Komnaty Zachary'ego
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Komnaty Zachary'ego
Komnaty zamieszkiwane przez Zachary'ego podzielone są na część dzienną oraz część sypialną. Tą drugą – ukryta zdobionymi drzwiami – wypełnia przede wszystkim duże, choć proste łoże wyłożone dziesiątkami wzorzystych poduszek i nikt prócz najbliższych nie ma prawa tutaj zawitać. Znajduje się tu także niewielka część spełniająca funkcje łaźni. Część dzienna z kolei to duże pomieszczenie z reprezentacyjną kanapą umieszczoną pod ścianą wypełnioną oknami, ozdobioną kolejnymi poduszkami. Z uwagi na charakter mieszkańca tych komnat, wszystko utrzymane jest w należytym porządku i łatwo znaleźć tutaj regał wypełniony księgami, zwojami czy papirusami zawierającymi informacje związane z anatomią, zielarstwem, eliksirami. Pozostałą część wypełnia ogromny, gruby dywan oraz dekoracje charakterystyczne dla egipskich salonów. Szczególne miejsce pełni żerdź, na której przesiaduje raróg Zachary'ego, Ammun, spełniający rolę strażnika, by nikt niepożądany nie śmiał naruszyć prywatności Shafiqa. Całość wypełniają barwy charakterystyczne dla arabskiego wystroju.
Złość i arogancja lorda była dla niej całkowicie zrozumiała, chociaż nie przywykła do podobnego tonu. Prowadząc raczej spokojne życie, pozbawione w większości negatywnych emocji, starała się unikać konfliktowych sytuacji i osób, które odzywały się wobec niej podobnie, co w tym momencie mężczyzna, jednak te okoliczności były na tyle wyjątkowe, że nie mogła sobie po prostu pozwolić na odwrócenie się, wyjście i uznanie spotkania za niebyłe. Zresztą zgodnie ze swoim przekonaniem, które towarzyszyło jej tutaj w drodze, była gotowa ponieść wszelkie konsekwencje decyzji – od odreagowania na sobie, po wyproszenie z posiadłości – chociaż i w tym dostrzegała pewne plusy. Czy to nie w taki właśnie sposób poznawało się najlepiej drugiego człowieka, jego reakcje i czyny? Nie sądziła, by przytrafiły im się bardziej absurdalne i niepoprawne okoliczności jak zaistniałe. Ze spokojem ciemnowłosa nabrała powietrza, zatrzymując je na dłuższą chwilę w płucach i zadecydowała się nie odpowiadać na pytanie Zacharego. Mógł obwiniać ciotkę w pełni, chociaż wina zazwyczaj leżała po obu stronach, w tym po jej i nie oczekiwała żadnej taryfy ulgowej w związku z tym, że się dopiero poznawali a w niedalekiej przyszłości miała stanąć u jego boku jako żona.
– Drugi powód jest oczywisty – odparła sucho i pomimo tego, że nie chciała wypowiadać kolejnego argumentu na głos, lord nie pozostawiał jej wyboru – wiesz, że jakkolwiek bym nie postąpiła, nie miałam dobrego wyjścia z sytuacji – wprawdzie wątpiła, by wiadomość od lady Fathme niosła za sobą rzeczywistą próbę wbicia szpili w nawiązywany sojusz, jednak przezorność była cechą, którą ceniła w sobie równie mocno, co cierpliwość i pogodę ducha. Nim zdołała wymienić trzeci i czwarty, zarzut uzdrowiciela szybko sprowadził ją na ziemię. Ze zdumieniem spojrzała mu prosto w oczy, a potem uśmiechnęła się kącikiem ust. Nie był to jednak uśmiech pokorny ani łagodny, lecz nieco kpiący i gorzki.
– Masz rację, nie wiem co tam się wydarzyło, ale ty zdaje się również – stwierdziła stanowczo, cicho – podobnie jak lady, nie mam uncji rozumu w magii leczniczej, widzę jednak w jakim jesteś stanie i wybacz mi szczerość, lordzie, śmiem twierdzić, że rzeczywiście zapomniałeś o właściwym postępowaniu – odwróciła wzrok, kiedy Zachary próbował podnieść się do pozycji siedzącej – blizny się zagoją, prawda, ale dzięki maściom proces ten będzie szybszy i mniej nieprzyjemny, a ślady pozostaną mniejsze – o czym powinieneś wiedzieć, dokończyła w myślach z przekąsem – twoje nie wyglądają tak, jakby miały się same zagoić bez grama pielęgnacji – nie była znawcą, nie znała się na magii leczniczej. Znała się za to mniej więcej na rodzajach ran i specyfikach, które się na nie stosowało; tych magicznych i tych, które stosowała jej babka wobec pacjentów. Być może się pomyliła a rany goiły się tak, jak należało, ale nie rozumiała ani uporu ani celowego cierpienia zadawanego sobie na własne życzenie.
– Nie robię nic wbrew sobie – nie musiała mu pomagać, nie musiała brudzić rąk alchemicznymi specyfikami w dniu, w którym miała w zasadzie od nich wolne, ale zwyczajnie chciała. Nie lubiła marnowania czasu bez pożytku. Poprawiając się na miękkim materacu, omiotła wzrokiem rozległą bliznę na ramieniu mężczyzny i już po chwili ostrożnie wsmarowywała w nią resztkę maści; jej gest był więcej niż delikatny, tak jakby obawiała się, że ramię uzdrowiciela jest z kryształu i pęknie pod naporem jej palców. Z całych sił starała się skupiać na ranach, lecz to okazało się o wiele trudniejszym zadaniem, gdy zupełnie niechcący, nienachalnie i ukradkowo pozwoliła sobie zerknąć na kawałek odsłoniętego ciała lorda; jego ładnie zarysowaną klatkę piersiową, czy łopatki z pojedynczymi pieprzykami składającymi się w drobną siateczkę przypominającą konstelację gwiazd.
– Drugi powód jest oczywisty – odparła sucho i pomimo tego, że nie chciała wypowiadać kolejnego argumentu na głos, lord nie pozostawiał jej wyboru – wiesz, że jakkolwiek bym nie postąpiła, nie miałam dobrego wyjścia z sytuacji – wprawdzie wątpiła, by wiadomość od lady Fathme niosła za sobą rzeczywistą próbę wbicia szpili w nawiązywany sojusz, jednak przezorność była cechą, którą ceniła w sobie równie mocno, co cierpliwość i pogodę ducha. Nim zdołała wymienić trzeci i czwarty, zarzut uzdrowiciela szybko sprowadził ją na ziemię. Ze zdumieniem spojrzała mu prosto w oczy, a potem uśmiechnęła się kącikiem ust. Nie był to jednak uśmiech pokorny ani łagodny, lecz nieco kpiący i gorzki.
– Masz rację, nie wiem co tam się wydarzyło, ale ty zdaje się również – stwierdziła stanowczo, cicho – podobnie jak lady, nie mam uncji rozumu w magii leczniczej, widzę jednak w jakim jesteś stanie i wybacz mi szczerość, lordzie, śmiem twierdzić, że rzeczywiście zapomniałeś o właściwym postępowaniu – odwróciła wzrok, kiedy Zachary próbował podnieść się do pozycji siedzącej – blizny się zagoją, prawda, ale dzięki maściom proces ten będzie szybszy i mniej nieprzyjemny, a ślady pozostaną mniejsze – o czym powinieneś wiedzieć, dokończyła w myślach z przekąsem – twoje nie wyglądają tak, jakby miały się same zagoić bez grama pielęgnacji – nie była znawcą, nie znała się na magii leczniczej. Znała się za to mniej więcej na rodzajach ran i specyfikach, które się na nie stosowało; tych magicznych i tych, które stosowała jej babka wobec pacjentów. Być może się pomyliła a rany goiły się tak, jak należało, ale nie rozumiała ani uporu ani celowego cierpienia zadawanego sobie na własne życzenie.
– Nie robię nic wbrew sobie – nie musiała mu pomagać, nie musiała brudzić rąk alchemicznymi specyfikami w dniu, w którym miała w zasadzie od nich wolne, ale zwyczajnie chciała. Nie lubiła marnowania czasu bez pożytku. Poprawiając się na miękkim materacu, omiotła wzrokiem rozległą bliznę na ramieniu mężczyzny i już po chwili ostrożnie wsmarowywała w nią resztkę maści; jej gest był więcej niż delikatny, tak jakby obawiała się, że ramię uzdrowiciela jest z kryształu i pęknie pod naporem jej palców. Z całych sił starała się skupiać na ranach, lecz to okazało się o wiele trudniejszym zadaniem, gdy zupełnie niechcący, nienachalnie i ukradkowo pozwoliła sobie zerknąć na kawałek odsłoniętego ciała lorda; jego ładnie zarysowaną klatkę piersiową, czy łopatki z pojedynczymi pieprzykami składającymi się w drobną siateczkę przypominającą konstelację gwiazd.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Nie oczekiwał ani przez moment, że ktokolwiek zrozumie emocjonalny potok rozlewający się wewnątrz, a za sprawą ingerującej Fathme także na zewnątrz. Zacisnął zęby w złości, zdając sobie sprawę z tego, iż hierarchia utrzymywana od tysiącleci legła w gruzach i to on, nikt inny, poniesie pełną surowość konsekwencji tego, co się wydarzyło tak na jego oczach, jak i za jego plecami. Instynktownie, w obronnej reakcji powstałej na skutek spiętrzonych myśli, spiął wszystkie mięśnie, czując każdy jeden znacznie mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Zagryzł wargę w doznanym bólu, innym bólem próbując go zniwelować. Finalnie wydobył z siebie bezsilne jęknięcie, po czym gwałtownie wypchnął powietrze z płuc i zaciągnął je nosem ze świstem. Ani razu, ani przez chwilę nie spojrzał w kierunku Safii, nie chcąc widzieć ni współczującego spojrzenia, ni czegokolwiek innego, co byłby w stanie dojrzeć z tak niewielkiej odległości.
— Zawsze istnieje mniejsze zło — odpowiedział bezbarwnie, niemal mimochodem, jednocześnie nawiązując do rozterek narzeczonej jak i własnych, podjętych decyzji znacznie wcześniej. Wypędzenie mugoli z Londynu było niczym innym, pozbawienie Longbottoma władzy i przekazanie jej Malfoyowi, zaproponowanie sojuszu Shackleboltom. Z perspektywy czasu nauczył się dostrzegać, że nie dobro nie istniało obiektywnie. Każdy wykonany krok wynikał z osobistych pobudek, choć przyświecał im większy cel. Każda jedna decyzja z obojętnej, chłodnej, logicznej perspektywy była wyborem pomiędzy jednym złem a drugim. Potrzebował czasu, aby to dostrzec. Niewątpliwie potrzebował czasu, żeby wszystko przemyśleć i ułożyć na nowo w zakamarkach własnego umysłu, by dziś – odarty z godności i siły – podjąć finalną konkluzję.
Ostre spojrzenie utkwiło w odwróconej twarzy Safiyi w reakcji na wypowiedziane słowa. Skołtuniona w nim złość wciąż istniała. Nie miała ujścia. Nie istniało na nią lekarstwo, które poznałby w naukach pobieranych nieustannie od lat. Trucizna toczona szybszym biciem serca, gdy wreszcie udało mu się przyjąć siedzącą pozycję opartą na piętach, zalegała i rozprzestrzeniała się ponownie po całym ciele. Z łatwością sięgała jego duszy, choć fizycznie nie powinna być w stanie tego dokonać, a mimo to działa się wraz z tym, co działo się w jego komnatach. Niemal nagi siedział przed tą, która miała zostać jego żoną, powoli okrywając się przykryciem dość nieporadnie. Wiedział, co miało nastąpić – nawet nie próbował narzucić materiału na plecy, a zgarnął w pięść i naciągnął do przodu, osłaniając lędźwie.
— Nic nie rozumiesz — odezwał się miękko. Codziennie utrzymywana obojętność oraz profesjonalne zachowanie, tak sztywne, nieco sztuczne, zniknęły. Maska szajcha opadła z twarzy, gdy ugiął kark, pozwalając włosom zasłonić oblicze przed wzrokiem Safiyi. W ciszy wyciągnął ramię oznaczone blizną po rozszczepieniu. Wzdrygnął się, gdy poczuł jej opuszki stykające się z zasklepioną raną. Dreszcz nieznane pochodzenia przebiegł wzdłuż kręgosłupa podobnie jak do sytuacji, gdy podczas ich spaceru po irlandzkiej łące potknęła się i ją złapał. Teraz to nie on był obrońcą. Stał się tym, który pomocy potrzebował. Już dawno dopuścił świadomość do tej myśli, kiedy każdego dnia odpoczynku wędrował od jednego wspomnienia do każdego następnego.
— Safiyo — odezwał się tym samym tonem, nie będąc świadom, iż był obiektem wnikliwych obserwacji. Wprawdzie zdawał sobie sprawę ze wzroku sunącego po opalonej skórze, której skrawki wystawały spod ubrania i przywykł do nachalnych spojrzeń, lecz nic podobnego jeszcze mu się nie przytrafiło. Chronił swojej prywatności zaciekle. Nielicznym pozwalał ją naruszyć. — Opowiedz... opowiedz mi, co robiłaś przez ostatnie dni. — Ponowił tak samo miękko, gdy ciało przyzwyczaiło się do obcego dotyku, do naruszenia ostatniej linii prywatności, którą każdy wolny człowiek posiadał.
— Zawsze istnieje mniejsze zło — odpowiedział bezbarwnie, niemal mimochodem, jednocześnie nawiązując do rozterek narzeczonej jak i własnych, podjętych decyzji znacznie wcześniej. Wypędzenie mugoli z Londynu było niczym innym, pozbawienie Longbottoma władzy i przekazanie jej Malfoyowi, zaproponowanie sojuszu Shackleboltom. Z perspektywy czasu nauczył się dostrzegać, że nie dobro nie istniało obiektywnie. Każdy wykonany krok wynikał z osobistych pobudek, choć przyświecał im większy cel. Każda jedna decyzja z obojętnej, chłodnej, logicznej perspektywy była wyborem pomiędzy jednym złem a drugim. Potrzebował czasu, aby to dostrzec. Niewątpliwie potrzebował czasu, żeby wszystko przemyśleć i ułożyć na nowo w zakamarkach własnego umysłu, by dziś – odarty z godności i siły – podjąć finalną konkluzję.
Ostre spojrzenie utkwiło w odwróconej twarzy Safiyi w reakcji na wypowiedziane słowa. Skołtuniona w nim złość wciąż istniała. Nie miała ujścia. Nie istniało na nią lekarstwo, które poznałby w naukach pobieranych nieustannie od lat. Trucizna toczona szybszym biciem serca, gdy wreszcie udało mu się przyjąć siedzącą pozycję opartą na piętach, zalegała i rozprzestrzeniała się ponownie po całym ciele. Z łatwością sięgała jego duszy, choć fizycznie nie powinna być w stanie tego dokonać, a mimo to działa się wraz z tym, co działo się w jego komnatach. Niemal nagi siedział przed tą, która miała zostać jego żoną, powoli okrywając się przykryciem dość nieporadnie. Wiedział, co miało nastąpić – nawet nie próbował narzucić materiału na plecy, a zgarnął w pięść i naciągnął do przodu, osłaniając lędźwie.
— Nic nie rozumiesz — odezwał się miękko. Codziennie utrzymywana obojętność oraz profesjonalne zachowanie, tak sztywne, nieco sztuczne, zniknęły. Maska szajcha opadła z twarzy, gdy ugiął kark, pozwalając włosom zasłonić oblicze przed wzrokiem Safiyi. W ciszy wyciągnął ramię oznaczone blizną po rozszczepieniu. Wzdrygnął się, gdy poczuł jej opuszki stykające się z zasklepioną raną. Dreszcz nieznane pochodzenia przebiegł wzdłuż kręgosłupa podobnie jak do sytuacji, gdy podczas ich spaceru po irlandzkiej łące potknęła się i ją złapał. Teraz to nie on był obrońcą. Stał się tym, który pomocy potrzebował. Już dawno dopuścił świadomość do tej myśli, kiedy każdego dnia odpoczynku wędrował od jednego wspomnienia do każdego następnego.
— Safiyo — odezwał się tym samym tonem, nie będąc świadom, iż był obiektem wnikliwych obserwacji. Wprawdzie zdawał sobie sprawę ze wzroku sunącego po opalonej skórze, której skrawki wystawały spod ubrania i przywykł do nachalnych spojrzeń, lecz nic podobnego jeszcze mu się nie przytrafiło. Chronił swojej prywatności zaciekle. Nielicznym pozwalał ją naruszyć. — Opowiedz... opowiedz mi, co robiłaś przez ostatnie dni. — Ponowił tak samo miękko, gdy ciało przyzwyczaiło się do obcego dotyku, do naruszenia ostatniej linii prywatności, którą każdy wolny człowiek posiadał.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brązowowłosa czarownica zmarszczyła mimowolnie czoło słysząc słowa przyszłego męża. Być może miał rację i rzeczywiście istniało mniejsze zło, chociaż nie do końca wiedziała co miało nim być w obecnej sytuacji; gdzieś w głębi duszy czuła jednak, że za wypowiedzią lorda kryło się coś więcej, coś, o czym jej nie mówiono ze względu na przekonanie o kobiecej kruchości i przeświadczeniu, jakby chronienie ich, dam, przed całym złem świata miało przynieść pozytywny skutek. Jaki? Tego nie zdołała do tej pory odkryć, zauważając zamiast tego, że skrywane przed nią i pozostałymi siostrami informacje o wojennej rzezi, politycznych zawirowaniach, nie sprawiały, że czuła się lepiej a wręcz przeciwnie, odkąd wróciła do Anglii miała wrażenie, że niewiedza i zatajanie niektórych rzeczy wpychają ją w dziwną frustrację, duszoną głęboko pod ugrzecznioną maską i wachlarzem wyuczonych manier. Szczęściem w nieszczęściu niedawne zaręczyny, poznawanie partnera w pewnym stopniu było pomocne i chociaż na chwilę odciągało myśli początkującej kapłanki od tego, o czym z nią nie rozmawiano.
Z łatwością, ze stoickim wręcz spokojem, dźwigała ciężar rozzłoszczonego wzroku Zacharego, negatywną aurę mierząc ze swoją łagodnością, pozbawioną już nie tylko wstydu, czy skrępowania, ale i chwilowego niezadowolenia na to, co powiedział. Czy tego chciał, czy nie, zamierzała mu pomóc, zająć się ranami, nim samym, chociaż dobrze wiedziała, że wystarczyło słowo i zostałaby wezwana fachowa pomoc. Teraz jednak, kiedy już zaczęła, nie widziała powodu, by odwrócić się na pięcie i wyjść. Zwłaszcza wtedy, gdy niespodziewane pytanie wyrwało ją z krótkotrwałego zamyślenia. Zatrzymała dłoń w połowie ramienia i uniosła wzrok na wysokość oczu lorda a wnet uśmiechnęła się nawet ostrożnie. Nie była bowiem pewna co stało za pytaniem – czy szczera chęć, czy wymuszona próba przełamania ciszy – ale mimo wszystko poczuła się całkiem miło.
– Och, nic specjalnego – odparła skromnie, zastanawiając się w rzeczywistości nad tym, co robiła w ostatnim czasie. – Kilka dni temu wybrałam się po świeże ingrediencje w jedno miejsce, ale ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłam tam prawie nic, co by mi odpowiadało do eliksirów... półki świeciły pustkami, chociaż ostatecznie dałam radę zrobić kilka nowych talizmanów z tego, co znalazłam. Tyle dobrego – westchnęła, nabierając kolejną porcję maści i po ogrzaniu jej delikatnie na dłoni, pewniejszym ruchem posmarowała następną bliznę. – Słyszałeś kiedyś o magicznych talizmanach? – zagaiła, zainteresowana tym, czy wiedział o czym mowa i czy w ogóle wierzył w ich moc. Chociaż były magiczne i odpowiednio zrobione posiadały swoje właściwości, niedowiarków w świecie nie brakowało. Zresztą, może w Egipcie używano innego rodzaju magii, niż ta znana jej?
– Cała magia opiera się na dobrach natury, minerałach i energii, która w nich płynie. Odpowiednio dobrane do czarodzieja potrafią ochronić, wspomóc, wykrzesać zablokowany potencjał – krytycznym spojrzeniem oceniła swoją pracę, upewniając się, że nie ominęła żadnej rany. – Odrobinę lepiej? – wiedziała, że tak; musiało być lepiej, kiedy niepielęgnowane rany zostały nareszcie wspomożone odpowiednim specyfikiem uśmierzającym ból i napięcie skóry.
Z łatwością, ze stoickim wręcz spokojem, dźwigała ciężar rozzłoszczonego wzroku Zacharego, negatywną aurę mierząc ze swoją łagodnością, pozbawioną już nie tylko wstydu, czy skrępowania, ale i chwilowego niezadowolenia na to, co powiedział. Czy tego chciał, czy nie, zamierzała mu pomóc, zająć się ranami, nim samym, chociaż dobrze wiedziała, że wystarczyło słowo i zostałaby wezwana fachowa pomoc. Teraz jednak, kiedy już zaczęła, nie widziała powodu, by odwrócić się na pięcie i wyjść. Zwłaszcza wtedy, gdy niespodziewane pytanie wyrwało ją z krótkotrwałego zamyślenia. Zatrzymała dłoń w połowie ramienia i uniosła wzrok na wysokość oczu lorda a wnet uśmiechnęła się nawet ostrożnie. Nie była bowiem pewna co stało za pytaniem – czy szczera chęć, czy wymuszona próba przełamania ciszy – ale mimo wszystko poczuła się całkiem miło.
– Och, nic specjalnego – odparła skromnie, zastanawiając się w rzeczywistości nad tym, co robiła w ostatnim czasie. – Kilka dni temu wybrałam się po świeże ingrediencje w jedno miejsce, ale ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłam tam prawie nic, co by mi odpowiadało do eliksirów... półki świeciły pustkami, chociaż ostatecznie dałam radę zrobić kilka nowych talizmanów z tego, co znalazłam. Tyle dobrego – westchnęła, nabierając kolejną porcję maści i po ogrzaniu jej delikatnie na dłoni, pewniejszym ruchem posmarowała następną bliznę. – Słyszałeś kiedyś o magicznych talizmanach? – zagaiła, zainteresowana tym, czy wiedział o czym mowa i czy w ogóle wierzył w ich moc. Chociaż były magiczne i odpowiednio zrobione posiadały swoje właściwości, niedowiarków w świecie nie brakowało. Zresztą, może w Egipcie używano innego rodzaju magii, niż ta znana jej?
– Cała magia opiera się na dobrach natury, minerałach i energii, która w nich płynie. Odpowiednio dobrane do czarodzieja potrafią ochronić, wspomóc, wykrzesać zablokowany potencjał – krytycznym spojrzeniem oceniła swoją pracę, upewniając się, że nie ominęła żadnej rany. – Odrobinę lepiej? – wiedziała, że tak; musiało być lepiej, kiedy niepielęgnowane rany zostały nareszcie wspomożone odpowiednim specyfikiem uśmierzającym ból i napięcie skóry.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Emocjonalne rozchwianie, w którym nieprzerwanie tkwił od momentu przekroczenia Safiyi progu jego komnat, zdawało się z wolna ustępować. Łudzące uczucie towarzyszyło mu przez kilka chwil, gdy wcierała maść w jego plecy, każdą z blizn traktując osobno jako oddzielny byt. Nie traktował tego jako poważnej kuracji, której powinien się podjąć. Żadna z racjonalnych rzeczy nie znajdowała się na granicy jego świadomości; nie miała prawa nawet wyjrzeć zza kąta logiki, póki zaburzenie równowagi trwało. Świadomie nie pozwalał zniszczyć wibrującego w nim rezonansu. Uparcie, kurczowo trzymał się go, wciąż trwając w walce z własnymi myślami, mimo pozornego spokoju, który w jakiś sposób udało mu się osiągnąć. W takt tej myśli lekko skinął pierwszym słowom przyrzeczonej mu damy, ulotnie sięgając po jedno ze wspomnień, gdy samodzielnie dobierał ingrediencje, poświęcając im mnóstwo czasu, mając w sobie jedynie pragnienie, aby wybrać te najwyższej jakości:
— Tak, coraz trudniej o składniki najwyższej jakości — odpowiedział cicho, przymykając oczy na chwilę pod wpływem delikatnego, masującego plecy dotyku. Mięśnie reagowały same, praktycznie bez udziału woli, napinając się i rozluźniając, gdy dotyk raz po raz zmieniał swoje położenie. — Nadchodząca susza szczególnie mocno odbije się na jakości ziół w tym kwartale. Może uda mi się uszczknąć nieco z własnych kontaktów i zaopatrzyć szpital... — zastanowił się przez chwilę, unosząc głowę nieco zbyt wysoko, by zaraz z cichym syknięciem opuścić ją w dół. Gwałtowny skurcz tuż przy prawej łopatce wywołał promieniujący ból aż do karku; skronie zapulsowały ostrzegawczo, jakby Zachary właśnie osiągał nagle wyznaczone limity. Czymkolwiek one były, nie zamierzał z nimi zbyt mocno pogrywać. Wiedział, że potrzebował odpoczynku, którego nieustannie zażywał od kilku dni, lecz ciągle coś mu nie odpowiadało.
— Talizmany? — zapytał — Masz na myśli amulety poprawiające cyrkulację magii? — Sprecyzował po chwili ciszy, gdy tylko odnalazł właściwe słowo, którym był w stanie posłużyć się i zrozumiale odnieść do posiadanej wiedzy. — Podobno bywają użyteczne w różnych sytuacjach — stwierdził mimochodem, celowo nie określając szczegółu. Doskonale wiedział, że coś takiego przydałoby mu się w walkach toczonych z Zakonem, lecz o nich Safiya miała się nie dowiedzieć; a przynajmniej niezbyt prędko. Nie chciał zajmować jej myśli tym, w co angażował się coraz mocniej i co przynosiło zyski w wojnie. Tę część swojego życia zawierzył zupełnie innym osobom, choć powszechną prawdą było, że Rycerze Walpurgii mogli pojawiać się wszędzie i wedle własnego uznania, co i on sam czynił, jeśli tylko mógł. Mimo wszystko nie próbował nadwyrężać codziennego grafiku, nie mając większej potrzeby w tym, żeby stać się nazbyt publicznym obiektem innych. Nadal wolał przebywać w cieniu głównych wydarzeń, pozostając obserwatorem – czy i to miało się zmienić wraz z ożenkiem? Nie chciał wiedzieć.
Poruszył się dość niespokojnie, kiedy dotyk ustał. Nie odpowiedział od razu na postawione pytanie. Zamiast tego zaczął podciągać prześcierdało tak, by nie uszczknąć resztek własnej godności i z powrotem położyć się, z głową na poduszce zwróconą ku córce Shackleboltów.
— Tak, dziękuję. — Padło w odpowiedzi, po której zamknął na dłuższą chwilę oczy. Nie otwierał ich przez kilka dobrych minut, starając się zachować spokojny wyraz twarzy, nie okazujący za bardzo tego, iż jego myśli wciąż krążyły wokół tematów otwierających to przedziwne spotkanie. Te kilka minut pozwoliło mu odpłynąć nieco, znaleźć się bliżej sennego obrządku, w którym w zasadzie tkwił przez ostatnie dni, a od którego uciekał, nie dbając o siebie w należyty sposób. — Safiyo? — Odezwał się, przerywając ciszę. — Zrobię sobie krótką drzemkę — stwierdził nieco zaspanym głosem, posyłając czarownicy dość wyjątkowe spojrzenie, proszące, niemal błagające, aby nie odbierała jego słów jako jawnie rzucanego afrontu. Po tym jednak pozwolił powiekom opaść i odpłynąć od rzeczywistości na dłużej, po raz pierwszy od ostatnich dni mając w sobie dziwne, lekkie uczucie pozwalające zasnąć.
— Tak, coraz trudniej o składniki najwyższej jakości — odpowiedział cicho, przymykając oczy na chwilę pod wpływem delikatnego, masującego plecy dotyku. Mięśnie reagowały same, praktycznie bez udziału woli, napinając się i rozluźniając, gdy dotyk raz po raz zmieniał swoje położenie. — Nadchodząca susza szczególnie mocno odbije się na jakości ziół w tym kwartale. Może uda mi się uszczknąć nieco z własnych kontaktów i zaopatrzyć szpital... — zastanowił się przez chwilę, unosząc głowę nieco zbyt wysoko, by zaraz z cichym syknięciem opuścić ją w dół. Gwałtowny skurcz tuż przy prawej łopatce wywołał promieniujący ból aż do karku; skronie zapulsowały ostrzegawczo, jakby Zachary właśnie osiągał nagle wyznaczone limity. Czymkolwiek one były, nie zamierzał z nimi zbyt mocno pogrywać. Wiedział, że potrzebował odpoczynku, którego nieustannie zażywał od kilku dni, lecz ciągle coś mu nie odpowiadało.
— Talizmany? — zapytał — Masz na myśli amulety poprawiające cyrkulację magii? — Sprecyzował po chwili ciszy, gdy tylko odnalazł właściwe słowo, którym był w stanie posłużyć się i zrozumiale odnieść do posiadanej wiedzy. — Podobno bywają użyteczne w różnych sytuacjach — stwierdził mimochodem, celowo nie określając szczegółu. Doskonale wiedział, że coś takiego przydałoby mu się w walkach toczonych z Zakonem, lecz o nich Safiya miała się nie dowiedzieć; a przynajmniej niezbyt prędko. Nie chciał zajmować jej myśli tym, w co angażował się coraz mocniej i co przynosiło zyski w wojnie. Tę część swojego życia zawierzył zupełnie innym osobom, choć powszechną prawdą było, że Rycerze Walpurgii mogli pojawiać się wszędzie i wedle własnego uznania, co i on sam czynił, jeśli tylko mógł. Mimo wszystko nie próbował nadwyrężać codziennego grafiku, nie mając większej potrzeby w tym, żeby stać się nazbyt publicznym obiektem innych. Nadal wolał przebywać w cieniu głównych wydarzeń, pozostając obserwatorem – czy i to miało się zmienić wraz z ożenkiem? Nie chciał wiedzieć.
Poruszył się dość niespokojnie, kiedy dotyk ustał. Nie odpowiedział od razu na postawione pytanie. Zamiast tego zaczął podciągać prześcierdało tak, by nie uszczknąć resztek własnej godności i z powrotem położyć się, z głową na poduszce zwróconą ku córce Shackleboltów.
— Tak, dziękuję. — Padło w odpowiedzi, po której zamknął na dłuższą chwilę oczy. Nie otwierał ich przez kilka dobrych minut, starając się zachować spokojny wyraz twarzy, nie okazujący za bardzo tego, iż jego myśli wciąż krążyły wokół tematów otwierających to przedziwne spotkanie. Te kilka minut pozwoliło mu odpłynąć nieco, znaleźć się bliżej sennego obrządku, w którym w zasadzie tkwił przez ostatnie dni, a od którego uciekał, nie dbając o siebie w należyty sposób. — Safiyo? — Odezwał się, przerywając ciszę. — Zrobię sobie krótką drzemkę — stwierdził nieco zaspanym głosem, posyłając czarownicy dość wyjątkowe spojrzenie, proszące, niemal błagające, aby nie odbierała jego słów jako jawnie rzucanego afrontu. Po tym jednak pozwolił powiekom opaść i odpłynąć od rzeczywistości na dłużej, po raz pierwszy od ostatnich dni mając w sobie dziwne, lekkie uczucie pozwalające zasnąć.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie na podobno padające z ust Zacharego, ale nie skomentowała jego słów, wiedząc, że to nienajlepszy moment. A mimo to utwierdziła się w przekonaniu, że wiedza o magii talizmanów wciąż była spychana na dalszy plan, niedoceniana i przede wszystkim nieznana szerszemu gronu, co miało zarówno swoje plusy, jak i minusy. Niewątpliwym plusem było to, że z pewnością nie było zbyt wielu osób zajmujących się zaklinaniem odpowiednich run w kamieniach, dzięki czemu wyróżniała się swoim zajęciem na tle pozostałych osób, minusem zaś fakt, że grono niedowiarków irytowało lady za każdym razem, gdy tylko pojawiała się możliwość dyskusji na ten temat. Lord Shafiq jednak nie dał jej odczuć swoim tonem, by był sceptycznie nastawiony do talizmanów – a po tonie doprawdy dało się wiele stwierdzić i wyczuć, jeśli odpowiednio się słuchało – choć nie zamierzała męczyć go dzisiejszego popołudnia bardziej, niż wymagała tego sytuacja.
– Mogą zdecydowanie więcej, niż potrafimy sobie wyobrazić – odparła spokojnie – kiedy będziesz się czuł lepiej i wyrazisz taką chęć, to opowiem ci o nich; mam do czynienia z tą magią na co dzień – skwitowała, na krótki moment wracając myślami do jeszcze innego rodzaju magii, która towarzyszyła jej w życiu niemal na równi ze starożytnymi runami, lecz w przypadku voodoo pozostawała ostrożna. Miała na uwadze niewybredne plotki krążące wokół rodu, jak i fakt, że pewne informacje należało dozować w małych ilościach i odpowiednim czasie.
Nie wiedziała jak dużo zdziałała swoim dotykiem, choć bez trudu dostrzegła, że wcześniejsza irytacja zmieszana ze spięciem powoli ustępowała miejsca spokojowi malującemu się na męskiej twarzy.
– Przyślę świeżą maść – poinformowała tonem, który nie podlegał dyskusji a potem podniosła się z krawędzi łóżka. Czując, że jej czas w tym miejscu dobiega końca, uporządkowała niewielki stolik ledwie chwilę przed sugestią uzdrowiciela. – W porządku – nie poświęciła większej uwagi błagalnemu spojrzeniu, uznając, że nie ma przecież żadnego powodu do urazy; wiedziała, że sen regenerował niejednokrotnie lepiej od medykamentów, a lord musiał teraz dużo wypoczywać. – Śpij dobrze, Zachary – żegnając się, omiotła ostatni raz spojrzeniem komnatę, w dalszym ciągu nieufne skrzydlate stworzenie a na koniec przyrzeczonego jej mężczyznę i niewiele myśląc opuściła pomieszczenie, posiadłość rodu, licząc, że jej niezapowiedziana i nieodpowiednia wizyta pozostanie tajemnicą pomiędzy nimi.
zt x2
– Mogą zdecydowanie więcej, niż potrafimy sobie wyobrazić – odparła spokojnie – kiedy będziesz się czuł lepiej i wyrazisz taką chęć, to opowiem ci o nich; mam do czynienia z tą magią na co dzień – skwitowała, na krótki moment wracając myślami do jeszcze innego rodzaju magii, która towarzyszyła jej w życiu niemal na równi ze starożytnymi runami, lecz w przypadku voodoo pozostawała ostrożna. Miała na uwadze niewybredne plotki krążące wokół rodu, jak i fakt, że pewne informacje należało dozować w małych ilościach i odpowiednim czasie.
Nie wiedziała jak dużo zdziałała swoim dotykiem, choć bez trudu dostrzegła, że wcześniejsza irytacja zmieszana ze spięciem powoli ustępowała miejsca spokojowi malującemu się na męskiej twarzy.
– Przyślę świeżą maść – poinformowała tonem, który nie podlegał dyskusji a potem podniosła się z krawędzi łóżka. Czując, że jej czas w tym miejscu dobiega końca, uporządkowała niewielki stolik ledwie chwilę przed sugestią uzdrowiciela. – W porządku – nie poświęciła większej uwagi błagalnemu spojrzeniu, uznając, że nie ma przecież żadnego powodu do urazy; wiedziała, że sen regenerował niejednokrotnie lepiej od medykamentów, a lord musiał teraz dużo wypoczywać. – Śpij dobrze, Zachary – żegnając się, omiotła ostatni raz spojrzeniem komnatę, w dalszym ciągu nieufne skrzydlate stworzenie a na koniec przyrzeczonego jej mężczyznę i niewiele myśląc opuściła pomieszczenie, posiadłość rodu, licząc, że jej niezapowiedziana i nieodpowiednia wizyta pozostanie tajemnicą pomiędzy nimi.
zt x2
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Komnaty Zachary'ego
Szybka odpowiedź