Ogrody
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody
W przeciwieństwie do wnętrza budynku, które nieodłącznie przywodzi na myśl egzotyczne lokacje, ogród jak i część zewnętrzna budynku jawi się całkiem zwyczajnie jak na angielskie standardy, głównie ze względu na niesprzyjającą pogodę. Niezliczone alejki wijące się wśród krzewów i sadzawek zachęcają do spacerów, choć sami Shafiqowie zwykle korzystają raczej z oranżerii, która roślinnością bardziej przywodzi na myśl tropikalne klimaty. Mimo to ogród sprawia wrażenie miejsca bardzo prywatnego, tym bardziej, że jest całkiem rozległy i stanowi istną plątaninę żywopłotów, krzewów róży, brukowanych alejek i tajemniczych rzeźb.
Kiwnął głową, przytakując i potwierdzając jednocześnie. Wciąż istniało dostatecznie szerokie grono rodzin praktykujących najstarsze tradycje, jakie tylko znali i przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie. Nie odwracali się od praktyk zajmujących uświęcone miejsce w pamięci, zaś na nowomodne fanaberie spoglądali z należytym dystansem. Kultywowali to, co było dla nich cenne, a ci postępowi nie potrafili tego zrozumieć. Nie mieli i nigdy nie będą mieli takiej możliwości, za co pozostawał dozgonnie wdzięczny, że nadal istniało rozgraniczenie między prawdziwą arystokracją a pospólstwem niemającym nic wspólnego z prawdziwymi obyczajami. Mimo tego, że pochodził z zupełnie innego kontynentu, że posiadał swoje własne, całkowicie odrębne praktyki, to w pełni solidaryzował się oraz hołubił, aby stan ten nie uległ zmianie. Kropla drążyła skałę. Tak gwałtowne zmiany mogły doprowadzić do rewolty w Egipcie, a tego zdecydowanie nie chciał doświadczać.
— Miłośnicy szlamu — skomentował krótko z pogardą, po czym wychylił resztę zawartości własnego kieliszka i poprowadził przyjaciela jedną z alejek do altany, którą polecił przygotować na to spotkanie. Nie zamierzał męczyć przyjaciela nieustannym spacerowaniem po ogrodach napawających go odrobiną odrazy, że mimo swojej egzotyczności nie były tak egipskie jak choćby oranżeria. Nie zaryzykowałby jednak wystawienia delikatnych okazów na okrucieństwo europejskiego klimatu. W szklanym budynku przylegającym bezpośrednio do posiadłości były bezpieczne pod osnową magicznych barier oraz wyspecjalizowanych zielarzy. Dziś odważył się wziąć kilka kwiatów ukochanego lotosu egipskiego, który pysznił się w płaskich, okrągłych misach wypełnionych wodą. Nie chciał, aby otaczała ich tylko prosta, angielska zieleń, ryzykując wydobyciem barwnych kwiatów Egiptu wprost na słoneczną dziś część ogrodu.
Niski stolik wraz z otaczającymi go poduchami czekał zastawiony i przygotowany na ich przybycie. Doskonale. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Zachary'ego, gdy tylko zajął miejsce na wielkiej poduszce, krzyżując nogi przed sobą dokładnie tak, jak zwykł siadać na piasku czy przy stole w swoich rodzinnych stronach. Chciał Craigowi pokazać ten jeden zwyczaj, wskazując mu drugą poduchę, obserwując przyjaciela uważnie z lekkim rozbawieniem. Mógł spodziewać się egzotycznych doznań, ale czy właśnie tego?
— Na co tylko masz ochotę — rzekł, wskazując wolną ręką na niski stół pełen jedzenia, samemu wskazując na ryż oraz duszone mięso, by służące jak najszybciej usłużyły. Po karafkę pełną lekkiego w trawieniu wina sięgnął osobiście, czyniąc honor, jakim było podejmowanie gościa w progach domu i wypełnił połowę czystego kieliszka alkoholem, po czym to samo uczynił z własnym. Nim jednak przystąpił do posiłku, machnął ręką, przeganiając służbę, gdy tylko wypełniła swoją powinność. Jednocześnie zrzucił Ammuna z barku, posyłając go na balustradę otaczającą altanę.
— Niezwykłość, przez którą panny spoglądają na mnie jak na czekoladę? — zapytał przekornie i roześmiał się, istotnie uznając za zabawne porównanie samego siebie do słodkiego smakołyku. — Przekupstwo też ma swoje zalety, przyjacielu — puścił perskie oko, wspominając wszystkie chwile, kiedy obdarowywał Blanche drobnymi podarkami, o których nie mogła powiedzieć swojemu właścicielowi. Faktycznie, potrafił przeciągnąć ptactwo na swoją stronę, ale nigdy nie robił tego zbyt jawnie. Nie w miejscach publicznych ani nigdy tam, gdzie mógł czaić się ktoś łasy na dar jego przodków.
— Doceniam ten gest — odparł na przyrzeczenie, lekko skinąwszy głową, sięgając po kieliszek, aby uszczknąć z niego niewielki łyk. — Nie mam złudzeń, że ktoś chciałby wykorzystać ten dar. Sam doskonale widzisz, jak szlam pcha się na salony. Naprawdę liczysz na to, że nie chcieliby zagarnąć dla siebie też tego? — Wiedział, że pytał w zasadzie bez większej potrzeby. Istotnie znał odpowiedź i niemal czuł już jej smak we własnych uszach, lecz przybycie Blanche oraz zajęcie miejsca na barku Craiga wywołało w nim cyniczny, nieco współczujący uśmieszek. W lekkim rozbawieniu pokręcił głową i, odchrząknąwszy, przemówił ptasim językiem: — Blanche — zwrócił się do sowy, ruchem głowy wskazując na balustradę obok Ammuna. Była rozumnym stworzeniem, pojmującym dźwięki, których używał. I dość zajmującym, gdy przychodziło znosić jej towarzystwo do spółki z Ammunem obskakującym z każdej strony.
— Miłośnicy szlamu — skomentował krótko z pogardą, po czym wychylił resztę zawartości własnego kieliszka i poprowadził przyjaciela jedną z alejek do altany, którą polecił przygotować na to spotkanie. Nie zamierzał męczyć przyjaciela nieustannym spacerowaniem po ogrodach napawających go odrobiną odrazy, że mimo swojej egzotyczności nie były tak egipskie jak choćby oranżeria. Nie zaryzykowałby jednak wystawienia delikatnych okazów na okrucieństwo europejskiego klimatu. W szklanym budynku przylegającym bezpośrednio do posiadłości były bezpieczne pod osnową magicznych barier oraz wyspecjalizowanych zielarzy. Dziś odważył się wziąć kilka kwiatów ukochanego lotosu egipskiego, który pysznił się w płaskich, okrągłych misach wypełnionych wodą. Nie chciał, aby otaczała ich tylko prosta, angielska zieleń, ryzykując wydobyciem barwnych kwiatów Egiptu wprost na słoneczną dziś część ogrodu.
Niski stolik wraz z otaczającymi go poduchami czekał zastawiony i przygotowany na ich przybycie. Doskonale. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Zachary'ego, gdy tylko zajął miejsce na wielkiej poduszce, krzyżując nogi przed sobą dokładnie tak, jak zwykł siadać na piasku czy przy stole w swoich rodzinnych stronach. Chciał Craigowi pokazać ten jeden zwyczaj, wskazując mu drugą poduchę, obserwując przyjaciela uważnie z lekkim rozbawieniem. Mógł spodziewać się egzotycznych doznań, ale czy właśnie tego?
— Na co tylko masz ochotę — rzekł, wskazując wolną ręką na niski stół pełen jedzenia, samemu wskazując na ryż oraz duszone mięso, by służące jak najszybciej usłużyły. Po karafkę pełną lekkiego w trawieniu wina sięgnął osobiście, czyniąc honor, jakim było podejmowanie gościa w progach domu i wypełnił połowę czystego kieliszka alkoholem, po czym to samo uczynił z własnym. Nim jednak przystąpił do posiłku, machnął ręką, przeganiając służbę, gdy tylko wypełniła swoją powinność. Jednocześnie zrzucił Ammuna z barku, posyłając go na balustradę otaczającą altanę.
— Niezwykłość, przez którą panny spoglądają na mnie jak na czekoladę? — zapytał przekornie i roześmiał się, istotnie uznając za zabawne porównanie samego siebie do słodkiego smakołyku. — Przekupstwo też ma swoje zalety, przyjacielu — puścił perskie oko, wspominając wszystkie chwile, kiedy obdarowywał Blanche drobnymi podarkami, o których nie mogła powiedzieć swojemu właścicielowi. Faktycznie, potrafił przeciągnąć ptactwo na swoją stronę, ale nigdy nie robił tego zbyt jawnie. Nie w miejscach publicznych ani nigdy tam, gdzie mógł czaić się ktoś łasy na dar jego przodków.
— Doceniam ten gest — odparł na przyrzeczenie, lekko skinąwszy głową, sięgając po kieliszek, aby uszczknąć z niego niewielki łyk. — Nie mam złudzeń, że ktoś chciałby wykorzystać ten dar. Sam doskonale widzisz, jak szlam pcha się na salony. Naprawdę liczysz na to, że nie chcieliby zagarnąć dla siebie też tego? — Wiedział, że pytał w zasadzie bez większej potrzeby. Istotnie znał odpowiedź i niemal czuł już jej smak we własnych uszach, lecz przybycie Blanche oraz zajęcie miejsca na barku Craiga wywołało w nim cyniczny, nieco współczujący uśmieszek. W lekkim rozbawieniu pokręcił głową i, odchrząknąwszy, przemówił ptasim językiem: — Blanche — zwrócił się do sowy, ruchem głowy wskazując na balustradę obok Ammuna. Była rozumnym stworzeniem, pojmującym dźwięki, których używał. I dość zajmującym, gdy przychodziło znosić jej towarzystwo do spółki z Ammunem obskakującym z każdej strony.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Najgorsza padlina - zawtórował mu. Los miał poczucie humoru, pozwalając, aby takie indywidua wciąż chodziły po ziemi, kalając honor i dobre imię czarodziejów. Nie ważne skąd wywodził się twój rodowód, czy z ziemi europejskiej, azjatyckiej czy też afrykańskiej. Burke był zdania, że najgorszą zbrodnią, której czarodziej się było dopuścić, było porzucenie swojego dziedzictwa. To jak odrzucić setki jeśli nie tysiące lat ciężkich starań wszystkich pokoleń, które stąpały po tej ziemi przed tobą. Szlamoluby jednak jak widać lubiły zupełnie zapominać o tym, co czyniło ich czarodziejami.
Temat był nieprzyjemny i brzydki. Dobrze, że podczas rozmowy mogli chociaż cieszyć swoje oczy pięknem ogrodów Shafiqów. Burke był naprawdę pod wrażeniem - alejki i starannie wypielęgnowane rabaty były zdecydowanie bardziej egzotyczne niż te otaczające zamek Durham. Chociaż szczerze powiedziawszy, każdy ogród był bardziej egzotyczny niż ten wokół posiadłości Burke'ów. Choć pielęgnowany przez kilku wykwalifikowanych ogrodników, ogród w Durham był zawsze mroczny, ponury i ciemnozielony.
Jeśli Zachary planował wpędzić przyjaciela w zakłopotanie, to po części mu się to udało. Craig, nienawykły siadać w sposób, który zaprezentował mu Shafiq, musiał wyglądać zapewne bardzo śmiesznie - w przeciwieństwie do dostojnego księcia Egiptu, Burke prezentował się na miękkich poduchach dość pokracznie. Miał wrażenie, że przypomina jakiegoś nastroszonego ptaka, wysiadującego jaja w gnieździe. Nieprzyzwyczajony do krzyżowania nóg na tak niskim siedzisku, co chwila się poprawiał, nie mogąc znaleźć dogodnej sobie pozycji. Dopiero po kilku dobrych minutach jakoś się usadowił, a wtedy posłał Zachary'emu lekko zirytowane spojrzenie. Swoje zakłopotanie postanowił utopić w alkoholu, który nalał mu przyjaciel. Dopiero potem zdecydował się sięgnąć po jedzenie.
- Ty to powiedziałeś, nie ja - w pierwszym odruchu uniósł nieco brwi, odrobinę zdziwiony torem, jakim pognały myśli Shafiqa. Zaraz potem jednak kąciki jego ust wygięły się w lekkim uśmiechu, kiedy tylko usłyszał jak śmiech Zachary'ego przecina powietrze. Ostatnio dość rzadko miał okazję słyszeć ten dźwięk, była to więc miła odmiana.
- Oczywiście że by chcieli. Z tego też powodu bardzo dobrze robisz, trzymając swój dar w sekrecie. Będziesz go musiał sam wykorzystać tak, aby chronić to, w co wierzysz - w wyższość czystej krwi. W pragnienie wytępienia szlamu. Obaj w to wierzyli. A zdolność Shafiqa naprawdę była potężna - nie mogła być co prawda raczej wykorzystana w formie ofensywnej, ale dawało to perspektywy na stworzenie bardzo licznej siatki szpiegowskiej. Być może Burke'a nieco poniosła wyobraźnia, ale wizja maleńkiego wróbla, skaczącego u nóg gwardzistów zakonu i donoszącego później ważne sekrety rycerzom wydawała mu się bardzo kusząca.
Blanche oczywiście zrobiła to specjalnie - uczepiła się ramienia swojego pana, dość boleśnie dając mu znać o swojej obecności. Nie trzeba jednak było jej długo przekonywać, gdy usłyszała swoje imię, zahukała cicho w odpowiedzi, po czym przefrunęła na balustradę, składając skrzydła tuż obok Ammuna. I jakby nigdy nic znów była poważną Blanche, lustrującą wszystko dookoła uważnym spojrzeniem jasnożółtych oczu.
- Jak one do ciebie mówią? - zapytał nagle Craig. Im dłużej zastanawiał się nad zwierzęcoustością przyjaciela, tym bardziej ciekawy się stawał. Korzystając z okazji zamierzał więc go odrobinę pociągnąć za język - ale tylko odrobinę, aby go nie urazić, a także pozwolić wycofać się, gdyby jakąś część swojego talentu jednak chciał zachować w tajemnicy. Otwieranie się na ten temat na pewno nie mogło być łatwe.
Temat był nieprzyjemny i brzydki. Dobrze, że podczas rozmowy mogli chociaż cieszyć swoje oczy pięknem ogrodów Shafiqów. Burke był naprawdę pod wrażeniem - alejki i starannie wypielęgnowane rabaty były zdecydowanie bardziej egzotyczne niż te otaczające zamek Durham. Chociaż szczerze powiedziawszy, każdy ogród był bardziej egzotyczny niż ten wokół posiadłości Burke'ów. Choć pielęgnowany przez kilku wykwalifikowanych ogrodników, ogród w Durham był zawsze mroczny, ponury i ciemnozielony.
Jeśli Zachary planował wpędzić przyjaciela w zakłopotanie, to po części mu się to udało. Craig, nienawykły siadać w sposób, który zaprezentował mu Shafiq, musiał wyglądać zapewne bardzo śmiesznie - w przeciwieństwie do dostojnego księcia Egiptu, Burke prezentował się na miękkich poduchach dość pokracznie. Miał wrażenie, że przypomina jakiegoś nastroszonego ptaka, wysiadującego jaja w gnieździe. Nieprzyzwyczajony do krzyżowania nóg na tak niskim siedzisku, co chwila się poprawiał, nie mogąc znaleźć dogodnej sobie pozycji. Dopiero po kilku dobrych minutach jakoś się usadowił, a wtedy posłał Zachary'emu lekko zirytowane spojrzenie. Swoje zakłopotanie postanowił utopić w alkoholu, który nalał mu przyjaciel. Dopiero potem zdecydował się sięgnąć po jedzenie.
- Ty to powiedziałeś, nie ja - w pierwszym odruchu uniósł nieco brwi, odrobinę zdziwiony torem, jakim pognały myśli Shafiqa. Zaraz potem jednak kąciki jego ust wygięły się w lekkim uśmiechu, kiedy tylko usłyszał jak śmiech Zachary'ego przecina powietrze. Ostatnio dość rzadko miał okazję słyszeć ten dźwięk, była to więc miła odmiana.
- Oczywiście że by chcieli. Z tego też powodu bardzo dobrze robisz, trzymając swój dar w sekrecie. Będziesz go musiał sam wykorzystać tak, aby chronić to, w co wierzysz - w wyższość czystej krwi. W pragnienie wytępienia szlamu. Obaj w to wierzyli. A zdolność Shafiqa naprawdę była potężna - nie mogła być co prawda raczej wykorzystana w formie ofensywnej, ale dawało to perspektywy na stworzenie bardzo licznej siatki szpiegowskiej. Być może Burke'a nieco poniosła wyobraźnia, ale wizja maleńkiego wróbla, skaczącego u nóg gwardzistów zakonu i donoszącego później ważne sekrety rycerzom wydawała mu się bardzo kusząca.
Blanche oczywiście zrobiła to specjalnie - uczepiła się ramienia swojego pana, dość boleśnie dając mu znać o swojej obecności. Nie trzeba jednak było jej długo przekonywać, gdy usłyszała swoje imię, zahukała cicho w odpowiedzi, po czym przefrunęła na balustradę, składając skrzydła tuż obok Ammuna. I jakby nigdy nic znów była poważną Blanche, lustrującą wszystko dookoła uważnym spojrzeniem jasnożółtych oczu.
- Jak one do ciebie mówią? - zapytał nagle Craig. Im dłużej zastanawiał się nad zwierzęcoustością przyjaciela, tym bardziej ciekawy się stawał. Korzystając z okazji zamierzał więc go odrobinę pociągnąć za język - ale tylko odrobinę, aby go nie urazić, a także pozwolić wycofać się, gdyby jakąś część swojego talentu jednak chciał zachować w tajemnicy. Otwieranie się na ten temat na pewno nie mogło być łatwe.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z uwagą obserwował poczynania przyjaciela próbującego usadowić się na poduszce, mogąc jedynie posyłać mu pokrzepiający, uśmiechnięty wyraz twarzy. Nie mógł zrobić nic więcej. Craig na własną rękę musiał rozgryźć to, jak należało poruszać się na miękkim siedzeniu, by nie stracić zbyt wiele z posiadanej godności. W końcu, widząc jak sięgał po kieliszek, uniósł własny, wznosząc niemy toast, przyjmując kapitulację przyjaciela; wszystko to ze szczerym uśmiechem wyrażającym aprobatę dla prób przyjęcia godnej pozycji, bowiem co do samego skutku miał wątpliwości, których nie śmiał wyrazić. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że Burke mógł czuć się niekomfortowo, nie mając należytej wprawy w tak uroczystym zasiadaniu do stołu całkowicie na modłę prawdziwie egipskich Shafiqów.
— Mogę polecić służbie przynieść krzesło, jeśli ci niewygodnie — rzucił mimochodem, porozumiewawczo zerkając w stronę oddalonych sług, niezwłocznie czekających na choćby subtelny znak, że należało spełnić dowolne życzenie. Choć pragnął ugościć przyjaciela na sposób poznany w rodzinnych piaskach pustyni, był skłonny pójść na ustępstwa i zapewnić takie wygody, jakich pragnął. Dogodzenie podejmowanemu gościowi i ofiarowanie wszelkich możliwych przyjemności leżało w jego – jako gospodarza – interesie. Zdawał sobie sprawę z faktu, że spotkanie to, skądinąd o całkowicie przyjacielskim podłożu, stanowiło jasny wyraz podejmowanej polityki i bez względu na to, jak bardzo chciał tego uniknąć, nie dało się tego uczynić. Raz postawiona stopa na ruchomych piaskach miała tam pozostać.
— Sekret, którego siła słabnie — stwierdził nieco chłodniejszym tonem. — Widzę, jak Ministerstwo prowadzone przez szlamolubnych urzędników daje coraz więcej możliwości tym, którzy mają dbać o nasze bezpieczeństwo. Już słyszymy o próbach oskarżenia wielu znamienitych arystokratów tylko dlatego, że dumnie przyznają się do schedy ofiarowanej przez krew przodków, nie wyrzekają i nie porzucają. Mogę być tylko uzdrowicielem, neutralną figurą poza szachownicą, Craig, lecz jestem tym, kim jestem i lada dzień mogą napaść mój dom. Myślisz, że będę miał w sobie dość litości czy wyrozumiałości, by nie rozdziobały ich kruki i wrony? — Uzewnętrzniał się. Ten jeden z niewielu razy pozwalał sobie na okrutną szczerość, wyrzucając z siebie wątpliwości, ostatecznie stawiając pytanie spychające na skraj przepaści. Nigdy nie był temperamentnym ani gorącokrwistym Shafiqiem domagającym się rozlewu krwi; całkowicie przeciwnie do większości swych żyjących krewnych, próbował zapobiegać katastrofom, wychylając się z cienia. Był jednak Shafiqiem; dumą i zaszczytem przodków; posiadał dar, z którego winien korzystać, aby chronić rodzinę i bliskich, z którego skorzysta, gdy szlam i pospólstwo zaczną nastawać na jego bezpieczeństwo.
— Całe ptactwo tej wyspy będzie moją armią — odezwał się, niejako uzupełniając wcześniejszą myśl, a także deklarując się, być może nie do końca oficjalnie, lecz pozostawanie w cieniu wciąż stanowiło dla niego istotną kwestię, którą pragnął zachować. Rzucił przy tym Craigowi krótkie, dosyć lodowate spojrzenie, choć nie żywił do przyjaciela żadnych emocji. Tlący się w nim żar powoli wzmagał się; wzmagał swe pragnienie, by pochłonąć tych, którzy nie zasługiwali na litość. Jednakże żar ten szybko przygasał. Za sprawą słów obecnego tu przyjaciela, za cichym odgłosami Ammuna oraz Blanche, tlił się znów bezpiecznym ciepłem, gdy jego myśli były kierowane na zupełnie inne tory.
— Dokładnie tak, jak ty mówisz do mnie — odparł, wzruszając ramionami, wszak nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak sięgał po swoją umiejętność. — Dla mnie to tylko kolejny język, z którego potrafię korzystać, choć bez wątpienia stanowiącym spore wyzwanie, gdy pragnie się odpowiednio przykuć uwagę rozmówcy. Zdaje się, że u ludzi nazywa się to oślim uporem. — Lekko poruszył barkami, po czym sięgnął po sztućce, wolno zabierając się za kawałki duszonego mięsa, rozpadającego się tuż po tym, jak znajdowały się na języku. Posmak ostrych przypraw przypominał mu o pustynnym gorącu; rozbudzał pragnienie, a dłoń sama sięgała po kieliszek niemalże bez udziału woli zaspokajając potrzebę.
— Mogę polecić służbie przynieść krzesło, jeśli ci niewygodnie — rzucił mimochodem, porozumiewawczo zerkając w stronę oddalonych sług, niezwłocznie czekających na choćby subtelny znak, że należało spełnić dowolne życzenie. Choć pragnął ugościć przyjaciela na sposób poznany w rodzinnych piaskach pustyni, był skłonny pójść na ustępstwa i zapewnić takie wygody, jakich pragnął. Dogodzenie podejmowanemu gościowi i ofiarowanie wszelkich możliwych przyjemności leżało w jego – jako gospodarza – interesie. Zdawał sobie sprawę z faktu, że spotkanie to, skądinąd o całkowicie przyjacielskim podłożu, stanowiło jasny wyraz podejmowanej polityki i bez względu na to, jak bardzo chciał tego uniknąć, nie dało się tego uczynić. Raz postawiona stopa na ruchomych piaskach miała tam pozostać.
— Sekret, którego siła słabnie — stwierdził nieco chłodniejszym tonem. — Widzę, jak Ministerstwo prowadzone przez szlamolubnych urzędników daje coraz więcej możliwości tym, którzy mają dbać o nasze bezpieczeństwo. Już słyszymy o próbach oskarżenia wielu znamienitych arystokratów tylko dlatego, że dumnie przyznają się do schedy ofiarowanej przez krew przodków, nie wyrzekają i nie porzucają. Mogę być tylko uzdrowicielem, neutralną figurą poza szachownicą, Craig, lecz jestem tym, kim jestem i lada dzień mogą napaść mój dom. Myślisz, że będę miał w sobie dość litości czy wyrozumiałości, by nie rozdziobały ich kruki i wrony? — Uzewnętrzniał się. Ten jeden z niewielu razy pozwalał sobie na okrutną szczerość, wyrzucając z siebie wątpliwości, ostatecznie stawiając pytanie spychające na skraj przepaści. Nigdy nie był temperamentnym ani gorącokrwistym Shafiqiem domagającym się rozlewu krwi; całkowicie przeciwnie do większości swych żyjących krewnych, próbował zapobiegać katastrofom, wychylając się z cienia. Był jednak Shafiqiem; dumą i zaszczytem przodków; posiadał dar, z którego winien korzystać, aby chronić rodzinę i bliskich, z którego skorzysta, gdy szlam i pospólstwo zaczną nastawać na jego bezpieczeństwo.
— Całe ptactwo tej wyspy będzie moją armią — odezwał się, niejako uzupełniając wcześniejszą myśl, a także deklarując się, być może nie do końca oficjalnie, lecz pozostawanie w cieniu wciąż stanowiło dla niego istotną kwestię, którą pragnął zachować. Rzucił przy tym Craigowi krótkie, dosyć lodowate spojrzenie, choć nie żywił do przyjaciela żadnych emocji. Tlący się w nim żar powoli wzmagał się; wzmagał swe pragnienie, by pochłonąć tych, którzy nie zasługiwali na litość. Jednakże żar ten szybko przygasał. Za sprawą słów obecnego tu przyjaciela, za cichym odgłosami Ammuna oraz Blanche, tlił się znów bezpiecznym ciepłem, gdy jego myśli były kierowane na zupełnie inne tory.
— Dokładnie tak, jak ty mówisz do mnie — odparł, wzruszając ramionami, wszak nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak sięgał po swoją umiejętność. — Dla mnie to tylko kolejny język, z którego potrafię korzystać, choć bez wątpienia stanowiącym spore wyzwanie, gdy pragnie się odpowiednio przykuć uwagę rozmówcy. Zdaje się, że u ludzi nazywa się to oślim uporem. — Lekko poruszył barkami, po czym sięgnął po sztućce, wolno zabierając się za kawałki duszonego mięsa, rozpadającego się tuż po tym, jak znajdowały się na języku. Posmak ostrych przypraw przypominał mu o pustynnym gorącu; rozbudzał pragnienie, a dłoń sama sięgała po kieliszek niemalże bez udziału woli zaspokajając potrzebę.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie trzeba, dziękuję - odparł, biorąc pierwszy łyk alkoholu. Skoro już i tak zrobił z siebie niemałe widowisko, tak długo próbując się umościć niby kura w gnieździe, skorzystanie z krzesła byłoby jak przyznanie się do porażki. A chociaż nie toczył się wcale żaden bój, Burke i tak nie zamierzał go przegrać. To już nawet nie chodziło o kłopotanie gospodarza, w końcu machnięcie ręką czy nawet porozumiewawcze spojrzenie nie były dla niego wielkim wysiłkiem. Skoro Burke gościł u Shafiqów, należało skorzystać z dobrodziejstw ich kultury i zwyczajów - gdyby faktycznie skapitulował, jego ego bolałoby chyba dużo bardziej niż ciało w chwili obecnej. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało.
- Bardzo chciałbym być tego świadkiem - wyznał szczerze, zafascynowany obrazem, który nagle pojawił się w jego głowie. Umiejętność Shafiqa mogła być jeszcze bardziej niebezpieczna, niż początkowo zakładał. Zachary posiadał w dłoniach potężną broń, która mogła być jednak obosiecznym mieczem. - Przyjdzie czas, mój przyjacielu, że nie będzie już szans na stanie po środku. Prędzej czy później, trzeba będzie wybrać stronę. - Burke wypowiadał te słowa, zdając sobie sprawę, z faktu że Zachary tak naprawdę się mylił. Określał się jako uzdrowiciela, który nie wybierał stron, ale przecież wystarczyło posłuchać jego obaw, by zrozumieć, w którą stronę pchało go serce. Ich oboje mierził szlam, obaj pogardzali zdrajcami krwi, obaj łaknęli bezpieczeństwa dla swojego dziedzictwa, dla spuścizny po przodkach liczącej setki lat. Zachary już wybrał stronę, tylko jeszcze nie do końca potrafił to dostrzec.
- Czyli to taki jakby... po prostu obcy język? Par example, français? Z tą różnicą, że znasz go od urodzenia i w ogóle nie musiałeś pobierać nauk, aby go opanować? - dopytał, nie do końca mogąc pojąć tego dziwu. Chyba pierwszy raz miał do czynienia ze zwierzęcoustością. Jeśli już wcześniej zetknął się z kimś, kto władał takim talentem, nie miał o tym pojęcia. I tak jak Burke nigdy specjalnie nie odczuwał zazdrości na myśl o innych przedziwnych umiejętnościach, którymi zdarzało się władać czarodziejom - metamorfomagii, darze jasnowidzenia - tak teraz przez krótką chwilę, trochę niczym dziecko, które usłyszało o jakiejś atrakcyjnej zabawce, zapragnął posiadać podobną zdolność. Mógł tylko wyobrażać sobie, jak brzmiał ptasi język. I o czym tak właściwie Blanche rozmawiała z Zacharym za każdym razem, gdy słał do niego list. Pozwolił sobie nawet zmierzyć własną sowę czujnym spojrzeniem, nie otrzymał jednak rzecz jasna odpowiedzi na to pytanie, Blanche trwała niewzruszona, nie odzywając się w ogóle. Ani do swojego właściciela, ani też do mogącego ją zrozumieć Zachary'ego.
Posiłek, który razem spożyli, był prawdziwą przyjemnością. Obaj zgodnie stwierdzili, że przez dalszą część spotkania tematy swoich rozmów przekierują na zdecydowanie przyjemniejsze nurty. To pozwoliło im obu na odrobinę odpoczynku i prawdziwe czerpanie radości z konwersacji. Burke nie przegapił również okazji, by nacieszyć oczy każdą z niezwykłych rośli, które Shafiq był skłonny mu pokazać. Gdy więc wracał do domu razem z Blanche siedzącą na jego przedramieniu, mógł z ręką na sercu powiedzieć, że odwiedziny u przyjaciela były dla niego prawdziwą przyjemnością. Mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mu tak nieformalnych, wolnych od napięcia spotkań. Wyspę Man opuszczał naprawdę kontent - chyba pierwszy raz od czasu opuszczenia Azkabanu.
zt x2
- Bardzo chciałbym być tego świadkiem - wyznał szczerze, zafascynowany obrazem, który nagle pojawił się w jego głowie. Umiejętność Shafiqa mogła być jeszcze bardziej niebezpieczna, niż początkowo zakładał. Zachary posiadał w dłoniach potężną broń, która mogła być jednak obosiecznym mieczem. - Przyjdzie czas, mój przyjacielu, że nie będzie już szans na stanie po środku. Prędzej czy później, trzeba będzie wybrać stronę. - Burke wypowiadał te słowa, zdając sobie sprawę, z faktu że Zachary tak naprawdę się mylił. Określał się jako uzdrowiciela, który nie wybierał stron, ale przecież wystarczyło posłuchać jego obaw, by zrozumieć, w którą stronę pchało go serce. Ich oboje mierził szlam, obaj pogardzali zdrajcami krwi, obaj łaknęli bezpieczeństwa dla swojego dziedzictwa, dla spuścizny po przodkach liczącej setki lat. Zachary już wybrał stronę, tylko jeszcze nie do końca potrafił to dostrzec.
- Czyli to taki jakby... po prostu obcy język? Par example, français? Z tą różnicą, że znasz go od urodzenia i w ogóle nie musiałeś pobierać nauk, aby go opanować? - dopytał, nie do końca mogąc pojąć tego dziwu. Chyba pierwszy raz miał do czynienia ze zwierzęcoustością. Jeśli już wcześniej zetknął się z kimś, kto władał takim talentem, nie miał o tym pojęcia. I tak jak Burke nigdy specjalnie nie odczuwał zazdrości na myśl o innych przedziwnych umiejętnościach, którymi zdarzało się władać czarodziejom - metamorfomagii, darze jasnowidzenia - tak teraz przez krótką chwilę, trochę niczym dziecko, które usłyszało o jakiejś atrakcyjnej zabawce, zapragnął posiadać podobną zdolność. Mógł tylko wyobrażać sobie, jak brzmiał ptasi język. I o czym tak właściwie Blanche rozmawiała z Zacharym za każdym razem, gdy słał do niego list. Pozwolił sobie nawet zmierzyć własną sowę czujnym spojrzeniem, nie otrzymał jednak rzecz jasna odpowiedzi na to pytanie, Blanche trwała niewzruszona, nie odzywając się w ogóle. Ani do swojego właściciela, ani też do mogącego ją zrozumieć Zachary'ego.
Posiłek, który razem spożyli, był prawdziwą przyjemnością. Obaj zgodnie stwierdzili, że przez dalszą część spotkania tematy swoich rozmów przekierują na zdecydowanie przyjemniejsze nurty. To pozwoliło im obu na odrobinę odpoczynku i prawdziwe czerpanie radości z konwersacji. Burke nie przegapił również okazji, by nacieszyć oczy każdą z niezwykłych rośli, które Shafiq był skłonny mu pokazać. Gdy więc wracał do domu razem z Blanche siedzącą na jego przedramieniu, mógł z ręką na sercu powiedzieć, że odwiedziny u przyjaciela były dla niego prawdziwą przyjemnością. Mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mu tak nieformalnych, wolnych od napięcia spotkań. Wyspę Man opuszczał naprawdę kontent - chyba pierwszy raz od czasu opuszczenia Azkabanu.
zt x2
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Było wcześnie; naprawdę wcześnie, ale Zachary nie czuł aury za oknem. Ciepła herbata parowała swobodnie w cieniutkiej filiżance trzymanej w dłoniach popijana z wolna, gdy spoglądał na coraz spokojniejsze chmury pokrywające niebo. Nie wiedział, co nagłe uspokojenie mogło oznaczać. Miał tylko swoje własne podejrzenia, lecz spychał je głęboko na dno świadomości. Brał głęboki wdech, na żądanie spowalniał bieg myśli rozbudzonych tak wcześnie i spoglądał z lekką nostalgią na Ammuna śpiącego na swej żerdzi. Podniósł się z rozległej kanapy pod oknami, odstawiając filiżankę na stolik i podążył ku wierzchniemu okryciu zostawionym po wieczorem kąpieli. Przydługi płaszcz lekko sunął po podłodze, gdy pokonywał kolejne kroki wzdłuż komnaty, starym zwyczajem przechadzając się w ramach rozbudzenia. Wtedy też dostrzegł wyraźną zmianę za oknami, gdy niebo znacząco pojaśniało, a poświata sięgała niemal do samego Zachary'ego. Z wyraźnym zaciekawieniem spojrzał ku deszczu zmieszanego ze śniegiem oraz lodem, dostrzegając w nim coś intrygującego. Intrygującego na tyle, by sięgnął po pierwsze z brzegu buty i opuścił swoje komnaty, najkrótszą drogą, jaka w tych murach prowadziła do ogrodu. W drodze jedynie dostatecznie szczelnie owinął się płaszczem, zdając sobie sprawę z panującej na zewnątrz ogrody. Obuwie obcierało nieco stopy, jednak nie zatrzymywał się w swej wędrówce. Szedł dość śpiesznie, nie przejmując się tym, że mijał kogokolwiek, kto o tej porze budził posiadłość. Wszyscy byli doskonale przyzwyczajeni, że wstawał wcześnie i znikał lub pojawiał się w dość nieokreślonych momentach. Dziś przypadło na nagłą wycieczkę do ogrodów, w których zawitał głównymi drzwiami, wystawiając się na dość mocny deszcz. Intensywne opady zmoczyły go szybko, lecz nie przejmował się tym. Szedł dalej w głąb jedną z alejek, gdzie śnieg wraz z gradem zdawały się bardziej obfite. To właśnie tam przystanął, aby móc podziwiać to dziwne zjawisko, dostrzegając połyskujące fragmentu śniegu niosące jakąś pozytywną energię. Czuł do niej przyciąganie, jakby nadzieję, gdy jego dłoń znajdowała się coraz bliżej, aż rzeczywiście poczuł prąd w ręce, kiedy jeden z kawałków lodu pochwycił w palce, żeby przyjrzeć się bliżej temu czemuś.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogrody
Szybka odpowiedź