwagę na chłopcu.
-Jest silną kobietą. - Skomentowała uwagę chłopca powoli schodząc z siodła. Nie chciała go przestraszyć, bo chociaż pokazywał niezłomną postawę to nie mogło być mu łatwo. -Chowanego? - Uniosła nieznacznie brwi do góry, ale uznała, że nie będzie go zniechęcać skoro zaczął mówić. -To musisz się dobrze ukryć. Tam niedaleko jest altana, gęsto porośnięta bluszczem, nikt cię tam nie znajdzie. - Nie było to prawdą, bo każdy członek rodu Burke wiedział o jej istnieniu. Była od zawsze miejscem spotkań i dziecięcych zabaw. Kiedy nie wiedziałeś gdzie szukać najmłodszych przedstawicieli rodu - należało udać się właśnie w to miejsce. -Oczywiście, że nie płaczesz. - Zgodziła się z pełną powagą wymalowaną na twarzy. -Nie ma powodu, prawda?
Wolała się upewnić, że nic mu nie grozi albo nagle nie wyskoczy na nich opiekun dzieciaka, zdawało się jednak, że lady Rosier coś więcej na jego temat wiedziała więc miała nadzieję, że przyjaciółka później zdradzi jej coś więcej.
Pytanie chłopca sprawiło, że na ustach Primrose pojawił się delikatny uśmiech.
-Proszę, podejdź. - Zachęciła go aby się zbliżył sama trzymając Rotmistrza za uzdę by nie uciekł, ale stał spokojnie. Koń nadal lekko nerwowy nie wyrywał się kiedy czuł, że jeździec nie jest zestresowany. Kobieta pogłaskała wierzchowca po szyi i poklepała dając mu tym samym znać, że nie ma powodów do obaw.
Obserwowała uważnie chłopca kiedy ten zbliżał się z wyciągniętą dłonią. Rozumiała tę chęć obcowania z tymi zwierzętami, sama mając do nich słabość, nie potrafi odmówić dziecku. Nadal zastanawiała się, co z nim zrobić.
-Jest silną kobietą. - Skomentowała uwagę chłopca powoli schodząc z siodła. Nie chciała go przestraszyć, bo chociaż pokazywał niezłomną postawę to nie mogło być mu łatwo. -Chowanego? - Uniosła nieznacznie brwi do góry, ale uznała, że nie będzie go zniechęcać skoro zaczął mówić. -To musisz się dobrze ukryć. Tam niedaleko jest altana, gęsto porośnięta bluszczem, nikt cię tam nie znajdzie. - Nie było to prawdą, bo każdy członek rodu Burke wiedział o jej istnieniu. Była od zawsze miejscem spotkań i dziecięcych zabaw. Kiedy nie wiedziałeś gdzie szukać najmłodszych przedstawicieli rodu - należało udać się właśnie w to miejsce. -Oczywiście, że nie płaczesz. - Zgodziła się z pełną powagą wymalowaną na twarzy. -Nie ma powodu, prawda?
Wolała się upewnić, że nic mu nie grozi albo nagle nie wyskoczy na nich opiekun dzieciaka, zdawało się jednak, że lady Rosier coś więcej na jego temat wiedziała więc miała nadzieję, że przyjaciółka później zdradzi jej coś więcej.
Pytanie chłopca sprawiło, że na ustach Primrose pojawił się delikatny uśmiech.
-Proszę, podejdź. - Zachęciła go aby się zbliżył sama trzymając Rotmistrza za uzdę by nie uciekł, ale stał spokojnie. Koń nadal lekko nerwowy nie wyrywał się kiedy czuł, że jeździec nie jest zestresowany. Kobieta pogłaskała wierzchowca po szyi i poklepała dając mu tym samym znać, że nie ma powodów do obaw.
Obserwowała uważnie chłopca kiedy ten zbliżał się z wyciągniętą dłonią. Rozumiała tę chęć obcowania z tymi zwierzętami, sama mając do nich słabość, nie potrafi odmówić dziecku. Nadal zastanawiała się, co z nim zrobić.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zdziwiła się, że i on ją skojarzył, tak błyskawicznie rozpoznając także miejsce ich pierwszego, a zarazem jedynego spotkania. Czy słyszał rozmowę, jaką przeprowadziła z uzdrowicielem, czy widział jak mężczyzna nagle zmienił swoje nastawienie i przeradzając początkową niechęć w łamiący się uśmiech? Evandra była wtedy niewątpliwie jedną z ciekawszych postaci w korytarzu, odznaczając się na tle niestabilnych umysłowo osób. Czy to dlatego ją zapamiętał i, co najważniejsze, dlaczego uznał ją za jedną z pacjentów?
- Ależ mnie nic nie dolega, byłam tam odwiedzić chorych. Wszyscy potrzebują wsparcia i pocieszenia - odparła szybko, od razu się tłumacząc, choć nie musiała tego robić przed lady Burke, ani tym bardziej przed młodym Fancourtem. Zamrugała kilkakrotnie na brzmienie słów Primrose, która wtrąciła się od razu, ucinając temat. Nie zwierzyła się jeszcze przyjaciółce z wizyty u specjalisty, ani o wykradaniu medycznej dokumentacji. Brakowało jej powodu, dla którego musiałaby ją wtajemniczać we wszystkie ze swych działań, zwłaszcza że miała niemal stu procentową pewność, że ta nie pochwaliłaby jej zachowania. Nie z powodu wątpliwych moralnie sposobów pozyskania dokumentów, a ze względu na powód, jaki stał za potrzebą ich posiadania.
Przeniosła wzrok na Primrose, słysząc jak ta zabiera głos, próbując dojść z młodym do porozumienia. Wymyślone na poczekaniu kłamstwo nie brzmiało przekonująco, ale zapał, z jakim chłopiec zaczął tłumaczyć powód swojej obecności na skraju lasu był godny podziwu. Wzrok półwili złagodniał i westchnęła cicho, widząc że przyjaciółka prędzej złapała rezon i dyplomacją, ale i empatią podeszła do Deimosa. Czy sama miałaby tyle cierpliwości do brudnego dziecka? Przesunęła wzrokiem po ubłoconych ubraniach i rozmazanych na policzku łzach. W jego wieku sama by się popłakała, gdyby musiała tak pokazać się innym. Chcąc się nad nim zlitować, schyliła się do schowanej w wysokiej cholewie buta różdżki - pod kątem braku głębokich kieszeni spodnie były o wiele mniej wygodne od spódnic - i machnęła nią w kierunku chłopca.
- Chłoszczyść - rzuciła melodyjnym tonem, chcąc pozbyć się z malca warstw błota. Może i dziecko to dziecko, może i jest w trakcie zabawy, może i należy do kogoś innego, ale w jej obecności nie będzie tak stać umorusane.
- Ależ mnie nic nie dolega, byłam tam odwiedzić chorych. Wszyscy potrzebują wsparcia i pocieszenia - odparła szybko, od razu się tłumacząc, choć nie musiała tego robić przed lady Burke, ani tym bardziej przed młodym Fancourtem. Zamrugała kilkakrotnie na brzmienie słów Primrose, która wtrąciła się od razu, ucinając temat. Nie zwierzyła się jeszcze przyjaciółce z wizyty u specjalisty, ani o wykradaniu medycznej dokumentacji. Brakowało jej powodu, dla którego musiałaby ją wtajemniczać we wszystkie ze swych działań, zwłaszcza że miała niemal stu procentową pewność, że ta nie pochwaliłaby jej zachowania. Nie z powodu wątpliwych moralnie sposobów pozyskania dokumentów, a ze względu na powód, jaki stał za potrzebą ich posiadania.
Przeniosła wzrok na Primrose, słysząc jak ta zabiera głos, próbując dojść z młodym do porozumienia. Wymyślone na poczekaniu kłamstwo nie brzmiało przekonująco, ale zapał, z jakim chłopiec zaczął tłumaczyć powód swojej obecności na skraju lasu był godny podziwu. Wzrok półwili złagodniał i westchnęła cicho, widząc że przyjaciółka prędzej złapała rezon i dyplomacją, ale i empatią podeszła do Deimosa. Czy sama miałaby tyle cierpliwości do brudnego dziecka? Przesunęła wzrokiem po ubłoconych ubraniach i rozmazanych na policzku łzach. W jego wieku sama by się popłakała, gdyby musiała tak pokazać się innym. Chcąc się nad nim zlitować, schyliła się do schowanej w wysokiej cholewie buta różdżki - pod kątem braku głębokich kieszeni spodnie były o wiele mniej wygodne od spódnic - i machnęła nią w kierunku chłopca.
- Chłoszczyść - rzuciła melodyjnym tonem, chcąc pozbyć się z malca warstw błota. Może i dziecko to dziecko, może i jest w trakcie zabawy, może i należy do kogoś innego, ale w jej obecności nie będzie tak stać umorusane.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Deimos zmarszczył brwi.
-Widziałem na tamtym piętrze takiego pana. I był wielki! I miał taaakie mięśnie… - Chłopiec uczynił gest dłońmi, pokazującymi jak bardzo muskularny był mężczyzna, o którym wspomina. - No i on zawsze bardzo tam płacze i rozmawia do ściany. A też jest silny.
Nie do końca rozumiał, co ma siła do dziwacznego zachowania niektórych pacjentów. Było to dla Deimosa coś zbyt abstrakcyjnego.
Na wytłumaczenie, jakie usłyszał od jasnowłosej kobiety, jedynie przekrzywił głowę.
-Ale tam nikogo nie wpuszczają, bo dziwaki są niebezpieczne. - Zaczął powoli z miną wielkiego znawcy, po czym doprecyzował: - Tak tato mówi.
Lubił się chwalić rzeczami, o jakich nie mieli pojęcia dorośli, z którymi obcował. Czuł się wtedy bardzo ważny. No i, oczywiście, jak równy, a nawet równiejszy. Oni wszyscy bywają czasem takimi głupkami, że to aż się nie mieści w głowie, że ktoś taki może decydować za nich - dzieci - co mają robić, gdzie bywać, co jeść i że należy ubierać czapkę, jak się idzie bawić na zewnątrz.
Fancourt nie znosił czapek. Dobrze, że te ładne panie nie próbują mu żadnej wyczarować.
-O! Altana? - ożywił się troszkę na pokaz, aczkolwiek był zainteresowany zwiedzeniem kolejnego ciekawego miejsca. - A bluszcz jest jadowity, żeby każdy, kto próbuje mnie złapać, się zatruł?
To by była jego nowa kryjówka, w której mógłby spędzać całe godziny. I kiedy tylko działby się coś złego, biegłyby tam, żeby się ukryć! I wtedy przyszłyby wielkie potwory, które próbowały, by sięgnąć go ostrymi zębiskami, ale gdy tylko dotknęłyby swoimi czerwonymi językami zdradzieckich liści, padałyby martwe jak te muchy, kiedy babcia użyje takiego jednego eliksiru na szkodniki.
Oczami wyobraźni Deimos widział, że altana zmienia się w ogromny zamek, którego strzeliste wieże pną się wysoko ku chmurom, ku niebu.
-Oczywiście, że nie ma powodu, by płakać. - Uśmiechnął się do brunetki promieniście. Teraz kiedy wyznaczył sobie nowy cel, wszystkie smutki zniknęły zupełnie, jakby ktoś rzucił na chłopca zaklęcie. - I dziękuję za pomoc, piękna Pani, za oczyszczenie moich szat.
Ukłonił się szarmancko jasnowłosej. Taką księżniczkę to mógłby mieć w swoim zamku. Grałaby mu na pianinie i recytowała poezję, wyglądając pięknie.
Bez wahania, nadal czując się niczym bajkowy książę, podszedł do konia, po czym dotknął jego miękkich i ciepłych chrap. Zwierze było wysokie, tak że chłopiec aż musiał stanąć na palcach.
W jego twierdzy też będą takie konie. Tysiące pięknych i dostojnych rumaków o błyszczącej sierści.
-Czy pokaże mi Pani zame… znaczy altanę? - Spojrzał w oczy ciemnowłosej pani błagalnie - najbardziej, jak tylko potrafił. - Ja bardzo proszę. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. W miejscu, gdzie mieszkam, w ogóle nie ma lasów, tylko same gołe klify pożółkła trawa i bardzo zimny wiatr.
Zabrzmiało to dramatycznie.
|wyobrażam sobie....
-Widziałem na tamtym piętrze takiego pana. I był wielki! I miał taaakie mięśnie… - Chłopiec uczynił gest dłońmi, pokazującymi jak bardzo muskularny był mężczyzna, o którym wspomina. - No i on zawsze bardzo tam płacze i rozmawia do ściany. A też jest silny.
Nie do końca rozumiał, co ma siła do dziwacznego zachowania niektórych pacjentów. Było to dla Deimosa coś zbyt abstrakcyjnego.
Na wytłumaczenie, jakie usłyszał od jasnowłosej kobiety, jedynie przekrzywił głowę.
-Ale tam nikogo nie wpuszczają, bo dziwaki są niebezpieczne. - Zaczął powoli z miną wielkiego znawcy, po czym doprecyzował: - Tak tato mówi.
Lubił się chwalić rzeczami, o jakich nie mieli pojęcia dorośli, z którymi obcował. Czuł się wtedy bardzo ważny. No i, oczywiście, jak równy, a nawet równiejszy. Oni wszyscy bywają czasem takimi głupkami, że to aż się nie mieści w głowie, że ktoś taki może decydować za nich - dzieci - co mają robić, gdzie bywać, co jeść i że należy ubierać czapkę, jak się idzie bawić na zewnątrz.
Fancourt nie znosił czapek. Dobrze, że te ładne panie nie próbują mu żadnej wyczarować.
-O! Altana? - ożywił się troszkę na pokaz, aczkolwiek był zainteresowany zwiedzeniem kolejnego ciekawego miejsca. - A bluszcz jest jadowity, żeby każdy, kto próbuje mnie złapać, się zatruł?
To by była jego nowa kryjówka, w której mógłby spędzać całe godziny. I kiedy tylko działby się coś złego, biegłyby tam, żeby się ukryć! I wtedy przyszłyby wielkie potwory, które próbowały, by sięgnąć go ostrymi zębiskami, ale gdy tylko dotknęłyby swoimi czerwonymi językami zdradzieckich liści, padałyby martwe jak te muchy, kiedy babcia użyje takiego jednego eliksiru na szkodniki.
Oczami wyobraźni Deimos widział, że altana zmienia się w ogromny zamek, którego strzeliste wieże pną się wysoko ku chmurom, ku niebu.
-Oczywiście, że nie ma powodu, by płakać. - Uśmiechnął się do brunetki promieniście. Teraz kiedy wyznaczył sobie nowy cel, wszystkie smutki zniknęły zupełnie, jakby ktoś rzucił na chłopca zaklęcie. - I dziękuję za pomoc, piękna Pani, za oczyszczenie moich szat.
Ukłonił się szarmancko jasnowłosej. Taką księżniczkę to mógłby mieć w swoim zamku. Grałaby mu na pianinie i recytowała poezję, wyglądając pięknie.
Bez wahania, nadal czując się niczym bajkowy książę, podszedł do konia, po czym dotknął jego miękkich i ciepłych chrap. Zwierze było wysokie, tak że chłopiec aż musiał stanąć na palcach.
W jego twierdzy też będą takie konie. Tysiące pięknych i dostojnych rumaków o błyszczącej sierści.
-Czy pokaże mi Pani zame… znaczy altanę? - Spojrzał w oczy ciemnowłosej pani błagalnie - najbardziej, jak tylko potrafił. - Ja bardzo proszę. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. W miejscu, gdzie mieszkam, w ogóle nie ma lasów, tylko same gołe klify pożółkła trawa i bardzo zimny wiatr.
Zabrzmiało to dramatycznie.
|wyobrażam sobie....
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Deimos Fancourt' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 8
'k10' : 8
Słuchała chłopca z umiarkowanym zaciekawieniem, nie bardzo wiedząc o czym mówi, choć ze słów się domyślała do czego może nawiązywać. Uśmiechnęła się do niego delikatnie kiedy głaskał wierzchowca i słuchała tej całej paplaniny.
-Moja niania mówiła, że bardzo trujący dla wszystkich, tych, którzy chcą mnie złapać. - Podzieliła się tajemnicą, jaką kiedyś zdradziła jej stara niania. Sama spędzała tam wiele godzin i nie tylko jako dziecko. Nadal było to miejsce ucieczki, azyl, w którym mogła się zaszyć. To właśnie w sercu altany zastanawiała się nad wieloma sprawami, dumała, starała się znaleźć rozwiązanie. Evandra sprawnie i szybko osuszyła ubranie chłopca, który zdawał się zupełnie nie przejmować swoja sytuacją. To chyba dorośli bardziej dramatyzowali gdy przychodziło do zmierzenia się niewytłumaczalnymi działaniami magii. Cóż, Primrose też doświadczyła uroków czkawki, a zadanie jakie dała jej Zlata nadal pozostawało żywe w pamięci. Obraz wrócił gwałtownie, ale opamiętała się szybko i myślami oraz całą swoją uwagą wróciła znów do chłopca.
-Oczywiście, co o tym myślisz? - Zwróciła się do Evandry, a potem znów spojrzała na chłopca. -Jeździłeś kiedyś konno? - Zagadnęła go jeszcze wskazując na puste siodło. Nic nie stało na przeszkodzie, aby usiadł na chwilę, a ona w tym czasie poprowadzi Rotmistrza krętymi ścieżkami wprost do Altany, w której nawet zimą potrafili zorganizować spotkania. Zaklęcia sprawiały, że niewidzialne ściany trzymało ciepło, kiedy na zewnątrz szalała zamieć. -A gdzie dokładnie mieszkasz? - Zapytała chłopca, zaintrygowana opisem, nie potrafiła przypisać go do żadnej hrabstwa, które znała.
Przejażdżka, na którą się umówiły nie przewidywała atrakcji w postaci spadającego dziecka z nieba, ale nie narzekała uważając chłopca za całkiem rezolutnego. Pogodny, otwarty i ciekawski przypominał trochę córki bliźniaczki Edgara, które choć kształcone na damy, nadal pozostawały dziećmi i miały w sobie ogromną chęć poznania świat. To chyba była cecha większości dzieci. Tak się jej wydawało, ponieważ nie obcowała z ich dużą ilością w swoim życiu. Jednak patrząc na najmłodsze pokolenie Burków, to niezależnie skąd się wywodzą, zawsze łączą je podobne cechy. Różnice zaczynają się później, a przynajmniej wtedy są bardziej widoczne.
-Moja niania mówiła, że bardzo trujący dla wszystkich, tych, którzy chcą mnie złapać. - Podzieliła się tajemnicą, jaką kiedyś zdradziła jej stara niania. Sama spędzała tam wiele godzin i nie tylko jako dziecko. Nadal było to miejsce ucieczki, azyl, w którym mogła się zaszyć. To właśnie w sercu altany zastanawiała się nad wieloma sprawami, dumała, starała się znaleźć rozwiązanie. Evandra sprawnie i szybko osuszyła ubranie chłopca, który zdawał się zupełnie nie przejmować swoja sytuacją. To chyba dorośli bardziej dramatyzowali gdy przychodziło do zmierzenia się niewytłumaczalnymi działaniami magii. Cóż, Primrose też doświadczyła uroków czkawki, a zadanie jakie dała jej Zlata nadal pozostawało żywe w pamięci. Obraz wrócił gwałtownie, ale opamiętała się szybko i myślami oraz całą swoją uwagą wróciła znów do chłopca.
-Oczywiście, co o tym myślisz? - Zwróciła się do Evandry, a potem znów spojrzała na chłopca. -Jeździłeś kiedyś konno? - Zagadnęła go jeszcze wskazując na puste siodło. Nic nie stało na przeszkodzie, aby usiadł na chwilę, a ona w tym czasie poprowadzi Rotmistrza krętymi ścieżkami wprost do Altany, w której nawet zimą potrafili zorganizować spotkania. Zaklęcia sprawiały, że niewidzialne ściany trzymało ciepło, kiedy na zewnątrz szalała zamieć. -A gdzie dokładnie mieszkasz? - Zapytała chłopca, zaintrygowana opisem, nie potrafiła przypisać go do żadnej hrabstwa, które znała.
Przejażdżka, na którą się umówiły nie przewidywała atrakcji w postaci spadającego dziecka z nieba, ale nie narzekała uważając chłopca za całkiem rezolutnego. Pogodny, otwarty i ciekawski przypominał trochę córki bliźniaczki Edgara, które choć kształcone na damy, nadal pozostawały dziećmi i miały w sobie ogromną chęć poznania świat. To chyba była cecha większości dzieci. Tak się jej wydawało, ponieważ nie obcowała z ich dużą ilością w swoim życiu. Jednak patrząc na najmłodsze pokolenie Burków, to niezależnie skąd się wywodzą, zawsze łączą je podobne cechy. Różnice zaczynają się później, a przynajmniej wtedy są bardziej widoczne.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Evandra zaś rozumiała znacznie więcej z paplaniny chłopca, choć nie wiedziała o którym dziwnym mężczyźnie mówi, wspominając o płaczliwym pacjencie rozmawiającym ze ścianą. Na trzecim piętrze Szpitala Świętego Munga swe leczenie odbywało wielu niestabilnych psychicznie czarodziejów, których lady Rosier nie miała okazji poznać osobiście, lecz na tyle nasłuchała się dochodzących spomiędzy drzwi szeptów i okrzyków, by mieć pewność, że każda z historii niosła za sobą zawiłości, jakie z trudem rozumieć. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz na wzmiankę o ludziach niebezpiecznych. Czy tak ich nazywali, tych, którzy nie mogli odpowiadać już za własne zachowanie? Skrzywdzonych, schorowanych, plotących głupstwa, nad którymi nie mają żadnego panowania? Brak kontroli był niebezpieczny, zwłaszcza podczas wysnuwania daleko idących wniosków, które zdrowe umysły traktowały poważnie, reagując zarówno oburzeniem, jak i zachwytem. Czy nie tak budzili się pseudo-rewolucjoniści, czy nie tak powstawały rebelie - podczas przyswajania takich głupot i doszukiwania się weń sensu?
Dalsze rozważania o jadowitości bluszczu i zatruwaniu wrogów umknęły gdzieś Evandrze pośród własnych rozmyślań. Nie miała dziś ochoty na podobną kreatywność i puszczanie wodzy fantazji, o niańczeniu cudzych dzieci nawet nie wspominając. Uśmiechnęła się za to ciepło na słowa podziękowania. Już sam fakt, że nie przebywała w obecności umorusanej błotem istoty był satysfakcjonujący. Uprzejmość była miłym dodatkiem, która w jednej chwili pozwoliła lady Rosier na odsunięcie od siebie pochmurnych myśli.
- Naturalnie, sir - przytaknęła, chowając z powrotem różdżkę i puszczając przyjaciółce porozumiewająco oczko. I tak zmierzały w tamtym kierunku, chcąc zrobić przystanek przy altanie na odetchnięcie i nabranie sił przed drogą powrotną. Zresztą, może to i lepiej, że będą go mieć przy sobie, na wypadek gdyby znalazł się opiekun dziecka. - Musisz wobec tego przybywać z bardzo daleka. Nagość klifów ma też swój urok. W moich okolicach także nie ma żadnych lasów - stwierdziła z pewnym rozbawieniem, wspominając zarówno o wybrzeżu Kent, jak i Wyspie Wight. W obu tych miejscach prym wiodły krajobrazy morskie i próżno wśród nich szukać gęsto rosnących drzew.
Ruszyli więc przed siebie w kierunku osadzonej na skraju lasu altany. Od razu spostrzegli ją ukrytą między gałęziami i gęstniejącym o tej porze roku bluszczem. Rozciągający się nieopodal strumień z krystalicznie czystą wodą szemrał cicho. To do niego Evandra poprowadziła konia, pozwalając by ten napoił się przed dalszą drogą.
- Prawdziwie magiczne miejsce. Przejeżdżaliście tu konno z zamku? - zwróciła się do Primrose, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy o dziecięcych zabawach. Był to niemały kawałek drogi.
Dalsze rozważania o jadowitości bluszczu i zatruwaniu wrogów umknęły gdzieś Evandrze pośród własnych rozmyślań. Nie miała dziś ochoty na podobną kreatywność i puszczanie wodzy fantazji, o niańczeniu cudzych dzieci nawet nie wspominając. Uśmiechnęła się za to ciepło na słowa podziękowania. Już sam fakt, że nie przebywała w obecności umorusanej błotem istoty był satysfakcjonujący. Uprzejmość była miłym dodatkiem, która w jednej chwili pozwoliła lady Rosier na odsunięcie od siebie pochmurnych myśli.
- Naturalnie, sir - przytaknęła, chowając z powrotem różdżkę i puszczając przyjaciółce porozumiewająco oczko. I tak zmierzały w tamtym kierunku, chcąc zrobić przystanek przy altanie na odetchnięcie i nabranie sił przed drogą powrotną. Zresztą, może to i lepiej, że będą go mieć przy sobie, na wypadek gdyby znalazł się opiekun dziecka. - Musisz wobec tego przybywać z bardzo daleka. Nagość klifów ma też swój urok. W moich okolicach także nie ma żadnych lasów - stwierdziła z pewnym rozbawieniem, wspominając zarówno o wybrzeżu Kent, jak i Wyspie Wight. W obu tych miejscach prym wiodły krajobrazy morskie i próżno wśród nich szukać gęsto rosnących drzew.
Ruszyli więc przed siebie w kierunku osadzonej na skraju lasu altany. Od razu spostrzegli ją ukrytą między gałęziami i gęstniejącym o tej porze roku bluszczem. Rozciągający się nieopodal strumień z krystalicznie czystą wodą szemrał cicho. To do niego Evandra poprowadziła konia, pozwalając by ten napoił się przed dalszą drogą.
- Prawdziwie magiczne miejsce. Przejeżdżaliście tu konno z zamku? - zwróciła się do Primrose, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy o dziecięcych zabawach. Był to niemały kawałek drogi.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czyli miał rację! W końcu odnalazł bezpieczne miejsce do zabaw, gdzie nikt go nie znajdzie, nie będzie przeszkadzać, zagarniając do domu na zupę, której to wcale nie chciałby jeść. Istniał tylko jeden mały, tyci-tyci problem. Deimos kompletnie nie miał pojęcia, gdzie się właściwie znajduje. Specjalnie wymyślił tę bajeczkę o dalekich krainach swojego pochodzenia, ale nie przypuszczał, że akurat trafi z tym w punkt. No cóż, musiał zrobić wszystko, by dowiedzieć się, jak później trafić do tej cudownej altany.
-Na koniu? Nigdy! A mogę? - Możliwość przejechania się na końskim grzbiecie była tak niesamowicie cudowna, że oczy chłopca aż się zaiskrzyły z radości. Oto i on! Dostojny rycerz, dosiadający wiernego rumaka, po wielu niesamowitych i mrożących krew w żyłach przygodach, wracają do swojego zamku na zasłużony odpoczynek. Będzie tam wystawiona uczta na jego cześć, która potrwa równo trzy dni i trzy noce, a i przybędą na nią dostojnicy z całego świata.
Wyobrażając sobie to wszystko, młodszy Fancourt uniósł się nad ziemię, by, nie czekając na odpowiedź ze strony właścicielki zwierzęcia, zgrabnie i dostojnie zasiąść w siodle. Nawet mu nie przeszkadzało to, że nogami nie mógł sięgnąć strzemion.
Z najbardziej czarującym uśmiechem, na jaki było go stać, zwrócił się do kobiet, a w szczególności do pięknej jasnowłosej pani.
-Przybywam z Zachodu! Tam, gdzie wieją zimne morskie wiatry! - wygłosił, a dla wzmocnienia efektu wykonał zamaszysty gest ręką. - Z małej wioski bez imienia, gdzie nie ma nic!
Złapał się na tym, że musi jakoś zaimponować tej kobiecie. Nazwała go “sir” i brzmiało to tak cudownie.
-Obok jest tylko miejsce zwane Przeklętą Kopalnią Cwmystwyth, gdzie grasują odrażające bestie, wysysające krew z każdego, kto tam wejdzie. To straszne miejsce, naprawdę przerażające. - Z pełną powagą pokiwał głową. O kopalnie tej usłyszał od swoich kolegów-duchów. Nie miał pojęcia, czy takowa istnieje, ale na potrzeby tej opowieści uznał, że jest jak najbardziej rzeczywista. No i ta nazwa... Brzmiała mrocznie i obco. Doskonale.
-O! Jakże mi przykro! To musi być okropne miejsce! A skąd Pani pochodzi? - zapytał zaciekawiony, po czym zwrócił się, kiedy już ruszyli dalej do ciemnowłosej lady. - Gdzie właściwie jesteśmy?
Okolica była bardzo piękna i tajemnicza, aż zachęcała do dalszej zabawy. W końcu zza drzew wyłoniła się ona - ta sama altana, a tuż obok niej błyszczał strumyk.
Była idealna.
-Ależ miała Pani szczęście - ponownie spojrzał na Primrose. - Tutaj można ukryć się przed wszystkimi na zawsze. Myślała Pani o tym kiedyś?
Już nie mógł się doczekać, by pobiec w stronę altany, lecz ześlizgnięcie się z końskiego grzbietu okazało się nie lada problemem. Deimosowi było jednak zbyt głupio, by prosić o pomoc.
-Na koniu? Nigdy! A mogę? - Możliwość przejechania się na końskim grzbiecie była tak niesamowicie cudowna, że oczy chłopca aż się zaiskrzyły z radości. Oto i on! Dostojny rycerz, dosiadający wiernego rumaka, po wielu niesamowitych i mrożących krew w żyłach przygodach, wracają do swojego zamku na zasłużony odpoczynek. Będzie tam wystawiona uczta na jego cześć, która potrwa równo trzy dni i trzy noce, a i przybędą na nią dostojnicy z całego świata.
Wyobrażając sobie to wszystko, młodszy Fancourt uniósł się nad ziemię, by, nie czekając na odpowiedź ze strony właścicielki zwierzęcia, zgrabnie i dostojnie zasiąść w siodle. Nawet mu nie przeszkadzało to, że nogami nie mógł sięgnąć strzemion.
Z najbardziej czarującym uśmiechem, na jaki było go stać, zwrócił się do kobiet, a w szczególności do pięknej jasnowłosej pani.
-Przybywam z Zachodu! Tam, gdzie wieją zimne morskie wiatry! - wygłosił, a dla wzmocnienia efektu wykonał zamaszysty gest ręką. - Z małej wioski bez imienia, gdzie nie ma nic!
Złapał się na tym, że musi jakoś zaimponować tej kobiecie. Nazwała go “sir” i brzmiało to tak cudownie.
-Obok jest tylko miejsce zwane Przeklętą Kopalnią Cwmystwyth, gdzie grasują odrażające bestie, wysysające krew z każdego, kto tam wejdzie. To straszne miejsce, naprawdę przerażające. - Z pełną powagą pokiwał głową. O kopalnie tej usłyszał od swoich kolegów-duchów. Nie miał pojęcia, czy takowa istnieje, ale na potrzeby tej opowieści uznał, że jest jak najbardziej rzeczywista. No i ta nazwa... Brzmiała mrocznie i obco. Doskonale.
-O! Jakże mi przykro! To musi być okropne miejsce! A skąd Pani pochodzi? - zapytał zaciekawiony, po czym zwrócił się, kiedy już ruszyli dalej do ciemnowłosej lady. - Gdzie właściwie jesteśmy?
Okolica była bardzo piękna i tajemnicza, aż zachęcała do dalszej zabawy. W końcu zza drzew wyłoniła się ona - ta sama altana, a tuż obok niej błyszczał strumyk.
Była idealna.
-Ależ miała Pani szczęście - ponownie spojrzał na Primrose. - Tutaj można ukryć się przed wszystkimi na zawsze. Myślała Pani o tym kiedyś?
Już nie mógł się doczekać, by pobiec w stronę altany, lecz ześlizgnięcie się z końskiego grzbietu okazało się nie lada problemem. Deimosowi było jednak zbyt głupio, by prosić o pomoc.
Deimos Fancourt
Zawód : wirtuoz gry na nerwach dorosłych
Wiek : 7
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I have never tried that before, so I think I should definitely be able to do that.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 21 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
Altana na skraju lasu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham