Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Oaza
Strona 2 z 36 • 1, 2, 3 ... 19 ... 36
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oaza
Niedługo po przegnaniu z Azkabanu czarnoksięskiej mocy, na wyspie zaczęło budzić się życie. Drzewa wypuściły szybko, w kilka tygodni przypominając kilkunastoletnie olbrzymy, które rzucały cień na falujące w nadmorskiej wietrze wysokie trawy. Ogromna ilość białej magii wezbranej w tym miejscu zdawała się odżywiać rośliny, wspomagając ich rozrost. Właśnie między nimi wzniesiono pierwsze obozowisko gotowe na przyjęcie uchodźców pochodzących z niemagicznych rodzin, zmuszonych ukrywać się przed nienawistną władzą. Obozowisko nazwane zostało Oazą, przez wielu nazywanych Oazą Harolda lub Oazą Feniksa. Jeden z namiotów zajął zresztą sam Longbottom. Biała magia jest tu nie tylko wyczuwalna, ale i widoczna: jej moc krąży raz za czas pod postacią unoszących się w powietrzu bezpiecznych ciepłych ogników. Wydaje się, że naga ziemia na wyspie jest gorąca - dlatego nisko nad nią, poniżej kolan, na wilgotniejszych terenach wyspy unosi się gęsta mgła. Mówią, że za ten stan rzeczy odpowiadają ostatnie zdarzenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.03.18 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Nie szło im najlepiej. Głównym tego powodem była wszechobecna anomalia. Drżąca w powietrzu, wręcz dusząca. Piorun przeciął niebo uderzając w wieżę, później wszystko poruszyło się, aż do uszu Cadana dobiegł skowyt. Prawdopodobnie jednego z więźniów. Przez to wiele zaklęć się nie udało, w tym uśmiercające. Goyle był przekonany, że Tristanowi uda się wreszcie wykończyć niechcianego intruza, wszakże Rosier posiadał ogromną moc. Nie bez powodu dowodził ich grupą.
Większym problemem był sam minister, który bronił się przed atakami tak zawzięcie, że gdyby nie podniosły nastrój wydarzenia, to blondyn w ciele Doyle chyba zagwizdałby z uznaniem na te wszystkie próby. Jakże mało elegancko, lecz najprawdopodobniej nawet nie zastanowiłby się nad wydźwiękiem swojego zachowania.
Tymczasem mógł skorzystać z chaosu. Selwyn, Alexander, czy jakkolwiek go nazywano, nie przykładał się zbyt mocno do swojej roli, wręcz ośmielił się krzyknąć na tych, którym winien był posłuszeństwo. Mulciber dodawał im mocy, zaś Cadan uznał, że na tym jego rola się skończyła. Jak na razie. Miał obserwować próbę wyczarowania przez Tufta zaklęcia ochronnego oraz oczekiwać na dalszy rozwój wypadku.
Nie tracąc czasu rozejrzał się po pomieszczeniu. Usiłował dojrzeć wszystko, co tylko był w stanie. Korytarze, drzwi, okna, niepokojące lub przydatne rzeczy oraz miejsca. Nie opuszczał różdżki, pozostając czujny, gotowy do kolejnego ataku lub do obrony. Coś mu podpowiadało, że to nie był koniec walki. W każdej chwili mógł zostać zmuszony do użycia magii. Dopóki nie było to niezbędnie konieczne, nie robił tego, woląc skoncentrować się na zmyśle dostrzegania tego, na co dostrzeżenie nie mieli jeszcze czasu starając się obezwładnić dwóch nieznanych im czarodziejów.
Większym problemem był sam minister, który bronił się przed atakami tak zawzięcie, że gdyby nie podniosły nastrój wydarzenia, to blondyn w ciele Doyle chyba zagwizdałby z uznaniem na te wszystkie próby. Jakże mało elegancko, lecz najprawdopodobniej nawet nie zastanowiłby się nad wydźwiękiem swojego zachowania.
Tymczasem mógł skorzystać z chaosu. Selwyn, Alexander, czy jakkolwiek go nazywano, nie przykładał się zbyt mocno do swojej roli, wręcz ośmielił się krzyknąć na tych, którym winien był posłuszeństwo. Mulciber dodawał im mocy, zaś Cadan uznał, że na tym jego rola się skończyła. Jak na razie. Miał obserwować próbę wyczarowania przez Tufta zaklęcia ochronnego oraz oczekiwać na dalszy rozwój wypadku.
Nie tracąc czasu rozejrzał się po pomieszczeniu. Usiłował dojrzeć wszystko, co tylko był w stanie. Korytarze, drzwi, okna, niepokojące lub przydatne rzeczy oraz miejsca. Nie opuszczał różdżki, pozostając czujny, gotowy do kolejnego ataku lub do obrony. Coś mu podpowiadało, że to nie był koniec walki. W każdej chwili mógł zostać zmuszony do użycia magii. Dopóki nie było to niezbędnie konieczne, nie robił tego, woląc skoncentrować się na zmyśle dostrzegania tego, na co dostrzeżenie nie mieli jeszcze czasu starając się obezwładnić dwóch nieznanych im czarodziejów.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie baczyłem na to, że w kierunku Ministra leciały zaklęcia. Musiałem zrobić wszystko, aby zatrzymać go na miejscu - nawet, jeżeli gdzieś obok Rosier właśnie zabijał ministerialnego urzędnika, nawet jeżeli Mulciber irytował mnie tym, że ciągle mówił mi, co mam robić. Wiedziałem przecież, do cholery! Sam idź sobie na randkę z dementorem, zasłużyłeś. Ta cała sytuacja nie podobała mi się ani trochę, ciemne i zimne więzienie cuchnące śmiercią nie było wcale moim ulubionym miejscem pobytu. Chciałem wydostać się z niego jak najszybciej; załatwić to co musieliśmy i wrócić do codzienności. Jednak nie mogłem jednocześnie zostawić Tufta z tymi szaleńcami. Ramsey nie posłał w jego kierunku kolejnego zaklęcia, nie zrobił tego również mężczyzna z biustem - Goyle bodajże. Minister czarował, powietrze zadrżało, zaś ja miałem wrażenie, że znam to zaklęcie. Myśl o tym, że mogłaby to być magia lecznicza którą znałem przecież dobrze była dość absurdalna, lecz może nie do końca? W Azkabanie rzeczywistość była jakby odbita w krzywym zwierciadle, bałem się brać cokolwiek jako constans. Choć ból rozrywał mi plecy próbowałem złapać Ministra za nadgarstki i wykręcić mu obie ręce do tyłu.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Zielone zaklęcie pomknęło wprost w stronę Pinkstonee'a, który zdążył wymamrotać inkantację zaklęcia obronnego. Protego horribilis nie zapewniło mu jednak ochronnej tarczy na czas i niebawem kolejny ministerialny urzędnik pozbawiony został życia różdżką Tristana. Tym razem zdawało się jednak, że Rosier przepłacić może niewybaczalne zaklęcie własną ręką. Jego palce skostniały i pociemniały nagle, ogarnął go chłód. Niezdrowe zasinienie zaczęło rozrastać się od palców wzdłuż kończyny, w której wciąż trzymał różdżkę. Wyglądało to tak jakby czarna magia, która przed chwilą przez nią przepłynęła zaczęła pozbawiać życia także Tristana. Stracił jednak władzę nad swoją ociężałą ręką i jedynie z przerażeniem oglądać mógł, jak zdaje się obumierać coraz bardziej. Kiedy jednak zasinienie dotarło do łokcia, zatrzymało się i pomału zaczęło ustępować pozostawiając jednak prawą rękę ociężałą i niezdolną do działania.
Groźba Ramseya zdawała się dobrze na niego działać. Niedługo po jego zaklęciu, do uszu wszystkich zgromadzonych na korytarzu dotarł agonalny krzyk więźnia, który właśnie pożegnał się z życiem. Sojusznicy Mulcibera dokładnie w tym samym momencie odczuli nagły przypływ sił, który pochodzić mógł tylko z zaklęcia magicus extremos.
Rozglądający się po pomieszczeniu Cadan zorientować się mógł, że świstoklik wyrzucił was w korytarzu. Wzdłuż ciągnęły się liczne drzwi, słabe światło nie pozwalało dojrzeć zbyt wielu szczegółów. Cele zdawały się jednak solidnie zabezpieczone drewnianymi, okutymi drzwiami z niewielkimi otworami zagrodzonymi kratami, przez które dało się zajrzeć do środka. Nad nimi widniały odbijające nieliczne światło numery. Najbliżej znajdował się 340. Korytarz ciągnął się w dwie strony, z obu końców jego dalsza część ginęła w ciemności i trudno było powiedzieć czy kończyła się zakrętem, czy przepaścią. Oprócz głosów wydawanych przez walczących panowała głucha, niepokojąca cisza.
Minister zaatakowany przez Alexandra nie zdołał wyrwać się z jego solidnego uścisku. Zaklęcie Mulcibera odebrało mu różdżkę, Goyla pozbawiło możliwości poruszania nogami. Tuft zwalił się ciężko na posadzkę, przygwożdżony ciałem Selwyna, z rękami wygiętymi za plecami wyglądał na przerażonego chłopca. Wodził wielkimi od strachu oczami od Tristana do Ramseya i milczał, otwierając tylko czasem bezgłośnie usta niczym ryba, brakowało mu jednak słów. Był jeszcze dość uparty, by nie zacząć błagać o życie. W momencie, w którym Alexander łapał jego ręce, rozpoznał rzucone zaklęcie, zaklęcie leczące obrażenia cięte. Ramiona Selwyna zaswędziały nieznacznie jakby próbowały pod wpływem magii się uleczyć, jednak bezskutecznie. Jako uzdrowiciel zdawał sobie sprawę, że ten rodzaj czaru nie zda się na obrażenia wywołane ogniem.
| Na odpis macie 48h.[b]
Tristan, w tej kolejce nie możesz wykonywać żadnych czynności swoją ręką wiodącą.
Magicus extremos +10 (Ramsey) 1/3
Eliksir wielosokowy: 8/20; Alexander 7/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Groźba Ramseya zdawała się dobrze na niego działać. Niedługo po jego zaklęciu, do uszu wszystkich zgromadzonych na korytarzu dotarł agonalny krzyk więźnia, który właśnie pożegnał się z życiem. Sojusznicy Mulcibera dokładnie w tym samym momencie odczuli nagły przypływ sił, który pochodzić mógł tylko z zaklęcia magicus extremos.
Rozglądający się po pomieszczeniu Cadan zorientować się mógł, że świstoklik wyrzucił was w korytarzu. Wzdłuż ciągnęły się liczne drzwi, słabe światło nie pozwalało dojrzeć zbyt wielu szczegółów. Cele zdawały się jednak solidnie zabezpieczone drewnianymi, okutymi drzwiami z niewielkimi otworami zagrodzonymi kratami, przez które dało się zajrzeć do środka. Nad nimi widniały odbijające nieliczne światło numery. Najbliżej znajdował się 340. Korytarz ciągnął się w dwie strony, z obu końców jego dalsza część ginęła w ciemności i trudno było powiedzieć czy kończyła się zakrętem, czy przepaścią. Oprócz głosów wydawanych przez walczących panowała głucha, niepokojąca cisza.
Minister zaatakowany przez Alexandra nie zdołał wyrwać się z jego solidnego uścisku. Zaklęcie Mulcibera odebrało mu różdżkę, Goyla pozbawiło możliwości poruszania nogami. Tuft zwalił się ciężko na posadzkę, przygwożdżony ciałem Selwyna, z rękami wygiętymi za plecami wyglądał na przerażonego chłopca. Wodził wielkimi od strachu oczami od Tristana do Ramseya i milczał, otwierając tylko czasem bezgłośnie usta niczym ryba, brakowało mu jednak słów. Był jeszcze dość uparty, by nie zacząć błagać o życie. W momencie, w którym Alexander łapał jego ręce, rozpoznał rzucone zaklęcie, zaklęcie leczące obrażenia cięte. Ramiona Selwyna zaswędziały nieznacznie jakby próbowały pod wpływem magii się uleczyć, jednak bezskutecznie. Jako uzdrowiciel zdawał sobie sprawę, że ten rodzaj czaru nie zda się na obrażenia wywołane ogniem.
| Na odpis macie 48h.[b]
Tristan, w tej kolejce nie możesz wykonywać żadnych czynności swoją ręką wiodącą.
- Pula zdrowia:
- Tristan: 220/220
Ramsey: 206/211
Alex: 205/215
Cadan: 215/215
Minister: 210/220
Pinkstone: 210/220
- Pula poczytalności:
- Tristan: 108/110
Ramsey: 103/105
Cadan: 103/105
Alex: 108/110
Magicus extremos +10 (Ramsey) 1/3
Eliksir wielosokowy: 8/20; Alexander 7/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Obserwując otoczenie Cadan nie zauważył zbyt wiele. Nic, co przydałoby im się do większego rozeznania. Nie mieli nawet pojęcia, pod którymi numerami znajdowali się interesujący ich więźniowie. Mogli raptem domniemywać numer piętra, gdzie przebywali, lecz to było za mało informacji. Błądzili dosłownie w mroku i to mocno dosłownie. Goyle rozglądał się intensywnie, nie zapominając jednak, że miał przed sobą potężnego czarodzieja, który w każdej chwili mógł zrobić im krzywdę. Przynajmniej do momentu, w którym wiele rzeczy zadziało się jednocześnie. Formująca się tarcza zniknęła równie nagle, co się pojawiła, jednakże to mógł być jedynie wymysł umysłu płatającego figle. Faktem było przedarcie się zaklęć wprost w Tufta, któremu odebrano różdżkę, czucie w nogach oraz zdolność wymachiwania rękoma. Te wszystkie wątpliwe przyjemności skoncentrowały się na mężczyźnie niemalże w jednej chwili, nie dając już większych szans na ucieczkę.
Cadan zamierzał w tej chwili wyczarować światło, żeby mieć większe rozeznanie w przestrzeni, lecz sytuacja Tristana skutecznie go spłoszyła. Widział szmaragdową łunę zaklęcia niewybaczalnego, starania Pinkstone'a oraz jego śmierć. Nie, to nie ona go wzruszyła; to straszne rzeczy dziejące się z ręką Rosiera wydały mu się przerażające. Przez krótką chwilę wybałuszał oczy zastanawiając się czy zaraz po zimnej podłodze nie potoczy się jego martwa dłoń, lecz szczęśliwie nie doczekał podobnych widoków. Goyle uparcie zaciskał rękę na różdżce, nie decydując się zrobić z niej użytku. Chyba zbyt mocno cenił swoją kończynę.
- Wzdłuż korytarza ciągną się masywne, drewniane drzwi z metalowymi kratami. Najbliższa nam cela nosi numer trzysta czterdzieści. Możemy iść w lewo albo w prawo, lecz nie widać co jest na końcu żadnej z tych dróg. Każdy koniec znika w mroku - zdał wszystkim zebranym relację, najprawdopodobniej nie rozświetlając nikomu ich położenia bardziej niż mieli o nim pojęcie. - Musimy szybko zdecydować się na jeden z kierunków, nie ma co tutaj stać - dodał na koniec, po czym podszedł ostrożnie do ministra i wolną ręką pociągnął go za ramię w górę, do pozycji stojącej. Liczył, że Selwyn czy jak mu tam było, zrobi to samo z drugiej strony i w ten sposób będą mogli zebrać dupy w troki. Robiło się coraz bardziej przerażająco.
Cadan zamierzał w tej chwili wyczarować światło, żeby mieć większe rozeznanie w przestrzeni, lecz sytuacja Tristana skutecznie go spłoszyła. Widział szmaragdową łunę zaklęcia niewybaczalnego, starania Pinkstone'a oraz jego śmierć. Nie, to nie ona go wzruszyła; to straszne rzeczy dziejące się z ręką Rosiera wydały mu się przerażające. Przez krótką chwilę wybałuszał oczy zastanawiając się czy zaraz po zimnej podłodze nie potoczy się jego martwa dłoń, lecz szczęśliwie nie doczekał podobnych widoków. Goyle uparcie zaciskał rękę na różdżce, nie decydując się zrobić z niej użytku. Chyba zbyt mocno cenił swoją kończynę.
- Wzdłuż korytarza ciągną się masywne, drewniane drzwi z metalowymi kratami. Najbliższa nam cela nosi numer trzysta czterdzieści. Możemy iść w lewo albo w prawo, lecz nie widać co jest na końcu żadnej z tych dróg. Każdy koniec znika w mroku - zdał wszystkim zebranym relację, najprawdopodobniej nie rozświetlając nikomu ich położenia bardziej niż mieli o nim pojęcie. - Musimy szybko zdecydować się na jeden z kierunków, nie ma co tutaj stać - dodał na koniec, po czym podszedł ostrożnie do ministra i wolną ręką pociągnął go za ramię w górę, do pozycji stojącej. Liczył, że Selwyn czy jak mu tam było, zrobi to samo z drugiej strony i w ten sposób będą mogli zebrać dupy w troki. Robiło się coraz bardziej przerażająco.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szmaragdowa łuna objęła swoim działaniem Pinkstone'a, blask zaklęcia tarczy rozmył się w powietrzu, a mężczyzna padł martwy, ale uwaga Tristana skupiła się na chłodzie, jaki nagle otulił jego rękę. Usiłował poruszyć palcami, lecz żaden z nich nie drgnął, z przerażeniem i mocniej bijącym sercem wpatrywał się w biel rozchodzącą się wzdłuż jego ręki. Rozchyliwszy lekko usta pokręcił przecząco głową, nie godząc się na to, co właśnie się działo, skostnienie rozchodziło się dalej - mogło objąć go całego, mógł zamienić się w szkielet, który dołączy do tysiąca zmarłych na rozległem cmentarzu Azkabanu. Czarna magia, bijąca od anomalii najczystsza jej esencja, dopiero kiedy poczucie bezwładności zaczynało znikać, oprócz przerażenia zaznał także fascynacji potęgą, jaka ich otaczała. Fascynacji pełnej goryczy i lęku, nie mógł wiedzieć, czy paraliż kiedykolwiek go opuści - czy właśnie został pozbawiony swojej jedynej broni pośrodku więzienia pełnego szalonych straceńców, dementorów i tylko Merlin raczy wiedzieć, czego jeszcze. Musieli ruszać - nie miał wątpliwości - różdżka nie wypadła mu z ręki, musieli wydostać się stąd jak najszybciej. Nie poświęcił nawet spojrzenia zmarłemu Pinkstone'owi, wypełniająca go moc Mulcibera dawała mdłą nadzieję na opuszczenia tego miejsca przynajmniej wciąż oddychając. Zadarł brodę nieco wyżej, wychodząc z roli garbiącego się Kaia i wracając do naturalniejszej dla siebie dumnej postawy. Nasłuchiwał, krzyk skazańców miał coś wspólnego z ich magią?
- Nie możemy rozdzielić się bardziej - podjął, usłyszawszy słowa Goyle'a, czarodziej miał rację, powinni ruszać w drogę, najlepiej natychmiast. Podszedł do niego bliżej, stanąwszy przed ministrem ze skostniałą dłonią doskonale widoczną - ten chłystek musiał sobie zdawać sprawę z tego, w jakim znalazł się położeniu. - Opór wydaje się zbędny - powtórzył własne słowa, na krótko przeciągając spojrzeniem po znajdującej się tuż obok twarzy Selwyna. - Jeśli nam uciekniesz, najpewniej wpadniesz albo w ręce szaleńca, w paszczę dementora lub prosto w przepełnione mroczną mocą źródło anomalii, nie przeżyjesz - oznajmił, powracając wzrokiem ku twarzy Tufta, jego ton nie miał w sobie groźby, przedstawiał mu jedynie niezbite fakty, dowodem których była zarówno jego ręka, jak i leżące nieopodal zwłoki. - Jeśli spróbujesz z nami walczyć, wtedy też nie przeżyjesz - Wciąż wydawało mu się to bardziej faktem niż groźbą, byli potężnymi czarodziejami, czego, zdawałoby się, dali dość poważny popis. A on był sam - nie musieli być wrogami, nie w tym momencie. - Posłuchaj głosu rozsądku, jedynym wyjściem jest teraz sprzymierzyć się z nami, bo to dzięki tobie możemy wyjść stąd żywi, wszyscy. Naszym celem nie jesteś ani ty, ani twoja matka. - Nie czerpał większej satysfakcji z mówienia do ministra per ty, jego tytuł niewiele znaczył dla Rosiera. Nie omieszkał również przypomnieć o Willhelminie, winien zdawać sobie z tego sprawę, że o niej wiedzieli. Nie miał pojęcią, jaką ten człowiek posiadał wiedzę na temat najpilniej strzeżonego czarodziejskiego więzienia - ale ufał, że przed podróżą został odpowiednio poinstruowany. Przecież w środku wydarzyć mogło się wszystko, zwłaszcza, jeśli wykryto tutaj anomalię. - Naszym celem jest Elijah Bagman. - Tak postanowili: Burke'a mieli odnaleźć pozostali, musieli wierzyć w ich powodzenie - bo nic pewnego już nie istniało i nie zaistnieje. - Jeśli powiesz nam, kim jest ten czarodziej i gdzie albo jak możemy go znaleźć, opuścimy to miejsce dużo szybciej. Słyszałeś mojego towarzysza, znajdujemy się obok celi 340. Wiesz, co to oznacza? Wiesz, jak dostać się na najniższe piętra? - Urwał na moment, krótko, wracając pamięcią do rozmowy dwóch funkcjonariuszy - Z kim, oprócz matki, miałeś się tutaj spotkać? - Tajemniczy więzień mógł, choć nie musiał mieć w tej układance znaczenia. Skinął głową na korytarz, rozmawiać mogli w trakcie wycieczki. Ruszył w jego stronę, wolnym i ostrożnym krokiem, kierując się na lewo. Będą potrzebowali światła, ale on wciąż nie był w stanie posłużyć się różdżką, a bez niej nie potrafił nie odczuwać niepokoju.
- Nie możemy rozdzielić się bardziej - podjął, usłyszawszy słowa Goyle'a, czarodziej miał rację, powinni ruszać w drogę, najlepiej natychmiast. Podszedł do niego bliżej, stanąwszy przed ministrem ze skostniałą dłonią doskonale widoczną - ten chłystek musiał sobie zdawać sprawę z tego, w jakim znalazł się położeniu. - Opór wydaje się zbędny - powtórzył własne słowa, na krótko przeciągając spojrzeniem po znajdującej się tuż obok twarzy Selwyna. - Jeśli nam uciekniesz, najpewniej wpadniesz albo w ręce szaleńca, w paszczę dementora lub prosto w przepełnione mroczną mocą źródło anomalii, nie przeżyjesz - oznajmił, powracając wzrokiem ku twarzy Tufta, jego ton nie miał w sobie groźby, przedstawiał mu jedynie niezbite fakty, dowodem których była zarówno jego ręka, jak i leżące nieopodal zwłoki. - Jeśli spróbujesz z nami walczyć, wtedy też nie przeżyjesz - Wciąż wydawało mu się to bardziej faktem niż groźbą, byli potężnymi czarodziejami, czego, zdawałoby się, dali dość poważny popis. A on był sam - nie musieli być wrogami, nie w tym momencie. - Posłuchaj głosu rozsądku, jedynym wyjściem jest teraz sprzymierzyć się z nami, bo to dzięki tobie możemy wyjść stąd żywi, wszyscy. Naszym celem nie jesteś ani ty, ani twoja matka. - Nie czerpał większej satysfakcji z mówienia do ministra per ty, jego tytuł niewiele znaczył dla Rosiera. Nie omieszkał również przypomnieć o Willhelminie, winien zdawać sobie z tego sprawę, że o niej wiedzieli. Nie miał pojęcią, jaką ten człowiek posiadał wiedzę na temat najpilniej strzeżonego czarodziejskiego więzienia - ale ufał, że przed podróżą został odpowiednio poinstruowany. Przecież w środku wydarzyć mogło się wszystko, zwłaszcza, jeśli wykryto tutaj anomalię. - Naszym celem jest Elijah Bagman. - Tak postanowili: Burke'a mieli odnaleźć pozostali, musieli wierzyć w ich powodzenie - bo nic pewnego już nie istniało i nie zaistnieje. - Jeśli powiesz nam, kim jest ten czarodziej i gdzie albo jak możemy go znaleźć, opuścimy to miejsce dużo szybciej. Słyszałeś mojego towarzysza, znajdujemy się obok celi 340. Wiesz, co to oznacza? Wiesz, jak dostać się na najniższe piętra? - Urwał na moment, krótko, wracając pamięcią do rozmowy dwóch funkcjonariuszy - Z kim, oprócz matki, miałeś się tutaj spotkać? - Tajemniczy więzień mógł, choć nie musiał mieć w tej układance znaczenia. Skinął głową na korytarz, rozmawiać mogli w trakcie wycieczki. Ruszył w jego stronę, wolnym i ostrożnym krokiem, kierując się na lewo. Będą potrzebowali światła, ale on wciąż nie był w stanie posłużyć się różdżką, a bez niej nie potrafił nie odczuwać niepokoju.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Na krótko przymknął powieki, wciągając w płuca wilgotne powietrze Azkabanu, skupiając się na tym, co czuł, koncentrując przez chwilę na otaczających go zapachach; obcych, znajomych? Wiele mogły powiedzieć o otoczeniu, o tym, czego nie dostrzegały pogrążone w ciemnościach oczy. Nasłuchiwał: ciszę przerywała szamotanina z ministrem, dobiegający z oddali krzyk jakiegoś więźnia. Otworzył oczy, zastanawiając się nad tym skąd dobiegał i czy poprzedzał pocałunek dementora, czy może wynikał z szaleństwa, czy bólu. Czuł śmierć — towarzyszyła im odkąd tylko spotkali się w Ministerstwie Magii, teraz była jeszcze lepiej wyczuwalna. Pinkstone opuścił ten świat, nie zdołał obronić się przed wymierzonym w niego zaklęciem. Przestał być problemem.
— Tristan...? — podjął, nie kończąc swej myśli. Patrzył na jego dłoń. Otaczająca ich ciemność nie pozwoliła mu na wnikliwe dostrzeżenie tego, co się stało; miał jednak wrażenie, że pociemniała; coś się stało, lecz nie był jeszcze pewien co dokładnie, a tylko Rosier mógł mu to wyjaśnić.
Z niego przeniósł wzrok na Tufta. Uczynił w jego kierunku kilka kroków, podniósł jego różdżkę i schował ją do kieszeni. Na razie nie będzie mu potrzebna — ale jeśli Alexander zawiedzie w spotkaniu z dementorami, Minister może okazać się bardzo użyteczny. Z pewnością znał zaklęcie patronusa, wielce prawdopodobne, że potrafiłby go wyczarować bez trudu, a w ich sytuacji każda różdżka okaże się pomocna.
Słuchając słów Cadana spojrzał w lewo, w głąb korytarza.
— Dementorzy patrolują Azkaban? Według jakiegoś schematu? Jest jakieś miejsce, w którym jest ich mniej lub więcej? — spytał Tufta, zerkając na niego z góry. — Alexandrze, wstańcie. Czeka nas wycieczka — Ruszył w lewją stronę, wyciągając przed siebie różdżkę.— Te badania nad kontrolowaniem ich... jak idą?— Pragnąć rozświetlić korytarz, którym z Tristanem zaczęli się kierować, wyszeptał inkantację:— Lumos.
— Tristan...? — podjął, nie kończąc swej myśli. Patrzył na jego dłoń. Otaczająca ich ciemność nie pozwoliła mu na wnikliwe dostrzeżenie tego, co się stało; miał jednak wrażenie, że pociemniała; coś się stało, lecz nie był jeszcze pewien co dokładnie, a tylko Rosier mógł mu to wyjaśnić.
Z niego przeniósł wzrok na Tufta. Uczynił w jego kierunku kilka kroków, podniósł jego różdżkę i schował ją do kieszeni. Na razie nie będzie mu potrzebna — ale jeśli Alexander zawiedzie w spotkaniu z dementorami, Minister może okazać się bardzo użyteczny. Z pewnością znał zaklęcie patronusa, wielce prawdopodobne, że potrafiłby go wyczarować bez trudu, a w ich sytuacji każda różdżka okaże się pomocna.
Słuchając słów Cadana spojrzał w lewo, w głąb korytarza.
— Dementorzy patrolują Azkaban? Według jakiegoś schematu? Jest jakieś miejsce, w którym jest ich mniej lub więcej? — spytał Tufta, zerkając na niego z góry. — Alexandrze, wstańcie. Czeka nas wycieczka — Ruszył w lewją stronę, wyciągając przed siebie różdżkę.— Te badania nad kontrolowaniem ich... jak idą?— Pragnąć rozświetlić korytarz, którym z Tristanem zaczęli się kierować, wyszeptał inkantację:— Lumos.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'Azkaban' :
'Azkaban' :
Schwyciłem pewnie Ministra Magii, przy okazji jeszcze powalając go na ziemię. Może nie do końca miałem taki dokładnie zamysł, jednakże nie mogłem przewidzieć, że tak niepewnie będzie on stał na nogach. Wylądowaliśmy na zimnej posadzce. Syknąłem z bólu, kiedy nieprzyjemne odczucie rozlało się po poparzonych barkach. Musiałem coś z nimi zrobić - bałem się jednak używać magii w tym miejscu, anomalia w Azkabanie była potężniejsza niż cokolwiek, co do tej pory widziałem. Kiedy Ramsey zbierał różdżkę Tufta ja próbowałem podźwignąć się. Poluzowałem uścisk na nadgarstkach Ministra, ostatecznie go puszczając, łapiąc jednak tak, by pomóc mu stanąć na nogach. Teraz nie mógł chyba nadal chcieć stawiać oporu - byłoby to dla niego wysoce nieprzemyślane, co dogłębnie wyjaśnił mu już Rosier. Niechętnie, jednak musiałem przyznać mu w duchu rację co do położeni głowy czarodziejskiego społeczeństwa. Przysłuchałem się słowom Cadana, podążając wzrokiem od jednego końca korytarza do drugiego, starając się nie zatrzymywać na ciele Pinkstone'a. Zerkałem więc badawczo na Ministra, obserwując jego zachowanie i mając nadzieję, ze powie nam wszystko. Chciałem jak najszybciej opuścić to przeklęte więzienie.
Minister wpatrywał się w Tristana z nienawiścią i uporem w oczach, choć ten drugi zdawał się blednąć z każdą chwilą.
- Kłamiesz - warknął, choć sądząc po strachu, jaki przemknął przez jego oblicze, niewiele miało to wspólnego z rzeczywistymi obserwacjami. - To oczywiste, że jak tylko zdobędziecie, co chcecie, nawet nie pozwolicie mi się zobaczyć z matką. Nie będę waszą kartą przetargową, możecie mnie zabić, jeśli chcecie. Nie powiem wam ani słowa. Mordercy! Nie ma z wami już nawet uzdrowiciela, który miał podać lekarstwo. Czy to w ogóle był uzdrowiciel? Kłamliwe szumowiny, nie wyjdziecie z tego cało, nikt nie wyjdzie z tego miejsca cało.
Każde wypowiadane przez Ministra słowo było coraz głośniejsze i dodawało mu coraz więcej odwagi, co widać było jedynie po jego jaśniej błyszczących oczach aż do momentu, w którym skończył i zaniósł się histerycznym śmiechem.
- Nic nie wskóracie! HALO? CZY DEMENTORZY MNIE SŁYSZĄ?
Zignorował wszystkie zadane mu pytania, nie zwrócił uwagi ani na Tristana, ani na informacje podane przez Ramseya. Na przemian wydawał głośne, nieskładne okrzyki i śmiał się. Echo niosło się przez korytarz powracając do uszu ze zdwojoną siłą. Poza rozbudzającym go głosem Ministra, Azkaban zdawał się być zupełnie cichy.Tuft pozwolił się podnieść jak szmacianą lalkę, zaśmiewając się przy tym głośno, histerycznie i do rozpuku.
Lumos Ramseya rozświetliło nieco mroki korytarza ukazując ciemny, wręcz czarny kamień, z którego zbudowany był Azkaban. Niedokładnie ociosany i niewypolerowany tworzył długi korytarz kończący się z jednej strony nieprzeniknionym mrokiem, z drugiej, rozświetlonej przez Ramseya jasną łuną, przez którą trudno było coś dojrzeć. Również dlatego, że różdżka w palcach Mulcibera drżała niekontrolowanie, gdy nagły ból rozpalił jego żyły. Czuł mdłości, które potęgował tylko niedawno wypity eliksir wielosokowy. Krew jakby zamieniła się w ogień paląc czarnoksiężnika od środka. Wraz z nagłym spazmem uczucie oddaliło się, pozostawiając po sobie jednak pewien dyskomfort. Wtedy też wszyscy mogli dokładnie dojrzeć, że jasną poświatą jest nic innego jak mgła, która pojawiła się nagle w kierunku, który obrali. Mgła, która odbijała światło uniemożliwiając dostrzeżenia końca korytarze równie skutecznie jak mrok. Pojawiała się powoli, ale niosła ze sobą chłód, który znaczył kolejne oddechy kłębami pary.
| Na odpis macie 48h.
W poprzedniej turze zapomniałam dodać bonusów za rzut na ponad 100 magicus extremos. Dodaję je więc teraz, a w związku z moim przeoczeniem, zaklęcie liczy się dopiero od tej kolejki.
Magicus extremos +20 (Ramsey) 1/3
Eliksir wielosokowy: 9/20; Alexander 8/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
- Kłamiesz - warknął, choć sądząc po strachu, jaki przemknął przez jego oblicze, niewiele miało to wspólnego z rzeczywistymi obserwacjami. - To oczywiste, że jak tylko zdobędziecie, co chcecie, nawet nie pozwolicie mi się zobaczyć z matką. Nie będę waszą kartą przetargową, możecie mnie zabić, jeśli chcecie. Nie powiem wam ani słowa. Mordercy! Nie ma z wami już nawet uzdrowiciela, który miał podać lekarstwo. Czy to w ogóle był uzdrowiciel? Kłamliwe szumowiny, nie wyjdziecie z tego cało, nikt nie wyjdzie z tego miejsca cało.
Każde wypowiadane przez Ministra słowo było coraz głośniejsze i dodawało mu coraz więcej odwagi, co widać było jedynie po jego jaśniej błyszczących oczach aż do momentu, w którym skończył i zaniósł się histerycznym śmiechem.
- Nic nie wskóracie! HALO? CZY DEMENTORZY MNIE SŁYSZĄ?
Zignorował wszystkie zadane mu pytania, nie zwrócił uwagi ani na Tristana, ani na informacje podane przez Ramseya. Na przemian wydawał głośne, nieskładne okrzyki i śmiał się. Echo niosło się przez korytarz powracając do uszu ze zdwojoną siłą. Poza rozbudzającym go głosem Ministra, Azkaban zdawał się być zupełnie cichy.Tuft pozwolił się podnieść jak szmacianą lalkę, zaśmiewając się przy tym głośno, histerycznie i do rozpuku.
Lumos Ramseya rozświetliło nieco mroki korytarza ukazując ciemny, wręcz czarny kamień, z którego zbudowany był Azkaban. Niedokładnie ociosany i niewypolerowany tworzył długi korytarz kończący się z jednej strony nieprzeniknionym mrokiem, z drugiej, rozświetlonej przez Ramseya jasną łuną, przez którą trudno było coś dojrzeć. Również dlatego, że różdżka w palcach Mulcibera drżała niekontrolowanie, gdy nagły ból rozpalił jego żyły. Czuł mdłości, które potęgował tylko niedawno wypity eliksir wielosokowy. Krew jakby zamieniła się w ogień paląc czarnoksiężnika od środka. Wraz z nagłym spazmem uczucie oddaliło się, pozostawiając po sobie jednak pewien dyskomfort. Wtedy też wszyscy mogli dokładnie dojrzeć, że jasną poświatą jest nic innego jak mgła, która pojawiła się nagle w kierunku, który obrali. Mgła, która odbijała światło uniemożliwiając dostrzeżenia końca korytarze równie skutecznie jak mrok. Pojawiała się powoli, ale niosła ze sobą chłód, który znaczył kolejne oddechy kłębami pary.
| Na odpis macie 48h.
W poprzedniej turze zapomniałam dodać bonusów za rzut na ponad 100 magicus extremos. Dodaję je więc teraz, a w związku z moim przeoczeniem, zaklęcie liczy się dopiero od tej kolejki.
- Pula zdrowia:
- Tristan: 220/220
Ramsey: 186/211 -5 (oparzenia -5; zatrucie -20)
Alex: 205/215 (oparzenia -10)
Cadan: 215/215
Minister: 210/220
Pinkstone: 0/0
- Pula poczytalności:
- Tristan: 107/110
Ramsey: 102/105
Cadan: 102/105
Alex: 107/110
Magicus extremos +20 (Ramsey) 1/3
Eliksir wielosokowy: 9/20; Alexander 8/20
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
- Wszystko w porządku - odparł Mulciberowi, obserwując, jak dziwne skostnienie opuszcza jego rękę, zanika, pozwalając mu ponownie odnaleźć w ręce czucie. z różdżką w dłoni czuł się znacznie pewniej - bez magii byli w Azkabanie jak beznogie myszy rzucone na pożarcie kotom. Ramsey nie wydawał się jednak wyglądać ani trochę lepiej: magia szalała, trudno nie było zauważyć spazmu, jaki nim wstrząsnął. - Anomalie są tutaj zbyt silne - stwierdził rzecz oczywistą, tym samym sygnalizując potrzebę pośpiechu - wszyscy odczuwali jej skutki, zbyt mocno.
Wpatrując się w twarz ministra Tristan wolno pokręcił przecząco głową. Wcale go nie okłamał, bo tez nie obiecał mu ani nawet nie zasugerował spotkania z matką, podejrzewał jednak, że przestrzeń mocno oddziaływała na umysł młodego ministra i być może już zatracił się w szaleństwie - mogli dać dowód tego, że znajdował się z nimi uzdrowiciel, Selwyn był w stanie dać popis swoich zdolności - ale nie sądził, by w tym momencie do tego człowieka dotarło cokolwiek. Nie docierały wszak logiczne argumenty o jedynej możliwości opuszczenia tego miejsca cało. Na stwierdzenie możecie mnie zabić drgnął mu nadgarstek, a usta rozchyliły się w brzmienie zaklęcia niewybaczalnego, nie wypowiedział go jednak - wiedział, że mogło nie być to rozsądne. Ten człowiek był jedyną informacją, jaką posiadali - a między wierszami dało się wyczytać, że istniała możliwość, że on cokolwiek wie. Musieli go zmusić do rozmowy.
Niekoniecznie jednak teraz: wszechobecna mgła, przenikliwy chłód, a do tego wrzaski ministra, które niewątpliwie zwabiały dementorów. Mgła: mgła zwiastowała ich przyjście, ale też była miejscem, które sprzyjało ich rozmnażaniu się, mógł mieć pewność - przeniósł spojrzenie na Mulcibera, porozumiewawczo, pewien, że czarnoksiężnik również rozumiał te znaki. - Są nam potrzebne patronusy - przypomniał, oglądając się na Selwyna - już - ponaglił go, samemu kierując kraniec różdżki na zbyt głośnego ministra - imperio - wyartykułował dokładnie, wiedząc, że porywa się na zaklęcie trudne - jednakowo wzmocniony był zaklęciem Mulcibera. Nie mógł wiedzieć, na ile ostry i trudny do złamania był umysł ministra, lecz obserwując jego reakcje - wydawał się stosunkowo prosty. - Zamknij się - polecił szeptem, ostrożnie wycofując się z korytarza. Mgły musieli unikać - niezależnie od tego, czy rozciągała się tutaj od zawsze, czy ściągnęły ją wrzaski ministra.
Wpatrując się w twarz ministra Tristan wolno pokręcił przecząco głową. Wcale go nie okłamał, bo tez nie obiecał mu ani nawet nie zasugerował spotkania z matką, podejrzewał jednak, że przestrzeń mocno oddziaływała na umysł młodego ministra i być może już zatracił się w szaleństwie - mogli dać dowód tego, że znajdował się z nimi uzdrowiciel, Selwyn był w stanie dać popis swoich zdolności - ale nie sądził, by w tym momencie do tego człowieka dotarło cokolwiek. Nie docierały wszak logiczne argumenty o jedynej możliwości opuszczenia tego miejsca cało. Na stwierdzenie możecie mnie zabić drgnął mu nadgarstek, a usta rozchyliły się w brzmienie zaklęcia niewybaczalnego, nie wypowiedział go jednak - wiedział, że mogło nie być to rozsądne. Ten człowiek był jedyną informacją, jaką posiadali - a między wierszami dało się wyczytać, że istniała możliwość, że on cokolwiek wie. Musieli go zmusić do rozmowy.
Niekoniecznie jednak teraz: wszechobecna mgła, przenikliwy chłód, a do tego wrzaski ministra, które niewątpliwie zwabiały dementorów. Mgła: mgła zwiastowała ich przyjście, ale też była miejscem, które sprzyjało ich rozmnażaniu się, mógł mieć pewność - przeniósł spojrzenie na Mulcibera, porozumiewawczo, pewien, że czarnoksiężnik również rozumiał te znaki. - Są nam potrzebne patronusy - przypomniał, oglądając się na Selwyna - już - ponaglił go, samemu kierując kraniec różdżki na zbyt głośnego ministra - imperio - wyartykułował dokładnie, wiedząc, że porywa się na zaklęcie trudne - jednakowo wzmocniony był zaklęciem Mulcibera. Nie mógł wiedzieć, na ile ostry i trudny do złamania był umysł ministra, lecz obserwując jego reakcje - wydawał się stosunkowo prosty. - Zamknij się - polecił szeptem, ostrożnie wycofując się z korytarza. Mgły musieli unikać - niezależnie od tego, czy rozciągała się tutaj od zawsze, czy ściągnęły ją wrzaski ministra.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'Azkaban' :
'Azkaban' :
Ciało Ministra nie było zbyt lekkie, lecz z pomocą uzdrowiciela poradzili sobie z dźwignięciem mężczyzny tak, żeby mógł iść z nimi. Czy raczej ciągnąć się w ślad pozostałych czarodziejów. Cadan nie wiedział, w którą stronę winni iść, jednakże zdecydowanie Tristana uspokoiło go na tyle, żeby podążyć za nim w lewą stronę. Wkrótce zmierzał tam już każdy z nich, po drodze napotykając na poważny problem. Ręka Rosiera wyglądała na pierwszy rzut oka lepiej, Mulciber nieco rozświetlił im drogę. Najwięcej problemów sprawiał Tuft, który ewidentnie nie zamierzał z nimi współpracować. Mało tego, zachowywał się jak jakiś obłąkany dzikus i Goyle zaczął się poważnie zastanawiać czy nie pojmali albo rozwydrzonego dziecka, albo chorego na umyśle wariata. Lub oba na raz. Obie wersje pasowały do synalka mamuśki zamkniętej w tej norze dla psychopatów.
- Idiota – mruknął cicho blondyn w ciele Doyle, jednocześnie starając się trochę potrząsać ich zakładnikiem. Tak, żeby wreszcie się zamknął, nie potrzebowali dodatkowej uwagi. Zwłaszcza dementorów.
Niestety, o wilku mowa. Kiedy szli, przed nimi zaczęła formować się mgła. Niezwykle zimna, Cadana przeszedł dreszcz wstrząsający delikatnie jego ciałem. Przełknął ślinę i zamrugał gwałtownie, zerkając pytająco na Śmierciożerców. Zadawał nieme pytanie dotyczące ich dalszych planów kiedy promień zaklęcia kontrolującego pomknął wprost w Ministra. Dobry pomysł, oby skuteczny.
Goyle zaś postanowił zawrócić, tak jak uczyniła to szybko reszta. Byleby oddalić się jak najbardziej od podłych kreatur rządzących w tym przeklętym więzieniu. Zaczęli więc iść w prawo, przyspieszając kroku. Zimno nie ustępowało, wręcz przeciwnie, nasilało się z każdym krokiem. Żeglarza zaczęły nawiedzać nieprzyjemne wspomnienia, które zasiały w nim ziarno niepokoju. Po raz kolejny obrócił różdżkę w dłoni nim zdecydował się zadziałać.
- Expecto Patronum - wypowiedział starannie formułę zaklęcia. Próbował. Zamachnął się różdżką, jakby chcąc przegonić wszystkich dementorów niechybnie się doń zbliżających. Starał się przywołać najpozytywniejsze myśli, twarz Hjalla, wywołać narastającą w nim dumę oraz poczucie bezpieczeństwa zmieszane z odpowiedzialnością. Starał się ze wszystkich sił, chociaż tych miał niewiele, kiedy był atakowany przez anomalie popychające go raczej w rozpacz niźli szczęście. Miał jeszcze do dyspozycji idącego obok czarodzieja, oby któremuś z nich się powiodło.
- Idiota – mruknął cicho blondyn w ciele Doyle, jednocześnie starając się trochę potrząsać ich zakładnikiem. Tak, żeby wreszcie się zamknął, nie potrzebowali dodatkowej uwagi. Zwłaszcza dementorów.
Niestety, o wilku mowa. Kiedy szli, przed nimi zaczęła formować się mgła. Niezwykle zimna, Cadana przeszedł dreszcz wstrząsający delikatnie jego ciałem. Przełknął ślinę i zamrugał gwałtownie, zerkając pytająco na Śmierciożerców. Zadawał nieme pytanie dotyczące ich dalszych planów kiedy promień zaklęcia kontrolującego pomknął wprost w Ministra. Dobry pomysł, oby skuteczny.
Goyle zaś postanowił zawrócić, tak jak uczyniła to szybko reszta. Byleby oddalić się jak najbardziej od podłych kreatur rządzących w tym przeklętym więzieniu. Zaczęli więc iść w prawo, przyspieszając kroku. Zimno nie ustępowało, wręcz przeciwnie, nasilało się z każdym krokiem. Żeglarza zaczęły nawiedzać nieprzyjemne wspomnienia, które zasiały w nim ziarno niepokoju. Po raz kolejny obrócił różdżkę w dłoni nim zdecydował się zadziałać.
- Expecto Patronum - wypowiedział starannie formułę zaklęcia. Próbował. Zamachnął się różdżką, jakby chcąc przegonić wszystkich dementorów niechybnie się doń zbliżających. Starał się przywołać najpozytywniejsze myśli, twarz Hjalla, wywołać narastającą w nim dumę oraz poczucie bezpieczeństwa zmieszane z odpowiedzialnością. Starał się ze wszystkich sił, chociaż tych miał niewiele, kiedy był atakowany przez anomalie popychające go raczej w rozpacz niźli szczęście. Miał jeszcze do dyspozycji idącego obok czarodzieja, oby któremuś z nich się powiodło.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cadan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'Azkaban' :
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'Azkaban' :
Strona 2 z 36 • 1, 2, 3 ... 19 ... 36
Oaza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda