Komnaty Zachary'ego
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Komnaty Zachary'ego
Komnaty zamieszkiwane przez Zachary'ego podzielone są na część dzienną oraz część sypialną. Tą drugą – ukryta zdobionymi drzwiami – wypełnia przede wszystkim duże, choć proste łoże wyłożone dziesiątkami wzorzystych poduszek i nikt prócz najbliższych nie ma prawa tutaj zawitać. Znajduje się tu także niewielka część spełniająca funkcje łaźni. Część dzienna z kolei to duże pomieszczenie z reprezentacyjną kanapą umieszczoną pod ścianą wypełnioną oknami, ozdobioną kolejnymi poduszkami. Z uwagi na charakter mieszkańca tych komnat, wszystko utrzymane jest w należytym porządku i łatwo znaleźć tutaj regał wypełniony księgami, zwojami czy papirusami zawierającymi informacje związane z anatomią, zielarstwem, eliksirami. Pozostałą część wypełnia ogromny, gruby dywan oraz dekoracje charakterystyczne dla egipskich salonów. Szczególne miejsce pełni żerdź, na której przesiaduje raróg Zachary'ego, Ammun, spełniający rolę strażnika, by nikt niepożądany nie śmiał naruszyć prywatności Shafiqa. Całość wypełniają barwy charakterystyczne dla arabskiego wystroju.
Odkąd pamiętał praktykował wstawanie ze świtem. Nim słońce zdążyło połaskotać go w podrażnione od snu oczy, Magnus dawno był na nogach, odżywiony, wykąpany, wypachniony irracjonalnie drogimi perfumami. Leniwy czas tuż po nie liczył się do zdrowych nawyków, a wylegiwanie się na tarasie z potężnym kubkiem smolistej kawy w samym szlafroku i wodą skapującą z wodnistych włosów należało do jego prywatnych rytuałów. Czasami w towarzystwie papierosa, czasami bez; obecnie i tak musiał zamykać szczelnie wszystkie okna, bo wysokie hałdy śniegu nie sprzyjały praktykowaniu wakacyjnych tradycji. Niezmiennie jednak był pierwszym domownikiem kręcącym się po zamku Beeston, nie licząc oczywiście uległej służby, przygotowującej dwór dla wygody jego mieszkańców. Wyprzedzał pianie kurów oraz wrzaski dzieci, oddanych pod opiekę mamek - mało która kobieta, w których żyłach płynęła krew Rowle'ów karmiła potomstwo własną piersią - rozkoszując się chwilowym spokojem oraz pełnym władztwem nad śpiącym królestwem. Jeszcze urojonym, niepełnym, aczkolwiek Magnus głęboko wierzył, iż jemu przypadnie w udziale spuścizna wuja Salazara, a wówczas przyje mu napawać się swoją mocą nad Beeston również w pełnym słońcu południa. Które miało stać mu się dziś bliższe niż kiedykolwiek; ciekawość wręcz zżerała Magnusa, sprawiając, że najchętniej zagrałby w dziecięcą grę, polegającą na przesunięciu wskazówek zegara do przodu i udawaniu, iż nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Był znawcą historii oraz dawnych cywilizacji, badał dzieje magii od samego ich zarania, poświęcając tyleż samo uwagi wszystkim kręgom kulturowym. Naturalnie to z Europą związał się (i swoją wiedzę) najbardziej, lecz wschodnia i południowa tradycja magiczna nie pozostawała mu obca. Orientalna mitologia inspirowała Magnusa, choć raczej w kategorii mitów oraz antycznych wierzeń: magia z lekkim przymrużeniem oka, pożywka dla duszy, ale nie dla ciała. Co w idealnym związku powinno wszak łączyć się ze sobą w proporcjach perfekcyjnych i być nierozdzielne?
Miał żywą nadzieję, że Zachary zdoła nagiąć jego punkt widzenia pod innym kątem. Prawdę mówiąc, oczekiwał po młodym uzdrowicielu sporo zaskoczeń oraz opowieści: czymś musiał się odwdzięczyć, skoro to Rowle przejmował inicjatywę i stawał się organizatorem ich małego rauszu. Co z tego, że wetknął but między drzwi, niemalże siłą (przemoc słowna, nawet gorsza) wpychając się na wypielęgnowany trawnik rodu Shafiqów. Którym powinien pluć w twarz, a nie odwzajemniać powściągliwe skinięcia głową czy zdawkowe powitania. Każdy obcy to wróg, brzmiało to szczególnie idiotycznie w konfrontacji z kolorowymi czarodziejami, odzianymi na brytyjską modłę nawet w zaciszu swej rezydencji. Ich brak w skonfliktowanych rodzinach także zadziwiał Magnusa, lecz dzięki temu czuł się swobodnie w egzotycznych wnętrzach, gdzie służba chodziła boso i wachlowała swych panów archaicznymi wachlarzami z olbrzymich liści. Przystanął przed lustrem w bogatym holu - prowadzący go chłopiec mógł czekać, podobnie jak Zachary (ten wszak nie śpieszył się z listem wcale) - dokładnie oceniając swoją aparycję odbijającą się przed złotą mozaiką. Śniada cera ładnie komponowała się z soczystymi barwami, jakimi wyłożono korytarz, brązowe oczy błyszczały zadziornie spomiędzy opadających splotów ciemnych kędziorów, spokojnie mógłby urodzić się jednym z nich. Zaśmiał się ochryple, gdyby był bękartem, czułby do matki jedynie wdzięczność (oraz podziw dla jej sprytu), mimo że identyfikował się ze swym nazwiskiem oraz nałożonymi przez nie obowiązkami. Nieco... lekceważonymi, przynajmniej teraz, gdy samodzielnie otwierał wielkie wrota, chroniące dostępu do komnat Zachary'ego, a w kieszeni obracał mu się jedwabny woreczek mający stanowić urozmaicenie oraz główną atrakcję wieczoru.
-Ile warstw tak dokładnie masz na sobie? - spytał kpiąco, zsuwając ze stóp buty i idąc w stronę wyłożonego na szezlongu? leżance? mężczyzny. Zasiadł na meblu naprzeciw, pozbywając się również swej szaty w kolorze głębokiej śliwki; drogi materiał walał się obok butów jak kawałek brudnej szmaty, podczas gdy Magnus został okryty wyłącznie cienką koszulą z długimi rękawami. Dyskrecja była konieczna, Mroczny Znak nie służył zdobywaniu poklasku, oznaczał wyróżnienie, lecz tylko w zamkniętym gronie, do jakiego Zachary jednak nie należał.
-W Anglii zazwyczaj tylko biedacy chodzą na boso. Biedacy i pomyleńcy - wygłosił pierwszą prawdę, której mógł jeszcze nie znać - wszak ile lat spędził w Wielkiej Brytanii?
-Gości częstujemy alkoholem albo kawą, nie znam nikogo, kto o siedemnastej rzuca wszystko, by rozsmakować się w herbacie. Może poza Lovegoodami - podzielił się wesołą myślą z dowcipem, jakiego Zachary nie mógł złapać.
-Latający dywan rożni się czymś od takiego eee zwykłego? Nie chciałbym przypadkowo na jakiś nadepnąć - zdradził swój niepokój, bez pozwolenia chwytając za stojącą przed nim butelkę wina i nalewając z niego obficie do dwóch kieliszków. Mógł posłużyć się do tego smagłym niewolnikiem, lecz ręce mu nie odpadną od tego. I sam skontroluje ilość trunku, prawie przelewającego się przez ścianki naczynia.
Miał żywą nadzieję, że Zachary zdoła nagiąć jego punkt widzenia pod innym kątem. Prawdę mówiąc, oczekiwał po młodym uzdrowicielu sporo zaskoczeń oraz opowieści: czymś musiał się odwdzięczyć, skoro to Rowle przejmował inicjatywę i stawał się organizatorem ich małego rauszu. Co z tego, że wetknął but między drzwi, niemalże siłą (przemoc słowna, nawet gorsza) wpychając się na wypielęgnowany trawnik rodu Shafiqów. Którym powinien pluć w twarz, a nie odwzajemniać powściągliwe skinięcia głową czy zdawkowe powitania. Każdy obcy to wróg, brzmiało to szczególnie idiotycznie w konfrontacji z kolorowymi czarodziejami, odzianymi na brytyjską modłę nawet w zaciszu swej rezydencji. Ich brak w skonfliktowanych rodzinach także zadziwiał Magnusa, lecz dzięki temu czuł się swobodnie w egzotycznych wnętrzach, gdzie służba chodziła boso i wachlowała swych panów archaicznymi wachlarzami z olbrzymich liści. Przystanął przed lustrem w bogatym holu - prowadzący go chłopiec mógł czekać, podobnie jak Zachary (ten wszak nie śpieszył się z listem wcale) - dokładnie oceniając swoją aparycję odbijającą się przed złotą mozaiką. Śniada cera ładnie komponowała się z soczystymi barwami, jakimi wyłożono korytarz, brązowe oczy błyszczały zadziornie spomiędzy opadających splotów ciemnych kędziorów, spokojnie mógłby urodzić się jednym z nich. Zaśmiał się ochryple, gdyby był bękartem, czułby do matki jedynie wdzięczność (oraz podziw dla jej sprytu), mimo że identyfikował się ze swym nazwiskiem oraz nałożonymi przez nie obowiązkami. Nieco... lekceważonymi, przynajmniej teraz, gdy samodzielnie otwierał wielkie wrota, chroniące dostępu do komnat Zachary'ego, a w kieszeni obracał mu się jedwabny woreczek mający stanowić urozmaicenie oraz główną atrakcję wieczoru.
-Ile warstw tak dokładnie masz na sobie? - spytał kpiąco, zsuwając ze stóp buty i idąc w stronę wyłożonego na szezlongu? leżance? mężczyzny. Zasiadł na meblu naprzeciw, pozbywając się również swej szaty w kolorze głębokiej śliwki; drogi materiał walał się obok butów jak kawałek brudnej szmaty, podczas gdy Magnus został okryty wyłącznie cienką koszulą z długimi rękawami. Dyskrecja była konieczna, Mroczny Znak nie służył zdobywaniu poklasku, oznaczał wyróżnienie, lecz tylko w zamkniętym gronie, do jakiego Zachary jednak nie należał.
-W Anglii zazwyczaj tylko biedacy chodzą na boso. Biedacy i pomyleńcy - wygłosił pierwszą prawdę, której mógł jeszcze nie znać - wszak ile lat spędził w Wielkiej Brytanii?
-Gości częstujemy alkoholem albo kawą, nie znam nikogo, kto o siedemnastej rzuca wszystko, by rozsmakować się w herbacie. Może poza Lovegoodami - podzielił się wesołą myślą z dowcipem, jakiego Zachary nie mógł złapać.
-Latający dywan rożni się czymś od takiego eee zwykłego? Nie chciałbym przypadkowo na jakiś nadepnąć - zdradził swój niepokój, bez pozwolenia chwytając za stojącą przed nim butelkę wina i nalewając z niego obficie do dwóch kieliszków. Mógł posłużyć się do tego smagłym niewolnikiem, lecz ręce mu nie odpadną od tego. I sam skontroluje ilość trunku, prawie przelewającego się przez ścianki naczynia.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Korespondencja prowadzona w ciągu ostatniego czasu z Magnusem stanowiła dla Zachary’ego przednią rozrywkę. Listy wymieniane z wymieniane z wyniosłem lordem były wyzwaniem, którego podejmował się bez cienia wątpliwości. Nie uważał siebie za tchórza, choć za takiego można było go uważać, skoro lawirował w niebezpiecznym labiryncie neutralnych przekonań. Nie dzielił się swoimi prawdziwymi opiniami z każdym. Wyrażał poglądy zgodne z rodzinnymi przekonaniami, prawdziwe pobudki pozostawiając własnym rozważaniom. Odpisując na kolejny list Magnusa, walczył z pokusą otarcia się o tematy dotychczas skrupulatnie omijane, lecz chęć tę powstrzymał, będąc dumnym z treści przenoszonych przez Ammuna. To właśnie ze swoim nierozłącznym towarzyszem dzielił się wszelkimi przemyśleniami związanymi z korespondencją, którą dla niego dostarczał. Był nawet skory udzielić mu kilku rad, jak powinien obnosić się w przypadku tego konkretnego czarodzieja. Nie mógł przecież zaszczycić go ptak jałowy i niewyraźny, skoro on sam pośród angielskiej socjety prezentował się dosyć szczególnie. Wyróżniając się, miał tę szansę bycia zapamiętanym nie tylko podług słów jak Cię widzą, ale też dostawał okazję skłonienia kilkorga z nich do przemyśleń, czy rzeczywiście warto zawierać przymierze z kimś tak innym. Gra słów, maska na twarzy i uważne, wysoce obojętne słowa nie zdołały zwieść Rowle’a na drogę, którą Zachary dla niego widział. Jako uzdrowiciel wyznaczał ścieżki dla swoich pacjentów, by móc nimi kierować i nadzorować, ażeby postępowali dokładnie z wyznaczonym przezeń harmonogramem. Porównanie to wprawdzie nie odzwierciedlało dobrze tego, jak żyła brytyjska arystokracja – a szczególnie lordowie z Północy – jednakże stanowiło na tyle prostą ideę, aby jego własne chęci czynienia władzy nie kolidowały z zawieranymi przyjaźniami. Był w stanie, nawet chciał, pokusić się o to stwierdzenie wobec Magnusa. Nie znał motywów, które nim kierowały i już samo to powinno go odrzucać, lecz dostrzegał pewne podobieństwo do Ramesesa i najwyraźniej to zaważyło na podjęciu tej znajomości.
To, jak owa znajomość się rozwijała, było czymś, czego Zachary nie był w stanie do końca zrozumieć. Istniało pełno niedomówień i eufemizmów, którym nie potrafił jeszcze sprostać, choć to różnice światopoglądowe dawno temu powinny ukrócić chęć przebywania w towarzystwie Rowle’a. Mimo to żył ciekawością tego, jak naprawdę żyli brytyjscy szlachcice. Wprawdzie był jednym z nich – za ich sprawą jego ród posiadł honorowy tytuł szlachecki – jednak to nie oddawało pełni tego, jaka była rzeczywistość. Wciąż wiele się dowiadywał i wielu z nim zawdzięczał to, czego się nauczył. Głośno nie dziękował wszystkim, woląc ciche szepty i drobne aluzje, dzięki którym budował to wszystko od lat. Nie chciał być kimś, kto zbierał laury tylko za zawartość skrytki u Gringotta, pozycję i tytuły wypisywane przed nazwiskiem. Może dlatego też nie bał się wkroczyć pośród wrony, kiedy już przybył do Anglii. Zajęło to trochę, nim przemógł się i zaczął być kimś więcej niż cieniem w rodzinnych spotkaniach, które organizowano w rezydencji, ale dzisiaj powoli zbierał tego owoce. Jeśli tylko był w stanie nazwać owocem sytuację, w której wpuszczał kogoś spoza Shafiqów do swoich komnat. Prędzej okazję tę nazwałby zatrutym jabłkiem, a jednak właśnie to miało się stać. Godzina sądu zbliżała się nieubłaganie i Zachary nie zrobił nic, by temu zapobiec. Był gotów stawić czoła wkroczenia na jego teren, by zabawić swojego gościa kilkoma uroczymi historiami o egipskiej socjecie. Nie sądził, żeby Rowle był gotowy na pełne poznanie tego, czym charakteryzowała się jego kultura, choć znali się całkiem długo. Nie, na to Magnus Rowle nie zasłużył. Wkroczenie w pełnię prawdziwych Shafiqów było zaszczytem, na który mogli liczyć jedynie nieliczni i żadne prezenty czy próby przekupstwa nie pozwolą się ku niemu zbliżyć. Zamknięty świat musiał taki pozostać, jak zamknięte były drzwi do jego komnaty.
Leżąc wyciągniętym na rogowej części długiej kanapy, pełniącej rolę szezlonga, wyłożonej dziesiątkami poduszek tak, aby zażyć jak największego relaksu w półleżącej pozie, przeglądał jeden ze starych papirusów, które pozwolił sobie przywieźć z aleksandryjskiej biblioteki. Linie arabskiego pisma niemal czule otaczały rysunki, symbole i hieroglify, jakby miały zostać przeklęte za choćby najmniejszą próbę naruszenia ich granic. To, o czym papirus traktował zdawało się ulatywać mu z głowy. Próba czytania czegoś pożytecznego stanowiła jedynie wypełnienie czasu oczekiwania na przybycie gościa, skoro był już gotowy na jego podjęcie. Jeśli Magnus postanowił węszyć pośród korytarzy posiadłości, nie chciał być w jego skórze. Służba dostała jasny przykaz, by poprowadzić go tutaj i być gotową na spełnienie wszelkich zachcianek. Zbyt dobrze wiedział, że uraczenie gościa herbatą byłoby czymś nietaktownym wobec Rowle’ów, toteż zawczasu polecił dostarczyć butelkę wina i kieliszki, by cierpliwie czekały na niskim stoliku otoczonym poduszkami. Nie było co liczyć na rozsiadanie się w fotelu.
Spojrzenie Zachary’ego skierowało się ku otwierającym drzwiom, a brwi uniosły ku górze, gdy ujrzał Magnusa własnoręcznie czyniącego to, czym zajmowała się służba. Na jego twarzy pojawił się podobny uśmiech jak u starszego mężczyzny, choć w jego przypadku wyrażał rozbawienie i być może odrobinę politowania dla nieprzestrzegania zasad panujących w tym domu. Tym samym przez moment zastanawiał się, dlaczego nie pomyślał o służbie, by dokonała tego za Rowle’a, jednak chwila zwątpienia szybko znikła. W cieniu korytarza czekała służba, gdyby czegoś potrzebował.
— Pomijając mój szal? — zapytał, wciąż leżąc na szezlongu niczym jeden z faraonów, którym jego rodzina dawno temu służyła. Ze swojego miejsca uważnie obserwował poczynania Magnusa, starając się nie zaśmiać, gdy zdejmował buty i wierzchnią część szaty, rozgaszczając się bez wyraźnego przyzwolenia. Kogóż to zaprosił w swoje progi?? Bogowie najwyraźniej postanowili dziś z niego zakpić.
— Czuję się niezwykle zaszczycony, lordzie Rowle — odpowiedział, robiąc pauzę przy nazwisku Magnusa, aby obrzucić go uważnym spojrzeniem pełnym cynicznych iskierek – że postanowiłeś zostać biedakiem, którym tak gardzisz. To fascynujące móc obserwować twój upadek. — Dokończył, posyłając mu lekki uśmiech z pewną dozą ostrożnego spojrzenia, by zważał na swe słowa. Mógł być tym, kim był, jednak zdawał się odebrać dobre wychowanie i powinien wiedzieć, jak się zachowywać. Jeśli nigdy nie nabrał ogłady, Ammun na żerdzi był więcej niż chętny go tego nauczyć.
Zerkając w stronę raroga, wyciągnął rękę, gestem tym przywołując go ku sobie. Nie chciał korzystać ze swojego daru w obecności kogoś, kto mógł stać się wrogiem. Czując uchwyt pazurów sokołowatego, drugą ręką sięgnął ku jego dziobowi i ostrożnie przesunął palcem, nabierając odrobiny cierpliwości wobec Magnusa. Maat mu świadkiem, że harmonia mogła zostać zaburzona zbyt szybko.
— Oczywiście — przytaknął krótko słowom mężczyzny, zmieniając pozycję tak, by być zwróconym ku niemu, pozwalając Ammunowi odlecieć na żerdź, a lekkim szatom zsunąć się na podłogę. — Być może kiedyś zechcesz skosztować prawdziwej… herbaty. — Zasugerował ostrożnym tonem, ostatecznie siadając i opierając się o poduszki, dając gołym stopom odrobinę wytchnienia w kontakcie z chłodną podłogą. Lekki dreszcz dotarł aż do czubka głowy, niosąc cichą ulgę w obliczu otaczającego go zewsząd ciepła.
— Nie sądzę, by latające dywany były twoim zmartwieniem — odparł lekko, patrząc na kieliszki wypełniane winem. Zwykle ten skromny rytuał pełniła jedna ze służących, czyniąc to z oddaniem i uwielbieniem dla zajęcia, które kochała, tak jak Zachary wielbił patrzenie na cały proces. Tutaj jednak harmonia nie miała miejsca i był wyraźnie rozproszony, może nawet zawiedziony, że czyn ten nie został wykonany zgodnie z zasadami. Wątpił jednak, aby Magnus przestrzegał jakichkolwiek zasad.
— Na twoim miejscu martwiłbym się o dywany wciągające niczym ruchome piaski — odezwał się, sięgając po kieliszek, jedynie zerkając w stronę Magnusa, by uważnie przyjrzeć się jego reakcji. Mimo zaburzonej harmonii to spotkanie mogło być interesujące. Dużo bardziej interesujące, jeśli potoczy się tak, jak zastrzegł w liście.
— W dobrym tonie, Magnusie, jest przynieść gospodarzowi jakiś prezent. Czyżbyś zapomniał o wilczym futrze dla mnie? — zapytał jeszcze cicho, nim ostatecznie zatopił usta w winie.
To, jak owa znajomość się rozwijała, było czymś, czego Zachary nie był w stanie do końca zrozumieć. Istniało pełno niedomówień i eufemizmów, którym nie potrafił jeszcze sprostać, choć to różnice światopoglądowe dawno temu powinny ukrócić chęć przebywania w towarzystwie Rowle’a. Mimo to żył ciekawością tego, jak naprawdę żyli brytyjscy szlachcice. Wprawdzie był jednym z nich – za ich sprawą jego ród posiadł honorowy tytuł szlachecki – jednak to nie oddawało pełni tego, jaka była rzeczywistość. Wciąż wiele się dowiadywał i wielu z nim zawdzięczał to, czego się nauczył. Głośno nie dziękował wszystkim, woląc ciche szepty i drobne aluzje, dzięki którym budował to wszystko od lat. Nie chciał być kimś, kto zbierał laury tylko za zawartość skrytki u Gringotta, pozycję i tytuły wypisywane przed nazwiskiem. Może dlatego też nie bał się wkroczyć pośród wrony, kiedy już przybył do Anglii. Zajęło to trochę, nim przemógł się i zaczął być kimś więcej niż cieniem w rodzinnych spotkaniach, które organizowano w rezydencji, ale dzisiaj powoli zbierał tego owoce. Jeśli tylko był w stanie nazwać owocem sytuację, w której wpuszczał kogoś spoza Shafiqów do swoich komnat. Prędzej okazję tę nazwałby zatrutym jabłkiem, a jednak właśnie to miało się stać. Godzina sądu zbliżała się nieubłaganie i Zachary nie zrobił nic, by temu zapobiec. Był gotów stawić czoła wkroczenia na jego teren, by zabawić swojego gościa kilkoma uroczymi historiami o egipskiej socjecie. Nie sądził, żeby Rowle był gotowy na pełne poznanie tego, czym charakteryzowała się jego kultura, choć znali się całkiem długo. Nie, na to Magnus Rowle nie zasłużył. Wkroczenie w pełnię prawdziwych Shafiqów było zaszczytem, na który mogli liczyć jedynie nieliczni i żadne prezenty czy próby przekupstwa nie pozwolą się ku niemu zbliżyć. Zamknięty świat musiał taki pozostać, jak zamknięte były drzwi do jego komnaty.
Leżąc wyciągniętym na rogowej części długiej kanapy, pełniącej rolę szezlonga, wyłożonej dziesiątkami poduszek tak, aby zażyć jak największego relaksu w półleżącej pozie, przeglądał jeden ze starych papirusów, które pozwolił sobie przywieźć z aleksandryjskiej biblioteki. Linie arabskiego pisma niemal czule otaczały rysunki, symbole i hieroglify, jakby miały zostać przeklęte za choćby najmniejszą próbę naruszenia ich granic. To, o czym papirus traktował zdawało się ulatywać mu z głowy. Próba czytania czegoś pożytecznego stanowiła jedynie wypełnienie czasu oczekiwania na przybycie gościa, skoro był już gotowy na jego podjęcie. Jeśli Magnus postanowił węszyć pośród korytarzy posiadłości, nie chciał być w jego skórze. Służba dostała jasny przykaz, by poprowadzić go tutaj i być gotową na spełnienie wszelkich zachcianek. Zbyt dobrze wiedział, że uraczenie gościa herbatą byłoby czymś nietaktownym wobec Rowle’ów, toteż zawczasu polecił dostarczyć butelkę wina i kieliszki, by cierpliwie czekały na niskim stoliku otoczonym poduszkami. Nie było co liczyć na rozsiadanie się w fotelu.
Spojrzenie Zachary’ego skierowało się ku otwierającym drzwiom, a brwi uniosły ku górze, gdy ujrzał Magnusa własnoręcznie czyniącego to, czym zajmowała się służba. Na jego twarzy pojawił się podobny uśmiech jak u starszego mężczyzny, choć w jego przypadku wyrażał rozbawienie i być może odrobinę politowania dla nieprzestrzegania zasad panujących w tym domu. Tym samym przez moment zastanawiał się, dlaczego nie pomyślał o służbie, by dokonała tego za Rowle’a, jednak chwila zwątpienia szybko znikła. W cieniu korytarza czekała służba, gdyby czegoś potrzebował.
— Pomijając mój szal? — zapytał, wciąż leżąc na szezlongu niczym jeden z faraonów, którym jego rodzina dawno temu służyła. Ze swojego miejsca uważnie obserwował poczynania Magnusa, starając się nie zaśmiać, gdy zdejmował buty i wierzchnią część szaty, rozgaszczając się bez wyraźnego przyzwolenia. Kogóż to zaprosił w swoje progi?? Bogowie najwyraźniej postanowili dziś z niego zakpić.
— Czuję się niezwykle zaszczycony, lordzie Rowle — odpowiedział, robiąc pauzę przy nazwisku Magnusa, aby obrzucić go uważnym spojrzeniem pełnym cynicznych iskierek – że postanowiłeś zostać biedakiem, którym tak gardzisz. To fascynujące móc obserwować twój upadek. — Dokończył, posyłając mu lekki uśmiech z pewną dozą ostrożnego spojrzenia, by zważał na swe słowa. Mógł być tym, kim był, jednak zdawał się odebrać dobre wychowanie i powinien wiedzieć, jak się zachowywać. Jeśli nigdy nie nabrał ogłady, Ammun na żerdzi był więcej niż chętny go tego nauczyć.
Zerkając w stronę raroga, wyciągnął rękę, gestem tym przywołując go ku sobie. Nie chciał korzystać ze swojego daru w obecności kogoś, kto mógł stać się wrogiem. Czując uchwyt pazurów sokołowatego, drugą ręką sięgnął ku jego dziobowi i ostrożnie przesunął palcem, nabierając odrobiny cierpliwości wobec Magnusa. Maat mu świadkiem, że harmonia mogła zostać zaburzona zbyt szybko.
— Oczywiście — przytaknął krótko słowom mężczyzny, zmieniając pozycję tak, by być zwróconym ku niemu, pozwalając Ammunowi odlecieć na żerdź, a lekkim szatom zsunąć się na podłogę. — Być może kiedyś zechcesz skosztować prawdziwej… herbaty. — Zasugerował ostrożnym tonem, ostatecznie siadając i opierając się o poduszki, dając gołym stopom odrobinę wytchnienia w kontakcie z chłodną podłogą. Lekki dreszcz dotarł aż do czubka głowy, niosąc cichą ulgę w obliczu otaczającego go zewsząd ciepła.
— Nie sądzę, by latające dywany były twoim zmartwieniem — odparł lekko, patrząc na kieliszki wypełniane winem. Zwykle ten skromny rytuał pełniła jedna ze służących, czyniąc to z oddaniem i uwielbieniem dla zajęcia, które kochała, tak jak Zachary wielbił patrzenie na cały proces. Tutaj jednak harmonia nie miała miejsca i był wyraźnie rozproszony, może nawet zawiedziony, że czyn ten nie został wykonany zgodnie z zasadami. Wątpił jednak, aby Magnus przestrzegał jakichkolwiek zasad.
— Na twoim miejscu martwiłbym się o dywany wciągające niczym ruchome piaski — odezwał się, sięgając po kieliszek, jedynie zerkając w stronę Magnusa, by uważnie przyjrzeć się jego reakcji. Mimo zaburzonej harmonii to spotkanie mogło być interesujące. Dużo bardziej interesujące, jeśli potoczy się tak, jak zastrzegł w liście.
— W dobrym tonie, Magnusie, jest przynieść gospodarzowi jakiś prezent. Czyżbyś zapomniał o wilczym futrze dla mnie? — zapytał jeszcze cicho, nim ostatecznie zatopił usta w winie.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dwór Shfiqów w niczym nie przypominał ponurego zamczyska ukrytego za koronami starych drzew magicznego lasu; przestrzeń zdawała się go wypełniać, a Magnus miał irracjonalne poczucie, iż nieustannie znajduje się na zewnątrz. Równina, a może płaskowyż, ale przede wszystkim szeroki i nieograniczony horyzont, rozkosznie kontrastujący z ostrymi kantami siedziby brytyjskiej arystokracji. Szerokich korytarzy nie wypełniał co prawda zapach rdzy, a ogromne okna początkowo budziły w nim wyłącznie niechęć i wzdraganie się przed sprzedawaniem swej prywatności, lecz ledwie postawił kilka kroków w głąb tej jaskini cudów, a już poczuł się dokładnie na miejscu. Słońce mrowiło przyjemnie jego skórę nawet przez szklane tafle szyb, przepuszczających południowe ciepło, jakie zdawało się ciągnąć za przybyszami aż do Anglii. Bardzo sugestywnie, lecz Rowle wyraźnie odczuwał, iż temperatura jest tu nieznacznie wyższa niż w innych częściach Brytanii, jakby egipscy władcy szczątkowo poskromili pogodę i na obcych ziemiach tworzyli swoje przytulne schronienie. Orient zawsze fascynował, tylko głupcom oraz ignorantom oczy nie świeciły się na widok innych tradycji, które przebyły długą drogę kulturowego dziedzictwa. Pełną przeszkód nie tylko fizycznych: właściwie setki mil, rozległe morza czy spiętrzone góry dla czarodziejów tak potężnych jak Shafiqowie były gratką, odwrotnie od ludzkiego uprzedzenia, mogącego czynić ich żywot w Europie całkiem... problematycznym. Tkwiło w tym sporo niedopowiedzenia, gdyż hermetyczny świat szlachty - na przekór wpajanym wartościom oraz pierwszorzędnemu celowi, jak winien im (arystokratom) przyświecać - podzielono (chyba) nieodwracalnie serią uprzedzeń. Poglądowych oraz rasowych i tak, jak Rowle całą duszą opowiadał się za wykreśleniem Wesleyów ze skorowidza czystości krwi (lub wybicia wszystkich ich potomków), tak nietolerancje wynikające z podążaniem za zupełnie inną modą uważał za jawną kpinę, ośmieszającą wizerunek lordów. Zachary był więc dla niego istnym p r o m y c z k i e m, idealnym kompanem szlacheckich rozrywek, które u co bardziej konserwatywnych błękitnokrwistych wywołałby zapewne migrenę do kompletu ze szczękościskiem. Magnus nie potrzebował innego powodu, nie musiał także darzyć Shafiqa rzeczywistą sympatią, aby dumnie pokazywać się ze śniadym szejkiem i publicznie okazywać mu swoje względy. Korespondencja nigdy nie umykała czujnemu oku nestora, rozmowy prowadzone w kuluarach bywały gęsto monitorowane; ściany miały uszy, a w ich świecie nieopatrznie wyplute słowo mogło spowodować lawinę niefortunnych zdarzeń. Dyplomatycznych i nie tylko, ale przecież Magnus wręcz wychodził ze skóry, by nieco ocieplić wizerunek zamkniętego w sobie rodu. Wojen nie wygrywa się w pojedynkę, osamotnieni stawali się łatwym łupem, więc przychylność ościennych rodzin była w jego mniemaniu konieczna. A jeśli zdobywaniu sojuszników towarzyszyła dobra zabawa, piękne kobiety (naturalnie będące jedynie estetycznym wypełnieniem) i przednie wino, to Rowle nie miał nic przeciwko podobnym poświęceniom. Teoretycznie to jego brat powinien się tym zająć, lecz uparty jak osioł Louvel wolał gadać ze zmarłymi (a ponoć trup nic już nie powie) aniżeli dbać o kontakty, mogące procentować. Brzemię osiadło na szczupłych barkach Magnusa, lecz losy ważyły się, hacząc o niewyparzony język i chłopięcą beztroskę. Chyba nigdy naprawdę nie dorósł i rekompensował sobie braki z dzieciństwa zabawą w Piotrusia Pana. Na serio marzył, żeby odlecieć. Krytycznym wzrokiem zmierzył Zachary'ego, rozciągniętego w artystycznej pozie na obłożonej poduszkami leżance. Mężczyzna prawie niknął w stosie barwnego puchu, a kolorowe szaty znacznie utrudniały lokalizację gospodarza, szlachecko rozleniwionego, skrzętnie korzystającego z wolnego od obowiązków dnia.
-Tak. Jestem ciekaw, jak wcześnie musisz wstawać, by zdążyć na poranny dyżur i nie pominąć żadnego fikuśnego elementu. Dopijasz kawę w domu? - spytał z kpiącą troską, lustrując fałdy materiału na ciele Shafiqa. Fascynował go, choć na razie zaskrabił sobie uwagę godną ciekawostki przyrodniczej, ot, wybryku natury, przyciągającym wzrok niebanalną aparycją. Kolory, jakie powinny go odrzucać, przyciągały - sprytny wybieg Matki Natury sprawdzał się jak widać nie tylko na przykładzie durnych zwierząt, kierujących się prosto w paszcze barwnych drapieżników, ale działał również na ludziach. Czy ze strony Zachary'ego coś mu jednak groziło?
-Liczę, że zatrzymasz to dla siebie. To będzie nasza mała tajemnica, co ty na to? - zaproponował przekornie, wiedząc, że wkrótce znajdzie swój rewanż i temat do wstrząsających salonami ploteczek. Których serdecznie nie znosił, chyba że wirowały wkoło ministerialnych intryg i knowań rozgrywających się na poziomie skandali międzynarodowych. Wieści ze Skandynawii niezmiennie przyprawiały go o szybsze bicie serca, na starość zrobił się nostalgiczny i stęskniony za surowym klimatem norweskiej głuszy i twardymi negocjacjami brodatych wikingów wtłoczonych w absurdalnie eleganckie szaty. Trzepot skrzydeł innych niż sowie od razu go zaalarmował: słyszał o więzi Zachary'ego z jego podopiecznym, lecz teraz miał okazję ujrzenia tej miłości na żywo. Lśniący dziób stworzenia zdawał się ostrzegać na równi z czujnym, ptasim spojrzeniem - a więc nawet i zwierzę dawało mu do zrozumienia, że to on jest tutaj intruzem.
-Zmartwieniem? Bynajmniej - zaoponował, bawiąc się kieliszkiem, pełnym już zaledwie w połowie, bo przybył tu, żeby się upić, a nie delektować bukietem wybornego wina - są alternatywą. Zachowują się jak zwierzęta, czy ich dosiadanie bardziej przypomina panowanie nad miotłą? - uściślił, przesuwając bosymi stopami po włóknach barwionej tkaniny. A więc zwyczajny dywan, który nie wyrwie mu się spod nóg, upokarzająco przewracając na kolana.
-Impertynent - rzucił ze spokojem, dopijając wino i hojnie wlewając sobie drugi kieliszek. Alkohoł był wyrazisty, lecz słodki, przelewał się przez gardło praktycznie jak woda, nie drapiąc, nie piekąc, więc Rowle czuł się na siłach wypić i pięć butelek. Uśmiechnął się do Zachary'ego, a zęby obnażone w tym wilczym grymasie zastukały o przejrzysty kryształ - nie będziecie nam potrzebni - odwrócił się przez ramię i gestem odprawił służbę Shafiqa, nie przejmując się zupełnie, że nie posiada nad nimi żadnej władzy. Dopiero, kiedy trzasnęły drzwi, Rowle wyjął z kieszeni jedwabny woreczek i przesunął go w stronę Zachary'ego na niskim stole.
-Poczynisz honory? - uniósł brew, sugestywnie podwijając prawy rękaw koszuli aż do łokcia. Jasne, mógł zabrać go na gonitwę najlepszych wierzchowców Carrowów albo ograć w pokera, ale ostnio nudził się wybitnie i tanie rozrywki przestały dostarczać mu potrzebnych bodźców. Odpłynąć w świecie antropomorficznych bóstw, przeżyć przygodę na gruncie na wskroś obcym, a przez to mniej rzeczywistym - tak, to dawało szansę na chwilowe ukojenie.
-Tak. Jestem ciekaw, jak wcześnie musisz wstawać, by zdążyć na poranny dyżur i nie pominąć żadnego fikuśnego elementu. Dopijasz kawę w domu? - spytał z kpiącą troską, lustrując fałdy materiału na ciele Shafiqa. Fascynował go, choć na razie zaskrabił sobie uwagę godną ciekawostki przyrodniczej, ot, wybryku natury, przyciągającym wzrok niebanalną aparycją. Kolory, jakie powinny go odrzucać, przyciągały - sprytny wybieg Matki Natury sprawdzał się jak widać nie tylko na przykładzie durnych zwierząt, kierujących się prosto w paszcze barwnych drapieżników, ale działał również na ludziach. Czy ze strony Zachary'ego coś mu jednak groziło?
-Liczę, że zatrzymasz to dla siebie. To będzie nasza mała tajemnica, co ty na to? - zaproponował przekornie, wiedząc, że wkrótce znajdzie swój rewanż i temat do wstrząsających salonami ploteczek. Których serdecznie nie znosił, chyba że wirowały wkoło ministerialnych intryg i knowań rozgrywających się na poziomie skandali międzynarodowych. Wieści ze Skandynawii niezmiennie przyprawiały go o szybsze bicie serca, na starość zrobił się nostalgiczny i stęskniony za surowym klimatem norweskiej głuszy i twardymi negocjacjami brodatych wikingów wtłoczonych w absurdalnie eleganckie szaty. Trzepot skrzydeł innych niż sowie od razu go zaalarmował: słyszał o więzi Zachary'ego z jego podopiecznym, lecz teraz miał okazję ujrzenia tej miłości na żywo. Lśniący dziób stworzenia zdawał się ostrzegać na równi z czujnym, ptasim spojrzeniem - a więc nawet i zwierzę dawało mu do zrozumienia, że to on jest tutaj intruzem.
-Zmartwieniem? Bynajmniej - zaoponował, bawiąc się kieliszkiem, pełnym już zaledwie w połowie, bo przybył tu, żeby się upić, a nie delektować bukietem wybornego wina - są alternatywą. Zachowują się jak zwierzęta, czy ich dosiadanie bardziej przypomina panowanie nad miotłą? - uściślił, przesuwając bosymi stopami po włóknach barwionej tkaniny. A więc zwyczajny dywan, który nie wyrwie mu się spod nóg, upokarzająco przewracając na kolana.
-Impertynent - rzucił ze spokojem, dopijając wino i hojnie wlewając sobie drugi kieliszek. Alkohoł był wyrazisty, lecz słodki, przelewał się przez gardło praktycznie jak woda, nie drapiąc, nie piekąc, więc Rowle czuł się na siłach wypić i pięć butelek. Uśmiechnął się do Zachary'ego, a zęby obnażone w tym wilczym grymasie zastukały o przejrzysty kryształ - nie będziecie nam potrzebni - odwrócił się przez ramię i gestem odprawił służbę Shafiqa, nie przejmując się zupełnie, że nie posiada nad nimi żadnej władzy. Dopiero, kiedy trzasnęły drzwi, Rowle wyjął z kieszeni jedwabny woreczek i przesunął go w stronę Zachary'ego na niskim stole.
-Poczynisz honory? - uniósł brew, sugestywnie podwijając prawy rękaw koszuli aż do łokcia. Jasne, mógł zabrać go na gonitwę najlepszych wierzchowców Carrowów albo ograć w pokera, ale ostnio nudził się wybitnie i tanie rozrywki przestały dostarczać mu potrzebnych bodźców. Odpłynąć w świecie antropomorficznych bóstw, przeżyć przygodę na gruncie na wskroś obcym, a przez to mniej rzeczywistym - tak, to dawało szansę na chwilowe ukojenie.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dotychczasowe doświadczenia Zachary'ego pośród angielskiej socjety istotnie orientowały się głównie wokół miejsc oznaczonych jako publiczne, gdzie każdy mógł ich zobaczyć i nikt nie śmiał zarzucić spisku bądź – o zgrozo – knowań mających zaburzyć kruchą równowagę między rodami. W gruncie rzeczy to wyjaśniało, dlaczego posiadłości każdego z pysznych rodów Anglii znajdowały się z dala od przestrzeni publicznej, gdzie lordowie i lady podług własnych zasad bronili swojego dobytku, a przede wszystkim swoich tajemnic. Dla niego samego miało to dwojakie znaczenie, skoro uważał, że – jako ród goszczący na obcych ziemiach – powinni znaleźć się nieco bliżej społeczności, pośród której [Shafiqowie] znaleźli swoje miejsce, a jednocześnie cieszył się z faktu zamieszkiwania z dala od bieżących problemów czy mniejszych utarczek. Z drugiej strony był trochę rozczarowany tym wszystkim, ponieważ musiał spędzać sporo czasu na nadrabianiu utraconych wieści, gdy tylko znikał w murach gorącej posiadłości i oddawał się rozrywkom odsuwających go w towarzyski niebyt. Z tego też powodu rzadko zapraszał gości na wyspę, nie chcąc zbytnio wychylać się w liście pełnionych obowiązków. Nadal pozostawał w przekonaniu, że dużo lepiej czuł się w cieniu aniżeli pośród innych arystokratów. Rzecz jasna w żaden sposób nie traktował tego jako rozdmuchiwanie własnego ego i uznawanie się za lepszego od nich – świadomość ta była wszak powszechnie znana i u innych lordów, a zatem w jego odczuciu nie stanowiła kłopotu – nic z tych rzeczy. Cisza, spokój, chłodne, logiczne myślenie; te cztery przymioty identyfikował w sobie za każdym razem, gdy stawał przed lustrem. Również dzisiaj, gdy wreszcie podjął się przyjęcia gościa i zaprezentowania rodziny z jak najlepszej strony, toteż myśli oraz zadane pytanie przez Magnusa bawiły go jednocześnie, wykrzywiając jego twarz w nieco ironicznym, choć bezwzględnie troskliwym uśmiechu.
— Lordzie Rowle, Magnusie — zaczął cicho, biorąc niewielki łyk wina — z pewnością zechciałbyś towarzyszyć mi podczas porannej toalety, jednak pragnę zapewnić cię, że w jej trakcie mam dostatecznie dużo towarzystwa. — Wymijającą odpowiedź zwieńczył kolejnym przecięciem uśmiechem chłodnej maski, którą nosił, którą jedynie nieliczne grono otaczającej go służby miało szansę ujrzeć z dala od jego twarzy; tę prawdziwą zawsze widział Ammun, zwierzę, kompan i wierny przyjaciel, który towarzyszył mu niezmiennie od tylu lat, teraz spoczywający na jego ramieniu, pieszczotliwie skubiący dziobem ucho swojego pana.
— Przyznaj, słyszałeś plotki o Ammunie — stwierdził krótko. — Liczyłeś na większą sensację — zapytał z przekąsem, choć ton wypowiedzi pozostawał lekki, zabarwiony czymś, co przypominało delikatne, niemal czułe ostrzeżenie, by rozmówca nie zapędził się zbyt daleko ze swoimi knowaniami. Wciąż istniały pewne tematy, których Zachary unikał i pomijał, traktując swoją prywatność bardzo szczególnie, a Ammun wiernie mu w tym towarzyszył oraz był gotów wydziobać oczy temu, kto śmiałby się sprzeciwić choćby jednej z niewypowiedzianych głośno zasad panujących na wyspie. Oczywiście były to zasady wymyślone do spółki z rarogiem i w pewien sposób znane służbie, która go otaczała, lecz oni byli swoimi, w pewien sposób przynależeli do Shafiqów, a Magnus... pozostawał obcy. Nie umiał do końca zdefiniować tej obcości, jednak sam ten fakt wzmagał zachowanie choć odrobiny ostrożności, zwłaszcza przy służbie wiernie spełniającej wszelkie zachcianki, na które właśnie miewał ochotę.
— Zatem za małe tajemnice — odpowiedział, unosząc kieliszek do góry, by ostatecznie wychylić nieco więcej z jego zawartości i z cichym brzdęknięciem odstawić naczynie na stolik. Lekkim ruchem barka odprawił Ammuna z powrotem na jego żerdź i rzucił krótkie spojrzenie w stronę trzyosobowej służby czekającej pod drzwiami. Byli tu, by spełnić ewentualne życzenia, lecz nic poza winem – zdaje się – nie miało zostać wykorzystane, a to podpowiadało Zachary'emu, że Magnus bez wątpienia potrafił wypić spore ilości ciemnego, winogronowego trunku w porównaniu do niego. Nie zamierzał się upijać, z resztą ku temu nie nakazał rarogowi opuścić ich spotkania. Jakby w ogóle był w stanie to zrobić swojemu najbliższemu przyjacielowi.
— Może kiedyś pokażę ci jeden z dywanów, które posiadamy — odparł, usadawiając się na poduszkach nieco bardziej w pionie, choć wątpił, żeby jego gościowi zrobiła jakąkolwiek różnicę pozycja, w której się znajdował. Cóż, pewnie najlepsza byłaby ta, w której spałby, aby ten mógł bez przeszkód przetrząsać jego prywatne komnaty, ale to przecież było niemalże niemożliwe.
— Uznaj to za ostrzeżenie, gdybyś zechciał wyruszyć w podróż do tych miejsc posiadłości, w których nie powinieneś się znaleźć — rzucił lekko, wzruszając ramionami tak, jakby sugerował, że podobny incydent nie miał z nim nic wspólnego. Nie zamierzał mu przecież wspominać, ile oraz które dywany posiadały na sobie to konkretne zaklęcie. Nie, nie, nie, to miało pozostać niespodzianką, gdyby Magnus postanowił złamać zasady; i co też istotnie uczynił, nie postępując zgodnie z jego przykazami.
Moment, w którym odprawiał jego służbę, uznał za istotnie zabawny. Roześmiał się w głos, być może przyprawiając co poniektórych obecnych o palpitacje serca z uwagi na rzadkości czynu, którego właśnie dokonywał, a może także z tego, do czego byłby zdolny, gdyby porzucił całą swoją stoickość na rzecz rodzinnej gorącokrwistości.
— Tahir — mruknął z wyraźnym arabskim akcentem, prawie gardłowo, unosząc podbródek tak, by wskazać najważniejszemu ze służącym drzwi. Nie musiał mówić nic więcej. Samo wypowiedzenie imienia sługi miało moc legilimencji. Zachary'ego istotnie nie interesowało, jak tego dokonywał. Niemal wszelkie rozkazy były spełniane bez innych instrukcji niż wywołanie poprzez imię. Doceniał to i niepomiernie szanował. Niewielu służących było tak wiernych i oddanych.
— A może najpierw pokażesz mi, jak to się robi? — odpowiedział pytaniem na pytanie, posyłając Rowle'owi spojrzenie oznaczające rzucenie wyzwania, jak i podjęcie tego, które przed nim postawił. Nie zamierzał przecież marnotrawić czasu na małostkowe stwierdzenia, gdy zamiast rzeczonego futra – o które upomni się w swoim czasie – pojawiały się rozrywki, z którymi w zasadzie nigdy nie miał styczności.
— Lordzie Rowle, Magnusie — zaczął cicho, biorąc niewielki łyk wina — z pewnością zechciałbyś towarzyszyć mi podczas porannej toalety, jednak pragnę zapewnić cię, że w jej trakcie mam dostatecznie dużo towarzystwa. — Wymijającą odpowiedź zwieńczył kolejnym przecięciem uśmiechem chłodnej maski, którą nosił, którą jedynie nieliczne grono otaczającej go służby miało szansę ujrzeć z dala od jego twarzy; tę prawdziwą zawsze widział Ammun, zwierzę, kompan i wierny przyjaciel, który towarzyszył mu niezmiennie od tylu lat, teraz spoczywający na jego ramieniu, pieszczotliwie skubiący dziobem ucho swojego pana.
— Przyznaj, słyszałeś plotki o Ammunie — stwierdził krótko. — Liczyłeś na większą sensację — zapytał z przekąsem, choć ton wypowiedzi pozostawał lekki, zabarwiony czymś, co przypominało delikatne, niemal czułe ostrzeżenie, by rozmówca nie zapędził się zbyt daleko ze swoimi knowaniami. Wciąż istniały pewne tematy, których Zachary unikał i pomijał, traktując swoją prywatność bardzo szczególnie, a Ammun wiernie mu w tym towarzyszył oraz był gotów wydziobać oczy temu, kto śmiałby się sprzeciwić choćby jednej z niewypowiedzianych głośno zasad panujących na wyspie. Oczywiście były to zasady wymyślone do spółki z rarogiem i w pewien sposób znane służbie, która go otaczała, lecz oni byli swoimi, w pewien sposób przynależeli do Shafiqów, a Magnus... pozostawał obcy. Nie umiał do końca zdefiniować tej obcości, jednak sam ten fakt wzmagał zachowanie choć odrobiny ostrożności, zwłaszcza przy służbie wiernie spełniającej wszelkie zachcianki, na które właśnie miewał ochotę.
— Zatem za małe tajemnice — odpowiedział, unosząc kieliszek do góry, by ostatecznie wychylić nieco więcej z jego zawartości i z cichym brzdęknięciem odstawić naczynie na stolik. Lekkim ruchem barka odprawił Ammuna z powrotem na jego żerdź i rzucił krótkie spojrzenie w stronę trzyosobowej służby czekającej pod drzwiami. Byli tu, by spełnić ewentualne życzenia, lecz nic poza winem – zdaje się – nie miało zostać wykorzystane, a to podpowiadało Zachary'emu, że Magnus bez wątpienia potrafił wypić spore ilości ciemnego, winogronowego trunku w porównaniu do niego. Nie zamierzał się upijać, z resztą ku temu nie nakazał rarogowi opuścić ich spotkania. Jakby w ogóle był w stanie to zrobić swojemu najbliższemu przyjacielowi.
— Może kiedyś pokażę ci jeden z dywanów, które posiadamy — odparł, usadawiając się na poduszkach nieco bardziej w pionie, choć wątpił, żeby jego gościowi zrobiła jakąkolwiek różnicę pozycja, w której się znajdował. Cóż, pewnie najlepsza byłaby ta, w której spałby, aby ten mógł bez przeszkód przetrząsać jego prywatne komnaty, ale to przecież było niemalże niemożliwe.
— Uznaj to za ostrzeżenie, gdybyś zechciał wyruszyć w podróż do tych miejsc posiadłości, w których nie powinieneś się znaleźć — rzucił lekko, wzruszając ramionami tak, jakby sugerował, że podobny incydent nie miał z nim nic wspólnego. Nie zamierzał mu przecież wspominać, ile oraz które dywany posiadały na sobie to konkretne zaklęcie. Nie, nie, nie, to miało pozostać niespodzianką, gdyby Magnus postanowił złamać zasady; i co też istotnie uczynił, nie postępując zgodnie z jego przykazami.
Moment, w którym odprawiał jego służbę, uznał za istotnie zabawny. Roześmiał się w głos, być może przyprawiając co poniektórych obecnych o palpitacje serca z uwagi na rzadkości czynu, którego właśnie dokonywał, a może także z tego, do czego byłby zdolny, gdyby porzucił całą swoją stoickość na rzecz rodzinnej gorącokrwistości.
— Tahir — mruknął z wyraźnym arabskim akcentem, prawie gardłowo, unosząc podbródek tak, by wskazać najważniejszemu ze służącym drzwi. Nie musiał mówić nic więcej. Samo wypowiedzenie imienia sługi miało moc legilimencji. Zachary'ego istotnie nie interesowało, jak tego dokonywał. Niemal wszelkie rozkazy były spełniane bez innych instrukcji niż wywołanie poprzez imię. Doceniał to i niepomiernie szanował. Niewielu służących było tak wiernych i oddanych.
— A może najpierw pokażesz mi, jak to się robi? — odpowiedział pytaniem na pytanie, posyłając Rowle'owi spojrzenie oznaczające rzucenie wyzwania, jak i podjęcie tego, które przed nim postawił. Nie zamierzał przecież marnotrawić czasu na małostkowe stwierdzenia, gdy zamiast rzeczonego futra – o które upomni się w swoim czasie – pojawiały się rozrywki, z którymi w zasadzie nigdy nie miał styczności.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wedle wszystkich prawideł na niebie i ziemi (koniecznie angielskiej!), sanktuarium Shafiqów na brytyjskiej wyspie powinno pozostawać dla niego tajemnicą i to tajemnicą niewartą zgłębiania. Dalekie, znaczy nieinteresujące. Obce, znaczy gorsze. Gdy młody lord dorastał wpajano mu nienawiść oraz wręcz dziką niechęć do przybyszy, do najeźdźców rodzinnego kraju: karmiono go historiami, w których kolorowi czarodzieje przelewali krew jego przodków, odprawiali swoje paskudne rytuały na ich terenach, brukali swoimi zwyczajami dziedzictwo należące do starej szlachty. W Durmstrangu przeszedł zaś chrzest, istotnie zderzając się z innymi młodzieńcami o innym kolorze skóry i oczach osadzonych nie tak, jak powinni. Wtedy wierzył, że nie mogą się z nim równać. Od tamtego czasu wiele się nie zmieniło, pozostał zapatrzonym w siebie egocentrykiem, z tym że argument rasy stał się nieważny. Albo po prostu drastycznie spadł z podium, stanowiąc już ten ostateczny cios, kiedy to tonący chwyta się brzytwy, byle nie utonąć. Rowle nie musiał po niego sięgać, swobodnie żonglował własnymi zaletami, okazując zainteresowanie łaskawego pana temu, czego niegdyś nie tknąłby kijem. Obrósł w doświadczenie, pas skóry ściągniętej z pleców zaboli tak samo, niezależnie czy czarna czy żółta. Jednostka Zachary'ego budziła w nim przychylność, toteż oszczędził mu wywodów na temat próżniaków i tałatajstwa, lgnących do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu lepszego życia - akurat ten aspekt wciąż pozostał znaczący. Uciekali przed czymś albo mierzyli wyżej, ot, streszczenie faktycznej nadrzędności angielskiej szlachty nad imigrantami.
-Daruj sobie Shafiq, nie jesteś panną na wydaniu w towarzystwie przyzwoitki - parsknął Magnus, uśmiechając się krzywo i z wyraźnym niedowierzaniem na jego elegancką tytulaturę. Gdyby przyszło im gawędzić w ten sposób, upłynąłby tydzień, a oni i tak tkwiliby w lesie, nie mogąc wysłowić się odpowiednio do okoliczności. Zdaniem Rowle'a swobodnej na tyle, że Zachary nie musiał się obawiać oberwania w zęby. Muskularna sylwetka sługi za plecami i raróg o ostrych pazurach nie budziły w nim niepokoju, szczycił się całkiem niezłym refleksem. Zamiana w dym też nie pozostawała bez echa - to ile osób musi cię ubierać? Potrafisz w ogóle wiązać buty? - zakpił, zerkając wymownie na bose stopy młodego szejka. Pocieranie nimi o miękki dywan istotnie niosło pewne znamiona przyjemności, na jakie Magnus w domowych warunkach pozwalał sobie wyłącznie w rodzinne, leniwe niedziele, kiedy wstawał najpóźniej i pił jeszcze gorącą kawę w ulubionym fotelu.
-Mówiono o twoim ptaku, ale nie przywiązywałem do tego wagi. Ostrzegłem moje młodsze kuzynki, lecz zdaje się, że było to działanie zdecydowanie na wyrost - zadrwił, akceptując to dziwactwo nonszalanckim wzruszeniem ramion. On miał rozkapryszonego kociego ducha w ogrodzie, więc nie czuł potrzeby licytacji. Ammun ponadto, w przeciwieństwie do ich złośliwego demona naprawdę był posłuszny albo przynajmniej doskonale wytresowany. Hobby ciekawsze niż składowanie trupów w szafie.
-Za małe i za duże - poprawił, wznosząc toast i racząc się winem. Bukiet był niezły, delikatny, ale wybrzmiewający wyraźną, słodkawą nutą. Dobrą, aby się upić, lecz nie postąpiłby przecież tak daleko haniebnie, co z tego, że za pazuchą szaty skrywał jedwabny woreczek, jaki miał doświadczyć im znacznie więcej przyjemności niż skrzacie wino.
-Co to znaczy: może? - natychmiast spytał, ostro i kategorycznie, chociaż nie ruszył się o cal z miękkich poduch, przez co mógł nieco stracić na autorytecie. Niedbale rozparty, rozleniwiony, bosy - dość nietypowy obraz grzmiącego czarnoksiężnika. Rozsypane włosy przykryły mu część twarzy, więc przeczesał je palcami i odgarnął za uszy, aby spod zmarszczonej brwi spojrzeć na Zachary'ego, który musiał bawić się przednio, stawiając te warunki. I budując abstrakcyjne scenariusze o finale grzebiącym w pył neutralność wypracowaną przez ich protoplastów - a po cóż miałbym zwiedzać waszą siedzibę? Dla inspiracji dekoracją wnętrz? A może żeby odkurzyć każdą znalezioną lampę i przekonać się, czy w którejś nie siedzi dżinn, gotowy spełnić moje trzy życzenia? - zaszydził, gotów obrazić się śmiertelnie za tę insynuację. Wybuch wesołości nieco go rozstroił - czy trzyosobowa gwardia była im koniecznie potrzebna do nalania wina? No tak: kto uniesie kielich do ust, a kto otrze wargi, wilgotne od upicia łyka alkoholu? Fenomenalne, a on siebie oskarżał o wygodnictwo. Wychodziło na to, że musiał nauczyć Zachary'ego samodzielności i pokazać mu rozrywki znacznie bardziej żywiołowe od bawienia się służbą.
-Naprawdę wszystko muszę robić sam? - rzucił w przestrzeń retoryczne, gderliwe pytanie, ale dźwignął się z miękkich poduch, rozpinając sprzączkę od paska - nie będziemy przecież wciągać, jak jacyś amatorzy - stwierdził z uśmiechem. Ze srebrnej tacki ściągnął łyżeczkę (czy Zach po winie chciał częstować go herbatą?) i nasypał na nią trochę białego proszku, po czym zapalił różdżkę i ostrożnie zaczął podgrzewać widły - będzie potrzebna strzykawka - rzucił do Shafiqa, na wszelki wypadek, gdyby ten się nie domyślił - trzymaj to teraz - przekazał mu łyżeczkę z nieco oleistym płynem, po czym wyszarpnął pasek ze szlufek i zrobił pętlę na swoim ramieniu. Zacisnął mocno, aż wszystkie żyły wyszły na wierzch, po czym spiął klamrę - wiesz, co robić.
-Daruj sobie Shafiq, nie jesteś panną na wydaniu w towarzystwie przyzwoitki - parsknął Magnus, uśmiechając się krzywo i z wyraźnym niedowierzaniem na jego elegancką tytulaturę. Gdyby przyszło im gawędzić w ten sposób, upłynąłby tydzień, a oni i tak tkwiliby w lesie, nie mogąc wysłowić się odpowiednio do okoliczności. Zdaniem Rowle'a swobodnej na tyle, że Zachary nie musiał się obawiać oberwania w zęby. Muskularna sylwetka sługi za plecami i raróg o ostrych pazurach nie budziły w nim niepokoju, szczycił się całkiem niezłym refleksem. Zamiana w dym też nie pozostawała bez echa - to ile osób musi cię ubierać? Potrafisz w ogóle wiązać buty? - zakpił, zerkając wymownie na bose stopy młodego szejka. Pocieranie nimi o miękki dywan istotnie niosło pewne znamiona przyjemności, na jakie Magnus w domowych warunkach pozwalał sobie wyłącznie w rodzinne, leniwe niedziele, kiedy wstawał najpóźniej i pił jeszcze gorącą kawę w ulubionym fotelu.
-Mówiono o twoim ptaku, ale nie przywiązywałem do tego wagi. Ostrzegłem moje młodsze kuzynki, lecz zdaje się, że było to działanie zdecydowanie na wyrost - zadrwił, akceptując to dziwactwo nonszalanckim wzruszeniem ramion. On miał rozkapryszonego kociego ducha w ogrodzie, więc nie czuł potrzeby licytacji. Ammun ponadto, w przeciwieństwie do ich złośliwego demona naprawdę był posłuszny albo przynajmniej doskonale wytresowany. Hobby ciekawsze niż składowanie trupów w szafie.
-Za małe i za duże - poprawił, wznosząc toast i racząc się winem. Bukiet był niezły, delikatny, ale wybrzmiewający wyraźną, słodkawą nutą. Dobrą, aby się upić, lecz nie postąpiłby przecież tak daleko haniebnie, co z tego, że za pazuchą szaty skrywał jedwabny woreczek, jaki miał doświadczyć im znacznie więcej przyjemności niż skrzacie wino.
-Co to znaczy: może? - natychmiast spytał, ostro i kategorycznie, chociaż nie ruszył się o cal z miękkich poduch, przez co mógł nieco stracić na autorytecie. Niedbale rozparty, rozleniwiony, bosy - dość nietypowy obraz grzmiącego czarnoksiężnika. Rozsypane włosy przykryły mu część twarzy, więc przeczesał je palcami i odgarnął za uszy, aby spod zmarszczonej brwi spojrzeć na Zachary'ego, który musiał bawić się przednio, stawiając te warunki. I budując abstrakcyjne scenariusze o finale grzebiącym w pył neutralność wypracowaną przez ich protoplastów - a po cóż miałbym zwiedzać waszą siedzibę? Dla inspiracji dekoracją wnętrz? A może żeby odkurzyć każdą znalezioną lampę i przekonać się, czy w którejś nie siedzi dżinn, gotowy spełnić moje trzy życzenia? - zaszydził, gotów obrazić się śmiertelnie za tę insynuację. Wybuch wesołości nieco go rozstroił - czy trzyosobowa gwardia była im koniecznie potrzebna do nalania wina? No tak: kto uniesie kielich do ust, a kto otrze wargi, wilgotne od upicia łyka alkoholu? Fenomenalne, a on siebie oskarżał o wygodnictwo. Wychodziło na to, że musiał nauczyć Zachary'ego samodzielności i pokazać mu rozrywki znacznie bardziej żywiołowe od bawienia się służbą.
-Naprawdę wszystko muszę robić sam? - rzucił w przestrzeń retoryczne, gderliwe pytanie, ale dźwignął się z miękkich poduch, rozpinając sprzączkę od paska - nie będziemy przecież wciągać, jak jacyś amatorzy - stwierdził z uśmiechem. Ze srebrnej tacki ściągnął łyżeczkę (czy Zach po winie chciał częstować go herbatą?) i nasypał na nią trochę białego proszku, po czym zapalił różdżkę i ostrożnie zaczął podgrzewać widły - będzie potrzebna strzykawka - rzucił do Shafiqa, na wszelki wypadek, gdyby ten się nie domyślił - trzymaj to teraz - przekazał mu łyżeczkę z nieco oleistym płynem, po czym wyszarpnął pasek ze szlufek i zrobił pętlę na swoim ramieniu. Zacisnął mocno, aż wszystkie żyły wyszły na wierzch, po czym spiął klamrę - wiesz, co robić.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby jedną ze swoich sióstr, komnatę przeciąłby perlisty chichot tłumiony spłoszonym, aczkolwiek zalotnym spojrzeniem. Tej niebywałej sztuki bycia damą Zachary nie miał prawa posiąść, gdy na jego barkach spoczywały obowiązki egipskiego szajcha, szanowanego i cenionego pośród rodu oraz w Egipcie; a także arystokratyczna doktryna chłodnego lorda, którą reprezentował tu, w Anglii. Musiał łączyć obie te sprzeczności, żyjąc na granicy dwóch światów, ignorować te części, które wzajemnie się wykluczały, aby delikatna równowaga nie została jakkolwiek zaburzona. A zaburzona została nie raz przez obecnego w jego komnatach gościa.
— Chwała, że to nie ty jesteś kawalerem z moich snów — odpowiedział, posyłając Magnusowi krótki, nieco wymuszony uśmiech, gdy palcami błądził po kieliszku, nieco na wyrost zachwycając się w duszy kompozycją, która go wypełniała. Krótko, ulotnie wspomniał smaki znane z dzieciństwa, by ponownie wrócić do rzeczywistości okutanej szaleńczą ciekawością Rowle'a.
Posyłał mu jedynie ostrożne spojrzenie, od czasu do czasu zerkając na żerdź zajmowaną przez Ammuna, mnąc w myślach zadane pytanie. Zmrużone spojrzenie kierowane ku gościowi było pozbawione blasku. Jasne tęczówki podjęły czystą analizę, czy był godzien poznać tak intymną informację z jego życia, czy rzeczona informacja rzeczywiście należała do tak prywatnej sfery, czy wszystko to było wymysłem jego rozochoconej kwaśnym winem wyobraźni.
— Magnusie, to jeszcze twoja ciekawość czy brak wychowania? — zapytał, westchnąwszy cicho do samego siebie, jakby zastanawiał się, które bóstwo pokarało go tak wymagającym towarzystwem. Kolejnym westchnięciem zwieńczył własną porażkę i utkwił spojrzenie w mężczyźnie, eksponując chłód własnego spojrzenia, którym arogancki lord i tak nie przejąłby się. — Jeśli tak bardzo cię to interesuje, mogę sprowadzić wszystkie służące, które mnie dziś ubierały. Gwarantuję, że nie będziesz wiedział, gdzie podziać oczy... bo to istotnie nie jest widok dla ciebie. Oczywiście, że umiem wiązać buty, więc jednak mamy coś wspólnego ze sobą. — Udzielona odpowiedź, miejscami zabarwiona stonowanym sarkazmem była ostateczną, jaką miał poznać Rowle. Zachary nie zamierzał dzielić się niczym więcej. Żadna z tych spraw nie dotyczyła impertynenckiego gościa, lecz zadał sobie trud odpowiedzenia na zagadkę, licząc w duchu, że była ostatnią, z którą musiał się dziś zmierzyć. Naprawdę nie potrzebował kolejnych plotek na własny temat.
— Może oznacza, że kiedyś mogą zaistnieć okoliczności, bym zabrał cię w podróż na latającym dywanie — odparł znudzonym tonem, posyłając Magnusowi spojrzenie pełne dezaprobaty. Jednocześnie powątpiewał w jego elokwencję i wychowanie, skoro potrzebował tak klarownego definiowania tych najprostszych słów. Wprawdzie brał pod uwagę, że prowadził z nim dziwną słowną grę, przepychankę, której celu nie był w stanie pojąć czy jakkolwiek zrozumieć. Tliło się w nim jedynie podejrzenie, iż to wszystko mogło być efektem wieloletnich kontaktów Magnusa z prasą oraz jego pracą dla Walczącego Maga; a jeśli w ten sposób zachowywał się każdy angielski reprezentant jakiejkolwiek gazety, Zachary'ego absolutnie nie dziwił fakt, że jego rodzina izolowała się na tej wyspie od stuleci, z dala od ciekawskich oczu i uszu wścibskiego pospólstwa ani nie bratała zbyt mocno z miejscową szlachtą.
— Niestety, ostatniego dżinna odesłaliśmy z powrotem do Egiptu, więc twoje życzenia będą musiały zaczekać — odpowiedział beztroskim tonem, ponownie sięgając po wino ze stolika, by upić niewielki łyk, na który nabrał tymczasem smaku i ochoty. Rozlewające się w ustach smakowało lepiej z każdym kolejnym podejściem; nie rozumiał tego, tak jak do końca nie pojmował Magnusowego lubowania się w tej konkretnej zabawie. Wzruszył tylko ramionami, słysząc to zupełnie zbędne pytanie, poświęcając w zamian swą uwagę obserwacjom oraz prośbie o strzykawki. Przytaknął cicho, wygrzebując spomiędzy poduszek różdżkę, aby jej krótkim machnięciem przywołać dwa metalowe przedmioty kurzące się na półce regału pośród ksiąg i zwojów. Rzadko ich używał, raczej posiadał dla samego faktu posiadania. A dziś miały zostać wykorzystane, gdy pochwycił łyżeczkę z upłynnionym narkotykiem. Drugą ręką zabrał się za napełnienie obu strzykawek, dzieląc i miarkując po równo. Jeśli Magnus uważał go za tchórza, który nie wiedział, jak się to robi, to był w wielkim błędzie. Błędzie tak wielkim, że nie istniał tak mocny trunek, dzięki któremu mógłby pozbyć się skazy na własnym honorze.
Raz jeszcze wydobyło się z niego westchnienie, obserwując niebieskie żyły uwypuklające się na bladej skórze Rowle'a i, po prześledzeniu ich opuszką palca, wybrał najmocniejszy punkt w ramieniu, by wbić w niego igłę, po czym wpuścić weń zawartość strzykawki. Dla własnego bezpieczeństwa, nie wręczył drugiej Magnusowi. Nie ufał mu na tyle, a wręcz miał całkowitą pewność, że nie potrafiłby odnaleźć żył na jego ciemnej skórze. Podwinął więc rękaw koszuli i zgiął ramię, z łatwością odnajdując na niej to, czego szukał. Ostrożnym ruchem wbił kolejną igłę i nacisnął tłok, zamykając oczy. Nie chciał zbyt wiele myśleć o tym, co czekało go po przyjęciu tego cudu. Sama świadomość teorii, którą poznał w trakcie nauki, wzbudzała w nim niepokój niemożliwy do zażegnania prostym stwierdzeniem, że będzie dobrze.
— Chwała, że to nie ty jesteś kawalerem z moich snów — odpowiedział, posyłając Magnusowi krótki, nieco wymuszony uśmiech, gdy palcami błądził po kieliszku, nieco na wyrost zachwycając się w duszy kompozycją, która go wypełniała. Krótko, ulotnie wspomniał smaki znane z dzieciństwa, by ponownie wrócić do rzeczywistości okutanej szaleńczą ciekawością Rowle'a.
Posyłał mu jedynie ostrożne spojrzenie, od czasu do czasu zerkając na żerdź zajmowaną przez Ammuna, mnąc w myślach zadane pytanie. Zmrużone spojrzenie kierowane ku gościowi było pozbawione blasku. Jasne tęczówki podjęły czystą analizę, czy był godzien poznać tak intymną informację z jego życia, czy rzeczona informacja rzeczywiście należała do tak prywatnej sfery, czy wszystko to było wymysłem jego rozochoconej kwaśnym winem wyobraźni.
— Magnusie, to jeszcze twoja ciekawość czy brak wychowania? — zapytał, westchnąwszy cicho do samego siebie, jakby zastanawiał się, które bóstwo pokarało go tak wymagającym towarzystwem. Kolejnym westchnięciem zwieńczył własną porażkę i utkwił spojrzenie w mężczyźnie, eksponując chłód własnego spojrzenia, którym arogancki lord i tak nie przejąłby się. — Jeśli tak bardzo cię to interesuje, mogę sprowadzić wszystkie służące, które mnie dziś ubierały. Gwarantuję, że nie będziesz wiedział, gdzie podziać oczy... bo to istotnie nie jest widok dla ciebie. Oczywiście, że umiem wiązać buty, więc jednak mamy coś wspólnego ze sobą. — Udzielona odpowiedź, miejscami zabarwiona stonowanym sarkazmem była ostateczną, jaką miał poznać Rowle. Zachary nie zamierzał dzielić się niczym więcej. Żadna z tych spraw nie dotyczyła impertynenckiego gościa, lecz zadał sobie trud odpowiedzenia na zagadkę, licząc w duchu, że była ostatnią, z którą musiał się dziś zmierzyć. Naprawdę nie potrzebował kolejnych plotek na własny temat.
— Może oznacza, że kiedyś mogą zaistnieć okoliczności, bym zabrał cię w podróż na latającym dywanie — odparł znudzonym tonem, posyłając Magnusowi spojrzenie pełne dezaprobaty. Jednocześnie powątpiewał w jego elokwencję i wychowanie, skoro potrzebował tak klarownego definiowania tych najprostszych słów. Wprawdzie brał pod uwagę, że prowadził z nim dziwną słowną grę, przepychankę, której celu nie był w stanie pojąć czy jakkolwiek zrozumieć. Tliło się w nim jedynie podejrzenie, iż to wszystko mogło być efektem wieloletnich kontaktów Magnusa z prasą oraz jego pracą dla Walczącego Maga; a jeśli w ten sposób zachowywał się każdy angielski reprezentant jakiejkolwiek gazety, Zachary'ego absolutnie nie dziwił fakt, że jego rodzina izolowała się na tej wyspie od stuleci, z dala od ciekawskich oczu i uszu wścibskiego pospólstwa ani nie bratała zbyt mocno z miejscową szlachtą.
— Niestety, ostatniego dżinna odesłaliśmy z powrotem do Egiptu, więc twoje życzenia będą musiały zaczekać — odpowiedział beztroskim tonem, ponownie sięgając po wino ze stolika, by upić niewielki łyk, na który nabrał tymczasem smaku i ochoty. Rozlewające się w ustach smakowało lepiej z każdym kolejnym podejściem; nie rozumiał tego, tak jak do końca nie pojmował Magnusowego lubowania się w tej konkretnej zabawie. Wzruszył tylko ramionami, słysząc to zupełnie zbędne pytanie, poświęcając w zamian swą uwagę obserwacjom oraz prośbie o strzykawki. Przytaknął cicho, wygrzebując spomiędzy poduszek różdżkę, aby jej krótkim machnięciem przywołać dwa metalowe przedmioty kurzące się na półce regału pośród ksiąg i zwojów. Rzadko ich używał, raczej posiadał dla samego faktu posiadania. A dziś miały zostać wykorzystane, gdy pochwycił łyżeczkę z upłynnionym narkotykiem. Drugą ręką zabrał się za napełnienie obu strzykawek, dzieląc i miarkując po równo. Jeśli Magnus uważał go za tchórza, który nie wiedział, jak się to robi, to był w wielkim błędzie. Błędzie tak wielkim, że nie istniał tak mocny trunek, dzięki któremu mógłby pozbyć się skazy na własnym honorze.
Raz jeszcze wydobyło się z niego westchnienie, obserwując niebieskie żyły uwypuklające się na bladej skórze Rowle'a i, po prześledzeniu ich opuszką palca, wybrał najmocniejszy punkt w ramieniu, by wbić w niego igłę, po czym wpuścić weń zawartość strzykawki. Dla własnego bezpieczeństwa, nie wręczył drugiej Magnusowi. Nie ufał mu na tyle, a wręcz miał całkowitą pewność, że nie potrafiłby odnaleźć żył na jego ciemnej skórze. Podwinął więc rękaw koszuli i zgiął ramię, z łatwością odnajdując na niej to, czego szukał. Ostrożnym ruchem wbił kolejną igłę i nacisnął tłok, zamykając oczy. Nie chciał zbyt wiele myśleć o tym, co czekało go po przyjęciu tego cudu. Sama świadomość teorii, którą poznał w trakcie nauki, wzbudzała w nim niepokój niemożliwy do zażegnania prostym stwierdzeniem, że będzie dobrze.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozwalił się wygodniej na poduszkach - w najśmielszych snach nie przypuszczał, że wylegiwanie się na podłodze może być tak przyjemnym doświadczeniem - kompletnie ignorując sztywność swego gospodarza. Młodszy, żywszy, na swych ziemiach, a zachowywał się niczym zimna kłoda, obumarły pień drzewa wyciętego topornie z pobliskiego lasku. O mało co nie wywrócił oczami, czyżby lord Shafiq nie czuł się tutaj jak w domu? Uwaga warta zapamiętania, jeśli dojdzie do następnego rautu, zaproponuje szpital. Gdyby Zachary się znudził, zawsze będzie mógł pouzupełniać braki w dokumentacji, a on dostanie do dyspozycji cały arsenał specjalistycznych, ostrych zabawek. Magnusowi nie brakło swobody w najmniejszym stopniu (obwiniał o to wyrwanie się z domu i haust wolności, jakim zakrztusił się w Durmstrangu), czy na oddziale zamkniętym, czy w prywatnych komnatach władców Egiptu. Częstował się winem, rozkładał się na ziemi i biesiadował tak, jakby w ten sposób czynił to od zawsze. Zachary dawał mu - przynajmniej kulturowo - dobry przykład.
-Do takich plugastw to pierwszy, ale żeby zwrócić się po imieniu, to obraza majestatu - zaczął gderać Rowle, nieco rozbawiony, nieco zdegustowany. Pomijając tendencje literackie, pedalskie aluzje wywoływały dreszcze, nie z gatunku tych przyjemnych. Zwęził oczy, decydując się skoncentrować na winie. Rozluźnić obyczaje i wnioski, według swoich wdepnął bosą nogą w gniazdo żmij, ale przecież w wężach miał sprzymierzeńców?
-Mój ojciec dbał jak nikt, żeby wbić mi do głowy pewne prawdy - odparł lekko, bez znaczących nacisków ani odbijającej się w głosie pretensji. Oni wszyscy tacy byli, Rowle nie czuł się absolutnie wyjątkowy przez niego. Leniwie bawił się złotym frędzlem wyjątkowo dużej poduchy, okręcając splot nitek wokół własnego palca - aczkolwiek w Cheshire folguje się umiejętnością salonowym. Taniec, te obrzydliwe rozmowy o pogodzie... - prychnął, ile można. Jego debiut na sabacie o mało co nie zakończył się skandalem z powodu niewyparzonej gęby, ale na litość Salazara, miał błękitną i krew i ani myślał o chodzeniu w kagańcu - uczono nas praktycznych umiejętności. Hartowano jak mężczyzn. A na ciekawość nic nie poradzę - odparł, wzruszając ramionami i tym samym kończąc wykład o pewnych społeczno-kulturalnych nierównościach wśród wychowanków arystokratycznych rodów. O upodobaniu do plotkarstwa nie wspominał, pracował w poważnej prasie, więc na wszelki wypadek wolał się nie przyznawać.
-Sugerujesz, że nie widziałem jeszcze pięknej kobiety? Musiałeś słyszeć historie o mojej rodzinie, a ja ma dwie cudowne córki, Zachary, naprawdę urocze dziewczynki - odparł równie zimno i ironicznie, unosząc brew, jakby zachęcając do dyskusji. Który pierwszy się zgorszy? Insynuowanie czegoś, co faktycznie się działo w obrębie ich rodu, nie mierziło Magnusa zupełnie. Dziewczynki były co prawda jeszcze zbyt małe, ale i tak widział w nich cień ich matki - tylko tyle? Może jednak wysilisz się i znajdziesz coś jeszcze? - zakpił, bo nie na tym kończyły się ich wspólne mianowniki. Wyczuwał stanowczą wibrację płynącą od młodego Shafiqa, taką, która rokowała podejmowaniem słusznych decyzji w przyszłości. Sztywność mogła popłacić, tak, jeśli zatrzymywała się na poglądach, tradycji oraz przekonaniach.
-Naprawdę? - nie wytrzymał tej powagi i parsknął śmiechem, przy okazji wciągając nosem nieco wina z kieliszka, który trzymał za blisko twarzy. Zachary był niemożliwy, a to o angielskim poczuciu humoru nasłuchał się podczas delegacji do krajów Skandynawii. Pokręcił głową, teatralnym gestem ocierając łzy płynące po policzku. Zaśmiać się lepiej, niż wkurwić, szczególnie, że budowali umocnienie lichego mostu między rodzinną polityką, poprzetykaną wzajemnymi uprzedzeniami. Nowa odsłona zależała również od niego, więc autentycznie się starał, upomnienie od nestora faktycznie traktując z pełną powagą i szacunkiem - po odsiadce w Tower zyskał jakby trzeźwiejsze spojrzenie i obiektywniejszy osąd.
-Trzydzieści minut. Do godziny - rzekł, wyciągając rękę przed siebie i dając Zachary'emu swobodny dostęp do siatki żył. Patrzył z ciekawością, jak ten wbija weń strzykawkę, precyzyjnie i spokojnie; choć sam robił to nie raz, płynność Shafiqa wygrywała nad jego amatorstwem. Odetchnął głęboko i odpiął pasek, nie wsuwając go jeszcze w spodnie, ukucnął, kontemplując nad szejkiem ulegającym presji i wstrzykującym sobie narkotyk pod jego doskonałym przykładem.
-Teoretycznie nie powinniśmy łączyć tego z alkoholem - poinformował go, dźwigając się z podłogi i podchodząc do wielkich okien, skąd rozciągał się widok na ogrody. Angielskie, raczej dzikie niż poukładane, z roślinnością typową dla ich klimatu - a skoro już na to za późno, wino pod ręką będzie pomocne. Język może ci wyschnąć na wiór. Uważaj, żeby nie pogryźć policzków - ostrzegł lojalnie, kierując się w stronę ogromnej szafy - masz więcej takich szali? Chętnie zobaczę, jak bym wyglądał w turbanie - zastanowił się, przeglądając się w lustrze.
-Do takich plugastw to pierwszy, ale żeby zwrócić się po imieniu, to obraza majestatu - zaczął gderać Rowle, nieco rozbawiony, nieco zdegustowany. Pomijając tendencje literackie, pedalskie aluzje wywoływały dreszcze, nie z gatunku tych przyjemnych. Zwęził oczy, decydując się skoncentrować na winie. Rozluźnić obyczaje i wnioski, według swoich wdepnął bosą nogą w gniazdo żmij, ale przecież w wężach miał sprzymierzeńców?
-Mój ojciec dbał jak nikt, żeby wbić mi do głowy pewne prawdy - odparł lekko, bez znaczących nacisków ani odbijającej się w głosie pretensji. Oni wszyscy tacy byli, Rowle nie czuł się absolutnie wyjątkowy przez niego. Leniwie bawił się złotym frędzlem wyjątkowo dużej poduchy, okręcając splot nitek wokół własnego palca - aczkolwiek w Cheshire folguje się umiejętnością salonowym. Taniec, te obrzydliwe rozmowy o pogodzie... - prychnął, ile można. Jego debiut na sabacie o mało co nie zakończył się skandalem z powodu niewyparzonej gęby, ale na litość Salazara, miał błękitną i krew i ani myślał o chodzeniu w kagańcu - uczono nas praktycznych umiejętności. Hartowano jak mężczyzn. A na ciekawość nic nie poradzę - odparł, wzruszając ramionami i tym samym kończąc wykład o pewnych społeczno-kulturalnych nierównościach wśród wychowanków arystokratycznych rodów. O upodobaniu do plotkarstwa nie wspominał, pracował w poważnej prasie, więc na wszelki wypadek wolał się nie przyznawać.
-Sugerujesz, że nie widziałem jeszcze pięknej kobiety? Musiałeś słyszeć historie o mojej rodzinie, a ja ma dwie cudowne córki, Zachary, naprawdę urocze dziewczynki - odparł równie zimno i ironicznie, unosząc brew, jakby zachęcając do dyskusji. Który pierwszy się zgorszy? Insynuowanie czegoś, co faktycznie się działo w obrębie ich rodu, nie mierziło Magnusa zupełnie. Dziewczynki były co prawda jeszcze zbyt małe, ale i tak widział w nich cień ich matki - tylko tyle? Może jednak wysilisz się i znajdziesz coś jeszcze? - zakpił, bo nie na tym kończyły się ich wspólne mianowniki. Wyczuwał stanowczą wibrację płynącą od młodego Shafiqa, taką, która rokowała podejmowaniem słusznych decyzji w przyszłości. Sztywność mogła popłacić, tak, jeśli zatrzymywała się na poglądach, tradycji oraz przekonaniach.
-Naprawdę? - nie wytrzymał tej powagi i parsknął śmiechem, przy okazji wciągając nosem nieco wina z kieliszka, który trzymał za blisko twarzy. Zachary był niemożliwy, a to o angielskim poczuciu humoru nasłuchał się podczas delegacji do krajów Skandynawii. Pokręcił głową, teatralnym gestem ocierając łzy płynące po policzku. Zaśmiać się lepiej, niż wkurwić, szczególnie, że budowali umocnienie lichego mostu między rodzinną polityką, poprzetykaną wzajemnymi uprzedzeniami. Nowa odsłona zależała również od niego, więc autentycznie się starał, upomnienie od nestora faktycznie traktując z pełną powagą i szacunkiem - po odsiadce w Tower zyskał jakby trzeźwiejsze spojrzenie i obiektywniejszy osąd.
-Trzydzieści minut. Do godziny - rzekł, wyciągając rękę przed siebie i dając Zachary'emu swobodny dostęp do siatki żył. Patrzył z ciekawością, jak ten wbija weń strzykawkę, precyzyjnie i spokojnie; choć sam robił to nie raz, płynność Shafiqa wygrywała nad jego amatorstwem. Odetchnął głęboko i odpiął pasek, nie wsuwając go jeszcze w spodnie, ukucnął, kontemplując nad szejkiem ulegającym presji i wstrzykującym sobie narkotyk pod jego doskonałym przykładem.
-Teoretycznie nie powinniśmy łączyć tego z alkoholem - poinformował go, dźwigając się z podłogi i podchodząc do wielkich okien, skąd rozciągał się widok na ogrody. Angielskie, raczej dzikie niż poukładane, z roślinnością typową dla ich klimatu - a skoro już na to za późno, wino pod ręką będzie pomocne. Język może ci wyschnąć na wiór. Uważaj, żeby nie pogryźć policzków - ostrzegł lojalnie, kierując się w stronę ogromnej szafy - masz więcej takich szali? Chętnie zobaczę, jak bym wyglądał w turbanie - zastanowił się, przeglądając się w lustrze.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cyniczny uśmiech gościł na jego twarzy, gdy obserwował Magnusa moszczącego się w poduszkach niczym pan na włościach. I nie mógł uwierzyć, jak wielkim ignorantem był, robiąc to wszystko. Czyż nie wpojono mu żadnych zasad? Choćby jednej? Czy tacy byli panowie Cheshire? Z bezsilnością mógł jedynie pokręcić głową, skrywając się pod zasłoną ogromnego rozczarowania, tłamsząc nerwowy śmiech, który cisnął mu się na usta.
— W przeciwieństwie do Ciebie, pozostaję silnym przykładem dla mojej służby — odparł wyniośle, obrzucając mężczyznę spojrzeniem więcej niż chłodnym. Jasne tęczówki miały być ucieleśnieniem prawdziwego zimna, przenikającego na wskroś mrozu, choć wątpił, by właśnie to odczytał z nich jego gość. Jeśli cokolwiek był w stanie ujrzeć, to z pewnością był to upór i zawziętość towarzysząca odpowiedzi. Nie widział jeszcze w kimś tak wielkiej ignorancji dla zasad, w których został wychowany. Chciał wierzyć, że to tylko Magnus i jego skrzętnie skrywane perwersje pojawiające się, gdy znikał ze swych ziem; obawiał się brutalnej rzeczywistości, gdyby był w błędzie.
— Rozmowy o pogodzie? — zapytał z kpiącym uśmieszkiem. — Czyżby ktoś próbował zrobić z ciebie damę? — zapytał raz jeszcze, zanosząc się krótkim, gardłowym śmiechem pełnym prześmiewczego współczucia. Jeśli tak rzeczywiście było, nie miał prawa mieć wątpliwości, skąd brały się wszystkie wybujałe pragnienia i marzenia Magnusa co do wolności, którą czynił sobie w jego komnatach. Z ulgą oddychał, że nie widziała tego służba. Byłoby ogromnym incydentem, gdyby dostrzegli choć jeden przejaw tak aroganckiego zachowania – pomijając oczywiście rozkaz Magnusa, by opuścili komnaty – ze strony kogoś, kto w zasadzie nie był zbyt mile widziany ani na wyspie, ani w towarzystwie innych Shafiqów. Wrogość pielęgnowana przez lata; tyle wiedział i nie zgłębiał więcej tego tematu, dostrzegając, w jaki sposób Magnus bezcześcił tę rodową zażyłość. On sam nie zamierzał strofować znacznie starszego od siebie czarodzieja. W ciszy przytakiwał jego ekscesom, modląc się w duszy, aby nikt nie napatoczył się na to łamiące stare zasady spotkanie. Do pełni upokorzenia brakowało mu tylko awantury, o której będą pisać we wszystkich periodykach.
Wzruszył ramionami. Nie wiedział, ile w swoim życiu widział magnus. Zapewne więcej niż Zachary, jednak wywodzili się z zupełnie innych kultur, toteż i całkiem odrębnie odbierali piękno. Choć głęboko wierzył, że angielskie nawyki oraz obcowanie z takowymi zwyczajami zmieniły go, to nie mogły zniweczyć tego, co zostało w nim zakorzenione. Wciąż pozostawało w nim silne przekonanie o potędze jego rodu i żaden szlamowaty, białoskóry czarodziej nie był w stanie tego zniszczyć, nieważne jak wielkie prawa rościłby sobie do czegoś, co z tytułu urodzenia należało się jemu. On, Zechariah Shafiq, stał ponad tym. Nie zniżał się do poziomu otaczającego zewsząd błota. Wdzięcznym krokiem stąpał boso po piaskach, uprzejmie kiwał głową tym, którzy z nim sympatyzowali bądź w jakiś sposób próbowali pozostać obojętni na jego poczynania, a nieprzyjaciołom wsypywał piach pustyni w gardła, patrząc jak dławili się wyższością, z którą mieli do czynienia. Nie współczuł. Zaledwie pochylał się nad ich ignorancją, butą i oślim uporem, który okazywali.
Przytaknął w milczeniu. Nie praktykował wcześniej wbijania sobie igły z takimi paskudztwami i zawierzał na wypowiedziane słowa. Było to jednak zupełnie nowe doświadczenie. Ukłucie bólu towarzyszące temu zabiegowi było oczywiście znajome. Uczył się posługiwania strzykawkami, wszak bycie uzdrowicielem to nie tylko rzucanie zaklęć i podawanie eliksirów. Zawód życia łączył się i przenikał z prowadzeniem własnych badań, odkrywaniem nieznanego, lecz Zachary jeszcze nie odkrył w sobie powołania do rozpoczynania tego typu działalności. Wciąż czuł się niedoświadczony, niedostatecznie wykształcony w praktykach, choć odebrał najlepsze możliwe wychowanie oraz lekcje u samych egipskich mistrzów uzdrawiania, nim przybył do Anglii i podjął się terminowania w Świętym Mungu. Jedno nie mogło równać się drugiemu, tyle wiedział. Tak samo teoretyczna znajomość objawów zażycia tego czegoś była niczym w porównaniu z faktycznym wykorzystaniem środków odurzających.
— A w praktyce? — zapytał, przekrzywiając głowę, kierując się niczym innym a najprostszą ciekawością, nie chcąc, aby spotkanie doświadczyło dziwnego milczenia, gdy narkotyk rozchodził się po ciele i miał zacząć działać, przynosząc zadowolenie przeradzające się w euforię. Już tyle zdołał odczuć, choć minęła zaledwie chwila. Siła, która zaczynała przedzierać się przez jego wnętrze, dawała ciepłe uczucie, wprowadzała go w błogi nastrój, wywoływała czysty uśmiech na twarzy, zmuszając mięśnie do poruszenia się niemal bez udziału jego woli.
— Poczułeś pragnienie zostania szajchem? — Postawił kolejne pytanie, zaśmiewając się cicho pod nosem, po czym podążył za Magnusem w stronę szafy stanowiącej część zupełnie innego pomieszczenia, w którym Rowle naprawdę nie powinien się znaleźć. Chociaż przestawało to mieć w tej chwili większe znaczenie, gdy zaczynała rozdzierać go radość, której nie był w stanie powstrzymać. Mógł jedynie dać porwać się chwili, odrzucając na bok zasady w ślad za Magnusem i zyskując dziwną wolność. A wraz z tą chwilą pozbawioną barier oraz granic, Zachary stanął przed swoją szafą i wyciągnął jeden z lekkich granatowych szali, by ostatecznie odwrócić się z zadziornym, przekornym uśmiechem w stronę towarzysza.
— Może rozkażę przynieść trochę ochry jednej ze służek, byś choć trochę wyglądał jak ja, Malek — stwierdził, wzruszając lekko ramionami, po czym bez większego zastanowienia zabrał się za owijanie szala, rozpoczynając od ramion, by zarzucić jego część na głowę, przesłaniając Magnusowi spojrzenie i ostatecznie owinąć nad czołem w sposób, który dla Zachary'ego stanowił niemałe utrudnienie w pełnieniu swoich szpitalnych obowiązków.
— W przeciwieństwie do Ciebie, pozostaję silnym przykładem dla mojej służby — odparł wyniośle, obrzucając mężczyznę spojrzeniem więcej niż chłodnym. Jasne tęczówki miały być ucieleśnieniem prawdziwego zimna, przenikającego na wskroś mrozu, choć wątpił, by właśnie to odczytał z nich jego gość. Jeśli cokolwiek był w stanie ujrzeć, to z pewnością był to upór i zawziętość towarzysząca odpowiedzi. Nie widział jeszcze w kimś tak wielkiej ignorancji dla zasad, w których został wychowany. Chciał wierzyć, że to tylko Magnus i jego skrzętnie skrywane perwersje pojawiające się, gdy znikał ze swych ziem; obawiał się brutalnej rzeczywistości, gdyby był w błędzie.
— Rozmowy o pogodzie? — zapytał z kpiącym uśmieszkiem. — Czyżby ktoś próbował zrobić z ciebie damę? — zapytał raz jeszcze, zanosząc się krótkim, gardłowym śmiechem pełnym prześmiewczego współczucia. Jeśli tak rzeczywiście było, nie miał prawa mieć wątpliwości, skąd brały się wszystkie wybujałe pragnienia i marzenia Magnusa co do wolności, którą czynił sobie w jego komnatach. Z ulgą oddychał, że nie widziała tego służba. Byłoby ogromnym incydentem, gdyby dostrzegli choć jeden przejaw tak aroganckiego zachowania – pomijając oczywiście rozkaz Magnusa, by opuścili komnaty – ze strony kogoś, kto w zasadzie nie był zbyt mile widziany ani na wyspie, ani w towarzystwie innych Shafiqów. Wrogość pielęgnowana przez lata; tyle wiedział i nie zgłębiał więcej tego tematu, dostrzegając, w jaki sposób Magnus bezcześcił tę rodową zażyłość. On sam nie zamierzał strofować znacznie starszego od siebie czarodzieja. W ciszy przytakiwał jego ekscesom, modląc się w duszy, aby nikt nie napatoczył się na to łamiące stare zasady spotkanie. Do pełni upokorzenia brakowało mu tylko awantury, o której będą pisać we wszystkich periodykach.
Wzruszył ramionami. Nie wiedział, ile w swoim życiu widział magnus. Zapewne więcej niż Zachary, jednak wywodzili się z zupełnie innych kultur, toteż i całkiem odrębnie odbierali piękno. Choć głęboko wierzył, że angielskie nawyki oraz obcowanie z takowymi zwyczajami zmieniły go, to nie mogły zniweczyć tego, co zostało w nim zakorzenione. Wciąż pozostawało w nim silne przekonanie o potędze jego rodu i żaden szlamowaty, białoskóry czarodziej nie był w stanie tego zniszczyć, nieważne jak wielkie prawa rościłby sobie do czegoś, co z tytułu urodzenia należało się jemu. On, Zechariah Shafiq, stał ponad tym. Nie zniżał się do poziomu otaczającego zewsząd błota. Wdzięcznym krokiem stąpał boso po piaskach, uprzejmie kiwał głową tym, którzy z nim sympatyzowali bądź w jakiś sposób próbowali pozostać obojętni na jego poczynania, a nieprzyjaciołom wsypywał piach pustyni w gardła, patrząc jak dławili się wyższością, z którą mieli do czynienia. Nie współczuł. Zaledwie pochylał się nad ich ignorancją, butą i oślim uporem, który okazywali.
Przytaknął w milczeniu. Nie praktykował wcześniej wbijania sobie igły z takimi paskudztwami i zawierzał na wypowiedziane słowa. Było to jednak zupełnie nowe doświadczenie. Ukłucie bólu towarzyszące temu zabiegowi było oczywiście znajome. Uczył się posługiwania strzykawkami, wszak bycie uzdrowicielem to nie tylko rzucanie zaklęć i podawanie eliksirów. Zawód życia łączył się i przenikał z prowadzeniem własnych badań, odkrywaniem nieznanego, lecz Zachary jeszcze nie odkrył w sobie powołania do rozpoczynania tego typu działalności. Wciąż czuł się niedoświadczony, niedostatecznie wykształcony w praktykach, choć odebrał najlepsze możliwe wychowanie oraz lekcje u samych egipskich mistrzów uzdrawiania, nim przybył do Anglii i podjął się terminowania w Świętym Mungu. Jedno nie mogło równać się drugiemu, tyle wiedział. Tak samo teoretyczna znajomość objawów zażycia tego czegoś była niczym w porównaniu z faktycznym wykorzystaniem środków odurzających.
— A w praktyce? — zapytał, przekrzywiając głowę, kierując się niczym innym a najprostszą ciekawością, nie chcąc, aby spotkanie doświadczyło dziwnego milczenia, gdy narkotyk rozchodził się po ciele i miał zacząć działać, przynosząc zadowolenie przeradzające się w euforię. Już tyle zdołał odczuć, choć minęła zaledwie chwila. Siła, która zaczynała przedzierać się przez jego wnętrze, dawała ciepłe uczucie, wprowadzała go w błogi nastrój, wywoływała czysty uśmiech na twarzy, zmuszając mięśnie do poruszenia się niemal bez udziału jego woli.
— Poczułeś pragnienie zostania szajchem? — Postawił kolejne pytanie, zaśmiewając się cicho pod nosem, po czym podążył za Magnusem w stronę szafy stanowiącej część zupełnie innego pomieszczenia, w którym Rowle naprawdę nie powinien się znaleźć. Chociaż przestawało to mieć w tej chwili większe znaczenie, gdy zaczynała rozdzierać go radość, której nie był w stanie powstrzymać. Mógł jedynie dać porwać się chwili, odrzucając na bok zasady w ślad za Magnusem i zyskując dziwną wolność. A wraz z tą chwilą pozbawioną barier oraz granic, Zachary stanął przed swoją szafą i wyciągnął jeden z lekkich granatowych szali, by ostatecznie odwrócić się z zadziornym, przekornym uśmiechem w stronę towarzysza.
— Może rozkażę przynieść trochę ochry jednej ze służek, byś choć trochę wyglądał jak ja, Malek — stwierdził, wzruszając lekko ramionami, po czym bez większego zastanowienia zabrał się za owijanie szala, rozpoczynając od ramion, by zarzucić jego część na głowę, przesłaniając Magnusowi spojrzenie i ostatecznie owinąć nad czołem w sposób, który dla Zachary'ego stanowił niemałe utrudnienie w pełnieniu swoich szpitalnych obowiązków.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Wadzi ci moja swoboda, przyjacielu? - zagadnął, rozłożony na poduchach tak, że ledwo go było zza nich widać. Miały przyjemny, miękki materiał i dosłownie pochłaniały wyłożone na nim ciało; czuł się, jakby zapadał się w niezwykle rozkosznym puchu, a każda sekunda tego doznania liczyła się godzinom odpoczynku na łożu. Jak tylko wróci do Cheshire niewykluczone, że rozważy zmianę aranżacji wnętrz. Ukryty gest rozpaczy - nad stanem jego manier? Prawie się wzruszył - Shafiqa nie miał prawa wzbudzić w Magnusie choćby łaskotania sumienia. Bawił na dworze egipskiego szejka, co nie obligowało go do przemiany w wysuszoną mumię - ot, kolejny dysonans między brytyjską arystokracją, a waszą krwią - skomentował spokojnie, nie unosząc się dumą i nie grzmiąc nad zawoalowaną dezaprobatą. Gdyby oczy Zachary'ego ciskały sztylety, Magnus już dawno byłby przyszpilony do przeciwległej ściany, wydany na łaskę tutejszego władcy - wasza służba to niemal część rodziny. Przybyli tu z wami, są waszymi powiernikami, nierzadko przejmują swoje funkcje po przodkach. Nasi słudzy to najemnicy stworzeni do fizycznej pracy, absolutnie niezwiązani z dworem czy tradycjami. Przyjmujemy do pracy ludzi lojalnych, acz nie wiążemy ich ze sobą na stałe. Od tego są skrzaty, które opiekują się rodzinami i strzegą ich sekretów. Ich nie trzeba ani wychowywać, ani tresować - nakreślił. Ludzie gorsi i tak, mimo wytężonych starań nie osiągną tego, co przy minimalnym wysiłku przychodziło jemu. Nie chciał wynosić się na ich ołtarze, zbyt niskie, błahe i pozbawione smaku, by raczył się nimi zainteresować. Plebejusze pragnący dorównać jemu skazywali się na wieczne cierpienie, nienasycenie, żądlenie chorobliwą złością i zawiścią, wzór do jakiego nigdy nie dosięgną był kiepskim celem, burzącym morale. Syzyfowa praca przenigdy nie motywowała.
-Próbowano utemperować mój charakter. Kiedyś ojciec rzucił na mnie jęzlep i utrzymał go przez trzy dni, bo ośmieliłem się zakwestionować zdanie jego przyjaciela. Podczas bankietów te niezobowiązujące formy przyjmowane są z otwartymi ramionami, a ja mam z nimi drobny problem - uściślił, docinki tyczące płciowości raz jeszcze puszczając mimo uszu. Ostatni raz, bo chociaż był rozluźniony, zdołałby poderwać się w ciągu sekundy i złapać rozochoconego Shafiqa za gardło. Manifest prymitywnej siły nadal pozostał w jego stylu i kanonie zachowania, a krążące w żyłach wino podbijało produkowany testosteron. Udzielił mu się ten gorący klimat pustyni, choć posiadłość leżała na brytyjskim terytorium, to wyobrażenie beduinów, wysiłku i ciepła, zalewającego kark słonym potem zrobiły swoje. Widły zaraz sprawią, że popłynie nad tą spękaną ziemią, otumanią i pozwolą narodzić się na nowo. Dość trywialna i kiczowata metafora każdego narkomana, sądzącego, że działką kupuje sobie nowe życie. Do tego było daleko Magnus rozsądnie rozporządzał tym, co zostało mu dane. Czuwał nad swoją rodziną, odpowiedzialny za żonę i córki, musiał więc również zważać na siebie. Po pierwsze, może był głupi, nie bojąc się pakować w siebie narkotycznych substancji i próbować nowych, ale nie chciał już nigdy więcej czuć lęku, nawiedzającego go podczas dorastania. Wypychał go z siebie nieco brawurowo, trochę szaleńczo, ale wciąż zgrabnie utrzymując się w kręgu złych decyzji bez konsekwencji. Dawka na kilka miesięcy, haust szczęścia, post i ponowienie uczucia rozszerzającego percepcję.
-W praktyce? - powtórzył po Zacharym, pilnie obserwując ten profesjonalny zabieg. Estetyczny, jego pierwszy raz skończył się poszarpaną żyłą i interwencją Cassandry. Teraz już to potrafił, ale i tak był pod wrażeniem lekkości, pewnej ręki. Żadnego zawahania w geście, jedyne wątpliwości zasnuły się za oczami. Policzą do trzech i znikną, jak za dotknięciem różdżki - w praktyce już na to za późno - odparł, skutki nigdy dotąd go nie dopadły. Towar miał przedni, żaden szajs od drobnych handlarzy z Nokturnu. Gdyby coś poszło nie tak, wiedział, dokąd się zgłosić. Spokój, relaks, oczekiwanie na falę euforii, która miała za moment spiąć jego mięśnie i osuszyć gardło.
-Szajchem. Kalifem. Może twoim kuzynem - wymieniał po kolei, przyrównując odcień swojej skóry do barwy skóry Zachary'ego. Ciało Shafiqa pachniało jak słońce, jego było miedziane. Znacznie ciemniejsze, niż blade nadgarstki Averych czy Flintów, dorastających w leśnej głuszy, ani muśniętych południowym światłem. Przekręt miał szanse się udać, krewny ze stron bliższych Europie: ciemne włosy, ciemne oczy, aparycja wyróżniająca go w Durmstrangu tutaj, działała na korzyść. Więc jednak potrafi sam się odziać - pomyślał, gdy Zachary drapował na jego głowie zwój granatowego materiału. Fałdy cienkiej tkaniny początkowo irytowały, lecz wkrótce przywykł do ucisku i falowania ich wolnych części. Stanął przed lustrem niezwykle kontent.
-Do czego mi ochra? Nie będę się malował - zaperzył się, bez pozwolenia zaczynając przeglądać garderobę Zachary'ego. Wydobył z niej luźne szarawary, również niebieski, choć o ton jaśniejsze, bardziej żywe od turbana, spowijającego jego głowę - przedstawisz mnie [i]rodzinie? - spytał, zmieniając spodnie i czując, jak uczucie euforii w jego piersi rośnie. Mały potwór przyśpieszył bicie jego serca, które dosłownie tłukło mu się w klatce piersiowej, nie mogąc się wyrwać. Elektryczny dreszcz, napięcie, oblizał usta, rozglądając się za czymś do picia.
-Próbowano utemperować mój charakter. Kiedyś ojciec rzucił na mnie jęzlep i utrzymał go przez trzy dni, bo ośmieliłem się zakwestionować zdanie jego przyjaciela. Podczas bankietów te niezobowiązujące formy przyjmowane są z otwartymi ramionami, a ja mam z nimi drobny problem - uściślił, docinki tyczące płciowości raz jeszcze puszczając mimo uszu. Ostatni raz, bo chociaż był rozluźniony, zdołałby poderwać się w ciągu sekundy i złapać rozochoconego Shafiqa za gardło. Manifest prymitywnej siły nadal pozostał w jego stylu i kanonie zachowania, a krążące w żyłach wino podbijało produkowany testosteron. Udzielił mu się ten gorący klimat pustyni, choć posiadłość leżała na brytyjskim terytorium, to wyobrażenie beduinów, wysiłku i ciepła, zalewającego kark słonym potem zrobiły swoje. Widły zaraz sprawią, że popłynie nad tą spękaną ziemią, otumanią i pozwolą narodzić się na nowo. Dość trywialna i kiczowata metafora każdego narkomana, sądzącego, że działką kupuje sobie nowe życie. Do tego było daleko Magnus rozsądnie rozporządzał tym, co zostało mu dane. Czuwał nad swoją rodziną, odpowiedzialny za żonę i córki, musiał więc również zważać na siebie. Po pierwsze, może był głupi, nie bojąc się pakować w siebie narkotycznych substancji i próbować nowych, ale nie chciał już nigdy więcej czuć lęku, nawiedzającego go podczas dorastania. Wypychał go z siebie nieco brawurowo, trochę szaleńczo, ale wciąż zgrabnie utrzymując się w kręgu złych decyzji bez konsekwencji. Dawka na kilka miesięcy, haust szczęścia, post i ponowienie uczucia rozszerzającego percepcję.
-W praktyce? - powtórzył po Zacharym, pilnie obserwując ten profesjonalny zabieg. Estetyczny, jego pierwszy raz skończył się poszarpaną żyłą i interwencją Cassandry. Teraz już to potrafił, ale i tak był pod wrażeniem lekkości, pewnej ręki. Żadnego zawahania w geście, jedyne wątpliwości zasnuły się za oczami. Policzą do trzech i znikną, jak za dotknięciem różdżki - w praktyce już na to za późno - odparł, skutki nigdy dotąd go nie dopadły. Towar miał przedni, żaden szajs od drobnych handlarzy z Nokturnu. Gdyby coś poszło nie tak, wiedział, dokąd się zgłosić. Spokój, relaks, oczekiwanie na falę euforii, która miała za moment spiąć jego mięśnie i osuszyć gardło.
-Szajchem. Kalifem. Może twoim kuzynem - wymieniał po kolei, przyrównując odcień swojej skóry do barwy skóry Zachary'ego. Ciało Shafiqa pachniało jak słońce, jego było miedziane. Znacznie ciemniejsze, niż blade nadgarstki Averych czy Flintów, dorastających w leśnej głuszy, ani muśniętych południowym światłem. Przekręt miał szanse się udać, krewny ze stron bliższych Europie: ciemne włosy, ciemne oczy, aparycja wyróżniająca go w Durmstrangu tutaj, działała na korzyść. Więc jednak potrafi sam się odziać - pomyślał, gdy Zachary drapował na jego głowie zwój granatowego materiału. Fałdy cienkiej tkaniny początkowo irytowały, lecz wkrótce przywykł do ucisku i falowania ich wolnych części. Stanął przed lustrem niezwykle kontent.
-Do czego mi ochra? Nie będę się malował - zaperzył się, bez pozwolenia zaczynając przeglądać garderobę Zachary'ego. Wydobył z niej luźne szarawary, również niebieski, choć o ton jaśniejsze, bardziej żywe od turbana, spowijającego jego głowę - przedstawisz mnie [i]rodzinie? - spytał, zmieniając spodnie i czując, jak uczucie euforii w jego piersi rośnie. Mały potwór przyśpieszył bicie jego serca, które dosłownie tłukło mu się w klatce piersiowej, nie mogąc się wyrwać. Elektryczny dreszcz, napięcie, oblizał usta, rozglądając się za czymś do picia.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieco otępiałe pod wpływem doznań spojrzenie Zachary'ego powędrowało w stronę zadanego pytania. Przez chwilę analizował je we własnej głowie, szukając słów bądź choćby pojedynczego słowa, która potrafiłoby odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
— Nieokrzesanie. — odparł z triumfalnych uśmiechem, jakby udzielona odpowiedź stanowiła wyżyny, niezdobyte wcześniej szczyty elokwencji, o którą toczono odwieczne boje na arystokratycznych salonach. Wolność, którą ponoć im odbierano, istniała tylko w głowie. Stanowiła barierę nie do pokonania tylko wtedy, gdy z owej wolności nie umiało się korzystać. Dla niego samego nie było więc ograniczeń innych niż te, które narzucał sobie sam. W pełni akceptował pisany mu los, podążał zgodnie z przeznaczeniem, głęboko wierząc, że odpowiednie znaki kierujące go na odpowiednią ścieżkę nie musiały pojawiać się w jego świadomości, dosadnie krzycząc, by coś właśnie uczynił. Nie posiadał jednak pewności, czemu zawdzięczał wiedzę na ten temat.
— Istotnie — podsumował krótko słowa Magnusa. Nigdy nie roztrząsał tematu otaczającej go służby. Była od zawsze. Przychodziła, gdy ją wezwał. Odchodziła na skinienie choćby jednego palca. Zawsze ludzie, którzy spełniali jego zachcianki, nie śmiejąc się okazać jakiegokolwiek sprzeciwu. Zastanawianie się nad źródłem tego wszystkiego uważał za całkowicie bezcelowe. Posiadanie nieskazitelnej służby było dziedzictwem, które z dumą przyjął na własne barki i nie wyobrażał sobie, aby ten stan miał ulec gwałtownej zmianie. Nie robili tego za darmo, bowiem i nic bez odpowiedniej ceny nie można było dostać. Nie zawsze płacono w galeonach czy kosztownościach takich jak biżuteria. Wiedza, księgi, zwoje, tajemnice – one również stanowiły walutę niejednokrotnie wartą więcej niż jakiekolwiek złoto, bowiem prowadziły ostatecznie ku władzy. Najwyższa i najbardziej pożądana, będąca sporem od zarania dziejów, gdy jedni wyrwali ją drugim, a trzeci w ciszy obserwowali dalszy bieg wypadków, aby ostatecznie zagarnąć wszystkie łupy dla siebie. Łupy, które zyskiwało się wraz ze szlachectwem, do którego łajdactwo lgnęło jak muchy.
— I odniesiono klęskę — stwierdził cicho, spoglądając w stronę Magnusa. — Być może to dobrze. Kto wie, kim byłbyś, gdyby zdołano osadzić twój temperament w żelaznych zasad. Może wtedy nie przypominałbyś tak bardzo mojego brata? — Pytanie zadane niemal półgębkiem zrodziło w ogarniającej go euforii zalążek refleksji. Istotnie, dostrzegał pewne analogie, starał się widzieć więcej, lecz to nadal było zbyt mało, aby całość zamknąć w łatwe do zapamiętania definicje. Nadal pozostawało to czymś ulotnym, zupełnie jak przenikające go sztucznie wywołane uczucie przyjemności. Nie należało do niego, choć istniało wewnątrz i tworzyło go niemal zupełnie na nowo, gdy w stanie rozchwiania i zaburzenia równowagi odrzucał otulające ciepłem zasady, stawiając kroki pozbawione rytmu oraz gracji. Był trochę jak dziecko, które potrzebowało nauczyciela zdolnego poprowadzić go na nowej ścieżce, na tyle silnego, aby utrzymał na niej i nie pozwolił gwałtownej ciekawości zboczyć z obranego wcześniej kursu. W naturalnych, pozbawionych zaburzeń warunkach nie wziąłby Magnusa nawet pod najmniejszą uwagę. Po prostu nie nadawał się w oczach Zachary'ego; teraz jednak stanowił jedyną osobę, przed którą postępował zupełnie inaczej niż dotychczas, pozwalając obyczajnemu zachowaniu skryć się w cieniu, aby na samym końcu dopadło go i pożarło, krępując sumienie w poczuciu winy.
— Nie — odpowiedział cicho. Nie musiał tłumaczyć odmowy. Jakkolwiek zabawnie to wszystko wyglądało teraz, nie byłby w stanie doprowadzić do konfrontacji z rodziną. Odwiedziny dawno niewidzianego kuzyna miałyby przejść bez echa? Niedoczekanie. Wszyscy bez wyjątku raz dwa połączyliby fakty, że szwindel uknuty przez Magnusa miał być próbą sprowadzenia na manowce jednego z nich. Wywoływanie w ten sposób wojny zachwiałoby nimi wszystkim. Niechybnie ktoś zginąłby, byle tylko ukrócić cały ten cyrk bez względu na to, jak zabawny wydawał się dla jego uczestników. Na szczęście euforia miała swoje ograniczone działanie i nie była bezkresna. W cichej radości oczekiwał jej końca – równie mocno oczekiwał końca spotkania, choć Magnus z całą pewnością stanowił niezwykle interesujące towarzystwo. Na dłuższą metę również niebezpieczne, gdyby podjął się dalszej analizy zachowań swojego gościa, lokując je w kategoriach przekraczających postępowanie normalnego człowieka. Czyste wariactwo.
z/t x2
— Nieokrzesanie. — odparł z triumfalnych uśmiechem, jakby udzielona odpowiedź stanowiła wyżyny, niezdobyte wcześniej szczyty elokwencji, o którą toczono odwieczne boje na arystokratycznych salonach. Wolność, którą ponoć im odbierano, istniała tylko w głowie. Stanowiła barierę nie do pokonania tylko wtedy, gdy z owej wolności nie umiało się korzystać. Dla niego samego nie było więc ograniczeń innych niż te, które narzucał sobie sam. W pełni akceptował pisany mu los, podążał zgodnie z przeznaczeniem, głęboko wierząc, że odpowiednie znaki kierujące go na odpowiednią ścieżkę nie musiały pojawiać się w jego świadomości, dosadnie krzycząc, by coś właśnie uczynił. Nie posiadał jednak pewności, czemu zawdzięczał wiedzę na ten temat.
— Istotnie — podsumował krótko słowa Magnusa. Nigdy nie roztrząsał tematu otaczającej go służby. Była od zawsze. Przychodziła, gdy ją wezwał. Odchodziła na skinienie choćby jednego palca. Zawsze ludzie, którzy spełniali jego zachcianki, nie śmiejąc się okazać jakiegokolwiek sprzeciwu. Zastanawianie się nad źródłem tego wszystkiego uważał za całkowicie bezcelowe. Posiadanie nieskazitelnej służby było dziedzictwem, które z dumą przyjął na własne barki i nie wyobrażał sobie, aby ten stan miał ulec gwałtownej zmianie. Nie robili tego za darmo, bowiem i nic bez odpowiedniej ceny nie można było dostać. Nie zawsze płacono w galeonach czy kosztownościach takich jak biżuteria. Wiedza, księgi, zwoje, tajemnice – one również stanowiły walutę niejednokrotnie wartą więcej niż jakiekolwiek złoto, bowiem prowadziły ostatecznie ku władzy. Najwyższa i najbardziej pożądana, będąca sporem od zarania dziejów, gdy jedni wyrwali ją drugim, a trzeci w ciszy obserwowali dalszy bieg wypadków, aby ostatecznie zagarnąć wszystkie łupy dla siebie. Łupy, które zyskiwało się wraz ze szlachectwem, do którego łajdactwo lgnęło jak muchy.
— I odniesiono klęskę — stwierdził cicho, spoglądając w stronę Magnusa. — Być może to dobrze. Kto wie, kim byłbyś, gdyby zdołano osadzić twój temperament w żelaznych zasad. Może wtedy nie przypominałbyś tak bardzo mojego brata? — Pytanie zadane niemal półgębkiem zrodziło w ogarniającej go euforii zalążek refleksji. Istotnie, dostrzegał pewne analogie, starał się widzieć więcej, lecz to nadal było zbyt mało, aby całość zamknąć w łatwe do zapamiętania definicje. Nadal pozostawało to czymś ulotnym, zupełnie jak przenikające go sztucznie wywołane uczucie przyjemności. Nie należało do niego, choć istniało wewnątrz i tworzyło go niemal zupełnie na nowo, gdy w stanie rozchwiania i zaburzenia równowagi odrzucał otulające ciepłem zasady, stawiając kroki pozbawione rytmu oraz gracji. Był trochę jak dziecko, które potrzebowało nauczyciela zdolnego poprowadzić go na nowej ścieżce, na tyle silnego, aby utrzymał na niej i nie pozwolił gwałtownej ciekawości zboczyć z obranego wcześniej kursu. W naturalnych, pozbawionych zaburzeń warunkach nie wziąłby Magnusa nawet pod najmniejszą uwagę. Po prostu nie nadawał się w oczach Zachary'ego; teraz jednak stanowił jedyną osobę, przed którą postępował zupełnie inaczej niż dotychczas, pozwalając obyczajnemu zachowaniu skryć się w cieniu, aby na samym końcu dopadło go i pożarło, krępując sumienie w poczuciu winy.
— Nie — odpowiedział cicho. Nie musiał tłumaczyć odmowy. Jakkolwiek zabawnie to wszystko wyglądało teraz, nie byłby w stanie doprowadzić do konfrontacji z rodziną. Odwiedziny dawno niewidzianego kuzyna miałyby przejść bez echa? Niedoczekanie. Wszyscy bez wyjątku raz dwa połączyliby fakty, że szwindel uknuty przez Magnusa miał być próbą sprowadzenia na manowce jednego z nich. Wywoływanie w ten sposób wojny zachwiałoby nimi wszystkim. Niechybnie ktoś zginąłby, byle tylko ukrócić cały ten cyrk bez względu na to, jak zabawny wydawał się dla jego uczestników. Na szczęście euforia miała swoje ograniczone działanie i nie była bezkresna. W cichej radości oczekiwał jej końca – równie mocno oczekiwał końca spotkania, choć Magnus z całą pewnością stanowił niezwykle interesujące towarzystwo. Na dłuższą metę również niebezpieczne, gdyby podjął się dalszej analizy zachowań swojego gościa, lokując je w kategoriach przekraczających postępowanie normalnego człowieka. Czyste wariactwo.
z/t x2
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeden z tych niedzielnych dni, które Zachary mógł w całości poświęcić sobie i nie przejmować się pędzeniem na złamanie karku do szpitala, poświęcał odpoczynkowi proporcjonalnie przyznawanemu do dalszego samodoskonalenia swoich umiejętności. Wiedział, że powinien poświęcać temu zdecydowanie więcej czasu, jednak znalezienie kilku wolnych chwil zazwyczaj wymagało gruntownej zmiany obowiązującego w danym tygodniu rozkładu zajęć. Do dzisiejszych zajęć zdołał zamknąć część spraw, które wymagały jego pilnej uwagi, i teraz mógł odkurzyć dawno nieużywany kociołek, z odrobiną dystansu spoglądając na księgę z recepturami. Ostatecznie zdecydował się z niej skorzystać, wszak nic złego nie wynikało z odświeżenia znanych na pamięć kilku przepisów.
Przygotowawszy stanowisko na niskim stoliku, przy którym mógł swobodnie uklęknąć i oprzeć się o pięty, zalał kociołek wodą, rozpalił ogień, po czym powoli otworzył skrzynkę z ingrediencjami, z należytym namaszczeniem spoglądając na swoją małą kolekcję, której poniekąd żałował wykorzystywać. Wiedział jednak, że nie mógł ich wiecznie suszyć i skazywać na zmarnowanie. Dziś nadeszła pora z nich skorzystać, wystarczyło odczekać chwilę na osiągnięcie odpowiedniej temperatury wody, po czym powoli zaczął wlewać śluz gumochłona, chcąc osiągnąć odpowiednią konsystencję wstępnego wywaru. Sześć razy zamieszał zgodnie z ruchem wskazówek zegara i dodał odłamek spadającej gwiazdy, wspominając dzień festiwalu, podczas którego – prócz tego magicznego prezentu – poznał jedną z lady, wyławiając jej wianek. Wspomnienie to szybko rozpędził. Nie potrzebował rozproszenia, gdy warzył eliksiry, dobrze wiedząc, że zaniedbania w tej sztucy mogły łatwo wpędzić go w skuteczne wysadzenie własnych komnat. Skupienie, powtórzył raz jeszcze we własnych myślach i zabrał się za przygotowanie sopophorusa przy pomocy noża, ostrożnym ruchem nacinając nasiona tak, aby nie wyślizgnęły się pod naciskiem narzędzia, a delikatnie otworzył i puściły sok. Uważał to za bardzo trudne i wymagające zadanie, jednak zdołał mu podołać, w konsekwencji dodając rzeczony składnik do bulgoczącego kociołka. Szybko posiekał miętę oraz krwawnik, odczekując chwilę, aż przygotowywany eliksir nabierze odrobiny koloru i wsypał kolejne dwie ingrediencje, rozdzielając je czterokrotnym zamieszaniem miksturą przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Ostatni składnik, kolce jeżozwierza, trzymał do ostatniej chwili. Nie chciał wrzucać ich zbyt wcześnie, nim wywar nie osiągnął dostatecznie głębokiej czerwieni, a wtedy jednym, precyzyjnym ruchem dodał je do całości i zaczął wykonywać wolne ruchy mieszadłem, pragnąc jedynie upewnić się, że nic się nie stało. Wciąż miał jeszcze dość czasu, aby zbędna woda odparowała, i mógł spokojnie przygotować odpowiednie fiolki do napełnienia swoim dziełem. Jeśli tylko nie miało okazać się wybuchowym akcentem jego życia.
Eliksir: eliksir ożywiający (st 20)
Serce: odłamek spadającej gwiazdy (w zastępstwie za liście kłaposkrzeczki)
Roślinne: kolce jeżozwierza, śluz gumochłona
Zwierzęce: mięta, sopophorus, krwawnik kichawiec
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Eliksir powyżej udany, źle rozpisałem pod postem i nie odłamek a kawałek spadającej gwiazdy, st 25. Wszystko się zgadza,
Przelał zawartość kociołka do dwóch fiolek, szczelnie zamknął, oznaczył i odłożył na bok, po czym zabrał się za oczyszczanie narzędzi pracy i czynienie przygotowań do następnego eliksiru. Przepis znajdujący się zaledwie dwie strony dalej również należał do prostych, choć receptura na początku mogła wydawać się podchwytliwa i skora do sprawiania niespodzianek. Przynajmniej taką ją zapamiętał, gdy ponownie napełniał kociołek wodą, a na reszcie stołu wyłożył potrzebne ingrediencje. Posiekał śledzionę, odmierzył równo dżdżownice, wycisnął miąższ oraz sok z aloesu i odkorkował fiolkę olejku różanego. Żywokost wymagał jedynie utarcia w moździerzu, co też zaczął wykonywać starannym ruchem w oczekiwaniu na zagrzanie wody. Minuty spędzone na przygotowaniach poświęcił także na dwukrotne przestudiowanie całej receptury, chcąc upewnić się, że nie pominął żadnego z podpunktów prowadzących do sukcesu.
Gdy woda osiągnęła odpowiedni stan, pewnym ruchem umieścił w kociołku skrzeloziele, obserwując postępujące brunatnozielone zabarwienie, aż osiągnęło odpowiedni stopień intensywności, po czym zaczął mieszać przeciwnie do ruchu wskazówek zegara i wsypywać utarty żywokost, aż mikstura osiągnęła jednolity, znacznie jaśniejszy kolor, który – zgodnie z instrukcjami – należało utrzymać przez około godzinę. Godzina czekania została więc poświęcona na pilnowanie kociołka, utrzymywanie pod nim dostatecznie silnego ognia, aby delikatna równowaga w świecie alchemii została zachowana, doprowadzając w konsekwencji do następnego etapu. Śledziona szczura równo pokrojona na równe plastry, plasterek po plasterku lądowała w kociołku w czujnie mierzonych małą klepsydrą odstępach czasu tylko po to, aby przygotowywany eliksir nie osiągnął zbyt szybko etapu, do którego Zachary cierpliwie dążył. Nie czuł pośpiechu w wykonywanej czynności i w odpowiedniej gdy po włożeniu ostatniego plastra, przystąpił do dodawania dżdżownic, a następnie cztery razy zamieszał zawartością kociołka zgodnie ze wskazówkami zegara i odczekał kwadrans. Aloes, a raczej to, co z niego wyciągnął, dołączyły do mikstury po równych piętnastu minutach, będąc przedostatnim składnikiem, którego używał do uwarzenia wywaru wzmacniającego. Cierpliwie czekał na odpowiedni moment wlania olejku różanego, za znak przyjmując osiągnięcie intensywnej, niebieskiej barwy niezmąconej żadnymi niedoskonałościami. Gdy to nastąpiło, ostrożnie przechylił fiolkę, kropla po kropli przelewając jej zawartość do kociołka, wiedząc, że będzie musiał odczekać dwa dni, nim eliksir osiągnie błękitną barwę znamionującą zdatność do spożycia.
Eliksir: wywar ożywiający (st 20)
Serce: skrzeloziele
Roślinne: aloes, olejek różany, żywokost
Zwierzęce: śledziona szczura, dżdżownice
Przelał zawartość kociołka do dwóch fiolek, szczelnie zamknął, oznaczył i odłożył na bok, po czym zabrał się za oczyszczanie narzędzi pracy i czynienie przygotowań do następnego eliksiru. Przepis znajdujący się zaledwie dwie strony dalej również należał do prostych, choć receptura na początku mogła wydawać się podchwytliwa i skora do sprawiania niespodzianek. Przynajmniej taką ją zapamiętał, gdy ponownie napełniał kociołek wodą, a na reszcie stołu wyłożył potrzebne ingrediencje. Posiekał śledzionę, odmierzył równo dżdżownice, wycisnął miąższ oraz sok z aloesu i odkorkował fiolkę olejku różanego. Żywokost wymagał jedynie utarcia w moździerzu, co też zaczął wykonywać starannym ruchem w oczekiwaniu na zagrzanie wody. Minuty spędzone na przygotowaniach poświęcił także na dwukrotne przestudiowanie całej receptury, chcąc upewnić się, że nie pominął żadnego z podpunktów prowadzących do sukcesu.
Gdy woda osiągnęła odpowiedni stan, pewnym ruchem umieścił w kociołku skrzeloziele, obserwując postępujące brunatnozielone zabarwienie, aż osiągnęło odpowiedni stopień intensywności, po czym zaczął mieszać przeciwnie do ruchu wskazówek zegara i wsypywać utarty żywokost, aż mikstura osiągnęła jednolity, znacznie jaśniejszy kolor, który – zgodnie z instrukcjami – należało utrzymać przez około godzinę. Godzina czekania została więc poświęcona na pilnowanie kociołka, utrzymywanie pod nim dostatecznie silnego ognia, aby delikatna równowaga w świecie alchemii została zachowana, doprowadzając w konsekwencji do następnego etapu. Śledziona szczura równo pokrojona na równe plastry, plasterek po plasterku lądowała w kociołku w czujnie mierzonych małą klepsydrą odstępach czasu tylko po to, aby przygotowywany eliksir nie osiągnął zbyt szybko etapu, do którego Zachary cierpliwie dążył. Nie czuł pośpiechu w wykonywanej czynności i w odpowiedniej gdy po włożeniu ostatniego plastra, przystąpił do dodawania dżdżownic, a następnie cztery razy zamieszał zawartością kociołka zgodnie ze wskazówkami zegara i odczekał kwadrans. Aloes, a raczej to, co z niego wyciągnął, dołączyły do mikstury po równych piętnastu minutach, będąc przedostatnim składnikiem, którego używał do uwarzenia wywaru wzmacniającego. Cierpliwie czekał na odpowiedni moment wlania olejku różanego, za znak przyjmując osiągnięcie intensywnej, niebieskiej barwy niezmąconej żadnymi niedoskonałościami. Gdy to nastąpiło, ostrożnie przechylił fiolkę, kropla po kropli przelewając jej zawartość do kociołka, wiedząc, że będzie musiał odczekać dwa dni, nim eliksir osiągnie błękitną barwę znamionującą zdatność do spożycia.
Eliksir: wywar ożywiający (st 20)
Serce: skrzeloziele
Roślinne: aloes, olejek różany, żywokost
Zwierzęce: śledziona szczura, dżdżownice
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Komnaty Zachary'ego
Szybka odpowiedź