Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Oaza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oaza
Niedługo po przegnaniu z Azkabanu czarnoksięskiej mocy, na wyspie zaczęło budzić się życie. Drzewa wypuściły szybko, w kilka tygodni przypominając kilkunastoletnie olbrzymy, które rzucały cień na falujące w nadmorskiej wietrze wysokie trawy. Ogromna ilość białej magii wezbranej w tym miejscu zdawała się odżywiać rośliny, wspomagając ich rozrost. Właśnie między nimi wzniesiono pierwsze obozowisko gotowe na przyjęcie uchodźców pochodzących z niemagicznych rodzin, zmuszonych ukrywać się przed nienawistną władzą. Obozowisko nazwane zostało Oazą, przez wielu nazywanych Oazą Harolda lub Oazą Feniksa. Jeden z namiotów zajął zresztą sam Longbottom. Biała magia jest tu nie tylko wyczuwalna, ale i widoczna: jej moc krąży raz za czas pod postacią unoszących się w powietrzu bezpiecznych ciepłych ogników. Wydaje się, że naga ziemia na wyspie jest gorąca - dlatego nisko nad nią, poniżej kolan, na wilgotniejszych terenach wyspy unosi się gęsta mgła. Mówią, że za ten stan rzeczy odpowiadają ostatnie zdarzenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.03.18 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Krew wypływająca z nosa załaskotała go; oblizał wargi, rdzawy smak przypominał mu o poświęceniu, o własnej słabości, przezwyciężonej jednak – tak, jak zwyciężono nad potworem, który na ich oczach kulał, zmniejszał się, zanikał, wkrótce pozostawiając po sobie tylko sześć kamieni. Te również zniknęły, zastąpione przez jasne kule, lśniące tak, jak patronusy, powracające do swych właścicieli. Benjamin stał bez ruchu, nawet nie próbując objąć rozumem tego, co działo się na ich oczach. Drżenie, półmrok, różne barwy – skupił wzrok tylko na Emmie, czując ulgę, że znów może ją ujrzeć. – Mała, gdzieś ty była? Jesteś cała? – wychrypiał, spoglądając na dziewczynkę. – Kto? – dopytał, gdy powiedziała o przepuszczeniu; nie wahał się też ani chwili, by pochwycić drobniutką dłoń dziecka. Ścisnął ją lekko i podążył za nią w stronę przejścia, oglądając się jednak przez ramię na towarzyszy. Słaniających się na nogach; uniósł lekko różdżkę, celując nią w Jackie; znów słyszał w duszy śpiew feniksa, przywoływał światło i spokój, by tym samym napełnić ją nowymi siłami. – Expecto patronum – wychrypiał, chcąc uzdrowić kobietę. Potrzebowali jej aurorskiego skupienia, szli przecież znów w stronę niewiadomego.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
8 lutego
Oaza Harolda z dnia na dzień wypełniała się coraz to liczniejszym gronem uchodźców. Bezprawie jakie zapanowało w ich świecie stało się przykrą codziennością. Do łamania praw i prześladowań dochodziły praktycznie każdego dnia, aż w końcu kolejne doniesienia stały się chlebem powszednim. Zaskoczenie przeszło w coraz to gorsze uczucie przyzwyczajenia. Jakby przywykła do tego, że świat w którym żyli był nienormalny tak bardzo, że to stało się normalnością.
Jednym z niewielu jasnych punktów była Oaza Harolda. Gdy we wrześniu pojawiła się na Spotkaniu Zakonu miała mieszane uczucia co do tego jak wyglądają działania Zakonu. W szczególności, gdy chodziło o zaryzykowanie życia dzieci. Rose nie była osobą ufną i twardo stąpała po ziemi, nie wierzyła nikomu na słowo. Wolała obserwować, wyciągać samodzielne wnioski i dopiero wtedy podejmować decyzję. Gdy powstała Oaza Harolda wiedziała, że postąpiła dobrze nie wycofując się, nie prosząc by ktoś oczyścił jej wspomnienia. Chciała pomagać. W granicach swoich kompetencji i umiejętności. Tutaj czuła, że jej umiejętności są potrzebne, że może komuś pomóc wyzdrowieć, załagodzić ból. Nie mogła poradzić nic na to jak wyglądała polityka ministerstwa, nie mogła zaradzić na przemoc jaka zapanowała nad Wielką Brytanią. Mogła jednak być tutaj. Przygotowywać oazę na nadejście nowoprzybyłych, sprawić że pobyt w oazie dla już obecnych był odrobinę bardziej znośny.
Wraz z Charlene zostały przydzielone do przygotowania Oazy na przybycie kolejnej fali prześladowanych. Zajęły się zebraniem wszystkich dostępnych im przedmiotów. Posegregowały ubrania i zebrały wszystkie ciepłe koce w jedno miejsce, aby udostępnić je każdemu kto będzie ich potrzebował. Rose zajęła się usprawnieniem punktu medycznego, tak aby przygotować się na przybycie osób, które mogły być ranne. Znalazła bandaże, poustawiała wszystkie medykamenty, a z pomocą Charlene uporządkowała medykamenty.
Nie wiedziały kiedy dokładnie portal ma się otworzyć, jednak zdawały sobie sprawę z tego, że ma być to już niebawem. Miały dużo do zrobienia miały,. nie rozmawiały więc zbyt wiele, poświęcając się całkowicie swoim obowiązkom.
O dziwo czuła się tu bezpiecznie. Biała magia roztaczała swoją aurę na terenie Oazy Feniksa, przynosząc uczucie ukojenia.
W końcu portal rozbłysł jasnym światłem. Wyłoniła się z niego rodzina - dwoje dorosłych i dzieci. Spojrzała na Charlene i pokiwała głową. Znały swoje obowiązki. Podeszła więc do mężczyzny. - Dzień dobry, nazywam się Rose. Zajmiemy się państwem - powiedziała, wymuszając ciepły uśmiech. Dłonią wskazała namiot przygotowany do przyjęcia pacjentów.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
To, co się działo, napełniało wrażliwe i dobre serduszko Charlie głębokim smutkiem. Mimo upragnionego końca anomalii zło nie tylko nie spało, ale też postępowało w zastraszającym tempie. Choć uprzedzenia wobec mugolaków były odczuwalne od dłuższego czasu (właściwie to zawsze, choć dopiero od zeszłego roku, od rządów Tuft, spotykały ich realne nieprzyjemności), teraz znaleźli się oni w dużo większym niebezpieczeństwie. Cierpieli tylko dlatego, że mieli rzekomo „brudną” krew, a więc nie podobali się obecnej władzy. Każdego dnia słyszało się o w najlepszym wypadku zwolnieniach z pracy pod fałszywymi pretekstami (taki los spotkał i parę jej znajomych mugolaków), a w gorszym na zniknięciach i innych formach represji. Ludzie nie czuli się bezpiecznie, poszukiwali miejsca, gdzie mogliby się tak czuć.
Takim miejscem była Oaza, stworzona po pokonaniu anomalii w miejscu dawnego Azkabanu. Dzięki białej magii Zakonników to straszliwe, plugawe miejsce zmieniło się nie do poznania i mogło stać się dobrym azylem dla poszukujących schronienia mugolaków i innych ofiar obecnej władzy.
Charlie wraz ze swoją kuzynką Roselyn zostały wyznaczone do przygotowania Oazy na przyjęcie kolejnej fali czarodziejów, którzy przybywali tu coraz liczniej, a którzy potrzebowali wszystkich niezbędnych rzeczy, nawet tak podstawowych jak jedzenie, ubrania czy medykamenty. Często uciekali nie zdążywszy zabrać ze sobą zbyt wiele, porzucali swoje dotychczasowe życia, by nie zginąć z rąk czarnomagicznych sługusów.
Charlie nie potrafiła walczyć, poświęciła swe życie alchemii, i to tymi umiejętnościami pomagała Zakonowi, odkąd dołączyła do niego w kwietniu ubiegłego roku. Nie nadawała się do tego, by chwycić za różdżkę i bronić pokrzywdzonych, ale mogła im pomagać w inny sposób. W końcu ktoś musiał zadbać o dobrostan tych ludzi w już bezpiecznym miejscu i zatroszczyć się o nich, tak, jak ktoś musiał zaopatrywać Zakon w eliksiry lecznicze, bojowe i nie tylko. To w tym była najlepsza i tym atutem najmocniej mogła przysłużyć się przyjaciołom z Zakonu, a także ludziom, którym pomagali.
Najpierw, samiutkim rankiem, dostały się do Hogsmeade, a stamtąd pieszo doszły do Zakazanego Lasu, gdzie przez portal mogły przejść do Oazy. Miały dziś wolne od pracy w Mungu, więc mogły poświęcić cały ten dzień na ogarnięcie sytuacji w Oazie i upewnienie się, czy wyspa jest gotowa na przyjęcie kolejnych mieszkańców. Jako alchemiczka i uzdrowicielka nadawały się do tego dobrze, zwłaszcza że przybywający ludzie mogli być ranni.
Zaczęły swoją pracę od uporządkowania rzeczy już wcześniej dostarczonych do Oazy. Posegregowały koce i ubrania, dzieląc je na odpowiednie sterty, by później łatwiej było je udostępniać potrzebującym. Ktoś wcześniej zajął się dostarczeniem zaopatrzenia, ale i Charlie zabrała ze sobą trochę rzeczy w swojej zaczarowanej torbie. Trochę zbędnych ubrań swoich i rodziny, których już nie nosili, a które mogły przydać się innym, parę koców oraz składniki do najbardziej podstawowych eliksirów leczniczych. Te rzeczy także dołączyła do tych, które były możliwe do rozdysponowania, ubrania i koce pozostawiając w odpowiednim miejscu, zaś składniki zabierając do punktu medycznego, który także musiały z Rose przygotować. Nie wiedziała, kto zajmował się tutaj uciekającymi w poprzednich dniach, ale miejsce to wciąż było w powijakach; już w styczniu zatroszczyła się o to, by dostarczyć tu trochę eliksirów, na tyle prostych by nie wymagały do dawkowania dużej wiedzy, jednak podejrzewała że większość została zużyta i będzie trzeba porobić nowe, czym też mogła się zająć dzisiaj.
- Gdy skończymy porządki i posprawdzamy, co tu jeszcze jest porobię trochę eliksirów i zostawię je tutaj. Głównie takich prostszych, które nie wymagają zaawansowanej wiedzy do dawkowania – powiedziała. – Widzę że jest kociołek, przybory i trochę składników, więc nie powinno mi to przysporzyć problemów.
Uporządkowała to, co zostało, a także składniki. Nie było tego dużo, garstka serc i więcej składników dodatkowych, których trochę przyniosła sama. W nadchodzącym czasie z pewnością konieczna będzie kolejna dostawa eliksirów, zależnie od tego, jak dużo ludzi będzie przybywać i w jakim będą stanie. Nie rozmawiały z Rose zbyt wiele, wymiana zdań ograniczała się głównie do spraw bezpośrednio związanych z wykonywanymi czynnościami. Prywatne sprawy mogły poczekać.
Niedługo później przez portal przybyła pierwsza grupa, która zapewne jakoś dowiedziała się o tym miejscu. Zaalarmowane błyskiem wyszły z porządkowanego właśnie punktu medycznego i ruszyły na przeciw przybyszom, by się nimi zająć. Była to rodzina z dwójką dzieci, ojciec wyglądał na rannego. Gdy Charlie wypytała ich ostrożnie o to, co się stało, dowiedziała się, że czarodziej bronił bliskich przed zwolennikiem samozwańczego Voldemorta, który postanowił wziąć ich na cel, i cudem udało im się uciec. Zabrały ich do punktu medycznego, gdzie mogły się nimi zająć.
Kiedy Roselyn zajęła się mężczyzną, który wymagał interwencji magii leczniczej, Charlie podjęła rozmowę z kobietą, która nie była ranna, ale wyglądała na wystraszoną i osłabioną, zaś jej dzieci zdradzały oznaki długo nieleczonej skrzaciej grypy, którą dzięki pracy w Mungu potrafiła rozpoznać i Charlie, a kobieta potwierdziła jej przypuszczenia.
- Na szczęście temu można zaradzić, wystarczy syrop z czarnej jagody i granatu, oraz wywary wzmacniające. Przygotuję je, a pani powinna je przez kilka dni podawać dzieciom aż do ustąpienia objawów – powiedziała, pamiętając że tak postępowali uzdrowiciele w Mungu; niekiedy musiała przygotowywać taki syrop. Dziwiła się, że kobieta nie zapewniła dzieciom leczenia wcześniej, ale w dobie prześladowań pewnie nie tak łatwo było mugolakom poprosić o pomoc w Mungu, zaś nie każdy musiał znać alchemika, by zamówić u niego odpowiednie lekarstwa.
Zabrała się do pracy; w punkcie medycznym znajdował się cynowy kociołek i inne podstawowe sprzęty, więc już po chwili stała nad nim, przygotowując na szczęście proste remedium na skrzacią grypę z użyciem czarnych jagód i granatu. Inne mikstury mogła zrobić później, na początek chciała zająć się dziećmi, skoro już przybyła do nich cała rodzina. Później, po zapewnieniu tego najbardziej podstawowego leczenia i wydzieleniu koców i ubrań, będą mogły ich skierować do jednej ze wzniesionych tu w minionych tygodniach chat.
Takim miejscem była Oaza, stworzona po pokonaniu anomalii w miejscu dawnego Azkabanu. Dzięki białej magii Zakonników to straszliwe, plugawe miejsce zmieniło się nie do poznania i mogło stać się dobrym azylem dla poszukujących schronienia mugolaków i innych ofiar obecnej władzy.
Charlie wraz ze swoją kuzynką Roselyn zostały wyznaczone do przygotowania Oazy na przyjęcie kolejnej fali czarodziejów, którzy przybywali tu coraz liczniej, a którzy potrzebowali wszystkich niezbędnych rzeczy, nawet tak podstawowych jak jedzenie, ubrania czy medykamenty. Często uciekali nie zdążywszy zabrać ze sobą zbyt wiele, porzucali swoje dotychczasowe życia, by nie zginąć z rąk czarnomagicznych sługusów.
Charlie nie potrafiła walczyć, poświęciła swe życie alchemii, i to tymi umiejętnościami pomagała Zakonowi, odkąd dołączyła do niego w kwietniu ubiegłego roku. Nie nadawała się do tego, by chwycić za różdżkę i bronić pokrzywdzonych, ale mogła im pomagać w inny sposób. W końcu ktoś musiał zadbać o dobrostan tych ludzi w już bezpiecznym miejscu i zatroszczyć się o nich, tak, jak ktoś musiał zaopatrywać Zakon w eliksiry lecznicze, bojowe i nie tylko. To w tym była najlepsza i tym atutem najmocniej mogła przysłużyć się przyjaciołom z Zakonu, a także ludziom, którym pomagali.
Najpierw, samiutkim rankiem, dostały się do Hogsmeade, a stamtąd pieszo doszły do Zakazanego Lasu, gdzie przez portal mogły przejść do Oazy. Miały dziś wolne od pracy w Mungu, więc mogły poświęcić cały ten dzień na ogarnięcie sytuacji w Oazie i upewnienie się, czy wyspa jest gotowa na przyjęcie kolejnych mieszkańców. Jako alchemiczka i uzdrowicielka nadawały się do tego dobrze, zwłaszcza że przybywający ludzie mogli być ranni.
Zaczęły swoją pracę od uporządkowania rzeczy już wcześniej dostarczonych do Oazy. Posegregowały koce i ubrania, dzieląc je na odpowiednie sterty, by później łatwiej było je udostępniać potrzebującym. Ktoś wcześniej zajął się dostarczeniem zaopatrzenia, ale i Charlie zabrała ze sobą trochę rzeczy w swojej zaczarowanej torbie. Trochę zbędnych ubrań swoich i rodziny, których już nie nosili, a które mogły przydać się innym, parę koców oraz składniki do najbardziej podstawowych eliksirów leczniczych. Te rzeczy także dołączyła do tych, które były możliwe do rozdysponowania, ubrania i koce pozostawiając w odpowiednim miejscu, zaś składniki zabierając do punktu medycznego, który także musiały z Rose przygotować. Nie wiedziała, kto zajmował się tutaj uciekającymi w poprzednich dniach, ale miejsce to wciąż było w powijakach; już w styczniu zatroszczyła się o to, by dostarczyć tu trochę eliksirów, na tyle prostych by nie wymagały do dawkowania dużej wiedzy, jednak podejrzewała że większość została zużyta i będzie trzeba porobić nowe, czym też mogła się zająć dzisiaj.
- Gdy skończymy porządki i posprawdzamy, co tu jeszcze jest porobię trochę eliksirów i zostawię je tutaj. Głównie takich prostszych, które nie wymagają zaawansowanej wiedzy do dawkowania – powiedziała. – Widzę że jest kociołek, przybory i trochę składników, więc nie powinno mi to przysporzyć problemów.
Uporządkowała to, co zostało, a także składniki. Nie było tego dużo, garstka serc i więcej składników dodatkowych, których trochę przyniosła sama. W nadchodzącym czasie z pewnością konieczna będzie kolejna dostawa eliksirów, zależnie od tego, jak dużo ludzi będzie przybywać i w jakim będą stanie. Nie rozmawiały z Rose zbyt wiele, wymiana zdań ograniczała się głównie do spraw bezpośrednio związanych z wykonywanymi czynnościami. Prywatne sprawy mogły poczekać.
Niedługo później przez portal przybyła pierwsza grupa, która zapewne jakoś dowiedziała się o tym miejscu. Zaalarmowane błyskiem wyszły z porządkowanego właśnie punktu medycznego i ruszyły na przeciw przybyszom, by się nimi zająć. Była to rodzina z dwójką dzieci, ojciec wyglądał na rannego. Gdy Charlie wypytała ich ostrożnie o to, co się stało, dowiedziała się, że czarodziej bronił bliskich przed zwolennikiem samozwańczego Voldemorta, który postanowił wziąć ich na cel, i cudem udało im się uciec. Zabrały ich do punktu medycznego, gdzie mogły się nimi zająć.
Kiedy Roselyn zajęła się mężczyzną, który wymagał interwencji magii leczniczej, Charlie podjęła rozmowę z kobietą, która nie była ranna, ale wyglądała na wystraszoną i osłabioną, zaś jej dzieci zdradzały oznaki długo nieleczonej skrzaciej grypy, którą dzięki pracy w Mungu potrafiła rozpoznać i Charlie, a kobieta potwierdziła jej przypuszczenia.
- Na szczęście temu można zaradzić, wystarczy syrop z czarnej jagody i granatu, oraz wywary wzmacniające. Przygotuję je, a pani powinna je przez kilka dni podawać dzieciom aż do ustąpienia objawów – powiedziała, pamiętając że tak postępowali uzdrowiciele w Mungu; niekiedy musiała przygotowywać taki syrop. Dziwiła się, że kobieta nie zapewniła dzieciom leczenia wcześniej, ale w dobie prześladowań pewnie nie tak łatwo było mugolakom poprosić o pomoc w Mungu, zaś nie każdy musiał znać alchemika, by zamówić u niego odpowiednie lekarstwa.
Zabrała się do pracy; w punkcie medycznym znajdował się cynowy kociołek i inne podstawowe sprzęty, więc już po chwili stała nad nim, przygotowując na szczęście proste remedium na skrzacią grypę z użyciem czarnych jagód i granatu. Inne mikstury mogła zrobić później, na początek chciała zająć się dziećmi, skoro już przybyła do nich cała rodzina. Później, po zapewnieniu tego najbardziej podstawowego leczenia i wydzieleniu koców i ubrań, będą mogły ich skierować do jednej ze wzniesionych tu w minionych tygodniach chat.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Azkaban znała zaledwie ze zdjęć, wycinków proroka codziennego. Słyszała o tym ponurym miejscu już za czasów gdy była zaledwie dzieckiem, a jej mały świat ograniczał się do szkockiego miasteczka, w którym dorastała. Później przyszła wiedza na temat czarodziejskiego więzienia, o mrokach kryjących się w jego zaułkach i jego okrutnych strażnikach. Teraz trudno było uwierzyć, że ziemia, którą stąpała przesiąknięta była krwią, ciemnością i cierpieniem. Od zdobycia Azkabanu minął zaledwie miesiąc, a Oaza Harolda przesycona była światłością. Początkowy strach przed przebywaniem tutaj szybko przeminął, dając uczucie przedziwnego spokoju wypełniającego piersi. Nadziei, która wciąż utrzymywała ich przy życiu. Oaza Feniksa stała się bezpiecznym azylem dla tych, których prześladowano i ucieczką dla tych, którzy poszukiwali schronienia przed represjami.
To było dobre uczucie. Jedno z niewielu, których doświadczyła ostatnimi czasy. Strach, zmartwienie, złość i bezsilność stały się częścią codzienności. Bała się myśli, że stały się częścią jej samej i już nigdy nie pozbędzie się tego uczucia. Jednak właśnie tutaj, w tym momencie czuła się ze sobą dobrze. Z tym, że może zrobić coś dla drugiego człowieka. I to było dobre. Nie kwestionowała tego. Ta jeden element nie był analizowany, rozkładany na najmniejsze czynniki.
Była zmęczona. Dyżury w Mungu były długie i wyczerpujące, a w domu nie czekał na nią odpoczynek. Odkąd Melanie po raz pierwszy zdradziła magiczne umiejętności, stan córki martwił Rose. Wcześniejsze anomalie były dla nich utrapieniem, jednak udało im się przejść przez to obronną ręką. Teraz jednak gdy anomalię ustały dziewczynka wciąż wykazywała budzącę wątpliwości co do jej stanu symptomy. I w tym wszystkim musiała znaleźć jeszcze czas na bycie w oazie i był to obowiązek, którego również nie chciała zaniedbywać. Była więc rozerwana między tymi trzema miejscami,a to jednocześnie dawało jej pewnego rodzaju uczucie spokoju. W natłoku zajęć, przytłoczona tymi wszystkimi sprawunkami nie mogła zatrzymać się chociażby na chwilę. Tak bardzo skupiała się na tym co jest teraz i tutaj, że nie miała czasu na myślenie o niczym innym. I czuła, że to jest dla niej dobre. Mniej myślenia, więcej działania.
Praca, którą wykonywały dzisiejszego poranka była monotonna, jednak wymagająca skupienia. Segregowały ubrania, koce, przygotowywały ciepłe napoje, porządkowały eliksiry i medykalia. Miały sporo do zrobienia, aby przygotować oazę na przybycie nowej grupy uchodźców, więc poświęciły się właśnie temu.
Pokiwała głową, słysząc słowa kuzynki. - Nie przejmuj się tym, Charlene. Dokończ to co robisz, a ja dokończe przygotowania. Przygotuj eliksiry, nie pomogę ci w tym zanadto, a tym mogę zająć się sama - uśmiechnęła się do Charlie, układając ubrania na nierówne kupki.
Gdy błysk światła rozświetlił wejście do namiotu, wyszła na zewnątrz śladem kuzynki. Wysłuchały krótkich wyjaśnień mężczyzny i zaprosiła go do środka, obiecując że Charlie zajmie się uważeniem eliksiru dla jego dzieci, a za ten czas to Rose zajmie się jego obrażeniami. Zadrapania i zranienia nie były głębokie, jednak krew nie zakrzepła i sączyła się z ran.
Chociaż twarz czarodzieja była spokojna i nie wyrażała emocji, jego pięści zaciskały się, a wzrokiem wciąż poszukiwał swojej rodziny. - Charlene zajmie się pana dziećmi, proszę się nie martwić. Pan i pana rodzina są już bezpieczni - wymusiła pogodny uśmiech, próbując okazać mu wsparcie. Czy łatwo byłoby jej to powiedzieć, gdyby na jej miejscu był jej brat i jego rodzina? - Oaza jest chroniona białą magią. Nie dostanie się tu nikt niepożądany. Wszystko jest jeszcze w powijakach, a warunki nie są tutaj najlepsze. Ale znajdziecie tu spokój - powiedziała cicho.
- Wiem, że jest pan wyczerpany, ale muszę zapytać. Czy jest pan w stanie opisać czarodzieja, który napadł na pańską rodzinę? Albo zapamiętał pan coś charakterystycznego? - zapytała z myślą o tablicy, skonstruowanej przez zakonniczki, która miała zbierać informację o śmierciożercach i poplecznikach lorda Voldemorta.
Dała mu czas na odpowiedź, sama zaś zajęła się dokładnym obejrzeniem jego ran i upewnieniem, że nic mu nie dolega mu nic więcej. W końcu zacisnęła palce na magnoliowym drewnie i przytknęła koniec różdżki do pokrytej zranieniami skóry mężczyzny. - Curatio Vulnera Maxima!
To było dobre uczucie. Jedno z niewielu, których doświadczyła ostatnimi czasy. Strach, zmartwienie, złość i bezsilność stały się częścią codzienności. Bała się myśli, że stały się częścią jej samej i już nigdy nie pozbędzie się tego uczucia. Jednak właśnie tutaj, w tym momencie czuła się ze sobą dobrze. Z tym, że może zrobić coś dla drugiego człowieka. I to było dobre. Nie kwestionowała tego. Ta jeden element nie był analizowany, rozkładany na najmniejsze czynniki.
Była zmęczona. Dyżury w Mungu były długie i wyczerpujące, a w domu nie czekał na nią odpoczynek. Odkąd Melanie po raz pierwszy zdradziła magiczne umiejętności, stan córki martwił Rose. Wcześniejsze anomalie były dla nich utrapieniem, jednak udało im się przejść przez to obronną ręką. Teraz jednak gdy anomalię ustały dziewczynka wciąż wykazywała budzącę wątpliwości co do jej stanu symptomy. I w tym wszystkim musiała znaleźć jeszcze czas na bycie w oazie i był to obowiązek, którego również nie chciała zaniedbywać. Była więc rozerwana między tymi trzema miejscami,a to jednocześnie dawało jej pewnego rodzaju uczucie spokoju. W natłoku zajęć, przytłoczona tymi wszystkimi sprawunkami nie mogła zatrzymać się chociażby na chwilę. Tak bardzo skupiała się na tym co jest teraz i tutaj, że nie miała czasu na myślenie o niczym innym. I czuła, że to jest dla niej dobre. Mniej myślenia, więcej działania.
Praca, którą wykonywały dzisiejszego poranka była monotonna, jednak wymagająca skupienia. Segregowały ubrania, koce, przygotowywały ciepłe napoje, porządkowały eliksiry i medykalia. Miały sporo do zrobienia, aby przygotować oazę na przybycie nowej grupy uchodźców, więc poświęciły się właśnie temu.
Pokiwała głową, słysząc słowa kuzynki. - Nie przejmuj się tym, Charlene. Dokończ to co robisz, a ja dokończe przygotowania. Przygotuj eliksiry, nie pomogę ci w tym zanadto, a tym mogę zająć się sama - uśmiechnęła się do Charlie, układając ubrania na nierówne kupki.
Gdy błysk światła rozświetlił wejście do namiotu, wyszła na zewnątrz śladem kuzynki. Wysłuchały krótkich wyjaśnień mężczyzny i zaprosiła go do środka, obiecując że Charlie zajmie się uważeniem eliksiru dla jego dzieci, a za ten czas to Rose zajmie się jego obrażeniami. Zadrapania i zranienia nie były głębokie, jednak krew nie zakrzepła i sączyła się z ran.
Chociaż twarz czarodzieja była spokojna i nie wyrażała emocji, jego pięści zaciskały się, a wzrokiem wciąż poszukiwał swojej rodziny. - Charlene zajmie się pana dziećmi, proszę się nie martwić. Pan i pana rodzina są już bezpieczni - wymusiła pogodny uśmiech, próbując okazać mu wsparcie. Czy łatwo byłoby jej to powiedzieć, gdyby na jej miejscu był jej brat i jego rodzina? - Oaza jest chroniona białą magią. Nie dostanie się tu nikt niepożądany. Wszystko jest jeszcze w powijakach, a warunki nie są tutaj najlepsze. Ale znajdziecie tu spokój - powiedziała cicho.
- Wiem, że jest pan wyczerpany, ale muszę zapytać. Czy jest pan w stanie opisać czarodzieja, który napadł na pańską rodzinę? Albo zapamiętał pan coś charakterystycznego? - zapytała z myślą o tablicy, skonstruowanej przez zakonniczki, która miała zbierać informację o śmierciożercach i poplecznikach lorda Voldemorta.
Dała mu czas na odpowiedź, sama zaś zajęła się dokładnym obejrzeniem jego ran i upewnieniem, że nic mu nie dolega mu nic więcej. W końcu zacisnęła palce na magnoliowym drewnie i przytknęła koniec różdżki do pokrytej zranieniami skóry mężczyzny. - Curatio Vulnera Maxima!
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 29.08.19 14:08, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
I Charlie tylko o tym miejscu słyszała i nigdy nie były to opowieści dobre. Aż trudno było uwierzyć, że to miejsce mogło się tak zmienić. Biała magia Zakonników najwyraźniej musiała być bardzo silna, skoro nadal była tak wyraźnie wyczuwalna w otoczeniu i gdyby Charlie nie wiedziała z opowieści członków Zakonu, co tu się stało, nigdy by nie uwierzyła, że właśnie stała w miejscu dawnego Azkabanu. Kiedyś był twierdzą dla najgorszych, przesyconych czarną magią plugawców, dziś miał się stać schronieniem dla prześladowanych mugolaków. Tak nie powinno jednak być. Ci ludzie nie powinni być zmuszeni do ucieczki i do porzucania swojego życia, byli pełnowartościowymi członkami społeczności – ale nie dla obecnej władzy.
Kiedy starannie sortowała ubrania i inne niezbędne artykuły towarzyszył jej więc smutek i poczucie niesprawiedliwości na tym świecie, ale miała nadzieję, że ten stan nie potrwa wiecznie i że ostatecznie Zakon zatriumfuje nad złem, a chroniący się tu ludzie kiedyś znowu będą mogli żyć normalnie i bez strachu.
Ona też tęskniła za codziennością bez strachu. Bez myśli o tym, że może podzielić losy Hannah, Bena, Anthony’ego lub Very. Jej rodzina też nie była wolna od wojny, skoro kilku jej członków należało do Zakonu. Wielu jej przyjaciół i znajomych również, więc miała się o kogo martwić. Ale dziś musiała myśleć przede wszystkim o tych obcych ludziach, którzy mieli tu przybyć. Verze nie mogła pomóc, ale im tak. Liczyło się każde uratowane przez Zakon życie.
Czasem miała wyrzuty sumienia, że nie może zrobić tyle co inni, więc starała się dawać z siebie jak najwięcej w aspektach, w których mogła się przysłużyć. Pracowicie warzyła eliksiry dla Zakonników, służyła radami w kwestiach związanych z miksturami, a także w wolnych chwilach, gdy akurat nie pracowała w Mungu, starała się pojawiać w Oazie, by sprawdzać, czy i tutaj zawsze był jakiś zapasik najpotrzebniejszych eliksirów. Nie ulegało wątpliwości, że z biegiem kolejnych tygodni ludzi tutaj będzie przybywać, a więc zapotrzebowanie będzie wzrastać. Angażowała się na miarę swoich możliwości, dobrze wiedząc, że nie byłaby przydatna w walce, gdzie stanowiłaby raczej ciężar dla reszty. Mogła pomagać inaczej i to robiła, bo chciała być użyteczna.
Z Roselyn pracowało jej się dobrze, może dlatego że znały się od tak dawna i potrafiły się zrozumieć nawet bez wypowiadania dużej ilości słów. Obie były w Zakonie, bo leżało im na sercu dobro innych.
- W porządku – przytaknęła. – Dam sobie z tym radę sama, podzielimy się pracą. Jest jej dość dla nas dwóch – zapewniła. Mogła porobić eliksiry, a Roselyn zająć się innymi rzeczami które trzeba było zrobić, bo było ich tu teraz tylko dwie, a obowiązków sporo.
Ale zanim mogły się nimi zająć, dostrzegły błysk, który skłonił je do wyjścia na zewnątrz i zapoznania się z sytuacją. Podczas gdy Rose zajęła się rannym mężczyzną, Charlie wzięła pod opiekę jego rodzinę, kobietę i dzieci, gotowa zaoferować zarówno wsparcie alchemiczne, jak i to emocjonalne. Jako że miała kiedyś młodszą siostrę, potrafiła w miarę radzić sobie z dziećmi, a jako osobie empatycznej łatwo było jej zrozumieć lęk i boleść kobiety.
Na początek uwarzyła więc lekarstwo na skrzacią grypę, na którą dzieci cierpiały tak ewidentnie, że nie potrzeba było dużej wiedzy anatomicznej, by rozpoznać symptomy po opisie dolegliwości podanym przez kobietę. Po zrobieniu syropu w kociołku obecnym w punkcie medycznym poinstruowała ich matkę, jak należy podawać ten w gruncie rzeczy prosty lek, którego porcje pozostawiła w jej rękach, mówiąc w jakich odstępach czasu dzieci powinny go pić.
Gdy okazało się, że rodzina prawie nic ze sobą nie miała, Charlie poprosiła kobietę, by poszła z nią do miejsca, gdzie znajdowały się ubrania i znalazła coś w rozmiarach pasujących na nią, dzieci i męża. Podała jej też kilka koców, po jednym dla każdego członka rodziny.
- Moja towarzyszka za chwilę uleczy pani męża. To świetna uzdrowicielka, doskonale zna się na tym, co robi. Ja tymczasem zaprowadzę was do bezpiecznego schronienia, gdzie niedługo się spotkacie i gdzie będziecie odtąd mieszkać – zapewniła ją, by ją uspokoić i pokazać, że byli w dobrych rękach. – Wiem, że to miejsce jest w powijakach, dopiero powstaje i nie może zastąpić wam prawdziwego domu, ale dzięki silnej białej magii jest bezpieczne. Ludzie, którzy was skrzywdzili, nie dostaną się tutaj. Będziecie mogli przeczekać, aż sytuacja się uspokoi.
Ale czy na pewno? Miała nadzieję, że tak, że zabezpieczenia rzeczywiście były tak silne jak mówiono. Kobieta spytała ją też, kiedy nastąpi spokój i kiedy będą mogli wrócić do swojego życia, ale Charlie mimo chęci niestety nie potrafiła udzielić odpowiedzi na to pytanie.
- Miejmy nadzieję, że jak najszybciej, ale niestety nikt nie wie, co przyniesie przyszłość i ile to wszystko potrwa – odpowiedziała szczerze, bo nie potrafiła kłamać, choć optymistycznie chciała wierzyć w to, że będzie lepiej, że zło zostanie pokonane, a czarnoksiężnicy i krzywdziciele słabszych ukarani za swoje czyny.
Zaprowadziła kobietę i dzieci do jednej ze skromnych, choć czystych chat. Nie wiedziała, kto je zbudował, ale powstawało ich tu coraz więcej i każda mogła zmieścić czarodziejską rodzinę, a dzięki nałożonym zaklęciom w środku wydawały się większe i przestronniejsze niż z zewnątrz. Zostawiła ich tam, mówiąc, że jeśli będą potrzebować jeszcze czegoś, to ona i Rose nadal pozostawały do dyspozycji. Udzieliła też informacji, gdzie można znaleźć jedzenie i inne artykuły pierwszej potrzeby. Starała się mówić z zapałem i być uśmiechnięta, bo jej smutek i niepewność tylko mocniej wystraszyłyby kobietę i dzieci.
Wróciła do namiotu medycznego, w samą porę, bo pojawiły się kolejne osoby wymagające uwagi. Było to kilka starszych, wystraszonych kobiet, a także matka z małym dzieckiem, mugolaczka, którą napadnięto we własnym mieszkaniu. Charlie zabrała je wszystkie do wnętrza namiotu i zaczęła wypytywać o okoliczności, w jakich musiały opuścić swoje domy. Dopytywała także, czy nic im nie dolega; jeśli coś im było, Roselyn mogła je obejrzeć i wyleczyć. Póki co Charlie nie pozostało nic innego jak udzielenie im emocjonalnego wsparcia i ostrożne wypytanie o to, co je spotkało, by zorientować się, czy może coś dla nich zrobić zanim da im koce, ubrania i inne rzeczy, a potem skieruje do chat. Mogły to w końcu być informacje istotne dla przyszłych działań Zakonu, które będzie mogła przekazać dalej. Być może kobiety napadł ktoś, o kim już wiedzieli i mogliby to dopisać do listy przewin znanych rycerzy, lub zidentyfikować jakichś nowych – bądź ich naśladowców, bo myślących podobnie pewnie nie brakowało, a w czasach takich jak obecne najgorsze instynkty dużo łatwiej wyzwalały się z ludzi.
Kiedy starannie sortowała ubrania i inne niezbędne artykuły towarzyszył jej więc smutek i poczucie niesprawiedliwości na tym świecie, ale miała nadzieję, że ten stan nie potrwa wiecznie i że ostatecznie Zakon zatriumfuje nad złem, a chroniący się tu ludzie kiedyś znowu będą mogli żyć normalnie i bez strachu.
Ona też tęskniła za codziennością bez strachu. Bez myśli o tym, że może podzielić losy Hannah, Bena, Anthony’ego lub Very. Jej rodzina też nie była wolna od wojny, skoro kilku jej członków należało do Zakonu. Wielu jej przyjaciół i znajomych również, więc miała się o kogo martwić. Ale dziś musiała myśleć przede wszystkim o tych obcych ludziach, którzy mieli tu przybyć. Verze nie mogła pomóc, ale im tak. Liczyło się każde uratowane przez Zakon życie.
Czasem miała wyrzuty sumienia, że nie może zrobić tyle co inni, więc starała się dawać z siebie jak najwięcej w aspektach, w których mogła się przysłużyć. Pracowicie warzyła eliksiry dla Zakonników, służyła radami w kwestiach związanych z miksturami, a także w wolnych chwilach, gdy akurat nie pracowała w Mungu, starała się pojawiać w Oazie, by sprawdzać, czy i tutaj zawsze był jakiś zapasik najpotrzebniejszych eliksirów. Nie ulegało wątpliwości, że z biegiem kolejnych tygodni ludzi tutaj będzie przybywać, a więc zapotrzebowanie będzie wzrastać. Angażowała się na miarę swoich możliwości, dobrze wiedząc, że nie byłaby przydatna w walce, gdzie stanowiłaby raczej ciężar dla reszty. Mogła pomagać inaczej i to robiła, bo chciała być użyteczna.
Z Roselyn pracowało jej się dobrze, może dlatego że znały się od tak dawna i potrafiły się zrozumieć nawet bez wypowiadania dużej ilości słów. Obie były w Zakonie, bo leżało im na sercu dobro innych.
- W porządku – przytaknęła. – Dam sobie z tym radę sama, podzielimy się pracą. Jest jej dość dla nas dwóch – zapewniła. Mogła porobić eliksiry, a Roselyn zająć się innymi rzeczami które trzeba było zrobić, bo było ich tu teraz tylko dwie, a obowiązków sporo.
Ale zanim mogły się nimi zająć, dostrzegły błysk, który skłonił je do wyjścia na zewnątrz i zapoznania się z sytuacją. Podczas gdy Rose zajęła się rannym mężczyzną, Charlie wzięła pod opiekę jego rodzinę, kobietę i dzieci, gotowa zaoferować zarówno wsparcie alchemiczne, jak i to emocjonalne. Jako że miała kiedyś młodszą siostrę, potrafiła w miarę radzić sobie z dziećmi, a jako osobie empatycznej łatwo było jej zrozumieć lęk i boleść kobiety.
Na początek uwarzyła więc lekarstwo na skrzacią grypę, na którą dzieci cierpiały tak ewidentnie, że nie potrzeba było dużej wiedzy anatomicznej, by rozpoznać symptomy po opisie dolegliwości podanym przez kobietę. Po zrobieniu syropu w kociołku obecnym w punkcie medycznym poinstruowała ich matkę, jak należy podawać ten w gruncie rzeczy prosty lek, którego porcje pozostawiła w jej rękach, mówiąc w jakich odstępach czasu dzieci powinny go pić.
Gdy okazało się, że rodzina prawie nic ze sobą nie miała, Charlie poprosiła kobietę, by poszła z nią do miejsca, gdzie znajdowały się ubrania i znalazła coś w rozmiarach pasujących na nią, dzieci i męża. Podała jej też kilka koców, po jednym dla każdego członka rodziny.
- Moja towarzyszka za chwilę uleczy pani męża. To świetna uzdrowicielka, doskonale zna się na tym, co robi. Ja tymczasem zaprowadzę was do bezpiecznego schronienia, gdzie niedługo się spotkacie i gdzie będziecie odtąd mieszkać – zapewniła ją, by ją uspokoić i pokazać, że byli w dobrych rękach. – Wiem, że to miejsce jest w powijakach, dopiero powstaje i nie może zastąpić wam prawdziwego domu, ale dzięki silnej białej magii jest bezpieczne. Ludzie, którzy was skrzywdzili, nie dostaną się tutaj. Będziecie mogli przeczekać, aż sytuacja się uspokoi.
Ale czy na pewno? Miała nadzieję, że tak, że zabezpieczenia rzeczywiście były tak silne jak mówiono. Kobieta spytała ją też, kiedy nastąpi spokój i kiedy będą mogli wrócić do swojego życia, ale Charlie mimo chęci niestety nie potrafiła udzielić odpowiedzi na to pytanie.
- Miejmy nadzieję, że jak najszybciej, ale niestety nikt nie wie, co przyniesie przyszłość i ile to wszystko potrwa – odpowiedziała szczerze, bo nie potrafiła kłamać, choć optymistycznie chciała wierzyć w to, że będzie lepiej, że zło zostanie pokonane, a czarnoksiężnicy i krzywdziciele słabszych ukarani za swoje czyny.
Zaprowadziła kobietę i dzieci do jednej ze skromnych, choć czystych chat. Nie wiedziała, kto je zbudował, ale powstawało ich tu coraz więcej i każda mogła zmieścić czarodziejską rodzinę, a dzięki nałożonym zaklęciom w środku wydawały się większe i przestronniejsze niż z zewnątrz. Zostawiła ich tam, mówiąc, że jeśli będą potrzebować jeszcze czegoś, to ona i Rose nadal pozostawały do dyspozycji. Udzieliła też informacji, gdzie można znaleźć jedzenie i inne artykuły pierwszej potrzeby. Starała się mówić z zapałem i być uśmiechnięta, bo jej smutek i niepewność tylko mocniej wystraszyłyby kobietę i dzieci.
Wróciła do namiotu medycznego, w samą porę, bo pojawiły się kolejne osoby wymagające uwagi. Było to kilka starszych, wystraszonych kobiet, a także matka z małym dzieckiem, mugolaczka, którą napadnięto we własnym mieszkaniu. Charlie zabrała je wszystkie do wnętrza namiotu i zaczęła wypytywać o okoliczności, w jakich musiały opuścić swoje domy. Dopytywała także, czy nic im nie dolega; jeśli coś im było, Roselyn mogła je obejrzeć i wyleczyć. Póki co Charlie nie pozostało nic innego jak udzielenie im emocjonalnego wsparcia i ostrożne wypytanie o to, co je spotkało, by zorientować się, czy może coś dla nich zrobić zanim da im koce, ubrania i inne rzeczy, a potem skieruje do chat. Mogły to w końcu być informacje istotne dla przyszłych działań Zakonu, które będzie mogła przekazać dalej. Być może kobiety napadł ktoś, o kim już wiedzieli i mogliby to dopisać do listy przewin znanych rycerzy, lub zidentyfikować jakichś nowych – bądź ich naśladowców, bo myślących podobnie pewnie nie brakowało, a w czasach takich jak obecne najgorsze instynkty dużo łatwiej wyzwalały się z ludzi.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Magia wypłynęła z różdżki Roselyn, sprawiając że rany jej pacjenta powoli zaczęły się zrastać. Aż w końcu zaklęcie całkowicie wyleczyło jego obrażenia. W odpowiedzi na pytanie Rose, opowiedział jej jak jego rodzina została zaatakowana przez jednego z sojuszników Lorda Volademorta. Niestety nie był w stanie podać Rose dokładniejszego opisu mężczyzny, by mogła przekazać go później innym zakonnikom. Gdy zakończyła swoją pracę ruszyła śladem Charlene i reszty rodziny czarodzieja by pomóc im w zakwaterowaniu. Pomogła kuzynce w przydzieleniu im odpowiednich ubrań, zapasu żywności i kocy. - Wiem, że przeszli państwo przez piekło, ale jesteście tutaj bezpieczni. Nikt niepożądany nie ma dostępu do przejścia. Spróbujcie odpocząć, a gdybyście potrzebowali jakiejkolwiek pomocy, zawsze możecie o nią prosić. Jesteśmy tutaj, aby wam pomóc - powiedziała łagodnie do swojego pacjenta na pożegnanie.
Nie wiedziała czy jej słowa były prawdziwe. Chciała wierzyć w to, że w Oazie nic więcej im nie zagrozi. Chciała obiecać im, że już niedługo wrócą do swojego dawnego życia, jednak byłoby to kłamstwo. Nie wiedziała jak długo ruiny Azkabanu pozostaną schroniskiem dla dotkniętych represjami czarodziejów, jednak mogła żyć tylko nadzieją, że ludzie którymi zajmowała się na co dzień są bezpieczni.
Wkrótce przez portal przeszły kolejne osoby - kilka wiekowych kobiet,wystraszonych i osłabionych oraz matka z noworodkiem.
Podeszła do kobiety trzymającej na rękach dziecko. Widząc ją tak mocno tulącą niemowlę do piersi, Roselyn poczuła jak zaciska się jej gardło. - Spokojnie. Zajmę się państwem - powiedziała, delikatnie muskając dłonią drążące ramię kobiety . Kobieta wyglądała na przestraszoną, ale Rose najpierw zajęła się jej dzieckiem. Obejrzała je dokładnie, doszukując się oznak choroby lub jakichkolwiek urazów. - Pani dziecko jest całe i zdrowe - powiedziała do niej ciepłym tonem, siląc się na uśmiech, który w końcu wykrzywił jej usta. Po usłyszeniu tej wiadomości kobieta widocznie uspokoiła się i pozwoliła Wright zbadać samą siebie. Po wszystkim podobnie jak wcześniej, zaprowadziła ją do jednego z domków, dała jej świeże ubrania oraz wyjaśniła gdzie znajdzie potrzebne do przetrwania rzeczy. - Jeśli obawia się pani o stan zdrowia dziecka, jak będę tu następnym razem odwiedzę panią i sprawdzimy czy wszystko jest w porządku. Proszę się nie martwić. Pani i pani dziecko jesteście już bezpieczni.
Po powrocie do namiotu czekały na nią starsze kobiety, które zostawiła tu wcześniej z Charlene. Kobiety zdawały się być już mniej przestraszone niż przed rozmową z kuzynką, jednak wciąż były widocznie wyczerpane. - Proszę się napić ciepłej herbaty z imbirem, na pewno pomoże wam się rozgrzać - powiedziała do kobiet. Wszystkie wyglądały na zdrowe, chociaż były skrajnie wyczerpane.
- Przydałyby się nam eliksiry wzmacniające - powiedziała w międzyczasie do Charlene.
Nie wiedziała czy jej słowa były prawdziwe. Chciała wierzyć w to, że w Oazie nic więcej im nie zagrozi. Chciała obiecać im, że już niedługo wrócą do swojego dawnego życia, jednak byłoby to kłamstwo. Nie wiedziała jak długo ruiny Azkabanu pozostaną schroniskiem dla dotkniętych represjami czarodziejów, jednak mogła żyć tylko nadzieją, że ludzie którymi zajmowała się na co dzień są bezpieczni.
Wkrótce przez portal przeszły kolejne osoby - kilka wiekowych kobiet,wystraszonych i osłabionych oraz matka z noworodkiem.
Podeszła do kobiety trzymającej na rękach dziecko. Widząc ją tak mocno tulącą niemowlę do piersi, Roselyn poczuła jak zaciska się jej gardło. - Spokojnie. Zajmę się państwem - powiedziała, delikatnie muskając dłonią drążące ramię kobiety . Kobieta wyglądała na przestraszoną, ale Rose najpierw zajęła się jej dzieckiem. Obejrzała je dokładnie, doszukując się oznak choroby lub jakichkolwiek urazów. - Pani dziecko jest całe i zdrowe - powiedziała do niej ciepłym tonem, siląc się na uśmiech, który w końcu wykrzywił jej usta. Po usłyszeniu tej wiadomości kobieta widocznie uspokoiła się i pozwoliła Wright zbadać samą siebie. Po wszystkim podobnie jak wcześniej, zaprowadziła ją do jednego z domków, dała jej świeże ubrania oraz wyjaśniła gdzie znajdzie potrzebne do przetrwania rzeczy. - Jeśli obawia się pani o stan zdrowia dziecka, jak będę tu następnym razem odwiedzę panią i sprawdzimy czy wszystko jest w porządku. Proszę się nie martwić. Pani i pani dziecko jesteście już bezpieczni.
Po powrocie do namiotu czekały na nią starsze kobiety, które zostawiła tu wcześniej z Charlene. Kobiety zdawały się być już mniej przestraszone niż przed rozmową z kuzynką, jednak wciąż były widocznie wyczerpane. - Proszę się napić ciepłej herbaty z imbirem, na pewno pomoże wam się rozgrzać - powiedziała do kobiet. Wszystkie wyglądały na zdrowe, chociaż były skrajnie wyczerpane.
- Przydałyby się nam eliksiry wzmacniające - powiedziała w międzyczasie do Charlene.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Wiedziała, że praca na rzecz Oazy jest ważna. Że członkowie Zakonu musieli opiekować się tym miejscem, aby służyło wszystkim tym, którzy tu przybywali. Traktowała to poważnie i odpowiedzialnie, w pewnym sensie próbując Zakonnikom wynagrodzić brak przydatności w innych aspektach. W to, co potrafiła, angażowała się więc całą sobą. Nie ratowała ludzi przed faktycznym złem, nie rzucała się z różdżką pomiędzy nich a niebezpieczeństwo, jak robili to inni, odważniejsi i bardziej utalentowani w magii. Zajmowała się jednak innymi zadaniami, które też były potrzebne, bo przecież uratowani ludzie musieli gdzieś zamieszkać, a także zostać wyleczeni, jeśli tego potrzebowali, i wyposażeni w ubrania, koce i inne niezbędne rzeczy. Żałośnie niewiele w porównaniu z tym, co mogło zaoferować im do niedawna normalne życie, ale oby to był stan tymczasowy. To przecież nie mogło trwać wiecznie. W to przynajmniej próbowała wierzyć.
Dzięki staraniom Zakonników zgromadzili trochę różnych zapasów, więc nie witały dzisiejszych przybyszów z pustymi rękami. Każda przybywająca osoba została zaopiekowana. Roselyn udzielała niezbędnej pomocy uzdrowicielskiej każdemu, kto jej wymagał. Po rodzinie z dziećmi, którą zajęła się najpierw, przyszła kolej także na starsze czarownice, a młodą kobietą z dzieckiem zajęła się już Roselyn; jako samotna matka na pewno najlepiej wiedziała, czego potrzebuje taka osoba. Charlie tymczasem została z czarownicami, rozmawiając z nimi i uspokajając je, starając się wykrzesać z siebie możliwie jak najwięcej empatii i ciepła. Zgodnie z zaleceniem Rose zaparzyła dla nich świeżej herbaty z imbirem na rozgrzanie; nawet taki prosty, zwykły gest zdawał się wpływać na nie kojąco.
- Uwarzę je, tylko zaprowadzę panie do domków – powiedziała do kuzynki, a następnie zaprowadziła kobiety najpierw po ubrania i koce, a później do chat. Najpierw należało zakwaterować przybyszów, by mogli znaleźć spokój w bezpiecznym (nawet jeśli nie prawdziwie domowym) schronieniu, eliksiry mogły jeszcze chwilę poczekać. Te, które były niezbędne do podania, mogły później zanieść do domków, a reszta pozostanie w punkcie medycznym, odpowiednio zabezpieczona i czekająca na wydzielenie potrzebującym w kolejnych dniach przez innych uzdrowicieli i alchemików, kogokolwiek z Zakonu kto będzie mógł tu przybyć. Charlie wiedziała jednak, że takie zapasy nie wystarczą na długo i regularnie trzeba je było odnawiać. Starała się jednak czuwać nad zapotrzebowaniem i wychodzić mu na przeciw, a w razie czego mogła poprosić o pomoc innych alchemików Zakonu.
Po odprowadzeniu kobiet wróciła do punktu medycznego.
- Już jestem – powiedziała i wzięła się za przegląd składników. Nie było tego bardzo dużo, ale coś powinna dać radę z tego zrobić. – Muszę odnotować, jakich składników jeszcze potrzebujemy na przyszłość. Nie można dopuścić do sytuacji, żeby eliksirów brakowało, bo co jeśli w następnych dniach przybędzie tu ktoś poważniej ranny? – zastanawiała się. Podobnie jak w Mungu działała bardzo skrupulatnie i zapisywała wszystko, gdyby tak w nadchodzących dniach przybył tu ktoś z innych alchemików, to żeby też miał wgląd i nie musiał drugi raz wykonywać tej samej pracy. Poważnie traktowała to, że Justine na spotkaniu kazała jej nadzorować sprawy eliksiralne w Oazie.
- W porządku, na początek zrobię więc trochę eliksiru przeciwbólowego, wywaru ze szczuroszczeta i auxiliku. Proste i bardzo podstawowe rzeczy, każdy poradzi sobie z ich podaniem – mówiła dalej.
Napełniła kociołek czystą wodą i zapaliła pod nim płomyk, a w międzyczasie, gdy woda się gotowała, oporządzała składniki znalezione w Oazie. Najpierw zamierzała przyrządzić eliksir przeciwbólowy. Po tym, jak woda zaczęła wrzeć, do kociołka dodała pokrojone skórki cytrusów, a następnie odrobinę śliny węża eskulapa. Zamieszała i odczekała chwilę, by później dodać posiekaną na drobno łodygę moly. Odpakowała znalezioną paczuszkę z płatkami ciemiernika i także dodała ich trochę do kociołka. Na samym końcu dodała jeszcze odrobinę śluzu gumochłona i znowu zaczęła dokładnie, miarowo mieszać. Udany eliksir powinien być bezbarwny i wydzielać silną woń cytrusów. W Mungu warzyła go bardzo często, więc miała nadzieję że i tym razem wyjdzie dobrze.
| warzę eliksir przeciwbólowy ze składników znalezionych w Oazie, ST 45
Dzięki staraniom Zakonników zgromadzili trochę różnych zapasów, więc nie witały dzisiejszych przybyszów z pustymi rękami. Każda przybywająca osoba została zaopiekowana. Roselyn udzielała niezbędnej pomocy uzdrowicielskiej każdemu, kto jej wymagał. Po rodzinie z dziećmi, którą zajęła się najpierw, przyszła kolej także na starsze czarownice, a młodą kobietą z dzieckiem zajęła się już Roselyn; jako samotna matka na pewno najlepiej wiedziała, czego potrzebuje taka osoba. Charlie tymczasem została z czarownicami, rozmawiając z nimi i uspokajając je, starając się wykrzesać z siebie możliwie jak najwięcej empatii i ciepła. Zgodnie z zaleceniem Rose zaparzyła dla nich świeżej herbaty z imbirem na rozgrzanie; nawet taki prosty, zwykły gest zdawał się wpływać na nie kojąco.
- Uwarzę je, tylko zaprowadzę panie do domków – powiedziała do kuzynki, a następnie zaprowadziła kobiety najpierw po ubrania i koce, a później do chat. Najpierw należało zakwaterować przybyszów, by mogli znaleźć spokój w bezpiecznym (nawet jeśli nie prawdziwie domowym) schronieniu, eliksiry mogły jeszcze chwilę poczekać. Te, które były niezbędne do podania, mogły później zanieść do domków, a reszta pozostanie w punkcie medycznym, odpowiednio zabezpieczona i czekająca na wydzielenie potrzebującym w kolejnych dniach przez innych uzdrowicieli i alchemików, kogokolwiek z Zakonu kto będzie mógł tu przybyć. Charlie wiedziała jednak, że takie zapasy nie wystarczą na długo i regularnie trzeba je było odnawiać. Starała się jednak czuwać nad zapotrzebowaniem i wychodzić mu na przeciw, a w razie czego mogła poprosić o pomoc innych alchemików Zakonu.
Po odprowadzeniu kobiet wróciła do punktu medycznego.
- Już jestem – powiedziała i wzięła się za przegląd składników. Nie było tego bardzo dużo, ale coś powinna dać radę z tego zrobić. – Muszę odnotować, jakich składników jeszcze potrzebujemy na przyszłość. Nie można dopuścić do sytuacji, żeby eliksirów brakowało, bo co jeśli w następnych dniach przybędzie tu ktoś poważniej ranny? – zastanawiała się. Podobnie jak w Mungu działała bardzo skrupulatnie i zapisywała wszystko, gdyby tak w nadchodzących dniach przybył tu ktoś z innych alchemików, to żeby też miał wgląd i nie musiał drugi raz wykonywać tej samej pracy. Poważnie traktowała to, że Justine na spotkaniu kazała jej nadzorować sprawy eliksiralne w Oazie.
- W porządku, na początek zrobię więc trochę eliksiru przeciwbólowego, wywaru ze szczuroszczeta i auxiliku. Proste i bardzo podstawowe rzeczy, każdy poradzi sobie z ich podaniem – mówiła dalej.
Napełniła kociołek czystą wodą i zapaliła pod nim płomyk, a w międzyczasie, gdy woda się gotowała, oporządzała składniki znalezione w Oazie. Najpierw zamierzała przyrządzić eliksir przeciwbólowy. Po tym, jak woda zaczęła wrzeć, do kociołka dodała pokrojone skórki cytrusów, a następnie odrobinę śliny węża eskulapa. Zamieszała i odczekała chwilę, by później dodać posiekaną na drobno łodygę moly. Odpakowała znalezioną paczuszkę z płatkami ciemiernika i także dodała ich trochę do kociołka. Na samym końcu dodała jeszcze odrobinę śluzu gumochłona i znowu zaczęła dokładnie, miarowo mieszać. Udany eliksir powinien być bezbarwny i wydzielać silną woń cytrusów. W Mungu warzyła go bardzo często, więc miała nadzieję że i tym razem wyjdzie dobrze.
| warzę eliksir przeciwbólowy ze składników znalezionych w Oazie, ST 45
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Czuła, że serce zaciska się jej ilekroć próbuje chociażby wyobrazić sobie co przeżywają ludzi, którzy przybywali do Oazy. Wyrwani z bezpiecznej iluzji ogniska domowego, pozbawieni tego co zapewniało im schronienie, zmarginalizowani. Ludzie, którzy do tej pory prowadzili normalne życie - wychowali dzieci, pracowali, żyli swoim doczesnym życiem. Aż pewnego dnia coś sprawiło, że przestali. Że ich życie zakończyło się i jedyną nadzieją stało się miejsce gdzie jedyne co posiadali to kilka kocy, zestaw podarowanych przez kogoś ubrań. Nie potrafiła się z nimi nie utożsamiać. Nie próbować postawić siebie w tej sytuacji i wyobrazić sobie co muszą przeżywać. To równie dobrze mogłaby być ona, a jedyne co ją od tego dzieliło to dobrze strzeżona tajemnica, krew zaledwie odrobinę czystsza niż ta ich.
Nie chciała żyć w takim świecie. Nie chciała żyć w miejscu gdzie przyjmowano takie kryteria. Była zaledwie jednostką. Małą, z pozoru nic nie znaczącą, która nie miała żadnej siły przebicia. Teoretycznie nie mogła nic zmienić. Gdy pracowała w Oazie miała jednak poczucie, że robi coś dobrego. Coś zmienia, bo czyni życie tych ludzi trochę mniej okropnym niż mogłoby być.
Nigdy nie czuła, że minęła się z powołaniem. Robiła dokładnie to czego chciała robić. Już jako dziewczyna pragnęła pracować w Świętym Mungu, jednak nie myślała wtedy o tym, że okoliczności będą wymagać od niej pracy poza nim. W takich okolicznościach. Poza prawem, chociaż przecież nie robiła nic złego.
Bała się. To było coś co towarzyszyło jej każdego dnia. Bała się co będzie z nią. Co będzie z jej córką. Jednak świadomość, że musi pokonać ten strach była silniejsza.
- Oczywiście, zajmiemy się tym po wszystkim - odpowiedziała. Obie zajęły się swoimi obowiązkami. Roselyn - przygotowaniem niezbędnych jej do pracy rzeczy, Charlene zajęła się zaś swoimi podopiecznymi. W między czasie zajęła się doprowadzeniem ich stanowiska pracy do porządku.
Charlie po jakimś czasie wróciła.
Spojrzała nieco krytyczne na dotąd zebrane eliksiry. Nawykła do tego, że w Mungu z rzadka czegokolwiek brakowało. Napary lecznicze zawsze czekały na nią przygotowane. Nie musiała się martwić brakiem ingrediencji. To nie leżało w jej zakresie obowiązków. Tutaj jednak ich środki było ograniczone. Lista eliksirów, które chciałaby widzieć na ich półkach była stanowczo zbyt długa.
Westchnęła cicho. - Oprócz tego przydałaby się maść z wodnej gwiazdy, pasta na odmrożenia, oparzenia, eliksir uspokajający… - zaczęła wymieniać. Była pewna, że nie posiadają nawet składników do ich utworzenia. Jednak warto było mieć to na uwadze przy ich kolejnym spotkaniu.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? - zapytała, podchodząc do Charlene. Nie była specjalistką w eliksirach, ale być może mogła podać jej pomocną dłoń i ułatwić jej jakoś pracę.l
Nie chciała żyć w takim świecie. Nie chciała żyć w miejscu gdzie przyjmowano takie kryteria. Była zaledwie jednostką. Małą, z pozoru nic nie znaczącą, która nie miała żadnej siły przebicia. Teoretycznie nie mogła nic zmienić. Gdy pracowała w Oazie miała jednak poczucie, że robi coś dobrego. Coś zmienia, bo czyni życie tych ludzi trochę mniej okropnym niż mogłoby być.
Nigdy nie czuła, że minęła się z powołaniem. Robiła dokładnie to czego chciała robić. Już jako dziewczyna pragnęła pracować w Świętym Mungu, jednak nie myślała wtedy o tym, że okoliczności będą wymagać od niej pracy poza nim. W takich okolicznościach. Poza prawem, chociaż przecież nie robiła nic złego.
Bała się. To było coś co towarzyszyło jej każdego dnia. Bała się co będzie z nią. Co będzie z jej córką. Jednak świadomość, że musi pokonać ten strach była silniejsza.
- Oczywiście, zajmiemy się tym po wszystkim - odpowiedziała. Obie zajęły się swoimi obowiązkami. Roselyn - przygotowaniem niezbędnych jej do pracy rzeczy, Charlene zajęła się zaś swoimi podopiecznymi. W między czasie zajęła się doprowadzeniem ich stanowiska pracy do porządku.
Charlie po jakimś czasie wróciła.
Spojrzała nieco krytyczne na dotąd zebrane eliksiry. Nawykła do tego, że w Mungu z rzadka czegokolwiek brakowało. Napary lecznicze zawsze czekały na nią przygotowane. Nie musiała się martwić brakiem ingrediencji. To nie leżało w jej zakresie obowiązków. Tutaj jednak ich środki było ograniczone. Lista eliksirów, które chciałaby widzieć na ich półkach była stanowczo zbyt długa.
Westchnęła cicho. - Oprócz tego przydałaby się maść z wodnej gwiazdy, pasta na odmrożenia, oparzenia, eliksir uspokajający… - zaczęła wymieniać. Była pewna, że nie posiadają nawet składników do ich utworzenia. Jednak warto było mieć to na uwadze przy ich kolejnym spotkaniu.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? - zapytała, podchodząc do Charlene. Nie była specjalistką w eliksirach, ale być może mogła podać jej pomocną dłoń i ułatwić jej jakoś pracę.l
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
To co się działo było tak bardzo niesprawiedliwe i przykre. Miała też świadomość, że ona też mogłaby podzielić taki los, gdyby nie mogła zwać się czarownicą półkrwi. Była jednostką może nie uprzywilejowaną, ale dostatecznie czarodziejską, by pozostawiano ją w spokoju, choć pewnie i ten spokój zakończyłby się, gdyby jej przynależność stała się jasna. Dlatego nie wychylała się i nie obnosiła z poglądami, pragnąc zachować namiastkę spokoju i bezpieczeństwa, i nade wszystko nie chcąc narażać bliskich. Najwięcej mogły zdziałać nie kusząc losu i w ciszy robiąc swoje.
Ludzie z Oazy potrzebowali czegoś więcej niż tylko koców i ubrań, ale jak sprawić, by to miejsce przestało im się kojarzyć z miejscem przymusowego zesłania i ukrywania się przed niebezpieczeństwem? Czy w ogóle mogli jako Zakon sprawić, by ukrywający się mugolacy i ich rodziny czuli się tu dobrze? Każdy człowiek miał przecież swoją godność i pragnął od życia czegoś więcej niż tylko jedzenia i kąta do spania. Głowiła się nad tym wszystkim wykonując swoje obowiązki w punkcie medycznym i próbując okazać emocjonalne wsparcie tej garstce osób, które miały dziś pod opieką. Była gotowa ich wysłuchać i szepnąć dobre słowo, a także uwarzyć eliksiry, ale czy mogła zrobić coś więcej? Nie była w stanie zwrócić im utraconego życia, choć pragnęła wierzyć, że ostatecznie dobro zatriumfuje i istniała dla tych ludzi przyszłość lepsza niż ukrywanie się tu do końca swoich dni. I ona nie chciała żyć w świecie, gdzie o prawie do życia decyduje czystość krwi i gdzie każdego dnia można zginąć dla kaprysu jakiegoś czarnoksiężnika. Nie tak powinna wyglądać ta rzeczywistość. Nikt nie powinien cierpieć tylko za to, kim się urodził.
Po zaopiekowaniu się ludźmi i upewnieniu się, że zostali rozlokowani do siedzib zajęła się eliksirami. Ilość składników nie była duża, może zaopatrzenie jeszcze nie dotarło, albo to Charlie nie wiedziała gdzie na wyspie szukać skrzyń z ingrediencjami, które mogły jeszcze nie być odpakowane i dostarczone do punktu medycznego. Nadal wiele rzeczy było w powijakach i wciąż pracowano nad tym, by Oaza poprawnie funkcjonowała. Pozostawało na razie pracować na tym, co było pod ręką i później listownie dopytać Poppy lub kogoś o inne składniki. Mogła tu znowu przybyć za kilka dni i uwarzyć kolejne mikstury. W zasadzie planowała przychodzić tu regularnie, gdy tylko uda jej się znaleźć jakiś wolny dzień.
- Na razie nie widzę tu nigdzie odpowiednich składników, ale gdy tylko zostaną dostarczone przybędę tu znowu i uwarzę wszystkie niezbędne eliksiry – zapewniła, zamierzając dołożyć wszelkich starań, by w Oazie były potrzebne medykamenty. Im więcej będzie się tu pojawiać ludzi, tym więcej eliksirów będą potrzebować. Póki co nie było ich wielu i żaden z tych, których widziała, nie był w stanie wymagającym bardziej zaawansowanych lekarstw. Ale nie można było wykluczyć, że pojawi się ktoś poważniej ranny, dlatego wolałaby żeby silniejsze lekarstwa też się tu pojawiły i zamierzała o to zadbać jeszcze w tym miesiącu.
Udany eliksir przeciwbólowy został przelany do opisanych fiolek.
- Właśnie uwarzyłam eliksir przeciwbólowy i zamierzam zrobić jeszcze trochę wywaru ze szczuroszczeta, bo widzę że na to są składniki. Ty możesz spróbować uwarzyć trochę auxiliku, jeśli już uporałaś się ze swoją częścią pracy – powiedziała, przesuwając po stole w stronę Roselyn fiolkę z wydzieliną toksyczka oraz pęk suszonych liści dębu. Był to tak prosty eliksir, że uzdrowicielka na pewno z łatwością sobie z nim poradzi, a we dwójkę praca pójdzie im szybciej.
Po wyczyszczeniu kociołka po poprzedniej miksturze zagotowała wodę i zabrała się do warzenia, dodając do kociołka strączki wnykopieńki, które najpierw posiekała na drobno. Później taki sam los spotkał mięsiste liście aloesu. Zamieszała i dodała kilka gąsienic, a po kilku minutach liście moly. Na samym końcu wyjęła ze słoiczka ogon szczuroszczeta i ostrożnie upuściła go do kociołka, po czym znowu zaczęła energicznie mieszać. Dobrze uwarzony miał mieć słomkową barwę i wydzielać nieprzyjemną woń zgniłych jaj. Był za to bardzo skuteczny na niegroźne zranienia.
| Wywar ze szczuroszczeta, ST 25 (składniki znalezione w Oazie)
Ludzie z Oazy potrzebowali czegoś więcej niż tylko koców i ubrań, ale jak sprawić, by to miejsce przestało im się kojarzyć z miejscem przymusowego zesłania i ukrywania się przed niebezpieczeństwem? Czy w ogóle mogli jako Zakon sprawić, by ukrywający się mugolacy i ich rodziny czuli się tu dobrze? Każdy człowiek miał przecież swoją godność i pragnął od życia czegoś więcej niż tylko jedzenia i kąta do spania. Głowiła się nad tym wszystkim wykonując swoje obowiązki w punkcie medycznym i próbując okazać emocjonalne wsparcie tej garstce osób, które miały dziś pod opieką. Była gotowa ich wysłuchać i szepnąć dobre słowo, a także uwarzyć eliksiry, ale czy mogła zrobić coś więcej? Nie była w stanie zwrócić im utraconego życia, choć pragnęła wierzyć, że ostatecznie dobro zatriumfuje i istniała dla tych ludzi przyszłość lepsza niż ukrywanie się tu do końca swoich dni. I ona nie chciała żyć w świecie, gdzie o prawie do życia decyduje czystość krwi i gdzie każdego dnia można zginąć dla kaprysu jakiegoś czarnoksiężnika. Nie tak powinna wyglądać ta rzeczywistość. Nikt nie powinien cierpieć tylko za to, kim się urodził.
Po zaopiekowaniu się ludźmi i upewnieniu się, że zostali rozlokowani do siedzib zajęła się eliksirami. Ilość składników nie była duża, może zaopatrzenie jeszcze nie dotarło, albo to Charlie nie wiedziała gdzie na wyspie szukać skrzyń z ingrediencjami, które mogły jeszcze nie być odpakowane i dostarczone do punktu medycznego. Nadal wiele rzeczy było w powijakach i wciąż pracowano nad tym, by Oaza poprawnie funkcjonowała. Pozostawało na razie pracować na tym, co było pod ręką i później listownie dopytać Poppy lub kogoś o inne składniki. Mogła tu znowu przybyć za kilka dni i uwarzyć kolejne mikstury. W zasadzie planowała przychodzić tu regularnie, gdy tylko uda jej się znaleźć jakiś wolny dzień.
- Na razie nie widzę tu nigdzie odpowiednich składników, ale gdy tylko zostaną dostarczone przybędę tu znowu i uwarzę wszystkie niezbędne eliksiry – zapewniła, zamierzając dołożyć wszelkich starań, by w Oazie były potrzebne medykamenty. Im więcej będzie się tu pojawiać ludzi, tym więcej eliksirów będą potrzebować. Póki co nie było ich wielu i żaden z tych, których widziała, nie był w stanie wymagającym bardziej zaawansowanych lekarstw. Ale nie można było wykluczyć, że pojawi się ktoś poważniej ranny, dlatego wolałaby żeby silniejsze lekarstwa też się tu pojawiły i zamierzała o to zadbać jeszcze w tym miesiącu.
Udany eliksir przeciwbólowy został przelany do opisanych fiolek.
- Właśnie uwarzyłam eliksir przeciwbólowy i zamierzam zrobić jeszcze trochę wywaru ze szczuroszczeta, bo widzę że na to są składniki. Ty możesz spróbować uwarzyć trochę auxiliku, jeśli już uporałaś się ze swoją częścią pracy – powiedziała, przesuwając po stole w stronę Roselyn fiolkę z wydzieliną toksyczka oraz pęk suszonych liści dębu. Był to tak prosty eliksir, że uzdrowicielka na pewno z łatwością sobie z nim poradzi, a we dwójkę praca pójdzie im szybciej.
Po wyczyszczeniu kociołka po poprzedniej miksturze zagotowała wodę i zabrała się do warzenia, dodając do kociołka strączki wnykopieńki, które najpierw posiekała na drobno. Później taki sam los spotkał mięsiste liście aloesu. Zamieszała i dodała kilka gąsienic, a po kilku minutach liście moly. Na samym końcu wyjęła ze słoiczka ogon szczuroszczeta i ostrożnie upuściła go do kociołka, po czym znowu zaczęła energicznie mieszać. Dobrze uwarzony miał mieć słomkową barwę i wydzielać nieprzyjemną woń zgniłych jaj. Był za to bardzo skuteczny na niegroźne zranienia.
| Wywar ze szczuroszczeta, ST 25 (składniki znalezione w Oazie)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Minęło niewiele czasu odkąd biała magia oczyściło spaczoną czarną magią wyspę. Dopiero stawiali fundamenty tego miejsca. Chciała wierzyć, że za kilka miesięcy nie będzie im potrzebne. Jednak zdawała sobie sprawę, że było tylko pobożne życzenie. Będą potrzebowali oazy. Nie znała dokładnego planu na przyszłość, nie wiedziała jak krok po kroku gwardia i Harold Longbottom postanowią zorganizować te miejsce. Miała nadzieję, że jednak za jakiś czas będzie dla tych ludzi czymś więcej niż skupiskiem kilku namiotów, wypełnionych po brzegi tymi, którym udało się przeżyć terror. Aby tak się jednak stało potrzebowali każdych rąk do pracy. Już na spotkaniu Zakonu wielu zaoferowało się pomóc, nie tylko jako medyk, obrońca, alchemik, ale przy tych znacznie bardziej przyziemnych pracach. Niektórzy oferowali pieniądze, a niektórzy gotowość do wykonania niezbędnych obowiązków. Łatwiej było wierzyć, że pewnego dnia nadejść może lepsze jutro. Że jest tak wielu ludzi, którzy nie zostali obdarci z empatii, swojego człowieczeństwa, by dbać jedynie o siebie. W to chciała wierzyć. W to próbowała wierzyć.
Nie mogli oddać im poprzedniego życia. Mogli utrzymać nadzieję, że pewnego dnia je odzyskają. Że są na tym świecie ludzie, którym cierpienie nie jest obojętne.
- Od bardzo dawna niczego nie ważyłam. Czas mi nie pozwalał. Mogę podzielić się swoimi zasobami, jeśli zajdzie taka potrzeba - zaproponowała. Wszakże miała wiele składników, sama nie ważyła eliksirów zbyt często. W jej zasobach znajdowały się jednak wiele składników, które były przydatne przy tworzeniu eliksirów leczniczych.
Pokiwała energicznie głową. - Spróbuje go uwarzyć.
Auxilik był dość prosty do wykonania. Na tyle by była w stanie uwarzyć go samodzielnie bez wsparcia alchemiczki. Niemniej jednak z zainteresowaniem obserwowała poczyniania Charlie. Podobnie jak Leighton oczyściła kociołek, zagotowała wodę oraz przygotowała wydzielinę z toksyczka oraz pęk suszonych liści dębu. Gdy woda wrzała dodała składniki, mieszając je dokładnie.
- I jak go oceniasz? - uśmiechnęła się słabo do kuzynki, próbując ocenić efekt swojej pracy.
| Auxilik, ST 15 (składniki znalezione w Oazie)
Nie mogli oddać im poprzedniego życia. Mogli utrzymać nadzieję, że pewnego dnia je odzyskają. Że są na tym świecie ludzie, którym cierpienie nie jest obojętne.
- Od bardzo dawna niczego nie ważyłam. Czas mi nie pozwalał. Mogę podzielić się swoimi zasobami, jeśli zajdzie taka potrzeba - zaproponowała. Wszakże miała wiele składników, sama nie ważyła eliksirów zbyt często. W jej zasobach znajdowały się jednak wiele składników, które były przydatne przy tworzeniu eliksirów leczniczych.
Pokiwała energicznie głową. - Spróbuje go uwarzyć.
Auxilik był dość prosty do wykonania. Na tyle by była w stanie uwarzyć go samodzielnie bez wsparcia alchemiczki. Niemniej jednak z zainteresowaniem obserwowała poczyniania Charlie. Podobnie jak Leighton oczyściła kociołek, zagotowała wodę oraz przygotowała wydzielinę z toksyczka oraz pęk suszonych liści dębu. Gdy woda wrzała dodała składniki, mieszając je dokładnie.
- I jak go oceniasz? - uśmiechnęła się słabo do kuzynki, próbując ocenić efekt swojej pracy.
| Auxilik, ST 15 (składniki znalezione w Oazie)
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Oaza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda