Pokój Lyanny
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pokój Lyanny
Znajduje się na piętrze, a jego okna wychodzą na ogród na tyłach domu. Nie jest zbyt duży, ale to pomieszczenie w którym Lyanna najmocniej zaznaczyła swą obecność. Poza łóżkiem, biurkiem i szafą na ubrania znajduje się tu też niewielka toaletka z lustrem, regał z ulubionymi książkami kobiety oraz kilka interesujących przedmiotów. Zwykle jest tu dość chłodno.
| 09.07
Po dniu spędzonym na różnych sprawkach nadszedł spokojny wieczór w domowych pieleszach. Nie był jednak przytulny; domostwo po ojcu nie należało do miłych i przyjaznych miejsc. Lyanna coraz częściej rozmyślała nad przeprowadzką, by raz na zawsze odciąć się od wspomnień gardzącego nią rodzica, i już nawet miała na oku interesujące miejsce. Niewykluczone więc, że były to jej ostatnie tygodnie tutaj. Skoro odkryła swoje prawdziwe pochodzenie i zaczęła budować siebie na nowo, w oparciu o nową wiedzę o sobie i nowe poczucie własnej wartości, zmiany mogły zatoczyć szerszy okręg i objąć również miejsce zamieszkania. Z ojcem w końcu nie łączyło jej nigdy nic ciepłego i dobrego, i mieszkała tu głównie z przyzwyczajenia od maja ubiegłego roku, kiedy jej mieszkanie na Pokątnej zniszczyły anomalie. Dodatkowym przemawiającym za to argumentem był fakt, że dom był stary i od dawna nieremontowany, i musiałaby przeznaczyć znaczne fundusze na to, by naprawić choćby dach cieknący jeszcze od czasu ubiegłorocznej nawałnicy.
Póki co była jeszcze tutaj i szykowała się na interesujące spotkanie ze starą znajomą, która trudniła się bardzo ciekawym, choć nietypowym fachem. Również Lyanna czytała artykuł, który niedawno ukazał się w „Czarownicy”, i naszła ją refleksja, że miała już dwadzieścia sześć lat i musiała zadbać o to, by jej wyjątkowa uroda nie zwiędła przedwcześnie. Nie dla mężczyzn, nie chciała przecież się z nikim wiązać – a po prostu dla samej siebie. Lubiła swój wygląd, zwłaszcza odkąd dowiedziała się, że jej matka jednak była czystej krwi, więc nie musiał jej się już kojarzyć z sylwetką brudnokrwistej oszustki. Mogła z czystym sumieniem z niego czerpać i korzystać z faktu, że była piękna. Dlatego też właśnie postanowiła zainteresować się specyfikami z dodatkiem krwi, które według artykułu miały zapewnić jej dłuższe zachowanie młodości i rześkości i wymieniła kilka listów z Wren Chang, umawiając się na spotkanie i przetestowanie działania.
Nigdy nie były z Wren blisko, Lyanna nie była nawet pewna poglądów kobiety – ale pamiętała, że niegdyś łączył je Slytherin, i że Chang dość swobodnie poruszała się po Londynie. No i miała czystą krew. Poza tym teraz miał je połączyć przede wszystkim interes, do tego nie musiały być przyjaciółkami. Lyanna zresztą niespecjalnie umiała w przyjaźnie, nie miała wielu relacji z kobietami, a w każdym razie żadnych bliższych. W ostatnich miesiącach absorbowały ją głównie sprawy rycerzy oraz szeroko pojęty rozwój umiejętności. To im się oddawała, ale dziś miał nadejść błogi dzień relaksu.
Zgodnie z ustaleniami spotykały się wieczorem. Przed ich spotkaniem Lyanna wykąpała się, co by wypróbować kosmetyk na czystej i świeżej skórze, a potem przyoblekła się w koszulę nocną i szlafrok. Był to jeden z nielicznych momentów, kiedy nie była ubrana na czarno; koszula była jasna, a aksamitny szlafrok ciemnozielony, nawiązujący do barw Slytherinu. Długie i wciąż lekko wilgotne włosy spływały kaskadami na szczupłe plecy. Kiedy usłyszała odgłosy zwiastujące pojawienia się przed drzwiami gościa, podążyła w tamtą stronę, na wszelki wypadek mając jednak dłoń zaciśniętą w kieszeni na różdżce, gdyby tak wcale nie była to Chang.
Ale to była ona, Lyanna od razu rozpoznała tę charakterystyczną, orientalną urodę.
- Wejdź – powiedziała do niej, przesuwając się, by zrobić jej przejście. – Bierzemy się od razu do rzeczy, czy może chcesz najpierw napić się herbaty? – zapytała. Lyanna co prawda nie była typem kobiety lubiącej ploteczki przy herbatce, ale w konserwatywnej rodzinie Zabinich wpojono jej pewne zasady dobrego wychowania, nie była więc zupełną dzikuską. Niemniej jednak wolała skupienie na konkretach, w interesach rzadko się rozdrabniała na trywialne sprawki niezwiązane z głównym sednem sprawy. Ale nie wiedziała, czy Chang o tym wie. Jeśli nie, to pewnie będzie mieć okazję się przekonać, że Lyanna była dość konkretna.
Po dniu spędzonym na różnych sprawkach nadszedł spokojny wieczór w domowych pieleszach. Nie był jednak przytulny; domostwo po ojcu nie należało do miłych i przyjaznych miejsc. Lyanna coraz częściej rozmyślała nad przeprowadzką, by raz na zawsze odciąć się od wspomnień gardzącego nią rodzica, i już nawet miała na oku interesujące miejsce. Niewykluczone więc, że były to jej ostatnie tygodnie tutaj. Skoro odkryła swoje prawdziwe pochodzenie i zaczęła budować siebie na nowo, w oparciu o nową wiedzę o sobie i nowe poczucie własnej wartości, zmiany mogły zatoczyć szerszy okręg i objąć również miejsce zamieszkania. Z ojcem w końcu nie łączyło jej nigdy nic ciepłego i dobrego, i mieszkała tu głównie z przyzwyczajenia od maja ubiegłego roku, kiedy jej mieszkanie na Pokątnej zniszczyły anomalie. Dodatkowym przemawiającym za to argumentem był fakt, że dom był stary i od dawna nieremontowany, i musiałaby przeznaczyć znaczne fundusze na to, by naprawić choćby dach cieknący jeszcze od czasu ubiegłorocznej nawałnicy.
Póki co była jeszcze tutaj i szykowała się na interesujące spotkanie ze starą znajomą, która trudniła się bardzo ciekawym, choć nietypowym fachem. Również Lyanna czytała artykuł, który niedawno ukazał się w „Czarownicy”, i naszła ją refleksja, że miała już dwadzieścia sześć lat i musiała zadbać o to, by jej wyjątkowa uroda nie zwiędła przedwcześnie. Nie dla mężczyzn, nie chciała przecież się z nikim wiązać – a po prostu dla samej siebie. Lubiła swój wygląd, zwłaszcza odkąd dowiedziała się, że jej matka jednak była czystej krwi, więc nie musiał jej się już kojarzyć z sylwetką brudnokrwistej oszustki. Mogła z czystym sumieniem z niego czerpać i korzystać z faktu, że była piękna. Dlatego też właśnie postanowiła zainteresować się specyfikami z dodatkiem krwi, które według artykułu miały zapewnić jej dłuższe zachowanie młodości i rześkości i wymieniła kilka listów z Wren Chang, umawiając się na spotkanie i przetestowanie działania.
Nigdy nie były z Wren blisko, Lyanna nie była nawet pewna poglądów kobiety – ale pamiętała, że niegdyś łączył je Slytherin, i że Chang dość swobodnie poruszała się po Londynie. No i miała czystą krew. Poza tym teraz miał je połączyć przede wszystkim interes, do tego nie musiały być przyjaciółkami. Lyanna zresztą niespecjalnie umiała w przyjaźnie, nie miała wielu relacji z kobietami, a w każdym razie żadnych bliższych. W ostatnich miesiącach absorbowały ją głównie sprawy rycerzy oraz szeroko pojęty rozwój umiejętności. To im się oddawała, ale dziś miał nadejść błogi dzień relaksu.
Zgodnie z ustaleniami spotykały się wieczorem. Przed ich spotkaniem Lyanna wykąpała się, co by wypróbować kosmetyk na czystej i świeżej skórze, a potem przyoblekła się w koszulę nocną i szlafrok. Był to jeden z nielicznych momentów, kiedy nie była ubrana na czarno; koszula była jasna, a aksamitny szlafrok ciemnozielony, nawiązujący do barw Slytherinu. Długie i wciąż lekko wilgotne włosy spływały kaskadami na szczupłe plecy. Kiedy usłyszała odgłosy zwiastujące pojawienia się przed drzwiami gościa, podążyła w tamtą stronę, na wszelki wypadek mając jednak dłoń zaciśniętą w kieszeni na różdżce, gdyby tak wcale nie była to Chang.
Ale to była ona, Lyanna od razu rozpoznała tę charakterystyczną, orientalną urodę.
- Wejdź – powiedziała do niej, przesuwając się, by zrobić jej przejście. – Bierzemy się od razu do rzeczy, czy może chcesz najpierw napić się herbaty? – zapytała. Lyanna co prawda nie była typem kobiety lubiącej ploteczki przy herbatce, ale w konserwatywnej rodzinie Zabinich wpojono jej pewne zasady dobrego wychowania, nie była więc zupełną dzikuską. Niemniej jednak wolała skupienie na konkretach, w interesach rzadko się rozdrabniała na trywialne sprawki niezwiązane z głównym sednem sprawy. Ale nie wiedziała, czy Chang o tym wie. Jeśli nie, to pewnie będzie mieć okazję się przekonać, że Lyanna była dość konkretna.
List od Lyanny był zaskoczeniem. Przyjemnym, przywodzącym za sobą wspomnienia beztroski lat szkolnych i pełnej przygód wyprawy, lecz wciąż zaskoczeniem.
Wren nie wahała się ni chwili, by zapewnić dawną znajomą o swojej dyspozycyjności, dostosować się do wybranego przez nią terminu i przystać na równie nieoczekiwaną prośbę pomocy, ukazania najbardziej optymalnego ze wszelkich sposobów. Nie każda z dam wiedziała jak dokładnie obchodzić się z oferowanym przez nią specyfikiem, wielu czarownica krok po kroku musiała tłumaczyć co i w jakiej kolejności uczynić, choć proces wcale nie należał do trudnych; onieśmielała je jednak bezpośrednia jego forma, krystalicznie czysty szmaragd barwy ujętej w szklanej buteleczce, dlatego też w ostatnim czasie po głowie chodził jej ledwie budzący się pomysł... prezentacji. Krótkiej czy dłuższej, na sobie lub na klientce, szczegóły nie rysowały się jeszcze na jawie, dopiero spotkanie z Lyanną miało to zmienić. Nic zatem dziwnego, że Chang pokładała w nim duże nadzieje. Pod wieloma względami miał być to pierwszy raz. Wpływała na nieznane dotąd wody, pragnęła rozwoju, dopasowania świadczonych usług do potrzeb wymagających kobiet, które drżały nad ulotnością urody, pragnęły zatrzymać czas w tkankach, wyrzeźbić posąg młodości. Nie spodziewała się jedynie, że problem ten dotknie również panny Zabini. Jeszcze z lat wspólnej nauki w Hogwarcie pamiętała nie tylko jej pełen niebagatelnych tajemnic umysł, ale również rozkwitającą w objęciach adolescencji urodę. Chciała być wtedy jak ona - wyglądać dokładnie tak samo, zbierać laury spojrzeń przeznaczonych Lyannie, jednak losu nie dało się ubłagać tak łatwo, a i przekształcić formy również.
Pod drzwiami domu kobiety zjawiła się punktualnie, odziana w szatę podróżną w kolorze ciemnego grafitu, z wysokim kapturem zaciągniętym na głowę. O tej porze nie chciała ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi, wolała rozmywać się w cieniach, przemykać wybranymi ścieżkami niezauważona, nawet jeśli Londyn zdawał się spokojnieć. Publiczne egzekucje zelżały na częstotliwości, magiczna policja wciąż utrzymywała porządek na przechodzących metamorfozę ulicach, patrole nie wzbudzały w niej jednak tych samych emocji co choćby miesiąc wcześniej. Okazany dowód rejestracji różdżki ułatwiał wiele - i tylko dzięki temu odważyła się w ogóle poruszać po mieście, pewna swego pochodzenia i czystości krwi, nieprzyłapana jak dotąd na żadnych koneksjach z mugolami, nawet jeśli w rzeczywistości te ograniczały się wyłącznie do jednostronnego wyzysku.
- Witaj, Lyanno - odezwała się miękko, gdy drzwi frontowe uchyliły się odsłaniając skąpaną w blasku sztucznego światła sylwetkę kobiety. Lata były dla niej łaskawe, włosy pozostawały bujne a twarz niezmiennie urokliwa, nawet jeśli cera zdawała się cierpieć przez wydarzenia ostatnich dni, o których Wren nie miała pojęcia. Piękna ale zmęczona, skwitowała w głowie, gdy panna Zabini wpuściła ją do środka. Ani przez myśl przeszłoby jej wykazywać niecne zamiary - gładkim ruchem ściągnęła z siebie szatę i zawiesiła ją na odpowiednim miejscu, poprawiła też pasek torby, która skrywała wszelkie dobroci, za które członkini Rycerzy Walpurgii miała zapłacić listownie, już po spotkaniu. - Dziękuję, o tej porze nie piję już herbaty. Ale jeżeli ty masz takie życzenie, nie krępuj się, pielęgnacja nie ucieknie. Mam dla ciebie tyle czasu, ile potrzebujesz - zapewniła szczerze, choć doświadczenie podpowiadało, że pierwsze kurtuazje nigdy nie trwały zbyt długo. Perspektywa poznania nowego kosmetyku zwykle wygrywała z kulturą, niektóre klientki przepadały za rozmową na jego tematy podczas pojenia się ciepłymi wywarami niejako dodającymi rezonu, odganiającymi nerwy, niepewności. - Nie stosowałaś żadnego innego kosmetyku na twarz po kąpieli? - zapytała jeszcze, chcąc mieć pewność. Potencja działania krwi często zależała od przestrzegania kilku reguł, o pierwszej z nich poinformowała Lyannę za pomocą sowy; skóra powinna być czysta, potraktowana wyłącznie wodą, niczym bardziej fantazyjnym.
Wren nie wahała się ni chwili, by zapewnić dawną znajomą o swojej dyspozycyjności, dostosować się do wybranego przez nią terminu i przystać na równie nieoczekiwaną prośbę pomocy, ukazania najbardziej optymalnego ze wszelkich sposobów. Nie każda z dam wiedziała jak dokładnie obchodzić się z oferowanym przez nią specyfikiem, wielu czarownica krok po kroku musiała tłumaczyć co i w jakiej kolejności uczynić, choć proces wcale nie należał do trudnych; onieśmielała je jednak bezpośrednia jego forma, krystalicznie czysty szmaragd barwy ujętej w szklanej buteleczce, dlatego też w ostatnim czasie po głowie chodził jej ledwie budzący się pomysł... prezentacji. Krótkiej czy dłuższej, na sobie lub na klientce, szczegóły nie rysowały się jeszcze na jawie, dopiero spotkanie z Lyanną miało to zmienić. Nic zatem dziwnego, że Chang pokładała w nim duże nadzieje. Pod wieloma względami miał być to pierwszy raz. Wpływała na nieznane dotąd wody, pragnęła rozwoju, dopasowania świadczonych usług do potrzeb wymagających kobiet, które drżały nad ulotnością urody, pragnęły zatrzymać czas w tkankach, wyrzeźbić posąg młodości. Nie spodziewała się jedynie, że problem ten dotknie również panny Zabini. Jeszcze z lat wspólnej nauki w Hogwarcie pamiętała nie tylko jej pełen niebagatelnych tajemnic umysł, ale również rozkwitającą w objęciach adolescencji urodę. Chciała być wtedy jak ona - wyglądać dokładnie tak samo, zbierać laury spojrzeń przeznaczonych Lyannie, jednak losu nie dało się ubłagać tak łatwo, a i przekształcić formy również.
Pod drzwiami domu kobiety zjawiła się punktualnie, odziana w szatę podróżną w kolorze ciemnego grafitu, z wysokim kapturem zaciągniętym na głowę. O tej porze nie chciała ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi, wolała rozmywać się w cieniach, przemykać wybranymi ścieżkami niezauważona, nawet jeśli Londyn zdawał się spokojnieć. Publiczne egzekucje zelżały na częstotliwości, magiczna policja wciąż utrzymywała porządek na przechodzących metamorfozę ulicach, patrole nie wzbudzały w niej jednak tych samych emocji co choćby miesiąc wcześniej. Okazany dowód rejestracji różdżki ułatwiał wiele - i tylko dzięki temu odważyła się w ogóle poruszać po mieście, pewna swego pochodzenia i czystości krwi, nieprzyłapana jak dotąd na żadnych koneksjach z mugolami, nawet jeśli w rzeczywistości te ograniczały się wyłącznie do jednostronnego wyzysku.
- Witaj, Lyanno - odezwała się miękko, gdy drzwi frontowe uchyliły się odsłaniając skąpaną w blasku sztucznego światła sylwetkę kobiety. Lata były dla niej łaskawe, włosy pozostawały bujne a twarz niezmiennie urokliwa, nawet jeśli cera zdawała się cierpieć przez wydarzenia ostatnich dni, o których Wren nie miała pojęcia. Piękna ale zmęczona, skwitowała w głowie, gdy panna Zabini wpuściła ją do środka. Ani przez myśl przeszłoby jej wykazywać niecne zamiary - gładkim ruchem ściągnęła z siebie szatę i zawiesiła ją na odpowiednim miejscu, poprawiła też pasek torby, która skrywała wszelkie dobroci, za które członkini Rycerzy Walpurgii miała zapłacić listownie, już po spotkaniu. - Dziękuję, o tej porze nie piję już herbaty. Ale jeżeli ty masz takie życzenie, nie krępuj się, pielęgnacja nie ucieknie. Mam dla ciebie tyle czasu, ile potrzebujesz - zapewniła szczerze, choć doświadczenie podpowiadało, że pierwsze kurtuazje nigdy nie trwały zbyt długo. Perspektywa poznania nowego kosmetyku zwykle wygrywała z kulturą, niektóre klientki przepadały za rozmową na jego tematy podczas pojenia się ciepłymi wywarami niejako dodającymi rezonu, odganiającymi nerwy, niepewności. - Nie stosowałaś żadnego innego kosmetyku na twarz po kąpieli? - zapytała jeszcze, chcąc mieć pewność. Potencja działania krwi często zależała od przestrzegania kilku reguł, o pierwszej z nich poinformowała Lyannę za pomocą sowy; skóra powinna być czysta, potraktowana wyłącznie wodą, niczym bardziej fantazyjnym.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Lyanna nie była jeszcze stara, ale o urodę należało dbać już teraz, by młodość i świeżość przetrwała jak najdłużej. Dawniej uważała swój wygląd za coś oczywistego, więc nie poświęcała wiele czasu na zabiegi pielęgnacyjne, tym bardziej że jako kobieta ponadprzeciętnie urodziwa nie potrzebowała poprawiaczy wyglądu stosowanych przez mniej ładne panny. Lecz miała pracę jaką miała, a więc czasem trzeba się było pobrudzić lub udać w szemrane miejsce, a czasem na jasnej skórze pojawiały się sińce i zranienia, co pewnie też nie pozostawało bez wpływu na urodę. Niedawno miała dwudzieste szóste urodziny, i choć nie świętowała ich w żaden sposób (nie miała w końcu żadnych prawdziwych przyjaciół ani nie podtrzymywała więzi z rodziną), to jednak liczba dwadzieścia sześć wydała jej się już na tyle znacząca, że zainteresowała się kwestią przedłużenia młodego wyglądu. Wizja nieuchronnego starzenia się nie przypadła jej do gustu, choć z łatką starej panny dawno się pogodziła i nie planowała żadnych zmian w tym aspekcie. Niemal dwadzieścia sześć lat spędziła wierząc że miała zbrukany status półkrwi – to właśnie on był przyczyną jej samotności. Jako czarna owca rodziny, brudny mieszaniec w czystokrwistej rodzinie Zabinich, nie została nigdy wydana za mąż. Jej ojciec nie chciał, by przekazywała dalej skażone geny, więc dał jej wolną rękę w kwestii wyboru ścieżki życiowej i pozwolił jej na samorealizację, wiedząc że nie wykorzysta jej do mariażu z żadną z innych rodzin czystokrwistych o podobnym statusie. Lyanna ruszyła więc własną ścieżką, po Hogwarcie niemal całkowicie zrywając stosunki z Zabinimi. Tylko raz uwierzyła, że może wcale nie musi być sama, ale Theo zdeptał jej uczucia, porzucił ją, gdy dowiedział się o jej nieczystej krwi, i od tamtego czasu jej serce zamknęło się na mężczyzn, otoczyła się kolejnym murem i pogodziła się z faktem samotności. I choć niedawno dowiedziała się, że jednak miała czystą krew, nie czuła już potrzeby wiązania się z kimkolwiek. Samotność wcale nie była zła. Na pewno lepsza niż stanie w cieniu mężczyzny i bycie zależną od kogoś innego. Także w Hogwarcie, mimo urody, nie cieszyła się powodzeniem. Łatka półkrwi z góry ją skreślała, sprawiając że żaden czystokrwisty Ślizgon nie chciałby się z nią spotykać. Interesowali się nią czasem chłopcy półkrwi, ale tych z kolei odrzucała ona, traktując ich jak coś gorszego, nigdy bowiem nie identyfikowała się z innymi mieszańcami, nie uważała się za jedną z nich. Bezlitośnie ich deptała i wykpiwała, nie chcąc, by ktoś ze Ślizgonów choćby pomyślał, że plamiła się kontaktami z takim marnym plebsem. Wychowana w rodzinie czystokrwistej aspirowała do tego grona, ale zawsze miała też poczucie, że czystokrwiści nie traktują jej jak równej sobie. Zawsze była gdzieś pomiędzy – lepsza od półkrwi, ale gorsza od czystokrwistych. To zmieniało się dopiero teraz dzięki zalegalizowanemu statusowi czystej krwi oraz przynależności do rycerzy Walpurgii, choć o tej wiedzieli tylko niektórzy.
Kosmetyków na bazie krwi nie stosowała dotąd nigdy i miała ochotę dowiedzieć się na ten temat więcej. Oby rady z „Czarownicy” rzeczywiście działały. Zdumiewające, że zwykle unikająca babskich piśmideł Lyanna teraz na tym etapie życia nagle zainteresowała się nowinkami. Może teraz, gdy osiągnęła lepszy status, dała sobie wreszcie pole do tego, by o siebie dbać i sobie dogadzać, nie musiała już przecież siebie nienawidzić za to, czym się urodziła.
Lyanna nie musiała bać się chodzić po Londynie, to mugole i szlamy mieli się bać. Niemniej jednak zdawała sobie sprawę, że zdrajcy nie śpią, że są gotowi na wiele, żeby zaprowadzić swoje chore, równościowe idee. Dlatego podchodząc do drzwi miała pod ręką różdżkę, ale jej użycie nie było konieczne. Wpuściła Wren do środka i zamknęła za nią drzwi, przyglądając jej się dyskretnie, ale uważnie. Pannie Chang również los nie poskąpił urody, choć na tle Angielek z pewnością się wyróżniała, dlatego właśnie Lyanna rozpoznała ją na ulicy i to tak odnowił się ich kontakt.
- Ja już piłam, więc myślę, że możemy od razu udać się do mojego pokoju – zaproponowała, zadowolona że nie trzeba się będzie rozdrabniać na herbatki, sztuczne uprzejmości i trywialne pogaduchy. Zawsze była kiepską kompanką do kobiecych pogaduszek, bo po prostu nie lubiła strzępić języka na przysłowiowe rozmowy o pogodzie. Już w Hogwarcie była raczej małomówna i skupiona na konkretach, taka była też w interesach, szybko przechodziła do rzeczy, co niektórych lubiących sobie najpierw pogadać o niczym konsternowało. Ale jako kobieta w środowisku zdominowanym przez mężczyzn musiała podwójnie dbać o wizerunek profesjonalistki znającej się na swoim fachu, a nie głupiej, paplającej trzpiotki, bo wtedy nikt z Nokturnu czy dzielnicy portowej nie traktowałby jej poważnie. Niestety kobiety tak zwykle postrzegano – jako słabe, sentymentalne istotki które nie mają w głowie zbyt wiele. Cóż, niektóre takie rzeczywiście były, jednak miała wrażenie, że panna Chang skrywa w sobie coś więcej niż większość młodych dziewcząt, które w znacznej mierze kończyły w schemacie kur domowych, jeśli należały do gminu, lub ozdób mężczyzn, jeśli miały krew szlachetną lub czystą.
- Nie, nic nie stosowałam. Wzięłam zwykłą kąpiel możliwie pozbawioną dodatkowych zabiegów – powiedziała, kiedy już szły po schodach do sypialni Lyanny także utrzymanej w raczej ponurej kolorystyce, którą potęgował fakt, że za oknami było ciemno i światło dawały tylko świece, które Zabini rozpaliła ruchem różdżki. – Opowiesz mi coś więcej o tym kosmetyku, jego powstaniu oraz użytkowaniu? Skąd pozyskujesz krew do niego? – zapytała, chcąc się dowiedzieć, czego w ogóle miała użyć. W listach Wren była dość enigmatyczna, więc teraz Lyanna chciała poznać więcej szczegółów. Jak się okazywało, najwyraźniej krew miała więcej zastosowań niż tylko bazy pod klątwy, choć to ten sposób użytkowania był jej najbliższy. – I co właściwie powinnam najpierw zrobić? – spytała jeszcze, przysiadając na brzegu zaścielonego łózka i przygładzając na kolanach materiał szlafroka. Nawet siedząc pozostawała nienagannie wyprostowana, a jej twarz w ponurej scenerii wydawała się jeszcze bledsza. Była mimo wszystko zmęczona intensywnymi tygodniami przepełnionymi pracą, nauką i sprawami organizacji. Czarna magia też miała swój wpływ, zwłaszcza że niedawno Zabini poznała sekret przemiany w czarną mgłę.
Kosmetyków na bazie krwi nie stosowała dotąd nigdy i miała ochotę dowiedzieć się na ten temat więcej. Oby rady z „Czarownicy” rzeczywiście działały. Zdumiewające, że zwykle unikająca babskich piśmideł Lyanna teraz na tym etapie życia nagle zainteresowała się nowinkami. Może teraz, gdy osiągnęła lepszy status, dała sobie wreszcie pole do tego, by o siebie dbać i sobie dogadzać, nie musiała już przecież siebie nienawidzić za to, czym się urodziła.
Lyanna nie musiała bać się chodzić po Londynie, to mugole i szlamy mieli się bać. Niemniej jednak zdawała sobie sprawę, że zdrajcy nie śpią, że są gotowi na wiele, żeby zaprowadzić swoje chore, równościowe idee. Dlatego podchodząc do drzwi miała pod ręką różdżkę, ale jej użycie nie było konieczne. Wpuściła Wren do środka i zamknęła za nią drzwi, przyglądając jej się dyskretnie, ale uważnie. Pannie Chang również los nie poskąpił urody, choć na tle Angielek z pewnością się wyróżniała, dlatego właśnie Lyanna rozpoznała ją na ulicy i to tak odnowił się ich kontakt.
- Ja już piłam, więc myślę, że możemy od razu udać się do mojego pokoju – zaproponowała, zadowolona że nie trzeba się będzie rozdrabniać na herbatki, sztuczne uprzejmości i trywialne pogaduchy. Zawsze była kiepską kompanką do kobiecych pogaduszek, bo po prostu nie lubiła strzępić języka na przysłowiowe rozmowy o pogodzie. Już w Hogwarcie była raczej małomówna i skupiona na konkretach, taka była też w interesach, szybko przechodziła do rzeczy, co niektórych lubiących sobie najpierw pogadać o niczym konsternowało. Ale jako kobieta w środowisku zdominowanym przez mężczyzn musiała podwójnie dbać o wizerunek profesjonalistki znającej się na swoim fachu, a nie głupiej, paplającej trzpiotki, bo wtedy nikt z Nokturnu czy dzielnicy portowej nie traktowałby jej poważnie. Niestety kobiety tak zwykle postrzegano – jako słabe, sentymentalne istotki które nie mają w głowie zbyt wiele. Cóż, niektóre takie rzeczywiście były, jednak miała wrażenie, że panna Chang skrywa w sobie coś więcej niż większość młodych dziewcząt, które w znacznej mierze kończyły w schemacie kur domowych, jeśli należały do gminu, lub ozdób mężczyzn, jeśli miały krew szlachetną lub czystą.
- Nie, nic nie stosowałam. Wzięłam zwykłą kąpiel możliwie pozbawioną dodatkowych zabiegów – powiedziała, kiedy już szły po schodach do sypialni Lyanny także utrzymanej w raczej ponurej kolorystyce, którą potęgował fakt, że za oknami było ciemno i światło dawały tylko świece, które Zabini rozpaliła ruchem różdżki. – Opowiesz mi coś więcej o tym kosmetyku, jego powstaniu oraz użytkowaniu? Skąd pozyskujesz krew do niego? – zapytała, chcąc się dowiedzieć, czego w ogóle miała użyć. W listach Wren była dość enigmatyczna, więc teraz Lyanna chciała poznać więcej szczegółów. Jak się okazywało, najwyraźniej krew miała więcej zastosowań niż tylko bazy pod klątwy, choć to ten sposób użytkowania był jej najbliższy. – I co właściwie powinnam najpierw zrobić? – spytała jeszcze, przysiadając na brzegu zaścielonego łózka i przygładzając na kolanach materiał szlafroka. Nawet siedząc pozostawała nienagannie wyprostowana, a jej twarz w ponurej scenerii wydawała się jeszcze bledsza. Była mimo wszystko zmęczona intensywnymi tygodniami przepełnionymi pracą, nauką i sprawami organizacji. Czarna magia też miała swój wpływ, zwłaszcza że niedawno Zabini poznała sekret przemiany w czarną mgłę.
Wizja wspólnych ploteczek nad przyjemnie parującą herbatą wypełniającą porcelanowe filiżanki rozmyła się z twierdzącym skinieniem głowy, niby o czym miałyby teraz rozprawiać niczym rozdzielone przez czas dusze złączone mnogością wspólnych tematów? O szkolnych relacjach, o tym, kto wyrósł na kogo, kto okazał się zdrajcą szerzonych obecnie poglądów, kto utopił się w swej brudnej krwi, kto poślubił kogo, w czyim brzuchu rósł potomek? Wren nie wyobrażała sobie podobnego scenariusza, kierując się w stronę domu Lyanny nawet nie zakładała go w myślach, uznając za nierealny. Już od czasów Hogwartu ich rozmowy były ciche, zdawkowe, oscylowały na krawędzi absolutnego minimum użycia słów niezbędnych do jasnej komunikacji, większą rolę odgrywały spojrzenia, gesty, chwilowa, króciutka obecność. Żadna z dwóch czarownic nie wydawała się również żyć życiem innych. Informacje dzieliły się na przydatne oraz te, które należało puścić mimo uszu, zapomnień oń tak szybko, jak zachodził proces ich rejestracji, zrozumienia; niewielką wartość miałoby mierzenie przeszłości z teraźniejszością, jeszcze mniejszą z kolei gdyby poświęciły na to długie godziny. Z niejaką satysfakcją Chang przyjęła zatem komunikat, że mogły bez ogródek przejść do rzeczy. Do działania. Bez słowa pozwoliła gospodyni poprowadzić ją wgłąb mieszkania, aż do prywaty jej własnego pokoju, który omiotła uważnym spojrzeniem. Dość elegancki wystrój nie odbiegał zanadto od obrazu uwitego w wyobraźni, Wren nie znała jednakże historii tego domu, wyszła zatem z założenia, że wszelkie elementy wystroju, umeblowania były dowodem inicjatywy i wyboru samej Zabini. Brak wesołkowatych kolorów oddawał jej naturę. Spokojną, tajemniczą, niedostępną. Kilka nieznajomych przedmiotów przecięło linię wzroku, Wren przyjrzałaby im się uważniej, poświęciła nań więcej uwagi, zaintrygowana, lecz z dość niekulturalnego taksowania wybawiła ją melodia głosu Lyanny ponownie rozbrzmiewająca w pomieszczeniu.
- Doskonale - skwitowała wyjaśnienie towarzyszki. Pozbawiona dodatkowych chemikaliów i kosmetyków kąpiel miała zapewnić im najbardziej optymalne efekty, takie, które sama zainteresowana mogłaby dostrzec już po kilku dniach regularnego stosowania. Do szczęścia nie potrzebowała nic więcej, choć pobudzenie procesów zachodzących w tkankach dodatkową pielęgnacją zazwyczaj nie stało w sprzeczności z działaniem samej krwi; jeżeli nie była uczulona na składniki alchemicznych mazideł, które mogła stosować na co dzień, rezultat tak czy inaczej powinien okazać się nader zadowalający.
Zadane przez Zabini pytanie było jej już znane, odziane w wielokrotnie słyszane słowa przesycone niepoprawnym założeniem. Szkarłat płynnej substancji nie brał się znikąd - a mimo to wiele dziewcząt i kobiet dojrzalszych zakładało, że w produkcji zachodziła dodatkowa obróbka, że rdzeń całego przedsięwzięcia należało zmieszać z czymś jeszcze. Nic bardziej mylnego. Oczy Wren błysnęły, a kąciki ust uniosły się w cieniu uśmiechu, który szybko zaginął pośród ciepłego światła roztaczanego dokoła przez rozpalone niewerbalnym zaklęciem świece.
- Ten kosmetyk to krew sama w sobie, Lyanno - zaczęła zatem na prośbę kobiety, w tym samym czasie odkładając torbę na pobliskie krzesło i przeczesując jej zawartość w poszukiwaniu przyniesionego dobra. - Nieskażona, pozyskana od młodej, dziewiczej mugolki, której uroda onieśmieliłaby wiele panien na naszych salonach; przechowywana w odpowiednich warunkach, by zapewnić jej świeżość. Pozbawiona chorób. Przede wszystkim bardzo efektywna. Nie mieszam jej z żadnym innym składnikiem, nie ma takiej potrzeby. - Kiedyś próbowała, konsultowała eksperyment z doświadczonym alchemikiem, ale jego rezultat okazał się właściwie bezowocny. Dodatkowe przetworzenie zdawało się mącić czyste działanie samej krwi, wprowadzało niepotrzebnie wiele zmiennych, efekty nie różniły się natomiast od siebie w sposób mający zawirować kartami historii. - Mam swoje źródła - zapewniła niebawem na pytanie o dostępie do dość niekonwencjonalnej alchemicznej ingrediencji, którą często wykorzystywano w formowaniu klątw - tych, o których nawet jej się nie śniło. Czasem i do takich celów użyczała swych zasobów jeśli tylko w odpowiedzi oczekiwała nań sakiewka z galeonami; Wren nie zadawała pytań, nie domagała się szczegółowych opisów sposobu obrobienia krwi, choć domysły same pchały się pośród myśli na widok podstarzałych, brodatych dżentelmenów pragnących pozostać anonimowymi.
Po chwili wydobyła z torby ciężką szkatułę wykonaną z ciemnego drewna, a z niej srebrną, gdzieniegdzie zdobioną ornamentem miseczkę oraz pędzel o grubym, szerokim włosiu, za nimi na stole położyła także przezroczystą buteleczkę wypełnioną czerwienią. Szkło pokrywał delikatny szron, formował przedziwne symbole i szlaki na jej powierzchni, schładzając zawartość do pożądanej temperatury.
- Najpierw - pochwyciła jej słowa, miękkim gestem dobywając różdżkę, by następnie rzucić oczyszczające, odkażające zaklęcia na wszystkie przedmioty, - powinnaś powiedzieć mi jakiego efektu oczekujesz. Od tego zależy częstość korzystania z krwi, grubość nakładanej warstwy i, wbrew pozorom, wybór dawczyni, a te są przeróżne. - Spojrzenie na moment zawiesiła na Lyannie, złapała krzesło spod niewielkiej toaletki i przystawiła je bliżej krawędzi łóżka, na którym siedziała czarownica. Wren przepadała za selekcją mugolek i ich krwi; to, czym dysponowały najczęściej odpowiadało postawionym wymaganiom i choć teoria nie była jeszcze sprawdzona dokładnie, Azjatka wychodziła z założenia, że ich charakterystyki przesiąkały do krwi, każda zapewniała co innego. Na co innego niosła pomoc, czemu innemu zapewnić miała ukojenie. - I jeszcze, zanim zaczniemy. Jeżeli chcesz sprawdzić krew pod kątem trucizn czy klątw, nie ma problemu - przestrzegła dodatkowo, świadoma, że dzielący je od ostatniego spotkania szmat czasu mógł narodzić nieufność. Szczególnie w czasach wojny, gdzie przyjaciel zamieniał się w wroga, nieznajomy w towarzysza w niedoli, a obrońca w kata.
- Doskonale - skwitowała wyjaśnienie towarzyszki. Pozbawiona dodatkowych chemikaliów i kosmetyków kąpiel miała zapewnić im najbardziej optymalne efekty, takie, które sama zainteresowana mogłaby dostrzec już po kilku dniach regularnego stosowania. Do szczęścia nie potrzebowała nic więcej, choć pobudzenie procesów zachodzących w tkankach dodatkową pielęgnacją zazwyczaj nie stało w sprzeczności z działaniem samej krwi; jeżeli nie była uczulona na składniki alchemicznych mazideł, które mogła stosować na co dzień, rezultat tak czy inaczej powinien okazać się nader zadowalający.
Zadane przez Zabini pytanie było jej już znane, odziane w wielokrotnie słyszane słowa przesycone niepoprawnym założeniem. Szkarłat płynnej substancji nie brał się znikąd - a mimo to wiele dziewcząt i kobiet dojrzalszych zakładało, że w produkcji zachodziła dodatkowa obróbka, że rdzeń całego przedsięwzięcia należało zmieszać z czymś jeszcze. Nic bardziej mylnego. Oczy Wren błysnęły, a kąciki ust uniosły się w cieniu uśmiechu, który szybko zaginął pośród ciepłego światła roztaczanego dokoła przez rozpalone niewerbalnym zaklęciem świece.
- Ten kosmetyk to krew sama w sobie, Lyanno - zaczęła zatem na prośbę kobiety, w tym samym czasie odkładając torbę na pobliskie krzesło i przeczesując jej zawartość w poszukiwaniu przyniesionego dobra. - Nieskażona, pozyskana od młodej, dziewiczej mugolki, której uroda onieśmieliłaby wiele panien na naszych salonach; przechowywana w odpowiednich warunkach, by zapewnić jej świeżość. Pozbawiona chorób. Przede wszystkim bardzo efektywna. Nie mieszam jej z żadnym innym składnikiem, nie ma takiej potrzeby. - Kiedyś próbowała, konsultowała eksperyment z doświadczonym alchemikiem, ale jego rezultat okazał się właściwie bezowocny. Dodatkowe przetworzenie zdawało się mącić czyste działanie samej krwi, wprowadzało niepotrzebnie wiele zmiennych, efekty nie różniły się natomiast od siebie w sposób mający zawirować kartami historii. - Mam swoje źródła - zapewniła niebawem na pytanie o dostępie do dość niekonwencjonalnej alchemicznej ingrediencji, którą często wykorzystywano w formowaniu klątw - tych, o których nawet jej się nie śniło. Czasem i do takich celów użyczała swych zasobów jeśli tylko w odpowiedzi oczekiwała nań sakiewka z galeonami; Wren nie zadawała pytań, nie domagała się szczegółowych opisów sposobu obrobienia krwi, choć domysły same pchały się pośród myśli na widok podstarzałych, brodatych dżentelmenów pragnących pozostać anonimowymi.
Po chwili wydobyła z torby ciężką szkatułę wykonaną z ciemnego drewna, a z niej srebrną, gdzieniegdzie zdobioną ornamentem miseczkę oraz pędzel o grubym, szerokim włosiu, za nimi na stole położyła także przezroczystą buteleczkę wypełnioną czerwienią. Szkło pokrywał delikatny szron, formował przedziwne symbole i szlaki na jej powierzchni, schładzając zawartość do pożądanej temperatury.
- Najpierw - pochwyciła jej słowa, miękkim gestem dobywając różdżkę, by następnie rzucić oczyszczające, odkażające zaklęcia na wszystkie przedmioty, - powinnaś powiedzieć mi jakiego efektu oczekujesz. Od tego zależy częstość korzystania z krwi, grubość nakładanej warstwy i, wbrew pozorom, wybór dawczyni, a te są przeróżne. - Spojrzenie na moment zawiesiła na Lyannie, złapała krzesło spod niewielkiej toaletki i przystawiła je bliżej krawędzi łóżka, na którym siedziała czarownica. Wren przepadała za selekcją mugolek i ich krwi; to, czym dysponowały najczęściej odpowiadało postawionym wymaganiom i choć teoria nie była jeszcze sprawdzona dokładnie, Azjatka wychodziła z założenia, że ich charakterystyki przesiąkały do krwi, każda zapewniała co innego. Na co innego niosła pomoc, czemu innemu zapewnić miała ukojenie. - I jeszcze, zanim zaczniemy. Jeżeli chcesz sprawdzić krew pod kątem trucizn czy klątw, nie ma problemu - przestrzegła dodatkowo, świadoma, że dzielący je od ostatniego spotkania szmat czasu mógł narodzić nieufność. Szczególnie w czasach wojny, gdzie przyjaciel zamieniał się w wroga, nieznajomy w towarzysza w niedoli, a obrońca w kata.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Lyanna była osobą, która żyła przede wszystkim swoim życiem i sprawy innych jej nie obchodziły. Chyba że byłyby to informacje, których znajomość przynosiłaby jej jakieś wymierne korzyści lub miały wpływ na jej życie, pracę, organizację której częścią była i tak dalej. Już w Hogwarcie była bardziej skupiona na nauce i samorozwoju niż na analizowaniu zawiłości towarzyskich i nieistotnych z jej punktu widzenia zdarzeń dotykających innych ludzi. Nie obchodziło jej to, kto z kim chodził ani żadne tego typu rzeczy. Po szkole właściwie nie utrzymywała kontaktu z prawie nikim ze szkolnych lat, jeśli nie liczyć osób, z którymi jej ścieżki przecięły się na polu zawodowym lub z powodu wspólnej przynależności do rycerzy Walpurgii. Gdyby tak ją zapytać o jakieś ploteczki z życia szkolnych koleżanek, nie potrafiłaby powiedzieć nic, bo większości z tych ludzi nie widziała od lat i nie wiedziała co się z nimi dzieje ani jej to nie obchodziło. Nie podtrzymywała kontaktów, których nie uważała za przydatne, podchodziła do ludzi kierując się pryzmatem korzyści, nie sentymentów. Te były obce niegdysiejszemu rodzinnemu i szkolnemu wyrzutkowi. Dawno temu pojęła, że ludzie nie są zainteresowani nią jako osobą, a co najwyżej korzyściami które mogli ze znajomości z nią wyciągnąć, i sama też nauczyła się postępować w ten sposób, woląc nie przywiązywać się do nikogo ani nie szafować zaufaniem, bo ludzie byli zawodni, odwracali się przy pierwszej okazji. Przekonała się o tym po tym krótkim, ale intensywnym romansie z Theo. Zaufała mu i się zawiodła, choć Theo był jednym z bardzo nielicznych ludzi w jej życiu, wobec których jej uczucia były prawdziwe, na których nie patrzyła przez pryzmat interesowności. Tym boleśniejszy był jej zawód – jeden jedyny raz w życiu kogoś pokochała, a ten ktoś ją odrzucił, złamał jej serce przez jej status krwi.
Nie chciała więcej przechodzić czegoś podobnego, więc odgradzała się murem i nie wpuszczała za niego nikogo. Ludzie w jej życiu pojawiali się i znikali, byli związani głównie z rycerzami, pracą lub innymi mniej lub bardziej ważnymi sprawami. Nikt jednak nie został jej partnerem ani przyjacielem. Nie próbowała ich szukać, tym bardziej że nie widziała się w roli przyjaciółki jako ramienia do wypłakania czy towarzyszki do plotek. Odnawiając kontakt z Chang nie planowała więc że nagle staną się sobie bliskie, nie zakładała niczego, wychodząc z założenia, że dziś się widzą, a kolejnego spotkania może nigdy nie być. Spotkały się też w konkretnym celu i to on jej przyświecał, kiedy prowadziła Wren do swojej sypialni, w której od bardzo dawna nie było nikogo poza nią.
Wnętrze było ponure i choć gustowne, to w gruncie rzeczy próżno było tu szukać mnóstwa bibelotów i innych ozdóbek zwykle zagracających dziewczęce sypialnie, a jedynie najpotrzebniejsze sprzęty. Swoje skarby trzymała gdzieś indziej i jedynie kilka przedmiotów przełamywało tę swego rodzaju bezosobowość lokum, w którym głównie sypiała. Było też trochę książek, ale przed wizytą swojego gościa skrupulatnie pochowała te czarnomagiczne.
Usiadła i gestem zachęciła Wren, że może uczynić to samo, jeśli zechce. Skupiła się na wysłuchaniu odpowiedzi na swoje pytania. Oczywiście, że chciała wiedzieć więcej, nie tylko dlatego że specyfik miał się znaleźć na jej skórze, ale też z czystej ciekawości osoby, która zawsze lubiła dowiadywać się nowych rzeczy i poszerzać swój zasób wiedzy.
- Mugolki? – zdziwiła się, w pierwszej chwili marszcząc brwi. Mugolska posoka wydawała jej się brudna i skalana, ale z drugiej strony, do czego innego mogli przydawać się mugole? Czysta krew czarodziejska była zbyt wartościowa, by ją przelewać dla kaprysu, ktoś musiał tworzyć ich nowy, czysty świat. Inna rzecz była ze zdrajcami, ale ich posoki nie chciałaby na swojej skórze jeszcze bardziej niż krwi mugolskiej. – Dlaczego właśnie mugolska krew? Ma jakieś właściwości mimo braku magii krążącej w żyłach jej dotychczasowej posiadaczki? – spytała. Czy pozyskano mugolską krew dlatego, że po prostu mugoli było dużo więcej niż czarodziejów, łatwo było na nich polować i byli właściwie jak zwierzęta, czy krył się za tym inny powód, którego jeszcze nie dostrzegała? Nie była alchemiczką ani uzdrowicielką, znała jedynie podstawy anatomii niezbędne jej do korzystania z baz pod klątwy tworzonych z ingrediencji ludzkiego pochodzenia. – Więc pielęgnacja ta polega po prostu na… smarowaniu ciała krwią i to krwią mugolki? Czy kryje się za tym jeszcze coś? – dopytywała. To na pewno było ciekawsze niż pogawędki o pogodzie. Wiele młodych kobiet prawdopodobnie czułaby się głęboko obrzydzona takim tematem, ale w głosie Zabini wyraźnie brzmiała ciekawość. Po tym, jakie rzeczy robiła w swoim życiu, niewiele mogło ją zbulwersować czy obrzydzić. Jej granice moralne były mocno przesunięte, a kręgosłup wykoślawiony. Dawno już zboczyła na ścieżkę zła, choć w swoim mniemaniu wcale zła nie była. A jeśli ta krew naprawdę miała pomóc jej w zachowaniu urody, była gotowa na ten mały eksperyment.
- Chciałabym, żeby moja skóra zachowała świeżość, jędrność i nienaganną bladość – powiedziała. – Chcę jak najdłużej cieszyć się dobrym, młodym wyglądem i opóźnić nieuchronne procesy starzenia się mojej skóry.
Kiedyś, jeśli będzie jej dane tego dożyć, jej skóra sflaczeje i pomarszczy się, a wolałaby możliwie to opóźnić. Miała jeszcze dużo czasu, ale lepiej było działać już teraz, a nie dopiero przy odkryciu że miała zmarszczki.
Na propozycję Wren skinęła głową i szybko niewerbalnym zaklęciem sprawdziła czy nie ma tam nigdzie żadnej klątwy, ale wyglądało na to, że wszystko było w porządku. Ale przezorność musiała wejść jej w nawyk, w końcu jako łamaczka klątw i zaklinaczka była świadoma tego, jak podstępne były klątwy i że mogły kryć się wszędzie. Poza tym z założenia nie ufała ludziom i wolała dmuchać na zimne. I tak dużym przejawem zaufania było to, że w ogóle zaprosiła Wren do swojego domu, ale wierzyła że w razie zagrożenia sobie z nią poradzi. Na szczęście wyglądało na to, że kobieta nie miała złych zamiarów, a po prostu była zainteresowana sprzedaniem swojego produktu. Kto w tych czasach nie chciał poszukiwać źródeł zarobku? Także Lyanna chwytała się różnych zleceń, nie ograniczała się tylko do łamania klątw, którym trudniła się oficjalnie. Mogła też klątwy nakładać, a i zdarzało jej się handlować ingrediencjami roślinnymi zebranymi przy okazji jakiejś wyprawy.
- Jest w porządku. Możemy więc zaczynać. – Schowała różdżkę z powrotem do kieszeni szlafroka, choć jej spojrzenie zaraz znowu przesunęło się do szkatuły. Choć twarz pozostawała spokojna i opanowana, lodowy błękit tęczówek zdradzał ciekawość.
Nie chciała więcej przechodzić czegoś podobnego, więc odgradzała się murem i nie wpuszczała za niego nikogo. Ludzie w jej życiu pojawiali się i znikali, byli związani głównie z rycerzami, pracą lub innymi mniej lub bardziej ważnymi sprawami. Nikt jednak nie został jej partnerem ani przyjacielem. Nie próbowała ich szukać, tym bardziej że nie widziała się w roli przyjaciółki jako ramienia do wypłakania czy towarzyszki do plotek. Odnawiając kontakt z Chang nie planowała więc że nagle staną się sobie bliskie, nie zakładała niczego, wychodząc z założenia, że dziś się widzą, a kolejnego spotkania może nigdy nie być. Spotkały się też w konkretnym celu i to on jej przyświecał, kiedy prowadziła Wren do swojej sypialni, w której od bardzo dawna nie było nikogo poza nią.
Wnętrze było ponure i choć gustowne, to w gruncie rzeczy próżno było tu szukać mnóstwa bibelotów i innych ozdóbek zwykle zagracających dziewczęce sypialnie, a jedynie najpotrzebniejsze sprzęty. Swoje skarby trzymała gdzieś indziej i jedynie kilka przedmiotów przełamywało tę swego rodzaju bezosobowość lokum, w którym głównie sypiała. Było też trochę książek, ale przed wizytą swojego gościa skrupulatnie pochowała te czarnomagiczne.
Usiadła i gestem zachęciła Wren, że może uczynić to samo, jeśli zechce. Skupiła się na wysłuchaniu odpowiedzi na swoje pytania. Oczywiście, że chciała wiedzieć więcej, nie tylko dlatego że specyfik miał się znaleźć na jej skórze, ale też z czystej ciekawości osoby, która zawsze lubiła dowiadywać się nowych rzeczy i poszerzać swój zasób wiedzy.
- Mugolki? – zdziwiła się, w pierwszej chwili marszcząc brwi. Mugolska posoka wydawała jej się brudna i skalana, ale z drugiej strony, do czego innego mogli przydawać się mugole? Czysta krew czarodziejska była zbyt wartościowa, by ją przelewać dla kaprysu, ktoś musiał tworzyć ich nowy, czysty świat. Inna rzecz była ze zdrajcami, ale ich posoki nie chciałaby na swojej skórze jeszcze bardziej niż krwi mugolskiej. – Dlaczego właśnie mugolska krew? Ma jakieś właściwości mimo braku magii krążącej w żyłach jej dotychczasowej posiadaczki? – spytała. Czy pozyskano mugolską krew dlatego, że po prostu mugoli było dużo więcej niż czarodziejów, łatwo było na nich polować i byli właściwie jak zwierzęta, czy krył się za tym inny powód, którego jeszcze nie dostrzegała? Nie była alchemiczką ani uzdrowicielką, znała jedynie podstawy anatomii niezbędne jej do korzystania z baz pod klątwy tworzonych z ingrediencji ludzkiego pochodzenia. – Więc pielęgnacja ta polega po prostu na… smarowaniu ciała krwią i to krwią mugolki? Czy kryje się za tym jeszcze coś? – dopytywała. To na pewno było ciekawsze niż pogawędki o pogodzie. Wiele młodych kobiet prawdopodobnie czułaby się głęboko obrzydzona takim tematem, ale w głosie Zabini wyraźnie brzmiała ciekawość. Po tym, jakie rzeczy robiła w swoim życiu, niewiele mogło ją zbulwersować czy obrzydzić. Jej granice moralne były mocno przesunięte, a kręgosłup wykoślawiony. Dawno już zboczyła na ścieżkę zła, choć w swoim mniemaniu wcale zła nie była. A jeśli ta krew naprawdę miała pomóc jej w zachowaniu urody, była gotowa na ten mały eksperyment.
- Chciałabym, żeby moja skóra zachowała świeżość, jędrność i nienaganną bladość – powiedziała. – Chcę jak najdłużej cieszyć się dobrym, młodym wyglądem i opóźnić nieuchronne procesy starzenia się mojej skóry.
Kiedyś, jeśli będzie jej dane tego dożyć, jej skóra sflaczeje i pomarszczy się, a wolałaby możliwie to opóźnić. Miała jeszcze dużo czasu, ale lepiej było działać już teraz, a nie dopiero przy odkryciu że miała zmarszczki.
Na propozycję Wren skinęła głową i szybko niewerbalnym zaklęciem sprawdziła czy nie ma tam nigdzie żadnej klątwy, ale wyglądało na to, że wszystko było w porządku. Ale przezorność musiała wejść jej w nawyk, w końcu jako łamaczka klątw i zaklinaczka była świadoma tego, jak podstępne były klątwy i że mogły kryć się wszędzie. Poza tym z założenia nie ufała ludziom i wolała dmuchać na zimne. I tak dużym przejawem zaufania było to, że w ogóle zaprosiła Wren do swojego domu, ale wierzyła że w razie zagrożenia sobie z nią poradzi. Na szczęście wyglądało na to, że kobieta nie miała złych zamiarów, a po prostu była zainteresowana sprzedaniem swojego produktu. Kto w tych czasach nie chciał poszukiwać źródeł zarobku? Także Lyanna chwytała się różnych zleceń, nie ograniczała się tylko do łamania klątw, którym trudniła się oficjalnie. Mogła też klątwy nakładać, a i zdarzało jej się handlować ingrediencjami roślinnymi zebranymi przy okazji jakiejś wyprawy.
- Jest w porządku. Możemy więc zaczynać. – Schowała różdżkę z powrotem do kieszeni szlafroka, choć jej spojrzenie zaraz znowu przesunęło się do szkatuły. Choć twarz pozostawała spokojna i opanowana, lodowy błękit tęczówek zdradzał ciekawość.
Pytanie było znajomym echem przeszłości. Wielokrotnie spotkała się z podobną reakcją, zdziwieniem, że za cel obierała właśnie kobiety niemagiczne, pozbawione wstępu do ich niepomiernie bardziej zaawansowanego świata. Wątłe i kruche, łatwe do rozgniecenia pod podeszwą buta, ulotne i bezwartościowe. Co zatem sprawiało, że w swych żyłach chowały specyfik mający odznaczyć się przydatnością, skoro sama ich egzystencja była dziwnym błędem, wybrykiem natury? Wren wydała z siebie cichy pomruk zabarwiony niesprecyzowaną emocją gdy odpowiadała towarzyszce kolejnym skinieniem głowy, głębszym, dobrze widocznym nawet w świetle świec. Spodziewała się, że Lyanna nie darzyła społeczności niemagicznej przesadną miłością, skoro zdecydowała się skorzystać z kosmetycznej oferty; pamiętała też jak znaczącym kompleksem był brud jej własnej krwi spowinowaconej z mugolską, pamiętała jeden czy dwa komentarze zasłyszane w Pokoju Wspólnym w chłodnych lochach, gdy nieświadomie znalazła się nieopodal oka cyklonu nietęgiej atmosfery. Sama nie była wtedy jeszcze świadoma, przynajmniej nie do końca, jak wielką ułomnością było zmieszanie swego pochodzenia. Nie oceniała zatem Zabini, nie patrzyła na nią przez pryzmat ujmy na honorze szanującej się rodziny. Dopiero później, szczególnie wówczas gdy stanęła naprzeciw światu o własnych, dorosłych siłach, pojęła jak wiele drzwi można było zamknąć przed sobą zbrukanym drzewem genealogicznym. Czarodzieje półkrwi stanowili znaczącą większość społeczeństwa, wydawali się jej jednak wtedy klasą roboczą, kastą o odrobinę niższym stopniu wartości - i właściwie w tym czasie zapałała dumą do czystości swych korzeni.
- Magia nie ma tu znaczenia. To młodość, świeżość, oraz, powiedzmy, również fizyczna czystość wyznaczają potencjał krwi - odpowiedziała niemalże wyuczoną już formułką, często, niemal zbyt często mając do czynienia z koniecznością wytłumaczenia tego faktu. Dla niej był już oczywisty, nie był takim jednak dla jej klientek. - Równie dobrze mogłabym korzystać z krwi czarownic, ale po co? - Metodykę wyboru opracowały kobiety mądrzejsze i potężniejsze od niej, Wren jedynie potwierdziła ich poglądy dla własnego spokoju sumienia. Przy pomocy chętnej do małego eksperymentu znajomej i życzliwego alchemika rozwikłała wówczas ową zagadkę w satysfakcjonującym stopniu i obrała konkretną ścieżkę, nie zboczyła więcej z dochodowego kursu. - Mugole mnożą się jak króliki, a ich istnienie nie jest szczególnie cenne, mogą poświęcić się w imię piękna. I przysłużyć się lepszym od siebie, powinni być nam wdzięczni za tę możliwość. W pewien sposób wyświadczamy im przysługę - zauważyła, komentując dość absurdalną myśl krótkim, cichym śmiechem, który zaledwie po kilku sekundach rozmył się w ciszy pomieszczenia. Choć jej poglądy nie należały do zradykalizowanych a sama Chang nie opowiadała się głośno po żadnej ze stron zbrojnego konfliktu, nie mogła ukryć nawet przed sobą samą, jak niewielką wartość widziała w swoich owieczkach, swoich wiernych źródełkach młodości skąpanej w szkarłacie.
Zanim odniosła się do kolejnego pytania kobiety, czarownica wysłuchała najpierw wymagań Lyanny. Nie były przesadnie wygórowane, właściwie mogłaby osiągnąć podobny efekt szeroko dostępnymi kosmetykami podczas regularnego użytkowania, jednak krew zapewniała go w o wiele szybszym tempie. Z łatwością radziła sobie z oznakami zmęczenia, zszarzenia, utraty jędrności, z suchością i podrażnieniami. Skoro po pewnym czasie była w stanie nawet usunąć pamiętne po adolescencji blizny, powszechnie oczekiwane efekty nie były obietnicą przesadnie podkoloryzowaną.
- Cienka warstwa aplikowana na całą twarz raz na dwa, trzy dni powinna w zupełności wystarczyć - oceniła po chwili namysłu, odkorkowała również szklaną buteleczkę i przelała ciecz do srebrnej misy. - Możesz rozprowadzić ją dłońmi lub pędzlem, jak ci wygodniej. Obszary bardziej wymagające, jak policzki, okolice nosa, ust czy czoła potraktuj szczodrzej niż resztę twarzy, bliżej jej krawędzi. - Z uwagą przyglądała się temu jak Lyanna mierzy ciecz różdżką, sprawdza, czy jej zawartość nie skrywa niepożądanych specyfików lub magicznych naleciałości, po czym kiwnęła głową raz jeszcze i chwyciła misę w jedną rękę, pędzel w drugą, gestem głowy wskazując by kobieta ponownie usiadła na poprzednio wybranym krańcu łoża.
Wren zajęła miejsce na krześle ustawionym naprzeciwko i gładkim, płynnym ruchem zamoczyła włosie pędzla w czerwieni wypełniającej naczynie cieczy.
- Jesteś gotowa? - Ledwo widoczny uśmiech znów zagrał na jej ustach, a gdy tylko odpowiedź okazała się twierdząca, uniosła narzędzie do twarzy Lyanny. Jego włókna były gładkie, miękkie, z kolei uchwycony przez nie specyfik kojąco chłodny; Wren rozprowadziła pierwsze delikatne maźnięcie na czole towarzyszki, łagodnie kierując się w stronę lewej skroni. - Tę praktykę stosowały najpiękniejsze z kobiet w naszej historii. I najokrutniejsze - mówiła półszeptem, z fascynacją spoglądając na bladość niknącą pod czerwienią.
- Magia nie ma tu znaczenia. To młodość, świeżość, oraz, powiedzmy, również fizyczna czystość wyznaczają potencjał krwi - odpowiedziała niemalże wyuczoną już formułką, często, niemal zbyt często mając do czynienia z koniecznością wytłumaczenia tego faktu. Dla niej był już oczywisty, nie był takim jednak dla jej klientek. - Równie dobrze mogłabym korzystać z krwi czarownic, ale po co? - Metodykę wyboru opracowały kobiety mądrzejsze i potężniejsze od niej, Wren jedynie potwierdziła ich poglądy dla własnego spokoju sumienia. Przy pomocy chętnej do małego eksperymentu znajomej i życzliwego alchemika rozwikłała wówczas ową zagadkę w satysfakcjonującym stopniu i obrała konkretną ścieżkę, nie zboczyła więcej z dochodowego kursu. - Mugole mnożą się jak króliki, a ich istnienie nie jest szczególnie cenne, mogą poświęcić się w imię piękna. I przysłużyć się lepszym od siebie, powinni być nam wdzięczni za tę możliwość. W pewien sposób wyświadczamy im przysługę - zauważyła, komentując dość absurdalną myśl krótkim, cichym śmiechem, który zaledwie po kilku sekundach rozmył się w ciszy pomieszczenia. Choć jej poglądy nie należały do zradykalizowanych a sama Chang nie opowiadała się głośno po żadnej ze stron zbrojnego konfliktu, nie mogła ukryć nawet przed sobą samą, jak niewielką wartość widziała w swoich owieczkach, swoich wiernych źródełkach młodości skąpanej w szkarłacie.
Zanim odniosła się do kolejnego pytania kobiety, czarownica wysłuchała najpierw wymagań Lyanny. Nie były przesadnie wygórowane, właściwie mogłaby osiągnąć podobny efekt szeroko dostępnymi kosmetykami podczas regularnego użytkowania, jednak krew zapewniała go w o wiele szybszym tempie. Z łatwością radziła sobie z oznakami zmęczenia, zszarzenia, utraty jędrności, z suchością i podrażnieniami. Skoro po pewnym czasie była w stanie nawet usunąć pamiętne po adolescencji blizny, powszechnie oczekiwane efekty nie były obietnicą przesadnie podkoloryzowaną.
- Cienka warstwa aplikowana na całą twarz raz na dwa, trzy dni powinna w zupełności wystarczyć - oceniła po chwili namysłu, odkorkowała również szklaną buteleczkę i przelała ciecz do srebrnej misy. - Możesz rozprowadzić ją dłońmi lub pędzlem, jak ci wygodniej. Obszary bardziej wymagające, jak policzki, okolice nosa, ust czy czoła potraktuj szczodrzej niż resztę twarzy, bliżej jej krawędzi. - Z uwagą przyglądała się temu jak Lyanna mierzy ciecz różdżką, sprawdza, czy jej zawartość nie skrywa niepożądanych specyfików lub magicznych naleciałości, po czym kiwnęła głową raz jeszcze i chwyciła misę w jedną rękę, pędzel w drugą, gestem głowy wskazując by kobieta ponownie usiadła na poprzednio wybranym krańcu łoża.
Wren zajęła miejsce na krześle ustawionym naprzeciwko i gładkim, płynnym ruchem zamoczyła włosie pędzla w czerwieni wypełniającej naczynie cieczy.
- Jesteś gotowa? - Ledwo widoczny uśmiech znów zagrał na jej ustach, a gdy tylko odpowiedź okazała się twierdząca, uniosła narzędzie do twarzy Lyanny. Jego włókna były gładkie, miękkie, z kolei uchwycony przez nie specyfik kojąco chłodny; Wren rozprowadziła pierwsze delikatne maźnięcie na czole towarzyszki, łagodnie kierując się w stronę lewej skroni. - Tę praktykę stosowały najpiękniejsze z kobiet w naszej historii. I najokrutniejsze - mówiła półszeptem, z fascynacją spoglądając na bladość niknącą pod czerwienią.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Jakby dobrze się zastanowić, to argumenty Wren brzmiały całkiem logicznie. Mugoli było dużo i nie byli wiele warci, przed pozbyciem się ich można było maksymalnie ich wykorzystać. Byli zbyt słabi i ułomni by nadać się na służbę czarodziejów, ale jeśli ich krew mogła pomóc w pielęgnacji urody czarownic, to… czemu nie? Poza tym podobało jej się same słowa Wren, zdradzające w gruncie rzeczy konserwatyzm poglądów. Miała nadzieję że to nie jest maska, że Chang nie mówi jej tego co chciała słyszeć, a że naprawdę tak myślała. Lyanna nigdy nie szanowała czarodziejów o równościowych zapędach, uważając ich za zdrajców tradycji i krwi. Nawet czarodzieje półkrwi mimo swej ułomności nie powinni mieszać się z mugolami, by nie rozrzedzić posoki jeszcze bardziej i jej nie zeszlamiać. Z drugiej strony nie powinni też rozprzestrzeniać zepsutych genów w czysto czarodziejskie rodziny i gdyby tak Lyanna była przy władzy, zakazałaby małżeństw różnych statusów krwi, dbając o to by czyste rodziny podtrzymywały swą czystość, a mieszańcy trzymali się innych mieszańców, mając na uwadze to, że potomek czarodzieja czystej krwi i mieszańca zawsze pozostawał mieszańcem.
Dorastała tyle lat w przeświadczeniu że sama też należy do tej niedoskonałej, ale licznej warstwy społeczeństwa i próbowała się ponad nią wybić, osiągnąć coś swymi umiejętnościami, skoro status krwi zamykał jej tak wiele drzwi. Może to, że zawsze była utalentowaną czarodziejką, było zasługą tego, że tak naprawdę jej krew zawsze była czysta, tylko do niedawna nikt o tym nie wiedział? W końcu to czarodzieje czystej krwi byli najzdolniejsi i najlepsi, nawet jeśli znane jej ze szkoły szlachcianki zdawały się temu przeczyć, Lyanna zrzucała jednak ich mierność magiczną na karb wychowania, które tłumiło ich potencjał i nie pozwalało rozwinąć skrzydeł. To akurat był jedyny pozytyw dorastania jako półkrwi – nie wpychano jej w schemat materiału na przyszłą żonę, a mogła się uczyć, rozwijać i realizować. Dzięki temu niechlubnemu statusowi nie musiała dziś być stłamszoną mężatką, a była wolną kobietą. Oczywiście na tyle wolną, na ile pozwalały jej zobowiązania wobec rycerzy Walpurgii i służby Czarnemu Panu.
- Rozumiem i przyznaję ci całkowitą rację – rzekła. – Szkoda byłoby marnować czystej krwi, a mugole mogą się nam przydać chociaż do tego, skoro już rozplenili się po całym kraju. – Jej piękne usta wygięły się w subtelnym uśmiechu. – Czyli dawczyniami krwi zostają piękne, młode mugolki, których witalność ma pozytywny wpływ na cerę czarownic? Teraz, kiedy Londyn został oczyszczony z brudu, pewnie musisz się trochę natrudzić, by je chwytać? – uniosła lekko jedną brew, zastanawiając się, jak Wren poluje na mugolki. Z użyciem magii? Czy może miała subtelniejsze metody bazujące na perswazji? Nie zapytała o to wprost, podejrzewając że Chang nie chciała odsłaniać sekretów przed w gruncie rzeczy obcą osobą. Sama niechętnie dzieliła się swoimi sposobami nakładania klątw. – Ale przynajmniej my, czarodzieje, możemy czuć się bezpieczniej i nie musimy ukrywać się jak szczury. – W tym momencie odrobinkę ją podjudzała do tego, by odsłoniła się jeszcze bardziej z poglądami. Czy odpowiadał jej obecny stan rzeczy? Czy czuła się lepiej w Londynie wolnym od mugoli i ich odrażających wynalazków? Lyanna czuła się bardzo dobrze. I jak na nią i tak dużo dziś mówiła; miała dość dobry nastrój.
Gdyby była dobrą, wrażliwą osobę pewnie dogłębnie przerażałaby ją i brzydziła wizja smarowania się krwią, ale Lyanna nie była dobra. Im dalej brnęła w sprawy rycerzy, tym bardziej wyzbywała się ludzkich odruchów i przesuwała granice, robiąc rzeczy niemoralne z punktu widzenia uczciwych obywateli. W piwnicy trzymała rządki słoiczków z ludzkimi oczami, fragmentami serc, szpiku kostnego i oczywiście krwi, nie wspominając o tym, że praktykowała czarną magię i choć nigdy nie cechowała się sadyzmem, a była po prostu głodna wiedzy, potęgi i zakazanych owoców, to jednak daleko jej było do dobroci i niewinności. Ciekawe, kim była Wren Chang i do czego była zdolna? Czy mogła kiedyś potencjalnie wesprzeć słuszną sprawę? Lyanna zamierzała subtelnie wybadać grunt. Ale póki co skupiała się na sprawie krwi i pielęgnacji swej urody, starając się jak na razie sprawiać wrażenie zwykłej klientki.
- I jak długo powinnam ją stosować, żeby efekt odmłodzenia i świeżości utrzymał się jak najdłużej? – zapytała, patrząc uważnie, jak Wren napełnia misę szkarłatną cieczą, w której było coś magnetyzującego. To krew, właśnie ona miała zaraz znaleźć się na jej twarzy. – Gotowa – przytaknęła, by po chwili poczuć, jak pędzelek prowadzony dłonią Chang nanosi na jej skórę krew, która była przyjemnie chłodna. Cierpliwie poddała się jej zabiegom. – Będę stosować się do tych rad. Kojarzę też historię czarownicy, która kąpała się w krwi. Czy gdybym postanowiła cała skąpać się w posoce, efekt odmłodzenia dotknąłby całego ciała, a nie tylko twarzy? Czy może najlepiej stosować krew tylko na twarz? – W jej głosie zabrzmiała ciekawość, choć sam pomysł z pewnością był niepokojący. Zabini była jednak po prostu naukowo ciekawa tego, jak zadziałałaby kąpiel w krwi lub chociaż z jej dodatkiem. Gdyby ktoś zaproponował jej wypróbowanie tego, nie odmówiłaby. Choć pewnie potrzebowałaby tej krwi sporo. Upolowanie mugolki nie byłoby problemem, lecz musiałaby wiedzieć, jak odpowiednio pozyskać z niej krew, by miała pożądane właściwości i nie była tylko śmierdzącą juchą. – W „Czarownicy” było też coś o kąpieli w krwi koźląt z dodatkiem posoki wili. – Czy Chang wiedziała coś o działaniu takiej mieszanki? Czy może zajmowała się tylko krwią mugoli? Wydawało jej się, że to był stosunkowo świeży zawód, dopiero gdy czysta krew została wyniesiona na należną pozycję, a szlamy i mugoli zepchnięto na margines, tego typu działalności mogły rozkwitnąć. Nikt w ministerstwie na pewno nie załamywał teraz rąk nad cierpieniem jakichś mugolek, co stwarzało ogromne możliwości do wykorzystywania niemagicznych, a także czynienia z nich obiektów testowych do nauki czarnej magii. Nikt nie mógł ich teraz za to ukarać, nie musiała się bać, że jej głód czarnoksięskiej wiedzy zaprowadzi ją do Azkabanu, a dawniej taki lęk stale jej towarzyszył. – I czy krew, którą handlujesz, nadaje się też do hmm… innych celów niż tylko zabiegi pielęgnacyjne? – spytała, poniekąd ciekawa czy Wren mogłaby jej też sprzedać trochę krwi do baz pod klątwy. Uroda urodą, ale o swoje czarnomagiczne nauki oraz zarobek na klątwach też musiała dbać.
Dorastała tyle lat w przeświadczeniu że sama też należy do tej niedoskonałej, ale licznej warstwy społeczeństwa i próbowała się ponad nią wybić, osiągnąć coś swymi umiejętnościami, skoro status krwi zamykał jej tak wiele drzwi. Może to, że zawsze była utalentowaną czarodziejką, było zasługą tego, że tak naprawdę jej krew zawsze była czysta, tylko do niedawna nikt o tym nie wiedział? W końcu to czarodzieje czystej krwi byli najzdolniejsi i najlepsi, nawet jeśli znane jej ze szkoły szlachcianki zdawały się temu przeczyć, Lyanna zrzucała jednak ich mierność magiczną na karb wychowania, które tłumiło ich potencjał i nie pozwalało rozwinąć skrzydeł. To akurat był jedyny pozytyw dorastania jako półkrwi – nie wpychano jej w schemat materiału na przyszłą żonę, a mogła się uczyć, rozwijać i realizować. Dzięki temu niechlubnemu statusowi nie musiała dziś być stłamszoną mężatką, a była wolną kobietą. Oczywiście na tyle wolną, na ile pozwalały jej zobowiązania wobec rycerzy Walpurgii i służby Czarnemu Panu.
- Rozumiem i przyznaję ci całkowitą rację – rzekła. – Szkoda byłoby marnować czystej krwi, a mugole mogą się nam przydać chociaż do tego, skoro już rozplenili się po całym kraju. – Jej piękne usta wygięły się w subtelnym uśmiechu. – Czyli dawczyniami krwi zostają piękne, młode mugolki, których witalność ma pozytywny wpływ na cerę czarownic? Teraz, kiedy Londyn został oczyszczony z brudu, pewnie musisz się trochę natrudzić, by je chwytać? – uniosła lekko jedną brew, zastanawiając się, jak Wren poluje na mugolki. Z użyciem magii? Czy może miała subtelniejsze metody bazujące na perswazji? Nie zapytała o to wprost, podejrzewając że Chang nie chciała odsłaniać sekretów przed w gruncie rzeczy obcą osobą. Sama niechętnie dzieliła się swoimi sposobami nakładania klątw. – Ale przynajmniej my, czarodzieje, możemy czuć się bezpieczniej i nie musimy ukrywać się jak szczury. – W tym momencie odrobinkę ją podjudzała do tego, by odsłoniła się jeszcze bardziej z poglądami. Czy odpowiadał jej obecny stan rzeczy? Czy czuła się lepiej w Londynie wolnym od mugoli i ich odrażających wynalazków? Lyanna czuła się bardzo dobrze. I jak na nią i tak dużo dziś mówiła; miała dość dobry nastrój.
Gdyby była dobrą, wrażliwą osobę pewnie dogłębnie przerażałaby ją i brzydziła wizja smarowania się krwią, ale Lyanna nie była dobra. Im dalej brnęła w sprawy rycerzy, tym bardziej wyzbywała się ludzkich odruchów i przesuwała granice, robiąc rzeczy niemoralne z punktu widzenia uczciwych obywateli. W piwnicy trzymała rządki słoiczków z ludzkimi oczami, fragmentami serc, szpiku kostnego i oczywiście krwi, nie wspominając o tym, że praktykowała czarną magię i choć nigdy nie cechowała się sadyzmem, a była po prostu głodna wiedzy, potęgi i zakazanych owoców, to jednak daleko jej było do dobroci i niewinności. Ciekawe, kim była Wren Chang i do czego była zdolna? Czy mogła kiedyś potencjalnie wesprzeć słuszną sprawę? Lyanna zamierzała subtelnie wybadać grunt. Ale póki co skupiała się na sprawie krwi i pielęgnacji swej urody, starając się jak na razie sprawiać wrażenie zwykłej klientki.
- I jak długo powinnam ją stosować, żeby efekt odmłodzenia i świeżości utrzymał się jak najdłużej? – zapytała, patrząc uważnie, jak Wren napełnia misę szkarłatną cieczą, w której było coś magnetyzującego. To krew, właśnie ona miała zaraz znaleźć się na jej twarzy. – Gotowa – przytaknęła, by po chwili poczuć, jak pędzelek prowadzony dłonią Chang nanosi na jej skórę krew, która była przyjemnie chłodna. Cierpliwie poddała się jej zabiegom. – Będę stosować się do tych rad. Kojarzę też historię czarownicy, która kąpała się w krwi. Czy gdybym postanowiła cała skąpać się w posoce, efekt odmłodzenia dotknąłby całego ciała, a nie tylko twarzy? Czy może najlepiej stosować krew tylko na twarz? – W jej głosie zabrzmiała ciekawość, choć sam pomysł z pewnością był niepokojący. Zabini była jednak po prostu naukowo ciekawa tego, jak zadziałałaby kąpiel w krwi lub chociaż z jej dodatkiem. Gdyby ktoś zaproponował jej wypróbowanie tego, nie odmówiłaby. Choć pewnie potrzebowałaby tej krwi sporo. Upolowanie mugolki nie byłoby problemem, lecz musiałaby wiedzieć, jak odpowiednio pozyskać z niej krew, by miała pożądane właściwości i nie była tylko śmierdzącą juchą. – W „Czarownicy” było też coś o kąpieli w krwi koźląt z dodatkiem posoki wili. – Czy Chang wiedziała coś o działaniu takiej mieszanki? Czy może zajmowała się tylko krwią mugoli? Wydawało jej się, że to był stosunkowo świeży zawód, dopiero gdy czysta krew została wyniesiona na należną pozycję, a szlamy i mugoli zepchnięto na margines, tego typu działalności mogły rozkwitnąć. Nikt w ministerstwie na pewno nie załamywał teraz rąk nad cierpieniem jakichś mugolek, co stwarzało ogromne możliwości do wykorzystywania niemagicznych, a także czynienia z nich obiektów testowych do nauki czarnej magii. Nikt nie mógł ich teraz za to ukarać, nie musiała się bać, że jej głód czarnoksięskiej wiedzy zaprowadzi ją do Azkabanu, a dawniej taki lęk stale jej towarzyszył. – I czy krew, którą handlujesz, nadaje się też do hmm… innych celów niż tylko zabiegi pielęgnacyjne? – spytała, poniekąd ciekawa czy Wren mogłaby jej też sprzedać trochę krwi do baz pod klątwy. Uroda urodą, ale o swoje czarnomagiczne nauki oraz zarobek na klątwach też musiała dbać.
Wojna rzeczywiście była burzliwą okolicznością, nie najlepszym czasem na łowy - wprowadzała pośród mugolek ogromny dysonans. Niektóre lgnęły do każdego, kto wydawał się żelazną ostoją bezpieczeństwa w niepewnych warunkach, polegały na większym doświadczeniu i sprycie, oddawały się w ręce przewodnika mającego wyprowadzić je z obleganego walkami miasta do miejsca spokojnego, gdzie kryzys mogłyby przeczekać. Inne ostrzyły pazury nieufności. Pozyskanie ich zaufania było o wiele trudniejsze, Wren musiała udowodnić, że była go warta - o zgrozo, cóż za strata energii, jakby miała wykorzystać je do czegoś więcej niż utrzymania płynnej działalności swoich usług -, odpowiadać na każde pytanie ze spokojem, rozwiewać nawet najmniejszą wątpliwość. Uzbrajała się w przemyślane argumenty, ale nawet dobrze przygotowana zderzała się czasem ze zbyt silnym oporem; z reguły okazywało się, że takie dziewczęta nie były do końca osamotnione, a jeżeli rzeczywiście działały na własną rękę, były zdeterminowane, że w pojedynkę ucieczka i przetrwanie okażą się łatwiejsze.
- Wygląda na to, że ich populacyjna przewaga nie potrwa już za długo. A liczba pięknych, młodych dziewcząt maleje, to prawda, że ostatnio pozyskiwanie ich stało się trudniejsze - przyznała spokojnie. - Szczególnie że owładnięci strachem o swój rychły koniec mężczyźni, jeśli tym mianem można określić tę bandę rozszalałych bydląt, pozbawiają je czystości. Cnota jest konieczna do manifestacji młodości. - Niestety nie jeden raz miała okazję pracować nad obiecującą zdobyczą, tylko po to, by ta finalnie wyznała nowo poznanej towarzyszce traumatyczny sekret cielesności, który przekreślał jej kandydaturę natychmiast, bezlitośnie. Skowronki traciły piękne upierzenie i unikały ram złotych klatek, do końca żywota musiały jednak tkwić w swoim bólu, w swojej miernej, ubogiej egzystencji; pod opieką Wren wcale nie doświadczały katuszy, to otaczający je świat zwykle wyrządzał więcej krzywdy. - Myślisz, że nie spróbują odbić Londynu z naszych rąk? - zapytała, spojrzała na Lyannę, ciekawa jej opinii. Nie wiedziała o przynależności kobiety do Rycerzy Walpurgii, ale przedstawione poglądy wskazywały przynajmniej na bieżące śledzenie rozwoju sytuacji. Zwykle nie poruszała tego tematu głośno, jak najdalej trzymając się od wojennej pożogi i politycznych niesnasek, sytuacja zachęcała jednak do podtrzymania rozmowy. Tak długo, jak pod łóżkiem kobiety nie czaił się narwany Zakonnik, tak długo powinny być tu bezpieczne.
Szkarłat rozprowadzał się gładko po cerze Lyanny. Otulał już czoło, lewą skroń, włosie pędzla łagodnie przeszło do policzka, by za moment z powrotem zamoczyć się w czerwonej cieczy, nabrać kolejną jej dawkę i powrócić do twarzy. Delikatne, ostrożne ruchy sprawiały, że czuła się niczym malarz pracujący nad kolejnym arcydziełem, nowym kanonem piękna. Malowała aksamitny światłocień, jednocześnie przedstawiała na płótnie kobietę waleczną, odważną, pewną - bo następnym po sztuce skojarzeniem było ubieranie wojownika w barwy wojenne. Smugi mające zastraszyć oponenta, podkreślić bojową renomę, przywdziać nieludzki - nadludzki - wyraz. Wren przekrzywiła wdzięcznie głowę, przyglądając się swojemu dziełu z uwagą; przesunęła pędzel od policzka bliżej mostku kształtnego, szlachetnego nosa.
- Nie ma przeciwwskazań przed ciągłym stosowaniem. Jeśli nie musisz, nie rezygnuj - i nie mówię tego jako sprzedawca, a jak kobieta kobiecie - zastrzegła, by potem z kolejną porcją zainteresowania odnaleźć na chwilę spojrzenie kobiety. Kąpiele były tematem o wiele obszerniejszym, odrobinę bardziej skomplikowanym, ale poruszenie owej kwestii odebrała z zadowoleniem. Niewiele klientek zwracało uwagę na wachlarz możliwości stosowania specyfiku, zazwyczaj porcja do twarzy wydawała się im wystarczać. - To nieczęsta praktyka, Lyanno. Niewielu może sobie na nią pozwolić z bardzo błahego powodu: wypełnienie wanny dostateczną ilością krwi jest o wiele droższe niż mała porcja przeznaczona do cery. Należałoby do tego upuścić posokę z kilku mugolek, całą. - Przynajmniej jeżeli kąpiele miały być dłuższe, o zabarwieniu również relaksacyjnym, do czego nie można było porównać zwykłego obmycia kończyn dającym młodość szkarłatem. - Byłabyś zainteresowana wypróbowaniem takiego zabiegu? - zapytała zaintrygowana. Mogłaby podjąć się dostarczenia Lyannie odpowiedniego litrażu, jeśli czarownica dysponowała odpowiednim funduszem, który chciała i mogła przeznaczyć na kultywację swojej urody. - O krwi koźląt i posoce wili wiem niewiele, z tą drugą nie miałam jeszcze styczności. Ich krew może mieć podobne działanie do włókna z ich serc, tyle że w odniesieniu do cielesnego piękna. - Było to bardzo swobodnie rzuconą hipotezą, za którą Wren nie poręczyłaby głową, lecz nie czuła się nieodpowiednio proponując Zabini swoje przemyślenie. Jednocześnie pobudziło to ciekawość: czy gdziekolwiek mogłaby otrzymać próbkę tej cieczy, by zbadać jej działanie? Z pewnością nie wymagałoby to otworzenia klatki piersiowej i wyrwania z niej serca, by dotrzeć do pożądanego składnika. - Masz na myśli klątwy? - podjęła bezpośrednio, podczas gdy pędzel pokrywał brodę czarownicy warstewką krwi. - Oczywiście, że tak. Wbrew pozorom nie zaopatrują się u mnie tylko dbające o siebie czarownice - spojrzała na Lyannę znacząco, dając jej do zrozumienia, że prowadziła wcześniej podobne interesy, choć nigdy bezpośrednio nie zadała pytania o przeznaczenie, dla którego podejrzani mężczyźni zdecydowali się sięgnąć po jej specyfiki. - Niekiedy mam też gałki oczne, ale bardzo rzadko. - Głównie wtedy, gdy przyjdzie jej sprzątać pogorzeliska po odnalezionych przez magicznych fanatyków kryjówkach dziewcząt.
- Wygląda na to, że ich populacyjna przewaga nie potrwa już za długo. A liczba pięknych, młodych dziewcząt maleje, to prawda, że ostatnio pozyskiwanie ich stało się trudniejsze - przyznała spokojnie. - Szczególnie że owładnięci strachem o swój rychły koniec mężczyźni, jeśli tym mianem można określić tę bandę rozszalałych bydląt, pozbawiają je czystości. Cnota jest konieczna do manifestacji młodości. - Niestety nie jeden raz miała okazję pracować nad obiecującą zdobyczą, tylko po to, by ta finalnie wyznała nowo poznanej towarzyszce traumatyczny sekret cielesności, który przekreślał jej kandydaturę natychmiast, bezlitośnie. Skowronki traciły piękne upierzenie i unikały ram złotych klatek, do końca żywota musiały jednak tkwić w swoim bólu, w swojej miernej, ubogiej egzystencji; pod opieką Wren wcale nie doświadczały katuszy, to otaczający je świat zwykle wyrządzał więcej krzywdy. - Myślisz, że nie spróbują odbić Londynu z naszych rąk? - zapytała, spojrzała na Lyannę, ciekawa jej opinii. Nie wiedziała o przynależności kobiety do Rycerzy Walpurgii, ale przedstawione poglądy wskazywały przynajmniej na bieżące śledzenie rozwoju sytuacji. Zwykle nie poruszała tego tematu głośno, jak najdalej trzymając się od wojennej pożogi i politycznych niesnasek, sytuacja zachęcała jednak do podtrzymania rozmowy. Tak długo, jak pod łóżkiem kobiety nie czaił się narwany Zakonnik, tak długo powinny być tu bezpieczne.
Szkarłat rozprowadzał się gładko po cerze Lyanny. Otulał już czoło, lewą skroń, włosie pędzla łagodnie przeszło do policzka, by za moment z powrotem zamoczyć się w czerwonej cieczy, nabrać kolejną jej dawkę i powrócić do twarzy. Delikatne, ostrożne ruchy sprawiały, że czuła się niczym malarz pracujący nad kolejnym arcydziełem, nowym kanonem piękna. Malowała aksamitny światłocień, jednocześnie przedstawiała na płótnie kobietę waleczną, odważną, pewną - bo następnym po sztuce skojarzeniem było ubieranie wojownika w barwy wojenne. Smugi mające zastraszyć oponenta, podkreślić bojową renomę, przywdziać nieludzki - nadludzki - wyraz. Wren przekrzywiła wdzięcznie głowę, przyglądając się swojemu dziełu z uwagą; przesunęła pędzel od policzka bliżej mostku kształtnego, szlachetnego nosa.
- Nie ma przeciwwskazań przed ciągłym stosowaniem. Jeśli nie musisz, nie rezygnuj - i nie mówię tego jako sprzedawca, a jak kobieta kobiecie - zastrzegła, by potem z kolejną porcją zainteresowania odnaleźć na chwilę spojrzenie kobiety. Kąpiele były tematem o wiele obszerniejszym, odrobinę bardziej skomplikowanym, ale poruszenie owej kwestii odebrała z zadowoleniem. Niewiele klientek zwracało uwagę na wachlarz możliwości stosowania specyfiku, zazwyczaj porcja do twarzy wydawała się im wystarczać. - To nieczęsta praktyka, Lyanno. Niewielu może sobie na nią pozwolić z bardzo błahego powodu: wypełnienie wanny dostateczną ilością krwi jest o wiele droższe niż mała porcja przeznaczona do cery. Należałoby do tego upuścić posokę z kilku mugolek, całą. - Przynajmniej jeżeli kąpiele miały być dłuższe, o zabarwieniu również relaksacyjnym, do czego nie można było porównać zwykłego obmycia kończyn dającym młodość szkarłatem. - Byłabyś zainteresowana wypróbowaniem takiego zabiegu? - zapytała zaintrygowana. Mogłaby podjąć się dostarczenia Lyannie odpowiedniego litrażu, jeśli czarownica dysponowała odpowiednim funduszem, który chciała i mogła przeznaczyć na kultywację swojej urody. - O krwi koźląt i posoce wili wiem niewiele, z tą drugą nie miałam jeszcze styczności. Ich krew może mieć podobne działanie do włókna z ich serc, tyle że w odniesieniu do cielesnego piękna. - Było to bardzo swobodnie rzuconą hipotezą, za którą Wren nie poręczyłaby głową, lecz nie czuła się nieodpowiednio proponując Zabini swoje przemyślenie. Jednocześnie pobudziło to ciekawość: czy gdziekolwiek mogłaby otrzymać próbkę tej cieczy, by zbadać jej działanie? Z pewnością nie wymagałoby to otworzenia klatki piersiowej i wyrwania z niej serca, by dotrzeć do pożądanego składnika. - Masz na myśli klątwy? - podjęła bezpośrednio, podczas gdy pędzel pokrywał brodę czarownicy warstewką krwi. - Oczywiście, że tak. Wbrew pozorom nie zaopatrują się u mnie tylko dbające o siebie czarownice - spojrzała na Lyannę znacząco, dając jej do zrozumienia, że prowadziła wcześniej podobne interesy, choć nigdy bezpośrednio nie zadała pytania o przeznaczenie, dla którego podejrzani mężczyźni zdecydowali się sięgnąć po jej specyfiki. - Niekiedy mam też gałki oczne, ale bardzo rzadko. - Głównie wtedy, gdy przyjdzie jej sprzątać pogorzeliska po odnalezionych przez magicznych fanatyków kryjówkach dziewcząt.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Lyanna zdawała sobie sprawę, że czasy, kiedy ona i jej podobni mogli korzystać ze swobód, nie były łatwe dla najniższych warstw społecznych. Ale nie współczuła szlamom i mugolom, ofiary były konieczne, żeby zaprowadzić jedyny słuszny ład zakładający dominację czystej krwi. Krwi, którą miała też ona, więc już nie walczyła za lepszych od siebie, a i o swój świat. Nie była już gorsza od swojej rodziny ani od innych czarodziejów o podobnym statusie. Jedynie rody krwi szlachetnej stały ponad nimi.
Podobało jej się to, że miasto było praktycznie wolne od mugoli, jeśli nie liczyć jakichś niedobitków którzy przetrwali noc z przełomu marca i kwietnia i nie zginęli ani nie uciekli. Podobały jej się też rysujące się coraz wyraźniej podziały między krwią czystą i nieczystą, tak powinno przecież być, równość była ułudą, w którą wierzyło jedynie społeczne dno oraz wybryki natury, jakimi byli zdrajcy swej krwi przejawiający niedorzeczne tendencje do bratania się ze szlamem. Podobało jej się też to, że mogła swobodniej praktykować czarną magię, nie musząc obawiać się tego, że w każdej chwili może trafić do Azkabanu.
- Czy nie można pozyskiwać ich z innych miejsc, nie tylko z Londynu? – spytała. Anglia nie kończyła się na stolicy, były inne miasta i wioski wciąż pełne mugoli, także dziewiczych mugolek pełnych krwi o podobno odmładzających właściwościach. A czy było tak naprawdę, to Lyanna zamierzała sprawdzić. Dawniej może tak popaprany pomysł nie zrodziłby się w jej głowie, ale ponad roczna już przynależność do rycerzy Walpurgii zmieniła ją, podobnie jak używanie czarnej magii. To wypaczyło jej duszę i moralność, choć nadal była osobą zorientowaną na konkretny cel, nie czerpała przyjemności z zadawania cierpienia, ale była gotowa się do niego przyczynić jeśli to miało przybliżyć ją do osiągnięcia jakiegoś celu. Jak mawiano, cel uświęca środki i była skłonna dowolnie naginać swoją wątpliwą już moralność, jeśli tylko miała mieć w tym korzyść. Smarowanie się krwią? Czemu nie, jeśli istniał choć cień szansy, że pomoże to jej w utrzymaniu młodości i urody na dłużej.
- Mogą próbować, ale świat czystej krwi jest silny, silniejszy niż zgraja przerażonych szlam i mugoli z ich paskudnymi wynalazkami bezbronnymi wobec magii – powiedziała, a kącik jej ust uniósł się w górę. Czarodzieje byli silniejsi od mugoli w każdym calu, ich technika była bez szans w starciu z magią. Kiedyś Lyanna bała się mugolskich wynalazków, mając nieciekawe wspomnienia z dzieciństwa, ale teraz, kiedy stawała się coraz silniejsza, wiedziała że już nie musi się ich bać. Nie była bezbronną dziewczynką, a dorosłą kobietą, zdolną zabić mugola jednym zaklęciem. Poza tym władza była w ich rękach, ministerstwo trzymało kraj w ryzach, a Czarny Pan był wielką potęgą i wątpiła, by ktokolwiek z obozu szlamolubów był w stanie się z nim równać. – Ubolewam tylko nad tym, że nie wszyscy czarodzieje są wierni ideom i tradycjom, i bratają się ze szlamem zamiast budować nowy, lepszy świat dla czystej krwi – dodała, nieco obszerniej zdradzając się z poglądami, ale z konserwatyzmem się nie kryła, choć przynależnością do rycerzy nie chwaliła się każdemu. Niemniej jednak wiedziała, że jeśli chce poznać poglądy Wren, musi dać i coś od siebie, by podtrzymać rozmowę. Na pewno ciekawszą i więcej dającą niż typowe babskie pogaduchy o niczym. – A skoro już jesteśmy przy czystej krwi… Niedawno dokonałam odkrycia odnośnie mojego pochodzenia. Moja matka jednak była czarownicą czystej krwi, co znaczy, że i ja nią jestem – powiedziała. Choć była osobą z natury skrytą i nie lubiła się wywnętrzać, to jednak nie chciała, by dawna szkolna znajoma wciąż widziała w niej mieszańca, wyrzutka. Chciała, by każdy wiedział, że była czystej krwi, że dotychczasowe uznawanie jej za półkrwi było przykrą pomyłką, którą należy puścić w niepamięć. Wszystko to stało się przez dawny urzędniczy błąd popełniony po adopcji jej matki, i przez to że jej ojciec nawet nie sprawdził faktycznego stanu rzeczy, a uwierzył na słowo w półkrwistość Elaine Bellefleur i pozbył się jej, a Lyannę napiętnował jako półkrwi.
Choć na ogół nie przepadała za dotykiem, to jednak zabiegom Wren poddawała się cierpliwie, bo było to całkiem przyjemne. Czuła na twarzy chłód, i gdyby przejrzała się w lustrze, może nawet w pierwszej chwili nieco przelękłaby się swojego makabrycznego wyglądu, by później docenić jego grozę, ale była ciekawa jak będzie wyglądać już po wszystkim. Była zaintrygowana także kwestią kąpieli w krwi, o których kiedyś czytała, ale dotąd nie myślała, że sama kiedykolwiek zapragnie takowej spróbować. No, ale nie zawsze miała aż dwadzieścia sześć lat.
- Jeśli chodzi o finanse, zawsze mogę skorzystać z zasobów ojca – rzekła; choć sama zarabiała przyzwoicie na łamaniu i nakładaniu klątw, czasem w razie potrzeby korzystała z tego, co zostało po zmarłym ojcu, ciesząc się świadomością, że pewnie przewracał się w grobie, kiedy marnotrawiła jego dorobek. Nie zdążyła zemścić się na nim za życia, bo ubiegły ją anomalie, to chociaż po śmierci wydawała jego pieniądze na swoje uciechy, choć póki jeszcze żył zwracanie się do niego o pomoc byłoby dla niej rzeczą poniżej godności. Ale nie żył. – Chcę to zrobić. Jeśli będzie trzeba, pomogę w złapaniu odpowiednich mugolek. Czy trafiłaś już kiedyś na klientkę, która zażyczyła sobie takiej kąpieli? – zapytała, bardzo ciekawa czy tego typu praktyki stawały się teraz powszechne. Pewnie nie, bo jednak dla większości ludzi coś takiego byłoby obrzydliwe i niemoralne. Niewielu przekraczało pewne granice. Ale Lyanna zaszła na ścieżce zła na tyle daleko, że coś takiego budziło w niej głównie ogromną ciekawość. A ta deklaracja, w połączeniu z twarzą czerwoną od krwi, brzmiała makabrycznie i Lyanna sama czuła, że właśnie przekraczała kolejną granicę. Narodziło się w niej pragnienie przekroczenia jej, czuła że wtedy stanie się jeszcze silniejsza. Nie chodziło tylko o wygląd, ale i umocnienie siebie, pozbycie się resztek słabości. Musiała być równie silna i pozbawiona skrupułów jak inni rycerze. To, co było w niej słabe musiało ostatecznie zginąć, by dopełnić transformacji dawnego wyrzutka półkrwi w silną czarownicę czystej krwi, zdolną do wielkich czynów.
- Masz możliwość zdobycia wilej krwi? – zapytała. Wiedziała że serca wil i produkowana z nich śnieżka są niezwykle rzadkie i drogie, a jak było z krwią? Tego nie wiedziała, ale ostatecznie pozyskanie krwi nie wymagało uśmiercania tych istot. Skoro dało się kupić krew jednorożca czy smoka, to może i krew wili była w zasięgu.
Wren bardzo szybko domyśliła się, że Zabini chodziło o klątwy, co znaczyło, że najwyraźniej nie pierwszy raz ktoś był zainteresowany krwią w celach innych niż upiększanie.
- Tak, chodzi o klątwy – pokiwała głową. Ostatecznie to, że zaklinała, przestało już być wielkim sekretem, odkąd coraz częściej się tego podejmowała i na Nokturnie oraz w dzielnicy portowej jej nazwisko było już trochę znane, bo od jednych klientów pocztą pantoflową dowiadywali się o niej kolejni. – Gdybyś tak kiedyś dysponowała nadwyżką krwi, mogę trochę odkupić. Oczy również przyjmę. – Miała jednak kilku znajomych handlarzy, więc nie była to sprawa pilna, ale dobrze było zabezpieczyć sobie dodatkową opcję, bo handlarze czasem lubili gdzieś znikać, na jakiś czas lub już na zawsze, a musiała mieć w miarę stały dostęp do ludzkich ingrediencji, skoro regularnie nakładała klątwy i było to jedno z głównych źródeł jej dochodu.
Podobało jej się to, że miasto było praktycznie wolne od mugoli, jeśli nie liczyć jakichś niedobitków którzy przetrwali noc z przełomu marca i kwietnia i nie zginęli ani nie uciekli. Podobały jej się też rysujące się coraz wyraźniej podziały między krwią czystą i nieczystą, tak powinno przecież być, równość była ułudą, w którą wierzyło jedynie społeczne dno oraz wybryki natury, jakimi byli zdrajcy swej krwi przejawiający niedorzeczne tendencje do bratania się ze szlamem. Podobało jej się też to, że mogła swobodniej praktykować czarną magię, nie musząc obawiać się tego, że w każdej chwili może trafić do Azkabanu.
- Czy nie można pozyskiwać ich z innych miejsc, nie tylko z Londynu? – spytała. Anglia nie kończyła się na stolicy, były inne miasta i wioski wciąż pełne mugoli, także dziewiczych mugolek pełnych krwi o podobno odmładzających właściwościach. A czy było tak naprawdę, to Lyanna zamierzała sprawdzić. Dawniej może tak popaprany pomysł nie zrodziłby się w jej głowie, ale ponad roczna już przynależność do rycerzy Walpurgii zmieniła ją, podobnie jak używanie czarnej magii. To wypaczyło jej duszę i moralność, choć nadal była osobą zorientowaną na konkretny cel, nie czerpała przyjemności z zadawania cierpienia, ale była gotowa się do niego przyczynić jeśli to miało przybliżyć ją do osiągnięcia jakiegoś celu. Jak mawiano, cel uświęca środki i była skłonna dowolnie naginać swoją wątpliwą już moralność, jeśli tylko miała mieć w tym korzyść. Smarowanie się krwią? Czemu nie, jeśli istniał choć cień szansy, że pomoże to jej w utrzymaniu młodości i urody na dłużej.
- Mogą próbować, ale świat czystej krwi jest silny, silniejszy niż zgraja przerażonych szlam i mugoli z ich paskudnymi wynalazkami bezbronnymi wobec magii – powiedziała, a kącik jej ust uniósł się w górę. Czarodzieje byli silniejsi od mugoli w każdym calu, ich technika była bez szans w starciu z magią. Kiedyś Lyanna bała się mugolskich wynalazków, mając nieciekawe wspomnienia z dzieciństwa, ale teraz, kiedy stawała się coraz silniejsza, wiedziała że już nie musi się ich bać. Nie była bezbronną dziewczynką, a dorosłą kobietą, zdolną zabić mugola jednym zaklęciem. Poza tym władza była w ich rękach, ministerstwo trzymało kraj w ryzach, a Czarny Pan był wielką potęgą i wątpiła, by ktokolwiek z obozu szlamolubów był w stanie się z nim równać. – Ubolewam tylko nad tym, że nie wszyscy czarodzieje są wierni ideom i tradycjom, i bratają się ze szlamem zamiast budować nowy, lepszy świat dla czystej krwi – dodała, nieco obszerniej zdradzając się z poglądami, ale z konserwatyzmem się nie kryła, choć przynależnością do rycerzy nie chwaliła się każdemu. Niemniej jednak wiedziała, że jeśli chce poznać poglądy Wren, musi dać i coś od siebie, by podtrzymać rozmowę. Na pewno ciekawszą i więcej dającą niż typowe babskie pogaduchy o niczym. – A skoro już jesteśmy przy czystej krwi… Niedawno dokonałam odkrycia odnośnie mojego pochodzenia. Moja matka jednak była czarownicą czystej krwi, co znaczy, że i ja nią jestem – powiedziała. Choć była osobą z natury skrytą i nie lubiła się wywnętrzać, to jednak nie chciała, by dawna szkolna znajoma wciąż widziała w niej mieszańca, wyrzutka. Chciała, by każdy wiedział, że była czystej krwi, że dotychczasowe uznawanie jej za półkrwi było przykrą pomyłką, którą należy puścić w niepamięć. Wszystko to stało się przez dawny urzędniczy błąd popełniony po adopcji jej matki, i przez to że jej ojciec nawet nie sprawdził faktycznego stanu rzeczy, a uwierzył na słowo w półkrwistość Elaine Bellefleur i pozbył się jej, a Lyannę napiętnował jako półkrwi.
Choć na ogół nie przepadała za dotykiem, to jednak zabiegom Wren poddawała się cierpliwie, bo było to całkiem przyjemne. Czuła na twarzy chłód, i gdyby przejrzała się w lustrze, może nawet w pierwszej chwili nieco przelękłaby się swojego makabrycznego wyglądu, by później docenić jego grozę, ale była ciekawa jak będzie wyglądać już po wszystkim. Była zaintrygowana także kwestią kąpieli w krwi, o których kiedyś czytała, ale dotąd nie myślała, że sama kiedykolwiek zapragnie takowej spróbować. No, ale nie zawsze miała aż dwadzieścia sześć lat.
- Jeśli chodzi o finanse, zawsze mogę skorzystać z zasobów ojca – rzekła; choć sama zarabiała przyzwoicie na łamaniu i nakładaniu klątw, czasem w razie potrzeby korzystała z tego, co zostało po zmarłym ojcu, ciesząc się świadomością, że pewnie przewracał się w grobie, kiedy marnotrawiła jego dorobek. Nie zdążyła zemścić się na nim za życia, bo ubiegły ją anomalie, to chociaż po śmierci wydawała jego pieniądze na swoje uciechy, choć póki jeszcze żył zwracanie się do niego o pomoc byłoby dla niej rzeczą poniżej godności. Ale nie żył. – Chcę to zrobić. Jeśli będzie trzeba, pomogę w złapaniu odpowiednich mugolek. Czy trafiłaś już kiedyś na klientkę, która zażyczyła sobie takiej kąpieli? – zapytała, bardzo ciekawa czy tego typu praktyki stawały się teraz powszechne. Pewnie nie, bo jednak dla większości ludzi coś takiego byłoby obrzydliwe i niemoralne. Niewielu przekraczało pewne granice. Ale Lyanna zaszła na ścieżce zła na tyle daleko, że coś takiego budziło w niej głównie ogromną ciekawość. A ta deklaracja, w połączeniu z twarzą czerwoną od krwi, brzmiała makabrycznie i Lyanna sama czuła, że właśnie przekraczała kolejną granicę. Narodziło się w niej pragnienie przekroczenia jej, czuła że wtedy stanie się jeszcze silniejsza. Nie chodziło tylko o wygląd, ale i umocnienie siebie, pozbycie się resztek słabości. Musiała być równie silna i pozbawiona skrupułów jak inni rycerze. To, co było w niej słabe musiało ostatecznie zginąć, by dopełnić transformacji dawnego wyrzutka półkrwi w silną czarownicę czystej krwi, zdolną do wielkich czynów.
- Masz możliwość zdobycia wilej krwi? – zapytała. Wiedziała że serca wil i produkowana z nich śnieżka są niezwykle rzadkie i drogie, a jak było z krwią? Tego nie wiedziała, ale ostatecznie pozyskanie krwi nie wymagało uśmiercania tych istot. Skoro dało się kupić krew jednorożca czy smoka, to może i krew wili była w zasięgu.
Wren bardzo szybko domyśliła się, że Zabini chodziło o klątwy, co znaczyło, że najwyraźniej nie pierwszy raz ktoś był zainteresowany krwią w celach innych niż upiększanie.
- Tak, chodzi o klątwy – pokiwała głową. Ostatecznie to, że zaklinała, przestało już być wielkim sekretem, odkąd coraz częściej się tego podejmowała i na Nokturnie oraz w dzielnicy portowej jej nazwisko było już trochę znane, bo od jednych klientów pocztą pantoflową dowiadywali się o niej kolejni. – Gdybyś tak kiedyś dysponowała nadwyżką krwi, mogę trochę odkupić. Oczy również przyjmę. – Miała jednak kilku znajomych handlarzy, więc nie była to sprawa pilna, ale dobrze było zabezpieczyć sobie dodatkową opcję, bo handlarze czasem lubili gdzieś znikać, na jakiś czas lub już na zawsze, a musiała mieć w miarę stały dostęp do ludzkich ingrediencji, skoro regularnie nakładała klątwy i było to jedno z głównych źródeł jej dochodu.
- Można, oczywiście, że tak. Do tej pory Londyn był po prostu najłaskawszy, najbliższy, i nawet w czasie czystek posiadał swoje uroki - wyjaśniła, świadoma, że w zarysowanej na horyzoncie przyszłości wzrok należało zwrócić ku dalszym miastom, być może mniej licznym społecznie, których wciąż trwające ciemnota i zwyczajność mogły posłużyć jej sprawie. Gdy zamieszki pozostawały zaledwie pierwszym śladem trucizny unoszącym się w powietrzu, jeszcze niespełnioną obietnicą, narastające nastroje niepewności przysłużyły się wykreowaniu bohaterskiej persony, która pragnęła nieść pomoc uciśnionym, zapewnić im bezpieczeństwo zanim na dobre rozgorzeją walki. Znacznie wcześniej było to po prostu najgęstszym źródełkiem, zróżnicowanym, spośród którego narybku mogła swobodnie wybierać te najpiękniejsze, najbardziej samotne okazy. Teraz miasto opustoszało. Z mugoli, z młodziutkich, niemagicznych dziewic, które można było plastycznie formować w dłoniach, którymi można było manipulować; zmiany wymagały od niej dostosowania nowych praktyk, lecz Wren nie spieszyła się z nimi zanadto. W jej zasobach wciąż spoczywały fiolki wypełnione krwią, a kilka zaufanych dziewcząt ulokowanych w miejscach oddalonych od serca walk nadawało się do zbiorów, kiedy zachodziła potrzeba. - Pamiętam z opowieści rodzinnych, że już wiele lat temu mugole wykrzesali ze swojej nauki okrutne maszyny. Łódź podwodna zestrzeliła z głębin prom, którym płynęli moi krewni - przyznała miękko, bez emocjonalnego zabarwienia, jakby wyjawiała Lyannie zwykłą ciekawostkę. - Walczyli między sobą, mugol przeciwko mugolowi, nieświadomi, że czyha na nich o wiele groźniejszy przeciwnik. - I w końcu dostali za swoje; Londyn miał pociągnąć za sobą pasmo zmian czerwoną wstęgą obejmującą cały kraj, i o ile nie było to myślą nieprzyjemną - dlaczego to my musimy się ukrywać? -, o tyle wiedziała, że najbliższe miesiące czy lata wystawią jej interesy na pokaźniejszą próbę. Wren skinęła głową, zgodna z komentarzem Lyanny na temat działalności nie tyle samego Zakonu Feniksa, który stanął naprzeciw prawu i zrozumiałym wartościom, ale także każdego, kto bratał się z mugolakami, z mugolami, z rzeczywistą chęcią zapewniając im schronienia, walcząc w ich imieniu. - Tak czy inaczej, kiedy opadnie kurz, nie będą mieli wyjścia. Będą musieli pogodzić się z faktem świata, który należy do czarodziejów. Albo... - urwała, obdarzając kobietę specyficznym spojrzeniem, mówiącym więcej niż cokolwiek, co mogłaby werbalnie dodać. Spodziewała się przecież, że wywrotowcy nie odpuszczą tak łatwo, ich wojna z wiatrakami potrwa do ostatniej kropli krwi. Ich krwi, jak domyślała się Chang. W obecności Zabini mogła pozwolić sobie na wygłaszanie tez, jakich pieczołowicie unikała na co dzień; zwykle nie opowiadała się otwarcie po żadnej ze stron, nie chcąc palić nieprzekroczonych jeszcze mostów, skora zachować skórę na wypadek gdyby los postanowił się odwrócić i do władzy doszli szlamolubni. - Och, no proszę - w oczach zalśniło zdziwienie, zaraz potem zrozumienie. To dlatego Lyanna z taką zawziętością opowiadała się po stronie krwi czystej, jej prawach i należytym szacunku. - To świetna wiadomość. Domyślam się, że ciężar w końcu spadł z twoich ramion. - W końcu mogła zagrać na nosie wszystkim tym, którzy z jej rzekomej przynależności do kasty półkrwi uczynili w swych dłoniach oręż przeciwko niej.
Pędzel po raz kolejny zanurzył się w chłodnej, czerwonej cieczy i powrócił do twarzy czarownicy, uwagę kierunkując na drugą połowę jej twarzy. W zwierciadlanym odbiciu Wren ponownie zaczęła tę samą drogę, od czoła do skroni, do policzka, by sięgnąć później po następną porcję krwi i dróżkę włosia powtórzyć. Zabini wyglądała już jak prawdziwa bestia, przerażająca, jednocześnie nęcąca, intrygująca - skąpana w ciepłym świetle świec, z wciąż wilgotnymi włosami, odziana w białą, tak absurdalnie czystą koszulę nocną.
- Chciałabyś na nie zapolować? - podchwyciła Chang, niepewna, czy dobrze zrozumiała intencje kobiety. To mogłoby być ciekawe - w końcu spuszczenie całej krwi z ciała wiązało się z zakończeniem żywota, z truchłem, które na nic więcej jej się nie przyda. Nauczona ostatnimi doświadczeniami poczuła, jak coś w jej żołądku przewraca się nieznacznie pod wpływem wskrzeszonego wspomnienia, które skrupulatnie umieściła dotychczas na dnie świadomości; już raz zabiłam. W imię nauki, w imię badań. Nie zrobię tego w imię galeonów? - Jesteś pierwsza - dodała z uśmiechem, szczerym, niejako usatysfakcjonowanym nowym doświadczeniem. Zastanawiały ją umiejętności Lyanny, to, co mogłaby jej pokazać w wyzwalającym pierwotne, łowcze instynkty położeniu. Coś podpowiadało nieznośnie, że większe opory przed podobnym planem mogłaby mieć sama Wren niż jej towarzyszka, a myśl ta przyprawiała ją o niesmak; od kiedy była skłonna uniknąć wyzwania, adrenaliny? Nie mogła tchórzyć. Nie zamierzała tchórzyć.
- Musiałabym zorientować się na rynku, sama nigdy po nią nie sięgałam. Chyba nawet nie znam żadnej półwili czy ćwierćwili - westchnęła, ewidentnie tym faktem rozczarowana. Czy rzeczywiście były tak piękne, jak mówiły legendy? - Jej również potrzebujesz do klątw? Czy chciałabyś spróbować jej działania na swojej skórze? - Wren przyjrzała się Lyannie. - Jeśli jest w połowie tak intensywna, jak włókno służące do stworzenia śnieżki, skutki mogłyby okazać się ryzykowne. Niewykluczone, że przestałabyś reagować na wszystkie inne kosmetyki - teoretyzowała. Na kwestię klątw odpowiedziała jedynie przytaknięciem; zamierzała sprawdzić z jaką ilością krwi mogłaby się rozstać i ewentualną propozycję przesłać pannie Zabini pocztą. To dla obu czarownic winno być najwygodniejszym rozwiązaniem.
Pędzel po raz kolejny zanurzył się w chłodnej, czerwonej cieczy i powrócił do twarzy czarownicy, uwagę kierunkując na drugą połowę jej twarzy. W zwierciadlanym odbiciu Wren ponownie zaczęła tę samą drogę, od czoła do skroni, do policzka, by sięgnąć później po następną porcję krwi i dróżkę włosia powtórzyć. Zabini wyglądała już jak prawdziwa bestia, przerażająca, jednocześnie nęcąca, intrygująca - skąpana w ciepłym świetle świec, z wciąż wilgotnymi włosami, odziana w białą, tak absurdalnie czystą koszulę nocną.
- Chciałabyś na nie zapolować? - podchwyciła Chang, niepewna, czy dobrze zrozumiała intencje kobiety. To mogłoby być ciekawe - w końcu spuszczenie całej krwi z ciała wiązało się z zakończeniem żywota, z truchłem, które na nic więcej jej się nie przyda. Nauczona ostatnimi doświadczeniami poczuła, jak coś w jej żołądku przewraca się nieznacznie pod wpływem wskrzeszonego wspomnienia, które skrupulatnie umieściła dotychczas na dnie świadomości; już raz zabiłam. W imię nauki, w imię badań. Nie zrobię tego w imię galeonów? - Jesteś pierwsza - dodała z uśmiechem, szczerym, niejako usatysfakcjonowanym nowym doświadczeniem. Zastanawiały ją umiejętności Lyanny, to, co mogłaby jej pokazać w wyzwalającym pierwotne, łowcze instynkty położeniu. Coś podpowiadało nieznośnie, że większe opory przed podobnym planem mogłaby mieć sama Wren niż jej towarzyszka, a myśl ta przyprawiała ją o niesmak; od kiedy była skłonna uniknąć wyzwania, adrenaliny? Nie mogła tchórzyć. Nie zamierzała tchórzyć.
- Musiałabym zorientować się na rynku, sama nigdy po nią nie sięgałam. Chyba nawet nie znam żadnej półwili czy ćwierćwili - westchnęła, ewidentnie tym faktem rozczarowana. Czy rzeczywiście były tak piękne, jak mówiły legendy? - Jej również potrzebujesz do klątw? Czy chciałabyś spróbować jej działania na swojej skórze? - Wren przyjrzała się Lyannie. - Jeśli jest w połowie tak intensywna, jak włókno służące do stworzenia śnieżki, skutki mogłyby okazać się ryzykowne. Niewykluczone, że przestałabyś reagować na wszystkie inne kosmetyki - teoretyzowała. Na kwestię klątw odpowiedziała jedynie przytaknięciem; zamierzała sprawdzić z jaką ilością krwi mogłaby się rozstać i ewentualną propozycję przesłać pannie Zabini pocztą. To dla obu czarownic winno być najwygodniejszym rozwiązaniem.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Świat zmieniał się na ich oczach. Jeszcze parę miesięcy temu miasto było pełne mugoli, a dziś stało się o wiele bardziej opustoszałe, choć czarodzieje nie musieli już przynajmniej się kryć. Ale mugole byli w innych miejscach kraju, i choć ułomni, pewnie w jakiś sposób zdawali sobie sprawę z wydarzeń, przynajmniej na tyle, ile mogły pojąć ich niemagiczne umysły. Czy będą próbowali zareagować? Czy poprą ich wrogów, czy może będą nienawidzić wszystkich czarodziejów na równi?
- Mugole tworzyli wiele okropnych rzeczy, które stanowiły zagrożenie, a często i zatruwały świat, także ten nasz. Nie wspominając o tym, że rozpleniając się odbierają miejsca do życia magicznych roślin i zwierząt, i niszczą dorobek czarodziejów - odezwała się. Od dawna czuła odrazę do świata mugoli. Odkąd w dzieciństwie zranił ją mugol, zaczęła nimi gardzić, zaś nauki ojca padły na podatny grunt. Mugole i to co tworzyli, było złe, a czarodzieje byli lepsi w każdym calu. Czysta krew była zaś tą najwspanialszą, a przez mugoli i szlamy było jej coraz mniej, bo zdrajcy doprowadzali do rozrzedzania krwi, mieszając się z brudem. A mugole nie tak dawno temu sami między sobą się wyniszczali. – Ale gdy wszystko się uspokoi, powstanie nowy świat. – Po tej tajemniczej uwadze uśmiechnęła się pod nosem, co w połączeniu z krwią wymalowaną na twarzy wyglądało dość mrocznie. Ale nowy świat się tworzył, rodził się we krwi i bólu, które były konieczne, żeby dokonać przemiany. Stare musiało umrzeć, by na zgliszczach powstało nowe. To samo tyczyło się i jej samej. Stara Lyanna półkrwi musiała umrzeć, by ta nowa, czystokrwista wzrastała w sile.
- Dobrze w końcu móc znać prawdę o sobie i odciąć się od kłamliwych wyobrażeń – rzekła. Poznanie prawdy wiele zmieniło. Niczego w swoim życiu bardziej nie pragnęła niż czystej krwi, ale nie myślała, że to marzenie może się spełnić. – W ministerstwie wszystko zostało już skorygowane, jestem czystej krwi także formalnie. – Osobiście o to zadbała, a przynależność do rycerzy walpurgii sprawiała, że potraktowano ją poważnie i z należytym szacunkiem, nie zadawano zbędnych pytań ani nie kwestionowano autentyczności przedstawionych dokumentów. Jej akta zostały zmienione i figurowała jako czarownica czystej krwi. Niemniej jednak natura nieskora do zwierzeń sprawiła, że nie zagłębiła się w szczegóły i nie wyjaśniła jak to wyglądało. I tak jak na nią była dziś bardzo rozmowna. Ale towarzystwo Wren okazało się jej odpowiadać, kobieta wydawała się bystra, nienachalna i mająca odpowiednie zapatrywania na świat. A przynajmniej takie przedstawiała. Przy trzpiotowatych panienkach Lyanna zamykała się i dystansowała, nie chcąc wchodzić w ich głupiutki, niedorzeczny świat, ale przy Wren tego nie czuła. Poza tym dzięki niej miała okazji posmakować czegoś nowego i niezwykle intrygującego, a także wysnuć wizję posunięcia się jeszcze o krok dalej.
- Chcę to zrobić. Wiesz, dawno nie podróżowałam, ostatnio rzadko opuszczam Londyn i odrobinę brakuje mi… wrażeń. – Tak naprawdę rycerze jej je fundowali, misje były niebezpieczne, niedawno nawet musiała pertraktować z olbrzymami i wyszła z zadania żywa, ale swą przynależność przemilczała. – Potrzebuję przeżyć coś, co zapewni mi niezbędną dawkę silnych emocji. Poza tym sama mówiłaś, że potrzeba więcej niż jednej mugolki, by urządzić kąpiel w krwi.
Ciekawe, co pomyślałby Theo, gdyby ją teraz widział? Gdyby wiedział, że jego dawna Annie chciała zachować swe piękno poprzez zanurzenie się w krwi niewinnych dziewcząt? Ale przecież nie robiła tego dla niego. To miało być dla niej, jej wyglądu i jej przemiany.
- Jeśli jest tak jak mówisz, to może rzeczywiście wilę lepiej zostawić na później, na czas, kiedy moja skóra będzie potrzebowała czegoś więcej. – Na razie wystarczy jej zwykła krew, wciąż była piękna i młoda, a kiedyś, jeśli uda jej się dożyć, zaczną pojawiać się zmarszczki, i wtedy przydadzą się silniejsze środki. – Na razie spróbujmy twojego sposobu. A do klątw potrzebuję ludzkiej krwi, wila na nic mi się do tego nie zda. Póki co mam dostawców, ale zawsze dobrze mieć wyjście awaryjne i alternatywne źródło zaopatrzenia.
Bo nigdy nic nie wiadomo.
- Mugole tworzyli wiele okropnych rzeczy, które stanowiły zagrożenie, a często i zatruwały świat, także ten nasz. Nie wspominając o tym, że rozpleniając się odbierają miejsca do życia magicznych roślin i zwierząt, i niszczą dorobek czarodziejów - odezwała się. Od dawna czuła odrazę do świata mugoli. Odkąd w dzieciństwie zranił ją mugol, zaczęła nimi gardzić, zaś nauki ojca padły na podatny grunt. Mugole i to co tworzyli, było złe, a czarodzieje byli lepsi w każdym calu. Czysta krew była zaś tą najwspanialszą, a przez mugoli i szlamy było jej coraz mniej, bo zdrajcy doprowadzali do rozrzedzania krwi, mieszając się z brudem. A mugole nie tak dawno temu sami między sobą się wyniszczali. – Ale gdy wszystko się uspokoi, powstanie nowy świat. – Po tej tajemniczej uwadze uśmiechnęła się pod nosem, co w połączeniu z krwią wymalowaną na twarzy wyglądało dość mrocznie. Ale nowy świat się tworzył, rodził się we krwi i bólu, które były konieczne, żeby dokonać przemiany. Stare musiało umrzeć, by na zgliszczach powstało nowe. To samo tyczyło się i jej samej. Stara Lyanna półkrwi musiała umrzeć, by ta nowa, czystokrwista wzrastała w sile.
- Dobrze w końcu móc znać prawdę o sobie i odciąć się od kłamliwych wyobrażeń – rzekła. Poznanie prawdy wiele zmieniło. Niczego w swoim życiu bardziej nie pragnęła niż czystej krwi, ale nie myślała, że to marzenie może się spełnić. – W ministerstwie wszystko zostało już skorygowane, jestem czystej krwi także formalnie. – Osobiście o to zadbała, a przynależność do rycerzy walpurgii sprawiała, że potraktowano ją poważnie i z należytym szacunkiem, nie zadawano zbędnych pytań ani nie kwestionowano autentyczności przedstawionych dokumentów. Jej akta zostały zmienione i figurowała jako czarownica czystej krwi. Niemniej jednak natura nieskora do zwierzeń sprawiła, że nie zagłębiła się w szczegóły i nie wyjaśniła jak to wyglądało. I tak jak na nią była dziś bardzo rozmowna. Ale towarzystwo Wren okazało się jej odpowiadać, kobieta wydawała się bystra, nienachalna i mająca odpowiednie zapatrywania na świat. A przynajmniej takie przedstawiała. Przy trzpiotowatych panienkach Lyanna zamykała się i dystansowała, nie chcąc wchodzić w ich głupiutki, niedorzeczny świat, ale przy Wren tego nie czuła. Poza tym dzięki niej miała okazji posmakować czegoś nowego i niezwykle intrygującego, a także wysnuć wizję posunięcia się jeszcze o krok dalej.
- Chcę to zrobić. Wiesz, dawno nie podróżowałam, ostatnio rzadko opuszczam Londyn i odrobinę brakuje mi… wrażeń. – Tak naprawdę rycerze jej je fundowali, misje były niebezpieczne, niedawno nawet musiała pertraktować z olbrzymami i wyszła z zadania żywa, ale swą przynależność przemilczała. – Potrzebuję przeżyć coś, co zapewni mi niezbędną dawkę silnych emocji. Poza tym sama mówiłaś, że potrzeba więcej niż jednej mugolki, by urządzić kąpiel w krwi.
Ciekawe, co pomyślałby Theo, gdyby ją teraz widział? Gdyby wiedział, że jego dawna Annie chciała zachować swe piękno poprzez zanurzenie się w krwi niewinnych dziewcząt? Ale przecież nie robiła tego dla niego. To miało być dla niej, jej wyglądu i jej przemiany.
- Jeśli jest tak jak mówisz, to może rzeczywiście wilę lepiej zostawić na później, na czas, kiedy moja skóra będzie potrzebowała czegoś więcej. – Na razie wystarczy jej zwykła krew, wciąż była piękna i młoda, a kiedyś, jeśli uda jej się dożyć, zaczną pojawiać się zmarszczki, i wtedy przydadzą się silniejsze środki. – Na razie spróbujmy twojego sposobu. A do klątw potrzebuję ludzkiej krwi, wila na nic mi się do tego nie zda. Póki co mam dostawców, ale zawsze dobrze mieć wyjście awaryjne i alternatywne źródło zaopatrzenia.
Bo nigdy nic nie wiadomo.
W ferworze walki o przyjemnie pełną skrytkę bankową Wren zdawała się zapominać o naturze; o tym jak miażdżyli ją rozbudową swoich śmiesznych miasteczek, jak zatruwali zieleń substancjami zrodzonymi z ich zagmatwanej nauki. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że niszczą jedyny dom, który mieli w zanadrzu? Krzywdę wyrządzić łatwo, pozbyć się skutków będzie jednak o wiele trudniej, nie wątpiła, że zadanie to przewyższy umysły podstawionych pod ścianą ostateczności mugoli, których wzrok nie sięgał daleko. Pochłonięci sprawami dnia dzisiejszego wcale a wcale nie poświęcali czasu niechybnego nadejścia jutra, nie rozważali, że ich decyzje przyniosą biedę następujących po nich pokoleniach, które dekadami płacić będą za grzechy ojców. To sprawiało, że nigdy, pod żadnym pozorem nie mogli dzielić szali wagi ważności z czarodziejami. Z czarodziejami, którzy budowali świat właśnie dla dobra swych dzieci, nawet jeśli kierowały nimi sprzeczne idee i poglądy na to, jak ów świat winien wyglądać. Wren wydała z siebie cichy, twierdzący pomruk, zastanawiając się nagle, czy w ostatnich latach niemagiczne społeczności przyczyniły się do wyginięcia znanych jej gatunków flory i fauny. Nie mogła sobie takowych przypomnieć, przynajmniej nie teraz, zaaferowana innymi tematami i doznaniami, ale stwierdziła, że dla własnej informacji dobrze byłoby zorientować się w temacie w wolnej chwili - choćby tylko po to, by zyskać kolejne powody do zaostrzenia lub stępienia swoich poglądów. Kształtowały się powoli, ale silniej niż sądziła. Dopiero rozmowa z Lyanną uświadomiła jej jak radykalnie brzmiały głoszone swobodnie słowa, dokąd zmierzały jej myśli, gdy dywagowały nad polityczną sytuacją świata, i z dozą pewnego zdziwienia zaobserwowała reakcje, które kierowały nią bezwolnie, szczerze. Nigdy nie zamierzała dołączyć do rebeliantów, daleka podzieleniu mądrości za ich postulatami, nie spodziewała się jednak, że serce skieruje się wobec antymugolskiego radykalizmu tak chętnie. No proszę.
- Zawsze wiedziałam, że nie pasowałaś do mas półkrwi - stwierdziła solennie, dopiero po otwarciu oczu na społeczne kasty zrozumiała ciężar niesionego przez Zabini brzemienia podczas szkolnych lat; rozumiała dlaczego siłą stawał się umysł i szeroki wachlarz talentów, tarczą natomiast cisza i spryt, umiejętność podjęcia odpowiedniej decyzji w odpowiednim czasie. Za młodu nigdy o tym nie rozprawiały, nie łączyła ich relacja tak bliska i przyjacielska, by Wren pragnęła odrobinę ten ciężar ukrócić, niemniej czuła teraz prawdziwe ukłucie zadowolenia na przekazaną przez kobietę wieść.
Odrobinę brakuje mi wrażeń. W oczach czarownicy zakiełkowało zrozumienie, uwity przez Zabini plan rzeczywiście zapowiadał ogrom atrakcji wszelkiej maści, których brakować mogło wiedźmie o zainteresowaniach zdradzonych przez wzmiankę o klątwach. Chang nie spodziewała się nigdy, że Lyanna osiądzie w spokoju w objęciach trywialnego zawodu i ucieszy się mało przejmującymi aktywnościami; polowanie na mugolki wydawało się jednak propozycją dość radykalną i przez moment zastanawiała się, co konkretnie mogła oznaczać swoboda, z jaką kobieta darzyła propozycję. Musiała czuć się pewnie, bezpiecznie w nowym porządku, mieć ugruntowaną pozycję, nawet jeśli nic nie wskazywało na to, by Ministerstwo opowiedziało się przeciwko aktom przemocy na mugolach. Cóż, w ostatnich miesiącach wydawało się nawet do nich zachęcać.
- Dobrze. Będę ci towarzyszyć, upuścimy dostatecznie dużo krwi, byś mogła zażyć takiej kąpieli. Sama z chęcią poznam jej dokładne rezultaty. - I być może wprowadzę tę opcję do repertuaru moich standardowych usług. Twarz Wren wyglądała na niewzruszoną pomimo makabry, jakiej szczegóły rozkwitały w rozmowie, jej ruchy wciąż były tak samo gładkie i lekkie, a przy tym bardzo precyzyjne. Wspomniane wcześniej okolice jako newralgiczne obdarzała teraz drugą warstewką krwi, chcąc pozostawić jej nań więcej niż przy krawędziach twarzy Lyanny. - Kiedy chciałabyś to zrobić? - spytała, nieustannie wpatrzona w szkarłatną kreację na obliczu znajomej. Wyglądała zjawiskowo. Jak pradawna istota przywołana do rzeczywistości przez modły oddanych, zlęknionych wyznawców dawno zapomnianych bożków, zrodzona z krwawych ofiar. - Uprzedzę cię tylko, że nie param się czarną magią. Nigdy nie poznałam jej podstaw, nie znam inkantacji, dlatego sama posłużę się bardziej tradycyjnymi metodami. Ale ty się nie ograniczaj. - Gdy każdy skrawek twarzy został pokryty substancją, Wren zamoczyła pędzel w misie z resztką krwi, palcem wskazującym dotknęła jej podbródka sugerując, by uniosła głowę, i przyłożyła ją do szyi kobiety, rozprowadzając czerwień również tam. Młodziutką, świeżą twarz niszczyło zaniedbanie jej okolic.
- Po co bawić się w większą liczbę dostawców? - podjęła temat odrobinę kokieteryjnym tonem. Równie dobrze mogła zadbać o ciągły napływ gotówki w swoim kierunku, niż ze zrozumieniem akceptować istnienie galeonowego źródełka przeznaczonego komuś innemu. - Jeżeli będziesz zadowolona z mojej krwi, zaoferuję ci dobrą cenę do stałych interesów. Lepszą niż ci, którzy obecnie dostarczają ci ingrediencje - zapewniła spokojnie, pewna swego.
- Zawsze wiedziałam, że nie pasowałaś do mas półkrwi - stwierdziła solennie, dopiero po otwarciu oczu na społeczne kasty zrozumiała ciężar niesionego przez Zabini brzemienia podczas szkolnych lat; rozumiała dlaczego siłą stawał się umysł i szeroki wachlarz talentów, tarczą natomiast cisza i spryt, umiejętność podjęcia odpowiedniej decyzji w odpowiednim czasie. Za młodu nigdy o tym nie rozprawiały, nie łączyła ich relacja tak bliska i przyjacielska, by Wren pragnęła odrobinę ten ciężar ukrócić, niemniej czuła teraz prawdziwe ukłucie zadowolenia na przekazaną przez kobietę wieść.
Odrobinę brakuje mi wrażeń. W oczach czarownicy zakiełkowało zrozumienie, uwity przez Zabini plan rzeczywiście zapowiadał ogrom atrakcji wszelkiej maści, których brakować mogło wiedźmie o zainteresowaniach zdradzonych przez wzmiankę o klątwach. Chang nie spodziewała się nigdy, że Lyanna osiądzie w spokoju w objęciach trywialnego zawodu i ucieszy się mało przejmującymi aktywnościami; polowanie na mugolki wydawało się jednak propozycją dość radykalną i przez moment zastanawiała się, co konkretnie mogła oznaczać swoboda, z jaką kobieta darzyła propozycję. Musiała czuć się pewnie, bezpiecznie w nowym porządku, mieć ugruntowaną pozycję, nawet jeśli nic nie wskazywało na to, by Ministerstwo opowiedziało się przeciwko aktom przemocy na mugolach. Cóż, w ostatnich miesiącach wydawało się nawet do nich zachęcać.
- Dobrze. Będę ci towarzyszyć, upuścimy dostatecznie dużo krwi, byś mogła zażyć takiej kąpieli. Sama z chęcią poznam jej dokładne rezultaty. - I być może wprowadzę tę opcję do repertuaru moich standardowych usług. Twarz Wren wyglądała na niewzruszoną pomimo makabry, jakiej szczegóły rozkwitały w rozmowie, jej ruchy wciąż były tak samo gładkie i lekkie, a przy tym bardzo precyzyjne. Wspomniane wcześniej okolice jako newralgiczne obdarzała teraz drugą warstewką krwi, chcąc pozostawić jej nań więcej niż przy krawędziach twarzy Lyanny. - Kiedy chciałabyś to zrobić? - spytała, nieustannie wpatrzona w szkarłatną kreację na obliczu znajomej. Wyglądała zjawiskowo. Jak pradawna istota przywołana do rzeczywistości przez modły oddanych, zlęknionych wyznawców dawno zapomnianych bożków, zrodzona z krwawych ofiar. - Uprzedzę cię tylko, że nie param się czarną magią. Nigdy nie poznałam jej podstaw, nie znam inkantacji, dlatego sama posłużę się bardziej tradycyjnymi metodami. Ale ty się nie ograniczaj. - Gdy każdy skrawek twarzy został pokryty substancją, Wren zamoczyła pędzel w misie z resztką krwi, palcem wskazującym dotknęła jej podbródka sugerując, by uniosła głowę, i przyłożyła ją do szyi kobiety, rozprowadzając czerwień również tam. Młodziutką, świeżą twarz niszczyło zaniedbanie jej okolic.
- Po co bawić się w większą liczbę dostawców? - podjęła temat odrobinę kokieteryjnym tonem. Równie dobrze mogła zadbać o ciągły napływ gotówki w swoim kierunku, niż ze zrozumieniem akceptować istnienie galeonowego źródełka przeznaczonego komuś innemu. - Jeżeli będziesz zadowolona z mojej krwi, zaoferuję ci dobrą cenę do stałych interesów. Lepszą niż ci, którzy obecnie dostarczają ci ingrediencje - zapewniła spokojnie, pewna swego.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Lyanna zdawała sobie sprawę, że ważny jest każdy element składowy świata magii. Nie tylko tradycje, korzenie czy budynki, ale i natura, magiczne stworzenia i rośliny, z których wiele było pradawnych i potężnych, jak smoki czy jednorożce. Za sprawą mugoli te niezwykłe istoty musiały być pozamykane w rezerwatach, a przestrzenie do życia innych kurczyły się w zastraszającym tempie, tak jak i kurczyły się spokojne przestrzenie do życia samych czarodziejów, którzy musieli obkładać swe domy zaklęciami, aby móc w nich uprawiać magię bez obaw że jakiś mugol coś zobaczy. Londyn był dla niej ważny, ale dusiła się w nim coraz bardziej, im bardziej rozwijał się świat mugoli. Teraz ich tu nie było, ale i tak miała wrażenie, że wciąż się dusi i perspektywa przeprowadzki poza obręb stolicy kusiła.
Mimo zwyczajowego braku wylewności konserwatywne poglądy były dla Lyanny na tyle naturalne i oczywiste, że rozmawiała o nich bez większego skrępowania (przynajmniej w momencie, kiedy przekonała się już co do poglądów Wren, przynajmniej takich jakie deklarowała, bo nie mogła zerknąć do jej myśli i przekonać się, jak jest naprawdę), choć niewątpliwie dawniej z wieloma słowami by się wstrzymała nawet tu, w domowym zaciszu. W czasach rządów słabeuszy opowiadających się za równością pozostawiała swoje poglądy oraz czarnomagiczne ciągotki w tajemnicy, świadoma konsekwencji tego, że zasadniczo zdarzało jej się robić rzeczy, za które powinna trafić za kratki. Teraz to rycerze byli prawem, a jej pozycja była na tyle pewna, że nie musiała bać się Azkabanu, który zresztą przestał istnieć. Po tym, jak Czarny Pan obalił zdrajcę Longbottoma, a rycerze przejęli władzę, nie musiała się aż tak z pewnymi sprawami kryć i mogła postępować bardziej jawnie. Wychodzili z ukrycia, przynależność nie musiała być już wielkim sekretem, a powodem do dumy, tym bardziej, że była czystej krwi i mogła być dumną także z siebie. Poza tym towarzyszyło jej teraz jakieś błogie rozluźnienie i nie była tak spięta, jak czasem bywała. Może dlatego, że napełniła ją satysfakcją możliwość wyznania dawnej hogwarckiej koleżance prawdy o swoim statusie? Albo to przyjemne uczucie pielęgnacji jej skóry krwią, co w dłuższej perspektywie miało obdarzyć ją darem długiej młodości?
- A ja zawsze wiedziałam, że jestem w każdym calu lepsza od mas półkrwi, a teraz zyskałam tego potwierdzenie – rzekła. Już w szkole stroniła od uczniów półkrwi, nie chcąc, by ktokolwiek pomyślał, że się z nimi utożsamiała. Gardziła nimi i traktowała ich z góry jak większość Ślizgonów, więc tym sposobem nie miała przyjaciół – bo Ślizgoni czystej i szlachetnej krwi odrzucali ją (nawet jeśli nie zawsze otwarcie, to na pewno nie traktowali jej na równi z sobą), a ona odrzucała uczniów półkrwi, i wiecznie stała gdzieś pomiędzy. Teraz już nie musiała być pomiędzy, choć doceniała to, że dawne doświadczenia dały jej siłę, spryt i niezależność, bo już w szkole pojęła, że musi liczyć przede wszystkim na siebie i nie może lokować w nikim całkowitego zaufania, bo ludzie zawodzą.
Byłaby głupia, gdyby ufała i Wren, o której nie wiedziała zbyt wiele, dlatego wciąż pozostawiała ten margines ostrożności i rezerwy, nie odsłaniała wszystkich kart, choć część już subtelnie pokazała, przynajmniej w aspekcie poglądów, klątw, no i chęci zażycia kąpieli w krwi, do której musiały najpierw schwytać parę mugolek. Po cichu liczyła na to, że Chang widzi w niej czarownicę pewną siebie, silną, może nawet groźną. Taką, z którą trzeba się liczyć.
- Więc będzie to pouczające wyzwanie dla nas obu – skinęła głową z wyraźnym zadowoleniem, głodna nowych doznań oraz przesuwania swoich granic. Nie chciała być grzeczną panienką, która trzyma się tylko utartych ścieżek właściwych kobietom słabym. Ona potrzebowała czegoś więcej niż większość jej rówieśniczek, które były teraz żonami i matkami.
- Możemy jeszcze w tym miesiącu, nie planuję w nadchodzącym czasie żadnych eskapad – powiedziała. Jako niezależny łamacz klątw i zaklinacz sama decydowała, kiedy poświęca czas na pracę, a kiedy nie. Nie miała wyznaczonych ram. Robiła co chciała i kiedy chciała. Choć gdyby wypadło jakieś zadanie w związku z działalnością rycerzy, wiadomo, że będzie ono priorytetem. – Wydaje mi się, że mugole są na tyle słabi, że nie potrzeba czarnej magii, by sobie z nimi poradzić – dodała. Nawet zwykłe uroki wystarczyły, by uczynić słabym mugolskim organizmom krzywdę. A czarna magia mogłaby zepsuć właściwości krwi, wypaczyć ją tak silnym destrukcyjnym magicznym wpływem. Inne dziedziny magii powinny spełnić swe funkcje, a Lyanna szczęśliwie miała szerokie horyzonty, nie ograniczała się tylko do jednej z nich. Może przez to nie była w żadnej mistrzynią, ale przynajmniej potrafiła zarówno się obronić, jak i zaatakować urokami lub czarną magią.
Znów przyjrzała się Wren uważnie, ciekawa, czy ta chciałaby kiedyś spróbować nauczyć się podstaw czarnej magii. Póki co nie poruszyła tego tematu, ale zastanawiała się, czy panna Chang chciałaby podążyć tą ścieżką, którą kilka lat temu w Norwegii wskazano jej. Lyanna nie żałowała, że ją poznała, ale wiedziała też, że nie każdy był gotów na nią zboczyć, nie każdy był w stanie udźwignąć tę moc. Nie chodziło tylko o umiejętności magiczne, ale też pewne cechy charakteru i gotowość oddania się czarnej magii, która była jak zazdrosna kochanka zawsze zagarniająca to, czego pragnie.
- A więc myślę, że to kwestia warta zastanowienia, kiedy już wypróbuję krew, którą od ciebie kupię. – Lyanna zamierzała najpierw przetestować czy posoka dobrze sprawdzi się do klątw, a jeśli będzie zadowolona, to możliwe że będzie regularnie po nią wracać. To samo tyczyło się środków do pielęgnacji urody. Jeśli będzie zadowolona, będzie wracać.
Mimo zwyczajowego braku wylewności konserwatywne poglądy były dla Lyanny na tyle naturalne i oczywiste, że rozmawiała o nich bez większego skrępowania (przynajmniej w momencie, kiedy przekonała się już co do poglądów Wren, przynajmniej takich jakie deklarowała, bo nie mogła zerknąć do jej myśli i przekonać się, jak jest naprawdę), choć niewątpliwie dawniej z wieloma słowami by się wstrzymała nawet tu, w domowym zaciszu. W czasach rządów słabeuszy opowiadających się za równością pozostawiała swoje poglądy oraz czarnomagiczne ciągotki w tajemnicy, świadoma konsekwencji tego, że zasadniczo zdarzało jej się robić rzeczy, za które powinna trafić za kratki. Teraz to rycerze byli prawem, a jej pozycja była na tyle pewna, że nie musiała bać się Azkabanu, który zresztą przestał istnieć. Po tym, jak Czarny Pan obalił zdrajcę Longbottoma, a rycerze przejęli władzę, nie musiała się aż tak z pewnymi sprawami kryć i mogła postępować bardziej jawnie. Wychodzili z ukrycia, przynależność nie musiała być już wielkim sekretem, a powodem do dumy, tym bardziej, że była czystej krwi i mogła być dumną także z siebie. Poza tym towarzyszyło jej teraz jakieś błogie rozluźnienie i nie była tak spięta, jak czasem bywała. Może dlatego, że napełniła ją satysfakcją możliwość wyznania dawnej hogwarckiej koleżance prawdy o swoim statusie? Albo to przyjemne uczucie pielęgnacji jej skóry krwią, co w dłuższej perspektywie miało obdarzyć ją darem długiej młodości?
- A ja zawsze wiedziałam, że jestem w każdym calu lepsza od mas półkrwi, a teraz zyskałam tego potwierdzenie – rzekła. Już w szkole stroniła od uczniów półkrwi, nie chcąc, by ktokolwiek pomyślał, że się z nimi utożsamiała. Gardziła nimi i traktowała ich z góry jak większość Ślizgonów, więc tym sposobem nie miała przyjaciół – bo Ślizgoni czystej i szlachetnej krwi odrzucali ją (nawet jeśli nie zawsze otwarcie, to na pewno nie traktowali jej na równi z sobą), a ona odrzucała uczniów półkrwi, i wiecznie stała gdzieś pomiędzy. Teraz już nie musiała być pomiędzy, choć doceniała to, że dawne doświadczenia dały jej siłę, spryt i niezależność, bo już w szkole pojęła, że musi liczyć przede wszystkim na siebie i nie może lokować w nikim całkowitego zaufania, bo ludzie zawodzą.
Byłaby głupia, gdyby ufała i Wren, o której nie wiedziała zbyt wiele, dlatego wciąż pozostawiała ten margines ostrożności i rezerwy, nie odsłaniała wszystkich kart, choć część już subtelnie pokazała, przynajmniej w aspekcie poglądów, klątw, no i chęci zażycia kąpieli w krwi, do której musiały najpierw schwytać parę mugolek. Po cichu liczyła na to, że Chang widzi w niej czarownicę pewną siebie, silną, może nawet groźną. Taką, z którą trzeba się liczyć.
- Więc będzie to pouczające wyzwanie dla nas obu – skinęła głową z wyraźnym zadowoleniem, głodna nowych doznań oraz przesuwania swoich granic. Nie chciała być grzeczną panienką, która trzyma się tylko utartych ścieżek właściwych kobietom słabym. Ona potrzebowała czegoś więcej niż większość jej rówieśniczek, które były teraz żonami i matkami.
- Możemy jeszcze w tym miesiącu, nie planuję w nadchodzącym czasie żadnych eskapad – powiedziała. Jako niezależny łamacz klątw i zaklinacz sama decydowała, kiedy poświęca czas na pracę, a kiedy nie. Nie miała wyznaczonych ram. Robiła co chciała i kiedy chciała. Choć gdyby wypadło jakieś zadanie w związku z działalnością rycerzy, wiadomo, że będzie ono priorytetem. – Wydaje mi się, że mugole są na tyle słabi, że nie potrzeba czarnej magii, by sobie z nimi poradzić – dodała. Nawet zwykłe uroki wystarczyły, by uczynić słabym mugolskim organizmom krzywdę. A czarna magia mogłaby zepsuć właściwości krwi, wypaczyć ją tak silnym destrukcyjnym magicznym wpływem. Inne dziedziny magii powinny spełnić swe funkcje, a Lyanna szczęśliwie miała szerokie horyzonty, nie ograniczała się tylko do jednej z nich. Może przez to nie była w żadnej mistrzynią, ale przynajmniej potrafiła zarówno się obronić, jak i zaatakować urokami lub czarną magią.
Znów przyjrzała się Wren uważnie, ciekawa, czy ta chciałaby kiedyś spróbować nauczyć się podstaw czarnej magii. Póki co nie poruszyła tego tematu, ale zastanawiała się, czy panna Chang chciałaby podążyć tą ścieżką, którą kilka lat temu w Norwegii wskazano jej. Lyanna nie żałowała, że ją poznała, ale wiedziała też, że nie każdy był gotów na nią zboczyć, nie każdy był w stanie udźwignąć tę moc. Nie chodziło tylko o umiejętności magiczne, ale też pewne cechy charakteru i gotowość oddania się czarnej magii, która była jak zazdrosna kochanka zawsze zagarniająca to, czego pragnie.
- A więc myślę, że to kwestia warta zastanowienia, kiedy już wypróbuję krew, którą od ciebie kupię. – Lyanna zamierzała najpierw przetestować czy posoka dobrze sprawdzi się do klątw, a jeśli będzie zadowolona, to możliwe że będzie regularnie po nią wracać. To samo tyczyło się środków do pielęgnacji urody. Jeśli będzie zadowolona, będzie wracać.
Duma Lyanny była godna podziwu. Wyrywała się z piersi z każdym oddechem, z ust z każdym słowem, na nowo wzmocniona przekonaniem o wartości samej siebie górującej nad dawnym, fałszywym obrazem swego ja. Nie można było mieć jej tego za złe, ani dziwić się wyniosłą deklaracją - ciężar niedowartościowania w tak ważnym okresie jak adolescencja stawał się wyznacznikiem kierunku reszty życia, ostrzem, na którym szlifowano charakter. Co słabsi mogliby załamać się w podobnych okolicznościach, aspirując do tych lepszych, nie mogąc odnaleźć się pośród gorszych, wiecznie samotni, pozbawieni miejsca, niedocenieni i odrzuceni. Zabini miała jednak to szczęście, że nurt losu udało jej się odwrócić - nie tyle własnym bezpośrednim działaniem, co odkryciem schowanej przez przeszłość karty, która okazała się prawdziwym asem w jej rękawie; ale Wren doceniała walkę, jaką włożyła w to kobieta, rozumiała, że odnajdywanie starych prawd pośród utajnionych dokumentów było inicjatywą dostatecznej wagi, by zmienić przyszłość. Równie dobrze Lyanna mogłaby zaakceptować szarość egzystencji i pozostawić ją taką jaka jest, nie dociekając poza to co znane, nie doszukując się w rodzinnych kronikach błędów i ludzkich omyłek. Odpowiedziała jej pełnym zrozumienia pomrukiem, uważała, że słowa kobiety były wystarczającym zwieńczeniem rewelacji i nie chciała tym samym psuć roztaczanego przez nie wrażenia. Zabini miała wszelkie powody do dumy, do zadowolenia i satysfakcji, a nic nie potęgowało tak siły myśli jak odrobina ciszy, w której umysł mógł reflektować i kontemplować, dochodzić do odpowiednich wniosków.
- A zatem w tym miesiącu - zgodziła się miękko, czuła, jak po ciele przebiegały delikatne ciarki podekscytowania. Nigdy nie brała udziału w polowaniu na taką skalę - jej własne łowy były bardziej metaforyczne i metodyczne, stoickie, bazowały na stopniowym poznawaniu mugolek i zdobywaniu ich zaufania, wzbudzaniu sympatii, izolowaniu od bliskich, aż w zasięgu wzroku nie pozostawał nikt inny poza Wren. Wtedy mogła robić z nimi rzeczy maści wszelakiej, oferowała im przemyślane kłamstwa i zawiłe historie, sprawiała, że chciały z nią być, uważały się za prawdziwe przyjaciółki. Mnogością pretekstów pozyskiwała ich krew, zawsze potem czyszcząc wspomnienie danej chwili, przezorna, by nie nabrały podejrzeń na temat częstotliwości zabiegów; większość z nich była przekonana, że oddawała krew raz na kilka miesięcy, podczas gdy rzeczywistość numerów była zatrważająco odmienna. - To prawda, choć nie należy zupełnie ich lekceważyć. Czasem potrafią być problematyczni. Szczególnie w grupie. Jak wściekłe osy w chmarze broniące królowej - mruknęła nieco posępnie, nauczona podobnego myślenia po ostatnich doświadczeniach. Kto by pomyślał, że wątłe, naiwne pannice sprawią tyle problemów i w tak znaczący sposób nadszarpną na co dzień spokojną naturą czarownicy? Wren szybko powstrzymała nawrót wspomnień, zamiast poświęcać im uwagę skupiła się na zadaniu, które i tak dość prędko zyskało kres. Kilka kropel krwi pozostało na dnie misy gdy odsunęła pędzel od twarzy Lyanny i oceniła swoją pracę, z zadowoleniem i nutą podniecenia oczekując efektów. Nieczęsto mogła obserwować ten proces na własnych oczach, dotychczas jedynie opowiadała klientkom o jego przebiegu i koniecznych do powzięcia stopniach, dlatego też oczy błysnęły migotem fascynacji. Lyanna była pięknym płótnem do podobnie osobliwego malarstwa.
- Połóż się, Lyanno, pozwól urodzie robić swoje, a ja w tym czasie przyniosę wodę. Za jakieś dziesięć minut zmyjemy ci krew z twarzy i ocenisz rezultat - wyartykułowała spokojnie. Wren wstała z krzesła i odłożyła trzymane przedmioty na toaletkę, by następnie wyjść z pokoju i pokierować się do pobliskiej łazienki, gdzie drugą, o wiele większą misę wypełniła krystaliczną, chłodną wodą. Chciała tym samym zaoferować Zabini odrobinę relaksu w samotności - gdy wróciła do sypialni zrobiła to cicho, nawet kroki starała się stawiać jak najciszej. Zręcznym accio zaintonowanym szeptem przywołała do siebie krzesło i zajęła miejsce przy parapecie, nie zamierzała przeszkadzać gospodyni żadnym przejawem swej obecności. Dopiero wybita na pobliskim zegarze dziesiąta minuta pobudziła ją do wstania. Chang powoli ruszyła w kierunku łóżka i wzorem Lyanny przysiadła na jego skraju.
- Uwaga, będzie chłodno - przestrzegła, zwilżoną szmatką przecierając pierwszy skrawek skóry czarownicy. Następnie zamoczyła materiał z powrotem w czarze i ponowiła ten sam gest, kontynuując aż do momentu przeniesienia całości szkarłatu do objęć przezroczystego dotychczas płynu. Może nie spektakularnie ale z pewnością widocznie jej cera wydawała się świeższa, jaśniejsza, pozbawiona wyraźnych oznak zmęczenia, lepiej nawodniona i mniej podrażniona, w dotyku jawiła się na gładką i jednolitą, bez wyczuwalnych pod palcami porów. Całkiem zadowalająco jak na pierwszy raz. I oby nie ostatni. - Jak na pierwsze zastosowanie jest bardzo dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Podejdźmy do lustra - zaproponowała Wren, ciekawa opinii głównej zainteresowanej.
- A zatem w tym miesiącu - zgodziła się miękko, czuła, jak po ciele przebiegały delikatne ciarki podekscytowania. Nigdy nie brała udziału w polowaniu na taką skalę - jej własne łowy były bardziej metaforyczne i metodyczne, stoickie, bazowały na stopniowym poznawaniu mugolek i zdobywaniu ich zaufania, wzbudzaniu sympatii, izolowaniu od bliskich, aż w zasięgu wzroku nie pozostawał nikt inny poza Wren. Wtedy mogła robić z nimi rzeczy maści wszelakiej, oferowała im przemyślane kłamstwa i zawiłe historie, sprawiała, że chciały z nią być, uważały się za prawdziwe przyjaciółki. Mnogością pretekstów pozyskiwała ich krew, zawsze potem czyszcząc wspomnienie danej chwili, przezorna, by nie nabrały podejrzeń na temat częstotliwości zabiegów; większość z nich była przekonana, że oddawała krew raz na kilka miesięcy, podczas gdy rzeczywistość numerów była zatrważająco odmienna. - To prawda, choć nie należy zupełnie ich lekceważyć. Czasem potrafią być problematyczni. Szczególnie w grupie. Jak wściekłe osy w chmarze broniące królowej - mruknęła nieco posępnie, nauczona podobnego myślenia po ostatnich doświadczeniach. Kto by pomyślał, że wątłe, naiwne pannice sprawią tyle problemów i w tak znaczący sposób nadszarpną na co dzień spokojną naturą czarownicy? Wren szybko powstrzymała nawrót wspomnień, zamiast poświęcać im uwagę skupiła się na zadaniu, które i tak dość prędko zyskało kres. Kilka kropel krwi pozostało na dnie misy gdy odsunęła pędzel od twarzy Lyanny i oceniła swoją pracę, z zadowoleniem i nutą podniecenia oczekując efektów. Nieczęsto mogła obserwować ten proces na własnych oczach, dotychczas jedynie opowiadała klientkom o jego przebiegu i koniecznych do powzięcia stopniach, dlatego też oczy błysnęły migotem fascynacji. Lyanna była pięknym płótnem do podobnie osobliwego malarstwa.
- Połóż się, Lyanno, pozwól urodzie robić swoje, a ja w tym czasie przyniosę wodę. Za jakieś dziesięć minut zmyjemy ci krew z twarzy i ocenisz rezultat - wyartykułowała spokojnie. Wren wstała z krzesła i odłożyła trzymane przedmioty na toaletkę, by następnie wyjść z pokoju i pokierować się do pobliskiej łazienki, gdzie drugą, o wiele większą misę wypełniła krystaliczną, chłodną wodą. Chciała tym samym zaoferować Zabini odrobinę relaksu w samotności - gdy wróciła do sypialni zrobiła to cicho, nawet kroki starała się stawiać jak najciszej. Zręcznym accio zaintonowanym szeptem przywołała do siebie krzesło i zajęła miejsce przy parapecie, nie zamierzała przeszkadzać gospodyni żadnym przejawem swej obecności. Dopiero wybita na pobliskim zegarze dziesiąta minuta pobudziła ją do wstania. Chang powoli ruszyła w kierunku łóżka i wzorem Lyanny przysiadła na jego skraju.
- Uwaga, będzie chłodno - przestrzegła, zwilżoną szmatką przecierając pierwszy skrawek skóry czarownicy. Następnie zamoczyła materiał z powrotem w czarze i ponowiła ten sam gest, kontynuując aż do momentu przeniesienia całości szkarłatu do objęć przezroczystego dotychczas płynu. Może nie spektakularnie ale z pewnością widocznie jej cera wydawała się świeższa, jaśniejsza, pozbawiona wyraźnych oznak zmęczenia, lepiej nawodniona i mniej podrażniona, w dotyku jawiła się na gładką i jednolitą, bez wyczuwalnych pod palcami porów. Całkiem zadowalająco jak na pierwszy raz. I oby nie ostatni. - Jak na pierwsze zastosowanie jest bardzo dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Podejdźmy do lustra - zaproponowała Wren, ciekawa opinii głównej zainteresowanej.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój Lyanny
Szybka odpowiedź