Mniejszy salon
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mniejszy salon
Dużo mniejszy od głównego salonu i bardziej przytulny. Jest to miejsce przeznaczone do mniej formalnych spotkań z rodziną i przyjaciółmi rodziny, gdzie można odpocząć na miękkich zielonych kanapach i fotelach, grzejąc się przy niepodłączonym do sieci Fiuu kominku opalanym drewnem z pobliskiego lasu. Także to pomieszczenie swym wystrojem nawiązuje do tradycji i symboliki rodu Flint. To miejsce szczególnie lubiane przez młode latorośle Flintów, które w tym ustronnym pokoju mogą czuć się bardziej swobodnie i oddawać się lekturze, rozmowom z bliskimi lub samotnym rozmyślaniom. Na ścianach wisi kilka obrazów oraz starannie wykonanych szkiców magicznych ziół oprawionych w ramy. Na jednym z regałów można znaleźć kilka pięknie wykonanych zielników, choć znaczna większość księgozbioru rodowego znajduje się w bibliotece.
Sytuacja faktycznie nie była normalna, jednak lady Carrow śmiała twierdzić, że nikt nie miał na nią wpływu. Nie wnikała również w przyczyny anomalii i zakłóceń magii, bo przeważnie nie interesowała się aż tak tym, na co nie mogła w żaden sposób poradzić. Tak żyło jej się lepiej i przede wszystkim: wygodniej. Zamykała się w swoim świecie, w swoich zajęciach i pracy, walczenie ze światem pozostawiając jednak bardziej doświadczonym osobom od siebie. Zresztą, wiedziała, że szanowny lord Carrow nie byłby zadowolony z informacji, że postanowiła zabawić się w ratowanie świata, skoro jej przeznaczenie było zgoła odmienne. Pokiwała jednak głową, nie komentując już słów kuzynki. Miała świadomość, że anomalie dotknęły bliskich jej sercu, a więc wątpiła, że podejmowanie tego tematu było odpowiednie. Nie chciała psuć humoru Cressidy, tylko wręcz przeciwnie: sprawić, by chociaż tego jednego dnia nie myślała o nieprzyjemnych wydarzeniach. Wiedziała, że było to ciężkie, nie zaszkodziło jednak spróbować.
Wiedziała też, że dalsza rozmowa o relacjach pomiędzy nią a braćmi nieubłaganie dążyła do popsucia jej nastroju, który utrzymywał się tylko i wyłącznie na poziomie normalnego. Aurelia nie przywykła do dzielenia się swoimi myślami, rozważaniami, szczególnie tymi prywatnymi, z kimkolwiek, poza Adrienem, ale czuła, że nie może wprost zdradzić mu swoich obaw. W końcu dotyczyły one również jego osoby, a w tym przypadku potrzebowała obiektywnej opinii i ewentualnej porady. Czy mogła taką uzyskać u kuzynki? Nie była pewna, bo Cressida już od dawna miała własną rodzinę i w gruncie rzeczy trochę powątpiewała w to, czy potrafi zrozumieć zażyłość jaka była pomiędzy nią a braćmi. To, że mogła ona istnieć tylko w świecie Aurelii było zupełnie inną kwestią.
- To na pewno. - Pokiwała głową, odwracając wzrok. - Zawsze jednak byliśmy blisko i traktowaliśmy się na równi, a teraz odnoszę wrażenie, że zdarza im się zapominać albo traktować jak dziecko. - Dodała ciszej; miejsce nie sprzyjało intymnym rozmowom, ciotka Pelagia mogła powrócić w każdej chwili. - Ale nieważne, Cressido, nie rozmawiajmy o moich problemach. Mamy ładny wieczór, po co sobie zawracać głowę takimi rzeczami? - Subtelnie ucięła temat, przybierając na twarz szeroki - fałszywy - uśmiech, którym raczyła znaczną część osób. - Przejażdżka to zawsze dobry pomysł. Utrzymuję nasze wierzchowce w dobrej formie, ale samotne przejażdżki czasami bywają nudne. Przyda mi się towarzystwo. - Dodała, poprawiając się w wyścielonym zielonym obiciem fotelu. - Ostatnio najwięcej czasu zabiera mi Neptun. Odkąd utracił miłość swojego życia stał się nie do zniesienia. - Podobnie jak ona, ale o tym nie wiedział nikt.
Wiedziała też, że dalsza rozmowa o relacjach pomiędzy nią a braćmi nieubłaganie dążyła do popsucia jej nastroju, który utrzymywał się tylko i wyłącznie na poziomie normalnego. Aurelia nie przywykła do dzielenia się swoimi myślami, rozważaniami, szczególnie tymi prywatnymi, z kimkolwiek, poza Adrienem, ale czuła, że nie może wprost zdradzić mu swoich obaw. W końcu dotyczyły one również jego osoby, a w tym przypadku potrzebowała obiektywnej opinii i ewentualnej porady. Czy mogła taką uzyskać u kuzynki? Nie była pewna, bo Cressida już od dawna miała własną rodzinę i w gruncie rzeczy trochę powątpiewała w to, czy potrafi zrozumieć zażyłość jaka była pomiędzy nią a braćmi. To, że mogła ona istnieć tylko w świecie Aurelii było zupełnie inną kwestią.
- To na pewno. - Pokiwała głową, odwracając wzrok. - Zawsze jednak byliśmy blisko i traktowaliśmy się na równi, a teraz odnoszę wrażenie, że zdarza im się zapominać albo traktować jak dziecko. - Dodała ciszej; miejsce nie sprzyjało intymnym rozmowom, ciotka Pelagia mogła powrócić w każdej chwili. - Ale nieważne, Cressido, nie rozmawiajmy o moich problemach. Mamy ładny wieczór, po co sobie zawracać głowę takimi rzeczami? - Subtelnie ucięła temat, przybierając na twarz szeroki - fałszywy - uśmiech, którym raczyła znaczną część osób. - Przejażdżka to zawsze dobry pomysł. Utrzymuję nasze wierzchowce w dobrej formie, ale samotne przejażdżki czasami bywają nudne. Przyda mi się towarzystwo. - Dodała, poprawiając się w wyścielonym zielonym obiciem fotelu. - Ostatnio najwięcej czasu zabiera mi Neptun. Odkąd utracił miłość swojego życia stał się nie do zniesienia. - Podobnie jak ona, ale o tym nie wiedział nikt.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Cressida też nie zamierzała robić nic głupiego ani ryzykownego. Była damą, jej przeznaczone było siedzenie pod kloszem i czekanie, aż to czyjeś silne, męskie ramiona uchronią ją przed złem. Tak powinno być, to mężczyźni byli od bohaterskich czynów, a kobiety od czekania na nich w bezpiecznym miejscu. Cressidzie tak było dobrze i wygodnie, odpowiadał jej tradycyjny podział ról i nie widziała nic uwłaczającego w byciu słabszą. Poza tym, choćby bardzo chciała, nie miała zielonego pojęcia co mogłaby zrobić. Gdyby istniał sposób, by uchronić jej dzieci, gdyby wiedziała jak tego dokonać, pewnie podjęłaby próbę, ale dla obcych nigdy by się nie naraziła, nie wyszłaby przed szereg, ryzykując.
Cressida wciąż rozumiała zażyłość rodzeństwa, bo przecież z chwilą ślubu brat i siostra nie przestali dla niej istnieć. Nadal utrzymywała stosunki z rodziną, zmieniło się tylko to, że mieszkała w innym miejscu i nosiła inne nazwisko, i niekiedy musiała wstydzić się niektórych posunięć Fawleyów. Sama preferowała asekuracyjną neutralność i była osóbką dość bierną i niechętną do angażowania się w cokolwiek, co nie dotyczyło jej bezpośrednio.
- Ludzie z wiekiem się zmieniają. Na pewno jednak wciąż cię kochają, nawet jeśli w natłoku własnych spraw nie zawsze mają dla ciebie tyle czasu, co kiedyś.
Westchnęła tylko.
- Masz rację, nie rozmawiajmy już o tym dzisiaj. Skupmy się na przyjemniejszych rzeczach, na tym, że możemy tu być wśród rodziny i poczuć się jak w tych dawnych, dobrych czasach. – Cressie wspominała to z sentymentem, te czasy, kiedy mogła spędzać chwile z rodzeństwem i kuzynami, kiedy wręcz czekała na rodzinne spotkania, podczas których dorośli zajmowali się sobą, a oni mogli posmakować dzieciństwa i towarzystwa młodych czarodziejów w zbliżonym wieku. Ale teraz, gdy były dorosłe, patrzono na nie inaczej niż wtedy.
- Samotność po pewnym czasie się nudzi. Sama zwykle wolę jeździć z kimś, przynajmniej na dalsze wypady – zauważyła. – Może w czerwcu uda mi się do was wybrać, jak pogoda pozwoli. Udamy się w jakąś ładną okolicę.
Ale zanim zdążyły pomówić coś więcej, do pokoiku zajrzała jej matka, mówiąc, że wszyscy już się zbierają.
- Oczywiście, już idziemy – rzekła, wstając i spoglądając na Aurelię. – Nie każmy ciotce Pelagii zbyt długo czekać na snucie opowiastek o galaretkach – dodała, uśmiechając się i idąc w stronę drzwi, w których zniknęła jej matka.
| zt.
Cressida wciąż rozumiała zażyłość rodzeństwa, bo przecież z chwilą ślubu brat i siostra nie przestali dla niej istnieć. Nadal utrzymywała stosunki z rodziną, zmieniło się tylko to, że mieszkała w innym miejscu i nosiła inne nazwisko, i niekiedy musiała wstydzić się niektórych posunięć Fawleyów. Sama preferowała asekuracyjną neutralność i była osóbką dość bierną i niechętną do angażowania się w cokolwiek, co nie dotyczyło jej bezpośrednio.
- Ludzie z wiekiem się zmieniają. Na pewno jednak wciąż cię kochają, nawet jeśli w natłoku własnych spraw nie zawsze mają dla ciebie tyle czasu, co kiedyś.
Westchnęła tylko.
- Masz rację, nie rozmawiajmy już o tym dzisiaj. Skupmy się na przyjemniejszych rzeczach, na tym, że możemy tu być wśród rodziny i poczuć się jak w tych dawnych, dobrych czasach. – Cressie wspominała to z sentymentem, te czasy, kiedy mogła spędzać chwile z rodzeństwem i kuzynami, kiedy wręcz czekała na rodzinne spotkania, podczas których dorośli zajmowali się sobą, a oni mogli posmakować dzieciństwa i towarzystwa młodych czarodziejów w zbliżonym wieku. Ale teraz, gdy były dorosłe, patrzono na nie inaczej niż wtedy.
- Samotność po pewnym czasie się nudzi. Sama zwykle wolę jeździć z kimś, przynajmniej na dalsze wypady – zauważyła. – Może w czerwcu uda mi się do was wybrać, jak pogoda pozwoli. Udamy się w jakąś ładną okolicę.
Ale zanim zdążyły pomówić coś więcej, do pokoiku zajrzała jej matka, mówiąc, że wszyscy już się zbierają.
- Oczywiście, już idziemy – rzekła, wstając i spoglądając na Aurelię. – Nie każmy ciotce Pelagii zbyt długo czekać na snucie opowiastek o galaretkach – dodała, uśmiechając się i idąc w stronę drzwi, w których zniknęła jej matka.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie była w stanie dostosować się do rady kuzynki; przybyła tutaj w towarzystwie swoich rodziców, bez braci, jak więc mogła czuć się jak za starych, dobrych czasów? Od momentu, w którym każdy z nich miał już swoją rodzinę, swoje sprawy i problemy, nic nie było takie, jak dawniej. I zamiast świadomości, że ma kochających braci, czuła się jak jedynaczka, w dodatku ciążąca rodzicom. Nie raz usłyszała rozmowę pomiędzy państwem Carrow i plany o znalezieniu jej męża. Wiedziała, że jest jej to przeznaczone, co do tego nie miał nikt wątpliwości, ale po śmierci narzeczonego i miłości do zajętego mężczyzny, było to niezwykle trudne zadanie. W dodatku nie pomagał fakt, a raczej absurdalny wniosek wysnuty przez arystokratkę, że każdy mężczyzna, który się do niej zbliży jest zagrożony. Jak inaczej mogła nazwać dwukrotne niepowodzenie? Nie była przecież wadliwa, głupia, czy brzydka - przynajmniej widywano już brzydsze i grubsze, znajdujące sobie partnera - więc jakaś dziwna klątwa nad nią ciążąca była jedynym racjonalnym wyjaśnieniem sytuacji.
Tak twierdziła, nic nie było w stanie zmienić jej myśli. Nie chciała również przeżywać straty po raz kolejny, godząc się powoli z przyszłością starej panny ganiającej za aetonanami. Może właśnie takie życie miała zapisane w gwiazdach?
Uśmiechnęła się ponuro, przenosząc wzrok na wejście do salonu, gdy w przylegającym pomieszczeniu zrobiło się głośnej i żwawiej. Wiedziała, że powoli kończył się czas swobodnej rozmowy.
- Koniecznie - Odparła, dodając: - pokażę ci pewne miejsce. Ładną polanę w środku lasu, z jeziorem. Magiczna, myślę, że natchnęłoby cię to do kolejnego obrazu. - Była w stanie pokazać Cressidzie swoje tajemne miejsce, wszak wiedziała, że kuzynka nie byłaby jego stałą bywalczynią.
Kiedy zostały zawołane, Aurelia podniosła się z miejsca, ruchem dłoni wygładzając materiał sukni. Musiała przyznać, że dobrze czuła się tutaj, w miękkim fotelu i rozmówczynią, jednak tego typu wieczory rządziły się wyznaczonym planem, niemal co do minuty.
- Oby ciocia nie zadławiła się jedzeniem, opowiadając po raz kolejny to samo. - Bo przecież teraz już tylko ona śmiała się ze swoich historii.
zt
Tak twierdziła, nic nie było w stanie zmienić jej myśli. Nie chciała również przeżywać straty po raz kolejny, godząc się powoli z przyszłością starej panny ganiającej za aetonanami. Może właśnie takie życie miała zapisane w gwiazdach?
Uśmiechnęła się ponuro, przenosząc wzrok na wejście do salonu, gdy w przylegającym pomieszczeniu zrobiło się głośnej i żwawiej. Wiedziała, że powoli kończył się czas swobodnej rozmowy.
- Koniecznie - Odparła, dodając: - pokażę ci pewne miejsce. Ładną polanę w środku lasu, z jeziorem. Magiczna, myślę, że natchnęłoby cię to do kolejnego obrazu. - Była w stanie pokazać Cressidzie swoje tajemne miejsce, wszak wiedziała, że kuzynka nie byłaby jego stałą bywalczynią.
Kiedy zostały zawołane, Aurelia podniosła się z miejsca, ruchem dłoni wygładzając materiał sukni. Musiała przyznać, że dobrze czuła się tutaj, w miękkim fotelu i rozmówczynią, jednak tego typu wieczory rządziły się wyznaczonym planem, niemal co do minuty.
- Oby ciocia nie zadławiła się jedzeniem, opowiadając po raz kolejny to samo. - Bo przecież teraz już tylko ona śmiała się ze swoich historii.
zt
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| z cmentarza
Nie potrafiła pojąć, jak czarownice po zamążpójściu, zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni. Wypierają się wyznawanych wcześniej ideałów, zapominają o tym kim były, zdają się unikać rodziny. Morrigan była świadoma powagi sytuacji i wiedziała, że cieplejsze uczucia między małżonkami to ogromna rzadkość. Nie mogła mieć pewności, iż zostanie wydana za mężczyznę, do którego coś czuje. W świecie szlachty ślub był inwestycją dla obu stron, a ona pozostanie zawsze kartą przetargową. Brutalna rzeczywistość, w której żyły, w której zawsze będą tymi słabszymi.
- Oczywiście. Będę robić wszystko, aby nasze więzi nie uległy rozluźnieniu. Niezależnie od tego, jakie nazwisko będę nosić po mężu. - Zapewniła Cressidę. Wierzyła w to i chciała, aby jej kuzynka i jednocześnie przyjaciółka, również uwierzyła. Nie zamierzała ot tak, zaprzepaścić wszystkich wspomnień i mądrości, jakie miała dzięki wychowywaniu się w rodzie Flint.
Przekraczając próg drewnianego dworu, nozdrza Morrigan uderzył znajomy zapach drzewa sosnowego, który już zawsze będzie kojarzył jej się z domem i poczuciem bezpieczeństwa. W korytarzu powitał ich skrzat domowy o wdzięcznym imieniu Okruch. Stworzenie od razu odebrało płaszcze od gości i poinformowało swoją panią o tym, że jej ojciec musiał pójść na górę chwilę odpocząć. Okruch miał szczęście, że mieszkał w posiadłości Flintów. Nigdy nie byli zbyt brutalni wobec swoich sług. Jedynie Morrigan, będąc dzieckiem, potrafiła szarpać skrzaty za uszy, aby się z nią bawiły. Mógł przecież trafić do rodu Blacków, Malfoyów, albo Burke’ów, którzy raczej nie byli skłonni do żadnej wyrozumiałości wobec nieposłuszeństwa.
Lady Flint nakazała przygotować kawę, herbatę, ciastka oraz przynieść butelkę Caberneta Sauvignon z rodzinnej piwnicy, w zależności od tego, na co miała ochotę Cressida. Zaprowadziła kuzynkę do mniejszego salonu w dworku, w którym jako dzieci, skakały po sofach i fotelach, doprowadzając rodziców do szewskiej pasji, kiedy niejednokrotnie udało im się coś stłuc przez przypadek. Pokój duszom wszystkich wazonów. Uśmiechnęła się na myśl o tamtych wspomnieniach. Po tym jak zajęła miejsce na fotelu, zorientowała się, że w pomieszczeniu jest o jedną osobę za mało.
- William poszedł zapewne do teścia? - Uniosła brwi, ale wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Wolała rozmawiać na osobności z Cressidą. Wtedy było bardziej swobodnie. Okruch po chwili przybył z tacą, na której były filiżanki, dwa dzbanki w parującymi płynami, kieliszki, otwarta butelka z czerwonym winem oraz miseczka wypełniona słodyczami. - Na co masz ochotę, moja droga?
Nie potrafiła pojąć, jak czarownice po zamążpójściu, zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni. Wypierają się wyznawanych wcześniej ideałów, zapominają o tym kim były, zdają się unikać rodziny. Morrigan była świadoma powagi sytuacji i wiedziała, że cieplejsze uczucia między małżonkami to ogromna rzadkość. Nie mogła mieć pewności, iż zostanie wydana za mężczyznę, do którego coś czuje. W świecie szlachty ślub był inwestycją dla obu stron, a ona pozostanie zawsze kartą przetargową. Brutalna rzeczywistość, w której żyły, w której zawsze będą tymi słabszymi.
- Oczywiście. Będę robić wszystko, aby nasze więzi nie uległy rozluźnieniu. Niezależnie od tego, jakie nazwisko będę nosić po mężu. - Zapewniła Cressidę. Wierzyła w to i chciała, aby jej kuzynka i jednocześnie przyjaciółka, również uwierzyła. Nie zamierzała ot tak, zaprzepaścić wszystkich wspomnień i mądrości, jakie miała dzięki wychowywaniu się w rodzie Flint.
Przekraczając próg drewnianego dworu, nozdrza Morrigan uderzył znajomy zapach drzewa sosnowego, który już zawsze będzie kojarzył jej się z domem i poczuciem bezpieczeństwa. W korytarzu powitał ich skrzat domowy o wdzięcznym imieniu Okruch. Stworzenie od razu odebrało płaszcze od gości i poinformowało swoją panią o tym, że jej ojciec musiał pójść na górę chwilę odpocząć. Okruch miał szczęście, że mieszkał w posiadłości Flintów. Nigdy nie byli zbyt brutalni wobec swoich sług. Jedynie Morrigan, będąc dzieckiem, potrafiła szarpać skrzaty za uszy, aby się z nią bawiły. Mógł przecież trafić do rodu Blacków, Malfoyów, albo Burke’ów, którzy raczej nie byli skłonni do żadnej wyrozumiałości wobec nieposłuszeństwa.
Lady Flint nakazała przygotować kawę, herbatę, ciastka oraz przynieść butelkę Caberneta Sauvignon z rodzinnej piwnicy, w zależności od tego, na co miała ochotę Cressida. Zaprowadziła kuzynkę do mniejszego salonu w dworku, w którym jako dzieci, skakały po sofach i fotelach, doprowadzając rodziców do szewskiej pasji, kiedy niejednokrotnie udało im się coś stłuc przez przypadek. Pokój duszom wszystkich wazonów. Uśmiechnęła się na myśl o tamtych wspomnieniach. Po tym jak zajęła miejsce na fotelu, zorientowała się, że w pomieszczeniu jest o jedną osobę za mało.
- William poszedł zapewne do teścia? - Uniosła brwi, ale wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Wolała rozmawiać na osobności z Cressidą. Wtedy było bardziej swobodnie. Okruch po chwili przybył z tacą, na której były filiżanki, dwa dzbanki w parującymi płynami, kieliszki, otwarta butelka z czerwonym winem oraz miseczka wypełniona słodyczami. - Na co masz ochotę, moja droga?
Gość
Gość
Czasami tak po prostu było, często w przypadkach, kiedy kobieta nie była zbyt silnie zżyta z rodziną, albo nagle odkryła w sobie uczucia do męża. W swoim najbliższym otoczeniu się z tym nie zetknęła; jej matka wciąż podtrzymywała relacje z Ollivanderami, mimo że od jej ślubu minęło ponad dwadzieścia pięć lat. Nie spotkała jej zresztą drastyczna zmiana, bo Ollivanderowie podobnie jak Flintowie byli bliscy naturze. Portia Flint była mądrą i dobrą kobietą, która szybko znalazła sobie zajęcie w dworku męża, a z czasem narodziło się między nimi dojrzałe uczucie i oboje darzyli się może nie wielką miłością, ale szacunkiem na pewno. To był dla Cressidy dobry wzór tego, jak powinien wyglądać aranżowany związek. Cressida zawsze była mocno zżyta z matką, bardziej niż z ojcem, więc to na jej cześć nazwała swoją córkę.
Wiedziała, że małżeństwa z miłości są rzadkością, więc pokornie przyjęła aranżowane zaręczyny. Ale z Williamem bardzo szybko połączyła ją nić sympatii, potem przyjaźni. Nie był jej obojętny, doceniała, że padło na niego, a nie na jakiegoś starego wdowca, lub wyjątkowo nieprzyjemnego osobnika. W pewnym sensie go pokochała, z czego zdała sobie sprawę, nosząc pod sercem jego dzieci. Zdawała sobie też sprawę, że nie zawsze aranżowany związek kończy się tak szczęśliwie, jak w przypadku jej czy jej rodziców, ale życzyła Morrigan, żeby i jej przyszły związek okazał się czymś więcej niż beznamiętnym politycznym układem.
- Chciałabym, żeby między nami zawsze było tak, jak do tej pory, nawet, kiedy i ty wyjdziesz już za mąż i zamieszkasz przy rodzinie męża – powiedziała cicho. Dla niej nie było ważne, nazwisko jakiego rodu będą nosić jej siostra oraz kuzynki, choć martwiła ją droga, którą zdawali się podążać Fawleyowie zamiast pozostać przy neutralności, w której byli kiedy jeszcze aranżowano ich związek, i popłynąć z prądem jak większość rodów, ale miała nadzieję, że jeszcze zrozumieją, jak ważna jest dbałość o szlacheckie wartości i nie warto ryzykować odrzuceniem przez inne rody dla mugoli. Cressida nie chciałaby, żeby coś oddzieliło ją od rodziny, uczyniło wyrzutkiem. Chciała podążać ścieżką Flintów i móc nadal mieć z nimi tak dobre relacje, jak miała.
Nie wiedziała, że już są snute plany w kierunku nawrócenia Fawleyów na właściwą drogę, i że to właśnie dlatego Williamowi tak zależało na spotkaniu z jej ojcem. Gdy tylko znaleźli się w dworze po tym, jak po użyciu świstoklika zmaterializowali się nieopodal wśród drzew, pożegnał żonę, składając krótki pocałunek na jej czole, i ruszył na spotkanie ze swoim teściem. Cressida została sama z Morrigan, łudząc się, że William w swoim czasie powie jej, o co chodzi i co to były za pilne sprawy.
Dwór wciąż pachniał tak jak kiedyś sosnowym drewnem. Idąc korytarzami syciła się tym zapachem. Kiedyś to właśnie ten zapach i te pomieszczenia były jej codziennością, poznała tu każdy zakamarek i rozmawiała z każdym obrazem i z każdym skrzatem. Nigdy nie traktowała ich źle, ostatecznie była przypadkiem osoby bardzo wrażliwej, która płakała na widok martwych ptaków i celowo chybiała, kiedy ojciec na polowaniach kazał jej do nich strzelać. Cressida nigdy nie potrafiła rozmyślnie krzywdzić swoich przyjaciół.
Udały się do małego saloniku, tego samego, który tak lubiła jako dziecko i razem z Morrigan często się tu bawiły, kiedy akurat nie musiały uczyć się etykiety ani żadnych rodowych umiejętności. Ten pokój sprzyjał zabawom w pewnym oddaleniu od czujnych spojrzeń rodziców i innych dorosłych krewnych. Kiedyś nawet stłukła stary wazon, próbując przeskoczyć z fotela na sofę, o co złościł się na nią ojciec i za karę następnego dnia wziął ją na polowanie, twierdząc, że jeśli cierpi na nadmiar energii powinna rozładować ją w taki sposób.
Usiadła w fotelu obok Morrigan, przygładzając materiał sukienki. Tutaj czuła się lepiej i spokojniej niż na cmentarzu, choć cieszyła się, że udało jej się złożyć kwiaty na grobie Machy i ciotki w tę smutną rocznicę.
- Tak, miał pewne pilne sprawy do mojego ojca. Niestety nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi – rzekła, podczas gdy skrzat po chwili przyniósł im napoje, ciastka, słodycze i wino. – Ale dla nas to lepiej, wiem, że wciąż możesz czuć się nieco skrępowana w jego towarzystwie. Na pewno ci opowiadałam, jak w dzień, kiedy spotkałam go po raz pierwszy, po krótkiej rozmowie uciekłam, płonąc rumieńcem zawstydzenia – odezwała się, wspominając to z pewnym rozbawieniem. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że pewnego dnia zostanie żoną Williama. Obecność dekadę starszego i bardzo przystojnego czarodzieja spłoszyła nieśmiałą Cressidę, ale później to właśnie on poprosił ją do tańca na jej debiutanckim sabacie. – Jego towarzystwo mam na co dzień, a z tobą widuję się stanowczo zbyt rzadko – westchnęła, na początek biorąc sobie herbatę, na wino przyjdzie czas za chwilę. – Niech sami omówią swoje męskie sprawy, ja wolę spędzić to popołudnie w twoim towarzystwie.
Na znalezienie matki i rodzeństwa przyjdzie czas, zresztą od skrzata dowiedziała się i tak, że jej brat był teraz w lesie i miał wrócić dopiero za kilka godzin, a matka zajmowała się roślinami w jednej z rodowych szklarni. Bardzo prawdopodobne, że pozostaną tu do jutra, nocując w dawnej komnacie Cressidy. Cressie, z wyłączeniem okresu w samej końcówce ciąży oraz pierwszych tygodniach po porodzie, czasem zostawała w rodzinnym domu na noc za pełnym przyzwoleniem małżonka. Taki mąż szanujące rodzinne więzi żony oraz jej potrzebę spędzania czasu wśród bliskich to prawdziwy skarb, tym bardziej, że i on często znikał, regularnie wyjeżdżając w interesach do Francji, więc wtedy Cressida spędzała więcej czasu w Charnwood.
- Cudownie znaleźć się znowu w domu, nawet, jeśli na krótko – odezwała się po chwili, częstując się ciasteczkiem. – Stanowczo za rzadko się teraz widujemy, ale spędzam większość czasu w dworze. Przez te ograniczenia rzadko mam okazję go opuszczać, pozostają tylko spacery po ogrodach i listy. Ostatni raz pisałam tyle listów jak byłam w szkole. Moja biedna sowa coraz częściej narzeka na to, ile musi teraz latać po kraju.
Będąc w Beauxbatons był to jej jedyny kontakt z rodziną pozostałą w dworku, oraz z kuzynami uczącymi się w Hogwarcie.
Wiedziała, że małżeństwa z miłości są rzadkością, więc pokornie przyjęła aranżowane zaręczyny. Ale z Williamem bardzo szybko połączyła ją nić sympatii, potem przyjaźni. Nie był jej obojętny, doceniała, że padło na niego, a nie na jakiegoś starego wdowca, lub wyjątkowo nieprzyjemnego osobnika. W pewnym sensie go pokochała, z czego zdała sobie sprawę, nosząc pod sercem jego dzieci. Zdawała sobie też sprawę, że nie zawsze aranżowany związek kończy się tak szczęśliwie, jak w przypadku jej czy jej rodziców, ale życzyła Morrigan, żeby i jej przyszły związek okazał się czymś więcej niż beznamiętnym politycznym układem.
- Chciałabym, żeby między nami zawsze było tak, jak do tej pory, nawet, kiedy i ty wyjdziesz już za mąż i zamieszkasz przy rodzinie męża – powiedziała cicho. Dla niej nie było ważne, nazwisko jakiego rodu będą nosić jej siostra oraz kuzynki, choć martwiła ją droga, którą zdawali się podążać Fawleyowie zamiast pozostać przy neutralności, w której byli kiedy jeszcze aranżowano ich związek, i popłynąć z prądem jak większość rodów, ale miała nadzieję, że jeszcze zrozumieją, jak ważna jest dbałość o szlacheckie wartości i nie warto ryzykować odrzuceniem przez inne rody dla mugoli. Cressida nie chciałaby, żeby coś oddzieliło ją od rodziny, uczyniło wyrzutkiem. Chciała podążać ścieżką Flintów i móc nadal mieć z nimi tak dobre relacje, jak miała.
Nie wiedziała, że już są snute plany w kierunku nawrócenia Fawleyów na właściwą drogę, i że to właśnie dlatego Williamowi tak zależało na spotkaniu z jej ojcem. Gdy tylko znaleźli się w dworze po tym, jak po użyciu świstoklika zmaterializowali się nieopodal wśród drzew, pożegnał żonę, składając krótki pocałunek na jej czole, i ruszył na spotkanie ze swoim teściem. Cressida została sama z Morrigan, łudząc się, że William w swoim czasie powie jej, o co chodzi i co to były za pilne sprawy.
Dwór wciąż pachniał tak jak kiedyś sosnowym drewnem. Idąc korytarzami syciła się tym zapachem. Kiedyś to właśnie ten zapach i te pomieszczenia były jej codziennością, poznała tu każdy zakamarek i rozmawiała z każdym obrazem i z każdym skrzatem. Nigdy nie traktowała ich źle, ostatecznie była przypadkiem osoby bardzo wrażliwej, która płakała na widok martwych ptaków i celowo chybiała, kiedy ojciec na polowaniach kazał jej do nich strzelać. Cressida nigdy nie potrafiła rozmyślnie krzywdzić swoich przyjaciół.
Udały się do małego saloniku, tego samego, który tak lubiła jako dziecko i razem z Morrigan często się tu bawiły, kiedy akurat nie musiały uczyć się etykiety ani żadnych rodowych umiejętności. Ten pokój sprzyjał zabawom w pewnym oddaleniu od czujnych spojrzeń rodziców i innych dorosłych krewnych. Kiedyś nawet stłukła stary wazon, próbując przeskoczyć z fotela na sofę, o co złościł się na nią ojciec i za karę następnego dnia wziął ją na polowanie, twierdząc, że jeśli cierpi na nadmiar energii powinna rozładować ją w taki sposób.
Usiadła w fotelu obok Morrigan, przygładzając materiał sukienki. Tutaj czuła się lepiej i spokojniej niż na cmentarzu, choć cieszyła się, że udało jej się złożyć kwiaty na grobie Machy i ciotki w tę smutną rocznicę.
- Tak, miał pewne pilne sprawy do mojego ojca. Niestety nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi – rzekła, podczas gdy skrzat po chwili przyniósł im napoje, ciastka, słodycze i wino. – Ale dla nas to lepiej, wiem, że wciąż możesz czuć się nieco skrępowana w jego towarzystwie. Na pewno ci opowiadałam, jak w dzień, kiedy spotkałam go po raz pierwszy, po krótkiej rozmowie uciekłam, płonąc rumieńcem zawstydzenia – odezwała się, wspominając to z pewnym rozbawieniem. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że pewnego dnia zostanie żoną Williama. Obecność dekadę starszego i bardzo przystojnego czarodzieja spłoszyła nieśmiałą Cressidę, ale później to właśnie on poprosił ją do tańca na jej debiutanckim sabacie. – Jego towarzystwo mam na co dzień, a z tobą widuję się stanowczo zbyt rzadko – westchnęła, na początek biorąc sobie herbatę, na wino przyjdzie czas za chwilę. – Niech sami omówią swoje męskie sprawy, ja wolę spędzić to popołudnie w twoim towarzystwie.
Na znalezienie matki i rodzeństwa przyjdzie czas, zresztą od skrzata dowiedziała się i tak, że jej brat był teraz w lesie i miał wrócić dopiero za kilka godzin, a matka zajmowała się roślinami w jednej z rodowych szklarni. Bardzo prawdopodobne, że pozostaną tu do jutra, nocując w dawnej komnacie Cressidy. Cressie, z wyłączeniem okresu w samej końcówce ciąży oraz pierwszych tygodniach po porodzie, czasem zostawała w rodzinnym domu na noc za pełnym przyzwoleniem małżonka. Taki mąż szanujące rodzinne więzi żony oraz jej potrzebę spędzania czasu wśród bliskich to prawdziwy skarb, tym bardziej, że i on często znikał, regularnie wyjeżdżając w interesach do Francji, więc wtedy Cressida spędzała więcej czasu w Charnwood.
- Cudownie znaleźć się znowu w domu, nawet, jeśli na krótko – odezwała się po chwili, częstując się ciasteczkiem. – Stanowczo za rzadko się teraz widujemy, ale spędzam większość czasu w dworze. Przez te ograniczenia rzadko mam okazję go opuszczać, pozostają tylko spacery po ogrodach i listy. Ostatni raz pisałam tyle listów jak byłam w szkole. Moja biedna sowa coraz częściej narzeka na to, ile musi teraz latać po kraju.
Będąc w Beauxbatons był to jej jedyny kontakt z rodziną pozostałą w dworku, oraz z kuzynami uczącymi się w Hogwarcie.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Do niedawna, Morrigan nie zdawała sobie sprawy z tego, że rodzina powinna być najwyższą wartością. Zrozumiała to dopiero wtedy, gdy zaczęła tracić bliskich. Lojalność ideałom, poglądom i decyzjom danego rodu, ma stać na pierwszym miejscu u każdego jego przedstawiciela. Szkoda, że nie wszyscy czarodzieje podzielali takie podejście. Stąd w drzewach genealogicznych prawie każdej rodziny szlacheckiej, można było znaleźć wypalone miejsce po krewnym, który postanowił się sprzeciwić tradycji. Dlatego właśnie w tym błękitnokrwistym półświatku, lepiej było trzymać język za zębami; nie dzielić się zbytnio swoimi przekonaniami, a najlepiej płynąć wraz z nurtem, który wyznaczał nestor. Jeszcze kilka miesięcy temu, jej boginem był Risteard, informujący ją o wydziedziczeniu i wymazaniu ze wszelkich drzew genealogicznych i rodzinnych ksiąg. Młoda Lady Flint nie umiałaby znieść wykluczenia przez ludzi, którzy byli dla niej najważniejsi, dla których byłaby w stanie udać się w szatańską pożogę. Obecnie starała się pielęgnować relacje i więzi z krewnymi. Pisała listy, odwiedzała ich w dworach, podtrzymując dobre stosunki w tych tragicznych i niepewnych czasach.
- Nigdy nie wnikałam w męskie tajemnice. - Wzruszyła obojętnie ramionami. Sprawy lordów przeważnie wykluczały udział kobiet. Przedstawicielki płci pięknej zwykle dowiadywały się o wszystkim ostatnie. Były łaskawie informowane o stanie rzeczy i musiały się do niej dostosować, rzadko mając prawo do zabrania głosu, albo nie daj Merlinie, do wyrażenia własnej opinii. - Nie wiń mnie, proszę za to, że jeszcze nie przywykłam do niego. William wydaje się naprawdę wspaniałym mężczyzną i jeśli Cię szanuje, i o Ciebie dba, nie mam prawa mu nic zarzucać, lecz minie jeszcze sporo czasu zanim się przyzwyczaję. W żyłach Waszych dzieci płynie krew Flintów i Fawleyów, to najlepsze scalenie naszych rodów, nierozerwalna więź. - Morrigan obawiała się ślubu swojej kuzynki. Nie była pewna jak ten mały rudzielec się odnajdzie w nowej sytuacji, w dworze pełnym obcych i z mężem, którego musiała przynajmniej szanować. Ku uciesze całej rodziny, Cressida pokazała, jak powinna postępować dama i spełniła pierwszy, a zarazem najważniejszy obowiązek każdej szlachcianki. Urodziła syna, dziedzica. Spadkobiercę rodu jej męża. Powiła również córkę, zamykając usta wszystkim.
- Żebyś widziała mnie z bliska podczas tańca na pierwszym sabacie. To był dopiero rumieniec na twarzy, kiedy deptałam lordowskie lakierki! - Zaśmiała się na wspomnienie tamtego wieczoru. Z upływem czasu nabierała do tego większego dystansu. Miała większe problemy na głowie, a nie przejmowanie się zdartym czubkiem buta jakiegoś szlachcica. - Mój Szczęściarz również wydaje się skołowany bardziej niż zwykle przez ilość listów, które musi dostarczać.
Morrigan chwyciła butelkę wina i napełniła nią dwa kieliszki, podając jeden kuzynce. Nie miały konkretnego powodu do świętowania, a może? Może fakt, że w obliczu ostatnich wydarzeń, wciąż żyły, był powodem do radości? - Za lepszy, bezpieczniejszy, magiczny świat! - Wzniosła toast i delikatnie stuknęła kieliszkiem o kieliszek Cressidy, a następnie zamoczyła usta w krwistoczerwonym płynie. - Żałuję, że nie ma tutaj Twoich maluchów, ale rozumiem… Względy bezpieczeństwa. Nikt nie będzie narażał życia dzieci, aby odwiedzić parę ciotek i wujków. - Westchnęła zasmucona. Morrigan nie wyobrażała sobie, że jej oczy będą się świecić na widok innych dzieci, niż jej własne. I zdecydowanie za rzadko widywała bliźnięta Fawleyów, ale przy każdej okazji, zachwycała się, że rosną jak na drożdżach, albo eliksirach wzrostu.
- Nigdy nie wnikałam w męskie tajemnice. - Wzruszyła obojętnie ramionami. Sprawy lordów przeważnie wykluczały udział kobiet. Przedstawicielki płci pięknej zwykle dowiadywały się o wszystkim ostatnie. Były łaskawie informowane o stanie rzeczy i musiały się do niej dostosować, rzadko mając prawo do zabrania głosu, albo nie daj Merlinie, do wyrażenia własnej opinii. - Nie wiń mnie, proszę za to, że jeszcze nie przywykłam do niego. William wydaje się naprawdę wspaniałym mężczyzną i jeśli Cię szanuje, i o Ciebie dba, nie mam prawa mu nic zarzucać, lecz minie jeszcze sporo czasu zanim się przyzwyczaję. W żyłach Waszych dzieci płynie krew Flintów i Fawleyów, to najlepsze scalenie naszych rodów, nierozerwalna więź. - Morrigan obawiała się ślubu swojej kuzynki. Nie była pewna jak ten mały rudzielec się odnajdzie w nowej sytuacji, w dworze pełnym obcych i z mężem, którego musiała przynajmniej szanować. Ku uciesze całej rodziny, Cressida pokazała, jak powinna postępować dama i spełniła pierwszy, a zarazem najważniejszy obowiązek każdej szlachcianki. Urodziła syna, dziedzica. Spadkobiercę rodu jej męża. Powiła również córkę, zamykając usta wszystkim.
- Żebyś widziała mnie z bliska podczas tańca na pierwszym sabacie. To był dopiero rumieniec na twarzy, kiedy deptałam lordowskie lakierki! - Zaśmiała się na wspomnienie tamtego wieczoru. Z upływem czasu nabierała do tego większego dystansu. Miała większe problemy na głowie, a nie przejmowanie się zdartym czubkiem buta jakiegoś szlachcica. - Mój Szczęściarz również wydaje się skołowany bardziej niż zwykle przez ilość listów, które musi dostarczać.
Morrigan chwyciła butelkę wina i napełniła nią dwa kieliszki, podając jeden kuzynce. Nie miały konkretnego powodu do świętowania, a może? Może fakt, że w obliczu ostatnich wydarzeń, wciąż żyły, był powodem do radości? - Za lepszy, bezpieczniejszy, magiczny świat! - Wzniosła toast i delikatnie stuknęła kieliszkiem o kieliszek Cressidy, a następnie zamoczyła usta w krwistoczerwonym płynie. - Żałuję, że nie ma tutaj Twoich maluchów, ale rozumiem… Względy bezpieczeństwa. Nikt nie będzie narażał życia dzieci, aby odwiedzić parę ciotek i wujków. - Westchnęła zasmucona. Morrigan nie wyobrażała sobie, że jej oczy będą się świecić na widok innych dzieci, niż jej własne. I zdecydowanie za rzadko widywała bliźnięta Fawleyów, ale przy każdej okazji, zachwycała się, że rosną jak na drożdżach, albo eliksirach wzrostu.
Gość
Gość
Nie było nic gorszego niż utrata bliskiej osoby. W pewnym momencie jej życia, kiedy już pojęła, że czarodzieje nie są niezniszczalni, to właśnie to było jej największym lękiem – utrata bliskich. Kilka razy w życiu miała okazję spotkać na swojej drodze bogina, i o ile kiedy miała pięć czy sześć lat ten przybrał postać ptasich piskląt pożeranych przez dzikie zwierzę (co w dzieciństwie jawiło jej się szczególnie makabrycznie), tak kiedy miała kilkanaście lat, ten zmienił się w ciała rodzeństwa i rodziców. Kiedy natomiast zobaczyła go kilka tygodni po urodzeniu dzieci, przybrał postać martwych, okrwawionych bliźniąt, a po użyciu Riddiculus zmienił się w ciało Williama. Była tak spanikowana, że nie udało jej się go pozbyć, musiała wkroczyć matka jej małżonka, bo Cressie była bliska histerii, mimo że wiedziała, że jej dzieci śpią w swoim pokoju, a William jest piętro niżej. Zrozumiały był więc ból Morrigan, która naprawdę straciła dwie najbliższe osoby i to nie był tylko bezcielesny lęk.
To właśnie rodzina była jej największym skarbem i najwyższą wartością – mąż, dzieci oraz panieński ród. I to o nią najbardziej się bała, ale i ona dawała jej największą siłę do tego, by mimo strachu każdego dnia wstawać z łóżka. Morrigan jeszcze nie wiedziała, jak to jest bać się o własne dzieci, ale pewnego dnia doświadczy i tego.
Oczywiście nigdy nie wchodziło też w grę porzucenie rodu. To była jedna z ostatnich rzeczy, jakich mogłaby pragnąć. Akceptowała swoją złotą klatkę, nie znała świata poza nią i nie czuła się pokrzywdzona ani uciśniona, w końcu była w rodzinie szczęśliwa, kochała ich wszystkich, nawet jeśli ojciec czasem bywał oschły – ale wiedziała, że kierował się dobrem rodu i dzieci. I jak ona mogłaby ich zawieść, porzucić? Nie rozumiała tych, którzy to robili, którzy przedkładali pięknie brzmiącą miłość ponad dobro swojej rodziny i bliskich. I ją w młodszym wieku przerażała myśl o wydziedziczeniu, dlatego starała się nie dopuszczać do tego, by jej zachowanie rozdrażniło nestora czy ojca, była posłuszną lady, która w wieku dziewiętnastu lat wyszła za mąż, a mając niecałe dwadzieścia powiła bliźnięta, dała mężowi dziedzica. Na przekór wszystkim tym, którzy w nią wątpili, mówiąc, że ma za wąskie biodra, by urodzić syna, albo jest za młoda, za słaba i zbyt delikatna, by udźwignąć taki ciężar. Spełniła obowiązek i była z tego dumna.
- Czasami niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Męskie sprawy w większości i tak są nudne – rzekła; nie interesowała ją polityka ani inne poważne sprawy. Pozostawiała je mężczyznom. Zwykle wolała nie dopuszczać do siebie niewygodnych faktów mogących zmącić obraz, w który wolała wierzyć. Była naiwna, nie chciała wyjść spod ochronnego klosza i było jej na rękę to, że jest tylko słabą kobietą, której nie mówi się wszystkiego, by jej nie martwić i pozwalać jej egzystować w swoim własnym świecie, choć ostatnio zdarzały się momenty, kiedy niewiedza jej ciążyła. Ale to nie zmieniało faktu, że była zwyczajnie ciekawa, jakie sprawy połączyły Williama z jej ojcem. Za młodu zwykle była stawiana przed faktem dokonanym, choćby w kwestii swoich zaręczyn.
- Oczywiście, że cię nie winię. Mnie również niezwykle peszą nieznajomi mężczyźni, nawet jeśli to mężowie lub narzeczeni moich kuzynek bądź koleżanek. Cóż... najwyraźniej mamy to rodzinne – przyznała, całkowicie rozumiejąc odczucia Morrigan, i absolutnie nie zamierzała jej zmuszać do szukania towarzystwa Williama, szanując to, że jej kuzynka potrzebowała czasu, żeby się otworzyć. William był od nich sporo starszy, choć niewątpliwie był dobrym mężem, potrafiącym szanować swą małżonkę oraz jej rodzinę. – Pewnie będę czuć się podobnie, kiedy to ty pewnego dnia przedstawisz mi swojego narzeczonego – dodała, podejrzewając że tak właśnie będzie. Ale najważniejsze, by to Morrigan była szczęśliwa. – Nie przejmuj się tym. William również na pewno cię nie wini i to rozumie. Specjalnie dał nam czas dla siebie, na cmentarzu i teraz. Szanuje mnie i dba o mnie.
Może jeszcze nie do końca zadomowiła się w obcym dworze i nowej rodzinie, ale stosunki z mężem były naprawdę dobre.
- Och, mój taniec z Williamem na pewno nie był lepszy. Naprawdę się zdziwiłam, że do mnie podszedł, i nie powiedział ani jednego nieprzyjemnego słowa, kiedy podeptałam jego nowiutkie buty. Nawet się nie krzywił – wyznała, bo sama wcale nie była lepszą tancerką od Morrigan. Jeśli chodzi o aktywności, zawsze wolała jazdę konną niż tańce. Ale William i tak poświęcił jej wtedy wiele uwagi i był bardzo miły. – Szkoda, że nie debiutowałyśmy razem, pewnie byłoby nam raźniej we dwie – dodała; niestety ich debiuty dzielił rok, ale za to zamęczała Morrigan pytaniami przez całe tamte wakacje, kiedy ona skończyła Hogwart i zadebiutowała, a jej został jeszcze rok w Beauxbatons.
- Piórko też. Ale jest bardzo cierpliwa – rzekła Cressida; dla niej naturalne było to, że mogła rozmawiać z ptakami jak z ludźmi, i czasem zapominała, że inni nie rozmawiają ze swoimi sowami ani nie słuchają ich skarg.
Patrzyła, jak Morrigan nalewa im obojgu wina. Wzięła swój kieliszek, zaciskając palce na nóżce.
- Oby już niedługo wszystko wróciło do normy. Ten strach... Nie lubię go doświadczać – rzekła, tak bardzo tęskniąc do tego, co było zanim wybuchły anomalie, a co kiedyś wydawało jej się równie pewne jak miłość do rodziny czy rozumienie mowy ptaków. Ale pierwszego maja świat wywrócił się do góry nogami i nigdy wcześniej nie widziała przyszłości w równie ponurych barwach. Anomalie i te wszystkie inne problemy... Cressidzie dobrze się żyło w dotychczasowym porządku i nie pragnęła zmian, pragnęła jedynie bezpieczeństwa i spokojnego, dostatniego życia dla siebie i bliskich, bez lęku o to, co przyniesie jutro. Naprawdę wygodnie byłoby żyć w oderwaniu, nie musieć się martwić.
- Wiesz, że zawsze możesz złożyć wizytę u nas, będziesz mile widziana – zapewniła. Dzieci były zbyt małe, by narażać je na podróż kiedy nie działał transport, a wokół szalały anomalie, dlatego nie mogła ich nawet zabierać do swojej rodziny. Ale dorośli mogli podróżować w inny sposób, choć bardziej czasochłonny.
To właśnie rodzina była jej największym skarbem i najwyższą wartością – mąż, dzieci oraz panieński ród. I to o nią najbardziej się bała, ale i ona dawała jej największą siłę do tego, by mimo strachu każdego dnia wstawać z łóżka. Morrigan jeszcze nie wiedziała, jak to jest bać się o własne dzieci, ale pewnego dnia doświadczy i tego.
Oczywiście nigdy nie wchodziło też w grę porzucenie rodu. To była jedna z ostatnich rzeczy, jakich mogłaby pragnąć. Akceptowała swoją złotą klatkę, nie znała świata poza nią i nie czuła się pokrzywdzona ani uciśniona, w końcu była w rodzinie szczęśliwa, kochała ich wszystkich, nawet jeśli ojciec czasem bywał oschły – ale wiedziała, że kierował się dobrem rodu i dzieci. I jak ona mogłaby ich zawieść, porzucić? Nie rozumiała tych, którzy to robili, którzy przedkładali pięknie brzmiącą miłość ponad dobro swojej rodziny i bliskich. I ją w młodszym wieku przerażała myśl o wydziedziczeniu, dlatego starała się nie dopuszczać do tego, by jej zachowanie rozdrażniło nestora czy ojca, była posłuszną lady, która w wieku dziewiętnastu lat wyszła za mąż, a mając niecałe dwadzieścia powiła bliźnięta, dała mężowi dziedzica. Na przekór wszystkim tym, którzy w nią wątpili, mówiąc, że ma za wąskie biodra, by urodzić syna, albo jest za młoda, za słaba i zbyt delikatna, by udźwignąć taki ciężar. Spełniła obowiązek i była z tego dumna.
- Czasami niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Męskie sprawy w większości i tak są nudne – rzekła; nie interesowała ją polityka ani inne poważne sprawy. Pozostawiała je mężczyznom. Zwykle wolała nie dopuszczać do siebie niewygodnych faktów mogących zmącić obraz, w który wolała wierzyć. Była naiwna, nie chciała wyjść spod ochronnego klosza i było jej na rękę to, że jest tylko słabą kobietą, której nie mówi się wszystkiego, by jej nie martwić i pozwalać jej egzystować w swoim własnym świecie, choć ostatnio zdarzały się momenty, kiedy niewiedza jej ciążyła. Ale to nie zmieniało faktu, że była zwyczajnie ciekawa, jakie sprawy połączyły Williama z jej ojcem. Za młodu zwykle była stawiana przed faktem dokonanym, choćby w kwestii swoich zaręczyn.
- Oczywiście, że cię nie winię. Mnie również niezwykle peszą nieznajomi mężczyźni, nawet jeśli to mężowie lub narzeczeni moich kuzynek bądź koleżanek. Cóż... najwyraźniej mamy to rodzinne – przyznała, całkowicie rozumiejąc odczucia Morrigan, i absolutnie nie zamierzała jej zmuszać do szukania towarzystwa Williama, szanując to, że jej kuzynka potrzebowała czasu, żeby się otworzyć. William był od nich sporo starszy, choć niewątpliwie był dobrym mężem, potrafiącym szanować swą małżonkę oraz jej rodzinę. – Pewnie będę czuć się podobnie, kiedy to ty pewnego dnia przedstawisz mi swojego narzeczonego – dodała, podejrzewając że tak właśnie będzie. Ale najważniejsze, by to Morrigan była szczęśliwa. – Nie przejmuj się tym. William również na pewno cię nie wini i to rozumie. Specjalnie dał nam czas dla siebie, na cmentarzu i teraz. Szanuje mnie i dba o mnie.
Może jeszcze nie do końca zadomowiła się w obcym dworze i nowej rodzinie, ale stosunki z mężem były naprawdę dobre.
- Och, mój taniec z Williamem na pewno nie był lepszy. Naprawdę się zdziwiłam, że do mnie podszedł, i nie powiedział ani jednego nieprzyjemnego słowa, kiedy podeptałam jego nowiutkie buty. Nawet się nie krzywił – wyznała, bo sama wcale nie była lepszą tancerką od Morrigan. Jeśli chodzi o aktywności, zawsze wolała jazdę konną niż tańce. Ale William i tak poświęcił jej wtedy wiele uwagi i był bardzo miły. – Szkoda, że nie debiutowałyśmy razem, pewnie byłoby nam raźniej we dwie – dodała; niestety ich debiuty dzielił rok, ale za to zamęczała Morrigan pytaniami przez całe tamte wakacje, kiedy ona skończyła Hogwart i zadebiutowała, a jej został jeszcze rok w Beauxbatons.
- Piórko też. Ale jest bardzo cierpliwa – rzekła Cressida; dla niej naturalne było to, że mogła rozmawiać z ptakami jak z ludźmi, i czasem zapominała, że inni nie rozmawiają ze swoimi sowami ani nie słuchają ich skarg.
Patrzyła, jak Morrigan nalewa im obojgu wina. Wzięła swój kieliszek, zaciskając palce na nóżce.
- Oby już niedługo wszystko wróciło do normy. Ten strach... Nie lubię go doświadczać – rzekła, tak bardzo tęskniąc do tego, co było zanim wybuchły anomalie, a co kiedyś wydawało jej się równie pewne jak miłość do rodziny czy rozumienie mowy ptaków. Ale pierwszego maja świat wywrócił się do góry nogami i nigdy wcześniej nie widziała przyszłości w równie ponurych barwach. Anomalie i te wszystkie inne problemy... Cressidzie dobrze się żyło w dotychczasowym porządku i nie pragnęła zmian, pragnęła jedynie bezpieczeństwa i spokojnego, dostatniego życia dla siebie i bliskich, bez lęku o to, co przyniesie jutro. Naprawdę wygodnie byłoby żyć w oderwaniu, nie musieć się martwić.
- Wiesz, że zawsze możesz złożyć wizytę u nas, będziesz mile widziana – zapewniła. Dzieci były zbyt małe, by narażać je na podróż kiedy nie działał transport, a wokół szalały anomalie, dlatego nie mogła ich nawet zabierać do swojej rodziny. Ale dorośli mogli podróżować w inny sposób, choć bardziej czasochłonny.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Obawiała się tego dnia, w którym przyjdzie jej odpowiedzieć magiczne tak w obecności całej rodziny, wcale nie wierząc w cudowne obietnice o wspólnej, szczęśliwej przyszłości. Tak, które będzie wyprane z emocji, uczuć i w żadnym stopniu szczere. Morrigan jako szlachcianka liczyła się z faktem, iż prawdopodobnie będzie kartą przetargową. Szanse na poślubienie mężczyzny, do którego coś czuje, były bliskie zeru. Nie w tym półświatku, gdzie liczyły się galeony, koneksje i poglądy. Na samą myśl o tym dniu, na bladym ciele Lady Flint, występowała gęsia skórka, zdradzająca jej zdenerwowanie i strach przed nieznanym. Każdą decyzję podjętą przez jej ojca i nestora, musi znosić z godnością i pokorą. Jedynie w snach mogła czuć się wolna.
O potomstwie starała się jeszcze nie myśleć. To część procesu zwanego małżeństwem i wydanie na świat męskiego potomka było jej obowiązkiem jako żony i szlachcianki. Chcąc uniknąć nieprzyjemnych uwag i docinek, musi się spisać lepiej niż jej świętej pamięci matka. Dawna Lady Nott całe swoje małżeństwo musiała wysłuchiwać od teściowej, jak bardzo zawiodła cały ród Flint, że powinna wnieść jeszcze więcej posagu do rodziny, skoro nie potrafiła urodzić dziedzica.
- Mam nadzieję, że to będzie ktoś, kogo znamy obydwie. - Westchnęła zrezygnowana. - Nie chciałabym poznać swoje przyszłego męża na zaręczynach, które i tak muszę przyjąć. - Kolacje zaręczynowe wyglądały podobnie we wszystkich rodach krwi szlachetnej i o właściwych zwyczajach. Przy jednym stole (zwykle po raz pierwszy), spotykali się przedstawiciele dwóch rodzin wraz z wybranie zaproszonymi gośćmi i naturalnie, byli obecni też sami zainteresowani. Pod pozorami grzeczności i etykiety szlacheckiej, spożywali posiłek przerywany czasami błahymi rozmowami. Wreszcie napięcie sięgało zenitu, a mężczyzna podchodził do swojej wybranki z pierścionkiem po jakiejś ciotce czy babci, klękał i oficjalnie prosił o rękę. Takie sceny były typowym, powtarzającym się elementem, mającym sprawiać pozory, że młodzi mieli jakikolwiek wybór. Jakby wszystko nie zostało za nich ustalone i wyreżyserowane wcześniej, a oni wcale nie odgrywali ról, w których właśnie debiutowali, i w których mieli trwać do końca swoich dni. Morrigan uczestniczyła już w kilku takich wieczorach i odnajdywała w tym pewien schemat.
- Gdybyśmy debiutowały razem, będąc jak dwie papużki nierozłączki, żaden lord nie odważyłby się poprosić, którąś z nas do tańca. Może nawet byłoby to z korzyścią dla lakierek? - Znowu wyrwał jej się melodyjny śmiech. Wciąż potrafiła sobie przypomnieć, tę ekscytację pierwszym sabatem, drżącą dłoń, którą opisywała całe to wydarzenie w listach do Cressidy. Pierwszy raz na szlacheckich, prawdziwych salonach, pierwszy krok w dorosłość. Od tamtego czasu minęły już cztery lata. Kiedy to zleciało? - Och, tak. Muszę się wybrać i zobaczyć te Wasze szkraby. Niby parę miesięcy, a mam wrażenie, że omija mnie zbyt wiele z ich życia.
O potomstwie starała się jeszcze nie myśleć. To część procesu zwanego małżeństwem i wydanie na świat męskiego potomka było jej obowiązkiem jako żony i szlachcianki. Chcąc uniknąć nieprzyjemnych uwag i docinek, musi się spisać lepiej niż jej świętej pamięci matka. Dawna Lady Nott całe swoje małżeństwo musiała wysłuchiwać od teściowej, jak bardzo zawiodła cały ród Flint, że powinna wnieść jeszcze więcej posagu do rodziny, skoro nie potrafiła urodzić dziedzica.
- Mam nadzieję, że to będzie ktoś, kogo znamy obydwie. - Westchnęła zrezygnowana. - Nie chciałabym poznać swoje przyszłego męża na zaręczynach, które i tak muszę przyjąć. - Kolacje zaręczynowe wyglądały podobnie we wszystkich rodach krwi szlachetnej i o właściwych zwyczajach. Przy jednym stole (zwykle po raz pierwszy), spotykali się przedstawiciele dwóch rodzin wraz z wybranie zaproszonymi gośćmi i naturalnie, byli obecni też sami zainteresowani. Pod pozorami grzeczności i etykiety szlacheckiej, spożywali posiłek przerywany czasami błahymi rozmowami. Wreszcie napięcie sięgało zenitu, a mężczyzna podchodził do swojej wybranki z pierścionkiem po jakiejś ciotce czy babci, klękał i oficjalnie prosił o rękę. Takie sceny były typowym, powtarzającym się elementem, mającym sprawiać pozory, że młodzi mieli jakikolwiek wybór. Jakby wszystko nie zostało za nich ustalone i wyreżyserowane wcześniej, a oni wcale nie odgrywali ról, w których właśnie debiutowali, i w których mieli trwać do końca swoich dni. Morrigan uczestniczyła już w kilku takich wieczorach i odnajdywała w tym pewien schemat.
- Gdybyśmy debiutowały razem, będąc jak dwie papużki nierozłączki, żaden lord nie odważyłby się poprosić, którąś z nas do tańca. Może nawet byłoby to z korzyścią dla lakierek? - Znowu wyrwał jej się melodyjny śmiech. Wciąż potrafiła sobie przypomnieć, tę ekscytację pierwszym sabatem, drżącą dłoń, którą opisywała całe to wydarzenie w listach do Cressidy. Pierwszy raz na szlacheckich, prawdziwych salonach, pierwszy krok w dorosłość. Od tamtego czasu minęły już cztery lata. Kiedy to zleciało? - Och, tak. Muszę się wybrać i zobaczyć te Wasze szkraby. Niby parę miesięcy, a mam wrażenie, że omija mnie zbyt wiele z ich życia.
Gość
Gość
Cressida już to przeżyła, ale rzeczywiście było to stresujące. Miała to szczęście, że poznała Williama jeszcze przed zaręczynami, a nie dopiero w momencie kiedy ten wkładał jej na palec pierścionek, ale i tak wtedy byli sobie jeszcze prawie obcy, mając za sobą raptem kilka spotkań. Ich znajomość mogła się rozwinąć dopiero po zaręczynach, bo spotykali się regularnie, próbując się lepiej poznać, nawet jeśli czasem, pod okiem przyzwoitki, czuła się nieco skrępowana, ale z czasem to uczucie zanikło i mogła poślubić przyjaciela, nie obcego człowieka.
Jeszcze tego nie wiedziała, ale też miała okazać się kartą przetargową w politycznym układzie dwóch rodów.
Jej matka na szczęście zadowoliła rodziców swego męża, bo przed dwoma córkami wydała na świat syna. Tylko jednego, ale nawet jeden był dla rodu niezwykle cenny, zwłaszcza kiedy bratu Leandera urodziły się trzy córki. Portia Flint zawsze jednak dobrze odnosiła się do małżonki Randolfa, tym bardziej, że rody Ollivanderów i Nottów żyły w dobrych stosunkach. Cressie miała wrażenie, że obie kobiety się przyjaźniły. Jakby nie patrzeć, przyszło im zamieszkać pod jednym dachem i w podobnym czasie rodzić i wychowywać dzieci. Ale mimo dobrych relacji z Williamem Cressidzie też ulżyło, że jednym z bliźniąt był syn, bo jego ród nie mógł jej nic zarzucić.
- Jestem bardzo ciekawa, kto to będzie. Obyśmy mogły go szybko polubić. A przede wszystkim ty, bo to będzie twój narzeczony – rzekła, zastanawiając się. – To całkiem prawdopodobne, nasz świat nie jest aż tak duży, więc jeśli tylko to nie będzie ktoś dużo starszy, to jest szansa, że możemy go znać – mówiła dalej, sącząc herbatkę, a potem wino. – A może w pobliżu ciebie już są jacyś warci uwagi młodzieńcy? – zapytała nagle; nie chodziła do Hogwartu, więc nie znała dokładnych szczegółów relacji Morrigan z innymi młodymi lordami, a i przez ostatni rok, z racji jej ślubu i wyprowadzki, nie była już na bieżąco z życiem towarzyskim kuzynki i nie wiedziała o wszystkim.
Jej zaręczyny wyglądały dokładnie tak. Uroczysty obiad, w którym uczestniczyli członkowie obu rodów, a w pewnym momencie William wstał i podszedł do Cressidy, po czym uklęknął i wyciągnął w jej stronę pudełko z pierścionkiem zaręczynowym. Cressida, wiedząc że tak trzeba, powiedziała „tak” i pozwoliła sobie włożyć pierścień, mając wrażenie, że był dużo cięższy niż w rzeczywistości. Wtedy ich oba rody były tak samo neutralne, dopiero później Fawleyowie ku irytacji jej ojca zaczęli niepokojąco błądzić, sprawiając, że Leander prawdopodobnie żałował oddania ręki córki Fawleyowi. Może nie powiedział tego wprost, ale czuła to, kiedy na nią patrzył, ilekroć odwiedzała Charnwood w ostatnich paru miesiącach. Chciała wierzyć, że wszystko jest do naprawienia, bo zależało jej na podtrzymywaniu bliskich więzi z Flintami, nie wybaczyłaby rodowi męża, gdyby przez ich błędy ucierpiały jej relacje z panieńskim rodem. Mugole byli jej obojętni, nie zamierzała im ani szkodzić, ani pomagać. Najwyższą świętością była rodzina. Dobrze, że za miesiąc wszystko miało rozwiązać się pomyślnie, ale o tym jeszcze nie wiedziała.
- Tak, to też bardzo możliwe, bo pewnie nie stałabym samotnie pod ścianą, a trzymała się twego boku – rzekła, śmiejąc się cichutko. – Może jednak lepiej, że byłyśmy osobno? William wypatrzył mnie samotną i obserwującą inne pary, i z jakiegoś powodu postanowił zaprosić do tańca. Wtedy bardzo mi to schlebiało... No wiesz, taki przystojny, starszy mężczyzna poprosił właśnie mnie, nieśmiałą młódkę.
Aż się zarumieniła na to wspomnienie, ale wtedy rzeczywiście była bardzo zawstydzona i onieśmielona, ale też w pewnym sensie schlebiało jej, że taki mężczyzna nie poprosił jakiejś pewniejszej siebie damy, a właśnie ją, małego, piegowatego rudzielca podpierającego ścianę.
- Będę więc oczekiwać twojej wizyty. Może ty mi powiesz, do kogo są bardziej podobne, bo William twierdzi, że nasza córka to moja wierna kopia, a ja twierdzę, że nasz syn będzie podobny do niego. Ma jego ciemne włosy, podczas gdy Portia najwyraźniej będzie ruda – powiedziała, uśmiechając się lekko, z rozmarzeniem. Mimo grozy obecnych czasów lubiła wyobrażać sobie przyszłość swoich dzieci, to, jak za kilka lat zacznie je uczyć niezbędnych umiejętności. Sztuka, taniec, historia ich obu rodów, pewnego dnia też jazda konna, rozpoznawanie ziół... Kto wie, może któreś też będzie potrafiło rozmawiać z ptakami? – Trudno być teraz matką, ale dzieci to skarb – powiedziała jeszcze, sącząc kolejny łyk wina. – Och, droga Morrigan, szkoda, że przez te okropne anomalie nie możemy spotykać się tak często jak wcześniej. Gdybym tylko mogła przybywałabym tu przynajmniej raz w tygodniu. W Ambleside też jest pięknie, ale tęskno mi za Charnwood i jego lasami, bardzo tęskno. To jednak... mój rodzinny dom, miejsce mojego dzieciństwa – westchnęła, spoglądając z nostalgią w okno, za którym było widać fragment lasu. – Ale niedługo odbędzie się Festiwal Lata. Liczę na to, że uda nam się tam zobaczyć? – zapytała, ciekawa czy Morrigan też się wybiera. Miała nadzieję, że tak. Jak mogłyby przegapić rzucanie wianków i coroczny wyścig?
Jeszcze tego nie wiedziała, ale też miała okazać się kartą przetargową w politycznym układzie dwóch rodów.
Jej matka na szczęście zadowoliła rodziców swego męża, bo przed dwoma córkami wydała na świat syna. Tylko jednego, ale nawet jeden był dla rodu niezwykle cenny, zwłaszcza kiedy bratu Leandera urodziły się trzy córki. Portia Flint zawsze jednak dobrze odnosiła się do małżonki Randolfa, tym bardziej, że rody Ollivanderów i Nottów żyły w dobrych stosunkach. Cressie miała wrażenie, że obie kobiety się przyjaźniły. Jakby nie patrzeć, przyszło im zamieszkać pod jednym dachem i w podobnym czasie rodzić i wychowywać dzieci. Ale mimo dobrych relacji z Williamem Cressidzie też ulżyło, że jednym z bliźniąt był syn, bo jego ród nie mógł jej nic zarzucić.
- Jestem bardzo ciekawa, kto to będzie. Obyśmy mogły go szybko polubić. A przede wszystkim ty, bo to będzie twój narzeczony – rzekła, zastanawiając się. – To całkiem prawdopodobne, nasz świat nie jest aż tak duży, więc jeśli tylko to nie będzie ktoś dużo starszy, to jest szansa, że możemy go znać – mówiła dalej, sącząc herbatkę, a potem wino. – A może w pobliżu ciebie już są jacyś warci uwagi młodzieńcy? – zapytała nagle; nie chodziła do Hogwartu, więc nie znała dokładnych szczegółów relacji Morrigan z innymi młodymi lordami, a i przez ostatni rok, z racji jej ślubu i wyprowadzki, nie była już na bieżąco z życiem towarzyskim kuzynki i nie wiedziała o wszystkim.
Jej zaręczyny wyglądały dokładnie tak. Uroczysty obiad, w którym uczestniczyli członkowie obu rodów, a w pewnym momencie William wstał i podszedł do Cressidy, po czym uklęknął i wyciągnął w jej stronę pudełko z pierścionkiem zaręczynowym. Cressida, wiedząc że tak trzeba, powiedziała „tak” i pozwoliła sobie włożyć pierścień, mając wrażenie, że był dużo cięższy niż w rzeczywistości. Wtedy ich oba rody były tak samo neutralne, dopiero później Fawleyowie ku irytacji jej ojca zaczęli niepokojąco błądzić, sprawiając, że Leander prawdopodobnie żałował oddania ręki córki Fawleyowi. Może nie powiedział tego wprost, ale czuła to, kiedy na nią patrzył, ilekroć odwiedzała Charnwood w ostatnich paru miesiącach. Chciała wierzyć, że wszystko jest do naprawienia, bo zależało jej na podtrzymywaniu bliskich więzi z Flintami, nie wybaczyłaby rodowi męża, gdyby przez ich błędy ucierpiały jej relacje z panieńskim rodem. Mugole byli jej obojętni, nie zamierzała im ani szkodzić, ani pomagać. Najwyższą świętością była rodzina. Dobrze, że za miesiąc wszystko miało rozwiązać się pomyślnie, ale o tym jeszcze nie wiedziała.
- Tak, to też bardzo możliwe, bo pewnie nie stałabym samotnie pod ścianą, a trzymała się twego boku – rzekła, śmiejąc się cichutko. – Może jednak lepiej, że byłyśmy osobno? William wypatrzył mnie samotną i obserwującą inne pary, i z jakiegoś powodu postanowił zaprosić do tańca. Wtedy bardzo mi to schlebiało... No wiesz, taki przystojny, starszy mężczyzna poprosił właśnie mnie, nieśmiałą młódkę.
Aż się zarumieniła na to wspomnienie, ale wtedy rzeczywiście była bardzo zawstydzona i onieśmielona, ale też w pewnym sensie schlebiało jej, że taki mężczyzna nie poprosił jakiejś pewniejszej siebie damy, a właśnie ją, małego, piegowatego rudzielca podpierającego ścianę.
- Będę więc oczekiwać twojej wizyty. Może ty mi powiesz, do kogo są bardziej podobne, bo William twierdzi, że nasza córka to moja wierna kopia, a ja twierdzę, że nasz syn będzie podobny do niego. Ma jego ciemne włosy, podczas gdy Portia najwyraźniej będzie ruda – powiedziała, uśmiechając się lekko, z rozmarzeniem. Mimo grozy obecnych czasów lubiła wyobrażać sobie przyszłość swoich dzieci, to, jak za kilka lat zacznie je uczyć niezbędnych umiejętności. Sztuka, taniec, historia ich obu rodów, pewnego dnia też jazda konna, rozpoznawanie ziół... Kto wie, może któreś też będzie potrafiło rozmawiać z ptakami? – Trudno być teraz matką, ale dzieci to skarb – powiedziała jeszcze, sącząc kolejny łyk wina. – Och, droga Morrigan, szkoda, że przez te okropne anomalie nie możemy spotykać się tak często jak wcześniej. Gdybym tylko mogła przybywałabym tu przynajmniej raz w tygodniu. W Ambleside też jest pięknie, ale tęskno mi za Charnwood i jego lasami, bardzo tęskno. To jednak... mój rodzinny dom, miejsce mojego dzieciństwa – westchnęła, spoglądając z nostalgią w okno, za którym było widać fragment lasu. – Ale niedługo odbędzie się Festiwal Lata. Liczę na to, że uda nam się tam zobaczyć? – zapytała, ciekawa czy Morrigan też się wybiera. Miała nadzieję, że tak. Jak mogłyby przegapić rzucanie wianków i coroczny wyścig?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Morrigan lubiła taki stan. Kiedy wszystko wydawało się stabilne i niemal pod kontrolą. Była w rodzinnej posiadłości, w miejscu, w którym -zaraz po Hogwarcie- rzeczywiście czuła się bezpieczna. W otoczeniu ludzi, których kochała, którzy stanowili dla niej jeden z fundamentów egzystencji. Sączyła prawie beztrosko wino i rozmawiała z przyjaciółką. W tej chwili wydawało się pozornie, że nic nie uległo zmianie. Wszystko zostało po staremu i zmartwienia są zbędne. Szkoda, że to tylko chwilowa równowaga i złudne wyobrażenia.
Rozkoszowała się bukietem smakowym czerwonego wina i prawie się zakrztusiła, kiedy Cressida zapytała o potencjalnego kandydata. Czyżby ojciec coś chlapnął do swojego brata? Czy jej podejrzenia miały okazać się prawdą i te kolacje, były wstępem do czegoś poważniejszego, o czym nikt nie raczył jej poinformować?
Wzięła głęboki wdech i odstawiła kieliszek na stolik, aby przypadkiem nie wypuścić go z rąk, podczas tej opowieści.
- Od pewnego czasu, spotykamy się na kolacjach z rodem Crouch. - Zaczęła i opadła plecami na oparcie fotela. - Przychodzi na nie Rhysand Crouch, dawny Ślizgon, dwa lata starszy ode mnie. Pracuje w Ministerstwie Magii i jest kawalerem. - Lady Fawley chyba się domyślała, do czego zmierza ta historia. Prawdopodobnie Morrigan mogłaby zakończyć swój wywód w tym momencie i Cressie spokojnie by sobie resztę dopowiedziała i ułożyła w logiczną całość. - Czasem zdarza mu się odwiedzić mnie tutaj w Charnwood. - W niebieskich oczach czarownicy pojawiły się iskierki, których nie umiała ukryć. - Wymieniamy listy… Czasami. Często. Och! - Westchnęła głośno i przeczesała długimi palcami ciemne loki. Podniosła się z fotela i chwyciła za kieliszek, którego zawartość opróżniła w tempie, który nie pasował do damy. Jednak czy ktoś prócz Cressidy to widział? No właśnie. - Nie wiem jaki jest cel tych spotkań z Crouchami. Mogę się jedynie domyślać. Nie wiem też, dlaczego chłopak, który od Hogwartu mnie ignorował, nagle zaczął poświęcać mi swoją uwagę. To jest takie skomplikowane, niejasne i wręcz podejrzane, że nie wiem też, co mam o tym wszystkim myśleć. - Spojrzała na Cressidę zrezygnowana. Oczywistym było pierwsze skojarzenie, czyli przygotowywanie gruntu pod zaręczyny. Jednak wystarczyło uzyskać zgodę jej ojca i nestora, a Morrigan zostałaby wydana za mąż. Niepotrzebne były te całe podchody, przyjacielskie spotkania, rozmowy i adorowanie jej. Nie wierzyła też, że nagle ot tak, Rhysanda trafiła strzała amora. Nie po tym jak zdarła mu lakierki na sabacie.
- Kiedy ostatni raz ich widziałam, to też mi się wydawało, iż Portia jest podobna do ciebie, a mały do Williama. Jednak buzie dzieci potrafią tak się zmienić na przestrzeni lat, że wszelkie spekulacje biorą w łeb. - Czasem gdy przeglądała swoje pierwsze fotografie, to jedyne, co sugerowało, że ona to ona, to były oczy. Ich kształt i fakt, że były jasne. Czasem myliła siebie z Machą, która jako berbeć, była jej wierną kopią, a dopiero z wiekiem, zaczęły występować poważniejsze różnice między nimi. Dopełniła kieliszki Cressidy i swój winem, a następnie usiadła znowu na fotelu. - Też okropnie żałuję, że nasze relacje się rozluźniają przez te anomalie. Ile cieplejszy byłby ten dom, gdybyś przybywała tutaj z dziećmi, a ich gaworzenie rozchodziłoby się po pokojach. - Od dawna w murach tej posiadłości nie było słuchać dzieci. Nadzieje były pokładane w Rosemary, teraz spojrzenia są rzucane w kierunku Morrigan, która jest następna w kolejce do wyjścia za mąż i powicia latorośli. - Mam nadzieję, że nic mnie nie zatrzyma i uda mi się przybyć na Festiwal. Zawsze to jakaś forma rozrywki i zapomnienia dla ostatnich, tragicznych wydarzeń.
Rozkoszowała się bukietem smakowym czerwonego wina i prawie się zakrztusiła, kiedy Cressida zapytała o potencjalnego kandydata. Czyżby ojciec coś chlapnął do swojego brata? Czy jej podejrzenia miały okazać się prawdą i te kolacje, były wstępem do czegoś poważniejszego, o czym nikt nie raczył jej poinformować?
Wzięła głęboki wdech i odstawiła kieliszek na stolik, aby przypadkiem nie wypuścić go z rąk, podczas tej opowieści.
- Od pewnego czasu, spotykamy się na kolacjach z rodem Crouch. - Zaczęła i opadła plecami na oparcie fotela. - Przychodzi na nie Rhysand Crouch, dawny Ślizgon, dwa lata starszy ode mnie. Pracuje w Ministerstwie Magii i jest kawalerem. - Lady Fawley chyba się domyślała, do czego zmierza ta historia. Prawdopodobnie Morrigan mogłaby zakończyć swój wywód w tym momencie i Cressie spokojnie by sobie resztę dopowiedziała i ułożyła w logiczną całość. - Czasem zdarza mu się odwiedzić mnie tutaj w Charnwood. - W niebieskich oczach czarownicy pojawiły się iskierki, których nie umiała ukryć. - Wymieniamy listy… Czasami. Często. Och! - Westchnęła głośno i przeczesała długimi palcami ciemne loki. Podniosła się z fotela i chwyciła za kieliszek, którego zawartość opróżniła w tempie, który nie pasował do damy. Jednak czy ktoś prócz Cressidy to widział? No właśnie. - Nie wiem jaki jest cel tych spotkań z Crouchami. Mogę się jedynie domyślać. Nie wiem też, dlaczego chłopak, który od Hogwartu mnie ignorował, nagle zaczął poświęcać mi swoją uwagę. To jest takie skomplikowane, niejasne i wręcz podejrzane, że nie wiem też, co mam o tym wszystkim myśleć. - Spojrzała na Cressidę zrezygnowana. Oczywistym było pierwsze skojarzenie, czyli przygotowywanie gruntu pod zaręczyny. Jednak wystarczyło uzyskać zgodę jej ojca i nestora, a Morrigan zostałaby wydana za mąż. Niepotrzebne były te całe podchody, przyjacielskie spotkania, rozmowy i adorowanie jej. Nie wierzyła też, że nagle ot tak, Rhysanda trafiła strzała amora. Nie po tym jak zdarła mu lakierki na sabacie.
- Kiedy ostatni raz ich widziałam, to też mi się wydawało, iż Portia jest podobna do ciebie, a mały do Williama. Jednak buzie dzieci potrafią tak się zmienić na przestrzeni lat, że wszelkie spekulacje biorą w łeb. - Czasem gdy przeglądała swoje pierwsze fotografie, to jedyne, co sugerowało, że ona to ona, to były oczy. Ich kształt i fakt, że były jasne. Czasem myliła siebie z Machą, która jako berbeć, była jej wierną kopią, a dopiero z wiekiem, zaczęły występować poważniejsze różnice między nimi. Dopełniła kieliszki Cressidy i swój winem, a następnie usiadła znowu na fotelu. - Też okropnie żałuję, że nasze relacje się rozluźniają przez te anomalie. Ile cieplejszy byłby ten dom, gdybyś przybywała tutaj z dziećmi, a ich gaworzenie rozchodziłoby się po pokojach. - Od dawna w murach tej posiadłości nie było słuchać dzieci. Nadzieje były pokładane w Rosemary, teraz spojrzenia są rzucane w kierunku Morrigan, która jest następna w kolejce do wyjścia za mąż i powicia latorośli. - Mam nadzieję, że nic mnie nie zatrzyma i uda mi się przybyć na Festiwal. Zawsze to jakaś forma rozrywki i zapomnienia dla ostatnich, tragicznych wydarzeń.
Gość
Gość
Również Cressida lubiła ten stan. Stabilizację, rutynę i spokój, kiedy wszystko układało się dobrze i najpoważniejszym problemem było dobre wychowywanie dzieci czy wybór obrazów na nadchodzący wernisaż. W Charnwood zawsze czuła się bezpieczna i szczęśliwa, kochała to miejsce nawet po zmianie nazwiska, bo to nie mogło wymazać dziewiętnastu lat życia i pięknych wspomnień. Nie lubiła lęków i stresów.
Gdyby tak zapomnieć o anomaliach i innych nieprzyjemnych zdarzeniach to mogłaby pomyśleć, że nic się nie zmieniło, że to tylko kolejne z wielu spotkań z Morrigan. Jako już dorosłe kobiety spędzały czas inaczej niż jako dzieci. Wtedy więcej w tym było zabawy, teraz obie wydoroślały i miały nieco inne priorytety w życiu.
Zadała to pytanie, bo była zwyczajnie ciekawa. Interesowało ją, czy jej kuzynka miała kogoś na oku, lub raczej – czy może to jej ojciec już coś planował. A może ona sama do kogoś wzdychała? Niestety o wiele bardziej prawdopodobne było to, że Randolf Flint sam zajmie się zaaranżowaniem związku dla córki. Nie miał syna, więc to Morrigan miała zostać użyta do zawarcia układu z jakimś innym rodem. I była w takim wieku, kiedy było to prawdopodobne, w końcu Cressida była młodsza, a była mężatką już od czternastu miesięcy.
Słysząc wzmiankę o Crouchu, aż uniosła brwi. To brzmiało tak, jakby oba rody naprawdę coś planowały, bo nawet tak naiwna osóbka jak ona wątpiła, by Crouchowie zadawali sobie tyle trudu bez powodu.
- Ooch, może twój ojciec ma na oku właśnie jego, i to dlatego go zaprasza? – zastanowiła się, próbując sobie przypomnieć te nieliczne wiadomości, które posiadała na temat tego mężczyzny. – Niestety kojarzę go bardzo słabo, choć jest moim dalekim krewnym przez matkę z rodu Ollivander. Ale nie wiem o nim zbyt wiele, w końcu nie uczyłam się w Hogwarcie i nie było nam dane się tam spotkać i poznać. – Cressida słabo znała tę gałąź Ollivanderów, nigdy nie miała też bliższych stosunków z nikim z Crouchów, może przez różnicę wieku i inne szkoły. Niemniej jednak bardzo zaciekawiły ją słowa Morrigan o tym, że ów Rhysand Crouch ją odwiedzał i pisał do niej listy, choć jak mówiła, w szkole nie zwracał na nią uwagi. – To rzeczywiście wydaje się dziwne, ale... William też zaczął do mnie pisać listy po tym spotkaniu na sabacie. Interesował się moimi obrazami, tak przynajmniej myślałam, póki ojciec nie oznajmił mi, że zostaniemy narzeczeństwem.
Rzeczywiście William do niej pisał między sabatem a zaręczynami, a także już po zaręczynach. Pisał i często zapraszał na spotkania do galerii, na koncerty muzyki klasycznej, do eleganckich kawiarni i w inne tego typu miejsca, próbując otworzyć nieśmiałą Flintównę na świat. Nie ograniczył się tylko do poproszenia jej ojca o rękę córki, a starał się z Cressidą zaprzyjaźnić i poznać ją, zanim powiedzą sobie „tak”. Może Crouch też próbował dotrzeć do narzeczonej nie ograniczając się tylko do zdobycia zgody jej ojca? A może miał jeszcze inny plan? Nie wiedziała, co o tym myśleć, ale widziała reakcję Morrigan, która wydawała się bardzo ożywiona i podekscytowana, kiedy mówiła o Crouchu, gdzieś zniknęło przygnębienie tak wyczuwalne na cmentarzu. Bardzo szybko opróżniła swój kieliszek, ale Cressie nie zamierzała jej za to ganić. Sama także się napiła, kiedy kuzynka dolała jej trunku.
- Jestem bardzo ciekawa, jak to się dalej potoczy i czy rzeczywiście... wasze rody coś wobec was planują – powiedziała po chwili. – Pozostaje mieć nadzieję, że dobrze cię traktuje? Nie zniosłabym myśli, że zostaniesz zaręczona z kimś, kto byłby dla ciebie podły i nie potrafiłby cię docenić.
Ale może martwiła się niepotrzebnie, biorąc pod uwagę zachowanie Morrigan, które wskazywało na to, że Crouch nie był jej całkowicie obojętny?
- Tak... W ciągu najbliższych lat wszystko może się zmienić – zgodziła się, wiedząc, że to, co wydawało im się teraz, za kilka lat może być nieaktualne, choć lubiła sobie wyobrażać, że jej syn będzie równie przystojny jak William. Sama od czasu dzieciństwa też się zmieniła, choć nie jakoś bardzo drastycznie, łagodne rysy, bladość, rude włosy i piegi pozostawały bez zmian, odróżniając Cressidę od pozostałych, ciemnowłosych lub niekiedy jasnowłosych Flintów. Z trójki dzieci Leandera i Portii tylko ona odziedziczyła te cechy po babce z Prewettów, przez co zawsze czuła, że trochę odstaje od rodzeństwa i kuzynów. Kiedyś zazdrościła Morrigan tych pięknych, ciemnych pukli i sama chciała takie mieć. Akceptacja dla rudości nadeszła dopiero z czasem.
- O tak, byłoby cudownie... Ale musimy czekać, aż się uspokoi. Chciałabym, żeby moje dzieci spędzały tu jak najwięcej czasu i mogły poznać dziedzictwo naszej rodziny – powiedziała, upijając kolejny łyk wina. – Mam nadzieję, że któregoś dnia obie będziemy mogły tu wracać z naszymi dziećmi, które zaprzyjaźnią się tak jak my, podczas kiedy my będziemy tu siadać z winem i ciastkami, i wspominać stare, dobre czasy.
Dziedzictwo Flintów było dla niej ważne, chciała, żeby jej dzieci poznały je tak samo, jak to Fawleyów. Nie zamierzała zrzucać wszystkiego na barki guwernantki, chciała sama uczestniczyć w uczeniu ich ważnych rzeczy o rodach ich pochodzenia.
- Byłoby cudownie, gdybyś mogła tam być! – Cressida podekscytowała się na samą myśl o spotkaniu z Morrigan na festiwalu. – Od dawna na niego czekałam, zwłaszcza na wyścig. Jak mogłybyśmy to ominąć? I wianki, chciałabym upleść wianek i zobaczyć, jak William wyławia go z wody, jak zrobił to w zeszłym roku i dwa lata temu.
Myśli o festiwalu wprawiły ją w ożywienie, bo był to bardzo optymistyczny akcent na horyzoncie, który nigdy jeszcze nie wydawał się malować w tak ponurych barwach. Kurczowo chwytała się tych iskierek nadziei, które sprawiały, że czuła się raźniej i widziała wokół siebie kolory.
Gdyby tak zapomnieć o anomaliach i innych nieprzyjemnych zdarzeniach to mogłaby pomyśleć, że nic się nie zmieniło, że to tylko kolejne z wielu spotkań z Morrigan. Jako już dorosłe kobiety spędzały czas inaczej niż jako dzieci. Wtedy więcej w tym było zabawy, teraz obie wydoroślały i miały nieco inne priorytety w życiu.
Zadała to pytanie, bo była zwyczajnie ciekawa. Interesowało ją, czy jej kuzynka miała kogoś na oku, lub raczej – czy może to jej ojciec już coś planował. A może ona sama do kogoś wzdychała? Niestety o wiele bardziej prawdopodobne było to, że Randolf Flint sam zajmie się zaaranżowaniem związku dla córki. Nie miał syna, więc to Morrigan miała zostać użyta do zawarcia układu z jakimś innym rodem. I była w takim wieku, kiedy było to prawdopodobne, w końcu Cressida była młodsza, a była mężatką już od czternastu miesięcy.
Słysząc wzmiankę o Crouchu, aż uniosła brwi. To brzmiało tak, jakby oba rody naprawdę coś planowały, bo nawet tak naiwna osóbka jak ona wątpiła, by Crouchowie zadawali sobie tyle trudu bez powodu.
- Ooch, może twój ojciec ma na oku właśnie jego, i to dlatego go zaprasza? – zastanowiła się, próbując sobie przypomnieć te nieliczne wiadomości, które posiadała na temat tego mężczyzny. – Niestety kojarzę go bardzo słabo, choć jest moim dalekim krewnym przez matkę z rodu Ollivander. Ale nie wiem o nim zbyt wiele, w końcu nie uczyłam się w Hogwarcie i nie było nam dane się tam spotkać i poznać. – Cressida słabo znała tę gałąź Ollivanderów, nigdy nie miała też bliższych stosunków z nikim z Crouchów, może przez różnicę wieku i inne szkoły. Niemniej jednak bardzo zaciekawiły ją słowa Morrigan o tym, że ów Rhysand Crouch ją odwiedzał i pisał do niej listy, choć jak mówiła, w szkole nie zwracał na nią uwagi. – To rzeczywiście wydaje się dziwne, ale... William też zaczął do mnie pisać listy po tym spotkaniu na sabacie. Interesował się moimi obrazami, tak przynajmniej myślałam, póki ojciec nie oznajmił mi, że zostaniemy narzeczeństwem.
Rzeczywiście William do niej pisał między sabatem a zaręczynami, a także już po zaręczynach. Pisał i często zapraszał na spotkania do galerii, na koncerty muzyki klasycznej, do eleganckich kawiarni i w inne tego typu miejsca, próbując otworzyć nieśmiałą Flintównę na świat. Nie ograniczył się tylko do poproszenia jej ojca o rękę córki, a starał się z Cressidą zaprzyjaźnić i poznać ją, zanim powiedzą sobie „tak”. Może Crouch też próbował dotrzeć do narzeczonej nie ograniczając się tylko do zdobycia zgody jej ojca? A może miał jeszcze inny plan? Nie wiedziała, co o tym myśleć, ale widziała reakcję Morrigan, która wydawała się bardzo ożywiona i podekscytowana, kiedy mówiła o Crouchu, gdzieś zniknęło przygnębienie tak wyczuwalne na cmentarzu. Bardzo szybko opróżniła swój kieliszek, ale Cressie nie zamierzała jej za to ganić. Sama także się napiła, kiedy kuzynka dolała jej trunku.
- Jestem bardzo ciekawa, jak to się dalej potoczy i czy rzeczywiście... wasze rody coś wobec was planują – powiedziała po chwili. – Pozostaje mieć nadzieję, że dobrze cię traktuje? Nie zniosłabym myśli, że zostaniesz zaręczona z kimś, kto byłby dla ciebie podły i nie potrafiłby cię docenić.
Ale może martwiła się niepotrzebnie, biorąc pod uwagę zachowanie Morrigan, które wskazywało na to, że Crouch nie był jej całkowicie obojętny?
- Tak... W ciągu najbliższych lat wszystko może się zmienić – zgodziła się, wiedząc, że to, co wydawało im się teraz, za kilka lat może być nieaktualne, choć lubiła sobie wyobrażać, że jej syn będzie równie przystojny jak William. Sama od czasu dzieciństwa też się zmieniła, choć nie jakoś bardzo drastycznie, łagodne rysy, bladość, rude włosy i piegi pozostawały bez zmian, odróżniając Cressidę od pozostałych, ciemnowłosych lub niekiedy jasnowłosych Flintów. Z trójki dzieci Leandera i Portii tylko ona odziedziczyła te cechy po babce z Prewettów, przez co zawsze czuła, że trochę odstaje od rodzeństwa i kuzynów. Kiedyś zazdrościła Morrigan tych pięknych, ciemnych pukli i sama chciała takie mieć. Akceptacja dla rudości nadeszła dopiero z czasem.
- O tak, byłoby cudownie... Ale musimy czekać, aż się uspokoi. Chciałabym, żeby moje dzieci spędzały tu jak najwięcej czasu i mogły poznać dziedzictwo naszej rodziny – powiedziała, upijając kolejny łyk wina. – Mam nadzieję, że któregoś dnia obie będziemy mogły tu wracać z naszymi dziećmi, które zaprzyjaźnią się tak jak my, podczas kiedy my będziemy tu siadać z winem i ciastkami, i wspominać stare, dobre czasy.
Dziedzictwo Flintów było dla niej ważne, chciała, żeby jej dzieci poznały je tak samo, jak to Fawleyów. Nie zamierzała zrzucać wszystkiego na barki guwernantki, chciała sama uczestniczyć w uczeniu ich ważnych rzeczy o rodach ich pochodzenia.
- Byłoby cudownie, gdybyś mogła tam być! – Cressida podekscytowała się na samą myśl o spotkaniu z Morrigan na festiwalu. – Od dawna na niego czekałam, zwłaszcza na wyścig. Jak mogłybyśmy to ominąć? I wianki, chciałabym upleść wianek i zobaczyć, jak William wyławia go z wody, jak zrobił to w zeszłym roku i dwa lata temu.
Myśli o festiwalu wprawiły ją w ożywienie, bo był to bardzo optymistyczny akcent na horyzoncie, który nigdy jeszcze nie wydawał się malować w tak ponurych barwach. Kurczowo chwytała się tych iskierek nadziei, które sprawiały, że czuła się raźniej i widziała wokół siebie kolory.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ostatnie wydarzenia były jak rozsypane puzzle. Obrazek końcowy wydawał się bardzo ładny i zachęcający do układania. Szkoda, że początki są najgorsze i nic do siebie nie pasowało. Niemal żaden element nie był wspólny i strzępki informacji nie układały się w logiczną całość. Próby zdobycia jej zaufania miały jakiś cel. Wyższy cel, bo w potencjalnym małżeństwie najważniejsza jest pokora żony. Jeśli jest posłuszna, poddana woli męża, nie musi mu ufać. Ma zachowywać się jakby mu ufała, wierzyła w jego nieomylność. Ród Crouch już miał pozytywne relacje z Flintami. Miał też zawarte sojusze z innymi rodami, których członkowie byli bardziej zaangażowani w ministerialne i polityczne życie, których członkowie mieli córki na wydaniu. Morrigan uparcie próbowała znaleźć dla tego wszystkiego wspólny mianownik.
- Jest miły, czarujący i kulturalny. Jak każdy lord, który chciałby w przyszłości porywać tłumy obywateli z ministerialnej mównicy. Typowy Crouch. - Szatynka wzruszyła ramionami. Spotkała w swoim życiu wielu czarodziejów podobnych niemu. Szlachecką etykietę mieli opanowaną do perfekcji, potrafili prostą rozmową rozbudzić w rozmówcy ciekawość, przez którą chciało się ich poznać bliżej. Jeśli Rhysand miał wobec niej jakieś plany, mógł początkowo traktować ją dobrze. Może to jego zasłona dymna? Chodziły słuchy, że niejeden z jego krewnych, maczał palce w czarnej magii. To wytrawni politycy, ale od dawna przestało zależeć im na dobru i zadowoleniu wyborców. W końcu każdy ród stawiał właśnie siebie na pierwszym miejscu. - Może okazać się całkowicie innym człowiekiem niż ten, za którego się podaje. Jednak tego nie sprawdzę. - Bardzo wiele aranżowanych małżeństw z biegiem lat potrafiło wypracować kompromisy i pozytywne uczucia. Może nie zawsze byli to zakochani w sobie ludzie, lecz częściej przyjaciele, partnerzy.
Jako matka, Morrigan również zaszczepiałaby w swoich dzieciach miłość do natury. Uczyłaby je strzelać z łuku, jeździć konno. Opowiadałaby o tym jak wspaniałymi istotami są centaury i dzieliłaby się wiedzą, którą właśnie od nich uzyskała. Spędzałaby również z młodym pokoleniem jak najwięcej czasu w Charnwood, chcąc przekazać im dziedzictwo rodu Flint.
- Również chciałabym, aby nasze dzieci się zaprzyjaźniły. Nic tak nie łączy jak wspólne korzenie i kiedyś będę je wychowywać w tym duchu. - Rodzina to podstawa, to fundament, bez którego nie utrzymasz się długo. Będąc samotnym, wszystko runie. Prędzej czy później. - Nawet nie wiesz jak dawno nie dosiadałam konia, ani aetonana. Przez anomalie, wydarzenia w Ministerstwie Magii, kompletnie nie miałam do tego głowy. - Pragnęła móc znowu rozruszać kości. Wyścig dostarczyłby jej cudownego uczucia współzawodnictwa, rywalizacji i adrenaliny w żyłach. W tej chwili krążył w nich tylko alkohol, ale w takim towarzystwie, to może nawet i lepiej?
- Jest miły, czarujący i kulturalny. Jak każdy lord, który chciałby w przyszłości porywać tłumy obywateli z ministerialnej mównicy. Typowy Crouch. - Szatynka wzruszyła ramionami. Spotkała w swoim życiu wielu czarodziejów podobnych niemu. Szlachecką etykietę mieli opanowaną do perfekcji, potrafili prostą rozmową rozbudzić w rozmówcy ciekawość, przez którą chciało się ich poznać bliżej. Jeśli Rhysand miał wobec niej jakieś plany, mógł początkowo traktować ją dobrze. Może to jego zasłona dymna? Chodziły słuchy, że niejeden z jego krewnych, maczał palce w czarnej magii. To wytrawni politycy, ale od dawna przestało zależeć im na dobru i zadowoleniu wyborców. W końcu każdy ród stawiał właśnie siebie na pierwszym miejscu. - Może okazać się całkowicie innym człowiekiem niż ten, za którego się podaje. Jednak tego nie sprawdzę. - Bardzo wiele aranżowanych małżeństw z biegiem lat potrafiło wypracować kompromisy i pozytywne uczucia. Może nie zawsze byli to zakochani w sobie ludzie, lecz częściej przyjaciele, partnerzy.
Jako matka, Morrigan również zaszczepiałaby w swoich dzieciach miłość do natury. Uczyłaby je strzelać z łuku, jeździć konno. Opowiadałaby o tym jak wspaniałymi istotami są centaury i dzieliłaby się wiedzą, którą właśnie od nich uzyskała. Spędzałaby również z młodym pokoleniem jak najwięcej czasu w Charnwood, chcąc przekazać im dziedzictwo rodu Flint.
- Również chciałabym, aby nasze dzieci się zaprzyjaźniły. Nic tak nie łączy jak wspólne korzenie i kiedyś będę je wychowywać w tym duchu. - Rodzina to podstawa, to fundament, bez którego nie utrzymasz się długo. Będąc samotnym, wszystko runie. Prędzej czy później. - Nawet nie wiesz jak dawno nie dosiadałam konia, ani aetonana. Przez anomalie, wydarzenia w Ministerstwie Magii, kompletnie nie miałam do tego głowy. - Pragnęła móc znowu rozruszać kości. Wyścig dostarczyłby jej cudownego uczucia współzawodnictwa, rywalizacji i adrenaliny w żyłach. W tej chwili krążył w nich tylko alkohol, ale w takim towarzystwie, to może nawet i lepiej?
Gość
Gość
Cieszyłoby ją szczęście Morrigan. Też jednak zastanawiała się, co miały na celu te podchody, organizowane spotkania, listy i tak dalej. Co chciał osiągnąć Rhysand Crouch? Gdyby chodziło tylko o zaręczyny, nie musiałby się w to bawić, niejednokrotnie stawiano młode dziewczęta przed faktem dokonanym, a one musiały pokornie spełnić wolę rodu. Bo dobra żona to kobieta pokorna i cicha, która wie, że obowiązek wobec rodu jest ważniejszy niż uczucia i własne egoistyczne zachcianki.
Słyszała co nieco o Crouchach i ich zamiłowaniu do polityki. Dla Cressidy polityka była niczym czarna magia – nie znała się na tym i trzymała z daleka. Flintowie nie bawili się w intrygi i gierki, żyli spokojnie w pewnej izolacji, pośród magicznych lasów Charnwood. Fawleyowie również nie, byli artystami oderwanymi od tak przyziemnych spraw. Crouchowie wręcz przeciwnie – mieszkali w Londynie i wielu z nich pracowało w ministerstwie. A Cressie mimowolnie się zmartwiła, wyobrażając sobie swoją kuzynkę mieszkającą w mieście. Ona sama zmarniałaby, gdyby przyszło jej zamieszkać w Londynie, zbyt mocno kochała bliskość natury. Wewnętrznego Flinta nie dało się oszukać. Wiedziała zresztą, że ich ciotka, siostra ich ojca, która wyszła za Blacka, chyba nie była w mieście całkowicie szczęśliwa. Który Flint by był? Niestety aranżowane małżeństwa były nieubłagane, i gdyby Cressidę wydano za Blacka lub Croucha, wyszłaby za niego z godnością i pokorą, w środku umierając po trochu, zmuszona do życia z dala od pięknych lasów i innych krajobrazów cieszących oko i artystyczne zmysły. Jak Morrigan przyjęłaby taką zmianę? Na pewno tęskniłaby za lasami i ich skarbami. Była częścią tego miejsca, prawdziwym Flintem.
- To dobrze. Najważniejsze, żeby cię szanował. Ale tak czy inaczej... pewnie trudno byłoby się przyzwyczaić do życia w Londynie, gdyby tak rzeczywiście rodziny postanowiły zaaranżować wasz związek – zauważyła, niejako wypowiadając na głos część swoich obaw. Może Rhysand chciał zdobyć jej zaufanie i sympatię, ale jaka była pewność, że po ewentualnym ślubie, jeśli wszystko faktycznie zmierzało do zaręczyn, nadal by taki był? Na ogół pragnęła widzieć w ludziach przede wszystkim ich zalety i dobre intencje, ale zwyczajnie martwiła się o Morrigan, bo tak naprawdę nie znała Croucha nawet mimo tych niezbyt bliskich więzów krwi.
- Na razie pozostaje chyba czekać na rozwój sytuacji i na moment, kiedy... kiedy już będziesz wiedziała – rzekła po chwili. Na pewno kwestią czasu było jakieś rozwiązanie i zaręczyny. Chyba, że rodziny ostatecznie się rozmyślą. Może ród Rhysanda dopiero szukał dla niego odpowiedniej kandydatki na żonę i Morrigan nie była jedyną, do której pisał listy i z którą się spotykał?
Cressidzie bardzo zależało na dobrych relacjach z rodziną. Chciała, by jej dzieci też mogły poznać to wszystko i być w Charnwood stałymi gośćmi. Nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej, dlatego liczyła na to, że stosunki Fawleyów z Flintami nie ulegną pogorszeniu przez ich ostatnie nieodpowiednie wybory.
- Ja też. Wartości rodzinne i wspólne korzenie są bardzo ważne. Nie wyobrażam sobie życia bez utrzymywania kontaktów rodzinnych – powiedziała. Cressie była bardzo rodzinną osóbką i nie wyobrażała sobie, że mogłaby być sama, bez bliskich wokół. Chciałaby, żeby jej dzieci też się takie stały, by żyły w przyjaźni z dziećmi jej rodzeństwa i kuzynów, by zawsze pamiętały, skąd się wywodzą i co jest w życiu ważne. – Staram się regularnie jeździć na koniach Fawleyów. Po ciąży zależało mi na szybkim powrocie do wcześniejszej formy oraz do swoich pasji – powiedziała, przelotnie dotykając dłonią brzucha, który znów był płaski jak przed ciążą. Po Cressie nie było widać, że kilka miesięcy wcześniej urodziła. I tak w ostatnich miesiącach ciąży musiała się wstrzymywać od jazdy konnej, więc kilka tygodni po porodzie z radością do niej wróciła, znów przemierzając tereny wokół dworu Fawleyów, czasem z mężem, czasem z kimś z jego rodziny, a czasem sama. – Może uda nam się stanąć obok siebie w tej rywalizacji? Byłoby cudownie – rozmarzyła się wizją o tym, że obie mogłyby się tam pojawić. Za dawnych, dobrych czasów, kiedy jeszcze była panną, w wakacje często się ścigały po lasach Flintów lub po prostu wybierały się na konne wyprawy w las. Chętnie by to powtórzyła.
Rozmawiało im się naprawdę przyjemnie. Ani się obejrzały, kiedy minęło tyle czasu. W pokoju w pewnym momencie pojawiło się rodzeństwo Cressie, a później także William. Zostali jednak w Charnwood na noc, a Cressie spędziła większość wieczora i następnego dnia z bliskimi, nadrabiając czas rozłąki, rozmawiając i spacerując po lesie. Czuła się naprawdę szczęśliwa, że może tu być wśród rodziny, a i William wydawał się cieszyć, widząc małżonkę tak szczęśliwą, jak nie widział jej od dłuższego czasu.
| zt. x 2
Słyszała co nieco o Crouchach i ich zamiłowaniu do polityki. Dla Cressidy polityka była niczym czarna magia – nie znała się na tym i trzymała z daleka. Flintowie nie bawili się w intrygi i gierki, żyli spokojnie w pewnej izolacji, pośród magicznych lasów Charnwood. Fawleyowie również nie, byli artystami oderwanymi od tak przyziemnych spraw. Crouchowie wręcz przeciwnie – mieszkali w Londynie i wielu z nich pracowało w ministerstwie. A Cressie mimowolnie się zmartwiła, wyobrażając sobie swoją kuzynkę mieszkającą w mieście. Ona sama zmarniałaby, gdyby przyszło jej zamieszkać w Londynie, zbyt mocno kochała bliskość natury. Wewnętrznego Flinta nie dało się oszukać. Wiedziała zresztą, że ich ciotka, siostra ich ojca, która wyszła za Blacka, chyba nie była w mieście całkowicie szczęśliwa. Który Flint by był? Niestety aranżowane małżeństwa były nieubłagane, i gdyby Cressidę wydano za Blacka lub Croucha, wyszłaby za niego z godnością i pokorą, w środku umierając po trochu, zmuszona do życia z dala od pięknych lasów i innych krajobrazów cieszących oko i artystyczne zmysły. Jak Morrigan przyjęłaby taką zmianę? Na pewno tęskniłaby za lasami i ich skarbami. Była częścią tego miejsca, prawdziwym Flintem.
- To dobrze. Najważniejsze, żeby cię szanował. Ale tak czy inaczej... pewnie trudno byłoby się przyzwyczaić do życia w Londynie, gdyby tak rzeczywiście rodziny postanowiły zaaranżować wasz związek – zauważyła, niejako wypowiadając na głos część swoich obaw. Może Rhysand chciał zdobyć jej zaufanie i sympatię, ale jaka była pewność, że po ewentualnym ślubie, jeśli wszystko faktycznie zmierzało do zaręczyn, nadal by taki był? Na ogół pragnęła widzieć w ludziach przede wszystkim ich zalety i dobre intencje, ale zwyczajnie martwiła się o Morrigan, bo tak naprawdę nie znała Croucha nawet mimo tych niezbyt bliskich więzów krwi.
- Na razie pozostaje chyba czekać na rozwój sytuacji i na moment, kiedy... kiedy już będziesz wiedziała – rzekła po chwili. Na pewno kwestią czasu było jakieś rozwiązanie i zaręczyny. Chyba, że rodziny ostatecznie się rozmyślą. Może ród Rhysanda dopiero szukał dla niego odpowiedniej kandydatki na żonę i Morrigan nie była jedyną, do której pisał listy i z którą się spotykał?
Cressidzie bardzo zależało na dobrych relacjach z rodziną. Chciała, by jej dzieci też mogły poznać to wszystko i być w Charnwood stałymi gośćmi. Nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej, dlatego liczyła na to, że stosunki Fawleyów z Flintami nie ulegną pogorszeniu przez ich ostatnie nieodpowiednie wybory.
- Ja też. Wartości rodzinne i wspólne korzenie są bardzo ważne. Nie wyobrażam sobie życia bez utrzymywania kontaktów rodzinnych – powiedziała. Cressie była bardzo rodzinną osóbką i nie wyobrażała sobie, że mogłaby być sama, bez bliskich wokół. Chciałaby, żeby jej dzieci też się takie stały, by żyły w przyjaźni z dziećmi jej rodzeństwa i kuzynów, by zawsze pamiętały, skąd się wywodzą i co jest w życiu ważne. – Staram się regularnie jeździć na koniach Fawleyów. Po ciąży zależało mi na szybkim powrocie do wcześniejszej formy oraz do swoich pasji – powiedziała, przelotnie dotykając dłonią brzucha, który znów był płaski jak przed ciążą. Po Cressie nie było widać, że kilka miesięcy wcześniej urodziła. I tak w ostatnich miesiącach ciąży musiała się wstrzymywać od jazdy konnej, więc kilka tygodni po porodzie z radością do niej wróciła, znów przemierzając tereny wokół dworu Fawleyów, czasem z mężem, czasem z kimś z jego rodziny, a czasem sama. – Może uda nam się stanąć obok siebie w tej rywalizacji? Byłoby cudownie – rozmarzyła się wizją o tym, że obie mogłyby się tam pojawić. Za dawnych, dobrych czasów, kiedy jeszcze była panną, w wakacje często się ścigały po lasach Flintów lub po prostu wybierały się na konne wyprawy w las. Chętnie by to powtórzyła.
Rozmawiało im się naprawdę przyjemnie. Ani się obejrzały, kiedy minęło tyle czasu. W pokoju w pewnym momencie pojawiło się rodzeństwo Cressie, a później także William. Zostali jednak w Charnwood na noc, a Cressie spędziła większość wieczora i następnego dnia z bliskimi, nadrabiając czas rozłąki, rozmawiając i spacerując po lesie. Czuła się naprawdę szczęśliwa, że może tu być wśród rodziny, a i William wydawał się cieszyć, widząc małżonkę tak szczęśliwą, jak nie widział jej od dłuższego czasu.
| zt. x 2
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 04.09
Więzi rodzinne były dla Cressidy niezwykle istotne i nawet po ślubie pielęgnowała je ze starannością. Zmiana nazwiska nie mogła wymazać niemal dziewiętnastu lat życia jako lady Flint. Nie mogła zmienić krwi w jej żyłach ani przekreślić relacji. Wyprowadzając się z Charnwood nie przestała być sobą, nie zmieniła się diametralnie, choć spadły na nią nowe powinności. Żony, a później również matki – co było jednak naturalną koleją rzeczy w życiu szlachcianki, od dawna wiedziała że będzie musiała spełnić powinność, która zresztą nadeszła bardzo szybko, ojciec nie zwlekał długo z wydaniem za mąż najmłodszej i najdelikatniejszej latorośli. Tęskniła za rodzinnym domem, w którym stała się już tylko gościem i nie mogła każdego dnia spędzać czasu z rodzeństwem czy matką. Ale odwiedzała ich najczęściej jak było to możliwe, choć od czasu wybuchu anomalii, a później i tajemniczego zaniku teleportacji wizyty stały się trudniejsze i co za tym szło – rzadsze. Przez długi czas snuła też liczne obawy, że rodzina może się od niej odsunąć przez niektóre niestosowne decyzje Fawleyów, dlatego też ulżyło jej, kiedy okazało się, że rody zawarły sojusz i Fawleyowie opowiedzieli się po tej samej stronie, co Flintowie. Cressie była bardzo kiepsko zorientowana w polityce, ale zdawała sobie sprawę, że mogłaby ona skomplikować pewne sprawy w tych obecnych dziwnych czasach.
Cressidę przerażała myśl, że rodzina mogłaby się od niej odwrócić. Przez całe życie robiła wszystko, by spełnić oczekiwania bliskich i jak najlepiej dostosować się do wymagań, tym bardziej że niełatwo było być najmłodszą córką i konkurować o uwagę ze starszym bratem i siostrą – zwykle przegrywała już na starcie, zbyt cicha i niepewna siebie, by wywalczyć sobie więcej uwagi ojca i się wybić. Zawsze stała więc w cieniu rodzeństwa i kuzynostwa, i była pokornym, nieśmiałym i spokojnym dziewczątkiem, choć szybko stało się jasne, że ku rozczarowaniu ojca była zbyt wrażliwa na niektóre tradycje Flintów. Nie chciała polować, perspektywa zabijania niewinnych stworzeń (a zwłaszcza ptaków) doprowadzała ją do łez, a od strzelania z łuku wyżej ceniła malowanie. W jej malutkim serduszku od początku życia tliły się kompleksy i czuła się niewystarczająco dobra – ale całym tym serduszkiem kochała swoją rodzinę.
Przybyła do Charnwood rankiem czwartego września i miała zostać do kolejnego dnia, o czym zostali uprzedzeni jej rodzice, a matka zapewne przekazała wieści i innym mieszkańcom. William pozostał w Ambleside, i choć młódka czuła pewien niepokój na myśl o rozstaniu z dziećmi, wiedziała, że są pod dobrą opieką i na pewno nie będą same. Ze względu na te transportowe problemy nie mogła ich zabrać, żeby ich nie narażać. Skorzystała ze świstoklika, który przeniósł ją do dawnego domu, gdzie od razu poczuła charakterystyczny zapach drewna i ziół. Odetchnęła nim z wyraźnym zachwytem i nostalgią – to tutaj był jej prawdziwy dom i ten zapach o nim przypominał. Matka już na nią czekała, ale po krótkiej rozmowie skierowała się w stronę gabinetu ojca. Autorytet pana ojca nie pozwoliłby jej kręcić się po dworku bez uprzedniego przywitania się z konserwatywnym rodzicem, który z pewnością siedział teraz u siebie i zajmował się sprawami związanymi z rodowym interesem zielarskim. Ojciec wydawał się spoglądać na nią z większą aprobatą, najwyraźniej zadowolony, że rozmowy nestorów przybrały pozytywny rezultat i Fawleyowie poparli Flintów i zawarli sojusz. Tym samym został naprawiony jego „błąd”, jakim było oddanie cennej flintowskiej krwi mężczyźnie z rodu, który na krótko zbłądził.
Po rozmowie z ojcem Cressie opuściła jego gabinet i zamierzała wyruszyć na poszukiwanie swojego rodzeństwa oraz kuzynek – zdążyła się stęsknić za nimi wszystkimi, więc wizyta nie mogła obejść się bez spędzenia czasu z każdym z najbliższej rodziny. Oczywiście tymi, którzy tego chcieli, bo przeczuwała, że nie wszystkich mogła ucieszyć jej wizyta. Skierowała kroki w okolice mniejszego saloniku, wiedząc, że tam często lubiła przesiadywać jej siostra. Może i teraz ją tam znajdzie? Albo Morrigan?
Więzi rodzinne były dla Cressidy niezwykle istotne i nawet po ślubie pielęgnowała je ze starannością. Zmiana nazwiska nie mogła wymazać niemal dziewiętnastu lat życia jako lady Flint. Nie mogła zmienić krwi w jej żyłach ani przekreślić relacji. Wyprowadzając się z Charnwood nie przestała być sobą, nie zmieniła się diametralnie, choć spadły na nią nowe powinności. Żony, a później również matki – co było jednak naturalną koleją rzeczy w życiu szlachcianki, od dawna wiedziała że będzie musiała spełnić powinność, która zresztą nadeszła bardzo szybko, ojciec nie zwlekał długo z wydaniem za mąż najmłodszej i najdelikatniejszej latorośli. Tęskniła za rodzinnym domem, w którym stała się już tylko gościem i nie mogła każdego dnia spędzać czasu z rodzeństwem czy matką. Ale odwiedzała ich najczęściej jak było to możliwe, choć od czasu wybuchu anomalii, a później i tajemniczego zaniku teleportacji wizyty stały się trudniejsze i co za tym szło – rzadsze. Przez długi czas snuła też liczne obawy, że rodzina może się od niej odsunąć przez niektóre niestosowne decyzje Fawleyów, dlatego też ulżyło jej, kiedy okazało się, że rody zawarły sojusz i Fawleyowie opowiedzieli się po tej samej stronie, co Flintowie. Cressie była bardzo kiepsko zorientowana w polityce, ale zdawała sobie sprawę, że mogłaby ona skomplikować pewne sprawy w tych obecnych dziwnych czasach.
Cressidę przerażała myśl, że rodzina mogłaby się od niej odwrócić. Przez całe życie robiła wszystko, by spełnić oczekiwania bliskich i jak najlepiej dostosować się do wymagań, tym bardziej że niełatwo było być najmłodszą córką i konkurować o uwagę ze starszym bratem i siostrą – zwykle przegrywała już na starcie, zbyt cicha i niepewna siebie, by wywalczyć sobie więcej uwagi ojca i się wybić. Zawsze stała więc w cieniu rodzeństwa i kuzynostwa, i była pokornym, nieśmiałym i spokojnym dziewczątkiem, choć szybko stało się jasne, że ku rozczarowaniu ojca była zbyt wrażliwa na niektóre tradycje Flintów. Nie chciała polować, perspektywa zabijania niewinnych stworzeń (a zwłaszcza ptaków) doprowadzała ją do łez, a od strzelania z łuku wyżej ceniła malowanie. W jej malutkim serduszku od początku życia tliły się kompleksy i czuła się niewystarczająco dobra – ale całym tym serduszkiem kochała swoją rodzinę.
Przybyła do Charnwood rankiem czwartego września i miała zostać do kolejnego dnia, o czym zostali uprzedzeni jej rodzice, a matka zapewne przekazała wieści i innym mieszkańcom. William pozostał w Ambleside, i choć młódka czuła pewien niepokój na myśl o rozstaniu z dziećmi, wiedziała, że są pod dobrą opieką i na pewno nie będą same. Ze względu na te transportowe problemy nie mogła ich zabrać, żeby ich nie narażać. Skorzystała ze świstoklika, który przeniósł ją do dawnego domu, gdzie od razu poczuła charakterystyczny zapach drewna i ziół. Odetchnęła nim z wyraźnym zachwytem i nostalgią – to tutaj był jej prawdziwy dom i ten zapach o nim przypominał. Matka już na nią czekała, ale po krótkiej rozmowie skierowała się w stronę gabinetu ojca. Autorytet pana ojca nie pozwoliłby jej kręcić się po dworku bez uprzedniego przywitania się z konserwatywnym rodzicem, który z pewnością siedział teraz u siebie i zajmował się sprawami związanymi z rodowym interesem zielarskim. Ojciec wydawał się spoglądać na nią z większą aprobatą, najwyraźniej zadowolony, że rozmowy nestorów przybrały pozytywny rezultat i Fawleyowie poparli Flintów i zawarli sojusz. Tym samym został naprawiony jego „błąd”, jakim było oddanie cennej flintowskiej krwi mężczyźnie z rodu, który na krótko zbłądził.
Po rozmowie z ojcem Cressie opuściła jego gabinet i zamierzała wyruszyć na poszukiwanie swojego rodzeństwa oraz kuzynek – zdążyła się stęsknić za nimi wszystkimi, więc wizyta nie mogła obejść się bez spędzenia czasu z każdym z najbliższej rodziny. Oczywiście tymi, którzy tego chcieli, bo przeczuwała, że nie wszystkich mogła ucieszyć jej wizyta. Skierowała kroki w okolice mniejszego saloniku, wiedząc, że tam często lubiła przesiadywać jej siostra. Może i teraz ją tam znajdzie? Albo Morrigan?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Minął żałobny lipiec pełen wspomnień o tych, którzy odeszli, minął też sierpień i jego huczny Festiwal Lata, przed którym Rosemary bezpiecznie skryła się w cieniu wielkich i starych drzew Charnwood. Nie uważała się już za pannę, która mogłaby wić wianek i rzucać go w morskie fale, nie chciała spędzać więcej czasu z przedstawicielami szlacheckich rodów niż to było absolutnie konieczne. Tak długo ich unikała, że odwykła od ich towarzystwa.
Zamiast tego na całe dni uciekała w dość surowe towarzystwo centaurów polując lub próbując odczytywać przyszłość. Przyszłość, która nie malowała się optymistycznie, a anomalie były tu najmniejszym problemem.
Zbliżał się Szczyt w Stonehege, a napięcia między rodami były odczuwalne nawet w zacisznym zazwyczaj dworku Flintów. Rosemary, choć zazwyczaj nie starała się wywoływać swoich wizji, teraz miała ku temu powody.
- Rosemary - usłyszała niedawno głos babci Lindy, kiedy sama cicho przemykała do swojej sypialni. Z babcinego pokoju mimo późnej pory wciąż sączyło się chybotliwe światło świecy. Zajrzała do środka, by zaraz całkiem zniknąć za jej drzwiami.
- Pojedź z ojcem - poprosiła starsza kobieta, ale choć Rosemary powiedziała jej, że to nie najlepszy pomysł, babcia tylko pokręciła głową. - To dobrze zrobi i tobie i jemu. Za długo już siedzisz w tym lesie, skarbie - nie pozwoliła sobie przerwać, choć Rosemary już otwierała usta, żeby zaprzeczyć jej słowom - a on przy tobie zupełnie zapomina o chorobie. Trzeba pokazać siłę rodu Flint, a twoja obecność ukaże ją dwojako.
Rosemary nie była tego taka pewna. Tak samo jak tego, czy ojciec w ogóle na to przystanie, więc zdziwiła się, kiedy zgodził się i to bez najmniejszych oporów. Może babcia już z nim rozmawiała? Albo tak jak ona uważał, że może dzięki temu znajdzie się dla niej jakiś kandydat na męża. Ostatnio ten temat był przytaczany parokrotnie pod jej adresem. Na razie jednak nie on zaprzątał jej głowę, ale właśnie spotkanie przedstawicieli szlachetnych rodów dyskutujących na tematy polityczne. Czego można się było spodziewać...? Tego właśnie chciała się dowiedzieć poprzez swoje wizje. Jednocześnie jednak coraz częściej wyciągała ojca z dworku. Zauważyła, że babcia ma sporo racji. Morrigan z powodzeniem zatrzymywała ojca w łóżku podając mu coraz to nowsze eliksiry mające zakończyć albo przynajmniej spowolnić chorobę... ale przez to lord Flint stawał się tylko jeszcze bardziej ospały, zgorzkniały i słaby. Rosemary to widziała - zachowywał się, jakby był już ciężko chory i stary, a to nie była prawda, co sama udowodniła, kiedy wyciągnęła go w końcu na polowanie. Jak za dawnych czasów dosiedli razem wierzchowców i popędzili je w leśne ostępy. W mgnieniu oka przestał sprawiać pozory schorowanego starca. Ich wyprawy zaś przynosiły im radość chyba na równym poziomie. Jakżeby mogła zachować powagę widząc uśmiech na ojcowskiej twarzy? Zaczęli więcej rozmawiać i odnawiać więzi, które od jakiegoś czasu były odrobinę przykurzone.
Zmiany jakie zaszły w tej dwójce mimo oczywistych niezbyt optymistycznych okoliczności, były widoczne na pierwszy rzut oka. Zmiany raczej pozytywne, choć to winni ocenić inni.
Rosemary wstała tego ranka w wyśmienitym humorze. Czy to kwestia wciąż pięknej pogody, czy może obietnicy ojca, że koło południa wybiorą się razem na tor strzelniczy, grunt, że o samym świcie w prostej, niekrępującej ruchów, jasnej sukni wybrała się do lasu. Zapewne spora część dam mogłaby być oburzona widząc w jakim stanie później powróciła do dworku - na bosaka, "ozdobiona" całą masą zeschłych gałązek i listków, z długimi włosami pozostawionymi w nieładzie. Za to do dworku wbiegła niemal tanecznym krokiem z naręczem ziół i polnych kwiatów i lekkim uśmiechem na twarzy, który od długiego już czasu na próżno było u niej szukać.
Ciotka na nią syknęła jak przestraszona kotka, kiedy minęły się w progu. Rose jeszcze zdążyła ją przeprosić i już miała pognać w górę po schodach, kiedy niemal wpadła na swoją młodszą kuzynkę.
Radosny, niemal dziecięcy uśmiech na jej twarzy szybko został zastąpiony delikatnym, na jaki przystało damie. Rosemary też zatrzymała się raptownie i dzielnie starała się nie dyszeć jak jakieś zagonione zwierzę (jak to często słyszała od swojej nieboszczki matki), tylko oddychać głęboko, ale spokojnie i w ten sposób łapać oddech po szaleńczym biegu po lesie.
- Cressido, nie wiedziałam, że miałaś nas odwiedzić - powiedziała i choć siliła się na bycie przy tym przykładną damą (w takim stanie?), to jednak w jej jasnych oczach wciąż błyszczała wesołość. W jej głosie na próżno zaś było szukać chłodu, którym zazwyczaj szczodrze raczyła młodziutką lady Fawley.
- Idziesz do salonu - nie pytała, stwierdziła fakt - Rodzeństwo albo moja siostra ci potowarzyszą? Może skusisz się na napar ze świeżej mięty albo rumianku? - zagadnęła jak nigdy. Zwykle stroniła od towarzystwa młódki tym bardziej, że lubiano je do siebie porównywać. Rzecz jasna na niekorzyść Rosemary. Dziś jednak jak raz lady Flint nie miała nic przeciwko ich niezobowiązującej wymianie zdań przy filiżance naparu. Tym bardziej... tym bardziej, że zioła, które wciąż trzymała w bukiecie pachniały obłędnie i wprawiały ją w tym lepszy nastrój.
Zamiast tego na całe dni uciekała w dość surowe towarzystwo centaurów polując lub próbując odczytywać przyszłość. Przyszłość, która nie malowała się optymistycznie, a anomalie były tu najmniejszym problemem.
Zbliżał się Szczyt w Stonehege, a napięcia między rodami były odczuwalne nawet w zacisznym zazwyczaj dworku Flintów. Rosemary, choć zazwyczaj nie starała się wywoływać swoich wizji, teraz miała ku temu powody.
- Rosemary - usłyszała niedawno głos babci Lindy, kiedy sama cicho przemykała do swojej sypialni. Z babcinego pokoju mimo późnej pory wciąż sączyło się chybotliwe światło świecy. Zajrzała do środka, by zaraz całkiem zniknąć za jej drzwiami.
- Pojedź z ojcem - poprosiła starsza kobieta, ale choć Rosemary powiedziała jej, że to nie najlepszy pomysł, babcia tylko pokręciła głową. - To dobrze zrobi i tobie i jemu. Za długo już siedzisz w tym lesie, skarbie - nie pozwoliła sobie przerwać, choć Rosemary już otwierała usta, żeby zaprzeczyć jej słowom - a on przy tobie zupełnie zapomina o chorobie. Trzeba pokazać siłę rodu Flint, a twoja obecność ukaże ją dwojako.
Rosemary nie była tego taka pewna. Tak samo jak tego, czy ojciec w ogóle na to przystanie, więc zdziwiła się, kiedy zgodził się i to bez najmniejszych oporów. Może babcia już z nim rozmawiała? Albo tak jak ona uważał, że może dzięki temu znajdzie się dla niej jakiś kandydat na męża. Ostatnio ten temat był przytaczany parokrotnie pod jej adresem. Na razie jednak nie on zaprzątał jej głowę, ale właśnie spotkanie przedstawicieli szlachetnych rodów dyskutujących na tematy polityczne. Czego można się było spodziewać...? Tego właśnie chciała się dowiedzieć poprzez swoje wizje. Jednocześnie jednak coraz częściej wyciągała ojca z dworku. Zauważyła, że babcia ma sporo racji. Morrigan z powodzeniem zatrzymywała ojca w łóżku podając mu coraz to nowsze eliksiry mające zakończyć albo przynajmniej spowolnić chorobę... ale przez to lord Flint stawał się tylko jeszcze bardziej ospały, zgorzkniały i słaby. Rosemary to widziała - zachowywał się, jakby był już ciężko chory i stary, a to nie była prawda, co sama udowodniła, kiedy wyciągnęła go w końcu na polowanie. Jak za dawnych czasów dosiedli razem wierzchowców i popędzili je w leśne ostępy. W mgnieniu oka przestał sprawiać pozory schorowanego starca. Ich wyprawy zaś przynosiły im radość chyba na równym poziomie. Jakżeby mogła zachować powagę widząc uśmiech na ojcowskiej twarzy? Zaczęli więcej rozmawiać i odnawiać więzi, które od jakiegoś czasu były odrobinę przykurzone.
Zmiany jakie zaszły w tej dwójce mimo oczywistych niezbyt optymistycznych okoliczności, były widoczne na pierwszy rzut oka. Zmiany raczej pozytywne, choć to winni ocenić inni.
Rosemary wstała tego ranka w wyśmienitym humorze. Czy to kwestia wciąż pięknej pogody, czy może obietnicy ojca, że koło południa wybiorą się razem na tor strzelniczy, grunt, że o samym świcie w prostej, niekrępującej ruchów, jasnej sukni wybrała się do lasu. Zapewne spora część dam mogłaby być oburzona widząc w jakim stanie później powróciła do dworku - na bosaka, "ozdobiona" całą masą zeschłych gałązek i listków, z długimi włosami pozostawionymi w nieładzie. Za to do dworku wbiegła niemal tanecznym krokiem z naręczem ziół i polnych kwiatów i lekkim uśmiechem na twarzy, który od długiego już czasu na próżno było u niej szukać.
Ciotka na nią syknęła jak przestraszona kotka, kiedy minęły się w progu. Rose jeszcze zdążyła ją przeprosić i już miała pognać w górę po schodach, kiedy niemal wpadła na swoją młodszą kuzynkę.
Radosny, niemal dziecięcy uśmiech na jej twarzy szybko został zastąpiony delikatnym, na jaki przystało damie. Rosemary też zatrzymała się raptownie i dzielnie starała się nie dyszeć jak jakieś zagonione zwierzę (jak to często słyszała od swojej nieboszczki matki), tylko oddychać głęboko, ale spokojnie i w ten sposób łapać oddech po szaleńczym biegu po lesie.
- Cressido, nie wiedziałam, że miałaś nas odwiedzić - powiedziała i choć siliła się na bycie przy tym przykładną damą (w takim stanie?), to jednak w jej jasnych oczach wciąż błyszczała wesołość. W jej głosie na próżno zaś było szukać chłodu, którym zazwyczaj szczodrze raczyła młodziutką lady Fawley.
- Idziesz do salonu - nie pytała, stwierdziła fakt - Rodzeństwo albo moja siostra ci potowarzyszą? Może skusisz się na napar ze świeżej mięty albo rumianku? - zagadnęła jak nigdy. Zwykle stroniła od towarzystwa młódki tym bardziej, że lubiano je do siebie porównywać. Rzecz jasna na niekorzyść Rosemary. Dziś jednak jak raz lady Flint nie miała nic przeciwko ich niezobowiązującej wymianie zdań przy filiżance naparu. Tym bardziej... tym bardziej, że zioła, które wciąż trzymała w bukiecie pachniały obłędnie i wprawiały ją w tym lepszy nastrój.
I feel the pages turning
I see the candle burning down
Before my eyesBefore my wild eyes
Before my eyesBefore my wild eyes
Rosemary Flint
Zawód : magifitopatolog, zielarka
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Woda, której dotykasz w rzece,
jest ostatkiem tej,
która przeszła,
i początkiem tej,
która przyjdzie;
jest ostatkiem tej,
która przeszła,
i początkiem tej,
która przyjdzie;
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Mniejszy salon
Szybka odpowiedź