Ścieżka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ścieżka
Ciągnąca się od furtki domu Diggorych przez pola i łąki wioski Otterton; okolica jest na tyle malownicza, by podczas każdej pory roku przyciągać wzrok spacerowiczów i wzbudzać nostalgię za typową, angielską wsią.
Jeśli nie posiadasz zaproszenia, nie odnajdziesz drogi do domu Jessy - zamiast tego możesz zgubić się w gąszczu pojawiających się pod wpływem zaklęcia Abscondens zaułków. Jedynie zaprzestanie poszukiwania domu pozwoli Ci opuścić ten labirynt.
Zaklęcie ochronne: AbscondensJeśli nie posiadasz zaproszenia, nie odnajdziesz drogi do domu Jessy - zamiast tego możesz zgubić się w gąszczu pojawiających się pod wpływem zaklęcia Abscondens zaułków. Jedynie zaprzestanie poszukiwania domu pozwoli Ci opuścić ten labirynt.
Pojawiła się na miejscu sporo przed czasem, lecz odkąd tylko wyszła za furtkę zaczęła wyrzucać sobie, że wcale nie powinno jej tu być. Nie była Aidanowi niczego winna i nie chciała słuchać jego tłumaczenia, nawet widok jego twarzy napawał ją zbyt dużym wstrętem. Dziadkowi i Amosowi opowiedziała, ze wybiera się do miasteczka po jabłka na tartę, a oni bez mrugnięcia okiem uwierzyli w tę bajeczkę. Okłamywanie ich nie leżało w jej naturze, ale musiała poświęcić coś, by zawalczyć o przyszłość swojego syna. Wierzyła, że Bagman ma w sobie resztkę honoru i uszanuje zasady, jakie narzuciła mu w liście. Jeden pojedynek, który miał wszystko rozstrzygnąć – on prosił o zbyt wiele, ale ona nie. Dawała mu więcej szans, niż na to zasłużył i nadszedł wreszcie czas, by rozliczyli się raz na zawsze.
Wędrowała energicznym krokiem i ani się spostrzegła, a już znajdowała się na łące za starym, rodzinnym sadem. Wspomnienia mimowolnie powędrowały jej do przyjemnych chwil spędzanych w tej okolicy i natrafiły na jedno, które dzieliła właśnie z Aidanem. Wiedziała, że odnajdzie to miejsce bez problemu, jeśli tylko w jego słowach kryła się choć krztyna prawdy. Rudowłosa nie rozglądała się zbytecznie, nie chcą zatrzymać przed oczami obrazów, które narzucała jej natrętna wyobraźnia. Zajęła się za to polerowaniem swojej różdżki, na której po ostatnim pojedynku zostało sporo odcisków palców; nieudane naprawy anomalii sprawiły, ze zwątpiła nieco w swoje umiejętności. Miała nadzieję, że dzisiejsze starcie nie okaże się jej zgubą, a choć stawka mogła wydawać się niewielka, dla niej była wszystkim. Jessa była czarownicą niezwykle honorową i w przypadku przegranej rzeczywiście poświęciłaby Bagmanowi trochę czasu. Nie chciała tego i wmawiała sobie, ze to wcale nie dlatego, że boi się uwierzyć w jego kłamstwa. Czegokolwiek by nie powiedział, był u niej skreślony, lecz mogłoby mu się udać wywołać w niej wyrzuty sumienia, a tego za nic by nie chciała. Nie mogła na to pozwolić, słabości nie mogły dochodzić do głosu.
Stanęła dumnie wyprostowana na środku łąki i oczekiwała nadejścia przeciwnika. Wiedziała, że nikt nie będzie im przeszkadzał, bowiem miejsce to było ostatnimi czasy szalenie rzadko uczęszczane.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Tego dnia wstałem bardzo wcześnie, niemal ze słońcem, od rana czując już narastający we mnie stres. Pojedynek? W co ja się wpakowałem, do cholery jasnej. Przecież nie mogłem unieść na nią różdżki. Absolutnie nie mogłem, to nie powinno się wydarzyć, nigdy, nawet w pojedynku. A jednak zgodziłem się na takowy, ba! Zgodziłem się by ten pojedynek miał przeważyć o naszym być albo nie być, zgodziłem się, choć wiedziałem, że nie będę umiał wyrzucić z serca, kobiety, która miała tam swoje miejsce już na stałe. A jednak ryzykowałem wszystkim, bo jednocześnie mogłem wygrać coś innego, nagrodę na którą do tej pory nie mogłem liczyć… godzinę, cenne sześćdziesiąt minut spędzone w jej towarzystwie, sześćdziesiąt minut podczas których mogłem próbować wyjaśnić coś czego nie da się wytłumaczyć, a przynajmmniej nie w taki sposób by choć odrobinę zadośćuczynić krzywdę za wszelkie wypowiedziane słowa te parę lat temu.
Miałem szansę zakończyć moją małą wieczność bezsilności.
Krążyłem po pokoju nerwowo drażniąc zaspanego Fenrira nerwowymi ruchami i hałasami, ptak w przeciwieństwie do mnie nie miał teraz żadnych zmartwień, co postanowił przypomnieć mi głośnym skrzekiem dopominając się swojego prawa do spokoju. Westchnąłem cicho, rzuciłem mu przepraszające spojrzenie, po czym ruszyłem do kuchni, wypadało zjeść cokolwiek, choćby miskę mleka z płatkami, ale niestety nic nie przechodziło mi przez gardło. Czułem się tak jakby dzisiaj była druga tego miesiąca pełnia, a to wrażenie bardzo mi się nie podobało.
W końcu się poddałem, wyszedłem ruszając przed siebie ślepo, plątałem się po uliczkach Londynu, spacerując obserwowałem najpierw mieszkańców czarodziejskiej dzielnicy, by następnie zawędrować w okolice mugolskie. Obserwując ich zwyczaje wyciszyłem się w pewien sposób, na tyle by, gdy w końcu wybiła właściwa godzina, zebrać się w sobie, by wybrać się na miejsce oczekiwania świstoklika.
Pojawiłem się tam chwilę przed czasem, spodziewałem się więc, że będę sam, jednak okazało się, że jest zupełnie inaczej. Jessa już tu była, a ja na chwilę zapomniałem języka w gębie patrząc na to jak słońce gra w jej włosach. Jak mogłem ją zostawić? Jak mogłem odejść od kobiety, która samą swoją obecnością robiła na mnie takie wrażenie? Która sprawiała, że chciałem paść na kolana i błagać ją o litość.
Odetchnąłem głębiej i skinąłem jej na powitanie, po czym powoli sięgnąłem po różdżkę, jednak nie stanąłem w pozycji bojowej, jeszcze nie. Opuściłem swoją broń luźno, wzdłuż ciała, po czym spojrzałem jeszcze raz na obecną tam kobietę.
- Jessa… nie chcę cię atakować, porozmawiajmy po prostu, nie musimy posuwać się do pojedynku – odezwałem się w końcu cicho, ze zbyt małym przekonaniem w głosie, jednocześnie zaciskając jeszcze palce dłoni na drewnianej rękojeści. Bardzo chciałem ograniczyć jej drżenie.
miejsce pojedynku
Miałem szansę zakończyć moją małą wieczność bezsilności.
Krążyłem po pokoju nerwowo drażniąc zaspanego Fenrira nerwowymi ruchami i hałasami, ptak w przeciwieństwie do mnie nie miał teraz żadnych zmartwień, co postanowił przypomnieć mi głośnym skrzekiem dopominając się swojego prawa do spokoju. Westchnąłem cicho, rzuciłem mu przepraszające spojrzenie, po czym ruszyłem do kuchni, wypadało zjeść cokolwiek, choćby miskę mleka z płatkami, ale niestety nic nie przechodziło mi przez gardło. Czułem się tak jakby dzisiaj była druga tego miesiąca pełnia, a to wrażenie bardzo mi się nie podobało.
W końcu się poddałem, wyszedłem ruszając przed siebie ślepo, plątałem się po uliczkach Londynu, spacerując obserwowałem najpierw mieszkańców czarodziejskiej dzielnicy, by następnie zawędrować w okolice mugolskie. Obserwując ich zwyczaje wyciszyłem się w pewien sposób, na tyle by, gdy w końcu wybiła właściwa godzina, zebrać się w sobie, by wybrać się na miejsce oczekiwania świstoklika.
Pojawiłem się tam chwilę przed czasem, spodziewałem się więc, że będę sam, jednak okazało się, że jest zupełnie inaczej. Jessa już tu była, a ja na chwilę zapomniałem języka w gębie patrząc na to jak słońce gra w jej włosach. Jak mogłem ją zostawić? Jak mogłem odejść od kobiety, która samą swoją obecnością robiła na mnie takie wrażenie? Która sprawiała, że chciałem paść na kolana i błagać ją o litość.
Odetchnąłem głębiej i skinąłem jej na powitanie, po czym powoli sięgnąłem po różdżkę, jednak nie stanąłem w pozycji bojowej, jeszcze nie. Opuściłem swoją broń luźno, wzdłuż ciała, po czym spojrzałem jeszcze raz na obecną tam kobietę.
- Jessa… nie chcę cię atakować, porozmawiajmy po prostu, nie musimy posuwać się do pojedynku – odezwałem się w końcu cicho, ze zbyt małym przekonaniem w głosie, jednocześnie zaciskając jeszcze palce dłoni na drewnianej rękojeści. Bardzo chciałem ograniczyć jej drżenie.
miejsce pojedynku
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Powinna czuć się dumna z celnych, silnych zaklęć oraz wspaniałych tarcz, ze swojej niezłomnej postawy i wytrwałości w boju, a mimo to w momencie, gdy różdżka Aidana wystrzeliła w powietrze, a jego ciało oplotły łańcuchy, Jessa wcale się nie uśmiechała. Wiedziała, że się poddał, że nawet nie próbował się obronić i to powodowało w niej prawdziwą złość. Ruszyła w jego stronę, zatrzymując się na tyle blisko, by doskonale widział wściekłość wymalowaną na jej twarzy. Chciała obrzucić go kolejną obelgą, uderzyć lub zranić w jakikolwiek inny sposób, lecz po jego słowach zamarła na chwilę. On naprawdę nie miał już nic do stracenia, dlatego po raz pierwszy od ich ponownego spotkania zrodziła się w niej wątpliwość odnośnie własnego postępowania.
Czy to możliwe, że była dla niego za ostra, zbyt nieprzejednana? Tłumaczyła to sobie chęcią ochrony rodziny, lecz czy Aidan tak naprawdę stwarzał dla niej jakiekolwiek zagrożenie? Był cieniem człowieka, którego znała lata temu, nie wyglądał na pewnego siebie cwaniaka, który chce ją omotać i wykorzystać, a na zmęczonego życiem faceta po przejściach. Czyżby zamieniła się w prawdziwą harpię, odmawiając mu dostępu do jakichkolwiek informacji? Nie zapominała o tym, jak bardzo skrzywdził ją w przeszłości, lecz nie mogła wiecznie zasłaniać się Amosem i musiała wreszcie przyznać, że wszystkie jej zachowania podyktowane były złamanym sercem i urażoną dumą.
Miał rację, anomalie były zbyt niebezpiecznie by z nimi igrać, lecz Bagman nie wymigał się od walki ze strachu przed uszczerbkiem na zdrowiu. W jego słowach i spojrzeniu odnalazła przebłysk szczerości i uwierzyła, że naprawdę chodziło o to, by to ona mogła wrócić cała i zdrowa do Amosa. Do ich syna.
Zacisnęła wargi, próbując ostatkiem sił powstrzymać się przez wypowiedzeniem czegoś, czego będzie żałować przez najbliższe dni. Różdżka mężczyzny leżała w trawie opodal, a on sam nie stanowił teraz żadnego zagrożenia. Rudowłosa mogła odwrócić się i odejść, tak jak to zapowiedziała w swoim liście; wygrała, więc dlaczego nie sięgnęła po nagrodę od razu?
- Masz pół godziny – wycedziła wreszcie, a kumulująca się w niej ciekawość wypełzła wreszcie na wierzch. Cóż takiego Bagman miał jej do powiedzenia?
Spojrzała na swój znoszony zegarek, zapięty na przegubie lewej dłoni. Czas start.
Czy to możliwe, że była dla niego za ostra, zbyt nieprzejednana? Tłumaczyła to sobie chęcią ochrony rodziny, lecz czy Aidan tak naprawdę stwarzał dla niej jakiekolwiek zagrożenie? Był cieniem człowieka, którego znała lata temu, nie wyglądał na pewnego siebie cwaniaka, który chce ją omotać i wykorzystać, a na zmęczonego życiem faceta po przejściach. Czyżby zamieniła się w prawdziwą harpię, odmawiając mu dostępu do jakichkolwiek informacji? Nie zapominała o tym, jak bardzo skrzywdził ją w przeszłości, lecz nie mogła wiecznie zasłaniać się Amosem i musiała wreszcie przyznać, że wszystkie jej zachowania podyktowane były złamanym sercem i urażoną dumą.
Miał rację, anomalie były zbyt niebezpiecznie by z nimi igrać, lecz Bagman nie wymigał się od walki ze strachu przed uszczerbkiem na zdrowiu. W jego słowach i spojrzeniu odnalazła przebłysk szczerości i uwierzyła, że naprawdę chodziło o to, by to ona mogła wrócić cała i zdrowa do Amosa. Do ich syna.
Zacisnęła wargi, próbując ostatkiem sił powstrzymać się przez wypowiedzeniem czegoś, czego będzie żałować przez najbliższe dni. Różdżka mężczyzny leżała w trawie opodal, a on sam nie stanowił teraz żadnego zagrożenia. Rudowłosa mogła odwrócić się i odejść, tak jak to zapowiedziała w swoim liście; wygrała, więc dlaczego nie sięgnęła po nagrodę od razu?
- Masz pół godziny – wycedziła wreszcie, a kumulująca się w niej ciekawość wypełzła wreszcie na wierzch. Cóż takiego Bagman miał jej do powiedzenia?
Spojrzała na swój znoszony zegarek, zapięty na przegubie lewej dłoni. Czas start.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Widziałem tą wściekłość rodzącą się w jej oczach, w pewien sposób zasłużoną, przecież oderwałem się od umowy, dlatego odruchowo spiąłem mięśnie, przygotowałem się na cios, słowny czy fizyczny, na karę za to co zrobiłem, ale zamiast tego ujrzałem zwątpienie. Zwątpienie, które sprawiło, że serce zatrzepotało mi gwałtowniej, a w umyśle rozkwitł cień nadziei, że może to jeszcze nie koniec, może wcale nie odejdzie. Starałem się ją stłumić, nie chciałem być po raz kolejny naiwnym głupkiem, który liczył, że da radę wszystko załatwić od tak, jednak fakt, że wciąż przy mnie stała…
Podniosłem na nią wzrok czekając na to co zrobi, na drgnięcie mięśni, odsunięcie się choćby o pół kroku, wskazówkę która zabije moje nadzieje nim ona odejdzie, która sprawi, że łatwiej to przełknę, jednak tym razem nie dostrzegałem niczego. Jessa nie była już tą samą kobietą, z której czytałem kiedyś bez problemu, lata rozłąki zrobiły swoje, trzymały mnie teraz w niepewności jej intencji, nie pozwalając nawet odczytać tego co kryje się za zaciśnięciem ust i twardym spojrzeniem. Dlatego słowa, które w końcu wypowiedziała zaskoczyły mnie mocno. Patrzyłem na nią przez chwilę z niedowierzaniem, nie mogąc zrozumieć jak do tego doszło, przecież przegrałem… nie pozwoliłem sobie jednak rozmyślać nad tym długo, miast tego odetchnąłem z ulgą przywołując na twarz cień smutnego uśmiechu.
- Dziękuję – powiedziałem cicho, bo naprawdę to doceniałem, każdą cholerną chwilę.
Mimo iż początkowe zmarnowałem na milczenie. Patrzyłem na nią zastanawiając się jak ubrać w słowa to co chciałem jej przekazać, jak nie zmarnować szansy na wytłumaczenie, jednocześnie jej przy tym nie urażając, ale każde słowo, które przychodziło mi do głowy wydawało mi się wyjątkowo nieodpowiednie. Westchnąłem ponownie, unosząc nadal zakute w kajdany dłonie do twarzy, nerwowo potarłem się wierzchem jednej po brodzie i ukrytej pod nią bliźnie. Przecież nie mogłem tego powiedzieć od tak, przecież…
- Wiem, że strasznie cię skrzywdziłem, naprawdę. I wierz mi, żałuję każdej chwili twojego bólu, bo nie zasłużyłaś na to w żaden sposób – zacząłem w końcu cicho, sekundy uciekały, nie mogłem milczeć za długo. – Wtedy, te sześć lat temu… powiedziałem wiele słów, których nie mogę zapomnieć do tej chwili, większość z nich była kłamstwem… Bzdurą, którą mówiłem, bo chciałem cię zrazić, chciałem upewnić się, że nie będziesz mnie szukać, że mnie wypuścisz, bo… Bo chciałem cię chronić.
Podniosłem na nią wzrok czekając na to co zrobi, na drgnięcie mięśni, odsunięcie się choćby o pół kroku, wskazówkę która zabije moje nadzieje nim ona odejdzie, która sprawi, że łatwiej to przełknę, jednak tym razem nie dostrzegałem niczego. Jessa nie była już tą samą kobietą, z której czytałem kiedyś bez problemu, lata rozłąki zrobiły swoje, trzymały mnie teraz w niepewności jej intencji, nie pozwalając nawet odczytać tego co kryje się za zaciśnięciem ust i twardym spojrzeniem. Dlatego słowa, które w końcu wypowiedziała zaskoczyły mnie mocno. Patrzyłem na nią przez chwilę z niedowierzaniem, nie mogąc zrozumieć jak do tego doszło, przecież przegrałem… nie pozwoliłem sobie jednak rozmyślać nad tym długo, miast tego odetchnąłem z ulgą przywołując na twarz cień smutnego uśmiechu.
- Dziękuję – powiedziałem cicho, bo naprawdę to doceniałem, każdą cholerną chwilę.
Mimo iż początkowe zmarnowałem na milczenie. Patrzyłem na nią zastanawiając się jak ubrać w słowa to co chciałem jej przekazać, jak nie zmarnować szansy na wytłumaczenie, jednocześnie jej przy tym nie urażając, ale każde słowo, które przychodziło mi do głowy wydawało mi się wyjątkowo nieodpowiednie. Westchnąłem ponownie, unosząc nadal zakute w kajdany dłonie do twarzy, nerwowo potarłem się wierzchem jednej po brodzie i ukrytej pod nią bliźnie. Przecież nie mogłem tego powiedzieć od tak, przecież…
- Wiem, że strasznie cię skrzywdziłem, naprawdę. I wierz mi, żałuję każdej chwili twojego bólu, bo nie zasłużyłaś na to w żaden sposób – zacząłem w końcu cicho, sekundy uciekały, nie mogłem milczeć za długo. – Wtedy, te sześć lat temu… powiedziałem wiele słów, których nie mogę zapomnieć do tej chwili, większość z nich była kłamstwem… Bzdurą, którą mówiłem, bo chciałem cię zrazić, chciałem upewnić się, że nie będziesz mnie szukać, że mnie wypuścisz, bo… Bo chciałem cię chronić.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Kilka lat temu obiecała sobie, że niezależnie od tego, jaką wymówkę usłyszy od Aidana, nigdy nie pozwoli mu zbliżyć się do swojej rodziny i w gruncie rzeczy takie stanowisku utrzymywała po dziś dzień. Zakładała pesymistyczną opcję spotkania go kiedyś w przyszłości, lecz nie sądziła, że przyszłość nadejdzie tak szybko. Amos miał dopiero sześć lat i choć rany wywołane odejściem Bagmana zdołały się już zabliźnić, rodzina Diggorych wciąż nosiła na sobie niewielką skazę. Jessa miała w nosie to, jak mówiono o niej za plecami; znosiła nawet najgorsze obelgi, choć te w końcu ustały. Wystarczyło jednak powiedzieć złe słowo o jej synu, a zamieniała się w prawdziwą lwicę, pragnącą bronić dobrego imienia swojego potomstwa. Amos nosił jej nazwisko i tak miało pozostać już zawsze, tego nawet chwilowa obecność Aidana nie mogła zmienić. Rudowłosa nie miała wątpliwości, że mężczyzna kiedyś w końcu zniknie, nawet jeśli teraz zapewniał ją gorliwie o swoich motywach – uciekanie miał przecież we krwi. Zdrajca.
Dawała mu jednak możliwość wysłowienia się, choć oczywiście nie miała zamiaru zdejmować mu kajdan. One wciąż stanowiły jej przewagę i gwarantowały, że będzie mogła odejść stąd kiedy tylko zechce. Oby Bagman dobrze dobierał słowa, bowiem jej cierpliwość miała swoje granice.
- Skoro wtedy kłamałeś to jaką mam pewność, że nie kłamiesz teraz? Wiesz jak to wszystko żałośnie brzmi? – naprawdę starała się mówić względnie spokojnie, lecz zirytowane prychnięcie samo wydostało się na zewnątrz.
Musiał mieć ją za idiotkę skoro myślał, że takie kluczenie dookoła sprawy i zasłanianie się swoimi emocjami mogłoby ją kiedykolwiek przekonać. Czego właściwie od niej chciał? Przebaczenia? Zapomnienia o całej sprawie? Na chwilę obecną żadna z tych opcji nie była dla niego osiągalna.
- Osiągnąłeś swój cel, zraziłeś mnie do siebie bardzo skutecznie, więc musisz się teraz liczyć z konsekwencjami – co on sobie wyobrażał? Że po sześciu latach padnie na kolana, przeprosi, opowie ckliwą historyjkę i wszystko będzie jak dawniej? Jessa nie była tak naiwna, by nabrać się na smutne oczy i zranioną minę.
Była jednak odrobinę ciekawa co takiego uważał za zagrożenie. Własną rodzinę? Nie, oni już dawno pogodzili się z faktem, że ich syn związał się z kimś o mieszanym statusie krwi. Rudowłosa przewróciła oczami.
- Masz jakąś konkretną wymówkę, czy będziesz tak dalej kluczył bez celu? – spiorunowała go wzrokiem, a następnie wymownie spojrzała na swój zegarek. Czas uciekał.
Dawała mu jednak możliwość wysłowienia się, choć oczywiście nie miała zamiaru zdejmować mu kajdan. One wciąż stanowiły jej przewagę i gwarantowały, że będzie mogła odejść stąd kiedy tylko zechce. Oby Bagman dobrze dobierał słowa, bowiem jej cierpliwość miała swoje granice.
- Skoro wtedy kłamałeś to jaką mam pewność, że nie kłamiesz teraz? Wiesz jak to wszystko żałośnie brzmi? – naprawdę starała się mówić względnie spokojnie, lecz zirytowane prychnięcie samo wydostało się na zewnątrz.
Musiał mieć ją za idiotkę skoro myślał, że takie kluczenie dookoła sprawy i zasłanianie się swoimi emocjami mogłoby ją kiedykolwiek przekonać. Czego właściwie od niej chciał? Przebaczenia? Zapomnienia o całej sprawie? Na chwilę obecną żadna z tych opcji nie była dla niego osiągalna.
- Osiągnąłeś swój cel, zraziłeś mnie do siebie bardzo skutecznie, więc musisz się teraz liczyć z konsekwencjami – co on sobie wyobrażał? Że po sześciu latach padnie na kolana, przeprosi, opowie ckliwą historyjkę i wszystko będzie jak dawniej? Jessa nie była tak naiwna, by nabrać się na smutne oczy i zranioną minę.
Była jednak odrobinę ciekawa co takiego uważał za zagrożenie. Własną rodzinę? Nie, oni już dawno pogodzili się z faktem, że ich syn związał się z kimś o mieszanym statusie krwi. Rudowłosa przewróciła oczami.
- Masz jakąś konkretną wymówkę, czy będziesz tak dalej kluczył bez celu? – spiorunowała go wzrokiem, a następnie wymownie spojrzała na swój zegarek. Czas uciekał.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie łatwa, że to, że wytłumaczę się prawdopodobnie niczego nie zmieni, że najpewniej nawet nie znajdę właściwych słów, bo o takie było za ciężko. Nie umiałem pozbierać myśli, nie umiałem stać tak patrząc na nią i zachować się logicznie, kalkulować, chłodno oceniać w jaki sposób mam cokolwiek powiedzieć. W tym momencie byłem jednym wielkim bałaganem, plątaniną uczuć, poczucia winy, smutku, nadziei, która – byłem tego pewien – przysporzy mi kolejnego bólu. Nawet stojąc w obliczu śmiercionośnych klątw nie czułem się nigdy tak jak teraz, bo dopiero przy Jessie zrozumiałem jak czuje się człowiek, który może stracić wszystko przez jeden, niewielki nawet, błąd.
Nie dziwiłem się, że była zirytowana, rozumiałem ją, zapewne na jej miejscu nie reagowałby lepiej, ba… Zapewne nie chciałbym się słuchać. Jednak mimo tej świadomości, mimo strachu szarpiącego moje trzewia coraz mocniej, spojrzałem jej w oczy starając się wyglądać przekonująco.
- Przecież wiesz, że status krwi nigdy mi nie przeszkadzał, że odciąłem się od rodziny właśnie z powodu ich poglądów. Jessa, wiem, że zraniłem cię niesamowicie, ale proszę, spróbuj spojrzeć wstecz i pomyśl o życiu jakie wiodłem, nie tylko tym z tobą, czy gdyby faktycznie wszystko wyglądało tak jak wtedy mówiłem… Czy wtedy moje znajomości, towarzystwo w jakim się obracałem, podejście do ludzi… Czy to wszystko miałoby sens? – Patrzyłem jej w oczy intensywnie, tak jakbym samym spojrzeniem mógłbym ją przekonać, że mówię jej prawdę. – Zresztą, po co miałbym teraz kłamać? Po co miałbym wracać i próbować ci się tłumaczyć? Nie oczekuję, że przyjmiesz mnie z powrotem, nie oczekuję wybaczenia, bo wiem, że zasłużyłem na całą nienawiść… I choć tak bardzo pragnąłbym cofnąć czas i znowu zobaczyć to jak wtedy na mnie patrzyłaś, wtedy gdy było dobrze… Nie mogę tego zrobić. Chcę po prostu wyjaśnić, chcę żebyś zrozumiała. A co później z tym zrobisz… Ja nie mam na to wpływu, nie zmuszę cię do podjęcia decyzji, których bym pragnął.
Zamilkłem na chwilę, po czym westchnąłem. Oczywiście, że liczyłem się z konsekwencjami. Wiedziałem, że każdy raz, który dostałem z jej ręki jest jak najbardziej zasłużony. Wiedziałem również, że jeśli kiedykolwiek w przyszłości miałbym ją odzyskać, zobaczyć w jej oczach znowu to ciepło, nie mogłem robić nic innego jak cierpliwie je znosić. Przecież sam zadałem jej wiele bólu te sześć lat temu, zdecydowanie za wiele. I choć zrobiłem to wszystko by chronić ją i nasze dziecko, nic nie mogło zmienić faktu, że rany się pojawiły, a ich gojenie się było długie i zostawiło po sobie paskudne ślady.
- To nie wymówka - zaprotestowałem słysząc jej kolejne słowa. – Gdybym został wtedy przy was, Ty i Amos… – urwałem na chwilę, zdziwiony brzmieniem imienia chłopca. Amos… pierwszy raz na głos wypowiedziałem imię swojego syna. Wybiło mnie to z rytmu, sprawiło, że serce na chwilę załomotało mocniej, a głos przy kolejnych słowach stał się lekko chrapliwy od powstrzymywanych emocji: - Mogliście zginąć. Moja obecność mogła was zabić – spojrzałem jej w oczy twardo, choć tak naprawdę miałem ochotę skulić ramiona i uciec wzrokiem. Nie chciałem widzieć jej spojrzenia, tej pogardy we wzroku, która zapewne miała się tam pojawić, gdy kobieta wreszcie zrozumie czym się stałem.
Nie dziwiłem się, że była zirytowana, rozumiałem ją, zapewne na jej miejscu nie reagowałby lepiej, ba… Zapewne nie chciałbym się słuchać. Jednak mimo tej świadomości, mimo strachu szarpiącego moje trzewia coraz mocniej, spojrzałem jej w oczy starając się wyglądać przekonująco.
- Przecież wiesz, że status krwi nigdy mi nie przeszkadzał, że odciąłem się od rodziny właśnie z powodu ich poglądów. Jessa, wiem, że zraniłem cię niesamowicie, ale proszę, spróbuj spojrzeć wstecz i pomyśl o życiu jakie wiodłem, nie tylko tym z tobą, czy gdyby faktycznie wszystko wyglądało tak jak wtedy mówiłem… Czy wtedy moje znajomości, towarzystwo w jakim się obracałem, podejście do ludzi… Czy to wszystko miałoby sens? – Patrzyłem jej w oczy intensywnie, tak jakbym samym spojrzeniem mógłbym ją przekonać, że mówię jej prawdę. – Zresztą, po co miałbym teraz kłamać? Po co miałbym wracać i próbować ci się tłumaczyć? Nie oczekuję, że przyjmiesz mnie z powrotem, nie oczekuję wybaczenia, bo wiem, że zasłużyłem na całą nienawiść… I choć tak bardzo pragnąłbym cofnąć czas i znowu zobaczyć to jak wtedy na mnie patrzyłaś, wtedy gdy było dobrze… Nie mogę tego zrobić. Chcę po prostu wyjaśnić, chcę żebyś zrozumiała. A co później z tym zrobisz… Ja nie mam na to wpływu, nie zmuszę cię do podjęcia decyzji, których bym pragnął.
Zamilkłem na chwilę, po czym westchnąłem. Oczywiście, że liczyłem się z konsekwencjami. Wiedziałem, że każdy raz, który dostałem z jej ręki jest jak najbardziej zasłużony. Wiedziałem również, że jeśli kiedykolwiek w przyszłości miałbym ją odzyskać, zobaczyć w jej oczach znowu to ciepło, nie mogłem robić nic innego jak cierpliwie je znosić. Przecież sam zadałem jej wiele bólu te sześć lat temu, zdecydowanie za wiele. I choć zrobiłem to wszystko by chronić ją i nasze dziecko, nic nie mogło zmienić faktu, że rany się pojawiły, a ich gojenie się było długie i zostawiło po sobie paskudne ślady.
- To nie wymówka - zaprotestowałem słysząc jej kolejne słowa. – Gdybym został wtedy przy was, Ty i Amos… – urwałem na chwilę, zdziwiony brzmieniem imienia chłopca. Amos… pierwszy raz na głos wypowiedziałem imię swojego syna. Wybiło mnie to z rytmu, sprawiło, że serce na chwilę załomotało mocniej, a głos przy kolejnych słowach stał się lekko chrapliwy od powstrzymywanych emocji: - Mogliście zginąć. Moja obecność mogła was zabić – spojrzałem jej w oczy twardo, choć tak naprawdę miałem ochotę skulić ramiona i uciec wzrokiem. Nie chciałem widzieć jej spojrzenia, tej pogardy we wzroku, która zapewne miała się tam pojawić, gdy kobieta wreszcie zrozumie czym się stałem.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Żałowała teraz, że na miejsce pojedynku nie wybrała jakiegoś zaułku za barem, być może dostęp do alkoholu ułatwiłby zniesienie tych wszystkich bzdur, które wysłuchiwała. Miała stanowczo zbyt miękkie serce, skoro zgodziła się w ogóle na pół godziny rozmowy, a poruszane tematy wcale nie prowadziły ich bliżej celu, przynajmniej tak odczuwała to Jessa. Liczyła na jakąś rewelację, na naprawdę solidne przeprosiny oraz tłumaczenie, które uzna za choćby w połowie wiarygodne, a otrzymywała jedynie ten sam potok słów bez pokrycia. Żałosne narzekanie na swoje ciężkie życie weszło już chyba Aidanowi w krew. Ciekawe cóż takiego kazało mu wrócić i błagać o spotkanie i rozmowę? Sądząc po jego zmizerniałym wyglądzie, może chodziło o jakąś chorobę, a Diggory była jedyną znaną mu osobą, od której byłby w stanie wyciągnąć pieniądze? Gdyby prośby nie zadziałały, zawsze mógł zastosować groźbę batalii sądowej dotyczącej opieki Amosa. Czy taki scenariusz był w ogóle możliwy? Dla kogoś, kto najpewniej spalił za sobą wszystkie mosty, zdecydowanie tak.
- Wszystko straciło sens, gdy stwierdziłeś, że mój status krwi jednak ma dla ciebie znaczenie. Więc może ty mi powiedz, czy to była zasłona dymna, czy teraz udajesz nawróconego żeby coś ugrać? – założyła ręce na piersiach, przyglądając się swojemu zmarnowanego rozmówcy.
Nie miał szans wzbudzić jej litości, mógł jedynie próbować poruszyć jej ciekawość. Wyłożyć karty na stół, przestać mieszać, przestać użalać się nad sytuacją i spojrzeć wreszcie prawdzie prosto w oczy. Przyznawał się na głos, że spieprzył, ale za jego słowami nie stały żadne czyny, nic poza uporczywymi próbami kontaktu w ostatnim miesiącu. Nie przyjęłaby oferowanych pieniędzy, ale skoro tak bardzo zależało mu na zrozumieniu, dlaczego nie odezwał się wcześniej?
Imię syna w jego ustach niemalże ją zapiekło; syknęła, jakby sprawił jej tym fizyczny ból i zmrużyła oczy, przybierając ostrzegawczy wyraz twarzy. Musiała sobie przypomnieć, że to przecież ze względu na Amosa stała tutaj dalej, zamiast odwrócić się na pięcie i odejść do domu.
- Tak, a w jaki sposób? Zarażasz jakąś paskudną chorobą? To na pewno memortkowe figle – nie mogła się powstrzymać przed kolejną uszczypliwą uwagą, choć tak naprawdę traciła już cierpliwość- Słuchaj, nie musisz się już więcej tłumaczyć. Powiedz mi po prostu kiedy opuszczasz Anglię i tyle.
- Wszystko straciło sens, gdy stwierdziłeś, że mój status krwi jednak ma dla ciebie znaczenie. Więc może ty mi powiedz, czy to była zasłona dymna, czy teraz udajesz nawróconego żeby coś ugrać? – założyła ręce na piersiach, przyglądając się swojemu zmarnowanego rozmówcy.
Nie miał szans wzbudzić jej litości, mógł jedynie próbować poruszyć jej ciekawość. Wyłożyć karty na stół, przestać mieszać, przestać użalać się nad sytuacją i spojrzeć wreszcie prawdzie prosto w oczy. Przyznawał się na głos, że spieprzył, ale za jego słowami nie stały żadne czyny, nic poza uporczywymi próbami kontaktu w ostatnim miesiącu. Nie przyjęłaby oferowanych pieniędzy, ale skoro tak bardzo zależało mu na zrozumieniu, dlaczego nie odezwał się wcześniej?
Imię syna w jego ustach niemalże ją zapiekło; syknęła, jakby sprawił jej tym fizyczny ból i zmrużyła oczy, przybierając ostrzegawczy wyraz twarzy. Musiała sobie przypomnieć, że to przecież ze względu na Amosa stała tutaj dalej, zamiast odwrócić się na pięcie i odejść do domu.
- Tak, a w jaki sposób? Zarażasz jakąś paskudną chorobą? To na pewno memortkowe figle – nie mogła się powstrzymać przed kolejną uszczypliwą uwagą, choć tak naprawdę traciła już cierpliwość- Słuchaj, nie musisz się już więcej tłumaczyć. Powiedz mi po prostu kiedy opuszczasz Anglię i tyle.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
- Przecież próbuję ci wytłumaczyć… - westchnąłem. – Jessa, nigdy to nie miało dla mnie znaczenia, nigdy nie przeszkadzało mi to, że nie masz czystej krwi, przecież… - urwałem, pokręciłem głową zrezygnowany. Jak miałem jej to wytłumaczyć? Jak miałem pokazać, że to było kłamstwo, choć przecież każdy moment naszego wspólnego życia był świadectwem dla tego, że nigdy nie liczył się dla mnie ani status społeczny, ani urodzenie w danym rodzie. Oceniałem ludzi przez pryzmat ich podejścia do świata, zachowań, przez ich charakter, a nie krew i tak było zawsze, a jednak jedno kłamstwo… Cóż, przynajmniej mogłem być z siebie dumny, że moje działania były tak skuteczne.
Ponownie uniosłem dłonie do twarzy i potarłem nerwowo brodę. Blizna ukryta pod zarostem zdawała się palić mnie żywym ogniem, choć przecież nic tam się nie działo, nic mi nie było. Jednak psychika idealnie uwydatniała moje piętno, to co przez tyle lat próbowałem ukrywać przed światem upominało się o naszą cichą umowę, którą chciałem dzisiaj złamać. W końcu jak inaczej mogłem jej wytłumaczyć? Jak inaczej wyjaśnić, że każde moje słowo, każdy gest wtedy, był po to by ich chronić? By kiedyś nie podwinęła mi się noga, by ostre kły nie rozdarły niewinnego ciała naszego dziecka, by krew najbliższych nie lała się wzdłuż zakrzywionych pazurów. Z tych nielicznych jeszcze nocy, kiedy świadomy siebie trwałem przemieniony w wilkołaka, wyniosłem jedną nauczkę. Siła, którą dawała mi przemiana, którą opłacałem comiesięcznym bólem, była zdecydowanie zbyt duża bym kiedykolwiek mógł narazić bliskich na przebywanie przy mnie w takim stanie, wtedy gdy nie miałem nad sobą kontroli.
- Niczego nie chcę ugrać, niczego ci odebrać, w żadnej kwestii zagrozić – dokończyłem wreszcie swoją wypowiedź, patrząc znowu w kobiece oczy. Oczy, które patrzyły na mnie w taki sposób, że nie mogłem nie czuć tego wstrętu do samego siebie.
Kolejne słowa padające z ust kobiety sprawiły, że mimowolnie skrzywiłem się, czując każdą szpilkę wbitą w umył. Ale właściwie, czego oczekiwałem? Spokojnej reakcji, przyjęcia wszystkiego na pewnik? Po tylu latach nie mogłem jej po prostu powiedzieć, że groziło jej niebezpieczeństwo i liczyć, że to wszystko wyjaśni. A mimo to… wypowiedzenie na głos tego słowa, nazwanie rzeczy po imieniu… nadal nie czułem się do końca gotów.
- Pamiętasz, jak wróciłem z mojej ostatniej wyprawy z Gringotta? – spytałem ją w końcu, ignorując pytanie o wyjazd z kraju. Raz już padło między nami i wtedy powiedziałem jej to, co powiedział bym teraz, na razie nie zamierzałem wyjeżdżać. Nie, jeśli istniał jeszcze choćby niewielki cień nadziei. – Pamiętasz w jakim stanie wróciłem? I jak zachowywałem się wtedy? – Spróbowałem zrobić krok w jej stronę, choć kajdany zakute na moich nogach wcale tego nie ułatwiały. Chciałem jednak spojrzeć jej w oczy z bliska, choć jeszcze chwilę wcześniej bałem się widzieć jej reakcji na wyjawianą prawdę. Ale musiałem stawić temu czoła, musiałem widzieć wszystko, bo tylko wtedy nie będę później rozmyślał, czy nie przegapiłem czegoś, jakiegoś sygnału, znaku, podpowiedzi… na cokolwiek właściwie. – Po nim w końcu wyjechałem, niemal równo dwa tygodnie po moim powrocie… Cztery tygodnie od chwili, w której zostałem ranny… - Przełknąłem nerwowo ślinę, nie mogłem tego przeciągać, nie mogłem, a jednak nie umiałem powiedzieć wprost. – Od tego dnia mieliście być w ciągłym zagrożeniu. Mogliście zginąć oboje, miesiąc w miesiąc to zagrożenie by nie znikało, a ja nie mogłem pozwolić na to, by… by odbiło się na was.
Ponownie uniosłem dłonie do twarzy i potarłem nerwowo brodę. Blizna ukryta pod zarostem zdawała się palić mnie żywym ogniem, choć przecież nic tam się nie działo, nic mi nie było. Jednak psychika idealnie uwydatniała moje piętno, to co przez tyle lat próbowałem ukrywać przed światem upominało się o naszą cichą umowę, którą chciałem dzisiaj złamać. W końcu jak inaczej mogłem jej wytłumaczyć? Jak inaczej wyjaśnić, że każde moje słowo, każdy gest wtedy, był po to by ich chronić? By kiedyś nie podwinęła mi się noga, by ostre kły nie rozdarły niewinnego ciała naszego dziecka, by krew najbliższych nie lała się wzdłuż zakrzywionych pazurów. Z tych nielicznych jeszcze nocy, kiedy świadomy siebie trwałem przemieniony w wilkołaka, wyniosłem jedną nauczkę. Siła, którą dawała mi przemiana, którą opłacałem comiesięcznym bólem, była zdecydowanie zbyt duża bym kiedykolwiek mógł narazić bliskich na przebywanie przy mnie w takim stanie, wtedy gdy nie miałem nad sobą kontroli.
- Niczego nie chcę ugrać, niczego ci odebrać, w żadnej kwestii zagrozić – dokończyłem wreszcie swoją wypowiedź, patrząc znowu w kobiece oczy. Oczy, które patrzyły na mnie w taki sposób, że nie mogłem nie czuć tego wstrętu do samego siebie.
Kolejne słowa padające z ust kobiety sprawiły, że mimowolnie skrzywiłem się, czując każdą szpilkę wbitą w umył. Ale właściwie, czego oczekiwałem? Spokojnej reakcji, przyjęcia wszystkiego na pewnik? Po tylu latach nie mogłem jej po prostu powiedzieć, że groziło jej niebezpieczeństwo i liczyć, że to wszystko wyjaśni. A mimo to… wypowiedzenie na głos tego słowa, nazwanie rzeczy po imieniu… nadal nie czułem się do końca gotów.
- Pamiętasz, jak wróciłem z mojej ostatniej wyprawy z Gringotta? – spytałem ją w końcu, ignorując pytanie o wyjazd z kraju. Raz już padło między nami i wtedy powiedziałem jej to, co powiedział bym teraz, na razie nie zamierzałem wyjeżdżać. Nie, jeśli istniał jeszcze choćby niewielki cień nadziei. – Pamiętasz w jakim stanie wróciłem? I jak zachowywałem się wtedy? – Spróbowałem zrobić krok w jej stronę, choć kajdany zakute na moich nogach wcale tego nie ułatwiały. Chciałem jednak spojrzeć jej w oczy z bliska, choć jeszcze chwilę wcześniej bałem się widzieć jej reakcji na wyjawianą prawdę. Ale musiałem stawić temu czoła, musiałem widzieć wszystko, bo tylko wtedy nie będę później rozmyślał, czy nie przegapiłem czegoś, jakiegoś sygnału, znaku, podpowiedzi… na cokolwiek właściwie. – Po nim w końcu wyjechałem, niemal równo dwa tygodnie po moim powrocie… Cztery tygodnie od chwili, w której zostałem ranny… - Przełknąłem nerwowo ślinę, nie mogłem tego przeciągać, nie mogłem, a jednak nie umiałem powiedzieć wprost. – Od tego dnia mieliście być w ciągłym zagrożeniu. Mogliście zginąć oboje, miesiąc w miesiąc to zagrożenie by nie znikało, a ja nie mogłem pozwolić na to, by… by odbiło się na was.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Zapragnęła mu uwierzyć, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiła tego zrobić. Kiedyś oddała mu swoje serce, a on zwrócił je w kawałkach; bolesne wspomnienia ostatniego wspólnego tygodnia powracały i sprawiały, że Jessa z sekundy na sekundę czuła się coraz bardziej podle. Wstydziła się własnych słabości, które dopadły ją po tym, jak Aidan spakował się i opuścił ich wspólne mieszkanie, wycofując się także z danego słowa i zostawiając ją samą z dzieckiem w drodze. Najczarniejsze miesiące swojego życia dopadły ją właśnie przez niego, gdyż jednym ruchem zatrząsnął w posadach całą jej pewnością siebie i poczuciem bezpieczeństwa. Nie mogła darować mu większej dawki własnego zaufania niż ta, która właśnie mijała – pół godziny rozmowy i kontaktu, nic więcej. Odrobinę obawiała się, że to wciąż będzie dla niego za mało, że będzie naciskał na kolejne spotkania, nachodził ją w różnych miejscach lub niepokoił listownie. Nie miała żadnej pewności, że dotrzyma słowa, a jego desperacja jedynie wzmagała jej ocenę sytuacji.
- Postaw się na moim miejscu, co ja mam myśleć o twoim powrocie? Pojawiasz się znikąd, przepraszasz, błagasz, żalisz się na swoje okropne położenie i mówisz, ze tak naprawdę niczego nie oczekujesz… ale kłamiesz, bo masz oczekiwania, po prostu boisz się powiedzieć o nich na głos. Wiesz, że są nierealne, wiesz, że spaliłeś za sobą ten most. Co byś zrobił, gdyby role były odwrócone?
Wspomnienie jego ostatniej wyprawy na moment zbiło ją z pantałyku. Zmarszczyła brwi, niepewna dlaczego Bagman poruszył właśnie ten temat. Wydawał się być zdenerwowany, wszystko tłumaczył chaotycznie, zupełnie jakby mylił się w zeznaniach. Nie chciała bawić się w snucie domysłów, nie chciała po raz kolejny okazać się naiwną dziewczyną, która uwierzyła w opowieści o życiu długo i szczęśliwie. Potrzebowała konkretów.
- Zostało ci dziesięć minut – przypomniała więc, przestępując z nogi na nogę, ignorując wszelkie słowa o zagrożeniu, jakie wyrzucał z siebie Aidan. Oczywiście, że w jej mniemaniu teraz jej zagrażał – jej rodzinie, spokojowi, wypracowanemu przez lata systemowi. Nie widziała ani jednej dobrej strony odnowienia kontaktów z łamaczem klątw, a mimo wszystko wciąż stała w miejscu, oczekując na ostateczny argument.
- Postaw się na moim miejscu, co ja mam myśleć o twoim powrocie? Pojawiasz się znikąd, przepraszasz, błagasz, żalisz się na swoje okropne położenie i mówisz, ze tak naprawdę niczego nie oczekujesz… ale kłamiesz, bo masz oczekiwania, po prostu boisz się powiedzieć o nich na głos. Wiesz, że są nierealne, wiesz, że spaliłeś za sobą ten most. Co byś zrobił, gdyby role były odwrócone?
Wspomnienie jego ostatniej wyprawy na moment zbiło ją z pantałyku. Zmarszczyła brwi, niepewna dlaczego Bagman poruszył właśnie ten temat. Wydawał się być zdenerwowany, wszystko tłumaczył chaotycznie, zupełnie jakby mylił się w zeznaniach. Nie chciała bawić się w snucie domysłów, nie chciała po raz kolejny okazać się naiwną dziewczyną, która uwierzyła w opowieści o życiu długo i szczęśliwie. Potrzebowała konkretów.
- Zostało ci dziesięć minut – przypomniała więc, przestępując z nogi na nogę, ignorując wszelkie słowa o zagrożeniu, jakie wyrzucał z siebie Aidan. Oczywiście, że w jej mniemaniu teraz jej zagrażał – jej rodzinie, spokojowi, wypracowanemu przez lata systemowi. Nie widziała ani jednej dobrej strony odnowienia kontaktów z łamaczem klątw, a mimo wszystko wciąż stała w miejscu, oczekując na ostateczny argument.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Nie tak wyobrażałem sobie nasze spotkanie, zawsze gdy o nim myślałem, gdy marzyłem o naszej rozmowie, byłem bardziej pewien siebie, bardziej zdecydowany. Potrafiłem powiedzieć wszystko co chciałem bez mętliku w głowie, bez ciągłego szumu myśli, byłem swobodniejszy. Ale rzeczywistość bardzo szybko i brutalnie zweryfikowała te wyobrażenia, bliższe na dobrą sprawę fantazji, pozostawiając mnie w jednym z najbardziej stresujących momentów mojego życia.
Patrzyłem jej w oczy coraz boleśniej odczuwając to jak mocno wszystko zniszczyłem, jak bardzo zaprzepaściłem to co dobre między nami. Kiedyś nasze spojrzenia były inne, emocje, które istniały między nami w żaden sposób nie przypominały tego co działo się teraz, nie było tam urazy, nie było gniewu, smutku, które teraz dominowały. Świadomość tego sprawiała, że czułem się gorzej niż kiedykolwiek, odchodzić było łatwo, choć to bolało, choć rozstanie sprawiało, że przez wiele miesięcy nie potrafiłem odnaleźć nawet krztyny spokoju ducha, ale mimo to musiałem się wtedy borykać tylko z własnymi uczuciami i ze wspomnieniami naszych ostatnich chwil, nie musiałem widzieć realnego oddziaływania na jej życie, nie musiałem patrzeć jej w oczy i dostrzegać to, co teraz mnie przytłaczało.
- Bo nie oczekuję, Jessa… Mam po prostu nadzieję… Nawet nie, cień nadziei, ale nie oczekiwania…
Nie miałem siły protestować mocniej, bo wiedziałem, że przecież zasłużyłem na każde odtrącenie, na każde złe spojrzenie, słowa krytyki… Ale prawda była taka, że nie oczekiwałem niczego, liczyłem jedynie na to, że odpisze na list, miałem nadzieję, że spotka się ze mną, że da mi wszystko wytłumaczyć. Nigdy tego nie oczekiwałem, nie miałem prawa nawet oczekiwać.
- Odszedłem dwa dni przed pełnią, cztery tygodnie bez dwóch dni od ataku… - Błagałem ją spojrzeniem by zrozumiała, bym nie musiał wypowiadać na głos tego słowa, bym nie musiał nazywać po imieniu tego, czego nie zrobiłem jeszcze nigdy, a przynajmniej nie w stosunku do siebie. Unikałem wymawiania go nawet wtedy, gdy kierowałem swoje kroki po kolejną dawkę zbawiennego eliksiru. Minęło sześć lat, a ja nadal nie umiałem przyznać się przed samym sobą kim, a raczej czym byłem. – Nie mogłem być przy was w pełnie, nie po tym… – dodałem ciszej, ponownie sięgając dłońmi do brody, tym razem zaciskając palce z dużą siłą na krótkich dość włoskach, ledwo zakrywających moją bliznę, pamiątkę tej paskudnej nocy.
Patrzyłem jej w oczy coraz boleśniej odczuwając to jak mocno wszystko zniszczyłem, jak bardzo zaprzepaściłem to co dobre między nami. Kiedyś nasze spojrzenia były inne, emocje, które istniały między nami w żaden sposób nie przypominały tego co działo się teraz, nie było tam urazy, nie było gniewu, smutku, które teraz dominowały. Świadomość tego sprawiała, że czułem się gorzej niż kiedykolwiek, odchodzić było łatwo, choć to bolało, choć rozstanie sprawiało, że przez wiele miesięcy nie potrafiłem odnaleźć nawet krztyny spokoju ducha, ale mimo to musiałem się wtedy borykać tylko z własnymi uczuciami i ze wspomnieniami naszych ostatnich chwil, nie musiałem widzieć realnego oddziaływania na jej życie, nie musiałem patrzeć jej w oczy i dostrzegać to, co teraz mnie przytłaczało.
- Bo nie oczekuję, Jessa… Mam po prostu nadzieję… Nawet nie, cień nadziei, ale nie oczekiwania…
Nie miałem siły protestować mocniej, bo wiedziałem, że przecież zasłużyłem na każde odtrącenie, na każde złe spojrzenie, słowa krytyki… Ale prawda była taka, że nie oczekiwałem niczego, liczyłem jedynie na to, że odpisze na list, miałem nadzieję, że spotka się ze mną, że da mi wszystko wytłumaczyć. Nigdy tego nie oczekiwałem, nie miałem prawa nawet oczekiwać.
- Odszedłem dwa dni przed pełnią, cztery tygodnie bez dwóch dni od ataku… - Błagałem ją spojrzeniem by zrozumiała, bym nie musiał wypowiadać na głos tego słowa, bym nie musiał nazywać po imieniu tego, czego nie zrobiłem jeszcze nigdy, a przynajmniej nie w stosunku do siebie. Unikałem wymawiania go nawet wtedy, gdy kierowałem swoje kroki po kolejną dawkę zbawiennego eliksiru. Minęło sześć lat, a ja nadal nie umiałem przyznać się przed samym sobą kim, a raczej czym byłem. – Nie mogłem być przy was w pełnie, nie po tym… – dodałem ciszej, ponownie sięgając dłońmi do brody, tym razem zaciskając palce z dużą siłą na krótkich dość włoskach, ledwo zakrywających moją bliznę, pamiątkę tej paskudnej nocy.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Razem byli najszczęśliwsi na świecie – wtedy Jessa była o tym święcie przekonana, chodziła z głową w chmurach i snuła wyobrażenia o wspólnej, pięknej przyszłości. Dom z ogrodem, dzieci, sielanka i uzupełnianie siebie nawzajem. Sportowa kariera, małe boisko Quidditcha za łąką. A ponad wszystko stabilizacja i bezpieczeństwo. W jeden tydzień wszystko zostało jej nagle odebrane i twarzą tej zdrady był właśnie Bagman. Choćby chciała, nie mogła go już kojarzyć z dobrymi czasami, a największym cierpieniem swojego życia, w którym przyszło jej zwątpić całkowicie w samą siebie.
Jedocześnie stojąc teraz przed nim, wcale nie była taka pewna, że nigdy mu tego nie wybaczy; wiedziała, że nie zapomni, a to będzie miało olbrzymi wpływ na stosunek do jego osoby. Nie było jej go żal, lecz niestety skutecznie rozbudził jej ciekawość odnośnie swoich dalszych losów i powodów podjęcia tragicznej w skutkach decyzji. Chciała wiedzieć, nie potrafiła już ukryć zainteresowania i być może później miała to sobie wyrzucać jako słabość, ale w danym momencie nie dopuszczała wyrzutów sumienia do głosu.
Wciąż jednak nie uderzył ją prawdą prosto w oczy, nie był w stanie zwalić ją z nóg konkretem, który odwróciłby sytuację. Krążył wokół jednego tematu, jakby chciał żeby się domyśliła; wiedziała, że nie robi tego specjalnie, podświadomie wyczuwała, że w tej chwili jego intencje są szczere. Wyjazd, rozstanie, niebezpieczeństwo, pełnia. Musiałaby posiadać o wiele niższy iloraz inteligencji by nie domyśleć się, co Aidan próbuje przez to powiedzieć. Lecz czy właśnie taka była jego wymówka? Czy uciekł przed swoją szansą na dobre życie, bo stał się potworem?
- Zostałeś ugryziony? – wymówiła szeptem, jakby nie chciała żeby ktokolwiek ich usłyszał.
Nie cofnęła się jednak, wciąż wpatrując uważnie w oczy mężczyzny. Odkryłaby kłamstwo bez większego problemu, a przynajmniej tak sobie teraz wmawiała. Zrobiło jej się dziwnie gorąco, jakby świadomość jego wilkołactwa zmieniała cokolwiek w jej życiu. Od razu pomyślała o Amosie, lecz przecież jemu nic nie groziło, bo Bagman nie był nosicielem, przynajmniej nie wtedy.
- Myślałam, że to co do mnie czujesz wystarczy na szczerość w kryzysowej sytuacji – zapiekły ją policzki, gdy wreszcie zdała sobie sprawę z tego, że choćby nie wiadomo jak mocno się tłumaczył, wciąż wybrał prostszą drogę. Ucieczka zawsze była łatwiejsza, niż stawienie czoła przeciwnościom, choć Diggory nie zaprzeczała, że i ona musiała go wiele kosztować.
Westchnęła, ukrywając twarz w dłoniach. Ciężar tej rozmowy stawał się nie do zniesienia.
Jedocześnie stojąc teraz przed nim, wcale nie była taka pewna, że nigdy mu tego nie wybaczy; wiedziała, że nie zapomni, a to będzie miało olbrzymi wpływ na stosunek do jego osoby. Nie było jej go żal, lecz niestety skutecznie rozbudził jej ciekawość odnośnie swoich dalszych losów i powodów podjęcia tragicznej w skutkach decyzji. Chciała wiedzieć, nie potrafiła już ukryć zainteresowania i być może później miała to sobie wyrzucać jako słabość, ale w danym momencie nie dopuszczała wyrzutów sumienia do głosu.
Wciąż jednak nie uderzył ją prawdą prosto w oczy, nie był w stanie zwalić ją z nóg konkretem, który odwróciłby sytuację. Krążył wokół jednego tematu, jakby chciał żeby się domyśliła; wiedziała, że nie robi tego specjalnie, podświadomie wyczuwała, że w tej chwili jego intencje są szczere. Wyjazd, rozstanie, niebezpieczeństwo, pełnia. Musiałaby posiadać o wiele niższy iloraz inteligencji by nie domyśleć się, co Aidan próbuje przez to powiedzieć. Lecz czy właśnie taka była jego wymówka? Czy uciekł przed swoją szansą na dobre życie, bo stał się potworem?
- Zostałeś ugryziony? – wymówiła szeptem, jakby nie chciała żeby ktokolwiek ich usłyszał.
Nie cofnęła się jednak, wciąż wpatrując uważnie w oczy mężczyzny. Odkryłaby kłamstwo bez większego problemu, a przynajmniej tak sobie teraz wmawiała. Zrobiło jej się dziwnie gorąco, jakby świadomość jego wilkołactwa zmieniała cokolwiek w jej życiu. Od razu pomyślała o Amosie, lecz przecież jemu nic nie groziło, bo Bagman nie był nosicielem, przynajmniej nie wtedy.
- Myślałam, że to co do mnie czujesz wystarczy na szczerość w kryzysowej sytuacji – zapiekły ją policzki, gdy wreszcie zdała sobie sprawę z tego, że choćby nie wiadomo jak mocno się tłumaczył, wciąż wybrał prostszą drogę. Ucieczka zawsze była łatwiejsza, niż stawienie czoła przeciwnościom, choć Diggory nie zaprzeczała, że i ona musiała go wiele kosztować.
Westchnęła, ukrywając twarz w dłoniach. Ciężar tej rozmowy stawał się nie do zniesienia.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Przed ucieczką miałem wielkie plany wobec nas, chciałem założyć z Jessą rodzinę, chciałem zapracować na nasz prawdziwy dom, wyobrażałem sobie nasz ślub, skromny, ale ciepły, pełen prawdziwych bliskich, a nie tylko tych, których sytuacja wymagała. Nie przeszkadzało mi to, że życie z nią wiązało się zapewne z kwestią, że nigdy więcej moi rodzice nie potraktują mnie jak własne dziecko, że brat nie spojrzy mi w twarz bez obrzydzenia i pretensji, to wszystko nie liczyło się przy tak mocnej konkurencji, jaką było życie przy jej boku. I choć byłem jeszcze bardzo przecież młody, byłem pewien, że nic nie zmieni mojego podejścia. Do czasu.
Pogryzienie, świadomość tego jak wszystko runęło mi na głowę, tego jak wielkim zagrożeniem stałem się dla bliskich… Koszmary o pełniach gnębiły mnie niemal co noc, umysł bez mojej woli snuł kolejne czarne wizje, a ja czułem się coraz bardziej zagubiony i przytłuczony, coraz mocniej pewien jutra. Miałem świadomość, że stałem się potworem, demonem żyjącym w domu pod dachem z niewinną osobą, a każdy dzień przybliżający mnie do pełni sprawiał, że narastający w trzewiach strach w coraz większym stopniu przejmował nade mną władzę. Nie mogłem normalnie funkcjonować, mimo iż zewnętrzne rany się zagoiły sam zachowywałem się jakby trawiła mnie gorączka, która ustała dopiero, gdy podjąłem decyzję. Tą, która sprawiła, że stałem teraz skrępowany i bez różdżki przed kobietą mojego życia zamiast siedzieć z nią w salonie i leniwie obserwować zabawę naszego syna.
Widziałem, że wiele kosztuje ją stanie przede mną, domyślałem się, że najchętniej odeszłaby zostawiając mnie tu samego za to co jej zrobiłem i, że zapewne tylko ciekawość tutaj ją jeszcze trzymała. Nie mogłem się temu dziwić, nie miałem jej tego za złe, jednakże gdzieś wewnątrz mnie czułem bolesny uścisk związany z tym, że nie mogłem zobaczyć w jej oczach tego uczucia, które gościło w nich dawniej.
Odruchowo spiąłem mięsnie, gdy dostrzegłem, że Jessa zrozumiała moje słowa z obawą czekając na jej reakcję. Nie byłem pewien czego mam się spodziewać, czego wyczekiwać. Krzyku? Obrzydzenia na twarzy? Powrotu wściekłości? Każda z tych opcji przebiegła mi przez myśli w trakcie tego krótkiego oczekiwania, jednak nie to otrzymałem. Ciche pytanie sprawiło, że z odetchnąłem w duchu z ulgi, po czym skinąłem głową. Wiedziała, wreszcie wiedziała coś co powinna dowiedzieć się tak dawno temu. Poczułem się jakby drobna cząstka ciężaru, który towarzyszył mi od początku tego spotkania opadła pozostawiając mi więcej swobody, jednak nie dane było mi dane cieszyć się tym przez dłuższy czas, kolejne słowa towarzyszki i wypieki na jej twarzy uświadomiły mi, że na ulgę przyjdzie czas później.
- Nie milczałem dlatego, że moje uczucia do ciebie były za słabe, Jessa…. Nie mogłem…. Wiedziałem jak to się skończy, po prostu wiedziałem, że gdy powiem ci prawdę zrobisz co w swojej mocy by mnie zatrzymać, że będziesz przekonywać mnie tak długo aż pęknę i ulegnę, bo niczego tak nie pragnąłem jak być przy tobie, przy naszym dziecku… - urwałem na chwilę by odetchnąć głośniej, by zapanować nad delikatnym drżeniem, które wkradało się do mojego głosu. – Od mojego powrotu co noc dręczyły mnie koszmary o tym jak cię zabijam, mogłem tylko bezradnie patrzeć jak moje pazury rozrywają twoje ciało, bo nie miałem nad sobą żadnej kontroli. I bałem się… Byłem pewien, że jeśli zostanę w końcu tak może się stać. Bo poczujemy się zbyt bezpieczni. Bo po latach przyzwyczajeń będziemy za bardzo spokojni i nie ważne jak byś mnie nie pętała pewniej nocy uwolnię się z tego i albo ty zabiłabyś mnie, albo ja ciebie. Nie mogłem na to pozwolić, nie mogłem żyć u twojego boku, kiedy co miesiąc miałem stawać się krwiożerczym potworem, który bez sentymentów rozszarpałby was na strzępy!
Pogryzienie, świadomość tego jak wszystko runęło mi na głowę, tego jak wielkim zagrożeniem stałem się dla bliskich… Koszmary o pełniach gnębiły mnie niemal co noc, umysł bez mojej woli snuł kolejne czarne wizje, a ja czułem się coraz bardziej zagubiony i przytłuczony, coraz mocniej pewien jutra. Miałem świadomość, że stałem się potworem, demonem żyjącym w domu pod dachem z niewinną osobą, a każdy dzień przybliżający mnie do pełni sprawiał, że narastający w trzewiach strach w coraz większym stopniu przejmował nade mną władzę. Nie mogłem normalnie funkcjonować, mimo iż zewnętrzne rany się zagoiły sam zachowywałem się jakby trawiła mnie gorączka, która ustała dopiero, gdy podjąłem decyzję. Tą, która sprawiła, że stałem teraz skrępowany i bez różdżki przed kobietą mojego życia zamiast siedzieć z nią w salonie i leniwie obserwować zabawę naszego syna.
Widziałem, że wiele kosztuje ją stanie przede mną, domyślałem się, że najchętniej odeszłaby zostawiając mnie tu samego za to co jej zrobiłem i, że zapewne tylko ciekawość tutaj ją jeszcze trzymała. Nie mogłem się temu dziwić, nie miałem jej tego za złe, jednakże gdzieś wewnątrz mnie czułem bolesny uścisk związany z tym, że nie mogłem zobaczyć w jej oczach tego uczucia, które gościło w nich dawniej.
Odruchowo spiąłem mięsnie, gdy dostrzegłem, że Jessa zrozumiała moje słowa z obawą czekając na jej reakcję. Nie byłem pewien czego mam się spodziewać, czego wyczekiwać. Krzyku? Obrzydzenia na twarzy? Powrotu wściekłości? Każda z tych opcji przebiegła mi przez myśli w trakcie tego krótkiego oczekiwania, jednak nie to otrzymałem. Ciche pytanie sprawiło, że z odetchnąłem w duchu z ulgi, po czym skinąłem głową. Wiedziała, wreszcie wiedziała coś co powinna dowiedzieć się tak dawno temu. Poczułem się jakby drobna cząstka ciężaru, który towarzyszył mi od początku tego spotkania opadła pozostawiając mi więcej swobody, jednak nie dane było mi dane cieszyć się tym przez dłuższy czas, kolejne słowa towarzyszki i wypieki na jej twarzy uświadomiły mi, że na ulgę przyjdzie czas później.
- Nie milczałem dlatego, że moje uczucia do ciebie były za słabe, Jessa…. Nie mogłem…. Wiedziałem jak to się skończy, po prostu wiedziałem, że gdy powiem ci prawdę zrobisz co w swojej mocy by mnie zatrzymać, że będziesz przekonywać mnie tak długo aż pęknę i ulegnę, bo niczego tak nie pragnąłem jak być przy tobie, przy naszym dziecku… - urwałem na chwilę by odetchnąć głośniej, by zapanować nad delikatnym drżeniem, które wkradało się do mojego głosu. – Od mojego powrotu co noc dręczyły mnie koszmary o tym jak cię zabijam, mogłem tylko bezradnie patrzeć jak moje pazury rozrywają twoje ciało, bo nie miałem nad sobą żadnej kontroli. I bałem się… Byłem pewien, że jeśli zostanę w końcu tak może się stać. Bo poczujemy się zbyt bezpieczni. Bo po latach przyzwyczajeń będziemy za bardzo spokojni i nie ważne jak byś mnie nie pętała pewniej nocy uwolnię się z tego i albo ty zabiłabyś mnie, albo ja ciebie. Nie mogłem na to pozwolić, nie mogłem żyć u twojego boku, kiedy co miesiąc miałem stawać się krwiożerczym potworem, który bez sentymentów rozszarpałby was na strzępy!
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie trudno było dodać dwa do dwóch, gdy elementy równania znajdowały się tuż pod nosem. Nie chodziło jednak o finalne domyślenie się prawdy, a sam fakt tego, w jaki sposób została ona przekazana. Bagman potrzebował do tego trzech spotkań, pojedynku i listu, podczas gdy mógł załatwić sprawę za pierwszym razem. Nie mogła mu współczuć, jeszcze nie teraz, gdy poziom złości wciąż pozostawał w niej niezwykle wysoki. Miał ciężkie życie, lecz nie dawało mu to prawa do wiecznego użalania się nad sobą – ona tego nie robiła. Żyła z zupełnie innym piętnem, ale pogodziła się z tym, że na pewne rzeczy nie miała wpływu. Tylko dzięki temu mogła ruszyć dalej i właśnie to zrobiła, podczas gdy on pozostał w szponach sentymentu i zgubnej nostalgii.
Głos mu drżał, gdy wypowiadał swoje wymówki, lecz rudowłosa już miała w zanadrzu ripostę na każde z jego słów.
- Próbowałabym cię zatrzymać ze wszystkich sił, bo kochałam cię jak szalona i robiłabym wszystko, byś mógł normalnie żyć. Bo wierzyłam, że ty zrobiłbyś to samo dla mnie, gdyby role były odwrócone – wzięła go pod włos, wiedząc doskonale, jaka byłaby jego odpowiedź.
Odetchnęła, gdyż nie zamierzała zabrnąć za daleko w poruszanie kwestii uczuć, jakimi go darzyła. W jej mniemaniu nie zasługiwał na to by przypominać sobie, że cokolwiek między nimi istniało. Miał niezły tupet, jeśli rzeczywiście liczył na jakąkolwiek relację.
- Nie masz prawa stać teraz przede mną i zasłaniać się gdybaniem. Uciekłeś i nie dowiedziałeś się tego, nie sprawdziłeś, nie zaryzykowałeś. Równie dobrze wszystko mogłoby być w porządku, a w drodze mielibyśmy kolejne dziecko. Mieszkalibyśmy niedaleko stąd, a na tej łące urządzalibyśmy mecze Quidditcha – malowała przed nim piękne obrazki, lecz robiła to z premedytacją.
Za karę, za to, że okłamał ją i uciekł, że nie miała od niego wieści przez całe lata, za to, że pojawił się tak nagle i znowu chciał zburzyć to, co zbudowała w przeciągu sześciu trudnych lat. Stała przed nim, dumnie wyprostowana, a złośliwe ogniki czaiły się w jej oczach. Wiedziała, że jej postawa nie była tym, czego oczekiwał, ale jednocześnie była jedynym, na co zasłużył.
- Co się zmieniło? Wynaleźli lek, nie stwarzasz już zagrożenia? – zakpiła, bo po prostu nie mogła inaczej; nie miała wiedzy ze świata naukowego i nie zamierzała ułatwiać Aidanowi najmniejszego nawet kroku – Jeśli sytuacja jest taka sama, jak w momencie, gdy mnie zostawiałeś, lepiej żebym nie spotkała Cię ponownie – zagroziła, bo o bezpieczeństwo swojej rodziny gotowa była walczyć niczym lwica.
Głos mu drżał, gdy wypowiadał swoje wymówki, lecz rudowłosa już miała w zanadrzu ripostę na każde z jego słów.
- Próbowałabym cię zatrzymać ze wszystkich sił, bo kochałam cię jak szalona i robiłabym wszystko, byś mógł normalnie żyć. Bo wierzyłam, że ty zrobiłbyś to samo dla mnie, gdyby role były odwrócone – wzięła go pod włos, wiedząc doskonale, jaka byłaby jego odpowiedź.
Odetchnęła, gdyż nie zamierzała zabrnąć za daleko w poruszanie kwestii uczuć, jakimi go darzyła. W jej mniemaniu nie zasługiwał na to by przypominać sobie, że cokolwiek między nimi istniało. Miał niezły tupet, jeśli rzeczywiście liczył na jakąkolwiek relację.
- Nie masz prawa stać teraz przede mną i zasłaniać się gdybaniem. Uciekłeś i nie dowiedziałeś się tego, nie sprawdziłeś, nie zaryzykowałeś. Równie dobrze wszystko mogłoby być w porządku, a w drodze mielibyśmy kolejne dziecko. Mieszkalibyśmy niedaleko stąd, a na tej łące urządzalibyśmy mecze Quidditcha – malowała przed nim piękne obrazki, lecz robiła to z premedytacją.
Za karę, za to, że okłamał ją i uciekł, że nie miała od niego wieści przez całe lata, za to, że pojawił się tak nagle i znowu chciał zburzyć to, co zbudowała w przeciągu sześciu trudnych lat. Stała przed nim, dumnie wyprostowana, a złośliwe ogniki czaiły się w jej oczach. Wiedziała, że jej postawa nie była tym, czego oczekiwał, ale jednocześnie była jedynym, na co zasłużył.
- Co się zmieniło? Wynaleźli lek, nie stwarzasz już zagrożenia? – zakpiła, bo po prostu nie mogła inaczej; nie miała wiedzy ze świata naukowego i nie zamierzała ułatwiać Aidanowi najmniejszego nawet kroku – Jeśli sytuacja jest taka sama, jak w momencie, gdy mnie zostawiałeś, lepiej żebym nie spotkała Cię ponownie – zagroziła, bo o bezpieczeństwo swojej rodziny gotowa była walczyć niczym lwica.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Co bym zrobił gdyby Jessa była na moim miejscu? Poruszył bym niebo i ziemie, zrobił wszystko by została i czuła się kochana i bezpieczna, nie przejmował bym się zagrożeniem, znałbym ryzyko i bym je poniósł, bo wolałbym być z nią, bo chciałbym jej wszystko ułatwić i nawet gdyby miała mnie zabić byłoby to tego warte. Ale właśnie dlatego, że wiedziałem jak sam bym się zachował, dlatego że byłem świadom jakie decyzje bym podjął, nie mogłem pozwolić Jessa zatrzymała mnie przy sobie, nie mogłem stanowić tego zagrożenia dla niej. I dla Amosa.
- Oczywiście, że bym to zrobił. Ale pomyśl chociaż przez chwilę co ty zrobiłabyś będąc na moim miejscu, co byś zrobiła wiedząc, że twoje dziecko i osoba, którą kochasz będą bezpieczniejsze jeśli ty odejdziesz? Nie zrobiła byś tego co ja? Nie próbowałabyś chronić tych, którzy byli dla ciebie najważniejsi?
Wbiłem w nią zdeterminowane spojrzenie usilnie starając się ją przekonać by choć na chwilę spojrzała na to z tej strony. Wiedziałem, że ją zraniłem, że złamałem jej serce, zniszczyłem życie, ale nie zrobiłem z kaprysu, a decyzja, którą podjąłem wcale nie była najłatwiejszą opcją, wręcz przeciwnie, była ona najcięższą w moim życiu i już na zawsze miała pozostawić piętno na wszystkim co mi cenne.
Wizja, którą Jessa zaczęła po chwili kreślić przed moimi oczami zakuła mnie mocno w serce, była kwintesencją tego czego pragnąłem w tym momencie najbardziej na świecie, jednakże w mojej rzeczywistości była również rajską mrzonką niemożliwą do osiągnięcia, nie przez ostatnie sześć lat, kiedy co pełnię zamieniałem się w potwora nie panującego nad swoim ciałem i umysłem.
- A równie ta łąka mogłaby być miejscem, w którym nasze dziecko zginęłoby z moich rąk! Nie zasłaniam się gdybaniem, mówię o realnym ryzyku, ryzyku które istniałoby miesiąc z miesiąc. Nie zniknęłoby przez dobre chęci, ani moje, ani twoje. Nie mogłem na to pozwolić, Jessa, nie mogłem, zrozum. Straszliwie żałuję, że cię skrzywdziłem i wiem, że zasługuję na najgorsze potępienie z twoich rąk, ale nie mogłem pozwolić byście żyli w stałym zagrożeniu. Przepraszam cię za cały ból, za każdą ciężką chwilę, którą przeżyłaś przez moje odejście, za każdą łzę którą przelałaś. Tak nie powinno być, wiem to i wina leży tylko po mojej stronie, ale jedyne czego wtedy pragnąłem to to byś była bezpieczna, byś mogła wychować nasze dziecko nie bojąc się przed każdą następną pełnią.
Tęskniłem do każdej chwili, które przegapiłem w ich życiu i miałem nigdy nie odzyskać. Do dnia narodzin Amosa i uśmiechu, który mógł pojawić się na twarzy Jessy na widok syna, do pierwszych niepewnych kroków szkraba, do pierwszego słowa. Dał bym wiele by być świadkiem tego wszystkiego, a jednocześnie gdybym ponownie miał stanąć przed tamtym wyborem nie zmienił bym decyzji. Odszedłbym, choć może w inny sposób, ale odszedł bym, bo pamiętałem jak to jest spojrzeć w twarz tamtej bestii, bo pamiętałem ciosy jej pazurów i potężne kły łapiące mnie za szczękę. Pamiętałem to i nie chciałem tego samego dla nich.
- Tak – westchnąłem cicho odpowiadając na jej kpiące pytanie. – A właściwie nie tyle lek na to co eliksir, który pozwala mi zachować świadomość po przemianie. Kontroluję się, wiem co robię i dzięki temu mogę funkcjonować w miarę normalnie. Ale ten eliksir istnieje dopiero od paru miesięcy i nie zbliżyłem się do was dopóki nie upewniłem się, że faktycznie działa.
- Oczywiście, że bym to zrobił. Ale pomyśl chociaż przez chwilę co ty zrobiłabyś będąc na moim miejscu, co byś zrobiła wiedząc, że twoje dziecko i osoba, którą kochasz będą bezpieczniejsze jeśli ty odejdziesz? Nie zrobiła byś tego co ja? Nie próbowałabyś chronić tych, którzy byli dla ciebie najważniejsi?
Wbiłem w nią zdeterminowane spojrzenie usilnie starając się ją przekonać by choć na chwilę spojrzała na to z tej strony. Wiedziałem, że ją zraniłem, że złamałem jej serce, zniszczyłem życie, ale nie zrobiłem z kaprysu, a decyzja, którą podjąłem wcale nie była najłatwiejszą opcją, wręcz przeciwnie, była ona najcięższą w moim życiu i już na zawsze miała pozostawić piętno na wszystkim co mi cenne.
Wizja, którą Jessa zaczęła po chwili kreślić przed moimi oczami zakuła mnie mocno w serce, była kwintesencją tego czego pragnąłem w tym momencie najbardziej na świecie, jednakże w mojej rzeczywistości była również rajską mrzonką niemożliwą do osiągnięcia, nie przez ostatnie sześć lat, kiedy co pełnię zamieniałem się w potwora nie panującego nad swoim ciałem i umysłem.
- A równie ta łąka mogłaby być miejscem, w którym nasze dziecko zginęłoby z moich rąk! Nie zasłaniam się gdybaniem, mówię o realnym ryzyku, ryzyku które istniałoby miesiąc z miesiąc. Nie zniknęłoby przez dobre chęci, ani moje, ani twoje. Nie mogłem na to pozwolić, Jessa, nie mogłem, zrozum. Straszliwie żałuję, że cię skrzywdziłem i wiem, że zasługuję na najgorsze potępienie z twoich rąk, ale nie mogłem pozwolić byście żyli w stałym zagrożeniu. Przepraszam cię za cały ból, za każdą ciężką chwilę, którą przeżyłaś przez moje odejście, za każdą łzę którą przelałaś. Tak nie powinno być, wiem to i wina leży tylko po mojej stronie, ale jedyne czego wtedy pragnąłem to to byś była bezpieczna, byś mogła wychować nasze dziecko nie bojąc się przed każdą następną pełnią.
Tęskniłem do każdej chwili, które przegapiłem w ich życiu i miałem nigdy nie odzyskać. Do dnia narodzin Amosa i uśmiechu, który mógł pojawić się na twarzy Jessy na widok syna, do pierwszych niepewnych kroków szkraba, do pierwszego słowa. Dał bym wiele by być świadkiem tego wszystkiego, a jednocześnie gdybym ponownie miał stanąć przed tamtym wyborem nie zmienił bym decyzji. Odszedłbym, choć może w inny sposób, ale odszedł bym, bo pamiętałem jak to jest spojrzeć w twarz tamtej bestii, bo pamiętałem ciosy jej pazurów i potężne kły łapiące mnie za szczękę. Pamiętałem to i nie chciałem tego samego dla nich.
- Tak – westchnąłem cicho odpowiadając na jej kpiące pytanie. – A właściwie nie tyle lek na to co eliksir, który pozwala mi zachować świadomość po przemianie. Kontroluję się, wiem co robię i dzięki temu mogę funkcjonować w miarę normalnie. Ale ten eliksir istnieje dopiero od paru miesięcy i nie zbliżyłem się do was dopóki nie upewniłem się, że faktycznie działa.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ścieżka
Szybka odpowiedź