Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże
Nurmengard - misja poboczna
AutorWiadomość
Opuszczona twierdza Grindelwalda.
opłacone - misja poboczna
Wieści, że mają odszukać Grindelwalda trochę go zdumiały. Trochę, bowiem zaskoczyć go zwykle jest raczej dość trudno. W ostatnim czasie ucichło o Gellercie, zniknął. Sprowokował pewne zmiany w świecie, popchnął pierwszą kostkę domina, która wywołała lawinę - a potem skrył się tak dobrze, że nikt nie potrafił go odnaleźć. Vane nawet o nim nie myślał, a być może był to błąd. Skupiony na misjach, anomaliach, zapewnianiu odwrotu Śmierciożercom, gdzieś zgubił ten wątek, tylko po to, by podjąć go znów od czasu spotkania, na którym przydzielono im takie, a nie inne zadanie. Przyjął je ze spokojem, tym bardziej, że towarzyszem w misji miał być ktoś doświadczony. W dodatku ktoś, z kim więcej go łączyło niż dzieliło, choćby niegdysiejsze piastowanie funkcji amnezjatora. Vane mógł jedynie mieć nadzieję, że nie będzie stanowił kuli u kostki; skoro jednak go do tego przydzielono, nie zamierzał dyskutować i bez zbędnego strzępienia języka zrobić to, co do niego należy. Nawet jeżeli wydawało się to niebezpieczne. Odwiedzenie Nurmengardu wydawało się zupełnie abstrakcyjne. Nieprzyjazna twierdza być może nie była Azkabanem, ale również nie jawiła się jako coś, co łatwo będzie zdobyć. Świstoklik ułatwiał sprawę i ukracał konieczność gorączkowych poszukiwań budynku, co do którego nikt nie miał pewności, jak wygląda. Nie załatwiało jednak wszystkiego. Co zastaną w środku? Czy samego Grindelwalda? A nawet jeśli, co później? Przecież nie mogli się z nim po prostu zmierzyć. Nie zamierzał jednak się nad tym zastanawiać, w każdym razie jeszcze nie. Kiedy nadszedł piętnasty sierpnia, stawił się na umówione miejsce, skąd świstoklikiem mieli udać się na miejsce. Nie był nigdy w Bułgarii, a wyjątkowo perspektywa odwiedzenia nowego miejsca nie napawała go optymizmem. O ile w jego przypadku można w ogóle mówić o jakimkolwiek optymizmie. Przywdziany w wygodną, czarną szatę z kapturem, zjawił się na miejscu jako pierwszy. Przystanąwszy w cieniu zamierzał oczekiwać na towarzysza, nim ten zjawi się i będą mogli skorzystać z przygotowanego im świstoklika. Czuł, że żyje, a choć wypełniał go tylko spokój, miał wrażenie, że adrenalina zwiększa swój bieg, dawkując mu swoje zbawienne wpływy powoli. Nerwy nie leżały w jego naturze, mógł zatem jedynie cierpliwie czekać, jasnym spojrzeniem skanując teren w oczekiwaniu na Ignotusa.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Wyczuwalny chłód wieczoru towarzyszył jej, kiedy żwawym krokiem pokonywała na nogach odległość między swoim domem a czystym brzegiem doków, skąd ona i Alexander mieli wspólnie dostać się do Nurmengardu. Miała mieszane uczucia. Nie miała pojęcia, co tam mogli spotkać, pozostawały jedynie domysły, a domysły uwielbiały karmić się przeczuciami. Bathilda Bagshot nic więcej im nie przekazała – nie zarysowała stanu więzienia, jego struktury, nie dostali żadnej mapy; nie miała pojęcia o stanie straży, jeśli takowy istniał, ani o ludziach, którzy mogliby siedzieć za kratami. Nic. Czuła się, jakby właśnie robiła krok nad przepaścią z oczami przewiązanymi czarną przepaską – albo nastąpi na twardą deskę wiszącego mostu, albo zawiśnie w powietrzu i po raz kolejny doświadczy upadku. Tej opcji wolała za wszelką cenę uniknąć.
Stawiła się na miejscu kilka minut przed umówionym czasem, chcąc jeszcze przez chwilę pocieszyć się londyńskim powietrzem, zanim zniknie w oparach magii i wyląduje na obcej ziemi. Gdzieś z oddali dobiegały ją portowe głosy, szelesty i kroki, ale prócz tego nie słychać było niczego. Świat jakby zamierał pod głęboką pierzyną mgły, pozwalając jedynie na wypełnianie minimum zapotrzebowania na życie. Ponure piętno postawiły po sobie ostatnie zdarzenia, wymusiły na mugolach skrytość i ostrożność. Ona posiadała wiedzę o zaklęciach będących w stanie ją obronić, ale oni? Pokręciła tylko głową, gasząc już w ciszy tę niepokojącą myśl. Usłyszała za sobą stukot butów po chodniku. Odwróciła się powoli, dłonią mimowolnie dotykając różdżki w kieszeni czarnej, wygodnej szaty z kapturem. Nie pytała go o gotowość do działania – przedstawił ją, zjawiając się o czasie. Jeśli targały nim wątpliwości, jakoś musiał je zgasić, skoro właśnie przed nią stał. Wyjęła z torby stary, zmurszały but (w środku zabrzęczały fiolki z eliksirami, które dostała od Charlene) i podała go Alexowi. Zanim zniknęli, słychać było, jak ostatnie oddechy giną w ich nozdrzach.
Pierwsze, co w nią uderzyło, kiedy pojawili się na miejscu, było przesiąknięte solą i wilgocią powietrze. Usłyszała też huk uderzających o skalne ściany fal. Przygotowała różdżkę, mocno zaciskając na niej swoje palce, rozejrzała się dookoła, świstoklik spakowała do swojej torby. Nie była duża, nie była ciężka – nie mogła być ograniczona przez swój własny ekwipunek.
– Oczy dookoła głowy – poleciła, zerkając pewnie na Alexandra.
W dość dziwnej znajdowali się sytuacji – ona zaledwie zaczynała służbę w Zakonie, on spędził jako Gwardzista kilka miesięcy, zatem więc to on powinien nią prowadzić… ale czy faktycznie tak było, skoro stracił pamięć?
Stawiła się na miejscu kilka minut przed umówionym czasem, chcąc jeszcze przez chwilę pocieszyć się londyńskim powietrzem, zanim zniknie w oparach magii i wyląduje na obcej ziemi. Gdzieś z oddali dobiegały ją portowe głosy, szelesty i kroki, ale prócz tego nie słychać było niczego. Świat jakby zamierał pod głęboką pierzyną mgły, pozwalając jedynie na wypełnianie minimum zapotrzebowania na życie. Ponure piętno postawiły po sobie ostatnie zdarzenia, wymusiły na mugolach skrytość i ostrożność. Ona posiadała wiedzę o zaklęciach będących w stanie ją obronić, ale oni? Pokręciła tylko głową, gasząc już w ciszy tę niepokojącą myśl. Usłyszała za sobą stukot butów po chodniku. Odwróciła się powoli, dłonią mimowolnie dotykając różdżki w kieszeni czarnej, wygodnej szaty z kapturem. Nie pytała go o gotowość do działania – przedstawił ją, zjawiając się o czasie. Jeśli targały nim wątpliwości, jakoś musiał je zgasić, skoro właśnie przed nią stał. Wyjęła z torby stary, zmurszały but (w środku zabrzęczały fiolki z eliksirami, które dostała od Charlene) i podała go Alexowi. Zanim zniknęli, słychać było, jak ostatnie oddechy giną w ich nozdrzach.
Pierwsze, co w nią uderzyło, kiedy pojawili się na miejscu, było przesiąknięte solą i wilgocią powietrze. Usłyszała też huk uderzających o skalne ściany fal. Przygotowała różdżkę, mocno zaciskając na niej swoje palce, rozejrzała się dookoła, świstoklik spakowała do swojej torby. Nie była duża, nie była ciężka – nie mogła być ograniczona przez swój własny ekwipunek.
– Oczy dookoła głowy – poleciła, zerkając pewnie na Alexandra.
W dość dziwnej znajdowali się sytuacji – ona zaledwie zaczynała służbę w Zakonie, on spędził jako Gwardzista kilka miesięcy, zatem więc to on powinien nią prowadzić… ale czy faktycznie tak było, skoro stracił pamięć?
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Szmaragdowa Strzyża była dla mnie miejscem, do którego z bliżej niewyjaśnionych powodów chciałem wracać. Znałem drogę do niej na pamięć, mógłbym iść z drugiego końca miasta z zamkniętymi oczami i trafić. Prawdopodobnie dlatego zasugerowałem ją jako miejsce mojego spotkania z Jackie, a może też i z tego powodu, że po zmroku niezwykle wątpliwym było kogokolwiek tam spotkać.
Szedłem niespiesznie z pomniejszoną miotłą w kieszeni, mając odpowiedni zapas czasu. Rozmyślałem nad tym wszystkim - nad Grindelwaldem, który zniknął po majowym wybuchu anomalii. Nad Lordem Voldemortem i jego poplecznikami. Byłem w Ministerstwie kiedy Rosier z Mulciberem i resztą rzucali szatańską pożogę. Dlaczego tak właściwie to wszystko robili? Pytanie to wracało do mnie cały czas, cały czas nie mogłem jednak znaleźć na nie odpowiedzi.
Idąc na Strzyżę bardzo intensywnie myślałem również o jeszcze jednej osobie - Josephine. Wiedziałem, że będzie się o mnie martwić, lecz nie mogłem przecież z nią zostać. Miałem zobowiązania wobec Zakonu i nie mogły one schodzić na dalszy plan, były dla mnie priorytetem, nie ważne jak bardzo bym jej...
Potrząsnąłem głową, bojąc się to pomyśleć. Nie chciałem nazywać moich uczuć, ponieważ miały dla mnie ostatnimi czasy zbyt wielką wagę, zbyt wiele znaczenia nadawały mojemu obecnemu życiu - były w końcu tym, na czym mogłem polegać najbardziej. I dlatego czułem sprzeczności, za mało jeszcze wiedziałem, za mało wspomnień z mojego poprzedniego życia poznałem, a nowe wspomnienia które kolekcjonowałem były tworzone głównie z nią.
Wyrwałem się z zamyślenia, docierając na Strzyżę. Jackie już tam na mnie czekała. Sprawdziłem, czy mam wszystko: miotła, różdżka, czerwony kryształ na szyi. Spojrzałem na Rineheart i chyba z samego mojego wzroku wyczytała, że jestem całkowicie zdecydowany. Kiedy podała mi stary but chwyciłem go od razu.
Poczułem szarpnięcie w okolicy pępka, cały świat zawirował i nim się obejrzałem stałem już w zupełnie innym miejscu. Huk fal grzmiał złowróżbnie w powietrzu, a słony wiatr smagał twarz. Złapałem pewniej różdżkę i zerknąłem na moją towarzyszkę. Uśmiechnąłem się pod nosem z lekka zawadiacko - czułem się bowiem niesamowicie na swoim miejscu, jakbym został stworzony do takich niebezpiecznych i kłócących się z instynktem samozachowawczym.
- Magicus Extremos - wypowiedziałem inkantację zaklęcia, chcąc wesprzeć Jackie - nie wiedzieliśmy co tu na nas czekało, a lepiej być przygotowanym na jak najwięcej ewentualności.
| -10 do ST Magicusa. Nie turlam na anomalię, bo w sumie to Bułgaria, a z tego co kojarzę anomalie występują tylko na terenie Wielkiej Brytani. Ale jak źle myślę to doturlam <3
Szedłem niespiesznie z pomniejszoną miotłą w kieszeni, mając odpowiedni zapas czasu. Rozmyślałem nad tym wszystkim - nad Grindelwaldem, który zniknął po majowym wybuchu anomalii. Nad Lordem Voldemortem i jego poplecznikami. Byłem w Ministerstwie kiedy Rosier z Mulciberem i resztą rzucali szatańską pożogę. Dlaczego tak właściwie to wszystko robili? Pytanie to wracało do mnie cały czas, cały czas nie mogłem jednak znaleźć na nie odpowiedzi.
Idąc na Strzyżę bardzo intensywnie myślałem również o jeszcze jednej osobie - Josephine. Wiedziałem, że będzie się o mnie martwić, lecz nie mogłem przecież z nią zostać. Miałem zobowiązania wobec Zakonu i nie mogły one schodzić na dalszy plan, były dla mnie priorytetem, nie ważne jak bardzo bym jej...
Potrząsnąłem głową, bojąc się to pomyśleć. Nie chciałem nazywać moich uczuć, ponieważ miały dla mnie ostatnimi czasy zbyt wielką wagę, zbyt wiele znaczenia nadawały mojemu obecnemu życiu - były w końcu tym, na czym mogłem polegać najbardziej. I dlatego czułem sprzeczności, za mało jeszcze wiedziałem, za mało wspomnień z mojego poprzedniego życia poznałem, a nowe wspomnienia które kolekcjonowałem były tworzone głównie z nią.
Wyrwałem się z zamyślenia, docierając na Strzyżę. Jackie już tam na mnie czekała. Sprawdziłem, czy mam wszystko: miotła, różdżka, czerwony kryształ na szyi. Spojrzałem na Rineheart i chyba z samego mojego wzroku wyczytała, że jestem całkowicie zdecydowany. Kiedy podała mi stary but chwyciłem go od razu.
Poczułem szarpnięcie w okolicy pępka, cały świat zawirował i nim się obejrzałem stałem już w zupełnie innym miejscu. Huk fal grzmiał złowróżbnie w powietrzu, a słony wiatr smagał twarz. Złapałem pewniej różdżkę i zerknąłem na moją towarzyszkę. Uśmiechnąłem się pod nosem z lekka zawadiacko - czułem się bowiem niesamowicie na swoim miejscu, jakbym został stworzony do takich niebezpiecznych i kłócących się z instynktem samozachowawczym.
- Magicus Extremos - wypowiedziałem inkantację zaklęcia, chcąc wesprzeć Jackie - nie wiedzieliśmy co tu na nas czekało, a lepiej być przygotowanym na jak najwięcej ewentualności.
| -10 do ST Magicusa. Nie turlam na anomalię, bo w sumie to Bułgaria, a z tego co kojarzę anomalie występują tylko na terenie Wielkiej Brytani. Ale jak źle myślę to doturlam <3
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Misja od Czarnego Pana by la jasna - należało udać się do dawnej twierdzy Grindelwalda, gdzie wraz z Vanem mieliśmy poszukać jego śladów. Obrażenia, których nabawiłem się w Azkabanie nie zagoiły się jeszcze w całości. Wciąż budziłem się z koszmarów zlany potem i grałem na klawesynie aż do świtu, gdy ponownie zmorzył mnie sen, snów brutalnie przerwany pojawieniem się dementora bądź jednej z wizji, którą pod wpływem tych istot stworzył mój umysł. Miałem wrażenie, że z każdą chwilą dochodzę do siebie, czułem się coraz i coraz to lepiej. W porównaniu z pierwszymi, całkowicie bezsennymi nocami po misji, gdy w ciągu dnia bardziej przypominałem ducha niż człowieka, poprawa była olbrzymia. Nie byłem dumny z tych chwil słabości, w których skulony na łóżku, niezdolny się poruszyć, sparaliżowany strachem po prostu trzęsłem się nie kontrolując własnych odruchów w najmniejszym nawet stopniu. Zawsze lubiłem noce. Ale sny, w których ponownie przemierzałem ponure korytarze Azkabanu wytrącały mnie z równowagi, której złapanie okazało się wręcz niemożliwe dopóki na skórze nie poczułem ciepłych promieni słońca. Budziłem się nieraz z policzkami wilgotnymi od łez nie pamiętając nawet, czemu płakałem, czując jedynie niewytłumaczalny i olbrzymi strach ukryty głęboko w moim umyśle, był w mojej krwi, kościach, końcówkach włosów. Oddychałem ciężko przemywając twarz w wodzie, zmywając krew cieknącą z nosa, objaw sinicy, która wyniszczała mój organizm; kolejna pamiątka z Azkabanu. Spałem z różdżką pod głową tylko po to, by rzucić nią lumos w chwili, w której mrok zdawał się mnie pożerać, pochłaniać wszystko wokół. Z czasem jednak to wszystko zaczęło mijać. Odnalazłem dawną równowagę, wciąż mało sypiając po nocach, ale coraz lepiej odganiając z umysłu cienie przerażających potworów ukrytych w moim umyśle. Uczyłem się na powrót nad nim panować. Taka utrata kontroli była do mnie nie tylko niepodobna, była zupełnie niezrozumiała, sprawiała, że nie czułem się sobą. Ale blizny w umyśle goiły się podobnie jak i te na ciele, tylko dłużej. Nawet Cassandra nie miała na nie odpowiednich zaklęć i eliksirów. To, czego potrzebowałem to czas. A tego nie było zbyt wiele. Dlatego wcale nie czując się w pełni swoich sił pojawiłem się w Nurmengardzie. Kolejnym czarodziejskim więzieniu do mojej kolekcji. Skinąłem głową Vane'owi. W torbie po Azkabanie zabrałem ze sobą eliksir garota (4 porcje), smoczą łzę i eliksir ochrony. Na miejscu wyjąłem różdżkę mrucząc inkantację zaklęcia, które w Azkabanie tak bardzo nam pomogło.
- Magicus extremos.
A potem spojrzałem na mojego towarzysza uśmiechając się blado.
- Zajmijmy się poszukiwaniami jakichś śladów po Grindelwaldzie - zarządziłem bez wylewnych powitań. Nie potrzeba nam było konwersacji na temat misji, tylko działania. Nawet jeśli z Thomasem chętnie wymieniłbym się kilkoma uwagami nad szklanką ognistej, zadanie od Czarnego Pana nie było najodpowiedniejszym czasem na wszystko. Twierdza miała być opuszczona, jednak nic nie można było zakładać z góry. Stała czujność, jak mawiał mój nauczyciel obrony przed czarną magią z Hogwartu.
- Magicus extremos.
A potem spojrzałem na mojego towarzysza uśmiechając się blado.
- Zajmijmy się poszukiwaniami jakichś śladów po Grindelwaldzie - zarządziłem bez wylewnych powitań. Nie potrzeba nam było konwersacji na temat misji, tylko działania. Nawet jeśli z Thomasem chętnie wymieniłbym się kilkoma uwagami nad szklanką ognistej, zadanie od Czarnego Pana nie było najodpowiedniejszym czasem na wszystko. Twierdza miała być opuszczona, jednak nic nie można było zakładać z góry. Stała czujność, jak mawiał mój nauczyciel obrony przed czarną magią z Hogwartu.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Błyskawiczna podróż odbyła się bez komplikacji i problemów, przygotowany świstoklik przeniósł was na miejsce, do dawnego więzienia Gellerta Grindelwalda, gdzie spodziewaliście znaleźć to, czego szukaliście, wykonując powierzone wam zadanie. Nieco przypominająca Azkaban twierdza była surowa, zimna, umiejscowiona na szczycie skał i otoczona murem, a także obłożona tajemniczymi zaklęciami, których zasad działania żadne z was nie znało. Nie wiedzieliście, że prócz waszą dwójką, w to samo miejsce trafił ktoś jeszcze.
Thomas i Ignotus, wraz ze świstoklikiem wylądowaliście na stabilnym, stalowym balkonie z metalowymi barierkami po środku więzienia. Wokół waszego metalowego chodnika mieściły się cele. Każda z nich była zamieszkała przez schwytanych i torturowanych przez Gellerta więźniów. Za balkonem była pusta przestrzeń, przez którą widzieliście wiele pięter, identycznie zbudowanych jak to, na którym się znaleźliście. Widzieliście też parter, ale był bardzo, bardzo nisko, a upadek z tej wysokości z pewnością skończyłby się śmiercią. Znajdowaliście się na ostatnim piętrze, nad waszymi głowami był sufit, a nad pustą przestrzenią wyłom zabezpieczony kratami, przez który w razie burzy - padał swobodnie deszcz do środka. Zaklęcie Ignotusa się nie powiodło.
Alexander i Jackie, świstoklik przeniósł was na korytarz. Ze swojego położenia widzieliście koniec schodów, które do niego prowadziły, a także róg - korytarz prowadził w prawo i w lewo. Ten w lewo był długi i kończył się zakrętem. Były w nim chude, podłużne szczeliny będące czymś w rodzaju okien, przez które wpadała niewielka ilość światła. Ten w prawo wyglądał podobnie, lecz jedna z jego ścian kilka metrów dalej się kończyła, ukazując fragment środka więzienia, ale nie mogli prawie nic dostrzec z miejsca, w którym stali. Moc z różdżki Alexandre wzmocniła Jackie, która mogła poczuć nagły przypływ sił.
Zakonnicy: Magicus Extremos(Alexander) +15 1/3
Rycerze Walpurgii:
| Nie musicie w tym miejscu rzucać dodatkową kością na anomalie. Kolejność odpisów dowolna w tej kolejce. Na odpis macie czas do niedzieli godz. 14:00
Thomas i Ignotus, wraz ze świstoklikiem wylądowaliście na stabilnym, stalowym balkonie z metalowymi barierkami po środku więzienia. Wokół waszego metalowego chodnika mieściły się cele. Każda z nich była zamieszkała przez schwytanych i torturowanych przez Gellerta więźniów. Za balkonem była pusta przestrzeń, przez którą widzieliście wiele pięter, identycznie zbudowanych jak to, na którym się znaleźliście. Widzieliście też parter, ale był bardzo, bardzo nisko, a upadek z tej wysokości z pewnością skończyłby się śmiercią. Znajdowaliście się na ostatnim piętrze, nad waszymi głowami był sufit, a nad pustą przestrzenią wyłom zabezpieczony kratami, przez który w razie burzy - padał swobodnie deszcz do środka. Zaklęcie Ignotusa się nie powiodło.
Alexander i Jackie, świstoklik przeniósł was na korytarz. Ze swojego położenia widzieliście koniec schodów, które do niego prowadziły, a także róg - korytarz prowadził w prawo i w lewo. Ten w lewo był długi i kończył się zakrętem. Były w nim chude, podłużne szczeliny będące czymś w rodzaju okien, przez które wpadała niewielka ilość światła. Ten w prawo wyglądał podobnie, lecz jedna z jego ścian kilka metrów dalej się kończyła, ukazując fragment środka więzienia, ale nie mogli prawie nic dostrzec z miejsca, w którym stali. Moc z różdżki Alexandre wzmocniła Jackie, która mogła poczuć nagły przypływ sił.
- Mapka:
Powyższa mapka pokazuje wszystkie piętra poza parterem.
W tej kolejce możecie się przesunąć maksymalnie 3 kratki do przodu, jeśli nie wykonujecie żadnej innej akcji i 2 kratki do przodu, jeśli wykonujecie.
- Żywotność:
- Thomas: 216/216
Ignotus: 232/232
Jackie:214/214
Alex: 220/220
Zakonnicy: Magicus Extremos(Alexander) +15 1/3
Rycerze Walpurgii:
| Nie musicie w tym miejscu rzucać dodatkową kością na anomalie. Kolejność odpisów dowolna w tej kolejce. Na odpis macie czas do niedzieli godz. 14:00
Surowość wnętrza, w którym się znaleźliśmy, nie odstawała od moich wyobrażeń o tym miejscu. Z tego, czego zdążyłem dowiedzieć się o czarnoksiężniku byłem w stanie wywnioskować, że nie zastaniemy w Nurmengardzie miękkich, puszystych dywanów i zapachowych świec. Wciąż jednak przebywanie w twierdzy było o wiele gorsze niż jakiekolwiek wyobrażenia - one miały bowiem to do siebie, że pozostawały w sferze fantazji, to zaś było jak najbardziej realne.
Rozejrzałem się i spojrzałem na Jackie. Nie mieliśmy za bardzo planu poza "dostać się do środka", ciężko byłoby bowiem go mieć, gdy nie wiedzieliśmy co czeka nas w twierdzy. Ponieważ aurorka nie wysunęła pierwsza jakichkolwiek propozycji wysnułem zaskakująco błyskotliwy wniosek, że jako Gwardzista to ja powinienem podejmować inicjatywę. Myślałem trzeźwo, rozważając wszystkie za i przeciw każdej z dróg.
- Nie wiem czy jest sens krążyć wkoło korytarzem - mruknąłem cicho, spoglądając w lewo. Później przeniosłem wzrok na drugą stronę, gdzie za ścianą majaczyła pusta przestrzeń, a od niej powiodłem oczami ku schodom. To na nich zatrzymałem się na dłużej, nie mogąc zdecydować się na kierunek. Dobrze byłoby zorientować się w przestrzeni, jednak... - Wolałbym uniknąć wyjścia w bardziej odsłonięte miejsca, nie wiadomo kogo albo co możemy tu spotkać. Schody? - zasugerowałem wciąż ściszonym głosem, wychodząc z założenia, że również na klatce schodowej powinniśmy być w stanie określić, w którym miejscu budynku się znajdujemy. Nim ruszyłem w kierunku konstrukcji wymamrotałem jeszcze do Rineheart, że potrzebuję krótkiej chwili. Nie mogłem zmienić się przed przybyciem na Strzyżę, nie chciałem budzić jakichkolwiek wątpliwości w towarzyszce podróży - nie wiedziałem w końcu, jak szybko oberwałbym zaklęciem, ani jaki byłby to urok. Dlatego teraz, nie chcąc paradować w takich miejscach z własną, niezwykle rozpoznawalną już w różnych kręgach twarzą, skupiłem się na rozbudzeniu swojego daru i zmianie wizerunku na jakiś inny. Nie zależało mi na całkowitej przemianie, tylko przybraniu innej, losowej męskiej twarzy. Nie chcąc później tracić więcej czasu uniosłem różdżkę w gotowości i rozglądając się uważnie dookoła podążyłem na schody.
| rzut na przemianę
Rozejrzałem się i spojrzałem na Jackie. Nie mieliśmy za bardzo planu poza "dostać się do środka", ciężko byłoby bowiem go mieć, gdy nie wiedzieliśmy co czeka nas w twierdzy. Ponieważ aurorka nie wysunęła pierwsza jakichkolwiek propozycji wysnułem zaskakująco błyskotliwy wniosek, że jako Gwardzista to ja powinienem podejmować inicjatywę. Myślałem trzeźwo, rozważając wszystkie za i przeciw każdej z dróg.
- Nie wiem czy jest sens krążyć wkoło korytarzem - mruknąłem cicho, spoglądając w lewo. Później przeniosłem wzrok na drugą stronę, gdzie za ścianą majaczyła pusta przestrzeń, a od niej powiodłem oczami ku schodom. To na nich zatrzymałem się na dłużej, nie mogąc zdecydować się na kierunek. Dobrze byłoby zorientować się w przestrzeni, jednak... - Wolałbym uniknąć wyjścia w bardziej odsłonięte miejsca, nie wiadomo kogo albo co możemy tu spotkać. Schody? - zasugerowałem wciąż ściszonym głosem, wychodząc z założenia, że również na klatce schodowej powinniśmy być w stanie określić, w którym miejscu budynku się znajdujemy. Nim ruszyłem w kierunku konstrukcji wymamrotałem jeszcze do Rineheart, że potrzebuję krótkiej chwili. Nie mogłem zmienić się przed przybyciem na Strzyżę, nie chciałem budzić jakichkolwiek wątpliwości w towarzyszce podróży - nie wiedziałem w końcu, jak szybko oberwałbym zaklęciem, ani jaki byłby to urok. Dlatego teraz, nie chcąc paradować w takich miejscach z własną, niezwykle rozpoznawalną już w różnych kręgach twarzą, skupiłem się na rozbudzeniu swojego daru i zmianie wizerunku na jakiś inny. Nie zależało mi na całkowitej przemianie, tylko przybraniu innej, losowej męskiej twarzy. Nie chcąc później tracić więcej czasu uniosłem różdżkę w gotowości i rozglądając się uważnie dookoła podążyłem na schody.
| rzut na przemianę
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
To była prawda – nie mieli planu, bo też w jaki sposób mieli go ułożyć, skoro tak naprawdę nie wiedzieli, gdzie ich wyrzuci? To mogło być każde losowe miejsce przy lub w bułgarskim więzieniu – korytarz, dach, las nieopodal, skalna półka, klif przy wysokiej, murowanej ścianie, z którego można było z łatwością spaść. Znaleźli się jednak w mniej-więcej bezpiecznym miejscu, na korytarzu, na twardym podłożu, po którym stopy mogły swobodnie i bezpiecznie kroczyć. Jackie mimowolnie powąchała powietrze, rozglądając się zaraz za Alexandrem. Czuła smród zgnilizny przeplatający się z wonią soli morskiej. Schody były zasadniczo jedną z tych rzeczy, które zauważyła jako pierwszą i która wydawała się niemal wołać, żeby poszli akurat tędy. Więzienia zazwyczaj miały stały układ – przynajmniej z tego, co wiedziała, wsadzając mniejszych oprychów za kraty Tower of London – a główną część stanowiły cele, dla reszty pokoi administracyjnych pozostawiając przy tym niewiele miejsca. W gruncie rzeczy o takich właśnie pokojach pomyślała, w logicznym ciągu myśli zrzucając ich usytuowanie na najniższe piętra. Największe nadzieje wiązała z piwnicą lub lochami, jak zwał tak zwał. Tam zawsze, choćby i stereotypowo, leżało najwięcej tajemnic.
Słuchała Alexandra, jednak wzrokiem wyszukiwała jak najwięcej z otoczenia. Pokiwała w końcu głową.
– Racja, schody – odpowiedziała, mając na uwadze to, by mówić jak najmniej. Oczywiście musieli się ze sobą porozumiewać, ale im większą otaczali się ciszą, a rolę przekazywanych wiadomości przejmowały gesty i mimika twarzy, tym mogli być pewniejsi, że nikogo nie zaalarmują zawczasu. – Homenum revelio – lekko pokierowała nadgarstkiem, inkantację wypowiadając w ten sam sposób. Jeśli w pobliżu były straże, co oczywiście było całkiem możliwe, musieli je jak najszybciej wykryć.
Ruszyła w stronę schodów, jednak niezbyt szybko, żeby Alex mógł ją dogonić.
Słuchała Alexandra, jednak wzrokiem wyszukiwała jak najwięcej z otoczenia. Pokiwała w końcu głową.
– Racja, schody – odpowiedziała, mając na uwadze to, by mówić jak najmniej. Oczywiście musieli się ze sobą porozumiewać, ale im większą otaczali się ciszą, a rolę przekazywanych wiadomości przejmowały gesty i mimika twarzy, tym mogli być pewniejsi, że nikogo nie zaalarmują zawczasu. – Homenum revelio – lekko pokierowała nadgarstkiem, inkantację wypowiadając w ten sam sposób. Jeśli w pobliżu były straże, co oczywiście było całkiem możliwe, musieli je jak najszybciej wykryć.
Ruszyła w stronę schodów, jednak niezbyt szybko, żeby Alex mógł ją dogonić.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Nie czułem się w pełni sił przystępując do kolejnego zadania zleconego przez Czarnego Pana. Nie było jednak innego wyboru, musiałem je wykonać. Wraz z Vanem, w Nurmengardzie. Odhaczałem na niedługiej liście odwiedzone więzienia. Rozejrzałem się po salach, w milczeniu spoglądając na Thomasa, nakazując mu gestem milczenie. Okoliczne cele były zamieszkane, a konstrukcja twierdzy przywodziła na myśl Azkaban. To znaczyło, że gdzieś musieli być też i strażnicy. Nie chciałem ich napotkać. Nawet jeśli mieli nie być dementorami, wolałem nie ryzykować niespodziewanych spotkań. Nasłuchiwałem więc jakichś odgłosów zanim podjąłem decyzję, co robić dalej. Nie widziałem potrzeby w bezsensownym rzucaniu zaklęć. Nie lubiłem polegać jedynie na magii. Spróbowałem więc zlokalizować wszystkie źródła dźwięku w okolicy.
| spostrzegawczość (nasłuchiwanie?)
| spostrzegawczość (nasłuchiwanie?)
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Pierwsze zaskoczenie spotkało ich bardzo prędko. Gdy tylko świstoklik przeniósł ich na miejsce, gdy wzrok przyzwyczaił się do panującego wewnątrz półmroku i przytłaczającej atmosfery, pierwszym, co rzuciło mu się w oczy było to, że twierdza wcale nie była tak opuszczona, jak głosiły plotki. Było w tym miejscu coś, co przyprawiało o gęsią skórkę, choć dalekie echo wspomnień związanych ze spotkaniem dementora skutecznie utwierdziło go w przekonaniu, że tutaj może nie będzie tak źle. Mógł się jednak mylić. Z pewnością należało spodziewać się jakichś strażników, Vane skinął Mulciberowi głową na znak, że rozumie; dopóki nie zorientują się w sytuacji, stanowczo nie należało wydawać niepotrzebnych dźwięków. Zerknął w dół, za barierkę, obok której się znaleźli. Na wszelki wypadek dobył też różdżki, chcąc być gotowym na ewentualną obronę, skoro i tak nie wiedzieli, czego mogą się tutaj spodziewać. Spróbował ocenić ilość pięter i rozejrzeć się w poszukiwaniu schodów. W końcu odwrócił się w stronę celi, obok której stali, chcąc sprawdzić, czy ktoś istotnie tam jest, a jeśli tak, na ile obraz ten będzie spójny z obrazem więźniów Azkabanu. Czy i tutaj traktowano ich w sposób, który doprowadzał do obłędu? Wytężył słuch. Vane nie miał pojęcia, że nie tak daleko, tuż za rogiem, natrafi na swoją wcale nie tak dawną znajomą. Postanowił nasłuchiwać wszelkich dźwięków odbiegających od normy, które wskazywałyby na obecność kogoś jeszcze, w domyśle ewentualnych strażników, którzy mogliby patrolować korytarze. I tak jego zdziwienie wzbudził fakt, że jeszcze kogoś tu nie było. Nawet domy prywatne były chronione zaklęciami, które miały odstraszać intruzów, a twierdza, w której tak silny czarodziej miał trzymać swoich wrogów, nie? Było w tym wszystkim coś dziwnego, co wzbudzało jego nieufność i sceptycyzm. Powiódł lodowatym wzrokiem po ścianach, nie omijając kratowanego sufitu, przez który mógł dostrzec ciemne niebo.
- | rzucam na spostrzegawczość, brak biegłości
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Nurmengard - misja poboczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże