Brzeg Tamizy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg Tamizy
Olbrzymie i rozległe połacie szmaragdowej trawy okalające rwący nurt rzeki przyciągają zarówno mugoli, jak i czarodziejów, którzy zwykli w ciepłe dni rozkładać koce, wyjmować kosze piknikowe, by zanurzyć stopy w orzeźwiającej, chłodnej wodzie. Odpoczynek na łonie natury, jest wszakże wskazany, chociażby raz za czas.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Często słyszała tego typu uwagi. Niejeden już powątpiewał w nią, widząc drobny, wątły wygląd i młodą twarz. Nie wyglądała zbyt groźnie; szczupła, średniego wzrostu, o delikatnych rysach i raczej przeciętnej urodzie. Z jednej strony taki wygląd bywał pomocny, bo zwodniczy, a z drugiej... Cóż, czasem irytowały ją tego typu komentarze, dawanie jej do zrozumienia, że jest zbyt młoda, zbyt słaba, by się z nią liczyć. Czuła, jak ją obserwował, oceniał. Nie przypadło jej to do gustu, nie mogła mu nawet odpowiedzieć w podobnym tonie, gdyż do mizernych to on nie należał. Górował nad nią zarówno wzrostem, jak i posturą. Nawet bez różdżki mógłby ją powalić jedną ręką, gdyby tylko zechciał, więc w sytuacji zagrożenia magia była jej jedyną szansą.
Gdy wyjął różdżkę i wymierzył w nią, także wyciągnęła swoją, ściskając ją pewnie, uważnie obserwując ruchy mężczyzny, gotowa zareagować i osłonić się, gdyby czymś w nią rzucił.
- Możliwe. Bardzo możliwe – powiedziała znowu, starając się nie dawać po sobie poznać chwilowej niepewności. Może lubiła emocje, ale nie była też osobą lekkomyślną, żeby celowo pakować się w tarapaty czy prowokować tego mężczyznę do bardziej konkretnych działań. W końcu potencjalnie mógł okazać się niebezpieczny, był starszy, z pewnością bardziej od niej doświadczony...
- To brzmi ciekawie, czuję się zaintrygowana – rzekła na wzmiankę, że miał różne ciekawe rzeczy. Czyżby to on był tą osobą, której szukała? Nie wiedziała w końcu, jak ten ktoś będzie wyglądał, więc póki co nie miała większych powodów do szukania dziury w całym. Ostrożność jednak zachowała. – Napisał pan, że będzie czekać na mnie w tym miejscu o godzinie siedemnastej, która, jak mniemam, właśnie się zbliża – zaczęła więc nieco tajemniczo, nieco subtelnie się z nim drażniąc. – I że będzie mieć przy sobie egzemplarz pewnej niezwykle ciekawej księgi. Chciałabym najpierw ją zobaczyć, zanim dokonamy wymiany.
Uniosła nieco podbródek. Nikt inny nie nadchodził, była tylko ona i tajemniczy mężczyzna wciąż mierzący w nią różdżką, więc póki co nikt nie mógł zdemaskować jego drobnego podstępu. Luna nadal nie opuszczała swojej, nie zważając na chłód w palcach i lekkie, prawie niedostrzegalne drżenie dłoni. Miała jednak nadzieję, że nie będzie musiała jej używać.
Gdy wyjął różdżkę i wymierzył w nią, także wyciągnęła swoją, ściskając ją pewnie, uważnie obserwując ruchy mężczyzny, gotowa zareagować i osłonić się, gdyby czymś w nią rzucił.
- Możliwe. Bardzo możliwe – powiedziała znowu, starając się nie dawać po sobie poznać chwilowej niepewności. Może lubiła emocje, ale nie była też osobą lekkomyślną, żeby celowo pakować się w tarapaty czy prowokować tego mężczyznę do bardziej konkretnych działań. W końcu potencjalnie mógł okazać się niebezpieczny, był starszy, z pewnością bardziej od niej doświadczony...
- To brzmi ciekawie, czuję się zaintrygowana – rzekła na wzmiankę, że miał różne ciekawe rzeczy. Czyżby to on był tą osobą, której szukała? Nie wiedziała w końcu, jak ten ktoś będzie wyglądał, więc póki co nie miała większych powodów do szukania dziury w całym. Ostrożność jednak zachowała. – Napisał pan, że będzie czekać na mnie w tym miejscu o godzinie siedemnastej, która, jak mniemam, właśnie się zbliża – zaczęła więc nieco tajemniczo, nieco subtelnie się z nim drażniąc. – I że będzie mieć przy sobie egzemplarz pewnej niezwykle ciekawej księgi. Chciałabym najpierw ją zobaczyć, zanim dokonamy wymiany.
Uniosła nieco podbródek. Nikt inny nie nadchodził, była tylko ona i tajemniczy mężczyzna wciąż mierzący w nią różdżką, więc póki co nikt nie mógł zdemaskować jego drobnego podstępu. Luna nadal nie opuszczała swojej, nie zważając na chłód w palcach i lekkie, prawie niedostrzegalne drżenie dłoni. Miała jednak nadzieję, że nie będzie musiała jej używać.
Nie oceniał jej z perspektywy urody, bo wystarczyła mu kwestia jej delikatnej drobnej postury, przez którą wydawała się pewnie jeszcze młodsza niż w rzeczywistości była. To zaś czyniło ją mniej doświadczoną, niekoniecznie mniej ambitną, czy inteligentną, ale teoretycznie słabszą. Pokonanie małolaty nie było dla niego żadnym prestiżowym wyzwaniem, żadnym godnym gratyfikacji pojedynkiem, więc czy jego różdżka, nie była niczym innym jak straszakiem na nią? Czymś co miało wzbudzić w niej poczucie lęku i zagrożenia? W końcu nie traktował jej poważnie, nie brał w ogóle pod uwagę, że mogłaby cokolwiek uczynić tym... kawałkiem patyka. Wyglądała raczej na kogoś kto znalazł się tu przypadkiem i dopiero kiedy się odezwała, wzbudziła jego ciekawość jeszcze bardziej.
— Możliwe? Nie wyglądasz jakbyś szukała guza. Zabłądziłaś w drodze do babci, dziewczynko?— spytał z kpiącym uśmiechem, zadzierając brodę arogancko do góry.
Słowa, które wypłynęły z jej ust dopiero pogorszyły mu humor. Westchnął ciężko częściowo rozgoryczony tym, co usłyszał, bo równie dobrze mógłby jej powiedzieć to samo, z tym, że... Nie zamierzał się ujawniać. — Na to wygląda— rzucił leniwie, opuszczając nieznacznie różdżkę, choć wciąż trzymał ją w gotowości skierowaną w jej osobę. Sam już czuł, jak minuty odbijają się echem w jego głowie, doprowadzając go do szału, a przecież jego czas był bardzo drogocenny. Padł więc ofiarą żartu? Czyżby nieznajomy zaproponował tę samą księgę dwóm osobom? — Po co ci ta księga?— spytał nagle, ponownie kierując wzrok na jej dziewczęcą buzię. — Jest sporo warta. O wiele więcej niż możesz mi dać. Skąd więc mam mieć pewność, że nie wykorzystasz jej do nieodpowiednich celów?
O księdze niewiele wiedział nawet, ledwie mu powiedziano, że może go zainteresować, a przez wzgląd na jego zamiłowanie do nietypowych magicznych przedmiotów postanowił rozważyć jej nabycie. Nie brał tego bardzo do siebie, lecz był zły, że pofatygowano go do tego miejsca, od tak, dla kawału. Od razu miał ochotę się wyżyć na pannie, która padła ofiarą tego samego oszusta.
— Możliwe? Nie wyglądasz jakbyś szukała guza. Zabłądziłaś w drodze do babci, dziewczynko?— spytał z kpiącym uśmiechem, zadzierając brodę arogancko do góry.
Słowa, które wypłynęły z jej ust dopiero pogorszyły mu humor. Westchnął ciężko częściowo rozgoryczony tym, co usłyszał, bo równie dobrze mógłby jej powiedzieć to samo, z tym, że... Nie zamierzał się ujawniać. — Na to wygląda— rzucił leniwie, opuszczając nieznacznie różdżkę, choć wciąż trzymał ją w gotowości skierowaną w jej osobę. Sam już czuł, jak minuty odbijają się echem w jego głowie, doprowadzając go do szału, a przecież jego czas był bardzo drogocenny. Padł więc ofiarą żartu? Czyżby nieznajomy zaproponował tę samą księgę dwóm osobom? — Po co ci ta księga?— spytał nagle, ponownie kierując wzrok na jej dziewczęcą buzię. — Jest sporo warta. O wiele więcej niż możesz mi dać. Skąd więc mam mieć pewność, że nie wykorzystasz jej do nieodpowiednich celów?
O księdze niewiele wiedział nawet, ledwie mu powiedziano, że może go zainteresować, a przez wzgląd na jego zamiłowanie do nietypowych magicznych przedmiotów postanowił rozważyć jej nabycie. Nie brał tego bardzo do siebie, lecz był zły, że pofatygowano go do tego miejsca, od tak, dla kawału. Od razu miał ochotę się wyżyć na pannie, która padła ofiarą tego samego oszusta.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Starała się trzymać prosto i miarkować opanowanie. Mężczyzna jednak na swój sposób był irytujący, jednak Lunę na ogół wcale nie tak łatwo było wyprowadzić z równowagi. Była osobą żyjącą trochę w swoim świecie i podchodzącą do ludzi z dozą dystansu, niektóre ich zachowania traktując jako ciekawostkę, mimo wszystko lubiła ich obserwować i analizować. Jednak nie z chęci szukania skandali, jak robiło to wiele jej rówieśnic poszukujących tematów do plotek, a z ciekawości czysto naukowej. Obserwowanie zachowań ludzi było ciekawe.
- Wydaje mi się, że te drwiny nie są konieczne – zauważyła jednak. W końcu nie przyszła tutaj po to, by wysłuchiwać podobnych uwag na temat swojego wieku, a żeby zdobyć interesującą ją rzecz. – Przyjmijmy, że po prostu kolekcjonuję osobliwości i rzadkie księgi. I lubię dowiadywać się z nich wielu nowych rzeczy – urwała na moment, lekko unosząc brwi, tak, że prawie zniknęły pod przydługą, nierówną grzywką. Wciąż wbijała w niego wzrok. – Niby skąd przypuszczenia, że mogłabym ją wykorzystać do nieodpowiednich celów? Przed chwilą drwił pan z mojego młodego wieku, więc teraz... trochę sam sobie przeczy.
Przywołała na twarz nieznaczny uśmiech, mający miarkować niewinność, bo przecież w gruncie rzeczy faktycznie nie miała żadnych niecnych planów. Ale przecież nie powie obcemu mężczyźnie, że marzy o dostaniu się w przyszłości do Departamentu Tajemnic. Przedstawiła się więc jako osoba zainteresowana dodatkową wiedzą i nowym skarbem do rodzinnej kolekcji, uznając, że to bezpieczniejsze, rodzące znacznie mniej pytań. Niewielu osobom bowiem chwaliła się odnośnie swoich planów, a już na pewno nie przypadkowym nieznajomym na ulicy, nawet jeśli, jak myślała, to od nich miała nabyć interesujące ją rzeczy.
Wciąż trzymała w dłoni różdżkę, jednak widząc, że mężczyzna nieznacznie opuścił swoją, także obniżyła rękę, nie opuszczając jej jednak całkowicie ani nie chowając różdżki do kieszeni. W końcu mógł chcieć uśpić jej czujność, i może wcale nie miał księgi, a po prostu liczył na jej naiwność i chciał to wykorzystać do bliżej nieokreślonych celów? Cóż, na razie pozostawała jej po prostu obserwacja i oczekiwanie na jego kolejne słowa i ruchy.
- Wydaje mi się, że te drwiny nie są konieczne – zauważyła jednak. W końcu nie przyszła tutaj po to, by wysłuchiwać podobnych uwag na temat swojego wieku, a żeby zdobyć interesującą ją rzecz. – Przyjmijmy, że po prostu kolekcjonuję osobliwości i rzadkie księgi. I lubię dowiadywać się z nich wielu nowych rzeczy – urwała na moment, lekko unosząc brwi, tak, że prawie zniknęły pod przydługą, nierówną grzywką. Wciąż wbijała w niego wzrok. – Niby skąd przypuszczenia, że mogłabym ją wykorzystać do nieodpowiednich celów? Przed chwilą drwił pan z mojego młodego wieku, więc teraz... trochę sam sobie przeczy.
Przywołała na twarz nieznaczny uśmiech, mający miarkować niewinność, bo przecież w gruncie rzeczy faktycznie nie miała żadnych niecnych planów. Ale przecież nie powie obcemu mężczyźnie, że marzy o dostaniu się w przyszłości do Departamentu Tajemnic. Przedstawiła się więc jako osoba zainteresowana dodatkową wiedzą i nowym skarbem do rodzinnej kolekcji, uznając, że to bezpieczniejsze, rodzące znacznie mniej pytań. Niewielu osobom bowiem chwaliła się odnośnie swoich planów, a już na pewno nie przypadkowym nieznajomym na ulicy, nawet jeśli, jak myślała, to od nich miała nabyć interesujące ją rzeczy.
Wciąż trzymała w dłoni różdżkę, jednak widząc, że mężczyzna nieznacznie opuścił swoją, także obniżyła rękę, nie opuszczając jej jednak całkowicie ani nie chowając różdżki do kieszeni. W końcu mógł chcieć uśpić jej czujność, i może wcale nie miał księgi, a po prostu liczył na jej naiwność i chciał to wykorzystać do bliżej nieokreślonych celów? Cóż, na razie pozostawała jej po prostu obserwacja i oczekiwanie na jego kolejne słowa i ruchy.
Irytujący charakter bycia nie był wcale niczym nowym dla Mulcibera. Właściwie... Czasem można było odnieść wrażenie, że robi wszystko aby zniechęcić do siebie ludzi, a nie był aspołeczny. Szukał jednak w znajomościach odpowiednich korzyści, a jesli takowych nie widział, to kpiną i szyderą wynagradzał sobie ewentualne braki. Życie u boku Rosiera, w rezerwacie smoków, których opieki uczył się od małego uczyniło go tak samo gruboskórnym gadem jak i one. Być może odmęty i jego trzewi wypełniał śmiercionośny ogień, a szare oczy były kusicielskie i zwodnicze, jadowite i chłodne zarazem. Serce jego od dawna tkwiło w lodowej bryle, przypominającej zimny kryształ i nie zapowiadało się, by cokolwiek lub ktokolwiek był w stanie go stopić. Dziewczyna nie mogła więc liczyc na żadną taryfe ulgową lub łaske, chyba, że znalazłby w tym swój kaprys, lub ona przekonałaby go do tego, że wcale nie jest bezużyteczna.
— Lubisz kolekcjonować... Świetnie. To tak jak i ja— mruknął powoli, nie spuszczając z niej swojego bacznego wzroku. Obserwował ją uważnie, starając się zanotować w swoim umyśle każdy detal dotyczący jej wyglądu, przynajmniej na tyle na ile umożliwiał to jej strój, w tym kaptur i mrok, który ich otaczał. — Dlaczego? Nie masz podstaw ku temu, aby definiować "niewłaściwe", a może... ja wcale nie mam pojęcia, co mogłabyś mieć na myśli. Dalekie jest to przeczeniu swoim własnym słowom. Widocznie to ty mnie na opak dobierasz— skwitował pewnie, prostując się, przez co pewnie zyskał kolejnych kilka centymetrów i uśmiechnął się kpiąco. Nie opuszczając różdżki wykonał krok w jej stronę, a później następny i kolejny, wolno, wręcz mozolnie zmniejszając dzieląca ich odległość.
—jest jeden problem— mruknął, zniżając ton do konspiracyjnego szeptu, kiedy znajdował się na tyle blisko, że swoją własną różdżką lekko naparł na jej, zmuszając ją do obniżenia jej i spowolnienia ewentualnego ataku. Nachylił się nad dziewczyną, bardziej zbliżając do jej policzka. — Nie mam tej księgi. Ani żadnej osobliwości. Ani dla Ciebie, ani dla nikogo innego— dodał jeszcze i spojrzał jej w oczy z bliska, a jego twarz wykrzywił szeroki uśmiech.
— Lubisz kolekcjonować... Świetnie. To tak jak i ja— mruknął powoli, nie spuszczając z niej swojego bacznego wzroku. Obserwował ją uważnie, starając się zanotować w swoim umyśle każdy detal dotyczący jej wyglądu, przynajmniej na tyle na ile umożliwiał to jej strój, w tym kaptur i mrok, który ich otaczał. — Dlaczego? Nie masz podstaw ku temu, aby definiować "niewłaściwe", a może... ja wcale nie mam pojęcia, co mogłabyś mieć na myśli. Dalekie jest to przeczeniu swoim własnym słowom. Widocznie to ty mnie na opak dobierasz— skwitował pewnie, prostując się, przez co pewnie zyskał kolejnych kilka centymetrów i uśmiechnął się kpiąco. Nie opuszczając różdżki wykonał krok w jej stronę, a później następny i kolejny, wolno, wręcz mozolnie zmniejszając dzieląca ich odległość.
—jest jeden problem— mruknął, zniżając ton do konspiracyjnego szeptu, kiedy znajdował się na tyle blisko, że swoją własną różdżką lekko naparł na jej, zmuszając ją do obniżenia jej i spowolnienia ewentualnego ataku. Nachylił się nad dziewczyną, bardziej zbliżając do jej policzka. — Nie mam tej księgi. Ani żadnej osobliwości. Ani dla Ciebie, ani dla nikogo innego— dodał jeszcze i spojrzał jej w oczy z bliska, a jego twarz wykrzywił szeroki uśmiech.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
W mężczyźnie bez wątpienia było coś, co wzbudzało niepokój, ale jednocześnie wymykało się z ram, nie dawało się tak łatwo zdefiniować po krótkiej obserwacji i rozmowie. Zdecydowanie nie byłoby go łatwo określić, co wzbudzało w niej tym większe zaintrygowanie. Zupełnie irracjonalne; powinna raczej spławić go i zwiać gdzie pieprz rośnie, ale jednak tutaj była, ciekawość zawsze stanowiła dla niej pokusę nie do odparcia, czasem nawet zdarzało jej się wygrywać ze zdrowym rozsądkiem. Cóż poradzić, że Luna tak lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, że czasami trudno było jej tak po prostu się poddać i uciec z podkulonym ogonem?
Miała też wrażenie, że trochę próbował odwrócić kota ogonem. Cała ta rozmowa stawała się coraz dziwniejsza, a Luna tak naprawdę nie była dobra w słownych gierkach, wpadła w lekką konsternację, patrząc, jak mężczyzna powoli się do niej zbliżył, zmniejszając dzielący ich dystans. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej postawny, niepokojący, wręcz groźny. To zdecydowanie nie był ktoś, kogo można było lekceważyć czy przechodzić obok niego obojętnie.
- Czyżby? – zapytała tylko, mimowolnie czując lekki dreszcz przesuwający się wzdłuż kręgosłupa, gdy mężczyzna stanął tuż przed nią i skrzyżował różdżkę z jej własną, zmuszając ją do opuszczenia jej. Luna natychmiast mocniej zacisnęła palce na trzonku, teraz to ona naparła na różdżkę mężczyzny, próbując ją od siebie odsunąć i samej robiąc krok w tył. Nie potrafiła czuć się komfortowo, widząc, że mężczyzna nadal w nią mierzy i jednocześnie swoim gestem ogranicza jej możliwość obrony.
- Wolałabym, żeby pan opuścił tę różdżkę – rzekła więc, robiąc kolejny krok do tyłu.
Kiedy jednak znowu się odezwał, na moment straciła cały rezon. Nie miał książki? Nie był posłańcem? Czyżby się pomyliła? A może po prostu została wystawiona i celowo zwabiona w to miejsce, podczas gdy tak naprawdę nie miała tutaj otrzymać żadnej przesyłki?
- W takim razie, kim pan w ogóle jest i czego właściwie oczekuje, skoro nie ma przy sobie księgi? – zapytała znowu. Mimo lęku, jaki mimowolnie odczuwała, do głosu znowu dochodziła także ciekawość, chęć rozgryzienia i zrozumienia całej sytuacji, tej pomyłki, do której doszło. Choćby po to, by uniknąć kolejnych podobnych w przyszłości, oraz choć częściowo zrozumieć pobudki kierujące tym mężczyzną, kiedy najpierw wciągał ją w swoje gierki i zadawał pytania, a teraz sam zaprzeczał, jakoby miałby jej do przekazania jakikolwiek przedmiot.
Miała też wrażenie, że trochę próbował odwrócić kota ogonem. Cała ta rozmowa stawała się coraz dziwniejsza, a Luna tak naprawdę nie była dobra w słownych gierkach, wpadła w lekką konsternację, patrząc, jak mężczyzna powoli się do niej zbliżył, zmniejszając dzielący ich dystans. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej postawny, niepokojący, wręcz groźny. To zdecydowanie nie był ktoś, kogo można było lekceważyć czy przechodzić obok niego obojętnie.
- Czyżby? – zapytała tylko, mimowolnie czując lekki dreszcz przesuwający się wzdłuż kręgosłupa, gdy mężczyzna stanął tuż przed nią i skrzyżował różdżkę z jej własną, zmuszając ją do opuszczenia jej. Luna natychmiast mocniej zacisnęła palce na trzonku, teraz to ona naparła na różdżkę mężczyzny, próbując ją od siebie odsunąć i samej robiąc krok w tył. Nie potrafiła czuć się komfortowo, widząc, że mężczyzna nadal w nią mierzy i jednocześnie swoim gestem ogranicza jej możliwość obrony.
- Wolałabym, żeby pan opuścił tę różdżkę – rzekła więc, robiąc kolejny krok do tyłu.
Kiedy jednak znowu się odezwał, na moment straciła cały rezon. Nie miał książki? Nie był posłańcem? Czyżby się pomyliła? A może po prostu została wystawiona i celowo zwabiona w to miejsce, podczas gdy tak naprawdę nie miała tutaj otrzymać żadnej przesyłki?
- W takim razie, kim pan w ogóle jest i czego właściwie oczekuje, skoro nie ma przy sobie księgi? – zapytała znowu. Mimo lęku, jaki mimowolnie odczuwała, do głosu znowu dochodziła także ciekawość, chęć rozgryzienia i zrozumienia całej sytuacji, tej pomyłki, do której doszło. Choćby po to, by uniknąć kolejnych podobnych w przyszłości, oraz choć częściowo zrozumieć pobudki kierujące tym mężczyzną, kiedy najpierw wciągał ją w swoje gierki i zadawał pytania, a teraz sam zaprzeczał, jakoby miałby jej do przekazania jakikolwiek przedmiot.
Ciekawość, jak to mówią, to pierwszy stopień do piekła. Dokąd więc i jak szybko mogła doprowadzić Lunę jej ciekawość, hm? W obecności Mulcibera pewnie wszystko było możliwe, ale on sam nie miał intencji, aby ją skrzywdzić. Nie widział w tym żadnego celu, a działania bezcelowe były jednocześnie pozbawione sensu, na które jemu było szkoda drogocennego czasu. Ta mała bawiła go jednak, sprawiała, że rozgoryczenie, czy żal, że spotkanie z tajemniczym mężczyzną nie doszło do skutku przeminęło bardzo szybko, jakby stała się obiektem badań, czymś co go zajmie. Można by to porównać do zachowania rozkapryszonego dzieciaka, który nie otrzymawszy tego, co chciał rozpłakał się i dopiero zabawiony czymś innym mógł się uspokoić. Ramsey bywał dziecinny, jeśli jego kpina i sposób w jaki drwił na to wskazywał, choć przecież poza takimi momentami był zbyt poważny jak na swój wiek. Trochę tak, jakby mieszkały w nim dwie skrajności osobowości, dwie dusze upchnięte w jednym ciele. Teraz, w towarzystwie młodej dziewczyny uaktywniała się ta spokojna, nieszkodliwa, ciekawska i żądna figli.
Spuścił wzrok na jej różdżkę, kiedy próbowała się z nim mierzyć i uchylił swoją własną, lekkim ruchem dłoni, dzięki czemu wyzwolił się spod delikatnego naporu niewiasty. Nie przestał być jednak irytując, więc dźgnął ją kawałkiem drewna w klatkę piersiową, być może prowokując ją do obrony, może do ataku. Ale to, co chciał osiągnąć było znane tylko jemu.
—Dlaczego? Nie czujesz się przez to komfortowo? Nie chciałem Cię deprymować— mruknął, uśmiechając się perfidnie. Przesunął różdżką w górę, na jej twarz, pociągając za kaptur tak, aby ten się zsunął i to było ostatnie co zrobił wobec niej. Cofnął się o krok, opuszczając różdżkę. Przyglądał się jej za to uważnie, analizując jej osobę dokładnie, aż w końcu sobie przypomniał. — Znam cię. Pracujesz w Ministerstwie— rzucił z nonszalancją, przygryzając policzek od środka, bo... To nieco komplikowało sprawę. Rzucanie czarów na pracownika MM było ryzykowne, szczególnie jeśli nie miał ku temu żadnych podstaw. Łatwo jest się narazić, prawda?
— Zostałaś... wyrolowana. Nie ma żadnej księgi, ani żadnego frajera, który Ci ją dostarczy. Ktoś sobie z ciebie podle zakpił, moja droga. A ja? Cóż. Jestem tu z podobnego powodu.
Powiedziawszy to westchnął cicho i schował różdżkę. Mogliby się pojedynkować, ale jaki miało by to sens, jeśli w pobliżu nie było żadnego osobnika, który choć trochę mógłby przypominać człowieka z listów. Zawało się więc, że nie było żadnej księgi, a jedynie bajeczka wyssana z palca. Ktoś, nawet jeśli zrobił to dla żartu musiał zrobić to nieprzypadkowo. Dlatego Mulciber rozejrzał się dookoła, w miarę naturalnie i swobodnie, wsuwając dłonie do kieszeni ciemnych spodni. BYł ciekaw, czy ten człowiek ich obserwuje i całe zamieszanie jakie zorganizował było tym, co chciał osiągnąć.
— Nic tu po nas, młoda damo. Proponuję wrócić Ci do swoich lalek. Z handlu dziś nic nie będzie. — Zwróciwszy się do niej ton jego głosu zmienił się. Stał się bardziej znudzony, zmęczony, ale czemu tu się dziwić, skoro nic nie szło po jego myśli?
Spuścił wzrok na jej różdżkę, kiedy próbowała się z nim mierzyć i uchylił swoją własną, lekkim ruchem dłoni, dzięki czemu wyzwolił się spod delikatnego naporu niewiasty. Nie przestał być jednak irytując, więc dźgnął ją kawałkiem drewna w klatkę piersiową, być może prowokując ją do obrony, może do ataku. Ale to, co chciał osiągnąć było znane tylko jemu.
—Dlaczego? Nie czujesz się przez to komfortowo? Nie chciałem Cię deprymować— mruknął, uśmiechając się perfidnie. Przesunął różdżką w górę, na jej twarz, pociągając za kaptur tak, aby ten się zsunął i to było ostatnie co zrobił wobec niej. Cofnął się o krok, opuszczając różdżkę. Przyglądał się jej za to uważnie, analizując jej osobę dokładnie, aż w końcu sobie przypomniał. — Znam cię. Pracujesz w Ministerstwie— rzucił z nonszalancją, przygryzając policzek od środka, bo... To nieco komplikowało sprawę. Rzucanie czarów na pracownika MM było ryzykowne, szczególnie jeśli nie miał ku temu żadnych podstaw. Łatwo jest się narazić, prawda?
— Zostałaś... wyrolowana. Nie ma żadnej księgi, ani żadnego frajera, który Ci ją dostarczy. Ktoś sobie z ciebie podle zakpił, moja droga. A ja? Cóż. Jestem tu z podobnego powodu.
Powiedziawszy to westchnął cicho i schował różdżkę. Mogliby się pojedynkować, ale jaki miało by to sens, jeśli w pobliżu nie było żadnego osobnika, który choć trochę mógłby przypominać człowieka z listów. Zawało się więc, że nie było żadnej księgi, a jedynie bajeczka wyssana z palca. Ktoś, nawet jeśli zrobił to dla żartu musiał zrobić to nieprzypadkowo. Dlatego Mulciber rozejrzał się dookoła, w miarę naturalnie i swobodnie, wsuwając dłonie do kieszeni ciemnych spodni. BYł ciekaw, czy ten człowiek ich obserwuje i całe zamieszanie jakie zorganizował było tym, co chciał osiągnąć.
— Nic tu po nas, młoda damo. Proponuję wrócić Ci do swoich lalek. Z handlu dziś nic nie będzie. — Zwróciwszy się do niej ton jego głosu zmienił się. Stał się bardziej znudzony, zmęczony, ale czemu tu się dziwić, skoro nic nie szło po jego myśli?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Luna sama nie wiedziała, gdzie kiedyś może doprowadzić ją ciekawość. I jak jej głód wiedzy zachowałby się w sytuacji, gdyby musiała go konfrontować z dylematami moralnymi czy innymi czynnikami. Jak daleko byłaby w stanie się posunąć, żeby zdobyć wiedzę w jakieś dalekiej, nieokreślonej przyszłości? Tego nie wiedziała, póki co cały czas łudząc się, że jest dobrą osobą, trzymającą się z daleka od podejrzanych praktyk, unikającą nawet poszukiwania artefaktów i ksiąg o szczególnie paskudnych właściwościach.
Ale póki co, i tak jeszcze mało kto traktował ją poważnie. W pracy patrzono na nią jak na żółtodzioba, podczas gdy miała tak ambitne plany, żeby w przyszłości (może do trzydziestki się uda, tak, jak jej ojcu?) dostać się do Departamentu Tajemnic. Deprymowało ją to, a ten mężczyzna wcale nie wydawał się inny, niż ci wszyscy czarodzieje patrzący na nią jak na nieopierzoną panienkę, która ledwie skończyła staż.
Kiedy dźgnął ją różdżką, znowu się odsunęła, próbowała odepchnąć jego dłoń, kiedy ten nagle zdjął jej kaptur, odsłaniając jej twarz. Krótkie, czarne włosy znowu zaczęły tańczyć na wietrze, a blada buzia dziewczyny była doskonale widoczna. Nie zaatakowała go jednak, ograniczając się do ponownego włożenia kaptura.
- W rzeczy samej – potwierdziła nieco sucho, patrząc, jak w końcu odłożył różdżkę. Czyżby i on pracował w ministerstwie, skoro ją stamtąd rozpoznawał? Było to bardzo prawdopodobne, a jeśli pracował w innym departamencie, mogła go nawet nie kojarzyć. A jeśli chodzi o mężczyznę od listów... Cóż, była bardzo rozczarowana tym, że w ogóle się nie pojawił (jak dotąd) i być może jej rozmówca miał rację, że została zwyczajnie wyrolowana? Nie rozumiała tylko, w jakim celu.
Mogła jednak opuścić swoją różdżkę, choć nadal mierzyła mężczyznę spojrzeniem, nastawiona do niego nieufnie, wciąż nie rozumiejąc jego pobudek.
Już miała pożegnać go sucho i się zdeportować, ale wtedy jednak kątem oka dostrzegła inną ciemną postać w płaszczu przesuwającą się wzdłuż jednej ze ścieżek. Mimo podenerwowania sprzed chwili i myśli, że nie została oszukana, znowu się ożywiła. Może tym razem to prawdziwy mężczyzna od listów? Zanim jednak ruszyła w jego kierunku, zerknęła na swojego tajemniczego rozmówcę; co, jeśli on rzeczywiście także był zainteresowany kupnem księgi?
Ale póki co, i tak jeszcze mało kto traktował ją poważnie. W pracy patrzono na nią jak na żółtodzioba, podczas gdy miała tak ambitne plany, żeby w przyszłości (może do trzydziestki się uda, tak, jak jej ojcu?) dostać się do Departamentu Tajemnic. Deprymowało ją to, a ten mężczyzna wcale nie wydawał się inny, niż ci wszyscy czarodzieje patrzący na nią jak na nieopierzoną panienkę, która ledwie skończyła staż.
Kiedy dźgnął ją różdżką, znowu się odsunęła, próbowała odepchnąć jego dłoń, kiedy ten nagle zdjął jej kaptur, odsłaniając jej twarz. Krótkie, czarne włosy znowu zaczęły tańczyć na wietrze, a blada buzia dziewczyny była doskonale widoczna. Nie zaatakowała go jednak, ograniczając się do ponownego włożenia kaptura.
- W rzeczy samej – potwierdziła nieco sucho, patrząc, jak w końcu odłożył różdżkę. Czyżby i on pracował w ministerstwie, skoro ją stamtąd rozpoznawał? Było to bardzo prawdopodobne, a jeśli pracował w innym departamencie, mogła go nawet nie kojarzyć. A jeśli chodzi o mężczyznę od listów... Cóż, była bardzo rozczarowana tym, że w ogóle się nie pojawił (jak dotąd) i być może jej rozmówca miał rację, że została zwyczajnie wyrolowana? Nie rozumiała tylko, w jakim celu.
Mogła jednak opuścić swoją różdżkę, choć nadal mierzyła mężczyznę spojrzeniem, nastawiona do niego nieufnie, wciąż nie rozumiejąc jego pobudek.
Już miała pożegnać go sucho i się zdeportować, ale wtedy jednak kątem oka dostrzegła inną ciemną postać w płaszczu przesuwającą się wzdłuż jednej ze ścieżek. Mimo podenerwowania sprzed chwili i myśli, że nie została oszukana, znowu się ożywiła. Może tym razem to prawdziwy mężczyzna od listów? Zanim jednak ruszyła w jego kierunku, zerknęła na swojego tajemniczego rozmówcę; co, jeśli on rzeczywiście także był zainteresowany kupnem księgi?
Mulciber sam był ciekawy i żądny wiedzy. Był wiecznie głodny, nienasycony i niezaspokojony wiedzy, która była potęgą i dawała realną władze do rąk. I w jego planach znajdował się Departament Tajemnic, a ponieważ realnie zamierzał osiągnąć sukces musiał znaleźć sposób na to, by się tam dostać. To nie była kwestia parcia na szkło. Jedno konkretne miejsce — Sala Przepowiedni — spędzała mu sen z powiek i biorąc pod uwagę jego magiczne zdolności zaglądania w przyszłość to było coś, czego potrzebował, by zrozumieć pewne istotne fakty.
Czy gdyby wiedział, że ta mała, ambitna czarownica ma podobne plany i jest na tyle zdeterminowana by podobnie jak i on osiągnąć sukces patrzyłby na nią inaczej? Pewnie tak. Wystarczyło by, aby zobaczył w niej kogoś, kto może przynieść mu określone profity. Och tak, był niezwykle interesowny.
Szmer i szelest dobiegający gdzieś z boku sprawił, że on sam odwrócił wzrok od dziewczyny, notabene ładnej, skromnie wyglądającej, naturalnej i skierował swoje spojrzenie gdzieś w bok, gdzie przemykał czyjś dzień. Jego sokoli wzrok od razu dostrzegł przygarbioną postać. Zdawało się, że uciekała w przeciwnym kierunku, prawdopodobnie ściskając przy sobie wielką skórzaną torbę. Czyżby miał w niej księgę?
— Na bank — mruknął do siebie pod nosem, patrząc jak postać się oddala, a tuż po chwili za nią idzie nieznajoma niewiasta. Zamierzała go gonić? Prosić o rozmowę? Sprawić, by sprzedał jej księgę? Dlaczego? Westchnął ciężko i wystawił przed siebie różdżkę. — Immobulus — rzucił, w ułamku sekundy wyciągając przed siebie różdżkę. Wiedział, że są sami, w trójkę oczywiście, więc leniwym krokiem ruszył za dziewczyną z szelmowskim uśmiechem. — Nie musisz mi dziękować— mruknął, nie odrywając wzroku od spowolnionej postaci, która mogła okazać się... Wszystkim, prawda? — Sądzisz, ze ma księgę? Skąd wiesz, że da ją akurat Tobie, hm? — Wciąż nie wiedział jak ma na imię, ale bezosobowe zwroty szły mu całkiem nieźle.
Czy gdyby wiedział, że ta mała, ambitna czarownica ma podobne plany i jest na tyle zdeterminowana by podobnie jak i on osiągnąć sukces patrzyłby na nią inaczej? Pewnie tak. Wystarczyło by, aby zobaczył w niej kogoś, kto może przynieść mu określone profity. Och tak, był niezwykle interesowny.
Szmer i szelest dobiegający gdzieś z boku sprawił, że on sam odwrócił wzrok od dziewczyny, notabene ładnej, skromnie wyglądającej, naturalnej i skierował swoje spojrzenie gdzieś w bok, gdzie przemykał czyjś dzień. Jego sokoli wzrok od razu dostrzegł przygarbioną postać. Zdawało się, że uciekała w przeciwnym kierunku, prawdopodobnie ściskając przy sobie wielką skórzaną torbę. Czyżby miał w niej księgę?
— Na bank — mruknął do siebie pod nosem, patrząc jak postać się oddala, a tuż po chwili za nią idzie nieznajoma niewiasta. Zamierzała go gonić? Prosić o rozmowę? Sprawić, by sprzedał jej księgę? Dlaczego? Westchnął ciężko i wystawił przed siebie różdżkę. — Immobulus — rzucił, w ułamku sekundy wyciągając przed siebie różdżkę. Wiedział, że są sami, w trójkę oczywiście, więc leniwym krokiem ruszył za dziewczyną z szelmowskim uśmiechem. — Nie musisz mi dziękować— mruknął, nie odrywając wzroku od spowolnionej postaci, która mogła okazać się... Wszystkim, prawda? — Sądzisz, ze ma księgę? Skąd wiesz, że da ją akurat Tobie, hm? — Wciąż nie wiedział jak ma na imię, ale bezosobowe zwroty szły mu całkiem nieźle.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Luna o Departamencie Tajemnic rozmyślała od dawna, w końcu pracował tam jej ojciec. Ta aura tajemnicy jeszcze bardziej ją nęciła, drażniła niezaspokojoną ciekawość. Tak bardzo pragnęła wejść tam choćby na chwilę i poznać odpowiedzi choć na część dręczących ją pytań! No ale niestety, była realistką, nie karmiła się złudnymi i mało realnymi marzeniami pokroju zostania Niewymowną już w wieku dwudziestu jeden lat, kiedy ledwo co przeszła staż na amnezjatorkę. Najpierw to tam musiała udowodnić swoją przydatność i wykorzystać okazję do zgłębiania swojej wiedzy. Najbardziej ciekawiły ją chyba sprawy dotyczące umysłów oraz wrodzonych zdolności magicznych, zastanawiała się, jak te aspekty łączą się ze sobą. I gdyby tylko wiedziała o zdolnościach mężczyzny oraz o jego zainteresowaniach i celach... Tak, z pewnością spojrzałaby na niego inaczej.
Ciemna postać zainteresowała ją. Miała dziwne wrażenie, że to ich spóźniony posłaniec, choć nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że mężczyzna od dłuższej chwili obserwował ich oboje z ukrycia, być może świetnie się bawiąc na widok dwójki czarodziejów sprzeczających się o jedną księgę? Może właśnie o to mu chodziło, kiedy obiecał jedną rzecz im obydwojgu, każdemu z osobna?
Jej „towarzysz” zareagował szybciej niż Luna; choć dziewczyna zamierzała podążyć za przybyszem w bardziej pokojowy sposób, mężczyzna rzucił na niego zaklęcie spowalniające. Postać w płaszczu znieruchomiała, łypiąc na ich dwójkę małymi, ciemnymi oczkami. Luna dostrzegła w jego ręce torbę.
- Zobaczymy. – I choć zapewne nie powinna tego robić, korzystając z tego, że czarodziej nadal był spowolniony, wyciągnęła różdżkę i mruknęła: - Accio torba.
Nie, nie zamierzała kraść księgi. Nie była nawet pewna, czy uda jej się ją przywołać, bo mężczyzna mimo spowolnienia nadal mógł mocniej zacisnąć rękę na torbie i udaremnić wyrwanie jej. Ale skoro z nią (nimi?) zagrano nie do końca w porządku, uznała, że i ona może nieco nagiąć zasady. Możliwe też, że wciąż była nieco nabuzowana po wcześniejszej sytuacji. I możliwe, że jak ochłonie, to poczuje wyrzuty sumienia z powodu takiego potraktowania być może wcale nie mającego złych zamiarów faceta. Ale miała nie najlepsze przeczucia odnośnie wcześniejszego rozmówcy i z jakiegoś powodu nie chciała, żeby księga trafiła w jego ręce. Może dlatego, że byłby to cios w jej ambicję, gdyby to on zagarnął ją dla siebie, a może po prostu nie chciała rozstawać się z taką okazją, która może się długo nie powtórzyć, gdyż takie księgi nie były łatwo i często dostępne.
Ciemna postać zainteresowała ją. Miała dziwne wrażenie, że to ich spóźniony posłaniec, choć nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że mężczyzna od dłuższej chwili obserwował ich oboje z ukrycia, być może świetnie się bawiąc na widok dwójki czarodziejów sprzeczających się o jedną księgę? Może właśnie o to mu chodziło, kiedy obiecał jedną rzecz im obydwojgu, każdemu z osobna?
Jej „towarzysz” zareagował szybciej niż Luna; choć dziewczyna zamierzała podążyć za przybyszem w bardziej pokojowy sposób, mężczyzna rzucił na niego zaklęcie spowalniające. Postać w płaszczu znieruchomiała, łypiąc na ich dwójkę małymi, ciemnymi oczkami. Luna dostrzegła w jego ręce torbę.
- Zobaczymy. – I choć zapewne nie powinna tego robić, korzystając z tego, że czarodziej nadal był spowolniony, wyciągnęła różdżkę i mruknęła: - Accio torba.
Nie, nie zamierzała kraść księgi. Nie była nawet pewna, czy uda jej się ją przywołać, bo mężczyzna mimo spowolnienia nadal mógł mocniej zacisnąć rękę na torbie i udaremnić wyrwanie jej. Ale skoro z nią (nimi?) zagrano nie do końca w porządku, uznała, że i ona może nieco nagiąć zasady. Możliwe też, że wciąż była nieco nabuzowana po wcześniejszej sytuacji. I możliwe, że jak ochłonie, to poczuje wyrzuty sumienia z powodu takiego potraktowania być może wcale nie mającego złych zamiarów faceta. Ale miała nie najlepsze przeczucia odnośnie wcześniejszego rozmówcy i z jakiegoś powodu nie chciała, żeby księga trafiła w jego ręce. Może dlatego, że byłby to cios w jej ambicję, gdyby to on zagarnął ją dla siebie, a może po prostu nie chciała rozstawać się z taką okazją, która może się długo nie powtórzyć, gdyż takie księgi nie były łatwo i często dostępne.
The member 'Luna Spencer-Moon' has done the following action : rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Chciała go ubiec w otrzymaniu obiecanej księgi? Niedoczekanie. Nie zamierzał wcale się o nią bić, tym bardziej, że szczerze wątpił, aby była cenna. Bardziej wydawało mu się, że komuś bardzo zależy na tym, aby takie sprawiała wrażenie, w gruncie rzeczy będąc raczej bezużyteczną. Reklama dźwignią handlu, prawda? Z jakiegoś jednak powodu nie mógł "tak po prostu odpuścić". Być może to była przekora, może czysta złośliwość, lecz nie chciał dać jej pozwolić odejść ze zdobyczą, nawet jeśli była zwykłą starą książką z bajkami dla dzieci. Bawiła go swoim zachowaniem, determinacją i próbą pokazania całemu światu jaką jest dużą dziewczynką. Znał ten typ kobiet, walczący o swoje imię i szacunek wśród mężczyzn, który albo są szowinistami, albo niedowiarkami. On nie był ani jednym i drugim, a raczej racjonalistą, prowokatorem, który lubił igrać z ogniem, bowiem w ten sposób sprawdzał możliwości drugiej strony. Do czego było zdolna, na co ją było stać, jaki miała charakter. Czyż to nie była najlepsza zabawa pod słońcem?
Zwolnił, kiedy wyciągnęła przed siebie różdżkę i ściągnęła ku sobie torbę. Mężczyzna trzymał ją mocno, ale poprzednie zaklęcie spowalniające musiało tylko pomóc w tym, bo już po chwili torba leciała w kierunku dziewczyny. Cholerna smarkula miała już to w zasięgu swoich rąk.
— Żartujesz ze mnie?— spytał ją, patrząc w jej kierunku z rozbawieniem, choć nie mógł się też powstrzymać przed drwiną, która zakrapiała jego wyraz twarzy. — Incendio — powiedział, kierując różdżkę w kierunku jej torby. Niech spłonie.
Zwolnił, kiedy wyciągnęła przed siebie różdżkę i ściągnęła ku sobie torbę. Mężczyzna trzymał ją mocno, ale poprzednie zaklęcie spowalniające musiało tylko pomóc w tym, bo już po chwili torba leciała w kierunku dziewczyny. Cholerna smarkula miała już to w zasięgu swoich rąk.
— Żartujesz ze mnie?— spytał ją, patrząc w jej kierunku z rozbawieniem, choć nie mógł się też powstrzymać przed drwiną, która zakrapiała jego wyraz twarzy. — Incendio — powiedział, kierując różdżkę w kierunku jej torby. Niech spłonie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
W tym momencie, kiedy wyciągała różdżkę i rzucała zaklęcie przywołujące, Lunie w zasadzie już nie chodziło wyłącznie o księgę. Ta nagle przestała być najistotniejszym elementem tego wszystkiego, stała się celem drugorzędnym; liczył się sam fakt, że to ona ją miała (jeśli, oczywiście, była w torbie), że ubiegła nieznajomego, tym samym pokazując mu, że wcale nie była tak nieopierzoną, naiwną i strachliwą małolatą, za jaką ją miał. Może to po prostu desperacka chęć udowodnienia, że mimo młodego wieku jednak coś potrafi i nie tak łatwo jest ją zniechęcić, kiedy sobie coś postanowi? W końcu zbyt dużo razy słyszała, że jest na coś za młoda, zbyt niedoświadczona. I choć na co dzień była z tym pogodzona, bo wiedziała, że w niektórych kwestiach, jak Departament Tajemnic, zwyczajnie nie dało się wszystkiego przeskoczyć, tak dość mocno brała do siebie przytyki ze strony innych, ich powątpiewanie w jej umiejętności.
Pewnie rozsądniejszym byłoby szybkie zdeportowanie się stąd, ale wtedy mężczyzna wymierzył różdżką w torbę, próbując ją podpalić. Odskoczyła w bok, więc zaklęcie nie trafiło w cel, jednak mężczyzna skutecznie rozjuszył ją tym czynem.
Wycelowała w niego.
- Confundus – rzuciła, licząc że to zdekoncentruje mężczyznę na tyle, że będzie mogła stąd zniknąć, a on sam wkrótce zapomni o ich spotkaniu i o księdze. Choć ją zdenerwował, nie zamierzała mu przecież robić większych szkód; no chyba, że mimo jej akcji znowu spróbuje coś rzucić na nią lub na torbę, wtedy Luna pewnie też nie będzie już tak miła... Niezależnie od tego, jak bardzo to było nierozsądne w obliczu tego, jak niewiele wiedziała o tym mężczyźnie i jego umiejętnościach.
Pewnie rozsądniejszym byłoby szybkie zdeportowanie się stąd, ale wtedy mężczyzna wymierzył różdżką w torbę, próbując ją podpalić. Odskoczyła w bok, więc zaklęcie nie trafiło w cel, jednak mężczyzna skutecznie rozjuszył ją tym czynem.
Wycelowała w niego.
- Confundus – rzuciła, licząc że to zdekoncentruje mężczyznę na tyle, że będzie mogła stąd zniknąć, a on sam wkrótce zapomni o ich spotkaniu i o księdze. Choć ją zdenerwował, nie zamierzała mu przecież robić większych szkód; no chyba, że mimo jej akcji znowu spróbuje coś rzucić na nią lub na torbę, wtedy Luna pewnie też nie będzie już tak miła... Niezależnie od tego, jak bardzo to było nierozsądne w obliczu tego, jak niewiele wiedziała o tym mężczyźnie i jego umiejętnościach.
The member 'Luna Spencer-Moon' has done the following action : rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Podejrzewał, że mogłaby się deportować, dlatego właśnie jego pierwszym celem było obezwładnienie jej. Czy mógłby jej zrobić krzywdę, czy nie... Było nieistotne. Położyła łapska na tym, co wedle jego toku myślenia mogło należeć się jemu. chciała mu utrzeć nosa, a on ze zwykłej dumy nie mógł jej na to pozwolić. Nie interesował się już mężczyzną, którego chwilę wcześniej spowolnił, lecz dla zwykłej przezorności zerknął w jego kierunku, upewniając się, ze nie ma różdżki. Tkwił w tym samym miejscu, gdzie został porażony zaklęciem spowalniającym... no, może trochę dalej, patrząc teraz w ich stronę, pewnie z powodu odebranej mu torby.
A żadne z nich wciąć nie znało zawartości.
Głupota.
— Zamierzasz teraz przeciwko mnie walczyć? Nie rób sobie żartów, wcale nie chcesz tego starcia. Wiesz, że jeśli uciekniesz stąd znajdę Cie w ministerstwie, prawda?— zagroził, unosząc brew i uśmiechnął się kpiąco, robiąc krok w jej stronę. — Nie popełniaj tego błędu— mruknął jeszcze cicho, po czym znów wycelował w nią różdżką. Nim jednak ponownie zdążył rzucić jakimkolwiek zaklęciem trafiła go Confundusem.
Zaklęcie odrzuciło go w tył, zmusiło by cofnął się kilka kroków, ale ustał na nogach bez problemu. Czy spodziewał się tego? Nie. Nie sądził, że ma taki refleks i sprawi, że wszystkie myśli zaczną mu się plątać, a w końcu wszystko, co mówił i robił przed chwilą kompletnie wyleciało z głowy. Uniósł na nią wzrok, nieco zdezorientowany, ale równie czujny jak zwykle, świadom tego, że coś legło zmianie, ale nie mógł sobie przypomnieć co, tak samo jak... To, dlaczego mierzy w niego różdżką, ściskając przy piersi torbę. Jakąś torbę.
A żadne z nich wciąć nie znało zawartości.
Głupota.
— Zamierzasz teraz przeciwko mnie walczyć? Nie rób sobie żartów, wcale nie chcesz tego starcia. Wiesz, że jeśli uciekniesz stąd znajdę Cie w ministerstwie, prawda?— zagroził, unosząc brew i uśmiechnął się kpiąco, robiąc krok w jej stronę. — Nie popełniaj tego błędu— mruknął jeszcze cicho, po czym znów wycelował w nią różdżką. Nim jednak ponownie zdążył rzucić jakimkolwiek zaklęciem trafiła go Confundusem.
Zaklęcie odrzuciło go w tył, zmusiło by cofnął się kilka kroków, ale ustał na nogach bez problemu. Czy spodziewał się tego? Nie. Nie sądził, że ma taki refleks i sprawi, że wszystkie myśli zaczną mu się plątać, a w końcu wszystko, co mówił i robił przed chwilą kompletnie wyleciało z głowy. Uniósł na nią wzrok, nieco zdezorientowany, ale równie czujny jak zwykle, świadom tego, że coś legło zmianie, ale nie mógł sobie przypomnieć co, tak samo jak... To, dlaczego mierzy w niego różdżką, ściskając przy piersi torbę. Jakąś torbę.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Brzeg Tamizy
Szybka odpowiedź