Sala zabaw
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala zabaw
Przestronna, biała sala z fortepianem i wolną przestrzenią do tańców. Najbardziej ozdobną częścią pomieszczenia jest sklepienie z płaskorzeźbami i równie ozdobne wysokie okno. Sala ta wykorzystywana jest także jako miejsce do towarzyskich pojedynków na szable, szpady lub rapiery pomiędzy Macmillanami i przedstawicielami innych rodów lub rodzin.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Och, ten Heath! Kiedyś w końcu dorośnie, prawda? Chociaż… czy Gwen naprawdę chciała, aby dorastał? Czas dzieciństwa był tym wyjątkowym, który nie wróci do niego nigdy później. Sama chyba nie miałaby nic przeciwko, aby mieć zawsze te pięć, czy sześć lat. Niestety, czas leciał nieubłaganie. Gwen, choć wciąż młodziutka, była już dorosłą kobietą, która musiała samodzielnie podejmować decyzje. A że trwała wojna, wiele z nich nie należało do tych szczególnie łatwych.
Pokiwała głową.
– Udało ci się zachować aż trzy, no no, dorastasz, Heath! – Zaśmiała się ciepło. – Widzisz? Masz już te sześć lat, nawet jeśli jeszcze nie było tortu! – stwierdziła pewnym tonem, ciekawa jak chłopiec zareaguje na jej słowa. Znów się oburzy, mówiąc, że ma pięć lat czy może ucieszy się z tego, że powoli dorasta?
Mimo wszystko, to nie miało szczególnego znaczenia. Nie zależało jej wcale ani na wygranej, ani na czekoladowej żabie. Grunt, że młody lord w końcu usiadł na dłużej, niż minutę i pozwalał innym gościom spędzać czas bez swojej osoby krążącej między nogami. Jeszcze naprawdę ktoś by sobie zrobił przez niego krzywdę.
Rzut Gwen wyszedł nieco lepiej, niż poprzedni i jak na razie, dalej wygrywała. Klasnęła w ręce, pozornie zadowolona z takiego obrotu sprawy.
– No widzisz, Heath! Może jednak mam w sobie duszę zawodnika! – powiedziała, a po chwili pokręciła głową: – Właściwie nie miałam okazji aż od czasów szkoły. Ale idzie mi chyba coraz lepiej, prawda? No, rzucaj, zobaczymy jak Tobie teraz pójdzie! – zachęciła chłopca…
… a po chwili mina jej zrzedła. Teatralnie rzecz jasna!
– Och! Heath! Ty uspałeś moją czujność! Nie mówiłeś, że jesteś w to dobry! – powiedziała z udawanym oburzeniem. – No nie, teraz to się doigrałeś! Moja kolej! – powiedziała, sięgając po garkulkę i rzucając ją na stół.
Trochę byle-jak. Ale nie tak za bardzo. Heath musiał uwierzyć, że się zaangażowała! A tego nie byłaby w stanie osiągnąć bez odrobiny aktorskiej gry. Nigdy nie była najlepszą kłamczuchą, ale przecież siedział przed nią pięciolatek. Nie sądziła, aby chłopiec przejrzał jej sprytny plan.
Pokiwała głową.
– Udało ci się zachować aż trzy, no no, dorastasz, Heath! – Zaśmiała się ciepło. – Widzisz? Masz już te sześć lat, nawet jeśli jeszcze nie było tortu! – stwierdziła pewnym tonem, ciekawa jak chłopiec zareaguje na jej słowa. Znów się oburzy, mówiąc, że ma pięć lat czy może ucieszy się z tego, że powoli dorasta?
Mimo wszystko, to nie miało szczególnego znaczenia. Nie zależało jej wcale ani na wygranej, ani na czekoladowej żabie. Grunt, że młody lord w końcu usiadł na dłużej, niż minutę i pozwalał innym gościom spędzać czas bez swojej osoby krążącej między nogami. Jeszcze naprawdę ktoś by sobie zrobił przez niego krzywdę.
Rzut Gwen wyszedł nieco lepiej, niż poprzedni i jak na razie, dalej wygrywała. Klasnęła w ręce, pozornie zadowolona z takiego obrotu sprawy.
– No widzisz, Heath! Może jednak mam w sobie duszę zawodnika! – powiedziała, a po chwili pokręciła głową: – Właściwie nie miałam okazji aż od czasów szkoły. Ale idzie mi chyba coraz lepiej, prawda? No, rzucaj, zobaczymy jak Tobie teraz pójdzie! – zachęciła chłopca…
… a po chwili mina jej zrzedła. Teatralnie rzecz jasna!
– Och! Heath! Ty uspałeś moją czujność! Nie mówiłeś, że jesteś w to dobry! – powiedziała z udawanym oburzeniem. – No nie, teraz to się doigrałeś! Moja kolej! – powiedziała, sięgając po garkulkę i rzucając ją na stół.
Trochę byle-jak. Ale nie tak za bardzo. Heath musiał uwierzyć, że się zaangażowała! A tego nie byłaby w stanie osiągnąć bez odrobiny aktorskiej gry. Nigdy nie była najlepszą kłamczuchą, ale przecież siedział przed nią pięciolatek. Nie sądziła, aby chłopiec przejrzał jej sprytny plan.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Och, na razie Gwen nie musiała się tym martwić. Heath miał jeszcze sporo czasu na zabawę zanim zacznie wchodzić w świat dorosłych czarodziejów. Co jak co, ale trzeba było przyznać, że Macmillanowie robili kawał dobrej roboty chroniąc chłopca przed, niezbyt przyjemnym w tym momencie, światem zewnętrznym. Mały lord miał tak spokojne dzieciństwo jak to tylko było możliwe w czasach wojny.
-Ale tylko na jeden dzień!- uśmiechnął się szeroko. No dłużej by nie wytrzymał. Jak nie znajdzie ani Miriam ani Edwina to pewnie zje je sobie sam.
-Od szkoły… to chyba długo, prawda?- pewnie dla małego Macmillana „długo” oznaczało zupełnie inny okres niż dla Gwendolyn. Dla Heatha nawet tydzień to było już długo. Co dopiero te parę lat, które musiały upłynąć odkąd czarownica skończyła szkołę. Dla niej jednak te parę lat wcale nie musiało być długim okresem, prawda?
-Ha! Udało się!- tym razem był całkiem zadowolony ze swojego rzutu. Był prawie taki jak powinien. Jedynie „prawie”, bo przecież miał rzucić dokładnie tam gdzie była zielona gargulka. Ten plan co prawda nie został zrealizowany, ale nie miał co narzekać. Na razie jego czerwona kulka była najbliżej celu. Może w następnym rzucie uda mu się jeszcze bardziej poprawić wynik. No, a przynajmniej miał taką nadzieję.
-OOO, rzuciłaś za mocno- poinformował Gwen o czymś co było widać na pierwszy rzut oka. Jej gra aktorska była wystarczająca, żeby nabrać chłopca na to, że faktycznie chce z nim wygrać.
-Teraz Ja!- oznajmił i sięgnął po jedną z trzech kulek jakie mu zostały do rzucenia. Tym razem był pewien, że uda mu się rzucić ją dokładnie tam gdzie była kontrolna gargulka. To przecież nie było takie trudne do zrobienia, prawda? Poza tym cieszył się na propozycję Gwen, że jeśli z nią wygra to będzie mógł jej coś pokazać z miotlarstwa. Może nawet da się namówić na wypad na Queerditch Marsh? Dawno już tam nie był.
-Ale tylko na jeden dzień!- uśmiechnął się szeroko. No dłużej by nie wytrzymał. Jak nie znajdzie ani Miriam ani Edwina to pewnie zje je sobie sam.
-Od szkoły… to chyba długo, prawda?- pewnie dla małego Macmillana „długo” oznaczało zupełnie inny okres niż dla Gwendolyn. Dla Heatha nawet tydzień to było już długo. Co dopiero te parę lat, które musiały upłynąć odkąd czarownica skończyła szkołę. Dla niej jednak te parę lat wcale nie musiało być długim okresem, prawda?
-Ha! Udało się!- tym razem był całkiem zadowolony ze swojego rzutu. Był prawie taki jak powinien. Jedynie „prawie”, bo przecież miał rzucić dokładnie tam gdzie była zielona gargulka. Ten plan co prawda nie został zrealizowany, ale nie miał co narzekać. Na razie jego czerwona kulka była najbliżej celu. Może w następnym rzucie uda mu się jeszcze bardziej poprawić wynik. No, a przynajmniej miał taką nadzieję.
-OOO, rzuciłaś za mocno- poinformował Gwen o czymś co było widać na pierwszy rzut oka. Jej gra aktorska była wystarczająca, żeby nabrać chłopca na to, że faktycznie chce z nim wygrać.
-Teraz Ja!- oznajmił i sięgnął po jedną z trzech kulek jakie mu zostały do rzucenia. Tym razem był pewien, że uda mu się rzucić ją dokładnie tam gdzie była kontrolna gargulka. To przecież nie było takie trudne do zrobienia, prawda? Poza tym cieszył się na propozycję Gwen, że jeśli z nią wygra to będzie mógł jej coś pokazać z miotlarstwa. Może nawet da się namówić na wypad na Queerditch Marsh? Dawno już tam nie był.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
To była już trzecia tura w rzucaniu garkulkami i Gwen cieszyła się, że Heath jak na razie wygrywa. Co prawda ani jej kolejny rzut, ani kolejny młodego lorda nie należał do najlepszych, ale co z tego! W dalszym ciągu czerwona gargulka sześciolatka leżała najbliżej tej zielonej, kontrolnej – i tylko to było ważne. Heath miał się przede wszystkim dobrze bawić, aby za chwilę nie wstać i nie pobiec znów przeszkadzać weselnym gościom. Miała nadzieję więc, że uda jej się zająć uwagę blondyna jak najdłużej.
Musiała przyznać, że Macmillanowie naprawdę starali się zapewnić jej uczniowi jak najlepsze warunki. Na szczęście w nieszczęściu mimo wojny mieli dość duże posiadłości i fundusze, co ułatwiało sprawę. Gwen była przekonana, że gdyby sama w tej chwili została matką, jej potomek nie miałby aż tak radosnego życia. Pieniądze w trakcie wojny naprawdę wiele zmieniały. Pozwalały zapewnić bezpieczeństwo, czego Gwen chyba nie byłaby w stanie zrobić aż w takim stopniu. Choć z drugiej strony, dzieci Macmillanów są znane z imienia i nazwiska innym przedstawicielom arystokracji, także tej antymugolskiej. Jeśli Heath opuściłby tę okolice bez wątpienia były w większym niebezpieczeństwie, niż przeciętne dziecko. Ale jego krewni przecież pilnowali, aby nie opuszczał dworu bez potrzeby i bez opieki.
– No tak, tylko jeden… – Pokiwała głowa. – Ale ćwicz wytrwałość, ćwicz. Może niedługo dojdziesz do dwóch? – Uniosła brew.
Zaśmiała się cicho na wspomnienie szkoły.
– Trochę długo, trochę krótko. Wiesz, ciągle to dobrze pamiętam – wyjaśniła. No, nie tak do końca dobrze, bo większość wspomnień Gwen z Hogwartu zaczynała się mocno zacierać, ale to przecież nie było teraz ważne.
Pokiwała ze smutkiem głową, wzdychając.
– Nigdy nie byłam dobra w rzucaniu. Dlatego nawet nie próbowałam uczyć się latać, wiesz? Ale może ty będziesz dobrym nauczycielem, jak już wygrasz – uznała.
Obserwowała, jak chłopiec rzuca po raz kolejny i jak jego gargulka zatrzymuje się w dużej odległości od tej zielonej, kontrolnej.
– Dalej leży bliżej od mojej! No, jesteś lepszy, w dalszym ciągu wygrywasz. Ale zobaczysz, jeszcze cię pokonam! – powiedziała groźnie i chwyciła kolejną, czarną gargulkę. Zatrzęsła dłonią i po chwili wypuściła ją na blat.
Musiała przyznać, że Macmillanowie naprawdę starali się zapewnić jej uczniowi jak najlepsze warunki. Na szczęście w nieszczęściu mimo wojny mieli dość duże posiadłości i fundusze, co ułatwiało sprawę. Gwen była przekonana, że gdyby sama w tej chwili została matką, jej potomek nie miałby aż tak radosnego życia. Pieniądze w trakcie wojny naprawdę wiele zmieniały. Pozwalały zapewnić bezpieczeństwo, czego Gwen chyba nie byłaby w stanie zrobić aż w takim stopniu. Choć z drugiej strony, dzieci Macmillanów są znane z imienia i nazwiska innym przedstawicielom arystokracji, także tej antymugolskiej. Jeśli Heath opuściłby tę okolice bez wątpienia były w większym niebezpieczeństwie, niż przeciętne dziecko. Ale jego krewni przecież pilnowali, aby nie opuszczał dworu bez potrzeby i bez opieki.
– No tak, tylko jeden… – Pokiwała głowa. – Ale ćwicz wytrwałość, ćwicz. Może niedługo dojdziesz do dwóch? – Uniosła brew.
Zaśmiała się cicho na wspomnienie szkoły.
– Trochę długo, trochę krótko. Wiesz, ciągle to dobrze pamiętam – wyjaśniła. No, nie tak do końca dobrze, bo większość wspomnień Gwen z Hogwartu zaczynała się mocno zacierać, ale to przecież nie było teraz ważne.
Pokiwała ze smutkiem głową, wzdychając.
– Nigdy nie byłam dobra w rzucaniu. Dlatego nawet nie próbowałam uczyć się latać, wiesz? Ale może ty będziesz dobrym nauczycielem, jak już wygrasz – uznała.
Obserwowała, jak chłopiec rzuca po raz kolejny i jak jego gargulka zatrzymuje się w dużej odległości od tej zielonej, kontrolnej.
– Dalej leży bliżej od mojej! No, jesteś lepszy, w dalszym ciągu wygrywasz. Ale zobaczysz, jeszcze cię pokonam! – powiedziała groźnie i chwyciła kolejną, czarną gargulkę. Zatrzęsła dłonią i po chwili wypuściła ją na blat.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
O istnieniu Zakonu Feniksa dowiedziałem się zaledwie kilka tygodni wcześniej. Kieran Rineheart, którego dla mnie wciąż pozostawał moim przełożonym, pomimo formalnego rozwiązania Biura Aurorów, powierzył mi ten sekret i uczynił ich sojusznikiem, obiecałem bowiem pomoc bez wahania. Nie spodziewałem się, że wiedzy tej będzie towarzyszyć zaproszenie na ślub samego Lorda Macmilanna, lecz takiemu człowiekowi się przecież nie odmawia. Nie mogłem zresztą zaprzeczyć temu, że byłem zwyczajnie ciekaw uroczystości i przyjęcia; nigdy dotąd nie byłem gościem na dworze czarodziejskiej szlachty. Jego obecność w szeregach Zakonu Feniksa właściwie nie wzbudziła we mnie zdziwienia. Czytałem o nim w Proroku Codziennym, o tym, jak podjął próbę schwytania Lorda Voldemorta podczas szczytu w Stonehedge. Pociągnęło to za sobą straszliwe konsekwencje, ale jako auror wiedziałem, że niekiedy należy podejmować podobnie trudne decyzje. Okazja do pojmania tego czarodzieja mogła nie trafić się prędko - jak dotąd nadal nie pojawiał się publicznie. Ktoś o odwadze Anthony'ego Macmillana powinien znaleźć się wśród członków Zakonu Feniksa, tak przynajmniej mi się wydawało. Dla mnie pozostawał obcym człowiekiem, jego świeżo upieczoną, uroczą małżonkę kojarzyłem z rubryk sportowych i nielicznych meczów Harpii z Holyhead, które miałem przyjemność oglądać, życzyłem im jednak jak najlepiej. Składane przeze mnie gratulacje były dość skromne, lecz szczere, nie chciałem zajmować im więcej czasu, nie znali mnie dobrze, właściwie wcale, a tak ważny dzień z pewnością woleli świętować w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół.
Z kieliszkiem szampana zniknąłem wśród tłumu gości, czując się dość nieswojo, widząc tylu szlachetnie urodzonych lordów i lady, kilkukrotnie zerknąłem z niepokojem w jedno z luster, by skontrolować, czy prezentuję się należycie. Z szafy wyciągnąłem swoją najlepszą wyjściową szatę z gładkiego, czarnego materiału i białą koszulę, lecz przy niektórych gościach wyglądałem... Cóż, jak dość ubogi krewny.
O zabawie ze skarbem w roli głównej usłyszałem zbyt późno, czego żałowałem, bo po porażce podczas sylwestrowej nocy w Dolinie Godryka czułem niedosyt. Obserwowałem to z dystansu, wdając się w rozmowę o starożytnych runach z jednym, rudowłosym czarodziejem, który jak przypuszczałem zapewne był z rodziny panny młodej. Dyskusję przerwała jednak jego urocza, nieco pulchna małżonka, wyciągająca go do tańca, czemu nie potrafił odmówić. Rozbawiony ruszyłem za nimi, nie zamierzałem stać jak kołek cały wieczór, zwłaszcza, gdy w tłumie mignęła mi znajoma twarz.
Właściwie trudno powiedzieć, że znajoma, skoro poznałem ją nawet nie miesiąc wcześniej, ale była jedną z nielicznych osób, które tu znałem; odstawiwszy kieliszek po szampanie na lewitującą tacę ruszyłem śladem ciemnowłosej czarownicy, odnajdując ją na korytarzu.
- Panno Wright! - zawołałem, nie krzykiem, bo krzyczeć nie wypadało, lecz na tyle donośnie, by zwrócić na siebie uwagę kobiety. - Nie przypuszczałem, że przyjdzie nam się spotkać w podobnych okolicznościach, choć to raczej moja obecność tutaj jest większą niespodzianką... - zagaiłem, uśmiechając się lekko; zapewne wiedziała już, że Rineheart uczynił mnie sojusznikiem Zakonu Feniksa i z tego powodu otrzymałem zaproszenie. - Taka okazja może się jednak nie powtórzyć prędko, więc uczyniłaby mi pani zaszczyt, gdyby zgodziła się ze mną zatańczyć. - Tańczyć za dobrze nie potrafiłem, lecz bynajmniej nie stało mi to przeszkodzie w wysunięciu tej propozycji. Wyciągnąłem w jej kierunku dłoń (tym razem czystą, nieoblepioną żywicą), w nadziei, że poda mi swoją.
Z kieliszkiem szampana zniknąłem wśród tłumu gości, czując się dość nieswojo, widząc tylu szlachetnie urodzonych lordów i lady, kilkukrotnie zerknąłem z niepokojem w jedno z luster, by skontrolować, czy prezentuję się należycie. Z szafy wyciągnąłem swoją najlepszą wyjściową szatę z gładkiego, czarnego materiału i białą koszulę, lecz przy niektórych gościach wyglądałem... Cóż, jak dość ubogi krewny.
O zabawie ze skarbem w roli głównej usłyszałem zbyt późno, czego żałowałem, bo po porażce podczas sylwestrowej nocy w Dolinie Godryka czułem niedosyt. Obserwowałem to z dystansu, wdając się w rozmowę o starożytnych runach z jednym, rudowłosym czarodziejem, który jak przypuszczałem zapewne był z rodziny panny młodej. Dyskusję przerwała jednak jego urocza, nieco pulchna małżonka, wyciągająca go do tańca, czemu nie potrafił odmówić. Rozbawiony ruszyłem za nimi, nie zamierzałem stać jak kołek cały wieczór, zwłaszcza, gdy w tłumie mignęła mi znajoma twarz.
Właściwie trudno powiedzieć, że znajoma, skoro poznałem ją nawet nie miesiąc wcześniej, ale była jedną z nielicznych osób, które tu znałem; odstawiwszy kieliszek po szampanie na lewitującą tacę ruszyłem śladem ciemnowłosej czarownicy, odnajdując ją na korytarzu.
- Panno Wright! - zawołałem, nie krzykiem, bo krzyczeć nie wypadało, lecz na tyle donośnie, by zwrócić na siebie uwagę kobiety. - Nie przypuszczałem, że przyjdzie nam się spotkać w podobnych okolicznościach, choć to raczej moja obecność tutaj jest większą niespodzianką... - zagaiłem, uśmiechając się lekko; zapewne wiedziała już, że Rineheart uczynił mnie sojusznikiem Zakonu Feniksa i z tego powodu otrzymałem zaproszenie. - Taka okazja może się jednak nie powtórzyć prędko, więc uczyniłaby mi pani zaszczyt, gdyby zgodziła się ze mną zatańczyć. - Tańczyć za dobrze nie potrafiłem, lecz bynajmniej nie stało mi to przeszkodzie w wysunięciu tej propozycji. Wyciągnąłem w jej kierunku dłoń (tym razem czystą, nieoblepioną żywicą), w nadziei, że poda mi swoją.
becomes law
resistance
becomes duty
Spojrzał na czarownicę nieco zdziwiony. -Ale po co czekać aż dwa dni?- zdziwił się szczerze. Jakby nie było Heath był małym lordem, pochodzącym z raczej bogatego rodu. Nie znał idei odmawiania sobie czegoś po to, żeby móc skorzystać później. Jeśli zjadł czekoladową żabę, to zawsze mógł na następny dzień poprosić o kolejną, a na pewno w posiadłości znalazłaby się jakaś ciotka, która chętnie by mu ją sprezentowała, prawda?
Odpowiedź rudowłosej co do tego jak dawno temu była w szkole nie przyniosły chłopcu żadnych odpowiedzi. Na szczęście dla dziewczyny gra trwała dalej i nie pozwoliła małemu Macmillanowi na zasypanie jej pytaniami.
-Na pewno! - odpowiedział z entuzjazmem. Był święcie przekonany, że na pewno nauczy Gwen rzucać kafla na miotle. Przecież to nie było takie trudne, prawda? Wyszczerzył się jeszcze bardziej gdy Gwendolyn oznajmiła, że dalej wygrywa. Heath może lepiej znosił porażki niż przeciętny sześciolatek, ciężko, żeby tak nie było, gdy wychowywał się pośród nastawionych na rywalizację Macmillanów. Mimo to wciąż zwycięstwo w grze było przyjemne dla każdego, prawda?
Obserwował uważnie kolejny z rzutów czarownicy. Na moment z przejęcia nawet wstrzymał oddech obserwując jak gargulka toczy się w kierunku tej kontrolnej, zielonej. Z przejęcia nawet zacisnął mocno swoje piąstki widząc jak kulka zatrzymuje się tuż przy gargulce rzuconej przez niego dwie tury wcześniej. Dopiero gdy się zatrzymała wypuścił oddech. Było blisko.
-Prawie Ci się udało! - poinformował rudowłosą o rzeczy oczywistej. -Może ostatnią uda Ci się rzucić jeszcze lepiej niż tę? - dodał jeszcze po czym schwycił jedną ze swoich kulek. Przez chwilę trzymał ją zamkniętą w swojej dłoni, aż w końcu ją wypuścił starając się tym razem wykonać dosyć delikatny rzut. Oby nie był tylko za lekki.
-Zobaczysz, teraz uda mi się rzucić jeszcze bliżej! - oznajmił i z napięciem obserwował, jak toczy się rzucona przez niego czarna gargulka. Oby faktycznie tak było jak powiedział, bo inaczej trochę głupio wyjdzie, co nie? Nie żeby Heath tym się specjalnie przejmował, ale naprawdę chciał ładnie rzucić.
Odpowiedź rudowłosej co do tego jak dawno temu była w szkole nie przyniosły chłopcu żadnych odpowiedzi. Na szczęście dla dziewczyny gra trwała dalej i nie pozwoliła małemu Macmillanowi na zasypanie jej pytaniami.
-Na pewno! - odpowiedział z entuzjazmem. Był święcie przekonany, że na pewno nauczy Gwen rzucać kafla na miotle. Przecież to nie było takie trudne, prawda? Wyszczerzył się jeszcze bardziej gdy Gwendolyn oznajmiła, że dalej wygrywa. Heath może lepiej znosił porażki niż przeciętny sześciolatek, ciężko, żeby tak nie było, gdy wychowywał się pośród nastawionych na rywalizację Macmillanów. Mimo to wciąż zwycięstwo w grze było przyjemne dla każdego, prawda?
Obserwował uważnie kolejny z rzutów czarownicy. Na moment z przejęcia nawet wstrzymał oddech obserwując jak gargulka toczy się w kierunku tej kontrolnej, zielonej. Z przejęcia nawet zacisnął mocno swoje piąstki widząc jak kulka zatrzymuje się tuż przy gargulce rzuconej przez niego dwie tury wcześniej. Dopiero gdy się zatrzymała wypuścił oddech. Było blisko.
-Prawie Ci się udało! - poinformował rudowłosą o rzeczy oczywistej. -Może ostatnią uda Ci się rzucić jeszcze lepiej niż tę? - dodał jeszcze po czym schwycił jedną ze swoich kulek. Przez chwilę trzymał ją zamkniętą w swojej dłoni, aż w końcu ją wypuścił starając się tym razem wykonać dosyć delikatny rzut. Oby nie był tylko za lekki.
-Zobaczysz, teraz uda mi się rzucić jeszcze bliżej! - oznajmił i z napięciem obserwował, jak toczy się rzucona przez niego czarna gargulka. Oby faktycznie tak było jak powiedział, bo inaczej trochę głupio wyjdzie, co nie? Nie żeby Heath tym się specjalnie przejmował, ale naprawdę chciał ładnie rzucić.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Obawiając się, że rozmowa z przyjaciółką przyniesie więcej szkody niż pożytku, unikała jej towarzystwa od początku uroczystości. To było przedziwne. Nie szukała jej towarzystwa, nie pragnęła napić się w jej towarzystwie szklaneczki (lub dwóch) ognistej, wyskoczyć na parkiet, by zaszaleć, przy okazji w czysto kobiecy sposób obgadując część gości. Nie szukała też spojrzeniem towarzyszącego jej mężczyzny w kilcie, wmawiając sobie samej, że wcale go nie dostrzegła w kolejce do złożenia życzeń. Cieszyła się, że zaskakująco przyniosła ulgę, a one pomimo całej tej dziwacznej sytuacji wyjaśniły sobie więcej niż mogły obie początkowo zakładać. W końcu Tonks wiedziała o tym, co powinna powiedzieć jej dawno temu; przyjaźniły się, niepotrzebnie ukrywała przed nią to wszystko. Czuła jak wielki kamień spada jej z serca, jak w końcu jeden z dźwiganych ciężarów zwalnia jej ramiona, czyniąc ją lżejszą, mniej zmęczoną. Niewiele już tego zostało — tych tajemnic, których z jakiegoś powodu się obawiała. O równie potężnej wadze w jej mniemaniu, ważnych i miażdżących.
Balonik przywiązany do jej nadgarstka lśnił w końcu bielą, po tym jak prezentował całą feerię barw, od czerwieni po niebieskości. Przecięła parkiet, w poszukiwaniu Percivala, ale nigdzie nie mogła go dostrzec. Może to i lepiej, nie czuła się w potrzebie towarzyszenia mu przez cały wieczór, a pewnie on sam z przyjemnością spędzał go w towarzystwie kogoś innego, kogoś wyjątkowego. Kiedy wkroczyła na korytarz usłyszała głos wołający ją po nazwisku i nie skojarzyła go w pierwszej chwili z żadną osobą, choć wiedziała, że go zna. Zatrzymała się w miejscu i odwróciła przez ramię, szybko i z łatwością dostrzegając twarz aurora poznanego w tartaku. Zdziwienie wymalowało się na jej twarzy wraz z uśmiechem.
— Pan Dearborn. Pan tutaj? — Miał na sobie elegancki strój, szaty wyraźnie wskazywały na to, że jest gościem, nie przybył w żadnej innej sprawie. — Nie zaprzeczę. Nie przypuszczałabym, że znacie się z Anthonym lub Rią, ale... miło pana widzieć. Mam nadzieję, że czuję się tu pan swobodniej niż między drewnem? — zażartowała, unosząc brew. Pamiętała, że w tartaku wydawał się zagubiony, odnajdując dopiero w nowej rzeczywistości. Ale nie mogła mu się dziwić. Gdyby sama z dnia na dzień była zmuszona porzucić swój cech, nie miałaby pojęcia w co włożyć ręce, a gdyby to już uczyniła, wyglądałaby z pewnością bardzo pokracznie. Minie jeszcze nieco czasu, nim poczuje swobodę, pozna się na wszystkim.
Nie miała pojęcia o tym, że Cedric został sojusznikiem Zakonu, starej chaty nie odwiedziła od spotkania. Jego obecność tutaj była zagadkowa, a ona nie czuła się zbyt skrępowana.
— O ile nie narażę się w ten sposób żadnej damie — przyznała ostrożnie, podając mu dłoń od razu. Pociągnęła za sobą sukienkę, która zaplątała jej się między nogami, podczas zwrotu i ruszyła wraz z aurorem bliżej parkietu. Wyglądaliby wyjątkowo dwuznacznie, tańcząc na środku korytarza. Rozejrzała się dookoła, przelotnie w poszukiwaniu znajomych twarzy, nim spojrzała na czarodzieja przed sobą. Ułożyła dłoń na jego ramieniu, pozwalając się poprowadzić, nim instynkt weźmie górę i zgrabnie przejmie kontrolę nad ruchem. — To była piękna ceremonia. Które z nich zna pan lepiej?— zagadała wścibsko, przyglądając mu się uważnie.
Balonik przywiązany do jej nadgarstka lśnił w końcu bielą, po tym jak prezentował całą feerię barw, od czerwieni po niebieskości. Przecięła parkiet, w poszukiwaniu Percivala, ale nigdzie nie mogła go dostrzec. Może to i lepiej, nie czuła się w potrzebie towarzyszenia mu przez cały wieczór, a pewnie on sam z przyjemnością spędzał go w towarzystwie kogoś innego, kogoś wyjątkowego. Kiedy wkroczyła na korytarz usłyszała głos wołający ją po nazwisku i nie skojarzyła go w pierwszej chwili z żadną osobą, choć wiedziała, że go zna. Zatrzymała się w miejscu i odwróciła przez ramię, szybko i z łatwością dostrzegając twarz aurora poznanego w tartaku. Zdziwienie wymalowało się na jej twarzy wraz z uśmiechem.
— Pan Dearborn. Pan tutaj? — Miał na sobie elegancki strój, szaty wyraźnie wskazywały na to, że jest gościem, nie przybył w żadnej innej sprawie. — Nie zaprzeczę. Nie przypuszczałabym, że znacie się z Anthonym lub Rią, ale... miło pana widzieć. Mam nadzieję, że czuję się tu pan swobodniej niż między drewnem? — zażartowała, unosząc brew. Pamiętała, że w tartaku wydawał się zagubiony, odnajdując dopiero w nowej rzeczywistości. Ale nie mogła mu się dziwić. Gdyby sama z dnia na dzień była zmuszona porzucić swój cech, nie miałaby pojęcia w co włożyć ręce, a gdyby to już uczyniła, wyglądałaby z pewnością bardzo pokracznie. Minie jeszcze nieco czasu, nim poczuje swobodę, pozna się na wszystkim.
Nie miała pojęcia o tym, że Cedric został sojusznikiem Zakonu, starej chaty nie odwiedziła od spotkania. Jego obecność tutaj była zagadkowa, a ona nie czuła się zbyt skrępowana.
— O ile nie narażę się w ten sposób żadnej damie — przyznała ostrożnie, podając mu dłoń od razu. Pociągnęła za sobą sukienkę, która zaplątała jej się między nogami, podczas zwrotu i ruszyła wraz z aurorem bliżej parkietu. Wyglądaliby wyjątkowo dwuznacznie, tańcząc na środku korytarza. Rozejrzała się dookoła, przelotnie w poszukiwaniu znajomych twarzy, nim spojrzała na czarodzieja przed sobą. Ułożyła dłoń na jego ramieniu, pozwalając się poprowadzić, nim instynkt weźmie górę i zgrabnie przejmie kontrolę nad ruchem. — To była piękna ceremonia. Które z nich zna pan lepiej?— zagadała wścibsko, przyglądając mu się uważnie.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Dostrzegłem przywiązany do jej nadgarstka balonik. Kilku innych gości nosiło podobny, zdążyłem się już zorientować, że jego kolor odpowiada nastrojowi osoby, która go nosiła. Był biały, więc prawdopodobnie moje towarzystwo nie było dla Hannah nieprzyjemne, to dobrze.
- Nieprawdopodobne, a jednak - odpowiedziałem żartobliwym tonem, rozkładając przy tym ręce jakbym sam nie wierzył w swoją obecność na ślubnej ceremonii lorda Macmillana z zawodową graczką quidditcha, samą Harpią z Holyhead, do tego z powodów prywatnych, nie zawodowych, choć było w tych słowach trochę przesady. - Ja właściwie mogłem się tutaj panny spodziewać. Ze względu na braci. Przynajmniej Josepha. Nie przypominam sobie, by Ria zdążyła zmierzyć się z Benjaminem na boisku? - Jako fan quidditcha dość uważnie śledziłem rozgrywki, zwłaszcza Jastrzębi z Falmotuh, którym kibicowałem zawsze najmocniej, lecz chwilowo ciężko było mi sobie przypomnieć konkretne daty. Do tego była to jedynie półprawda. Powiązania pomiędzy graczami quidditcha przeciwnych drużyn, do tego ich rodzeństwa, to była raczej zbyt rozmyta sprawa, by przewidzieć zaproszenie na ślubną ceremonię. Nie dalej jak trzy tygodnie wcześniej Kieran Rineheart opowiedział mi o Zakonie Feniksa i zdradził nazwiska co poniektórych członków tej już-nie-tak-sekretnej organizacji. Wśród nich znalazła się godność jej starszego brata i samego pana młodego, mogłem więc przypuszczać, że może i Hannah dla nich działa, choć takiej pewności jeszcze nie miałem. - Powiedzmy, że tak, choć... Rozumie pani, nie mam wśród magicznej arystokracji zbyt wielu znajomości - zaśmiałem się lekko, wzrokiem przesuwając po drogocennych rzeźbach i obrazach, które były ozdobą korytarza prowadzącego do sali zabaw. Sam pochodziłem z prostej rodziny, mieszkałem w Dolinie Godryka, jako dziecko i młody chłopak więc trochę czasu spędziłem z lordem Lucanem Abbottem, lecz nigdy nie bywałem na tak zwanych salonach. Ani mnie do tego nie ciągnęło, ani też nie miałem szczególnego powodu, by szukać pośród szlachetnie urodzonych przyjaciół. Zwłaszcza, że wielu z nich miało niezwykle konserwatywne poglądy na kwestię czystości krwi i brzydziło mnie to niezmiernie.
- To dość... dorywcze zajęcie. Niewykluczone, że jeszcze tam wrócę. Może przyjdzie jeszcze będzie okazja, by opowiedziała mi pani więcej o drewnie. - Nie można powiedzieć, by wzbudzało to we mnie szczególne zainteresowanie, ale dobrze było uczyć się nowych rzeczy, zwłaszcza w tak niepewnej sytuacji. Istniała możliwość, że już nigdy nie powrócę do wykonywania swojego właściwego zawodu. Próbowałem nieustannie znaleźć zlecenie na przełamanie klątw, ale bardziej doświadczonych ode mnie łamaczy nie brakowało. Zresztą - Hannah miała tak przyjemny dla ucha głos, że mogła opowiadać mi nawet o żywicy, a słuchałbym z chęcią.
Ująłem podaną mi dłoń i pochyliłem się, by ucałować jej wierzch elegancko, tym razem nie martwić się, że ją pobrudzę.
- Absolutnie. Przyszedłem sam - uspokoiłem ją, kręcąc przy tym głową w zaprzeczeniu, że moja rzekoma towarzyszka mogłaby się pogniewać. - Jeśli jednak ja prosząc pannę do tańca komuś się narażam, to podejmuję to ryzyko z pełną premedytacją i nie dopuszczę do odbijanego - zażartowałem, przyglądając się uważnie twarzy Hannah w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, która mogłaby mi podpowiedzieć, czy ona także pojawiła się tu samotnie, czy też miała towarzystwo. Na palcu nie miała ani pierścionka zaręczynowego, ani obrączki.
Podając jej ramię ruszyliśmy w stronę sali zabaw, bo choć poprosiłem na korytarzu, to tutaj tańczyć nie zamierzałem - ledwie słyszeliśmy muzykę. Znalazłszy się na parkiecie poczułem, że powinienem był jej czymś powiedzieć od razu.
- Istnieje jedynie jeden mały problem. Słabo tańczę, ale nie mogłem oprzeć się tej pokusie - wyrzekłem usprawiedliwiającym tonem, prawą dłonią ujmując jej, zaś lewą kładąc na talii czarownicy. Musiałem się skupić, by nie podeptać Hannah stóp. Kilka podstawowych kroków pamiętałem jeszcze z własnego wesela. - Rzeczywiście piękna. Najpiękniejsze i najtrudniejsze zarazem jednak dopiero przed nimi - odpowiedziałem dość ostrożnie. Wspólna droga życia nie była ścieżką usłaną samymi różami, ale o tym dopiero mieli się przekonać. - Anthonego. Poznaliśmy się w szkole. Był tylko rok wyżej. Utrzymujemy wciąż kontakt. To dobry człowiek - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, nie przejmując się tą wścibskością, którą nie nazwałbym nawet kobiecą, bo sam byłem ciekaw powodów obecności panny Wright na tym weselu.
- Nieprawdopodobne, a jednak - odpowiedziałem żartobliwym tonem, rozkładając przy tym ręce jakbym sam nie wierzył w swoją obecność na ślubnej ceremonii lorda Macmillana z zawodową graczką quidditcha, samą Harpią z Holyhead, do tego z powodów prywatnych, nie zawodowych, choć było w tych słowach trochę przesady. - Ja właściwie mogłem się tutaj panny spodziewać. Ze względu na braci. Przynajmniej Josepha. Nie przypominam sobie, by Ria zdążyła zmierzyć się z Benjaminem na boisku? - Jako fan quidditcha dość uważnie śledziłem rozgrywki, zwłaszcza Jastrzębi z Falmotuh, którym kibicowałem zawsze najmocniej, lecz chwilowo ciężko było mi sobie przypomnieć konkretne daty. Do tego była to jedynie półprawda. Powiązania pomiędzy graczami quidditcha przeciwnych drużyn, do tego ich rodzeństwa, to była raczej zbyt rozmyta sprawa, by przewidzieć zaproszenie na ślubną ceremonię. Nie dalej jak trzy tygodnie wcześniej Kieran Rineheart opowiedział mi o Zakonie Feniksa i zdradził nazwiska co poniektórych członków tej już-nie-tak-sekretnej organizacji. Wśród nich znalazła się godność jej starszego brata i samego pana młodego, mogłem więc przypuszczać, że może i Hannah dla nich działa, choć takiej pewności jeszcze nie miałem. - Powiedzmy, że tak, choć... Rozumie pani, nie mam wśród magicznej arystokracji zbyt wielu znajomości - zaśmiałem się lekko, wzrokiem przesuwając po drogocennych rzeźbach i obrazach, które były ozdobą korytarza prowadzącego do sali zabaw. Sam pochodziłem z prostej rodziny, mieszkałem w Dolinie Godryka, jako dziecko i młody chłopak więc trochę czasu spędziłem z lordem Lucanem Abbottem, lecz nigdy nie bywałem na tak zwanych salonach. Ani mnie do tego nie ciągnęło, ani też nie miałem szczególnego powodu, by szukać pośród szlachetnie urodzonych przyjaciół. Zwłaszcza, że wielu z nich miało niezwykle konserwatywne poglądy na kwestię czystości krwi i brzydziło mnie to niezmiernie.
- To dość... dorywcze zajęcie. Niewykluczone, że jeszcze tam wrócę. Może przyjdzie jeszcze będzie okazja, by opowiedziała mi pani więcej o drewnie. - Nie można powiedzieć, by wzbudzało to we mnie szczególne zainteresowanie, ale dobrze było uczyć się nowych rzeczy, zwłaszcza w tak niepewnej sytuacji. Istniała możliwość, że już nigdy nie powrócę do wykonywania swojego właściwego zawodu. Próbowałem nieustannie znaleźć zlecenie na przełamanie klątw, ale bardziej doświadczonych ode mnie łamaczy nie brakowało. Zresztą - Hannah miała tak przyjemny dla ucha głos, że mogła opowiadać mi nawet o żywicy, a słuchałbym z chęcią.
Ująłem podaną mi dłoń i pochyliłem się, by ucałować jej wierzch elegancko, tym razem nie martwić się, że ją pobrudzę.
- Absolutnie. Przyszedłem sam - uspokoiłem ją, kręcąc przy tym głową w zaprzeczeniu, że moja rzekoma towarzyszka mogłaby się pogniewać. - Jeśli jednak ja prosząc pannę do tańca komuś się narażam, to podejmuję to ryzyko z pełną premedytacją i nie dopuszczę do odbijanego - zażartowałem, przyglądając się uważnie twarzy Hannah w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, która mogłaby mi podpowiedzieć, czy ona także pojawiła się tu samotnie, czy też miała towarzystwo. Na palcu nie miała ani pierścionka zaręczynowego, ani obrączki.
Podając jej ramię ruszyliśmy w stronę sali zabaw, bo choć poprosiłem na korytarzu, to tutaj tańczyć nie zamierzałem - ledwie słyszeliśmy muzykę. Znalazłszy się na parkiecie poczułem, że powinienem był jej czymś powiedzieć od razu.
- Istnieje jedynie jeden mały problem. Słabo tańczę, ale nie mogłem oprzeć się tej pokusie - wyrzekłem usprawiedliwiającym tonem, prawą dłonią ujmując jej, zaś lewą kładąc na talii czarownicy. Musiałem się skupić, by nie podeptać Hannah stóp. Kilka podstawowych kroków pamiętałem jeszcze z własnego wesela. - Rzeczywiście piękna. Najpiękniejsze i najtrudniejsze zarazem jednak dopiero przed nimi - odpowiedziałem dość ostrożnie. Wspólna droga życia nie była ścieżką usłaną samymi różami, ale o tym dopiero mieli się przekonać. - Anthonego. Poznaliśmy się w szkole. Był tylko rok wyżej. Utrzymujemy wciąż kontakt. To dobry człowiek - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, nie przejmując się tą wścibskością, którą nie nazwałbym nawet kobiecą, bo sam byłem ciekaw powodów obecności panny Wright na tym weselu.
becomes law
resistance
becomes duty
Dziewczyna westchnęła nieco teatralnie, unosząc oczy ku niebu. No, nie ku niebu – ku sklepieniu. Całkiem zdobnemu i ładnemu. Macmillanowie może nie żyli w najpiękniejszym z pałaców, jednak ich siedziba była zdaniem Gwen bardzo dobrym połączeniem praktyki i bogactwa. Złoto może nie wylewało się z każdego zakamarka, ale absolutnie nikt nie mógłby posądzić ich o bycie nawet przeciętnie bogatymi. Widać było jednak, że ród Macmillanów ma stosunkowo praktyczne podejście do życia.
– Wiesz, czasem w życiu potrzebna jest cierpliwość! O, na przykład… jak twój tata będzie kazał ci poczekać na nową miotłę! Gdy wiesz, że będziesz ją miał, ale jeszcze nie masz! Takie ćwiczenia w niezjedzeniu żaby potem się przydają! – wyjaśniła, kiwając przy tym głową. Odrobina cierpliwości naprawdę nie przeszkodziłaby małemu lordowi. Bogaty czy nie, był dalej tylko człowiekiem, a czekanie było rzeczą jak najbardziej ludzką. Na nową miotłę, na odpowiedź z urzędu czy ogłoszenie wyników egzaminów.
Widziała jego staranie, jednak mimo wszystko, rzut chłopca był nieco za mocny. Przygryzła wargę.
– Takim ruchem spróbuj następnym razem – pokazała mu, nie rzucając jeszcze gargulki. – Może wtedy trafisz dokładniej. Choć ja chyba drugi raz nie powtórzę swojego sukcesu – powiedziała z udawanym powątpiewaniem. W dalszym ciągu nie miała przecież zamiaru tak rzucać, by wygrać i wcale jej się nie podobało, że jej poprzedni rzut okazał się jakimś cudem tak udany.
Ale gra to gra! Magiczne gargulki chyba nie pozwalały na przerwanie rozgrywki, gdy któraś ze stron ot tak uznała zwycięstwo drugiej. Poza tym Heath byłby chyba niepocieszony, gdyby Gwen po prostu dała mu wygrać – za dobrze znał reguły gry. Na dodatek zakończenie tego wszystkiego teraz oznaczałoby dalsze bieganie za młodym Macmillanem, a to też wcale nie uśmiechało się pannie Grey.
Chuchnęła na gargulkę, spojrzała na chłopca i rzuciła nią po raz kolejny. Byle nie za blisko, byle nie za blisko… Naprawdę, to nie ona miała być dziś zwycięzcą, nie o to w tym wszystkim chodziło!
– Wiesz, czasem w życiu potrzebna jest cierpliwość! O, na przykład… jak twój tata będzie kazał ci poczekać na nową miotłę! Gdy wiesz, że będziesz ją miał, ale jeszcze nie masz! Takie ćwiczenia w niezjedzeniu żaby potem się przydają! – wyjaśniła, kiwając przy tym głową. Odrobina cierpliwości naprawdę nie przeszkodziłaby małemu lordowi. Bogaty czy nie, był dalej tylko człowiekiem, a czekanie było rzeczą jak najbardziej ludzką. Na nową miotłę, na odpowiedź z urzędu czy ogłoszenie wyników egzaminów.
Widziała jego staranie, jednak mimo wszystko, rzut chłopca był nieco za mocny. Przygryzła wargę.
– Takim ruchem spróbuj następnym razem – pokazała mu, nie rzucając jeszcze gargulki. – Może wtedy trafisz dokładniej. Choć ja chyba drugi raz nie powtórzę swojego sukcesu – powiedziała z udawanym powątpiewaniem. W dalszym ciągu nie miała przecież zamiaru tak rzucać, by wygrać i wcale jej się nie podobało, że jej poprzedni rzut okazał się jakimś cudem tak udany.
Ale gra to gra! Magiczne gargulki chyba nie pozwalały na przerwanie rozgrywki, gdy któraś ze stron ot tak uznała zwycięstwo drugiej. Poza tym Heath byłby chyba niepocieszony, gdyby Gwen po prostu dała mu wygrać – za dobrze znał reguły gry. Na dodatek zakończenie tego wszystkiego teraz oznaczałoby dalsze bieganie za młodym Macmillanem, a to też wcale nie uśmiechało się pannie Grey.
Chuchnęła na gargulkę, spojrzała na chłopca i rzuciła nią po raz kolejny. Byle nie za blisko, byle nie za blisko… Naprawdę, to nie ona miała być dziś zwycięzcą, nie o to w tym wszystkim chodziło!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Chłopiec patrzył podejrzliwie na Gwen. W zasadzie to co mówiła o tym całym czekaniu miało sens, jednak młody Macmillan nie bardzo jeszcze potrafił zrozumieć pojęcie cierpliwości, a już tym bardziej jej ćwiczenia. Zresztą, wszystko wskazywało na to, że w przyszłości Heath wcale nie będzie należał do tych osób, które potrafiły czekać. Dla niego to czysta abstrakcja.
-No… ale jak nie mam takiej nowej miotły to i tak nic nie mogę zrobić, prawda? A żaby w sumie mam już teraz! - zauważył tylko. Cóż, Gwen będzie musiała chyba użyć innego przykładu, żeby dotrzeć do małego Macmillana. Chociaż, czy było mu to na ten moment tak potrzebne w życiu? Chyba nie. Poza tym była szansa, że chłopiec wpadnie na zupełnie inne rozwiązanie „problemu” czekania. Wiadomo było, że Heath nie potrafi zbyt długo usiedzieć w miejscu. Kto wie, może to mu pomoże? Oczekując na coś zajmie się czymś zupełnie innym, co pochłonie całą jego uwagę i będzie miał problem z głowy. Coś takiego chyba byłoby bardziej zgodne z jego własnym charakterem.
Chłopiec uważnie przyglądał się rzutowi Gwendolyn starając się zapamiętać, jak to zrobiła. W końcu całkiem nieźle jej szło. Gdy gargulka została już wyrzucona z jej dłoni, malec z zapartym tchem obserwował jak kulka się toczy. Uda jej się rzucić lepiej niż jemu, czy niekoniecznie? Z jednej strony Heath chciałby wygrać z drugiej jednak, gdyby poszło mu zbyt łatwo wcale nie czułby radości z wygranej. Czarownica mogła usłyszeć, jak chłopiec wypuszcza powietrze, które wstrzymywał, kiedy w końcu jej kulka się zatrzymała. Tuż przy jego własnej. Było blisko.
-Prawie Ci się udało!- ciężko powiedzieć czy był bardziej ucieszony tym, że pojedynek był wyrównany, czy może tym, że jednak Gwen nie udało się rzucić lepiej. Pewnie obie te rzeczy na raz.
-Teraz ja!- oznajmił i chwycił swoją gargulkę po to by zaraz nią rzucić. Z tej całej ekscytacji zupełnie zapomniał o wskazówkach odnośnie techniki rzucania jakie dała mu minutę wcześniej Gwendolyn. Emocje zdecydowanie wzięły górę.
-No… ale jak nie mam takiej nowej miotły to i tak nic nie mogę zrobić, prawda? A żaby w sumie mam już teraz! - zauważył tylko. Cóż, Gwen będzie musiała chyba użyć innego przykładu, żeby dotrzeć do małego Macmillana. Chociaż, czy było mu to na ten moment tak potrzebne w życiu? Chyba nie. Poza tym była szansa, że chłopiec wpadnie na zupełnie inne rozwiązanie „problemu” czekania. Wiadomo było, że Heath nie potrafi zbyt długo usiedzieć w miejscu. Kto wie, może to mu pomoże? Oczekując na coś zajmie się czymś zupełnie innym, co pochłonie całą jego uwagę i będzie miał problem z głowy. Coś takiego chyba byłoby bardziej zgodne z jego własnym charakterem.
Chłopiec uważnie przyglądał się rzutowi Gwendolyn starając się zapamiętać, jak to zrobiła. W końcu całkiem nieźle jej szło. Gdy gargulka została już wyrzucona z jej dłoni, malec z zapartym tchem obserwował jak kulka się toczy. Uda jej się rzucić lepiej niż jemu, czy niekoniecznie? Z jednej strony Heath chciałby wygrać z drugiej jednak, gdyby poszło mu zbyt łatwo wcale nie czułby radości z wygranej. Czarownica mogła usłyszeć, jak chłopiec wypuszcza powietrze, które wstrzymywał, kiedy w końcu jej kulka się zatrzymała. Tuż przy jego własnej. Było blisko.
-Prawie Ci się udało!- ciężko powiedzieć czy był bardziej ucieszony tym, że pojedynek był wyrównany, czy może tym, że jednak Gwen nie udało się rzucić lepiej. Pewnie obie te rzeczy na raz.
-Teraz ja!- oznajmił i chwycił swoją gargulkę po to by zaraz nią rzucić. Z tej całej ekscytacji zupełnie zapomniał o wskazówkach odnośnie techniki rzucania jakie dała mu minutę wcześniej Gwendolyn. Emocje zdecydowanie wzięły górę.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Sala zabaw
Szybka odpowiedź