Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia
Obszerne pomieszczenie, wewnątrz którego niemal zawsze delikatnym płomieniem żarzy się palenisko pod żeliwnym kociołkiem. Większość półek jest otwartych, w słoikach, buteleczkach i drewnianych skrzynkach znajdują się produkty spożywcze różnego pochodzenia. Wewnątrz pachnie mieszaniną ziół specyficzną dla całej lecznicy, wzmocnionej niedźwiedzim czosnkiem przewieszonym wstęgą nad przeważnie odchylonym oknem - w formie ochronnego amuletu. Ustawiony pośrodku dębowy stół nierzadko służy za dodatkowe łóżko, a cztery krzesła, którymi go otoczono, bynajmniej nie są przeznaczone dla domowników - chorzy muszą nabrać sił. Podwieszone pod sufitem grzyby i owoce pachną suszem, wystrój wydaje się surowy, pozbawiony zbędnych ozdób. Kiedy na zewnątrz panuje ciemność, w kuchni mrok rozprasza blask paleniska oraz świece palone na stole. Gliniane naczynko w kącie pomieszczenia przeważnie wypełnione mlekiem wskazuje na obecność kociego łowcy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Lubił ich spotkania. Chociaż - trzeba było przyznać - ostatnio wkradła się do nich monotonia. On zjawiał się tutaj, ledwie żywy, lub właściwie już na wpół martwy, a ona stawiała go na nogi. Czasem - tak ja w tym przypadku robiąc to ponownie, ledwie kilkanaście godzin po tym, jak opuścił jej lecznicę. Czasem pokręciła nosem, wytknęła to, co wytykały kobiety - że zbyt nierozważny, że za szybko próbujący powrócić do wcześniejszych zamiarów. Chyba wszyscy tacy byli - trochę narwani, za bardzo uparci, zbyt mocno chcący coś udowodnić. Nie różnił się tym od innych mężczyzn. Nawet nie próbował, wybierał wspólne koegzystowanie własnego jestestwa i natury. Ludzie zmieniali się niezwykle rzadko, a jemu - mimo wszystko - odpowiadało to, jakim był.
- Zadbam o to, by właśnie takim był. - zapewnił ją, unosząc leniwie wargi ku górze. Chyba sam tego potrzebował, krótkiej chwili nie zmąconej przeglądaniem teczek artystów, planowaniem kolejnego wernisażu, czy zajmowaniem się sprawami o których wiedziało niewielu - o sprawach skrytych w mroku i czerni, jednak podniecająco ciekawych i zapraszających do swojego świata. Coś za coś, tak brzmiało odwieczne prawo i on był w stanie zapłacić cenę, którą nosiło to przedsięwzięcie.
- Możliwe. - zgodził się z nią znów ogniskując spojrzenie na niej. Przez chwilę zastanawiał się, odbiegając myślami w kierunku planów na przyszłość, tego, co przywiodło go do Londynu. Z każdą chwilą przekonywał się, że dobrze zrobił - choć nie wszystkie momenty były proste. - Niektóre sprawy są jednak na tyle wredne, że nie mają zamiaru czekać na powroty do zdrowia. - uśmiechnął się półgębkiem, niby żartując, jednocześnie też będąc całkowicie poważnym. Teraz, po spotkaniu przy anomalii był jeszcze bardziej pewien, że nie można było zwlekać z naprawami ich. Nie tylko oni wiedzieli jak je okiełznać pewnie nie tylko oni znaleźli sposób na odpowiedni ich wykorzystanie.
- Z mojej perspektywy jawił się on bardziej jako rozrywkowy. Kto by pomyślał, że popołudniowy obiad może przynieść tak wiele. - skomentował z rozbawieniem przypominając sobie wydarzenia z tamtego dnia. Tak, zdecydowanie okraszało je rozbawienie, niczym lekka, niewidoczna mgiełka. Tajemnicą pozostawał dla niego mężczyzna którego przyprowadziła Selina.
- Zadbam o to, by właśnie takim był. - zapewnił ją, unosząc leniwie wargi ku górze. Chyba sam tego potrzebował, krótkiej chwili nie zmąconej przeglądaniem teczek artystów, planowaniem kolejnego wernisażu, czy zajmowaniem się sprawami o których wiedziało niewielu - o sprawach skrytych w mroku i czerni, jednak podniecająco ciekawych i zapraszających do swojego świata. Coś za coś, tak brzmiało odwieczne prawo i on był w stanie zapłacić cenę, którą nosiło to przedsięwzięcie.
- Możliwe. - zgodził się z nią znów ogniskując spojrzenie na niej. Przez chwilę zastanawiał się, odbiegając myślami w kierunku planów na przyszłość, tego, co przywiodło go do Londynu. Z każdą chwilą przekonywał się, że dobrze zrobił - choć nie wszystkie momenty były proste. - Niektóre sprawy są jednak na tyle wredne, że nie mają zamiaru czekać na powroty do zdrowia. - uśmiechnął się półgębkiem, niby żartując, jednocześnie też będąc całkowicie poważnym. Teraz, po spotkaniu przy anomalii był jeszcze bardziej pewien, że nie można było zwlekać z naprawami ich. Nie tylko oni wiedzieli jak je okiełznać pewnie nie tylko oni znaleźli sposób na odpowiedni ich wykorzystanie.
- Z mojej perspektywy jawił się on bardziej jako rozrywkowy. Kto by pomyślał, że popołudniowy obiad może przynieść tak wiele. - skomentował z rozbawieniem przypominając sobie wydarzenia z tamtego dnia. Tak, zdecydowanie okraszało je rozbawienie, niczym lekka, niewidoczna mgiełka. Tajemnicą pozostawał dla niego mężczyzna którego przyprowadziła Selina.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęła głową, przyjmując obietnicę - pewna, że w istocie dopełni starań, by ją ziścić - Apolinaire wyglądał jak czarodziej, który nie lubił bylejactwa. Ze swoim smakiem do wina i dżentemeńskimi manierami niewątpliwie potrafił zorganizować wieczór przepełniony drobnymi przyjemnościami, nie dla niej, dla siebie - w jej oczach był mężczyzną wymagającym. Wymagającym od siebie, ale i od świata. Dawno już nie miała okazji odpocząć, od początku maja jej lecznica pękała w szwach, a ona często jak nigdy zaczęła przyjmować pacjentów na podłodze - brakowało jej łóżek i sienników. Nieustannie morzył ją sen - w tych godzinach, które na sen dysponowała, zwykle spać nie mogła, myślami błądząc przy cierpiącej córce. Nieustanny ból pleców i karku był w jej zawód wpisany - a jednak ostatnimi czasy odczuwała je dotkliwiej, niż zwykle. - Na to liczę - mruknęła tylko krótko, nie zaprzestając swoich działań - musiała dokładnie przebadać ciało Sauveterre'a, by upewnić się, że nie nosiło więcej śladów zranień.
Uniosła ku niemu spojrzenie - pozbawione już prowokującej iskry - znów miał rację, choć niezwykle brutalną. Wszyscy stanowili część większej sprawy, która w istocie nie zamierzała czekać - na nic ani na nikogo. Teraz rozumiała to lepiej niż wcześniej, nie będąc jeszcze elementem ich świata. - Niektóre sprawy na zawsze pozostaną wredne, jeśli część z nas padnie martwa - odparła dopiero po chwili, choć wiedziała, że nie miała racji. Czarny Pan nie liczył się ze stratami - tak się jej przynajmniej wydawało, znała go wyłącznie z opowieści, a pośród jej myśli tkwiło bolesne przeświadczenie o tym, ze nikt, kto dzierży władzę, nie liczył się z ludzkim życiem. Byli żołnierzami, a żołnierze umierali. Jej zadaniem było do tego nie dopuścić. Ale nie poprzez odciąganie ich od niebezpieczeństw. - Powinieneś u mnie zostać do jutra. Zobaczę, jak reagują blizny - poinformowała, odsuwając się odeń pół kroki - zbliżając się do Thomasa, aby upewnić się, że i ten pozbawiony już jest bólu.
- Jak się ma twoja towarzyszka z tamtego dnia? - zagaiła z kobiecą dociekliwością, chwytając w dłonie leżącą przy stole szmatkę i wycierając w nią dłonie. Nie znalazła więcej zranień - obaj czarodzieje byli cali i zdrowi. Złośliwością usiłowała jednak stłumić to, o czym w kontekście kolacji myślała najbardziej intensywnie. - Aaron - wypowiedziała imię kuzyna, unosząc wzrok na twarz Apolinaire'a. - Myślisz, że mógłby - Nie dokończyła pytania, ale jego wydźwięk w tym kontekście był dla niej oczywisty - czy Aaron także należał do Zakonu? Skąd znał Benjamina? Walczyli ramię w ramię? Czy Aaron - mógłby ich zdradzić? Nie miała powodów, aby go podejrzewać - ale tak samo nie spodziewała się tego po Benie.
Nie chciała jego śmierci.
Uniosła ku niemu spojrzenie - pozbawione już prowokującej iskry - znów miał rację, choć niezwykle brutalną. Wszyscy stanowili część większej sprawy, która w istocie nie zamierzała czekać - na nic ani na nikogo. Teraz rozumiała to lepiej niż wcześniej, nie będąc jeszcze elementem ich świata. - Niektóre sprawy na zawsze pozostaną wredne, jeśli część z nas padnie martwa - odparła dopiero po chwili, choć wiedziała, że nie miała racji. Czarny Pan nie liczył się ze stratami - tak się jej przynajmniej wydawało, znała go wyłącznie z opowieści, a pośród jej myśli tkwiło bolesne przeświadczenie o tym, ze nikt, kto dzierży władzę, nie liczył się z ludzkim życiem. Byli żołnierzami, a żołnierze umierali. Jej zadaniem było do tego nie dopuścić. Ale nie poprzez odciąganie ich od niebezpieczeństw. - Powinieneś u mnie zostać do jutra. Zobaczę, jak reagują blizny - poinformowała, odsuwając się odeń pół kroki - zbliżając się do Thomasa, aby upewnić się, że i ten pozbawiony już jest bólu.
- Jak się ma twoja towarzyszka z tamtego dnia? - zagaiła z kobiecą dociekliwością, chwytając w dłonie leżącą przy stole szmatkę i wycierając w nią dłonie. Nie znalazła więcej zranień - obaj czarodzieje byli cali i zdrowi. Złośliwością usiłowała jednak stłumić to, o czym w kontekście kolacji myślała najbardziej intensywnie. - Aaron - wypowiedziała imię kuzyna, unosząc wzrok na twarz Apolinaire'a. - Myślisz, że mógłby - Nie dokończyła pytania, ale jego wydźwięk w tym kontekście był dla niej oczywisty - czy Aaron także należał do Zakonu? Skąd znał Benjamina? Walczyli ramię w ramię? Czy Aaron - mógłby ich zdradzić? Nie miała powodów, aby go podejrzewać - ale tak samo nie spodziewała się tego po Benie.
Nie chciała jego śmierci.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Może z winem zrobi też coś w leczniczy. Nie potrafiał naprawiać kranów, ale wiedział jak zbijać ze sobą deski - nie ra tworzył płótna dla siebie przeróżnych rozmiarów. Prawdopodobnie jego umiejętności nie przydadzą się aż nadto, ale może chociaż w ogóle odrobinę. Zwłaszcza, że Cassandra wyglądała na zmęczoną. Anomalie musiało dawać jej się we znaki ze zdwojoną siłą. Raz, przy rzucaniu zaklęć leczniczch i dwa, z liczbą pacjentów, która drastycznie się powiększyła. Chyba nikt jej nie pomagał. Może winna zastanowić się nad wzięciem kogoś na staż. Nie zaproponował jednak tego zostawiając myśli dla siebie. Zawsze uważał ją za kobietę roztropną, pewnie i tą myśl zdążyła już przecedzić przez kilka sit. Uniósł lekko kącik warg na plany zakończone cichym stwierdzeniem. Tak, zdecydowanie zasługiwała na kilka chwil odpoczynku i karton - jeśli nie dwa - dobrego wina.
Spokojnie wytrzymał jej spojrzenie w którym nie tańczyła już prowkująca iskra. Tak, doskonale zdawała sobie sprawę o czym mówił. O tym, czego postanowili się podjąć. O konsewkwencjach, które za sobą to pociągało i obowiązku, który siadał na ich ramionach.
- Bardziej możliwym zdaje mi się odpowiedź: uwięziona. Nie sądzę, by byli zdolni zabijać. - odpowiedział jej poważnie nie odciągając spojrzenia. Mógł się mylić i możliwe, że właśnie tak było. Ale jednak czy nie złapali Burke'a i nie zamknęli go w Azkabanie? Możliwe, że zwyczajnie chceili zachować czyste ręce. Nie znał ich wcale.
- Więc postanowione. - zgodził się nie zamierzając dyskutować z jej postanowieniami. Jeśli sądziła, że powinien zostać, tak właśnie zamierzał zrobić. Zresztą i tak nie miał ochoty na wędrówkę do domu.
- Nie widziałem jej od tego czasu. Spotkałem ją pod drzwiami. - zdradziłem Cassanndrze sekret, uśmiechając się lekko. Pamiętał konsternację na twarzy kuzyna, gdy weszli razem. Tak, zdecydowanie zabawne. Zmarszczył brwi i pokręcił głową przecząco - Wątpię. - odpowiedział jej, jeszcze przez chwile pozwalając wędrować myślami w stronę kuzyna. Szczerze wątpił, by mógł się zaangażować w walkę. Zwłaszcza taką. Jakoś nie widział go w roli obrończy szlam. Cenił czystokrwistość, a resztę zwyczajnie akceptował, albo ignorował. Chociaż teraz i tak. - Pewnie poi swoją żonę kolejnymi odmianami herbat. - rzucił między nich, przymykając lekko powieki. Czuł zmęczenie, potrzebował snu.
| zt x 2
Spokojnie wytrzymał jej spojrzenie w którym nie tańczyła już prowkująca iskra. Tak, doskonale zdawała sobie sprawę o czym mówił. O tym, czego postanowili się podjąć. O konsewkwencjach, które za sobą to pociągało i obowiązku, który siadał na ich ramionach.
- Bardziej możliwym zdaje mi się odpowiedź: uwięziona. Nie sądzę, by byli zdolni zabijać. - odpowiedział jej poważnie nie odciągając spojrzenia. Mógł się mylić i możliwe, że właśnie tak było. Ale jednak czy nie złapali Burke'a i nie zamknęli go w Azkabanie? Możliwe, że zwyczajnie chceili zachować czyste ręce. Nie znał ich wcale.
- Więc postanowione. - zgodził się nie zamierzając dyskutować z jej postanowieniami. Jeśli sądziła, że powinien zostać, tak właśnie zamierzał zrobić. Zresztą i tak nie miał ochoty na wędrówkę do domu.
- Nie widziałem jej od tego czasu. Spotkałem ją pod drzwiami. - zdradziłem Cassanndrze sekret, uśmiechając się lekko. Pamiętał konsternację na twarzy kuzyna, gdy weszli razem. Tak, zdecydowanie zabawne. Zmarszczył brwi i pokręcił głową przecząco - Wątpię. - odpowiedział jej, jeszcze przez chwile pozwalając wędrować myślami w stronę kuzyna. Szczerze wątpił, by mógł się zaangażować w walkę. Zwłaszcza taką. Jakoś nie widział go w roli obrończy szlam. Cenił czystokrwistość, a resztę zwyczajnie akceptował, albo ignorował. Chociaż teraz i tak. - Pewnie poi swoją żonę kolejnymi odmianami herbat. - rzucił między nich, przymykając lekko powieki. Czuł zmęczenie, potrzebował snu.
| zt x 2
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11 X
| PŻ: 125/220 (-20); obrażenia: psychiczne, czarna magia – 45, oparzenia – 50
Wiedział, że możliwość ucieczki z miejsca starcia, czyli spod sklepu z kociołkami z nawiedzonym przez anomalię wnętrzem, zawdzięcza tylko i wyłącznie Craigowi, który zachował sprawność, choć i dla niego czarna magia nie okazała się zbyt łaskawa. Asekurowali się wzajemnie, co w końcu ich przerosło. Black czuł się dotkliwie upokorzony i to przez dwie czarownice, których nie udało mu się zidentyfikować. Sukcesywnie rzucał silne tarcze, zmuszany przede wszystkim do ciągłej obrony, a przecież zaklęcia obronne nie były mu najbliższe. Trzymał się dzielnie. Do czasu. I chyba właśnie przez to nie mógł przejść obok tej porażki obojętnie. Gdyby tylko czarna magia nie zawiodła go na samym początku, wszystko prezentowałoby się inaczej.
Gorycz nagromadziła mu się w ustach, ale nijak nie szło jej usunąć z nich, bo zagnieździła się przy podniebieniu. To była najdotkliwsza kara za nieudany pojedynek. Dwie kobiety zaciekawione anomalią… Podejrzewał, że były to członkinie Zakonu Feniksa. Dobrze znał metody działania ministerialnych instytucji, dlatego nie chciało mu się wierzyć, że którekolwiek urzędniczki wybrałyby się wprost do anomalii, a potem tak zażarcie walczyły. Jednak nie zauważył, aby spod ich różdżek wyszły potężne patronusy, o jakich co nieco już usłyszał. Nie mógł też pozbyć się wrażenie, że głos jednej z nich brzmiał w jakiś sposób znajomo. To było niedorzeczne! Musiał odrzucić od siebie wątpliwości.
Kiedy tylko Burke wyswobodził go spod mocy zaklęcia unieruchamiającego. Z ulgą powstał na równe nogi, rozprostowując kości, krzywiąc się przy tym z niesmakiem. Bolały go poparzenia i wiedział, ze musi coś z nimi począć. Craig również odczuwał jakieś dolegliwości, a wszystko przez jedno nieudane czarnomagiczne zaklęcie. Potrzebowali pomocy. Nie chciał kłopotać Lupusa, z kolei Burke wspomniał coś o zaufanej lecznicy na Nokturnie. Udało im się przemknąć ulicami i dotrzeć do celu. A potem weszli do środka i spokojnie czekali na jakikolwiek znak. Mógł udać się do Lupusa, ale nie potrafiłby stanąć przed nim pokonany. Narażanie się na śmieszność obcej czarownicy wydawało się lepszym rozwiązaniem.
| PŻ: 125/220 (-20); obrażenia: psychiczne, czarna magia – 45, oparzenia – 50
Wiedział, że możliwość ucieczki z miejsca starcia, czyli spod sklepu z kociołkami z nawiedzonym przez anomalię wnętrzem, zawdzięcza tylko i wyłącznie Craigowi, który zachował sprawność, choć i dla niego czarna magia nie okazała się zbyt łaskawa. Asekurowali się wzajemnie, co w końcu ich przerosło. Black czuł się dotkliwie upokorzony i to przez dwie czarownice, których nie udało mu się zidentyfikować. Sukcesywnie rzucał silne tarcze, zmuszany przede wszystkim do ciągłej obrony, a przecież zaklęcia obronne nie były mu najbliższe. Trzymał się dzielnie. Do czasu. I chyba właśnie przez to nie mógł przejść obok tej porażki obojętnie. Gdyby tylko czarna magia nie zawiodła go na samym początku, wszystko prezentowałoby się inaczej.
Gorycz nagromadziła mu się w ustach, ale nijak nie szło jej usunąć z nich, bo zagnieździła się przy podniebieniu. To była najdotkliwsza kara za nieudany pojedynek. Dwie kobiety zaciekawione anomalią… Podejrzewał, że były to członkinie Zakonu Feniksa. Dobrze znał metody działania ministerialnych instytucji, dlatego nie chciało mu się wierzyć, że którekolwiek urzędniczki wybrałyby się wprost do anomalii, a potem tak zażarcie walczyły. Jednak nie zauważył, aby spod ich różdżek wyszły potężne patronusy, o jakich co nieco już usłyszał. Nie mógł też pozbyć się wrażenie, że głos jednej z nich brzmiał w jakiś sposób znajomo. To było niedorzeczne! Musiał odrzucić od siebie wątpliwości.
Kiedy tylko Burke wyswobodził go spod mocy zaklęcia unieruchamiającego. Z ulgą powstał na równe nogi, rozprostowując kości, krzywiąc się przy tym z niesmakiem. Bolały go poparzenia i wiedział, ze musi coś z nimi począć. Craig również odczuwał jakieś dolegliwości, a wszystko przez jedno nieudane czarnomagiczne zaklęcie. Potrzebowali pomocy. Nie chciał kłopotać Lupusa, z kolei Burke wspomniał coś o zaufanej lecznicy na Nokturnie. Udało im się przemknąć ulicami i dotrzeć do celu. A potem weszli do środka i spokojnie czekali na jakikolwiek znak. Mógł udać się do Lupusa, ale nie potrafiłby stanąć przed nim pokonany. Narażanie się na śmieszność obcej czarownicy wydawało się lepszym rozwiązaniem.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 218/248 (-5) obrażenia: 30 (psychiczne - czarna magia)
Burke również czuł się zły oraz przede wszystkim upokorzony. Przez całą drogę milczał wręcz jak zaklęty - pomijając jedynie moment, gdy obaj mężczyźni rozmówili się na temat tego, gdzie powinni się udać, aby uzyskać pomoc medyczną. Potem Craig nie odezwał się ani jednym słowem więcej. Gdyby miał wskazywać na powód tak druzgocącej porażki, prawdopodobnie powiedziałby, że podszedł do tego pojedynku nieco zbyt ostrożnie. Być może uraz psychiczny, który pozostał z nim po wydarzeniach z końcówki kwietnia, trzymał się aż do tej pory. Czy to właśnie mogła być przyczyna tego, że tyle z rzuconych przez niego zaklęć okazało się nieudanych? Uważał to za całkiem możliwe - co jednak wcale nie napawało go optymizmem, bo znaczyło to również tyle, że jego umiejętności ograniczone były przez swego rodzaju blokadę. A na taki stan rzeczy Burke zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić. Potrzebował treningu. Czegoś, co wyzwoliłoby jego magiczny potencjał, a także zdecydowanie większą śmiałość i wprawę w miotaniu zaklęciami.
Mieli szczęście, że napastniczki finalnie musiały zająć się anomalią - gdyby zamiast na niej, skupiły się na dwójce rycerzy, Craig nie był pewien, jak długo dałby radę ciągnąć za sobą unieruchomionego oraz poranionego Alpharda. I chociaż Burke również był niemal pewien, że kobiety, którym stawili czoło, nie należały do pracowniczek ministerstwa, nie mógł pozwolić, aby dorwały Blacka. Azkabanu już nie było - a przynajmniej nie w postaci takiej, która umożliwiała w miarę kontrolowane wysyłanie i przechowywanie tam skazańców. Alphard nie mógłby więc podzielić losu, który spotkał samego Craiga - ale Salazar jeden wie, co zakapturzone czarownice finalnie by mu zrobiły - szczególnie jeśli faktycznie należały do zakonu. Tego nie wiedział nikt.
- Cassandro! - gdy obaj znaleźli się już we właściwym miejscu, Burke nie zawahał się ani chwili, pewnie wkraczając do wnętrza lazaretu. Był tu kilka razy, wiedział, że na pewno uzyskają potrzebną pomoc. Niestety nie mogli z miejsca wejść do środka, bo mogło się to skończyć naprawdę źle. Musieli w końcu uważać... na trolla.
Burke również czuł się zły oraz przede wszystkim upokorzony. Przez całą drogę milczał wręcz jak zaklęty - pomijając jedynie moment, gdy obaj mężczyźni rozmówili się na temat tego, gdzie powinni się udać, aby uzyskać pomoc medyczną. Potem Craig nie odezwał się ani jednym słowem więcej. Gdyby miał wskazywać na powód tak druzgocącej porażki, prawdopodobnie powiedziałby, że podszedł do tego pojedynku nieco zbyt ostrożnie. Być może uraz psychiczny, który pozostał z nim po wydarzeniach z końcówki kwietnia, trzymał się aż do tej pory. Czy to właśnie mogła być przyczyna tego, że tyle z rzuconych przez niego zaklęć okazało się nieudanych? Uważał to za całkiem możliwe - co jednak wcale nie napawało go optymizmem, bo znaczyło to również tyle, że jego umiejętności ograniczone były przez swego rodzaju blokadę. A na taki stan rzeczy Burke zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić. Potrzebował treningu. Czegoś, co wyzwoliłoby jego magiczny potencjał, a także zdecydowanie większą śmiałość i wprawę w miotaniu zaklęciami.
Mieli szczęście, że napastniczki finalnie musiały zająć się anomalią - gdyby zamiast na niej, skupiły się na dwójce rycerzy, Craig nie był pewien, jak długo dałby radę ciągnąć za sobą unieruchomionego oraz poranionego Alpharda. I chociaż Burke również był niemal pewien, że kobiety, którym stawili czoło, nie należały do pracowniczek ministerstwa, nie mógł pozwolić, aby dorwały Blacka. Azkabanu już nie było - a przynajmniej nie w postaci takiej, która umożliwiała w miarę kontrolowane wysyłanie i przechowywanie tam skazańców. Alphard nie mógłby więc podzielić losu, który spotkał samego Craiga - ale Salazar jeden wie, co zakapturzone czarownice finalnie by mu zrobiły - szczególnie jeśli faktycznie należały do zakonu. Tego nie wiedział nikt.
- Cassandro! - gdy obaj znaleźli się już we właściwym miejscu, Burke nie zawahał się ani chwili, pewnie wkraczając do wnętrza lazaretu. Był tu kilka razy, wiedział, że na pewno uzyskają potrzebną pomoc. Niestety nie mogli z miejsca wejść do środka, bo mogło się to skończyć naprawdę źle. Musieli w końcu uważać... na trolla.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 27.03.19 22:01, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cichy, ostrzegawczy pomruk trolla rozbudził ją z zamyślenia; ostatnimi czasy bywała bardziej nerwowa niż zwykle, zapewne za sprawą rosnącego pod jej sercem życia, potrzebowała mieć zajęcie - cały czas - trzymała zatem w ręku bydlęcą kość, w której nieporadnie wierciła nożem, ciosając ją w kształt trzech pierścieni. Z kości dobrze się wróżyło, jeśli posiadało się odpowiednie przyrządy, te jednak musiała sobie wpierw przygotować - ze zdumieniem zauważając, że robótka wiercenia w twardym materiale całkiem przypadła jej do gustu. Tworzone przez nią obręcze co prawda obok tych, które miała w swoich wyobrażeniach, raczej nie stały, ale mówią, że ćwiczenie czyni mistrza - jeden z nich miał zbyt cienką ściankę i pewnym było, że ułamie się nim skończy rzeźbienie, kolejny miał zbyt nieregularny kształt, a trzeci wydawał się zbyt kanciasty. Nic to - kość da trollowi, a do rzeźbienia jutro zabierze się od nowa. Zdawało jej się, że dostrzegała, gdzie popełniała błędy, że następnym razem mogło pójść jej lepiej. Otrzepała z kościanego pyłu dłonie, przecierając je o długą, czarną szatę; jej poły były szerokie, luźne, a rękawy długie. Choć przeważnie nosiła dopasowane stroje, to w ciąży kryła sylwetkę, nie zamierzając nią epatować - brzemienność czarownicy była już widoczna. Włosy zawsze splatała w przewieszony przez ramię warkocz - podczas ciąży zbyt szybko traciły świeżość. Rezygnowała nawet z mocnego makijażu - przeważnie podkreślone węglem oczy odznaczały się dziś wyłącznie przekrwieniem i zmęczonymi sińcami. Szła boso, kierując się ku przejściu, w którym znajdowali się już goście, dwóch czarodziejów - nie obcych.
- Lordzie Burke - W swojej leczniczy nie uznawała tytułów - poza tymi należącymi do rodziny będącej władcami mrocznej krainy Nokturnu, wpływy Burke'ów w okolicy były bardziej niż oczywiste. - Oraz... - Zatrzymała spojrzenie na drugim z mężczyzn, krótko świdrując go szmaragdową tęczówką - pamiętała jego twarz z ostatniego spotkania, choć nie potrafiła wspomnieć jego imienia. Być może nie zostało wypowiedziane, a być może umknęło jej w gwarze rozmów - w zasadzie nie znała jeszcze imion większości rycerzy. A co dopiero tych, którzy w organizacji byli świeżsi od niej samej. - Mówią na mnie Cassandra - przedstawiła się pierwsza, przenosząc spojrzenie na trolla - uspokajając go gestem - po czym wycofując się w korytarz, którym poprowadziła czarodziejów do kuchni. W lazarecie nie miała dziś wolnych miejsc, ale członków organizacji starała się przyjmować w lepszych warunkach, niż na podłodze. Stali o własnych siłach - sądziła, że o własnych siłach zdołają także przejść. Już w odpowiednim pomieszczeniu wskazała dłonią na krzesła ustawione wokół stołu, w powietrzu unosił się drażniący zapach czosnku zmieszany z suszonym tymiankiem - bił od kociołka zawieszonego nad paleniskiem. Na stoliku wciąż leżała rozdziobana kość i nóż, którym w niej wierciła. Z oparcia trzeciego krzesła zsunęła haftowaną chustę, którą przewiesiła sobie przez ramiona, chroniąc się przed chłodem. Ostatnio ciągle czuła się zmęczona.
- Z czym przychodzicie? Powinnam zobaczyć rany - Wciąż patrzyła na mniej znajomego mężczyznę - rzut oka wystarczył, by ocenić go jako bardziej osłabionego. - Przebieg zdarzenia pozwoli mi najtrafniej ocenić sytuację, muszę wiedzieć, co się stało. - Inaczej należało podejść do ran po ogniu pochodni, inaczej do ran po ogniu wywołanym klątwą - i choć w obydwóch przypadkach byłaby w stanie dojść do rozwiązania samodzielnie, szybszym i mniej bolesnym dla pacjentów rozwiązaniem była zwykle szybka spowiedź. A oprócz tego zwyczajnie chciała i lubiła wiedzieć.
- Lordzie Burke - W swojej leczniczy nie uznawała tytułów - poza tymi należącymi do rodziny będącej władcami mrocznej krainy Nokturnu, wpływy Burke'ów w okolicy były bardziej niż oczywiste. - Oraz... - Zatrzymała spojrzenie na drugim z mężczyzn, krótko świdrując go szmaragdową tęczówką - pamiętała jego twarz z ostatniego spotkania, choć nie potrafiła wspomnieć jego imienia. Być może nie zostało wypowiedziane, a być może umknęło jej w gwarze rozmów - w zasadzie nie znała jeszcze imion większości rycerzy. A co dopiero tych, którzy w organizacji byli świeżsi od niej samej. - Mówią na mnie Cassandra - przedstawiła się pierwsza, przenosząc spojrzenie na trolla - uspokajając go gestem - po czym wycofując się w korytarz, którym poprowadziła czarodziejów do kuchni. W lazarecie nie miała dziś wolnych miejsc, ale członków organizacji starała się przyjmować w lepszych warunkach, niż na podłodze. Stali o własnych siłach - sądziła, że o własnych siłach zdołają także przejść. Już w odpowiednim pomieszczeniu wskazała dłonią na krzesła ustawione wokół stołu, w powietrzu unosił się drażniący zapach czosnku zmieszany z suszonym tymiankiem - bił od kociołka zawieszonego nad paleniskiem. Na stoliku wciąż leżała rozdziobana kość i nóż, którym w niej wierciła. Z oparcia trzeciego krzesła zsunęła haftowaną chustę, którą przewiesiła sobie przez ramiona, chroniąc się przed chłodem. Ostatnio ciągle czuła się zmęczona.
- Z czym przychodzicie? Powinnam zobaczyć rany - Wciąż patrzyła na mniej znajomego mężczyznę - rzut oka wystarczył, by ocenić go jako bardziej osłabionego. - Przebieg zdarzenia pozwoli mi najtrafniej ocenić sytuację, muszę wiedzieć, co się stało. - Inaczej należało podejść do ran po ogniu pochodni, inaczej do ran po ogniu wywołanym klątwą - i choć w obydwóch przypadkach byłaby w stanie dojść do rozwiązania samodzielnie, szybszym i mniej bolesnym dla pacjentów rozwiązaniem była zwykle szybka spowiedź. A oprócz tego zwyczajnie chciała i lubiła wiedzieć.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Burke nie zatrzymał się w progu, dość pewnie postąpił kilka kroków do przodu, po czym donośnie zawołał kobiece imię, aby ściągnąć do nich uzdrowicielkę z Nokturnu. Dopiero po chwili, gdy Alphard wśród cieni dostrzegł kształt sporej sylwetki trolla, wreszcie zrozumiał ten zabieg, który nie miał w sobie nic z powitania, ale był prośbą o możliwość przejścia dalej. Kobieta zjawiła się i przyjrzała im się uważnie, zapewne od razu próbując oszacować dotkliwość odniesionych przez nich ran. Widok nadpalonego płaszcza mógł być dla niej wskazówką. Na całe szczęście ich nie odprawiła. Jednym gestem uspokoiła obrońcę swego przybytku, drugim zaś dała przyzwolenie na ruszenia za nią do dalszej izby. Nie mieli innego wyjścia, musieli dostosować się do jej niewypowiedzianego żądania.
– Black – odrzekł cierpko, w obecnej chwili nie czując się godnym, aby przed jakże dumnym nazwiskiem wypowiadać przysługujący mu tytuł. Był tak bardzo daleki od bycia szanowanym lordem, skoro nie był w stanie wybronić się przed kilkoma zaklęciami. Został oślepiony, poddany wpływowi mgły wywołującej trwogę, zmuszony do przeskoczenia przez ścianę ognia, cofnięty umysłowo do czasów wczesnego dzieciństwa, a na sam koniec był już całkowicie sparaliżowany. Cóż za żałosna demonstracja siły, jego rzekomych możliwości. Chciał coś udowodnić, a zamiast tego dane mu było ujrzeć jak niewiele może wskórać. – Alphard – dodał mrukliwie, nie chcący być pomylonym z bardziej zasłużonym wśród Rycerzy Lupusem. Nie wątpił w to, że młodszy brat zdecydowanie przysłużył się sprawie, kiedy z oddaniem wypełniał zadania wraz z innymi członkami jednostki badawczej na polecenie samego Czarnego Pana. Dokonania brata wywoływały w nim mieszankę dumy i zazdrości, lecz nie w ujęciu zawistnym, zwyczajnie chciał go dogonić, aby samemu zdobyć podobne uznanie.
W kuchni zdołał lepie przyjrzeć się kobiecie. Rozpoznał jej twarz, przecież siedziała obok niego na spotkaniu Rycerzy. Na pewno nie mogłaby pomylić go z Lupusem, bo przecież składała raport o ich wspólnych dokonaniach – postępach poczynionych w sprawie całkowitego okiełznania mocy anomalii. Najpierw ściągnął z siebie płaszcz, niechętnie ukazując światu poparzenia na ramionach, nim zgodnie z niemym poleceniem Cassandry zasiadł na jednym z krzeseł.
– Czarna magia nie była nam dziś przychylna – rzekł spokojnie, gdy spytała o ich rany. Obaj najpierw odczuli ciosy zadane ich umysłom, kiedy mroczne zaklęcia nie powiodły się żadnemu. – Mam trochę poparzeń – dodał ciszej, z goryczą, mrużąc przy tym oczy ze złości na samego siebie. Uzdrowicielka nakazała opowiedzieć o szczegółach, aby dla ich dobra lepiej zrozumieć naturę ran. – Udaliśmy się na miejsce anomalii, gdzie natknęliśmy się na dwie czarownice – zaczął niechętnie. – Pierwsze zaklęcia poszły nam znakomicie, ale gdy zdecydowaliśmy się sięgnąć po te czarnomagiczne… – urwał, zerkając na Craiga. – Poczułem wielkie osłabienie i tylko na chwilę straciłem koncentrację. Zmuszeni byliśmy nieustannie się bronić, nie mieliśmy okazji wyjść z kontratakiem. Pamiętam Pavor veneno i jeszcze Circo Igni. Musiałem skoczyć przez ogień.
Uniósł spojrzenie ciemnych oczu na kobietę, czekając na jej reakcję. Czekał jeszcze na jakieś uzupełnienie relacji ze strony Craiga. Niezbyt dyskretnie zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Wprowadzeni zostali do kuchni, to zdołał dostrzec już po przekroczeniu progu izby. Musiał walczyć z otępieniem, aby dostrzec szczegóły. Już wcześniej czuł intensywny zapach czosnku, ale dopiero teraz zauważył kociołek nad paleniskiem. Porem ujrzał rozdziobaną kość.
– To Anaksagoras z Kladzomen jako pierwszy nauczał o wróżeniu z kości – wyrzucił z siebie bezwiednie, na jednym wydechu, zapewne niepotrzebnie odkrywając jedną z kart historii poprzez przypomnienie sylwetki starożytnego czarodzieja z Grecji. – To w przyrodzie tkwi magia. Wszystko pochodzi z ziemi i wszystko do niej wraca. W kościach zapisane jest wszystko – kolejne niepotrzebne słowa, które jednak go uspokoiły. Potrzebował oderwać myśli od analizowania raz za razem nieudanego starcia.
– Black – odrzekł cierpko, w obecnej chwili nie czując się godnym, aby przed jakże dumnym nazwiskiem wypowiadać przysługujący mu tytuł. Był tak bardzo daleki od bycia szanowanym lordem, skoro nie był w stanie wybronić się przed kilkoma zaklęciami. Został oślepiony, poddany wpływowi mgły wywołującej trwogę, zmuszony do przeskoczenia przez ścianę ognia, cofnięty umysłowo do czasów wczesnego dzieciństwa, a na sam koniec był już całkowicie sparaliżowany. Cóż za żałosna demonstracja siły, jego rzekomych możliwości. Chciał coś udowodnić, a zamiast tego dane mu było ujrzeć jak niewiele może wskórać. – Alphard – dodał mrukliwie, nie chcący być pomylonym z bardziej zasłużonym wśród Rycerzy Lupusem. Nie wątpił w to, że młodszy brat zdecydowanie przysłużył się sprawie, kiedy z oddaniem wypełniał zadania wraz z innymi członkami jednostki badawczej na polecenie samego Czarnego Pana. Dokonania brata wywoływały w nim mieszankę dumy i zazdrości, lecz nie w ujęciu zawistnym, zwyczajnie chciał go dogonić, aby samemu zdobyć podobne uznanie.
W kuchni zdołał lepie przyjrzeć się kobiecie. Rozpoznał jej twarz, przecież siedziała obok niego na spotkaniu Rycerzy. Na pewno nie mogłaby pomylić go z Lupusem, bo przecież składała raport o ich wspólnych dokonaniach – postępach poczynionych w sprawie całkowitego okiełznania mocy anomalii. Najpierw ściągnął z siebie płaszcz, niechętnie ukazując światu poparzenia na ramionach, nim zgodnie z niemym poleceniem Cassandry zasiadł na jednym z krzeseł.
– Czarna magia nie była nam dziś przychylna – rzekł spokojnie, gdy spytała o ich rany. Obaj najpierw odczuli ciosy zadane ich umysłom, kiedy mroczne zaklęcia nie powiodły się żadnemu. – Mam trochę poparzeń – dodał ciszej, z goryczą, mrużąc przy tym oczy ze złości na samego siebie. Uzdrowicielka nakazała opowiedzieć o szczegółach, aby dla ich dobra lepiej zrozumieć naturę ran. – Udaliśmy się na miejsce anomalii, gdzie natknęliśmy się na dwie czarownice – zaczął niechętnie. – Pierwsze zaklęcia poszły nam znakomicie, ale gdy zdecydowaliśmy się sięgnąć po te czarnomagiczne… – urwał, zerkając na Craiga. – Poczułem wielkie osłabienie i tylko na chwilę straciłem koncentrację. Zmuszeni byliśmy nieustannie się bronić, nie mieliśmy okazji wyjść z kontratakiem. Pamiętam Pavor veneno i jeszcze Circo Igni. Musiałem skoczyć przez ogień.
Uniósł spojrzenie ciemnych oczu na kobietę, czekając na jej reakcję. Czekał jeszcze na jakieś uzupełnienie relacji ze strony Craiga. Niezbyt dyskretnie zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Wprowadzeni zostali do kuchni, to zdołał dostrzec już po przekroczeniu progu izby. Musiał walczyć z otępieniem, aby dostrzec szczegóły. Już wcześniej czuł intensywny zapach czosnku, ale dopiero teraz zauważył kociołek nad paleniskiem. Porem ujrzał rozdziobaną kość.
– To Anaksagoras z Kladzomen jako pierwszy nauczał o wróżeniu z kości – wyrzucił z siebie bezwiednie, na jednym wydechu, zapewne niepotrzebnie odkrywając jedną z kart historii poprzez przypomnienie sylwetki starożytnego czarodzieja z Grecji. – To w przyrodzie tkwi magia. Wszystko pochodzi z ziemi i wszystko do niej wraca. W kościach zapisane jest wszystko – kolejne niepotrzebne słowa, które jednak go uspokoiły. Potrzebował oderwać myśli od analizowania raz za razem nieudanego starcia.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Burke nie był na tyle głupi, by próbować swoich sił w przepychance z trollem. A musiał też wziąć pod uwagę, że jego nazwisko znaczyło dla tego stworzenia tyle, co strzęp mięsa między zębami pozostały po wczorajszym obiedzie. Odpowiednim posunięciem wydawało się więc uprzedzenie czarownicy będącej panią tego przybytku o tym, że oto przybyła dwójka czarnoksiężników, która potrzebowała jej pomocy. Gdy kobieta wyłoniła się z mroku korytarza, Burke skinął jej z szacunkiem głową - mogła być czarownicą z Nokturnu, ale jej umiejętności oraz pozycja w grupie badawczej rycerzy były nad wyraz nieocenione.
- Cassandro - powtórzył jej imię w ramach powitania, tym razem już znacznie ciszej. Był pewien, że nie musi mówić, czemu tak naprawdę pojawił się na jej progu. Być może po nim samym nie było widać znaczących obrażeń, jednak Alphard wyraźnie nosił na sobie ślady po niedawno stoczonym pojedynku. Burke wspomógł kompana w krótkim spacerze, który musieli odbyć, aby udać się do kuchni. Tam też pozwolił, aby Black sam przedstawił - zarówno swoją osobę, a także obrażenia, które go dotknęły. Burke miał o tyle szczęścia, że we wspomnianym pojedynku jego osoba nie doznała niemal żadnego uszczerbku. I było to głównie zasługą Alpharda właśnie. Craig nie był z tego powodu specjalnie dumny, ale nie dało się tego nazwać inaczej - podczas owej potyczki, Black w niektórych momentach robił mu niemal za żywą tarczę. Burke prawdopodobnie nosiłby na skórze ślady podobnych obrażeń co jego kompan, gdyby nie drugi z rycerzy oraz cudowna, czarnomagiczna moc, która pozwoliła mu umknąć pod postacią mgły. - Magia była dziś wybitnie kapryśna - potwierdził słowa Blacka. - Mnie na szczęście nie dosięgło żadne z tych zaklęć. Doskwierają mi tylko dolegliwości po nieudanym czarnomagicznym uroku.- mimowolnie potarł dłonią swoją skroń, zupełnie jakby chciał rozetrzeć lekki, ćmiący ból ukryty gdzieś pod czaszką. Z powodu swojej zdecydowanie lepszej kondycji odsunął się kawałek, pozwalając Cassandrze w pełni skupić się na drugim z jej pacjentów. Tak naprawdę nie chciał mówić nic więcej. Nie mieli się czym pochwalić, nie odnieśli żadnego zwycięstwa a jedynie gorzką, sromotną porażkę. Nie można było nawet powiedzieć, żeby nauczyli się czegoś lub dowiedzieli jakiejś przydatnej informacji o przeciwniczkach. Nie widzieli ich twarzy, nie poznali imion, słyszeli jedynie głosy, kiedy kobiety raz po raz ciskały w nich zaklęciami. Kompletna strata czasu. Mieli szczęście, że anomalia zaczęła domagać się natychmiastowego uspokojenia, inaczej prawdopodobnie aż do teraz mieliby na ogonie dwie kobiety, które obaj z Blackiem podejrzewali o członkostwo w zakonie feniksa.
- Cassandro - powtórzył jej imię w ramach powitania, tym razem już znacznie ciszej. Był pewien, że nie musi mówić, czemu tak naprawdę pojawił się na jej progu. Być może po nim samym nie było widać znaczących obrażeń, jednak Alphard wyraźnie nosił na sobie ślady po niedawno stoczonym pojedynku. Burke wspomógł kompana w krótkim spacerze, który musieli odbyć, aby udać się do kuchni. Tam też pozwolił, aby Black sam przedstawił - zarówno swoją osobę, a także obrażenia, które go dotknęły. Burke miał o tyle szczęścia, że we wspomnianym pojedynku jego osoba nie doznała niemal żadnego uszczerbku. I było to głównie zasługą Alpharda właśnie. Craig nie był z tego powodu specjalnie dumny, ale nie dało się tego nazwać inaczej - podczas owej potyczki, Black w niektórych momentach robił mu niemal za żywą tarczę. Burke prawdopodobnie nosiłby na skórze ślady podobnych obrażeń co jego kompan, gdyby nie drugi z rycerzy oraz cudowna, czarnomagiczna moc, która pozwoliła mu umknąć pod postacią mgły. - Magia była dziś wybitnie kapryśna - potwierdził słowa Blacka. - Mnie na szczęście nie dosięgło żadne z tych zaklęć. Doskwierają mi tylko dolegliwości po nieudanym czarnomagicznym uroku.- mimowolnie potarł dłonią swoją skroń, zupełnie jakby chciał rozetrzeć lekki, ćmiący ból ukryty gdzieś pod czaszką. Z powodu swojej zdecydowanie lepszej kondycji odsunął się kawałek, pozwalając Cassandrze w pełni skupić się na drugim z jej pacjentów. Tak naprawdę nie chciał mówić nic więcej. Nie mieli się czym pochwalić, nie odnieśli żadnego zwycięstwa a jedynie gorzką, sromotną porażkę. Nie można było nawet powiedzieć, żeby nauczyli się czegoś lub dowiedzieli jakiejś przydatnej informacji o przeciwniczkach. Nie widzieli ich twarzy, nie poznali imion, słyszeli jedynie głosy, kiedy kobiety raz po raz ciskały w nich zaklęciami. Kompletna strata czasu. Mieli szczęście, że anomalia zaczęła domagać się natychmiastowego uspokojenia, inaczej prawdopodobnie aż do teraz mieliby na ogonie dwie kobiety, które obaj z Blackiem podejrzewali o członkostwo w zakonie feniksa.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęła głową, witając w swoich progach Blacka; to niesamowite, że jeszcze przed paroma miesiącami taki jak on co do zasady nie przekraczali jej drzwi - stając się częścią Rycerzy zyskała wielu potężnych sprzymierzeńców. Nigdy nie pomyliłaby go z Lupusem, podczas ostatnich prac nad anomaliami poznała go dość dobrze; nie mogła jednak poznać łączących ich korelacji.
- Krewny Lupusa - zauważyła zatem, nie dopytując, by nie dać wrażenia wścibskości i umożliwiając Alphardowi wycofanie się z tematu, a zarazem wykazując zainteresowanie tymże. - Pojawiłeś się ostatnio po raz pierwszy - pociągnęła, obserwując rysy jego twarzy - naturalnie, że je pamiętała, lecz poza słowami, które tamtego dnia padły, nie wiedziała o nim nic. Umilkła jednak, w ciszy wsłuchując się w ich słowa, nie oceniając, na jej twarzy nie wykwitł żaden grymas. Z marazmem podkasała rękawy szaty, zanurzając dłonie w drewnianym wiadrze z wodą, stojącym opodal paleniska, obmywając je tym samym z nieczystości i przygotowując się do zabiegów na pacjentach. Nie wyglądało to bardzo źle, mogli być znużeni, obolali, ale ich życiu ani zdrowiu nie zagrażał trwały uszczerbek inny niż brzydka blizna, pośpiech nie był potrzebny - teraz już nie miał niczego zmienić. Czarna magia zawsze była kapryśna, była pewna, że wiedziała o niej znacznie mniej niż siedzący u niej czarodzieje, ale widziała też wystarczająco wielu osłabionych, słaniających się z nóg śmiałków, którzy zapragnęli okiełznać jej żywioł. Mówią, że z wielką potęgą wiąże się też wielka odpowiedzialność, ale większość mężczyzn przecież obok odpowiedzialności nawet nie stała. - Będziesz musiał zdjąć koszulę - zauważyła, przecierając dłonie w wiszącą - również przy palenisku - szmatkę, słowa kierując do Alpharda; ze słów jej gości wynikało, że to on został mocniej pokiereszowany. Dopiero teraz wysunęła z połów szaty różdżkę, podchodząc bliżej Alpharda; w ciąży utraciła lekkość chodu, życie rozwijające się pod jej sercem czerpało energię, jakby potrzebowało jej za pięciu. Pomogła mu zdjąć materiał tak, by nie podrażnić ran ciągnących się wzdłuż ramion; potrzebowała do nich wygodniejszego dostępu. Wymagały okładów, z pewnością, pierwszy rzut oka pozwalał to stwierdzić, maść przyśpieszy gojenie, ale póki co - wymagały skrupulatnej interwencji.
- Cauma Sanavi Horribilis - wymamrotała pod nosem mantrę, obracając różdżką wzdłuż śladów po poparzeniach, drugą, chłodną dłoń składając na jego karku; po części, by go uspokoić, po części w niemej prośbie, by pozostał nieruchomy, a po części dla własnej wygody. Jego słowa dotarły do niej pomimo skupienia. - Ciekawi cię przyszłość czy przeszłość, Alphardzie Black? - zapytała, nie przerywając rytuału. Męskie nazwiska wpisane w historię za sprawą podstępu lub wykradnięcia zasług bardziej uzdolnionym kobietom, były jej obce, ale naturę kości znała bardzo dobrze. - Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Czarodzieje często nie doceniają ziemi, po której stąpają, choć ta jest kolebką i trumną zarazem - zauważyła, Black zaimponował jej swoimi słowy, tacy jak on nieczęsto myśleli o sprawach bardziej przyziemnych.
- Skoro o powrotach mowa - obejrzała się na Craiga - nie byłeś u mnie, odkąd powróciłeś - skąd - tego mówić nie musiała; nazwa strasznego więzienia była słowem, którego tutaj nie wypowiadała. - Nawiedzają cię sny? - Była uzdrowicielką rycerzy, pewne rzeczy zamierzała doprowadzić do końca.
- Krewny Lupusa - zauważyła zatem, nie dopytując, by nie dać wrażenia wścibskości i umożliwiając Alphardowi wycofanie się z tematu, a zarazem wykazując zainteresowanie tymże. - Pojawiłeś się ostatnio po raz pierwszy - pociągnęła, obserwując rysy jego twarzy - naturalnie, że je pamiętała, lecz poza słowami, które tamtego dnia padły, nie wiedziała o nim nic. Umilkła jednak, w ciszy wsłuchując się w ich słowa, nie oceniając, na jej twarzy nie wykwitł żaden grymas. Z marazmem podkasała rękawy szaty, zanurzając dłonie w drewnianym wiadrze z wodą, stojącym opodal paleniska, obmywając je tym samym z nieczystości i przygotowując się do zabiegów na pacjentach. Nie wyglądało to bardzo źle, mogli być znużeni, obolali, ale ich życiu ani zdrowiu nie zagrażał trwały uszczerbek inny niż brzydka blizna, pośpiech nie był potrzebny - teraz już nie miał niczego zmienić. Czarna magia zawsze była kapryśna, była pewna, że wiedziała o niej znacznie mniej niż siedzący u niej czarodzieje, ale widziała też wystarczająco wielu osłabionych, słaniających się z nóg śmiałków, którzy zapragnęli okiełznać jej żywioł. Mówią, że z wielką potęgą wiąże się też wielka odpowiedzialność, ale większość mężczyzn przecież obok odpowiedzialności nawet nie stała. - Będziesz musiał zdjąć koszulę - zauważyła, przecierając dłonie w wiszącą - również przy palenisku - szmatkę, słowa kierując do Alpharda; ze słów jej gości wynikało, że to on został mocniej pokiereszowany. Dopiero teraz wysunęła z połów szaty różdżkę, podchodząc bliżej Alpharda; w ciąży utraciła lekkość chodu, życie rozwijające się pod jej sercem czerpało energię, jakby potrzebowało jej za pięciu. Pomogła mu zdjąć materiał tak, by nie podrażnić ran ciągnących się wzdłuż ramion; potrzebowała do nich wygodniejszego dostępu. Wymagały okładów, z pewnością, pierwszy rzut oka pozwalał to stwierdzić, maść przyśpieszy gojenie, ale póki co - wymagały skrupulatnej interwencji.
- Cauma Sanavi Horribilis - wymamrotała pod nosem mantrę, obracając różdżką wzdłuż śladów po poparzeniach, drugą, chłodną dłoń składając na jego karku; po części, by go uspokoić, po części w niemej prośbie, by pozostał nieruchomy, a po części dla własnej wygody. Jego słowa dotarły do niej pomimo skupienia. - Ciekawi cię przyszłość czy przeszłość, Alphardzie Black? - zapytała, nie przerywając rytuału. Męskie nazwiska wpisane w historię za sprawą podstępu lub wykradnięcia zasług bardziej uzdolnionym kobietom, były jej obce, ale naturę kości znała bardzo dobrze. - Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Czarodzieje często nie doceniają ziemi, po której stąpają, choć ta jest kolebką i trumną zarazem - zauważyła, Black zaimponował jej swoimi słowy, tacy jak on nieczęsto myśleli o sprawach bardziej przyziemnych.
- Skoro o powrotach mowa - obejrzała się na Craiga - nie byłeś u mnie, odkąd powróciłeś - skąd - tego mówić nie musiała; nazwa strasznego więzienia była słowem, którego tutaj nie wypowiadała. - Nawiedzają cię sny? - Była uzdrowicielką rycerzy, pewne rzeczy zamierzała doprowadzić do końca.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
| PŻ: 205/220
Krewny Lupusa. Nie spodobał mu się ten przydomek, nawet jeśli był jak najbardziej trafny. Choć w jakiś sposób uwłaczało mu stanie w cieniu młodszego brata. Lecz na chwilę obecną to on mógł pochwalić się prawdziwymi zasługami. Fakt dołączenia do słusznej strony nie był żadnym wielkim osiągnięciem, to był zaledwie pierwszy krok ku wielkości, który przynosił nadzieję na lepsze czas, na trwały porządek. Czy to źle, że chciał przywrócić ich światu naturalny stan rzeczy? Mugolskie wpływy nie powinny nigdy obejmować magicznego świata, choć stagnacja wcale nie gwarantowała przetrwania. Czarodziejskie społeczeństwo potrzebowało warunków, które dadzą mu możliwość nie tyle trwać, co rozwijać się w spokoju. Dalsze rozrzedzanie czystej krwi nijak nie mógł określić rozwojowym. Każdy Black wierzył w tę prawdę, zaś Alphard odnajdywał wiele argumentów, aby przekonywać o jej niewątpliwej słuszności. Przecież gołym okiem można było dostrzec zależność, że im mniej czysta krew, tym mniejsze przywiązanie do historii, kultury, mniejsze poszanowanie dla samej magii, która zamiast jako dar traktowana jest niczym siła do robienia zaledwie psikusów.
– Brat – sprecyzował po chwili, nie podejmując się jednak wątku własnej obecności na ostatnim spotkaniu Rycerzy Walpurgii, które było dla niego tym pierwszym. Starał się wyłapać jak najwięcej szczegółów z wypowiedzi innych, jednak i tak musiał później porządkować je w swojej głowie przez długie godziny. Żałował, że pojawił się na zgromadzeniu nieprzygotowany. Gdyby porozmawiał z Lupusem wcześniej, sens wielu słów dotarłby do niego natychmiast. Jednak z powodu swej dumy nie zwrócił się o pomoc, nie poprosił o żadne wyjaśnienia.
Czy skrzywił się na wspomnienie zażartej dyskusji? Miał nadzieję, że udało mu się zachować kamienny wyraz twarzy. Jeśli jednak się ta sztuka nie udała, równie dobrze mógł zrzucić grymas na doskwierający ból. Zamierzał zastosować się do klarownego polecenia. O ile wcześniej zdołał ściągnąć płaszcz, z koszulą miał nieco większy problem, bo jej materiał ściślej przylegał do ciała. Zacisnął mocno usta, aby nawet nie syknąć z dyskomfortu, jak to często robią dzieci przy obmyciu nawet najdrobniejszej rany. Nie chciał myśleć o tym, że wyzbywając się koszuli odsłania długą bliznę na plecach ciągnąca się od prawej łopatki do lewego biodra. Ani przez chwilę nie podejrzewał, że ktokolwiek zechce się w nią wpatrywać. Cassandra w całej swej uzdrowicielskie praktyce musiała widzieć znacznie gorsze rzeczy.
Wciąż dręczyło go to dziwne wrażenie, że skądś znał jeden z tych kobiecych głosów. Może to bolesne dolegliwości zbyt mocno dawały o sobie znać i przyćmiewały skutecznie zdrowy rozsądek. Craig, zdecydowanie bardziej wprawiony w czarnomagicznych urokach, doznał mniejszych obrażeń. Jednak to, że potarł dłonią jedną ze skroni, mimo wszystko zwróciło uwagę Blacka. Nie powinni lekceważyć nawet drobnych i chwilowych dolegliwości, jeśli zostały wywołane przez mroczną gałąź magii.
Zapomniał na chwilę o swych podejrzeniach względem kobiecych głosów, gdy tylko poczuł na swym karku chłodną dłoń. Momentalnie zamarł, niezbyt przyzwyczajony do cudzego dotyku, ale szybko stał się mu całkowicie posłusznym. Inkantacja zaklęcia sprawiła, że odczuł ulgę, potem zaś magię, co rozlała się falą ciepła po jego ciele. To było przyjemne uczucie, które skupiało się na poparzonych obszarach.
– Przeszłość – odpowiedział na zadane mu pytanie jawnie rozluźniony. – Ponieważ to ona nas definiuje, uczy, wyjaśnia teraźniejszość i daje podstawę do tego, by spróbować przewidywać, co się może wydarzyć – wyjaśnił swój wybór, jak najbardziej szczery, choć przecież wielokrotnie głowił się nad tym, co może przynieść przyszłość. Choć zawsze rozmyślał o niej przez pryzmat zmian na arenie politycznej, zaś rzadko kiedy rozmyślał o własnym losie. – Przyszłość to zbyt niepewny temat do badania.
Gdy usłyszał kolejne pytanie z ust uzdrowicielki, znów zerknął w stronę Craiga, choć tym razem zdecydowanie bardziej dyskretnie, a przynajmniej taką miał nadzieję. Nie spytał go ani razu o Azakaban, ale nie czuł się z tego powodu winny. Zresztą, to nie była jego rzecz, aby wyrażać swą troskę, bo przecież nigdy nie byli ze sobą blisko. Teraz współpracowali, bo jednoczył ich wspólny cel.
Krewny Lupusa. Nie spodobał mu się ten przydomek, nawet jeśli był jak najbardziej trafny. Choć w jakiś sposób uwłaczało mu stanie w cieniu młodszego brata. Lecz na chwilę obecną to on mógł pochwalić się prawdziwymi zasługami. Fakt dołączenia do słusznej strony nie był żadnym wielkim osiągnięciem, to był zaledwie pierwszy krok ku wielkości, który przynosił nadzieję na lepsze czas, na trwały porządek. Czy to źle, że chciał przywrócić ich światu naturalny stan rzeczy? Mugolskie wpływy nie powinny nigdy obejmować magicznego świata, choć stagnacja wcale nie gwarantowała przetrwania. Czarodziejskie społeczeństwo potrzebowało warunków, które dadzą mu możliwość nie tyle trwać, co rozwijać się w spokoju. Dalsze rozrzedzanie czystej krwi nijak nie mógł określić rozwojowym. Każdy Black wierzył w tę prawdę, zaś Alphard odnajdywał wiele argumentów, aby przekonywać o jej niewątpliwej słuszności. Przecież gołym okiem można było dostrzec zależność, że im mniej czysta krew, tym mniejsze przywiązanie do historii, kultury, mniejsze poszanowanie dla samej magii, która zamiast jako dar traktowana jest niczym siła do robienia zaledwie psikusów.
– Brat – sprecyzował po chwili, nie podejmując się jednak wątku własnej obecności na ostatnim spotkaniu Rycerzy Walpurgii, które było dla niego tym pierwszym. Starał się wyłapać jak najwięcej szczegółów z wypowiedzi innych, jednak i tak musiał później porządkować je w swojej głowie przez długie godziny. Żałował, że pojawił się na zgromadzeniu nieprzygotowany. Gdyby porozmawiał z Lupusem wcześniej, sens wielu słów dotarłby do niego natychmiast. Jednak z powodu swej dumy nie zwrócił się o pomoc, nie poprosił o żadne wyjaśnienia.
Czy skrzywił się na wspomnienie zażartej dyskusji? Miał nadzieję, że udało mu się zachować kamienny wyraz twarzy. Jeśli jednak się ta sztuka nie udała, równie dobrze mógł zrzucić grymas na doskwierający ból. Zamierzał zastosować się do klarownego polecenia. O ile wcześniej zdołał ściągnąć płaszcz, z koszulą miał nieco większy problem, bo jej materiał ściślej przylegał do ciała. Zacisnął mocno usta, aby nawet nie syknąć z dyskomfortu, jak to często robią dzieci przy obmyciu nawet najdrobniejszej rany. Nie chciał myśleć o tym, że wyzbywając się koszuli odsłania długą bliznę na plecach ciągnąca się od prawej łopatki do lewego biodra. Ani przez chwilę nie podejrzewał, że ktokolwiek zechce się w nią wpatrywać. Cassandra w całej swej uzdrowicielskie praktyce musiała widzieć znacznie gorsze rzeczy.
Wciąż dręczyło go to dziwne wrażenie, że skądś znał jeden z tych kobiecych głosów. Może to bolesne dolegliwości zbyt mocno dawały o sobie znać i przyćmiewały skutecznie zdrowy rozsądek. Craig, zdecydowanie bardziej wprawiony w czarnomagicznych urokach, doznał mniejszych obrażeń. Jednak to, że potarł dłonią jedną ze skroni, mimo wszystko zwróciło uwagę Blacka. Nie powinni lekceważyć nawet drobnych i chwilowych dolegliwości, jeśli zostały wywołane przez mroczną gałąź magii.
Zapomniał na chwilę o swych podejrzeniach względem kobiecych głosów, gdy tylko poczuł na swym karku chłodną dłoń. Momentalnie zamarł, niezbyt przyzwyczajony do cudzego dotyku, ale szybko stał się mu całkowicie posłusznym. Inkantacja zaklęcia sprawiła, że odczuł ulgę, potem zaś magię, co rozlała się falą ciepła po jego ciele. To było przyjemne uczucie, które skupiało się na poparzonych obszarach.
– Przeszłość – odpowiedział na zadane mu pytanie jawnie rozluźniony. – Ponieważ to ona nas definiuje, uczy, wyjaśnia teraźniejszość i daje podstawę do tego, by spróbować przewidywać, co się może wydarzyć – wyjaśnił swój wybór, jak najbardziej szczery, choć przecież wielokrotnie głowił się nad tym, co może przynieść przyszłość. Choć zawsze rozmyślał o niej przez pryzmat zmian na arenie politycznej, zaś rzadko kiedy rozmyślał o własnym losie. – Przyszłość to zbyt niepewny temat do badania.
Gdy usłyszał kolejne pytanie z ust uzdrowicielki, znów zerknął w stronę Craiga, choć tym razem zdecydowanie bardziej dyskretnie, a przynajmniej taką miał nadzieję. Nie spytał go ani razu o Azakaban, ale nie czuł się z tego powodu winny. Zresztą, to nie była jego rzecz, aby wyrażać swą troskę, bo przecież nigdy nie byli ze sobą blisko. Teraz współpracowali, bo jednoczył ich wspólny cel.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pozwolił sobie oprzeć się biodrem o jedną z szafek, by w następnej chwili pogrążyć się w rozmyślaniach. I tak raczej nie mógłby się przysłużyć uzdrowicielce podczas jej pracy, a przecież nie chciał jej zawadzać. Myślał już o kolejnych próbach poskromienia anomalii. Jego konto osiągnięć wciąż wyglądało niezwykle blado - kilka prób których się podjął, za każdym razem kończyło się klęską. Nie zamierzał jednak rezygnować, szczególnie, gdy wspominał rozmowę ze spotkania oraz dodatkową motywację, mającą ich skłonić do mocniejszych starań. Wzmocnienie różdżki to w końcu nie byle co.
I gdy tak rozmyślał, nieco bezwiednie wpatrując się w sylwetkę swojego towarzysza, potrzebował chwili, by zdać sobie sprawę z tego, co widzi. Ciężko było ukryć, że blizna, którą dopiero teraz dostrzegł, nieco go zainteresowała - z wyszczególnieniem okoliczności, w których mogła powstać. Chociaż szczerze powiedziawszy, plecy Craiga wyglądały dużo gorzej. Rozrost albioni był wyjątkowo wredną chorobą genetyczną, która z każdym kolejnym atakiem zostawiała jego skórę w coraz to gorszym stanie. Uprzejmie więc zdecydował się milczeć, zwracając swoje oczy w zupełnie innym kierunku.
Gdy w powietrzu rozległy się kolejne ze słów uzdrowicielki, Burke nie od razu zarejestrował, że kobieta oczekuje odpowiedzi właśnie od niego. Poderwał głowę, wyrywając się z zamyślenia - na szczęście usłyszał pytanie, które zadała, choć niekoniecznie miał na ten temat ochotę rozmawiać. W ogóle nie lubił na ten temat rozmawiać - uważał, że rozpowiadanie o swoich problemach sprawia, że wyglądał na słabego i taki też się przez to czuł. Był więc wdzięczny, gdy inni nie pytali. A w większości przypadków nawet gdy pytali, ignorował ich. Miał jednak świadomość jaki jaki był prawdziwy cel ciekawości Cassandry.
- Po akcji ratunkowej Lupus zajął się mną należycie - odpowiedział na jej słowa. Nie zamierzał umniejszać jej zdolnościom medycznym czy też wywyższyć Blacka ponad uzdrowicielkę. Najistotniejszym był fakt, że pomoc, którą Burke wtedy od niego otrzymał, była wystarczająca aby wykluczyć zagrożenie życia, natomiast w późniejszych dniach lordowie Durham zdecydowali się korzystać z usług zaprzyjaźnionego, sprawdzonego magomedyka. Musieli takowego mieć, skoro niemal każdy w ich rodzinie był obciążony jakimś schodzeniem genetycznym. Tak było... wygodniej. - Na początku było najgorzej. To nie były sny, to były prawdziwe koszmary. - dodał jeszcze, odpowiadając na drugą część jej pytania. Do dziś bez trudu mógł przypomnieć sobie przerażające wizje, które nawiedzały go - nie ważne czy w nocy, czy za dnia. To uczucie, że ciągle ktoś za nim stał, zerkał mu przez ramię i po cichu z niego drwił było najgorsze. Przez długi czas po powrocie do rezydencji żył niemal cały czas w cieniu. Oczy, tak długo wpatrujące się w mrok Azkabanu, odzwyczaiły się od światła, więc grube kotary w jego sypialni były przez długi czas zasunięte. W ciemności jednak wcale nie czuł się lepiej - Teraz na szczęście Eliksir Słodkiego Snu pomaga - gdyby nie ten różowy, słodko pachnący napar, Burke prawdopodobnie aż do dziś byłby zwyczajnym wrakiem, który z powodu nawiedzających go koszmarów nie jest w stanie normalnie odpocząć i funkcjonować. A na to nie mógł sobie pozwolić.
I gdy tak rozmyślał, nieco bezwiednie wpatrując się w sylwetkę swojego towarzysza, potrzebował chwili, by zdać sobie sprawę z tego, co widzi. Ciężko było ukryć, że blizna, którą dopiero teraz dostrzegł, nieco go zainteresowała - z wyszczególnieniem okoliczności, w których mogła powstać. Chociaż szczerze powiedziawszy, plecy Craiga wyglądały dużo gorzej. Rozrost albioni był wyjątkowo wredną chorobą genetyczną, która z każdym kolejnym atakiem zostawiała jego skórę w coraz to gorszym stanie. Uprzejmie więc zdecydował się milczeć, zwracając swoje oczy w zupełnie innym kierunku.
Gdy w powietrzu rozległy się kolejne ze słów uzdrowicielki, Burke nie od razu zarejestrował, że kobieta oczekuje odpowiedzi właśnie od niego. Poderwał głowę, wyrywając się z zamyślenia - na szczęście usłyszał pytanie, które zadała, choć niekoniecznie miał na ten temat ochotę rozmawiać. W ogóle nie lubił na ten temat rozmawiać - uważał, że rozpowiadanie o swoich problemach sprawia, że wyglądał na słabego i taki też się przez to czuł. Był więc wdzięczny, gdy inni nie pytali. A w większości przypadków nawet gdy pytali, ignorował ich. Miał jednak świadomość jaki jaki był prawdziwy cel ciekawości Cassandry.
- Po akcji ratunkowej Lupus zajął się mną należycie - odpowiedział na jej słowa. Nie zamierzał umniejszać jej zdolnościom medycznym czy też wywyższyć Blacka ponad uzdrowicielkę. Najistotniejszym był fakt, że pomoc, którą Burke wtedy od niego otrzymał, była wystarczająca aby wykluczyć zagrożenie życia, natomiast w późniejszych dniach lordowie Durham zdecydowali się korzystać z usług zaprzyjaźnionego, sprawdzonego magomedyka. Musieli takowego mieć, skoro niemal każdy w ich rodzinie był obciążony jakimś schodzeniem genetycznym. Tak było... wygodniej. - Na początku było najgorzej. To nie były sny, to były prawdziwe koszmary. - dodał jeszcze, odpowiadając na drugą część jej pytania. Do dziś bez trudu mógł przypomnieć sobie przerażające wizje, które nawiedzały go - nie ważne czy w nocy, czy za dnia. To uczucie, że ciągle ktoś za nim stał, zerkał mu przez ramię i po cichu z niego drwił było najgorsze. Przez długi czas po powrocie do rezydencji żył niemal cały czas w cieniu. Oczy, tak długo wpatrujące się w mrok Azkabanu, odzwyczaiły się od światła, więc grube kotary w jego sypialni były przez długi czas zasunięte. W ciemności jednak wcale nie czuł się lepiej - Teraz na szczęście Eliksir Słodkiego Snu pomaga - gdyby nie ten różowy, słodko pachnący napar, Burke prawdopodobnie aż do dziś byłby zwyczajnym wrakiem, który z powodu nawiedzających go koszmarów nie jest w stanie normalnie odpocząć i funkcjonować. A na to nie mógł sobie pozwolić.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lakonicznie dookreślenie pokrewieństwa wywołało u niej lekką zadumę, przez którą nie dostrzegła grymasu Alpharda; bracia nie mieli się w rycerzach dobrze. Ramsey i Graham poróżnili się i jeden z nich zginął, Percival i Julius walczyli ramię w ramię i jeden z nich zginął, a drugi w grobie był już jedną nogą, nie znała tych historii z własnego doświadczenia, doświadczyła ich jako opowieści bardziej doświadczonych, nijak nie zdradzając się z tym, że pośród rycerzy nie trwała wcale wiele dłużej niż sam Alphard.
- To źle wróży - odparła zatem jedynie, równie lakonicznie, nie podejmując się prób wyjaśnienia, była złym prorokiem od zawsze, a choć wnioskowanie po omenach zdawało się najbardziej mętną ze sztuk wróżbiarskich, nierzadko miało słuszność. Chciałaby, by tym razem zdarzyło się inaczej: Alphard zdawał się na tle na rycerzy wybijać czymś nieznanym, może tkwiła w tym mądrość, może szaleństwo, ale odpowiedź zapewne rozwiałaby także obawy odnoszące się do samej wróżby. Pomogła, jak mogła, zdjąć z ciała materiał koszuli; poparzenia nawet jeśli nie były poważne, cechowały się wysoką boleścią - nie było jednak nic tragiczniejszego dla uzdrowiciela, jak skóra sklejona pod wpływem temperatury z ubraniem. Brudne, paskudne, ropiejące rany. Kątem oka dostrzegła także większą bliznę - dostrzegłszy jednak, że jest zaleczona, nie zwróciła na nią większej uwagi. Wiedziała, że mężczyźni tego nie lubili. Obserwowała też promień zaklęcia, który łagodnie traktował jego rany, oczyszczając ciało z poparzeń całkowicie. Cofnęła się o krok, do kuchennych szafek, z jednej z nich - magiczne zaklętych, by panowały w niej niskie temperatury - wyjąwszy jutowy worek wypełniony lodem. - Przyłóż, przyniesie ulgę - ofiarowała go Alphardowi, lekko naciągając skórę, by upewnić się, że te rany nie wymagały już opieki. Dyskomfortu nie pozbędzie się tak łatwo, a ona zamierzała uczynić wszystko, co w jej mocy, by ulżyć mu w bólu jak najskuteczniej. Woda wkrótce zacznie z worka wypływać - ale od wody jeszcze nikt nigdy nie umarł, nawet arystokrata.
- Przeszłość może dać podstawy do obliczenia prawdopodobieństwa zdarzeń, ale nie wskaże opcji, która się przydarzy. Niskie prawdopodobieństwo pozostaje prawdopodobieństwem, nauka przeszłości uczy nas być zaskakiwanym - odparła na jego słowa w zamyśleniu, obracając w ręku różdżkę - zbierając myśli przed wybrzmieniem kolejnej inkantacji.
- Paxo Horribilis - wymamrotała, przesuwając krańcem różdżki gdzieś przy skroni mężczyzny, oprócz bólu musiał rozluźnić mięśnie, widywała oznaki korzystania z czarnej magii - wiedziała, że niosły podobne symptomy. Wstępne nie wydawały się poważne, ale pozostawiane samym sobie z wolna wpędzały w sidła szaleństwa. - Przyszłość jest niepewna - przytaknęła jego mądrym słowom - ale przez to trudniejsza, zapisana w gwiazdach wciąż może zostać rozczytana. Powróżyć ci z kości, Alphardzie Black?
Skinęła głową na słowa Craiga, choć zwykle poddawała powątpiewaniom zdolności innych uzdrowicieli, Lupus dał ich pokaz na wspólnej misji - miała o nim dobre zdanie i nie wątpiła, że zrobił, co leżało w jego mocy, by postawić Burke'a na nogi. Zdawała sobie jednakowo sprawę z tego, że jednorazowa interwencja nie była tym, czego Burke potrzebował - wymagał stałej opieki od najlepszych. Dobrze było słyszeć, że takową otrzymał, eliksir słodkiego snu był jedynym, co pomagało wyrwać się ze szponów anomalii.
- Odczuwasz lęk, kiedy zostajesz sam? Kiedy przestrzeń wokół zaczyna przypominać kraty? - Nie pytała sadystycznie, nie zamierzała wytykać mu słabości ani znęcać się nad jego psychiką - musiała wiedzieć. Uzdrowiciele byli jedynymi, którzy wiedzieć musieli. - Wracają do ciebie wspomnienia? Na jawie - zdarza ci się uciekać myślami do tamtych zdarzeń? - Dłoń wraz z różdżką pozostała przy Alphardzie, musiała dokończyć zabieg.
- Podam wam posiłek - zaproponowała tonem, który nie znosił sprzeciwu. Potrzebowali wzmocnienia - nie mogli stąd wyjść i zasłabnąć.
- To źle wróży - odparła zatem jedynie, równie lakonicznie, nie podejmując się prób wyjaśnienia, była złym prorokiem od zawsze, a choć wnioskowanie po omenach zdawało się najbardziej mętną ze sztuk wróżbiarskich, nierzadko miało słuszność. Chciałaby, by tym razem zdarzyło się inaczej: Alphard zdawał się na tle na rycerzy wybijać czymś nieznanym, może tkwiła w tym mądrość, może szaleństwo, ale odpowiedź zapewne rozwiałaby także obawy odnoszące się do samej wróżby. Pomogła, jak mogła, zdjąć z ciała materiał koszuli; poparzenia nawet jeśli nie były poważne, cechowały się wysoką boleścią - nie było jednak nic tragiczniejszego dla uzdrowiciela, jak skóra sklejona pod wpływem temperatury z ubraniem. Brudne, paskudne, ropiejące rany. Kątem oka dostrzegła także większą bliznę - dostrzegłszy jednak, że jest zaleczona, nie zwróciła na nią większej uwagi. Wiedziała, że mężczyźni tego nie lubili. Obserwowała też promień zaklęcia, który łagodnie traktował jego rany, oczyszczając ciało z poparzeń całkowicie. Cofnęła się o krok, do kuchennych szafek, z jednej z nich - magiczne zaklętych, by panowały w niej niskie temperatury - wyjąwszy jutowy worek wypełniony lodem. - Przyłóż, przyniesie ulgę - ofiarowała go Alphardowi, lekko naciągając skórę, by upewnić się, że te rany nie wymagały już opieki. Dyskomfortu nie pozbędzie się tak łatwo, a ona zamierzała uczynić wszystko, co w jej mocy, by ulżyć mu w bólu jak najskuteczniej. Woda wkrótce zacznie z worka wypływać - ale od wody jeszcze nikt nigdy nie umarł, nawet arystokrata.
- Przeszłość może dać podstawy do obliczenia prawdopodobieństwa zdarzeń, ale nie wskaże opcji, która się przydarzy. Niskie prawdopodobieństwo pozostaje prawdopodobieństwem, nauka przeszłości uczy nas być zaskakiwanym - odparła na jego słowa w zamyśleniu, obracając w ręku różdżkę - zbierając myśli przed wybrzmieniem kolejnej inkantacji.
- Paxo Horribilis - wymamrotała, przesuwając krańcem różdżki gdzieś przy skroni mężczyzny, oprócz bólu musiał rozluźnić mięśnie, widywała oznaki korzystania z czarnej magii - wiedziała, że niosły podobne symptomy. Wstępne nie wydawały się poważne, ale pozostawiane samym sobie z wolna wpędzały w sidła szaleństwa. - Przyszłość jest niepewna - przytaknęła jego mądrym słowom - ale przez to trudniejsza, zapisana w gwiazdach wciąż może zostać rozczytana. Powróżyć ci z kości, Alphardzie Black?
Skinęła głową na słowa Craiga, choć zwykle poddawała powątpiewaniom zdolności innych uzdrowicieli, Lupus dał ich pokaz na wspólnej misji - miała o nim dobre zdanie i nie wątpiła, że zrobił, co leżało w jego mocy, by postawić Burke'a na nogi. Zdawała sobie jednakowo sprawę z tego, że jednorazowa interwencja nie była tym, czego Burke potrzebował - wymagał stałej opieki od najlepszych. Dobrze było słyszeć, że takową otrzymał, eliksir słodkiego snu był jedynym, co pomagało wyrwać się ze szponów anomalii.
- Odczuwasz lęk, kiedy zostajesz sam? Kiedy przestrzeń wokół zaczyna przypominać kraty? - Nie pytała sadystycznie, nie zamierzała wytykać mu słabości ani znęcać się nad jego psychiką - musiała wiedzieć. Uzdrowiciele byli jedynymi, którzy wiedzieć musieli. - Wracają do ciebie wspomnienia? Na jawie - zdarza ci się uciekać myślami do tamtych zdarzeń? - Dłoń wraz z różdżką pozostała przy Alphardzie, musiała dokończyć zabieg.
- Podam wam posiłek - zaproponowała tonem, który nie znosił sprzeciwu. Potrzebowali wzmocnienia - nie mogli stąd wyjść i zasłabnąć.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
I kolejna wypowiedź czarownicy sprawiła, że poczuł się zaniepokojony. To źle wróży. Słowa te niosły się echem po jego umyśle, rozbijały pod kopułą twardej czaszki, dzwoniły w uszach. Nie był jednak w stanie odpowiedzieć na ten komentarz cokolwiek, bo musiał się z nim częściowo i niechętnie zgodzić. Ostatnie zawirowania pomiędzy nim a Lupusem nie służyły nikomu. Chciał zażegnać spór, spróbował tej sztuki natychmiast po wrześniowym spotkaniu Rycerzy Walpurgii, gdy zdecydował się zmącić bardziej spokój brata. Mimo to wciąż nie czuł, że wszystko zdołali sobie wyjaśnić.
Niewygodne słowa prawdy zbył milczeniem, skupiając się na procesie leczenia, któremu został poddany. Przyjął lodowaty worek bez słowa skargi i przyłożył do ramienia, przymykając oczy z ulgi. Jak to dobrze, że w tej kwestii Cassandra nie skłamała. Był pełen szacunku dla jej doświadczenia. Właśnie dlatego z otwartym umysłem wysłuchał jej stanowiska odnośnie nauk płynących z przeszłości oraz ich wpływu na przyszłość. Przytaknął, chcąc dać znak, że zapoznał się z jej stanowiskiem. Kiedy tylko wybrzmiała kolejna inkantacja, otworzył oczy, jednak tym razem nie poczuł nic, nawet najmniejszej zmiany. Spiął się cały, jego ramiona znów napięły się wręcz boleśnie, bo przecież nieudane zaklęcie mogło być efektem niszczycielskiej siły anomalii. Ale na całe szczęście magia okazała się kapryśna w ten naturalny sposób i jedynie nie odpowiedziała na wezwanie.
– Nie trzeba – odparł na jej propozycję, trochę obawiając się tego, czego mógłby się dowiedzieć. – Nie chcę pokładać całej swej wiary w przyszłość we wróżby – wyjaśnił swoje stanowisko. – Choć te mogą w sobie kryć wielką mądrość, to nie ma żadnej gwarancji, że w pełni ją uchwycę, że nie zrozumiem czegoś opacznie i swymi działaniami przeciwko wróżbie czasem jej nie przypieczętuję.
Już antyczne tragedie pokazywały, jak los bywał przewrotny. Nawet jeśli posiadł drobną wiedzę co do mechanizmów zaglądania w przyszłość, to we własnym przypadku niekoniecznie chciał ją poznawać przed czasem.
Wolał milczeć, gdy Cassandra skupiała się na problemach Burke'a. Czuł, że nie powinien o nich słuchać. Każdemu jest trudno przyznawać się do swych słabości, a w towarzystwie osób trzecich było to jeszcze bardziej nieznośne. Alphard więc starał się trwać w bezruchu na krześle, uparcie przytrzymując woreczek z lodem przy swoim ramieniu, choć czuł, że od chłodu skostniały mu całe palce.
I nadeszło kolejne zaskoczenie. Stołowanie ich z pewnością nie leżało w zakresie jej obowiązków, lecz w jej głosie było tak wiele stanowczości, jakby rzeczywiście była to integralna część jej uzdrowicielskiego powołania. Ciekaw był na czym opiera się siła tej kobiety. Po wrześniowym spotkaniu Rycerzy nie mógł zaprzeczyć jej mądrości, a po uzyskanej pomocy nie śmiałby kwestionować jej kompetencji. Ale dlaczego darowała im również swą troskę? Być może źle interpretował zaproszenie do posilenia się w skromnej kuchni. Za wyraźnym żądaniem spożycia posiłku krył się pragmatyzm? Musiał przyznać, że w lecznicy odnalazł to, czego potrzebował najbardziej – ciepłe schronienie, fachową pomoc w uśmierzeniu ran i nawet posiłek. To normalne, że w takich sytuacjach człowiek czuje po prostu wdzięczność i prawie natychmiast zaczyna rozmyślać o wynagrodzeniu podobnej życzliwości. W pierwszej kolejności obiecał sobie w duchu zostawić należytą zapłatę.
Niewygodne słowa prawdy zbył milczeniem, skupiając się na procesie leczenia, któremu został poddany. Przyjął lodowaty worek bez słowa skargi i przyłożył do ramienia, przymykając oczy z ulgi. Jak to dobrze, że w tej kwestii Cassandra nie skłamała. Był pełen szacunku dla jej doświadczenia. Właśnie dlatego z otwartym umysłem wysłuchał jej stanowiska odnośnie nauk płynących z przeszłości oraz ich wpływu na przyszłość. Przytaknął, chcąc dać znak, że zapoznał się z jej stanowiskiem. Kiedy tylko wybrzmiała kolejna inkantacja, otworzył oczy, jednak tym razem nie poczuł nic, nawet najmniejszej zmiany. Spiął się cały, jego ramiona znów napięły się wręcz boleśnie, bo przecież nieudane zaklęcie mogło być efektem niszczycielskiej siły anomalii. Ale na całe szczęście magia okazała się kapryśna w ten naturalny sposób i jedynie nie odpowiedziała na wezwanie.
– Nie trzeba – odparł na jej propozycję, trochę obawiając się tego, czego mógłby się dowiedzieć. – Nie chcę pokładać całej swej wiary w przyszłość we wróżby – wyjaśnił swoje stanowisko. – Choć te mogą w sobie kryć wielką mądrość, to nie ma żadnej gwarancji, że w pełni ją uchwycę, że nie zrozumiem czegoś opacznie i swymi działaniami przeciwko wróżbie czasem jej nie przypieczętuję.
Już antyczne tragedie pokazywały, jak los bywał przewrotny. Nawet jeśli posiadł drobną wiedzę co do mechanizmów zaglądania w przyszłość, to we własnym przypadku niekoniecznie chciał ją poznawać przed czasem.
Wolał milczeć, gdy Cassandra skupiała się na problemach Burke'a. Czuł, że nie powinien o nich słuchać. Każdemu jest trudno przyznawać się do swych słabości, a w towarzystwie osób trzecich było to jeszcze bardziej nieznośne. Alphard więc starał się trwać w bezruchu na krześle, uparcie przytrzymując woreczek z lodem przy swoim ramieniu, choć czuł, że od chłodu skostniały mu całe palce.
I nadeszło kolejne zaskoczenie. Stołowanie ich z pewnością nie leżało w zakresie jej obowiązków, lecz w jej głosie było tak wiele stanowczości, jakby rzeczywiście była to integralna część jej uzdrowicielskiego powołania. Ciekaw był na czym opiera się siła tej kobiety. Po wrześniowym spotkaniu Rycerzy nie mógł zaprzeczyć jej mądrości, a po uzyskanej pomocy nie śmiałby kwestionować jej kompetencji. Ale dlaczego darowała im również swą troskę? Być może źle interpretował zaproszenie do posilenia się w skromnej kuchni. Za wyraźnym żądaniem spożycia posiłku krył się pragmatyzm? Musiał przyznać, że w lecznicy odnalazł to, czego potrzebował najbardziej – ciepłe schronienie, fachową pomoc w uśmierzeniu ran i nawet posiłek. To normalne, że w takich sytuacjach człowiek czuje po prostu wdzięczność i prawie natychmiast zaczyna rozmyślać o wynagrodzeniu podobnej życzliwości. W pierwszej kolejności obiecał sobie w duchu zostawić należytą zapłatę.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kuchnia
Szybka odpowiedź