Brzeg Tamizy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg Tamizy
Olbrzymie i rozległe połacie szmaragdowej trawy okalające rwący nurt rzeki przyciągają zarówno mugoli, jak i czarodziejów, którzy zwykli w ciepłe dni rozkładać koce, wyjmować kosze piknikowe, by zanurzyć stopy w orzeźwiającej, chłodnej wodzie. Odpoczynek na łonie natury, jest wszakże wskazany, chociażby raz za czas.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Zdecydowanie nie była z osób, które zdobywają pieniądze w sposób nieuczciwy. Głównie dlatego, że później zjadały ją wyrzuty sumienia. Nie miała problemu ze skłamaniem w jakiejś drobnej sprawie, choć nie była wtedy z siebie zadowolona. Najczęściej kończyło się to pokornym przyznaniem się do winy,bo prowadząc jej styl życia - w ciągłym biegu - nie potrafiła zbyt długo wytrzymać bezsennych nocy.
Wzrok przeniosła na swe dłonie, które ujęła Florence. Może to było zabawne, ale do końca, gdy nie wypowiedziała tych słów nie była pewna co ciemnowłosa mogła chcieć jej zaproponować. Nie była najbardziej szybko myślącą osobą na świecie, jednak gdy już została złożona jej propozycja, oczy dziewczyny roziskrzył ciepły blask. Kto by pomyślał, że praca znajdzie ją sama!
- To brzmi cudownie! Nie boję się tłumów, dobrze wiesz! - powiedziała z ciepłym uśmiechem. W dodatku kompletnie już straciła głowę, kiedy kobieta wspomniała o dzieciach. Stephanie uwielbiała pracę z nimi, więc tym zdaniem już kompletnie ją kupiła. Od razu widać było, że jest cała rozpromieniona jak słoneczko i prawie przyćmiewała tym zachód słońca za nimi.
Choć po chwili zastanowienia, trochę spoważniała.
- Jeju, jeśli pan Fortescue po takim doświadczeniu nadal źle trzyma łyżkę to martwię się czy sama będę spełniać oczekiwania. - przez chwilę posmutniała, jej twarz momentalnie zaczęła przypominać zbitego szczeniaczka. - Ale dam z siebie wszystko! Sze-fo-wo!
Zachichotała pod nosem od razu po wypowiedzeniu tych słów, bo nie dała jej nawet powiedzieć, że to jedynie propozycja. Przecież nie było innej opcji, musiały współpracować. A tak kameralne miejsce na pewno ma cudowną atmosferę pracy, uwielbiała pomagać przy małych interesach. Zawsze było tam tak rodzinnie. Pewnie dlatego w końcu nie wytrzymała tej radości i objęła Florence, krótko, ale dość mocno, po czym odsunęła się. Właściwie miała sporo siły.
- Kiedy mam zaczynać?
Wzrok przeniosła na swe dłonie, które ujęła Florence. Może to było zabawne, ale do końca, gdy nie wypowiedziała tych słów nie była pewna co ciemnowłosa mogła chcieć jej zaproponować. Nie była najbardziej szybko myślącą osobą na świecie, jednak gdy już została złożona jej propozycja, oczy dziewczyny roziskrzył ciepły blask. Kto by pomyślał, że praca znajdzie ją sama!
- To brzmi cudownie! Nie boję się tłumów, dobrze wiesz! - powiedziała z ciepłym uśmiechem. W dodatku kompletnie już straciła głowę, kiedy kobieta wspomniała o dzieciach. Stephanie uwielbiała pracę z nimi, więc tym zdaniem już kompletnie ją kupiła. Od razu widać było, że jest cała rozpromieniona jak słoneczko i prawie przyćmiewała tym zachód słońca za nimi.
Choć po chwili zastanowienia, trochę spoważniała.
- Jeju, jeśli pan Fortescue po takim doświadczeniu nadal źle trzyma łyżkę to martwię się czy sama będę spełniać oczekiwania. - przez chwilę posmutniała, jej twarz momentalnie zaczęła przypominać zbitego szczeniaczka. - Ale dam z siebie wszystko! Sze-fo-wo!
Zachichotała pod nosem od razu po wypowiedzeniu tych słów, bo nie dała jej nawet powiedzieć, że to jedynie propozycja. Przecież nie było innej opcji, musiały współpracować. A tak kameralne miejsce na pewno ma cudowną atmosferę pracy, uwielbiała pomagać przy małych interesach. Zawsze było tam tak rodzinnie. Pewnie dlatego w końcu nie wytrzymała tej radości i objęła Florence, krótko, ale dość mocno, po czym odsunęła się. Właściwie miała sporo siły.
- Kiedy mam zaczynać?
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
No i właśnie dlatego Florence pomyślała o Stephanie w kwestii pracy. Nie były może najlepszymi przyjaciółkami, ale Flo doskonale wiedziała, że dziewczyna jest bardzo zaufaną osobą. Będzie mogła zatem spać spokojnie (oczywiście, kiedy będzie miała te krótkie momenty wolnego w pracy, ale jednak nie zapowiadało się na to, by tego wolnego miała wiele).
Nie mogła zatem ukrywać radości, kiedy Stephanie się zgodziła. Jak widać, obie się rozpromieniły, Florence naprawdę potrzebowała w tej chwili jakiegoś drobnego, dobrego zdarzenia w życiu. Nie mogłaby być bardziej wdzięczna dziewczynie.
- To cudownie! - zdołała tylko zawołać. Zupełnie nie przejęła się nagle poważną miną Stephanie. Te wątpliwości dziewczyny były zdecydowanie zbyt przesadzone. Może czasem Florence faktycznie narzekała, że Florek źle trzyma łyżkę, ale robiła to zwykle w żartach. Jej brat chciał się czasem popisać przed klientami, zawsze najbardziej zależało mu na ich zadowoleniu - no i wtedy zdarzało mu się wydziwiać, robić ze zwykłego nakładania lodów prawdziwe przedstawienie, czasami nawet nieco ryzykowne. Choć na szczęście jeszcze nigdy nic się nie stało, raz tylko gałka lodów spadła na podłogę, zsuwając się z łyżki, ale była jedyną ofiarą jak dotąd.
- Jeśli nazwiesz Floreana "panem Fortescue", jestem pewna, że zaraz wsadzi ci głowę do zamrażarki - odparła, tym razem samemu poważniejąc, choć zaraz potem roześmiała się, machając ręką - Żartuję. Ale nie nazywaj go tak, strasznie nie lubi formalności!
Florek jak i ona sama, uwielbiali radosną atmosferę, która panowała u nich w lodziarni. Ilekroć musieli brać jakichś pracowników do pomocy, zawsze wszyscy mówili sobie po imieniu. Nie było tam żadnych "panów" i "pań". Florence czułaby się niezwykle staro, gdyby ktoś tak ją tytułował! I bez tego miała świadomość swoich lat, nie potrzebowała by jeszcze ktoś jej o tym nieświadomie wciąż przypominał!
- Kiedy tylko chcesz! Najlepiej na podstawowe przeszkolenie staw się jutro. Muszę jeszcze porozmawiać z Florkiem i o wszystkim go poinformować. - odpowiedziała, odpowiadając równie mocnym uściskiem. Zaczęło być chłodno, więc pora się było zwijać. Mogły porozmawiać jeszcze w drodze powrotnej - tak więc obie podniosły się z ławki i powoli ruszyły w stronę centrum, gawędząc o nowej pracy Stephanie i oczywiście, o lodach.
zt x2
Nie mogła zatem ukrywać radości, kiedy Stephanie się zgodziła. Jak widać, obie się rozpromieniły, Florence naprawdę potrzebowała w tej chwili jakiegoś drobnego, dobrego zdarzenia w życiu. Nie mogłaby być bardziej wdzięczna dziewczynie.
- To cudownie! - zdołała tylko zawołać. Zupełnie nie przejęła się nagle poważną miną Stephanie. Te wątpliwości dziewczyny były zdecydowanie zbyt przesadzone. Może czasem Florence faktycznie narzekała, że Florek źle trzyma łyżkę, ale robiła to zwykle w żartach. Jej brat chciał się czasem popisać przed klientami, zawsze najbardziej zależało mu na ich zadowoleniu - no i wtedy zdarzało mu się wydziwiać, robić ze zwykłego nakładania lodów prawdziwe przedstawienie, czasami nawet nieco ryzykowne. Choć na szczęście jeszcze nigdy nic się nie stało, raz tylko gałka lodów spadła na podłogę, zsuwając się z łyżki, ale była jedyną ofiarą jak dotąd.
- Jeśli nazwiesz Floreana "panem Fortescue", jestem pewna, że zaraz wsadzi ci głowę do zamrażarki - odparła, tym razem samemu poważniejąc, choć zaraz potem roześmiała się, machając ręką - Żartuję. Ale nie nazywaj go tak, strasznie nie lubi formalności!
Florek jak i ona sama, uwielbiali radosną atmosferę, która panowała u nich w lodziarni. Ilekroć musieli brać jakichś pracowników do pomocy, zawsze wszyscy mówili sobie po imieniu. Nie było tam żadnych "panów" i "pań". Florence czułaby się niezwykle staro, gdyby ktoś tak ją tytułował! I bez tego miała świadomość swoich lat, nie potrzebowała by jeszcze ktoś jej o tym nieświadomie wciąż przypominał!
- Kiedy tylko chcesz! Najlepiej na podstawowe przeszkolenie staw się jutro. Muszę jeszcze porozmawiać z Florkiem i o wszystkim go poinformować. - odpowiedziała, odpowiadając równie mocnym uściskiem. Zaczęło być chłodno, więc pora się było zwijać. Mogły porozmawiać jeszcze w drodze powrotnej - tak więc obie podniosły się z ławki i powoli ruszyły w stronę centrum, gawędząc o nowej pracy Stephanie i oczywiście, o lodach.
zt x2
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
|17 maja
Solene od pewnego czasu nie zapuszczała się w rejony Tamizy i właściwie rzadziej opuszczała swoją pracownię, zaszywając się w niej już prawie na całą dobę z kilkoma przerwami. Z perspektywy ostatnich kilku dni uznała, że robiła całkiem dobrze - jak widać, cudownym zrządzeniem losu, kiedy tylko wychodziła trochę dalej, wpadała na kogoś, kogo do tej pory bardzo chciała unikać (nie licząc przypadku sprzed kilku dni, gdy niechciana osoba znalazła się w jej sypialni przypadkowo, przez przeklęty kominek). Pogoda w ostatnich dniach nie rozpieszczała, ani tym bardziej nie zachęcała do długich spacerów, dlatego nie była szczególnie uradowana z faktu, że znowu musi wyjść. Było dość późno, ciemno i przede wszystkim - w jej odczuciu - cholernie zimno, kiedy bijąc się z myślami przemaszerowała dość nieobecnie znaczną część miasta, docierając aż tu, na opustoszałe alejki zaraz po zakończonym spotkaniu w ścianach ciepłej winiarni. Wprawdzie początkowo straciła orientację w terenie, z całkiem zabawną miną rozglądając się dookoła siebie, a gdy uświadomiła sobie, że prawdopodobnie nic ani nikt jej nie grozi, usiadła na jednej z ławek. Nigdzie się nie śpieszyła, w gruncie rzeczy nie miała już ochoty i sił na pracę nad projektami. Terminy goniły, czas nieubłaganie leciał, ale nie narzekała na brak zajęcia. Kariera rozwijała się tak, jak tego chciała, więc nie mogła teraz robić z siebie cierpiętnicy. Planowała zresztą i tak za jakiś czas wziąć kilka dni wolnego i wyjechać jak najdalej stąd lub przynajmniej do Francji, w odwiedziny do rodziców. Pomysł ten wciąż wydawał jej się głupi; z całego rodzeństwa to ona była tą czarną owcą, najbardziej nieusłuchaną i tą, co najbardziej zawiodła - martwiła się jednak brakiem kontaktu ze strony matki, która mimo niesnasek pisywała do niej regularnie.
Oparła się wygodniej o drewnianą belkę, bardzo powolnie nabierając i wypuszczając powietrze. Jak na tę porę dnia było zaskakująco rześkie, nawet całkiem świeże, jak na niezbyt czysty Londyn. Myśl o braku kontaktu ze strony rodziców pochłonęła ją na tyle mocno, że nie zauważyła jak kaszmirowy szal przełożony od niechcenia wokół szyi zsuwa się pod wpływem silniejszego podmuchu, odlatując kilka metrów dalej, prosto w błoto. Na ziemię wróciły ją dopiero nieznośne krople deszczu, przybierające z każdą chwilą na sile.
Solene od pewnego czasu nie zapuszczała się w rejony Tamizy i właściwie rzadziej opuszczała swoją pracownię, zaszywając się w niej już prawie na całą dobę z kilkoma przerwami. Z perspektywy ostatnich kilku dni uznała, że robiła całkiem dobrze - jak widać, cudownym zrządzeniem losu, kiedy tylko wychodziła trochę dalej, wpadała na kogoś, kogo do tej pory bardzo chciała unikać (nie licząc przypadku sprzed kilku dni, gdy niechciana osoba znalazła się w jej sypialni przypadkowo, przez przeklęty kominek). Pogoda w ostatnich dniach nie rozpieszczała, ani tym bardziej nie zachęcała do długich spacerów, dlatego nie była szczególnie uradowana z faktu, że znowu musi wyjść. Było dość późno, ciemno i przede wszystkim - w jej odczuciu - cholernie zimno, kiedy bijąc się z myślami przemaszerowała dość nieobecnie znaczną część miasta, docierając aż tu, na opustoszałe alejki zaraz po zakończonym spotkaniu w ścianach ciepłej winiarni. Wprawdzie początkowo straciła orientację w terenie, z całkiem zabawną miną rozglądając się dookoła siebie, a gdy uświadomiła sobie, że prawdopodobnie nic ani nikt jej nie grozi, usiadła na jednej z ławek. Nigdzie się nie śpieszyła, w gruncie rzeczy nie miała już ochoty i sił na pracę nad projektami. Terminy goniły, czas nieubłaganie leciał, ale nie narzekała na brak zajęcia. Kariera rozwijała się tak, jak tego chciała, więc nie mogła teraz robić z siebie cierpiętnicy. Planowała zresztą i tak za jakiś czas wziąć kilka dni wolnego i wyjechać jak najdalej stąd lub przynajmniej do Francji, w odwiedziny do rodziców. Pomysł ten wciąż wydawał jej się głupi; z całego rodzeństwa to ona była tą czarną owcą, najbardziej nieusłuchaną i tą, co najbardziej zawiodła - martwiła się jednak brakiem kontaktu ze strony matki, która mimo niesnasek pisywała do niej regularnie.
Oparła się wygodniej o drewnianą belkę, bardzo powolnie nabierając i wypuszczając powietrze. Jak na tę porę dnia było zaskakująco rześkie, nawet całkiem świeże, jak na niezbyt czysty Londyn. Myśl o braku kontaktu ze strony rodziców pochłonęła ją na tyle mocno, że nie zauważyła jak kaszmirowy szal przełożony od niechcenia wokół szyi zsuwa się pod wpływem silniejszego podmuchu, odlatując kilka metrów dalej, prosto w błoto. Na ziemię wróciły ją dopiero nieznośne krople deszczu, przybierające z każdą chwilą na sile.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gdy żył pod presją funkcjonował...sprawniej. Problemy, brak czasu, wizja niebezpieczeństwa - to wszystko było oliwą na mechanizmy i tryby z których się składał. Lubił ten stan gotowości, oczekiwania na czające się za rogiem wyzwanie, niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie gdyby nie aurorem to zostałby jakimś szalonym odkrywcą o którym śpiewano by niewybredne piosnki w przybrzeżnych tawernach. Niestety morze go nie chciało, a reprezentatywny mundur magicznych służb dziwnym zbiegiem okoliczności leżał na nim nienagannie. Dziś go na sobie nie miał. Okrywała go zwykła, prosta szata o surowym kroju pozbawiona jakichkolwiek udziwnień. Burobrązowa. Tak właściwie to z powodu pogody do kolan świeżo błotnista, a wszędzie indziej to w odcieniu wilgotnej, brązowej gąbki. Nie przeszkadzało mu to dopóki nie chlupotało mu w butach. I tak oto w ten sposób przemierzał brzeg Tamizy. Poruszał się w cieniu, nie wychylając się jeśli nie było to potrzebne. Obserwował, oglądał. Na swój sposób nawet go to relaksowało. Czuł się jak znawca sztuki przechadzający się po wnętrzu galerii wypełnionej ciekawymi obrazami. Tą specyficzną galerią było miejsce ataku bojówek Grindewalna, a ekspozycjami godnymi uwagi...cóż, ciągle ich szukał. Jak na razie trafił na handlarza diablego ziela i bezdomnego. Liczył na coś ciekawszego. Takie miejsca wabiły rozmaite obrazy. Może jutro, może późniejszą porą. Już miał kierować się w stronę domu, do łóżka i wtedy dostrzegł kobietę, która ewidentnie tu nie pasowała. Przez chwilę myślał, że być może to duch którejś z ofiar rozegranej tu tragedii. Była jednak żywa. Siedziała na skraju scenerii oderwana od rzeczywistości, nie zdająca chyba za bardo sobie sprawy z tego gdzie się znajduje. Turystka?
- Przepraszam, jest pani stąd? Czeka na kogoś? - odezwał się po tym jak podszedł do niej bliżej. Skupił się przy tym na jej odpowiedzi w sposób specjalny. W tym samym czasie zaczęło mżyć. Przykucnął leniwie przy bajorze w którym zatopił się jej szal. Mówił dalej - Nie wiem, czy zdaje sobie pani z tego sprawę, lecz to miejsce jest niebezpieczne i nie ma tu nic godnego uwagi - wyciągnął część garderoby z brudu. Szal przypominał w tym momencie bardziej bagnistą dżdżownicę niż kobiecy dodatek do kreacji. Wstając strzepał z niego gwałtownym ruchem tyle nadmiaru wilgotnej ziemi ile się dało. Po tym podszedł jeszcze bliżej podając jej mizerną zgubę jakby ta była zużytą chusteczką. Może to przez ilość nieprzespanych godzin, jednak sytuacja wydała mu się pokracznie zabawna.
- Przepraszam, jest pani stąd? Czeka na kogoś? - odezwał się po tym jak podszedł do niej bliżej. Skupił się przy tym na jej odpowiedzi w sposób specjalny. W tym samym czasie zaczęło mżyć. Przykucnął leniwie przy bajorze w którym zatopił się jej szal. Mówił dalej - Nie wiem, czy zdaje sobie pani z tego sprawę, lecz to miejsce jest niebezpieczne i nie ma tu nic godnego uwagi - wyciągnął część garderoby z brudu. Szal przypominał w tym momencie bardziej bagnistą dżdżownicę niż kobiecy dodatek do kreacji. Wstając strzepał z niego gwałtownym ruchem tyle nadmiaru wilgotnej ziemi ile się dało. Po tym podszedł jeszcze bliżej podając jej mizerną zgubę jakby ta była zużytą chusteczką. Może to przez ilość nieprzespanych godzin, jednak sytuacja wydała mu się pokracznie zabawna.
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Z rozmyślań wyrwał ją czyjś głos. Początkowo przestraszyła się - w końcu jeszcze przed chwilą w okolicy nie było nikogo, więc mężczyzna mógł co najwyżej wyrosnąć spod ziemi. Gdy jednak przyjrzała mu się, zaciskając instynktownie dłoń na rękojeści różdżki, skrytej w głębokiej kieszeni płaszcza, uznała, że chyba wygląda na tyle godnego zaufania, że jeszcze nie musi interweniować. Zresztą, nie chciała ryzykować, powątpiewając w skuteczność magii po ostatnich anomaliach. Zaniepokoiła ją jedynie jego ciekawość. Któż normalny podchodził do obcych kobiet siedzących na ławkach, by poinformować je o czyhającym za rogiem niebezpieczeństwie?
- To miłe z pana strony, ale ta troska wydaje mi się zbędna. Zresztą, chyba nie ma jeszcze zakazu wychodzenia z domu o tej porze, prawda? - Uśmiechnęła się, dopiero po chwili dostrzegając leżący w błocie szal. Sam ten widok był dla niej bolesny, gdy jednak Anthony postanowił pomóc... odniosła wrażenie, że jej serce rozpadło się na miliony drobnych kawałeczków, gdy z przerażeniem w oczach obserwowała jak mężczyzna obchodzi się z "kawałkiem materiału". J e j kawałkiem cennego materiału! Przytknęła dłoń do uchylonych ust, nie kontrolując napływających do oczu łez; szal miał wartość sentymentalną i z pewnością finansową. W pogmatwanej logice blondynki zaklęcie czyszczące mogło go jeszcze bardziej zniszczyć, choć nie na tym się teraz skupiła. Ujęła materiał dwoma palcami za względnie czysty kawałek, przesuwając wzrokiem to po materiale, to po twarzy mężczyzny, na tym drugim skupiając się na dłużej. Gładkie czoło ozdobiła bruzda, zaś tęczówki pociemniały, kiedy w głowie układała plan zemsty.
- Co pan najlepszego narobił... - Przez myśl przemknęło jej nawet, że stojący przed nią nieznajomy jest bardzo przystojnym mężczyzną i mogłaby to docenić w innej sytuacji, a jednocześnie nieczułym le imbécile, skoro w taki sposób obchodzi się z szalikiem. - Ten materiał jest droższy niż cała pańska garderoba! Ale sądząc po pańskim ubiorze, to nie przykłada pan do tego uwagi. Ta szata nie była chyba wymieniana od szkoły. - I cóż ona miała zrobić z tym szalikiem, który kolorem i jakością w tej chwili przypominał wymiętą szmatę do podłogi, czyli to, co mężczyzna miał na sobie? - Tego materiału się ani nie wyciska ani nie trzepie nim na boki. - Lamentując, przyjrzała się jak szal ponaciągał się w niektórych miejscach, tracąc naturalną sprężystość. By nie zrobić nikomu krzywdy, podniosła się szybko z ławki i z wielce obrażoną miną - i szalem trzymanym na odległość, by nie ubrudzić płaszcza - ruszyła przed siebie, prosto do wypatrzonej wcześniej bramy. Nie zwróciła przy tym uwagi na niezbyt stabilny obcas w lewym bucie, znacznie bardziej przejmując się i szalem i deszczem, przed którym planowała uciec.
- To miłe z pana strony, ale ta troska wydaje mi się zbędna. Zresztą, chyba nie ma jeszcze zakazu wychodzenia z domu o tej porze, prawda? - Uśmiechnęła się, dopiero po chwili dostrzegając leżący w błocie szal. Sam ten widok był dla niej bolesny, gdy jednak Anthony postanowił pomóc... odniosła wrażenie, że jej serce rozpadło się na miliony drobnych kawałeczków, gdy z przerażeniem w oczach obserwowała jak mężczyzna obchodzi się z "kawałkiem materiału". J e j kawałkiem cennego materiału! Przytknęła dłoń do uchylonych ust, nie kontrolując napływających do oczu łez; szal miał wartość sentymentalną i z pewnością finansową. W pogmatwanej logice blondynki zaklęcie czyszczące mogło go jeszcze bardziej zniszczyć, choć nie na tym się teraz skupiła. Ujęła materiał dwoma palcami za względnie czysty kawałek, przesuwając wzrokiem to po materiale, to po twarzy mężczyzny, na tym drugim skupiając się na dłużej. Gładkie czoło ozdobiła bruzda, zaś tęczówki pociemniały, kiedy w głowie układała plan zemsty.
- Co pan najlepszego narobił... - Przez myśl przemknęło jej nawet, że stojący przed nią nieznajomy jest bardzo przystojnym mężczyzną i mogłaby to docenić w innej sytuacji, a jednocześnie nieczułym le imbécile, skoro w taki sposób obchodzi się z szalikiem. - Ten materiał jest droższy niż cała pańska garderoba! Ale sądząc po pańskim ubiorze, to nie przykłada pan do tego uwagi. Ta szata nie była chyba wymieniana od szkoły. - I cóż ona miała zrobić z tym szalikiem, który kolorem i jakością w tej chwili przypominał wymiętą szmatę do podłogi, czyli to, co mężczyzna miał na sobie? - Tego materiału się ani nie wyciska ani nie trzepie nim na boki. - Lamentując, przyjrzała się jak szal ponaciągał się w niektórych miejscach, tracąc naturalną sprężystość. By nie zrobić nikomu krzywdy, podniosła się szybko z ławki i z wielce obrażoną miną - i szalem trzymanym na odległość, by nie ubrudzić płaszcza - ruszyła przed siebie, prosto do wypatrzonej wcześniej bramy. Nie zwróciła przy tym uwagi na niezbyt stabilny obcas w lewym bucie, znacznie bardziej przejmując się i szalem i deszczem, przed którym planowała uciec.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Miejsce nie wyglądało zbyt przyjemnie i to nie tylko o takiej porze jak ta. Godzina ani pogoda nie sprzyjały spacerom, ale dwójka mężczyzn wcale nie przyszła tu na przechadzkę. Z pozoru nie wyróżniali się niczym; przebrani w ciemne ubrania stylizowane na mugolskie i wyglądający tak przeciętnie, jak to tylko możliwe. Subtelne podobieństwo rysów zdradzało, że byli braćmi. Nie chcieli zwracać na siebie uwagi, tym bardziej nie teraz, gdy w końcu znaleźli idealną ofiarę.
Piękna, młoda półwila z pewnością nie spodziewała się, że jest obserwowana odkąd się tu pojawiła. Wydawała się jednak idealnym celem. Dzięki niej mogliby odbić się od dna, zarobić niezłą sumkę i zaistnieć w półświatku. Do tej pory zwykle parali się drobniejszymi sprawami, handlowali nielegalnymi substancjami, próbując wkupić się w łaski ważniejszych figur w tym mrocznym świecie. Lecz apetyt rósł w miarę jedzenia, a majowy chaos sprzyjał temu, by więcej nielegalnych poczynań uchodziło na sucho. Może to właśnie był ich czas?
Jednak gdy w polu widzenia oprócz półwili pojawił się mężczyzna, zapewne przypadkowy przechodzień, starszy z dwójki opryszków, John, zaklął cicho pod nosem. Mieli nadzieję podejść do kobiety, dyskretnie ją obezwładnić i zabrać w bezpieczne miejsce, gdzie miała oczekiwać tych, którzy po nią przyjdą. Bracia byli przekonani, że z łatwością znajdą w półświatku kupca na półwilę.
John skinął na swojego brata, Tobiasa, bezgłośnie sygnalizując mu, że mogą zacząć zbliżać się do celu. Było ich dwóch, a nieznajomy mężczyzna jeden; mogli znienacka posłać w jego kierunku zaklęcie i unieszkodliwić go, zanim ten zda sobie sprawę z tego, co się dzieje. Nie wiedzieli, że mają do czynienia z aurorem.
Ciemności ukrywały ich poczynania, zresztą nawet jeśli ktoś by ich teraz zobaczył, uznałby ich za dwóch zwyczajnych mężczyzn wracających na skróty po męczącym dniu pracy. Anthony, za sprawą aurorskiego doświadczenia, mógł ich wypatrzeć wcześniej niż Solene. Gdy jednak byli na tyle blisko, by rzucić zaklęcie, John pozwolił, by jego różdżka dyskretnie zsunęła się z wnętrza rękawa do dłoni i skierował ją w stronę mężczyzny, mamrocząc pod nosem formułę zaklęcia Petrificus Totalus. Niestety zaklęcie chybiło, przelatując obok Anthony’ego i jednocześnie ujawniając pozycję zbliżających się napastników.
Drugi tymczasem skierował swoją uwagę na półwilę i posłał w jej stronę celne zaklęcie Expelliarmus, po czym ruszył szybko w jej stronę, gotów zaatakować ją, gdyby zaczęła uciekać.
| Link do rzutu
Na odpis macie 48 godzin. Na wszelkie akcje (typu obrona, atak lub próba ucieczki) rzucacie kością k100. W razie wątpliwości proszę o kontakt na PW
Piękna, młoda półwila z pewnością nie spodziewała się, że jest obserwowana odkąd się tu pojawiła. Wydawała się jednak idealnym celem. Dzięki niej mogliby odbić się od dna, zarobić niezłą sumkę i zaistnieć w półświatku. Do tej pory zwykle parali się drobniejszymi sprawami, handlowali nielegalnymi substancjami, próbując wkupić się w łaski ważniejszych figur w tym mrocznym świecie. Lecz apetyt rósł w miarę jedzenia, a majowy chaos sprzyjał temu, by więcej nielegalnych poczynań uchodziło na sucho. Może to właśnie był ich czas?
Jednak gdy w polu widzenia oprócz półwili pojawił się mężczyzna, zapewne przypadkowy przechodzień, starszy z dwójki opryszków, John, zaklął cicho pod nosem. Mieli nadzieję podejść do kobiety, dyskretnie ją obezwładnić i zabrać w bezpieczne miejsce, gdzie miała oczekiwać tych, którzy po nią przyjdą. Bracia byli przekonani, że z łatwością znajdą w półświatku kupca na półwilę.
John skinął na swojego brata, Tobiasa, bezgłośnie sygnalizując mu, że mogą zacząć zbliżać się do celu. Było ich dwóch, a nieznajomy mężczyzna jeden; mogli znienacka posłać w jego kierunku zaklęcie i unieszkodliwić go, zanim ten zda sobie sprawę z tego, co się dzieje. Nie wiedzieli, że mają do czynienia z aurorem.
Ciemności ukrywały ich poczynania, zresztą nawet jeśli ktoś by ich teraz zobaczył, uznałby ich za dwóch zwyczajnych mężczyzn wracających na skróty po męczącym dniu pracy. Anthony, za sprawą aurorskiego doświadczenia, mógł ich wypatrzeć wcześniej niż Solene. Gdy jednak byli na tyle blisko, by rzucić zaklęcie, John pozwolił, by jego różdżka dyskretnie zsunęła się z wnętrza rękawa do dłoni i skierował ją w stronę mężczyzny, mamrocząc pod nosem formułę zaklęcia Petrificus Totalus. Niestety zaklęcie chybiło, przelatując obok Anthony’ego i jednocześnie ujawniając pozycję zbliżających się napastników.
Drugi tymczasem skierował swoją uwagę na półwilę i posłał w jej stronę celne zaklęcie Expelliarmus, po czym ruszył szybko w jej stronę, gotów zaatakować ją, gdyby zaczęła uciekać.
| Link do rzutu
Na odpis macie 48 godzin. Na wszelkie akcje (typu obrona, atak lub próba ucieczki) rzucacie kością k100. W razie wątpliwości proszę o kontakt na PW
Jej mętna odpowiedź nie pomogła mu w określeniu tego kim była i co tu robiła. Dało mu to jednak do myślenia - to jaką kobietą być mogła. Gdy dostrzegł jak mięśnie ramienia, którego dłoń nikła w kieszeni płaszcza sztywnieją zrozumiał, że cechuje ją pewna impulsywność i pomimo lekkomyślności w niezwracaniu uwagi na otoczenie jakiś tam instynkt samozachowawczy się tlił. W to tym razem uderzy. Zatem znów, tym razem raczej nieco inaczej postanowił dać jej do zrozumienia, że nie powinno jej tu być i byłoby co najmniej lepiej gdyby znalazła sobie inne miejsce wytchnienia. Pomyślmy...
- To prawda, ma pani rację. Nie ma zakazu wychodzenia z domów. Nawet tego nie zasugerowałem - przytaknął jej spokojnie bo przecież w tej kwestii miała całkowita rację - Każdy może wychodzić kiedy chce i zażywać odpoczynku gdzie chce. Pani, przykładowo, w tym celu wybrała opustoszałe na skutek zamachu miejsce będące kolebką ludzkiej tragedii na które nie zagląda jakikolwiek patrol odpowiednich służb - czy to mugolskich, czy to magicznych - tonące w smutnym znoju zaniedbania samej będąc pięknym przykładem zadbania - Monotonnym tonem obrazował jej całą sytuację z której być może nie do końca zdawała sobie sprawę. W tej scenerii przypominającej zaśmiecony plac po festynie rzucała się w oczy. Jak róża wśród chwastów - Biorąc to pod uwagę...faktycznie - jestem miły poświęcając swój czas by dać do zrozumienia, że podsuwa się pani plejadzie czających się w cieniu zwyrodnialców na złotej tacy. No ale przecież... wolno pani - zwieńczył nie z sarkazmem, którego w jakikolwiek jego słowie na próżno było szukać, lecz z dziwną słodyczą w głosie. Jakby nie było - przyznawał jej rację. We wszystkim.
Podnosząc się do pionu otrzepał kobiecą zgubę wyręczając ją z tego przykrego obowiązku. Pomógł. Nie rozumiał więc zmiany która zaszła na niewieściej twarzy. Zadane pytanie również stało się dziwne. O ile potrafił na sto sposobów zracjonalizować jej obecność i zachowanie o tyle w tym momencie w oczach zakołatało się rzadko tam goszczące niezrozumienie.
- Otrzepałem twój szalik z nadmiaru błota...? - stwierdził pytająco unosząc wyżej brwi czując się dziwnie tłumacząc się z tej czynności przed kimś kto de facto się przyglądał całemu zabiegowi, a więc doskonale zdawał sobie sprawę z tego co zrobił. To było dziwne. To była jakaś gra? Teraz on był testowany?
Wszystko stało się jasne chwilę później. Kobiece oburzenie przyjęło bardziej werbalną formę. Och... - słodka świadomości - a więc o to chodziło. Pomyślał, jednocześnie w tym samym momencie rejestrując obecność dwóch mężczyzn. Nie poświęcił im dłuższej uwagi. Wyglądali przeciętnie. Bardziej absorbowało go odprowadzanie wzrokiem w stronę bramy kobiety, która go zbeształa. Przynajmniej do momentu w którym nie świsną koło niego chybiony petrificus. Odwrócił się na pięcie w stronę z którego dobiegł atak zaciskając dłoń na różdżce. Decydując się na wycelowanie w stronę człowieka szarżującego na kobietę. Wątpił w to by rozbrojenie miało go powstrzymać. Musiał go unieruchomić.
- Orcumiano - wyinkantował, chcąc by człowiek ten zapadł się pod ziemię nim w ogóle zdoła dobiec do rozbrojonej kobiety. Świadomie ignorując przy tym drugiego mężczyznę, który prawdopodobnie w tym momencie rzucał na niego kolejny urok. Cywil był istotniejszy.
- To prawda, ma pani rację. Nie ma zakazu wychodzenia z domów. Nawet tego nie zasugerowałem - przytaknął jej spokojnie bo przecież w tej kwestii miała całkowita rację - Każdy może wychodzić kiedy chce i zażywać odpoczynku gdzie chce. Pani, przykładowo, w tym celu wybrała opustoszałe na skutek zamachu miejsce będące kolebką ludzkiej tragedii na które nie zagląda jakikolwiek patrol odpowiednich służb - czy to mugolskich, czy to magicznych - tonące w smutnym znoju zaniedbania samej będąc pięknym przykładem zadbania - Monotonnym tonem obrazował jej całą sytuację z której być może nie do końca zdawała sobie sprawę. W tej scenerii przypominającej zaśmiecony plac po festynie rzucała się w oczy. Jak róża wśród chwastów - Biorąc to pod uwagę...faktycznie - jestem miły poświęcając swój czas by dać do zrozumienia, że podsuwa się pani plejadzie czających się w cieniu zwyrodnialców na złotej tacy. No ale przecież... wolno pani - zwieńczył nie z sarkazmem, którego w jakikolwiek jego słowie na próżno było szukać, lecz z dziwną słodyczą w głosie. Jakby nie było - przyznawał jej rację. We wszystkim.
Podnosząc się do pionu otrzepał kobiecą zgubę wyręczając ją z tego przykrego obowiązku. Pomógł. Nie rozumiał więc zmiany która zaszła na niewieściej twarzy. Zadane pytanie również stało się dziwne. O ile potrafił na sto sposobów zracjonalizować jej obecność i zachowanie o tyle w tym momencie w oczach zakołatało się rzadko tam goszczące niezrozumienie.
- Otrzepałem twój szalik z nadmiaru błota...? - stwierdził pytająco unosząc wyżej brwi czując się dziwnie tłumacząc się z tej czynności przed kimś kto de facto się przyglądał całemu zabiegowi, a więc doskonale zdawał sobie sprawę z tego co zrobił. To było dziwne. To była jakaś gra? Teraz on był testowany?
Wszystko stało się jasne chwilę później. Kobiece oburzenie przyjęło bardziej werbalną formę. Och... - słodka świadomości - a więc o to chodziło. Pomyślał, jednocześnie w tym samym momencie rejestrując obecność dwóch mężczyzn. Nie poświęcił im dłuższej uwagi. Wyglądali przeciętnie. Bardziej absorbowało go odprowadzanie wzrokiem w stronę bramy kobiety, która go zbeształa. Przynajmniej do momentu w którym nie świsną koło niego chybiony petrificus. Odwrócił się na pięcie w stronę z którego dobiegł atak zaciskając dłoń na różdżce. Decydując się na wycelowanie w stronę człowieka szarżującego na kobietę. Wątpił w to by rozbrojenie miało go powstrzymać. Musiał go unieruchomić.
- Orcumiano - wyinkantował, chcąc by człowiek ten zapadł się pod ziemię nim w ogóle zdoła dobiec do rozbrojonej kobiety. Świadomie ignorując przy tym drugiego mężczyznę, który prawdopodobnie w tym momencie rzucał na niego kolejny urok. Cywil był istotniejszy.
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zignorowała cały wywód mężczyzny, bo naprawdę nie była w nastroju do wysłuchiwania jego mędzenia. Pokiwała tylko głową na znak, że rozumie, choć od dłuższej chwili zastanawiała się jak naprawić szalik tak, by stanem przypominał szal sprzed katastrofy, a potem stwierdziła, że najlepiej będzie jak sobie pójdzie - przecież co jej niby groziło? Nie odeszła daleko, kiedy ujrzała dwóch mężczyzn i usłyszała rzucane zaklęcia.
Szybko zorientowała się o co chodzi i nie rozumiała za jakie grzechy maj był w jej przypadku miesiącem mierzenia się z koszmarami z przeszłości. Konfrontacja przed lękami i często celowo nieprzesypiane noce, gdy śniło jej się truchło zmarłego chłopaka były teraz niczym, w porównaniu z paraliżującym strachem. Zapomniała o znajdującym się za nią mężczyźnie, który miał na głowie jeden z dwóch (albo i trzech, wliczając ją) problemów, a sama musiała zająć się tym, który zmierzał ku niej. Nie miała zamiaru uciekać - zresztą, znajdując się na otwartej przestrzeni byłoby to najgłupszym co mogłaby zrobić, wystawiając się jeszcze bardziej na atak. Różdżki w gruncie rzeczy nie zdążyła w ogóle wyjąć, bo ta za sprawą trafnego expelliarmusa znajdowała się już kilka metrów dalej w trawie. Początkowo przerażona zatrzymała się w miejscu, patrząc na opryszka. Nie wiedziała jak zareagować i co zrobić ze sobą w tej chwili - w kwestii bronienia się była mierna, gdy w szkole rodzice zwracali uwagę na dziedziny artystyczne, niż praktyczną zdolność do bronienia się przed porwaniami. Stała chwilę i tylko patrzyła z obrzydzeniem na mężczyznę, a jednak świadomość, że planuje dotknąć jej swoimi brudnymi łapskami była na tyle otrzeźwiająca, że szybko postanowiła poradzić sobie swoim urokiem (na początku chciała postąpić w miarę łagodnie - na rzucanie kulami ognia miała dopiero przyjść pora). Nie była pewna tylko czy jeszcze potrafi być na tyle przekonująca, jak kiedyś - nie używała swojego wyglądu od dawna, bo zwyczajnie znudziła się (i brzydziła) nieczystymi zagrywkami wobec innych. Teraz jednak nie miała wyboru. Nie chciała skończyć jako narkotyk dla półgłówków, czy okaz na wystawie dziwadeł.
- Mój miły, na co ci problemy? - Wymuszając subtelny uśmiech, przekrzywiła lekko głowę w bok, pozwalając by blond pukle opadły swobodnie na jej ramię. Ujęła je wnet, palcami ostrożnie przeczesując włosy. - Przecież wcale tego nie chcesz. - Mówiła spokojnie, niemalże szeptem, delikatnym tembrem głosu łechcząc ucho napastnika. Postawa jasnowłosej zmieniła się wprost nie do poznania: z opryskliwej zołzy robiącej problemy o zwykły szalik, do najpiękniejszej i najmilszej kochanki, jaką Tobias mógł sobie tylko wyobrazić. - Opuść różdżkę, nie wygłupiaj się, kochany. - Zatrzepotała rzęsami, przygryzając sugestywnie dolną wargę. Liczyła, że to pomoże; liczyła z całego serca, że jej dar, czy raczej przekleństwo, które nieskutecznie odrzucała całe życie, tym razem się przyda i uratuje ją przez skutkami bezmyślnych działań. Wiedziała, że rzucany urok bywa równie kapryśny, co one - półwile, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jest niebezpieczną bronią w jej rękach.
Rzucam na urok;
Bonus z genetyki: +30
Szybko zorientowała się o co chodzi i nie rozumiała za jakie grzechy maj był w jej przypadku miesiącem mierzenia się z koszmarami z przeszłości. Konfrontacja przed lękami i często celowo nieprzesypiane noce, gdy śniło jej się truchło zmarłego chłopaka były teraz niczym, w porównaniu z paraliżującym strachem. Zapomniała o znajdującym się za nią mężczyźnie, który miał na głowie jeden z dwóch (albo i trzech, wliczając ją) problemów, a sama musiała zająć się tym, który zmierzał ku niej. Nie miała zamiaru uciekać - zresztą, znajdując się na otwartej przestrzeni byłoby to najgłupszym co mogłaby zrobić, wystawiając się jeszcze bardziej na atak. Różdżki w gruncie rzeczy nie zdążyła w ogóle wyjąć, bo ta za sprawą trafnego expelliarmusa znajdowała się już kilka metrów dalej w trawie. Początkowo przerażona zatrzymała się w miejscu, patrząc na opryszka. Nie wiedziała jak zareagować i co zrobić ze sobą w tej chwili - w kwestii bronienia się była mierna, gdy w szkole rodzice zwracali uwagę na dziedziny artystyczne, niż praktyczną zdolność do bronienia się przed porwaniami. Stała chwilę i tylko patrzyła z obrzydzeniem na mężczyznę, a jednak świadomość, że planuje dotknąć jej swoimi brudnymi łapskami była na tyle otrzeźwiająca, że szybko postanowiła poradzić sobie swoim urokiem (na początku chciała postąpić w miarę łagodnie - na rzucanie kulami ognia miała dopiero przyjść pora). Nie była pewna tylko czy jeszcze potrafi być na tyle przekonująca, jak kiedyś - nie używała swojego wyglądu od dawna, bo zwyczajnie znudziła się (i brzydziła) nieczystymi zagrywkami wobec innych. Teraz jednak nie miała wyboru. Nie chciała skończyć jako narkotyk dla półgłówków, czy okaz na wystawie dziwadeł.
- Mój miły, na co ci problemy? - Wymuszając subtelny uśmiech, przekrzywiła lekko głowę w bok, pozwalając by blond pukle opadły swobodnie na jej ramię. Ujęła je wnet, palcami ostrożnie przeczesując włosy. - Przecież wcale tego nie chcesz. - Mówiła spokojnie, niemalże szeptem, delikatnym tembrem głosu łechcząc ucho napastnika. Postawa jasnowłosej zmieniła się wprost nie do poznania: z opryskliwej zołzy robiącej problemy o zwykły szalik, do najpiękniejszej i najmilszej kochanki, jaką Tobias mógł sobie tylko wyobrazić. - Opuść różdżkę, nie wygłupiaj się, kochany. - Zatrzepotała rzęsami, przygryzając sugestywnie dolną wargę. Liczyła, że to pomoże; liczyła z całego serca, że jej dar, czy raczej przekleństwo, które nieskutecznie odrzucała całe życie, tym razem się przyda i uratuje ją przez skutkami bezmyślnych działań. Wiedziała, że rzucany urok bywa równie kapryśny, co one - półwile, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jest niebezpieczną bronią w jej rękach.
Rzucam na urok;
Bonus z genetyki: +30
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Zaklęcie pierwszego z mężczyzn chybiło, ale i czar Anthony’ego okazał się nieudany. Choć dzielnie próbował zatrzymać mężczyznę zmierzającego w stronę Solene, jego zaklęcie zupełnie chybiło, nie czyniąc napastnikowi żadnej szkody.
Zaklęcie Tobiasa skutecznie rozbroiło Solene; różdżka półwili upadła w trawę, w tej chwili niewidoczna dla młodej czarownicy. Jednak zanim ten rzucił kolejne zaklęcie, dosięgnął go wyjątkowo mocny wili urok. Solene bardzo umiejętnie użyła swojego czaru, sprawiając, że mężczyzna nagle zatrzymał się, opuszczając różdżkę i zaniechał dalszego ataku na kobietę. Potrafił tylko wpatrywać się w olśniewającą piękność, niemal zapominając, po co właściwie tu przyszedł.
Ale John wciąż był zdolny do czarowania i postanowił podjąć kolejną próbę unieszkodliwienia nieznajomego mężczyzny, który mógł pokrzyżować ich plany schwytania półwili.
- Expelliarmus! – rzucił w jego stronę. Zaklęcie było celne, zmierzając prosto w kierunku Anthony’ego.
| Link do rzutu
Na odpis macie 48 godzin.
Zaklęcie Tobiasa skutecznie rozbroiło Solene; różdżka półwili upadła w trawę, w tej chwili niewidoczna dla młodej czarownicy. Jednak zanim ten rzucił kolejne zaklęcie, dosięgnął go wyjątkowo mocny wili urok. Solene bardzo umiejętnie użyła swojego czaru, sprawiając, że mężczyzna nagle zatrzymał się, opuszczając różdżkę i zaniechał dalszego ataku na kobietę. Potrafił tylko wpatrywać się w olśniewającą piękność, niemal zapominając, po co właściwie tu przyszedł.
Ale John wciąż był zdolny do czarowania i postanowił podjąć kolejną próbę unieszkodliwienia nieznajomego mężczyzny, który mógł pokrzyżować ich plany schwytania półwili.
- Expelliarmus! – rzucił w jego stronę. Zaklęcie było celne, zmierzając prosto w kierunku Anthony’ego.
| Link do rzutu
Na odpis macie 48 godzin.
Skamander syknął widząc jak wystosowana przez niego inkantacja zawiodła. Chciał to zrobić za szybko nie czekając na to, aż palce dobrze uchwycą rękojeść różdżki i teraz zbierał tego plon pod postacią komplikującej się sytuacji. Ale czy na pewno?
Wydarzenia nagle przybrały niespodziewanie dziwny obrót. Mężczyzna który zbliżał się do kobiety nagle się zatrzymał, opuścił różdżkę, zaniechał swej agresji. Ten jeden moment sprawił, że wszystko stało się oczywiste, to z kim miał do czynienia i czego chciano od kobiety. Właśnie - chciano. Niebezpieczeństwo w końcu wcale nie minęło. Był tu ciągle drugi czarodziej planujący rozbroić aurora. Thony nie zamierzał mu tego ułatwić. Jednak czy tym razem zdąży?
- Protego
Wydarzenia nagle przybrały niespodziewanie dziwny obrót. Mężczyzna który zbliżał się do kobiety nagle się zatrzymał, opuścił różdżkę, zaniechał swej agresji. Ten jeden moment sprawił, że wszystko stało się oczywiste, to z kim miał do czynienia i czego chciano od kobiety. Właśnie - chciano. Niebezpieczeństwo w końcu wcale nie minęło. Był tu ciągle drugi czarodziej planujący rozbroić aurora. Thony nie zamierzał mu tego ułatwić. Jednak czy tym razem zdąży?
- Protego
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Uśmiechnęła się pewniej, kiedy ujrzała jak mężczyzna zatrzymuje się, opuszcza różdżkę i wgapia w nią z tępą miną. Korzystając z tej chwili obejrzała się - widok drugiego, bardziej zaciekłego porywacza, który wytrącił różdżkę Anthony'ego spowodował, że postanowiła pomóc i jemu, zamiast uciec jak tchórz; dokładnie tak, jak kilka lat temu w Hogsmeade.
- Właśnie tak, najmilszy. - Podeszła powoli do oczarowanego Tobiasa i posyłając mu kolejne, bardzo urocze uśmiechy, wskazała głową na trawę. - Oddaj mi proszę moją różdżkę. - Dłonią przesunęła po jego ręce; teraz, kiedy mogła i widziała, że urok działa, mogła spokojnie posunąć się dalej, do dotyku. A ten działał cuda. I nieważne, że sama od niego stroniła, brzydziła się i po całej tej szopce będzie musiała wyszorować się dziesięciokrotnie, w tym co najmniej pięciokrotnie swój język - liczyło się to, że może pomóc ich dwójce. Perspektywa skończenia w domu publicznym na wschodzie nie należała do najlepszych.
- Bardzo z ciebie dzielny mężczyzna. - Dłonią przesunęła na jego policzek, głaszcząc go delikatnie. - Ale twój kolega chyba tego nie rozumie. Chyba musisz go unieszkodliwić, kochanie. Zrobisz to dla mnie? - Wolną dłonią odebrała swoją różdżkę (zakładam, że ją oddał; jeśli nie - można to zdanie pominąć!!), chowając ją za plecy. - Sprawisz mi tym niesamowitą przyjemność, która do ciebie wróci podwójnie. - W kwaterze, w celi i z wieloma mężczyznami wokół. Oblizała sugestywnie i bardzo ponętnie dolną wargę, by zwrócić się przodem do pozostałej dwójki a bokiem do Tobiasa. Instynktownie wsunęła się nawet za niego, w razie gdyby drugi z porywaczy próbował się na nią rzucić.
- No dalej kochanie, zrób to dla mnie. Boję się go. Nie możesz pozwolić, żebym się bała. - Wyszeptała, z nadzieją, że nie będzie mógł się oprzeć i faktycznie rozbroi swojego partnera. W międzyczasie próbowała ściągnąć na siebie spojrzenie Anthony'ego, by zasugerować mu, że jeśli zyska ten cenny moment - pierwszym co ma zrobić to szukać swojej różdżki.
podtrzymuję urok!!
- Właśnie tak, najmilszy. - Podeszła powoli do oczarowanego Tobiasa i posyłając mu kolejne, bardzo urocze uśmiechy, wskazała głową na trawę. - Oddaj mi proszę moją różdżkę. - Dłonią przesunęła po jego ręce; teraz, kiedy mogła i widziała, że urok działa, mogła spokojnie posunąć się dalej, do dotyku. A ten działał cuda. I nieważne, że sama od niego stroniła, brzydziła się i po całej tej szopce będzie musiała wyszorować się dziesięciokrotnie, w tym co najmniej pięciokrotnie swój język - liczyło się to, że może pomóc ich dwójce. Perspektywa skończenia w domu publicznym na wschodzie nie należała do najlepszych.
- Bardzo z ciebie dzielny mężczyzna. - Dłonią przesunęła na jego policzek, głaszcząc go delikatnie. - Ale twój kolega chyba tego nie rozumie. Chyba musisz go unieszkodliwić, kochanie. Zrobisz to dla mnie? - Wolną dłonią odebrała swoją różdżkę (zakładam, że ją oddał; jeśli nie - można to zdanie pominąć!!), chowając ją za plecy. - Sprawisz mi tym niesamowitą przyjemność, która do ciebie wróci podwójnie. - W kwaterze, w celi i z wieloma mężczyznami wokół. Oblizała sugestywnie i bardzo ponętnie dolną wargę, by zwrócić się przodem do pozostałej dwójki a bokiem do Tobiasa. Instynktownie wsunęła się nawet za niego, w razie gdyby drugi z porywaczy próbował się na nią rzucić.
- No dalej kochanie, zrób to dla mnie. Boję się go. Nie możesz pozwolić, żebym się bała. - Wyszeptała, z nadzieją, że nie będzie mógł się oprzeć i faktycznie rozbroi swojego partnera. W międzyczasie próbowała ściągnąć na siebie spojrzenie Anthony'ego, by zasugerować mu, że jeśli zyska ten cenny moment - pierwszym co ma zrobić to szukać swojej różdżki.
podtrzymuję urok!!
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Brzeg Tamizy
Szybka odpowiedź