Sala zabaw
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala zabaw
Przestronna, biała sala z fortepianem i wolną przestrzenią do tańców. Najbardziej ozdobną częścią pomieszczenia jest sklepienie z płaskorzeźbami i równie ozdobne wysokie okno. Sala ta wykorzystywana jest także jako miejsce do towarzyskich pojedynków na szable, szpady lub rapiery pomiędzy Macmillanami i przedstawicielami innych rodów lub rodzin.
Zaufanie to taka śliska sprawa. Z jednej strony bycie częścią tej grupy, jaką był Zakon, pozwalał na to, by móc się choć odrobinę lepiej poczuć w pewnej grupie ludzi. Z drugiej strony, oczekiwanie, że nieznajomi nagle staną się nam bliscy jest zwyczajnie nieprawdopodobne i dotykało to również jej. Marcella nie zawsze czuła się specjalnie pewnie w otoczeniu niektórych czarodziejów, z którymi dotąd nie miała styczności. To było po prostu trudne, od razu się przyzwyczaić. I własnie dlatego może dzisiaj przyjdzie czas na zacieśnienie więzów w łagodnej i miłej atmosferze. Po tak ciężkim dniu i tylu złych wiadomościach to mogła być ostatnia chwila, by pozwolić sobie na jeden wieczór spokoju ducha. A było to po prostu potrzebne, by nie oszaleć. Idąc w stronę posesji nawet przez chwilę zerknęła na Keata, z którym jej relacja była chyba najbardziej skomplikowana z powodu... Pewnych wydarzeń sprzed jakichś dwóch tygodni. Może obejdzie się bez aresztowań akurat dzisiaj!
Do południa odpoczywała, zaś przez kolejną połowę dnia wraz z Ellą przerzucały całą wielką szafę siostry, by znaleźć choć trochę odpowiednią kreację. Tak się składało, że Marcella nigdy dotąd nie była gościem w dworku szlacheckim, więc chyba powinna się w miarę... odstawić. Choć trochę. W końcu wybór padł na czerwoną sukienkę, która nawet ładnie grała z jej pomarańczowym płaszczem. No i gazetki dla modnych kobiet, wiadomo! Z ich przyczyny pozwoliła sobie na maźnięcie ust różowoczerwoną szminką. I właśnie przez to na sam koniec wyglądała na najbardziej odstawioną ze wszystkich, co nieco ją peszyło. Sądziła, że nie tylko ona przyjdzie ubrana bardzo elegancko... W końcu też musiało paść pytanie. - A Jamie i Just... Nie przyjdą? - spytała głosem niesamowicie niepewnym, trochę cicho i szybko dowiedziała się od Gabriela, że jego siostra się nie pojawi. A skoro nie było tutaj też McKinnon, wychodziło ostatecznie, że będzie tutaj jedyną kobietą, co było... Przedziwne. Może wypije kilka drinków i zwinie się przed końcem imprezy, żeby nie psuć zabawy panom?
Spodziewała się większego splendoru - na miarę Wenus na przykład, jednak wnętrza rezydencji Macmillanów wydawały się łagodniejsze, bardziej przystępne. Banda dzieci na miotłach sprawiła, że momentalnie poczuła się niemal jak w domu. I trochę ją to wzruszyło, pamiętała jak sama latała nieporadnie na dziecięcej miotełce, co było początkiem ogromnej miłości. Do dzisiaj uwielbiała latać, nawet bardziej niż samą grę na boisku.
Przyjęła od Gabriela szklankę z alkoholem. Co jak co, ale dzisiaj nie umiała mu odmówić, choć liczyła, że napije się trochę... Mniej. No i szkockiej nie mogła również odmówić. To byłaby dopiero prawdziwa potwarz dla szkotów. - Dlatego tu jesteśmy, prawda? Lepiej je zapamiętasz. A jak coś, to trochę Ci poopowiadam, nie martw się. - Uśmiechnęła się łagodnie, ale najwyraźniej naprawdę nie musiała się martwić, bo już Florean przywitał się z Gabrielem ciepło jak stary przyjaciel. Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Naprawdę potrzebowała takiej łagodnej atmosfery. Wszyscy wydawali się być w dobrych humorach i w sumie nie dziwiła się. Wprawdzie strasznie nabroili, dowiedzieli się o widmie okropnej wojny, ale jednak wygrali. Udało się. Mieli prawo być z tego powodu zadowoleni. Komentarz wywołał u niej ogromną konsternację i momentalnie wybił z rytmu, nawet policzki zaczęły pasować kolorem do szminki. - Dziękuję... To sukienka mojej siostry. - A już której to muszą sobie wymyślić. - Ja mam szkocką... Taką zwykłą. Musisz spróbować, ale jest dosyć mocna.
Do południa odpoczywała, zaś przez kolejną połowę dnia wraz z Ellą przerzucały całą wielką szafę siostry, by znaleźć choć trochę odpowiednią kreację. Tak się składało, że Marcella nigdy dotąd nie była gościem w dworku szlacheckim, więc chyba powinna się w miarę... odstawić. Choć trochę. W końcu wybór padł na czerwoną sukienkę, która nawet ładnie grała z jej pomarańczowym płaszczem. No i gazetki dla modnych kobiet, wiadomo! Z ich przyczyny pozwoliła sobie na maźnięcie ust różowoczerwoną szminką. I właśnie przez to na sam koniec wyglądała na najbardziej odstawioną ze wszystkich, co nieco ją peszyło. Sądziła, że nie tylko ona przyjdzie ubrana bardzo elegancko... W końcu też musiało paść pytanie. - A Jamie i Just... Nie przyjdą? - spytała głosem niesamowicie niepewnym, trochę cicho i szybko dowiedziała się od Gabriela, że jego siostra się nie pojawi. A skoro nie było tutaj też McKinnon, wychodziło ostatecznie, że będzie tutaj jedyną kobietą, co było... Przedziwne. Może wypije kilka drinków i zwinie się przed końcem imprezy, żeby nie psuć zabawy panom?
Spodziewała się większego splendoru - na miarę Wenus na przykład, jednak wnętrza rezydencji Macmillanów wydawały się łagodniejsze, bardziej przystępne. Banda dzieci na miotłach sprawiła, że momentalnie poczuła się niemal jak w domu. I trochę ją to wzruszyło, pamiętała jak sama latała nieporadnie na dziecięcej miotełce, co było początkiem ogromnej miłości. Do dzisiaj uwielbiała latać, nawet bardziej niż samą grę na boisku.
Przyjęła od Gabriela szklankę z alkoholem. Co jak co, ale dzisiaj nie umiała mu odmówić, choć liczyła, że napije się trochę... Mniej. No i szkockiej nie mogła również odmówić. To byłaby dopiero prawdziwa potwarz dla szkotów. - Dlatego tu jesteśmy, prawda? Lepiej je zapamiętasz. A jak coś, to trochę Ci poopowiadam, nie martw się. - Uśmiechnęła się łagodnie, ale najwyraźniej naprawdę nie musiała się martwić, bo już Florean przywitał się z Gabrielem ciepło jak stary przyjaciel. Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Naprawdę potrzebowała takiej łagodnej atmosfery. Wszyscy wydawali się być w dobrych humorach i w sumie nie dziwiła się. Wprawdzie strasznie nabroili, dowiedzieli się o widmie okropnej wojny, ale jednak wygrali. Udało się. Mieli prawo być z tego powodu zadowoleni. Komentarz wywołał u niej ogromną konsternację i momentalnie wybił z rytmu, nawet policzki zaczęły pasować kolorem do szminki. - Dziękuję... To sukienka mojej siostry. - A już której to muszą sobie wymyślić. - Ja mam szkocką... Taką zwykłą. Musisz spróbować, ale jest dosyć mocna.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Parsknął śmiechem, pewien, że wzmianka o tym, by uważać na wystające kamienie, to żart tylko, nikt jednak poza nim rechotać nie zaczął, więc umilknął chwilę później, gratulując sobie pierwszej wtopy. Brzmiało to jednak atrakcyjnie - fakt, iż komuś spod nóg kamienie się usuwa - i że robią to uniżenie skrzaty domowe, chyba że akurat tego nie zrobią, bo zapracowane są. Ich właściciel jednak poczuwa się do obowiązku, by poinformować swych gości, że czeka na nich takie właśnie niebezpieczeństwo. Kamień na drodze.
W jakim on się znalazł świecie?
Myślał, że przesadnie denerwować mu się nie zdarza, lecz prawda jest taka, że w pobliżu szlachciców i wszystkiego, co szlacheckie, był po prostu jak dziecko we mgle, bezradny zupełnie, a konwenanse czy zasady dobrego zachowania pozostawały mu obce. Teraz jeszcze znalazł się we d w o r k u, rezydencji Macmillanów, i choć Anthony chyba starał się ich przemycić do środka tak, żeby za bardzo nikt się nie zorientował, że po wypolerowanych na błysk posadzkach krąży zbieranina jakichś typów (w towarzystwie pięknej panny, która prezentowała się z nich najlepiej, acz przy bliskim poznaniu może i szlachcice dostrzegliby jej nieszlachetną przynależność do perfidnej magicznej policji), to jednak możliwość konfrontacji z jakąś wiekową lady, obcinającą go surowym wzrokiem, była niczym wizja z horroru.
Kaszkiet znowu zsunął mu się na lewe oko, za duży był na niego, ale wcisnął go na głowę, bo tak mu Moss kazała. Po tym, jak wparowała do niego z naręczem pożyczonych ubrań i dobrali coś, w czym ponoć wreszcie prezentował się jak człowiek (normalnie więc kogo przypominał?). Nawet krawat miał na sobie - taki elegancki, w poprzeczne paski. Tylko z rękami nie miał co zrobić, bo przecież nie włoży ich do kieszeni spodni (żeby je wypchać) ani nie zapali na uspokojenie papierosa (poczeka, aż inni zaczną to robić - czy szlachcice w ogóle palą?).
Kawa czy herbata?
A coś na uspokojenie by się nie znalazło? Znalazło się. Niemal teleportował się do stoliczka z alkoholami, chwilę później już był tuż obok Anthony'ego. - Jak to jest z tą Ognistą, tylko wy możecie ją tworzyć? - a cała reszta obecna na rynku to podróbki? Sięgnął po rodowy trunek Macmillanów, jednocześnie zerkając na wszystkich zgromadzonych. - Komuś polać? - gafa druga, nie będziesz proponował alkoholu gościom gospodarza, nim zrobi to on sam; ale kto by się tam tym przejmował. On nie. Ba, nie czekając na odpowiedź innych, nalał sobie samemu.
- Słuchajcie, jak było w końcu ze smokiem, co? - nie wytrzymał już dłużej, gryzło go to od wczoraj; w oczach pojawił się błysk ekscytacji, kiedy intensywnym spojrzeniem obarczył trójkę z Gringotta. - Jak on w ogóle wyglądał? - dodał jeszcze, jakby to wyglądało tak, że z platformy widokowej podziwiali go w locie, ciesząc się, iż mogą takim widokiem napawać oczy. I jakby zapamiętali wszystkie detale.
W jakim on się znalazł świecie?
Myślał, że przesadnie denerwować mu się nie zdarza, lecz prawda jest taka, że w pobliżu szlachciców i wszystkiego, co szlacheckie, był po prostu jak dziecko we mgle, bezradny zupełnie, a konwenanse czy zasady dobrego zachowania pozostawały mu obce. Teraz jeszcze znalazł się we d w o r k u, rezydencji Macmillanów, i choć Anthony chyba starał się ich przemycić do środka tak, żeby za bardzo nikt się nie zorientował, że po wypolerowanych na błysk posadzkach krąży zbieranina jakichś typów (w towarzystwie pięknej panny, która prezentowała się z nich najlepiej, acz przy bliskim poznaniu może i szlachcice dostrzegliby jej nieszlachetną przynależność do perfidnej magicznej policji), to jednak możliwość konfrontacji z jakąś wiekową lady, obcinającą go surowym wzrokiem, była niczym wizja z horroru.
Kaszkiet znowu zsunął mu się na lewe oko, za duży był na niego, ale wcisnął go na głowę, bo tak mu Moss kazała. Po tym, jak wparowała do niego z naręczem pożyczonych ubrań i dobrali coś, w czym ponoć wreszcie prezentował się jak człowiek (normalnie więc kogo przypominał?). Nawet krawat miał na sobie - taki elegancki, w poprzeczne paski. Tylko z rękami nie miał co zrobić, bo przecież nie włoży ich do kieszeni spodni (żeby je wypchać) ani nie zapali na uspokojenie papierosa (poczeka, aż inni zaczną to robić - czy szlachcice w ogóle palą?).
Kawa czy herbata?
A coś na uspokojenie by się nie znalazło? Znalazło się. Niemal teleportował się do stoliczka z alkoholami, chwilę później już był tuż obok Anthony'ego. - Jak to jest z tą Ognistą, tylko wy możecie ją tworzyć? - a cała reszta obecna na rynku to podróbki? Sięgnął po rodowy trunek Macmillanów, jednocześnie zerkając na wszystkich zgromadzonych. - Komuś polać? - gafa druga, nie będziesz proponował alkoholu gościom gospodarza, nim zrobi to on sam; ale kto by się tam tym przejmował. On nie. Ba, nie czekając na odpowiedź innych, nalał sobie samemu.
- Słuchajcie, jak było w końcu ze smokiem, co? - nie wytrzymał już dłużej, gryzło go to od wczoraj; w oczach pojawił się błysk ekscytacji, kiedy intensywnym spojrzeniem obarczył trójkę z Gringotta. - Jak on w ogóle wyglądał? - dodał jeszcze, jakby to wyglądało tak, że z platformy widokowej podziwiali go w locie, ciesząc się, iż mogą takim widokiem napawać oczy. I jakby zapamiętali wszystkie detale.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego pierwsza a r y s t o k r a t y c z n a impreza!
W ciągu ostatniego półrocza, życie Steffena stało się niespodziewanie dziwaczne i ekscytujące. Jesienią odwiedził Pałac Bealieu i całował w nim szlachciankę, a teraz zaproszenie do lorda Macmillana (towarzysza! broni! i skandalisty! ze! Stonehenge!) mogło mu pomóc zapomnieć o miłosnych smutkach i zrozumieć dziwne wydarzenia, których był świadkiem. Albo po prostu je zapić.
Wystylizował bujną czuprynę opatentowanym przez siebie sposobem, ubrał się w obcisłe spodnie, obcisły podkoszulek i czarną marynarkę - miał nadzieję, że nie urazi tym gospodarza, ale naprawdę nie miał czarodziejskiej szaty wyjściowej, mugolskie stroje galowe były po prostu tańsze.
Wszedł do środka i zamarł. Jego spojrzenie biegało od wskrzeszonego pana Tonksa (którego w głębi duszy trochę się lękał, no bo ten człowiek przeszedł na drugą stronę i zyskał tajemną wiedzę o życiu po śmierci - czy powinien z nim o tym porozmawiać? A co jak go urazi? Zresztą, jak zdoła ugryźć się w język? Nigdy nie umiał taktownie milczeć!) do jaskrawo ubranej panny Figg. Szczęka mu opadła, na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Zdjął okulary przeciwsłoneczne, w których przyszedł tutaj aby być incognito, i tanecznym krokiem ruszył w stronę Marcelli.
-Wyglądasz szałowo! Wiesz, że czerwień i pomarańcz to połączenie tej wiosny, wytypowane w prognozach "Czarownicy"? Czytujesz czasem "Czarownicę"? Kto jest twoim ulubionym dziennikarzem? Bo... moja... mama, najbardziej lubi artykuły kogoś o pseudonimie "C.S"... - zaczął nawijać, aż jego spojrzenie padło na stojącego obok blondynki pana Floreana.
-Pan Florean! Pan też wygląda bardzo...um, modnie, jak na intelektualistę i biznesmena przystało. To ja... pójdę porozmawiać... z... Keatem... - wykrztusił, oblewając się szkarłatną czerwienią. W jego głowie próby swatania tych dwojga wyglądały jakoś zgrabniej, ale i tak zrobił co mógł, nie?
Wycofał się taktycznie, omal nie wpadając na pana Macmillana. Ukłonił się gospodarzowi w pas.
-Dziękujęzazaproszenietoprawdziwyzaszczyt! A te śliskie kamienie są bardzo ładne i z pewnością modne. - zapewnił gorąco, omal nie potykając się na jednym z przeklętych głazów. Z ulgą dopadł boku Keatona, kogoś swojego stanu. Oczy rozbłysły mu z uciechy, gdy najlepszy i niezawodny przyjaciel spytał wreszcie o smoka.
-Pokonaliśmy go, a jak! Wiedziałem z przygotowań do egzaminu, że gobliny mogą mieć smoki, więc przezornie kupiłem brzękadło i wszyscy go odstraszyliśmy, a potem jeszcze doprawiłem Conjunctivisem i... no! Wielki był i groźny, a jakże!
W ciągu ostatniego półrocza, życie Steffena stało się niespodziewanie dziwaczne i ekscytujące. Jesienią odwiedził Pałac Bealieu i całował w nim szlachciankę, a teraz zaproszenie do lorda Macmillana (towarzysza! broni! i skandalisty! ze! Stonehenge!) mogło mu pomóc zapomnieć o miłosnych smutkach i zrozumieć dziwne wydarzenia, których był świadkiem. Albo po prostu je zapić.
Wystylizował bujną czuprynę opatentowanym przez siebie sposobem, ubrał się w obcisłe spodnie, obcisły podkoszulek i czarną marynarkę - miał nadzieję, że nie urazi tym gospodarza, ale naprawdę nie miał czarodziejskiej szaty wyjściowej, mugolskie stroje galowe były po prostu tańsze.
Wszedł do środka i zamarł. Jego spojrzenie biegało od wskrzeszonego pana Tonksa (którego w głębi duszy trochę się lękał, no bo ten człowiek przeszedł na drugą stronę i zyskał tajemną wiedzę o życiu po śmierci - czy powinien z nim o tym porozmawiać? A co jak go urazi? Zresztą, jak zdoła ugryźć się w język? Nigdy nie umiał taktownie milczeć!) do jaskrawo ubranej panny Figg. Szczęka mu opadła, na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Zdjął okulary przeciwsłoneczne, w których przyszedł tutaj aby być incognito, i tanecznym krokiem ruszył w stronę Marcelli.
-Wyglądasz szałowo! Wiesz, że czerwień i pomarańcz to połączenie tej wiosny, wytypowane w prognozach "Czarownicy"? Czytujesz czasem "Czarownicę"? Kto jest twoim ulubionym dziennikarzem? Bo... moja... mama, najbardziej lubi artykuły kogoś o pseudonimie "C.S"... - zaczął nawijać, aż jego spojrzenie padło na stojącego obok blondynki pana Floreana.
-Pan Florean! Pan też wygląda bardzo...um, modnie, jak na intelektualistę i biznesmena przystało. To ja... pójdę porozmawiać... z... Keatem... - wykrztusił, oblewając się szkarłatną czerwienią. W jego głowie próby swatania tych dwojga wyglądały jakoś zgrabniej, ale i tak zrobił co mógł, nie?
Wycofał się taktycznie, omal nie wpadając na pana Macmillana. Ukłonił się gospodarzowi w pas.
-Dziękujęzazaproszenietoprawdziwyzaszczyt! A te śliskie kamienie są bardzo ładne i z pewnością modne. - zapewnił gorąco, omal nie potykając się na jednym z przeklętych głazów. Z ulgą dopadł boku Keatona, kogoś swojego stanu. Oczy rozbłysły mu z uciechy, gdy najlepszy i niezawodny przyjaciel spytał wreszcie o smoka.
-Pokonaliśmy go, a jak! Wiedziałem z przygotowań do egzaminu, że gobliny mogą mieć smoki, więc przezornie kupiłem brzękadło i wszyscy go odstraszyliśmy, a potem jeszcze doprawiłem Conjunctivisem i... no! Wielki był i groźny, a jakże!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widok prawie całej grupy, która wyruszyła kilka dni temu na pomoc Gabrielowi był dla niego dobrą oznaką. Brakowało dwóch dam, o czym uświadomiło go pytanie panny Figg. Jego propozycja była luźna, niezobowiązująca do niczego. Czarownice zapewne miały ważniejsze sprawy na głowie. Pokręcił jedynie przecząco głową. Uśmiechem przywitał każdego z osobna, a na przywitanie Steffena, które ledwie zrozumiał, niemal nie parsknął śmiechem. Pannę Figg oczywiście ucałowałby w dłoń, gdyby ta w ogóle wyciągnęła ją w jego kierunku. Jedynie Gabriela poklepał pomocno po ramieniu. Niecodziennie można było zobaczyć człowieka, który przez pewien czas był martwy. Teraz jednak Tonks stąpał ponownie po ziemi i miał być głównym powodem do świętowania.
– Powiedziałem domownikom, że macie urodziny, panie Tonks – zwrócił się w stronę Gabriela. – I że jesteście bardzo mi bliskim przyjacielem – dodał na tyle głośno, żeby każdy z nich usłyszał. Nie mógł przecież powiedzieć rodzinie, że zamierza przyjąć członków Zakonu, a także człowieka, który dopiero co wrócił z martwych. Miał nadzieję, że każdy z nich zamierzał przyjąć tę wersję, gdyby któraś z ciotek lub któryś wujków ich zaczepił.
Był też pod wrażeniem tego jak się wystroili. Nie mniej niż pan Cattermole, który wypowiedział swoje uwagi i fascynacje na głos. Anthony jednak był przekonany, że postanowili się tak ubrać nie ze względu na fakt świętowania w szlacheckiej rezydencji, a ze względu na chęć świętowania tak wielkiego wydarzenia jakim był cud przeżycia ze strony Gabriela. To był powód do wystrojenia się w różnobarwne stroje! A szczególne zainteresowanie budziły u Anthony’ego karminowe spodnie pana Fortescue, którego miał okazję poznać lepiej niż pozostałych podczas jednej z misji. Spodnie te były wyjątkowo… ekscentryczne, to jest kolor był wyjątkowo ekscentryczny, tak samo jak później miała okazać się koszula tego samego czarodzieja. Zastanawiające było jednak to, że spodnie czarodzieja zgrywały się w pewien sposób z sukienką panny Figg! I ona najwyraźniej postawiła na ekscentryczny ubiór!
Ku jego zaskoczeniu pojawiło się z kolei pytanie ze strony pana Fortescue, którego się nie spodziewał. Znikacze były wyjątkowo śliskim tematem wśród Macmillanów ze względu na jeden bardzo nieprzyjemny szczegół, którego Anthony nie zamierzał ominąć.
– Tak – odpowiedział natychmiast. – Na nieszczęście, te wyjątkowo piękne stworzenia można teraz zobaczyć chyba tylko w rezerwacie na terytorium Abbottów – dodał, a przy tym na jego twarzy pojawił się grymas złości. Wciąż doskonale pamiętał swoją ostatnią kłótnię z Lucanem o to, że nie został wpuszczony na teren rezerwatu znikaczy. Natychmiast próbować ukryć swoje niezadowolenie, a pytanie Keatona wydało mu się pretekstem do uśmiechnięcia. – I tak, i nie. Mamy spore udziały w przedsiębiorstwie, który ma monopol na ognistą. Ale oczywiście są też te ogniste, które czasem pojawiają się jako towar… powiedzmy, że z czarnego rynku – starał się wyjaśnić. Następnie kiwnął głową, żeby pan Burroughs nalał mu whisky. Pytania o polanie nie przyjął jako urazę… bo w końcu był całkiem wyrozumiałą osobą.
Uważnie przysłuchiwał się opowieści o smoku, mając nadzieję, że nikt z rodziny ich nie podsłuchuje.
|Rozpoczynamy nasze opijanie zmartwychwstania pana Gabriela Tonksa. Zapraszam serdecznie do Szafki Zniknięć. Uprasza się o nie korzystanie ze wszelkich eliksirów wspomagających trzeźwość zawodnika.
Schemat rzucania kością na stopień nietrzeźwości wymyślony przez pannę Figg:
100 - wytrzymałość fizyczna
k100-85 / - 30 pż
k84 - 60 / -20 pż
k59 - 40 / -15 pż
k39 - 20 / -10 pż
k19 - 0 / -5 pż
Przy 40% naszej żywotności zaczynamy być bardzo pijani i ucieka nam pamięć.
– Powiedziałem domownikom, że macie urodziny, panie Tonks – zwrócił się w stronę Gabriela. – I że jesteście bardzo mi bliskim przyjacielem – dodał na tyle głośno, żeby każdy z nich usłyszał. Nie mógł przecież powiedzieć rodzinie, że zamierza przyjąć członków Zakonu, a także człowieka, który dopiero co wrócił z martwych. Miał nadzieję, że każdy z nich zamierzał przyjąć tę wersję, gdyby któraś z ciotek lub któryś wujków ich zaczepił.
Był też pod wrażeniem tego jak się wystroili. Nie mniej niż pan Cattermole, który wypowiedział swoje uwagi i fascynacje na głos. Anthony jednak był przekonany, że postanowili się tak ubrać nie ze względu na fakt świętowania w szlacheckiej rezydencji, a ze względu na chęć świętowania tak wielkiego wydarzenia jakim był cud przeżycia ze strony Gabriela. To był powód do wystrojenia się w różnobarwne stroje! A szczególne zainteresowanie budziły u Anthony’ego karminowe spodnie pana Fortescue, którego miał okazję poznać lepiej niż pozostałych podczas jednej z misji. Spodnie te były wyjątkowo… ekscentryczne, to jest kolor był wyjątkowo ekscentryczny, tak samo jak później miała okazać się koszula tego samego czarodzieja. Zastanawiające było jednak to, że spodnie czarodzieja zgrywały się w pewien sposób z sukienką panny Figg! I ona najwyraźniej postawiła na ekscentryczny ubiór!
Ku jego zaskoczeniu pojawiło się z kolei pytanie ze strony pana Fortescue, którego się nie spodziewał. Znikacze były wyjątkowo śliskim tematem wśród Macmillanów ze względu na jeden bardzo nieprzyjemny szczegół, którego Anthony nie zamierzał ominąć.
– Tak – odpowiedział natychmiast. – Na nieszczęście, te wyjątkowo piękne stworzenia można teraz zobaczyć chyba tylko w rezerwacie na terytorium Abbottów – dodał, a przy tym na jego twarzy pojawił się grymas złości. Wciąż doskonale pamiętał swoją ostatnią kłótnię z Lucanem o to, że nie został wpuszczony na teren rezerwatu znikaczy. Natychmiast próbować ukryć swoje niezadowolenie, a pytanie Keatona wydało mu się pretekstem do uśmiechnięcia. – I tak, i nie. Mamy spore udziały w przedsiębiorstwie, który ma monopol na ognistą. Ale oczywiście są też te ogniste, które czasem pojawiają się jako towar… powiedzmy, że z czarnego rynku – starał się wyjaśnić. Następnie kiwnął głową, żeby pan Burroughs nalał mu whisky. Pytania o polanie nie przyjął jako urazę… bo w końcu był całkiem wyrozumiałą osobą.
Uważnie przysłuchiwał się opowieści o smoku, mając nadzieję, że nikt z rodziny ich nie podsłuchuje.
|Rozpoczynamy nasze opijanie zmartwychwstania pana Gabriela Tonksa. Zapraszam serdecznie do Szafki Zniknięć. Uprasza się o nie korzystanie ze wszelkich eliksirów wspomagających trzeźwość zawodnika.
Schemat rzucania kością na stopień nietrzeźwości wymyślony przez pannę Figg:
100 - wytrzymałość fizyczna
k100-85 / - 30 pż
k84 - 60 / -20 pż
k59 - 40 / -15 pż
k39 - 20 / -10 pż
k19 - 0 / -5 pż
Przy 40% naszej żywotności zaczynamy być bardzo pijani i ucieka nam pamięć.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala została ozdobiona w balony i kokardy tak samo jak pozostałe miejsca w rezydencji na czas ślubu. To jedno z niewielu miejsc, w którym można grać w różne magiczne gry do upadłego. Skrzaty zapewniają nieprzerwane dostawy alkoholu. Fortepian sam wygrywa różne melodie i czeka na osobę, która byłaby godna za nim zasiąść. Niektóre pary leniwie tańczą do granej muzyki.
- JEŻELI TO TWOJA PIERWSZA WIADOMOŚĆ NA PRZYJĘCIU:
- Na każdego z gości czeka z kolei służba lub skrzat, którzy witają ich i wręczają jedną z przygotowanych na ten dzień ozdób. Aby dowiedzieć się co się otrzymało, należy w swoim pierwszym poście w temacie oznaczonym [ślub] rzucić kością k6 i sprawdzić wynik z niniejszą listą:
K1: Służąca lub skrzat podaje Tobie mały kotylion w kolorze rodu Macmillanów albo Weasleyów. Przypina go do Twojego kołnierza lub sukienki. Kotylion niestety nie ma magicznych właściwości i ma tylko funkcję dekoracyjną.
K2: Otrzymujesz małą dekorację. To prawdziwy wrzos. Zostaje on przypięty do twojego ubioru we wskazanym przez ciebie miejscu.
K3: Otrzymujesz ozdobę w postaci małego metalowego lisa, który czasem uśmiecha się do pozostałych gości.
K4: Otrzymujesz kotylion i balon, którego kolor zmienia się w zależności od twojego nastroju. Biały balon oznacza, że czujesz się świetnie; różowy, że jesteś w nastroju do flirtowania; czerwony, że jesteś zły; niebieski, że jesteś smutny; żółty, że jesteś bardzo pijany.
K5: Otrzymujesz stożkowatą czapeczkę w jaskrawych kolorach. Narysowane jest na niej jedno z magicznych stworzeń, które najbardziej odpowiada Twojemu charakterowi. Czasem z czubka wylatuje kolorowe konfetti.
K6: Otrzymujesz kwiat, który najbardziej lubisz. Kwiat ma bardzo intensywny i przyjemny zapach.
Organizatorzy proszą aby liczyć ilość (kieliszków, kufli, etc.) i rodzaj alkoholi, które Wasze postaci piją w trakcie wesela.
Oferowane alkohole: Kremowe piwo, piwo, porter starego Sue, czarne ale, szampan, wino skrzatów, nalewki, magiczne laudanum, quintin, wino, wódka, rakija, rum, czarodziejski miód pitny, toujours pur, ognista whisky
Przypominamy, że dzieci nie powinny pić alkoholu! Jeżeli wezmą alkohol - zamieni się on w sok (dyniowy, marchewkowy lub pomidorowy - każdy z nich bez dodatku cukru)!
W niniejszej lokacji można także grać w gargulki lub czarodziejskie oczko. Można także pojedynkować się na szable.
I show not your face but your heart's desire
| 10 maja, wesele
– Heath! Zaczekaj! – krzyknęła Gwen, goniąc przez korytarz sześcioletniego Heatha. – Heath! Masz już sześć lat, jak ja mam cię dogonić! – dodała, próbują zrównać się z chłopcem.
Próba upilnowania podekscytowanego solenizanta naprawdę była dla panny Grey dość dużym wyzwaniem. Odziana w sięgającą kostek, zieloną suknię z ledwością była w stanie nie zgubić młodego Macmillana z zasięgu wzroku. Na szczęście w nieszczęściu założyła buciki na płaskiej podeszwie, dzięki czemu przynajmniej nie potykała się o własne stopy. Gorzej było z samą sukienką, którą musiała bezustannie podtrzymywać. Biegnąc za chłopcem wyglądała więc przynajmniej niezbyt elegancko.
Jak dobrze, że wyglądała (chyba?) na tyle dojrzale, aby nikt nie wziął ją za koleżankę Heatha! Jeszcze ktoś pomyślałby sobie, że bawi się w nim w ganianego na weselu, a nie próbuje go upilnować.
W końcu chłopiec wbiegł do pomieszczenia, w którym zwykle stał fortepian. Gwen odetchnęła z ulgą – z tamtego miejsca nie powinien jej tak łatwo uciec. Zdyszana, weszła do środka, szukając wzrokiem Heatha. Gdy dostrzegła jego blondwłosą czuprynę, ruszyła w jego stronę.
– Naprawdę… Heath… to twoje urodziny… i ślub… i wszystko… ale proszę, nie biegaj tak, jeszcze na kogoś wpadniesz – powiedziała, rozglądając się wokół i spoglądając na gości. Jeszcze nestor jej wytknie, że źle zajmuje się jednym z jego wychowanków! A Gwen naprawdę robiła wszystko, aby chłopcem zajmować się jak najlepiej. Trudno było jednak wymagać od dwudziestojednolatki doświadczenia starszej kobiety. Heath był w końcu pierwszym dzieckiem, którym dziewczyna się kiedykolwiek zajmowała i właściwie myślała o nim bardziej jak o młodszym braciszku czy kuzynie, niż swoistym „kliencie”. Różnica wieku między nimi koniec końców nie była przecież aż tak olbrzymia. Chłopiec bez problemu mógłby być w wieku jej brata, jeśli jej matka zdecydowałaby się na późniejsze dziecko.
– Może odetchniemy tu chwilę? – zaproponowała. – Zobacz, jak tu ładnie! Możemy zagrać w gargulki, chcesz? Dawno tego nie robiłam – powiedziała, zerkając na jeden z pustych stolików. – Jak wygrasz to będziesz mógł pouczyć mnie latania na miotle! – dodała, licząc, że czymś takim bardziej zachęci młodego Macmillana do rywalizacji. Z resztą, to chłopiec chyba miał we krwi!
– Heath! Zaczekaj! – krzyknęła Gwen, goniąc przez korytarz sześcioletniego Heatha. – Heath! Masz już sześć lat, jak ja mam cię dogonić! – dodała, próbują zrównać się z chłopcem.
Próba upilnowania podekscytowanego solenizanta naprawdę była dla panny Grey dość dużym wyzwaniem. Odziana w sięgającą kostek, zieloną suknię z ledwością była w stanie nie zgubić młodego Macmillana z zasięgu wzroku. Na szczęście w nieszczęściu założyła buciki na płaskiej podeszwie, dzięki czemu przynajmniej nie potykała się o własne stopy. Gorzej było z samą sukienką, którą musiała bezustannie podtrzymywać. Biegnąc za chłopcem wyglądała więc przynajmniej niezbyt elegancko.
Jak dobrze, że wyglądała (chyba?) na tyle dojrzale, aby nikt nie wziął ją za koleżankę Heatha! Jeszcze ktoś pomyślałby sobie, że bawi się w nim w ganianego na weselu, a nie próbuje go upilnować.
W końcu chłopiec wbiegł do pomieszczenia, w którym zwykle stał fortepian. Gwen odetchnęła z ulgą – z tamtego miejsca nie powinien jej tak łatwo uciec. Zdyszana, weszła do środka, szukając wzrokiem Heatha. Gdy dostrzegła jego blondwłosą czuprynę, ruszyła w jego stronę.
– Naprawdę… Heath… to twoje urodziny… i ślub… i wszystko… ale proszę, nie biegaj tak, jeszcze na kogoś wpadniesz – powiedziała, rozglądając się wokół i spoglądając na gości. Jeszcze nestor jej wytknie, że źle zajmuje się jednym z jego wychowanków! A Gwen naprawdę robiła wszystko, aby chłopcem zajmować się jak najlepiej. Trudno było jednak wymagać od dwudziestojednolatki doświadczenia starszej kobiety. Heath był w końcu pierwszym dzieckiem, którym dziewczyna się kiedykolwiek zajmowała i właściwie myślała o nim bardziej jak o młodszym braciszku czy kuzynie, niż swoistym „kliencie”. Różnica wieku między nimi koniec końców nie była przecież aż tak olbrzymia. Chłopiec bez problemu mógłby być w wieku jej brata, jeśli jej matka zdecydowałaby się na późniejsze dziecko.
– Może odetchniemy tu chwilę? – zaproponowała. – Zobacz, jak tu ładnie! Możemy zagrać w gargulki, chcesz? Dawno tego nie robiłam – powiedziała, zerkając na jeden z pustych stolików. – Jak wygrasz to będziesz mógł pouczyć mnie latania na miotle! – dodała, licząc, że czymś takim bardziej zachęci młodego Macmillana do rywalizacji. Z resztą, to chłopiec chyba miał we krwi!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Heath pod koniec oficjalnej części uroczystości nie mógł już usiedzieć w miejscu. Zaczynał się kręcić i tak tylko trochę machać nogami w powietrzu. Cóż, przynajmniej Anthony powinien być zadowolony, że mały łobuz dał radę nic nie zmalować w trakcie samego ślubu. Zresztą dekoracje i różne stroje czarodziejów całkiem skutecznie zajmowały jego uwagę, przez większość czasu. Mimo to, gdy wszyscy w końcu ruszyli się ze swoich miejsc, Heath postanowił wykorzystać tę okazję i śmignąć z powrotem w stronę dworku. Po co? Gdzieś przecież musiały być schowane urodzinowe prezenty dla niego. Już i tak się dostatecznie wyczekał. Chciał wiedzieć co dostanie.
-Wcale nie mam! Będę mieć jak zdmuchnę świeczki!- odkrzyknął Gwen, ale nawet na moment nie zwolnił swojego biegu. W końcu był już całkiem blisko Sali zabaw od której chciał zacząć swoje poszukiwania. Cóż… po wejściu do środka nic specjalnego nie znalazł. W środku jeszcze nie było gości, fortepian sam sobie przygrywał, a jedyną zmianą były dekoracje. Mały Macmillan z niejaką rezygnacją westchnął ciężko. Chyba będzie musiał poczekać, aż prezenty zostaną mu wręczone w odpowiednim czasie. Nie muszę chyba zaznaczać, że wcale nie miał ochoty czekać?
-Wcale nie wpadnę! Zawsze wszystkich wymijam!- oznajmił z dumą w głosie. W sumie niewiele brakowało, żeby Heath dalej pobiegł by przeszukiwać kolejne pomieszczenia, ale propozycja Gwen go zainteresowała. -Hmmm. Dobra! Zagrajmy. Jak wygrasz to dam Ci czekoladową żabę!- jakim cudem w posiadaniu młodego lorda znalazła się nierozpakowana i nie zjedzona żaba było pewnie jedną z zagadek wszechświata. Nie czekając na zachętę Heath sięgnął po matę z gargulkami, którą rozłożył. A potem sięgnął po kontrolną gargulkę.
- rzucę zieloną dobrze?- przez moment ważył kulkę w ręce, a w końcu rzucił nią w stronę środka okręgu. Gdy gargulka się zatrzymała nadszedł moment na bardzo ważne pytanie.
-Które wolisz? Czerwone czy czarne?- on sam wolałby czerwone, ale skoro rzucił zieloną kulką to oddał możliwość wyboru rudowłosej. -Zaczynasz!- oznajmił gdy czarownica wybrała swój zestaw gargulków.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 2
#1 'k6' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 2
No tak! Przecież to zdmuchnięcie świeczek wyznacza wiek! Jakby mogło być inaczej! Ach ta dziecięca logika. Gwen też by tak chciała. Mogłaby się przestać starzeć, a przecież jeszcze chwila i będzie miała trzydziestkę na karku. To będzie dopiero katastrofa! Dlatego też wolała o tym po prostu nie myśleć. I nie komentować. Niech Heath pożyje jeszcze kilka lat w swojej bańce.
Spojrzała na chłopca, przekrzywiając głowę i kładąc rękę na biodrze. Kolejne słowa Heatha już zgodne z prawdą nie były – niezależnie od logiki, jaką ktoś chciałby przyjąć.
– Wcale nie wpadłeś na tego… tam… jakiegoś lorda kilka minut temu! Wcale! Heath, tu jest dużo ludzi. Jeszcze sobie albo komuś coś zrobisz i twojemu wujkowi będzie smutno. I cioci! A to ma być ich szczęśliwy dzień, nie pamiętasz? – pouczała chłopca, mając nadzieję, że przynajmniej część z jej słów do niego dotrze. Naprawdę chciała, aby para młoda modła cieszyć się tym dniem, nie musząc się przejmować krążącym wokół, podekscytowanym sześciolatkiem, gotowym zrzucić wszystko ze stołu, byleby tylko zużyć trochę energii.
Jak dobrze, że była spokojniejszym dzieckiem. Przynajmniej jej rodzice nie musieli się tak o nią martwić. Ale w końcu Heath miał w rodzinie sportowców; ruszanie się było w jego genach. Gwen, mimo wszystko, pochodziła przecież z miasta, z urzędniczej rodziny.
– Och, została ci jeszcze jakaś? Nie zjadłeś wszystkich wczoraj? – dopytała, szczerze zdziwiona. Chłopiec zwykle otwierał natychmiast wszystkie, które tylko posiadał. Kolekcjonował karty z obcym Gwen zapałem.
Pokiwała głową, zgadzając się, aby chłopiec rzucił. Gdy zaś zapytał o kolor, zaproponowała:
– Mogę czarne? Bardziej pasują mi do nazwiska – stwierdziła, kiwając głową. – No to rzucam, tak? Wstrzymaj oddech, żebyś mi jej przypadkiem nie przesunął! – zażartowała, poruszając dłonią, w której zamknięta była gargulka.
A potem rzuciła, bez szczelnego pomyślunku. Nie zależało jej przecież na wygraniu z sześciolatkiem. Ba, chłopiec byłby przecież szczęśliwy, mogąc ją ograć, a nad zadowolonym Heathem łatwiej było zapanować. Przynajmniej zazwyczaj. Gwen zaś na pewno nie miała szczególnej ochoty, aby uspokajać płaczącegopięciosześciolatka.
Spojrzała na chłopca, przekrzywiając głowę i kładąc rękę na biodrze. Kolejne słowa Heatha już zgodne z prawdą nie były – niezależnie od logiki, jaką ktoś chciałby przyjąć.
– Wcale nie wpadłeś na tego… tam… jakiegoś lorda kilka minut temu! Wcale! Heath, tu jest dużo ludzi. Jeszcze sobie albo komuś coś zrobisz i twojemu wujkowi będzie smutno. I cioci! A to ma być ich szczęśliwy dzień, nie pamiętasz? – pouczała chłopca, mając nadzieję, że przynajmniej część z jej słów do niego dotrze. Naprawdę chciała, aby para młoda modła cieszyć się tym dniem, nie musząc się przejmować krążącym wokół, podekscytowanym sześciolatkiem, gotowym zrzucić wszystko ze stołu, byleby tylko zużyć trochę energii.
Jak dobrze, że była spokojniejszym dzieckiem. Przynajmniej jej rodzice nie musieli się tak o nią martwić. Ale w końcu Heath miał w rodzinie sportowców; ruszanie się było w jego genach. Gwen, mimo wszystko, pochodziła przecież z miasta, z urzędniczej rodziny.
– Och, została ci jeszcze jakaś? Nie zjadłeś wszystkich wczoraj? – dopytała, szczerze zdziwiona. Chłopiec zwykle otwierał natychmiast wszystkie, które tylko posiadał. Kolekcjonował karty z obcym Gwen zapałem.
Pokiwała głową, zgadzając się, aby chłopiec rzucił. Gdy zaś zapytał o kolor, zaproponowała:
– Mogę czarne? Bardziej pasują mi do nazwiska – stwierdziła, kiwając głową. – No to rzucam, tak? Wstrzymaj oddech, żebyś mi jej przypadkiem nie przesunął! – zażartowała, poruszając dłonią, w której zamknięta była gargulka.
A potem rzuciła, bez szczelnego pomyślunku. Nie zależało jej przecież na wygraniu z sześciolatkiem. Ba, chłopiec byłby przecież szczęśliwy, mogąc ją ograć, a nad zadowolonym Heathem łatwiej było zapanować. Przynajmniej zazwyczaj. Gwen zaś na pewno nie miała szczególnej ochoty, aby uspokajać płaczącego
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Heath aż wydął policzki w oburzeniu na słowa Gwendolyn. Jak mogła go posądzać o to, że jednak na kogoś wpadł?
-Wcale na niego nie wpadłem!- zaprotestował energicznie. -Wyminąłem go w ostatniej chwili- dodał z niejaką dumą w głosie. No co, takie wymijanki to nie była taka prosta sprawa.
-Uhmmmm…- mruknął tylko gdy rudowłosa wyciągnęła koronny argument, o tym jak ważny był to dzień dla wujka. Mimo wszystko można jednak powiedzieć, że osiągnęła mały sukces, bo po krótkim namyśle mały lord postanowił przychylić się do prośby czarownicy.
No… ale spróbuję uważać, dobrze?- wiele to co prawda nie znaczyło, ale była szansa na to, że chociaż przez chwilę Heath będzie pamiętać o swojej obietnicy. Może to nie zbyt wiele, ale przynajmniej Gwen mogła dzięki tej deklaracji liczyć na chwilę spokoju. No chyba, że mały Macmillan zaraz wpadnie na jakieś nowe zajęcie. Co wcale nie było takie mało prawdopodobne. Jego wyobraźnia nie miała granic.
-Nie. Chciałem zostawić parę dla Miriam i Edwina, ale nie mogę ich znaleźć- wyjaśnił. Chciał mieć coś dla dwójki Prewettów. -No ale jak wygrasz to jedną dam Tobie!-
Chłopiec wyraźnie się ucieszył, gdy czarownica wybrała czarne kulki. Nie były jakieś gorsze, ale Heath lubił wyraziste kolory. Zresztą… chyba większość dzieci tak miała.
-Rzucaj!- zakomenderował i uważnie obserwował lot czarnego gargulka. Nie była zbyt blisko zielonej kulki, ale też i nie była zbyt daleko. Taki sobie rzut. -Hmmm… na pewno chce Ci się grać w gargulki?- zapytał patrząc podejrzliwie na kobietę. Heath może miał dopiero sześć lat, ale zdołał dostrzec pewną nonszalancję Gwen podczas rzutu. Czyżby była aż tak pewna swojej wygranej? Skoro tak to tym bardziej chciał wygrać.
Heath sięgnął dłonią po jedną z czerwonych kulek i przez dobrą chwilę przyglądał się zielonej gargulce na środku maty. W końcu zdecydował się wyrzucić swój pionek. W napięciu czekał, aż ten stanie w miejscu. Uda mu się rzucić bliżej niż Gwen? A może pójdzie mu zdecydowanie gorzej?
-Wcale na niego nie wpadłem!- zaprotestował energicznie. -Wyminąłem go w ostatniej chwili- dodał z niejaką dumą w głosie. No co, takie wymijanki to nie była taka prosta sprawa.
-Uhmmmm…- mruknął tylko gdy rudowłosa wyciągnęła koronny argument, o tym jak ważny był to dzień dla wujka. Mimo wszystko można jednak powiedzieć, że osiągnęła mały sukces, bo po krótkim namyśle mały lord postanowił przychylić się do prośby czarownicy.
No… ale spróbuję uważać, dobrze?- wiele to co prawda nie znaczyło, ale była szansa na to, że chociaż przez chwilę Heath będzie pamiętać o swojej obietnicy. Może to nie zbyt wiele, ale przynajmniej Gwen mogła dzięki tej deklaracji liczyć na chwilę spokoju. No chyba, że mały Macmillan zaraz wpadnie na jakieś nowe zajęcie. Co wcale nie było takie mało prawdopodobne. Jego wyobraźnia nie miała granic.
-Nie. Chciałem zostawić parę dla Miriam i Edwina, ale nie mogę ich znaleźć- wyjaśnił. Chciał mieć coś dla dwójki Prewettów. -No ale jak wygrasz to jedną dam Tobie!-
Chłopiec wyraźnie się ucieszył, gdy czarownica wybrała czarne kulki. Nie były jakieś gorsze, ale Heath lubił wyraziste kolory. Zresztą… chyba większość dzieci tak miała.
-Rzucaj!- zakomenderował i uważnie obserwował lot czarnego gargulka. Nie była zbyt blisko zielonej kulki, ale też i nie była zbyt daleko. Taki sobie rzut. -Hmmm… na pewno chce Ci się grać w gargulki?- zapytał patrząc podejrzliwie na kobietę. Heath może miał dopiero sześć lat, ale zdołał dostrzec pewną nonszalancję Gwen podczas rzutu. Czyżby była aż tak pewna swojej wygranej? Skoro tak to tym bardziej chciał wygrać.
Heath sięgnął dłonią po jedną z czerwonych kulek i przez dobrą chwilę przyglądał się zielonej gargulce na środku maty. W końcu zdecydował się wyrzucić swój pionek. W napięciu czekał, aż ten stanie w miejscu. Uda mu się rzucić bliżej niż Gwen? A może pójdzie mu zdecydowanie gorzej?
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Gwen pokręciła głową z powątpiewaniem. Ach te dzieci! Jak to nie wpadł, jak wpadł! Przecież ten szanowny gość niemal wylał na siebie szampana przez młodego arystokratę! Nie miała się jednak zamiaru kłócić z Heathem. Nie dość, że nie miało to najmniejszego sensu to jeszcze groziło popsuciem humoru młodego lorda, a to byłoby absolutnie niepotrzebne.
– Dobrze, spróbuj. A najlepiej ci to wyjdzie, gdy przestaniesz tak biegać, Heath – dała chłopcu złotą radę, mając zamiar zostawić chwilowo ten temat i skupić się tylko na samej grze w gargulki.
Pokiwała głową.
– To ładnie z twojej strony! To może lepiej daj im te żaby, co? Jak już ich znajdziesz. Bo inaczej jeszcze któreś z nich się obrazi za tylko jedną żabę! Jak do końca wesela ich nie znajdziesz, wtedy w razie wygranej możesz mi żaby. Co Ty na to? – zaproponowała. Nie chciała odbierać chłopcu możliwości przekazania jej wygranego fantu, ale z drugiej strony lepiej się czuła z myślą, że czekoladowy słodycz trafi do dzieci, z którymi zechciał się podzielić młody Macmillan.
Uśmiechnęła się, zachęcona do rzucania. Nie trafiła wcale szczególnie blisko zielonej kulki, więc miała szczerą nadzieję, że chłopcu powiedzie się lepiej.
– Oczywiście, że tak! Przecież sama ci zaproponowałam, prawda? – powiedziała, kiwając głową z uśmiechem. Lepsze to niż ganianie za Heathem po całej rezydencji! – No, rzucaj! Na pewno będziesz lepszy ode mnie!
Chłopiec rzucił… i wcale nie był. Chyba dalej od tej zielonej nie mógł trafić. Gwen westchnęła:
– Och. To się nazywa pech. Chyba żadne z nas nie jest w to najlepsze, co? – Pokręciła głową. – No to trzymaj za mnie kciuki! Spróbuję trafić bliżej.
Poruszała trzymaną w ręce gargulkę, robiąc teatralnie skupioną minę, jednak rzuciła nieszczególnie dbając o to, gdzie kulka poleci. Nie mogła być przecież lepsza od Heatha. Nie o to chodziło w zabawie z dziećmi! Mogła go przewyższać w malarstwie, jako jego nauczycielka, ale to nie dotyczyło przecież innych dziedzin.
– Dobrze, spróbuj. A najlepiej ci to wyjdzie, gdy przestaniesz tak biegać, Heath – dała chłopcu złotą radę, mając zamiar zostawić chwilowo ten temat i skupić się tylko na samej grze w gargulki.
Pokiwała głową.
– To ładnie z twojej strony! To może lepiej daj im te żaby, co? Jak już ich znajdziesz. Bo inaczej jeszcze któreś z nich się obrazi za tylko jedną żabę! Jak do końca wesela ich nie znajdziesz, wtedy w razie wygranej możesz mi żaby. Co Ty na to? – zaproponowała. Nie chciała odbierać chłopcu możliwości przekazania jej wygranego fantu, ale z drugiej strony lepiej się czuła z myślą, że czekoladowy słodycz trafi do dzieci, z którymi zechciał się podzielić młody Macmillan.
Uśmiechnęła się, zachęcona do rzucania. Nie trafiła wcale szczególnie blisko zielonej kulki, więc miała szczerą nadzieję, że chłopcu powiedzie się lepiej.
– Oczywiście, że tak! Przecież sama ci zaproponowałam, prawda? – powiedziała, kiwając głową z uśmiechem. Lepsze to niż ganianie za Heathem po całej rezydencji! – No, rzucaj! Na pewno będziesz lepszy ode mnie!
Chłopiec rzucił… i wcale nie był. Chyba dalej od tej zielonej nie mógł trafić. Gwen westchnęła:
– Och. To się nazywa pech. Chyba żadne z nas nie jest w to najlepsze, co? – Pokręciła głową. – No to trzymaj za mnie kciuki! Spróbuję trafić bliżej.
Poruszała trzymaną w ręce gargulkę, robiąc teatralnie skupioną minę, jednak rzuciła nieszczególnie dbając o to, gdzie kulka poleci. Nie mogła być przecież lepsza od Heatha. Nie o to chodziło w zabawie z dziećmi! Mogła go przewyższać w malarstwie, jako jego nauczycielka, ale to nie dotyczyło przecież innych dziedzin.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
No… tego drobnego faktu, że czarodziej prawie wylał sobie szampana mały lord już nie dostrzegł. Zresztą… prawie nie znaczyło, że się wylał, prawda? -Uhm…- odpowiedział jedynie na radę Gwen. Cóż, rudowłosa mogła już nie raz się przekonać, że „nie bieganie” było jakby poza zasięgiem możliwości małego lorda.
-No… zostawiłem po jednej dla nich i jedną dla siebie. Jak wygrasz to oddam Ci tą moją. – jakim cudem nie zjadł aż trzech żab. Cóż, wyglądało na to, że mali Prewettowie na tym zakładzie nie ucierpią w razie przegranej Heatha. Chociaż nawet nie wiedzieli o niespodziance od małego Macmillana. Tak naprawdę to chłopiec nawet nie był pewien czy ich widział na weselu.
Po wykonanym rzucie, chłopiec skrzywił się wyraźnie. Zupełnie mu nie wyszedł i to jeszcze nie bardzo wiedział czemu tak. Może po prostu dawno nie grał, a może to ten elegancki strój? To na pewno jedna z tych dwóch rzeczy. Bez dwóch zdań. Mały lord wcale nie był przekonany słowami Gwen, że sama mu zaproponowała wrażenie. Ostatnio miał wrażenie, że dorośli często proponowali rzeczy, na które wcale nie mieli ochoty. No ale jej następny rzut nie dość, że był lepszy to jeszcze odpowiednia mina pozwoliła jej oszukać chłopca.
-No… poszło Ci trochę lepiej- zauważył. Rzut nie był jakiś super, ale z drugiej strony był najlepszy z tych, które do tej pory wykonali. -Często grasz w gargulki?- zapytał pannę Grey równocześnie zastanawiając się, którą z kulek wybrać. Niby wszystkie były identyczne, ale kto wie… może któraś była ta szczęśliwa? Nie można było zdać się tak całkowicie na przypadek, prawda?
W końcu chłopiec wybrał jedną z gargulek i całkowicie skupiony na tym co robi wypuścił ją z ręki. Starał się to zrobić nieco delikatniej niż wcześniej. Pytanie tylko czy mu to wyjdzie. Cóż, dużo gorzej niż poprzedni rzut nie będzie, prawda? To było jakieś pocieszenie.
-No… zostawiłem po jednej dla nich i jedną dla siebie. Jak wygrasz to oddam Ci tą moją. – jakim cudem nie zjadł aż trzech żab. Cóż, wyglądało na to, że mali Prewettowie na tym zakładzie nie ucierpią w razie przegranej Heatha. Chociaż nawet nie wiedzieli o niespodziance od małego Macmillana. Tak naprawdę to chłopiec nawet nie był pewien czy ich widział na weselu.
Po wykonanym rzucie, chłopiec skrzywił się wyraźnie. Zupełnie mu nie wyszedł i to jeszcze nie bardzo wiedział czemu tak. Może po prostu dawno nie grał, a może to ten elegancki strój? To na pewno jedna z tych dwóch rzeczy. Bez dwóch zdań. Mały lord wcale nie był przekonany słowami Gwen, że sama mu zaproponowała wrażenie. Ostatnio miał wrażenie, że dorośli często proponowali rzeczy, na które wcale nie mieli ochoty. No ale jej następny rzut nie dość, że był lepszy to jeszcze odpowiednia mina pozwoliła jej oszukać chłopca.
-No… poszło Ci trochę lepiej- zauważył. Rzut nie był jakiś super, ale z drugiej strony był najlepszy z tych, które do tej pory wykonali. -Często grasz w gargulki?- zapytał pannę Grey równocześnie zastanawiając się, którą z kulek wybrać. Niby wszystkie były identyczne, ale kto wie… może któraś była ta szczęśliwa? Nie można było zdać się tak całkowicie na przypadek, prawda?
W końcu chłopiec wybrał jedną z gargulek i całkowicie skupiony na tym co robi wypuścił ją z ręki. Starał się to zrobić nieco delikatniej niż wcześniej. Pytanie tylko czy mu to wyjdzie. Cóż, dużo gorzej niż poprzedni rzut nie będzie, prawda? To było jakieś pocieszenie.
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Sala zabaw
Szybka odpowiedź