Brzeg Tamizy
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg Tamizy
Olbrzymie i rozległe połacie szmaragdowej trawy okalające rwący nurt rzeki przyciągają zarówno mugoli, jak i czarodziejów, którzy zwykli w ciepłe dni rozkładać koce, wyjmować kosze piknikowe, by zanurzyć stopy w orzeźwiającej, chłodnej wodzie. Odpoczynek na łonie natury, jest wszakże wskazany, chociażby raz za czas.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
- Możliwe? - powtórzył po Danielu. Jego słowa odbijały się echem w Alanowej głowie. Możliwe, że mam. Podstawowe pytanie brzmiało ,,jakie plany ma Daniel i czy są one związane z Eileen"? Ta kobieta stawała się wręcz obsesją Bennetta podczas tej rozmowy. Jego podświadomość przyjęła już tylko i wyłącznie jedną prawdę, która głosiła o tym, że Krueger ma złe zamiary i najwyraźniej w to wszystko uwikłana jest jego droga przyjaciółka. Choć możliwe, że nie była tego wcale świadoma. Nie tylko Daniel stał na przepaści, o mały włos z niej nie spadając. To wyglądało tak, jakby oboje stali na linie, zawzięcie próbując się na niej utrzymać kosztem drugiej osoby. Alan popychał Daniela, zaś Daniel popychał Alana. A gdy któreś z nich spadnie - może się zacząć dziać wiele rzeczy. Oboje bowiem nie byli świadomi tej strony samych siebie, która kryła się tam na dole. Magomedyk również posiadał tą bardziej czarną stronę samego siebie. Taką, której sam po części nie był świadomy. A na pewno nie miał o niej pojęcia Daniel, który znał go tylko i wyłącznie jako osobę tak dobrą, tak nieskalaną, że aż głupią i naiwną.
Grali oboje. Krążyli wokół siebie niczym dwójka drapieżników, która czeka na odpowiedni moment do ataku. Najwyraźniej żaden z nich nie chciał uciec, żaden z nich nie chciał odpuścić. Igrali sobie na nerwach, drażnili się ze sobą, kombinowali, zwodzili. Daniel chciał coś osiągnąć, miał w głowie swój własny plan przebiegu tego spotkania. Ale wszystko wzięło w łeb, ponieważ Bennett nie zamierzał wcale zachowywać się tak, jak to wyglądało w wyobrażeniach Niemca. Sam był rozdrażniony tym wszystkim. Coraz bardziej i bardziej, powoli wychylając się niebezpiecznie ponad bezpieczną linią. Ale był do tego prowokowany. Cały czas, nieustannie. Daniel robił to specjalnie, czy nieświadomie?
Zdziwił się, gdy Krueger nagle go przeprosił. Przez chwilę jego twarz wyrażała zdezorientowanie. To opanowanie, ten spokój, ta uprzejmość w głosie. Chwilę zajęło mu, by dostrzec tę nutę sztuczności w tym wszystkim i zdać sobie sprawę z tego, że to wszystko również było częścią Danielowej gry. Ale co miała na celu? Tego już nie wiedział. Nie odpowiedział więc nic, a jego wyraz twarzy wrócił do swojego poprzedniego stanu - ściągnięte brwi, groźne spojrzenie, usta wyjątkowo nie wyginające się w uśmiechu. Bez wahania patrzył prosto w zimne oczy przyjaciela. I, o dziwo, jego oczy wyglądały teraz podobnie. Jak często Krueger miał okazję widzieć takiego Alana? Chyba niezbyt często.
Wszystko zaczęło się walić, niczym niestabilny domek z kart, gdy Krueger ponownie wspomniał o Eileen. Powoli, sukcesywnie zbliżał się do tej struny we wnętrzu Alana, która nigdy nie powinna zostać poruszona. Poruszał inne, coraz to bliższe tej najwrażliwszej, powodując coraz to większe rozdrażnienie. Sytuacja stała się napięta. Atmosfera przestawała też przypominać gęstą, czarną mgłę, a bardziej zbliżająca się burzę z piorunami.
- Dobrze wiesz, że mam dużo większą wiedzę od Ciebie, Krueger. - warknął, wbijając nóż w plecy przyjaciela. Ten jednak dobrze powinien zdawać sobie sprawę z tego, że jeżeli chodziło o Eileen - to właśnie Alan stał dużo wyżej od niego i miał dużo większą wiedzę na wszelkie tematy z nią związane. Bennett również zaczynał być wytrącany z równowagi. Tak niewiele brakowało, by przestał nad sobą panować. Daniel mógł być z siebie dumny. Wyprowadzenie z równowagi tak spokojnego i dobrego człowieka jak Alan było nie lada sztuką. I udalo mu się to już w następnych słowach.
Wiesz, czego pragną kobiety? Ja jestem w stanie im to dać, tobie... Najwyraźniej brakuje odwagi
W tamtym momencie Alan poczuł, jak coś w nim pęka. Zupełnie tak, jakby opadła z niego swego rodzaju ochronna skorupka, która podczas tego spotkania powoli pękała. Nie panując nad sobą - Bennett szybkim ruchem złapał Daniela za ubranie, ściskając materiał w drżących ze złości pięściach. Wściekłość wręcz kipiała z jego oczu. Już dawno nikt go tak nie wkurwił.
- Nie pierdol, Krueger. To co Ty jesteś w stanie dać kobietom kochają jedynie nic nie warte szmaty! - warknął, unosząc głos. A tuż po kolejnych słowach Daniela - w Bennecie pękła kolejna skorupka. Jeszcze chyba nigdy nie był tak wściekły jak teraz. W jednej chwili puścił Danielowe ubranie, by w akcie nagłej wściekłości, a wręcz furii, zamachnąć się i uderzyć go pięścią w twarz.
- Nie jesteś wart tego, by chociażby na nią patrzeć. Dobrze wiem jak traktujesz kobiety. Dotkniesz ją, a odetnę Ci łapy i to, czym się tak bardzo szczycisz przy kobietach, Krueger.
A przynajmniej próbował. RIP kostki
Grali oboje. Krążyli wokół siebie niczym dwójka drapieżników, która czeka na odpowiedni moment do ataku. Najwyraźniej żaden z nich nie chciał uciec, żaden z nich nie chciał odpuścić. Igrali sobie na nerwach, drażnili się ze sobą, kombinowali, zwodzili. Daniel chciał coś osiągnąć, miał w głowie swój własny plan przebiegu tego spotkania. Ale wszystko wzięło w łeb, ponieważ Bennett nie zamierzał wcale zachowywać się tak, jak to wyglądało w wyobrażeniach Niemca. Sam był rozdrażniony tym wszystkim. Coraz bardziej i bardziej, powoli wychylając się niebezpiecznie ponad bezpieczną linią. Ale był do tego prowokowany. Cały czas, nieustannie. Daniel robił to specjalnie, czy nieświadomie?
Zdziwił się, gdy Krueger nagle go przeprosił. Przez chwilę jego twarz wyrażała zdezorientowanie. To opanowanie, ten spokój, ta uprzejmość w głosie. Chwilę zajęło mu, by dostrzec tę nutę sztuczności w tym wszystkim i zdać sobie sprawę z tego, że to wszystko również było częścią Danielowej gry. Ale co miała na celu? Tego już nie wiedział. Nie odpowiedział więc nic, a jego wyraz twarzy wrócił do swojego poprzedniego stanu - ściągnięte brwi, groźne spojrzenie, usta wyjątkowo nie wyginające się w uśmiechu. Bez wahania patrzył prosto w zimne oczy przyjaciela. I, o dziwo, jego oczy wyglądały teraz podobnie. Jak często Krueger miał okazję widzieć takiego Alana? Chyba niezbyt często.
Wszystko zaczęło się walić, niczym niestabilny domek z kart, gdy Krueger ponownie wspomniał o Eileen. Powoli, sukcesywnie zbliżał się do tej struny we wnętrzu Alana, która nigdy nie powinna zostać poruszona. Poruszał inne, coraz to bliższe tej najwrażliwszej, powodując coraz to większe rozdrażnienie. Sytuacja stała się napięta. Atmosfera przestawała też przypominać gęstą, czarną mgłę, a bardziej zbliżająca się burzę z piorunami.
- Dobrze wiesz, że mam dużo większą wiedzę od Ciebie, Krueger. - warknął, wbijając nóż w plecy przyjaciela. Ten jednak dobrze powinien zdawać sobie sprawę z tego, że jeżeli chodziło o Eileen - to właśnie Alan stał dużo wyżej od niego i miał dużo większą wiedzę na wszelkie tematy z nią związane. Bennett również zaczynał być wytrącany z równowagi. Tak niewiele brakowało, by przestał nad sobą panować. Daniel mógł być z siebie dumny. Wyprowadzenie z równowagi tak spokojnego i dobrego człowieka jak Alan było nie lada sztuką. I udalo mu się to już w następnych słowach.
Wiesz, czego pragną kobiety? Ja jestem w stanie im to dać, tobie... Najwyraźniej brakuje odwagi
W tamtym momencie Alan poczuł, jak coś w nim pęka. Zupełnie tak, jakby opadła z niego swego rodzaju ochronna skorupka, która podczas tego spotkania powoli pękała. Nie panując nad sobą - Bennett szybkim ruchem złapał Daniela za ubranie, ściskając materiał w drżących ze złości pięściach. Wściekłość wręcz kipiała z jego oczu. Już dawno nikt go tak nie wkurwił.
- Nie pierdol, Krueger. To co Ty jesteś w stanie dać kobietom kochają jedynie nic nie warte szmaty! - warknął, unosząc głos. A tuż po kolejnych słowach Daniela - w Bennecie pękła kolejna skorupka. Jeszcze chyba nigdy nie był tak wściekły jak teraz. W jednej chwili puścił Danielowe ubranie, by w akcie nagłej wściekłości, a wręcz furii, zamachnąć się i uderzyć go pięścią w twarz.
- Nie jesteś wart tego, by chociażby na nią patrzeć. Dobrze wiem jak traktujesz kobiety. Dotkniesz ją, a odetnę Ci łapy i to, czym się tak bardzo szczycisz przy kobietach, Krueger.
A przynajmniej próbował. RIP kostki
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Ostatnio zmieniony przez Alan Bennett dnia 29.11.15 14:45, w całości zmieniany 2 razy
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
Dobrze wiesz, że mam dużo większą wiedzę od Ciebie, Krueger.
Rozbijało się to w jego głowie, dziesiątkowało, powtarzało niczym wielokrotna, składająca się wyłącznie ze zdania sekwencja. Jeden przekaz, który usilnie chciał dotrzeć, wżynał się boleśnie w duszę, rozżarzając jej wnętrze niemal do czerwoności. Alan wiedział doskonale, w jakie uderzać tony - gdzie zbroja Kruegera miała swoje miejsca łączeń; wsuwał między nie ostrze, już teraz nie powoli, lecz gwałtownie, burzliwie przedzierając się przez ochronne warstwy.
Nigdy go takim nie widział.
Wydawał się nie być sobą, jego ciało było niby pustym naczyniem, z którego już dawno uleciało prawdziwe niegdyś jestestwo. Oczy, które ciskały spojrzeniem. Zaciśnięte pięści i naprężone mięśnie, jak u drapieżnika kilka sekund przed rzuceniem się za zdobyczą. Teraz zrozumiał, że doprowadził go na skraj - doprowadzając do niego równocześnie i siebie. Odsłonił jedno z tych ja, które nie chciało być pokazywane, zawsze chowane skrzętnie, zagrzebane pod wieloma warstwami podświadomości. Nie sądził, że Alan kiedykolwiek byłby w stanie go uderzyć. Zawsze dobry. Zawsze miły. Zawsze taki... idealny. Aż zaraz się porzyga. Ostatkiem sił powstrzymał się przed splunięciem w twarz mężczyzny. Przyjaciela. W tej chwili owe określenie zostało wymazane, zupełnie ginąc w mrokach niepamięci. Szybki gest Alana niewątpliwie go zszokował; agresja przeszła w zdziwienie i poniekąd chwilowy przestrach. Bennett stał się niepoczytalny. Zdolny do wszystkiego. Niemożliwy do przewidzenia.
Zupełnie jak on sam.
- A ty co jesteś im w stanie dać? W którym niby miejscu jesteś lepszy? - podniósł ton głosu. Nie rezygnował z lustrowania jego twarzy; twarzy, na jakiej malowała się wybuchowa mieszanka negatywnych emocji. Destrukcji. Czuł niepokojąco skrócony dystans, każda komórka ciała wysyłała ostrzegawczy sygnał, próbując jakoś odnaleźć się pośród tego całego pogrążenia w amoku.
Szlag.
Krótki, lecz jednoznaczny sygnał. Ruch pięści dostrzeżony niemal jak we zwolnionym tempie. Celował w twarz. Oczy Daniela otworzyły się znacznie szerzej, taksując nadchodzący na niego atak. Zbyt wiele razy, zbyt wiele cholernych razy widział szereg podobnych zachowań, by teraz nagle przejść obok niego bezwiednie. Ojciec. Brat. Durmstrang. Jeszcze raz brat. To wszystko nauczyło go swoistego obycia i mimo, że w przypadku starszych od siebie Kruegerów występował wyłącznie w charakterze ofiary, tutaj nie miał zamiaru poddać się bez walki. Gorzki smak porażki po spotkaniu z Ernstem wciąż zdawał się tkwić na jego języku, momentalnie nabierając intensywności. Chciał zadać kilka pytań, skończyło się na bójce. Aktualnie jednak nie poświęcał nawet temu myśli - reagując, wyłącznie zdany na instynkt, spróbował uchylić się od wyprowadzonego ciosu.
Wdech. Wydech.
Udało się. Pięść mignęła tuż obok jego ciała - złapał za nią, zakleszczając dłoń Alana w silnym i zdecydowanym uścisku.
- Przyjaciele... To niemal jak bracia, prawda? - zaczął, wodząc wzrokiem dookoła, sprawiając wrażenie wtrąconego w kolejny rodzaj transu. Rzucił to zdanie cicho, jednak przy tym pewnie. Zamilkł na moment, by potem na nowo prowadzić własny wywód.
- Powiedz mi - zniżył ton głosu. Spojrzenie miał niemal obłędne, jakby jego miejsce zajął ktoś zupełnie inny. Wspomnienia. Tysiące wspomnień. - Miałeś kiedyś starsze rodzeństwo? - pytanie uszło z jego krtani na zasadzie bezwarunkowego odruchu. Brat. To wszystko. Kiedyś, teraz. Objęcie prowadzenia wyzwoliło całość skrywanej wewnątrz duszy ciemności. Każdy ją miał. I gdy się budziła... - A wiesz, co robi starsze rodzeństwo, gdy jest się n i e s u b o r d y n o w a n y m ?
Pięść pojawiła się zupełnie znienacka - skierowana ku torsowi, zagłębiając się w miękkim punkcie tuż pod mostkiem. W miejscu, jakże pięknie zwanym splotem słonecznym, w miejscu, w które został ugodzony sam przedtem, zwijając się z przestrachu przed objęciami śmierci.
- To robi. - Nie uśmiechał się. Nie szydził. Nie grał.
Odsunął się od niego, pozwoliwszy mu na złapanie oddechu. Sam oddychał głośno, szybko, nieomal chrapliwie - zmęczony, jak po wykonaniu niezwykle męczącego wysiłku. W głowie miał teraz prawdziwy mętlik; sytuacje nachodziły na siebie, były niemal jak paralelne stwierdzenia. Takie podobne, lecz jednocześnie różne. Z jego sylwetką, majaczącą na tle zachodzącego powoli słońca. Stojącą, prężnie i pewnie, umieszczoną na kształt wznoszącego się, triumfalnego pomnika.
- Dlaczego? - Chciał zbliżyć się i przykucnąć, lecz obawiał się, że w tym momencie jego przewaga może zostać stracona. Właśnie. Dlaczego?
Rozbijało się to w jego głowie, dziesiątkowało, powtarzało niczym wielokrotna, składająca się wyłącznie ze zdania sekwencja. Jeden przekaz, który usilnie chciał dotrzeć, wżynał się boleśnie w duszę, rozżarzając jej wnętrze niemal do czerwoności. Alan wiedział doskonale, w jakie uderzać tony - gdzie zbroja Kruegera miała swoje miejsca łączeń; wsuwał między nie ostrze, już teraz nie powoli, lecz gwałtownie, burzliwie przedzierając się przez ochronne warstwy.
Nigdy go takim nie widział.
Wydawał się nie być sobą, jego ciało było niby pustym naczyniem, z którego już dawno uleciało prawdziwe niegdyś jestestwo. Oczy, które ciskały spojrzeniem. Zaciśnięte pięści i naprężone mięśnie, jak u drapieżnika kilka sekund przed rzuceniem się za zdobyczą. Teraz zrozumiał, że doprowadził go na skraj - doprowadzając do niego równocześnie i siebie. Odsłonił jedno z tych ja, które nie chciało być pokazywane, zawsze chowane skrzętnie, zagrzebane pod wieloma warstwami podświadomości. Nie sądził, że Alan kiedykolwiek byłby w stanie go uderzyć. Zawsze dobry. Zawsze miły. Zawsze taki... idealny. Aż zaraz się porzyga. Ostatkiem sił powstrzymał się przed splunięciem w twarz mężczyzny. Przyjaciela. W tej chwili owe określenie zostało wymazane, zupełnie ginąc w mrokach niepamięci. Szybki gest Alana niewątpliwie go zszokował; agresja przeszła w zdziwienie i poniekąd chwilowy przestrach. Bennett stał się niepoczytalny. Zdolny do wszystkiego. Niemożliwy do przewidzenia.
Zupełnie jak on sam.
- A ty co jesteś im w stanie dać? W którym niby miejscu jesteś lepszy? - podniósł ton głosu. Nie rezygnował z lustrowania jego twarzy; twarzy, na jakiej malowała się wybuchowa mieszanka negatywnych emocji. Destrukcji. Czuł niepokojąco skrócony dystans, każda komórka ciała wysyłała ostrzegawczy sygnał, próbując jakoś odnaleźć się pośród tego całego pogrążenia w amoku.
Szlag.
Krótki, lecz jednoznaczny sygnał. Ruch pięści dostrzeżony niemal jak we zwolnionym tempie. Celował w twarz. Oczy Daniela otworzyły się znacznie szerzej, taksując nadchodzący na niego atak. Zbyt wiele razy, zbyt wiele cholernych razy widział szereg podobnych zachowań, by teraz nagle przejść obok niego bezwiednie. Ojciec. Brat. Durmstrang. Jeszcze raz brat. To wszystko nauczyło go swoistego obycia i mimo, że w przypadku starszych od siebie Kruegerów występował wyłącznie w charakterze ofiary, tutaj nie miał zamiaru poddać się bez walki. Gorzki smak porażki po spotkaniu z Ernstem wciąż zdawał się tkwić na jego języku, momentalnie nabierając intensywności. Chciał zadać kilka pytań, skończyło się na bójce. Aktualnie jednak nie poświęcał nawet temu myśli - reagując, wyłącznie zdany na instynkt, spróbował uchylić się od wyprowadzonego ciosu.
Wdech. Wydech.
Udało się. Pięść mignęła tuż obok jego ciała - złapał za nią, zakleszczając dłoń Alana w silnym i zdecydowanym uścisku.
- Przyjaciele... To niemal jak bracia, prawda? - zaczął, wodząc wzrokiem dookoła, sprawiając wrażenie wtrąconego w kolejny rodzaj transu. Rzucił to zdanie cicho, jednak przy tym pewnie. Zamilkł na moment, by potem na nowo prowadzić własny wywód.
- Powiedz mi - zniżył ton głosu. Spojrzenie miał niemal obłędne, jakby jego miejsce zajął ktoś zupełnie inny. Wspomnienia. Tysiące wspomnień. - Miałeś kiedyś starsze rodzeństwo? - pytanie uszło z jego krtani na zasadzie bezwarunkowego odruchu. Brat. To wszystko. Kiedyś, teraz. Objęcie prowadzenia wyzwoliło całość skrywanej wewnątrz duszy ciemności. Każdy ją miał. I gdy się budziła... - A wiesz, co robi starsze rodzeństwo, gdy jest się n i e s u b o r d y n o w a n y m ?
Pięść pojawiła się zupełnie znienacka - skierowana ku torsowi, zagłębiając się w miękkim punkcie tuż pod mostkiem. W miejscu, jakże pięknie zwanym splotem słonecznym, w miejscu, w które został ugodzony sam przedtem, zwijając się z przestrachu przed objęciami śmierci.
- To robi. - Nie uśmiechał się. Nie szydził. Nie grał.
Odsunął się od niego, pozwoliwszy mu na złapanie oddechu. Sam oddychał głośno, szybko, nieomal chrapliwie - zmęczony, jak po wykonaniu niezwykle męczącego wysiłku. W głowie miał teraz prawdziwy mętlik; sytuacje nachodziły na siebie, były niemal jak paralelne stwierdzenia. Takie podobne, lecz jednocześnie różne. Z jego sylwetką, majaczącą na tle zachodzącego powoli słońca. Stojącą, prężnie i pewnie, umieszczoną na kształt wznoszącego się, triumfalnego pomnika.
- Dlaczego? - Chciał zbliżyć się i przykucnąć, lecz obawiał się, że w tym momencie jego przewaga może zostać stracona. Właśnie. Dlaczego?
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 29.11.15 17:09, w całości zmieniany 1 raz
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Daniel Krueger' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Przyjaciel. Jakże puste i fałszywe było to teraz słowo. Nie byli przyjaciółmi, choć zawsze tak starali się zachowywać. Te tajemnice, te niedomówienia... Nigdy nie przeszkadzały Alanowi, nigdy nie zmusiły go do myślenia. Aż do teraz, kiedy między nimi pojawiał się ten moment krytyczny, który mógł wszystko zniszczyć, zrujnować niczym marny domek z kart. Teraz zachowywali się niczym nienawidzący siebie wrogowie, jakby chcieli się zranić, doprowadzić do rozpaczy. Alan stał się człowiekiem, jakiego Daniel nigdy nie widział. Złym, rozdrażnionym, wściekłym. Aż kipiał ze zdenerwowania, z wściekłości, do której został sprowokowany. Nie był już tym dobrym, idealnym Bennettem, którego nikt nie posądziłby za tak negatywne emocje, jakie teraz w nim drzemały. Krueger doprowadził go do skraju, do granicy, której nikt nigdy wcześniej nie był w stanie dostrzec. Mógł być zdziwiony, to normalne. Bennett stał się wręcz niepoczytalny, ale wszystko to był sprawką Kruegerowych prowokacji. Złość przerodziła się w agresje, której Daniel nawet nie mógł podejrzewać u przyjaciela. Z biegiem czasu sam Alan będzie się jej dziwił, to było pewne.
- Nigdy nie starałem się pokazać Ci, że jestem od Ciebie lepszy w choćby najmniejszym stopniu. - wycedził przez zęby w stronę Daniela. Zgodnie z prawdą. Nigdy nie uważał się za lepszego od niego, nigdy nie zajmowały go tego typu rzeczy jak porównywanie się do innych. Choć wiedział, że jeżeli chodziło o zdobywanie niewieścich serc - Daniel był od niego znacznie lepszy. On jednak nigdy nie zamierzał się tego od niego uczyć. No bo i po co? Nie interesowało go zwodzenie dam, zdobywanie ich serc na krótki moment, wykorzystywanie ich. Jego obchodziła tylko jedna kobieta. Ta, którą Krueger właśnie się zainteresował, co znacznie go rozzłościło. A wręcz rozwścieczyło na tyle, że spróbował go uderzyć.
Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy mu się to nie udało. Zamachnął się, ale jego pięść przeszyła powietrze, nie trafiając tam, gdzie miała trafić. Alan nie bił się od wielu lat, ostatni raz wdając się w bójki bodajże w Hogwarcie, przed czym zawzięcie powstrzymywała go Eileen. Być może to właśnie było przyczyną jego porażki. Choć nie do końca był świadom faktu, że nie tylko to.
- Właśnie tracisz przyjaciela, Danielu. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, próbując wyrwać pięść, którą Krueger przytrzymywał. Nic więcej nie odpowiedział. Nie komentował pytań zadanych przez Daniela, nie wiedząc czego ma się po nich spodziewać. I wtedy poczuł ból, który sprawił, że aż zgiął się w pół, łapiąc łapczywie powietrze. Odsunął się od Daniela, zgięty, schylony, łapiąc się za miejsce, w które został uderzony, kaszląc i łapiąc ze świstem powietrze. Nie spodziewał się tego nawet po słowach Daniela. Teraz już wiedział co robi starsze rodzeństwo. Ale on takowego nie posiadał. W tek chwili tracił także przyjaciela - jedną z najbliższych mu osób.
- T-ty dran... draniu. - wycedził, kaszląc. Powoli dochodził do siebie, kaszląc coraz mniej, coraz łapczywiej nabierając powietrza. Aż w końcu nabrał go na tyle, by móc normalnie odetchnąć. - Dlaczego? Widzę, że żądza zaślepiła Cię tak, że nie dostrzegasz niczego, poza nią. - wychrypiał, stając prosto. Odchrząknął i spojrzał na Kruegera raz jeszcze, swoim nieugiętym rozwścieczonym wzorkiem. Był bardziej uparty i nieugięty niżeli można się było tego po nim spodziewać.
- Tak Ci obiję tą pewną siebie twarz, że odechce Ci się igraszek z kobietami, które nie powinny nigdy wpaść w Twe sidła. - dodał jeszcze, nim rzucił się znów na Daniela. Tak uparty, tak wściekły, tak zawzięty. Znów próbował go uderzyć, tylko cudem powstrzymując się przed wyciągnięciem różdżki i rzuceniem jakiegoś czaru w jego stronę. Zresztą... to być może była jedynie kwestia czasu, kiedy to zrobi. Najpierw ponownie dopadł Kruegera, łapiąc go za materiał ubrania i szarpiąc niczym marionetkę. Furia rosła w jego oczach. - Nie wolno Ci jej dotykać, rozumiesz!? - wrzasnął w przestrzeń, nie mając pewności co do tego, czy do Daniela dotarł sens tych słów. Od tak dawna ją kochał, od tak dawna czekał, od tak dawna dbał o nią i sprawiał, by się uśmiechała. Nie pozwoli tego zniszczyć. - Na świecie jest tyle innych kobiet, które z radością przyjmą tę pulę nic nie wartych rzeczy, które jesteś im w stanie dać. Jednak Eileen zasługuje na znacznie więcej niż jakiś bezczelny, plugawy Krueger. - warknął, starając się wbić kolejny nóż w jego plecy. A potem zamachnął się ponownie, starając się znów go uderzyć. Gdy pięści nie dadzą rezultatu, do gry dojdą czary.
- Nigdy nie starałem się pokazać Ci, że jestem od Ciebie lepszy w choćby najmniejszym stopniu. - wycedził przez zęby w stronę Daniela. Zgodnie z prawdą. Nigdy nie uważał się za lepszego od niego, nigdy nie zajmowały go tego typu rzeczy jak porównywanie się do innych. Choć wiedział, że jeżeli chodziło o zdobywanie niewieścich serc - Daniel był od niego znacznie lepszy. On jednak nigdy nie zamierzał się tego od niego uczyć. No bo i po co? Nie interesowało go zwodzenie dam, zdobywanie ich serc na krótki moment, wykorzystywanie ich. Jego obchodziła tylko jedna kobieta. Ta, którą Krueger właśnie się zainteresował, co znacznie go rozzłościło. A wręcz rozwścieczyło na tyle, że spróbował go uderzyć.
Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy mu się to nie udało. Zamachnął się, ale jego pięść przeszyła powietrze, nie trafiając tam, gdzie miała trafić. Alan nie bił się od wielu lat, ostatni raz wdając się w bójki bodajże w Hogwarcie, przed czym zawzięcie powstrzymywała go Eileen. Być może to właśnie było przyczyną jego porażki. Choć nie do końca był świadom faktu, że nie tylko to.
- Właśnie tracisz przyjaciela, Danielu. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, próbując wyrwać pięść, którą Krueger przytrzymywał. Nic więcej nie odpowiedział. Nie komentował pytań zadanych przez Daniela, nie wiedząc czego ma się po nich spodziewać. I wtedy poczuł ból, który sprawił, że aż zgiął się w pół, łapiąc łapczywie powietrze. Odsunął się od Daniela, zgięty, schylony, łapiąc się za miejsce, w które został uderzony, kaszląc i łapiąc ze świstem powietrze. Nie spodziewał się tego nawet po słowach Daniela. Teraz już wiedział co robi starsze rodzeństwo. Ale on takowego nie posiadał. W tek chwili tracił także przyjaciela - jedną z najbliższych mu osób.
- T-ty dran... draniu. - wycedził, kaszląc. Powoli dochodził do siebie, kaszląc coraz mniej, coraz łapczywiej nabierając powietrza. Aż w końcu nabrał go na tyle, by móc normalnie odetchnąć. - Dlaczego? Widzę, że żądza zaślepiła Cię tak, że nie dostrzegasz niczego, poza nią. - wychrypiał, stając prosto. Odchrząknął i spojrzał na Kruegera raz jeszcze, swoim nieugiętym rozwścieczonym wzorkiem. Był bardziej uparty i nieugięty niżeli można się było tego po nim spodziewać.
- Tak Ci obiję tą pewną siebie twarz, że odechce Ci się igraszek z kobietami, które nie powinny nigdy wpaść w Twe sidła. - dodał jeszcze, nim rzucił się znów na Daniela. Tak uparty, tak wściekły, tak zawzięty. Znów próbował go uderzyć, tylko cudem powstrzymując się przed wyciągnięciem różdżki i rzuceniem jakiegoś czaru w jego stronę. Zresztą... to być może była jedynie kwestia czasu, kiedy to zrobi. Najpierw ponownie dopadł Kruegera, łapiąc go za materiał ubrania i szarpiąc niczym marionetkę. Furia rosła w jego oczach. - Nie wolno Ci jej dotykać, rozumiesz!? - wrzasnął w przestrzeń, nie mając pewności co do tego, czy do Daniela dotarł sens tych słów. Od tak dawna ją kochał, od tak dawna czekał, od tak dawna dbał o nią i sprawiał, by się uśmiechała. Nie pozwoli tego zniszczyć. - Na świecie jest tyle innych kobiet, które z radością przyjmą tę pulę nic nie wartych rzeczy, które jesteś im w stanie dać. Jednak Eileen zasługuje na znacznie więcej niż jakiś bezczelny, plugawy Krueger. - warknął, starając się wbić kolejny nóż w jego plecy. A potem zamachnął się ponownie, starając się znów go uderzyć. Gdy pięści nie dadzą rezultatu, do gry dojdą czary.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Ostatnio zmieniony przez Alan Bennett dnia 30.11.15 0:31, w całości zmieniany 4 razy
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Dłonie. Wpatrywał się w nie, jakby układ rozłożonych palców był pierwszy raz widziany w jego życiu. Dłonie. Jakby kryło się w nich coś niespotykanego, niezwykłego, jakby były czymś tak samo obcym jak i własnym. Wsparte kostną podporą, owinięte układem mięśni, z naciągniętą skórą, która tworzyła na powierzchni drobne zmarszczki. Zewnętrznie czyste, choć w wyobrażeniu brudne. Krew. W okrutnych imaginacjach ściekała powoli, przyrównana do gęstej, karmazynowej cieczy. Organiczny wodospad mógł osiadać na trawie morderczą rosą, krzycząc w swoim milczącym, biernym wyrazie.
Stał się taki sam.
Nie docierało to do niego, gdy wciąż ogarnięty, wręcz - sparaliżowany aktualnym położeniem, nie wykonał nawet najmniejszego ruchu. Co się z nim działo? To wszystko... było niemal chore. Nie czuł już natłoku wrzącej w jego wnętrzu złości, jakby jej rozsadzający nacisk stał się zupełnie naturalną, wrodzoną cechą. A to bydlak. Był pewny, że tym ciosem ostudzi jego zapał. Alan jednak podniósł się zaskakująco szybko; znacznie szybciej, niż kiedykolwiek zdołałby przewidzieć. Wprawiło to Daniela w dezorientację, sprawiało, że całe wydarzenie przestało być dla niego nawet logiczne. Odsunął się, czyniąc pół kroku w tył.
Skąd aż taka agresja? Co się tutaj właściwie działo? W jego głowie gościła pustka, która nie pozwalała na rozwianie wątpliwości. Całość przemieniała się nie tyle w jakiś pojedynek, co najzwyklejszą walkę o przetrwanie.
- O co ci do cholery chodzi!? - wrzasnął. - Chcesz, żebym rzucił w ciebie klątwą? Naprawdę widzisz sens w kontynuowaniu tego?
Absurd. Totalny absurd i wynaturzenie. Z nienawiścią niszczącą wszelkie inne więzi, zamieniającą ich, przyoblekając w zupełnie odmienne formy. Na skraju sfrustrowania i rozpaczy, żądzy... Czy miała tam swoje miejsce? Jedyne, o czym teraz myślał, to utrzymać się. Przeżyć. Wytrwać. To nic, że teraz znowu oberwał. Adrenalina sprawiła, że nawet tego nie poczuł, jedynie poddając się chwilowo z wciąż niezrezygnowanym spojrzeniem.
- Zawsze staram się im dać to, czego pragną - odparł kpiącym tonem. Targany przez szarpnięcia na wzór szmacianej kukły pozwolił sobie kpiąco parsknąć. Zabawne.
Ty...
- Przestań mnie, kurwa, obrażać! - Nagle zupełnie się zmienił, krzycząc mu prosto w twarz ze wściekłością. Ostatnie słowa były dolaną do ognia oliwą, solą posypującą rany, które zaczęły ogarniać ciało kolejną falą bólu. Zgryzoty. Wściekłości.
Coś jednak się zmieniło. Drugi Daniel, pozostawiony zbyt długo na wolności, nie umiał się wystarczająco długo utrzymać. Dawne relacje i stosunki, zniszczone co prawda wybuchem, wciąż pozostawały gdzieś - podświadomie, jednak nadal obecnie. Wygięta w grymasie mimika na moment złagodniała, a oczy nie wydawały się być tak ślepe jak przedtem. Zdecydowanym ruchem złapał również za koszulę Alana, przybliżając się do niego, nadal nie luzując przy tym uścisku.
- Eileen - wypowiedział jej imię powoli, jakby delektował się każdą wchodzącą w jego skład głoską; jakby chciał, by słowo na dobre zagnieździło się w uszach przyjaciela i wywierciło dziurę wewnątrz jego umysłu. - Nie jest przedmiotem, o który możemy się targować. A ja, nie jestem osobą, którą wolno ci oceniać. - Odsunął dłoń do siebie. - Skończmy to lepiej. - Spoważniał, dodając: - Ale nie masz prawa mi mówić, co mogę robić a co nie.
Zawahał się przez moment. Czego właściwie chciał? Od Alana, od Eileen, od kogokolwiek. O co toczyła się walka? Czy w ogóle była jakaś? Pusta, która go wypełniała, zdawała się przybierać na sile - jedna wielka, nieprzebyta, pozbawiona konkretnej formy, masa.
Kim był, za kogo go miał?
Ciało ocknęło się z otępienia, zmuszone po raz kolejny do jak najszybszych działań. Mięśnie naprężyły się po raz kolejny, kurcząc niemal boleśnie i ociężale, gdy wykonywał unik przed zmierzającym ku niemu uderzeniem. Za późno. Unieruchomiony przez Alana, nie zdołał się wydostać. Pięść wydała się żłobić w ciele wgłębienie, kierując zmysły wyłącznie w jedno miejsce. Receptory szalały, tworząc w miejscu zderzenia ognisko, które zalewało go na przemian poczuciem gorąca, pulsującego pieczenia i ucisku. Daniel zachwiał się, omal przy tym nie upadając. Skrzywił, zaciskając zęby, by nie uronić z siebie żadnego dźwięku. Dłoń powędrowała automatycznie ku górze, chcąc rozmasować bolące miejsce.
- Już? - zapytał, po chwili, gdy był na tyle przytomny, by nie syknąć przypadkiem z bólu. Wyprostował się, chcąc zachować przy sobie resztki dumy. - Zadowolony?
Stał się taki sam.
Nie docierało to do niego, gdy wciąż ogarnięty, wręcz - sparaliżowany aktualnym położeniem, nie wykonał nawet najmniejszego ruchu. Co się z nim działo? To wszystko... było niemal chore. Nie czuł już natłoku wrzącej w jego wnętrzu złości, jakby jej rozsadzający nacisk stał się zupełnie naturalną, wrodzoną cechą. A to bydlak. Był pewny, że tym ciosem ostudzi jego zapał. Alan jednak podniósł się zaskakująco szybko; znacznie szybciej, niż kiedykolwiek zdołałby przewidzieć. Wprawiło to Daniela w dezorientację, sprawiało, że całe wydarzenie przestało być dla niego nawet logiczne. Odsunął się, czyniąc pół kroku w tył.
Skąd aż taka agresja? Co się tutaj właściwie działo? W jego głowie gościła pustka, która nie pozwalała na rozwianie wątpliwości. Całość przemieniała się nie tyle w jakiś pojedynek, co najzwyklejszą walkę o przetrwanie.
- O co ci do cholery chodzi!? - wrzasnął. - Chcesz, żebym rzucił w ciebie klątwą? Naprawdę widzisz sens w kontynuowaniu tego?
Absurd. Totalny absurd i wynaturzenie. Z nienawiścią niszczącą wszelkie inne więzi, zamieniającą ich, przyoblekając w zupełnie odmienne formy. Na skraju sfrustrowania i rozpaczy, żądzy... Czy miała tam swoje miejsce? Jedyne, o czym teraz myślał, to utrzymać się. Przeżyć. Wytrwać. To nic, że teraz znowu oberwał. Adrenalina sprawiła, że nawet tego nie poczuł, jedynie poddając się chwilowo z wciąż niezrezygnowanym spojrzeniem.
- Zawsze staram się im dać to, czego pragną - odparł kpiącym tonem. Targany przez szarpnięcia na wzór szmacianej kukły pozwolił sobie kpiąco parsknąć. Zabawne.
Ty...
- Przestań mnie, kurwa, obrażać! - Nagle zupełnie się zmienił, krzycząc mu prosto w twarz ze wściekłością. Ostatnie słowa były dolaną do ognia oliwą, solą posypującą rany, które zaczęły ogarniać ciało kolejną falą bólu. Zgryzoty. Wściekłości.
Coś jednak się zmieniło. Drugi Daniel, pozostawiony zbyt długo na wolności, nie umiał się wystarczająco długo utrzymać. Dawne relacje i stosunki, zniszczone co prawda wybuchem, wciąż pozostawały gdzieś - podświadomie, jednak nadal obecnie. Wygięta w grymasie mimika na moment złagodniała, a oczy nie wydawały się być tak ślepe jak przedtem. Zdecydowanym ruchem złapał również za koszulę Alana, przybliżając się do niego, nadal nie luzując przy tym uścisku.
- Eileen - wypowiedział jej imię powoli, jakby delektował się każdą wchodzącą w jego skład głoską; jakby chciał, by słowo na dobre zagnieździło się w uszach przyjaciela i wywierciło dziurę wewnątrz jego umysłu. - Nie jest przedmiotem, o który możemy się targować. A ja, nie jestem osobą, którą wolno ci oceniać. - Odsunął dłoń do siebie. - Skończmy to lepiej. - Spoważniał, dodając: - Ale nie masz prawa mi mówić, co mogę robić a co nie.
Zawahał się przez moment. Czego właściwie chciał? Od Alana, od Eileen, od kogokolwiek. O co toczyła się walka? Czy w ogóle była jakaś? Pusta, która go wypełniała, zdawała się przybierać na sile - jedna wielka, nieprzebyta, pozbawiona konkretnej formy, masa.
Kim był, za kogo go miał?
Ciało ocknęło się z otępienia, zmuszone po raz kolejny do jak najszybszych działań. Mięśnie naprężyły się po raz kolejny, kurcząc niemal boleśnie i ociężale, gdy wykonywał unik przed zmierzającym ku niemu uderzeniem. Za późno. Unieruchomiony przez Alana, nie zdołał się wydostać. Pięść wydała się żłobić w ciele wgłębienie, kierując zmysły wyłącznie w jedno miejsce. Receptory szalały, tworząc w miejscu zderzenia ognisko, które zalewało go na przemian poczuciem gorąca, pulsującego pieczenia i ucisku. Daniel zachwiał się, omal przy tym nie upadając. Skrzywił, zaciskając zęby, by nie uronić z siebie żadnego dźwięku. Dłoń powędrowała automatycznie ku górze, chcąc rozmasować bolące miejsce.
- Już? - zapytał, po chwili, gdy był na tyle przytomny, by nie syknąć przypadkiem z bólu. Wyprostował się, chcąc zachować przy sobie resztki dumy. - Zadowolony?
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 30.11.15 17:24, w całości zmieniany 1 raz
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Daniel Krueger' has done the following action : rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Oboje zachowywali się jak nie oni. Oboje wpadli w furię, walcząc o coś, choć po jakimś czasie sami zdawali się zapomnieć o co. Chwilowo byli niczym puste skorupki. Bez duszy, poruszający się automatycznie, rzucający słowa, których sensu sami nie rozumieli. Co tu się działo? O co chodziło? O co poszło? Ciężko byłoby to wyjaśnić komuś postronnemu, kto zadałby któremuś z nich to pytanie. Alan dostał furii, posuwając się do agresji i przemocy, której sam by u siebie nie podejrzewał. Dawno już przestał być zbuntowanym, głodnym wrażeń nastolatkiem, wdającym się w bójki w Hogwarcie. Był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną, w rękach którego spoczywało ludzkie życie i zdrowie. A jednak Danielowi udało się go rozwścieczyć na tyle, że niczym dziecko rzucił się na niego z pięściami. Eileen. To o nią chodziło. Tak bardzo ją kochał, tak długo czekał, karmiąc swoją głupią nadzieję pustymi obietnicami. Jednak głęboko w jego podświadomości ukryta była świadomość tego, iż ona nie kocha jego. I chyba właśnie to tak go rozwścieczyło. Nie mógł znieść myśli, że ktokolwiek inny mógł zdobyć jej serce. Lub po prostu ją wykorzystać, oszukać, zranić. Była dla niego najważniejsza, doprowadzając go niemal do obsesji, która była teraz tak bardzo widoczna.
Podniósł się szybko. Szybciej niż sam by się tego spodziewał. Adrenalina? A może Daniel nie trafił go wystarczająco dobrze?
- Chcesz? Rzucaj! Czego się boisz, Krueger?! Czy w Durmstrangu nie uczyli Cię używania czarnej magii? Bo raczej nie uczyli Cię tchórzyć. - wrzasnął. Chyba nie słyszał samego siebie. Prowokował Kruegera do czegoś, co mogło być dla niego tragiczne w skutkach, jeżeli tylko owa prowokacja by mu się udała. Ale nie myślał teraz o tym, pochłonięty przez wściekłość, która dodawała mu wręcz samobójczej odwagi.
- Czego pragną one, czy raczej to, czego pragniesz Ty? Nie oszukuj się, Krueger. Zwodzisz je, manipulujesz, a one lecą do Ciebie niczym ćmy do światła. - wycedził przez zęby. Nie potrafił wierzyć w to, że tak wiele kobiet pragnęło jedynie cielesności. Bo jedynie to dawał im Daniel. Alan nie znał wielu szczegółów z jego życia, w tym z życia seksualnego, czy sercowego. Był jednak niemal pewien, że tak kończyło się większość jego znajomości z kobietami. Czuł jak coś w nim wrzało na samą myśl, że Krueger mógłby spać z Eileen, zdobyć jej serce, lub po prostu ją zranić. Sam starał się od tak dawna... Tak długo czekał, tak długo był przy niej, a nie mógł liczyć na nic więcej niż zwykła przyjaźń. Powoli miał tego dość, powoli kończyła mu się cierpliwość, a nadzieja ulatywała mu pomiędzy palcami. A to doprowadzało go do rozpaczy i rosnącej w tej chwili wściekłości.
- Nie mogę znieść myśli, że mógłbyś ją zwodzić, wykorzystać i oszukać jak inne. Nawet jeśli tego by chciała, Krueger. Nie mogę znieść myśli, że mógłbyś jej złamać serce, albo skalać ją niczym nic nie wartą pannę. - warknął, nie uspokajając się nawet po tym, jak Daniel znacznie obniżył ton i zaczął wracać do dawnego siebie. Z jego jeszcze nie wykipiała cała złość. Eileen... Była dla niego tak ważna. Najpiękniejsza. Najmądrzejsza. Najcudowniejsza. Jedyna w swoim rodzaju. Wyjątkowa. Nie potrafił powiedzieć o niej choćby najmniejszego złego słówka. Ale głupi Krueger tego nie rozumiał! I wtedy go uderzył.
W jego pięści zdawała się tkwić cała jego złość, cała frustracja i rozpacz, które w sobie nagromadził. Wraz z uderzeniem Daniela, wszystko wyparowało, powoli zaczęło go opuszczać. Ślepo wpatrywał się w chwiejącego się, zszokowanego Kruegera. Ocknął się dopiero, gdy usłyszał jego słowa. A w jego twarzy pojawiło się przerażenie, które próbował ukryć za wszelką cenę. Kotłowało się w nim, krążyło po jego umyśle i mieszało się z wściekłością. Z wściekłością na siebie, wściekłością na swojego, dawnego już chyba, przyjaciela. Z wściekłością na cały świat i na głupie serce, które nie potrafiło przestać kochać.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - odparł, masując wierzch pięści. Uderzenie kogoś w twarz także było nieco bolesne, gdy kość stykała się z kością tak słabo okrytą innymi tkankami. - A Ty? Tego właśnie chciałeś? Wszystko poszło tak jak zaplanowałeś, Krueger? I co teraz? Mam Cię do niej zaprowadzić i obserwować jak z nią flirtujesz, jak ją dotykasz i powoli zdobywasz jej sympatię a potem serce? Wolałbym już, byś wyciągnął różdżkę i powalił mnie jednym, skutecznym Avada Kedavra lub podobnym zaklęciem. - warknął. Złość dalej w nim tkwiła, powodując uczucie, jakby trząsł się cały od środka. Wzbierała w nim rozpacz, bo przez to wszystko, co się tutaj działo, zaczynał dostrzegać fakt jak głupi i naiwny był czekając od lat z nadzieją, że kiedyś coś się zmieni. Nie miał już dwudziestu lat. Trzydziestka zbliżała się powoli, acz nieubłaganie zarówno do niego, jak i do Eileen. Wkrótce i ona zrozumie, że czas jest znaleźć sobie mężczyznę, z którym spędzi resztę życia. I tym kimś nie będzie Alan, zakuty w rolę wiecznego przyjaciela.
Podniósł się szybko. Szybciej niż sam by się tego spodziewał. Adrenalina? A może Daniel nie trafił go wystarczająco dobrze?
- Chcesz? Rzucaj! Czego się boisz, Krueger?! Czy w Durmstrangu nie uczyli Cię używania czarnej magii? Bo raczej nie uczyli Cię tchórzyć. - wrzasnął. Chyba nie słyszał samego siebie. Prowokował Kruegera do czegoś, co mogło być dla niego tragiczne w skutkach, jeżeli tylko owa prowokacja by mu się udała. Ale nie myślał teraz o tym, pochłonięty przez wściekłość, która dodawała mu wręcz samobójczej odwagi.
- Czego pragną one, czy raczej to, czego pragniesz Ty? Nie oszukuj się, Krueger. Zwodzisz je, manipulujesz, a one lecą do Ciebie niczym ćmy do światła. - wycedził przez zęby. Nie potrafił wierzyć w to, że tak wiele kobiet pragnęło jedynie cielesności. Bo jedynie to dawał im Daniel. Alan nie znał wielu szczegółów z jego życia, w tym z życia seksualnego, czy sercowego. Był jednak niemal pewien, że tak kończyło się większość jego znajomości z kobietami. Czuł jak coś w nim wrzało na samą myśl, że Krueger mógłby spać z Eileen, zdobyć jej serce, lub po prostu ją zranić. Sam starał się od tak dawna... Tak długo czekał, tak długo był przy niej, a nie mógł liczyć na nic więcej niż zwykła przyjaźń. Powoli miał tego dość, powoli kończyła mu się cierpliwość, a nadzieja ulatywała mu pomiędzy palcami. A to doprowadzało go do rozpaczy i rosnącej w tej chwili wściekłości.
- Nie mogę znieść myśli, że mógłbyś ją zwodzić, wykorzystać i oszukać jak inne. Nawet jeśli tego by chciała, Krueger. Nie mogę znieść myśli, że mógłbyś jej złamać serce, albo skalać ją niczym nic nie wartą pannę. - warknął, nie uspokajając się nawet po tym, jak Daniel znacznie obniżył ton i zaczął wracać do dawnego siebie. Z jego jeszcze nie wykipiała cała złość. Eileen... Była dla niego tak ważna. Najpiękniejsza. Najmądrzejsza. Najcudowniejsza. Jedyna w swoim rodzaju. Wyjątkowa. Nie potrafił powiedzieć o niej choćby najmniejszego złego słówka. Ale głupi Krueger tego nie rozumiał! I wtedy go uderzył.
W jego pięści zdawała się tkwić cała jego złość, cała frustracja i rozpacz, które w sobie nagromadził. Wraz z uderzeniem Daniela, wszystko wyparowało, powoli zaczęło go opuszczać. Ślepo wpatrywał się w chwiejącego się, zszokowanego Kruegera. Ocknął się dopiero, gdy usłyszał jego słowa. A w jego twarzy pojawiło się przerażenie, które próbował ukryć za wszelką cenę. Kotłowało się w nim, krążyło po jego umyśle i mieszało się z wściekłością. Z wściekłością na siebie, wściekłością na swojego, dawnego już chyba, przyjaciela. Z wściekłością na cały świat i na głupie serce, które nie potrafiło przestać kochać.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - odparł, masując wierzch pięści. Uderzenie kogoś w twarz także było nieco bolesne, gdy kość stykała się z kością tak słabo okrytą innymi tkankami. - A Ty? Tego właśnie chciałeś? Wszystko poszło tak jak zaplanowałeś, Krueger? I co teraz? Mam Cię do niej zaprowadzić i obserwować jak z nią flirtujesz, jak ją dotykasz i powoli zdobywasz jej sympatię a potem serce? Wolałbym już, byś wyciągnął różdżkę i powalił mnie jednym, skutecznym Avada Kedavra lub podobnym zaklęciem. - warknął. Złość dalej w nim tkwiła, powodując uczucie, jakby trząsł się cały od środka. Wzbierała w nim rozpacz, bo przez to wszystko, co się tutaj działo, zaczynał dostrzegać fakt jak głupi i naiwny był czekając od lat z nadzieją, że kiedyś coś się zmieni. Nie miał już dwudziestu lat. Trzydziestka zbliżała się powoli, acz nieubłaganie zarówno do niego, jak i do Eileen. Wkrótce i ona zrozumie, że czas jest znaleźć sobie mężczyznę, z którym spędzi resztę życia. I tym kimś nie będzie Alan, zakuty w rolę wiecznego przyjaciela.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ból promieniował, przechodził wzdłuż kości policzkowych, sprawiając wrażenie wnikania do samego mózgu. Gorący dotyk, już nieobecne wspomnienie brutalnego zetknięcia pięści z twarzą, pulsowało nieustannie jak wielka, nabrzmiała tętnica. Dłoń rozcierała skórę przez chwilę, kiedy zmarszczone brwi usiłowały nadać spojrzeniu większą niż dotychczas głębię. Nienawiść. Była obecna wśród nich cały czas, pojawiając się harmonicznie, nadal przy tym nie tracąc swojej intensywności. Daniel zaklął pod nosem. Pięknie. Niemal czuł zachodzące na jego twarzy przemiany, kiedy oblane chwilowym szkarłatem miejsce miało już za niedługo stać się sine, podkrążone, okrutnie przypominające o haniebnym straceniu uwagi. Niech go szlag. Przeklęty Bennett, wszystko musiał zepsuć. Zepsuł, bo nie chciał współpracować, zepsuł - bo spowodował kłótnie. Zepsuł, bo istniał w świecie na wyznaczonym od dawna miejscu, na piedestale przyjaciela Eileen Wilde, którą Krueger zaczął ostatnio bardziej się interesować. Nie pojmował jednak, skąd bierze się ta agresja lub może raczej nie chciał wiedzieć, negując wszystkie pojawiające się wewnątrz głowy symptomy. Zachowanie. Spojrzenie. Gesty. Słowa, które rozbijały się wciąż, tworzyły rozmieszaną papkę, wlewaną cały czas do ucha. Powoli zaczynali dochodzić do siebie, poznając całą sytuację dopiero na nowo, kiedy opadły wrażenia, a resztki adrenaliny zdołały odnaleźć swoje ujście. Najgorsze jednak było to okropne uczucie, niesmaku, porażki; niespełnionych planów, które skrzętnie układane w głowie nawet nie śmiały poruszyć kwestii innego rozwiązania. Odwrócił się. Miał ochotę najzwyczajniej zniknąć, wymazując jednocześnie całe owe wspomnienie z pamięci. Bez niego wszystko byłoby dobre, lepsze, bez niego nie widziałby cmentarzyska relacji, utraconej więzi, szansy... wszystkiego. Nie czuł się przy tym ani trochę winny. Winił Alana, jednak nie całkowicie. Nie potrafił ocenić, dlaczego właśnie tak się stało, jakby kwintesencja problemu przemknęła mu gdzieś w zasięgu wzroku, niedostępna i nieuchwytna.
- Po prostu nie wchodź mi w drogę. - Mięśnie gardła odmawiały posłuszeństwa, zaciskając się odruchowo, gdy usiłował nadać wypowiedzi odpowiedniego charakteru. Zamiast zdecydowania - powstał tylko ulotny przekaz, który po chwili zniknął, stłamszony przez niemrawe tło dźwięków. Był nijaki. Bez wyrazu, wyzuty ze wszystkiego, lecz przekazany poniekąd z dziwacznym rodzajem uporu.
Odwrócił głowę, darząc go po raz ostatni spojrzeniem. Chłodnym, niemiłym i nieprzychylnym, kiedy źrenice zaczynały się powoli zwężać. Twarz miał napiętnowaną uderzeniem; będzie musiał na jakiś czas ograniczyć wychodzenie z domu, dopóki nieprzyjemna skaza nie zniknie.
- Bo w przeciwnym wypadku nie będę taki przychylny. - Brzmiało to dosyć żałośnie - czy naprawdę umiałby pokonać Bennetta? Wyciągnąć przeciwko niemu różdżkę i uraczyć którymś ze szkodliwych, znanych mu zaklęć? Nie wiedział. Jednak owa groźba podbudowała ego mężczyzny, które w obecnej sytuacji zaczynało się bardziej niż zazwyczaj wykruszać.
Będzie rozmyślał w domu. U siebie, spokojnie, zastanawiając się raz jeszcze nad wszystkim. W tym momencie, aby się wycofać, po prostu użył teleportacji. Jak najdalej od Tamizy, od Alana, od wszystkich zmartwień, które na nowo zapuszczały się ku wnętrzu jego duszy. Rozpłynął się - jak ulotna chwila, znikając (dawnemu?) przyjacielowi z oczu. To nie był koniec.
Jeśli już to początek końca.
zt
- Po prostu nie wchodź mi w drogę. - Mięśnie gardła odmawiały posłuszeństwa, zaciskając się odruchowo, gdy usiłował nadać wypowiedzi odpowiedniego charakteru. Zamiast zdecydowania - powstał tylko ulotny przekaz, który po chwili zniknął, stłamszony przez niemrawe tło dźwięków. Był nijaki. Bez wyrazu, wyzuty ze wszystkiego, lecz przekazany poniekąd z dziwacznym rodzajem uporu.
Odwrócił głowę, darząc go po raz ostatni spojrzeniem. Chłodnym, niemiłym i nieprzychylnym, kiedy źrenice zaczynały się powoli zwężać. Twarz miał napiętnowaną uderzeniem; będzie musiał na jakiś czas ograniczyć wychodzenie z domu, dopóki nieprzyjemna skaza nie zniknie.
- Bo w przeciwnym wypadku nie będę taki przychylny. - Brzmiało to dosyć żałośnie - czy naprawdę umiałby pokonać Bennetta? Wyciągnąć przeciwko niemu różdżkę i uraczyć którymś ze szkodliwych, znanych mu zaklęć? Nie wiedział. Jednak owa groźba podbudowała ego mężczyzny, które w obecnej sytuacji zaczynało się bardziej niż zazwyczaj wykruszać.
Będzie rozmyślał w domu. U siebie, spokojnie, zastanawiając się raz jeszcze nad wszystkim. W tym momencie, aby się wycofać, po prostu użył teleportacji. Jak najdalej od Tamizy, od Alana, od wszystkich zmartwień, które na nowo zapuszczały się ku wnętrzu jego duszy. Rozpłynął się - jak ulotna chwila, znikając (dawnemu?) przyjacielowi z oczu. To nie był koniec.
Jeśli już to początek końca.
zt
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cholerny Krueger!
Przemknęło mu przez myśl, gdy patrzył na jego twarz Daniela. Nic nie rozumiał! O niczym nie miał pojęcia! Alan po raz pierwszy poczuł się naprawdę zagrożony. Choć było to tak głupie, tak oczywiste i tak naiwne... Czemu wcześniej nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że Eileen mogła zakochać się w kimś innym? Czemu nie brał nawet pod uwagę opcji, że ktoś inny mógł ją uwieść, zdobyć jej serce i z nią być? Była piękną, mądrą, dorosłą kobietą. Niezwykle urodziwa, o przepięknym uśmiechu. Jej głos brzmiał niczym najpiękniejsza melodia. Gdyby chciała, z pewnością zawstydziłaby wiele innych kobiet. A przynajmniej tak to wyglądało w oczach zakochanego w niej Alana. Jakże naiwny był, pozostając na swoim stałym miejscu i licząc na tę niewielką iskierkę nadziei, która gościła w jego sercu?! Tyle lat... Tyle lat czekał, był przy niej, a ona nie wykazała nim nawet najmniejszego zainteresowania, wykraczającego poza ramy przyjaźni. A on? On również od lat pilnował się, by niczego się nie domyśliła, bojąc się zburzenia wygodnego gniazdka, które uwił sobie u jej boku tak dawno temu. Był głupi. I Daniel właśnie go w tym uświadamiał. W sposób najgorszy z możliwych, sposób napawający go przerażeniem, złością wpadającą niemalże w furię. Alan nie miał zwyczaju posuwać się do przemocy. Niestety Krueger pociągnął za jedna z najwrażliwszych strun w asortymencie Bennetta. I przypłacił to serią ostrych, okrutnych słów skierowanych w jego stronę. A także uderzeniem.
Już dawno nie był tak wściekły. Złość krążyła po jego ciele, nie mogąc znaleźć ujścia. Dopiero uderzenie Daniela nieco jej w tym pomogło. Mimo to Bennett dalej był mocno wyprowadzony z równowagi. Wściekły, okrutnie wściekły na Kruegera, nie potrafił poradzić sobie z tym napływem negatywnych emocji. W milczeniu mierzył go wzrokiem pełnym wszystkich uczuć, jakie w nim teraz krążyły. Negatywnych uczuć. Gdyby potrafił zabijać wzrokiem, Daniel z pewnością by już nie żył.
Drgnął niewidocznie, kiedy trwającą od jakiegoś czasu ciszę przerwał głos dziennikarza. Nie odpowiedział na jego słowa, a jedynie zacisnął nieznacznie pięść na materiale własnego ubrania. Mięśnie ponownie spięły się, serce zaczęło bić szybciej, mocniej, głośniej. Przeklęty Kruger. Złość znowu w nim wzbierała, podsycana jeszcze bardziej słowami Daniela, a także jego spokojną już twarzą. Obserwował go, oplatając nie tylko zaciekłym spojrzeniem, ale także nieznośnym milczeniem.
- Prosisz o zbyt wiele, Krueger. Nie straszne mi Twoje groźby, nie oddam Ci jej. - Wycedził przez zęby. Brwi ściągnęły się, mięśnie napięły jeszcze bardziej. Wyraz jego twarzy był jednoznaczny. Nieustępliwy, uparty, zawzięty, a przy tym zły jak cholera. Wbijał to spojrzenie w Daniela do czasu, aż ten zniknął.
Dopiero wtedy wszystko z niego uszło. Jak z balonika, z którego ktoś zaczął spuszczać powietrze. Zaczął drżeć targnięty innymi emocjami, a także owiany chłodem wieczora, który nadszedł nie wiadomo kiedy. Co tu się właściwie działo? Co się stało? Pytania krążyły po jego głowie. Jedno szczególnie nie dawało mu spokoju.
Jak on mógł mu to zrobić?!
Czuł, że tracił przyjaciela, ale mógł stracić coś jeszcze. Albo raczej kogoś. Uczucie niepokoju ścisnęło jego serce. Odwrócił się w stronę rzeki i targany emocjami wpatrywał się w nią zawzięcie. Czas mijał, a on stał na pustym brzegu, patrząc w ciemną przestrzeń. Co powinien zrobić? Jak powinien się zachować? Wizja stracenia Eileen napawała go tak mocnym przerażeniem, że nie umiał sobie z nim poradzić. Wziął kilka głębszych wdechów, po czym rozejrzał się. Było pusto, było bezpiecznie. Teleportował się więc do własnego mieszkania, gdzie czekała go bezsenna noc, pełna obaw i rozmyślań.
zt
Przemknęło mu przez myśl, gdy patrzył na jego twarz Daniela. Nic nie rozumiał! O niczym nie miał pojęcia! Alan po raz pierwszy poczuł się naprawdę zagrożony. Choć było to tak głupie, tak oczywiste i tak naiwne... Czemu wcześniej nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że Eileen mogła zakochać się w kimś innym? Czemu nie brał nawet pod uwagę opcji, że ktoś inny mógł ją uwieść, zdobyć jej serce i z nią być? Była piękną, mądrą, dorosłą kobietą. Niezwykle urodziwa, o przepięknym uśmiechu. Jej głos brzmiał niczym najpiękniejsza melodia. Gdyby chciała, z pewnością zawstydziłaby wiele innych kobiet. A przynajmniej tak to wyglądało w oczach zakochanego w niej Alana. Jakże naiwny był, pozostając na swoim stałym miejscu i licząc na tę niewielką iskierkę nadziei, która gościła w jego sercu?! Tyle lat... Tyle lat czekał, był przy niej, a ona nie wykazała nim nawet najmniejszego zainteresowania, wykraczającego poza ramy przyjaźni. A on? On również od lat pilnował się, by niczego się nie domyśliła, bojąc się zburzenia wygodnego gniazdka, które uwił sobie u jej boku tak dawno temu. Był głupi. I Daniel właśnie go w tym uświadamiał. W sposób najgorszy z możliwych, sposób napawający go przerażeniem, złością wpadającą niemalże w furię. Alan nie miał zwyczaju posuwać się do przemocy. Niestety Krueger pociągnął za jedna z najwrażliwszych strun w asortymencie Bennetta. I przypłacił to serią ostrych, okrutnych słów skierowanych w jego stronę. A także uderzeniem.
Już dawno nie był tak wściekły. Złość krążyła po jego ciele, nie mogąc znaleźć ujścia. Dopiero uderzenie Daniela nieco jej w tym pomogło. Mimo to Bennett dalej był mocno wyprowadzony z równowagi. Wściekły, okrutnie wściekły na Kruegera, nie potrafił poradzić sobie z tym napływem negatywnych emocji. W milczeniu mierzył go wzrokiem pełnym wszystkich uczuć, jakie w nim teraz krążyły. Negatywnych uczuć. Gdyby potrafił zabijać wzrokiem, Daniel z pewnością by już nie żył.
Drgnął niewidocznie, kiedy trwającą od jakiegoś czasu ciszę przerwał głos dziennikarza. Nie odpowiedział na jego słowa, a jedynie zacisnął nieznacznie pięść na materiale własnego ubrania. Mięśnie ponownie spięły się, serce zaczęło bić szybciej, mocniej, głośniej. Przeklęty Kruger. Złość znowu w nim wzbierała, podsycana jeszcze bardziej słowami Daniela, a także jego spokojną już twarzą. Obserwował go, oplatając nie tylko zaciekłym spojrzeniem, ale także nieznośnym milczeniem.
- Prosisz o zbyt wiele, Krueger. Nie straszne mi Twoje groźby, nie oddam Ci jej. - Wycedził przez zęby. Brwi ściągnęły się, mięśnie napięły jeszcze bardziej. Wyraz jego twarzy był jednoznaczny. Nieustępliwy, uparty, zawzięty, a przy tym zły jak cholera. Wbijał to spojrzenie w Daniela do czasu, aż ten zniknął.
Dopiero wtedy wszystko z niego uszło. Jak z balonika, z którego ktoś zaczął spuszczać powietrze. Zaczął drżeć targnięty innymi emocjami, a także owiany chłodem wieczora, który nadszedł nie wiadomo kiedy. Co tu się właściwie działo? Co się stało? Pytania krążyły po jego głowie. Jedno szczególnie nie dawało mu spokoju.
Jak on mógł mu to zrobić?!
Czuł, że tracił przyjaciela, ale mógł stracić coś jeszcze. Albo raczej kogoś. Uczucie niepokoju ścisnęło jego serce. Odwrócił się w stronę rzeki i targany emocjami wpatrywał się w nią zawzięcie. Czas mijał, a on stał na pustym brzegu, patrząc w ciemną przestrzeń. Co powinien zrobić? Jak powinien się zachować? Wizja stracenia Eileen napawała go tak mocnym przerażeniem, że nie umiał sobie z nim poradzić. Wziął kilka głębszych wdechów, po czym rozejrzał się. Było pusto, było bezpiecznie. Teleportował się więc do własnego mieszkania, gdzie czekała go bezsenna noc, pełna obaw i rozmyślań.
zt
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| pierwsza połowa listopada
Listopad, o dziwo, przyniósł nieznaczne ocieplenie w stosunku do końcówki października. Momentami nawet można było zauważyć wątłe słońce przedzierające się zza chmur i stanowiące miłą odmianę od częstych deszczy każdą jesienią nękających kraj. Wiedziała, że to jednak tylko kwestia czasu, kiedy znowu się ochłodzi, a opady deszczu powoli ustąpią miejsca zimnemu, lepkiemu śniegowi. No, ale przecież nie musiała się tym jakoś mocniej przejmować, kiedy zawsze było tyle ciekawych rzeczy do zrobienia, prawda?
Zmaterializowała się na zapuszczonej uliczce, rozglądając się dookoła, jednak wyglądało na to, że nikt tego nie widział. To dobrze, nie będzie musiała się martwić wymazywaniem pamięci jakiemuś przypadkowemu mugolowi. Wystarczało, że w ramach pracy była wzywana do tego typu przypadków, ale choć niezmiernie ciekawiły ją reakcje mugoli na magię i zawsze były okazją do dowiedzenia się czegoś nowego o ich funkcjonowaniu, to jednak nie nadużywała swoich uprawnień, gdy nie było takiej potrzeby.
Otuliła się mocniej płaszczem i ruszyła przed siebie. Podeszwy jej butów stukały rytmicznie o nawierzchnię chodnika, a wiatr targał i tak zmierzwione, czarne włosy, które po chwili przykryła kapturem. Okolica wyglądała na niezbyt uczęszczaną, ale tego właśnie się spodziewała.
To właśnie niedaleko stąd miała odebrać przesyłkę – rzadkie, od dawna nie wznawiane wydanie pewnej księgi, która mogła okazać się zarówno ciekawa z punktu widzenia zamiłowania do zbierania różnych rzadkich szpargałów, jak i jeśli chodzi o jej własne zainteresowanie wpływem istnienia i rodzaju potencjału magicznego bądź jego braku na umysł danej jednostki. Tak więc, zdecydowanie warto było się tu pojawić, nawet jeśli okolica, choć dawniej zapewne malownicza i przyjemna, dziś była zapuszczona. Dookoła walały się rozmaite śmieci oraz sterty zeschłych liści, a wody pobliskiej rzeki były zszarzałe i mętne. Luna pamiętała jak przez mgłę gazetę sprzed kilku miesięcy mówiącą o ataku na mugoli, który miał tutaj miejsce i odruchowo się wzdrygnęła. Choć mugole ciekawili ją przede wszystkim z naukowego punktu widzenia, zdecydowanie nie pochwalała tego typu akcji. I choć amnezjatorzy oraz inne służby z pewnością zajęły się modyfikowaniem pamięci ewentualnych świadków i zatajaniem prawdy o całym zajściu (Luna słyszała o tym w biurze), to jednak w najbliższej okolicy nie sposób było uświadczyć żadnego mugola. Może nawet oni byli w stanie wyczuć tę przygnębiającą aurę, emanującą z tego miejsca? Ciekawe, bardzo ciekawe, w jaki sposób to robili, nie posiadając w sobie magii. Ach, jeszcze tylu rzeczy musiała się dowiedzieć!
Wciąż rozważając na tym, w jaki sposób mugole potrafili wyczuwać magiczne zjawiska, skręciła w boczną uliczkę, oddalając się nieco od brudnej rzeki i wypatrując postaci, która uparła się na spotkanie w tak dziwnym miejscu, choć przecież w Londynie nie brakowało milszych zakątków.
Listopad, o dziwo, przyniósł nieznaczne ocieplenie w stosunku do końcówki października. Momentami nawet można było zauważyć wątłe słońce przedzierające się zza chmur i stanowiące miłą odmianę od częstych deszczy każdą jesienią nękających kraj. Wiedziała, że to jednak tylko kwestia czasu, kiedy znowu się ochłodzi, a opady deszczu powoli ustąpią miejsca zimnemu, lepkiemu śniegowi. No, ale przecież nie musiała się tym jakoś mocniej przejmować, kiedy zawsze było tyle ciekawych rzeczy do zrobienia, prawda?
Zmaterializowała się na zapuszczonej uliczce, rozglądając się dookoła, jednak wyglądało na to, że nikt tego nie widział. To dobrze, nie będzie musiała się martwić wymazywaniem pamięci jakiemuś przypadkowemu mugolowi. Wystarczało, że w ramach pracy była wzywana do tego typu przypadków, ale choć niezmiernie ciekawiły ją reakcje mugoli na magię i zawsze były okazją do dowiedzenia się czegoś nowego o ich funkcjonowaniu, to jednak nie nadużywała swoich uprawnień, gdy nie było takiej potrzeby.
Otuliła się mocniej płaszczem i ruszyła przed siebie. Podeszwy jej butów stukały rytmicznie o nawierzchnię chodnika, a wiatr targał i tak zmierzwione, czarne włosy, które po chwili przykryła kapturem. Okolica wyglądała na niezbyt uczęszczaną, ale tego właśnie się spodziewała.
To właśnie niedaleko stąd miała odebrać przesyłkę – rzadkie, od dawna nie wznawiane wydanie pewnej księgi, która mogła okazać się zarówno ciekawa z punktu widzenia zamiłowania do zbierania różnych rzadkich szpargałów, jak i jeśli chodzi o jej własne zainteresowanie wpływem istnienia i rodzaju potencjału magicznego bądź jego braku na umysł danej jednostki. Tak więc, zdecydowanie warto było się tu pojawić, nawet jeśli okolica, choć dawniej zapewne malownicza i przyjemna, dziś była zapuszczona. Dookoła walały się rozmaite śmieci oraz sterty zeschłych liści, a wody pobliskiej rzeki były zszarzałe i mętne. Luna pamiętała jak przez mgłę gazetę sprzed kilku miesięcy mówiącą o ataku na mugoli, który miał tutaj miejsce i odruchowo się wzdrygnęła. Choć mugole ciekawili ją przede wszystkim z naukowego punktu widzenia, zdecydowanie nie pochwalała tego typu akcji. I choć amnezjatorzy oraz inne służby z pewnością zajęły się modyfikowaniem pamięci ewentualnych świadków i zatajaniem prawdy o całym zajściu (Luna słyszała o tym w biurze), to jednak w najbliższej okolicy nie sposób było uświadczyć żadnego mugola. Może nawet oni byli w stanie wyczuć tę przygnębiającą aurę, emanującą z tego miejsca? Ciekawe, bardzo ciekawe, w jaki sposób to robili, nie posiadając w sobie magii. Ach, jeszcze tylu rzeczy musiała się dowiedzieć!
Wciąż rozważając na tym, w jaki sposób mugole potrafili wyczuwać magiczne zjawiska, skręciła w boczną uliczkę, oddalając się nieco od brudnej rzeki i wypatrując postaci, która uparła się na spotkanie w tak dziwnym miejscu, choć przecież w Londynie nie brakowało milszych zakątków.
Potrafił stać się niewidoczny. Bynajmniej nie potrzebował do tego peleryny niewidki, czy specjalnych zaklęć. Wystarczył ciemny płaszcz z głębokim kapturem, który miał na sobie, w którym się chował, lub raczej czaił, jak drapieżnik, który przygotował pułapkę i czekał aż ofiara wpadnie w jego sidła. Stał oparty o mur, paląc papierosa i jedynie kiedy zaciągał się słodkim dymem, a bibułka iskrzyła żarem, jego szare oczy połyskiwały w słabym blasku światła. W ciemnościach były jak dwa kamienie węgielne, matowe, brudne, nie odznaczające się niczym z tła, w które się wtapiały.
Możesz zadawać sobie pytanie, co sprawiło, że Mulciber, człowiek, który bardzo cenił sobie swój drogocenny czas i nigdy nie działał z przypadku, robił w takim ponurym miejscu jak to. O dziwo, odpowiedzi nasuwa się nadzwyczaj wiele. Nie był tu jednak po to, by dręczyć mugoli. Nie wybrał się też na samotny spacer w świetle księżyca, nie czyhał na charłaki. Czekał na kogoś, kto zapowiedział mu posiadanie pewnej bardzo drogocennej księgi, która mogłaby go zainteresować z punktu widzenia nietypowych zamiłowań. Mało popularne zaklęcia zakrawające o nieetyczny wpływ na umysł drugiej jednostki. Cena była wysoka, ale z ciekawości postanowił zjawić się, by obejrzeć zacne dzieło. Jego wrodzona ostrożność i specyficzne podejście do obcych przyczyniało się do tego, że wolał aby jegomość zjawił się pierwszy i dopiero gdy oceni go jako osobę, wyjdzie z ukrycia. Nie miał jednak pojęcia, że obiecał coś podobnego komuś jeszcze, choć ubrał to w inne słowa.
Gdy na horyzoncie pojawiła się postać w kapturze, zgasił papierosa, przekonany, że to osoba, na którą czeka. No bo właściwie czemu miałby myśleć inaczej? Ani mugole nie przepadali za tym miejscem, ani czarodzieje nie uważali go za miejsce potajemnych schadzek. Wykluczył więc przypadkowe spotkanie, nie zdając sobie z sprawy, że w tym wszystkim jest coś więcej. Ruszył więc za postacią wolnym krokiem, starając się aby jego kroki nie pobrzmiewały pluskiem w pojedynczych kałużach, które ostatnio stawały się rzadkością. To, na co zwrócił uwagę to stukot obcasów postaci przed nim, a także drobną posturę, która nijak nie pasowała mu do mężczyzny, który starał się rozpalić w nim smak pożądania owej księgi. Co więc tu robiła ów postać?
— Niezbyt przyjemne miejsce na wieczorny spacer— mruknął melodyjnym głosem, przechylając głowę nieco w bok, chcąc dostrzec twarz nieznajomej osoby. — Może się przypadkiem okazać bardzo niebezpieczne. Mądrze byłoby mieć towarzystwo.
Nie oferował jej wcale siebie w roli obrońcy narodu. Nie proponował jej niczego, a subtelnie sugerował, że to nie jest miejsce dla niej o ile jest tu przypadkiem. I ze zwykłej przezorności trzymał palce na swojej różdżce, mając ją w gotowości, gdyby ów kobieta, jak mniemał, miała wobec niego niecne zamiary.
Możesz zadawać sobie pytanie, co sprawiło, że Mulciber, człowiek, który bardzo cenił sobie swój drogocenny czas i nigdy nie działał z przypadku, robił w takim ponurym miejscu jak to. O dziwo, odpowiedzi nasuwa się nadzwyczaj wiele. Nie był tu jednak po to, by dręczyć mugoli. Nie wybrał się też na samotny spacer w świetle księżyca, nie czyhał na charłaki. Czekał na kogoś, kto zapowiedział mu posiadanie pewnej bardzo drogocennej księgi, która mogłaby go zainteresować z punktu widzenia nietypowych zamiłowań. Mało popularne zaklęcia zakrawające o nieetyczny wpływ na umysł drugiej jednostki. Cena była wysoka, ale z ciekawości postanowił zjawić się, by obejrzeć zacne dzieło. Jego wrodzona ostrożność i specyficzne podejście do obcych przyczyniało się do tego, że wolał aby jegomość zjawił się pierwszy i dopiero gdy oceni go jako osobę, wyjdzie z ukrycia. Nie miał jednak pojęcia, że obiecał coś podobnego komuś jeszcze, choć ubrał to w inne słowa.
Gdy na horyzoncie pojawiła się postać w kapturze, zgasił papierosa, przekonany, że to osoba, na którą czeka. No bo właściwie czemu miałby myśleć inaczej? Ani mugole nie przepadali za tym miejscem, ani czarodzieje nie uważali go za miejsce potajemnych schadzek. Wykluczył więc przypadkowe spotkanie, nie zdając sobie z sprawy, że w tym wszystkim jest coś więcej. Ruszył więc za postacią wolnym krokiem, starając się aby jego kroki nie pobrzmiewały pluskiem w pojedynczych kałużach, które ostatnio stawały się rzadkością. To, na co zwrócił uwagę to stukot obcasów postaci przed nim, a także drobną posturę, która nijak nie pasowała mu do mężczyzny, który starał się rozpalić w nim smak pożądania owej księgi. Co więc tu robiła ów postać?
— Niezbyt przyjemne miejsce na wieczorny spacer— mruknął melodyjnym głosem, przechylając głowę nieco w bok, chcąc dostrzec twarz nieznajomej osoby. — Może się przypadkiem okazać bardzo niebezpieczne. Mądrze byłoby mieć towarzystwo.
Nie oferował jej wcale siebie w roli obrońcy narodu. Nie proponował jej niczego, a subtelnie sugerował, że to nie jest miejsce dla niej o ile jest tu przypadkiem. I ze zwykłej przezorności trzymał palce na swojej różdżce, mając ją w gotowości, gdyby ów kobieta, jak mniemał, miała wobec niego niecne zamiary.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Była pogrążona w myślach. Jednak mimo tego stanu zadumy, w który tak często popadała, jej bystre, jasnozielone oczy uważnie śledziły otoczenie. Ogołocone z liści drzewa, kolejne śmieci, stary, poobtłukiwany mur. Początkowo nie zdawała sobie sprawy z obecności dodatkowej osoby opartej o ów mur kawałek dalej, choć przecież właśnie tak mogłaby sobie wyobrazić tajemniczego posłańca, który kusił ją wizją księgi. Trochę jeździła po świecie i nie była to dla niej również pierwsza transakcja, więc na ogół potrafiła znaleźć wspólne mianowniki między takimi osobami. Wielu, obojętnie, czy wybierali miejsce na uboczu, czy wręcz przeciwnie, chcieli wtopić się w tłum, starali się być dyskretni, szczególnie kiedy przekazywali coś naprawdę wyjątkowego. Ona robiła to samo, czując wyjątkowy dreszcz emocji. Cóż poradzić, ojciec zaszczepił w niej wyjątkową pasję do gromadzenia osobliwości oraz ksiąg. Szczególnie takich, które mogą przydać się do czegoś więcej.
Nagle jednak za sobą usłyszała stłumione, ale nieuchronnie zbliżające się kroki, stanowiące pewną odmianę po ciszy mąconej jedynie dźwiękami liści przesuwanych wiatrem po ścieżce i odległymi odgłosami mugolskich pojazdów. Jej dłoń odruchowo powędrowała do kieszeni z różdżką; nie z chęci ataku, a z ostrożności, na wypadek, gdyby przybysz chciał potraktować ją jakimś zaklęciem. Dopiero wtedy zwróciła się szybko w jego stronę, zadzierając głowę do góry. Spod kaptura błysnęła szczupła, blada twarz, końce krótkich, czarnych włosów i zielone tęczówki. Odnotowała, że dłoń nieznajomego również wydawała się przesuwać w kierunku różdżki. Czarodziej? Może nawet tajemniczy mężczyzna z księgą, który wypatrzył ją jako pierwszy, a teraz postanowił przetestować, by ustalić, czy ma do czynienia z właściwą osobą?
- Możliwe, jednak bywałam już nie w takich miejscach – powiedziała ostrożnie, lustrując go spojrzeniem, oceniając go. Miała dziwne wrażenie, że kiedyś już gdzieś widziała tę twarz, ale nie potrafiła sobie teraz przypomnieć, gdzie. – Jak mniemam, ma pan dla mnie to, o czym pisał w ostatnim liście?
Zapytała go trochę bezpośrednio, nie zdradzając jednak, co to za przedmiot. Jeśli, jak na ten moment zakładała, był to mężczyzna, z którym korespondowała, z pewnością szybko domyśli się, o co chodzi. Jeśli jednak się pomyliła i był to ktoś inny – ta wzmianka nic konkretnego mu nie powie. Wtedy zapewne mężczyzna zaraz ją spławi, po czym pójdzie w swoją stronę, a ona będzie mogła czekać na swojego posłańca. A jeśli okazałby się natrętny, zawsze mogła potraktować go zaklęciem zapomnienia i deportować się.
Nagle jednak za sobą usłyszała stłumione, ale nieuchronnie zbliżające się kroki, stanowiące pewną odmianę po ciszy mąconej jedynie dźwiękami liści przesuwanych wiatrem po ścieżce i odległymi odgłosami mugolskich pojazdów. Jej dłoń odruchowo powędrowała do kieszeni z różdżką; nie z chęci ataku, a z ostrożności, na wypadek, gdyby przybysz chciał potraktować ją jakimś zaklęciem. Dopiero wtedy zwróciła się szybko w jego stronę, zadzierając głowę do góry. Spod kaptura błysnęła szczupła, blada twarz, końce krótkich, czarnych włosów i zielone tęczówki. Odnotowała, że dłoń nieznajomego również wydawała się przesuwać w kierunku różdżki. Czarodziej? Może nawet tajemniczy mężczyzna z księgą, który wypatrzył ją jako pierwszy, a teraz postanowił przetestować, by ustalić, czy ma do czynienia z właściwą osobą?
- Możliwe, jednak bywałam już nie w takich miejscach – powiedziała ostrożnie, lustrując go spojrzeniem, oceniając go. Miała dziwne wrażenie, że kiedyś już gdzieś widziała tę twarz, ale nie potrafiła sobie teraz przypomnieć, gdzie. – Jak mniemam, ma pan dla mnie to, o czym pisał w ostatnim liście?
Zapytała go trochę bezpośrednio, nie zdradzając jednak, co to za przedmiot. Jeśli, jak na ten moment zakładała, był to mężczyzna, z którym korespondowała, z pewnością szybko domyśli się, o co chodzi. Jeśli jednak się pomyliła i był to ktoś inny – ta wzmianka nic konkretnego mu nie powie. Wtedy zapewne mężczyzna zaraz ją spławi, po czym pójdzie w swoją stronę, a ona będzie mogła czekać na swojego posłańca. A jeśli okazałby się natrętny, zawsze mogła potraktować go zaklęciem zapomnienia i deportować się.
Bez trudu dostrzegł jej subtelny ruch w kierunku kieszeni, a to wzmogło jego czujność. Zacisnął mocniej palce na różdżce z nieodparta chęcią wycelowania nią w dziewczynę, lecz podejrzewając ją o posiadanie (być może) cennej dla niego rzeczy, nie zamierzał okazać się niegrzecznym gburem, który od razu mierzy w każdego zaklęciami. Zamierzał pozostać dyplomatą, człowiekiem, z którym można się ugadać... pod warunkiem, że nie zamierza si go oszukać. Tacy ludzie źle kończyli i o tym mógłby przekonać się stary Rosier, który okłamywał go przez całe życie, gdyby w ostatnim odruchu nie uratował go i wymazał pamięci.
Kiedy odwróciła sie, zadzierając hardo głowę do góry, uniósł lewą brew, spodziewając się...
— Spodziewałem się kogoś bardziej imponującego— mruknął lekceważąco, taksując ją wzrokiem z góry do dołu. Nie mógł się powstrzymać przed tym komentarzem, lecz rzeczywiście, wydawało mu się, że osoba, z która korespondował była mężczyzną i to bardzo oczytanym, a nie młoda panną na wydaniu, która ledwie wyszła z pieluch. Przynajmniej takie odniósł pierwsze wrażenie, gdy jej jasne oczy mignęły w słabym świetle ulicznych latarnii, a ona butnie próbowała odparować na jego subtelne ostrzeżenie. Wtedy też wyciągnął różdżkę i wycelował nią w dziewczynę. Nie był głupcem, wiedział, że albo został podpuszczony w jakiś nieprzyjemny sposób, albo ona jest posłańcem. Być może wpadł w jakąś pułapkę, co sprawiło, że zrobił się nerwowy, choć emanował stoickim spokojem, a różdżka nawet nie drgnęła, skierowana prosto w dziewczynę.
— Och, doprawdy?— zakpił, nie wyrażając żadnych emocji. — Lubisz się szwendać po ciemnych zaułkach? Brak Ci adrenaliny w życiu i szukasz bodźców, mała?— spytał jeszcze, choć wcale nie oczekiwał od niej odpowiedzi. Raczej miało to na celu zadrwić z jej obecności tutaj, jednocześnie wyrażając jego rozczarowanie, że spotkał akurat ją, a nie osobę, na którą czekał. Jej wzmianka o listach sprawiła, że nieznacznie zmrużył oczy i zmarszczył brwi, choć sam nie ruszył się nawet o krok. — Mam wiele interesujących rzeczy, ale nie wiem w dalszym ciągu, czy Cię na to stać— odpowiedział wymijająco, starając się nie dać po sobie poznać, że zastanawia go jej pytanie. Czy możliwe, że brała go za tą samą osobę, na którą on czekał? Ale to by znaczyło, że nie miała księgi. Zawsze istniało jednak prawdopodobieństwo, że to było coś w rodzaju próby, a on nie zwykł przegrywać. — Skąd mam wiedzieć, że to ty? — spytał, przekrywiając głowę w bok. — Przytocz mi ostatni list, jaki do Ciebie napisałem, a wtedy przejdziemy do negocjacji.
Kiedy odwróciła sie, zadzierając hardo głowę do góry, uniósł lewą brew, spodziewając się...
— Spodziewałem się kogoś bardziej imponującego— mruknął lekceważąco, taksując ją wzrokiem z góry do dołu. Nie mógł się powstrzymać przed tym komentarzem, lecz rzeczywiście, wydawało mu się, że osoba, z która korespondował była mężczyzną i to bardzo oczytanym, a nie młoda panną na wydaniu, która ledwie wyszła z pieluch. Przynajmniej takie odniósł pierwsze wrażenie, gdy jej jasne oczy mignęły w słabym świetle ulicznych latarnii, a ona butnie próbowała odparować na jego subtelne ostrzeżenie. Wtedy też wyciągnął różdżkę i wycelował nią w dziewczynę. Nie był głupcem, wiedział, że albo został podpuszczony w jakiś nieprzyjemny sposób, albo ona jest posłańcem. Być może wpadł w jakąś pułapkę, co sprawiło, że zrobił się nerwowy, choć emanował stoickim spokojem, a różdżka nawet nie drgnęła, skierowana prosto w dziewczynę.
— Och, doprawdy?— zakpił, nie wyrażając żadnych emocji. — Lubisz się szwendać po ciemnych zaułkach? Brak Ci adrenaliny w życiu i szukasz bodźców, mała?— spytał jeszcze, choć wcale nie oczekiwał od niej odpowiedzi. Raczej miało to na celu zadrwić z jej obecności tutaj, jednocześnie wyrażając jego rozczarowanie, że spotkał akurat ją, a nie osobę, na którą czekał. Jej wzmianka o listach sprawiła, że nieznacznie zmrużył oczy i zmarszczył brwi, choć sam nie ruszył się nawet o krok. — Mam wiele interesujących rzeczy, ale nie wiem w dalszym ciągu, czy Cię na to stać— odpowiedział wymijająco, starając się nie dać po sobie poznać, że zastanawia go jej pytanie. Czy możliwe, że brała go za tą samą osobę, na którą on czekał? Ale to by znaczyło, że nie miała księgi. Zawsze istniało jednak prawdopodobieństwo, że to było coś w rodzaju próby, a on nie zwykł przegrywać. — Skąd mam wiedzieć, że to ty? — spytał, przekrywiając głowę w bok. — Przytocz mi ostatni list, jaki do Ciebie napisałem, a wtedy przejdziemy do negocjacji.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Brzeg Tamizy
Szybka odpowiedź