Wydarzenia


Ekipa forum
Brzeg Tamizy
AutorWiadomość
Brzeg Tamizy [odnośnik]10.03.12 23:13
First topic message reminder :

Brzeg Tamizy

Olbrzymie i rozległe połacie szmaragdowej trawy okalające rwący nurt rzeki przyciągają zarówno mugoli, jak i czarodziejów, którzy zwykli w ciepłe dni rozkładać koce, wyjmować kosze piknikowe, by zanurzyć stopy w orzeźwiającej, chłodnej wodzie. Odpoczynek na łonie natury, jest wszakże wskazany, chociażby raz za czas.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg Tamizy - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]12.06.21 1:17
Dziwne to były czasy. Trudne i nieprzewidywalne. Ciężko patrzyło się na opustoszałe miasto, zwłaszcza gdy w pamięci wciąż tkwił obraz tłumów beztroskiego społeczeństwa. Ciężko myśleć było o zabójczej aurze głodu i rasowych nierówności. Nigdy nie potrafił zrozumieć konstrukcji tego świata, nawet jeśli jakiś przemądrzały intelektualista wyjaśniał to w ramach (nie)nazwanej filozofii. Może po prostu był głupcem. Albo krył większe serce, niżby komukolwiek się wydawało. Niemniej dobrze wiedział, że nie serce, a spryt uratuje mu w tej rzeczywistości tyłek. Jak i zresztą w każdej innej, wszak pogrążony w wojnie Londyn nie zmienił toku jego funkcjonowania, co najwyżej odebrał pewne wygody. Poznał biedę z innej strony i wcale nie na własne życzenie. Poza tym było jak dawniej. Tak samo chujowo. Z tym samym nastawieniem na przetrwanie. Tylko to się liczyło. Kiedyś, dziś i jutro pewnie też będzie. A cel uświęca środki. Ponure, ale prawdziwe. Wierząc w to szedł przez życie, z nadzieją na to, że zyskuje więcej, niż traci. Dzisiejszość go z tego rozliczała. Przykładem jest choćby ta ich dziwna relacja. Ni to przyjaciele, ni wrogowie. Widok drugiego ni grzeje, ni ziębi. Tak bliscy, a jednocześnie cholernie dalecy. Wiedzieli o sobie wszystko i nic. Ujawniał się ten dystans w byle pogawędce, ale też dziś, gdy poważnym pytaniem poczyniła wstęp do własnego odkupienia. On jednak nie zdradził konkretów, rzucił bowiem ponurym ogólnikiem, trochę przesadzonym, acz nadal szczerym. Moss także nie podała na tacy żadnych bezpośrednich spostrzeżeń. Co najwyżej zaalarmowała, że takowe drzemią jej w duszy. Z kolei Scaletta pewnie nie będzie nachalny. Nie spyta, nie domyśli się. Gdzie zatem znajdował się rdzeń ich wzajemnego porozumienia? Zdawałoby się, że jego cień tkwił gdzieś w formie przyzwyczajenia. Tylko do czego?
- Ta, bezsprzecznie toczy się dalej, bez względu na podejmowane decyzje - przyznał, kiwając głową w twierdzącym geście. Mówił to z jakąś zadumą i zamyśleniem, choć bynajmniej nie rozliczał teraz w myślach własnych grzechów. W końcu nie warto było żałować. Co najwyżej zastanawiał się - z uczucia zwykłej ciekawości - co istotnie najmocniej splamiło wyznawane przez niego cnoty. Nie chciał tego przemyśleć, by potem rozważać o własnej kondycji; po prostu chciał wiedzieć, co w życiu spieprzył najbardziej. Coby to wystrzec się tego w przyszłości i nie płacić drugi raz za tę samą przewinę. I tak główkował przez chwilę, zakończywszy moment zadumy wewnętrzną satysfakcją. Doszedł do wniosku, że nie było karygodnych win, nie było zatem także goryczy ciążącego żalu. Miał po prostu wszystko gdzieś i na dobre mu to wychodziło.
Albo tak bezwstydnie oszukiwał nawet samego siebie.
- Tylko brzmi - odpowiedział jakby od niechcenia, z twarzą beznamiętną, pozbawioną patosu. Nie dało też się dostrzec smutku. Dopiero gadka o bimbrze rozświetliła mu spojrzenie. A potem już tylko cierpliwie oczekiwał odpowiedzi. Spodziewał się bodaj enigmatycznej frazy, portowa towarzyszka zebrała się tylko na nijakie półsłówko. Rozczarowujące. Ale chyba nie zamierzał drążyć. Przecież popełniła ignorancję z pełną premedytacją. Jemu też się to zdarzało; stąd pewnie ta wyrozumiałość i brak obruszenia.
- To, co zawsze - odparł, wyciągając z torby skradzioną wcześniej gazetkę. Niechże spojrzy choćby na głośne nagłówki, będzie wiedziała już wszystko. Wcisnął jej prasę w ręce, odpakował własną kanapkę.
Niech wróci normalność.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]22.06.21 14:25
W tych dniach kwestia przetrwania nabierała zupełnie nowego koloru, głębszej toni, z której nie każdy potrafił się wydostać, lecz przede wszystkim nie każdy potrafił tam wejść. Znaleźć sobie moc, odważnie wysunąć stopę do przodu i przekrzyczeć ten żenujący, bury świat. Rzeczywistość w dokach zwykle bowiem była ponura, ale tym razem Philippa nie mogła wygasić przeczucia, że będzie tylko gorzej, że gromadzi się nad nimi jakaś groźba. Zawsze była uparta i dumna, zawsze odważnie sięgała po swoje. Tym razem zasiadała nad Tamizą trochę obca, inna, słabsza, choć nie rozkładała jeszcze bezradnie ramion. Chciała się sprawdzić w tej społeczności, chciała mieć jakiś cel. Ten obecny, o ile można było nim nazwać kręcące się w rutynie dni w Parszywym, przestał ją zadowalać. Bezczynność zaczynała kąsać, kiedy niedawno wyszła z więzienia, kiedy dopiero co faktycznie odczuła mrok przelewający się przez ulubione miasto. Londyn z niej kpił czy wyzywał ją na pojedynek? Te najgorsze misje jednak musiała przejść dla samej siebie i sama z sobą. Jak tylko zagoją się rany. Scaletta jej takiej nie znał, powinien spodziewać się gadania i pociągania za język, prowokacji i szturmowania jego złodziejskiej duszy. Dostawał jakąś gorzką ciszę i uciekanie od konkretów. Poddawał w myśli wątpliwość fundamenty ich nietypowej relacji. Philippa o tym nie myślała. Nie rozwiązywała dialogu w ten sposób. Właściwie nawet od niego uciekała i wcale nie próbowała się z tym kryć. Przyszła po cos, a jednak odsuwała to od siebie, poddając się po prostu temu, że siedzieli tu we dwoje.
– Czuję się tutaj coraz gorzej, Scaletta. Chcę działać, ale nie wiem jak. To wielkie bagno, które wciąga nas wszystkich. Duszę się w tym – wyznała w końcu kawałek z wielowątkowej opowieści. Prawdziwy aż nazbyt, dobitny do przesady. Że Londyn tracił jej oddanie. – Pierwszy raz od ośmiu lat – wyjawiła, czując, że te słowa smakują jak cholerna zgnilizna wybierana przez bezdomnych ze śmietników za Parszywym. – No ale idziemy dalej, no nie? Nie ma opcji, by nas to pokonało. Przynajmniej mnie – mruknęła, przekręcając powoli głowę w jego stronę. Poszukała jego oczu, reakcji. Komunikat wydała dość jasny, że… – Muszę coś ze sobą zrobić – dodała, jakby mało mu było jeszcze treści. Czuła się pokonywana przez dom, azyl, jedyne rodzinne miejsce, jakie miała. Obrywała jednak nie od samego portu, ale od pieprzonego ministerstwa, które trzymało na smyczy całe miasto. Patrole się mnożyły, bezduszni służbiści włazili wszędzie. Niedługo obudzą ją, kiedy będzie spała we własnym łóżku. – To nie może być tak, jak mówisz, Scaletta – zareagowała, odwołując się nie nawet do życia po prostu, ale do obecnej sytuacji. Jej własnego losu, który jawił się ostatnio w dość nieciekawej formie. W powietrzu wisiał smród, niby ten sam co zawsze, niby stara ryba i wilgotne ścieżki. A jednak przedzimie wydawało się jakimś cholernym wstępem. Tylko do czego? Przecież wojna już trwała. Powiadali, że to miasto stanowiło ziemski raj. Poszurała lekko butami po betonowym schodku i stłumiła złośliwy jęk.
Ona nie mogła mieć wszystkiego gdzieś. Ona była z tym miejscem związana. Z ludźmi, ze specyfiką panujących tutaj nastrojów, z tradycją i morskim zapachem.  Zamiast zajadania się kanapką wybrała jego gazetę. Pochwyciła ją i otworzyła szeroko. Duże skrzydła zafalowały przy mocniejszym porywie wiatru. Gdzie te duże nagłówki? Co tam było? Zerknęła na niego znad tej codziennej, ruchomej prasy. – I jak? Wyglądam jak jakiś inteligent? Albo człowiek obyty? Jak mnie widzisz, Scaletta? – spytała trochę rozbawiona, trochę w tej głębokiej pozie. Rozdmuchajmy ponurość. Spróbujmy. Tylko dziś wcale nie była w tym dobra. -Popatrzmy… – zamruczała, piwne oczy zanurzając w literkach. – Może znajdę tu jakaś dobrą wieść dla portu… No proszę, zapowiadają zimowy jarmark – odczytała wielki, krzyczący nagłówek. A o grozie nic. A o ofiarach jeszcze mniej. A o głodzie, że to wina buntowników. Taka to była okoliczna propaganda. – Gdyby nie było mi szkoda i tej już zasyfionej do bólu Tamizy, to cisnąłbym tym w rzekę – wyraziła dobitnie szczerze. – Smakuje ci? Jak ci w ogóle leci teraz robota? Masz jakiś plan? Czy po staremu? – podpytała nagle i uniosła wyżej brew. Kryzys mógł przecież i podziurawić nawet te złodziejskie sakiewki.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]25.06.21 21:58
Brzeg Tamizy szumiał pustką. Po centrum snuły się dusze odważne, albo te obdarzone przywilejem bezpieczeństwa. Obrzeża skrzętnie skrywały oblicza zlęknionych pośród ogromu identycznie wyglądających domów. Port już nie tętnił życiem, jedynie zagubieni w odmętach słonej wody marynarze kręcili się tam od czasu do czasu. Tacy jak Scaletta szwendali się wszędzie, rozrysowując w swoich chytrych umysłach mapę obecnego Londynu. Tego ponurego, gdzie rzeczywistość rządziła się teraz innymi prawami. On dość szybko je przyswoił, przyjmując reguły za konieczność w pokonywanej przez siebie drodze. Cel nie był szczytny, nosił bowiem imię niechlubnego przetrwania. Nazwawszy tak niemoralność, można było pozwolić sobie na wszystko, bo przecież w obliczu kryzysu nic już nikogo nie dziwiło. Teraz nie był już wyrzutkiem normalności przynależącym do mrocznego półświatka; teraz po prostu walczył. Nikt już tego nie egzekwował, bynajmniej nie ci głodni i przestraszeni. Krzywdę zdefiniowały na nowo masowo popełniane zbrodnie, w obliczu których kradzież paru drobniaków czy czerstwej bułki już nic nie znaczyła. Nie męczył go wszakże żaden wyrzut. Czuł się wolny od grzechów, wierzył także w swoiste wyzwolenie od spoczywającego na barkach ciężaru. Paradoksalnie, tak może było mu nawet lepiej. W końcu dostrzegł, że wielu było na tym dziwacznym świecie skurwysynów znacznie podlejszych od niego. Głupie, lecz prawdziwe usprawiedliwienie. Właśnie ono trzymało go nadal przy życiu. Ale ona była inna. Ze smutkiem spoglądała na opustoszałe uliczki, jakby parszywy kontur krwawej pożogi dopiero odkrył przed nią brzydotę tego miasta. Chyba była tym wszystkim rozczarowana. To prawie jak znalezienie błyszczących pereł, które okazały się być kiepską podróbką. Głęboko w zarodku tli się nadzieja i entuzjazm, zaraz jednak zduszone zostają przez uderzające fakty. U niej oliwy do ognia dolała decyzja sprzed dwóch tygodni. Na pewno nie było jej łatwo. Sama zresztą przyznała po krótkiej chwili, gdy zatopiła już tamto puste nic.
- No to działaj - wydusił od razu, jakby w niedowierzaniu na zasłyszane słowa. Nie znał jej takiej. Nie rozpoznawał w niej tej bierności i przygnębienia. - Tylko nie daj się zabić - dodał zaraz z powagą, spojrzawszy na Moss z jakoś nienormalnie empatycznie. Coby to ukryć szybko swoje emocjonalne obnażenie dopowiedział jeszcze: - Przecież muszę gdzieś przychodzić na rum, jak już skończy się ten cały pierdolnik. - Pół żartem, pół serio. Dość miał swojej zabiedzonej sakwy, w której często nie było bodaj grosza na kieliszek sikacza w paskudnej knajpie. Dość miał też tego ciśnienia. Nie obawiał się, ale atmosfera niepewności czasami nie dawała mu spać.
- Ale jest, Moss. Tylko śmierć, albo jakaś choroba może powstrzymać bieg życia. Ale i one zazwyczaj nie są świadomą decyzją, tylko kolejami losu - odparł na jej interpretacje, w myślach kształtując wyraźną iluzję własnej matki. Matki, którą do dziś dręczyła depresja po śmierci ojca; matki, którą to wiecznie musiał się opiekować, nawet jako dziecko. Dobrze pamiętał te dni sprzed niemalże piętnastu lat, kiedy nie wstawała całymi dniami z łóżka. Równie dobrze pamiętał wszystkie kolejne miesiące, kiedy nie poświęcała mu uwagi. Miał ją za egoistkę. Błędnie uważał też, że jej metafizyczne istnienie dawno się skończyło; że jej życie nie toczy się już bezsprzecznie dalej, bez względu na podejmowane wybory. Sądził, że zależna jest od tamtego jednego wydarzenia. Czasami wydawało mu się, że pozostało z niej tylko ciało pozbawione ducha; że podobna jest co niektórym więźniom z Azkabanu, skazanym na pocałunek dementora. Nie rozumiał wagi jej problemu wtedy, częściowo nie rozumiał także dziś. Tak kisił się w nim wieloletni żal. I choć zdolny był wybaczyć, do tej pory tego nie zrobił.
Z zamyślenia wyciągnął go głos Philippy. Zerknął na nią, wystawiającą nos zza kawałka gazetki, potem uśmiechnął się jakoś blado. Chyba próbowała dolać do tej ponurej konwersacji trochę optymizmu. Zupełnie niepotrzebnie, obydwoje nie mieli humoru. Przed nim nie musiała udawać.
- Człowiek obyty raczej nie czyta takiego ścierwa - uznał, przyglądając się zakłamanym rubryczkom. Nie żeby mówił z doświadczenia, raczej nie miał okazji (czy też ochoty) obcować z inteligentami; zgadywał jednak, że fatalna propaganda do takich samoświadomych odbiorców raczej nie trafia. Sam Scaletta nie był nadętym mądralą, a nawet do niego ta manipulacja nie trafiała. Zdrowy rozsądek nakazywał kilkukrotnie przefiltrowywać tę sieczkę. Oni zbyt dobrze znali rzeczywistość, by bezrefleksyjnie wierzyć w upolitycznione nagłówki. - Tak, dzięki. Z robotą jest różnie. Nie mam żadnego planu, więc jest po staremu. Z tym że trochę skromniej - odpowiedział natłokiem na natłok. - A ty jak sobie radzisz?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]09.07.21 16:45
To były proste słowa. Konkretne, nieowinięte w wielką perswazję. Przekaz widny i na pierwszy rzut oka leżący w jej mocy. Bo przecież nie od dziś potrafiła zmieniać myśli w czyny, przeobrażać pomysł w realizację. Rzadko kiedy dawała się zatopić w bierności. Tym razem jednak żadna dyktowana troską przestroga nie mogła jej uchronić przed śmiercią. Rozmawiała z ludźmi, mieszkała tu, dość dobrze pojmowała przeklęte położenie takich jak oni. Idee umierały jeszcze szybciej niż nieułożeni mieszkańcy portu. Buntownicy powiadali, by rozbić to zło od zupełnie innej strony. Spoza portu, który wrzucony w samo centrum opanowanego Londynu mógł skończyć jak ministerialna przekąska. Albo już dawno nią się stał. Biedne obdartusy. Brak czystej koszuli, brak manier, brak grosza przy duszy. Nic, tylko ten szczerbaty uśmiech i marzenie o skarbach z morza. Tak łatwo wpychali ich wszystkich do jednego wora. Tak łatwo można było stać się kimś, kto topił się w tej burej masie. Ona też mogła po prostu kręcić zaplamioną spódnicą między rozbitymi kuflami. A jednak dojrzewające w niej uczucie było zaraźliwe, prędko rozchodziło się po skórze, haczyło o myśli i łaskotało pięty, by wreszcie zmusić je do ruchu.
Czy zadziała? Tego nie wiedziała, ale jeśli chodziło o to, co zaproponował dalej, to zdecydowanie zamierzała się zastosować. Do rady, do obietnicy, do czegokolwiek, czym było to patetyczne nie daj się zabić. Brzmiało jak wielkość, do której nie były stworzone takie dziewczyny jak ona. Pozornie. Nie dziwił jej już fakt, że nie doceniano jej. Proste chłopiska z Parszywego ustawiały się grzecznie już po pierwszym podskoku, który kończył się dla nich bardzo nieprzyjemnie. Kto by się spodziewał, prawda? Zawsze, ale to zawsze pilnowała swego. Wytresowała samą siebie. Albo to los wyrzeźbił ją. Pod czarującym uśmiechem ukryć potrafiła się nieoczywista intencja. Tym razem napędzał ją gniew, rosnące poczucie niesprawiedliwości, które… które zdawało się nie robić na Michaelu żadnego wrażenia. Poza tym dziwnie miękkim zaklęciem. Niech tylko nie da się zabić. – Nie dam. Jestem zła, ale jeszcze nie stałam się samobójczynią – wyraziła, spoglądając jedynie przed siebie. Ponad linią kamiennych stopni nad Tamizą, ponad taflą cuchnącej wody, ponad pierwszymi i drugimi piętrami tych starych kamienic. – A ty co? Martwisz się o mnie? – zapytała, tym razem już obracając ku niemu spojrzenie. Brew uniosła się, a oczy otworzyły szerzej. – Mam tylko nadzieję, że jeszcze nie skazałeś mnie na porażkę… - wyrzuciła nieco kąśliwie. Mógł już upatrywać jej upadek, ale właściwie wydawało się pytanie, czy naprawdę w niego uwierzył. Poza słowami zdarzało jej się o tym myśleć. O poddaniu się, o załamaniu, o zaakceptowaniu niewiarygodnego kryzysu. Nigdy. – Choćby cały  Londyn się posypał, zawsze znajdziesz miejsce, by się nawalić, Scaletta. Dobrze o tym wiesz. A to? Nie licz, że skończy się tak szybko. Oby chociaż za naszego życia – skwitowała gorzkawo i jeszcze raz poszukała widoków godnych pocztówki z doków. To dopiero kilka miesięcy, dopiero zapowiedź, a mimo to było coraz gorzej. Nie poznawała miejsca, które śmiało nazywała ulubionym domem – z całym tym gnojem, który niczym paskudny żywopłot porastał wokoło.
Zdejmowała klątwę dziwaczną pozą, teatralnie wysuwającymi się zza gazecianych brzegów tęczówkami, nosem, który transmutować się miał w jego wyobraźni w bardziej profesorski. Mimo wszystko i tak to nie miało być ratunkowym kołem. Przecież pośrodku rozległych wód szalał sztorm. Co mogło zrobić jedno optymistyczne wejrzenie? – Nie umiesz się bawić. Sztywniak – wymówiła z rozczarowaniem i pokręciła głową. Chwilę przedłużyła, by jeszcze zacmokać trzy razy. Potem odrzuciła gazetę i tak mogli wrócić do tego, co było. Ściskając w palcach tamten pergamin, wcale nie myślała o krzykliwej, bezwstydnej propagandzie. Chciała ich wydostać. Choćby na krótką chwilę.
Lekko się zakołysała, odrywając plecy od stopnia wyżej, który robił jej przez chwilę za twarde oparcie. Zaczepiła dłonie o kolano i napięła ciało. Więc i on nie mógł stać się królem tutejszych złodziejaszków. – Wymyśl jakiś wielki skok. Wiesz… dowal im! W końcu jesteś bystry, znasz się na tym, wiesz, jak to działa. Zbierz ludzi. Zaskocz ich. Tylko nie daj się zabić zaproponowała, kończąc słowami, które doskonale znał. Ofiarowała mu swój cwany uśmiech. Dobrą minę do tej złej gry. – Nie ma skromniej. Przecież jesteś… To ty. Wokoło jest wielu bogatych. Zrób z tym coś – zasugerowała z błyszczącymi oczami. Po staremu było nudne, po staremu brzmiało jak bierne zgadzanie się na ten burdel, jaki proponowało im teraz ministerstwo. Sprytni ludzie radzili sobie przecież całkiem nieźle. Był jednym z nich? – Jest Parszywy i jak zwykle kupa roboty. Wieczny Parszywy… moja nadzieja i moje przekleństwo. Chodź, zmywamy się stąd. Zjadłeś do końca? – powiedziała, podnosząc tyłek z chłodnych murów. – Przejdziemy się kawałek dalej…
I wreszcie wzięła się za tę nieczęsną kanapkę z kurczakiem. Tak trzeba.
Bo jestem wciąż głodna, ale nie umiem już jeść. Nie tak.


zt

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 08.08.21 15:59, w całości zmieniany 1 raz
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]29.07.21 0:09
Dwie zbłąkane dusze nad śmierdzącą Tamizą. Zachodzące słońce. Stary koc i wilgotna, spalona po lecie trawa. Posępna gadka o życiu i śmierci, czynie i letargu, bezpiecznym azylu i groźnym koszmarze, sytości i głodzie. W takiej kolejności zapisywał w pamięci wspomnienia - swoistą, niezakłamaną wizję aktualnej rzeczywistości. Gdyby Stwórca obdarzył go talentem, rozrysowałby granice tej chwili na czystym skrawku propagandowej gazety. Los chciał, że dobrze potrafił jedynie kraść i musiała wystarczyć mu zaledwie pamięć. Tak właśnie rył w umyśle wiązkę każdego momentu, dzień w dzień wskrzeszając szczegóły niewarte upamiętniania. Robił to, bo żył iluzją powrotu do dawnej świetności. Robił to, bo wybrał bierne przyzwalanie. Nie miał chęci walczyć, rozsądek zresztą odradzał mu takich pobudek, bo oni byli znacznie silniejsi. Przestał już egzystować w obłudzie. Rozwiązania nie było. Odpowiedzią było bezwzględne przetrwanie, czy tego chciała, czy nie. Mogła mamić sobie oczy marzeniami o rewolucji, ale jego bajki nie przekonywały. Przemawiała do niego jednak polityczna neutralność. Po prostu chyba wierzył, że milczących rząd nie tykał. Naiwniak. Podobno dopadali wszystkich, tyle że w różnym stylu. Hałaśliwych pozbywali się na głośno, a tych cichych eliminowali jako bezkształtne cienie. Nie było już sprawiedliwości, nie było już jednoznacznej definicji grzechu. Człowieczeństwa też już nie było. Nic dziwnego, że zwątpił. Nie tyle w nią, co w pomysł przywrócenia poprzedniego ładu. W jego opinii pozostało już tylko się zdystansować - próbować zapomnieć o drażniącym nozdrza zapachu powszechnego mordu i zacząć myśleć wyłącznie o sobie. Pewnie tego nie pochwalała. Pewnie oczekiwała więcej, od niego, od ogółu całej społeczności. Nie umiał temu podołać. Był tchórzem? Zapewne. Poddał się? Właściwie to nawet nie zaczął. Lecz ona ciągnęła za sobą niewidzialną nić nadziei i bajecznych idei; najwyraźniej port i tamtejsi ludzie byli dla niej ważniejsi, najwyraźniej sprzęgała pojęcie szczęścia z tym miejscem. Szanował to, ale chyba nie potrafił zrozumieć. Stąd zresztą wzięło się jedynie blade nie daj się zabić. Bo szczerze nie wyobrażał sobie sukcesu w odratowywaniu jej cichej przystani. Nie w pojedynkę, nawet jeśli posiadała silną broń siejącą spustoszenie - podobny zwierzęcym instynktom gniew.
- Nie martwię, bo wiem, że jesteś sprytna - przyznał po chwili namysłu, choć zaraz dodał dziwnie stroskanym tonem: - Nie chciałbym tylko usłyszeć, że dałaś się ponieść. - Marzeniom, zemście, furii, czemukolwiek. Pragmatyzm podobno zapewniał stabilność. Tyle że na jak długo? Dobrze skwitowała jego gorzkie stwierdzenie. Nikt nie znał daty końca tych absurdów. Wojna była jedna, bitew było wiele. Zbyt wiele, by oszacować straty i określić finał narastającej tragedii. Czym zresztą byłoby zamknięcie dla apokalipsy, która zburzyła podwaliny istnienia oraz funkcjonowania ludzkości?
- Ja? Sztywny? - Jeszcze nie, Moss. - Na pewno nie bardziej od tych wszystkich Bogu ducha winnych mugoli. - To sobie wybrał temat do żartów. Wyjątkowo ponure miał to poczucie humoru. Wyszedł na strasznego skurwiela, ale o tym chyba już wiedziała? - Tak zrobię. Dojebię im. Tym bogatym skurwysynom - obiecał, tonem pewnym i zdecydowanym. W spojrzeniu kryła się jednak bezsilność. - Ogołocę ich tak, że aż ich dupa zapiecze. Tylko że to wcale nie jest takie proste, a ja chyba nie mam do tego głowy. Potrzebuję motywacji - przyznał w końcu, patrząc na przeciwległy brzeg brudnej rzeki. Jakby nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy i wyznać, jak bardzo jest niepewny. Potem już tylko przytakiwał jej niemo, jakby ze wstydu przed własnym zwierzeniem nie miał siły dalej mówić. Dużo wcześniej dokończył już kanapkę. A teraz wstawał z wychłodzonej ziemi, by przejść się z nią po mieście pełnym cieni śmierci i marionetek zagłady.
Parszywe to było życie.

ztx2
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]14.08.24 8:47
3 listopada nocą

Myślał o tym, co było i nie wróci, drogę w ciemnym, opuszczonym metrze pokonując w milczeniu. Marcel miał rację mówiąc, że była najbezpieczniejszą ze wszystkich możliwych, parę szczurów przecięło im drogę umykając przed jasnym blaskiem zaklęcia błyszczącego z końców różdżek. Ale włochate gryzonie nie były jedynymi mieszkańcami tego miejsca. Zwrócił na to uwagę już wtedy, gdy wykorzystali metro do ucieczki przed spadającymi gwiazdami. Brak ludzi, pędzących dziko maszyn sterowanych przez mugoli zachęciła wiele innych stworzeń do wykorzystania tych miejsc jako swoich kryjówek. Dzikie koty grasowały tu nocą podobnie jak lisy, które z przedmieść potrafiły tunelami przemieszczać się do miasta, gdzie żerowały wygrzebując śmieci. Katastrofa, która nastąpiła zrujnowała wszystko wokół, nie tylko kamienne domy, ale także bujną naturę. Jeden z takich przybyszów pojawił się na horyzoncie, ale umknął przed czwórką młodych ludzi. Wiedział, że był za mały na wilka, nie wierzył, że te mogłyby też chcieć wedrzeć się do miasta, a gdyby to zrobiły w przeciwieństwie do mniejszych ssaków pewnie wybrałyby inne drogi, ale i tak obejrzał się przez ramię na dziewczęta, upewniając się, że skupione na sobie nie będą zwracać uwagi.
Ulice były puste, ale nie było to niczym dziwnym, gdy godzina policyjna zdążyła przyzwyczaić stolicę, że każdy łamiący ten zakaz był potencjalnym wrogiem. Wyszli z metra ostrożnie, przyczajeni przy pokruszonym murku, kupce gruzu, rozglądając się już ze zgaszonymi różdżkami dookoła. Światło latarni tańczyło na powierzchni Tamizy jak ostatnie promienie zachodzącego słońca. Jedno obok drugiego, w rzędzie, wzdłuż ścieżki otoczonej metalową barierką. Dopiero na końcu, gdy się kończyła, rozlegał się szeroki brzeg niegdyś tak chętnie okupowany przez ludzi, mugoli i czarodziejów — pamiętał dobrze. Wylegiwali się na zielonej trawie słuchając szumu drzew rosnących w szpalerze za nimi, wzdłuż ścieżki, patrząc jak miasto tętni życiem. Dziś nie było ani szmaragdowej trawy, ani ludzi, ani hałasu — wokół była tylko brudna, szara rzeczywistość. Ale ona nie mogła im przeszkodzić.
Sięgnął po wygaszacz, który w drobnej sakiewce miał zawsze przy sobie. Już wiedział, jak z niego korzystać, wyciągnął więc dłoń i odbezpieczył maleńki magiczny przedmiot, a światła z pobliskich latarni, jedna po drugiej, umykało prosto do jego wnętrza. Zgasił tak kilkadziesiąt metrów przed nimi i gdy wciąż było cicho i bezpiecznie, wyszedł jako pierwszy. Zerknął na towarzystwo, spoglądając też na chód Eve, która uparcie zrezygnowała z jego oferty, by ostatecznie posmakować goryczy bólu. Nie pytał, nie proponował, nie miał nastroju na przepychanki i szukanie odpowiedzi, których może nie chciał nawet słyszeć. Zatrzymał się na krawędzi połamanej płyty chodnikowej, a potem zszedł na to, co zostało po niegdyś zielonej trawie. Noc nie była zimna, był pewien, że temperatura była wyższa niż dziesięć stopni, mimo to po wyjściu z metra zimny wiatr dał o sobie znać na tyle, że żałował braku jakiegokolwiek swetra. Rozpiął koszulę i zdjął ją, rzucając na ziemię obok, a potem rozsznurował buty i zostawił je obok razem ze skarpetkami.
— Gotowi? — spytał, obracając się przez ramię, z lekkim, leniwym uśmiechem. Zadygotał, gdy przeszywający podmuch walnął go prosto w plecy. Yulia żartowała, że w zimnej wodzie będzie miał się czego wstydzić, ale wiedział, ze nie będzie — bo temperatura w Tamizie zawsze o tej porze roku była wyższa niż temperatura powietrza. Będzie im tam cieplej niż na brzegu, ale to mogły wiedzieć tylko takie portowe szczury jak oni. — Rozbieracie się, czy będziecie tylko podziwiać? — spytał dziewczyny nagląco. Nie wyciągając niczego z kieszeni, rozpiął spodnie i zsunął z siebie, zostawiając je zmięte obok koszuli. Zadrżał, ale wziął głęboki wdech. Obejrzał się zaraz na Marcela. — Kto pierwszy? — Jak zawsze, rzucił mu wyzwanie, gotowy do startu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]16.08.24 17:01
Milczenie Jima w drodze udzielało się i jemu, było mu głupio. Za te zniszczone skrzypce tak głupio, był pewien, że sobie poradzi - co mogło być trudnego w balansie na kalenicy? Bez trudu odnajdywał go na chwiejnej linie zawieszonej pod wysoką płachtą cyrkowych namiotów, dlaczego akurat teraz musiała mu się podwinąć noga? Niedawno wyjął te skrzypce, niedawno znów poczuł ich melodię - a teraz ta melodia znów przypadła, pogrzebana razem z wczorajszym dniem. Chciałby mu to jakoś wynagrodzić, ale nic przecież nie wróci czasu, nic nie ocali tego, co bezpowrotnie zniszczone. Zawodził ostatnio raz za razem. Zawodził ciągle jego - i to poważniej, niż zapominając o niedopitym wspólnie piwie. Musiał wreszcie wziąć się w garść, poukładać myśli, choć raz zrobić coś dobrze. Choć raz zrobić coś dobrego dla niego, zmarkotniał, pokonując długie tunele nieczynnego metra w ciszy, co jakiś czas oglądając się na dziewczyny. Eve kulała, ale nie wiedział, jak jej pomóc. Nie proponował, bo pomocy nie chciała. Po wyjściu na powierzchnię nie napotkali zagrożenia, mogli iść dalej, łąką, na której dawniej tak często urządzano pikniki.
- Dziwnie tu tak cicho - rzucił smętnie. - Dawniej było tu pełno ludzi. - Obejrzał się na Yulię, uświadamiając sobie, że ona mogła tego nawet nie pamiętać. Mówił cicho, dostatecznie głośno, żeby go słyszeli, dostatecznie cicho, by szmeru nie porwał wiatr mogący donieść te słowa do uszu oddalonego patrolu. Z zaciekawieniem przyglądał się wygaszaczowi w rękach Jima, kiedy go uruchamiał, uśmiechając się szeroko, gdy nastała jego magia: wszędzie zrobiło się ciemno. Miękko opadł na trawę obok Jamesa, zsuwając wpierw ze stóp buty i skarpety, jego śladem zrzucił tez koszulę. Ze spodniami zwlekał dłużej, lecz po chwili i on zaczął rozpinać pasek. Z uśmiechem spojrzał na dziewczyny, gdy spytał je, czy zamierzały tylko podziwiać.
- Na trzy - przytaknął Jamesowi, zrzucając spodnie gdzieś na jego ubrania. - Raz, dwa i trzy - zawołał, obaj runęli w kierunku rzeki. Woda była brudna, jak zawsze w Tamizie, choć odkąd mugoli nie było w mieście, nie śmierdziała już aż tak jak dawniej. Brud mu nie przeszkadzał. Prześlizgnął się stopą po drodze, na kamieniach, udając, że wcale nie zrobił tego specjalnie, wbiegając do wody chwilę po Jimie, mocno chlasnął w niego wodą na znak sprzeciwu wobec jego zwycięstwa - ze śmiechem, nie przejmując się wcale narobionym hałasem. - Oszukiwałeś! - zawołał oskarżycielsko. Do wody od razu wszedł po pas, oglądając się na brzeg. Szły czy nie szły? Prąd nocą był silny, lecz mimo to szedł na głębszą wodę, zanurzając się w całości, wkrótce stopy przestały sięgać dna, kontrolnie spojrzał na Jamesa, zastanawiając się, czy przestał już myśleć o tamtym. Naprawdę ostatnio nawalał. Zamknął oczy, woda była ciepła, przyjemna. Koiła. - Czekałem, aż tu wrócicie. Żeby móc się znowu bawić jak teraz. Zapomniałem, że tam byliście przynajmniej bezpieczni. Wiesz, nie miałem jak... rozwalić wam tam cokolwiek - Czy kulawy żart mógł rozpuścić tę atmosferę? Zagarnął wodę ramionami, zatrzymując się w miejscu. Spojrzał na brzeg, na dziewczyny. Wiedział, że między nim a Eve nie było dobrze, ale jak mieli to naprawić, jeśli nie w ten sposób - spędzając czas razem? Po jej upadku - miał wątpliwości.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]17.08.24 12:45
Podróż opustoszałymi ulicami nie zaliczała się do wydarzeń niecodziennych; Yulia często włóczyła się po zmroku, równie często szukała guza lub kusiła los śledząc co głupsze patrole i testując ich spostrzegawczość. To, co wychodziło nocą z rynsztoków bywało zresztą gorsze niż dzikie zwierzęta szukające jedzenia – te przynajmniej skupiały się tylko na przetrwaniu, a nie na tym, by zasmakować w cudzej krzywdzie.
Yulia większość trasy pozostawała napięta jak struna i czujna; z chłopakami, w grupie, niewiele mogło im zagrozić – przynajmniej jak na uliczne warunki – ale wyrobiony nawyk był silniejszy niż świadomość towarzystwa. Dłoń raz po raz bezwiednie dotykała paska za którym – pod bluzką – schowany miała krótki nóż, jakby sama jego obecność miała stanowić obietnicę bezpiecznego przejścia.
Starała się dzielić uwagę pomiędzy głębię nocy, utykającą Eve, a sprawę skrzypiec. Jim ewidentnie nie chciał ciągnąć tematu, sam parł do przodu, a po dachu nie wspomniał o instrumencie nawet słowem, zatem Yulia podążyła tym tropem. Nie zamierzała gmerać w jego uczuciach, szukać potwierdzenia, że wszystko jest – lub nie jest – dobrze. Jej domeną było działanie. Co wiedziała o skrzypcach? Poza tym, że miały cztery struny i były mniejsze od tych… większych skrzypiec? Raz jeden w życiu widziała gościa z naprawdę ogromnymi skrzypcami, aż musiał siedzieć żeby na nich grać, ale z takich pewnie Jim nie byłby zadowolony. A szkoda. Wiedziała, gdzie mogłaby takie znaleźć. Te mniejsze natomiast… – Yulia zatrzymała się na skraju chodnika, czujnie obserwując gasnące dookoła światło – te mniejsze będą stanowić problem. Nie wiedziała skąd ukraść nowy egzemplarz ani na co zwrócić uwagę, bubla zwędzić nie chciała.
Możesz stanąć na tej nodze? Na dłużej? – spytała Eve półgłosem. Wiele wiedzy o kontuzjach nie miała, swoje zwykle zbywała wzruszeniem ramion. Jeśli coś nie krwawiło albo nie powodowało omdlewającego bólu, to chyba nie warto było sobie zaprzątać tym głowy. – Powiedziałabym, że do wesela się zagoi, ale to już masz za sobą – dodała żartobliwym tonem i obejrzała się na chłopaków. Jim już pozbył się koszuli, w oddali migotała tafla Tamizy. Nawet brudna rzeka potrafiła prezentować się ładnie w świetle księżyca.
Za grosz subtelności – obruszyła się teatralnie, gdy Jim je ponaglił, ale ton jasno zdradzał rozbawienie, nie uraz. – Ty też mnie będziesz pytał czy zamierzam się rozebrać? – rzuciła w stronę Marcela, wciąż wesoło, może zadziornie. – A może zamierzasz mi pomóc z paskiem? Ostatnio się przecież zaciął, ale ładnie sobie poradziłeś – mówiła dalej, niezrażona oczywistym nawiązaniem do którejś z jej wizyt w wagonie. Uśmiechnęła się jeszcze pod nosem, nim pozornie straciła zainteresowanie chłopakami i wróciła spojrzeniem do Eve. Podejrzewała, że Jim już wiedział od dawna – pewnie od samego sierpnia – pozostawało więc uświadomić ostatnią osobę, którą warto było informować.
Trochę inaczej to sobie wyobrażałam – stwierdziła beztrosko, leniwie rozpinając guziki bluzki – to, że ci powiem. Może przy jakimś piwie albo winie… przy wódce najlepiej rzecz jasna, ale przez dziecko to chyba jeszcze nie możesz, nie? – dopytała, nagle zbita z tropu. Pamiętała, że jej matka podobno musiała trzymać jakąś drakońską dietę, ale może tak było tylko w Rosji.
Zsunęła bluzkę z ramion, rzuciła ją na trawę. Tuż za nią poleciał wyjęty zza paska nóż w skórzanej pochwie i różdżka.
Na festiwalu, jakoś tuż przed końcem, spotkałam Marcela w Waltham. Oboje się strasznie najebaliśmy, potem jeszcze wciągaliśmy pył i… i wyszło na to, że się ze sobą przespaliśmy. – Uwolniła zza paska materiał podkoszulki, ściągnęła ją przez głowę. Przez chwilę przyglądała się Eve, potem wzruszyła ramionami. – I na tym jednym razie się nie skończyło. To… trwa już jakiś czas.
Pochyliła się, rozsznurowała buty. Puszczone luzem włosy zsunęły się po plecach na bok, opadły w noc niby miedziana kurtyna.
Lubię ten układ – dodała ciszej. – Pasuje mi to, że nie ma w nim twardych zobowiązań.
Buty trafiły tuż obok bluzki i podkoszulki, teraz zajęła się paskiem. Sprzączka puściła gładko, materiał spódnicy opadł z cichym szelestem.
Pomóc ci z czymś? – dopytała z troską, wracając myślami do tego co tu i teraz. Podmuch wiatru uderzył ją w plecy, rozwiał włosy, liznął skórę chłodem. Wzdrygnęła się lekko, bardziej z odruchu niż faktycznego zimna. W Rosji, w zimie, tam gdzie mieszkała jej babka, takie temperatury byłyby uznane za zwiastun wiosny. – Coś rozwiązać, rozpiąć, przytrzymać?


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]17.08.24 21:55
Nie próbowała dotrzymywać kroku chłopakom, szła z tyłu, skupiona na każdym cichym kroku. Utykała, a jakże, bo ból uciążliwie promieniował od kolana. Milczała jednak zawzięcie, nie prosząc nawet o zwolnienie, by nie musiała przyspieszać co chwilę, aby nie być za bardzo w tyle. Taka była cena głupoty, niepołączenia faktów, że chociaż taki skok w innych okolicznościach nie zrobiłby wrażenia na niej, tak teraz zafundował jej chwilę z bólem. Okropne sam na sam, bo zabrakło jej paru sekund na przemyślenie. Ciche westchnienie, będące wydźwiękiem dezaprobaty względem samej siebie, przecięło powietrze. Zniknęło jednak szybko w dźwiękach otoczenia. Nie unosiła spojrzenia na to, co przed nimi, ufając, że Marcel zaalarmowałby ich w porę, dostając jakikolwiek sygnał od Jamesa.
Odległość, jaką musieli przejść, pomogła mimo wszystko, dała szansę rozchodzić stłuczenie. Dzięki temu zeszła nisko na nogi, kiedy byli już blisko celu, a chwilę później wygaszacz poszedł w ruch. Dla złodzieja i kogoś, kto lubił szwendać się nocami, to niepozorne maleństwo było jak spełnienie marzeń. Jeden ruch, by pogrążyć otoczenie w mroku, który da przewagę.
Spojrzała na Yulię, gdy usłyszała pytanie. Trochę zaskoczona, chociaż przecież oczywistym było, że ktoś w końcu spyta, a w sumie była tu jedyna, która mogła wprost.
- Tak, mogę, to nic takiego.- odparła, zerkając w dół, chociaż długie nogi okrywała spódnica. Kącik jej ust drgnął, by zaraz ulec uśmiechowi.- To może zagoi się, jak na psie? – rzuciła i lekko uniosła brew. Rany pojawiały się i znikały, goiły lepiej lub gorzej, ale w końcu przestawały mieć znaczenie. Siniaki i obicia były czymś na co mniej zwracała uwagę i mniej się przejmowała.- Nie urwało mi nogi, to chyba nie ma czym się przejmować. Chyba już to rozchodziłam, a woda da pewnie więcej ukojenia.- dodała, by chyba uspokoić, że nic się nie działo. Obejrzała się na chłopaków, mimowolnie prześlizgując spojrzeniem po torsie Jamesa. Chociaż lepiej zbudowany był Marcel, tak jej uwaga pozostawała na Doe. Smuklejszym, a jednak nieporównywalnie bardziej w jej guście.
Parsknęła cicho w reakcji na teatralność Yulii.
- Nie wiem, jak ty, ale ja jestem gotowa jeszcze popodziwiać, bo najwyraźniej jest co.- rzuciła z cichym śmiechem w chwili, gdy Jim rozpinał spodnie. Przeskoczyła wzrokiem między Dyatlovą, a Marcelem i z powrotem, przechylając lekko głowę, gdy uwagę przykuły słowa dziewczyny. W ciemnych tęczówkach kryło się niewypowiedziane jeszcze pytanie, ale gotowa była zadać je już za moment. Tylko nie musiała.
Zmrużyła lekko oczy, ale w kącikach ust nadal krył się uśmieszek. Słuchała, jak ta próbuje wyrzucić z siebie coś. Pokręciła powoli głową na wzmiankę o wódce i czy nadal nie może. Nie było szans, póki co nie mogła wrócić do dawnego stylu życia, mając na barkach więcej odpowiedzialności.
Idąc w ślad swej towarzyszki, zaczęła powoli zdejmować ubrania. Rozpięła powoli guziki koszuli, jeden po drugim, wyciągając materiał zza spódnicy. Zamarła na moment, kiedy dotarła do niej całość informacji. Wbiła w nią zdumione spojrzenie, by zaraz przenieść je na Marcela, który już wpakował się do wody.- Że Marcel? – wymsknęło jej się zaskoczone, zanim wrócił uśmiech, a ciemne oczy przepełniło rozbawienie.- Hmmm... – mruknęła pod nosem, kiedy spojrzała znów na nią.
- Nie sądziłam, że wyrwiesz Marcela.- przyznała, biorąc za pewnik, że to Yulia była inicjatorem. Nie była dziewczyną, którą łatwo było poderwać. Ona musiała chcieć i tyle, a już zwłaszcza skoro trwało to dłużej.- Jakiś czas? Powinnam spytać, jak często? – prychnęła, gdzieś na granicy śmiechu, który nie byłby już wcale cichy. Zdusiła to jednak w sobie, spoglądając na nią zadziornie.
- No nie wątpię, że lubisz.- przyznała, bo która by nie lubiła.- To jak mieć ciastko, zjeść ciastko i nadal je mieć.- dodała i wystawiła język. Mimowolnie zerknęła na Sallowa ponownie i powoli pokręciła głową.- Zawsze wiedziałam, że masz dobry gust.- szepnęła, by chłopaki tego nie słyszeli.
- Wiesz, myślę, że musimy się spotkać za parę dni, bo chyba będzie trochę dobrych tematów do poruszenia.- uśmiechnęła się przebiegle, ale wiedziała, że ta nie odmówi jej spotkania.
Spojrzała na nią łagodnie, gdy niespodziewanie usłyszała wydźwięk troski.
- Spokojnie, poradzę sobie. Rąk mi nie odjęło.- zapewniła ją.- Ale dziękuję.- dodała zaraz, doceniając oferowaną pomoc.
- Chodź do wody, bo zaraz będą marudzić.- złożyła starannie spódnice, odkładając ją do reszty ubrań i butów oraz różdżki, które już leżały na ziemi. Ruszyła niespiesznie do wody, może trochę dając chłopakom popatrzeć sobie, a niech mają. Tamiza była przyjemnie ciepła, zdawała się idealna do nocnej kąpieli. Bez obawy weszła aż po szyję, by zaraz podpłynąć do chłopaków.
- Strasznie niecierpliwi jesteście.- rzuciła lekko i zanurkowała na moment, chowając się pod taflę wody, by zaraz wysunąć się znów na powierzchnię i zgarnąć z twarzy mokre włosy.
- Brakowało mi nocnego pływania.- przyznała cicho, przeskakując wzrokiem po swych towarzyszach.- Chociaż nie sądziłam, że akurat skończę w Tamizie.- dodała z cichym prychnięciem.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Brzeg Tamizy - Page 14 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]20.08.24 11:42
Garbaty księżyc błyszczał na niebie i tańczył po zmarszczonej tafli wolno płynącej rzeki. Dziwnie tu było tak cicho, Marcel miał rację. Przytaknął mu zadumanym mruknięciem — pamiętał wakacje, w których bywali tu razem mieszając się między ludźmi. Pamiętał dni, gdy w Londynie można było zgubić pościg już na ulicy po prostu mieszając się między spacerującymi sylwetkami. Dziś były opustoszałe, miasto duchów, miasto, w którym wspomnienia tętniły w bruku. Uniósł brew, słysząc słowa Yulii o subtelności — jakby ona była dziewczyną, która potrafiła ją w ogóle docenić, nie było w niej nic z dziewczynki, damy, delikatnej panny. Kpiła z niego, więc odpowiedział jej na to równie kpiącym uśmiechem. Na wzmiankę o sprzączce paska zerknął na przyjaciela. Nie był zaskoczony.
— Więc przestaniecie w końcu wciskać wszystkim kity o tym, że nie jesteście razem? Przynajmniej mnie? — spytał bardziej rudowłosą niż Marcela — i na nią popatrzył znów — dobrze wiedział o tym, jak to postrzegał i z tym czuł, niejedną rozmowę mieli już za sobą. Kiedy pojawił się w Londynie w poszukiwaniu rodziny i poznał Dyatlovą zakładał, że właśnie to ich łączyło, nie przekonywały go początkowo zaprzeczenia, drażniła go nimi i tym, że jej relacja z Sallowem się zacieśniała, ale nie miał nikogo więcej. Nie miał nikogo w ogóle wtedy. Teraz było inaczej, ona była tu z nim, on do niedawna był w Dolinie, Londyn odwiedzał jako gość. Częsty i mile widziany, ale sprawy umykały mu i nie miał na to żadnego wpływu, tak jak na to, co się działo miedzy nimi. Gotowy do biegu zerwał się od razu, nie oglądając za siebie, na Marcela i nie mogąc dostrzec, że dał mu wygrać ani z powodu panującego wokół półmroku, ani skupienia na własnej drodze i tym, by nie wyrżnąć na śliskim kamieniu nim upadek nie okaże się miękki w wodzie. Wpadł do wody trochę zwycięsko, trochę jak desperat ratujący się przed utopieniem, gdy w ostatniej chwili poślizgnęła mu się noga i zamiast pięknego nurkowania runął piersią i twarzą prosto w taflę, ale kiedy odzyskał równowagę i szarpnięciem głowy zrzucił z oczu pokrytą kroplami wody grzywkę, obrócił się od razu w jego stronę.
— Ej! — jęknął, nie zdążywszy obrócić głowy w bok, gdy chlup trafił go prosto w twarz. Zaśmiał się, zapominając o troskach i zmartwieniach sprzed chwili, o smutkach i goryczy. Jego nastrój zmieniał się szybko, Marcel zawsze robił to tak, jakby nie stanowiło to dla niego żadnego wyzwania. Starł wodę z twarzy i oddał mu plaskając płaską ręką w wodę. — Nie oszukiwałem, po prostu nie gapiłem się za siebie jak wygłodniały pies na kiełbasę — mruknął z drwiącym uśmiechem, spoglądając na rozbierające się na brzegu dziewczyny. Choć czuł grunt pod stopami, nie było tu głęboko, nie wstawał, wiedząc, że chłodne powietrze zmrozi go momentalnie, w wodzie było przyjemniej. Obserwował przez chwilę, jak dziewczyny pozbywały się ubrań, a kiedy przyszło im pozbyć się ostatnich fragmentów i bielizny obrócił głowę w stronę drugiego brzegu i odepchnął się od dna, płynąc na głębszą wodę, do przyjaciela, pewnie, bez wątpliwości. Tamiza była cieplejsza niż morze w Weymouth, ciemna jak noc, brudna i o specyficznym zapachu, ale ani przez chwilę nie naszły go wątpliwości. Uśmiechnął się powoli — on też czekał, choć nie wiedział wcześniej na co. Dopiero teraz rozumiał, że właśnie na noce takie jak ta, na zabawę, beztroskę, powrót do życia — niezbyt myślał o przyszłości i konsekwencjach jakie go czekały, ani ich z powodu rezygnacji z pracy. Na co był im duży dom z wielkim zarośniętym ogrodem jeśli byli tam tylko we troje. Zwierzętom było lepiej, fakt — ptaki miały drzewa, w których mogły się ukryć, więcej zabawy po okolicy, a Raven pewnie i zwierzyny w okolicy do upolowania. Nie mieli już konia — ale tu Betty nie mieliby gdzie trzymać, a nigdy nie skazałby jej na samotność w dalekim boksie, tak jak czyniła to Yulia z Funtem. Posiadanie konia w cudzej stajni mijało się z celem, nie mógł być prawdziwym przyjacielem. Konie potrzebowały kontaktu ze stadem, ze swoim człowiekiem, Funt nie miał dobrej opieki. — Ja też się cieszę, że tu wróciliśmy — wyznał, obracając się powoli przodem do niego. Nigdy nie narzekał na to, że po całym dniu pracy trafiał do niego, do Londynu, a dopiero potem, późnym wieczorem do domu w Dolinie, choć łańcuch komunikacji był długi i męczący, a Londyn zupełnie nie po drodze. Zerknął na niego, wiedząc do czego pił. Nad odpowiedzią i tym, czy w ogóle podjąć się tematu zastanawiał się chwilę. — To już nie pamiętasz, jak wyrwaliśmy drzwi z zawiasów? Albo urwaliśmy rynnę na sylwestra? W tamtym domu było jeszcze wiele do rozwalenia — zaśmiał się, starając się brzmieć przy tym beztrosko. Mimo zalegającego gdzieś za mostkiem smutku był w tym szczery, żadnej z tamtych rzeczy nie żałował i nie było mu szkoda. Inaczej było ze skrzypcami. — To nie twoja wina — dodał zaraz, poważniejąc. Dryfował chwilę na wodzie, nie spuszczając z niego wzroku. Nie obwiniał go o to, nie miał do niego żalu — on sam przychodził gdzieś z zewnątrz, jak wiatr, który ich owiewał, z kierunku, którego nie potrafił nawet określić. — Dałbyś radę, wiem o tym. Nie spierdoliłbyś się z dachu. Nic by się nie stało przecież. — Był akrobatą, podobne wariacje robił każdego dnia na trapezie, widywał to na dachach, murach, drzewach, mostach. Wstyd mu było, że go nie docenił, że swoją reakcją pokazał mu, że w niego zwątpił. — Wylądowałabyś na dole jakby to był twój popisowy numer — dodał szybko, usprawiedliwiającym tonem i uśmiechnął się, choć na krótko. Marcel był nieprawdopodobnie szybki, zwinny, lądował jak kot na czterech łapach, nic nie mogło mu się przytrafić ani na tym dachu ani po drodze na ziemię. — To był po prostu... Nie wiem — zawahał się na moment. — Odruch — wyjaśnił ciszej, pozwalając by poziom wody zakrył go wyżej, aż po nos, ale nie mógł się schować w Tamizie, nawet tak brudnej. Nie musiał tego robić, nie musiał się na nich rzucać, nie musiał puszczać skrzypiec — nic by się nie wydarzyło. Nie chciał zwierzać się ze strachu, który nim wtedy szarpnął, nieuzasadnionych wątpliwości. Nie chciał się tłumaczyć dlaczego to zrobił bardziej niż myśleć o roztrzaskanych skrzypcach. Było tyle sytuacji, w których to się mogło wydarzyć, tyle lat przetrwały. Kiedy Eve pojawiła się obok poruszył mocniej rękami i obrócił częściowo na plecy, by móc na nią spojrzeć, dryfując na wodzie okręcił się mając po jednej stronie Marcela, po drugiej Vause.
— Lubisz marznąć na brzegu? — spytał, unosząc brew wyzywająco. Spieszyło im się? Mieli kwitnąć w zimnie?— Woda jest przyjemna, prawda?— Ale to wiedziała, zanurkowała w niej, mocząc całe włosy. Przez chwilę było zupełnie jak dawniej, a takie chwile pomagały zapomnieć o wojnie. Popatrzył w stronę brzegu przelotnie, nie zawieszając wzroku na sylwetce Yulii zmierzającej w ich stronę. — Możemy się jeszcze przenieść do Waltham. — Nie postawił tam stopy od sierpnia, nie miał pojęcia czy z lasu cokolwiek zostało, ale ilość trupów tam skutecznie zniechęcała go do zaglądania w tamte rejony, choć przecież z pewnością wszystkie ciała rannych i zabitych podczas nocy spadających gwiazd musieli już zabrać. Jak wielu ludzi wtedy zginęło? Po plecach przebiegł mu dreszcz na samo wspomnienie.  — Myślisz, że woda w jeziorze jest gorąca i z bąbelkami jak w łaźniach? — spytał Marcela, zerkając na niego przelotnie, a potem rozejrzał się dookoła. — Szkoda, że nie mamy kafla — machnął rękami cofając się w głąb rzeki. — Myślicie, że da się transmitować kamień w piłkę? — Steffen by wiedział. Ale Steffen nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. Z nim.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]21.08.24 16:19
Już z wody spojrzał na Yulię, gdy prowokowała wspomnieniem, jego usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu, wzrok sięgnął jej oczu; kusiło go podejść, ale powietrze było chłodne, ale zdążył odejść, zamiast tego patrzył, jak zrzuca z siebie kolejne fragmenty ubrań, a patrzył jak zaklęty. Otrzeźwiły go dopiero słowa Jamesa, roześmiał się, chlapiąc go wodą między jednym słowem a drugim.
- Nie jesteśmy. - Pytał o to zbyt wiele razy, żeby tłumaczyć się wylewniej. Przecież wiedział, że nie. - Boisz się, że mam przed tobą tajemnice? - rzucił wesoło, odwracając się w kierunku głębszej wody i odpłynął kawałek, szukając orzeźwienia. Powtarzał mu to przecież od zawsze, poznał ją, kiedy Jima z nim nie było, kiedy był sam i kiedy brakowało mu tej więzi. Kiedy Jim błąkał się w swojej rozpaczliwej wędrówce za utraconym sercem i od tamtej pory nic się nie zmieniło. Do niedawna, nie rozumiał własnego impulsu tamtej nocy, przemawiał przez niego wróżkowy pył i alkohol, ale raz skosztowany owoc trudno było porzucić. Zawsze mówiła o tym lekko, jakby nie znaczyło to nic, więc nie zatrzymywał się nad tym też on - i zatrzymywać się nie chciał, jakby zawzięta ucieczka myśli mogła ocalić go przed brutalnym zderzeniem z rzeczywistością. Pod wpływem pyłu świat mienił się innymi barwami, migotał jak mieniące się skrzydła magicznych motyli. Była jednym z tych motyli, rwanych wichrem nocą, znikających nad ranem. - Nie muszę pytać! - zawołał za nią, obracając się w kierunku plaży, łagodnie dryfując na wodzie, pamiętał, pas opinał biodra, a jej skóra była ciepła, palcom brakowało cierpliwości. - Pomogę ci ubrać ten pasek, Yulia! - dodał po chwili, sprzączka się zacinała, była niewygodna... - Co? Wcale się nie gapiłem - zaparł się z oburzeniem, odrywając spojrzenie od nagiego ciała dziewczyny w stronę Jamesa, ze śmiechem otrzepał głowę z wody. - Sam jesteś kiełbasa, sturlałeś się do tej wody jakby cię wiatr ściągnął. Piłeś coś, stary, a teraz zgrywasz niewiniątko - przyjrzał mu się z uwagą, jakby oceniał stan jego trzeźwości. Istniały eliksiry, które wspomagały ciało, że Jim pod wpływem żadnego teraz nie był, o tym wiedział, ale nie o prawdę tu chodziło, gdyby nie obeszło go zwycięstwo Jima, on nigdy nie uwierzyłby w tamten fortel. Zaśmiał się, kiedy wspomniał ich wybryki, cośtam uszkodzili, raz czy dwa, może więcej. Może i tak widywał ich często. Ale nie mogli już spędzać czasu tak jak teraz, tak jak zanim się stąd wynieśli. Zabolało go wtedy, że zdecydował się oddalić, ale nie chciał dać mu tego odczuć. Miał swoje obowiązki, rodzinę. Z ukosa spojrzał na Eve, na krótko, nim jej ciało otuliło się cieplejszą wodą. Nie cieszyło go, że spotkało ich to, co spotkało, wiedział, że to było dla nich trudne przejście. Ale w konsekwencji znów mógł wyciągnąć go na miasto nawet w środku nocy. - Będzie trzeba znaleźć nową miejscówkę na sylwestra - westchnął z żalem. - A może zaszyjemy się w lesie? W Waltham nieźle to wyglądało...
Nie chciał go nie doceniać, ale miał rację, zachwiał się wtedy i upadł, a gdyby nie James - ten jego odruch - z dachu spadliby oboje.
- Spierdoliłbym się jak kłoda, Jim. Jak worek ziemniaków - przyznał, nie patrząc na niego. Nawet akrobacie podwijała się czasem noga, wiatr mógł zawiać ze złej strony, a jeden nieostrożny ruch mógł przesądzić o wszystkim. To właśnie zrobił, spierdolił. - A Yulia razem ze mną - Nie na pewno. Miała dobry refleks, był prawie pewien, że czegoś się trzymała. Ale gdyby nie zdążył jej puścić - pociągnąłby ją za sobą, a tego nie wybaczyłby sobie nawet po śmierci. Kamienica nie była aż tak wysoka, ale nie obróciłby się w locie na tyle, żeby to przetrwać, czym innym było skakać, czym innym spadać. Skrzypce Jamesa oddały tej nocy życie za nich oboje. - Gdyby nie ty - Spojrzał na niego poważniej. Był mu wdzięczny za to, co zrobił. Może to był tylko odruch, może nieświadomy, ale wiedział, że to nie był odruch, którego Jim mógłby żałować. Szkoda tylko, że go to tego zmusił. - Załatwimy ci nową gitarę, Jim! - zawołał głośniej, obracając się w kierunku dziewczyn, tak, by i one mogły go usłyszeć. - I wtedy zrobimy powtórkę z tej kalenicy - pod gwiazdami srebrnymi jak dzisiaj. Za drugim razem mi się noga nie omsknie, dokończymy ten zakład! - Nie chciał, żeby Jim się musiał tłumaczyć z tamtych słów. Niech zostanie po tym śmieszna historia, on ocali swój honor, a Jim dostanie z powrotem instrument. Innej drogi nie było. Innego rozwiązania nie było.
Parsknął śmiechem, kiedy zamyślił się nad wodą w jeziorze.
- Mam nadzieję, że bulgocze od ciepła, a nie od tego, co się w nim rozkłada. W tej ziemi na szlaku... - Zmarszczył brew, na samo wspomnienie zrobiło mu się nieswojo w tej brudnej wodzie. Pamiętał tamte oślizgłe glizdy, ogromne robale. Pulchne, dorodne, obrzydliwe, wzdrygnął się na całym ciele, zrobiło mu się niedobrze. Nie chciał o tym myśleć, Eve pojawiła się w samą porę.
- Na pewno się da, trzeba tylko znaleźć dostatecznie... okrągły. - Nie potrzebowali Steffena. Miał mu za złe wszystko, co zarzucił Jimowi, a najmocniej to, że podcierał sobie nim w tamtej rozmowie gębę. Czuł zawód, że Cattermole się nie zreflektował. Zamyślił się, oglądając się na kilka zacumowanych łódek; były niewielkie, bo i woda w tym miejscu nie była głęboka. Coś błysnęło mu w oku. - Będą mieli pływak - kiwnął brodą na łódki. Jeśli będzie dostatecznie lekki, będzie dało się nim porzucać nawet bez transmutacji. - I może coś do jedzenia... jestem głodny odkąd zacząłeś mówić o kiełbasie - zamarudził, oglądając się na Yulię.
- Co wy robiliście w tej Dolinie? - Pokręcił głową ze zdegustowaniem na słowa Eve. Po co się tam w ogóle wynosili? - Że o potańcówkę było trudno, to mogę zrozumieć, ale wody też tam nie mieli? - Nie, nie o tym mówiła Eve, nie o braku wody. Brakowało jej towarzystwa tak samo jak im. Dobrze było to słyszeć, nie spodziewał się tego wcale. - W ogóle się tam nie bawiliście? - Nie po to stąd uciekli, żeby spędzić ten czas razem?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]30.08.24 17:53
Yulia przewróciła oczami, pozostawiając zaprzeczenie Marcelowi. Jim co jakiś czas do tego wracał, mianował ją dziewczyną kumpla już dawno temu, ale przecież żadne z tych podejrzeń – stwierdzeń? oskarżeń? – nie miało w sobie ani grama prawdy. Marcel był jej przyjacielem, nic więcej. Znaczy było coś więcej, ale to “coś więcej” nie wynosiło relacji na inny poziom, nie zmieniało jej kształtu. Po prostu… tak wyszło. A Yulia nie zamierzała dogrzebywać się do sedna sprawy, kiedy można było po prostu nie myśleć, nie analizować i korzystać z tego, że im obu ta sytuacja pasowała.
W końcu kto miał powstrzymać ją przed robieniem tego na co miała ochotę? Nieistniejąca reputacja? Rodzina tysiące mil stąd? Miała ochotę na gorzki śmiech, ale zamiast tego rzuciła żart o pasku i uśmiechnęła się pod nosem słysząc odpowiedź.
Parsknęła krótko – przecież nikogo nie wyrwała, to wcale nie tak – i przerzuciła włosy przez ramię, spojrzała w stronę wody i chłopaków. Powinna upleść warkocza? Albo jakoś inaczej, w koka? Niespecjalnie widziało jej się suszenie włosów albo ich ponowne mycie po wizycie w rzece, z drugiej jednak strony, jakby w kontrze, tlił się w niej ognik swobody i ignorowania potencjalnych konsekwencji. W końcu wzruszyła ramionami, zostawiła włosy luzem.
Ha, tego ci nie powiem, bo nie wiem. Raz na jakiś czas. – Wzruszyła ramionami. Niespecjalnie liczyła dni pomiędzy kolejnymi schadzkami; większość i tak była efektem spontanicznych decyzji i nastroju. Tylko raz wysłała mu sowę z liścikiem o bardzo jednoznacznej treści, wręcz uderzając wtedy w tony zaproszenia.
I to wcale nie tak, że ja go wyrwałam – zaperzyła się. – Jesteśmy kumplami, nikt nikogo nie wyrywał. To po prostu… dobry układ. Nic więcej. Poza tym – dodała zuchwale – mam wszystko pod kontrolą.
W klubie jazzowym? – zaproponowała od razu, obserwując Eve spod oka. Tam chyba było najlepiej; teren poznany już dawno temu, paru znajomków za ladą i przed ladą. Yulii wydawało się czasami, że nawet repertuar zna na pamięć, choć co noc występował w jakiejś innej wariacji.
Od rzeki powiało chłodem; powietrze przy tafli niespecjalnie zachęcało do paradowania nago przy brzegu, ale Yulia z angielskich zim i jesieni – czy nieprzyjemnych nocy – zwykła żartować i w tych żartach porównywać je do tego, jak niektóre pory roku wyglądały w Rosji. Kraj był szeroki, nie wszędzie wyglądało to tak samo, ale zim spędzonych u babki na końcu świata albo w hodowli wuja nie potrafiła zapomnieć. W porównaniu z nimi Anglia i jej pogoda przypominała marną, błotnistą imitację, a szczypiące skórę nocne powietrze nijak miało się do mrozu znanego z przeszłości. Ociągała się zatem z wejściem, ostatecznie zanurzyła się w wodzie zaraz po Eve. Temperatura rzeki była milsza ciału, ale znów – nijak nie przypominała jej tego, co znane.
Podpłynęła bliżej przyjaciół akurat by uchwycić słowa Eve o nocnym pływaniu. Obejrzała się na Marcela.
To chyba miało znaczyć tyle, że brakowało jej go z nami. W towarzystwie przyjaciół – wyjaśniła, analizując słowa Eve na swój sposób i zanurzyła się na chwilę po sam nos. Tafla wody trąciła mułem.
Spojrzała w stronę łódek, zastanawiając się nad pływakiem – wydawał jej się trochę duży i nieporęczny, ale ostatecznie nic lepszego w pobliżu nie mieli. Ewentualnie kamienie, ale puszczanie kaczek ze środka rzeki nie wydawało się zbyt pasjonujące. Powoli zanurzyła się cała, zniknęła pod powierzchnią wody i popłynęła dalej. Woda była zbyt brudna by otworzyć oczy bez ryzyka wyglądania później jak jakiś ćpun na głodzie, kierowała się zatem intuicją.

i gdzie dopłynęłam?
k1 - nigdzie, bo zaraz po zanurzeniu walnęłam w Eve i wynurzyłam się z powrotem, podsumowując całą sytuację krótkim parsknięciem. Otarłam twarz z wody.
- Widzisz jak mnie do ciebie ciągnie? Nawet pod wodą - rzuciłam z szelmowskim uśmiechem i ucałowałam Eve w policzek.
k2 - moja orientacja pod wodą wynosi jakieś 2/10; odpłynęłam ledwie kawałek i święcie przekonana, że to już łódki - wynurzyłam się spod wody tuż przed Jimem. Zaskoczona, zmierzyłam go spojrzeniem tak samo rozbawionym, co uważnym.
- Kto by pomyślał, że to na ciebie polecę w pierwszej kolejności - rzuciłam lekkim tonem i odpłynęłam dalej.
k3 - jestem przyszłą mistrzynią w pływaniu, wynurzyłam się tuż przy łódkach. Rozejrzałam się za niechcianym towarzystwem, ale nikogo nie dostrzegłam, więc złapałam się burty by się podciągnąć i zajrzeć do środka.


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]30.08.24 17:53
The member 'Yulia Dyatlova' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg Tamizy - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]04.09.24 12:13
Spoglądała na dziewczynę z uwagą, a mimikę twarzy przecinało rozbawienie i zaciekawienie. Parsknęła cicho, kiedy nie dookreśliła, jaką intensywność miały ich schadzki. Pokręciła powoli głową, wcale nie musiała. Bawiło ją to, lecz to nadal nie była jej sprawa.
- Jasneee.- rzuciła lekkim tonem, słysząc, że nikt nikogo nie wyrwał. Mimo wszystko stawiała na Dyatlovą, czując, że musiała mieć w tym więcej inicjatywy, niż sama uważała.
Uniosła lekko brew, a usta rozciągnęły się w zadziornym uśmiechu.
- No zobaczymy, ile potrzymasz to w kontroli.- wiedziała, że Yulia nie obrazi się za wątpliwość. Nie była tak delikatna, by od razu gasnąć, bo ktoś w żartach w nią zwątpił. Towarzystwo Yulii dawało jakiś nieokreślony do końca komfort psychiczny, bo wiedziała, że przy niej może być swobodna i żadne słowo czy żart nie skończą się wyrzutami sumienia, czy niezręczną ciszą.
- Klub Jazzowy. – potwierdziła jej, bo było to dla nich idealne miejsce. Da im chwilę zabawy, trochę przestrzeni na rozmowę. Co najważniejsza da czas spędzony lepiej niż w szarej codzienności — w głośnej muzyce, tłumie ciał i dusznym powietrzu.
Wchodząc do wody, starała się nie zwracać uwagi na różnicę temperatur, pamiętając dobrze, że zdarzały jej się kąpiele w jeziorach i rzekach, gdy zima była w pełnej krasie lub kiedy dopiero ustępowała miejsca nieśmiało nadchodzącej wiośnie. Złapała na moment spojrzenie Marcela i odrobinę przechyliła głowę. Nie powiedziała jednak nic, bo nie było to chyba warte żadnego komentarza. Słuchała ich wymiany zdań i wniosków, które wysnuwali.
Słysząc o powtórce na kalenicy i gitarze, którą chciał załatwić Jamesowi Marcel, przygryzła lekko wargę. Zdławiła w sobie niezadowolenie zwłaszcza tą pierwszą częścią. Nie chciała dziś psuć nastrojów, niech snują.
Przeniosła uwagę na Jamesa, kiedy zareagował na jej słowa rzucone chwilę wcześniej. Zawahała się na moment, by zaraz unieść kąciki ust w zaczepnym i pewnym siebie uśmiechu.
- Ja nie marznę.- stwierdziła całkowicie swobodnie.- Jestem na to za gorąca.- dodała z rozbawieniem i uniosła brew w podobnym geście co James, podejmując jego wyzwanie. Zanurzyła się w wodzie aż po brodę, czując teraz wyraźniej przyjemne ciepło rzeki.- Jest.- przytaknęła mu.
- A źle nam tu? – spytała, kiedy padła propozycja, by przenieść się w inne miejsce. Powiodła wzrokiem między Jamesem, a Marcelem i z powrotem. Nie była przekonana, by iść w miejsce, gdzie miał miejsce londyński festiwal. Słyszała, co wydarzyło się tutaj i nie było to wcale lepsze. Zmarszczyła lekko nos, kiedy Sallow wspomniał o bulgoczącej wodzie i rozkładzie.- Fuj.- mruknęła pod nosem, będąc tylko bardziej na nie, aby przenosić się tam dla jeziora.
Zagapiła się na Marcela, kiedy usłyszała jego zdegustowane słowa.
- Mieli tam wodę, ale... – urwała, zmieszana trochę. Brakowało jej towarzystwa, przyjaciół, osób, które chciały z nią być. Jasne miała tam Aishę, niedaleko Celinę, był też Steffen z Bellą, ale to nadal było nie to. Może po prostu brakowało Marcela i Yulii? Dziś ten wniosek przychodził łatwiej. Zerknęła przelotnie na Jamesa, kiedy Sallow spytał, czy w ogóle się tam nie bawili. Nie i ten wniosek przyniósł ze sobą jakiś dziwny ciężar w piersi. Doe robił wszystko by być, jak najdalej od niej i to była ich zabawa. Rozchyliła lekko usta, orientując się, że milczała trochę za długo. Spojrzała z wdzięcznością na Yulię, kiedy poratowała ją, włączając się w rozmowę i słusznie wyciągając wniosek ze słów.
- Właśnie tak.- odezwała na powrót z lekkością w głosie.- Poza tym, jak mieliśmy się bawić? Jak zabawa to tylko z wami.- dodała, a kąciki ust uniosły się znów.
Spojrzała w miejsce, gdzie przed chwilą była Dyatlova. Prychnęła z rozbawieniem, kiedy ta wypłynęła i trafiła idealnie na Jamesa. Chlapnęła wodą w Marcela, który był bliżej niej.
- Tylko mówiąc o łódkach nie przekonamy się, czy coś w nich jest.- stwierdziła, zerkając na odległość i później znów na blondyna.- Nie zostawaj w tyle.- dodała i pokazała mu język, zanim zaczęła płynąć w kierunku łódek.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Brzeg Tamizy - Page 14 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Brzeg Tamizy [odnośnik]04.09.24 19:09
Zaśmiał się, z niedowierzaniem, że ciągnął dalej tę farsę pokręcił głową i choć cień wątpliwości przemknął po jego twarzy, uśmiechnął się krnąbrnie i pewnie, wynurzając brodę ponad wodę w jednym rytmie z unoszącymi się brwiami. Tylko przez moment się zastanawiał — czy mógł mieć tajemnice? Nim jednak zastanowiłby się, co by to dla nich oznaczało odrzucił tę myśl równie prędko, co się pojawiła, zerkając na niego z ukosa.
— Nie boję. Nawet jeśli jakąś będziesz kiedyś miał to odkryję ją zanim zdążysz powiedzieć "James, muszę ci coś..." — odpowiedział pod koniec modulując głos na bardziej piskliwy, zdecydowanie bardziej szczebiotliwy i kobiecy, bo tylko dziewczyny miewały przed sobą tajemnice, które mogłyby je jakoś poróżnić. Zaśmiał się, wyciągając jedną dłoń nad głowę i ruchem okręgu potoczył ją za siebie, powoli zmierzając za nim, oddalając się od brzegu. — "James, Yulia ma takie fantastyczne ciało, nie mogę oderwać od niej oczu" — ciągnął dalej tym samym, teatralnym tonem. — "James, tylko się przyjaźnimy. James, a bo Yulka to, Yulka tamto."— Przewrócił oczami i urwał, bo salwa śmiechu gromadząca się za mostkiem wraz z wypuszczeniem powietrza ściągnęła go trochę niżej. Uniósł brodę i zmierzył go kpiącym wzrokiem, szczerząc się jak mysz do sera. Żartował, bo Marcel nie dał po sobie znać, by próbował cokolwiek przed nim ukryć. Sprawa z Yulią wyglądała tak jakby naprawdę oboje nie przywiązywali do tego żadnej wagi, ale on tego nie rozumiał. Zamiast jednak dociekać wścibsko po prostu powtarzał własne założenia, nie wysilając się nawet, by analizować to głębiej lub szerzej. Obrócił się na brzuch i popłynął za Marcelem, mierząc go wymownym spojrzeniem, kiedy oferował jej pomoc przy pasku później. Poruszył brwiami w górę i w dół, a potem zaśmiał się, odwracając przodem do brzegu. — Tak? Cóż, nie dla psa kiełbasa — dodał zaraz śmiertelnie poważnie. — Wyborne nadzienie, chrupiąca, lekko przypalona skórka — westchnął, kręcąc głową i zogniskował spojrzenie na płynących w ich stronę dziewczynach. — W lesie? — powtórzył, zerkając na dziewczyny. — Możemy u nas, ale tańczyć będziecie musieli na stole, bo jak wszyscy się stoczą do środka to nie będzie miejsca żeby przejść.— Nie żeby mu to przeszkadzało. Nigdy nie martwił się organizacja, nigdy nie zastanawiał nad tym, czy każdy powinien mieć gdzie siedzieć, co pić, gdzie stać. Wychowali się swojsko, każdy czuł się jak u siebie i choć na jego własnym weselu przyjęto ich po królewsku, bo taka była zasada gościnności wśród jego bliskich, szybko przełamywano granice jedzenia, picia, dystansu przeznaczonego dla obcych. — Jakoś damy radę, miejsce to najmniejszy problem. — Byle byli wszyscy razem, byle mogli bawić się wśród przyjaciół. Popatrzył na Marcela, gdy wspomniał o gitarze. To była jakaś myśl. Kiedyś grywał, proste kawałki umiał powtórzyć, ale nigdy nie miał własnej. Uśmiechnął się pod nosem, nie komentując tego jednak. Nie chciał o tym myśleć, nie chciał tego rozkładać na części przy dziewczynach. Nie sądził, by rozumiały jego relację ze skrzypcami i to czym dla niego były.
— Sama się tak rozgrzałaś? — spytał zaczepnie Eve, idąc za ciosem. Nie przyglądał jej się jednak zbyt długo ani zbyt uparcie, nie spodziewał się, że ten wieczór będzie miał właśnie taki przebieg, ale skoro już postanowiła odbić piłeczkę w taki sposób nie umiał trzymać języka za zębami. — Nocne loty cię tak nastrajają? A może Marcel?
Zerknął na łódki, pływak brzmiał nieźle, gotów był go poszukać, ale kiedy Marcel wspomniał o pustym żołądku i kiełbasie, powiódł jego wzrokiem na Yulię i zaśmiał się pod nosem.
— Hej, Yulia — zaczepił ja, gdy była już blisko. — Marcel mówi, że tęskni za twoimi pocałunkami, jest spragniony bliskości — pożalił jej się prowokująco, nic sobie nie robiąc z przyjaciela, który powiedział mu zupełnie coś innego. — Niezbędna jest interwencja — jęknął z żalem, robiąc smutną minę zbitego szczeniaka. — Wody w bród, a on uschnie jak trawa w trakcie suszy... Weź pomóż.— Popatrzył na rudowłosą dziewczynę nim zanurkowała w wodzie i choć przelotnie się za nią rozejrzał zaraz uwagę odwróciło pytanie Marcela. — Gdzie ona? Ech... Steffen całą wodę wypompował ze studni, bo Bella zażyczyła sobie łaźnie w domu — wyjaśnił z powagą, ale zerknął na Yulię, która litościwie postanowiła wyjaśnić Marcelowi przykrą prawdę. Mieli wodę, wodę bieżącą, dla niego to był prawdziwy luksus, ale przecież i Marcel to wiedział, mył się tam nie raz. Wiedział też to, że się nie bawili, bo pracował do późna, do domu wracał wykończony. — Nie, no co ty, chodziliśmy na wiejskie potańcówki. Po prostu cię nie zapraszaliśmy, bo nie potrzebowaliśmy piątego koła u wozu, w trójkę się źle tańczy — mruknął, kręcąc głową i uśmiechnął się przepraszająco do przyjaciela. Yulia niespodziewanie wyłoniła się z wody tuż przed nim. Popatrzył na nią zaskoczony, rękami zataczając koła, by utrzymać się nieruchomo na powierzchni.
— Ciągnie wilka do złego, hm? — Uśmiechnął się szelmowsko. — Jednak podziwiasz. Dobrze. Jakoś trzeba sobie wyrobić gust — odparł z nonszalancją, ale tylko pozorną. W głębi siebie dziękował zarówno ciemnej nocy jak i mulistej wodzie, że zapewnię nie mogła nic zobaczyć w trakcie nurkowania, nawet czubka właśnego nosa. Światło księżyca było za słabe, by móc zachować dobrą orientację pod wodą, a brudna rzeka dodatkowo utrudniała poruszanie się pod powierzchnią. Dziwił się, że próbowała, on nie zamierzał. Ruszyły w stronę łódek, więc uniósł brew, obserwując jak chętnie ruszyły w tamtym kierunku. Obejrzał się na przyjaciela i popłynął za nimi, nie próbując się jednak ścigać.
Tamiza nie była niebezpieczną rzeką, ale zdawało się, że przed nocą spadających gwiazd pojawiało się w niej coraz więcej ryb, których wcześniej było tyle co kot napłakał. Czy to jednak ryba, czy pływający śmieć — któż mógł wiedzieć. Coś jednak zaplątało się wokół kostki...

1. mojej
2. Marcela
3. Eve
4. Yulii
5. wszystkich
6. nikogo



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe

Strona 14 z 15 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15  Next

Brzeg Tamizy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach