Ogrody i polana
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody i polana
Posiadłość Macmillanów wydaje się dość skromna w stosunku do otaczającej ją wolnej przestrzeni. Dwór otoczony jest murem z blankami. Przed wejściem znajdują się ogrody z kwiatami w pastelowych kolorach i charakterystycznymi dla Puddlemere wrzosami. Tylna część wydaje się być pusta, z tego względu, że jest przeznaczona na różnego rodzaju aktywności (Quidditch, jeździectwo, szermierka).
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Drgnął zaskoczony kiedy usłyszał czyjś głos za plecami. Nie spodziewał się towarzystwa, a przynajmniej nie spodziewał się go tak szybko. Blondynek na moment oderwał się od swojego zajęcia i obrócił w stronę czarodzieja. Głos nie brzmiał zbyt znajomo i nie był w stanie dopasować go do twarzy. Poza tym młody czarodziej wolał sprawdzić czy przypadkiem nie będzie zmuszony czmychnąć z miejsca w którym robił wykopki. W końcu niektórym, co bardziej drętwym, dorosłym takie odkopywanie robali mogło się nie spodobać i zaraz musiałby wysłuchać pogadanki na temat co też młodym lordom wypada, a co nie. Nuda!
W odpowiedzi na słowa Garfielda Heath wydał z siebie jakiś ledwo zrozumiały pomruk, który miał chyba oznaczać zgodę co do tego że faktycznie w Dorset się nie znajdują. Z jednej strony Mały Lord był nieco poirytowany powrotem do tematu tych całych nieszczęsnych kudłoni, z drugiej zaś był zadowolony, że rudowłosy dał mu jakieś usprawiedliwienie dla jego niewiedzy. Zawsze to było jakieś pocieszenie.
Za to gdy czarodziej zaczął go wypytywać o to jaki ma plan, Heath zareagował nieufną miną i zerknął na mężczyznę podejrzliwie. Czyżby któryś wujek wysłał go na przeszpiegi?
– Tajemnica! – oznajmił i zabrał się z powrotem do przerwanego zajęcia. Dżdżownice przecież same się nie złapią, prawda? A jeszcze sporo mu brakowało, żeby osiągnąć przynajmniej połowę wiaderka. Heath energicznie nakopywał ziemię, a potem metodycznie przeczesywał w poszukiwaniu robali.
Wszystko wskazywało na to, że Garfield będzie musiał się nieco natrudzić, żeby Mały Macmillan zechciał się z nim podzielić swoim niecnym planem. Może rok temu chłopiec by wszystko radośnie wypaplał chcąc się pochwalić swoim genialnym pomysłem, ale teraz był już starszy. Ba, za niedługo będzie miał już całe 7 lat! Nic dziwnego, że malec robił się trochę sprytniejszy ku utrapieniu jego opiekunów. Jego psikusy też stawały się coraz bardziej oryginalne i trudniejsze do przewidzenia. Przynajmniej nikt nie mógł narzekać na nudę w Dworku Macmillanów. Heath już o to potrafił zadbać.
W odpowiedzi na słowa Garfielda Heath wydał z siebie jakiś ledwo zrozumiały pomruk, który miał chyba oznaczać zgodę co do tego że faktycznie w Dorset się nie znajdują. Z jednej strony Mały Lord był nieco poirytowany powrotem do tematu tych całych nieszczęsnych kudłoni, z drugiej zaś był zadowolony, że rudowłosy dał mu jakieś usprawiedliwienie dla jego niewiedzy. Zawsze to było jakieś pocieszenie.
Za to gdy czarodziej zaczął go wypytywać o to jaki ma plan, Heath zareagował nieufną miną i zerknął na mężczyznę podejrzliwie. Czyżby któryś wujek wysłał go na przeszpiegi?
– Tajemnica! – oznajmił i zabrał się z powrotem do przerwanego zajęcia. Dżdżownice przecież same się nie złapią, prawda? A jeszcze sporo mu brakowało, żeby osiągnąć przynajmniej połowę wiaderka. Heath energicznie nakopywał ziemię, a potem metodycznie przeczesywał w poszukiwaniu robali.
Wszystko wskazywało na to, że Garfield będzie musiał się nieco natrudzić, żeby Mały Macmillan zechciał się z nim podzielić swoim niecnym planem. Może rok temu chłopiec by wszystko radośnie wypaplał chcąc się pochwalić swoim genialnym pomysłem, ale teraz był już starszy. Ba, za niedługo będzie miał już całe 7 lat! Nic dziwnego, że malec robił się trochę sprytniejszy ku utrapieniu jego opiekunów. Jego psikusy też stawały się coraz bardziej oryginalne i trudniejsze do przewidzenia. Przynajmniej nikt nie mógł narzekać na nudę w Dworku Macmillanów. Heath już o to potrafił zadbać.
Niespodziewana nieufność młodego lorda nieco zbiła mnie z pantałyku; chyba rzeczywiście zapomniałem już, co oznaczał ten słynny bunt sześciolatka, bo w jego wieku byłbym nieco bardziej otwarty na zawarcie komitywy. Nie zraziłem się jednak, pozostając uśmiechniętym i otwartym na zawarcie współpracy. Miał pecha, że przeciwnie do niego, miałem nieco więcej wyuczonej cierpliwości do lamentu — więc przysłowiowe tupanie nóżką nie robiło na mnie wrażenia, a ja — jak gdyby nigdy nic — postanowiłem przyjrzeć się bliżej jego poczynaniom... i do nich dołączyć. Tak oto, w wieku bliskim trzydziestu lat, na obiedzie u lordów Macmillan, grzebałem w ziemi, przebierając ją w poszukiwaniu dżdżownic, które — jak przypuszczałem — posłużą Heathowi za broń. A skąd takie przypuszczenia? — Także byłem dzieckiem, a głupie dowcipy były moją specjalnością i przysięgam, że mnogość złych uczynków, które uszły mi na sucho w tym okresie, przerasta moje matematyczne zdolności.
Wątpiłem, że wielu wujków na dworze w Puddlemere skłonnych jest do przebierania rękoma w ziemi, to wszak nieeleganckie; tylko że ja do tych eleganckich nigdy nie należałem. Liczyłem, że taka odmiana może nieco przekonać do mnie małego blondasa. — Niech zgadnę; chcesz, żeby ciocia popamiętała lekcję magicznych zwierzątek do końca życia. Przyznam, wpadałem na podobne pomysły... ale pomyśl tylko; jak teraz spróbujesz się zemścić, to wszystkie podejrzenia padną na Ciebie, a to wszystkich rozwścieczy i dadzą Ci szlaban — zagaiłem w konspiracyjnym tonie, nie przerywając jednak pracy — odsiewania robaków. — Nasz połów nie musi się kończyć w ten sposób. Skoro już eksmitujemy te dżdżownice z ich podziemnego domu, to może zbudujmy im nowy; na powierzchni, z atrakcjami — dajmy na to, torem przeszkód — w mojej dziecięcej głowie wielokrotnie rodziły się takie pomysły. Nigdy rzecz jasna nie znęcałem się nad tymi stworzeniami, teraz też miałem zamiar dopilnować, by Heath ich nie gnębił — jednakże taka zabawa to lepsza alternatywa niż robienie cyrku z ciotką, któremu można było przecież zapobiec. Chociaż nie ukrywam, trochę chciałbym zobaczyć, jak wdraża swoją zemstę w życie... — Będziemy mogli sprawdzić, która najlepiej poradzi sobie w wyścigu, a potem, jak dobry lord ją jakoś nagrodzisz. To jak będzie?
Wątpiłem, że wielu wujków na dworze w Puddlemere skłonnych jest do przebierania rękoma w ziemi, to wszak nieeleganckie; tylko że ja do tych eleganckich nigdy nie należałem. Liczyłem, że taka odmiana może nieco przekonać do mnie małego blondasa. — Niech zgadnę; chcesz, żeby ciocia popamiętała lekcję magicznych zwierzątek do końca życia. Przyznam, wpadałem na podobne pomysły... ale pomyśl tylko; jak teraz spróbujesz się zemścić, to wszystkie podejrzenia padną na Ciebie, a to wszystkich rozwścieczy i dadzą Ci szlaban — zagaiłem w konspiracyjnym tonie, nie przerywając jednak pracy — odsiewania robaków. — Nasz połów nie musi się kończyć w ten sposób. Skoro już eksmitujemy te dżdżownice z ich podziemnego domu, to może zbudujmy im nowy; na powierzchni, z atrakcjami — dajmy na to, torem przeszkód — w mojej dziecięcej głowie wielokrotnie rodziły się takie pomysły. Nigdy rzecz jasna nie znęcałem się nad tymi stworzeniami, teraz też miałem zamiar dopilnować, by Heath ich nie gnębił — jednakże taka zabawa to lepsza alternatywa niż robienie cyrku z ciotką, któremu można było przecież zapobiec. Chociaż nie ukrywam, trochę chciałbym zobaczyć, jak wdraża swoją zemstę w życie... — Będziemy mogli sprawdzić, która najlepiej poradzi sobie w wyścigu, a potem, jak dobry lord ją jakoś nagrodzisz. To jak będzie?
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Och, to w sumie mógł być efekt nie tylko buntu. Małemu urwisowi często zdarzało się, że dorośli bezdusznie zakazywali mu wcielenia swoich genialnych pomysłów w życie, dlatego też mały Macmillan z wiekiem stawał się nieco bardziej skryty ze swoimi pomysłami.
Heath uniósł wysoko brwi w zdziwieniu, kiedy zobaczył że czarodziej dołączył do kopania dżdżownic, ale nic nie powiedział. W ten sposób szybciej uzbiera pełne wiaderko i będzie z głowy, szybciej będzie mógł wcielić wymyśloną przez siebie zemstę w życie.
-I tak czy siak dadzą- wzruszył ramionami i dalej grzebał w ziemi z zaciętą miną. Nie za obrzucenie ciotki dżdżownicami to za coś innego. Przerwał dopiero kiedy Garfield podzielił się z nim swoim pomysłem.
-Hmmm- mruknął tylko w odpowiedzi i pozornie dalej był zajęty szukaniem robali. Czarodziej mógł zauważyć jednak, że chłopiec ewidentnie coś rozważa, bo jego ruchy były nieco wolniejsze niż wcześniej, a i nawet przegapił dorodną dżdżownicę i odrzucił ją z ziemią.
-Noooo… a co miałoby być na takim torze przeszkód dla dżdżownic?- zapytał w końcu. Widać pomysł go na tyle zaciekawił, że byłby skłonny odpuścić zemstę na swojej ciotce. Swoją drogą ciekawiło go co też takie robale potrafiły i co w ogóle byłoby dla nich przeszkodą. -Trzeba ten tor zrobić na jakiejś desce, nie? Bo inaczej od razu uciekną- zauważył. Co jak co, ale na razie ze swoim „połowem” nie chciał się rozstać.
-Uhm, najlepszą wypuszczę, a resztę zrzucę na głowę ciotce- oznajmił kiedy Garfield zasugerował nagrodę dla najlepszego robala. Młodzian nawet się nie zorientował, że właśnie wypaplał swój plan. No ale co? Ktoś go powstrzyma? Najwyżej weźmie i nazbiera w piwnicy pająków do słoja. Aż na chwilę zamarł gdy ta myśl przyszła mu do głowy. Czy ta ciotka aby niezbyt przepadała za pajęczakami? Widać jednak dżdżownicom miała być darowana lekcja latania.
-No to co z tym torem przeszkód? I co można dać w nagrodę takiej dżdżownicy?- tym razem już całkiem skupił się na temacie „placu zabaw” dla dżdżownic. Skoro już mu nie były potrzebne, a trochę ich miał to mógł chociaż zrobić im te zawody. Czemu nie.
Heath uniósł wysoko brwi w zdziwieniu, kiedy zobaczył że czarodziej dołączył do kopania dżdżownic, ale nic nie powiedział. W ten sposób szybciej uzbiera pełne wiaderko i będzie z głowy, szybciej będzie mógł wcielić wymyśloną przez siebie zemstę w życie.
-I tak czy siak dadzą- wzruszył ramionami i dalej grzebał w ziemi z zaciętą miną. Nie za obrzucenie ciotki dżdżownicami to za coś innego. Przerwał dopiero kiedy Garfield podzielił się z nim swoim pomysłem.
-Hmmm- mruknął tylko w odpowiedzi i pozornie dalej był zajęty szukaniem robali. Czarodziej mógł zauważyć jednak, że chłopiec ewidentnie coś rozważa, bo jego ruchy były nieco wolniejsze niż wcześniej, a i nawet przegapił dorodną dżdżownicę i odrzucił ją z ziemią.
-Noooo… a co miałoby być na takim torze przeszkód dla dżdżownic?- zapytał w końcu. Widać pomysł go na tyle zaciekawił, że byłby skłonny odpuścić zemstę na swojej ciotce. Swoją drogą ciekawiło go co też takie robale potrafiły i co w ogóle byłoby dla nich przeszkodą. -Trzeba ten tor zrobić na jakiejś desce, nie? Bo inaczej od razu uciekną- zauważył. Co jak co, ale na razie ze swoim „połowem” nie chciał się rozstać.
-Uhm, najlepszą wypuszczę, a resztę zrzucę na głowę ciotce- oznajmił kiedy Garfield zasugerował nagrodę dla najlepszego robala. Młodzian nawet się nie zorientował, że właśnie wypaplał swój plan. No ale co? Ktoś go powstrzyma? Najwyżej weźmie i nazbiera w piwnicy pająków do słoja. Aż na chwilę zamarł gdy ta myśl przyszła mu do głowy. Czy ta ciotka aby niezbyt przepadała za pajęczakami? Widać jednak dżdżownicom miała być darowana lekcja latania.
-No to co z tym torem przeszkód? I co można dać w nagrodę takiej dżdżownicy?- tym razem już całkiem skupił się na temacie „placu zabaw” dla dżdżownic. Skoro już mu nie były potrzebne, a trochę ich miał to mógł chociaż zrobić im te zawody. Czemu nie.
Przeciwnie do młodego lorda Macmillan, byłem wychowany w znacznie większej swobodzie. Być może nie opływałem w luksusach, a etykietę dworską ćwiczyłem w dość laboratoryjnych warunkach, gdyż moje naturalne środowisko to sielanka domu kochającej mnie rodziny; zyskałem jednak na człowieczeństwie, czego nie może o sobie powiedzieć wielu przedstawicieli szlachty. Było mi go szkoda, tak jak ich wszystkich, wychowanych w duchu konserwatyzmu arystokratów obarczonych cenzurą konwenansu; znałem jego zasady, wiedziałem, kiedy je stosować — ale nie było osoby, która powiedziałaby mi, że nie wypada głosić własnego zdania. Dlatego mimo wszystko trochę rozumiałem jego frustrację, choć szkoda, że nie dostrzegali jej ludzie, którzy kształtują jego osobowość.
Cóż, to już nie moja rola. Zresztą, Macmillanowie byli mimo wszystko poczciwym rodem i zadeklarowanymi sojusznikami Zakonu Feniksa, a to w moich rokowaniach stawiało ich w lepszym świetle, niż zbrodnicze rody antymugolskie, które przyczyniły się do upadku postępowej cywilizacji w naszym kraju.
W każdym razie, wracając do grzebania w robalach i rozmów o szlabanach... — Jaka była najgorsza kara, jaką dostałeś? Kiedy rodzice chcieli mnie ukarać, zabraniali mi spotkań z przyjaciółką i co równie paskudne, jazdy na mojej Kelpie — spytałem, od razu podając przykład doświadczonego okrucieństwa, żeby nawiązać z nim nić porozumienia. Niech wie, że też święty nie byłem. — Chociaż czasami na to zasługiwałem, nie przeczę — dodałem jeszcze z ustami wygiętymi w lekką podkowę. W międzyczasie odrzucona dżdżownica nie umknęła mej uwadze, więc sięgnąłem po nią palcami. — Patrz, przegapiłeś — wrzuciłem ją do wiaderka i zastanowiłem się chwilę nad pytaniem, które padło. Jakie przeszkody można było umieścić na torze przeszkód dla robali? — Po pierwsze, trzeba znaleźć sposób, żeby podążały tym torem przeszkód. Wydaje mi się, że pomocne może być światło, podobno potrafią je wykrywać — zastanowiłem się dłuższą chwilę. Pierwszym punktem w budowie naszego toru przeszkód było więc wyznaczenie trasy za pomocą światła. — Po drugie, jak byłem mały, to budowałem takie miniaturowe tratwy, na których mogły przepłynąć po tafli wody na drugą stronę. Nie utopią się, przeżyją pod wodą przez pewien czas — więc możemy je później wyłowić. Wprawimy wodę w ruch i zobaczymy, której uda się dotrzeć na drugi brzeg? — proponowałem dalej, zastanawiając się, jak jeszcze można zabawić chłopca. — Więc na moje oko, na tej desce powinno być trochę ziemi, żeby przemieszczały się po względnie naturalnym środowisku, basenik z tratwami, no i może jakieś tunele. A jakie atrakcje Ty byś im zapewnił? — byleby humanitarne, nie chcemy przecież krzywdzić zwierząt. Nawet jeśli to tylko dżdżownice, to wciąż żywe stworzenia.
Oh, jego plan był raczej przejrzysty od samego początku, teraz miałem jedynie potwierdzenie młodzieńczych zamiarów. Ciekawe czy uda mi się mu to wyperswadować? — Myślisz, że zasłużyła na tak surową karę? Jako młody, sprawiedliwy lord powinieneś rozważyć za i przeciw wyrokowaniu takiego osądu. Kiedy dorośniesz i przyjdzie Ci władać poddanymi, takie werdykty zdeterminują, jak ludzie będą Cię postrzegać. Zemsta to nie zawsze najlepsze rozwiązanie, zazwyczaj daje tylko tymczasową ulgę — i wiąże się z niechcianymi konsekwencjami — wyjaśniłem pokrótce, zachęcając dzieciaka do przemyśleń. Ciekawe czy ktoś w ogóle wpajał mu zasady moralności i kształtował jego sumienie.
Chwilę później wróciliśmy jeszcze do głównego tematu, czyli dżdżownic. Na pytanie, jak nagrodzić taką dżdżownicę, musiał sobie odpowiedzieć sam — bo ja nie miałem pomysłu. — Ty tu jesteś lordem. Jak nagrodzisz swoich poddanych za zwycięstwo w turnieju? — odbiłem piłeczkę. Dzieci są bardziej kreatywne.
Cóż, to już nie moja rola. Zresztą, Macmillanowie byli mimo wszystko poczciwym rodem i zadeklarowanymi sojusznikami Zakonu Feniksa, a to w moich rokowaniach stawiało ich w lepszym świetle, niż zbrodnicze rody antymugolskie, które przyczyniły się do upadku postępowej cywilizacji w naszym kraju.
W każdym razie, wracając do grzebania w robalach i rozmów o szlabanach... — Jaka była najgorsza kara, jaką dostałeś? Kiedy rodzice chcieli mnie ukarać, zabraniali mi spotkań z przyjaciółką i co równie paskudne, jazdy na mojej Kelpie — spytałem, od razu podając przykład doświadczonego okrucieństwa, żeby nawiązać z nim nić porozumienia. Niech wie, że też święty nie byłem. — Chociaż czasami na to zasługiwałem, nie przeczę — dodałem jeszcze z ustami wygiętymi w lekką podkowę. W międzyczasie odrzucona dżdżownica nie umknęła mej uwadze, więc sięgnąłem po nią palcami. — Patrz, przegapiłeś — wrzuciłem ją do wiaderka i zastanowiłem się chwilę nad pytaniem, które padło. Jakie przeszkody można było umieścić na torze przeszkód dla robali? — Po pierwsze, trzeba znaleźć sposób, żeby podążały tym torem przeszkód. Wydaje mi się, że pomocne może być światło, podobno potrafią je wykrywać — zastanowiłem się dłuższą chwilę. Pierwszym punktem w budowie naszego toru przeszkód było więc wyznaczenie trasy za pomocą światła. — Po drugie, jak byłem mały, to budowałem takie miniaturowe tratwy, na których mogły przepłynąć po tafli wody na drugą stronę. Nie utopią się, przeżyją pod wodą przez pewien czas — więc możemy je później wyłowić. Wprawimy wodę w ruch i zobaczymy, której uda się dotrzeć na drugi brzeg? — proponowałem dalej, zastanawiając się, jak jeszcze można zabawić chłopca. — Więc na moje oko, na tej desce powinno być trochę ziemi, żeby przemieszczały się po względnie naturalnym środowisku, basenik z tratwami, no i może jakieś tunele. A jakie atrakcje Ty byś im zapewnił? — byleby humanitarne, nie chcemy przecież krzywdzić zwierząt. Nawet jeśli to tylko dżdżownice, to wciąż żywe stworzenia.
Oh, jego plan był raczej przejrzysty od samego początku, teraz miałem jedynie potwierdzenie młodzieńczych zamiarów. Ciekawe czy uda mi się mu to wyperswadować? — Myślisz, że zasłużyła na tak surową karę? Jako młody, sprawiedliwy lord powinieneś rozważyć za i przeciw wyrokowaniu takiego osądu. Kiedy dorośniesz i przyjdzie Ci władać poddanymi, takie werdykty zdeterminują, jak ludzie będą Cię postrzegać. Zemsta to nie zawsze najlepsze rozwiązanie, zazwyczaj daje tylko tymczasową ulgę — i wiąże się z niechcianymi konsekwencjami — wyjaśniłem pokrótce, zachęcając dzieciaka do przemyśleń. Ciekawe czy ktoś w ogóle wpajał mu zasady moralności i kształtował jego sumienie.
Chwilę później wróciliśmy jeszcze do głównego tematu, czyli dżdżownic. Na pytanie, jak nagrodzić taką dżdżownicę, musiał sobie odpowiedzieć sam — bo ja nie miałem pomysłu. — Ty tu jesteś lordem. Jak nagrodzisz swoich poddanych za zwycięstwo w turnieju? — odbiłem piłeczkę. Dzieci są bardziej kreatywne.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Co jak co, ale Heath też nie mógł narzekać. Macmillanowie też nie podchodzili aż tak rygorystycznie do niektórych spraw jak inne rody. Może blondynek nie miał aż takiej swobody jak jego rówieśnicy, którzy nie pochodzili z arystokratycznego rodu, ale wciąż miał jej więcej niż takie na przykład Abotty.
-Najgorsza? – musiał się na moment zastanowić. -No to chyba wtedy jak przez tydzień nie mogłem latać- odpowiedział w końcu.
-Och, dzięki- powiedział kiedy Garfield znalazł uciekinierkę i wrzucił ją do wiaderka.
-Myślisz, że po prostu pójdą za światłem? A gdyby tak położyć je na takim dużym, płaskim, kamieniu…- tu mu wpadło do głowy, że nagrobek byłby perfekcyjny, ale skąd u licha ciężkiego znajdą nagrobek – i na końcu dać im ziemię, to nie pójdą do ziemi, wtedy? – rzucił pytanie gdzieś w powietrze.
-No, tratwa może być. Ja bym im zrobił jeszcze przeszkodę do przejścia, jakąś górę czy coś. Może mały labirynt i przejście po wąskiej kładce nad dołkiem- podzielił się z czarodziejem swoimi pomysłami na tor dla dżdżownic.
Słysząc kolejne słowa swojego chwilowego kompana do zabawy nabrał przysłowiowej wody w usta. Wcale nie miał ochoty rezygnować ze swojej małej zemsty na ciotce. Szczególnie, że to nie była jedyna rzecz jaką mu podpadła ostatnimi czasy. Na szczęście problem się rozwiązał kiedy trzeba było rozważyć nagrodę dla zwycięskich dżdżownic.
-WIEM!- aż się zerwał na równe nogi jak go oświeciło. - wszystkie które przejdą do końca dostaną nowy dom w ogródku ciotki! – zapowiedział. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że dżdżownice w ogródku to całkiem dobra sprawa. Spulchniają ziemię i w ogóle są pożyteczne. Mały Macmillan raczej skupił się na tym, że rzeczona lady nie przepada za robalami i pewnie nie chciałaby ich zobaczyć między swoimi wypielęgnowanymi kwiatami. No i chłopiec przegapił również ten fakt, że przecież szacowna cioteczka wcale nie pieli ogródka własnoręcznie tylko ma od tego innych. Co najwyżej może czasem zerwie jakiś bukiecik.
-Najgorsza? – musiał się na moment zastanowić. -No to chyba wtedy jak przez tydzień nie mogłem latać- odpowiedział w końcu.
-Och, dzięki- powiedział kiedy Garfield znalazł uciekinierkę i wrzucił ją do wiaderka.
-Myślisz, że po prostu pójdą za światłem? A gdyby tak położyć je na takim dużym, płaskim, kamieniu…- tu mu wpadło do głowy, że nagrobek byłby perfekcyjny, ale skąd u licha ciężkiego znajdą nagrobek – i na końcu dać im ziemię, to nie pójdą do ziemi, wtedy? – rzucił pytanie gdzieś w powietrze.
-No, tratwa może być. Ja bym im zrobił jeszcze przeszkodę do przejścia, jakąś górę czy coś. Może mały labirynt i przejście po wąskiej kładce nad dołkiem- podzielił się z czarodziejem swoimi pomysłami na tor dla dżdżownic.
Słysząc kolejne słowa swojego chwilowego kompana do zabawy nabrał przysłowiowej wody w usta. Wcale nie miał ochoty rezygnować ze swojej małej zemsty na ciotce. Szczególnie, że to nie była jedyna rzecz jaką mu podpadła ostatnimi czasy. Na szczęście problem się rozwiązał kiedy trzeba było rozważyć nagrodę dla zwycięskich dżdżownic.
-WIEM!- aż się zerwał na równe nogi jak go oświeciło. - wszystkie które przejdą do końca dostaną nowy dom w ogródku ciotki! – zapowiedział. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że dżdżownice w ogródku to całkiem dobra sprawa. Spulchniają ziemię i w ogóle są pożyteczne. Mały Macmillan raczej skupił się na tym, że rzeczona lady nie przepada za robalami i pewnie nie chciałaby ich zobaczyć między swoimi wypielęgnowanymi kwiatami. No i chłopiec przegapił również ten fakt, że przecież szacowna cioteczka wcale nie pieli ogródka własnoręcznie tylko ma od tego innych. Co najwyżej może czasem zerwie jakiś bukiecik.
— Oh, więc latanie to Twoja pasja? Dobrze mieć jakąś, szczególnie w tak młodym wieku. Rozwijaj się, a może wkrótce zostaniesz profesjonalnym zawodnikiem — to fajnie, że malec posiadał jakieś zainteresowania. Latanie na miotle to częsty wybór wśród dzieci i naprawdę przyjemna forma wspólnego spędzania czasu. Zastosowań tej dziedziny w życiu codziennym, jak i zawodach — między innymi sportowych — było na pęczki; ja preferowałem jazdę konną, ale dobra miotła przecież nie jest zła. — Jak byłem nieco starszy od Ciebie, lubowałem się w grze w Quidditcha. Byłem obrońcą gryfońskiej drużyny w Hogwarcie. Strach pomyśleć, że swoją pierwszą miłość znokautowałem odbitym kaflem — wspomnienie było tyleż zabawne, co przerażające, tym bardziej że nie miało do końca miejsca w oficjalnych rozgrywkach. Durna zabawa w dwa ognie nad bijącą wierzbą nie mogła się dobrze skończyć, ale o tym wolałem mu już nie wspominać, bo jeszcze kiedyś wpadnie na podobne pomysły. — Z ówczesnego składu drużyny było nas czworo; ja, moja najdroższa przyjaciółka Thalia, kumpel na zabój - Billy i najmłodsza Hannah. Dawaliśmy taki wycisk Ślizgonom, że nie było na nas mocnych — to miłe wspomnienia i sposób na zawiązanie nici porozumienia z młodym lordem, może zyskanie nieco sympatii. — O Billym, czyli Williamie Moore, pewnie słyszałeś, bo stał się profesjonalnym zawodnikiem Jastrzębiów z Falmouth na pozycji szukającego. Był gwiazdą, żywą legendą tego sportu — zawsze gorąco kibicowałem na jego meczach, choć personalnie wolałem drużynę Armat z Chudley, bo wkurzałem się na przyjaciela, że zachłysnął się sławą. — Dawne dzieje, ale przyjaźń przetrwała do dziś — dodałem na koniec.
Nie byłem pewien czy pójdą za światłem, więc podzieliłem się zagwozdką. — Nie wiem, czy pójdą za światłem, czy będą go unikać. Ale jeśli pójdą do ziemi, to mogą nie chcieć z niej wyjść. Mimo wszystko spróbujmy Twojego patentu — wyciągnąłem z kieszeni rysownik i otworzyłem na wolnej kartce, żeby rozrysować plan toru przeszkód z młodym Heathem i zwizualizować ustalenia. Zawarłem na nim wszystkie pomysły, które padły, więc mieliśmy dość ładny podgląd na to, jak takowy tor może wyglądać i jak go zbudować. — Plan już mamy, teraz potrzebujemy rzeczy. Potrafisz je zdobyć? — spytałem konspiracyjnym tonem, samemu nie mając pojęcia, skąd on weźmie deski, tratwy i tym podobne. — Jak nie znajdziesz wszystkiego, co trzeba, to spróbuj przynajmniej znaleźć coś, co będzie przypominać kształtem potrzebne przedmioty — spróbujemy je transmutować, aby uzyskać pożądany efekt. — Świetny pomysł, ciotka na pewno nie ucieszy się z dżdżownic w ogródku — odparłem z uśmiechem. Lady Macmillan nawet nie zwróci na nie uwagi, a młody uzyska swoją zemstę.
Nie byłem pewien czy pójdą za światłem, więc podzieliłem się zagwozdką. — Nie wiem, czy pójdą za światłem, czy będą go unikać. Ale jeśli pójdą do ziemi, to mogą nie chcieć z niej wyjść. Mimo wszystko spróbujmy Twojego patentu — wyciągnąłem z kieszeni rysownik i otworzyłem na wolnej kartce, żeby rozrysować plan toru przeszkód z młodym Heathem i zwizualizować ustalenia. Zawarłem na nim wszystkie pomysły, które padły, więc mieliśmy dość ładny podgląd na to, jak takowy tor może wyglądać i jak go zbudować. — Plan już mamy, teraz potrzebujemy rzeczy. Potrafisz je zdobyć? — spytałem konspiracyjnym tonem, samemu nie mając pojęcia, skąd on weźmie deski, tratwy i tym podobne. — Jak nie znajdziesz wszystkiego, co trzeba, to spróbuj przynajmniej znaleźć coś, co będzie przypominać kształtem potrzebne przedmioty — spróbujemy je transmutować, aby uzyskać pożądany efekt. — Świetny pomysł, ciotka na pewno nie ucieszy się z dżdżownic w ogródku — odparłem z uśmiechem. Lady Macmillan nawet nie zwróci na nie uwagi, a młody uzyska swoją zemstę.
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
| przychodzimy stąd
Sięga pamięcią do wspomnienia sprzed kwadransa, kiedy przebywając w piwniczkach Macmillanów ma okazję, by poznać ich bursztynowe bogactwo. Rzędy whisky zamknięte w pokaźnych beczkach przyprawić mogą o zawrót głowy, zwłaszcza tego, kto z alkoholem zwykle niewiele ma do czynienia. Dobrze pamięta dzień, w którym zwycięstwo Jastrzębi świętowali wznosząc szklanki, jak palący płyn drapał gardło, wywołując kaszel. Do tej swoistej porażki niechętnie się przyznaje, a tym bardziej przed rówieśnikami, wśród których sięganie po whisky traktowane jest jako dorosłość, w jakiej wszak wszyscy chcą się znajdować.
- No nie mam, rzeczywiście piwnice lorda Anthony’ego są lepiej zaopatrzone od mojej - godzi się z pewną teatralną niechęcią. - Do czego ci cała piwnica ognistej? Szykuje się jakieś przyjęcie? - pyta od razu też z zainteresowaniem. Ostatnia impreza z chłopakami, która w założeniu miała być wypadem na piwo, skończyła się specyficzną, acz trzeźwą posiadówką. Z wolna dochodzi także do wniosku, że w życiu to nigdy na żadnej prawdziwej imprezie nie był, nie wliczając w to spotkań w pokoju wspólnym, oczywiście. Czy to powód do wstydu?
Skinieniem głowy przytakuje, by zastanowić się po drodze. Te informacje o testralach, to przecież tylko wzmianka, do której dociera czystym przypadkiem i kolejnym przypadkiem sobie o nich teraz przypomina. Zamyślona twarz Neali także wskazuje na to, że rzeczywiście nic nie pomylił, a szkopuł tkwi w szczególe, którego pamięć podsunąć nie chce.
Przekłada skórzaną kurtkę z jednej ręki do drugiej, by finalnie założyć ją na siebie, coby nie przeszkadzała i chodzenia nie utrudniała. Znów ta uporczywa myśl, że mógł ją zostawić w wejściu, a nie targać ze sobą, ale przecież gdyby się jakimś dziwnym przypadkiem zawieruszyła, to czy prostym zaklęciem odnajdzie ją w tym olbrzymim domu?
- Czyli mówisz, że nie zginiemy? Oddaję się w twoje ręce - stwierdza ze śmiechem, widząc że dziewczyna ewidentnie zna się na okolicy. Nie ma ku temu żadnych oporów, choć wprawdzie w sytuacji krytycznej to przydałaby się pozostawiona w głównym holu miotła. Czy powinien się po nią wrócić, ryzykując natknięcie na ciotkę Mathyldę, skrzata czy dowolną służbę, jaka czym prędzej wypchnie go za drzwi, skracając historię, nim ta ma szansę rozwinąć skrzydła? Tylko gdzie w tym spontaniczność, gdzie zew przygody, tej nierozważnej i impulsywnej, za którą chce chwytać mimo ograniczających zasad?
Córka wuja, żona kuzyna, w głowie Iana dzieje się właśnie sroga matematyka, kiedy tak próbuje dopasować do siebie kolejne osoby i ułożyć kolejność czy stopień pokrewieństwa. Dlaczego to zawsze musi być takie zawiłe? Smith nie jest głupi, łączy więc kolejne kropki, gdy tak podąża za Nealą we wskazanym przez nią kierunku. Miedź jej włosów odbija się ciepłą barwą w świetle słonecznych promieni, (już wcale nie tak) zadziwiająco komponuje się z kolorystyką wiosennych ogrodów. Zrównuje się z nią krokiem i sięga wzrokiem na otaczającą ich zieleń, która już teraz była na wyciągnięcie ręki.
- Nie wiem, jakoś tak… - Znów to wzruszenie ramionami, niby od niechcenia, a jednak z braku jasnej odpowiedzi, jaka od razu nasunęłaby mu się na myśl. Właściwie dlaczego za nią pobiegł? - To zew przygody. Takie podskórne wrażenie, że wydarzy się coś, co może zmienić bieg rzeczy. Taka intuicja, no wiesz. - Spogląda na nią z ukosa, a uśmiech wykrzywia mu usta. Plącząca się na dziewczęcej skórze czerwień tylko na moment odbiera mu odwagę, jakby każe przystanąć i zgubić się gdzieś we własnych myślach. - Widać wcale się nie pomyliła, skoro mam tak niebywałe szczęście, by na wyprawę udać się z prawdziwym weteranem - mówi ni to neutralnym, ni poważnym tonem, chcąc teatralnością wybadać jej nastawienie. Czy odpowiedzią trafia w klucz? - Tylko obyśmy wrócili w jednym kawałku. Mam jeszcze dzisiaj trening, a bez ręki czy nogi trochę ciężko kierować miotłą - niepokój obraca w żart, kiedy nachodzi go w zastanowieniu myśl czy aby trestrale będą dlań łagodne i nie pożrą ich przy pierwszej okazji. Co w ogóle jedzą testrale?
Nagły chlust zapadającej się na grząskiej drodze stopy zatrzymuje Iana w miejscu. Ten ściąga brwi, dopiero teraz spoglądając pod nogi i wiodąc wzrokiem przed siebie, by określić ich trasę.
- Ughm, Neala…? Czy to na pewno dobra droga? - pyta ze zwątpieniem. Nie żeby woda go miała zatrzymać, ale trochę wątpił, że interesujące ich istoty żyć będą na moczarach - a może jednak?
Sięga pamięcią do wspomnienia sprzed kwadransa, kiedy przebywając w piwniczkach Macmillanów ma okazję, by poznać ich bursztynowe bogactwo. Rzędy whisky zamknięte w pokaźnych beczkach przyprawić mogą o zawrót głowy, zwłaszcza tego, kto z alkoholem zwykle niewiele ma do czynienia. Dobrze pamięta dzień, w którym zwycięstwo Jastrzębi świętowali wznosząc szklanki, jak palący płyn drapał gardło, wywołując kaszel. Do tej swoistej porażki niechętnie się przyznaje, a tym bardziej przed rówieśnikami, wśród których sięganie po whisky traktowane jest jako dorosłość, w jakiej wszak wszyscy chcą się znajdować.
- No nie mam, rzeczywiście piwnice lorda Anthony’ego są lepiej zaopatrzone od mojej - godzi się z pewną teatralną niechęcią. - Do czego ci cała piwnica ognistej? Szykuje się jakieś przyjęcie? - pyta od razu też z zainteresowaniem. Ostatnia impreza z chłopakami, która w założeniu miała być wypadem na piwo, skończyła się specyficzną, acz trzeźwą posiadówką. Z wolna dochodzi także do wniosku, że w życiu to nigdy na żadnej prawdziwej imprezie nie był, nie wliczając w to spotkań w pokoju wspólnym, oczywiście. Czy to powód do wstydu?
Skinieniem głowy przytakuje, by zastanowić się po drodze. Te informacje o testralach, to przecież tylko wzmianka, do której dociera czystym przypadkiem i kolejnym przypadkiem sobie o nich teraz przypomina. Zamyślona twarz Neali także wskazuje na to, że rzeczywiście nic nie pomylił, a szkopuł tkwi w szczególe, którego pamięć podsunąć nie chce.
Przekłada skórzaną kurtkę z jednej ręki do drugiej, by finalnie założyć ją na siebie, coby nie przeszkadzała i chodzenia nie utrudniała. Znów ta uporczywa myśl, że mógł ją zostawić w wejściu, a nie targać ze sobą, ale przecież gdyby się jakimś dziwnym przypadkiem zawieruszyła, to czy prostym zaklęciem odnajdzie ją w tym olbrzymim domu?
- Czyli mówisz, że nie zginiemy? Oddaję się w twoje ręce - stwierdza ze śmiechem, widząc że dziewczyna ewidentnie zna się na okolicy. Nie ma ku temu żadnych oporów, choć wprawdzie w sytuacji krytycznej to przydałaby się pozostawiona w głównym holu miotła. Czy powinien się po nią wrócić, ryzykując natknięcie na ciotkę Mathyldę, skrzata czy dowolną służbę, jaka czym prędzej wypchnie go za drzwi, skracając historię, nim ta ma szansę rozwinąć skrzydła? Tylko gdzie w tym spontaniczność, gdzie zew przygody, tej nierozważnej i impulsywnej, za którą chce chwytać mimo ograniczających zasad?
Córka wuja, żona kuzyna, w głowie Iana dzieje się właśnie sroga matematyka, kiedy tak próbuje dopasować do siebie kolejne osoby i ułożyć kolejność czy stopień pokrewieństwa. Dlaczego to zawsze musi być takie zawiłe? Smith nie jest głupi, łączy więc kolejne kropki, gdy tak podąża za Nealą we wskazanym przez nią kierunku. Miedź jej włosów odbija się ciepłą barwą w świetle słonecznych promieni, (już wcale nie tak) zadziwiająco komponuje się z kolorystyką wiosennych ogrodów. Zrównuje się z nią krokiem i sięga wzrokiem na otaczającą ich zieleń, która już teraz była na wyciągnięcie ręki.
- Nie wiem, jakoś tak… - Znów to wzruszenie ramionami, niby od niechcenia, a jednak z braku jasnej odpowiedzi, jaka od razu nasunęłaby mu się na myśl. Właściwie dlaczego za nią pobiegł? - To zew przygody. Takie podskórne wrażenie, że wydarzy się coś, co może zmienić bieg rzeczy. Taka intuicja, no wiesz. - Spogląda na nią z ukosa, a uśmiech wykrzywia mu usta. Plącząca się na dziewczęcej skórze czerwień tylko na moment odbiera mu odwagę, jakby każe przystanąć i zgubić się gdzieś we własnych myślach. - Widać wcale się nie pomyliła, skoro mam tak niebywałe szczęście, by na wyprawę udać się z prawdziwym weteranem - mówi ni to neutralnym, ni poważnym tonem, chcąc teatralnością wybadać jej nastawienie. Czy odpowiedzią trafia w klucz? - Tylko obyśmy wrócili w jednym kawałku. Mam jeszcze dzisiaj trening, a bez ręki czy nogi trochę ciężko kierować miotłą - niepokój obraca w żart, kiedy nachodzi go w zastanowieniu myśl czy aby trestrale będą dlań łagodne i nie pożrą ich przy pierwszej okazji. Co w ogóle jedzą testrale?
Nagły chlust zapadającej się na grząskiej drodze stopy zatrzymuje Iana w miejscu. Ten ściąga brwi, dopiero teraz spoglądając pod nogi i wiodąc wzrokiem przed siebie, by określić ich trasę.
- Ughm, Neala…? Czy to na pewno dobra droga? - pyta ze zwątpieniem. Nie żeby woda go miała zatrzymać, ale trochę wątpił, że interesujące ich istoty żyć będą na moczarach - a może jednak?
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie było co kłamać, że nie - ale trochę, a nawet bardzo liczyłam na szczodrość kuzyna Anthony'ego no i w sumie całej rodziny Macmillanów. Ja niewiele miałam, nie dużo miał też ciocia czy wujek, więc postanowiłam spróbować zdobyć kilka rzeczy sama. A potem zaplanować wszystko jak i co. Na propozycję Iana mimowolnie brew uniosła mi się ku górze. Wargi rozciągnęły w uśmiechu a słowa wypadły na zewnątrz. Prawda taka była, że o coś takiego nie poprosiłabym nikogo innego. Może… Marcela i Jamesa żeby znów Mocarza zrobili jakiegoś, ale nie byłam pewna, czy więcej chce ruszać coś takiego. Nadal nadzieję miałam lekką, że to wszystko była wina jego. Znaczy. Nic złego nie zrobiłam przecież. Może. Chyba.
- Widzisz. - orzekłam zadowolona, że udało mi się lepiej wiedzieć. A może strzelić raczej. Nieważne. W ten czy inny sposób po prostu miałam rację. Na kolejne pytanie brwi mi się uniosły w krótkim zaskoczeniu, a potem z ust wypadło krótkie parsknięcie. Pokręciłam głową w zaprzeczeniu. - Nie całą. - wytłumaczyłam wywracając oczami. - Kilka butelek. - uściśliłam swobodnie. Na krótką chwilę zawahałam się przy kolejnym pytaniu. Przyjęcie? Jeszcze nie wiedziałam. W końcu potaknęłam głową. - W lipcu wejdę w pełnoletność. - przyznałam, tym razem to ja wzruszyłam lekko ramionami odwracając spojrzenie. Skupiając się na parapecie i tym wejściu które wejściem się zrobiło i ucieczką.
Te Testaralowe wyjątki nie dawały mi jednak spokoju. Wiedziałam, że były jakieś zasady, czytałam o nich całkiem niedawno, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć. Potrzebowałam chwili, żeby dopasować wszystko do wszystkiego. Ruszam więc wybierając i postanawiając. Testerala jeszcze nie widziałam, a chciałabym zobaczyć. Więc może dziś się uda. Padające kolejne słowa marszczą lekko moje brwi. Czemu mielibyśmy ginąć? Przesuwam głowę a wraz z nią spojrzenie na Iana, ale kolejne jego słowa sprawiają, że czuję jak czerwień zaczyna mi wpełzać po szyi, a oczy rozwierają się w chwilowym zdumieniu.
ODDAJE SIĘ W MOJE RĘCE?! Że co? Policzki już czerwone całe mam na pewno, ale jak można tak po prostu mówić coś takiego. Siebie komuś oddawać innemu.
- Ja.. hm… - odwracam wzrok splatając dłonie przed sobą. Co dalej? Nikt nie wie - znaczy ktoś może tak, ale na pewno nie ja. Odchrząknęłam więc. Skończyć tego co zaczęłam nie wiedziałam też jak. - …tak. - mówię w końcu, ale czy sens to jakiś ma w ogóle nawet nie wiem. Idź Neala, byle dalej i byle do przodu.
Ręce były zajęte, palce bawiły się końcówką wstążki. Ale ciszą ktoś mógłby zająć się w końcu. Ostatecznie tym kimś byłam ja, zadając pytanie. Przekręciłam jedynie tęczówki, zadzierając brodę, kiedy jakoś tak się między nas wydostało wraz z wzruszeniem ramion. Zmarszczyłam brwi rdzawe. Jakoś tak? Ale zaraz uniosły się same na ten zew przygody cały. Co mu się tu wydarzyć miało najstraszniejsze za nami już było i nie szło w nasze ślady. Nie wiedziałam. Odwróciłam spojrzenie spoglądając przed siebie - marszcząc na nowo brwi, wydymając lekko wargi. Wuja mówił, żebym ufała swojej intuicji, ale moja chyba za wiele dobrego jeszcze mi nie przyniosła. Może wadliwa była, czy coś. Kolejne słowa na nowo przyciągają mój wzrok. Zmarszczone brwi nie ruszają się nigdzie bo przez większość czasu nie rozumiem jakie to szczęście niby w tym wszystkim on widzi w ogóle. A kiedy docierają do mnie jego słowa jednak zdziwienie mnie ogarnia a wargi mimowolnie rozchylają się na chwilę.
- Szlabanów. Weteranem szlabanów, nie przygód. Chyba że tych, które w myślach zostały spiane. - prostuje te sprawę, bo jednak uznaję, że lepiej jak wiedzieć od razu będzie, że źle zrozumiał te kwestie. Nie byłabym zła nawet, gdyby jednak zrezygnować chciał z dalszych poszukiwań dowiadując się, jak niewiele z tym całym zewem i przygodami mam wspólnego.
- Testrale jedzą mięso. - oznajmiłam mu nagle jak o tym treningu zaczął mówić. Niepewna dlaczego. Może podświadomie próbuję jednak odsunąć się od niego. A jak on pójdzie to nic nie będzie moją winą? Okropne, Neala. - Trenujesz latanie? Nie byłeś stolarzem? - pytam zaraz jednak żeby nie być tak okropną całkiem.
Zdecyduj się, kobieto. Warczę na siebie w myślach, przeciągle też w nich wywracając oczami. Ale nie odwracam się na niego. Do czasu, aż nie pada moje imię. Z uniesionymi brwiami spoglądam odwracam głowę. Marszczę brwi spoglądając znów przed siebie, na podłożę w końcu pochylam się, żeby ściągnąć trzewiki ze stóp, trawa, albo bago nie poranią mi stóp. W końcu wzruszam ramionami.
- Tylko jeden sposób jest, żeby się przekonać. - oceniam, mówię trochę wymijająco, bo skąd ja niby wiedzieć mam, która droga do testrali jest dobra? Na oślep wybrałam kierunek idąc za tym całym - przeczuciem. Na którego myśl znów oczami wywracam, na szczęście niewidocznie dla Iana. Błoto pod nogami robi się coraz większę. Odwracam się trochę zbyt energicznie, przypominając sobie coś jeszcze, ale gest ten trochę właśnie nie taką jak powinien energię niesie.
siup siup hop
6 - lecę w lewo
5 - lece w prawo
4 - jakoś ratuję swoje ciało
3 - lece w tył
2 - lece w przód
1 - oto błotoryja gród
Jeśli lecę Ian, i chcesz mnie ratować, to musisz sprawdzić przed postem czy nagłe ruszenie pozwala ci być bohaterem - k10 1 - spadasz prosto w błotoryja 2,3,4 - długa panie 5,6,7 - łapiesz mnie, ale ślizgasz się lecimy razem jupi je 8,9,10 - pico belo bohatero
- Widzisz. - orzekłam zadowolona, że udało mi się lepiej wiedzieć. A może strzelić raczej. Nieważne. W ten czy inny sposób po prostu miałam rację. Na kolejne pytanie brwi mi się uniosły w krótkim zaskoczeniu, a potem z ust wypadło krótkie parsknięcie. Pokręciłam głową w zaprzeczeniu. - Nie całą. - wytłumaczyłam wywracając oczami. - Kilka butelek. - uściśliłam swobodnie. Na krótką chwilę zawahałam się przy kolejnym pytaniu. Przyjęcie? Jeszcze nie wiedziałam. W końcu potaknęłam głową. - W lipcu wejdę w pełnoletność. - przyznałam, tym razem to ja wzruszyłam lekko ramionami odwracając spojrzenie. Skupiając się na parapecie i tym wejściu które wejściem się zrobiło i ucieczką.
Te Testaralowe wyjątki nie dawały mi jednak spokoju. Wiedziałam, że były jakieś zasady, czytałam o nich całkiem niedawno, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć. Potrzebowałam chwili, żeby dopasować wszystko do wszystkiego. Ruszam więc wybierając i postanawiając. Testerala jeszcze nie widziałam, a chciałabym zobaczyć. Więc może dziś się uda. Padające kolejne słowa marszczą lekko moje brwi. Czemu mielibyśmy ginąć? Przesuwam głowę a wraz z nią spojrzenie na Iana, ale kolejne jego słowa sprawiają, że czuję jak czerwień zaczyna mi wpełzać po szyi, a oczy rozwierają się w chwilowym zdumieniu.
ODDAJE SIĘ W MOJE RĘCE?! Że co? Policzki już czerwone całe mam na pewno, ale jak można tak po prostu mówić coś takiego. Siebie komuś oddawać innemu.
- Ja.. hm… - odwracam wzrok splatając dłonie przed sobą. Co dalej? Nikt nie wie - znaczy ktoś może tak, ale na pewno nie ja. Odchrząknęłam więc. Skończyć tego co zaczęłam nie wiedziałam też jak. - …tak. - mówię w końcu, ale czy sens to jakiś ma w ogóle nawet nie wiem. Idź Neala, byle dalej i byle do przodu.
Ręce były zajęte, palce bawiły się końcówką wstążki. Ale ciszą ktoś mógłby zająć się w końcu. Ostatecznie tym kimś byłam ja, zadając pytanie. Przekręciłam jedynie tęczówki, zadzierając brodę, kiedy jakoś tak się między nas wydostało wraz z wzruszeniem ramion. Zmarszczyłam brwi rdzawe. Jakoś tak? Ale zaraz uniosły się same na ten zew przygody cały. Co mu się tu wydarzyć miało najstraszniejsze za nami już było i nie szło w nasze ślady. Nie wiedziałam. Odwróciłam spojrzenie spoglądając przed siebie - marszcząc na nowo brwi, wydymając lekko wargi. Wuja mówił, żebym ufała swojej intuicji, ale moja chyba za wiele dobrego jeszcze mi nie przyniosła. Może wadliwa była, czy coś. Kolejne słowa na nowo przyciągają mój wzrok. Zmarszczone brwi nie ruszają się nigdzie bo przez większość czasu nie rozumiem jakie to szczęście niby w tym wszystkim on widzi w ogóle. A kiedy docierają do mnie jego słowa jednak zdziwienie mnie ogarnia a wargi mimowolnie rozchylają się na chwilę.
- Szlabanów. Weteranem szlabanów, nie przygód. Chyba że tych, które w myślach zostały spiane. - prostuje te sprawę, bo jednak uznaję, że lepiej jak wiedzieć od razu będzie, że źle zrozumiał te kwestie. Nie byłabym zła nawet, gdyby jednak zrezygnować chciał z dalszych poszukiwań dowiadując się, jak niewiele z tym całym zewem i przygodami mam wspólnego.
- Testrale jedzą mięso. - oznajmiłam mu nagle jak o tym treningu zaczął mówić. Niepewna dlaczego. Może podświadomie próbuję jednak odsunąć się od niego. A jak on pójdzie to nic nie będzie moją winą? Okropne, Neala. - Trenujesz latanie? Nie byłeś stolarzem? - pytam zaraz jednak żeby nie być tak okropną całkiem.
Zdecyduj się, kobieto. Warczę na siebie w myślach, przeciągle też w nich wywracając oczami. Ale nie odwracam się na niego. Do czasu, aż nie pada moje imię. Z uniesionymi brwiami spoglądam odwracam głowę. Marszczę brwi spoglądając znów przed siebie, na podłożę w końcu pochylam się, żeby ściągnąć trzewiki ze stóp, trawa, albo bago nie poranią mi stóp. W końcu wzruszam ramionami.
- Tylko jeden sposób jest, żeby się przekonać. - oceniam, mówię trochę wymijająco, bo skąd ja niby wiedzieć mam, która droga do testrali jest dobra? Na oślep wybrałam kierunek idąc za tym całym - przeczuciem. Na którego myśl znów oczami wywracam, na szczęście niewidocznie dla Iana. Błoto pod nogami robi się coraz większę. Odwracam się trochę zbyt energicznie, przypominając sobie coś jeszcze, ale gest ten trochę właśnie nie taką jak powinien energię niesie.
siup siup hop
6 - lecę w lewo
5 - lece w prawo
4 - jakoś ratuję swoje ciało
3 - lece w tył
2 - lece w przód
1 - oto błotoryja gród
Jeśli lecę Ian, i chcesz mnie ratować, to musisz sprawdzić przed postem czy nagłe ruszenie pozwala ci być bohaterem - k10 1 - spadasz prosto w błotoryja 2,3,4 - długa panie 5,6,7 - łapiesz mnie, ale ślizgasz się lecimy razem jupi je 8,9,10 - pico belo bohatero
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brenyn' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
- Naprawdę? Gratuluję - kiwa głową z uśmiechem, ciesząc się że dobrze wcześniej szacuje, próbując odgadnąć wiek młodej czarownicy. Sam kolejne urodziny mieć będzie za miesiąc, tym samym wkraczając w ostatnie naście w swoim życiu. Chciałby być już dorosłym na tyle, by inni rzeczywiście się z nim liczyli. Dotąd okazuje się, że wiek jest wyłącznie liczbą, jakiej nikt, poza dzieciakami, nie traktuje poważnie.
Czerwień, która dotąd wyłącznie znaczy jej policzki, rozpościera się na resztę dziewczęcego działa, znacząc jej szyję oraz ręce. Nie umyka to uwadze Iana, który gubi się nieco w tej całej plątaninie. Czy mówi jej coś nieodpowiedniego? Coś, sprawia, że ta chce się wycofać? Przecież to tylko żart, nic, co można by wziąć na poważnie, a jednak reakcja Neali wprawia w zastanowienie.
- Wszystko w porządku? - pyta nieco zaniepokojony, obawiając się, że złapała jakiegoś uczulenia, albo sam staje się powodem jej alergicznej reakcji. - Możemy zawrócić, jeśli chcesz - dodaje ostrożnie, bo jeśli coś się dziewczynie ma stać, to woli o tym wiedzieć wcześniej i zawołać kogoś, kto może jej udzielić. I może nie dostanie nagany za ściąganie Neali na stronę zła, niepokory i całej tej reszty, którą wielcy dorośli nazywają chęć zabawy czy doświadczania przygód.
- Większość szlabanów przychodzi po tym, jak woła zew przygody - odpowiada niewzruszony, bo taka jest kolej rzeczy, jedyne rozwiązanie dla niewypałów, jakie się czasem przydarzają. Zresztą skoro dziewczyna jest już niemal pełnoletnia, zapewne dobrze o tym wie, a przynajmniej tak Smith zakłada, mierząc ją swoją miarą. - No, może nie większość, a tylko wtedy, gdy zdarza się seria niefortunnych zdarzeń. A tą ciężko czasem powstrzymać - dodaje już bardziej do siebie, niż do Neali, mogąc w stwierdzeniu opierać się wyłącznie o własne doświadczenia, a te obfitują w podobne sytuacje. Do nich jednak woli się nie przyznawać, zwłaszcza gdy widzi, że od dziewczyny dostaje różne, czasem wręcz sprzeczne sygnały.
Dziwi się na wzmiankę o mięsie, kiedy wchodzą sobie wzajemnie w słowo. Spodziewałby się, że testrale, jako pochodne koniowatych, będą raczej zwolennikami zieleniny, listków, może korzonków, ale żeby mięsa? Trzeba ponownie przemyśleć czy aby na pewno dobry cel podróży obrali.
- Mówisz, jakby w życiu można było robić tylko jedną rzecz. Moja matka mówi tak samo - “rzuć to latanie”, “zająłbyś się czymś poważnym”, “zamówienie do Derby czeka, rusz się!” - Trochę przedrzeźnia jej głos, uśmiechając się przy tym kwaśno, choć trochę też urażony, jakby jego zamiłowanie do latania było rzeczą oczywistą i wypisaną wręcz na Ianowym czole. Z tego przecież znają go wszyscy, z podniebnego szybowania, świetnych manewrów, niezwykłej szybkości. Tyle że krocząca u jego boku dziewczyna nie widuje go na stadionie, nie wie że w szkole był prawdziwą gwiazdą Quidditcha, kapitanem drużyny. - Spokojnie, radzę sobie, nie musisz pytać. - Macha zaraz ręką, gasnąc nieznacznie. Z powątpiewającym i średnio chętnym nastawieniem Neali do słuchania nawet najlepsza opowieść nie wywrze na niej odpowiedniego efektu.
Czy chce być bohaterem? Zabłysnąć, pochwalić się zwinnością? To prawda, że zwykle przyświeca mu coś więcej, jakaś chęć wykazania się, ale sam fakt, że odruchowo rusza na ratunek wskazuje na to, że ta interesowność pozostaje gdzieś na drugim planie. Chwyta jej rękę, a przynajmniej próbuje, bo wyciąga dłoń i nawet muska opuszkami palców dziewczęcy nadgarstek, kiedy nagle traci równowagę. Przyssane do podłoża buty nie pozwalają się jednak ruszyć w oczekiwanym manewrze. Leci przed siebie i już wtedy twarz czarodzieja wykrzywia się w zdumieniu. Wyciąga amortyzująco rękę, nawet jeśli wie, że na niewiele się to zda. Pada jak długi, błotniste podłoże przyjmuje go z charakterystycznym mlaśnięciem, a pojedyncze krople wody rozbryzgują się na wszystkie strony. Wtem Ian zanosi się śmiechem tak głośnym, że prawie łzy mu do oczu płyną, kiedy pierwszy szok odchodzi w niepamięć i zostawia go z lepką mokrością, wnikającą w strukturę ubrań.
- Wiesz Neala… - rzuca zaczepnie, próbując z wolna podnieść się z wody. - To chyba jednak nie jest dobra droga. Albo jesteśmy niegodni przedostania się na drugą stronę moczar, może to trzeba jakimś sposobem. - Nie porzuca żartobliwego tonu, gdy spogląda na Nealę kontrolnie, sprawdzając czy aby zamiast grymasu nie dostrzeże na jej twarzy smutku. Dziewczyny tak przecież mają, że płaczą od brudu, czy coś…
Czerwień, która dotąd wyłącznie znaczy jej policzki, rozpościera się na resztę dziewczęcego działa, znacząc jej szyję oraz ręce. Nie umyka to uwadze Iana, który gubi się nieco w tej całej plątaninie. Czy mówi jej coś nieodpowiedniego? Coś, sprawia, że ta chce się wycofać? Przecież to tylko żart, nic, co można by wziąć na poważnie, a jednak reakcja Neali wprawia w zastanowienie.
- Wszystko w porządku? - pyta nieco zaniepokojony, obawiając się, że złapała jakiegoś uczulenia, albo sam staje się powodem jej alergicznej reakcji. - Możemy zawrócić, jeśli chcesz - dodaje ostrożnie, bo jeśli coś się dziewczynie ma stać, to woli o tym wiedzieć wcześniej i zawołać kogoś, kto może jej udzielić. I może nie dostanie nagany za ściąganie Neali na stronę zła, niepokory i całej tej reszty, którą wielcy dorośli nazywają chęć zabawy czy doświadczania przygód.
- Większość szlabanów przychodzi po tym, jak woła zew przygody - odpowiada niewzruszony, bo taka jest kolej rzeczy, jedyne rozwiązanie dla niewypałów, jakie się czasem przydarzają. Zresztą skoro dziewczyna jest już niemal pełnoletnia, zapewne dobrze o tym wie, a przynajmniej tak Smith zakłada, mierząc ją swoją miarą. - No, może nie większość, a tylko wtedy, gdy zdarza się seria niefortunnych zdarzeń. A tą ciężko czasem powstrzymać - dodaje już bardziej do siebie, niż do Neali, mogąc w stwierdzeniu opierać się wyłącznie o własne doświadczenia, a te obfitują w podobne sytuacje. Do nich jednak woli się nie przyznawać, zwłaszcza gdy widzi, że od dziewczyny dostaje różne, czasem wręcz sprzeczne sygnały.
Dziwi się na wzmiankę o mięsie, kiedy wchodzą sobie wzajemnie w słowo. Spodziewałby się, że testrale, jako pochodne koniowatych, będą raczej zwolennikami zieleniny, listków, może korzonków, ale żeby mięsa? Trzeba ponownie przemyśleć czy aby na pewno dobry cel podróży obrali.
- Mówisz, jakby w życiu można było robić tylko jedną rzecz. Moja matka mówi tak samo - “rzuć to latanie”, “zająłbyś się czymś poważnym”, “zamówienie do Derby czeka, rusz się!” - Trochę przedrzeźnia jej głos, uśmiechając się przy tym kwaśno, choć trochę też urażony, jakby jego zamiłowanie do latania było rzeczą oczywistą i wypisaną wręcz na Ianowym czole. Z tego przecież znają go wszyscy, z podniebnego szybowania, świetnych manewrów, niezwykłej szybkości. Tyle że krocząca u jego boku dziewczyna nie widuje go na stadionie, nie wie że w szkole był prawdziwą gwiazdą Quidditcha, kapitanem drużyny. - Spokojnie, radzę sobie, nie musisz pytać. - Macha zaraz ręką, gasnąc nieznacznie. Z powątpiewającym i średnio chętnym nastawieniem Neali do słuchania nawet najlepsza opowieść nie wywrze na niej odpowiedniego efektu.
Czy chce być bohaterem? Zabłysnąć, pochwalić się zwinnością? To prawda, że zwykle przyświeca mu coś więcej, jakaś chęć wykazania się, ale sam fakt, że odruchowo rusza na ratunek wskazuje na to, że ta interesowność pozostaje gdzieś na drugim planie. Chwyta jej rękę, a przynajmniej próbuje, bo wyciąga dłoń i nawet muska opuszkami palców dziewczęcy nadgarstek, kiedy nagle traci równowagę. Przyssane do podłoża buty nie pozwalają się jednak ruszyć w oczekiwanym manewrze. Leci przed siebie i już wtedy twarz czarodzieja wykrzywia się w zdumieniu. Wyciąga amortyzująco rękę, nawet jeśli wie, że na niewiele się to zda. Pada jak długi, błotniste podłoże przyjmuje go z charakterystycznym mlaśnięciem, a pojedyncze krople wody rozbryzgują się na wszystkie strony. Wtem Ian zanosi się śmiechem tak głośnym, że prawie łzy mu do oczu płyną, kiedy pierwszy szok odchodzi w niepamięć i zostawia go z lepką mokrością, wnikającą w strukturę ubrań.
- Wiesz Neala… - rzuca zaczepnie, próbując z wolna podnieść się z wody. - To chyba jednak nie jest dobra droga. Albo jesteśmy niegodni przedostania się na drugą stronę moczar, może to trzeba jakimś sposobem. - Nie porzuca żartobliwego tonu, gdy spogląda na Nealę kontrolnie, sprawdzając czy aby zamiast grymasu nie dostrzeże na jej twarzy smutku. Dziewczyny tak przecież mają, że płaczą od brudu, czy coś…
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Yhm… - zawahałam się chwilę by w końcu skinąć głowa. - Naprawdę. - to dziwne było czy coś że tak wziął i się zdziwił sam? Mimo to potwierdziłam dla potwierdzenia potwierdzenia jeszcze potakując głową. Wzruszyłam lekko ramionami na gratulacje. Ale zaraz się poprawiłam rozciągając usta w uśmiechu. - Dziękuję. - odpowiedziałam. - Chyba. - dodałam unosząc rękę, żeby złapać się pod brodę. Zaraz jednak opuściłam i tą rękę na bok swój.
Nie potrafiłam zapanować nad czerwienią, która pojawiła się na mojej twarzy. Jak mogłam, kiedy powiedział coś takiego. Co to znaczyć niby miało? Pewnie nic, ale moje myśli już same pomknęły do tego, jak to stwierdzenie nieodpowiednie całkowicie być mogło. Nie musiało - ale mogło. Czasem denerwowałam się sama sobą i myślą, że myślę za dużo. Ale tego co w głowie mi się działo, zatrzymać w żaden sposób nie szło. Kiwam potakująco głową - pewnie że wszystko w porządku. Nic się nie dzieje. On się tylko bierze i w moje ręce oddaje. Normalna sprawa, Neala. NORMALNA. Opanuj się na mądrą Rowenę. Splatam przed sobą dłonie ze zdenerwowaniem. Kolejne słowa sprawiają że zaskoczenie pojawiło mi się na twarzy. Energicznie pokręciłam głowa i zanim wzięłam i pomyślałam cokolwiek, dłoń mi sama wyskoczyła by chwycić go za nadgarstek. Wzrok zaraz swój tam przesuwam, kiedy ciepło pod palcami się rozchodzi. Rozwinęłam palce równie szybko, jak je zacisnęłam wcześniej. Cofając rękę i tak dla pewności, żeby sama gdzieś nie chodziła, łapię lewą dłonią za nadgarstek prawej, przykrywając trochę wstążkę obwiązaną która od jakiegoś czasu jest moim nieodłącznym atrybutem. Odchrząknęłam prostując plecy. Spoglądając na niego.
- Nie boję się. - orzekam, zadzierając brodę. Bo na pewno dlatego właśnie o tym zawracaniu mówi. Że pewnie uważa, że jak dziewczyna to jakaś strachliwa jestem. A mnie testrale wcale straszne nie były przecież. Nie po co zawracać przecież. Więc chwilę jeszcze patrzę tak na niego, by gwałtownie odwrócić się na pięcie ruszając dalej. Przecież mnie nie zjedzą czy coś.
- Hm… - zastanowiłam się na głos marszcząc brwi. - Jeden z moich ostatnich był za nieudaną zmianę koloru włosów. - przyznałam się do tej jakże mało ekscytującej wyprawy. Chociaż tydzień ze wściekłym różem powinien nie należeć do najprzyjemniejszych to w jakiś sposób ich kolor bladł przy tym, co zaszło w Sidmouth. Miałam nieodparte wrażenie że tego dnia wszystko się zmieniło. I nic nie miało być dokładnie takie samo jak wcześniej. - A ostatni za bycie fatalną gospodynią. - tak, to dobrze jest powiedzieć od razu. Z tego łatwo wniosek wysnuć jeden - żoną będę fatalną. A co za tym idzie nie zainteresować się mną w ogóle, bo po co taką nieskładną brać ze sobą, nie? I w ten oto sposób wspaniałomyślnie, prawie z klasą i pełną świadomością robię unik przed jakąś niepotrzebną nikomu romantycznością. Tak na wszelki wypadek, gdyby z niewiadomych przyczyn mógł się mną zainteresować w ten sposób. Myślałam, że nie, ale po tym oddawaniu w ręce już wcale taka pewna nie jestem. Ha! Figa z makiem dla tego przeznaczenia całego i mądrości Jimmy’ego. Idealnie, świetnie, odpowiednio. Powoli zaczynasz to złapać, Neala. Teraz byle do przodu.
Do tych testrali. Idę więc dalej, z niczego rzucając o tym mięsie, bo mi się przypomina nagle. Wchodzimy w sobie słowo, więc milknę znów idąc dalej przed siebie. Zrobiło się trochę niezręcznie, czy tylko mi się wydało? Nie byłam pewna. Dlatego próbuje jakoś ruszyć jakiś temat dalej z tym stolarstwem i lataniem. Uniosłam na niego spojrzenie marszcząc odrobinę brwi na odpowiedź. Otworzyłam usta, chcąc coś odpowiedź na swoją obronę, ale zanim zdążyłam mówił dalej. Moje brwi uniosły się i unosiły. Zamrugałam kilka razy zaskoczona. Co się właściwie stało? Zdziwienie przeradza się w irytację. Milczę, kiedy on mówi dalej, przedrzeźniając najpewniej głos własnej mamy. Odwracam wzrok zamykając w końcu usta. Sznurując je. Na pewno się martwiła o niego. Nie widział tego? Nie rozumiałam tej irytacji, która pojawiła się nagle. Zadałam tylko dwa pytania. Nie wspomniał o tym wcześniej. Domyślić się miałam? Po czym rozwichrzonym włosie, czy sposobie w jakim krok za krokiem stawia, że jak mebli nie robi to lata sobie? Zacisnęłam dłonie w pięści. Czemu zawsze musisz wściec się o głupotę, Neala? Pracuj nad sobą jak obiecałaś. Wzięłam wdech w płuca, ale średnio mi to całe uspokajanie szło.
- Świetnie! - wyrzucam z siebie. Na kolejne stwierdzenie. - Nie będę! - obiecuję zaciskając usta, przyspieszając kroku. Niech się zdecyduje na Godryka. Raz bierze i sam zaczyna o tym lataniu nawijać, żeby potem się obrażać, kiedy uprzejmie o to zapytam. Wypuszczam powietrze nosem unosząc do góry brodę. Ale coraz ciężej mi się idzie, kroki mi tracą na złości i sprężystości bo o posuwanie się naprzód walczyć muszę. Zadał pytanie, więc odwróciłam się odpowiadając mimo wszystko. I to kolejny błąd był, bo nim się spostrzegłam straciłam równowagę całkiem. Zaskoczenie rozlało się na mojej twarzy i przerażenie, kiedy zamachałam niekontrolowanie dłońmi próbując jeszcze utrzymać się w pionie ale to wszystko kompletnie na nic było bo wiedziałam jedno - lecę. Wykrzywiłam usta i zamknęłam oczy. Cóż, nie pierwszy to mój upadek i nie ostatni przecież. Zbolała duma znów się jakoś podniesie. Upadłam na bok, przekręciłam na przód. Część głowy i kosmyków wpadła w błoto. Tak samo jak reszta ciała. Z westchnieniem złości przekręciłam się trochę, żeby podeprzeć na rękach i dźwignąć trochę. A wtedy on śmiać się zaczyna bez powodu jakiegoś konkretnego. Siadam w tym błocie, bo nic lepiej już i tak nie będzie na tę chwilę konkretną unosząc rękę, żeby odsunąć z twarzy kosmyki. Zostawiając na czole kolejny ślad. Ja się nie śmieje, nie ma z czego. W końcu - w błocie mi do twarzy. Wzdycham więc ciężko zbierając włosy razem żeby przerzucić je na plecy. Kiedy zwraca się do mnie unoszę na niego jasne spojrzenie. A kiedy mówi, sama się podnoszę. Opieram ciężar ciała na jednej nodze, na biodrze opierając rękę, unosząc jedną z brwi ku górze. Proszę bardzo, szanowni państwo, znawca się znalazł. Zadzieram brodę.
- Zdenerwowałeś duchy bagien. Dalej już nas nie puszczą. - odpowiedziałam mu z pewnością, która kompletnie musi nie pasować do mojego wyglądu. Ale to nie ważne. - Jednak ze mną rozmawiasz? - zadaje pytanie, unosząc jedną z brwi ku górze. Pochylam się, żeby wytrzepać spódnicę. Wzdycham lekko. Próbuję zrobić krok, ale średnio to idzie. Więc wychodzą z butów, a potem schylam się po nie ubłocone całe i łapię w jedną rękę. Zaplatam dłonie na piersi, tą drugą czystszą podsuwając pod brodę w zastanowieniu. Rozglądam się brwi marszcząc lekko. Wzrok przesuwając po podłożu. W końcu wybieram kierunek, który ma doprowadzić mnie do bezpiecznej przystani. - Tylko wrócić pozostaje. W takim stanie nie mogę się pokazać to byłoby jawny brak szacunku. - orzekam do niego, albo gdzieś obok. Bo już nie wiem, czy zaraz znów się nie zdenerwuje na mnie. A może tylko na pytania tak reaguje. Taka i tak nie mogę pokazać się przed kuzynem Anthonym.
Nie potrafiłam zapanować nad czerwienią, która pojawiła się na mojej twarzy. Jak mogłam, kiedy powiedział coś takiego. Co to znaczyć niby miało? Pewnie nic, ale moje myśli już same pomknęły do tego, jak to stwierdzenie nieodpowiednie całkowicie być mogło. Nie musiało - ale mogło. Czasem denerwowałam się sama sobą i myślą, że myślę za dużo. Ale tego co w głowie mi się działo, zatrzymać w żaden sposób nie szło. Kiwam potakująco głową - pewnie że wszystko w porządku. Nic się nie dzieje. On się tylko bierze i w moje ręce oddaje. Normalna sprawa, Neala. NORMALNA. Opanuj się na mądrą Rowenę. Splatam przed sobą dłonie ze zdenerwowaniem. Kolejne słowa sprawiają że zaskoczenie pojawiło mi się na twarzy. Energicznie pokręciłam głowa i zanim wzięłam i pomyślałam cokolwiek, dłoń mi sama wyskoczyła by chwycić go za nadgarstek. Wzrok zaraz swój tam przesuwam, kiedy ciepło pod palcami się rozchodzi. Rozwinęłam palce równie szybko, jak je zacisnęłam wcześniej. Cofając rękę i tak dla pewności, żeby sama gdzieś nie chodziła, łapię lewą dłonią za nadgarstek prawej, przykrywając trochę wstążkę obwiązaną która od jakiegoś czasu jest moim nieodłącznym atrybutem. Odchrząknęłam prostując plecy. Spoglądając na niego.
- Nie boję się. - orzekam, zadzierając brodę. Bo na pewno dlatego właśnie o tym zawracaniu mówi. Że pewnie uważa, że jak dziewczyna to jakaś strachliwa jestem. A mnie testrale wcale straszne nie były przecież. Nie po co zawracać przecież. Więc chwilę jeszcze patrzę tak na niego, by gwałtownie odwrócić się na pięcie ruszając dalej. Przecież mnie nie zjedzą czy coś.
- Hm… - zastanowiłam się na głos marszcząc brwi. - Jeden z moich ostatnich był za nieudaną zmianę koloru włosów. - przyznałam się do tej jakże mało ekscytującej wyprawy. Chociaż tydzień ze wściekłym różem powinien nie należeć do najprzyjemniejszych to w jakiś sposób ich kolor bladł przy tym, co zaszło w Sidmouth. Miałam nieodparte wrażenie że tego dnia wszystko się zmieniło. I nic nie miało być dokładnie takie samo jak wcześniej. - A ostatni za bycie fatalną gospodynią. - tak, to dobrze jest powiedzieć od razu. Z tego łatwo wniosek wysnuć jeden - żoną będę fatalną. A co za tym idzie nie zainteresować się mną w ogóle, bo po co taką nieskładną brać ze sobą, nie? I w ten oto sposób wspaniałomyślnie, prawie z klasą i pełną świadomością robię unik przed jakąś niepotrzebną nikomu romantycznością. Tak na wszelki wypadek, gdyby z niewiadomych przyczyn mógł się mną zainteresować w ten sposób. Myślałam, że nie, ale po tym oddawaniu w ręce już wcale taka pewna nie jestem. Ha! Figa z makiem dla tego przeznaczenia całego i mądrości Jimmy’ego. Idealnie, świetnie, odpowiednio. Powoli zaczynasz to złapać, Neala. Teraz byle do przodu.
Do tych testrali. Idę więc dalej, z niczego rzucając o tym mięsie, bo mi się przypomina nagle. Wchodzimy w sobie słowo, więc milknę znów idąc dalej przed siebie. Zrobiło się trochę niezręcznie, czy tylko mi się wydało? Nie byłam pewna. Dlatego próbuje jakoś ruszyć jakiś temat dalej z tym stolarstwem i lataniem. Uniosłam na niego spojrzenie marszcząc odrobinę brwi na odpowiedź. Otworzyłam usta, chcąc coś odpowiedź na swoją obronę, ale zanim zdążyłam mówił dalej. Moje brwi uniosły się i unosiły. Zamrugałam kilka razy zaskoczona. Co się właściwie stało? Zdziwienie przeradza się w irytację. Milczę, kiedy on mówi dalej, przedrzeźniając najpewniej głos własnej mamy. Odwracam wzrok zamykając w końcu usta. Sznurując je. Na pewno się martwiła o niego. Nie widział tego? Nie rozumiałam tej irytacji, która pojawiła się nagle. Zadałam tylko dwa pytania. Nie wspomniał o tym wcześniej. Domyślić się miałam? Po czym rozwichrzonym włosie, czy sposobie w jakim krok za krokiem stawia, że jak mebli nie robi to lata sobie? Zacisnęłam dłonie w pięści. Czemu zawsze musisz wściec się o głupotę, Neala? Pracuj nad sobą jak obiecałaś. Wzięłam wdech w płuca, ale średnio mi to całe uspokajanie szło.
- Świetnie! - wyrzucam z siebie. Na kolejne stwierdzenie. - Nie będę! - obiecuję zaciskając usta, przyspieszając kroku. Niech się zdecyduje na Godryka. Raz bierze i sam zaczyna o tym lataniu nawijać, żeby potem się obrażać, kiedy uprzejmie o to zapytam. Wypuszczam powietrze nosem unosząc do góry brodę. Ale coraz ciężej mi się idzie, kroki mi tracą na złości i sprężystości bo o posuwanie się naprzód walczyć muszę. Zadał pytanie, więc odwróciłam się odpowiadając mimo wszystko. I to kolejny błąd był, bo nim się spostrzegłam straciłam równowagę całkiem. Zaskoczenie rozlało się na mojej twarzy i przerażenie, kiedy zamachałam niekontrolowanie dłońmi próbując jeszcze utrzymać się w pionie ale to wszystko kompletnie na nic było bo wiedziałam jedno - lecę. Wykrzywiłam usta i zamknęłam oczy. Cóż, nie pierwszy to mój upadek i nie ostatni przecież. Zbolała duma znów się jakoś podniesie. Upadłam na bok, przekręciłam na przód. Część głowy i kosmyków wpadła w błoto. Tak samo jak reszta ciała. Z westchnieniem złości przekręciłam się trochę, żeby podeprzeć na rękach i dźwignąć trochę. A wtedy on śmiać się zaczyna bez powodu jakiegoś konkretnego. Siadam w tym błocie, bo nic lepiej już i tak nie będzie na tę chwilę konkretną unosząc rękę, żeby odsunąć z twarzy kosmyki. Zostawiając na czole kolejny ślad. Ja się nie śmieje, nie ma z czego. W końcu - w błocie mi do twarzy. Wzdycham więc ciężko zbierając włosy razem żeby przerzucić je na plecy. Kiedy zwraca się do mnie unoszę na niego jasne spojrzenie. A kiedy mówi, sama się podnoszę. Opieram ciężar ciała na jednej nodze, na biodrze opierając rękę, unosząc jedną z brwi ku górze. Proszę bardzo, szanowni państwo, znawca się znalazł. Zadzieram brodę.
- Zdenerwowałeś duchy bagien. Dalej już nas nie puszczą. - odpowiedziałam mu z pewnością, która kompletnie musi nie pasować do mojego wyglądu. Ale to nie ważne. - Jednak ze mną rozmawiasz? - zadaje pytanie, unosząc jedną z brwi ku górze. Pochylam się, żeby wytrzepać spódnicę. Wzdycham lekko. Próbuję zrobić krok, ale średnio to idzie. Więc wychodzą z butów, a potem schylam się po nie ubłocone całe i łapię w jedną rękę. Zaplatam dłonie na piersi, tą drugą czystszą podsuwając pod brodę w zastanowieniu. Rozglądam się brwi marszcząc lekko. Wzrok przesuwając po podłożu. W końcu wybieram kierunek, który ma doprowadzić mnie do bezpiecznej przystani. - Tylko wrócić pozostaje. W takim stanie nie mogę się pokazać to byłoby jawny brak szacunku. - orzekam do niego, albo gdzieś obok. Bo już nie wiem, czy zaraz znów się nie zdenerwuje na mnie. A może tylko na pytania tak reaguje. Taka i tak nie mogę pokazać się przed kuzynem Anthonym.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Próbuje zachować spokój, kiedy dziewczyna chwyta go za nadgarstek i zaraz odsuwa się jak oparzona. Dużo tych wszystkich dotknięć, jak na jedno spotkanie, jak na świeżą znajomość, jak na… no właśnie, co? Czy takie to bardzo straszne, to całe zetknięcie, nienoszące żadnych podtekstów? To nie jest normalne. Ale też nie musi być celowe. To przypadek, przecież to wszystko przypadek. Padająca z ust Neali deklaracja jest nad wyraz dosłowna, wzmocniona zadartą brodą i wyzywającym spojrzeniem o tańczących w błękicie tęczówek ognikach. Ian nie ma powodu by jej nie wierzyć, zwłaszcza gdy bije od niej tak silna determinacja.
- Tego nie mówiłem - zastrzega od razu i gryzie się też w język, by nie pociągnąć tematu, dopytując o rumieńce. Jeszcze dowiedziałby się czegoś mało wygodnego i trzeba byłoby z tego wybrnąć, a tak wystarczy zamieść pod dywan, zignorować, udać że się nic nie stało - pada w końcu zapewnienie, czy tak? Ułamek sekundy patrzy tak za nią, gdy wystrzeliwuje jak z procy przed siebie i zaraz ją dogania - to bieganie za nią staje się z wolna ich małym zwyczajem.
- Nieudaną? To znaczy, że co się stało? Nie wydaje mi się, jakby ci coś ubyło - stwierdza, przyglądając się rudym pasmom, które płoną ogniście tak samo, jak w dniu, w którym się poznali. - Zresztą po co zmieniać kolor włosów? Twój jest naprawdę ładny. - Kiwa głową z miną znawcy, bo choć tego po nim nie widać, to znawcą jest dziewczęcego piękna i w każdej potrafi dostrzec coś, co przykuwa wzrok i co można skomplementować. Daleki dziś jest od rzucania sztucznych pochlebstw, zresztą kłamstwo zwykle przychodzi mu z trudem, bo o ile naciągnąć prawdę nie sztuka, używając kilku dodatkowych kolorów, to przecież stwierdzeniem o urodzie oznajmia swój punkt widzenia, a nie chce czegoś dla siebie ugrać. - Musisz mieć wybitne szczęście, albo wyjątkowo upierdliwych opiekunów. - Nie wspomina o rodzicach, bo i Neala w swych zdawkowych wypowiedziach mówi wyłącznie o wujostwie; przypuszcza więc, że temat ten jest celowo pomijany. Nie odczytuje za to zawartej w wyjaśnieniach aluzji, jakoby Neala miałaby być fatalnym materiałem na żonę. Dlaczego w ogóle ma te dwie rzeczy jakkolwiek ze sobą wiązać? Dziewczyna jest młoda, całe życie ma jeszcze przed sobą, na śluby przyjdzie jeszcze czas, jak się ku temu dobry kawaler nadarzy. Sam siebie też nie widzi w roli męża, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Ważniejsze ma teraz sprawy na głowie, niż wsuwanie na czyjś palec złotego krążka, no chyba że poprzestać by można na romantycznych spacerach w letnim słońcu, trzymaniu za dłoń i drobnych pocałunkach, bo na te to Ian z wielką ochotą by przystał. - Nie mogło być tak źle - bagatelizuje sytuację, machając przy tym lekceważąco ręką. - Na następne przyjęcie już masz plan z ognistą, a to potwierdza twoje przygotowanie. - Nie wie jednak czego konkretnie tyczył się szlaban i jakiż to był jego powód. Podnieść ją chce na duchu, obronić młodzieńczego ducha i potrzebę beztroski. Może i lepiej, że Neala nie ma świadomości, w jakie sam trafia niegdyś tarapaty, w szkole zaliczając jeden szlaban za drugim. Nie czyni go to najlepszym wzorem do naśladowania.
Tyle że i ona decyduje się nagle pokazać swoje pazurki, reagując ze złością na to całe ucięcie tematu. Matko… Jak ja nie rozumiem dziewczyn, wzdycha do samego siebie, milknąc na krótką chwilę.
- Świetnie - przytakuje także mocniejszym tonem, mocniej ściągając brwi i patrząc na nią wciąż z ukosa. Przez myśl mu nawet nie przechodzi, że młoda czarownica może chcieć jakkolwiek przełamać lody, dopytać o coś, znaleźć punkt zaczepienia. Smith skupia się na tej jej niechęci, przypuszczając że zdołał ją czymś rozzłościć. Czy to przez to nawiązanie do mamy?
Lepkość błota klei się do ubrań, te nasiąkają wodą, przywodząc chłód, który zapewne bardziej by mu doskwierał, gdyby nie rozgrzanie szaleńczym biegiem po korytarzu posiadłości. Biała, skrupulatnie wyprasowana rankiem koszula błaga już o pomstę do nieba, a ciemne kosmyki włosów szarzeją od wody i formują w strąki. Wierzchem w miarę czystej dłoni ociera tą jedną łzę, którą śmiech wyciska na policzek i kręci głową rozbawionym niedowierzaniem. Czym zdenerwował duchy bagien, że zmuszają ich do zatrzymania w tym miejscu? Wystarczy jedno spojrzenie w kierunku Neali, by mieć pewność kto tu tak naprawdę jest zły. Przecinająca jej twarz powaga tworząca absurdalną kompozycję w połączeniu z malowniczymi plamami błota nie pozwala Ianowi na powstrzymanie uśmiechu. Szczerzy się nadal, choć ściąga nieco brwi, nie rozumiejąc skąd te dziewczęce wnioski. Ja naprawdę nie ogarniam…
- Dlaczego miałbym z tobą nie rozmawiać? - pyta, podnosząc się na rękach i siadając w tym całym błocie. - Jakbym nie chciał twojego towarzystwa, to nie wymyślałbym tych testrali - przyznaje szczerze, bo choć temat magicznych stworzeń miał być wyłącznie pretekstem do zaczepki i pociągnięciem rozmowy, to z chęcią wybrał się z nią na poszukiwania istot w terenie. - Coś mi mówi, że to nie duchy z bagien są rozzłoszczone - stwierdza, przyglądając się czujnie rudowłosej i odchrząka teatralnie, siląc się na powagę. Teatralność przychodzi mu z łatwością, więc sięga po nią, gdy Neala postanawia zdjąć buty. - Mam odprawić rytuał? Bić pokłony, złożyć dary? - przybiera uroczysty ton głosu i przenosi się na klęczki, by z zadartą głową sięgnąć wzrokiem posągowej, bosej już dziewczyny. - Jak cię przebłagać, szanowny duchu, cobyś wybaczył mi to arcy haniebne zachowanie? - Układa wpół ubłocone dłonie w błagalnym geście i milknie, oczekując na jej decyzję.
- Tego nie mówiłem - zastrzega od razu i gryzie się też w język, by nie pociągnąć tematu, dopytując o rumieńce. Jeszcze dowiedziałby się czegoś mało wygodnego i trzeba byłoby z tego wybrnąć, a tak wystarczy zamieść pod dywan, zignorować, udać że się nic nie stało - pada w końcu zapewnienie, czy tak? Ułamek sekundy patrzy tak za nią, gdy wystrzeliwuje jak z procy przed siebie i zaraz ją dogania - to bieganie za nią staje się z wolna ich małym zwyczajem.
- Nieudaną? To znaczy, że co się stało? Nie wydaje mi się, jakby ci coś ubyło - stwierdza, przyglądając się rudym pasmom, które płoną ogniście tak samo, jak w dniu, w którym się poznali. - Zresztą po co zmieniać kolor włosów? Twój jest naprawdę ładny. - Kiwa głową z miną znawcy, bo choć tego po nim nie widać, to znawcą jest dziewczęcego piękna i w każdej potrafi dostrzec coś, co przykuwa wzrok i co można skomplementować. Daleki dziś jest od rzucania sztucznych pochlebstw, zresztą kłamstwo zwykle przychodzi mu z trudem, bo o ile naciągnąć prawdę nie sztuka, używając kilku dodatkowych kolorów, to przecież stwierdzeniem o urodzie oznajmia swój punkt widzenia, a nie chce czegoś dla siebie ugrać. - Musisz mieć wybitne szczęście, albo wyjątkowo upierdliwych opiekunów. - Nie wspomina o rodzicach, bo i Neala w swych zdawkowych wypowiedziach mówi wyłącznie o wujostwie; przypuszcza więc, że temat ten jest celowo pomijany. Nie odczytuje za to zawartej w wyjaśnieniach aluzji, jakoby Neala miałaby być fatalnym materiałem na żonę. Dlaczego w ogóle ma te dwie rzeczy jakkolwiek ze sobą wiązać? Dziewczyna jest młoda, całe życie ma jeszcze przed sobą, na śluby przyjdzie jeszcze czas, jak się ku temu dobry kawaler nadarzy. Sam siebie też nie widzi w roli męża, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Ważniejsze ma teraz sprawy na głowie, niż wsuwanie na czyjś palec złotego krążka, no chyba że poprzestać by można na romantycznych spacerach w letnim słońcu, trzymaniu za dłoń i drobnych pocałunkach, bo na te to Ian z wielką ochotą by przystał. - Nie mogło być tak źle - bagatelizuje sytuację, machając przy tym lekceważąco ręką. - Na następne przyjęcie już masz plan z ognistą, a to potwierdza twoje przygotowanie. - Nie wie jednak czego konkretnie tyczył się szlaban i jakiż to był jego powód. Podnieść ją chce na duchu, obronić młodzieńczego ducha i potrzebę beztroski. Może i lepiej, że Neala nie ma świadomości, w jakie sam trafia niegdyś tarapaty, w szkole zaliczając jeden szlaban za drugim. Nie czyni go to najlepszym wzorem do naśladowania.
Tyle że i ona decyduje się nagle pokazać swoje pazurki, reagując ze złością na to całe ucięcie tematu. Matko… Jak ja nie rozumiem dziewczyn, wzdycha do samego siebie, milknąc na krótką chwilę.
- Świetnie - przytakuje także mocniejszym tonem, mocniej ściągając brwi i patrząc na nią wciąż z ukosa. Przez myśl mu nawet nie przechodzi, że młoda czarownica może chcieć jakkolwiek przełamać lody, dopytać o coś, znaleźć punkt zaczepienia. Smith skupia się na tej jej niechęci, przypuszczając że zdołał ją czymś rozzłościć. Czy to przez to nawiązanie do mamy?
Lepkość błota klei się do ubrań, te nasiąkają wodą, przywodząc chłód, który zapewne bardziej by mu doskwierał, gdyby nie rozgrzanie szaleńczym biegiem po korytarzu posiadłości. Biała, skrupulatnie wyprasowana rankiem koszula błaga już o pomstę do nieba, a ciemne kosmyki włosów szarzeją od wody i formują w strąki. Wierzchem w miarę czystej dłoni ociera tą jedną łzę, którą śmiech wyciska na policzek i kręci głową rozbawionym niedowierzaniem. Czym zdenerwował duchy bagien, że zmuszają ich do zatrzymania w tym miejscu? Wystarczy jedno spojrzenie w kierunku Neali, by mieć pewność kto tu tak naprawdę jest zły. Przecinająca jej twarz powaga tworząca absurdalną kompozycję w połączeniu z malowniczymi plamami błota nie pozwala Ianowi na powstrzymanie uśmiechu. Szczerzy się nadal, choć ściąga nieco brwi, nie rozumiejąc skąd te dziewczęce wnioski. Ja naprawdę nie ogarniam…
- Dlaczego miałbym z tobą nie rozmawiać? - pyta, podnosząc się na rękach i siadając w tym całym błocie. - Jakbym nie chciał twojego towarzystwa, to nie wymyślałbym tych testrali - przyznaje szczerze, bo choć temat magicznych stworzeń miał być wyłącznie pretekstem do zaczepki i pociągnięciem rozmowy, to z chęcią wybrał się z nią na poszukiwania istot w terenie. - Coś mi mówi, że to nie duchy z bagien są rozzłoszczone - stwierdza, przyglądając się czujnie rudowłosej i odchrząka teatralnie, siląc się na powagę. Teatralność przychodzi mu z łatwością, więc sięga po nią, gdy Neala postanawia zdjąć buty. - Mam odprawić rytuał? Bić pokłony, złożyć dary? - przybiera uroczysty ton głosu i przenosi się na klęczki, by z zadartą głową sięgnąć wzrokiem posągowej, bosej już dziewczyny. - Jak cię przebłagać, szanowny duchu, cobyś wybaczył mi to arcy haniebne zachowanie? - Układa wpół ubłocone dłonie w błagalnym geście i milknie, oczekując na jej decyzję.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie powinnam. Wiem, ze nie powinnam tak bez zgody i pytania, bez uprzedzenia łapać kogoś. Ale moje ręce zdają się nie wiedzieć - albo nie słuchać. I czasem robią to, idąc za różnego rodzaju potrzebą zanim sobie uświadomić, co się dzieje. A potem? Potem tylko pozostaje się wycofać. I tak sobie funkcjonujemy w kompletnym niezrozumieniu - ja i moje ręce. Czasem każde chcąc czegoś innego. Nad tym to nic, tylko wziąć i westchnąć ciężko.
- Uznałam, że uznałeś że się wystraszyłam. - oznajmiłam wzruszając ramionami lekko, opuszczając odrobinę brodę. Czerwień blednie coraz bardziej - na szczęście! - zaraz będę znów normalna bardziej. Ruda jak zawsze, ale przynajmniej już nie różowa. Marne to pocieszenie, ale zawsze jakieś. Rudy z różem NAPRAWDĘ średnio wyglądał. - A ja się nie boję. - powtórzyłam raz jeszcze, właściwie nie wiem już po co. Tak dla pewności żeby wiedział, że te testrale wcale jakieś takie straszne przecież nie są. Nie rozumiem tak właściwie, czemu nadal za mną idzie. Bo niby pobiegł za tym zewem, czy zrywem czy jak tam szło, ale przecież nic ciekawego ze mną się nie działo - chyba że ja decydowałam się na jakąś kompromitację. Decydowałam, to trochę za dużo powiedziane - los i przeznaczenie decydowało za mnie. Kiedy padają kolejne pytania znów jest obok mnie, zerkam na niego zadzierając trochę spojrzenie. Odsuwam tęczówki, kiedy jego wzrok przenosi się na moje włosy, sprężyście podskakujące przy każdym kroku.
- Katastrofę kompletną. - potwierdzam z powagą, potakując głową. - Zaklęcie zmieniło je na cyklamenowy róż. - wykrzywiłam wargi i wzdrygnęłam się na to wspomnienie. - A rudy i różowy, to możliwie najgorsze ze wszystkich połączenie. - orzekam głosem znawcy. - Ciocia powiedziała, że nie wolno mi cofnąć zaklęcia przez tydzień i że to nie kara, tylko lekcja dla mnie, że każde działanie niesie za sobą jakieś konsekwencje. - westchnęłam cierpiętniczo. - A potem kazała mi w tym różu do Sidmouth jechać. Cała wioska widziała mnie w tej fryzurze niewdzięcznej. - pokręciłam lekko głową. - Ale to mili ludzie. A włosy to tylko włosy, ciocia miała rację. Nie o kolor szło a o prezencję. - podsumowałam splatając dłonie przed sobą. Na tą rozmowę o włosach unosząc rękę, żeby założyć kilka kosmyków za ucho. - Co mi miało ubyć? - zapytałam, nie bardzo wiedząc, do czego odnosił się w tym konkretnym momencie. - Żeby… - zmarszczyłam odrobinę brwi James mówił, że to bez sensu było, bo wszystko w naturze do siebie pasuje takie jak jest - i rację miał. Ale też teraz brać i udawać, że do zmienienia nic mnie nie popchnęło jakoś nie było bliskie mnie. - Cóż… Zawsze o jasnych jak zboże połyskujących w blasku słońca marzyłam. Chciałam sprawdzić czy nie będzie mi w nich… lepiej. - orzekłam nie patrząc na niego, czując, że zdradziecka czerwień bierze i zasadza się na mnie już gdzieś głębiej. Na chwilę rytm kroków mi się burzy, prawie niezauważalnie, kiedy mówił, o tym że rudy jest ładny. Czuję ją od razu na szyi, ale myśli kieruję ku temu, że to wcale nie to przecież. Kolor taki lubi, jesienny, rdzawy. Nie jest brzydki - to fakt, nie jakiś komplement. A jak nie jest brzydki, to może być ładny. Ale to nie znaczy że ja taka jestem - bo wiem, że nie. W porządku więc. Marszczę trochę brwi, bo mimo że jasne wszystko jest, to policzki lekko i tak mi różem zachodzą. Zdradzieckie ciało, nie tylko ręce robią co chcą. - Ja.. hm.. dziękuję? - odpowiadam trochę się plącząc, trochę bez pewności, biorąc wdech w płuca, marszcząc brwi lekko i wzruszając ramionami. Kolejne słowa sprawiają, że na chwilę mi lżej jakoś. Krótkie parsknięcie rozbawienia wydobyło się z ust moich kiedy pokręciłam głową.
- To szczęście. - wybieram chociaż z krótkim westchnieniem. Nie zgadzaliśmy się zawsze. Z ciocią nawet częściej, ale wiedziałam, że mnie kochają. Nie chcieli żebym wyrosła na jakąś próżną, czy zapatrzoną w siebie samą. - Chcą dobrze. - oceniłam po krótkiej chwili. Kolejne słowa i krótkie machnięcie ręką sprawiły, że unoszę lekko jedną z brwi i energicznie przecząco pokręciłam głową. - Oh, przez większość nie było. Ale uniosłam się, jak zawsze. Zalałam wszystko. Złamałam słowo o samych dziewczynach. I pozwoliłam by moja przyjaciółka po nocy wracała sama. - westchnęłam ciężej, bo choć na Ognisku ogólnie dobrze się bawiłam, to te kilka spraw naprawdę krążyło mi w głowie dość mocno. Do tego jeszcze Jim który myślał, że noc z nim spędziłam. Prawie oczami wywróciłam. - Na następnym wszystko będzie idealnie. - oznajmiam mu z pewnością prostując się trochę. Za cel to sobie powzięłam. - Zobaczysz! - orzekam wskazując na niego palcem, zaraz sobie uświadamiając, że trochę popędziłam. Przez chwilę tak stoję z tym palcem w górze. - Jeśli przyjdziesz. - dodaję więc, bo innego kulturalnego wyjścia już z tego nie ma dla mnie, skoro patrzeć mu kazałam, to już zaprosić powinnam.
Ale potem wszystko się sypie. Dokładnie tak, jak to u mnie w zwyczaju jest. Katastrofa się jakaś bierze i robi. Kompletnie z niczego. Może on też jest cyganem? Marszczę brwi, raczej nie, oni ciemniejszą skórę mają a z Jamesem zawsze kłócę się o coś, a nie o nic. Ale za późno już jest. Złość mnie rozdziera całą więc odpowiadam mu ledwie kilkoma słowami ruszając dalej. Szybko, jak najszybciej. A kiedy sam to świetnie rzuca za mną. Unoszę rękę, żeby dłonią dwa razy machnąć - tak, tak, dokładnie, świetnie. Idealnie. Genialnie. PROSZĘ BARDZO. Poradzę sobie sama, przecież co to takiego skomplikowanego wziąć i znaleźć testrale. Ale to nie tak, że to mógłby być koniec wszelkich kompromitacji, prawda? Oczywiście, że prawda! Bo nie, bo gdzie, Neala weźmie i raz nie skompromituje się dla odmiany całkiem. Więc grzęznę w tym błocie, by wpaść w nie zaraz i kompletnie nie potrafię zrozumieć, co Iana tak śmieszy w tym wszystkim. Zadzieram brodę, bo przypominam sobie - że przecież hej, do twarzy mi w błocie. Wywrócić oczami nagle mam straszną ochotę. Kto normalny coś takiego mówi dziewczynie?! Może mąż, który ma żonę.
- Ugh. - wydobywa się z ust moich, kiedy siłuję się z butem, a potem ściągam oba zaplatając dłonie na ramionach, rzucając w stronę Iana słowa. Winny niczemu prawie nie jest, ale sama się rozsierdziłam myślą swoją własną - nie jego. Wzdycham do siebie, brodę zadzieram mimo wszystko. Z błotem czy bez, ładna nie byłam. Nie zaszkodzi mi ono w żaden sposób. Więc nie opuszczam brody, unosząc ją dumnie, kiedy o tych duchach mówię udając, że nie wiem że to bzdury są wierutne.
- Opowiadać o treningu zaczynasz, a potem się wściekasz, jak o to pytam i mówisz że pytać nie muszę. To już nie wiem, mam pytać czy nie mam? Mówić coś w ogóle? - spoglądam na niego z góry nie rozplatając dłoni. Ociekając błotem, ale dumnie udając, że wcale, ale to wcale nie czuję go na włosach, ubraniach i skórze. Że wyglądam chociaż schludnie, bo przecież nie ładnie - do wyglądania ładnie ładnym trzeba być było. Ale kolejne jego zdanie sprawia, że mina mi rzednie trochę, silna postawa lżejsza się robi, a na twarz zaskoczenie wstępuje. - W-Wymyśliłeś je? - pytam opuszczając bezwładnie dłonie z rezygnacją. - Na Merlina, zamierzałeś mi kiedyś powiedzieć, że ich tu nie ma?! - zapytałam i nie dało mi się ukryć irytacji która przez zgłoski się przebiła całkiem. Znaczy testrale istniały. Ale najwidoczniej nie tutaj. Nic dziwnego, że nie było tu żadnego. - Yhym, teraz ja też się już złoszczę. - zgodziłam się z nim zadzierając na nowo brodę. Marszcząc brwi. Zabieram się stąd. Żarty sobie ze mnie wziął i zrobił. Dlatego za mną poszedł, żeby patrzeć i śmiać się z tego jak szukam czegoś, czego wcale tu nie ma. - Żeg… - zaczynam już słowa pożegnania wypowiadać. Bo już na pewno nie do zobaczenia. Spotkać się ponownie nie chce wcale. Ale on kolejne pytania zadaje. Spoglądam tylko na niego ze złością zadzierając nos wyżej jeszcze. Wyciągając z błota nogę. Pluszczący dźwięk rozchodzi się wokół. Nic mu nie odpowiadam, ale to nie zatrzymuje go wcale. Nie patrzę nawet na to co odprawia, łapiąc poły sukienki, chociaż to w niczym ani nie pomaga, ani nie przeszkadza. Skupiam się na kroku kolejnym próbując znaleźć grunt mniej błotny, ale on już na kolanach jest przede mną co mnie wprawia w szok kompletny. Zatrzymuję więc to poszukiwanie przesuwając na niego spojrzenie pełne niezrozumienia kompletnego. I krótkiego, mało uprzejmego pytania: czego? Zaraz jednak pot zimny mnie oblewa całkiem, bo co jeśli on jest jakiś szalony jak Walter i o rękę zaraz mnie prosić będzie tak z niczego. Więc już zaczynam myśleć o tym, co mam właściwie powiedzieć i jak mu odmówić. Bo odmówić jakoś trzeba było - chociaż trochę z kulturą. Ale on mówi coś innego. Mrugam bez zrozumienia, zamierając całkiem. Tylko powieki mi podnoszą się i opadając na zmianę.
- C-co?! - wypada z moich ust piskliwym głosem. Bredzi coś całkiem. - Oszalałeś? - pytanie opuszcza moje usta przerażone całkiem. Rozglądam się na boki dopadając do niego. - Wstawaj, będzie problem jak ktoś to zobaczy. - mówię przez zęby nachylając się do niego. Łapiąc go za rękę żeby w górę wziąć pociągnąć. Jak to wyglądało w ogóle? Ciotka Matylda na zawał weźmie i zejdzie, jeśli teraz nas zobaczy - to jedno było więcej niż pewne. - Duchy miałeś przepraszać, nie mnie. - wyjaśniam mu jeszcze w międzyczasie, chociaż nie wiem po co. Siłuję się z nim, za przedramie w górę próbując pociągnąć, ale pięta na błocie mi się ślizga i znów jest nie na a w błocie. Plecami wpadam w miękką breję. Przymykam oczy z tej katastrofy z twarzą już nie wyjdę - to jedno wiem. Unoszę rękę i przedramię na czole układam. - Poddaję się. - oznajmiam jemu, przeznaczeniu i światu całemu.
Mam dość tych mokradeł. Bagno mi na to świadkiem.
- Uznałam, że uznałeś że się wystraszyłam. - oznajmiłam wzruszając ramionami lekko, opuszczając odrobinę brodę. Czerwień blednie coraz bardziej - na szczęście! - zaraz będę znów normalna bardziej. Ruda jak zawsze, ale przynajmniej już nie różowa. Marne to pocieszenie, ale zawsze jakieś. Rudy z różem NAPRAWDĘ średnio wyglądał. - A ja się nie boję. - powtórzyłam raz jeszcze, właściwie nie wiem już po co. Tak dla pewności żeby wiedział, że te testrale wcale jakieś takie straszne przecież nie są. Nie rozumiem tak właściwie, czemu nadal za mną idzie. Bo niby pobiegł za tym zewem, czy zrywem czy jak tam szło, ale przecież nic ciekawego ze mną się nie działo - chyba że ja decydowałam się na jakąś kompromitację. Decydowałam, to trochę za dużo powiedziane - los i przeznaczenie decydowało za mnie. Kiedy padają kolejne pytania znów jest obok mnie, zerkam na niego zadzierając trochę spojrzenie. Odsuwam tęczówki, kiedy jego wzrok przenosi się na moje włosy, sprężyście podskakujące przy każdym kroku.
- Katastrofę kompletną. - potwierdzam z powagą, potakując głową. - Zaklęcie zmieniło je na cyklamenowy róż. - wykrzywiłam wargi i wzdrygnęłam się na to wspomnienie. - A rudy i różowy, to możliwie najgorsze ze wszystkich połączenie. - orzekam głosem znawcy. - Ciocia powiedziała, że nie wolno mi cofnąć zaklęcia przez tydzień i że to nie kara, tylko lekcja dla mnie, że każde działanie niesie za sobą jakieś konsekwencje. - westchnęłam cierpiętniczo. - A potem kazała mi w tym różu do Sidmouth jechać. Cała wioska widziała mnie w tej fryzurze niewdzięcznej. - pokręciłam lekko głową. - Ale to mili ludzie. A włosy to tylko włosy, ciocia miała rację. Nie o kolor szło a o prezencję. - podsumowałam splatając dłonie przed sobą. Na tą rozmowę o włosach unosząc rękę, żeby założyć kilka kosmyków za ucho. - Co mi miało ubyć? - zapytałam, nie bardzo wiedząc, do czego odnosił się w tym konkretnym momencie. - Żeby… - zmarszczyłam odrobinę brwi James mówił, że to bez sensu było, bo wszystko w naturze do siebie pasuje takie jak jest - i rację miał. Ale też teraz brać i udawać, że do zmienienia nic mnie nie popchnęło jakoś nie było bliskie mnie. - Cóż… Zawsze o jasnych jak zboże połyskujących w blasku słońca marzyłam. Chciałam sprawdzić czy nie będzie mi w nich… lepiej. - orzekłam nie patrząc na niego, czując, że zdradziecka czerwień bierze i zasadza się na mnie już gdzieś głębiej. Na chwilę rytm kroków mi się burzy, prawie niezauważalnie, kiedy mówił, o tym że rudy jest ładny. Czuję ją od razu na szyi, ale myśli kieruję ku temu, że to wcale nie to przecież. Kolor taki lubi, jesienny, rdzawy. Nie jest brzydki - to fakt, nie jakiś komplement. A jak nie jest brzydki, to może być ładny. Ale to nie znaczy że ja taka jestem - bo wiem, że nie. W porządku więc. Marszczę trochę brwi, bo mimo że jasne wszystko jest, to policzki lekko i tak mi różem zachodzą. Zdradzieckie ciało, nie tylko ręce robią co chcą. - Ja.. hm.. dziękuję? - odpowiadam trochę się plącząc, trochę bez pewności, biorąc wdech w płuca, marszcząc brwi lekko i wzruszając ramionami. Kolejne słowa sprawiają, że na chwilę mi lżej jakoś. Krótkie parsknięcie rozbawienia wydobyło się z ust moich kiedy pokręciłam głową.
- To szczęście. - wybieram chociaż z krótkim westchnieniem. Nie zgadzaliśmy się zawsze. Z ciocią nawet częściej, ale wiedziałam, że mnie kochają. Nie chcieli żebym wyrosła na jakąś próżną, czy zapatrzoną w siebie samą. - Chcą dobrze. - oceniłam po krótkiej chwili. Kolejne słowa i krótkie machnięcie ręką sprawiły, że unoszę lekko jedną z brwi i energicznie przecząco pokręciłam głową. - Oh, przez większość nie było. Ale uniosłam się, jak zawsze. Zalałam wszystko. Złamałam słowo o samych dziewczynach. I pozwoliłam by moja przyjaciółka po nocy wracała sama. - westchnęłam ciężej, bo choć na Ognisku ogólnie dobrze się bawiłam, to te kilka spraw naprawdę krążyło mi w głowie dość mocno. Do tego jeszcze Jim który myślał, że noc z nim spędziłam. Prawie oczami wywróciłam. - Na następnym wszystko będzie idealnie. - oznajmiam mu z pewnością prostując się trochę. Za cel to sobie powzięłam. - Zobaczysz! - orzekam wskazując na niego palcem, zaraz sobie uświadamiając, że trochę popędziłam. Przez chwilę tak stoję z tym palcem w górze. - Jeśli przyjdziesz. - dodaję więc, bo innego kulturalnego wyjścia już z tego nie ma dla mnie, skoro patrzeć mu kazałam, to już zaprosić powinnam.
Ale potem wszystko się sypie. Dokładnie tak, jak to u mnie w zwyczaju jest. Katastrofa się jakaś bierze i robi. Kompletnie z niczego. Może on też jest cyganem? Marszczę brwi, raczej nie, oni ciemniejszą skórę mają a z Jamesem zawsze kłócę się o coś, a nie o nic. Ale za późno już jest. Złość mnie rozdziera całą więc odpowiadam mu ledwie kilkoma słowami ruszając dalej. Szybko, jak najszybciej. A kiedy sam to świetnie rzuca za mną. Unoszę rękę, żeby dłonią dwa razy machnąć - tak, tak, dokładnie, świetnie. Idealnie. Genialnie. PROSZĘ BARDZO. Poradzę sobie sama, przecież co to takiego skomplikowanego wziąć i znaleźć testrale. Ale to nie tak, że to mógłby być koniec wszelkich kompromitacji, prawda? Oczywiście, że prawda! Bo nie, bo gdzie, Neala weźmie i raz nie skompromituje się dla odmiany całkiem. Więc grzęznę w tym błocie, by wpaść w nie zaraz i kompletnie nie potrafię zrozumieć, co Iana tak śmieszy w tym wszystkim. Zadzieram brodę, bo przypominam sobie - że przecież hej, do twarzy mi w błocie. Wywrócić oczami nagle mam straszną ochotę. Kto normalny coś takiego mówi dziewczynie?! Może mąż, który ma żonę.
- Ugh. - wydobywa się z ust moich, kiedy siłuję się z butem, a potem ściągam oba zaplatając dłonie na ramionach, rzucając w stronę Iana słowa. Winny niczemu prawie nie jest, ale sama się rozsierdziłam myślą swoją własną - nie jego. Wzdycham do siebie, brodę zadzieram mimo wszystko. Z błotem czy bez, ładna nie byłam. Nie zaszkodzi mi ono w żaden sposób. Więc nie opuszczam brody, unosząc ją dumnie, kiedy o tych duchach mówię udając, że nie wiem że to bzdury są wierutne.
- Opowiadać o treningu zaczynasz, a potem się wściekasz, jak o to pytam i mówisz że pytać nie muszę. To już nie wiem, mam pytać czy nie mam? Mówić coś w ogóle? - spoglądam na niego z góry nie rozplatając dłoni. Ociekając błotem, ale dumnie udając, że wcale, ale to wcale nie czuję go na włosach, ubraniach i skórze. Że wyglądam chociaż schludnie, bo przecież nie ładnie - do wyglądania ładnie ładnym trzeba być było. Ale kolejne jego zdanie sprawia, że mina mi rzednie trochę, silna postawa lżejsza się robi, a na twarz zaskoczenie wstępuje. - W-Wymyśliłeś je? - pytam opuszczając bezwładnie dłonie z rezygnacją. - Na Merlina, zamierzałeś mi kiedyś powiedzieć, że ich tu nie ma?! - zapytałam i nie dało mi się ukryć irytacji która przez zgłoski się przebiła całkiem. Znaczy testrale istniały. Ale najwidoczniej nie tutaj. Nic dziwnego, że nie było tu żadnego. - Yhym, teraz ja też się już złoszczę. - zgodziłam się z nim zadzierając na nowo brodę. Marszcząc brwi. Zabieram się stąd. Żarty sobie ze mnie wziął i zrobił. Dlatego za mną poszedł, żeby patrzeć i śmiać się z tego jak szukam czegoś, czego wcale tu nie ma. - Żeg… - zaczynam już słowa pożegnania wypowiadać. Bo już na pewno nie do zobaczenia. Spotkać się ponownie nie chce wcale. Ale on kolejne pytania zadaje. Spoglądam tylko na niego ze złością zadzierając nos wyżej jeszcze. Wyciągając z błota nogę. Pluszczący dźwięk rozchodzi się wokół. Nic mu nie odpowiadam, ale to nie zatrzymuje go wcale. Nie patrzę nawet na to co odprawia, łapiąc poły sukienki, chociaż to w niczym ani nie pomaga, ani nie przeszkadza. Skupiam się na kroku kolejnym próbując znaleźć grunt mniej błotny, ale on już na kolanach jest przede mną co mnie wprawia w szok kompletny. Zatrzymuję więc to poszukiwanie przesuwając na niego spojrzenie pełne niezrozumienia kompletnego. I krótkiego, mało uprzejmego pytania: czego? Zaraz jednak pot zimny mnie oblewa całkiem, bo co jeśli on jest jakiś szalony jak Walter i o rękę zaraz mnie prosić będzie tak z niczego. Więc już zaczynam myśleć o tym, co mam właściwie powiedzieć i jak mu odmówić. Bo odmówić jakoś trzeba było - chociaż trochę z kulturą. Ale on mówi coś innego. Mrugam bez zrozumienia, zamierając całkiem. Tylko powieki mi podnoszą się i opadając na zmianę.
- C-co?! - wypada z moich ust piskliwym głosem. Bredzi coś całkiem. - Oszalałeś? - pytanie opuszcza moje usta przerażone całkiem. Rozglądam się na boki dopadając do niego. - Wstawaj, będzie problem jak ktoś to zobaczy. - mówię przez zęby nachylając się do niego. Łapiąc go za rękę żeby w górę wziąć pociągnąć. Jak to wyglądało w ogóle? Ciotka Matylda na zawał weźmie i zejdzie, jeśli teraz nas zobaczy - to jedno było więcej niż pewne. - Duchy miałeś przepraszać, nie mnie. - wyjaśniam mu jeszcze w międzyczasie, chociaż nie wiem po co. Siłuję się z nim, za przedramie w górę próbując pociągnąć, ale pięta na błocie mi się ślizga i znów jest nie na a w błocie. Plecami wpadam w miękką breję. Przymykam oczy z tej katastrofy z twarzą już nie wyjdę - to jedno wiem. Unoszę rękę i przedramię na czole układam. - Poddaję się. - oznajmiam jemu, przeznaczeniu i światu całemu.
Mam dość tych mokradeł. Bagno mi na to świadkiem.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Na ostateczne zapewnienie kiwa już tylko głową w milczeniu. Zbyt gorliwe te jej słowa oraz ton, mimo wzruszenia ramion, jakie podkreślać ma neutralność czy obojętność. Przed kilkoma laty (a czasem także i dziś…) zachowuje się w podobny przecież sposób, chcąc pozować na bardziej dojrzałego, poważnego i w ogóle nieustraszonego. Czy teraz jest jeszcze sens cokolwiek prostować, spierać się czy dodatkowo omawiać. Ian zaciska tylko usta w wąską linijkę, powstrzymując się przed uśmiechem, który mógłby zostać nadinterpretowany, albo - nie daj Merlinie! - uznany za wyśmiewanie.
Każde kolejne słowo spija z jej ust z uwagą, chcąc poznać co tak naprawdę dogłębnie meczy dziewczęce serce. Cyklamenowy róż absolutnie nic mu nie mówi, ale nie może dać tego po sobie poznać. Róż to róż, taki świńsko-dziewczyński kolor. Nie, nie, oczywiście, że tego to na głos nie powie, życie mu jeszcze miłe i do umierania mu nie spieszno, nawet jeśli śmierć miałaby przyjść z rąk czarownicy.
- Ubyło, w sensie żeby ci włosy wypadły, albo co. - Wzrusza ramionami, bo nie widzi przecież, by w tej rudej grzywie znajdowały się jakieś ubytki. - Nigdy nie próbowałem zmienić sobie koloru włosów, więc nie wiem jakie są możliwe skutki niechciane. Bycie różowym nie brzmi tak strasznie, jak wypadanie włosów, to by była dopiero katastrofa, myślałaś o tym? - podsuwa głosem pełnym powagi. U kogoś z krótkimi włosami nie byłoby to takie straszne, wystarczy kilka miesięcy się przemęczyć i po wpadce ani śladu, no bo z zaklęciem to trochę strach znów ryzykować. Ale u takiej Neali, której włosy sięgają dalej, niż do brody, odrastanie trwać może i wiecznie. Albo kilka lat. W obu przypadkach - katastrofa. Słucha dalej o tej wiosce, o karach, konsekwencjach, kiwa dalej głową potakująco, bo nie ma zbyt wiele do dodania, jak się tylko zgodzić. Rudość kosmyków ponownie lustruje czujnym spojrzeniem, próbując wyobrazić sobie czy żółte włosy to coś, co by Neali pasowało. Żółte - bo tak rozumie barwę jasnego zboża, i na myśl próbuje nasunąć dziewczęta, których twarze okalają blond pukle. Pierwsza przed oczami wyobraźni pojawia się Celine, z jaką zupełnym przypadkiem widzi się w Dolinie Godryka i kosztuje jednej z pierwszych w tym sezonie kąpieli w jeziorze. Czy jej włosy podobne są do zboża? A może bardziej jak srebrna stalówka? Nie jest w stanie przypomnieć sobie takiego szczegółu, bo wspomnienie sięga nieco dalej, do jej ciepłego spojrzenia, szerokiego uśmiechu i dotyku dłoni kładzionej na policzku… Na policzku, na którym natychmiast zjawia się rumieniec, gdy próbuje wyrzucić ją ze swojej głowy i powrócić myślami do tej kroczącej obok.
Zobaczysz! Jeśli przyjdziesz.
- Hm? - dziwi się, orientując, że przegapił właśnie jakąś część opowieści i szczerze liczy, że poskłada sobie strzępki informacji w jedną spójną całość. - Ty mnie zapraszasz? Na swoje urodziny? - Dawno nie bywa na żadnych przyjęciach, trudno o okazję czy też imprezowy nastrój. Naraz ciemne oczy zaświecają się promienną radością, usta wykrzywiają w szeroki uśmiech. - Oczywiście, że przyjdę! Jakże mógłbym odmówić?! Napisz mi gdzie i kiedy się zjawić, a będę! - deklaruje się szybko, zanim Neala dojdzie do wniosku, że to głupi pomysł i wcale nie powinna.
I wtedy też leci kolejna lawina, skomplikowana ta cała paplanina, pomieszana ze sobą, wniosków nie pozwala wysnuć. Nie od razu przynajmniej, bo nie ma chwili, aby się zastanowić nad odpowiedzią, by jakoś wyjaśnić, usprawiedliwić, rozwiać wątpliwości, które solą są w oku tej ich kiełkującej znajomości. Złość młodej czarownicy piętrzy się gwałtownie i kiedy Smithowi wydaje się już, że wszystko rozumie, z tej dumnej pozy, zadartej brody i splecionych w niedostępności rąk, chce ją przeprosić, obrócić całość w niewinny żart. No bo żarty krzywdy nikomu nie robią, kiedy nie są w żaden sposób wymierzone personalnie, by obrazić i skłócić, to jak się na nie gniewać? Widać można, bo zszokowany wyraz twarzy rudowłosej nie pozostawia żadnych już wątpliwości. Pochyla się nad nim w przerażeniu, piskliwy głos zaskakuje skrajnością - skąd ta gwałtowna zmiana, skąd złość i nadinterpretacja, jakiej zrozumieć też nie sposób? Nie stawia wielkiego oporu, toć siły w dziewczęcych ramionach nie ma tak wiele, kiedy w rękach trzyma nadal ubłocone buty i wyrzuca z siebie kolejne słowa bez większego, a nawet żadnego składu. I chlust! Znowu w błocie ląduje, co na twarzy Smitha wywołuje natychmiastowy szok. Zrywa się z tych klęczek i przykuca nad nią z nieodgadnionym grymasem, przesuwając zdezorientowanym wzrokiem po twarzy czarownicy. Słowa poddania pozwalają odetchnąć. Przynajmniej żyje, przechodzi mu przez myśl, ale uśmiech nie zjawia się u niego ponownie, by nie rozjuszyć Neali rozbawieniem, które mimo wszystko gdzieś się w nim wciąż kłębi.
- Męczące jest życie poszukiwacza szlabanów - stwierdza poważnym tonem i kręci głową z westchnieniem. - To nie tak, że nie chcę, by pytać w ogóle. Po prostu… - Nabiera więcej powietrza w płuca, niechętnie zbierając się do przyznania prawdy. - Meble zbijam w domu, w sensie w pracy. Taka już dola, kiedy rodzi się w rodzinie stolarzy, którzy za nic nie chcą pozwolić, by ktoś obrał inną życiową ścieżkę, niż ta, która jest mu pisana - wyjaśnia, siląc się na neutralny, pozbawiony grymasu ton. - A ja zawsze chciałem zostać sportowcem. Grać w Quidditcha, tak jak mój brat. Grywam jeszcze czasem, tak dla rozrywki i towarzystwa, ale nie tyle, ile bym chciał. - Zatrzymuje dla siebie fakt przynależności do Sów, woli się z tym nie obnosić wszem i wobec, nawet przyjaciołom nie chcąc o tym wspominać. - A testrale wymyśliłem, a nie zmyśliłem. Jako ciekawostkę, sposób spędzenia czasu. Naprawdę słyszałem, że gdzieś tu są, a nie że są kłamstwem. Ja bym cię nie oszukał, czemu miałoby to służyć, hm? - Zawiesza w niej pytające spojrzenie, bo może go oświeci i podpowie po co kłamie się tak w żywe oczy. Co miałby w ten sposób uzyskać? Podnosi się na równe nogi i ponownie dzisiejszego dnia wyciąga do niej rękę. - Chodź, bo się przeziębisz. Spróbuję coś zaradzić na to błoto, coby nikt nie mógł ci zarzucić żadnego braku szacunku.
Każde kolejne słowo spija z jej ust z uwagą, chcąc poznać co tak naprawdę dogłębnie meczy dziewczęce serce. Cyklamenowy róż absolutnie nic mu nie mówi, ale nie może dać tego po sobie poznać. Róż to róż, taki świńsko-dziewczyński kolor. Nie, nie, oczywiście, że tego to na głos nie powie, życie mu jeszcze miłe i do umierania mu nie spieszno, nawet jeśli śmierć miałaby przyjść z rąk czarownicy.
- Ubyło, w sensie żeby ci włosy wypadły, albo co. - Wzrusza ramionami, bo nie widzi przecież, by w tej rudej grzywie znajdowały się jakieś ubytki. - Nigdy nie próbowałem zmienić sobie koloru włosów, więc nie wiem jakie są możliwe skutki niechciane. Bycie różowym nie brzmi tak strasznie, jak wypadanie włosów, to by była dopiero katastrofa, myślałaś o tym? - podsuwa głosem pełnym powagi. U kogoś z krótkimi włosami nie byłoby to takie straszne, wystarczy kilka miesięcy się przemęczyć i po wpadce ani śladu, no bo z zaklęciem to trochę strach znów ryzykować. Ale u takiej Neali, której włosy sięgają dalej, niż do brody, odrastanie trwać może i wiecznie. Albo kilka lat. W obu przypadkach - katastrofa. Słucha dalej o tej wiosce, o karach, konsekwencjach, kiwa dalej głową potakująco, bo nie ma zbyt wiele do dodania, jak się tylko zgodzić. Rudość kosmyków ponownie lustruje czujnym spojrzeniem, próbując wyobrazić sobie czy żółte włosy to coś, co by Neali pasowało. Żółte - bo tak rozumie barwę jasnego zboża, i na myśl próbuje nasunąć dziewczęta, których twarze okalają blond pukle. Pierwsza przed oczami wyobraźni pojawia się Celine, z jaką zupełnym przypadkiem widzi się w Dolinie Godryka i kosztuje jednej z pierwszych w tym sezonie kąpieli w jeziorze. Czy jej włosy podobne są do zboża? A może bardziej jak srebrna stalówka? Nie jest w stanie przypomnieć sobie takiego szczegółu, bo wspomnienie sięga nieco dalej, do jej ciepłego spojrzenia, szerokiego uśmiechu i dotyku dłoni kładzionej na policzku… Na policzku, na którym natychmiast zjawia się rumieniec, gdy próbuje wyrzucić ją ze swojej głowy i powrócić myślami do tej kroczącej obok.
Zobaczysz! Jeśli przyjdziesz.
- Hm? - dziwi się, orientując, że przegapił właśnie jakąś część opowieści i szczerze liczy, że poskłada sobie strzępki informacji w jedną spójną całość. - Ty mnie zapraszasz? Na swoje urodziny? - Dawno nie bywa na żadnych przyjęciach, trudno o okazję czy też imprezowy nastrój. Naraz ciemne oczy zaświecają się promienną radością, usta wykrzywiają w szeroki uśmiech. - Oczywiście, że przyjdę! Jakże mógłbym odmówić?! Napisz mi gdzie i kiedy się zjawić, a będę! - deklaruje się szybko, zanim Neala dojdzie do wniosku, że to głupi pomysł i wcale nie powinna.
I wtedy też leci kolejna lawina, skomplikowana ta cała paplanina, pomieszana ze sobą, wniosków nie pozwala wysnuć. Nie od razu przynajmniej, bo nie ma chwili, aby się zastanowić nad odpowiedzią, by jakoś wyjaśnić, usprawiedliwić, rozwiać wątpliwości, które solą są w oku tej ich kiełkującej znajomości. Złość młodej czarownicy piętrzy się gwałtownie i kiedy Smithowi wydaje się już, że wszystko rozumie, z tej dumnej pozy, zadartej brody i splecionych w niedostępności rąk, chce ją przeprosić, obrócić całość w niewinny żart. No bo żarty krzywdy nikomu nie robią, kiedy nie są w żaden sposób wymierzone personalnie, by obrazić i skłócić, to jak się na nie gniewać? Widać można, bo zszokowany wyraz twarzy rudowłosej nie pozostawia żadnych już wątpliwości. Pochyla się nad nim w przerażeniu, piskliwy głos zaskakuje skrajnością - skąd ta gwałtowna zmiana, skąd złość i nadinterpretacja, jakiej zrozumieć też nie sposób? Nie stawia wielkiego oporu, toć siły w dziewczęcych ramionach nie ma tak wiele, kiedy w rękach trzyma nadal ubłocone buty i wyrzuca z siebie kolejne słowa bez większego, a nawet żadnego składu. I chlust! Znowu w błocie ląduje, co na twarzy Smitha wywołuje natychmiastowy szok. Zrywa się z tych klęczek i przykuca nad nią z nieodgadnionym grymasem, przesuwając zdezorientowanym wzrokiem po twarzy czarownicy. Słowa poddania pozwalają odetchnąć. Przynajmniej żyje, przechodzi mu przez myśl, ale uśmiech nie zjawia się u niego ponownie, by nie rozjuszyć Neali rozbawieniem, które mimo wszystko gdzieś się w nim wciąż kłębi.
- Męczące jest życie poszukiwacza szlabanów - stwierdza poważnym tonem i kręci głową z westchnieniem. - To nie tak, że nie chcę, by pytać w ogóle. Po prostu… - Nabiera więcej powietrza w płuca, niechętnie zbierając się do przyznania prawdy. - Meble zbijam w domu, w sensie w pracy. Taka już dola, kiedy rodzi się w rodzinie stolarzy, którzy za nic nie chcą pozwolić, by ktoś obrał inną życiową ścieżkę, niż ta, która jest mu pisana - wyjaśnia, siląc się na neutralny, pozbawiony grymasu ton. - A ja zawsze chciałem zostać sportowcem. Grać w Quidditcha, tak jak mój brat. Grywam jeszcze czasem, tak dla rozrywki i towarzystwa, ale nie tyle, ile bym chciał. - Zatrzymuje dla siebie fakt przynależności do Sów, woli się z tym nie obnosić wszem i wobec, nawet przyjaciołom nie chcąc o tym wspominać. - A testrale wymyśliłem, a nie zmyśliłem. Jako ciekawostkę, sposób spędzenia czasu. Naprawdę słyszałem, że gdzieś tu są, a nie że są kłamstwem. Ja bym cię nie oszukał, czemu miałoby to służyć, hm? - Zawiesza w niej pytające spojrzenie, bo może go oświeci i podpowie po co kłamie się tak w żywe oczy. Co miałby w ten sposób uzyskać? Podnosi się na równe nogi i ponownie dzisiejszego dnia wyciąga do niej rękę. - Chodź, bo się przeziębisz. Spróbuję coś zaradzić na to błoto, coby nikt nie mógł ci zarzucić żadnego braku szacunku.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem się zastanawiałam - ostatnio nawet częściej - czy jakbym była bardziej normalna, to wszystko nie byłoby po prostu jakieś łatwiejsze. Miła jak Celine i piękna, jej pewnie rozmowy szły jakoś lepiej. Ja miałam wrażenie, że prawie każda - nawet te z nią - robiła się jakąś trudną do zrozumienia katastrofą. Nic już nie mówię więcej w kwestii tego wracania. W innych kwestiach mówię więcej - choćby tych włosów różowych moich. Dziwiąc się trochę na to ubywanie.
- Oh. - wypadło z moich ust, rzeczywiście, kiedy to powiedział wydało mi się to całkiem logiczne to ubywanie - wypadanie. Uniosłam rękę do góry, zaciskając wargi na palcu wskazującym żeby zmarszczyć na chwilę brwi. - To byłoby zdecydowanie bardziej koszmarne. - zgodziłam się po chwili, zaraz też orientując się, że tą rękę uniosłam, a miałam nad tym gestem zapanować całkiem. Złapałam jedną ręką drugą, żeby żadna nie robiła niczego nie proszonego więcej. Strasznie nieładne to było, to skubanie wargami palca, kiedy nad czymś zamyśliłam się bardziej. Kompletnie nie przystojące kobiecie. - Nie byłam zła, znaczy niezadowolona byłam. Ale nie zła, bo zaklęcie rzucone było z chęci pomocy i dobroci serca. - mówię patrząc przed siebie z uporem nie spoglądając na niego, bo czuję, że bierze i na mnie zerka. Ręka mnie świerzbi żeby znów ją wziąć i unieść, ale tym razem ją biorę i mocno trzymam i nie pozwalam, żeby pomknęła ku górze, ku moim wargom ponownie. Łapię w palce końcówkę wstążki obwiązaną na nadgarstki i zaczynam się nią bawić palcami, nadal splatając przed sobą dłonie.
- Hm? - powtarzam po nim, zamrugałam kilka razy odrobinę sama zaskoczona. Opuszczam w końcu tą rękę, żeby palcem go nie wskazywać dalej. Świetnie Neala, naprawdę. Nie dość, że błazna z siebie robisz na każdym kroku, to teraz jeszcze obcego chłopaka zapraszasz. Odchrząknęłam, nie zgodzi się i wtedy spłonę całkiem i zleję się z tym otoczeniem, bo większego upokorzenia wyobrazić sobie w tej konkretnej chwili nie mogę. Czuję, że zdradziecka czerwień zaczyna pełznąć mi po szyi. Otwieram usta, żeby zaraz je zamknąć i potaknąć głową. Zerknęłam w bok czekając na wyrok. Nie zgodzi się, niby czemu miałby? Ale on zaraz mówi coś przeciwnego. Spoglądam z zaskoczeniem, trochę gwałtowniej niż zamierzałam na niego. Jakże by mógł odmówić? Właśnie mógłby. Widział mnie drugi raz w życiu, nic dziwnego by nie było w tym, że powiedziałby: nie dziękuję. Więc w końcu się orientuje, że wargi rozchyliły mi się, kiedy tak się żywao deklaruje co do obecności. W końcu też uświadamiam sobie, że wypadłoby odpowiedzieć. Więc kiwam głową, raz, potem drugi.
- Napiszę. - obiecuję, marszcząc brwi odrobinę. W sumie nie do końca sama rozumiem co się stało. Ale z raz danego słowa, czy też zaproszenia wycofać człowiek się nie może. Znaczy taki, który te rzeczy uważa za ważne, a ja je za takie właśnie uważałam. I niby by już starczyło prawda? Mogłoby już pójść jakoś z górki, łatwiej, tak po prostu po ludzku. Ale chyba za dużo mi się zamarzyło nagle, bo każda kolejna chwila dalej tylko więcej dokładała na to wszystko co już się zebrało. A te błotne kąpiele jak wiśnia na torcie normalnie było. A potem on jeszcze się dziwić zaczyna, jak sam wziął i zaczął się gniewać. Przestałam nadążać i wszystko zaczynało przypominać lawinę, która z sobą pochłaniała wszystko. Więc jako przeciwstawny żywioł też uskuteczniać erupcję zaczynam wylewając wszystko już zła całkiem i na wszystko. A on jeszcze - zamiast wziąć i… i… sama nie wiem co, ale co innego z pewnością - klęczenie przede mną uskutecznia. A to normalnie sprawia, że czerwienią zalewam się już całkiem. Niebywałe! Z słów rozumiem, że to nie zaręczyny ale przeprosiny, ale wyglądają niefortunnie. Jeśli zobaczy to ktokolwiek mylne weźmie wnioski wyciągnie i będę miała przechlapane. Więc próbuję go podnieść. Ale coś się znów nie zgrywa. Najpewniej - przeznaczenie ze mną, jak zawsze. Los pewnie radośnie dłonie już zaciera, bo ledwie chwila i jestem na plecach w błocie. Mam na dzisiaj dość. Tak całkowicie. Wypuściłam z płuc powietrze przeciągle, wypowiadając słowa poddania, unosząc rękę i układając ją na czole. Przenoszę na niego jasne spojrzenie kiedy o ciężkim życiu wspomina nagle. Zaraz jednak odciągam je spoglądając w niebo. Nie patrzę ku niemu na nowo, kiedy znowu zaczyna tłumaczyć. Nie potrafię go zrozumieć, czy postawić się w jego sytuacji, bo mnie nikt nie mówił, kim być musiałam. Co prawda naturalnie Weasleye byli wojownikami. Mężczyźni przynajmniej, stąd dużo w rodzinie kończyło w zawodach związanych z Biurem Aurorów albo wiedźmiej straży.
- Nie lubisz tego? - zapytałam więc, marszcząc odrobinę brwi, choć nie było widać tego spod ułożonej na czole ręki. - Bo jeśli nie lubisz, to tylko jeden jest sposób. Musisz przekonać rodzinę, że więcej zyskają kształcąc kogoś, kto serce odda całe tym meblom. Twojemu bratu się udało, tak? - w końcu przekręciłam głowę w bok zabierając rękę. - Przedmioty robione bez pasji, nie mają w sobie duszy. - oznajmiłam tonem pełnym pewności patrząc na niego. - Jeśli lubisz choć trochę, to co złego jest w nauczeniu się fachu? W czasach wojny rozgrywki sportowe są odsunięte na bok. Na ten moment i tak możesz tylko niezmiennie ćwiczyć i wyczekiwać swojej szansy, kiedy dobro zatriumfuje i świat wróci na właściwe tory. - wypowiedziałam swoje zdanie nie zastanawiając się nad tym, że wcale mnie o nie nie pytał. Ale już trudno, gorzej wypaść się już chyba i tak nie dało. Spojrzałam znów na niebo.
- Oh. - mruknęłam, czując jak czerwień wchodzi mi na policzki przez to, że tak źle to zrozumiałam. - Żeby pośmiać się z tego jak szukam czegoś czego nie ma wcale? - wyjaśniłam nie spoglądając w jego stronę. Tak to zrozumiałam, kiedy powiedział o tym, że je wymyślił. Po co innego miałby coś wymyślać? Nie patrzę na niego uparcie do momentu, aż nie znajduje się znów za mną, wyciągając w moją stronę rękę. Wzdycham, podając mu rękę, pozwalając pomóc sobie podnieść. Błoto na sukience i ciele wcale nie jest przyjemne. Wzdrygam się mimowolnie, bo uczucie jest paskudne dość nawet. Puszczam jego rękę zaraz i kręcę głową.
- Zaklęcie nie wyczyści tego całkiem. Muszę wrócić do domu. - orzekam, wzruszając ramionami. Schylam się po buty a potem zaczynam ostrożną wędrówkę do miejsca bardziej stabilnego. - Więc… - zaczynam marszcząc lekko brwi. - …już pójdę. - orzekam, łapiąc za poły brudnej sukienki, żeby dygnąć przed nim. - Do zobaczenia, Ianie Smith. - do zobaczenia, bo zobaczymy się na tych urodzinach na którego go zaprosiłam. Żegnam więc, nie jest już wcale odpowiednie. Odwracam się na pięcie żeby w stronę dworu ruszyć, muszę poszukać skrzata i poprosić, żeby mnie do domu zabrał zanim ciotka Mathilda zobaczy mnie w tym stanie i jakoś tak, zapominam. Że właściwie to… on będzie szedł w tą samą stronę. Powrót odrobinę być niezręczny miał, ale już trudno. Nic już zdziałać więcej dla swojego dobrego wrażenia nie miałam.
Może za trzecim razem, pójdzie bardziej normalnie.
| ztx2
- Oh. - wypadło z moich ust, rzeczywiście, kiedy to powiedział wydało mi się to całkiem logiczne to ubywanie - wypadanie. Uniosłam rękę do góry, zaciskając wargi na palcu wskazującym żeby zmarszczyć na chwilę brwi. - To byłoby zdecydowanie bardziej koszmarne. - zgodziłam się po chwili, zaraz też orientując się, że tą rękę uniosłam, a miałam nad tym gestem zapanować całkiem. Złapałam jedną ręką drugą, żeby żadna nie robiła niczego nie proszonego więcej. Strasznie nieładne to było, to skubanie wargami palca, kiedy nad czymś zamyśliłam się bardziej. Kompletnie nie przystojące kobiecie. - Nie byłam zła, znaczy niezadowolona byłam. Ale nie zła, bo zaklęcie rzucone było z chęci pomocy i dobroci serca. - mówię patrząc przed siebie z uporem nie spoglądając na niego, bo czuję, że bierze i na mnie zerka. Ręka mnie świerzbi żeby znów ją wziąć i unieść, ale tym razem ją biorę i mocno trzymam i nie pozwalam, żeby pomknęła ku górze, ku moim wargom ponownie. Łapię w palce końcówkę wstążki obwiązaną na nadgarstki i zaczynam się nią bawić palcami, nadal splatając przed sobą dłonie.
- Hm? - powtarzam po nim, zamrugałam kilka razy odrobinę sama zaskoczona. Opuszczam w końcu tą rękę, żeby palcem go nie wskazywać dalej. Świetnie Neala, naprawdę. Nie dość, że błazna z siebie robisz na każdym kroku, to teraz jeszcze obcego chłopaka zapraszasz. Odchrząknęłam, nie zgodzi się i wtedy spłonę całkiem i zleję się z tym otoczeniem, bo większego upokorzenia wyobrazić sobie w tej konkretnej chwili nie mogę. Czuję, że zdradziecka czerwień zaczyna pełznąć mi po szyi. Otwieram usta, żeby zaraz je zamknąć i potaknąć głową. Zerknęłam w bok czekając na wyrok. Nie zgodzi się, niby czemu miałby? Ale on zaraz mówi coś przeciwnego. Spoglądam z zaskoczeniem, trochę gwałtowniej niż zamierzałam na niego. Jakże by mógł odmówić? Właśnie mógłby. Widział mnie drugi raz w życiu, nic dziwnego by nie było w tym, że powiedziałby: nie dziękuję. Więc w końcu się orientuje, że wargi rozchyliły mi się, kiedy tak się żywao deklaruje co do obecności. W końcu też uświadamiam sobie, że wypadłoby odpowiedzieć. Więc kiwam głową, raz, potem drugi.
- Napiszę. - obiecuję, marszcząc brwi odrobinę. W sumie nie do końca sama rozumiem co się stało. Ale z raz danego słowa, czy też zaproszenia wycofać człowiek się nie może. Znaczy taki, który te rzeczy uważa za ważne, a ja je za takie właśnie uważałam. I niby by już starczyło prawda? Mogłoby już pójść jakoś z górki, łatwiej, tak po prostu po ludzku. Ale chyba za dużo mi się zamarzyło nagle, bo każda kolejna chwila dalej tylko więcej dokładała na to wszystko co już się zebrało. A te błotne kąpiele jak wiśnia na torcie normalnie było. A potem on jeszcze się dziwić zaczyna, jak sam wziął i zaczął się gniewać. Przestałam nadążać i wszystko zaczynało przypominać lawinę, która z sobą pochłaniała wszystko. Więc jako przeciwstawny żywioł też uskuteczniać erupcję zaczynam wylewając wszystko już zła całkiem i na wszystko. A on jeszcze - zamiast wziąć i… i… sama nie wiem co, ale co innego z pewnością - klęczenie przede mną uskutecznia. A to normalnie sprawia, że czerwienią zalewam się już całkiem. Niebywałe! Z słów rozumiem, że to nie zaręczyny ale przeprosiny, ale wyglądają niefortunnie. Jeśli zobaczy to ktokolwiek mylne weźmie wnioski wyciągnie i będę miała przechlapane. Więc próbuję go podnieść. Ale coś się znów nie zgrywa. Najpewniej - przeznaczenie ze mną, jak zawsze. Los pewnie radośnie dłonie już zaciera, bo ledwie chwila i jestem na plecach w błocie. Mam na dzisiaj dość. Tak całkowicie. Wypuściłam z płuc powietrze przeciągle, wypowiadając słowa poddania, unosząc rękę i układając ją na czole. Przenoszę na niego jasne spojrzenie kiedy o ciężkim życiu wspomina nagle. Zaraz jednak odciągam je spoglądając w niebo. Nie patrzę ku niemu na nowo, kiedy znowu zaczyna tłumaczyć. Nie potrafię go zrozumieć, czy postawić się w jego sytuacji, bo mnie nikt nie mówił, kim być musiałam. Co prawda naturalnie Weasleye byli wojownikami. Mężczyźni przynajmniej, stąd dużo w rodzinie kończyło w zawodach związanych z Biurem Aurorów albo wiedźmiej straży.
- Nie lubisz tego? - zapytałam więc, marszcząc odrobinę brwi, choć nie było widać tego spod ułożonej na czole ręki. - Bo jeśli nie lubisz, to tylko jeden jest sposób. Musisz przekonać rodzinę, że więcej zyskają kształcąc kogoś, kto serce odda całe tym meblom. Twojemu bratu się udało, tak? - w końcu przekręciłam głowę w bok zabierając rękę. - Przedmioty robione bez pasji, nie mają w sobie duszy. - oznajmiłam tonem pełnym pewności patrząc na niego. - Jeśli lubisz choć trochę, to co złego jest w nauczeniu się fachu? W czasach wojny rozgrywki sportowe są odsunięte na bok. Na ten moment i tak możesz tylko niezmiennie ćwiczyć i wyczekiwać swojej szansy, kiedy dobro zatriumfuje i świat wróci na właściwe tory. - wypowiedziałam swoje zdanie nie zastanawiając się nad tym, że wcale mnie o nie nie pytał. Ale już trudno, gorzej wypaść się już chyba i tak nie dało. Spojrzałam znów na niebo.
- Oh. - mruknęłam, czując jak czerwień wchodzi mi na policzki przez to, że tak źle to zrozumiałam. - Żeby pośmiać się z tego jak szukam czegoś czego nie ma wcale? - wyjaśniłam nie spoglądając w jego stronę. Tak to zrozumiałam, kiedy powiedział o tym, że je wymyślił. Po co innego miałby coś wymyślać? Nie patrzę na niego uparcie do momentu, aż nie znajduje się znów za mną, wyciągając w moją stronę rękę. Wzdycham, podając mu rękę, pozwalając pomóc sobie podnieść. Błoto na sukience i ciele wcale nie jest przyjemne. Wzdrygam się mimowolnie, bo uczucie jest paskudne dość nawet. Puszczam jego rękę zaraz i kręcę głową.
- Zaklęcie nie wyczyści tego całkiem. Muszę wrócić do domu. - orzekam, wzruszając ramionami. Schylam się po buty a potem zaczynam ostrożną wędrówkę do miejsca bardziej stabilnego. - Więc… - zaczynam marszcząc lekko brwi. - …już pójdę. - orzekam, łapiąc za poły brudnej sukienki, żeby dygnąć przed nim. - Do zobaczenia, Ianie Smith. - do zobaczenia, bo zobaczymy się na tych urodzinach na którego go zaprosiłam. Żegnam więc, nie jest już wcale odpowiednie. Odwracam się na pięcie żeby w stronę dworu ruszyć, muszę poszukać skrzata i poprosić, żeby mnie do domu zabrał zanim ciotka Mathilda zobaczy mnie w tym stanie i jakoś tak, zapominam. Że właściwie to… on będzie szedł w tą samą stronę. Powrót odrobinę być niezręczny miał, ale już trudno. Nic już zdziałać więcej dla swojego dobrego wrażenia nie miałam.
Może za trzecim razem, pójdzie bardziej normalnie.
| ztx2
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
Ogrody i polana
Szybka odpowiedź