Zatoka wodnych stworzeń
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Zatoka wodnych stworzeń
Ta rozległa część magizoologicznego ogrodu składa się z wielu zatok i stawów, imitujących środowisko naturalne, których dzięki nałożonym nań czarom trudno odróżnić od rzeczywistych. Zagroda błotoryjów przypomina więc błotniste moczary, zwodniki zaś mają dla siebie niewielkie bagno. Idąc alejkami dalej można trafić także na staw pełen magicznych węgorzy, a skręcając w prawo trafi się nad niewielką rzeczkę, gdzie podziwiać można wodniki Kappa. Oczywiście, przy zbiornikach, w których żyją istoty niebezpieczne, nadzór sprawują wykwalifikowani pracownicy, dbający o bezpieczeństwo zwiedzających.
Zdziwienie budzić może zatoka dla pingwinów, jedynych niemagicznych stworzeń w tej części ogrodu.
Zdziwienie budzić może zatoka dla pingwinów, jedynych niemagicznych stworzeń w tej części ogrodu.
Trzynasty czerwiec nie był dla niej najlepszym dzień; z samego rana zbudziło ja pukanie do drzwi Benjamina, któremu bezzwłocznie udzieliła pomocy medycznej, w związku z oparzeniami, których ponownie nabawił się w rezerwacie - nie chodziło jednak o pobudkę, a przykrą rozmowę, którą odbyli podczas obiadu, mającym być podziękowaniem Wrighta za uleczenie ran. Nieporozumienie, niewłaściwy dobry słów sprawił jej dużą przykrość, a choć ostatecznie doszli do porozumienia, a Poppy przyjęła przeprosiny, żołądek miała ściśnięty z przykrości do samego wieczora. Panna Pomfrey nie chowała jednak długo urazy, czternastego czerwca przebudziła się z uśmiechem na ustach, pełna energii i ochoty do pracy. Wysprzątała mieszkanie, a nie zajęło jej to wiele czasu, bo zawsze utrzymywała sterylny porządek, a następnie wyruszyła na Pokątną po kila sprawunków: wyszła odpowiednio wcześniej, by w Hogwarcie zjawić się punktualnie. Pani Findley prosiła, aby została w Hogwarcie na noc, by ona sama mogła odwiedzić rodzinę.
Dzień był urokliwy i nic nie zwiastowało nieszczęścia; no, może pomijając niewłaściwy tej porze roku śnieg, który okrywał Wielką Brytanię niczym gruba pierzyna. Ubrana w gruby płaszcz i wełnianą suknię pod nim, przemierzała ulicę Pokątną z twarzą owiniętą szalem. Na głowie miała również czapkę, by chronić uszy przed mrozem - wiadomą rzeczą jest przecież, że ciepło ucieka z ciała przez uszy, należy je więc chronić. Tak się oblekła, że właściwie widać było tylko skrawek jej piegowatych, zaczerwienionych od zimnego powietrza policzków i niebieskie oczy. W dłoniach trzymała koszyk, w których znalazły się już zakupy z apteki, planowała znów spędzić nieco czasu nad kociołkiem, chciała wstąpić jeszcze do sklepu z artykułami piśmienniczymi, bo kończył się jej atrament, gdy dostrzegła znajomą sylwetkę.
-Aldrich! - powiedziała głośno, kiedy zbliżyła się już na odległość kilku kroków -Co za niespo...
Nie dane było Poppy jednak dokończyć tego zdania, ani przywitać się z przyjacielem ja należy; nagły huk ją ogłuszył, szkło najbliższej witryny pękło, roztrzaskało się w drobny mak, ktoś krzyknął, a siła odrzuciła Poppy - a przynajmniej tak się jej zdawało. Zacisnęła oczy i chyba straciła przytomność. Pogrążyła się w słodkiej ciemności i nie wiedziała, ile w niej trwała, lecz gdy uchyliła powieki...
Cóż, z pewnością nie była to ulica Pokątna. Czuła się bardzo dziwnie. Próbowała wesprzeć się na ręce, lecz... nie mogła. Bo nie miała ręki, a skrzydło. Krótkie, dziwne skrzydło. Wrzasnęła, lecz zabrzmiało to bardzo dziwnie - przeraźliwe skrzeczenie, któremu zawtórowało inne, obce.
Co się dzieje, co się stało..., gorączkowe myśli kotłowały się w głowie obolałej Poppy, która rozglądała się zdezorientowana, próbując zrozumieć swoją sytuację. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że jest... w zagrodzie, najpewniej w ogrodzie magizoologicznych, a wokół niej było pełno pingwinów.
I ona sama także była pingwinem.
Niedużym ptakiem, niezdolnym do lotu, poruszającym się na dwóch nóżkach dość pokracznie. Była tym faktem absolutnie przerażona.
-POMOCY - spróbowała się odezwać, ale najpewniej żaden człowiek, jeśli nie był pingwiniousty, miał jej nie zrozumieć.
Ostatnio zmieniony przez Poppy Pomfrey dnia 04.02.18 15:55, w całości zmieniany 2 razy
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Nie był przesądny; dwunasty czy czternasty dzień miesiąca mógł być równie pechowy, co trzynasty, a tak się złożyło, że żaden z ostatnich dni ani jedną godziną nie zasłużył sobie na miano nieszczęśliwego. W wyjątkowo dobrym humorze zajmował się więc rzeczami wcześniej odkładanymi w miarę możliwości na ostatnią z tak zwanych ostatnich chwil, a – jak należało się spodziewać po jego przynależności do płci męskiej – najdłużej zwlekał z zakupami. Wysłał przedtem kilka listów na poczcie, by mieć z głowy korespondencję, po czym z cierpiętniczą miną skierował swoje kroki do butiku madame Malkin. Nieoczekiwana zmiana pogody na zimową, gdy nad kalendarzem panował czerwiec zastała go nieprzygotowanym na tak długotrwałe zimno – nikt chyba nie oswoił się chętnie z myślą, że jak dotąd nie ma rady na anomalie pogodowe; kilkoro klientów przed nim wybierało czapki, rękawiczki i szaliki. Nie czekał jednak zbyt długo, a z pomocą ekspedientki wybór nowego płaszcza i kapelusza nie zajął mu z pewnością tak dużo czasu, ile spisał na straty myśląc o zakupach.
Niosąc nowe nabytki w eleganckiej torbie, szedł wzdłuż Pokątnej szybkim krokiem w kierunku Scribbulusa, by zatrzymać się dopiero, gdy ktoś go zawołał. Bardziej rozpoznał Poppy po głosie, gdyż dopiero zbliżywszy się do niej dostrzegł wśród kilku warstw chroniącej ją przed zimnem wełny jej niebieskie oczy, śmiejące się do niego w sposób, którego nie mógł z nikim innym pomylić.
- Poppy! Cieszę się, że cię widzę – wielka szkoda zatem, że widział ją tak krótko. Donośny huk, który rozległ się po krótkiej chwili i spadające zewsząd odłamki szkła sprawiły, że zacisnął powieki i była to ostatnia rzecz, jaką świadomie zrobił. Ogłuszony impetem wybuchu, upadł na ziemię.
Trudno określić, co było jego pierwszą myślą, gdy odzyskał przytomność. Otworzywszy oczy rozejrzał się niepewnie, a widząc przed sobą wysokie ogrodzenie, za nim kilkoro ludzi, a bezpośrednio przed sobą kilka pingwinów poczuł co najmniej niepokój. Mając przedtem oczy na wysokości niemal dwóch metrów, perspektywa stworzenia nieprzekraczającego wzrostem połowy tego była przedziwna, lecz bez wątpienia znał to miejsce. Odwiedzał ogród magizoologiczny wielokrotnie ze swą siostrzenicą, a zagroda pingwinów była jej bezkonkurencyjnie ulubionym miejscem. Niewiele pomogła mu ta świadomość, gdy zorientował się, że wybuch na Pokątnej jakoś transmutował go w zwierzę.
- Poppy! – zawołał, niewiele myśląc o tym, że jeśli za sprawą cudu także i jego przyjaciółkę przeniosło do ogrodu, ona i tak go nie zrozumie. Co jej się stało? Oboje znaleźli się tuż przy witrynie, za którą zdarzył się ten wypadek, czy była cała? Chciał podejść bliżej do ogrodzenia, ale już po pierwszym kroku (odmierzał je przecież miarą swoich ludzkich nóg) upadł niezdarnie głową w przód i wylądował płasko na brzuchu. Nie wiedząc zupełnie, jak ma się podeprzeć i wstać, przeturlał się (a pracownicy zoo powinni chyba za taki pokaz pobierać dodatkową opłatę) kilka razy, aż wreszcie przypadkiem jedna z nóg podkurczyła mu się i z pomocą skrzydeł udało mu się dźwignąć nieforemne pingwinie ciało do pionu.
Niosąc nowe nabytki w eleganckiej torbie, szedł wzdłuż Pokątnej szybkim krokiem w kierunku Scribbulusa, by zatrzymać się dopiero, gdy ktoś go zawołał. Bardziej rozpoznał Poppy po głosie, gdyż dopiero zbliżywszy się do niej dostrzegł wśród kilku warstw chroniącej ją przed zimnem wełny jej niebieskie oczy, śmiejące się do niego w sposób, którego nie mógł z nikim innym pomylić.
- Poppy! Cieszę się, że cię widzę – wielka szkoda zatem, że widział ją tak krótko. Donośny huk, który rozległ się po krótkiej chwili i spadające zewsząd odłamki szkła sprawiły, że zacisnął powieki i była to ostatnia rzecz, jaką świadomie zrobił. Ogłuszony impetem wybuchu, upadł na ziemię.
Trudno określić, co było jego pierwszą myślą, gdy odzyskał przytomność. Otworzywszy oczy rozejrzał się niepewnie, a widząc przed sobą wysokie ogrodzenie, za nim kilkoro ludzi, a bezpośrednio przed sobą kilka pingwinów poczuł co najmniej niepokój. Mając przedtem oczy na wysokości niemal dwóch metrów, perspektywa stworzenia nieprzekraczającego wzrostem połowy tego była przedziwna, lecz bez wątpienia znał to miejsce. Odwiedzał ogród magizoologiczny wielokrotnie ze swą siostrzenicą, a zagroda pingwinów była jej bezkonkurencyjnie ulubionym miejscem. Niewiele pomogła mu ta świadomość, gdy zorientował się, że wybuch na Pokątnej jakoś transmutował go w zwierzę.
- Poppy! – zawołał, niewiele myśląc o tym, że jeśli za sprawą cudu także i jego przyjaciółkę przeniosło do ogrodu, ona i tak go nie zrozumie. Co jej się stało? Oboje znaleźli się tuż przy witrynie, za którą zdarzył się ten wypadek, czy była cała? Chciał podejść bliżej do ogrodzenia, ale już po pierwszym kroku (odmierzał je przecież miarą swoich ludzkich nóg) upadł niezdarnie głową w przód i wylądował płasko na brzuchu. Nie wiedząc zupełnie, jak ma się podeprzeć i wstać, przeturlał się (a pracownicy zoo powinni chyba za taki pokaz pobierać dodatkową opłatę) kilka razy, aż wreszcie przypadkiem jedna z nóg podkurczyła mu się i z pomocą skrzydeł udało mu się dźwignąć nieforemne pingwinie ciało do pionu.
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aldrich McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Była tak zdezorientowana jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nie była typem osoby, której zdarzają się tak dziwne wypadki. Unikała kłopotów, nie eksperymentowała, nie włóczyła się po dziwnych miejscach, nie zdawała z ekscentryczymi czarodziejami, bądź czarownicami. Była zwyczajną kobietą i wiodła dość zwyczajne życie czarownice. Smutne, lecz nie odbiegające od normy. A przynajmnij tak było do niedawna.
Od czasu wybuchu pierwszego maja los wszystkim ucierał nosa.
W przeciągu zaledwie miesiąca zdążyła zostań przemieniona w gęś podczas pojedynku (z tego chociaż zrobiła użytek, bo zaatakowała Botta i trochę go dziabnęła w odwecie), we fretkę, kiedy badali wraz z lordem Carrowem obszar nad jeziorem objętym anomalią - to był absolutny wypadek i przypadek, różdżka Adriena spłatała mu figla; dziękować Merlinowi, że zdołał Poppy złapać, bo jako gryzoń miała świadomość gryzonia, nie pielęgniarki - a teraz, kiedy sądziła, że dość przemian w zwierzęta: wylądowała w ogrodzie magizoologicznym. Jako pingwin. Nie miała pojęcia jak do tego doszło i najpewniej nie chciała wiedzieć. Pamiętała jedynie wybuch, uczucie bólu przez wysoką temperaturę i ciemność. Ocknęła się jako ptak nielot. Mierzyła teraz nie więcej niźli sześćdziesiąt centymetrów, miała dziwny, wielki tułów i nieproporcjonalnie małą głowę. No i dziób, który okrutnie ją dekoncentrowałł i zaburzał pole widzenia. Zamiast na tym, co miała przed sobą, skupiała się na nim. Najwyraźniej jako pingwin niczym się nie wyróżniała i wyglądała dokładnie tak jak pozostałe, bo ludzie stojący przy barierkach miny mieli absolutnie przeciętne, to samo spacerujący wzdłuż zagród pracownicy Ogrodu.
Usłyszała jednak głos. Znajomy, a właściwie dobrze znany. Głos należał do Aldricha i obróciła się prędko w jego stronę. A raczej próbowała, bo na tych dwóch dziwnych nóżkach trudno być zwinnym i szybkim. Zaczęła się śmiesznie chwiać na boki i machała skrzydłami, by zachować równowagę.
-Aldrich, rozumiesz mnie? - spytała z rozpaczą, obserwując jak uzdrowiciel jako pingwin ląduje na brzuchu i próbuje wrócić do pozycji stojącej. Najpewniej, gdyby stała za ogrodzeniem, jako odwiedzająca Ogród, w swej ludzkiej postaci, zaczęłaby się śmiać - to przecież musiał być rozkoszny widok. Teraz wcale jej jednak nie było do śmiechu. Ani troszkę. Nic, nic.
-Musimy się stąd wydostać - jęknęła odkrywczo, zaczynając przypatrywać się ogrodzeniu. Czy było stąd jakieś wyjście? -HALO, CZY KTOŚ MNIE SŁYSZY? - wydarła się. Zrozumiał ją jednak tylko Aldrich i inne pingwiny. Ludzie przy ogrodzeniu usłyszeli jedynie bardzo dziwne, pingwinie piski.
Od czasu wybuchu pierwszego maja los wszystkim ucierał nosa.
W przeciągu zaledwie miesiąca zdążyła zostań przemieniona w gęś podczas pojedynku (z tego chociaż zrobiła użytek, bo zaatakowała Botta i trochę go dziabnęła w odwecie), we fretkę, kiedy badali wraz z lordem Carrowem obszar nad jeziorem objętym anomalią - to był absolutny wypadek i przypadek, różdżka Adriena spłatała mu figla; dziękować Merlinowi, że zdołał Poppy złapać, bo jako gryzoń miała świadomość gryzonia, nie pielęgniarki - a teraz, kiedy sądziła, że dość przemian w zwierzęta: wylądowała w ogrodzie magizoologicznym. Jako pingwin. Nie miała pojęcia jak do tego doszło i najpewniej nie chciała wiedzieć. Pamiętała jedynie wybuch, uczucie bólu przez wysoką temperaturę i ciemność. Ocknęła się jako ptak nielot. Mierzyła teraz nie więcej niźli sześćdziesiąt centymetrów, miała dziwny, wielki tułów i nieproporcjonalnie małą głowę. No i dziób, który okrutnie ją dekoncentrowałł i zaburzał pole widzenia. Zamiast na tym, co miała przed sobą, skupiała się na nim. Najwyraźniej jako pingwin niczym się nie wyróżniała i wyglądała dokładnie tak jak pozostałe, bo ludzie stojący przy barierkach miny mieli absolutnie przeciętne, to samo spacerujący wzdłuż zagród pracownicy Ogrodu.
Usłyszała jednak głos. Znajomy, a właściwie dobrze znany. Głos należał do Aldricha i obróciła się prędko w jego stronę. A raczej próbowała, bo na tych dwóch dziwnych nóżkach trudno być zwinnym i szybkim. Zaczęła się śmiesznie chwiać na boki i machała skrzydłami, by zachować równowagę.
-Aldrich, rozumiesz mnie? - spytała z rozpaczą, obserwując jak uzdrowiciel jako pingwin ląduje na brzuchu i próbuje wrócić do pozycji stojącej. Najpewniej, gdyby stała za ogrodzeniem, jako odwiedzająca Ogród, w swej ludzkiej postaci, zaczęłaby się śmiać - to przecież musiał być rozkoszny widok. Teraz wcale jej jednak nie było do śmiechu. Ani troszkę. Nic, nic.
-Musimy się stąd wydostać - jęknęła odkrywczo, zaczynając przypatrywać się ogrodzeniu. Czy było stąd jakieś wyjście? -HALO, CZY KTOŚ MNIE SŁYSZY? - wydarła się. Zrozumiał ją jednak tylko Aldrich i inne pingwiny. Ludzie przy ogrodzeniu usłyszeli jedynie bardzo dziwne, pingwinie piski.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Chyba nie leżało to w pingwiniej naturze, ale słysząc odzew pielęgniarki Aldrich poczuł przemożną potrzebę odetchnienia z ulgą. Przynajmniej nie wylądował w tej komedii sam, a o ile sam był skonfundowany i zupełnie nie miał pojęcia, co teraz zrobić i jak odwrócić przypadkowe zaklęcie, nie chciał dopuścić do siebie myśli, że oto oboje zostali skazani na dożycie końca swoich dni w skórze atrakcji dla wielbicieli morskiej fauny.
- Nie jesteś ranna? Widziałaś, co się tam stało? – Aldrich wciąż sam usilnie się nad tym zastanawiał, chociaż w obecnej sytuacji znajomość przyczyny, dla której zamiast niesienia Pokątną nowego płaszcza i rozmowy z Poppy miał teraz dziób i skrzydła i bardzo, bardzo ciepłą szatę z wodoodpornych piór mimo wszystko nie mogła mu pomóc. Nie miał przy sobie różdżki, a nawet gdyby jakimś cudem był w stanie ją utrzymać za pomocą masywnego skrzydła, nie wypowiedziałby żadnego zaklęcia. Poppy niewątpliwie miała rację, jakoś musieli się wydostać poza ogrodzenie. Co potem? Tym zajmą się później, i tak już od nerwów, zdziwienia i przez ten przeklęty dziób jakby kręciło mu się w głowie, przez co nie mógł skutecznie zebrać myśli.
- Ja tak, ale oni z pewnością nie. – to mówiąc, czy raczej – skrzecząc do Poppy machnął nieporadnie skrzydłem, wskazując na zgromadzonych za ogrodzeniem ludzi odwiedzających zoo. Ten wniosek nasunął mu pewien pomysł. Stąpając powoli i ostrożnie zbliżył się do jednego z nielotów. Starał się przy tym nie myśleć, jak wielkim kretynem okaże się, jeśli próba nawiązania kontaktu z pingwinem nie wypali. Ale skoro nikt z ludzi nie reagował na ich prośby, może razem z wyglądem i równowagą pingwinów przejęli także namiastkę mowy, jakiej między sobą używali?
- Hej, może ty mnie rozumiesz? Możesz nam pomóc? – bąknął, niewiarygodnie zażenowany sytuacją, w jakiej się znalazł, próbując trącić pingwina swoim skrzydłem. Jednocześnie był w końcu świadom, że jeśli pingwiny choć trochę im pomogą albo chociaż wskażą drogę do wyjścia, znajdą się z Poppy o krok bliżej do powrotu do ludzkiej postaci. W niej bowiem czuł się zdecydowanie najlepiej; dzielił ze swą przyjaciółką umiłowanie zwyczajności i świętego spokoju i w żadnym razie nie przywykł (niezależnie od ilości wizerunków zwierząt, jakimi pokrywa ściany swojego pokoju jego siostrzenica) do zmiany swojej przynależności gatunkowej. Dostrzegłszy kątem oka bramkę, przez którą zapewne wchodzą do zagrody pracownicy w porach karmienia, zbliżył się do niej i zaczął próbować przesunąć dziobem zatknięty w niej skobel.
- Poppy, chodź tutaj!
- Nie jesteś ranna? Widziałaś, co się tam stało? – Aldrich wciąż sam usilnie się nad tym zastanawiał, chociaż w obecnej sytuacji znajomość przyczyny, dla której zamiast niesienia Pokątną nowego płaszcza i rozmowy z Poppy miał teraz dziób i skrzydła i bardzo, bardzo ciepłą szatę z wodoodpornych piór mimo wszystko nie mogła mu pomóc. Nie miał przy sobie różdżki, a nawet gdyby jakimś cudem był w stanie ją utrzymać za pomocą masywnego skrzydła, nie wypowiedziałby żadnego zaklęcia. Poppy niewątpliwie miała rację, jakoś musieli się wydostać poza ogrodzenie. Co potem? Tym zajmą się później, i tak już od nerwów, zdziwienia i przez ten przeklęty dziób jakby kręciło mu się w głowie, przez co nie mógł skutecznie zebrać myśli.
- Ja tak, ale oni z pewnością nie. – to mówiąc, czy raczej – skrzecząc do Poppy machnął nieporadnie skrzydłem, wskazując na zgromadzonych za ogrodzeniem ludzi odwiedzających zoo. Ten wniosek nasunął mu pewien pomysł. Stąpając powoli i ostrożnie zbliżył się do jednego z nielotów. Starał się przy tym nie myśleć, jak wielkim kretynem okaże się, jeśli próba nawiązania kontaktu z pingwinem nie wypali. Ale skoro nikt z ludzi nie reagował na ich prośby, może razem z wyglądem i równowagą pingwinów przejęli także namiastkę mowy, jakiej między sobą używali?
- Hej, może ty mnie rozumiesz? Możesz nam pomóc? – bąknął, niewiarygodnie zażenowany sytuacją, w jakiej się znalazł, próbując trącić pingwina swoim skrzydłem. Jednocześnie był w końcu świadom, że jeśli pingwiny choć trochę im pomogą albo chociaż wskażą drogę do wyjścia, znajdą się z Poppy o krok bliżej do powrotu do ludzkiej postaci. W niej bowiem czuł się zdecydowanie najlepiej; dzielił ze swą przyjaciółką umiłowanie zwyczajności i świętego spokoju i w żadnym razie nie przywykł (niezależnie od ilości wizerunków zwierząt, jakimi pokrywa ściany swojego pokoju jego siostrzenica) do zmiany swojej przynależności gatunkowej. Dostrzegłszy kątem oka bramkę, przez którą zapewne wchodzą do zagrody pracownicy w porach karmienia, zbliżył się do niej i zaczął próbować przesunąć dziobem zatknięty w niej skobel.
- Poppy, chodź tutaj!
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aldrich McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Ostatnio pannę Pomfrey dręczyły bardzo dziwne wypadki i przypadki. Niektórzy mogliby je uznać za nawet zabawne. Transformacje w zwierzęta, chwilowe zauroczenie drugą kobietą (na samą myśl panna Pomfrey zaczynała się rumienić, och, jak mogło do tego dojść!), dziwne wypadki podczas wyścigu saneczek. Och, na miłość boską, spotkała tam trolla i ponoć nie ona jedna. Do dzisiaj się zastanawiała, czy ów potwór zdążył się zorientować, że kubek z kakao, który chciała mu podać zniknął w tej samej chwili. Wolała nie przeżyć nagłej wizyty górskiego trolla, zezłoszczonego jej kłamstwem, choć to nie była jej wina - skąd miała wiedzieć, że ten kubek zniknie? Na samą myśl miała dreszcze.
Wszystko to przyprawiało biedną pielęgniarkę o ból głowy. Była zwyczajną kobietą, nie wyróżniała się z tłumu innych czarownic, naprawdę. Prostą, skromną, może nie bogobojną, bo nie była religijna, tak jak mugolska część swojej rodziny, lecz z pewnością pokorną i dobrą. Lubiła to co zwyczajne i piękne w swej prostocie, wychowała się przecież na wieś, a na wszelką ekstrawagancję miała raczej alergię. Nie czuła potrzeby przeżywania dziwnych przygód - pragnęła świętego spokoju i by wszystko toczyło się według ustalonego rytmu i porządku.
Los miał wobec niej jednak inne plany
Postanowił ją wsadzić do zagrody ptaków, które nie potrafiły ani latać, ani mówić (no dobrze, żadne ptaki nie potrafiły tak naprawdę mówić, z tego co Poppy wiedziała, to papugi jedynie odtwarzają dźwięki), lecz jako jednego z nich. W pingwinim ciele czuła się... Dziwnie. Dziwnie to mało powiedziane. Myślała, że oszaleje przez to niezgrabne, dziwne ciało i skrzydła. Miała ochotę się rozpłakać, lecz wiedziała, że łzy w niczym tu na razie nie pomogą. I czy pingwiny mają w ogóle kanaliki łzowe? Chyba nie.
-Nic mi nie jest... - odpowiedziała Aldrichowi po pingiwniemu -To był chyba jakiś wybuch... Tak mi się wydaje. Och, co my teraz zrobimy! - zabiadoliła Poppy, unosząc skrzydła do góry, zupełnie tak, jakby chciała teraz wznieść do nieba ręce. Dziwnym, chwiejnym krokiem przydreptała do pingwina, z którego dzioba wydobywał się głos Aldricha. W pewnym sensie, po trosze, cieszyła się, że nie jest sama... Inaczej naprawdę mogłaby zwariować.
Chciała dreptać za uzdrowicielem, a nuż uda im się przejść przez tę bramkę i wydostać z zagrody... chociaż co wtedy? Jak kogoś poproszą o odczarowanie?
Wszystko to przyprawiało biedną pielęgniarkę o ból głowy. Była zwyczajną kobietą, nie wyróżniała się z tłumu innych czarownic, naprawdę. Prostą, skromną, może nie bogobojną, bo nie była religijna, tak jak mugolska część swojej rodziny, lecz z pewnością pokorną i dobrą. Lubiła to co zwyczajne i piękne w swej prostocie, wychowała się przecież na wieś, a na wszelką ekstrawagancję miała raczej alergię. Nie czuła potrzeby przeżywania dziwnych przygód - pragnęła świętego spokoju i by wszystko toczyło się według ustalonego rytmu i porządku.
Los miał wobec niej jednak inne plany
Postanowił ją wsadzić do zagrody ptaków, które nie potrafiły ani latać, ani mówić (no dobrze, żadne ptaki nie potrafiły tak naprawdę mówić, z tego co Poppy wiedziała, to papugi jedynie odtwarzają dźwięki), lecz jako jednego z nich. W pingwinim ciele czuła się... Dziwnie. Dziwnie to mało powiedziane. Myślała, że oszaleje przez to niezgrabne, dziwne ciało i skrzydła. Miała ochotę się rozpłakać, lecz wiedziała, że łzy w niczym tu na razie nie pomogą. I czy pingwiny mają w ogóle kanaliki łzowe? Chyba nie.
-Nic mi nie jest... - odpowiedziała Aldrichowi po pingiwniemu -To był chyba jakiś wybuch... Tak mi się wydaje. Och, co my teraz zrobimy! - zabiadoliła Poppy, unosząc skrzydła do góry, zupełnie tak, jakby chciała teraz wznieść do nieba ręce. Dziwnym, chwiejnym krokiem przydreptała do pingwina, z którego dzioba wydobywał się głos Aldricha. W pewnym sensie, po trosze, cieszyła się, że nie jest sama... Inaczej naprawdę mogłaby zwariować.
Chciała dreptać za uzdrowicielem, a nuż uda im się przejść przez tę bramkę i wydostać z zagrody... chociaż co wtedy? Jak kogoś poproszą o odczarowanie?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Gdyby pogodowe anomalie i niesamowite przypadki przy rzucaniu najprostszych zaklęć nie wystarczyły dotąd do stwierdzenia, że świat staje na głowie, zaklęty w pingwina Al miał od tego feralnego dnia z pełnym przekonaniem powtarzać to codziennie, przynajmniej w myślach. Magia potrafiła jak nic innego urozmaicić życie, ale żeby zmieniać je o sto osiemdziesiąt stopni? W zasadzie trudno byłoby mu określić, jaki dokładnie kąt dzieli bycie pingwinem od bycia człowiekiem, ale z pewnością jest do odczucie diametralnie różne.
Obejrzał się chwiejnie, prostując znów zbyt zamaszyście, na gromadę pingwinów, próbując rozpoznać, który z nich jest naprawdę jego starą przyjaciółką i byłby poniósł klęskę, gdyby się nie odezwała. Uspokojony (choć jedynie w setnej części, bo przecież nadal nie wiedzieli, co dokładnie zmieniło ich w zwierzęta), że ciała Poppy nie uszkodziła siła wybuchu, trącił raz jeszcze drzwiczki zagrody.
- Patrz, czy nikt nie idzie. – zwrócił się do panny Pomfrey, a jego ton był na tyle konspiracyjny, na ile pozwalały struny głosowe pingwina. Być może powinni po prostu poczekać? Zawsze istniała szansa, że zaklęcie bądź działanie eliksiru po prostu minie z czasem, a oni już niedługo będą znowu ludźmi. O ile wywołałoby to poruszenie wśród pingwinów zasiedlających zagrodę, a także podziwiających je gości ogrodu, przynajmniej mogliby ludzką mową poprosić o pomoc. Przecież uzdrowiciel nie miał w głowie nawet zalążka planu na to, co zrobią wydostawszy się z klatki. Przy każdej z zagród byli ludzie, a dwa niezdarnie wędrujące pingwiny nie są widokiem, który łatwo zignorować, zwłaszcza, że nie było tłumów, w których mogliby zniknąć. Zresztą, gdyby nawet udało im się wyjść poza teren ogrodu zoologicznego, co i gdzie mogli zrobić dalej? Aldrich nie zajmował się szukaniem odpowiedzi na te pytania, gdyż jak na razie nawet pierwszy etap planu ucieczki nie mógł zakończyć się sukcesem. Ponieważ posługiwał się dziobem pierwszy (i miejmy nadzieję, że ostatni) raz w życiu, nie trafiał nim w skobel, więc drzwiczki ani drgnęły nawet po dłuższej chwili.
- To bez sensu. Tędy nie wyjdziemy. – odwrócił się, rozsierdzony i machnął skrzydłem gniewnie, uderzając w pręty. Nawet gdyby ktoś z odwiedzających zauważył, że dwa pingwiny w zagrodzie zaczęły nagle gestykulować o wiele bardziej żywiołowo niż mają w zwyczaju te pocieszne nieloty, skąd mógłby wiedzieć, o co chodzi? – Masz jakiś pomysł?
Obejrzał się chwiejnie, prostując znów zbyt zamaszyście, na gromadę pingwinów, próbując rozpoznać, który z nich jest naprawdę jego starą przyjaciółką i byłby poniósł klęskę, gdyby się nie odezwała. Uspokojony (choć jedynie w setnej części, bo przecież nadal nie wiedzieli, co dokładnie zmieniło ich w zwierzęta), że ciała Poppy nie uszkodziła siła wybuchu, trącił raz jeszcze drzwiczki zagrody.
- Patrz, czy nikt nie idzie. – zwrócił się do panny Pomfrey, a jego ton był na tyle konspiracyjny, na ile pozwalały struny głosowe pingwina. Być może powinni po prostu poczekać? Zawsze istniała szansa, że zaklęcie bądź działanie eliksiru po prostu minie z czasem, a oni już niedługo będą znowu ludźmi. O ile wywołałoby to poruszenie wśród pingwinów zasiedlających zagrodę, a także podziwiających je gości ogrodu, przynajmniej mogliby ludzką mową poprosić o pomoc. Przecież uzdrowiciel nie miał w głowie nawet zalążka planu na to, co zrobią wydostawszy się z klatki. Przy każdej z zagród byli ludzie, a dwa niezdarnie wędrujące pingwiny nie są widokiem, który łatwo zignorować, zwłaszcza, że nie było tłumów, w których mogliby zniknąć. Zresztą, gdyby nawet udało im się wyjść poza teren ogrodu zoologicznego, co i gdzie mogli zrobić dalej? Aldrich nie zajmował się szukaniem odpowiedzi na te pytania, gdyż jak na razie nawet pierwszy etap planu ucieczki nie mógł zakończyć się sukcesem. Ponieważ posługiwał się dziobem pierwszy (i miejmy nadzieję, że ostatni) raz w życiu, nie trafiał nim w skobel, więc drzwiczki ani drgnęły nawet po dłuższej chwili.
- To bez sensu. Tędy nie wyjdziemy. – odwrócił się, rozsierdzony i machnął skrzydłem gniewnie, uderzając w pręty. Nawet gdyby ktoś z odwiedzających zauważył, że dwa pingwiny w zagrodzie zaczęły nagle gestykulować o wiele bardziej żywiołowo niż mają w zwyczaju te pocieszne nieloty, skąd mógłby wiedzieć, o co chodzi? – Masz jakiś pomysł?
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aldrich McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
W zasadzie życie panny Pomfrey należało do tych nudnych; niesłychanie przykrych, lecz nie nadzwyczajnych. Zdarzyło się w jej życiu wiele tragedii, straciła rodziców, obdarzyła miłością wilkołaka, swego najlepszego przyjaciela i straciła go na zawsze przez łowców, została na świecie sama jak palec, lecz poza tym - wiodła życie przeciętne. Opierało się na dwóch filarach: pracy i nauce, a teraz także i walce w szeregach Zakonu Feniksa, choć o trudno było mówić o walce dosłownej. Nie miała odpowiednich umiejętności, by móc służyć Zakonowi w prawdziwych pojedynkach - tacy jak ona stali z boku, wspierając prawdziwych wojowników światła jako uzdrowicielskie zaplecze. Nie przeżywała więc dziwnych przygód. Nie dla niej były ekstrawaganckie podróże i dziwne wypadki - najlepiej czuła się, gdy wszystko toczyło się zwykłym, normalnym rytmem. W rutynie odnajdywała bezpieczeństwo i spokój. A ten dzień z pewnością zaliczy do jednego z najdziwniejszych w swoich życiu, o ile nie najbardziej dziwacznych.
Dzień, kiedy zmieniła się w pingwina.
Nie miała rozległej wiedzy o zwierzętach, choć w szkole uczyła się na opiekę nad magicznymi stworzeniami dość pilnie i wyniosła z Hogwartu wiedzę elementarną, lecz właśnie - uczyli się głównie o magicznych istotach. Pingwiny z pewnością nie miały w sobie magii za grosz. Wiedziała jednak to, co smuciło ją najmocniej - to, że pingwiny były nielotami. Wraz z Aldrichem nie mogli więc zrobić użytku ze swych niewielkich skrzydeł, by wznieść się w górę i przelecieć nad zagrodą. Byli skazani na łaskę i niełaskę opiekunów.
Próbowała wyciągać szyję, by zgodnie z poleceniem Aldricha pilnować, czy ktoś nadchodzi, lecz okazało się to zaskakująco trudne, bo pingwiny szyję miały krótką i grubą, a właściwie zdawały się być jej całkiem pozbawione. Niewiele więc zobaczyła, czuła coraz większą ochotę, by po prostu się rozpłakać z bezsilności. Rozejrzała się wkoło, lecz pozostałe pingwiny, te prawdziwe pingwiny, przyglądały się im jedynie z ciekawością.
-Chodźmy tu, zaczekamy - powiedziała Poppy, wskazując dziobem na murek przy bramie -Wymkniemy się, kiedy przyjdą ich nakarmić, dobrze?
Nie było lepszego pomysłu. Nie widziała także innego wyjścia stąd. Miała jedynie nadzieję, że kiedy zjawią się opiekunowie, oni zdołają się wymknąć.
-Może ten urok minie samoistnie - jęknęła zrozpaczona.
Dzień, kiedy zmieniła się w pingwina.
Nie miała rozległej wiedzy o zwierzętach, choć w szkole uczyła się na opiekę nad magicznymi stworzeniami dość pilnie i wyniosła z Hogwartu wiedzę elementarną, lecz właśnie - uczyli się głównie o magicznych istotach. Pingwiny z pewnością nie miały w sobie magii za grosz. Wiedziała jednak to, co smuciło ją najmocniej - to, że pingwiny były nielotami. Wraz z Aldrichem nie mogli więc zrobić użytku ze swych niewielkich skrzydeł, by wznieść się w górę i przelecieć nad zagrodą. Byli skazani na łaskę i niełaskę opiekunów.
Próbowała wyciągać szyję, by zgodnie z poleceniem Aldricha pilnować, czy ktoś nadchodzi, lecz okazało się to zaskakująco trudne, bo pingwiny szyję miały krótką i grubą, a właściwie zdawały się być jej całkiem pozbawione. Niewiele więc zobaczyła, czuła coraz większą ochotę, by po prostu się rozpłakać z bezsilności. Rozejrzała się wkoło, lecz pozostałe pingwiny, te prawdziwe pingwiny, przyglądały się im jedynie z ciekawością.
-Chodźmy tu, zaczekamy - powiedziała Poppy, wskazując dziobem na murek przy bramie -Wymkniemy się, kiedy przyjdą ich nakarmić, dobrze?
Nie było lepszego pomysłu. Nie widziała także innego wyjścia stąd. Miała jedynie nadzieję, że kiedy zjawią się opiekunowie, oni zdołają się wymknąć.
-Może ten urok minie samoistnie - jęknęła zrozpaczona.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Strona 1 z 2 • 1, 2
Zatoka wodnych stworzeń
Szybka odpowiedź