Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Leicestershire
Charnwood
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Charnoowd to urokliwe miejsce w którym można skryć się pod koroną wiekowych drzew, jak i uraczyć wzrok pięknymi widokami rozciągającymi się ze wzgórza. To miejsce w którym można odpocząć od cywilizacji. Krąży jednak legenda, by pod żadnym pozorem nie wchodzić w las podczas mglistych nocy, mawia się że głos nawołujący pomocy to magiczne stworzenie potrafiące imitować ludzkie słowa, zwabia w ten sposób niczego nieświadomych ludzi, by ci nigdy więcej nie opuścili już lasu błąkając się w nim po kres swych dni.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Charnwood
Charnoowd to urokliwe miejsce w którym można skryć się pod koroną wiekowych drzew, jak i uraczyć wzrok pięknymi widokami rozciągającymi się ze wzgórza. To miejsce w którym można odpocząć od cywilizacji. Krąży jednak legenda, by pod żadnym pozorem nie wchodzić w las podczas mglistych nocy, mawia się że głos nawołujący pomocy to magiczne stworzenie potrafiące imitować ludzkie słowa, zwabia w ten sposób niczego nieświadomych ludzi, by ci nigdy więcej nie opuścili już lasu błąkając się w nim po kres swych dni.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.11.18 12:07, w całości zmieniany 1 raz
- Hej - zawołałem z daleka podnosząc wyżej jedną rękę tak by złapać uwagę kuzyna w grupce już oczekujących na przystanku, drugą poprawiałem całkiem niemały tobołek ciążący mi na jednym z ramion. Trochę się spóźniłem. Tak właściwie nie miałbym problemu by w razie konieczności dotrzeć na miejsce samemu i tak też o tym myślałem, kiedy tak koło południa przewracałem się na drugą stronę. Odnalazłem motywację dopiero w chwili w której sobie wyobraziłem miny czarodziei porażonych oszałamiającą prędkością zwykłego, mugolskigo busa. Jak tylko o tym pomyślałem to parsknąłem pod nosem. To był miał być przecież dopiero początek. Byłem tego jeszcze bardziej pewien gdy zobaczyłem odstawionych obozowiczów.
- O cholera - Uśmiechnąłem się szeroko kiedy znalazłem się bliżej i wszystkich mogłem jako tako ogarnąć wzrokiem. Widząc Tistusa próbowałem przez chwilę ogarnąć nie mam halunów - Klawa podomka, Titus. Babcia się nie przeziębi? - spytałem się złośliwie, lecz w takim zawadiackim, wesołym tonem - Tak poza tym, hej ludzie! Matt jestem! - oznajmiam, zdając sobie sprawę, ze duża część tu zebranych mnie powinna kojarzyć. Zatrzymałem się koło Berta - No, wziąłem je jak chciałeś. Tak właściwie mogą je zachować. Płakać nie będę - mam na myśli oczywiście jakieś normalne ubrania. Chyba nie wszyscy ogarniali jak wyglądają biwaki bez luksusów w postaci magicznych namiotów oraz fakt, że noce wciąż są bardzo chłodne. Ale to nic! Na taką okazję czekał zbiór wszystkich świątecznych, kurzących się swetrów od ciotki Bott. Zmarszczyłem nos zdając sobie sprawę że dużo tu coś rudych - W sumie jak tak sobie dumam, to tak trochę powalone, że wywozimy tylu rudych w las. Myślisz, że ktoś się tym zainteresuje? - pytam go tak mimochodem ciesząc się że mimo wszystko są tu też dziewczyny. Uśmiechałem się szerzej do Rowan i pomachałem jej. Świat jest mały, co?
- O cholera - Uśmiechnąłem się szeroko kiedy znalazłem się bliżej i wszystkich mogłem jako tako ogarnąć wzrokiem. Widząc Tistusa próbowałem przez chwilę ogarnąć nie mam halunów - Klawa podomka, Titus. Babcia się nie przeziębi? - spytałem się złośliwie, lecz w takim zawadiackim, wesołym tonem - Tak poza tym, hej ludzie! Matt jestem! - oznajmiam, zdając sobie sprawę, ze duża część tu zebranych mnie powinna kojarzyć. Zatrzymałem się koło Berta - No, wziąłem je jak chciałeś. Tak właściwie mogą je zachować. Płakać nie będę - mam na myśli oczywiście jakieś normalne ubrania. Chyba nie wszyscy ogarniali jak wyglądają biwaki bez luksusów w postaci magicznych namiotów oraz fakt, że noce wciąż są bardzo chłodne. Ale to nic! Na taką okazję czekał zbiór wszystkich świątecznych, kurzących się swetrów od ciotki Bott. Zmarszczyłem nos zdając sobie sprawę że dużo tu coś rudych - W sumie jak tak sobie dumam, to tak trochę powalone, że wywozimy tylu rudych w las. Myślisz, że ktoś się tym zainteresuje? - pytam go tak mimochodem ciesząc się że mimo wszystko są tu też dziewczyny. Uśmiechałem się szerzej do Rowan i pomachałem jej. Świat jest mały, co?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Trzepotała szaleńczo rzęsami, pragnąc odgonić raptowną wilgoć zalegającą w kącikach oczu. Końcówka lekko zadartego noska zaróżowiła się wyraźnie, gdy uleciało zeń lekkie siąknięcie a usta duże, acz ładnie skrojone wygięły się w podkówkę wyrażającą cały ogrom odczuwanego nieszczęścia. Ale musiała być silna, twarda niczym kamień, zahartowana niczym ręce latarnika z czytanego romansu, rozsądna jak...jak ktoś rozsądny, bo z jakiegoś powodu nikt kogo znała, nie nadawał się na dzierżenie tego tytułu. Dłonie drżały delikatnie, gdy musiała uczynić tak okrutną rzecz i choć serce krwawiło jej obficie, tak musiała zachować trzeźwość umysłu. Odetchnęła raz, potem drugi, trzeci biorąc się wyraźnie w garść.
— Dasz radę Red, no dalej — przekonywała się gorączkowo, po czym pisnęła lekko wyraźnie niepewna swych działań — Kocham cię — wyznała wreszcie, z powagą oraz żarem czającym się w miękkim głosie — I przysięgam, że wrócę i nigdy nie pozwolę ci tkwić samotnie w zapomnieniu — dodała szczerze, przytulając do piersi parę czarnych szpilek zakupionych ledwie kilka dni temu. Musiała jednak je porzucić na rzecz butów solidniejszych i obcasie płaskim, bo chociaż mikry wzrost godził mocno w ego młodziutkiej uzdrowicielki, tak jako wychowanka przydomowych lasów wiedziała, że zabranie ich w mugolską dzicz byłoby błędem ogromnym. Prawdopodobnie skończyłaby ze skręconą kostką bądź gorzej...ze złamanym obcasem! Nie, nie, nie! Nie mogła się na to godzić. W ogóle nie rozumiała jakim cudem zgodziła się na to przedsięwzięcie i zamiast wykorzystywać chwilę oddechu, pozwalała się zaciągnąć wyższej Harpii na nieznane tereny. Powinna przestać się tak dawać wykorzystywać bliskim. Zdecydowanie!
— Żegnajcie najdroższe — szepce w końcu, tłumiąc poruszenie, jakie to wstrząsało niewielkim ciałem. Zebrała się po chwili, zarzucając torbę na ramię i wymaszerowała z domu, zostawiając Aureliuszowi oraz Cytrze uprzednio sporo jedzenia. Poradzą sobie, to tylko jeden dzień. Z takim postanowieniem powędrowała pod kamienicę, gdzie miała się spotkać z Rią i jej kuzynko-siostrą. Ubrana była raczej w porządku, tak przynajmniej sądziła, bo poprosiła kilka dni wcześniej Max o jakieś ubrania mugolskie, nadające się na ten cały biwak. Otrzymała więc ciemne cygaretki z wysoką talią, których nogawki musiała ze trzy razy chyba podwinąć, do tego miała też wygodną, acz nieco przydużą czerwoną koszulę w czarną kratę, której krańce wpuściła w spodnie. Ogólnie była zdania, że wyglądała zadziwiająco dobrze, co uwieczniła wysoko upiętymi włosami w koński ogon, ozdobionymi paroma warkoczykami coby niesforne ogniste kosmyki nie powymykały się z upięcia. Tak, wyglądała fenomenalnie i była gotowa przyłożyć każdemu, kto sądziłby inaczej. Eee...znaczy, kwiatki, motylki i sama dobroć to ona.
— Oczywiście, w końcu to twoja rodzina — parska Red, przewracając przy tym malowniczo ślepiami, gdy tylko przywitały się radośnie. Czekają chwilę na trzeciego rudzielca, do którego początkowy dystans topnieje z chwilą, gdy tylko młoda panienka usta otwiera. Pochlebstwem bardzo łatwo było utorować sobie drogę do jej serca.
— Na Morganę Ria, miałaś rację. Myślisz, że mogę ją adoptować w trybie natychmiastowym? — pozwoliła sobie zapytać Sprout cichuteńko swą przyjaciółkę, nim jej uwaga całkowicie skieruje się na Nealę — Aww, czy nie jesteś najbardziej uroczym stworzeniem świata? Miło mi cię poznać Nealo, mów mi Red proszę — zaśmiała cię delikatnie niziutka rudowłosa, która mimo wszystko była wyższa, niż Nela co dosyć dobrze podziałało na chaotyczny nastrój Rowan.
— Nie będzie tak źle, jakich cudów trzeba w lesie używać? — zastanowiła się głośno, nie poruszając kwestii podekscytowania. Rozstanie ze szpilkami było zbyt świeżą raną, by była gotowa ją rozdrapywać. Nie przerywała jednak więcej monologu Rii, co jakiś czas tylko parskała lekko albo pomrukiwała na znak zgody. Bo była miła, jak chciała. Na widok zebranych przekręciła tylko lekko głowę, nie znała większości wcale a wcale. Tylko cukiernik Bertie był jej znany, oby tylko nie wywiózł jej podle w las i nie porzucił za początkowe humorki, jakie urządzała w jego cukierni. Niebawem też dołączył i kolejny Bott, na którego widok uśmiechnęła się delikatnie, zaraz to machając mu również samymi koniuszkami palców. Świat był mały w istocie, a Rowan być może a może i nie zamierzała to wykorzystać. Z wrodzonym wdziękiem oraz urokiem osobistym.
— Dasz radę Red, no dalej — przekonywała się gorączkowo, po czym pisnęła lekko wyraźnie niepewna swych działań — Kocham cię — wyznała wreszcie, z powagą oraz żarem czającym się w miękkim głosie — I przysięgam, że wrócę i nigdy nie pozwolę ci tkwić samotnie w zapomnieniu — dodała szczerze, przytulając do piersi parę czarnych szpilek zakupionych ledwie kilka dni temu. Musiała jednak je porzucić na rzecz butów solidniejszych i obcasie płaskim, bo chociaż mikry wzrost godził mocno w ego młodziutkiej uzdrowicielki, tak jako wychowanka przydomowych lasów wiedziała, że zabranie ich w mugolską dzicz byłoby błędem ogromnym. Prawdopodobnie skończyłaby ze skręconą kostką bądź gorzej...ze złamanym obcasem! Nie, nie, nie! Nie mogła się na to godzić. W ogóle nie rozumiała jakim cudem zgodziła się na to przedsięwzięcie i zamiast wykorzystywać chwilę oddechu, pozwalała się zaciągnąć wyższej Harpii na nieznane tereny. Powinna przestać się tak dawać wykorzystywać bliskim. Zdecydowanie!
— Żegnajcie najdroższe — szepce w końcu, tłumiąc poruszenie, jakie to wstrząsało niewielkim ciałem. Zebrała się po chwili, zarzucając torbę na ramię i wymaszerowała z domu, zostawiając Aureliuszowi oraz Cytrze uprzednio sporo jedzenia. Poradzą sobie, to tylko jeden dzień. Z takim postanowieniem powędrowała pod kamienicę, gdzie miała się spotkać z Rią i jej kuzynko-siostrą. Ubrana była raczej w porządku, tak przynajmniej sądziła, bo poprosiła kilka dni wcześniej Max o jakieś ubrania mugolskie, nadające się na ten cały biwak. Otrzymała więc ciemne cygaretki z wysoką talią, których nogawki musiała ze trzy razy chyba podwinąć, do tego miała też wygodną, acz nieco przydużą czerwoną koszulę w czarną kratę, której krańce wpuściła w spodnie. Ogólnie była zdania, że wyglądała zadziwiająco dobrze, co uwieczniła wysoko upiętymi włosami w koński ogon, ozdobionymi paroma warkoczykami coby niesforne ogniste kosmyki nie powymykały się z upięcia. Tak, wyglądała fenomenalnie i była gotowa przyłożyć każdemu, kto sądziłby inaczej. Eee...znaczy, kwiatki, motylki i sama dobroć to ona.
— Oczywiście, w końcu to twoja rodzina — parska Red, przewracając przy tym malowniczo ślepiami, gdy tylko przywitały się radośnie. Czekają chwilę na trzeciego rudzielca, do którego początkowy dystans topnieje z chwilą, gdy tylko młoda panienka usta otwiera. Pochlebstwem bardzo łatwo było utorować sobie drogę do jej serca.
— Na Morganę Ria, miałaś rację. Myślisz, że mogę ją adoptować w trybie natychmiastowym? — pozwoliła sobie zapytać Sprout cichuteńko swą przyjaciółkę, nim jej uwaga całkowicie skieruje się na Nealę — Aww, czy nie jesteś najbardziej uroczym stworzeniem świata? Miło mi cię poznać Nealo, mów mi Red proszę — zaśmiała cię delikatnie niziutka rudowłosa, która mimo wszystko była wyższa, niż Nela co dosyć dobrze podziałało na chaotyczny nastrój Rowan.
— Nie będzie tak źle, jakich cudów trzeba w lesie używać? — zastanowiła się głośno, nie poruszając kwestii podekscytowania. Rozstanie ze szpilkami było zbyt świeżą raną, by była gotowa ją rozdrapywać. Nie przerywała jednak więcej monologu Rii, co jakiś czas tylko parskała lekko albo pomrukiwała na znak zgody. Bo była miła, jak chciała. Na widok zebranych przekręciła tylko lekko głowę, nie znała większości wcale a wcale. Tylko cukiernik Bertie był jej znany, oby tylko nie wywiózł jej podle w las i nie porzucił za początkowe humorki, jakie urządzała w jego cukierni. Niebawem też dołączył i kolejny Bott, na którego widok uśmiechnęła się delikatnie, zaraz to machając mu również samymi koniuszkami palców. Świat był mały w istocie, a Rowan być może a może i nie zamierzała to wykorzystać. Z wrodzonym wdziękiem oraz urokiem osobistym.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zbierali się ludzie - powoli, bardzo powoli, Bertie celowo jednak zapowiedział zbiórkę na kwadrans przed czasem. Widząc ubranie Titusa w pierwszej chwili uniósł brwi wysoko, aż dziw że zatrzymały się nadal w obrębie twarzy.
- Przyjacielu drogi, co w twoim życiu poszło nie tak, kiedy szukając ubrań do lasu postanowiłeś okraść swoją babcię? - zadał pytanie wesołym tonem, w jednej chwili łapiąc się iż wielkie umysły myślą podobnie lub po prostu Botty myślą podobnie. Zbił piąteczkę z przyjacielem, by zaraz przywitać wszystkich obozowiczów to skinieniem głową, to wesołym uśmiechem, szczególnie ciesząc się na widok osób o których dowiedział się, iż nic o mugolach nie wiedzą - bo o tę informację przy zapisach na obóz poprosił.
- Nic takiego nie planuję ale w razie czego Matt może ci coś zorganizować, wiesz jaki jest pomocny. - dodał jeszcze w kierunku Ollivandera, nic a nic nie przejmując się tym, iż ten nie zrozumie głębszego sensu tej wypowiedzi oraz, że starszy Bott go słyszy.
Spojrzał odrobinę oceniająco na stroje jakie wszyscy mieli na sobie, o ile Titus Przypał Ollivander niczym nie zdołał go zaskoczyć o tyle fakt iż Ria ubrała suknię trochę go zdziwił. Ostatecznie jednak - czy miał powody do owego zdziwienia? Nie została tak na prawdę solidnie uprzedzona. Trochę może zawiódł się na Archiebaldzie, kiedy usłyszał że na obozie pojawić ma się szlachcic z krwi i kości, mający w dodatku ponad dwadzieścia-parę lat, doprawdy się ucieszył, jednak spodziewał się bardziej szlacheckiego imidżu. Ostatecznie - lepiej dla niego.
- Sue, co ci się stało? - zmarszczył brwi na widok kobiecych rąk pokrytych dziwnymi plamami.
- Dobra, ferajna! - zawołał, starając się zwrócić na siebie uwagę wszystkich zebranych, kiedy jego mugolski zegarek pokazał odpowiednią godzinę, czyli kilka minut po tym jak autobus powinien się pojawić. Eh, ta niezawodna komunikacja miejska.
- Wsiądziemy zaraz do autobusu, mugolskiego odpowiednika Błędnego Rycerza. Zanim to jednak nastąpi, proste zasady, a raczej jedna zasada naszego cudownego obozu! Różdżki mamy przy sobie, panuje jednak zakaz korzystania z jakiejkolwiek formy magii w tym jakichkolwiek przedmiotów mgicznych jeśli nie okaże się to niezbędne dla zachowania życia lub zdrowia, liczę jednak że będzie to całkiem bezpieczna wycieczka. - na tę chwilę była to właściwie jedyna zasada. - Nie jest to żaden konkurs, jeśli zechcecie sobie pomagać, jednak liczę że ci którzy coś o życiu mugoli lub podobnych obozowiskach wiedzą nie będą psuli zabawy pozostałym, nadmiernie im podpowiadając.
Dodał jeszcze, bo i domyślał się, że niektórzy będą potrzebowali pomocy. Ostatecznie zobaczy się jak wszystko będzie wyglądało, w najgorszej opcji przygarnie kogoś do swojego namiotu, jeśli ten nie da rady albo jakoś się podzielą.
- Mam nadzieję, że wszyscy zabrali pakunki, w nich znajduje się gwarant waszej względnej wygody tej nocy oraz wasze pożywienie. Od tej pory nie przyjmuję zażaleń na to, że gdzieś jest twardo, gdzieś jest ziemia, lub gdzieś jest pająk. - dodał jeszcze, choć nie było to raczej marudzenie, ponieważ młody Bott wciąż uśmiechał się radośnie i wyglądał na wyjątkowo pozytywnie nastawionego.
- Mam nadzieję że wszyscy poradzą sobie z przeprawą mugolskim autobusem. - dodał, nie wątpiąc iż swoimi osobami wszyscy dostarczą niemałą porcję rozrywki kierowcy autobusu oraz współpasażerom.
Autobus niebawem nadjechał - nic niezwykłego, dość stary, mocno kanciasty autobus bez piętra, do którego Bertie wsiadł, w okienku opłacając przejazd za całą grupę z pieniędzy zebranych zawczasu od obozowiczów, po czym dotarł do wszystkich. I ruszyli zawrotne pięćdziesiąt z porywami do sześćdziesięciu na godzinę, by w owym pojeździe spędzić pół godziny.
Kierowca autubusu siedzący w swojej kanciapce zerkał na dziwnie ubranych ludzi, chwilami rozmawiających o czymś czego kompletnie nie rozumiał. Zdziwili go do tego stopnia, że nawet nie odpowiedział na grzecznościowe “dziękuję”, gdy opuszczali pojazd, by stanąć na przeciwko mugolskiego, całkowicie niemagicznego lasu.
|osoby ubrane niestosownie do warunków, czyli Titus oraz Ria rzucają kostką k100 na przejście oraz kostką k3 na ewentualny problem. ST przejścia to 50, jeśli wolicie, możecie napisać dwa posty - droga wolna, jak rzucicie w jednym i osiągniecie st, po prostu zignoruję drugą kostkę.
k1 - potknięcie i niegroźny upadek
k2 - lekko poszarpane ubranie
k3 - kleszcz
|inni mogą rzucać jeśli chcą, ale bez przymusu!
|droga trwa około pół godziny, ale nie spieszymy się nadmiernie, raczej bardzo się nie zmęczycie.
|w dalszych postach przewijać się będzie kostka na mugoloznastwo, tutaj zasada ogólna - jeśli Twoja postać (Titus, Neala, Matt) wie cośtam o mugolach, ale prawdopodobnie z rzeczami obozowymi nie miała do czynienia, możesz nie skorzystać z bonusu dotyczącego mugoloznastwa dla lepszego, bardziej realnego odegrania! Zaznaczajcie to proszę w swoich postach żebym wiedziała, jak patrzeć na Wasze kostki.
|na odpis macie czas do 23.07.
- Przyjacielu drogi, co w twoim życiu poszło nie tak, kiedy szukając ubrań do lasu postanowiłeś okraść swoją babcię? - zadał pytanie wesołym tonem, w jednej chwili łapiąc się iż wielkie umysły myślą podobnie lub po prostu Botty myślą podobnie. Zbił piąteczkę z przyjacielem, by zaraz przywitać wszystkich obozowiczów to skinieniem głową, to wesołym uśmiechem, szczególnie ciesząc się na widok osób o których dowiedział się, iż nic o mugolach nie wiedzą - bo o tę informację przy zapisach na obóz poprosił.
- Nic takiego nie planuję ale w razie czego Matt może ci coś zorganizować, wiesz jaki jest pomocny. - dodał jeszcze w kierunku Ollivandera, nic a nic nie przejmując się tym, iż ten nie zrozumie głębszego sensu tej wypowiedzi oraz, że starszy Bott go słyszy.
Spojrzał odrobinę oceniająco na stroje jakie wszyscy mieli na sobie, o ile Titus Przypał Ollivander niczym nie zdołał go zaskoczyć o tyle fakt iż Ria ubrała suknię trochę go zdziwił. Ostatecznie jednak - czy miał powody do owego zdziwienia? Nie została tak na prawdę solidnie uprzedzona. Trochę może zawiódł się na Archiebaldzie, kiedy usłyszał że na obozie pojawić ma się szlachcic z krwi i kości, mający w dodatku ponad dwadzieścia-parę lat, doprawdy się ucieszył, jednak spodziewał się bardziej szlacheckiego imidżu. Ostatecznie - lepiej dla niego.
- Sue, co ci się stało? - zmarszczył brwi na widok kobiecych rąk pokrytych dziwnymi plamami.
- Dobra, ferajna! - zawołał, starając się zwrócić na siebie uwagę wszystkich zebranych, kiedy jego mugolski zegarek pokazał odpowiednią godzinę, czyli kilka minut po tym jak autobus powinien się pojawić. Eh, ta niezawodna komunikacja miejska.
- Wsiądziemy zaraz do autobusu, mugolskiego odpowiednika Błędnego Rycerza. Zanim to jednak nastąpi, proste zasady, a raczej jedna zasada naszego cudownego obozu! Różdżki mamy przy sobie, panuje jednak zakaz korzystania z jakiejkolwiek formy magii w tym jakichkolwiek przedmiotów mgicznych jeśli nie okaże się to niezbędne dla zachowania życia lub zdrowia, liczę jednak że będzie to całkiem bezpieczna wycieczka. - na tę chwilę była to właściwie jedyna zasada. - Nie jest to żaden konkurs, jeśli zechcecie sobie pomagać, jednak liczę że ci którzy coś o życiu mugoli lub podobnych obozowiskach wiedzą nie będą psuli zabawy pozostałym, nadmiernie im podpowiadając.
Dodał jeszcze, bo i domyślał się, że niektórzy będą potrzebowali pomocy. Ostatecznie zobaczy się jak wszystko będzie wyglądało, w najgorszej opcji przygarnie kogoś do swojego namiotu, jeśli ten nie da rady albo jakoś się podzielą.
- Mam nadzieję, że wszyscy zabrali pakunki, w nich znajduje się gwarant waszej względnej wygody tej nocy oraz wasze pożywienie. Od tej pory nie przyjmuję zażaleń na to, że gdzieś jest twardo, gdzieś jest ziemia, lub gdzieś jest pająk. - dodał jeszcze, choć nie było to raczej marudzenie, ponieważ młody Bott wciąż uśmiechał się radośnie i wyglądał na wyjątkowo pozytywnie nastawionego.
- Mam nadzieję że wszyscy poradzą sobie z przeprawą mugolskim autobusem. - dodał, nie wątpiąc iż swoimi osobami wszyscy dostarczą niemałą porcję rozrywki kierowcy autobusu oraz współpasażerom.
Autobus niebawem nadjechał - nic niezwykłego, dość stary, mocno kanciasty autobus bez piętra, do którego Bertie wsiadł, w okienku opłacając przejazd za całą grupę z pieniędzy zebranych zawczasu od obozowiczów, po czym dotarł do wszystkich. I ruszyli zawrotne pięćdziesiąt z porywami do sześćdziesięciu na godzinę, by w owym pojeździe spędzić pół godziny.
Kierowca autubusu siedzący w swojej kanciapce zerkał na dziwnie ubranych ludzi, chwilami rozmawiających o czymś czego kompletnie nie rozumiał. Zdziwili go do tego stopnia, że nawet nie odpowiedział na grzecznościowe “dziękuję”, gdy opuszczali pojazd, by stanąć na przeciwko mugolskiego, całkowicie niemagicznego lasu.
|osoby ubrane niestosownie do warunków, czyli Titus oraz Ria rzucają kostką k100 na przejście oraz kostką k3 na ewentualny problem. ST przejścia to 50, jeśli wolicie, możecie napisać dwa posty - droga wolna, jak rzucicie w jednym i osiągniecie st, po prostu zignoruję drugą kostkę.
k1 - potknięcie i niegroźny upadek
k2 - lekko poszarpane ubranie
k3 - kleszcz
|inni mogą rzucać jeśli chcą, ale bez przymusu!
|droga trwa około pół godziny, ale nie spieszymy się nadmiernie, raczej bardzo się nie zmęczycie.
|w dalszych postach przewijać się będzie kostka na mugoloznastwo, tutaj zasada ogólna - jeśli Twoja postać (Titus, Neala, Matt) wie cośtam o mugolach, ale prawdopodobnie z rzeczami obozowymi nie miała do czynienia, możesz nie skorzystać z bonusu dotyczącego mugoloznastwa dla lepszego, bardziej realnego odegrania! Zaznaczajcie to proszę w swoich postach żebym wiedziała, jak patrzeć na Wasze kostki.
|na odpis macie czas do 23.07.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Aleksandra nie było. Utrata pamięci nie była dla Archibalda żadną wymówką - kopnie go w szlachetne cztery litery kiedy tylko go spotka. Czuł się stary i w ogóle nie na miejscu. - Cześć - odburknął Sue, ale tylko dlatego, że wciąż był pogrążony w swoich myślach. Poprawił skórzany plecak, który również zabierał ze sobą na piesze wędrówki po Weymouth, a w którym tym razem trzymał piżamę i niewielki prowiant. Miał również zabrać antidotum na powszechne trucizny, ale nawet skrzat spojrzał na niego jak na paranoika, więc ostatecznie zostawił go w posiadłości. - Chandruny? - Nigdy nie słyszał o takich stworzeniach i choć nieszczególnie go interesowały, tym razem zaciekawił się tematem. Chociaż to zwracanie się do niego per pan go zasmuciło, bo tylko podkreślało jak bardzo zbliża się do tej nieszczęsnej trzydziestki. Koniec beztroskiej młodości, Archibaldzie. Już teraz widział tę niewidzialną granicę, oddzielającą go od reszty uczestników.
- Neala! - Nawet dzieci tutaj były, ale akurat obecność tego konkretnego go rozradowała, bo jak tu nie lubić kochanej Weasley'ówny? Nawet się do niej uśmiechnął, ale mina mu zrzedła, kiedy tylko powiedziała, że się go nie spodziewała. Cóż, on sam się tutaj siebie nie spodziewał. - Nie, są w domu - chciał zapytać czy Brendan przyjdzie, ale uznał, że to byłoby pytanie retoryczne. Westchnął jedynie, zerkając na zegarek. Minęło kilkanaście minut.
Podjechał ten autobus, a Archibald niepewnie wszedł do środka. Usiadł pośród reszty obozowiczów, wyglądając przez okno na świat. - To my już jedziemy? Dlaczego tak wolno? - Zapytał nagle, bo czekał na charakterystyczny poryw wnętrzności i ochotę na wymioty, a nic takiego się nie stało. Nie żeby często jeździł Błędnym Rycerzem, zdarzyło mu się to dosłownie parę razy w życiu, ale była to podróż niezapomniana. - Długo jeszcze? - Rzucił pytanie gdzieś w eter, uzmysławiając sobie, że było to pytanie godne jego własnego dziecka. Cóż, ale ten autobus naprawdę poruszał się ślimaczym tempem. Dziękował Merlinowi, kiedy w końcu dojechali na miejsce.
Wysiadł i zobaczył las. - To co teraz? - Nie widział przygotowanego miejsca na namioty czy ognisko. W Weymouth mieli duży okrąg z kamieni, zawsze gotowy na rozpalenie ognia.
- Neala! - Nawet dzieci tutaj były, ale akurat obecność tego konkretnego go rozradowała, bo jak tu nie lubić kochanej Weasley'ówny? Nawet się do niej uśmiechnął, ale mina mu zrzedła, kiedy tylko powiedziała, że się go nie spodziewała. Cóż, on sam się tutaj siebie nie spodziewał. - Nie, są w domu - chciał zapytać czy Brendan przyjdzie, ale uznał, że to byłoby pytanie retoryczne. Westchnął jedynie, zerkając na zegarek. Minęło kilkanaście minut.
Podjechał ten autobus, a Archibald niepewnie wszedł do środka. Usiadł pośród reszty obozowiczów, wyglądając przez okno na świat. - To my już jedziemy? Dlaczego tak wolno? - Zapytał nagle, bo czekał na charakterystyczny poryw wnętrzności i ochotę na wymioty, a nic takiego się nie stało. Nie żeby często jeździł Błędnym Rycerzem, zdarzyło mu się to dosłownie parę razy w życiu, ale była to podróż niezapomniana. - Długo jeszcze? - Rzucił pytanie gdzieś w eter, uzmysławiając sobie, że było to pytanie godne jego własnego dziecka. Cóż, ale ten autobus naprawdę poruszał się ślimaczym tempem. Dziękował Merlinowi, kiedy w końcu dojechali na miejsce.
Wysiadł i zobaczył las. - To co teraz? - Nie widział przygotowanego miejsca na namioty czy ognisko. W Weymouth mieli duży okrąg z kamieni, zawsze gotowy na rozpalenie ognia.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Na pytanie Bertiego wzruszyła krótko ramionami, bo i wielkiej filozofii w odpowiedzi nie było. - Anomalie od rana - ot, cała przygoda. Chcesz sobie ułatwić życie, a kończysz z kępkami trawy na skórze - miała wrażenie, że nawet pod pachy dotarły, bo coś zaczynało niepokojąco łaskotać w tych okolicach. No trudno! Nie zdążyła jeszcze przywitać każdego z osobna, a część - właściwie większość - była jej znana. Ria, młodsza o rok, zapamiętana z dormitorium Gryffindoru; Red, tudzież Rowan - nawet pamiętała, kiedy Tiara Przydziału usadawiała się na jej rudej główce i odesłała ją do tego domu, co Artemisa, kiedy jej brat oraz ona sama siedzieli już przy odpowiednich stołach; Titus - kuzyn jednego z najlepszych przyjaciół Sue; Matt - jego chyba nie trzeba było przedstawiać, tylko Neali nie miała okazji poznać, lecz słyszała o niej od czasu do czasu - przez wspólnych znajomych oraz członków rodziny panny Weasley. Spojrzała krótko po każdym, witając raczej uśmiechem niż zwrotami, do najmłodszej uczestniczki eskapady postanawiając podejść nieco później, w mniejszym chaosie.
- O, tak - przytaknęła energicznie, kiwając głową, aż włosy zatrzepotały wokół bladej twarzy. - Opowiem panu o nich - jeśli chodziło o Archibalda, miała jeszcze trochę oporów przed zwracaniem się bezpośrednio - chyba za mało się znali, to z Lorraine sprawa wyglądała nieco inaczej. Teraz musiała jednak zaczekać z opowieściami, bo zrobiło się niemałe zamieszanie z pakowaniem wszystkich i wszystkiego do autobusu. Rozglądała się zaciekawiona po ciasnym wnętrzu pojazdu, dobre kilka sekund poświęciła też samemu kierowcy, próbując zwracać się do niego po mugolsku, ale nie do końca się dogadali - skończył z jeszcze bardziej zmieszaną miną niż przed rozmową. Dziwny człowiek - uznała, wzruszywszy ramionami, kiedy nie odpowiedział na pytanie o zawieszkę przy lusterku, konkretniej o to, czy umila pasażerom czas śpiewaniem albo żartami, a na sugestię poszerzenia wnętrza czterokrotnie wytrzeszczył tylko oczy. Klapnęła na miejsce obok lorda Prewetta, teraz mogąc w spokoju opowiedzieć mu o tych złośliwych stworach. Miała wrażenie, że mężczyzna prowadzący dziwny wehikuł przysłuchuję się opisowi - dobrze, wszyscy powinni uważać! Może reszta też słuchała? Mało kto wiedział o tych spryciarzach. Właściwie nikt poza tymi, którzy dowiedzieli się od panny Lovegood.
- Więc chandruny, wie pan, to takie małe stworzonka - coś jak gąsienice. Są prawie-prawie niewidzialne, a czasem nawet naprawdę niewidzialne, chowają się między źdźbłami trawy i atakują z ukrycia - dlatego, że są takie małe - musiała ten fakt rozjaśnić! - Najgorzej jest nad jeziorami, chyba bardzo lubią ich atmosferę - więc przesiadują tam, a kiedy człowiek się kładzie na pachnącej trawie, to nie zauważy, a one już suną do uszu, a przysięgam, nawet się nie czuje, kiedy urządzają szturm! - z ręką na sercu i szczerością Gryfonki. - A potem człowieka dopada chandra i nie chce sobie iść - tak jak one, to znaczy chandruny, nie chcą nigdzie iść. Trudno je przekonać, są bardzo humorzaste. Czasem trzeba śpiewać im do ucha, czasami iść do magicznego wesołego miasteczka i wygrać jakiś konkurs, a czasem po prostu ucho im się nudzi i wychodzą same żeby słuchać innego. Wydaje mi się, że ma pan kilka, po minie trochę widać - uznała poważnie i z prawdziwą troską. Może wystraszą się mugolskich warunków i uciekną, gdzie pieprz rośnie? Oby tylko nie rósł blisko obozu. - Ma pan wygodne ucho, czy nie za bardzo?
Podróż trwała, aczkolwiek minęła szybciej, niż mogła się tego spodziewać. Białowłosa nie była jednak zawiedziona opuszczeniem pojazdu. Zdecydowanie wolała las, a trawa z ramion (kierowca nieomal dostał zawału, może dlatego tak uparcie milczał, kiedy próbowała z nim rozmawiać?) opadła posłusznie jeszcze w autobusie - teraz mogła nacieszyć się trawą w zwykłym wydaniu - na glebie. No, parę suchych kępek jeszcze pozostało, ale ich sekundy były już policzone.
- Neala! - zawołała, gdy już wygramoliła się na zewnątrz. Podała jej dłoń, przekładając przeróżne trzymane klamoty na ramię, pod ramię i wszędzie, gdzie tylko miała miejsce. Potrząsnęła dłonią nowej koleżanki, na co ostatnie źdźbła siana opadły z rąk - cudnie! - Susanne Lovegood - kiwnęła jeszcze głową z delikatnym uśmiechem. - Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać.
| Ria, Rowan, Tito, musimy sobie ustalić konkretne relacje, ale nie ma bata, że się nie znamy ze szkoły! Odezwę się do Was niedługo żebyśmy coś skleili <3
- O, tak - przytaknęła energicznie, kiwając głową, aż włosy zatrzepotały wokół bladej twarzy. - Opowiem panu o nich - jeśli chodziło o Archibalda, miała jeszcze trochę oporów przed zwracaniem się bezpośrednio - chyba za mało się znali, to z Lorraine sprawa wyglądała nieco inaczej. Teraz musiała jednak zaczekać z opowieściami, bo zrobiło się niemałe zamieszanie z pakowaniem wszystkich i wszystkiego do autobusu. Rozglądała się zaciekawiona po ciasnym wnętrzu pojazdu, dobre kilka sekund poświęciła też samemu kierowcy, próbując zwracać się do niego po mugolsku, ale nie do końca się dogadali - skończył z jeszcze bardziej zmieszaną miną niż przed rozmową. Dziwny człowiek - uznała, wzruszywszy ramionami, kiedy nie odpowiedział na pytanie o zawieszkę przy lusterku, konkretniej o to, czy umila pasażerom czas śpiewaniem albo żartami, a na sugestię poszerzenia wnętrza czterokrotnie wytrzeszczył tylko oczy. Klapnęła na miejsce obok lorda Prewetta, teraz mogąc w spokoju opowiedzieć mu o tych złośliwych stworach. Miała wrażenie, że mężczyzna prowadzący dziwny wehikuł przysłuchuję się opisowi - dobrze, wszyscy powinni uważać! Może reszta też słuchała? Mało kto wiedział o tych spryciarzach. Właściwie nikt poza tymi, którzy dowiedzieli się od panny Lovegood.
- Więc chandruny, wie pan, to takie małe stworzonka - coś jak gąsienice. Są prawie-prawie niewidzialne, a czasem nawet naprawdę niewidzialne, chowają się między źdźbłami trawy i atakują z ukrycia - dlatego, że są takie małe - musiała ten fakt rozjaśnić! - Najgorzej jest nad jeziorami, chyba bardzo lubią ich atmosferę - więc przesiadują tam, a kiedy człowiek się kładzie na pachnącej trawie, to nie zauważy, a one już suną do uszu, a przysięgam, nawet się nie czuje, kiedy urządzają szturm! - z ręką na sercu i szczerością Gryfonki. - A potem człowieka dopada chandra i nie chce sobie iść - tak jak one, to znaczy chandruny, nie chcą nigdzie iść. Trudno je przekonać, są bardzo humorzaste. Czasem trzeba śpiewać im do ucha, czasami iść do magicznego wesołego miasteczka i wygrać jakiś konkurs, a czasem po prostu ucho im się nudzi i wychodzą same żeby słuchać innego. Wydaje mi się, że ma pan kilka, po minie trochę widać - uznała poważnie i z prawdziwą troską. Może wystraszą się mugolskich warunków i uciekną, gdzie pieprz rośnie? Oby tylko nie rósł blisko obozu. - Ma pan wygodne ucho, czy nie za bardzo?
Podróż trwała, aczkolwiek minęła szybciej, niż mogła się tego spodziewać. Białowłosa nie była jednak zawiedziona opuszczeniem pojazdu. Zdecydowanie wolała las, a trawa z ramion (kierowca nieomal dostał zawału, może dlatego tak uparcie milczał, kiedy próbowała z nim rozmawiać?) opadła posłusznie jeszcze w autobusie - teraz mogła nacieszyć się trawą w zwykłym wydaniu - na glebie. No, parę suchych kępek jeszcze pozostało, ale ich sekundy były już policzone.
- Neala! - zawołała, gdy już wygramoliła się na zewnątrz. Podała jej dłoń, przekładając przeróżne trzymane klamoty na ramię, pod ramię i wszędzie, gdzie tylko miała miejsce. Potrząsnęła dłonią nowej koleżanki, na co ostatnie źdźbła siana opadły z rąk - cudnie! - Susanne Lovegood - kiwnęła jeszcze głową z delikatnym uśmiechem. - Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać.
| Ria, Rowan, Tito, musimy sobie ustalić konkretne relacje, ale nie ma bata, że się nie znamy ze szkoły! Odezwę się do Was niedługo żebyśmy coś skleili <3
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Na miejscu zbiórki pojawiali się kolejni obozowicze, których panicz Ollivander witał szerokim uśmiechem spod kapelusza,bo zdążył już na nowo umieścić go na łbie. Patrzył tylko na Bottów jakoś dziwnie, bo totalnie nie czaił o co im chodzi z tą babcią.
- Babcia zdrowa, a dziękuję. - rzucił w odpowiedzi na słowa Bertiego, bo może się cukiernik martwił o starą lady Ollivander? W zeszłym tygodniu faktycznie strasznie łamało ją w krzyżu - Nie mam pojęcia o co ci chodzi, Matt. - pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Przecież wszystkie te rzeczy były kompletnie mugolskie, a to że zestawienie oryginalne... to już wykraczało poza titusowe schematy myślenia.
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie, lady Weasley. - puścił oczko do małej Weasleyówny, ale zaraz wzruszył delikatnie ramionami - No cóż, nawet lordowie potrzebują chwili przerwy od swoich lordowskich obowiązków, a te mi się ostatnio strasznie piętrzą nad głową. Zresztą sama wiesz. - machnął rękami, wywracając przy tym oczami, a zaraz zerknął w kierunku starszego lorda i do niego również się wyszczerzył - No i jak widać nie tylko mi się marzą takie przygody. Dzień dobry lordzie Prewett. - kojarzył go pewnie jako męża kuzynki Lorraine, która przecież za młodu z dumą nosiła nazwisko Abbottów.
- Fatalna sprawa, przydałby się jakiś kosiarz zanim zalęgną tam ci się biedronki. - westchnął na widok przypadłości Sue. Anomalie nikogo nie oszczędzały, ech. Później Bertie zaczął przemawiać, więc Titus umilkł słuchając uważnie jego słów i marszcząc lekko brwi, a gdy autobus wreszcie podjechał to wszedł do środka uprzejmie witając się z kierowcą (nawet kapelusza uchylił), po czym zajął miejsce tuż obok przyjaciela i rzucił doń konspiracyjnym szeptem.
- Jak się ma Miętus? Chyba bym go niebawem odwiedził i w ogóle... problemy z komunikacją działają mi już na nerwy. - westchnął. Przyzwyczajony był do jazdy zwykłym pojazdem, chociaż jego chevrolet do takich całkiem zwykłych się nie zaliczał. Mknął przez drogi i przecinał przestworza jeśli zaszła taka potrzeba, a sam panicz Ollivander nie widział go tak dawno, że chyba faktycznie zdążył się stęsknić.
- Do widzenia panie kierowco szerokiej drogi! - rzucił przy wysiadaniu z pojazdu, zaś gdy zatrzymali się przy linii lasu, to Titus mocno zaciągnął się powietrzem - Ach, piękny zapach lasu. - rzekł, prawie że rozmarzony (owa woń od zawsze była bliska jego sercu, ostatecznie wychował się w magicznych lasach Lancashire, obcując z lokalną przyrodą) - To w drogę, lalalala!... - i ruszył przed siebie z jakąś mugolską przyśpiewką na ustach, coby im ta droga jakoś względnie szybko minęła. Ufał, że może ktoś się doń dołączy, a jak nie... cóż, miał całkiem przyjemny głos.
- Babcia zdrowa, a dziękuję. - rzucił w odpowiedzi na słowa Bertiego, bo może się cukiernik martwił o starą lady Ollivander? W zeszłym tygodniu faktycznie strasznie łamało ją w krzyżu - Nie mam pojęcia o co ci chodzi, Matt. - pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Przecież wszystkie te rzeczy były kompletnie mugolskie, a to że zestawienie oryginalne... to już wykraczało poza titusowe schematy myślenia.
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie, lady Weasley. - puścił oczko do małej Weasleyówny, ale zaraz wzruszył delikatnie ramionami - No cóż, nawet lordowie potrzebują chwili przerwy od swoich lordowskich obowiązków, a te mi się ostatnio strasznie piętrzą nad głową. Zresztą sama wiesz. - machnął rękami, wywracając przy tym oczami, a zaraz zerknął w kierunku starszego lorda i do niego również się wyszczerzył - No i jak widać nie tylko mi się marzą takie przygody. Dzień dobry lordzie Prewett. - kojarzył go pewnie jako męża kuzynki Lorraine, która przecież za młodu z dumą nosiła nazwisko Abbottów.
- Fatalna sprawa, przydałby się jakiś kosiarz zanim zalęgną tam ci się biedronki. - westchnął na widok przypadłości Sue. Anomalie nikogo nie oszczędzały, ech. Później Bertie zaczął przemawiać, więc Titus umilkł słuchając uważnie jego słów i marszcząc lekko brwi, a gdy autobus wreszcie podjechał to wszedł do środka uprzejmie witając się z kierowcą (nawet kapelusza uchylił), po czym zajął miejsce tuż obok przyjaciela i rzucił doń konspiracyjnym szeptem.
- Jak się ma Miętus? Chyba bym go niebawem odwiedził i w ogóle... problemy z komunikacją działają mi już na nerwy. - westchnął. Przyzwyczajony był do jazdy zwykłym pojazdem, chociaż jego chevrolet do takich całkiem zwykłych się nie zaliczał. Mknął przez drogi i przecinał przestworza jeśli zaszła taka potrzeba, a sam panicz Ollivander nie widział go tak dawno, że chyba faktycznie zdążył się stęsknić.
- Do widzenia panie kierowco szerokiej drogi! - rzucił przy wysiadaniu z pojazdu, zaś gdy zatrzymali się przy linii lasu, to Titus mocno zaciągnął się powietrzem - Ach, piękny zapach lasu. - rzekł, prawie że rozmarzony (owa woń od zawsze była bliska jego sercu, ostatecznie wychował się w magicznych lasach Lancashire, obcując z lokalną przyrodą) - To w drogę, lalalala!... - i ruszył przed siebie z jakąś mugolską przyśpiewką na ustach, coby im ta droga jakoś względnie szybko minęła. Ufał, że może ktoś się doń dołączy, a jak nie... cóż, miał całkiem przyjemny głos.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
The member 'Titus F. Ollivander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Trochę obawiała się nagromadzenia rudzielców w jednym miejscu - to niemal zawsze zwiastowało problemy. Każda z nich posiadała spory temperament będący w stanie wywoływać prawdziwe, nieposkromione pożary. W wyobraźni widziała gorące języki ognia tańczące na ciałach niewinnych uczestników obozu i ta wizja wzbudziła w Rii niemałą trwogę. Przykryła ją wesołym, sympatycznym uśmiechem posyłanym do każdego, kto zjawił się w zasięgu wzroku ciemnych, uważnych oczu. Razem z Rowan nie musiały długo czekać na przybycie Neali - wkrótce we trzy stąpały już pewnie ku miejscu zbiórki. Rudowłosa kobieta zaśmiała się na uwagę Sproutówny, choć niewątpliwie miała rację. Bezapelacyjnie. - Coś ty taka miła, Red, hm? - spytała zaczepnie trącając przyjaciółkę łokciem. Nie przywykła do otrzymywania od niej komplementów, ponieważ to zwykle pani uzdrowiciel łaknęła pochlebstw niczym gleba wody. Zamiana ról speszyła lekko Rhiannon, ale na pomoc przyszła ukochana siostrzyczka rozpościerająca swój niesamowity czar - bardzo typowy dla rodziny Weasley’ów.
- Mówiłam ci - bajecznie ujmująca - potwierdziła swoje poprzednie słowa. Na chwilę ułożyła dłoń na ramieniu nastolatki uśmiechając się przy tym jeszcze szerzej. Dopiero na pytanie Ro uniosła prawą brew, a lewy kącik ust wygiął się ku dołowi. - Nie ma tak opcji. Neala jest i na zawsze pozostanie Weasley’em - odpowiedziała butnie, tonem nieznoszącym sprzeciwu, choć wiedziała, że to tylko żarty; na dowód tego rozpogodziła się w mgnieniu oka, tym samym rozprostowując delikatną bruzdę na niby oburzonym czole. Harpia odgoniła wszystkie chmury możliwie znajdujące się przed nimi, twardymi babkami, które nawet z burzy oraz ogromnej ulewy stworzyłyby coś fantastycznego.
- To pytanie do Neali, jest mistrzynią w znajomości mugolskiego świata - odpowiedziała z nutą dumy w głosie. Ria nie należała do osób, które wiedzę o niemagicznej rzeczywistości uznawały za obciachową, wręcz przeciwnie. Poniekąd rudzielcowi było wstyd, że jak dotąd nie wykazała inicjatywy do poszerzania swych horyzontów w tejże dziedzinie. Zorganizowany przez Bertie’go obóz jawił się jako idealna okazja do nadgonienia utraconego czasu - a zatem także straconych i niewykorzystanych szans.
Titus. Rhiannon obróciła się niechętnie na dźwięk tego imienia, bacznie obserwując mężczyznę, który się z nimi przywitał i który został ogłoszony tymże mianem. Zachowana rezerwa w stosunku do ekscentrycznie ubranego lorda, równie energicznego co sama Weasley, całkowicie nie pasowała do przyjaznej oraz entuzjastycznej czarownicy. Mając we wspomnieniach opowieść siostry nie mogła przebić muru uprzedzenia jakie wzniosła wraz z opinią. Rudowłosa, starsza z trójki kobiet oszczędnie kiwnęła arystokracie głową nade wszystko chcąc pozostać kulturalną. Badawczy wzrok szybko odwrócił się od chłopięcej jeszcze twarzy Ollivandera i spoczął najpierw na nieznanym jej kuzynie Neali, który nie zaprezentował się z dobrej strony. Nie znał się na dobrym wychowaniu lub miał o coś żal do pozostałych uczestników, że nie uraczył ich nawet minimalistycznym powitaniem - w tym Rii i Rowan. Harpia nie skomentowała tego w żaden sposób, choć miała niewyparzony język. Za to uśmiechnęła się do nieznanego jej Matta oraz już zdecydowanie bardziej znanej Susie. - Cześć! - zawołała radośnie, wreszcie schylając się po kolejny, przeznaczony im pakunek. Sporo tego. Dobrze, że Rhiannon miała krzepę w dłoniach, więc bagaże nie stanowiły dla niej większego problemu. - Jestem Ria - przedstawiła się każdemu, kto jej nie znał. I zignorowała jawne zaczepki pewnego pana.
Po powitaniach przyszedł czas na przemowę Botta, którą skwitowała uśmiechem - czarownica klasnęłaby w dłonie, aczkolwiek obie ręce miała zajęte. Przepuściła oba rudzielce przed siebie nim sama zapakowała się w mugolski autobus. Brązowo-zielone oczy lśniły nieustannym podekscytowaniem. Zasiadłszy na wolnym miejscu rozglądała się po wszystkich zakamarkach oraz krajobrazach ciągnących się leniwie za oknem. - Dlaczego jedziemy tak wolno? - spytała na głos, bez skrępowania. Pierwszy raz znalazła się w tym metalowym pudełku. - Może powinniśmy wspomóc kierowcę? Zna się ktoś na autobusach? - ciągnęła dalej temat, wyraźnie zaniepokojona nikłymi prędkościami. Ona niestety była na bakier z mechaniką, ale może akurat ktoś miał o tym większe pojęcie? To niepodobne, żeby tak się wlec. - Nealka, jeździłaś kiedyś czymś podobnym? - spytała siostry raczej z ciekawości niż wizji, jakoby to właśnie młodsza Weasley miała wziąć się za naprawę uszkodzonego pojazdu. - A ty Ro, znasz się na nie-magii? - zadała pytanie szeptem, ponieważ nie byli tu sami i nie chciałaby się w jakikolwiek sposób zdradzić, że była czarownicą.
Po pewnym, dość długim czasie dojechali na miejsce. Poczekała chwilę na kolejną wymianę uprzejmości. Nieświadoma niestosownego ubioru Ria stawiała uważnie kroki na leśnej ścieżce. Nigdy nie ubrałaby spodni - pomijając treningi oraz mecze Quidditcha. Poza tym męskie części garderoby nie przystawały kobiecie, ale nie skomentowała ubioru innych kobiet. Wolała podziwiać zaklętą w mugolskim świecie magię piękna.
- Mówiłam ci - bajecznie ujmująca - potwierdziła swoje poprzednie słowa. Na chwilę ułożyła dłoń na ramieniu nastolatki uśmiechając się przy tym jeszcze szerzej. Dopiero na pytanie Ro uniosła prawą brew, a lewy kącik ust wygiął się ku dołowi. - Nie ma tak opcji. Neala jest i na zawsze pozostanie Weasley’em - odpowiedziała butnie, tonem nieznoszącym sprzeciwu, choć wiedziała, że to tylko żarty; na dowód tego rozpogodziła się w mgnieniu oka, tym samym rozprostowując delikatną bruzdę na niby oburzonym czole. Harpia odgoniła wszystkie chmury możliwie znajdujące się przed nimi, twardymi babkami, które nawet z burzy oraz ogromnej ulewy stworzyłyby coś fantastycznego.
- To pytanie do Neali, jest mistrzynią w znajomości mugolskiego świata - odpowiedziała z nutą dumy w głosie. Ria nie należała do osób, które wiedzę o niemagicznej rzeczywistości uznawały za obciachową, wręcz przeciwnie. Poniekąd rudzielcowi było wstyd, że jak dotąd nie wykazała inicjatywy do poszerzania swych horyzontów w tejże dziedzinie. Zorganizowany przez Bertie’go obóz jawił się jako idealna okazja do nadgonienia utraconego czasu - a zatem także straconych i niewykorzystanych szans.
Titus. Rhiannon obróciła się niechętnie na dźwięk tego imienia, bacznie obserwując mężczyznę, który się z nimi przywitał i który został ogłoszony tymże mianem. Zachowana rezerwa w stosunku do ekscentrycznie ubranego lorda, równie energicznego co sama Weasley, całkowicie nie pasowała do przyjaznej oraz entuzjastycznej czarownicy. Mając we wspomnieniach opowieść siostry nie mogła przebić muru uprzedzenia jakie wzniosła wraz z opinią. Rudowłosa, starsza z trójki kobiet oszczędnie kiwnęła arystokracie głową nade wszystko chcąc pozostać kulturalną. Badawczy wzrok szybko odwrócił się od chłopięcej jeszcze twarzy Ollivandera i spoczął najpierw na nieznanym jej kuzynie Neali, który nie zaprezentował się z dobrej strony. Nie znał się na dobrym wychowaniu lub miał o coś żal do pozostałych uczestników, że nie uraczył ich nawet minimalistycznym powitaniem - w tym Rii i Rowan. Harpia nie skomentowała tego w żaden sposób, choć miała niewyparzony język. Za to uśmiechnęła się do nieznanego jej Matta oraz już zdecydowanie bardziej znanej Susie. - Cześć! - zawołała radośnie, wreszcie schylając się po kolejny, przeznaczony im pakunek. Sporo tego. Dobrze, że Rhiannon miała krzepę w dłoniach, więc bagaże nie stanowiły dla niej większego problemu. - Jestem Ria - przedstawiła się każdemu, kto jej nie znał. I zignorowała jawne zaczepki pewnego pana.
Po powitaniach przyszedł czas na przemowę Botta, którą skwitowała uśmiechem - czarownica klasnęłaby w dłonie, aczkolwiek obie ręce miała zajęte. Przepuściła oba rudzielce przed siebie nim sama zapakowała się w mugolski autobus. Brązowo-zielone oczy lśniły nieustannym podekscytowaniem. Zasiadłszy na wolnym miejscu rozglądała się po wszystkich zakamarkach oraz krajobrazach ciągnących się leniwie za oknem. - Dlaczego jedziemy tak wolno? - spytała na głos, bez skrępowania. Pierwszy raz znalazła się w tym metalowym pudełku. - Może powinniśmy wspomóc kierowcę? Zna się ktoś na autobusach? - ciągnęła dalej temat, wyraźnie zaniepokojona nikłymi prędkościami. Ona niestety była na bakier z mechaniką, ale może akurat ktoś miał o tym większe pojęcie? To niepodobne, żeby tak się wlec. - Nealka, jeździłaś kiedyś czymś podobnym? - spytała siostry raczej z ciekawości niż wizji, jakoby to właśnie młodsza Weasley miała wziąć się za naprawę uszkodzonego pojazdu. - A ty Ro, znasz się na nie-magii? - zadała pytanie szeptem, ponieważ nie byli tu sami i nie chciałaby się w jakikolwiek sposób zdradzić, że była czarownicą.
Po pewnym, dość długim czasie dojechali na miejsce. Poczekała chwilę na kolejną wymianę uprzejmości. Nieświadoma niestosownego ubioru Ria stawiała uważnie kroki na leśnej ścieżce. Nigdy nie ubrałaby spodni - pomijając treningi oraz mecze Quidditcha. Poza tym męskie części garderoby nie przystawały kobiecie, ale nie skomentowała ubioru innych kobiet. Wolała podziwiać zaklętą w mugolskim świecie magię piękna.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Uśmiechnąłem się wilczo kiedy to Bertie polecił mnie Titusowi w organizowaniu czegoś w stylu walk niedźwiedzi. Dopiero po chwili do mnie doszło sens tego drugiego dna zawartego w tym Bertowym komunikacie. Ej... zmrużyłem ślepia i popatrzyłem przez szparki na młodego Botta śląc mu niemy przekaz by sobie uważał, bo jemu też mogę zorganizować coś w tym stylu co Titusowi. Nie byłem zły po prostu zuchwalstwo młodego trzeba było tępić na bieżąco!
Poprawiłem plecak na grzbiecie i sięgnąłem po jeden z pakunków, które tak w zasadzie pomagałem Bertiemu nie tak dawno kompletować. Do autobusu pozwoliłem sobie wejść jako jeden z ostatnich. Nie tylko po to by zrobić pozory odpowiedzialnego za losy obozowiczów, którzy mogliby przypadkiem utknąć w mugolskiej dżungli. Właściwie to był najbardziej marginalny. Chodziło oczywiście o kobiety. Stojąc do nich tyłem i patrząc jak się wdrapują do busa można było je tak trochę bezczelniej owzrokować. Szczególnie zależało mi na Rowanie która nałożyła spodnie! Ich materiał ładnie opiął się gdzie trzeba gdy tylko podniosła wyżej nogę chcąc pokonać stopień autokaru. No, no. A to dopiero był początek!
Podróż autokarem była dla mnie przyjemnym prologiem dzisiejszego dnia. Lubiłem mugolskie pojazdy i przemieszczanie się w nich bez skrętu kiszek i uczucia mdłości. Dzięki temu nie czułem się jak wyrznięta szmata po wyjściu i wciąż tryskałem dobrym nastrojem. Zaśmiałem się na głos rozbawiony pytaniami jednej z dziewczyn. Poczułem, że nie mogę zostawić jej bez odpowiedzi. Odwróciłem się więc do niej, opierając się ramieniem o oparcie swojego siedzenia bo tak się złożyło, że siedziałem rząd przed nią. Ria jej było z tego co zapamiętałem.
- Kierowcy nie trzeba wspomagać, słodka. I tak właściwie pędzimy. Po mieście to by się kręcił z dwa razy wolniej. Nie ma tego złego. W Błędnym nie popodziwiasz sobie tego co cie mija - skinieniem głowy wskazuję okno obok zza którego widać coś więcej niż zbity, jednorodny cień - Mugole mają też jednak szybsze i zwrotniejsze pojazdy, które można trochę...no, podrasować. Po naszemu. Jakbyś chciała to moglibyśmy się któregoś razu zmówić i chętnie pokazałbym ci co nieco. Nie gryzę - oferuję się cały i w kawałkach próbując podłapać jej zainteresowanie.
Gdy autokar wyrzucił nas tam gdzie miał to przeciągnąłem się leniwie prostując wszystkie gnaty. Jak na razie było mi ciepło to miałem na sobie flanylową koszulę, tą taką z dziwną plamą na boku i z brakującym guzikiem ale będącą w czadową zieloną kratę. Kurtkę miałem w plecaku. Przez to, że tyle się szlajam to wiedziałem, że wieczorem będzie jedynie trochę powyżej zera. Wiadomo - anomalie wciąż krzywiły pogodę.
- No to ja może będę szedł na końcu, Bert. Przypilnuję by nikt nie został w tyle - mówię młodszemu, a potem zamykam pochód. Praskając radosnym, zdecydowanie za głośnym, śmiechem gdy Titus wywinął lordowskiego orła. Zaraz po tym skupiam się jednak na obozowiczkach. Nie chcę przecież by się zgubiły. Hehe.
|jestem survivalowcem ale rzucam kotko bo mnie kobiety rozpraszajo
Poprawiłem plecak na grzbiecie i sięgnąłem po jeden z pakunków, które tak w zasadzie pomagałem Bertiemu nie tak dawno kompletować. Do autobusu pozwoliłem sobie wejść jako jeden z ostatnich. Nie tylko po to by zrobić pozory odpowiedzialnego za losy obozowiczów, którzy mogliby przypadkiem utknąć w mugolskiej dżungli. Właściwie to był najbardziej marginalny. Chodziło oczywiście o kobiety. Stojąc do nich tyłem i patrząc jak się wdrapują do busa można było je tak trochę bezczelniej owzrokować. Szczególnie zależało mi na Rowanie która nałożyła spodnie! Ich materiał ładnie opiął się gdzie trzeba gdy tylko podniosła wyżej nogę chcąc pokonać stopień autokaru. No, no. A to dopiero był początek!
Podróż autokarem była dla mnie przyjemnym prologiem dzisiejszego dnia. Lubiłem mugolskie pojazdy i przemieszczanie się w nich bez skrętu kiszek i uczucia mdłości. Dzięki temu nie czułem się jak wyrznięta szmata po wyjściu i wciąż tryskałem dobrym nastrojem. Zaśmiałem się na głos rozbawiony pytaniami jednej z dziewczyn. Poczułem, że nie mogę zostawić jej bez odpowiedzi. Odwróciłem się więc do niej, opierając się ramieniem o oparcie swojego siedzenia bo tak się złożyło, że siedziałem rząd przed nią. Ria jej było z tego co zapamiętałem.
- Kierowcy nie trzeba wspomagać, słodka. I tak właściwie pędzimy. Po mieście to by się kręcił z dwa razy wolniej. Nie ma tego złego. W Błędnym nie popodziwiasz sobie tego co cie mija - skinieniem głowy wskazuję okno obok zza którego widać coś więcej niż zbity, jednorodny cień - Mugole mają też jednak szybsze i zwrotniejsze pojazdy, które można trochę...no, podrasować. Po naszemu. Jakbyś chciała to moglibyśmy się któregoś razu zmówić i chętnie pokazałbym ci co nieco. Nie gryzę - oferuję się cały i w kawałkach próbując podłapać jej zainteresowanie.
Gdy autokar wyrzucił nas tam gdzie miał to przeciągnąłem się leniwie prostując wszystkie gnaty. Jak na razie było mi ciepło to miałem na sobie flanylową koszulę, tą taką z dziwną plamą na boku i z brakującym guzikiem ale będącą w czadową zieloną kratę. Kurtkę miałem w plecaku. Przez to, że tyle się szlajam to wiedziałem, że wieczorem będzie jedynie trochę powyżej zera. Wiadomo - anomalie wciąż krzywiły pogodę.
- No to ja może będę szedł na końcu, Bert. Przypilnuję by nikt nie został w tyle - mówię młodszemu, a potem zamykam pochód. Praskając radosnym, zdecydowanie za głośnym, śmiechem gdy Titus wywinął lordowskiego orła. Zaraz po tym skupiam się jednak na obozowiczkach. Nie chcę przecież by się zgubiły. Hehe.
|jestem survivalowcem ale rzucam kotko bo mnie kobiety rozpraszajo
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Krok dziewczęcia znaczyła zwyczajowa pewność siebie, której zdawała się ni trochę nie tracić pomimo nieobecności nadprogramowych centymetrów, jakie to zwykły dodawać jej wysokie obcasy. Pełne usta wyciągały się w leniwym uśmiechu, a spokój zaległy w czarnych niczym noc oczach wydawał się być przeciwny temu, co czuła w tym momencie Ria. W przeciwieństwie do niej Rowan nie miała żadnych obaw, jeśli chodziło o znaczne nagromadzenie osób o włosach pocałowanych przez ogień. Przecież, nawet jeśli każda z nich miała dosyć wyrazisty charakter, to tak poniekąd uzupełniały się, tworząc nader harmonijny płomień. Gotowy przerodzić się w równie harmonijny pożar. Tak przynajmniej sądziła, choć nie mogła wiedzieć, czy przyjdzie jej z młodziutką Weasley wspólny język znaleźć. Lecz jak wspomniała — znała Riri, to wystarczyło by resztę jej klanu rudzielców polubić. Tak przynajmniej sądziła, a swe zdanie uznawała za świętość.
— Bo jestem uroczą osobą moja droga, wbrew temu, co myślisz — odpowiedziała uprzejmie Red, z wrodzoną godnością naturalnie. Może i należała do osób z lekka narcystycznych, nie znaczyło to jednak, iż nie posiadała również serdeczności oraz całej masy uroku osobistego w sobie. Była w końcu Sproutem, a to coś znaczyło. Nie do końca była pewna co, ale coś musiało. Definitywnie.
— No przecież nazwiska bym jej nie zmieniła, to by było wbrew tradycji — zauważyła szeptem uzdrowicielka, krzywiąc się lekko. W familii tego niewysokiego stworzenia, nazwanie dziecka inaczej niźli od rośliny, byłoby czynem doprawdy haniebnym i chociażby najnowsze ziarenko nosiłoby całkiem ładne, nieroślinne imię to szybko zostałoby przechrzczone na coś bardziej odpowiedniego. Duh.
— Och, w takim razie w razie wątpliwości, będę się pytać z pewnością — oświadczyła, na wieść, że Nela to całkiem zorientowana jest w sprawach niemagicznych i dobrze, bo trochę obawiała się, iż jej brak orientacji w mugolskim świecie może ją ciut przerosnąć. Kiedy przystanęły na miejscu zbiórki, przestąpiła więc z nogi na nogę, posyłając młodszej od siebie harpii nieco zdziwione spojrzenie — skąd ta negatywna energia? Przecież niedawno przyjaciółka wręcz promieniowała radością, tak że Red była przekonana, iż nawet w ciemnościach będzie w stanie ujrzeć jej uśmiech. Co byłoby kompletnie przerażające. Nie rób nam tego Ria.
— Hej — mruknęła w stronę całej ferajny, nieco życzliwiej zaś uśmiechając się do Prewetta — Ha! A więc jednak życie po pracy istnieje Archibaldzie? — zapytała, pozwalając, by jakże teatralna nuta nadziei wkradła się do głosu panienki. Na słowa o dziwnych stworkach Sue, przewróciła jedynie malowniczo ślepiami. Jasnowłosa od zawsze była specyficzna z tego, co pamiętała, lecz dosyć nieszkodliwie w przeciwieństwie do niektórych osób z ich szkoły.
— Ale narzekać mogę? — zapytała po całym tym Bercikowym wywodzie, trzepocąc rzęsami jakże ujmująco, tylko po to, by uśmiechnąć się zaraz figlarnie mogła. Chwyciła też po chwili za jeden z przygotowanych pakunków, który — oby — nie był aż tak ciężki, biorąc pod uwagę, że torbę przez ramię zawieszoną. Podróż nie należała do najszybszych, jednak rudzielec z wyraźnym zainteresowaniem wyglądał przez okno. To było miłe, tak nie czuć żołądka do gardła podchodzącego. Z drugiej strony, brakowało też im charakterystycznego męskiego śpiewu, więc z tym już nieco gorzej było.
— Oczywiście Ria, znam się na niej równie dobrze co ty — odpowiedziała, zawieszając się nieco na oparciu siedzenia przyjaciółki. Zakładała, że ta wolała ze swoją siostrzyczką siedzieć, tak też sama wyprowadziła się elegancko na tyły. Walkę Matta o zainteresowanie Harpii skwitowała jedynie uniesieniem brwi, po czym usiadła już całkiem normalnie na swoim miejscu. Przecież starsza z pary Weasleyowskiej duża była i komentarzy złośliwo-obronnych od Red nie potrzebowała.
— Rowan — przedstawiła się Titusowi, przy którym przyszło jej spędzić całe półgodziny. A ładny uśmiech rozjaśnił nieco lica dziewczęcia. Wygramolili się jednak wszyscy z autobusu we względnie jednym kawałku, całkiem sprawnie i w niezłych humorach co przyjęła za całkiem dobry znak.
— Myślisz, że to jest teraz ten moment, w którym nastąpi opowieść o wszystkich tych niebezpieczeństwach, jakie na nas czyhają i coś prawdopodobnie wyskoczy zaraz na nas zza krzaka? — spytała się Archiego z zaintrygowaniem, bo to byłaby całkiem ciekawa sprawa. Trochę by się poczuła nawet jak w Hogwarcie, z tym że tutaj było znacznie biedniej niźli w wiekowym zamku. Na pewno centaurów gotowych wbić w ich ciała strzały nie uświadczą.
— Bo jestem uroczą osobą moja droga, wbrew temu, co myślisz — odpowiedziała uprzejmie Red, z wrodzoną godnością naturalnie. Może i należała do osób z lekka narcystycznych, nie znaczyło to jednak, iż nie posiadała również serdeczności oraz całej masy uroku osobistego w sobie. Była w końcu Sproutem, a to coś znaczyło. Nie do końca była pewna co, ale coś musiało. Definitywnie.
— No przecież nazwiska bym jej nie zmieniła, to by było wbrew tradycji — zauważyła szeptem uzdrowicielka, krzywiąc się lekko. W familii tego niewysokiego stworzenia, nazwanie dziecka inaczej niźli od rośliny, byłoby czynem doprawdy haniebnym i chociażby najnowsze ziarenko nosiłoby całkiem ładne, nieroślinne imię to szybko zostałoby przechrzczone na coś bardziej odpowiedniego. Duh.
— Och, w takim razie w razie wątpliwości, będę się pytać z pewnością — oświadczyła, na wieść, że Nela to całkiem zorientowana jest w sprawach niemagicznych i dobrze, bo trochę obawiała się, iż jej brak orientacji w mugolskim świecie może ją ciut przerosnąć. Kiedy przystanęły na miejscu zbiórki, przestąpiła więc z nogi na nogę, posyłając młodszej od siebie harpii nieco zdziwione spojrzenie — skąd ta negatywna energia? Przecież niedawno przyjaciółka wręcz promieniowała radością, tak że Red była przekonana, iż nawet w ciemnościach będzie w stanie ujrzeć jej uśmiech. Co byłoby kompletnie przerażające. Nie rób nam tego Ria.
— Hej — mruknęła w stronę całej ferajny, nieco życzliwiej zaś uśmiechając się do Prewetta — Ha! A więc jednak życie po pracy istnieje Archibaldzie? — zapytała, pozwalając, by jakże teatralna nuta nadziei wkradła się do głosu panienki. Na słowa o dziwnych stworkach Sue, przewróciła jedynie malowniczo ślepiami. Jasnowłosa od zawsze była specyficzna z tego, co pamiętała, lecz dosyć nieszkodliwie w przeciwieństwie do niektórych osób z ich szkoły.
— Ale narzekać mogę? — zapytała po całym tym Bercikowym wywodzie, trzepocąc rzęsami jakże ujmująco, tylko po to, by uśmiechnąć się zaraz figlarnie mogła. Chwyciła też po chwili za jeden z przygotowanych pakunków, który — oby — nie był aż tak ciężki, biorąc pod uwagę, że torbę przez ramię zawieszoną. Podróż nie należała do najszybszych, jednak rudzielec z wyraźnym zainteresowaniem wyglądał przez okno. To było miłe, tak nie czuć żołądka do gardła podchodzącego. Z drugiej strony, brakowało też im charakterystycznego męskiego śpiewu, więc z tym już nieco gorzej było.
— Oczywiście Ria, znam się na niej równie dobrze co ty — odpowiedziała, zawieszając się nieco na oparciu siedzenia przyjaciółki. Zakładała, że ta wolała ze swoją siostrzyczką siedzieć, tak też sama wyprowadziła się elegancko na tyły. Walkę Matta o zainteresowanie Harpii skwitowała jedynie uniesieniem brwi, po czym usiadła już całkiem normalnie na swoim miejscu. Przecież starsza z pary Weasleyowskiej duża była i komentarzy złośliwo-obronnych od Red nie potrzebowała.
— Rowan — przedstawiła się Titusowi, przy którym przyszło jej spędzić całe półgodziny. A ładny uśmiech rozjaśnił nieco lica dziewczęcia. Wygramolili się jednak wszyscy z autobusu we względnie jednym kawałku, całkiem sprawnie i w niezłych humorach co przyjęła za całkiem dobry znak.
— Myślisz, że to jest teraz ten moment, w którym nastąpi opowieść o wszystkich tych niebezpieczeństwach, jakie na nas czyhają i coś prawdopodobnie wyskoczy zaraz na nas zza krzaka? — spytała się Archiego z zaintrygowaniem, bo to byłaby całkiem ciekawa sprawa. Trochę by się poczuła nawet jak w Hogwarcie, z tym że tutaj było znacznie biedniej niźli w wiekowym zamku. Na pewno centaurów gotowych wbić w ich ciała strzały nie uświadczą.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Na pytanie Red zadane w chwili kiedy skończył swój wywód, uśmiechnął się tylko szerzej. Poznana w Słodkiej Próżności kobieta prezentowała się tu całkowicie inaczej, nic w tym z resztą dziwnego - inne warunki. Nadal jednak miała w sobie coś, co zaskarbiało sympatię Botta. Choć to stwierdzenie jest chyba wyjątkowo nieprecyzyjne jako, że o Bercikową sympatię zabiegać by mogła nawet dżdżownica, która właśnie przepełzała drogę niedaleko. Nieważne - tak czy inaczej uśmiechnął się przyjaźnie i wzruszył ramionami.
- Jasne, choć nie wiem czy to dobry pomysł wkurzać gromadę ludzi kiedy jest się z nimi w głębi lasu. - stwierdził raczej żartobliwym tonem, by zaraz wsiąść ze wszystkimi do autobusu. Na Sue, która zaczęła zaczepiać kierowcę, na prawdę starał się nie zacząć śmiać, jednak kiedy wszyscy przeszli, delikatnie ją objął, by zasugerować, że na prawdę pora już zostawić tego biednego człowieka, który niewątpliwie wypije dziś po pracy solidny kieliszek.
- Wiesz, Sue, mugolskie autobusy nie rozrastają się tak o. W świecie mugoli, kiedy ściany są jakieś od zewnątrz, takie same są od wewnątrz. Wierz lub nie, ale w ich świecie ludziom też nie rośnie trawa na rękach. - dodał i potwornie go jakoś bawiło, że tak właściwie to właśnie sprzedaje ciekawostki i nowości dziewczynie nieznane. Nie przeszkadzał jej jednak, gdy siadła z Archibaldem opowiadając mu historię o jakichś szalonych stworzonkach, sam siadł bokiem na kolejnych siedzeniach, zerkając na wszystkich i po trosze słuchając, po części patrząc za okno, kiedy dotarły do niego słowa Matta, który to bardzo się starał zrobić wrażenie na Rii. Uniósł lekko brwi.
- Ciekaw jestem, skąd taką maszynę weźmiesz. - stwierdził, bo właściwie to nie musiał słyszeć odpowiedzi, by znać plany starszego Botta. Problem polega na tym, że nie miał zamiaru dawać mu swojego motoru wiedząc, że chwilę temu Matt rozbił swój własny na ścianie. Był przywiązany do Sally.
No dobra, pewnie by pożyczył, ale trzeba udawać asertywnego i nie dawać się okradać.
Zaraz jednak jego uwagę ściągnął Titus, tak a propo innego magicznego pojazdu. Smutno będzie żegnać się z magicznym samochodem zaparkowanym nadal w garażu Rudery, jednak powrót przyjaciela był mimo wszystko cenniejszy. Ale i tak będzie smutno.
- Wpadnij kiedy chcesz. Masz go gdzie trzymać? - zagadnął jeszcze, bo i wątpił żeby Ollivander zamierzał trzymać latający samochód zaraz pod wrotami swojej posiadłości. Zawsze może oddać mu kluczyki, ale nadal udostępniać miejsce. Albo pomóc z poszukaniem jakiegoś garażu w miarę w okolicy.
W końcu jednak przyszło im wysiadać. Spojrzał za odjeżdżającym autobusem i wraz ze wszystkimi ruszył przez las.
Nie skomentował słów Matta na temat pilnowania tyłów, z jednej strony miało to sens, z drugiej radość z jaką to robił była aż nazbyt sugestywna. Tak czy inaczej, sam trzymał się przodu grupy, choć byli w końcu dorosłymi ludźmi wszyscy i raczej nie trzeba ich pilnować. A jednak chciał uchylić gałązkę Rii, bo i wyglądało na to, że będzie jej ciężko iść, ale cóż - ta radziła sobie jakby co najmniej urodziła się w lesie. Aż Botta szczery podziw ogarnął!
- Powiedz jeszcze raz, że nie jesteś gwiazdą. - zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. - Jak ty się w tym potrafisz poruszać między tymi chaszczami? - przecież to materiał się powinien zahaczać dosłownie wszędzie, było tego dużo, nie trzymało się to ciała, więc JAK? A jednak radziła sobie z wprawą większą niż pewien szlachcic (Tito), który wyrżnął pięknego orła, potykając się o jakiś korzeń. Słysząc z tyłu śmiech Matta, Bert tylko się uśmiechnął i wyciągnął rękę, coby przyjacielowi pomóc wstać.
W sumie to szokujące, że sam się nie wywalił jeszcze, mając ku temu tyle okazji!
Szli przez dłuższy czas, nic im nie przeszkadzało, leśne zwierzęta bywały raczej płochliwe, a jedyny wilk jakiego możnaby spotkać w okolicy póki co trzymał się ludzkiej formy. Nie było tu rzecz jasna żadnych wróżek, trolli czy innych stworzeń jakie możnaby w mugolskim lesie spotkać.
W końcu dotarli na niewielką polanę wewnątrz lasu, gdzie Bott oznajmił koniec trasy.
- Dotarliśmy! - stwierdził z niezmienną wesołością, swój pakunek porzucając na ziemię. Teraz czeka obozowiczów kolejne zadanie - a potem następne, tylko niech lepiej poradzą sobie przed zmrokiem!
- Tak więc jak mówiłem, w pakunkach które trzymacie znajduje się gwarant waszej wygody - namiot. Mugolski namiot to jednak trochę inna zabawa, niż magiczny! - uprzedził, bo i pamiętał pierwszą swoją przygodę z magicznym namiotem, który poznał jako drugi. Rodzice uznali kiedyś, że danie dzieciakowi tego mugolskiego zajmie go po prostu na dłużej i będzie więcej spokoju, kiedy małolaty rozbijały swoje pierwsze obozowisko za domem. - Nie rozbije się sam, wszystkie części musicie poskładać sami. Podpowiedzi! - dodał jeszcze, bo i wątpił by czarodzieje w chwili rozpakowania swojego namiotu wykonali jakikolwiek ruch. - Pręty to stelaż, trzeba je ze sobą poskręcać i na nie naciągnąć materiał, tym srebrnym od dołu. - wyjaśnił, pokazując kolejno elementy o jakich mówił. - Te takie krótkie metalowe pręty zostawcie na koniec, one są do linek z namiotów, mają go napiąć od zewnątrz, je się w ziemię wbija. - dodał jeszcze, pokazując, jakie to pręty ma na myśli. - W tym takim worku, to coś co wygląda jak poduszka. Kiedy worek otworzycie i wyjmiecie z niego zawartość, dostaniecie śpiwór. Możecie wejść do środka i zapiąć zamek, to coś jak kołdra tylko was otula ze wszystkich stron. - wyjaśnił, choć szalenie trudno było tak w sumie powiedzieć czym jest przedmiot który wydawał mu się do tej pory całkiem oczywisty. A w sumie to nie był! - Ah, jest jeszcze karimata. To ten taki rulon, musicie go w namiocie rozłożyć i dopiero na niego się kładzie śpiwór, żeby było ciepło, w sensie żeby izolowało was jakby od podłoża, nie będziecie go tak czuć.
Starał się wyjaśnić to jak najsensowniej, jednak informacji było dużo. Cóż - obozowicze będą najwyżej też go trochę podglądać. I Matta. W sumie to Titus przy nim dowiedział się czym jest mugolski namiot, kiedy razem uciekli z domu na wycieczkę życia. Pytanie tylko czy takie szaleństwa pamięta po tylu latach?
- Ah, jeszcze wracając do namiotu: naciągać materiał łatwiej wam będzie we dwie osoby jakby co. - dodał jeszcze, bo i materiał był dość duży, od razu lepiej uprzedzić.
W końcu zaczął swoje pręty skręcać jeden do drugiego. Starał się rozglądać jak inni sobie radzą, jednak nie o to w tym chodziło żeby chodził między nimi i robił to za nich. Wyjaśnił jak mógł, w razie pytań pewnie postara się komuś pomóc, oby tylko większość dała radę to w razie czego ulokuje się kilka osób razem! Część prętów we właściwym miejscu związał z materiałem, po chwili poprosił Rię, by ta przytrzymała mu materiał w jakimś miejscu, żeby wygodniej mu było naciągać go z innych stron, po czym podziękował jej, złapał za śledzie, przywiązał do nich sznurki i zaczął wbijać w ziemię. Namiot był dosyć skomplikowany, materiał spory i trzeba było pokombinować, jednak ostatecznie powstawało całkiem wygodne lokum.
Oczywiście postawiony namiot nie powiększał się od środka, co dla większości czarodziejów mogło stanowić zaskoczenie. Wchodzili do środka konstrukcji oplecionej ciemno zielonym materiałem, pod sobą wyraźnie czuli ziemię. Rozłożona karimata trochę pomagała, jednak zdecydowanie nie umywało się to do magicznego namiotu w którym nie raz znajdowały się meble, ściany działowe, a w każdym razie ogrom przestrzeni.
|ST rozbicia namiotu to 30
|kara za brak mugoloznastwa to -40, I poziom to brak kary i brak bonusu, II poziom to +20, III poziom to +30
|można próbować do woli!
|jak komuś nie wyjdzie, musi się do kogoś wprosić <3
|kilka razy pojawiać się będzie kostka na mugoloznastwo - jeśli uważasz że Twoja postać (Titus, Neala, Matt) wie cośtam o mugolach, ale prawdopodobnie z rzeczami obozowymi nie miała do czynienia, możesz nie skorzystać z bonusu dotyczącego mugoloznastwa dla lepszego, bardziej realnego odegrania! Zaznaczajcie to proszę w swoich postach żebym wiedziała, jak patrzeć na Wasze kostki.
|jeśli w tej kolejce uda Wam się rozbić namiot i chcecie odegrać reakcję na jego mugolskość, nie ma problemu z dorzuceniem drugiego posta. Nie ma oczywiście także przymusu.
|w pakunkach znajduje się także mugolski scyzoryk! ten przedmiot nie został Wam jednak jeszcze objaśniony.
|na odpis macie czas do 28.07.
- Jasne, choć nie wiem czy to dobry pomysł wkurzać gromadę ludzi kiedy jest się z nimi w głębi lasu. - stwierdził raczej żartobliwym tonem, by zaraz wsiąść ze wszystkimi do autobusu. Na Sue, która zaczęła zaczepiać kierowcę, na prawdę starał się nie zacząć śmiać, jednak kiedy wszyscy przeszli, delikatnie ją objął, by zasugerować, że na prawdę pora już zostawić tego biednego człowieka, który niewątpliwie wypije dziś po pracy solidny kieliszek.
- Wiesz, Sue, mugolskie autobusy nie rozrastają się tak o. W świecie mugoli, kiedy ściany są jakieś od zewnątrz, takie same są od wewnątrz. Wierz lub nie, ale w ich świecie ludziom też nie rośnie trawa na rękach. - dodał i potwornie go jakoś bawiło, że tak właściwie to właśnie sprzedaje ciekawostki i nowości dziewczynie nieznane. Nie przeszkadzał jej jednak, gdy siadła z Archibaldem opowiadając mu historię o jakichś szalonych stworzonkach, sam siadł bokiem na kolejnych siedzeniach, zerkając na wszystkich i po trosze słuchając, po części patrząc za okno, kiedy dotarły do niego słowa Matta, który to bardzo się starał zrobić wrażenie na Rii. Uniósł lekko brwi.
- Ciekaw jestem, skąd taką maszynę weźmiesz. - stwierdził, bo właściwie to nie musiał słyszeć odpowiedzi, by znać plany starszego Botta. Problem polega na tym, że nie miał zamiaru dawać mu swojego motoru wiedząc, że chwilę temu Matt rozbił swój własny na ścianie. Był przywiązany do Sally.
No dobra, pewnie by pożyczył, ale trzeba udawać asertywnego i nie dawać się okradać.
Zaraz jednak jego uwagę ściągnął Titus, tak a propo innego magicznego pojazdu. Smutno będzie żegnać się z magicznym samochodem zaparkowanym nadal w garażu Rudery, jednak powrót przyjaciela był mimo wszystko cenniejszy. Ale i tak będzie smutno.
- Wpadnij kiedy chcesz. Masz go gdzie trzymać? - zagadnął jeszcze, bo i wątpił żeby Ollivander zamierzał trzymać latający samochód zaraz pod wrotami swojej posiadłości. Zawsze może oddać mu kluczyki, ale nadal udostępniać miejsce. Albo pomóc z poszukaniem jakiegoś garażu w miarę w okolicy.
W końcu jednak przyszło im wysiadać. Spojrzał za odjeżdżającym autobusem i wraz ze wszystkimi ruszył przez las.
Nie skomentował słów Matta na temat pilnowania tyłów, z jednej strony miało to sens, z drugiej radość z jaką to robił była aż nazbyt sugestywna. Tak czy inaczej, sam trzymał się przodu grupy, choć byli w końcu dorosłymi ludźmi wszyscy i raczej nie trzeba ich pilnować. A jednak chciał uchylić gałązkę Rii, bo i wyglądało na to, że będzie jej ciężko iść, ale cóż - ta radziła sobie jakby co najmniej urodziła się w lesie. Aż Botta szczery podziw ogarnął!
- Powiedz jeszcze raz, że nie jesteś gwiazdą. - zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. - Jak ty się w tym potrafisz poruszać między tymi chaszczami? - przecież to materiał się powinien zahaczać dosłownie wszędzie, było tego dużo, nie trzymało się to ciała, więc JAK? A jednak radziła sobie z wprawą większą niż pewien szlachcic (Tito), który wyrżnął pięknego orła, potykając się o jakiś korzeń. Słysząc z tyłu śmiech Matta, Bert tylko się uśmiechnął i wyciągnął rękę, coby przyjacielowi pomóc wstać.
W sumie to szokujące, że sam się nie wywalił jeszcze, mając ku temu tyle okazji!
Szli przez dłuższy czas, nic im nie przeszkadzało, leśne zwierzęta bywały raczej płochliwe, a jedyny wilk jakiego możnaby spotkać w okolicy póki co trzymał się ludzkiej formy. Nie było tu rzecz jasna żadnych wróżek, trolli czy innych stworzeń jakie możnaby w mugolskim lesie spotkać.
W końcu dotarli na niewielką polanę wewnątrz lasu, gdzie Bott oznajmił koniec trasy.
- Dotarliśmy! - stwierdził z niezmienną wesołością, swój pakunek porzucając na ziemię. Teraz czeka obozowiczów kolejne zadanie - a potem następne, tylko niech lepiej poradzą sobie przed zmrokiem!
- Tak więc jak mówiłem, w pakunkach które trzymacie znajduje się gwarant waszej wygody - namiot. Mugolski namiot to jednak trochę inna zabawa, niż magiczny! - uprzedził, bo i pamiętał pierwszą swoją przygodę z magicznym namiotem, który poznał jako drugi. Rodzice uznali kiedyś, że danie dzieciakowi tego mugolskiego zajmie go po prostu na dłużej i będzie więcej spokoju, kiedy małolaty rozbijały swoje pierwsze obozowisko za domem. - Nie rozbije się sam, wszystkie części musicie poskładać sami. Podpowiedzi! - dodał jeszcze, bo i wątpił by czarodzieje w chwili rozpakowania swojego namiotu wykonali jakikolwiek ruch. - Pręty to stelaż, trzeba je ze sobą poskręcać i na nie naciągnąć materiał, tym srebrnym od dołu. - wyjaśnił, pokazując kolejno elementy o jakich mówił. - Te takie krótkie metalowe pręty zostawcie na koniec, one są do linek z namiotów, mają go napiąć od zewnątrz, je się w ziemię wbija. - dodał jeszcze, pokazując, jakie to pręty ma na myśli. - W tym takim worku, to coś co wygląda jak poduszka. Kiedy worek otworzycie i wyjmiecie z niego zawartość, dostaniecie śpiwór. Możecie wejść do środka i zapiąć zamek, to coś jak kołdra tylko was otula ze wszystkich stron. - wyjaśnił, choć szalenie trudno było tak w sumie powiedzieć czym jest przedmiot który wydawał mu się do tej pory całkiem oczywisty. A w sumie to nie był! - Ah, jest jeszcze karimata. To ten taki rulon, musicie go w namiocie rozłożyć i dopiero na niego się kładzie śpiwór, żeby było ciepło, w sensie żeby izolowało was jakby od podłoża, nie będziecie go tak czuć.
Starał się wyjaśnić to jak najsensowniej, jednak informacji było dużo. Cóż - obozowicze będą najwyżej też go trochę podglądać. I Matta. W sumie to Titus przy nim dowiedział się czym jest mugolski namiot, kiedy razem uciekli z domu na wycieczkę życia. Pytanie tylko czy takie szaleństwa pamięta po tylu latach?
- Ah, jeszcze wracając do namiotu: naciągać materiał łatwiej wam będzie we dwie osoby jakby co. - dodał jeszcze, bo i materiał był dość duży, od razu lepiej uprzedzić.
W końcu zaczął swoje pręty skręcać jeden do drugiego. Starał się rozglądać jak inni sobie radzą, jednak nie o to w tym chodziło żeby chodził między nimi i robił to za nich. Wyjaśnił jak mógł, w razie pytań pewnie postara się komuś pomóc, oby tylko większość dała radę to w razie czego ulokuje się kilka osób razem! Część prętów we właściwym miejscu związał z materiałem, po chwili poprosił Rię, by ta przytrzymała mu materiał w jakimś miejscu, żeby wygodniej mu było naciągać go z innych stron, po czym podziękował jej, złapał za śledzie, przywiązał do nich sznurki i zaczął wbijać w ziemię. Namiot był dosyć skomplikowany, materiał spory i trzeba było pokombinować, jednak ostatecznie powstawało całkiem wygodne lokum.
Oczywiście postawiony namiot nie powiększał się od środka, co dla większości czarodziejów mogło stanowić zaskoczenie. Wchodzili do środka konstrukcji oplecionej ciemno zielonym materiałem, pod sobą wyraźnie czuli ziemię. Rozłożona karimata trochę pomagała, jednak zdecydowanie nie umywało się to do magicznego namiotu w którym nie raz znajdowały się meble, ściany działowe, a w każdym razie ogrom przestrzeni.
|ST rozbicia namiotu to 30
|kara za brak mugoloznastwa to -40, I poziom to brak kary i brak bonusu, II poziom to +20, III poziom to +30
|można próbować do woli!
|jak komuś nie wyjdzie, musi się do kogoś wprosić <3
|kilka razy pojawiać się będzie kostka na mugoloznastwo - jeśli uważasz że Twoja postać (Titus, Neala, Matt) wie cośtam o mugolach, ale prawdopodobnie z rzeczami obozowymi nie miała do czynienia, możesz nie skorzystać z bonusu dotyczącego mugoloznastwa dla lepszego, bardziej realnego odegrania! Zaznaczajcie to proszę w swoich postach żebym wiedziała, jak patrzeć na Wasze kostki.
|jeśli w tej kolejce uda Wam się rozbić namiot i chcecie odegrać reakcję na jego mugolskość, nie ma problemu z dorzuceniem drugiego posta. Nie ma oczywiście także przymusu.
|w pakunkach znajduje się także mugolski scyzoryk! ten przedmiot nie został Wam jednak jeszcze objaśniony.
|na odpis macie czas do 28.07.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 24.07.18 19:54, w całości zmieniany 5 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Ria czasem zazdrościła Rowan opanowania, w tym uprzejmości oraz dostojeństwa jakim zdawała otulać wszystkich rozmówców; ona niestety częściej bywała nadpobudliwa, natomiast o ekscytację w smukłym, piegowatym ciele było bardzo łatwo. Rudowłosa wykazywała tendencję do podziwiania dosłownie wszystkiego i czerpania z tego niewyjaśnionej przyjemności, przez co zdarzało jej się nie kontrolować odruchów organizmu - a to podskakiwała na silnych nogach, a to podrygiwała rękoma czyniąc z nich nieskoordynowaną maszynerię gotową do zabijania. Emocje rozsadzały ją od środka, ale po którejś z kolei mijającej minucie Weasley zaczęła wyciszać się, słuchając podszeptów świadomości nakazujących zaprzestanie morderczych praktyk. Nie wypadało. Nie, kiedy pochodziła z prawego rodu - dokładnie tego samego, który stawiał dobro innych nad swoje własne. Rhiannon dotarła do miejsca zbiórki już w miarę wyciszona; emocje zdradzał jedynie szeroki uśmiech do pary z iskrami zaklętymi w uważnie obserwujących świat oczach. - Skąd pomysł, że myślę inaczej? - spytała zaczepne Sproutówny, jedną z brwi unosząc wyżej niż tą drugą. - Czego jak czego, ale uroku nie mogłabym ci odmówić. To cecha wszystkich rudzielców - powiedziała zgryźliwie. Oczywiście, że się droczyła. Przyjaciółka była całkowicie unikatowa, jedna jedyna na milion, jak nie miliard - o tym jednak doskonale wiedziała, dlatego Harpia pozwalała sobie czasem na drobne, sympatyczne uszczypliwości. - To niczego nie zmienia. Nealka jest przypisana do Brena, a Bren do mnie - mówiła wciąż butnie, rządząc się trochę najbliższymi krewnymi. Starszy kuzyn na pewno nie wiedział o przynależności do młodszego piegusa, który wymyślił tę zasadę dosłownie na poczekaniu, ale nie dał tego po sobie poznać. Ria wypięła pierś ku przodowi, a rozbawiony uśmiech ponownie zatańczył na poplamionej złotem twarzy.
Wyglądało na to, że wszyscy się znali - wszyscy prócz niej, ponieważ istniały osobniki, które widziała na oczy po raz pierwszy. Czarownica nie zraziła się tym niedopatrzeniem, bardzo raźno wsiadając do tajemniczego wehikułu. Co prawda, to prawda, rudowłosa całkowicie odmiennie wyobrażała sobie podróż tym wiekowym cackiem. Przyzwyczajona do oszałamiających prędkości osiąganych przez Błędnego Rycerza, z którego ostatnio korzystała nader często, nie spodziewała się takiego obrotu spraw. W dodatku kobieta poczuła, jakoby tkwiła w niezrozumieniu samotnie, a cała reszta perfekcyjnie odnajdywała się w mugolskiej rzeczywistości. To wzbudziło niepokój, niepokój zapoczątkował serię panicznych pytań wypowiadanych na głos, jedno po drugim. Obróciła się słysząc odpowiedź Matta, wbijając w niego niepewne spojrzenie.
- Nie? - spytała z powątpiewaniem. Zerknęła z ukosa na Bertie’go traktując go jako swoistego przewodnika w trudnej przeprawie przez niemagiczny świat. Szukała w nim potwierdzenia słów drugiego z Bottów, zupełnie jakby spodziewała się, że mężczyzna naigrywał się z niewiedzy Harpii. - Jeszcze wolniej? - Nie dowierzała. To już miotły sunęły w przestworzach szybciej. Rhiannon otworzyła szerzej usta przypominając nakrapianego karpia, który nie rozumie najprostszych rzeczy. Na śmiałą propozycję czarodzieja zaczerwieniła się nieco, ale szybko odzyskała właściwy sobie tupet. - Połykasz niewinne dziewczęta w całości? - zadała pytanie nad wyraz kąśliwie, choć nadal żartobliwie. Nie wiedząc nawet jak bardzo trafiła w punkt. - To jednak nie masz tej maszyny? - zwróciła się znów do Matta po usłyszeniu słów Bertie’go. Uniosła prawą brew i zmrużyła podejrzliwie oczy postanawiając, że prawdopodobnie nie może więcej wierzyć w przechwałki rzekomego speca od mugolskich maszyn. Ria pozwoliła sobie jednak na pozostawienie propozycji otwartej. Kto wie, może da ponieść się szaleństwu?
Po długiej jak dla Weasley’ówny podróży wykaraskali się wreszcie z autobusu. Rowan zajęła się pogawędkami z innymi, więc Harpia wzięła na swoje barki doglądanie Neali czy aby na pewno szła z nimi. Okazało się jednak, że wędrówka po mugolskim lesie nie była wcale taka prosta i to prędzej siostrzyczka powinna mieć baczenie na starszą krewną, nie na odwrót.
Szczęście dopisywało rudzielcowi, który pokonywał wszelkie przeszkody niczym zgrabna sarenka. W przeciwieństwie do Titusa, który wyłożył się na glebę tuż za nimi. Obróciła się w jego stronę i zawtórowała zasłyszanym śmiechom - nie dlatego, że była nieempatyczna i wredna, ale niestety uprzedziła się do mości lorda i nieszczególnie kryła się ze swoimi uczuciami względem niego. Dobrze, że Bertie pomógł mu wstać. Mimo żywionej niechęci nie życzyła Ollivanderowi źle.
- Wyznam ci, że tereny Ottery St. Catchpole nie różnią się znacząco od tego miejsca. Często chodzę po tamtejszym lesie - odpowiedziała Bottowi posyłając mu ciepły uśmiech. Nazywanie ją gwiazdą dalej peszyło, ale Ria daleka była od wszczynania kłótni w otoczeniu piękna natury.
W końcu ich oczom ukazała się polana, na której mieli rozbić obóz. Rhiannon opuściła oba pakunki na trawę, następnie uważnie wsłuchując się w instrukcje ich przewodnika. Ochoczo sięgnęła do tobołka, w którym znajdować się miał namiot. I zlękła się jak diabli. Nie zrozumiała za wiele z instrukcji przekazanych jej przez Botta, ale uprzejmie pomogła mu w konstrukcji legowiska mężczyzny. Dopiero potem zabrała się ponownie za swoje własne kijki i materiały, ale jako czarownica zamotała się z tymi klamotami jeszcze bardziej niż na początku. Wokół rudej głowy tańczyły neonowe, choć niewidzialne znaki zapytania. Zerkała ukradkiem na postępy w rozkładaniu brezentu przez Rowan, ale ona chyba też miała nikłe pojęcie o konstrukcji namiotu. Cóż, może jak się tu trochę poskłada, tu przewiąże, tam naciągnie to jakoś to będzie.
Wyglądało na to, że wszyscy się znali - wszyscy prócz niej, ponieważ istniały osobniki, które widziała na oczy po raz pierwszy. Czarownica nie zraziła się tym niedopatrzeniem, bardzo raźno wsiadając do tajemniczego wehikułu. Co prawda, to prawda, rudowłosa całkowicie odmiennie wyobrażała sobie podróż tym wiekowym cackiem. Przyzwyczajona do oszałamiających prędkości osiąganych przez Błędnego Rycerza, z którego ostatnio korzystała nader często, nie spodziewała się takiego obrotu spraw. W dodatku kobieta poczuła, jakoby tkwiła w niezrozumieniu samotnie, a cała reszta perfekcyjnie odnajdywała się w mugolskiej rzeczywistości. To wzbudziło niepokój, niepokój zapoczątkował serię panicznych pytań wypowiadanych na głos, jedno po drugim. Obróciła się słysząc odpowiedź Matta, wbijając w niego niepewne spojrzenie.
- Nie? - spytała z powątpiewaniem. Zerknęła z ukosa na Bertie’go traktując go jako swoistego przewodnika w trudnej przeprawie przez niemagiczny świat. Szukała w nim potwierdzenia słów drugiego z Bottów, zupełnie jakby spodziewała się, że mężczyzna naigrywał się z niewiedzy Harpii. - Jeszcze wolniej? - Nie dowierzała. To już miotły sunęły w przestworzach szybciej. Rhiannon otworzyła szerzej usta przypominając nakrapianego karpia, który nie rozumie najprostszych rzeczy. Na śmiałą propozycję czarodzieja zaczerwieniła się nieco, ale szybko odzyskała właściwy sobie tupet. - Połykasz niewinne dziewczęta w całości? - zadała pytanie nad wyraz kąśliwie, choć nadal żartobliwie. Nie wiedząc nawet jak bardzo trafiła w punkt. - To jednak nie masz tej maszyny? - zwróciła się znów do Matta po usłyszeniu słów Bertie’go. Uniosła prawą brew i zmrużyła podejrzliwie oczy postanawiając, że prawdopodobnie nie może więcej wierzyć w przechwałki rzekomego speca od mugolskich maszyn. Ria pozwoliła sobie jednak na pozostawienie propozycji otwartej. Kto wie, może da ponieść się szaleństwu?
Po długiej jak dla Weasley’ówny podróży wykaraskali się wreszcie z autobusu. Rowan zajęła się pogawędkami z innymi, więc Harpia wzięła na swoje barki doglądanie Neali czy aby na pewno szła z nimi. Okazało się jednak, że wędrówka po mugolskim lesie nie była wcale taka prosta i to prędzej siostrzyczka powinna mieć baczenie na starszą krewną, nie na odwrót.
Szczęście dopisywało rudzielcowi, który pokonywał wszelkie przeszkody niczym zgrabna sarenka. W przeciwieństwie do Titusa, który wyłożył się na glebę tuż za nimi. Obróciła się w jego stronę i zawtórowała zasłyszanym śmiechom - nie dlatego, że była nieempatyczna i wredna, ale niestety uprzedziła się do mości lorda i nieszczególnie kryła się ze swoimi uczuciami względem niego. Dobrze, że Bertie pomógł mu wstać. Mimo żywionej niechęci nie życzyła Ollivanderowi źle.
- Wyznam ci, że tereny Ottery St. Catchpole nie różnią się znacząco od tego miejsca. Często chodzę po tamtejszym lesie - odpowiedziała Bottowi posyłając mu ciepły uśmiech. Nazywanie ją gwiazdą dalej peszyło, ale Ria daleka była od wszczynania kłótni w otoczeniu piękna natury.
W końcu ich oczom ukazała się polana, na której mieli rozbić obóz. Rhiannon opuściła oba pakunki na trawę, następnie uważnie wsłuchując się w instrukcje ich przewodnika. Ochoczo sięgnęła do tobołka, w którym znajdować się miał namiot. I zlękła się jak diabli. Nie zrozumiała za wiele z instrukcji przekazanych jej przez Botta, ale uprzejmie pomogła mu w konstrukcji legowiska mężczyzny. Dopiero potem zabrała się ponownie za swoje własne kijki i materiały, ale jako czarownica zamotała się z tymi klamotami jeszcze bardziej niż na początku. Wokół rudej głowy tańczyły neonowe, choć niewidzialne znaki zapytania. Zerkała ukradkiem na postępy w rozkładaniu brezentu przez Rowan, ale ona chyba też miała nikłe pojęcie o konstrukcji namiotu. Cóż, może jak się tu trochę poskłada, tu przewiąże, tam naciągnie to jakoś to będzie.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Charnwood
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Leicestershire