Mniejszy salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Mniejszy salon
Dużo mniejszy od głównego salonu i bardziej przytulny. Jest to miejsce przeznaczone do mniej formalnych spotkań z rodziną i przyjaciółmi rodziny, gdzie można odpocząć na miękkich zielonych kanapach i fotelach, grzejąc się przy niepodłączonym do sieci Fiuu kominku opalanym drewnem z pobliskiego lasu. Także to pomieszczenie swym wystrojem nawiązuje do tradycji i symboliki rodu Flint. To miejsce szczególnie lubiane przez młode latorośle Flintów, które w tym ustronnym pokoju mogą czuć się bardziej swobodnie i oddawać się lekturze, rozmowom z bliskimi lub samotnym rozmyślaniom. Na ścianach wisi kilka obrazów oraz starannie wykonanych szkiców magicznych ziół oprawionych w ramy. Na jednym z regałów można znaleźć kilka pięknie wykonanych zielników, choć znaczna większość księgozbioru rodowego znajduje się w bibliotece.
| 13.05 niestety
Trzynaście zagrożonych gatunków nie było pomyślną liczbą; do pomyślnych nie należałby zresztą wręcz jeden, przywołujący niepokój. Anomalie w funkcjonowaniu magii, która stała się od niedawna nieposkromiona oraz kapryśna wymagały podjęcia troski i ostrożności nie tylko w rzucaniu zaklęć. Tego dnia potrzebował poważnej, choć na swój sposób wyzbytej z nadmiernego napięcia rozmowy z Cressidą; wymieniali się między sobą doświadczeniami - o których miała dodatkowe pojęcie, dziękując czujnym spojrzeniom ptaków. Dostrzegały one zdecydowanie więcej, przelatując ponad różnymi lasami, przemieszczając się nieustannie w niezwykłym pojęciu lotu. Wiedział - jego kuzynka rzecz jasna zaczynała się niepokoić o resztę krewnych oraz o swoje kruche, przywitane niedawno na świecie potomstwo.
- Ciągły deszcz również nie jest korzystny - zauważył, niestety, błądząc gdzieś nieobecnym wzrokiem - oddalony przez moment w myślach, nakazujących wręcz instynktownie obrzucić spojrzeniem widok, dostępny z obszernych okien. Być może popadał w przesadę, chociaż ostatnio nic nie zwykło napełniać go choćby krztyną pewności - nieposkromione mżawki, na domiar złego, wzbierały w sile. Powietrze na wskroś przenikała wilgoć.
Z zagęszczonej, niczym chmury za oknem zadumy wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi; wypełnił ponadto zdumieniem (nie spodziewał się przyjścia, umawiali się zresztą na wspólną, poprowadzoną w cztery oczy rozmowę). Potrzebowali spokoju - sprawy były poważne. Cadmus odwrócił się, wychwytując pulchną i pomarszczoną postać którejś ze swoich ciotek, jak mniemał - koła zębate pamięci nie pracowały skwapliwie, wyodrębniając jedynie twarz jako gdzieś-kiedyś, niezbyt istotnie obecną.
- OCH KOCHANY JAK TY WYROSŁEŚ. - Wnętrze salonu zadrżało od entuzjazmu w (aż zbyt) wyraźnym tembrze głosu kobiety. Jej wargi wykrzywiły się w przesłodzony uśmiech. - CHODŹ NO CIĘ TU UŚCISKAM GALARETKO SŁODZIUTKA… ACH JUŻ NIE TAKA! - Nie wiedział wcześniej, co jego czeka, zaś z każdym zdaniem wydawało się być coraz g o r z e j. Kilka niewybrednych, wulgarnych określeń zagościło w umyśle mężczyzny, na Merlina, mężczyzny, nie nastolatka, nie - kilkuletniego chłopczyka, którego można by zasypywać milionem zdrobnień. Dobijała go jeszcze stwierdzeniem tej galaretki (co to, u licha, ma znaczyć? Nigdy nie trząsł się, nie przechodził wielkiej metamorfozy). Wzrok zawędrował, przepraszająco oraz z nieukrywanym zdziwieniem, zatrzymując się przez ułamek chwili na niepozornej Cressidzie, jakby chciał prosić niemo o pomoc. Niech już ktoś przyjdzie, niech ją zabierze, niech ją zabawi rozmową.
- Wreszcie zerwałeś z dziecięcym tłuszczykiem i popatrz, jaki przystojny kawaler się z ciebie zrobił! - Krótkie, lecz silne ramiona ciotki prędzej zasługiwały na owe, zapadłe wcześniej stwierdzenie, wylewając się w zwisających swobodnie fałdach. Chciał wyrwać się, chciał się zapaść pod ziemię, chciał się obudzić oraz dowiedzieć, że wszystko jest tylko ironią od Morfeusza.
Ja
nie chcę
mieć z tym czegokolwiek wspólnego.
Trzynaście zagrożonych gatunków nie było pomyślną liczbą; do pomyślnych nie należałby zresztą wręcz jeden, przywołujący niepokój. Anomalie w funkcjonowaniu magii, która stała się od niedawna nieposkromiona oraz kapryśna wymagały podjęcia troski i ostrożności nie tylko w rzucaniu zaklęć. Tego dnia potrzebował poważnej, choć na swój sposób wyzbytej z nadmiernego napięcia rozmowy z Cressidą; wymieniali się między sobą doświadczeniami - o których miała dodatkowe pojęcie, dziękując czujnym spojrzeniom ptaków. Dostrzegały one zdecydowanie więcej, przelatując ponad różnymi lasami, przemieszczając się nieustannie w niezwykłym pojęciu lotu. Wiedział - jego kuzynka rzecz jasna zaczynała się niepokoić o resztę krewnych oraz o swoje kruche, przywitane niedawno na świecie potomstwo.
- Ciągły deszcz również nie jest korzystny - zauważył, niestety, błądząc gdzieś nieobecnym wzrokiem - oddalony przez moment w myślach, nakazujących wręcz instynktownie obrzucić spojrzeniem widok, dostępny z obszernych okien. Być może popadał w przesadę, chociaż ostatnio nic nie zwykło napełniać go choćby krztyną pewności - nieposkromione mżawki, na domiar złego, wzbierały w sile. Powietrze na wskroś przenikała wilgoć.
Z zagęszczonej, niczym chmury za oknem zadumy wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi; wypełnił ponadto zdumieniem (nie spodziewał się przyjścia, umawiali się zresztą na wspólną, poprowadzoną w cztery oczy rozmowę). Potrzebowali spokoju - sprawy były poważne. Cadmus odwrócił się, wychwytując pulchną i pomarszczoną postać którejś ze swoich ciotek, jak mniemał - koła zębate pamięci nie pracowały skwapliwie, wyodrębniając jedynie twarz jako gdzieś-kiedyś, niezbyt istotnie obecną.
- OCH KOCHANY JAK TY WYROSŁEŚ. - Wnętrze salonu zadrżało od entuzjazmu w (aż zbyt) wyraźnym tembrze głosu kobiety. Jej wargi wykrzywiły się w przesłodzony uśmiech. - CHODŹ NO CIĘ TU UŚCISKAM GALARETKO SŁODZIUTKA… ACH JUŻ NIE TAKA! - Nie wiedział wcześniej, co jego czeka, zaś z każdym zdaniem wydawało się być coraz g o r z e j. Kilka niewybrednych, wulgarnych określeń zagościło w umyśle mężczyzny, na Merlina, mężczyzny, nie nastolatka, nie - kilkuletniego chłopczyka, którego można by zasypywać milionem zdrobnień. Dobijała go jeszcze stwierdzeniem tej galaretki (co to, u licha, ma znaczyć? Nigdy nie trząsł się, nie przechodził wielkiej metamorfozy). Wzrok zawędrował, przepraszająco oraz z nieukrywanym zdziwieniem, zatrzymując się przez ułamek chwili na niepozornej Cressidzie, jakby chciał prosić niemo o pomoc. Niech już ktoś przyjdzie, niech ją zabierze, niech ją zabawi rozmową.
- Wreszcie zerwałeś z dziecięcym tłuszczykiem i popatrz, jaki przystojny kawaler się z ciebie zrobił! - Krótkie, lecz silne ramiona ciotki prędzej zasługiwały na owe, zapadłe wcześniej stwierdzenie, wylewając się w zwisających swobodnie fałdach. Chciał wyrwać się, chciał się zapaść pod ziemię, chciał się obudzić oraz dowiedzieć, że wszystko jest tylko ironią od Morfeusza.
Ja
nie chcę
mieć z tym czegokolwiek wspólnego.
Gość
Gość
Mimo strachu przed anomaliami Cressida tęskniła za Charnwood i martwiła się o swoich bliskich. Przez pierwszy tydzień maja niemal w ogóle nie opuszczała dworu Fawleyów, ale w końcu musiała zacząć wychodzić, bo przecież pragnęła być blisko rodziny. Jej matka w wyniku anomalii została ranna, niedawno dopiero wróciła z Munga i wciąż była osłabiona. Przed spotkaniem z Cadmusem młódka poszła ją odwiedzić w jej komnatach; Portia była blada i słaba, ale dzięki staraniom uzdrowicieli szybko wracała do zdrowia i cieszyła się, widząc swoją córkę całą i zdrową.
Dopiero po tym spotkaniu udała się do małego saloniku, gdzie miał na nią czekać Cadmus. Podejrzewała że jej kuzyn rozmawiał już z jej rodzicami, rodzeństwem i innymi mieszkańcami dworu, teraz przyszła kolej na nią; zapewne chciał dowiedzieć się, jak wyglądała sytuacja wśród jej nowej rodziny, jak Fawleyowie poradzili sobie z burzliwymi pierwszymi dwoma tygodniami maja. Mogli wymienić się informacjami, bo choć Cressida jako kobieta zawsze była trzymana z dala od poważnych męskich rozmów, mogła liczyć na informacje przynoszone przez ptaki. Ale wieści, które dostarczali jej ptasi przyjaciele często nie były dobre, a podsuwały wyobraźni nieprzyjemne obrazy zniszczeń jakie przetoczyły się nad krajem w nocy z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja. Te nie ominęły ani terenów Fawleyów, ani Flintów, a spoglądając przez okno wciąż mogła zauważyć zniszczenia powstałe w niedawnej nawałnicy. Połamane drzewa i gałęzie, porwane pędy winobluszczu smętnie kołyszące się za oknem, powybijane szyby w rodowej szklarni, choć z tego co wiedziała ojciec starał się już o jak najszybsze wprawienie nowych.
- Masz rację, nie jest. A od początku maja pada wyjątkowo dużo – przytaknęła; w Anglii częsty deszcz był normą, ale tego maja spadło go znacznie więcej niż normalnie. – Mam nadzieję, że rośliny w rodowych szklarniach mają się dobrze? I stworzenia w lasach? – zapytała, wiedząc, że zioła hodowane przez Flintów były dumą jej ojca i bardzo o nie dbał. – Och, Cadmusie, to wszystko jest takie... niepokojące. To, co się dzieje od tamtej... nocy. I rozumiem też twój niepokój, sama często się zastanawiam, co będzie...
Ale nie zdążyli o tym porozmawiać, bo w połowie jej ostatniego zdania nagle otworzyły się drzwi i do pokoju zajrzała ich stara ciotka. Była to czarownica w dość podeszłym już wieku, której Cressida dawno nie widziała. Pulchna, pomarszczona, odziana w powłóczyste szaty wzdymające się na jej korpulentnym ciele – i najwyraźniej niezbyt dobrze widząca. Lub po prostu to jej pamięć już szwankowała?
Ale Cressida nie spodziewała się tego, co wydarzy się za chwilę. Galaretko?, zdziwiła się, słysząc określenie którym ciotka uraczyła jej kuzyna, zwracając się do niego, jakby miał najwyżej pięć lat. Może w jej wyobraźni tyle miał, ale nie ulegało wątpliwości, że zwracanie się tak do dorosłego mężczyzny brzmiało dość karykaturalnie i śmiesznie, i młódka z trudem stłumiła chichot, choć Cadmus wyglądał raczej, jakby miał ochotę zapaść się pod ziemię. Próbowała sobie przypomnieć czy Cadmus rzeczywiście był w dzieciństwie tak nazywany, ale zapewne miało to miejsce w czasach przed jej narodzinami lub wtedy kiedy jeszcze była zbyt mała, by to pamiętać.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie, w duchu dusząc się ze śmiechu (niewątpliwie przyda im się obojgu trochę wesołości w tym trudnym czasie), po czym przeniosła wzrok na ciotkę.
- Och, ciociu, obawiam się, że Cadmus już dawno przestał być... słodziutką galaretką i małym chłopcem – odezwała się w końcu, a jej policzki zarumieniły się pod piegami, choć było to nic w porównaniu z tym co musiał czuć dorosły mężczyzna, którego właśnie nazwano galaretką. – Chyba wiele się zmieniło od tamtego czasu, oboje jesteśmy już dorośli, a Cadmus świetnie radzi sobie w pracy. Myślę że wszyscy możemy być z niego dumni, droga ciociu – próbowała ją zagadać i przypomnieć jej że nie ma do czynienia z dziećmi, choć obawiała się, że ciotka za chwilę zajmie się i nią, zapewne również traktując ją jak małą dziewczynkę.
Dopiero po tym spotkaniu udała się do małego saloniku, gdzie miał na nią czekać Cadmus. Podejrzewała że jej kuzyn rozmawiał już z jej rodzicami, rodzeństwem i innymi mieszkańcami dworu, teraz przyszła kolej na nią; zapewne chciał dowiedzieć się, jak wyglądała sytuacja wśród jej nowej rodziny, jak Fawleyowie poradzili sobie z burzliwymi pierwszymi dwoma tygodniami maja. Mogli wymienić się informacjami, bo choć Cressida jako kobieta zawsze była trzymana z dala od poważnych męskich rozmów, mogła liczyć na informacje przynoszone przez ptaki. Ale wieści, które dostarczali jej ptasi przyjaciele często nie były dobre, a podsuwały wyobraźni nieprzyjemne obrazy zniszczeń jakie przetoczyły się nad krajem w nocy z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja. Te nie ominęły ani terenów Fawleyów, ani Flintów, a spoglądając przez okno wciąż mogła zauważyć zniszczenia powstałe w niedawnej nawałnicy. Połamane drzewa i gałęzie, porwane pędy winobluszczu smętnie kołyszące się za oknem, powybijane szyby w rodowej szklarni, choć z tego co wiedziała ojciec starał się już o jak najszybsze wprawienie nowych.
- Masz rację, nie jest. A od początku maja pada wyjątkowo dużo – przytaknęła; w Anglii częsty deszcz był normą, ale tego maja spadło go znacznie więcej niż normalnie. – Mam nadzieję, że rośliny w rodowych szklarniach mają się dobrze? I stworzenia w lasach? – zapytała, wiedząc, że zioła hodowane przez Flintów były dumą jej ojca i bardzo o nie dbał. – Och, Cadmusie, to wszystko jest takie... niepokojące. To, co się dzieje od tamtej... nocy. I rozumiem też twój niepokój, sama często się zastanawiam, co będzie...
Ale nie zdążyli o tym porozmawiać, bo w połowie jej ostatniego zdania nagle otworzyły się drzwi i do pokoju zajrzała ich stara ciotka. Była to czarownica w dość podeszłym już wieku, której Cressida dawno nie widziała. Pulchna, pomarszczona, odziana w powłóczyste szaty wzdymające się na jej korpulentnym ciele – i najwyraźniej niezbyt dobrze widząca. Lub po prostu to jej pamięć już szwankowała?
Ale Cressida nie spodziewała się tego, co wydarzy się za chwilę. Galaretko?, zdziwiła się, słysząc określenie którym ciotka uraczyła jej kuzyna, zwracając się do niego, jakby miał najwyżej pięć lat. Może w jej wyobraźni tyle miał, ale nie ulegało wątpliwości, że zwracanie się tak do dorosłego mężczyzny brzmiało dość karykaturalnie i śmiesznie, i młódka z trudem stłumiła chichot, choć Cadmus wyglądał raczej, jakby miał ochotę zapaść się pod ziemię. Próbowała sobie przypomnieć czy Cadmus rzeczywiście był w dzieciństwie tak nazywany, ale zapewne miało to miejsce w czasach przed jej narodzinami lub wtedy kiedy jeszcze była zbyt mała, by to pamiętać.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie, w duchu dusząc się ze śmiechu (niewątpliwie przyda im się obojgu trochę wesołości w tym trudnym czasie), po czym przeniosła wzrok na ciotkę.
- Och, ciociu, obawiam się, że Cadmus już dawno przestał być... słodziutką galaretką i małym chłopcem – odezwała się w końcu, a jej policzki zarumieniły się pod piegami, choć było to nic w porównaniu z tym co musiał czuć dorosły mężczyzna, którego właśnie nazwano galaretką. – Chyba wiele się zmieniło od tamtego czasu, oboje jesteśmy już dorośli, a Cadmus świetnie radzi sobie w pracy. Myślę że wszyscy możemy być z niego dumni, droga ciociu – próbowała ją zagadać i przypomnieć jej że nie ma do czynienia z dziećmi, choć obawiała się, że ciotka za chwilę zajmie się i nią, zapewne również traktując ją jak małą dziewczynkę.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ledwie mógł zdążyć obdarzyć swoją kuzynkę pewnością, nawiązującą do wszelkich wdrażanych starań, o nieustannej opiece roztaczającej się nad największym, rodowym skarbem - florą otaczającą posiadłość. Większość majątków i wpływów Flintów płynęła z ziół oraz innych, przyszłych składników mikstur, w wyniku czego - choćby - trzymali w ryzach magiczny szpital. Pnące się, pełne zieleni pędy miały niemniej największą, sentymentalną wartość; od wieków znajdowali się tutaj, objęci gęstą przyrodą niczym rozległym murem, chroniącym od codziennego pośpiechu, od okropnego, wyniszczanego przez wynalazki mugoli świata. Ledwie zdołał rozpocząć, musiał zakończyć.
Zaczęła się błazenada.
Spiął większość mięśni, wyraźnie dając swoją postawą wyzbyty z werbalizacji przekaz, jak źle się czuje, jak niewygodnie, jak z całą chęcią - uciekłby gdzieś, daleko, najdalej od niej. Zazwyczaj to o n wyśmiewał, on kąsał, dawkował jadowitą ironię; tutaj wydawał się wkraczać nieomal absurd, w postaci nie-ukochanej ciotuni, duszącej obecnie uściskiem swoich zaskakująco (zbyt) silnych ramion (porównywalnych do sytuacji, cóż, między Scyllą a Charybdą - nie należy ukrywać). Składał w swych rozpaczliwych myślach modły do wszystkich znanych, najbliższych przodków - niestety, bez większych skutków. Ciotka ustąpiła, całe szczęście, co prawda - po chwili - dzięki działaniom Cressidy. Z jednej strony cieszył się z obecności kuzynki teraz-tutaj, z drugiej, dostrzegał w niej hamowaną chęć wybuchnięcia śmiechem; która to wcale a wcale nie mogła w żadnym wypadku dziwić, a jednak, wzmagała upokorzenie.
Żył w ciągłym poczuciu wyższości. Nienawidził być gorszym, nie znosił, kiedy ktoś robił sobie zeń żarty. To wszystko było wręcz jednym, cholernym żartem. Kakofonią fałszywych akordów, rozdzierających bębenki
Chciał znowu, zająć z powrotem miejsce, z niemym błaganiem licząc na wyjście ciotki. Jakże się mylił! mowa Cressidy zajęła kobietę bardziej, zwielokrotniła nieposkromioną ciekawość, która błysnęła w jej rozbieganych, zielonych oczach. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odsłaniając zadbane, nieomal równej wielkości zęby. Również zajęła miejsce, tak - jakby czuła upoważnienie (samozwańczo nadane) do prowadzenia dłuższej, łączącej ich konwersacji. Miał ochotę dosadnie, boleśnie westchnąć. Naprawdę. Znosił już wielu różnych arystokratów o wielu różnych kaprysach, choć ona, z nich wszystkich
była niepodważalnie n a j g o r s z a.
- No dobrze, dobrze - odrzekła nagle, wyraźnie błądząc wśród swoich, ogarniających rozmyślań. Szukała odpowiedniego słowa. - A… co w takim razie u mamusi? Zdrowa? - spytała, mamrocząc jeszcze pod nosem. Po chwili, wyodrębniła z pamięci, wypowiedziała rzeczywiste imię rodzicielki Cadmusa, wcześniejszej lady Slughorn; co przeraziło momentalnie mężczyznę (oczywiście wewnętrznie), zaś położyło w gruzach wszelkie z domniemań, że oto zaszła pomyłka. Skąd więc ta galaretka!? Odpowiedział jej ledwie pobieżnie, że wszystko dobrze, bo przecież układało się dobrze, pomyślnie, cudownie (a jeszcze lepiej by było, gdyby postanowiła zapewnić im święty spokój).
- Właśnie, właśnie. Musicie mi opowiedzieć, co u was słychać! - Nie dała niemniej za wygraną.
Jakby na złość galaretce.
Zaczęła się błazenada.
Spiął większość mięśni, wyraźnie dając swoją postawą wyzbyty z werbalizacji przekaz, jak źle się czuje, jak niewygodnie, jak z całą chęcią - uciekłby gdzieś, daleko, najdalej od niej. Zazwyczaj to o n wyśmiewał, on kąsał, dawkował jadowitą ironię; tutaj wydawał się wkraczać nieomal absurd, w postaci nie-ukochanej ciotuni, duszącej obecnie uściskiem swoich zaskakująco (zbyt) silnych ramion (porównywalnych do sytuacji, cóż, między Scyllą a Charybdą - nie należy ukrywać). Składał w swych rozpaczliwych myślach modły do wszystkich znanych, najbliższych przodków - niestety, bez większych skutków. Ciotka ustąpiła, całe szczęście, co prawda - po chwili - dzięki działaniom Cressidy. Z jednej strony cieszył się z obecności kuzynki teraz-tutaj, z drugiej, dostrzegał w niej hamowaną chęć wybuchnięcia śmiechem; która to wcale a wcale nie mogła w żadnym wypadku dziwić, a jednak, wzmagała upokorzenie.
Żył w ciągłym poczuciu wyższości. Nienawidził być gorszym, nie znosił, kiedy ktoś robił sobie zeń żarty. To wszystko było wręcz jednym, cholernym żartem. Kakofonią fałszywych akordów, rozdzierających bębenki
Chciał znowu, zająć z powrotem miejsce, z niemym błaganiem licząc na wyjście ciotki. Jakże się mylił! mowa Cressidy zajęła kobietę bardziej, zwielokrotniła nieposkromioną ciekawość, która błysnęła w jej rozbieganych, zielonych oczach. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odsłaniając zadbane, nieomal równej wielkości zęby. Również zajęła miejsce, tak - jakby czuła upoważnienie (samozwańczo nadane) do prowadzenia dłuższej, łączącej ich konwersacji. Miał ochotę dosadnie, boleśnie westchnąć. Naprawdę. Znosił już wielu różnych arystokratów o wielu różnych kaprysach, choć ona, z nich wszystkich
była niepodważalnie n a j g o r s z a.
- No dobrze, dobrze - odrzekła nagle, wyraźnie błądząc wśród swoich, ogarniających rozmyślań. Szukała odpowiedniego słowa. - A… co w takim razie u mamusi? Zdrowa? - spytała, mamrocząc jeszcze pod nosem. Po chwili, wyodrębniła z pamięci, wypowiedziała rzeczywiste imię rodzicielki Cadmusa, wcześniejszej lady Slughorn; co przeraziło momentalnie mężczyznę (oczywiście wewnętrznie), zaś położyło w gruzach wszelkie z domniemań, że oto zaszła pomyłka. Skąd więc ta galaretka!? Odpowiedział jej ledwie pobieżnie, że wszystko dobrze, bo przecież układało się dobrze, pomyślnie, cudownie (a jeszcze lepiej by było, gdyby postanowiła zapewnić im święty spokój).
- Właśnie, właśnie. Musicie mi opowiedzieć, co u was słychać! - Nie dała niemniej za wygraną.
Jakby na złość galaretce.
Gość
Gość
To wszystko wciąż było jej bliskie nawet po zmianie nazwiska. Choć już nie mieszkała w tym dworze, a jej dawny pokój zapewne zajmie w przyszłości któreś z dzieci jej brata, nadal czuła z tym miejscem i jego mieszkańcami silną więź, i nie była obojętna na to, co się wydarzyło, a co mogło jeszcze dotknąć jej panieńskiego rodu. Fawleyowie jako artyści nie byli tak zależni od warunków pogodowych, choć w dobie szalejących anomalii i zainteresowanie sztuką było mniejsze, bo ludzie mieli poważniejsze problemy niż kupowanie czy oglądanie obrazów. Młódka tęskniła za częstymi wizytami w galeriach sztuki, ale póki co ostrożnie się przed tym wstrzymywała.
Nie dane im było jednak porozmawiać, wymienić się niepokojami i sposobami na poradzenie sobie z nimi, bo akurat ten moment postanowiła sobie wybrać ich podstarzała ciotka, by wkroczyć i zaburzyć nastrój rozmowy. Najwyraźniej nie posiadała zbyt dobrego wyczucia czasu ani smaku. Być może też jakimś sposobem przegapiła to, że minęło ponad dwadzieścia lat odkąd Cadmus mógłby być traktowany w taki sposób – jak malutki chłopczyk, który stawiając pierwsze kroki trząsł się jak galaretka. Kto wie, może tak było, ale Cressida oczywiście nie mogła tego pamiętać. Prędzej to ją Cadmus mógłby pamiętać jako małą dziewczynkę, w końcu dorastali razem jak rodzeństwo. A starsi ludzie często zdawali się mieć dziwnie dobrą pamięć do wydarzeń sprzed wielu lat, podczas gdy często nie pamiętali co robili wczoraj.
Tak czy inaczej, niezależnie od tego skąd wzięło się przezwisko i skąd ciotka je pamiętała, sytuacja była niezręczna. Pozostawało się cieszyć, że jedynym świadkiem była Cressida; gorzej gdyby ciotka zaczęła te wywody podczas rodzinnej kolacji, w obecności wszystkich mieszkańców dworu. Choć nie wiadomo, czy i tak tego nie zrobi, narażając Cadmusa na ośmieszenie. Pozostawało mieć nadzieję że nie zostanie na kolacji, ale były to tylko czcze życzenia; była niemal pewna że ciotka zasiądzie przy stole i zapewne będzie kontynuować dręczenie Cadmusa.
Cressida miała nadzieję że jej słowa przywrócą ciotkę do rzeczywistości i zmuszą ją do przypomnienia sobie aktualnego stanu rzeczy, w którym żadne z nich nie było dzieckiem i zupełnie nie przypominało galaretki. Ciotka owszem, zajęła się jej słowami i na chwilę odwróciła spojrzenie od zażenowanego Cadmusa, ale najwyraźniej odebrała to jako zachętę do dalszego drążenia, i wcale nie wyszła z pomieszczenia, a usiadła obok nich, zapewne licząc na dłuższą konwersację. A Cressida mimo rozbawienia współczuła Cadmusowi, którego ciotka obrała sobie za cel.
- Wszystko w porządku, droga ciociu – odpowiedziała z wahaniem, ciekawa, czy staruszka w ogóle zauważyła anomalie i inne dziwne zjawiska, czy może tak silnie krążyła myślami w przeszłości że zupełnie nie zauważała teraźniejszości. No cóż, skoro niemal dwudziestosześcioletni Cadmus był dla niej „słodziutką galaretką”, trudno oczekiwać by miała pełną świadomość rzeczywistości. Dlatego Cressida postanowiła nie rozpoczynać tematu, który mógł się okazać zbyt trudny. – Nie spodziewałam się, że przybędziesz dziś do Charnwood. Czyżby zaprosili cię nasi rodzice? – zapytała grzecznie; jako dobrze wychowana młoda dama musiała traktować wiekową krewną uprzejmie i z szacunkiem, nawet jeśli ta wydawała się zupełnie zdziecinniała i oderwana od rzeczywistości. – U nas wszystko w porządku, dziękuję za troskę, ciociu. Niestety William nie mógł przyjść, ale oczywiście odwiedziłam swoją matkę. – Niestety ciotka najprawdopodobniej i tak nie pamiętała imienia jej męża, może nawet nie pamiętała że Cressida w ogóle była już zamężna. Pozostawało jej tylko westchnąć w duchu i spojrzeć ukradkiem na kuzyna. Ciotka wydawała się dopiero rozkręcać i nie wyglądało na to że szybko ich zostawi.
Nie dane im było jednak porozmawiać, wymienić się niepokojami i sposobami na poradzenie sobie z nimi, bo akurat ten moment postanowiła sobie wybrać ich podstarzała ciotka, by wkroczyć i zaburzyć nastrój rozmowy. Najwyraźniej nie posiadała zbyt dobrego wyczucia czasu ani smaku. Być może też jakimś sposobem przegapiła to, że minęło ponad dwadzieścia lat odkąd Cadmus mógłby być traktowany w taki sposób – jak malutki chłopczyk, który stawiając pierwsze kroki trząsł się jak galaretka. Kto wie, może tak było, ale Cressida oczywiście nie mogła tego pamiętać. Prędzej to ją Cadmus mógłby pamiętać jako małą dziewczynkę, w końcu dorastali razem jak rodzeństwo. A starsi ludzie często zdawali się mieć dziwnie dobrą pamięć do wydarzeń sprzed wielu lat, podczas gdy często nie pamiętali co robili wczoraj.
Tak czy inaczej, niezależnie od tego skąd wzięło się przezwisko i skąd ciotka je pamiętała, sytuacja była niezręczna. Pozostawało się cieszyć, że jedynym świadkiem była Cressida; gorzej gdyby ciotka zaczęła te wywody podczas rodzinnej kolacji, w obecności wszystkich mieszkańców dworu. Choć nie wiadomo, czy i tak tego nie zrobi, narażając Cadmusa na ośmieszenie. Pozostawało mieć nadzieję że nie zostanie na kolacji, ale były to tylko czcze życzenia; była niemal pewna że ciotka zasiądzie przy stole i zapewne będzie kontynuować dręczenie Cadmusa.
Cressida miała nadzieję że jej słowa przywrócą ciotkę do rzeczywistości i zmuszą ją do przypomnienia sobie aktualnego stanu rzeczy, w którym żadne z nich nie było dzieckiem i zupełnie nie przypominało galaretki. Ciotka owszem, zajęła się jej słowami i na chwilę odwróciła spojrzenie od zażenowanego Cadmusa, ale najwyraźniej odebrała to jako zachętę do dalszego drążenia, i wcale nie wyszła z pomieszczenia, a usiadła obok nich, zapewne licząc na dłuższą konwersację. A Cressida mimo rozbawienia współczuła Cadmusowi, którego ciotka obrała sobie za cel.
- Wszystko w porządku, droga ciociu – odpowiedziała z wahaniem, ciekawa, czy staruszka w ogóle zauważyła anomalie i inne dziwne zjawiska, czy może tak silnie krążyła myślami w przeszłości że zupełnie nie zauważała teraźniejszości. No cóż, skoro niemal dwudziestosześcioletni Cadmus był dla niej „słodziutką galaretką”, trudno oczekiwać by miała pełną świadomość rzeczywistości. Dlatego Cressida postanowiła nie rozpoczynać tematu, który mógł się okazać zbyt trudny. – Nie spodziewałam się, że przybędziesz dziś do Charnwood. Czyżby zaprosili cię nasi rodzice? – zapytała grzecznie; jako dobrze wychowana młoda dama musiała traktować wiekową krewną uprzejmie i z szacunkiem, nawet jeśli ta wydawała się zupełnie zdziecinniała i oderwana od rzeczywistości. – U nas wszystko w porządku, dziękuję za troskę, ciociu. Niestety William nie mógł przyjść, ale oczywiście odwiedziłam swoją matkę. – Niestety ciotka najprawdopodobniej i tak nie pamiętała imienia jej męża, może nawet nie pamiętała że Cressida w ogóle była już zamężna. Pozostawało jej tylko westchnąć w duchu i spojrzeć ukradkiem na kuzyna. Ciotka wydawała się dopiero rozkręcać i nie wyglądało na to że szybko ich zostawi.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wnikliwe oko obserwatora mogło wychwycić przyprószenie Cadmusowych kosmyków lekko zauważalną siwizną - włosy, zazwyczaj ciemnobrązowej barwy przybrały wygląd zaglądającej przez bramę życia starości (choć na tę było zdecydowanie zbyt wcześnie). Trwało to ledwie moment, nim znów okiełznał emocje, rosnące zażenowanie teatrem ogromu absurdów, wystawiającym swe przedstawienie w mniejszym salonie, w domu - które musiało trwać, najwyraźniej, bezwzględnie, trwać od przerwania rozmowy aż po wieczorny posiłek. W szerszym gronie, o zgrozo.
Z inicjatywy ciotki zdążył już żywić niemal dozgonną nienawiść do galaretek, wszystkich kolorów i smaków - widok samego siebie, miękkiego, trzęsącego się jak przerażona niewiasta uwłaczał wywyższonemu poczuciu wartości, szkalował obraz dziedzica, obrzucał płótno dojrzałego mężczyzny ośmieszającą farbą. W wolnej chwili, w której przekleństwa nie narastały już w jego czaszce (niestety - choć nie sprzyjały lordowi o rozleglejszym zasobie słownictwa niż przedstawiciel rynsztoku, żadna z formacji liter nie określiłaby lepiej rozsadzających go uczuć), usiłował wychwycić choć najdrobniejsze odnotowania o domniemanej ciotce. Przeszukiwał regały swego umysłu wnikliwie, szperał w zapiskach pamięci, rozświetlał uchwycone z wydarzeń obrazy. Spamiętał tylko zauważenie jej podczas oficjalniejszych spotkań; była już wdową, zaś jej potomstwo od dawna miało poukładane życie. Mimo braku, z pewnością ciekawszych zajęć, nieustannego znużenia wkradającego się w nić codzienności rutyną, kto wie? - tęsknotą za wypełnionym gniazdem, nie współczuł choć odrobinę owej kobiecie. Nie byłby zdolnym wykrzesać dla niej choć odrobiny ciepła.
- Moja troska, kochanie, nie wymaga specjalnych zaproszeń - tymczasem ona, udając serdeczne oburzenie, udawane rzecz jasna, odpowiedziała enigmatycznie Cressidzie. Dobry nastrój nie ustępował. - Oczywiście upewniłam się, że wszyscy będziecie we dworze! - Klasnęła cicho w swe dłonie, ożywając w ponownie rozciągającym wargi uśmiechu. Ten, zdolny do wychwycenia na twarzy mężczyzny, był wymuszony, nijaki - gryzł się z naturalnością. Mięśnie mimiczne odmawiały mu posłuszeństwa, nie chcąc poderwać kącików, wzniecając bunt niemrawością zazwyczaj świetnie kontrolowanych włókien.
Dało się zauważyć narastającą ciekawość ciotki, żywioną wobec Cressidy. Obecnie, wydawała się nieco odpuścić, na co sam Cadmus odetchnął (oczywiście w swej duszy) z nieukrywaną ulgą. Niepotrzebnie. Musiał być wszystkim, co złe - cały czas. Przynajmniej, musiał w przeszłości.
- Och, jak niezmiernie się cieszę, już-nie Galaretka znalazła sobie koleżankę, z którą może się czasem pobawić! - oznajmiła, przyglądając się nadal Cressidzie. - To bardzo dobrze, martwiłam się już o ciebie, byłeś taki wstydliwy! Podejdź tu, proszę, dziecko - dodała - ciebie również ciocia przytuli. - Cóż, najwyraźniej każdą, młodszą od siebie osobę, traktowała jak ledwie odwykłą od położenia w kołysce.
- Świetnie, skoro ośmielasz Cadmusa, jest zbyt zamknięty w sobie.
Z inicjatywy ciotki zdążył już żywić niemal dozgonną nienawiść do galaretek, wszystkich kolorów i smaków - widok samego siebie, miękkiego, trzęsącego się jak przerażona niewiasta uwłaczał wywyższonemu poczuciu wartości, szkalował obraz dziedzica, obrzucał płótno dojrzałego mężczyzny ośmieszającą farbą. W wolnej chwili, w której przekleństwa nie narastały już w jego czaszce (niestety - choć nie sprzyjały lordowi o rozleglejszym zasobie słownictwa niż przedstawiciel rynsztoku, żadna z formacji liter nie określiłaby lepiej rozsadzających go uczuć), usiłował wychwycić choć najdrobniejsze odnotowania o domniemanej ciotce. Przeszukiwał regały swego umysłu wnikliwie, szperał w zapiskach pamięci, rozświetlał uchwycone z wydarzeń obrazy. Spamiętał tylko zauważenie jej podczas oficjalniejszych spotkań; była już wdową, zaś jej potomstwo od dawna miało poukładane życie. Mimo braku, z pewnością ciekawszych zajęć, nieustannego znużenia wkradającego się w nić codzienności rutyną, kto wie? - tęsknotą za wypełnionym gniazdem, nie współczuł choć odrobinę owej kobiecie. Nie byłby zdolnym wykrzesać dla niej choć odrobiny ciepła.
- Moja troska, kochanie, nie wymaga specjalnych zaproszeń - tymczasem ona, udając serdeczne oburzenie, udawane rzecz jasna, odpowiedziała enigmatycznie Cressidzie. Dobry nastrój nie ustępował. - Oczywiście upewniłam się, że wszyscy będziecie we dworze! - Klasnęła cicho w swe dłonie, ożywając w ponownie rozciągającym wargi uśmiechu. Ten, zdolny do wychwycenia na twarzy mężczyzny, był wymuszony, nijaki - gryzł się z naturalnością. Mięśnie mimiczne odmawiały mu posłuszeństwa, nie chcąc poderwać kącików, wzniecając bunt niemrawością zazwyczaj świetnie kontrolowanych włókien.
Dało się zauważyć narastającą ciekawość ciotki, żywioną wobec Cressidy. Obecnie, wydawała się nieco odpuścić, na co sam Cadmus odetchnął (oczywiście w swej duszy) z nieukrywaną ulgą. Niepotrzebnie. Musiał być wszystkim, co złe - cały czas. Przynajmniej, musiał w przeszłości.
- Och, jak niezmiernie się cieszę, już-nie Galaretka znalazła sobie koleżankę, z którą może się czasem pobawić! - oznajmiła, przyglądając się nadal Cressidzie. - To bardzo dobrze, martwiłam się już o ciebie, byłeś taki wstydliwy! Podejdź tu, proszę, dziecko - dodała - ciebie również ciocia przytuli. - Cóż, najwyraźniej każdą, młodszą od siebie osobę, traktowała jak ledwie odwykłą od położenia w kołysce.
- Świetnie, skoro ośmielasz Cadmusa, jest zbyt zamknięty w sobie.
Gość
Gość
Bystre spojrzenie Cressidy wychwyciło tę krótką metamorfomagiczną zmianę na włosach kuzyna, zapewne oddającą targające nim emocje. Brązowe włosy na moment posiwiały na podobieństwo upiętych w kok kosmyków ciotki; nie wiadomo czy staruszka zauważyła tę zmianę, ale oczy dziewczęcia wychwyciły ją z łatwością, choć trwała krótko. Dla mężczyzny nazwanie galaretką było dużo bardziej uwłaczające, zwłaszcza dla mężczyzny dumnego i przekonanego o swojej wartości, który nie chciałby być postrzegany jako słaby i zniewieściały, jako trzęsąca się galareta, synonim słabości i tchórzostwa. Określenie to mogło być dużo bardziej adekwatne do ciotki; jej korpulentne ciało z racji wieku o wiele bardziej przypominało rozedrganą, pomarszczoną galaretę, z tym przynajmniej skojarzyły się Cressidzie drgające policzki, podwójny podbródek i pulchne dłonie obwieszone pierścionkami i bransoletkami. Wyglądała jak typowa podstarzała matrona, która już dawno odchowała swoje dzieci i pewnie nawet wnuki, a teraz czuła potrzebę roztkliwiania się nad wchodzącym w dorosłość potomstwem innych członków rodu. Bardzo możliwe że w przeszłości odwiedzała ich częściej; Cressida pamiętała ją słabo może dlatego, że spędziła osiem lat w Beauxbatons, a rok po skończeniu szkoły wyszła już za mąż i siłą rzeczy tylko odwiedzała rodzinną posiadłość, a nie mieszkała w niej cały czas, i wiele wizyt krewnych jej umykało. Dziś jednak nie uniknęła wizyty ciotki i nie uniknął jej Cadmus, nieszczęśliwie sprowadzony do roli galaretki.
- To... bardzo miło z twojej strony, ciociu – odpowiedziała nieco kulawo, znów rzucając spojrzenie Cadmusowi. – Nie moglibyśmy odpuścić rodzinnego spotkania. Prawda, Cadmusie? Nasi rodzice bardzo na nas liczyli – rzuciła do niego, choć akurat on tu mieszkał, zapewne uczestniczył w większości rodzinnych spotkań, chyba że sam gdzieś znikał w jakichś swoich sprawach. Ale w przeciwieństwie do Cressidy był wciąż mieszkańcem Charnwood i jako mężczyzna zawsze miał nim pozostać. Co innego dziewczęta; im przeznaczone było opuścić rodzinne gniazdo i zamieszkać u boku mężów.
Cadmus wyglądał niemrawo a jego uśmiech wydawał się mocno wymuszony. Ten, który pojawił się na buzi Cressidy był jednak nieśmiały i niepewny, bo czuła się pogubiona w sytuacji, śmiałość nigdy nie była jej mocną stroną, i nie co dzień spotykała kogoś kto traktował ją jak małe dziecko. Najwyraźniej niektórzy starsi ludzie tak już mieli, a ona nie była pewna, czy czuć się zażenowana, czy rozbawiona.
- Ja? – zapytała nieśmiało, gdy ciotka nagle zaproponowała, że ją przytuli. Uniosła brwi i poruszyła się lekko, ale po chwili opuściła wzrok na swoje splecione na kolanach dłonie i nie podeszła do cioci. Podobnie jak Cadmus miała ochotę stąd zniknąć i pojawić się w jakimkolwiek innym miejscu tego domu, choć wiedziała że ciotki nie uniknie.
- Cadmus chyba radzi sobie na tyle dobrze, że nie potrzebuje dodatkowego ośmielenia. Nie jesteśmy już dziećmi, droga ciociu. Oboje jakoś sobie radzimy z naszymi obowiązkami – powiedziała, gdy ciotka znów zaczęła swój wywód, rozwodząc się nad wstydliwością Cadmusa, którego milczenie w tej sytuacji brało się zapewne z zażenowania, a nie bycia zamkniętym w sobie.
- To... bardzo miło z twojej strony, ciociu – odpowiedziała nieco kulawo, znów rzucając spojrzenie Cadmusowi. – Nie moglibyśmy odpuścić rodzinnego spotkania. Prawda, Cadmusie? Nasi rodzice bardzo na nas liczyli – rzuciła do niego, choć akurat on tu mieszkał, zapewne uczestniczył w większości rodzinnych spotkań, chyba że sam gdzieś znikał w jakichś swoich sprawach. Ale w przeciwieństwie do Cressidy był wciąż mieszkańcem Charnwood i jako mężczyzna zawsze miał nim pozostać. Co innego dziewczęta; im przeznaczone było opuścić rodzinne gniazdo i zamieszkać u boku mężów.
Cadmus wyglądał niemrawo a jego uśmiech wydawał się mocno wymuszony. Ten, który pojawił się na buzi Cressidy był jednak nieśmiały i niepewny, bo czuła się pogubiona w sytuacji, śmiałość nigdy nie była jej mocną stroną, i nie co dzień spotykała kogoś kto traktował ją jak małe dziecko. Najwyraźniej niektórzy starsi ludzie tak już mieli, a ona nie była pewna, czy czuć się zażenowana, czy rozbawiona.
- Ja? – zapytała nieśmiało, gdy ciotka nagle zaproponowała, że ją przytuli. Uniosła brwi i poruszyła się lekko, ale po chwili opuściła wzrok na swoje splecione na kolanach dłonie i nie podeszła do cioci. Podobnie jak Cadmus miała ochotę stąd zniknąć i pojawić się w jakimkolwiek innym miejscu tego domu, choć wiedziała że ciotki nie uniknie.
- Cadmus chyba radzi sobie na tyle dobrze, że nie potrzebuje dodatkowego ośmielenia. Nie jesteśmy już dziećmi, droga ciociu. Oboje jakoś sobie radzimy z naszymi obowiązkami – powiedziała, gdy ciotka znów zaczęła swój wywód, rozwodząc się nad wstydliwością Cadmusa, którego milczenie w tej sytuacji brało się zapewne z zażenowania, a nie bycia zamkniętym w sobie.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
W tym epizodzie Cadmus Flint autentycznie oddałby większość zgromadzonego majątku na zmieniacz czasu; nie dopuściłby wówczas do zajścia (dowolnym cudem) albo przeminął niemile, stanowczo zbyt wolno przepływające sekundy jak gęste, upadające krople, niemile ośmieszająco plamiące najświeższe przestrzenie czasu. Miał dość, najzwyczajniej miał dość owego festiwalu żałości, który to jakby nachodził szturmem przeciwko jego osobie; z nieznanych przyczyn podstarzała już ciotka upatrzyła sobie w nim cel niczym ironiczny drapieżnik, a przecież - on nigdy nie był tym słabym, nigdy nie był oddychającym upokorzeniem rodu. Popełniał błędy jak każdy - oczywiście w młodości, gdy niespożyta dziecięca energia pragnęła zagarniać uwagę, szczególnie uwagę siostry, z samych początków jeszcze uwagę matki. Niedługo później nadszedł czas pogodzenia, całkowitego wchłonięcia rodowych wartości, ostudzenia impulsywności oraz wdrażania niegodnych nawet młodego arystokraty planów.
- Oczywiście, że się zjawimy - przytaknął, zawodząc i narzekając w myślach. Wspólny posiłek w jego odczuciu był kulminacją, był punktem, którego musiał niestety znieść oraz zebrać rozpadające się na najmniejsze kawałki resztki własnej godności. Już teraz siedział niczym na sali tortur, z boleśnie wbijającą się igłą w każdą cząsteczkę ciała, z każdej strony swym niewidzialnym ostrzem penetrującą powłoki. Jedynym jego marzeniem stało się wyjście ciotki, która wydawała się jakby szykować - co przyjął z ogromną, opatrującą jakby zadane rany balsamem ulgą. Kobieta, niemniej, z początku - oburzyła się nieco, aczkolwiek niegroźnie, słysząc zapadłe ze strony Cressidy słowa.
T a k, tylko ona mogła mieć rację, jedyną, słuszną,wypaczającą ich rzeczywistość.
- Młoda damo, jeszcze wiele przed tobą. Nie mówiąc o Galaretce. - Omal nie zmarszczył brwi, słysząc złośliwe jakby, zapadłe znów określenie. Za każdym razem, coś w nim pękało, coś nastawiało wewnętrzne liny, spinało niczym postronki, ledwie utrzymywało powagę. Kiedy wybuchał, było to bardzo gwałtowne; bardzo też niewskazane, niegodne, ukazujące słabość. Dlatego nie mówił nic, dlatego przyjmował, spalał się w swych emocjach od wewnątrz. Nie przeczył, jeszcze wiele wydarzeń, jeszcze wiele przyjdzie im ujrzeć ciemnych obłoków zebranych pod niebem Wielkiej Brytanii - niemniej na pewno nie byli dziećmi. Mówiła to wszystko jemu, mającemu niepełne dwadzieścia sześć lat i jej, żonie wówczas i matce, perfekcyjnie wywiązującej się z obowiązków.
Całe szczęście, podniosła się (uśmiechnięta na nowo).
Nareszcie.
- Nie zapomnij o czystej bieliźnie! Wy, mężczyźni i chłopcy, wydajecie się czasem emocjonalnie związani z częścią swych ubrań - wybrzmiała nagle z kolejną radą, którą niestety zmroziła znowu Cadmusa - bardziej od nas. - Niezwykle.Cholernie. Zabawne.
- Oczywiście, że się zjawimy - przytaknął, zawodząc i narzekając w myślach. Wspólny posiłek w jego odczuciu był kulminacją, był punktem, którego musiał niestety znieść oraz zebrać rozpadające się na najmniejsze kawałki resztki własnej godności. Już teraz siedział niczym na sali tortur, z boleśnie wbijającą się igłą w każdą cząsteczkę ciała, z każdej strony swym niewidzialnym ostrzem penetrującą powłoki. Jedynym jego marzeniem stało się wyjście ciotki, która wydawała się jakby szykować - co przyjął z ogromną, opatrującą jakby zadane rany balsamem ulgą. Kobieta, niemniej, z początku - oburzyła się nieco, aczkolwiek niegroźnie, słysząc zapadłe ze strony Cressidy słowa.
T a k, tylko ona mogła mieć rację, jedyną, słuszną,
- Młoda damo, jeszcze wiele przed tobą. Nie mówiąc o Galaretce. - Omal nie zmarszczył brwi, słysząc złośliwe jakby, zapadłe znów określenie. Za każdym razem, coś w nim pękało, coś nastawiało wewnętrzne liny, spinało niczym postronki, ledwie utrzymywało powagę. Kiedy wybuchał, było to bardzo gwałtowne; bardzo też niewskazane, niegodne, ukazujące słabość. Dlatego nie mówił nic, dlatego przyjmował, spalał się w swych emocjach od wewnątrz. Nie przeczył, jeszcze wiele wydarzeń, jeszcze wiele przyjdzie im ujrzeć ciemnych obłoków zebranych pod niebem Wielkiej Brytanii - niemniej na pewno nie byli dziećmi. Mówiła to wszystko jemu, mającemu niepełne dwadzieścia sześć lat i jej, żonie wówczas i matce, perfekcyjnie wywiązującej się z obowiązków.
Całe szczęście, podniosła się (uśmiechnięta na nowo).
Nareszcie.
- Nie zapomnij o czystej bieliźnie! Wy, mężczyźni i chłopcy, wydajecie się czasem emocjonalnie związani z częścią swych ubrań - wybrzmiała nagle z kolejną radą, którą niestety zmroziła znowu Cadmusa - bardziej od nas. - Niezwykle.
Gość
Gość
Siedziała na swoim miejscu, a jej dłoń odnalazła brzeg rękawa sukni i zaczęła się nim niespokojnie bawić, zupełnie jakby i ona chciała ignorować zmieszanie i tę niezręczną atmosferę, którą wniosła pomiędzy nich ciotka. Może jednak wybrali sobie złe miejsce na rozmowy, ale była pewna, że w małym saloniku będzie spokojnie i nikt z pozostałych domowników, zajętych przygotowaniami do rodzinnej kolacji, nie przerwie im rozmowy. Pomylili się; ciotka znalazła ich nawet tutaj, być może zauważając brak Cadmusa w głównym salonie czy jadalni, i biorąc sobie za punkt honoru odszukanie go i zasypanie infantylnymi przemowami i radami, które w jej pojęciu zapewne miały być dobre.
Cressida nigdy nie lubiła być w centrum uwagi, choć w dzieciństwie i ona zabiegała o uwagę rodziców i starszego rodzeństwa. Od matki otrzymywała sporo uwagi i troski, o aprobatę ojca musiała postarać się bardziej, a rodzeństwo zawsze wydawało się niedoścignione i lepsze. Wobec Cadmusa nie musiała czuć takich kompleksów, więc relacje z nim zawsze były nieco inne niż z rodzeństwem, w pewnym sensie łatwiejsze, bo nie czuła przy nim takiej presji ani świadomości rywalizacji o względy ojca.
Teraz pozostawała nieco z boku, nie była dla ciotki tak interesującym obiektem zainteresowania jak Cadmus. Na swoje szczęście, bo ciotka nie przyjmowała do siebie rozsądnych argumentów, nadal widziała w dorosłym już mężczyźnie małego chłopca, drażniąc jego dumę powtarzanym wciąż infantylnym przezwiskiem, które najwyraźniej spodobało jej się do tego stopnia, że nie zamierzała z niego rezygnować.
- Na pewno – powiedziała tylko, z trudem powstrzymując westchnienie. Odniosła wrażenie że Cadmus jest coraz bliższy wybuchu, więc z ulgą powitała moment, kiedy ciotka nagle wstała. Miała nadzieję, że za chwilę ich opuści i pozwoli im kontynuować rozmowę, choć nie mogła dać po sobie poznać faktycznych odczuć, nie chciała w końcu być niegrzeczna. Ale kolejne słowa skonsternowały ją jeszcze bardziej, a na wzmiankę o bieliźnie Cadmusa lekko się zarumieniła i opuściła wzrok na swoje kolana.
Ciotka spojrzała jeszcze na nią i zacmokała cicho, nagle łapiąc dziewczę za policzki i tarmosząc je niczym policzki dziecka.
- Jesteś taka blada, droga Cressido, powinnaś więcej przebywać na świeżym powietrzu – odezwała się do niej. – To samo dotyczy naszej słodkiej Galaretki – łypnęła jeszcze na Cadmusa, po czym odsunęła się od Cressidy i ruszyła w stronę drzwi, po chwili opuszczając salonik.
Młódka spojrzała na swojego kuzyna.
- To było takie... niezręczne – odezwała się. – I pomyśleć, że pewnie jeszcze spotkamy się z nią na kolacji. Myślisz, że przy całej rodzinie też będzie nazywać cię Galaretką? Skąd ona w ogóle wzięła to przezwisko? Nazywano cię tak w dzieciństwie? – zapytała. Nawet jeśli tak było to pewnie był dla Cadmusa na tyle wstydliwy sekret że nigdy się nim z nią nie podzielił.
Cressida nigdy nie lubiła być w centrum uwagi, choć w dzieciństwie i ona zabiegała o uwagę rodziców i starszego rodzeństwa. Od matki otrzymywała sporo uwagi i troski, o aprobatę ojca musiała postarać się bardziej, a rodzeństwo zawsze wydawało się niedoścignione i lepsze. Wobec Cadmusa nie musiała czuć takich kompleksów, więc relacje z nim zawsze były nieco inne niż z rodzeństwem, w pewnym sensie łatwiejsze, bo nie czuła przy nim takiej presji ani świadomości rywalizacji o względy ojca.
Teraz pozostawała nieco z boku, nie była dla ciotki tak interesującym obiektem zainteresowania jak Cadmus. Na swoje szczęście, bo ciotka nie przyjmowała do siebie rozsądnych argumentów, nadal widziała w dorosłym już mężczyźnie małego chłopca, drażniąc jego dumę powtarzanym wciąż infantylnym przezwiskiem, które najwyraźniej spodobało jej się do tego stopnia, że nie zamierzała z niego rezygnować.
- Na pewno – powiedziała tylko, z trudem powstrzymując westchnienie. Odniosła wrażenie że Cadmus jest coraz bliższy wybuchu, więc z ulgą powitała moment, kiedy ciotka nagle wstała. Miała nadzieję, że za chwilę ich opuści i pozwoli im kontynuować rozmowę, choć nie mogła dać po sobie poznać faktycznych odczuć, nie chciała w końcu być niegrzeczna. Ale kolejne słowa skonsternowały ją jeszcze bardziej, a na wzmiankę o bieliźnie Cadmusa lekko się zarumieniła i opuściła wzrok na swoje kolana.
Ciotka spojrzała jeszcze na nią i zacmokała cicho, nagle łapiąc dziewczę za policzki i tarmosząc je niczym policzki dziecka.
- Jesteś taka blada, droga Cressido, powinnaś więcej przebywać na świeżym powietrzu – odezwała się do niej. – To samo dotyczy naszej słodkiej Galaretki – łypnęła jeszcze na Cadmusa, po czym odsunęła się od Cressidy i ruszyła w stronę drzwi, po chwili opuszczając salonik.
Młódka spojrzała na swojego kuzyna.
- To było takie... niezręczne – odezwała się. – I pomyśleć, że pewnie jeszcze spotkamy się z nią na kolacji. Myślisz, że przy całej rodzinie też będzie nazywać cię Galaretką? Skąd ona w ogóle wzięła to przezwisko? Nazywano cię tak w dzieciństwie? – zapytała. Nawet jeśli tak było to pewnie był dla Cadmusa na tyle wstydliwy sekret że nigdy się nim z nią nie podzielił.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Pech, czy figlarny los, chciał, że i lady Carrow spotkała wątpliwa przyjemność przybycia na rodzinne spotkanie. Wprawdzie nie miała nic przeciwko, zdecydowanie lepiej odnajdując się w towarzystwie kuzynostwa i bliskiej rodziny, niż na salonach wśród członków innych rodów, jednak w dniu dzisiejszym wolała - jak zwykle - pozostać razem ze swoimi aetonanami. Ale lord Carrow kazał, a raczej dobitnie zasugerował, że raz na czas powinna dać sobie spokój i że ten raz wypadał właśnie teraz. Bez słowa więc pojawiła się w Charnwood, oczekując szybkiego końca oficjalnej części. Po obiedzie, przymusowych grzecznościach i rozmowach, próbach odpierania ataków o plany ślubne i kawalerów, rzekomo starających się o jej rękę, uciekła na spacer po posiadłości.
To, co lubiła w dworze Flintów to ogrody, w których spędziła kilka minut a gdy poczuła, że robi jej się zimno, postanowiła wrócić i pokazać się rodzinie. Po ostatniej kolacji zarzucono jej, że zbyt wiele czasu poświęciła na izolowanie się od towarzystwa i rozmowę z lordem Black, dlatego dzisiaj musiała być wzorową córką i damą. Kierowała się akurat do salonu, kiedy do jej uszu doszedł donośny głos cioci, dochodzący z mniejszego pomieszczenia - wiedziona ciekawością przystanęła, spoglądając na całe zamieszanie z nieukrywanym rozbawieniem. Wreszcie jednak uznała, że przyjęło ono dość żenujący obrót, dlatego dumnie wyprostowana, powolnym krokiem skierowała się ku trójce zebranych osób.
- Ciociu Pelagio, myślę, że nasza Galaretka już wystarczająco się zawstydziła. Poza tym nasza droga lady Flint cioci szukała. Ponoć potrzebowała porady. Modowej. - Uśmiechnęła się na pozór przyjaźnie do grubej kobieciny, a kiedy ta po kilku kolejnych słowach odeszła, zerknęła na Cadmusa i Cressidę. Widać biedny Flint faktycznie zawstydził się atakiem cioci, bo zniknął niemal od razu z pola widzenia, pozostawiając kuzynki same. - Ale akurat ciocia miała rację, trochę zbladłaś. - Westchnęła, nie zważając na to, że sama była bledsza od niej. Usiadła w fotelu, tęsknym wzrokiem spoglądając na puste kieliszki po winie i szklaneczki po whiskey, pozostawione najwidoczniej przez innych gości na szklanym stoliku, a wreszcie po raz kolejny przyglądnęła się kuzynce. - Jak się masz, kochana? - Chociaż relacja z Cressidą nie należała do aż tak bliskich, jak z Inarą, żywiła względem dziewczyny coś więcej, niż zwyczajną tolerancję.
To, co lubiła w dworze Flintów to ogrody, w których spędziła kilka minut a gdy poczuła, że robi jej się zimno, postanowiła wrócić i pokazać się rodzinie. Po ostatniej kolacji zarzucono jej, że zbyt wiele czasu poświęciła na izolowanie się od towarzystwa i rozmowę z lordem Black, dlatego dzisiaj musiała być wzorową córką i damą. Kierowała się akurat do salonu, kiedy do jej uszu doszedł donośny głos cioci, dochodzący z mniejszego pomieszczenia - wiedziona ciekawością przystanęła, spoglądając na całe zamieszanie z nieukrywanym rozbawieniem. Wreszcie jednak uznała, że przyjęło ono dość żenujący obrót, dlatego dumnie wyprostowana, powolnym krokiem skierowała się ku trójce zebranych osób.
- Ciociu Pelagio, myślę, że nasza Galaretka już wystarczająco się zawstydziła. Poza tym nasza droga lady Flint cioci szukała. Ponoć potrzebowała porady. Modowej. - Uśmiechnęła się na pozór przyjaźnie do grubej kobieciny, a kiedy ta po kilku kolejnych słowach odeszła, zerknęła na Cadmusa i Cressidę. Widać biedny Flint faktycznie zawstydził się atakiem cioci, bo zniknął niemal od razu z pola widzenia, pozostawiając kuzynki same. - Ale akurat ciocia miała rację, trochę zbladłaś. - Westchnęła, nie zważając na to, że sama była bledsza od niej. Usiadła w fotelu, tęsknym wzrokiem spoglądając na puste kieliszki po winie i szklaneczki po whiskey, pozostawione najwidoczniej przez innych gości na szklanym stoliku, a wreszcie po raz kolejny przyglądnęła się kuzynce. - Jak się masz, kochana? - Chociaż relacja z Cressidą nie należała do aż tak bliskich, jak z Inarą, żywiła względem dziewczyny coś więcej, niż zwyczajną tolerancję.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na szczęście ciocia w końcu odpuściła, choć nie omieszkała na sam koniec zawstydzić Cadmusa i Cressidy. Może to właśnie pojawienie się Aurelii wybawiło ją od dalszego ciągu tego żenującego przedstawienia, w którym oboje zostali sprowadzeni do roli dzieci, nad którymi można się roztkliwiać i obdarzać ich określeniami, które w zamierzeniu miały być urocze. Kuzynka weszła do pokoju akurat w momencie, kiedy ciotka szczypała piegowate policzki Cressidy, udzielając jej dobrych rad.
Po chwili jednak ciocia skinęła Aurelii głową i posłała jej szeroki uśmiech; niewątpliwie zajęłaby się i nią, gdyby nie to, że musiała wyjść, zapewne po to, by pomówić z matką Cressidy lub Cadmusa, a może z ich babką. Cadmus też szybko wyszedł, zapewne speszony tym, co się stało, i że już nie jedna, a dwie kuzynki wiedziały o sytuacji z ciotką, a wkrótce od samej ciotki dowie się i reszta rodziny. Po chwili zostały same, a na policzkach Cressidy wciąż widniały lekkie rumieńce zawstydzenia. Najwyraźniej starsze ciotki miały to do siebie, że łatwo wprawiały w taki stan, bo nie przyjmowały do wiadomości, że młodzi członkowie rodu też dorastają i w pewnym momencie przestają być słodkimi berbeciami o pulchnych policzkach i galaretowatych nóżkach. Może stąd właśnie wzięło się przezwisko Galaretka? Niestety Cadmus nie powiedział jej nic więcej, szybko znikł.
- Dziękuję za wybawienie nas. Choć Cadmusa to chyba trochę przerosło, tak szybko uciekł... – rzekła, kierując spojrzenie na drzwi, za którymi zniknął ich kuzyn. – Trudno, pewnie spotkamy się z nim dopiero na kolacji. Ale obawiam się, że z ciocią też, i pewnie usłyszymy jeszcze wiele zawstydzających historyjek o Galaretkach i tym podobnych.
Spojrzała na swoją kuzynkę. Widziała ją pierwszy raz od czasu nadejścia anomalii.
- Ty też – odpowiedziała na uwagę o bladości. – Trudno nie być bladą w obecnych czasach. Prawie w ogóle nie wychodzę z dworu. Za bardzo przeraża mnie to, co się dzieje. – Do tego dochodził stres i napięcie, więc nic dziwnego, że Cressida była blada i mizerna. – Staram się jakoś trzymać, pewnie jak wszyscy. Unikam zagrożeń i nadmiernego stresu, nawet różdżki nie używam. – Czuła się dziwnie bez magii, ale bała się ryzykować obrażeniami ciała. Najbardziej bała się o dzieci, to z ich powodu tak dużo się stresowała i martwiła. Jej maleństwa bardzo trudny czas sobie wybrały na początek życia. – A ty? Jak sobie radzisz? I twoja rodzina? – zapytała ją, korzystając z tej okazji, że wreszcie dane im było się zobaczyć i porozmawiać. Miały jeszcze chwilę czasu do rodzinnej kolacji, którą mogły poświęcić na szybkie nadrobienie zaległości i upewnienie się, jak sobie radzi ta druga w tych dziwnych, niepokojących czasach. – Martwiłam się o ciebie. Jak zresztą o całą rodzinę – dodała, bawiąc się rąbkiem sukienki.
Po chwili jednak ciocia skinęła Aurelii głową i posłała jej szeroki uśmiech; niewątpliwie zajęłaby się i nią, gdyby nie to, że musiała wyjść, zapewne po to, by pomówić z matką Cressidy lub Cadmusa, a może z ich babką. Cadmus też szybko wyszedł, zapewne speszony tym, co się stało, i że już nie jedna, a dwie kuzynki wiedziały o sytuacji z ciotką, a wkrótce od samej ciotki dowie się i reszta rodziny. Po chwili zostały same, a na policzkach Cressidy wciąż widniały lekkie rumieńce zawstydzenia. Najwyraźniej starsze ciotki miały to do siebie, że łatwo wprawiały w taki stan, bo nie przyjmowały do wiadomości, że młodzi członkowie rodu też dorastają i w pewnym momencie przestają być słodkimi berbeciami o pulchnych policzkach i galaretowatych nóżkach. Może stąd właśnie wzięło się przezwisko Galaretka? Niestety Cadmus nie powiedział jej nic więcej, szybko znikł.
- Dziękuję za wybawienie nas. Choć Cadmusa to chyba trochę przerosło, tak szybko uciekł... – rzekła, kierując spojrzenie na drzwi, za którymi zniknął ich kuzyn. – Trudno, pewnie spotkamy się z nim dopiero na kolacji. Ale obawiam się, że z ciocią też, i pewnie usłyszymy jeszcze wiele zawstydzających historyjek o Galaretkach i tym podobnych.
Spojrzała na swoją kuzynkę. Widziała ją pierwszy raz od czasu nadejścia anomalii.
- Ty też – odpowiedziała na uwagę o bladości. – Trudno nie być bladą w obecnych czasach. Prawie w ogóle nie wychodzę z dworu. Za bardzo przeraża mnie to, co się dzieje. – Do tego dochodził stres i napięcie, więc nic dziwnego, że Cressida była blada i mizerna. – Staram się jakoś trzymać, pewnie jak wszyscy. Unikam zagrożeń i nadmiernego stresu, nawet różdżki nie używam. – Czuła się dziwnie bez magii, ale bała się ryzykować obrażeniami ciała. Najbardziej bała się o dzieci, to z ich powodu tak dużo się stresowała i martwiła. Jej maleństwa bardzo trudny czas sobie wybrały na początek życia. – A ty? Jak sobie radzisz? I twoja rodzina? – zapytała ją, korzystając z tej okazji, że wreszcie dane im było się zobaczyć i porozmawiać. Miały jeszcze chwilę czasu do rodzinnej kolacji, którą mogły poświęcić na szybkie nadrobienie zaległości i upewnienie się, jak sobie radzi ta druga w tych dziwnych, niepokojących czasach. – Martwiłam się o ciebie. Jak zresztą o całą rodzinę – dodała, bawiąc się rąbkiem sukienki.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ciocia Pelagia słynęła z zawstydzania młodych i udzielania im dobrych rad, które w gruncie rzeczy wcale nie należały do najlepszych i wydawało się, że nic sobie z tego nie robi. Aurelia postrzegała jej małe szaleństwo jako coś całkiem uroczego i nieszkodliwego, dopóki słowa ciotki nie kierowały się pod jej adresem, choć i na to znalazła sposób, uciekając szybko jak najdalej z zasięgu jej pogarszającego się wzroku. Bądź, tak jak teraz, mówiła, że ktoś bardzo potrzebował niezbędnej porady - tego argumentu ciotka nie była w stanie odeprzeć, kierując się wrodzoną ciekawością i napompowanym ego. Na słowa Cressidy uśmiechnęła się, jednak nie zamierzała powracać do opowieści o Galaretkach, szczególnie, że kiedyś już jedną słyszała. Wtedy opowieść co prawda dotyczyła kogoś innego, co lady Carrow uznawała za pierwszy przejaw galopującej pamięci lub co gorsza, do uprzykrzania życia innym. Wprawdzie nie podejrzewała, że ciotka jest chodzącym złem wcielonym, ale plotki, jakoby w przeszłości na każdym spotkaniu podpierała ściany jako jedna z brzydszych panien, zdawały się mieć teraz odwzorowanie w jej zachowaniu. Może mściła się w ten sposób za swoje młodociane niepowodzenie na pięknych, młodych i utalentowanych? Podejrzewała, że każdy z zebranych pod dachem dworu w Charnwood miał swoje za uszami, dobrze się z tym maskując - ciotka najwidoczniej nie była dobrą aktorką.
Słysząc odpowiedź kuzynki, posłała jej nieco zaskoczone spojrzenie, a potem lekki uśmiech. Nie rozumiała z czego wynikała obawa przed światem, skoro równie dobrze krzywda mogła jej się stać w posiadłości; anomalie zaskakująco długo omijały domostwa czarodziejów a przecież kiedyś dobra passa musiała się skończyć. Oczywiście nie życzyła nikomu źle; po prostu sceptycznie podchodziła do podobnych prób zapobiegania ewentualnemu nieszczęściu, ale zarówno ona, jak i Cressida różniły się od siebie znacząco. Lady Fawley była stonowana, dbała o siebie i malowała piękne obrazy, zaś Aurelia biegała za aetonanami, obejmując sobie za cel zbadanie ich skomplikowanej zwierzęcej psychiki, za nic mając sobie pobrudzone błotem suknie.
- Myślę, że w okolicznych lasach nic ci nie grozi, Cressido. A jeśli nie w lasach, to w ogrodzie blisko posiadłości. W końcu wypicie herbaty, czy kawy na świeżym powietrzu, o ile sprzyja pogoda, jest kojącym nerwy zajęciem. Powinnaś spróbować. - Nie zwróciła uwagi na komentarz dotyczący śnieżnej cery, bo ta - od narodzin - była jej znakiem rozpoznawczym, z kolei na brak ruchu i powietrza nie narzekała, spędzając co najmniej dwie godziny na spacerach z wierzchowcami. - Wszystko u nas w porządku, dziękuję, że pytasz. Co prawda dawno nie widziałam swoich braci, ale nie ma co się dziwić w obliczu ostatnich wydarzeń, prawda? Odnoszę zresztą wrażenie, że z całej naszej wesołej gromady tylko mnie zależy na rodzinnym interesie. - Dodała ciszej, dzieląc się z kuzynką przemyśleniami sprzed kilku dni. Zależało jej na aetonanach, na dobrym nazwisku rodu, ale miała świadomość, że z dniem zamążpójścia jej przygoda może - ale nie musi - się zakończyć. Wolała nie myśleć, co stanie się wtedy z ukochanym Neptunem tolerującym jedynie jej osobę.
Słysząc odpowiedź kuzynki, posłała jej nieco zaskoczone spojrzenie, a potem lekki uśmiech. Nie rozumiała z czego wynikała obawa przed światem, skoro równie dobrze krzywda mogła jej się stać w posiadłości; anomalie zaskakująco długo omijały domostwa czarodziejów a przecież kiedyś dobra passa musiała się skończyć. Oczywiście nie życzyła nikomu źle; po prostu sceptycznie podchodziła do podobnych prób zapobiegania ewentualnemu nieszczęściu, ale zarówno ona, jak i Cressida różniły się od siebie znacząco. Lady Fawley była stonowana, dbała o siebie i malowała piękne obrazy, zaś Aurelia biegała za aetonanami, obejmując sobie za cel zbadanie ich skomplikowanej zwierzęcej psychiki, za nic mając sobie pobrudzone błotem suknie.
- Myślę, że w okolicznych lasach nic ci nie grozi, Cressido. A jeśli nie w lasach, to w ogrodzie blisko posiadłości. W końcu wypicie herbaty, czy kawy na świeżym powietrzu, o ile sprzyja pogoda, jest kojącym nerwy zajęciem. Powinnaś spróbować. - Nie zwróciła uwagi na komentarz dotyczący śnieżnej cery, bo ta - od narodzin - była jej znakiem rozpoznawczym, z kolei na brak ruchu i powietrza nie narzekała, spędzając co najmniej dwie godziny na spacerach z wierzchowcami. - Wszystko u nas w porządku, dziękuję, że pytasz. Co prawda dawno nie widziałam swoich braci, ale nie ma co się dziwić w obliczu ostatnich wydarzeń, prawda? Odnoszę zresztą wrażenie, że z całej naszej wesołej gromady tylko mnie zależy na rodzinnym interesie. - Dodała ciszej, dzieląc się z kuzynką przemyśleniami sprzed kilku dni. Zależało jej na aetonanach, na dobrym nazwisku rodu, ale miała świadomość, że z dniem zamążpójścia jej przygoda może - ale nie musi - się zakończyć. Wolała nie myśleć, co stanie się wtedy z ukochanym Neptunem tolerującym jedynie jej osobę.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wśród starszego pokolenia rodziny nie brakowało ekscentrycznych przypadków. Ale i wśród młodych było wiele niepokojących, dziwacznych tendencji, jak to, że niektóre kobiety usilnie próbowały dorównać mężczyznom, szukały siły i niezależności, i nic nie robiły sobie z mijających nieubłaganie lat. Cressida nie rozumiała sensu burzenia tradycyjnego podziału ról ani narażania na szwank swojej reputacji. Obecne czasy naprawdę były dziwne, choć zachowanie starszego pokolenia też często budziło konsternację, jak to zamiłowanie do wywlekania na światło dzienne historyjek z dzieciństwa. Ciotka Pelagia prawdopodobnie nie była jedyną, i pewnie jeszcze nie raz zaskoczy ich przypomnieniem o czymś, o czym sami zdążyli dawno zapomnieć.
Niemniej jednak dzięki Aurelii ciotka odeszła, a Cressida miała nadzieję, że nagle nie wróci. Ale jej dzisiejszego ulubieńca już tu nie było, i Cressie zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle pojawi się on na kolacji.
Cressida była osóbką dość lękliwą, ostrożną i zachowawczą, zwłaszcza gdy chodziło o tak niepokojące kwestie jak anomalie. Nigdy nie lubiła ryzyka, bała się nieznanego, a tym były anomalie, nie tylko te magiczne, ale także i pogodowe. Podczas tamtej nawałnicy sprzed kilku dni na zmianę kuliła się ze strachu i biegała do kołysek dzieci, by sprawdzić czy nic im nie grozi. Nie była odważna, a teraz szczególnie nie mogła się narażać i robić czegoś głupiego. Była matką. Podejrzewała jednak że Aurelia wyznaje nieco inne podejście, ale ona nie musiała odpowiadać za nikogo innego prócz siebie.
- Ostatnio pogoda nie sprzyjała. Prawie cały czas padało, co czyniło spacery po ogrodach znacznie mniej przyjemnymi. Nie wspominając o malowaniu na świeżym powietrzu. To na razie musiałam ograniczyć do swojej pracowni – powiedziała. – Na pewno jednak zacznę więcej wychodzić, gdy pogoda się poprawi. Tęsknię za prawdziwą wiosną i za większą ilością słonecznych, ciepłych dni.
W zamyśleniu spojrzała w okno, za którym kołysały się pędy winobluszczu poszkodowane nieco przez ostatnią pogodę, która nie była prawdziwie majowa.
- Dlaczego ich nie widziałaś? Czyż nie mieszkacie razem w posiadłości Carrowów? – zapytała, unosząc lekko brwi, choć dawno u nich nie była, więc nie wiedziała, jak obecnie mają się sprawy. Wiedziała jednak, że bracia Aurelii są od niej sporo starsi, a ona dość znacznie odstawała od nich wiekiem. Była późnym dzieckiem. – To dobrze, że ci zależy. O rodowe wartości trzeba dbać, nawet będąc kobietą. Trzeba podtrzymywać je dla dobra kolejnych pokoleń, a wasze aetonany są wyjątkowe. Nie wątpię, że są ci szczególnie bliskie.
Uśmiechnęła się lekko; choć została Fawleyem, nadal były jej bardzo bliskie wartości Flintów i umiejętności, które przyswoiła, mieszkając w Charnwood.
- Jeśli już o waszym interesie mowa... Pamiętasz nasze dawne konne przejażdżki? Chętnie bym jakąś powtórzyła, kiedy pogoda na to pozwoli – odezwała się po chwili. Nie była może tak dobra jak Carrowowie, ale od dziecka uczyła się jeździć konno i lubiła to. Brakowało jej przejażdżek, bo przez ciążę i poród miała przymusową przerwę. Ale czas przypomnieć sobie, jakie to uczucie gnać przez las. Zatęskniła za tym.
Niemniej jednak dzięki Aurelii ciotka odeszła, a Cressida miała nadzieję, że nagle nie wróci. Ale jej dzisiejszego ulubieńca już tu nie było, i Cressie zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle pojawi się on na kolacji.
Cressida była osóbką dość lękliwą, ostrożną i zachowawczą, zwłaszcza gdy chodziło o tak niepokojące kwestie jak anomalie. Nigdy nie lubiła ryzyka, bała się nieznanego, a tym były anomalie, nie tylko te magiczne, ale także i pogodowe. Podczas tamtej nawałnicy sprzed kilku dni na zmianę kuliła się ze strachu i biegała do kołysek dzieci, by sprawdzić czy nic im nie grozi. Nie była odważna, a teraz szczególnie nie mogła się narażać i robić czegoś głupiego. Była matką. Podejrzewała jednak że Aurelia wyznaje nieco inne podejście, ale ona nie musiała odpowiadać za nikogo innego prócz siebie.
- Ostatnio pogoda nie sprzyjała. Prawie cały czas padało, co czyniło spacery po ogrodach znacznie mniej przyjemnymi. Nie wspominając o malowaniu na świeżym powietrzu. To na razie musiałam ograniczyć do swojej pracowni – powiedziała. – Na pewno jednak zacznę więcej wychodzić, gdy pogoda się poprawi. Tęsknię za prawdziwą wiosną i za większą ilością słonecznych, ciepłych dni.
W zamyśleniu spojrzała w okno, za którym kołysały się pędy winobluszczu poszkodowane nieco przez ostatnią pogodę, która nie była prawdziwie majowa.
- Dlaczego ich nie widziałaś? Czyż nie mieszkacie razem w posiadłości Carrowów? – zapytała, unosząc lekko brwi, choć dawno u nich nie była, więc nie wiedziała, jak obecnie mają się sprawy. Wiedziała jednak, że bracia Aurelii są od niej sporo starsi, a ona dość znacznie odstawała od nich wiekiem. Była późnym dzieckiem. – To dobrze, że ci zależy. O rodowe wartości trzeba dbać, nawet będąc kobietą. Trzeba podtrzymywać je dla dobra kolejnych pokoleń, a wasze aetonany są wyjątkowe. Nie wątpię, że są ci szczególnie bliskie.
Uśmiechnęła się lekko; choć została Fawleyem, nadal były jej bardzo bliskie wartości Flintów i umiejętności, które przyswoiła, mieszkając w Charnwood.
- Jeśli już o waszym interesie mowa... Pamiętasz nasze dawne konne przejażdżki? Chętnie bym jakąś powtórzyła, kiedy pogoda na to pozwoli – odezwała się po chwili. Nie była może tak dobra jak Carrowowie, ale od dziecka uczyła się jeździć konno i lubiła to. Brakowało jej przejażdżek, bo przez ciążę i poród miała przymusową przerwę. Ale czas przypomnieć sobie, jakie to uczucie gnać przez las. Zatęskniła za tym.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Faktycznie pogoda w ostatnim czasie była bardzo kapryśna i zmienna, a przez to irytująca, bo lady Carrow nigdy nie wiedziała co na siebie założyć, by nie zmarznąć, nie przemoknąć albo się nie przegrzać. Ostatecznie od pewnego czasu zaczęła ubierać się dość pośrednio, ewentualny nadmiar ubrań, w postaci narzuty, szalika czy płaszcza, chowając do specjalnej torby uwieszonej u siodła aetonana, którym danego dnia się zajmowała. Problem natomiast powstawał, gdy zaczynał sypać śnieg, bądź zbierało się na burzę i gradobicie. Mogłaby przysiąc, że z jej obserwacjami mogłaby pokonywać rekordy w prędkości na wierzchowcach. Ale nie marudziła, wszak zmienna pogoda całkiem jej odpowiadała! Nienawidziła upałów, gdy słońce raniło jej naturalnie bladą i delikatną skórę, wbrew wszystkim preferując chłód rodzimej Anglii. Uśmiechnęła się jednak na słowa Cressidy, bo chociaż była w stanie je zrozumieć, przeważnie doszukiwała się w sytuacji innych plusów - bo kiedy, jak nie podczas deszczu i bezpośrednio po, powietrze jest tak rześkie? I kiedy, jak nie wtedy, krajobraz jest idealny do malowania? Zagubione kropelki spływające po liściach, mokra trawa; wydawało jej się, że po deszczu wszystko było jakieś spokojniejsze i milsze.
- Nim się obejrzysz, przywykniesz do tego, co jest teraz. - Odparła krótko, a następnie westchnęła, wzruszając ramionami. Kwestia jej rodziny od pewnego czasu była dość problematyczna.
- Mieszkamy. Jednak każdy ma swoje obowiązki i zajęcia, że zazwyczaj się rozmijamy i nie poświęcamy sobie tyle uwagi, co kiedyś. Może to normalne? Ciężko mi stwierdzić. - Podejrzewała, że konflikt z ojcem i twarde wychowanie teraz sprawiało, że bracia po prostu uciekali przed nadmierną ilością kontaktu, ale nie rozumiała czemu robili to i jej, i matce. Z chwilowego zamyślenia wyrwało Aurelię słowo "przejażdżka", stanowiące chyba klucz do jej serca.
- Naturalnie, pamiętam. Możesz odwiedzić mnie kiedy chcesz, odkryłam piękny zagajnik w naszych lasach, a moje aetonany wprost uwielbiają przebywanie nad tamtejszym strumieniem. Myślę, że jest idealny do namalowania. - Uśmiechnęła się, chociaż gdy zapuściła się przypadkowo w tamte rejony wcale nie miała powodów do uśmiechu. Bała się chochlików, które - niestety - zamieszkiwały okolice Sandal Castle, a odnalezienie rejonu, w który się nie zapuściły graniczyło z cudem. Nie bez powodu miała trzy stałe trasy, którymi się przemieszczała, bo wiedziała, że wtedy nic jej nie grozi.
- Nim się obejrzysz, przywykniesz do tego, co jest teraz. - Odparła krótko, a następnie westchnęła, wzruszając ramionami. Kwestia jej rodziny od pewnego czasu była dość problematyczna.
- Mieszkamy. Jednak każdy ma swoje obowiązki i zajęcia, że zazwyczaj się rozmijamy i nie poświęcamy sobie tyle uwagi, co kiedyś. Może to normalne? Ciężko mi stwierdzić. - Podejrzewała, że konflikt z ojcem i twarde wychowanie teraz sprawiało, że bracia po prostu uciekali przed nadmierną ilością kontaktu, ale nie rozumiała czemu robili to i jej, i matce. Z chwilowego zamyślenia wyrwało Aurelię słowo "przejażdżka", stanowiące chyba klucz do jej serca.
- Naturalnie, pamiętam. Możesz odwiedzić mnie kiedy chcesz, odkryłam piękny zagajnik w naszych lasach, a moje aetonany wprost uwielbiają przebywanie nad tamtejszym strumieniem. Myślę, że jest idealny do namalowania. - Uśmiechnęła się, chociaż gdy zapuściła się przypadkowo w tamte rejony wcale nie miała powodów do uśmiechu. Bała się chochlików, które - niestety - zamieszkiwały okolice Sandal Castle, a odnalezienie rejonu, w który się nie zapuściły graniczyło z cudem. Nie bez powodu miała trzy stałe trasy, którymi się przemieszczała, bo wiedziała, że wtedy nic jej nie grozi.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Nie chcę przywykać. To nie jest normalna sytuacja, a zaburzenie, które nie powinno mieć miejsca i oby zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, bo z tego nie przyjdzie nic dobrego ani dla nas, ani dla tego, co nas otacza – powiedziała. Niestety nie wiedziała, jak długo to potrwa i co jeszcze się wydarzy. Mogła tylko z niepokojem obserwować i czekać, ale to nie poprawiało jej nastroju. Ilekroć patrzyła na swoje dzieci, czuła ściskający ją strach, ciężką świadomość tego, że narodziły się w bardzo niespokojnym czasie, a były całkowicie bezbronne, znacznie bardziej niż ona.
Dlatego zacisnęła usta i odwróciła wzrok, by Aurelia nie zauważyła, że jej oczy na moment lekko zwilgotniały. Mogła być nieświadoma wielu rzeczy, ale pozostawało niezaprzeczalnym faktem, że anomalie poraniły jej matkę i wielu innych, uszkodziły część roślinności w lasach Charnwood i innych miejscach, o których szeptali jej ptasi przyjaciele. Były zagrożeniem, którego Cressida się bała i trudno było jej udawać, że tak nie jest. Trudno było się nie bać nieznanego, zwłaszcza nieznanego które mogło zagrozić jej potomstwu.
Dopiero po chwili westchnęła i znów spojrzała na kuzynkę.
- Być może. Moje relacje z rodziną wciąż są bliskie, ale teraz to już nie jest dokładnie to samo, odkąd zamieszkałam przy rodzinie męża – powiedziała odnośnie relacji Aurelii z braćmi. – W waszym przypadku pewnie sporo robi też różnica wieku. Niektórzy z twoich braci chyba byli już dorośli, kiedy się narodziłaś, i od dawna mają swoje rodziny? Mnie z siostrą i bratem na szczęście nie dzieliło tyle lat. Jako dzieci bawiliśmy się razem. Ale już nimi nie jesteśmy, więc nigdy nie będzie tak, jak wtedy. – W jej głosie zabrzmiała nostalgia, bo wciąż nie w pełni poczuwała się do bycia dorosłą, dojrzałą kobietą. Wciąż było w niej sporo z naiwnego dziecka, ale ostatnie wydarzenia pozostawiły rysy na mydlanej bańce, w której żyła. Nie była już odpowiedzialna tylko za siebie, musiała więc dorosnąć.
Jak się spodziewała, Aurelia ożywiła się na wzmiankę o konnej przejażdżce.
- Chętnie się skuszę. Dawno nie dosiadałam skrzydlatego wierzchowca, ale tęsknię za tym niepowtarzalnym uczuciem. Fawleyowie nie mają aetonanów, William czasem zabiera mnie na przejażdżkę na zwykłych koniach – powiedziała i sama ożywiła się na perspektywę przejażdżki... zwłaszcza w okolicy atrakcyjnej do malowania. – Chcę wrócić do formy. Pamiętasz, jak kilka lat temu udało mi się wyprzedzić nawet mojego brata? Może też się kiedyś pościgamy?
O wiele bardziej wolała rozmawiać o takich przyjemnych tematach niż o tych wstrętnych anomaliach.
Dlatego zacisnęła usta i odwróciła wzrok, by Aurelia nie zauważyła, że jej oczy na moment lekko zwilgotniały. Mogła być nieświadoma wielu rzeczy, ale pozostawało niezaprzeczalnym faktem, że anomalie poraniły jej matkę i wielu innych, uszkodziły część roślinności w lasach Charnwood i innych miejscach, o których szeptali jej ptasi przyjaciele. Były zagrożeniem, którego Cressida się bała i trudno było jej udawać, że tak nie jest. Trudno było się nie bać nieznanego, zwłaszcza nieznanego które mogło zagrozić jej potomstwu.
Dopiero po chwili westchnęła i znów spojrzała na kuzynkę.
- Być może. Moje relacje z rodziną wciąż są bliskie, ale teraz to już nie jest dokładnie to samo, odkąd zamieszkałam przy rodzinie męża – powiedziała odnośnie relacji Aurelii z braćmi. – W waszym przypadku pewnie sporo robi też różnica wieku. Niektórzy z twoich braci chyba byli już dorośli, kiedy się narodziłaś, i od dawna mają swoje rodziny? Mnie z siostrą i bratem na szczęście nie dzieliło tyle lat. Jako dzieci bawiliśmy się razem. Ale już nimi nie jesteśmy, więc nigdy nie będzie tak, jak wtedy. – W jej głosie zabrzmiała nostalgia, bo wciąż nie w pełni poczuwała się do bycia dorosłą, dojrzałą kobietą. Wciąż było w niej sporo z naiwnego dziecka, ale ostatnie wydarzenia pozostawiły rysy na mydlanej bańce, w której żyła. Nie była już odpowiedzialna tylko za siebie, musiała więc dorosnąć.
Jak się spodziewała, Aurelia ożywiła się na wzmiankę o konnej przejażdżce.
- Chętnie się skuszę. Dawno nie dosiadałam skrzydlatego wierzchowca, ale tęsknię za tym niepowtarzalnym uczuciem. Fawleyowie nie mają aetonanów, William czasem zabiera mnie na przejażdżkę na zwykłych koniach – powiedziała i sama ożywiła się na perspektywę przejażdżki... zwłaszcza w okolicy atrakcyjnej do malowania. – Chcę wrócić do formy. Pamiętasz, jak kilka lat temu udało mi się wyprzedzić nawet mojego brata? Może też się kiedyś pościgamy?
O wiele bardziej wolała rozmawiać o takich przyjemnych tematach niż o tych wstrętnych anomaliach.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Mniejszy salon
Szybka odpowiedź