Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Purpurowa knieja
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Purpurowa knieja
Ponury las otaczający równie nieprzyjemnie wyrastające ze wzgórza ruiny obłożono specjalnymi zaklęciami, zmieniającymi kolor wyściełanych wysoką trawą ścieżek i dziko rosnących drzew. Korony mienią się ostrą purpurą, mech obrastający drogi razi w oczy przenikliwym różem, kwitnące dziko kwiaty przeplatają się rozmaitymi odcieniami fioletu.
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Czekał na ten dzień już długo. Od kilku tygodni w Durham Castle planowało się pozbycie skupisk mugoli z ich ziem. Ich hrabstwo było jednym z tych, które miało największe wpływy Rycerzy, a lordowie Durham mieli zamiar jedynie te wpływy poszerzyć. Burke’owi nie tolerowali mugoli i ich miłośników na swoich ziemiach. Mieszkańcy hrabstwa doskonale zdawali sobie z tego sprawę i rzadko kiedy ktoś się im sprzeciwiał. Z resztą, każdy sprzeciw czy przejaw buntu był bardzo szybko i bezlitośnie tłumiony. Od jakiegoś czasu jego rodzina prowadziła swoistą kampanie propagandową. Wraz z Primrose odwiedził Beamish Town gdzie przyczynili się do odbudowania ochronki oraz wsparli tamtejszy sierociniec datkami, on sam nawet zaoferował pomoc wdowie po człowieku, który uratował go od utonięcia gdy był jeszcze podlotkiem. Mieszkańcy wiedzieli, że na rodzinę Bukre można liczyć i zawsze wspierają swoich. Dodatkowo zorganizowali koncert charytatywny, w który zarówno on jak i Primrose włożyli dużo pracy. Podczas koncertu nie tylko zostało zebranych dużo pieniędzy, które zostały przekazane na rzecz najbardziej poszkodowanych przez wojnę, ale jednocześnie miał w zamiarze pokazać szlachtę w ładnym i jasnym świetle, tak samo jak Rycerzy. Burkowie chcieli aby zwykli obywatele wiedzieli, że szlachta jest z nimi i ich wspiera, nawet jeśli zachowania ludzi na koncercie były typowym zagraniem politycznym. Wtedy były ładne uśmiechy i trochę pieniędzy, teraz należało działać.
Zebrali, w ich mniemaniu, najlepszych ludzi do tego typu przedsięwzięcia. Xavier osobiście siedział z Edgarem kilka wieczorów i wybierali odpowiednie osoby, wysyłali listy. Tak dokładnie przeanalizowali potencjalnych kandydatów, że nie wchodziło w grę by zabrali ze sobą kogoś kto by się nie nadawał. Kiedy mieli zebrane zasoby ludzkie, podzielili się na grupy, by odnalezienie i uporanie się z grupami oporu mugolaków poszło im sprawniej. Posiadając informację zgromadzone przez Zlatę, która działała na zlecenie Edgara, mieli wystarczająco dużo danych by przeprowadzić akcję.
Zadaniem jego grupy było wyeliminowanie obozu, który został zorganizowany w starym mugolskim składzie amunicji. Serce aż mu się krajało, kiedy dowiedział się co te gnidy zrobiły z tak starym i pięknym terenem. Za swoich towarzyszy miał uzdolnioną czarownicę Elvirę Multon, o której umiejętnościach uzdrowicielskich słyszał wiele dobrych słów oraz Drew Macnair’a, którego nie koniecznie znał. Wierzył jednak, że skoro Edgar mu ufał i cenił jego umiejętności, nie pozostaje mu nic innego, jak zrobić to samo.
Purpurowa knieja, bo taką nazwę nosiło miejsce, w którym się znajdowali, działała na niego drażniąco. Nie przepadał za kolorami, które widział, drażniły mu oczy i wywoływały nieprzyjemne uczucie niepokoju. Nadal dochodził do siebie po małym treningu z Mathieu, który odbył się zaledwie dwa dni temu. Co prawda Cassandra poskładała jego złamany nadgarstek, ale mimo wszystko odczuwał pewien dyskomfort. Dodatkowo skutki użytkowania czarnej magii wciąż trochę mu doskwierały. Dzisiaj miał w planie używać jej mniej, ale nie zamierzał całkowicie z niej rezygnować.
Zerknął w kierunku Elviry słysząc jej słowa i skinął na nie głową. Byli blisko, a plan znali wszyscy. Mieli wyeliminować strażników, jednego po drugim, a następnie wkroczyć do budynku, w którym znajdowali się uciekinierzy. Zamierzali pojąc kilka osób, zgodnie z wytycznymi Edgara. A co z resztą? To już zostało pozostawione ich inwencji twórczej. Miał przy sobie Oko Ślepego, w które się niedawno zaopatrzył. Pierścień spoczywał na palcu wskazującym lewej ręki. Czuł, że może mu się dzisiaj przydać. Wyjątkowo nie ubrał też dzisiaj garnituru. Doszedł do wniosku, że nie ważne jaki garnitur, żaden nie jest wart splamienia krwią zdrajców i mugoli. Dziś miał na sobie ciemne spodnie, ciemną koszulę i na to po prostu długi płaszcz, wystarczająco stary i zużyty w jego mniemaniu, że nadawał się na taką wyprawę.
Trzymając różdżkę pewnie w dłoni przyspieszył lekko, chcąc tym samym wydostać się z tego cholernego zagajnika i tych kolorów, które nie robiły nic pożytecznego. Jednocześnie uważał by nie zdradzić swojej obecności. Liście pod stopami stanowiły pewną przeszkodę, jednak lord był tak zdeterminowany, że nic nie stanowiło dla niego przeszkody.
Ekwipunek:
różdżka i Oko Ślepego
Zebrali, w ich mniemaniu, najlepszych ludzi do tego typu przedsięwzięcia. Xavier osobiście siedział z Edgarem kilka wieczorów i wybierali odpowiednie osoby, wysyłali listy. Tak dokładnie przeanalizowali potencjalnych kandydatów, że nie wchodziło w grę by zabrali ze sobą kogoś kto by się nie nadawał. Kiedy mieli zebrane zasoby ludzkie, podzielili się na grupy, by odnalezienie i uporanie się z grupami oporu mugolaków poszło im sprawniej. Posiadając informację zgromadzone przez Zlatę, która działała na zlecenie Edgara, mieli wystarczająco dużo danych by przeprowadzić akcję.
Zadaniem jego grupy było wyeliminowanie obozu, który został zorganizowany w starym mugolskim składzie amunicji. Serce aż mu się krajało, kiedy dowiedział się co te gnidy zrobiły z tak starym i pięknym terenem. Za swoich towarzyszy miał uzdolnioną czarownicę Elvirę Multon, o której umiejętnościach uzdrowicielskich słyszał wiele dobrych słów oraz Drew Macnair’a, którego nie koniecznie znał. Wierzył jednak, że skoro Edgar mu ufał i cenił jego umiejętności, nie pozostaje mu nic innego, jak zrobić to samo.
Purpurowa knieja, bo taką nazwę nosiło miejsce, w którym się znajdowali, działała na niego drażniąco. Nie przepadał za kolorami, które widział, drażniły mu oczy i wywoływały nieprzyjemne uczucie niepokoju. Nadal dochodził do siebie po małym treningu z Mathieu, który odbył się zaledwie dwa dni temu. Co prawda Cassandra poskładała jego złamany nadgarstek, ale mimo wszystko odczuwał pewien dyskomfort. Dodatkowo skutki użytkowania czarnej magii wciąż trochę mu doskwierały. Dzisiaj miał w planie używać jej mniej, ale nie zamierzał całkowicie z niej rezygnować.
Zerknął w kierunku Elviry słysząc jej słowa i skinął na nie głową. Byli blisko, a plan znali wszyscy. Mieli wyeliminować strażników, jednego po drugim, a następnie wkroczyć do budynku, w którym znajdowali się uciekinierzy. Zamierzali pojąc kilka osób, zgodnie z wytycznymi Edgara. A co z resztą? To już zostało pozostawione ich inwencji twórczej. Miał przy sobie Oko Ślepego, w które się niedawno zaopatrzył. Pierścień spoczywał na palcu wskazującym lewej ręki. Czuł, że może mu się dzisiaj przydać. Wyjątkowo nie ubrał też dzisiaj garnituru. Doszedł do wniosku, że nie ważne jaki garnitur, żaden nie jest wart splamienia krwią zdrajców i mugoli. Dziś miał na sobie ciemne spodnie, ciemną koszulę i na to po prostu długi płaszcz, wystarczająco stary i zużyty w jego mniemaniu, że nadawał się na taką wyprawę.
Trzymając różdżkę pewnie w dłoni przyspieszył lekko, chcąc tym samym wydostać się z tego cholernego zagajnika i tych kolorów, które nie robiły nic pożytecznego. Jednocześnie uważał by nie zdradzić swojej obecności. Liście pod stopami stanowiły pewną przeszkodę, jednak lord był tak zdeterminowany, że nic nie stanowiło dla niego przeszkody.
Ekwipunek:
różdżka i Oko Ślepego
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Wpływy Rycerzy Walpurgii nieustannie miały poszerzać się i obejmować tereny, gdzie jeszcze niedawno rządziły promugolskie poglądy. Pochowane po kątach szczury nie stanowiły zagrożenia, jednakże byli też tacy, którzy prowadzili otwartą walkę i to właśnie ich należało się czym prędzej pozbyć. Samo Durham, będące pod kontrolą sprzymierzonego ze sprawą rodu, pozostawało w większości wolne od szlamu, lecz wciąż gdzieniegdzie ukrywała się mugolska zaraza tudzież sympatycy Longbottoma. Lord Bukre pragnął oczyścić rejony, doprowadzić do sytuacji, jaka miała miejsce w Londynie i nie wyobrażałem sobie nie wspomóc go własną różdżką. Propagandowa sielanka miała się nad wyraz dobrze, dlatego rozsądnym było ruszyć w krwawy bój, kiedy uśpiona była czujność mieszkańców.
Zmaterializowałem się w purpurowej kniei o czasie, a mimo to towarzysze czekali już na mnie. Lekkim skinieniem głowy powitałem lorda Xaviera, którego miałem okazję widzieć po raz pierwszy. Nie było go w naszych szeregach, ale byłem przekonany, iż wspierał działania Rycerzy jako sojusznik, co było niezwykle istotne. W końcu miał tuż obok siebie jednego z najlojalniejszych sług Czarnego Pana oraz Edgara, jaki zasiadał przy stole o wiele dłużej niżeli ja. Zaraz po tym zerknąłem na Elvirę, która na całe szczęście wciąż miała obie ręce. Nawet nie chciałem wyobrażać sobie przez co musiałaby przechodzić, gdyby Deirdre nie zareagowała w porę. Mogłem obwiniać się za tamten wyskok, jednakże doskonale zdawałem sobie sprawę, iż nie byłem wtem sobą, a wężowe drewno działało instynktownie. Szepty były okrutne, męczące, obezwładniające i przedzierały się do najdalszych zakątków umysłu, jakoby nie było tam żadnych barier. Sądziłem, że już z niczym gorszym nie przyjdzie mi się zmierzyć po konsekwencjach spotkania z kamieniem, lecz od momentu opuszczenia Białej Wywerny szybko przekonałem się, iż byłem w ogromnym błędzie.
-Ty również- odparłem zerkając na nią z ukosa, kiedy przedzieraliśmy się przez ponury las. Drażnił mnie zapach wilgoci oraz ostra purpura, która raziła w oczy za każdym razem, gdy chciałem spojrzeć ku górze. Ważne jednak było, aby nie zaalarmować zawczasu strażników, albowiem wezwane posiłki były nam zbędne. Informacje, jakie udało nam się uzyskać jasno mówiły o czterech godzinach warty i to właśnie na jej początku był idealny moment na atak. Ciche, bezwzględne pozbycie się dwóch, cholernych rebeliantów.
Zatrzymawszy się na skraju lasu mieliśmy idealny punkt widokowy na budynek oraz otaczające go, nietypowe, zapewne mugolskie, elementy wyposażenia. Nie byłem w stanie nazwać większości rzeczy, a także przypuścić czy mogły posłużyć wrogowi za broń, dlatego wolałem wyczekać odpowiednią chwilę. Przykucnąłem na trawie poświęcając kilkanaście minut na obserwację, dokładną analizę bram, dróg oraz wszelkich wyjść z budynku. -Zgodnie z tym, co wiemy warta zmienia się za piętnaście minut- rzuciłem biorąc to za pewnik, jednakże spojrzałem jeszcze na Xaviera szukając potwierdzenia. Kiedy ten skinął głową sięgnąłem dłonią po wężowe drewno i odliczałem w głowie kolejne minuty, które przybliżały nas do pierwszego starcia.
Informator nie pomylił się. Strażnicy zjawili się punktualnie i tym samym szczęściarze, bo tak bym ich nazwał, oddalili się w kierunku bramy. Wstałem na równe nogi i ruszyłem przed siebie pragnąc zbliżyć się do wroga. Byliśmy jeszcze stosunkowo daleko, prawdopodobnie dalej niewidoczni, dlatego zdecydowałem się na niewerbalną inkantację mającą zapewnić nam jeszcze większą przewagę.
- Avada Kedavra- wypowiedziałem w myślach utrzymując różdżkę na wysokości znacznie bardziej postawnego mężczyzny.
| 1. opętanie, 2. zaklęcie, 3. k10 na cm
idziemy do szafki
Ekwipunek: Nakładka na pas, maść z wodnej gwiazdy (2 porcje, stat. 15), kameleon (1 porcja, stat. 22, moc 116)
Zmaterializowałem się w purpurowej kniei o czasie, a mimo to towarzysze czekali już na mnie. Lekkim skinieniem głowy powitałem lorda Xaviera, którego miałem okazję widzieć po raz pierwszy. Nie było go w naszych szeregach, ale byłem przekonany, iż wspierał działania Rycerzy jako sojusznik, co było niezwykle istotne. W końcu miał tuż obok siebie jednego z najlojalniejszych sług Czarnego Pana oraz Edgara, jaki zasiadał przy stole o wiele dłużej niżeli ja. Zaraz po tym zerknąłem na Elvirę, która na całe szczęście wciąż miała obie ręce. Nawet nie chciałem wyobrażać sobie przez co musiałaby przechodzić, gdyby Deirdre nie zareagowała w porę. Mogłem obwiniać się za tamten wyskok, jednakże doskonale zdawałem sobie sprawę, iż nie byłem wtem sobą, a wężowe drewno działało instynktownie. Szepty były okrutne, męczące, obezwładniające i przedzierały się do najdalszych zakątków umysłu, jakoby nie było tam żadnych barier. Sądziłem, że już z niczym gorszym nie przyjdzie mi się zmierzyć po konsekwencjach spotkania z kamieniem, lecz od momentu opuszczenia Białej Wywerny szybko przekonałem się, iż byłem w ogromnym błędzie.
-Ty również- odparłem zerkając na nią z ukosa, kiedy przedzieraliśmy się przez ponury las. Drażnił mnie zapach wilgoci oraz ostra purpura, która raziła w oczy za każdym razem, gdy chciałem spojrzeć ku górze. Ważne jednak było, aby nie zaalarmować zawczasu strażników, albowiem wezwane posiłki były nam zbędne. Informacje, jakie udało nam się uzyskać jasno mówiły o czterech godzinach warty i to właśnie na jej początku był idealny moment na atak. Ciche, bezwzględne pozbycie się dwóch, cholernych rebeliantów.
Zatrzymawszy się na skraju lasu mieliśmy idealny punkt widokowy na budynek oraz otaczające go, nietypowe, zapewne mugolskie, elementy wyposażenia. Nie byłem w stanie nazwać większości rzeczy, a także przypuścić czy mogły posłużyć wrogowi za broń, dlatego wolałem wyczekać odpowiednią chwilę. Przykucnąłem na trawie poświęcając kilkanaście minut na obserwację, dokładną analizę bram, dróg oraz wszelkich wyjść z budynku. -Zgodnie z tym, co wiemy warta zmienia się za piętnaście minut- rzuciłem biorąc to za pewnik, jednakże spojrzałem jeszcze na Xaviera szukając potwierdzenia. Kiedy ten skinął głową sięgnąłem dłonią po wężowe drewno i odliczałem w głowie kolejne minuty, które przybliżały nas do pierwszego starcia.
Informator nie pomylił się. Strażnicy zjawili się punktualnie i tym samym szczęściarze, bo tak bym ich nazwał, oddalili się w kierunku bramy. Wstałem na równe nogi i ruszyłem przed siebie pragnąc zbliżyć się do wroga. Byliśmy jeszcze stosunkowo daleko, prawdopodobnie dalej niewidoczni, dlatego zdecydowałem się na niewerbalną inkantację mającą zapewnić nam jeszcze większą przewagę.
- Avada Kedavra- wypowiedziałem w myślach utrzymując różdżkę na wysokości znacznie bardziej postawnego mężczyzny.
| 1. opętanie, 2. zaklęcie, 3. k10 na cm
idziemy do szafki
Ekwipunek: Nakładka na pas, maść z wodnej gwiazdy (2 porcje, stat. 15), kameleon (1 porcja, stat. 22, moc 116)
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k100' : 66
--------------------------------
#3 'k10' : 7
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k100' : 66
--------------------------------
#3 'k10' : 7
z szafki
Walka przeciągnęła się na dłużej niż zakładała, wiedząc z wyprzedzeniem, że na ich drodze znajdzie się dwójka mugoli. Czym była w ogóle ta dziwna, bezkształtna broń, którą kobieta ściskała w obu rękach? Pociski znikały w zetknięciu z ich prostymi tarczami, były słabsze od najprostszego zaklęcia, coś jednak nie dawało Elvirze spokoju - czy gdyby ktoś z zaskoczenia, z tyłu, wystrzelił do niej taką lecącą kulą, czy mogłaby ona w sprzyjających okolicznościach doprowadzić do jej śmierci? Prychnęła pod nosem, poprawiając spocone włosy. Teraz, kiedy poradziła już sobie ze złamaniami miednicy - spowodowanymi również przez brutalnego mugola - mogła bez przeszkód obejrzeć towarzyszy w poszukiwaniu ewentualnych obrażeń. Ani Drew ani Xavier nie wyglądali jednak na ciężko rannych ani nawet na draśniętych.
- Mugole i ich obrzydliwe śmieci - Maszyny do bezmyślnego zabijania. - Potrzebujecie pomocy? - zapytała, mając na myśli swój potencjał magomedyczny.
Mugolska kobieta gdzieś tam jeszcze była, uwięziona w czterometrowym dole, który stanowił dla niej pułapkę nie do pokonania. Trzy ciała znaczyły drogę do owego zagłębienia, ale Elvira nie pchała się, by ruszyć w tamtym kierunku jako pierwsza. Miała ze sobą dwóch mężczyzn znacznie bardziej doświadczonych w szybkim załatwianiu chwilowych niedogodności, o czym miała okazję przekonać się przed chwilą.
- Będę dążyć do tego, by być w stanie rzucać zaklęcia niewybaczalne tak sprawnie jak ty - powiedziała cicho do Drew, chowając różdżkę do kieszeni i ukradkiem kiwając głową lordowi Xavierowi.
Problem mugolki miała zamiar pozostawić im, sama natomiast zbliżyła się do ciał dwóch martwych czarodziejów, aby przeszukać ich kieszenie za czymkolwiek istotnym. U jednego nie odnalazła nic poza kieszonkowym zegarkiem i papierkami po miętuskach, drugi jednak chował w wewnętrznej podszewce płaszcza obity skórą notes, który naprędce przejrzała. W głównej mierze były to jego osobiste zapiski, lecz tu i tam przewijały się nazwiska innych czarodziejów, a także mugoli (tak przynajmniej podejrzewała). Być może również tych, których wkrótce mieli odnaleźć.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Walka przeciągnęła się na dłużej niż zakładała, wiedząc z wyprzedzeniem, że na ich drodze znajdzie się dwójka mugoli. Czym była w ogóle ta dziwna, bezkształtna broń, którą kobieta ściskała w obu rękach? Pociski znikały w zetknięciu z ich prostymi tarczami, były słabsze od najprostszego zaklęcia, coś jednak nie dawało Elvirze spokoju - czy gdyby ktoś z zaskoczenia, z tyłu, wystrzelił do niej taką lecącą kulą, czy mogłaby ona w sprzyjających okolicznościach doprowadzić do jej śmierci? Prychnęła pod nosem, poprawiając spocone włosy. Teraz, kiedy poradziła już sobie ze złamaniami miednicy - spowodowanymi również przez brutalnego mugola - mogła bez przeszkód obejrzeć towarzyszy w poszukiwaniu ewentualnych obrażeń. Ani Drew ani Xavier nie wyglądali jednak na ciężko rannych ani nawet na draśniętych.
- Mugole i ich obrzydliwe śmieci - Maszyny do bezmyślnego zabijania. - Potrzebujecie pomocy? - zapytała, mając na myśli swój potencjał magomedyczny.
Mugolska kobieta gdzieś tam jeszcze była, uwięziona w czterometrowym dole, który stanowił dla niej pułapkę nie do pokonania. Trzy ciała znaczyły drogę do owego zagłębienia, ale Elvira nie pchała się, by ruszyć w tamtym kierunku jako pierwsza. Miała ze sobą dwóch mężczyzn znacznie bardziej doświadczonych w szybkim załatwianiu chwilowych niedogodności, o czym miała okazję przekonać się przed chwilą.
- Będę dążyć do tego, by być w stanie rzucać zaklęcia niewybaczalne tak sprawnie jak ty - powiedziała cicho do Drew, chowając różdżkę do kieszeni i ukradkiem kiwając głową lordowi Xavierowi.
Problem mugolki miała zamiar pozostawić im, sama natomiast zbliżyła się do ciał dwóch martwych czarodziejów, aby przeszukać ich kieszenie za czymkolwiek istotnym. U jednego nie odnalazła nic poza kieszonkowym zegarkiem i papierkami po miętuskach, drugi jednak chował w wewnętrznej podszewce płaszcza obity skórą notes, który naprędce przejrzała. W głównej mierze były to jego osobiste zapiski, lecz tu i tam przewijały się nazwiska innych czarodziejów, a także mugoli (tak przynajmniej podejrzewała). Być może również tych, których wkrótce mieli odnaleźć.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Choć był przygotowany na dużo, nie spodziewał się jednak, że ta walka się przeciągnie. Mimo wszystko jednak cieszył się, że udało im się to w końcu zakończyć. Był pod wielkim wrażeniem umiejętności magicznych swoich towarzyszy, zwłaszcza Drew, który tak sprawnie posługiwał się czarną magią. Teraz rozumiał dlaczego Edgar go zaprosił do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. Elvira też jego zdaniem świetnie się spisała, dzielnie zniosła atak cholernego mugola. Z siebie Xavier był średnio zadowolony, lekko odczuł również skutki uboczne używania czarnej magii, ale nie na tyle duże, by były uciążliwie podczas dalszych działań.
- Dziękuję, nie trzeba. - powiedział spokojnie patrząc na kobietę, po czym powoli ruszył w kierunku głębokiego dołu, w którym została uwięziona mugolka. - Zabierzemy ją ze sobą, wygląda na kogoś kto może nam się przydać. Teraz już nie stanowi zagrożenia. - odparł do reszty odwracając się do nich na chwilę, po czym wrócił wzrokiem do mugolki.
Na dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na tym dziwnym przedmiocie, który trzymała w dłoni i z którego w ich kierunku kilkukrotnie wystrzeliła kule. Zastanawiał się co to jest i jak działo. Co prawda badał artefakty i gardził mugolskimi urządzeniami, jednak musiał przyznać, że to dziwne coś zyskało jego zainteresowanie.
- Dobrze, skoro nikt już nam nie stoi na przeszkodzi, możemy wrócić do naszego głównego zadania. - odezwał się po dłuższej chwili milczenia - Oprócz tej tutaj zabierzemy jeszcze trzy osoby. Chciałbym aby jedną osobę również zostawić przy życiu, aby mogła przekazać wiadomość reszcie. Powinni wiedzieć, że należy się z nami liczyć, a Burkowie nie będą tolerować mugoli na swoim terenie. Resztę pozostawiam waszej inwencji twórczej. - powiedział patrząc na swoich towarzyszy uważnie, a w jego oczach można było bez problemu zauważyć determinację i pewność siebie.
Moment później odwrócił się na pięcie i pewnie trzymająć różdżkę w dłoni ruszył w kierunku drzwi od magazynu, którego jeszcze przed chwilą tak dzielnie bronili ci, którzy aktualnie byli martwi lub uwięzieni.
- Dziękuję, nie trzeba. - powiedział spokojnie patrząc na kobietę, po czym powoli ruszył w kierunku głębokiego dołu, w którym została uwięziona mugolka. - Zabierzemy ją ze sobą, wygląda na kogoś kto może nam się przydać. Teraz już nie stanowi zagrożenia. - odparł do reszty odwracając się do nich na chwilę, po czym wrócił wzrokiem do mugolki.
Na dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na tym dziwnym przedmiocie, który trzymała w dłoni i z którego w ich kierunku kilkukrotnie wystrzeliła kule. Zastanawiał się co to jest i jak działo. Co prawda badał artefakty i gardził mugolskimi urządzeniami, jednak musiał przyznać, że to dziwne coś zyskało jego zainteresowanie.
- Dobrze, skoro nikt już nam nie stoi na przeszkodzi, możemy wrócić do naszego głównego zadania. - odezwał się po dłuższej chwili milczenia - Oprócz tej tutaj zabierzemy jeszcze trzy osoby. Chciałbym aby jedną osobę również zostawić przy życiu, aby mogła przekazać wiadomość reszcie. Powinni wiedzieć, że należy się z nami liczyć, a Burkowie nie będą tolerować mugoli na swoim terenie. Resztę pozostawiam waszej inwencji twórczej. - powiedział patrząc na swoich towarzyszy uważnie, a w jego oczach można było bez problemu zauważyć determinację i pewność siebie.
Moment później odwrócił się na pięcie i pewnie trzymająć różdżkę w dłoni ruszył w kierunku drzwi od magazynu, którego jeszcze przed chwilą tak dzielnie bronili ci, którzy aktualnie byli martwi lub uwięzieni.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Pojedynek zajął nam nieco więcej czasu niżeli zakładałem, lecz na szczęście finalnie odbyło się bez większych draśnięć. Czarna magia wpłynęła na mój umysł, osłabiła mnie, ale nie na tyle, żeby mugole i ich cholerni obrońcy byli w stanie nam zagrozić. Nie znałem ich broni, nie miałem pojęcia, co mogła uczynić w chwili, kiedy pędząca kula uderzy w ciało, ale domyślałem się, iż nic dobrego. Rozległa rana? Była to najprawdopodobniejsza wersja. Na całe szczęście była z nami Elvira, bowiem skoro wartownicy byli wyposażeni w tego typu rzecz, to istniało ryzyko, że ktoś w środku również może taką operować. Musieliśmy zachować czujność, mieć oczy i uszy otwarte, albowiem jeden błąd mógł kosztować nas najwyższą cenę. Obca nam była mugolska technika, dlatego nie do końca mogliśmy wiedzieć z czym przyjdzie nam walczyć.
Zerknąłem na leżące truchło i stopą obróciłem głowę tak, aby móc przyjrzeć się jego twarzy.
-Parszywe szczury- mruknąłem, a zaraz po tym splunąłem tuż obok ciała i ruszyłem przed siebie. Słyszałem słowa Elviry, na które skinąłem lekko głową, albowiem nigdy nie wiedziałem jak zachować się w takiej chwili. Był to swego rodzaju komplement, docenienie umiejętności, jednakże magia miała to do siebie, iż wielką rolę odgrywało szczęście, które wyjątkowo mi dziś sprzyjało. Niewybaczalne klątwy wymagały umiejętności, poświęcenia czasu treningom oraz odwagi, albowiem zawsze z tyłu głowy pozostawała świadomość, że ta dziedzina potrafi zemścić się na czarnoksiężniku. Była potężna, piękna i przepełniona władzą, lecz nie posiadała litości – każdy mógł stać się jej ofiarą.
-Nie, nic mi nie jest- rzuciłem zerkając na nią z ukosa. Nie potrzebowałem pomocy, nie straciłem dużo sił, ani nie odniosłem poważnych ran. Lekki ból w okolicy skroni był do wytrzymania, właściwie można rzec, iż zdążyłem się do niego przyzwyczaić.
Elvira zaczęła ich przeszukiwać, co było rozsądne. Jakiekolwiek listy, zapiski tudzież wskazówki mogły doprowadzić nas do kolejnych obozów rebelianckich. -Masz coś?- spytałem, po czym przeniosłem wzrok na Xaviera. -Wiesz ile osób może znajdować się w środku? Informator był w stanie to sprawdzić?- wolałem dopytać o ten szczegół, albowiem chciałem dobrać najlepszą taktykę na wejście. Mugole nie mogli nas zaskoczyć, a znaczna przewaga liczebna zawsze była kłopotliwa – nawet jeśli nie potrafili korzystać z magii. - Petrificus Totalus- wypowiedziałem płynnie, wcześniej kierując wężowe drewno na mugolkę w dole. Nie chciałem, aby stanowiła zagrożenie, a tym bardziej zaszła nas od tyłu. Nie mogliśmy mieć pewności, czy nie nadejdzie pomoc.
Zerknąłem na leżące truchło i stopą obróciłem głowę tak, aby móc przyjrzeć się jego twarzy.
-Parszywe szczury- mruknąłem, a zaraz po tym splunąłem tuż obok ciała i ruszyłem przed siebie. Słyszałem słowa Elviry, na które skinąłem lekko głową, albowiem nigdy nie wiedziałem jak zachować się w takiej chwili. Był to swego rodzaju komplement, docenienie umiejętności, jednakże magia miała to do siebie, iż wielką rolę odgrywało szczęście, które wyjątkowo mi dziś sprzyjało. Niewybaczalne klątwy wymagały umiejętności, poświęcenia czasu treningom oraz odwagi, albowiem zawsze z tyłu głowy pozostawała świadomość, że ta dziedzina potrafi zemścić się na czarnoksiężniku. Była potężna, piękna i przepełniona władzą, lecz nie posiadała litości – każdy mógł stać się jej ofiarą.
-Nie, nic mi nie jest- rzuciłem zerkając na nią z ukosa. Nie potrzebowałem pomocy, nie straciłem dużo sił, ani nie odniosłem poważnych ran. Lekki ból w okolicy skroni był do wytrzymania, właściwie można rzec, iż zdążyłem się do niego przyzwyczaić.
Elvira zaczęła ich przeszukiwać, co było rozsądne. Jakiekolwiek listy, zapiski tudzież wskazówki mogły doprowadzić nas do kolejnych obozów rebelianckich. -Masz coś?- spytałem, po czym przeniosłem wzrok na Xaviera. -Wiesz ile osób może znajdować się w środku? Informator był w stanie to sprawdzić?- wolałem dopytać o ten szczegół, albowiem chciałem dobrać najlepszą taktykę na wejście. Mugole nie mogli nas zaskoczyć, a znaczna przewaga liczebna zawsze była kłopotliwa – nawet jeśli nie potrafili korzystać z magii. - Petrificus Totalus- wypowiedziałem płynnie, wcześniej kierując wężowe drewno na mugolkę w dole. Nie chciałem, aby stanowiła zagrożenie, a tym bardziej zaszła nas od tyłu. Nie mogliśmy mieć pewności, czy nie nadejdzie pomoc.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 4, 3, 6, 4, 6, 6
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 4, 3, 6, 4, 6, 6
Mugolka w dole nie radziła sobie już z bronią tak dobrze jak wcześniej; albo się wyczerpała albo nie potrafiła korzystać z niej w stresie. Teraz wykorzystywała głos, płaczliwie nawołując pomocy. Nikt nie nadszedł jej na ratunek, a Elvirę rozbolały uszy od pisków, więc z ulgą przyjęła zaklęcie petryfikujące, które Drew w nią wymierzył. Fakt, że wszyscy wyszli z pojedynku cało znacznie ułatwiał zadanie i skracał czas pomiędzy pozbyciem się strażników, a zaatakowaniem składu broni. Przejrzała notes raz jeszcze i schowała go do kieszeni płaszcza.
- Notatki, lista nazwisk... - odpowiedziała Drew, zerkając z góry na siniejące wargi jednego z trupów. - Mogą przydać się później do zidentyfikowania tych mętów. To co? Zgodnie z planem? - Nie pokusiła się o splunięcie na ciało tak jak to uczynił wcześniej Macnair, być może w ramach dobrego wychowania, a może dlatego, że nawet najgorszy czarodziej był lepszy od mugola.
Wysłuchała w ciszy Xaviera, przechadzając się na skraju dołu i posyłając spetryfikowanej kobiecie niewielki uśmiech. Wiedziała, że ta może ją zobaczyć, że te szkliste oczy podążają za każdym jej krokiem, nawet jeżeli nie mogła już krzyknąć, nie mogła uciec.
- Zrobimy jak mówisz, lordzie - potwierdziła po chwili Burke'owi, nie rozwijając jego idei inwencji twórczej, której wkrótce miał się stać świadkiem. - Zostawimy jednego, ale uwięzionego, niech ledwie trzyma się życia, ale dotrwa, by dać świadectwo. - Odwróciła się, wyciągnęła z kieszeni czarną gumkę i spięła włosy, aby nie nachodziły jej na twarz.
Po podwinięciu rękawów i schwyceniu różdżki w prawą dłoń, była gotowa do tego, by podążyć za mężczyznami do środka. Szła w tyle, lecz nie ze strachu, a dlatego, że wprawieni w pojedynkach Xavier i Drew mogli siać większy postrach, a ona była im pomocą, towarzyszem, poruszając się jak cień i dobijając tych, którzy jeszcze żyli. Jak śmierć przyobleczona w piękną postać kobiety.
Ich plan się powiódł, ponieważ ukrywający się w składzie ludzie ewidentnie nie spodziewali się najścia. Rozpierzchli się pod ściany, sięgali po podobną broń do tej, którą miała kobieta, ale każdy ich głośny pocisk znikał w zetknięciu z ich prostymi tarczami. Czarodziejów nie było wielu, może jeden lub dwóch, którzy próbowali podnieść różdżki mimo paraliżującego strachu. Niektórzy wchodzili na szafki, jak w ponurej tragikomedii, inni wybijali okna gołymi rękami, żeby przez nie wypełznąć.
Ktoś zaszedł Elvirę od tyłu, ale odwróciła się w porę, robiąc unik i przykładając mu różdżkę do brody; był to mężczyzna, od którego cuchnęło wędzonym mięsem i piwem.
- Capillumo. Locomotor Mortis. - Znalazła więc pierwszego jeńca, którego wezmą ze sobą.
- Notatki, lista nazwisk... - odpowiedziała Drew, zerkając z góry na siniejące wargi jednego z trupów. - Mogą przydać się później do zidentyfikowania tych mętów. To co? Zgodnie z planem? - Nie pokusiła się o splunięcie na ciało tak jak to uczynił wcześniej Macnair, być może w ramach dobrego wychowania, a może dlatego, że nawet najgorszy czarodziej był lepszy od mugola.
Wysłuchała w ciszy Xaviera, przechadzając się na skraju dołu i posyłając spetryfikowanej kobiecie niewielki uśmiech. Wiedziała, że ta może ją zobaczyć, że te szkliste oczy podążają za każdym jej krokiem, nawet jeżeli nie mogła już krzyknąć, nie mogła uciec.
- Zrobimy jak mówisz, lordzie - potwierdziła po chwili Burke'owi, nie rozwijając jego idei inwencji twórczej, której wkrótce miał się stać świadkiem. - Zostawimy jednego, ale uwięzionego, niech ledwie trzyma się życia, ale dotrwa, by dać świadectwo. - Odwróciła się, wyciągnęła z kieszeni czarną gumkę i spięła włosy, aby nie nachodziły jej na twarz.
Po podwinięciu rękawów i schwyceniu różdżki w prawą dłoń, była gotowa do tego, by podążyć za mężczyznami do środka. Szła w tyle, lecz nie ze strachu, a dlatego, że wprawieni w pojedynkach Xavier i Drew mogli siać większy postrach, a ona była im pomocą, towarzyszem, poruszając się jak cień i dobijając tych, którzy jeszcze żyli. Jak śmierć przyobleczona w piękną postać kobiety.
Ich plan się powiódł, ponieważ ukrywający się w składzie ludzie ewidentnie nie spodziewali się najścia. Rozpierzchli się pod ściany, sięgali po podobną broń do tej, którą miała kobieta, ale każdy ich głośny pocisk znikał w zetknięciu z ich prostymi tarczami. Czarodziejów nie było wielu, może jeden lub dwóch, którzy próbowali podnieść różdżki mimo paraliżującego strachu. Niektórzy wchodzili na szafki, jak w ponurej tragikomedii, inni wybijali okna gołymi rękami, żeby przez nie wypełznąć.
Ktoś zaszedł Elvirę od tyłu, ale odwróciła się w porę, robiąc unik i przykładając mu różdżkę do brody; był to mężczyzna, od którego cuchnęło wędzonym mięsem i piwem.
- Capillumo. Locomotor Mortis. - Znalazła więc pierwszego jeńca, którego wezmą ze sobą.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 59
--------------------------------
#3 'k10' : 1
--------------------------------
#4 'k10' : 10
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 59
--------------------------------
#3 'k10' : 1
--------------------------------
#4 'k10' : 10
Słysząc zaklęcie, które wypowiedział Drew nie zareagował. Faktycznie, unieruchomienie kobiety i zamknięcie jej jadaczki nie było takim złym pomysłem. Kiedy tak krzyczała i wzywała pomocy nie mógł zebrać myśli. Kiedy zapadła cisza przyjął to z ulgą.
- Ponoć około 10 osób, ale nie więcej niż 15. - odpowiedział na pytanie Drew obracając się do niego na chwilę - Tak zdecydowanie ten notatnik nam się przyda. Jak już będzie po wszystkim to dokładnie mu się przyjrzymy, ale to już na miejscu zbiórki. - pokiwał lekko głową zerkając na blodwłosą kobietę.
Podejrzewał, że "cięższą" część ich zadania mieli za sobą. Teraz wystarczyło tam tylko wejść i zrobić porządek. Chociaż najprawdopodobniej to co zostawią po sobie w tym miejscu będzie dalekie od porządku.
- Tak, ale tym ocalałym chcę żeby był mugol. - powiedział tylko, po czym jednym machnięciem różdżki wysadził drzwi prowadzące do środka budynku.
Zachowanie tych wszystkich osób zgromadzonych w środku uważał za co najmniej żałosne. Tak się bronili, ludzi dla nich ginęli, a oni niczym robactwo rozpierzchli się po pomieszczeniu w poszukiwaniu drogi ucieczki. Takiej drogi jednak nie było. Organizacji i kogoś kto wybrałby miejsce z wieloma wyjściami...tego im zabrakło. Znajdowali się w pomieszczeniu, do którego było jedno wejście i jedno wyjście. Rzeź niewiniątek, która jak najbardziej mu odpowiadała.
Nie czekali na poklaski, zaklęcia od razu zaczęły sączyć się z ich różdżek. Znajdujący się w środku czarodzieje albo byli zbyt niedoświadczeni albo zbyt przerażeni by ich zaklęcia sięgnęły którekolwiek z nich. Kilkoro mugoli miało też przy sobie tą dziwną broń, co spetryfikowana mugolka na dworze, ale nie specjalnie umieli się nią posługiwać. Po chwili już padali martwi od śmiertelnego zaklęcia.
Finalnie cała akcja w środku zajęła im może jakieś 15 minut. Kiedy skończyli, na zimnej i mokrej podłodze zbrojowni leżało jedenaście trupów, trzy spetryfikowane osoby, z czego dwóch czarodziei i mugol oraz jeden mugol, który ledwo zipiał ale był przytomny.
Xavier podszedł właśnie do niego i nogą obrócił go na plecy, po czym ukucnął przy nim.
- Powiesz im, że Burkowie nie pozwolą na to aby na ich ziemiach chodził chociaż jeden mugol. Każda inicjatywa, każdy przejaw buntu będzie tłumiony w ten sposób. Nie będziemy nikogo oszczędzać, każdy straci życie w męczarniach, aż nie zacznie błagać o to byśmy go łaskawie zabili...ale wtedy też się nie doczeka śmierci tak szybko. Jesteście robakami, które wytępimy co do jednego abyście nigdy nie podnieśli swoich obrzydliwych łbów. - powiedział patrząc na młodego mężczyznę, który miał przerażenie i ból wypisany na twarzy. - Zapamiętaj moje słowa, żaden mugol nie przejdzie żywy przez Durham. - dodał jeszcze, po czym podniósł się z kucków.
Poprawił marynarkę, strzepując z rękawa niewidzialny pyłek, po czym spojrzał po swoich towarzyszach.
- Ponoć około 10 osób, ale nie więcej niż 15. - odpowiedział na pytanie Drew obracając się do niego na chwilę - Tak zdecydowanie ten notatnik nam się przyda. Jak już będzie po wszystkim to dokładnie mu się przyjrzymy, ale to już na miejscu zbiórki. - pokiwał lekko głową zerkając na blodwłosą kobietę.
Podejrzewał, że "cięższą" część ich zadania mieli za sobą. Teraz wystarczyło tam tylko wejść i zrobić porządek. Chociaż najprawdopodobniej to co zostawią po sobie w tym miejscu będzie dalekie od porządku.
- Tak, ale tym ocalałym chcę żeby był mugol. - powiedział tylko, po czym jednym machnięciem różdżki wysadził drzwi prowadzące do środka budynku.
Zachowanie tych wszystkich osób zgromadzonych w środku uważał za co najmniej żałosne. Tak się bronili, ludzi dla nich ginęli, a oni niczym robactwo rozpierzchli się po pomieszczeniu w poszukiwaniu drogi ucieczki. Takiej drogi jednak nie było. Organizacji i kogoś kto wybrałby miejsce z wieloma wyjściami...tego im zabrakło. Znajdowali się w pomieszczeniu, do którego było jedno wejście i jedno wyjście. Rzeź niewiniątek, która jak najbardziej mu odpowiadała.
Nie czekali na poklaski, zaklęcia od razu zaczęły sączyć się z ich różdżek. Znajdujący się w środku czarodzieje albo byli zbyt niedoświadczeni albo zbyt przerażeni by ich zaklęcia sięgnęły którekolwiek z nich. Kilkoro mugoli miało też przy sobie tą dziwną broń, co spetryfikowana mugolka na dworze, ale nie specjalnie umieli się nią posługiwać. Po chwili już padali martwi od śmiertelnego zaklęcia.
Finalnie cała akcja w środku zajęła im może jakieś 15 minut. Kiedy skończyli, na zimnej i mokrej podłodze zbrojowni leżało jedenaście trupów, trzy spetryfikowane osoby, z czego dwóch czarodziei i mugol oraz jeden mugol, który ledwo zipiał ale był przytomny.
Xavier podszedł właśnie do niego i nogą obrócił go na plecy, po czym ukucnął przy nim.
- Powiesz im, że Burkowie nie pozwolą na to aby na ich ziemiach chodził chociaż jeden mugol. Każda inicjatywa, każdy przejaw buntu będzie tłumiony w ten sposób. Nie będziemy nikogo oszczędzać, każdy straci życie w męczarniach, aż nie zacznie błagać o to byśmy go łaskawie zabili...ale wtedy też się nie doczeka śmierci tak szybko. Jesteście robakami, które wytępimy co do jednego abyście nigdy nie podnieśli swoich obrzydliwych łbów. - powiedział patrząc na młodego mężczyznę, który miał przerażenie i ból wypisany na twarzy. - Zapamiętaj moje słowa, żaden mugol nie przejdzie żywy przez Durham. - dodał jeszcze, po czym podniósł się z kucków.
Poprawił marynarkę, strzepując z rękawa niewidzialny pyłek, po czym spojrzał po swoich towarzyszach.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Odprowadziłem wzrokiem promień zaklęcia, który pomknął z krańca wężowego drewna, po czym skupiłem go na mugolce. Nie miała szans na obronę, bezwładnie opadła na ziemię, a z jej oczu bił ogromny strach. Kłopot zażegnany, pozbyłbym się jej w inny sposób, lecz skoro Edgar zażyczył sobie jeńców, to takowych dostanie.
-Ich lub jeszcze innych, na czym znacznie bardziej nam zależy. Jest wiele miejsc, gdzie wciąż się ukrywają i snują plany, jak wypełznąć na powierzchnię. Istnieje szansa, że o tych kryjówkach wie Zakon Feniksa, więc przy odrobinie szczęścia możemy się na nich kiedyś natknąć- odparłem zerkając na Elvirę. Każdy trop był ważny, albowiem mimo dużej ilości szpiegów i terenowych zwiadowców niemożliwym było odnalezienie ich wszystkich. Odkąd Londyn opustoszał z parszywej krwi musieli gdzieś znaleźć kawałek ziemi i byłem pewien, iż nie każdy popędził na Półwysep Kornwalijski tudzież za granicę Anglii. Dla nas byłby to najlepszy sposób, gdyż wystarczyło wtem doprowadzić do zagłady tej jednej krainy, aczkolwiek nie było sensu mieć złudzeń.
-Póki co plan działa, słowa informatora się sprawdzają, więc nie ma co mieszać- stwierdziłem przenosząc spojrzenie na Xaviera. Nie poczuwałem się tutaj do dowodzenia, liczyłem ze zdaniem lorda, bowiem była to ich wewnętrzna czystka i należało zachować szacunek wobec usnutej taktyki. Skoro chcieli zachować niektórych przy życiu to z pewnością takowa była omawiana niejednokrotnie.
-Zatem ocalimy mugola- pokiwałem wolno głową i ruszyłem tuż za mężczyzną. Właściwie nie spodziewałem się niczego większego, nawet jeśli zorientowali się, co do naszej obecności, to mieliśmy pewność, że nikt nie zdążył przybyć z pomocą. Rzecz jasna nie wykluczałem możliwości tajnych przejść tudzież połączenia kryjówek szafkami zniknięć, lecz pozostawiłem te wątpliwości dla siebie. Zwykłem analizować nader wiele nie chcąc narażać się na niepotrzebne ryzyko, wówczas nie było już odwrotu, musieliśmy zaufać posiadanym informacjom.
Xavier wybrał drogę bezpośrednią i z hukiem wyważył drzwi składu, na co wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Wysunąwszy wężowe drewno przed siebie rozejrzałem się po pomieszczeniu, gdzie niczym parszywe glisty siedzieli jeden na drugim. Wywiązała się krótka, nierówna walka, do której rozwiązania potrzebowaliśmy zaledwie kilku minut. Mugolskie, podłużne przedmioty zapewne były groźne, ale mieliśmy na nie skuteczny i dość prosty sposób, dlatego dla nas nie stanowiły większego zagrożenia. Koledzy, cholerne szlamy im o tym nie powiedzieli? Zaśmiałem się pod nosem, gdy padali jeden po drugim; niemagiczni nie mieli wielkiej odporności na czarną magię, takowe siały w ich słabych i pozbawionych czarodziejskiej krwi organizmach istne spustoszenie.
Wsłuchałem się w słowa Xaviera, który cóż, nie brzmiał nader groźnie tudzież przekonywująco, ale z pewnością cała otoczka sprawiła, iż mugol narobił pod siebie. Nie dodawałem nic od siebie, moim atutem była ofensywa, a nie słowa pogróżka i przeszedłem się wzdłuż ciał pragnąc upewnić, iż nikt przypadkiem nie uszedł z życiem. Nie miałem takich umiejętności jak Elvira, właściwie nie miałem ich wcale, jednakże obrócenie butą twarzy mogło wiele ujawnić. Jedni nazwaliby to rzezią, inni satysfakcją, a jeszcze inni nudnym obowiązkiem.
Stanąwszy nad ostatnim z trucheł wymierzyłem w jego kierunku wężowe drewno. -Inferni- wypowiedziałem pragnąc stworzyć dla tego miejsca strażnika. Inferiusy ciężko było zniszczyć, szczególnie tym, co nie posiadali magicznych zdolności. Włożyłem w to wiele skupienia, własnej mocy, albowiem czar był wyjątkowo trudny.
-Ich lub jeszcze innych, na czym znacznie bardziej nam zależy. Jest wiele miejsc, gdzie wciąż się ukrywają i snują plany, jak wypełznąć na powierzchnię. Istnieje szansa, że o tych kryjówkach wie Zakon Feniksa, więc przy odrobinie szczęścia możemy się na nich kiedyś natknąć- odparłem zerkając na Elvirę. Każdy trop był ważny, albowiem mimo dużej ilości szpiegów i terenowych zwiadowców niemożliwym było odnalezienie ich wszystkich. Odkąd Londyn opustoszał z parszywej krwi musieli gdzieś znaleźć kawałek ziemi i byłem pewien, iż nie każdy popędził na Półwysep Kornwalijski tudzież za granicę Anglii. Dla nas byłby to najlepszy sposób, gdyż wystarczyło wtem doprowadzić do zagłady tej jednej krainy, aczkolwiek nie było sensu mieć złudzeń.
-Póki co plan działa, słowa informatora się sprawdzają, więc nie ma co mieszać- stwierdziłem przenosząc spojrzenie na Xaviera. Nie poczuwałem się tutaj do dowodzenia, liczyłem ze zdaniem lorda, bowiem była to ich wewnętrzna czystka i należało zachować szacunek wobec usnutej taktyki. Skoro chcieli zachować niektórych przy życiu to z pewnością takowa była omawiana niejednokrotnie.
-Zatem ocalimy mugola- pokiwałem wolno głową i ruszyłem tuż za mężczyzną. Właściwie nie spodziewałem się niczego większego, nawet jeśli zorientowali się, co do naszej obecności, to mieliśmy pewność, że nikt nie zdążył przybyć z pomocą. Rzecz jasna nie wykluczałem możliwości tajnych przejść tudzież połączenia kryjówek szafkami zniknięć, lecz pozostawiłem te wątpliwości dla siebie. Zwykłem analizować nader wiele nie chcąc narażać się na niepotrzebne ryzyko, wówczas nie było już odwrotu, musieliśmy zaufać posiadanym informacjom.
Xavier wybrał drogę bezpośrednią i z hukiem wyważył drzwi składu, na co wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Wysunąwszy wężowe drewno przed siebie rozejrzałem się po pomieszczeniu, gdzie niczym parszywe glisty siedzieli jeden na drugim. Wywiązała się krótka, nierówna walka, do której rozwiązania potrzebowaliśmy zaledwie kilku minut. Mugolskie, podłużne przedmioty zapewne były groźne, ale mieliśmy na nie skuteczny i dość prosty sposób, dlatego dla nas nie stanowiły większego zagrożenia. Koledzy, cholerne szlamy im o tym nie powiedzieli? Zaśmiałem się pod nosem, gdy padali jeden po drugim; niemagiczni nie mieli wielkiej odporności na czarną magię, takowe siały w ich słabych i pozbawionych czarodziejskiej krwi organizmach istne spustoszenie.
Wsłuchałem się w słowa Xaviera, który cóż, nie brzmiał nader groźnie tudzież przekonywująco, ale z pewnością cała otoczka sprawiła, iż mugol narobił pod siebie. Nie dodawałem nic od siebie, moim atutem była ofensywa, a nie słowa pogróżka i przeszedłem się wzdłuż ciał pragnąc upewnić, iż nikt przypadkiem nie uszedł z życiem. Nie miałem takich umiejętności jak Elvira, właściwie nie miałem ich wcale, jednakże obrócenie butą twarzy mogło wiele ujawnić. Jedni nazwaliby to rzezią, inni satysfakcją, a jeszcze inni nudnym obowiązkiem.
Stanąwszy nad ostatnim z trucheł wymierzyłem w jego kierunku wężowe drewno. -Inferni- wypowiedziałem pragnąc stworzyć dla tego miejsca strażnika. Inferiusy ciężko było zniszczyć, szczególnie tym, co nie posiadali magicznych zdolności. Włożyłem w to wiele skupienia, własnej mocy, albowiem czar był wyjątkowo trudny.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'k10' : 9
Obydwoje mieli rację, każdy przedmiot, który mógł naprowadzić ich na kolejne kryjówki partyzantki i mugoli był cenny i przyczyniał się do oczyszczania Durham. Piękną myślą było, że pewnego dnia w każdym hrabstwie, każdym kraju dojdzie do podobnej rzezi. Mugoli było znacznie więcej niż czarodziei, mnożyli się jak szczury, więc pozbycie się ich całkiem mogło nie być możliwe... któregoś dnia jednak zostaną zepchnięci do kanałów, do tajnych uliczek i samozwańczych gett. Będą się ukrywać i udawać przed czarodziejami tak jak czarodzieje latami udawali przed nimi, żałośnie próbując dopasować się do świata prostszego, prymitywnego i pozbawionego magii.
- Niech będzie i mugol - dodała za Drew, uznając przywództwo lorda Burke'a nad misją dziejącą się na jego ziemiach. Choć był tylko sojusznikiem, dziś to oni asystowali mu w jego zadaniu, zapewniali gotowość do walki i wsparcia jak przystało na solidarną grupę podążającą za jednym celem.
Informatorzy musieli być zresztą starannie dobrani, ponieważ każdy dotąd zakładany fakt sprawdzał się w stu procentach. Piętnastu, może czternastu, tyle ich było i znaczna część ginęła w rozbłyskach szmaragdowego światła rzucającego na ściany ponure cienie. Ona nie była tak wprawiona w czarnej magii, by zabawiać się z niewybaczalną klątwą, ostała więc na podrzynaniu gardeł i obserwowaniu ostatnich podrygów życia w ciałach krztuszących się własnymi sokami. Metaliczny zapach drażnił zakończenia nerwowe, ona jednak oddychała nim z przyjemnością, świadoma kolejnego i kolejnego i kolejnego morderstwa, które mogła doliczyć do własnej puli. I choć dłonie jej drżały, a przepona ściskała się od czasu do czasu, pozostawała bezwzględna. Bo tak było trzeba.
Jednego jeńca dopadła sama, rzucając skuteczne Locomotor Mortis, kolejnych dwóch, czarodziei, dorwali jej towarzysze. Wysłuchała w ciszy ostrzeżenia Xaviera, podchodząc do niego dopiero wówczas, gdy skończył ustawiać ich nieszczęsnego posłańca.
- Ty powinieneś to przejąć, lordzie. Zawarte informacje są kluczowe przede wszystkim dla was. - Wysunęła notatnik z kieszeni i wręczyła go Xavierowi, ignorując pełne strachu spojrzenia rzucane przez garstkę żywych.
Potem podążyła za Drew, który wykonywał swoisty rekonesans po trupach. Zatrzymał się nad ostatnim, szeptał coś, ale nie zdążyła wyłapać słowa.
- Co zamierzasz? - zapytała cicho, muskając dłonią jego łokieć, przez chwilę.
Trup, na którego patrzyli, był tak samo plugawy jak wcześniej.
- Niech będzie i mugol - dodała za Drew, uznając przywództwo lorda Burke'a nad misją dziejącą się na jego ziemiach. Choć był tylko sojusznikiem, dziś to oni asystowali mu w jego zadaniu, zapewniali gotowość do walki i wsparcia jak przystało na solidarną grupę podążającą za jednym celem.
Informatorzy musieli być zresztą starannie dobrani, ponieważ każdy dotąd zakładany fakt sprawdzał się w stu procentach. Piętnastu, może czternastu, tyle ich było i znaczna część ginęła w rozbłyskach szmaragdowego światła rzucającego na ściany ponure cienie. Ona nie była tak wprawiona w czarnej magii, by zabawiać się z niewybaczalną klątwą, ostała więc na podrzynaniu gardeł i obserwowaniu ostatnich podrygów życia w ciałach krztuszących się własnymi sokami. Metaliczny zapach drażnił zakończenia nerwowe, ona jednak oddychała nim z przyjemnością, świadoma kolejnego i kolejnego i kolejnego morderstwa, które mogła doliczyć do własnej puli. I choć dłonie jej drżały, a przepona ściskała się od czasu do czasu, pozostawała bezwzględna. Bo tak było trzeba.
Jednego jeńca dopadła sama, rzucając skuteczne Locomotor Mortis, kolejnych dwóch, czarodziei, dorwali jej towarzysze. Wysłuchała w ciszy ostrzeżenia Xaviera, podchodząc do niego dopiero wówczas, gdy skończył ustawiać ich nieszczęsnego posłańca.
- Ty powinieneś to przejąć, lordzie. Zawarte informacje są kluczowe przede wszystkim dla was. - Wysunęła notatnik z kieszeni i wręczyła go Xavierowi, ignorując pełne strachu spojrzenia rzucane przez garstkę żywych.
Potem podążyła za Drew, który wykonywał swoisty rekonesans po trupach. Zatrzymał się nad ostatnim, szeptał coś, ale nie zdążyła wyłapać słowa.
- Co zamierzasz? - zapytała cicho, muskając dłonią jego łokieć, przez chwilę.
Trup, na którego patrzyli, był tak samo plugawy jak wcześniej.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Tak naprawdę było już po wszystkim. Wykonali swoje zadanie, dokonali rzezi na mugolach i czarodziejach, którzy im pomagali. Xavierowi czasami było szkoda przelewać krew czarodziejów, ale tylko czasami, bo potem przypominał sobie, że to szlamy, nic nie warte robactwo, które nigdy nie osiągnie siły i potęgi takiej jak czystokrwiści czarodzieje. Najważniejsze było utrzymanie czystości i siły oraz całkowite wyeliminowanie mugolskiego ścierwa. W Durham było już blisko by na terenie hrabstwa nie ostał się ani jeden mugol, a to napawało Xaviera dumą. Fakt, że przyczynił się do tego, że własną wiedzą i umiejętnościami pomógł w wyeliminowaniu splugawienia z ziem należących do jego rodziny, sprawiał, że czuł dumę.
- Dziękuję Elviro. Na pewno się przyda. - skinął głową w kierunku kobiety przejmując od niej notatnik.
Wszyscy dzisiaj sprawili się świetnie. Co prawda nie był on zadowolony z siebie, ale rzadko kiedy bywał. Jako perfekcjonista zawsze widział u siebie jakieś niedociągnięcia. Nie zmieniało to jednak faktu, że jego towarzysze poradzili sobie świetnie. Elvira mimo poniesionych obrażeń nawet na moment się nie zawahała, a jeśli chodziło o Drew był naprawdę pod wielkim wrażeniem. Miał bardzo dużą wprawę i z niezwykłą władał czarną magią.
Burke omiótł wzrokiem pomieszczenie, a jego uwagę przykuł trup leżący nieopodal drzwi. Było wyraźnie widać, że zanim dosięgnęło go zaklęcie niewybaczalne starał się uciec. Xavier podszedł do niego i ukucnął przy zwłokach. Martwa kobieta trzymała w jednej dłoni różdżkę, a w drugiej pęk kopert. Jego i drugie po chwili znalazło się w posiadaniu Xaviera. Przejrzał na spokojnie koperty, było ich dobre piętnaście, każda zaadresowana do kogo innego, każda z innym miejscem przeznaczenia. Mężczyzna uśmiechnął sie zadowolony pod nosem. Z tymi listami mogli sporo zdziałać. Podniósł się, po czym koperty schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Myślę, że na nas już czas. Musimy jeszcze odeskortować więźniów na miejsce spotkania. - odezwał się kierując swe słowa do Elviry i Drew, który stali kawałek od niego.
- Dziękuję Elviro. Na pewno się przyda. - skinął głową w kierunku kobiety przejmując od niej notatnik.
Wszyscy dzisiaj sprawili się świetnie. Co prawda nie był on zadowolony z siebie, ale rzadko kiedy bywał. Jako perfekcjonista zawsze widział u siebie jakieś niedociągnięcia. Nie zmieniało to jednak faktu, że jego towarzysze poradzili sobie świetnie. Elvira mimo poniesionych obrażeń nawet na moment się nie zawahała, a jeśli chodziło o Drew był naprawdę pod wielkim wrażeniem. Miał bardzo dużą wprawę i z niezwykłą władał czarną magią.
Burke omiótł wzrokiem pomieszczenie, a jego uwagę przykuł trup leżący nieopodal drzwi. Było wyraźnie widać, że zanim dosięgnęło go zaklęcie niewybaczalne starał się uciec. Xavier podszedł do niego i ukucnął przy zwłokach. Martwa kobieta trzymała w jednej dłoni różdżkę, a w drugiej pęk kopert. Jego i drugie po chwili znalazło się w posiadaniu Xaviera. Przejrzał na spokojnie koperty, było ich dobre piętnaście, każda zaadresowana do kogo innego, każda z innym miejscem przeznaczenia. Mężczyzna uśmiechnął sie zadowolony pod nosem. Z tymi listami mogli sporo zdziałać. Podniósł się, po czym koperty schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Myślę, że na nas już czas. Musimy jeszcze odeskortować więźniów na miejsce spotkania. - odezwał się kierując swe słowa do Elviry i Drew, który stali kawałek od niego.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Purpurowa knieja
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham