Garaż
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Garaż
Usytuowany z lewej strony domu Tonksów garaż jest też jednocześnie stolarnią, w której pracuje głowa rodziny. Pomieszczenie mieści w sobie podłużny stół przy którym noce nie raz zarywał pan Tonks, pod nim niezmiennie walają się trociny i wióry. Ściany zapełniają dłuta, narzędzia rzeźbiarskie oraz te niezbędne do obróbki drewna. Trochę zaniedbane pomieszczenie jest jednak na tyle duże, że poza kawałkiem na warsztat ojca zawsze znajdowało się tutaj miejsce na żółtego Garusa, który teraz znajdował się w nim od jakiegoś czasu. Garaż posiada dwa wejścia. Można dostać się do niego dużymi podwójnymi drewnianymi wrotami od strony podwórka oraz przejściem które prowadziło do domu.
20 czerwca, badania etap Ib
- Choleraaaaa... - syczałem zupełnie jakby miało to sprawić, że miałem dzięki tej inkantacji mocniej napierać na ten psidwaczy klucz, który miał wykręcić tą parszywą, chędożona przez zastęp goblinów śrubę! Może bym się tak nie irytował gdybym był słaby, lecz nie byłem i poświadczyć o tym była gotowa połowa Nokturnu. Niestety moje dokonania zdawały się być dla felernej śruby niczym bo jej gwint nawet nie drgnął - Powinna się posypać, czy co... - zamarudziłem nie odpuszczając ani na chwilę, by zaraz patrzeć, jak faktycznie się sypie, a właściwie pęka w poprzek zaraz pod główką. Jej dłuższa cześć utknęła tam, gdzie i tak już tkwiła, a druga zaklinowała się w używanym prze mnie kluczu. Podziwiałem to swoje dokonanie, by następnie w wymownym geście sięgnąć po piwo. Przełknąłem wraz z nim smak przegranej potyczki. W takich chwilach żałowałem, ze zwykłe reparo nie działa na mugolskie urządzenia będące bardziej skomplikowaną całością - Masz gdzieś tam pod ręką pilnik, Bert? - Westchnąłem ze zrezygnowaniem - I dopisz do listy śruby do silnika albo właściwie cały zestaw montażowy, bo ja wątpię czy to dobry pomysł te stare tam potem z powrotem wkładać, nawet jak odrdzewieją w jakimś eliksirze - na magicznej liście do kompletnej wymiany znajdowały się już takie oczywistości jak akumulator, wszelakie osłonki, gumy które zdarzyły przez lata zmurszeć i zniszczeć, pasek rozrządu oraz świece. Pewnie będzie tego więcej gdy uda się nam wyjąc i rozłożyć silnik. Może łatwiej po prostu byłoby wymienić cały, lecz w sumie nie zależało nam na czasie, a nuż, po oczyszczeniu może wyjdzie, że należy wymienić jakiś tłok lub inną pierdołę? Nie tak łatwo i tanio znaleźć cały, sprawny silnik, a trochę magii potrafiło czynić cuda - Tak właściwie, Bert, ty nie masz co robić że tu siedzisz? Nie musisz pilnować jakichś drożdży w cukierni czy coś? - ja to wiadomo, że zawsze miałem dużo wolnego, lecz mój kuzyn miał pracę na etat, a poza tym również był chyba jakimś przewodniczącym koła gospodyń bo tak dość regularnie do Rudery schodzili ludzie i razem z nim wymyślali jakieś nowe przepisy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Choleraaaaa... - syczałem zupełnie jakby miało to sprawić, że miałem dzięki tej inkantacji mocniej napierać na ten psidwaczy klucz, który miał wykręcić tą parszywą, chędożona przez zastęp goblinów śrubę! Może bym się tak nie irytował gdybym był słaby, lecz nie byłem i poświadczyć o tym była gotowa połowa Nokturnu. Niestety moje dokonania zdawały się być dla felernej śruby niczym bo jej gwint nawet nie drgnął - Powinna się posypać, czy co... - zamarudziłem nie odpuszczając ani na chwilę, by zaraz patrzeć, jak faktycznie się sypie, a właściwie pęka w poprzek zaraz pod główką. Jej dłuższa cześć utknęła tam, gdzie i tak już tkwiła, a druga zaklinowała się w używanym prze mnie kluczu. Podziwiałem to swoje dokonanie, by następnie w wymownym geście sięgnąć po piwo. Przełknąłem wraz z nim smak przegranej potyczki. W takich chwilach żałowałem, ze zwykłe reparo nie działa na mugolskie urządzenia będące bardziej skomplikowaną całością - Masz gdzieś tam pod ręką pilnik, Bert? - Westchnąłem ze zrezygnowaniem - I dopisz do listy śruby do silnika albo właściwie cały zestaw montażowy, bo ja wątpię czy to dobry pomysł te stare tam potem z powrotem wkładać, nawet jak odrdzewieją w jakimś eliksirze - na magicznej liście do kompletnej wymiany znajdowały się już takie oczywistości jak akumulator, wszelakie osłonki, gumy które zdarzyły przez lata zmurszeć i zniszczeć, pasek rozrządu oraz świece. Pewnie będzie tego więcej gdy uda się nam wyjąc i rozłożyć silnik. Może łatwiej po prostu byłoby wymienić cały, lecz w sumie nie zależało nam na czasie, a nuż, po oczyszczeniu może wyjdzie, że należy wymienić jakiś tłok lub inną pierdołę? Nie tak łatwo i tanio znaleźć cały, sprawny silnik, a trochę magii potrafiło czynić cuda - Tak właściwie, Bert, ty nie masz co robić że tu siedzisz? Nie musisz pilnować jakichś drożdży w cukierni czy coś? - ja to wiadomo, że zawsze miałem dużo wolnego, lecz mój kuzyn miał pracę na etat, a poza tym również był chyba jakimś przewodniczącym koła gospodyń bo tak dość regularnie do Rudery schodzili ludzie i razem z nim wymyślali jakieś nowe przepisy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 19.05.18 10:00, w całości zmieniany 1 raz
Stał przez chwilę, kontemplując listę zakupów, kiedy Matt usilnie walczył z jakąś śrubą.
- Ostatecznie pewnie stanie na wymienieniu prawie wszystkiego. - stwierdził, słysząc znajomy odgłos, a potem trzask będący wynikiem rozmachu jaki Mattowi nadało pęknięcie. Zaraz jednak odwrócił się i spojrzał na samochód. Czy raczej ich szablon który trzeba obrócić w coś co ma szansę jeździć.
- Jak odrdzewieją, i tak będą słabsze. - przyznał zaraz jednak rację słowom kuzyna. Zaczął się też rozglądać za wymienionym przez Matta przedmiotem, bo i faktycznie jego żółta rączka rzuciła mu się nie tak dawno w oczy. - Gdzieś powinien być... - mruknął, okręcając się powoli, aż nie zauważył faktycznie podłużnego pilnika z żółtą rękojeścią. Podał kuzynowi przedmiot i sam także zbliżył się do samochodu, dzierżąc w dłoni bardzo wydłużony śrubokręt. Sam siłował się chwilę wcześniej z inną śrubą, ktoś kto ją tam umieszczał albo był dzieckiem, albo zrobił to w jakiś totalnie magiczny sposób, bo dłoń dorosłego człowieka trzymającego rękojeść śrubokrętu nie miała szansy się tam zmieścić. Od czego jednak mają magię, jeśli nie od tak kryzysowych sytuacji?
- Nie pracuję codziennie, dzisiaj mi wypadło wolne. - przyznał, bo i Matt trafił idealnie. Bertie zawsze lubił robić dużo rzeczy i zapełniać sobie czas. - Z resztą trochę nam ruch ostatnio osłabł. Ludzie mają mniejszą ochotę na babeczki kiedy całą ulicą wstrząsa jakiś magiczny syf i od czasu do czasu trafia kogoś ognistą kulką. - nawet nie próbował kryć irytacji i nie chodziło tutaj wcale o ruch w Próżności. Cukiernia nie upadnie, a anomalie w końcu miną, tylko pytanie brzmiało: kiedy i kto się tym zajmie. Ministerstwo niby miało to robić, jednak jakoś efektów jakichkolwiek działań nie było widać.
Dopił swoją butelkę i odstawił na bok, gdzie znajdowało się już kilka pustych. W końcu pochylił się, by swoim wydłużonym śrubokrętem trafić we wredną śrubkę. Idealnie.
- No i z badaniami przerzucamy się w dużej mierze na eliksiry żeby nie ryzykować, a załatwianie tych jednak chwilę zajmuje. - przyznał. - Nie masz ochoty zostać testerem? Zawsze lubiłeś nutkę adrenaliny.
Dodał z lekkim rozbawieniem, bo sam nie był pewien czy wolałby testować swoją autorską kombinację zaklęć czy swój własny eliksir. No dobra, eliksirów nie robił raczej sam, jednak to już detale które odjęłyby element grozy.
- Ostatecznie pewnie stanie na wymienieniu prawie wszystkiego. - stwierdził, słysząc znajomy odgłos, a potem trzask będący wynikiem rozmachu jaki Mattowi nadało pęknięcie. Zaraz jednak odwrócił się i spojrzał na samochód. Czy raczej ich szablon który trzeba obrócić w coś co ma szansę jeździć.
- Jak odrdzewieją, i tak będą słabsze. - przyznał zaraz jednak rację słowom kuzyna. Zaczął się też rozglądać za wymienionym przez Matta przedmiotem, bo i faktycznie jego żółta rączka rzuciła mu się nie tak dawno w oczy. - Gdzieś powinien być... - mruknął, okręcając się powoli, aż nie zauważył faktycznie podłużnego pilnika z żółtą rękojeścią. Podał kuzynowi przedmiot i sam także zbliżył się do samochodu, dzierżąc w dłoni bardzo wydłużony śrubokręt. Sam siłował się chwilę wcześniej z inną śrubą, ktoś kto ją tam umieszczał albo był dzieckiem, albo zrobił to w jakiś totalnie magiczny sposób, bo dłoń dorosłego człowieka trzymającego rękojeść śrubokrętu nie miała szansy się tam zmieścić. Od czego jednak mają magię, jeśli nie od tak kryzysowych sytuacji?
- Nie pracuję codziennie, dzisiaj mi wypadło wolne. - przyznał, bo i Matt trafił idealnie. Bertie zawsze lubił robić dużo rzeczy i zapełniać sobie czas. - Z resztą trochę nam ruch ostatnio osłabł. Ludzie mają mniejszą ochotę na babeczki kiedy całą ulicą wstrząsa jakiś magiczny syf i od czasu do czasu trafia kogoś ognistą kulką. - nawet nie próbował kryć irytacji i nie chodziło tutaj wcale o ruch w Próżności. Cukiernia nie upadnie, a anomalie w końcu miną, tylko pytanie brzmiało: kiedy i kto się tym zajmie. Ministerstwo niby miało to robić, jednak jakoś efektów jakichkolwiek działań nie było widać.
Dopił swoją butelkę i odstawił na bok, gdzie znajdowało się już kilka pustych. W końcu pochylił się, by swoim wydłużonym śrubokrętem trafić we wredną śrubkę. Idealnie.
- No i z badaniami przerzucamy się w dużej mierze na eliksiry żeby nie ryzykować, a załatwianie tych jednak chwilę zajmuje. - przyznał. - Nie masz ochoty zostać testerem? Zawsze lubiłeś nutkę adrenaliny.
Dodał z lekkim rozbawieniem, bo sam nie był pewien czy wolałby testować swoją autorską kombinację zaklęć czy swój własny eliksir. No dobra, eliksirów nie robił raczej sam, jednak to już detale które odjęłyby element grozy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- No trochę optymizmu może co. Co prawda elektryka to no, wiadomo - leży, kwiczy i umiera - Te wszystkie pierdoły, uszczelki, srelki, śrubki, nie śrubki i inne druty to podobna historia ale nie zapominaj, ze przykładowo podwozie mamy całe. Układ wydechowy też całkiem całkiem. Podejrzewam, że chłodzenie też jest w porządku, tak jak w większości garbusach - samochód pomimo że stał i niszczał to jednak mimo wszystko był ciągle garażowany i chyba tylko to w tym momencie uratowało go przed zezłomowaniem. Nie mogło jednak uratować go przed korozją oraz szczurami. Trudno też było powiedzieć co się z nim działo dalej niż dwa lata temu - chociaż i tak nie wiem czy nie wymienić tego chłodzenia, nawet jak będzie sprawne. W sumie to mam dylemat bo ten samochód to antyk i fajnie było by gdyby był kompletny w swoje równie antyczne części tylko, cholera, jeśli na to się zdecydujemy to chyba z rok będziemy go kompletować i składać do kupy. Też wątpię by Just się interesowała motoryzacją na tyle by robiłoby jej to różnicę co wózek będzie miał w bebechach jeśli tylko będzie przesuwał się do przodu po tym jak napoi się go benzyną. Będę musiał z nią chyba pogadać. Ale ty wolałbyś, jakbyś miał do odrestaurowania antyka to by był kompletny czy zadowoliłoby cie bardziej gdyby po prostu wyglądał z zewnątrz staro, a wewnątrz był odświeżony? - no i wiadomo w tym drugim przypadku byłby również bardziej niezawodny. Ćwierć wieku postępu to jednak no...dużo.
- Może wprowadźcie możliwość dokonywania zamówień na wynos? Na miotle to by była tragedia w taką pogodę ale Miętusem to na luzie - tak mówię sobie mimochodem to co przychodziło mi do głowy, kiedy tak sobie dzielnie, żmudnie piłowałem to co piłować miałem.
Zaśmiałem się na propozycję o zostaniu testerem.
- Taaa, racja. Nuta adrenaliny brzmi dobrze kiedy nie kojarzy się z magiczną sraczką, a ta zaś brzmi jak synonim do testowania alchemiczne spreparowanych magicznych wypieków więc... nie, dzięki.
- Może wprowadźcie możliwość dokonywania zamówień na wynos? Na miotle to by była tragedia w taką pogodę ale Miętusem to na luzie - tak mówię sobie mimochodem to co przychodziło mi do głowy, kiedy tak sobie dzielnie, żmudnie piłowałem to co piłować miałem.
Zaśmiałem się na propozycję o zostaniu testerem.
- Taaa, racja. Nuta adrenaliny brzmi dobrze kiedy nie kojarzy się z magiczną sraczką, a ta zaś brzmi jak synonim do testowania alchemiczne spreparowanych magicznych wypieków więc... nie, dzięki.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 22.06.18 18:21, w całości zmieniany 1 raz
Na zadane pytanie lekko wzruszył ramionami, siłując się ze śrubką, która ładnie już wyszła, tylko wyjąć ją trzeba było.
- Fajnie jakby miał wszystko swoje, wiadomo, auto inaczej brzmi, rusza się. Ma swój charakter - wiadomo, najcenniejsze rzeczy są we wnętrzu. Tylko że to jest samochód i ma spełniać swoją funkcję. - Ale zależy za ile musiałby przejść kolejny remont. Stare części dadzą radochę chwilę, a potem po kolei zaczną się psuć i w sumie wymiana całego wnętrza będzie i tak nieunikniona nawet jak je sprowadzisz w niezłym stanie. - podsumował w końcu. Kilka tygodni jazdy fajnym gruchotem z klimatem może się nie kalkulować z naprawą samochodu co kolejny tydzień czy dwa szczególnie, że najpierw będzie trzeba trzy razy więcej czekać na zebranie kompletu.
- Chyba kukła z obcym bebechem ma tu więcej sensu jeśli ktoś ma z tego korzystać, autentyka możnaby robić na jakieś pokazy. - to by było coś, choć niestety mało osób by to pewnie doceniło. Ale co poradzić? Kiedy uporał się z tym co tam robił, odruchowo niewiele myśląc polazł do umywalki ręce umyć. Nawyk z pracy w kuchni, nieistotne, że samochodu nikt raczej jeść nie planuje.
- Tak, rozwożenie jedzenia nielegalnym środkiem transportu brzmi jak niezła reklama, ale chyba wolę odpuścić testowanie jak dobra Cynthia jest w mordowaniu. - stwierdził rozbawiony i pokręcił głową. Jasne, samochód mógłby nie latać, ale przejechanie nim przez Pokątną byłoby niezłą masakrą. Latanie jest super - ale nielegalne.
Kiedy Matt nie docenił jego oferty, Bert prychnął pod nosem. A on takim dobrym kuzynem jest!
- Brak wiary we własną rodzinę, no wiesz?
Uśmiechnął się pod nosem, zaraz biorąc się za przykręcanie odpowiedniej śrubki kiedy się upewnił że otwór nie jest zardzewiały.
- Choć w sumie Oliego raz otrułem. - przypomniał sobie z niemałym rozbawieniem, jak ten zaczął skakać po kuchni, maleć, mutować i ostatecznie chyba coś go wyczkało. Ostatecznie nawet mu się należało. - Nie widziałeś go gdzieś ostatnio w ogole?
Nie martwił się, nie dziwił. Łajza znika i tyle, taki ma styl życia. Ale jakoś szybko znowu zniknął.
- Fajnie jakby miał wszystko swoje, wiadomo, auto inaczej brzmi, rusza się. Ma swój charakter - wiadomo, najcenniejsze rzeczy są we wnętrzu. Tylko że to jest samochód i ma spełniać swoją funkcję. - Ale zależy za ile musiałby przejść kolejny remont. Stare części dadzą radochę chwilę, a potem po kolei zaczną się psuć i w sumie wymiana całego wnętrza będzie i tak nieunikniona nawet jak je sprowadzisz w niezłym stanie. - podsumował w końcu. Kilka tygodni jazdy fajnym gruchotem z klimatem może się nie kalkulować z naprawą samochodu co kolejny tydzień czy dwa szczególnie, że najpierw będzie trzeba trzy razy więcej czekać na zebranie kompletu.
- Chyba kukła z obcym bebechem ma tu więcej sensu jeśli ktoś ma z tego korzystać, autentyka możnaby robić na jakieś pokazy. - to by było coś, choć niestety mało osób by to pewnie doceniło. Ale co poradzić? Kiedy uporał się z tym co tam robił, odruchowo niewiele myśląc polazł do umywalki ręce umyć. Nawyk z pracy w kuchni, nieistotne, że samochodu nikt raczej jeść nie planuje.
- Tak, rozwożenie jedzenia nielegalnym środkiem transportu brzmi jak niezła reklama, ale chyba wolę odpuścić testowanie jak dobra Cynthia jest w mordowaniu. - stwierdził rozbawiony i pokręcił głową. Jasne, samochód mógłby nie latać, ale przejechanie nim przez Pokątną byłoby niezłą masakrą. Latanie jest super - ale nielegalne.
Kiedy Matt nie docenił jego oferty, Bert prychnął pod nosem. A on takim dobrym kuzynem jest!
- Brak wiary we własną rodzinę, no wiesz?
Uśmiechnął się pod nosem, zaraz biorąc się za przykręcanie odpowiedniej śrubki kiedy się upewnił że otwór nie jest zardzewiały.
- Choć w sumie Oliego raz otrułem. - przypomniał sobie z niemałym rozbawieniem, jak ten zaczął skakać po kuchni, maleć, mutować i ostatecznie chyba coś go wyczkało. Ostatecznie nawet mu się należało. - Nie widziałeś go gdzieś ostatnio w ogole?
Nie martwił się, nie dziwił. Łajza znika i tyle, taki ma styl życia. Ale jakoś szybko znowu zniknął.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Bert, co ty odpierdalasz z tym ciągłym bieganiem do kibla - zacząłem się zastanawiać widząc, że ledwie coś chwilę porobił i znów go wcinało, lecz pomijając ten fakt to całkiem płynnie się gadało tak na poziomie. W sumie był jedną z nielicznych osób z którą mogłem swobodnie rozmawiać o bardziej skomplikowanych mugolskich wynalazkach bez tłumaczenia podstaw i dumania czy w ogóle rozumie o czym do niego mówię. To była taka całkiem miła odmiana.
Potem to myślałem dalej o tym, jak żmudny będzie przegląd silnika, który w tym momencie próbowałem wygrzebać z wnętrza. Miałem nadzieję, że lada chwila skończę bo ciasno trochę się robiło kiedy tak musieliśmy z Bertim ściskać przy dupie tego garbusa. Pośpieszyłem więc piłowania abym mógł szybciej ze swoim kawałkiem złomu odsunąć na bok.
- Pff, daj spokój. Kto teraz zajmuje się takimi drobnymi wykroczeniami? - kpię - Handel latającymi dywanami kwitnie w najlepsze, też gdzieś coś ponoć ludzie z wysp bez spiny sobie nimi latają bo się boją na miotłach. Wiesz - że niby pogoda nie sprzyja, ręce drętwieją i łatwiej spaść do morza czy potrzaskać o ziemię. A na takim dywanie? Merlinie, na takim dywanie to jak człowiek siedzisz, ręce pod tyłkiem grzejesz i fruniesz. Nie mówiąc już o garbusie. Wtedy to nawet po oczach ci nie zacina. - sprzedaję ploty i anegdoty których na nowo ostatnio łapałem wiadrami na moich barowych wycieczkach, które ostatnio na nowo zacząłem uskuteczniać. Co jak co, może nie śmiałem się jak idiota ze wszystkiego, jak taki pewien mój kuzyn, lecz zdecydowanie też potrafiłem sobie radzić z trudnymi i nieprzyjemnymi tematami w zabawny sposób.
- Wiary. Tak, zdecydowanie przepełnia mnie wiara. Wiara, że skończyłoby się to źle. - prychnąłem, sięgając po kolejny łyk piwa - Nie. I jakoś nie bardzo liczę na to, że znów się pojawi. Zawsze gdy to robi jest szum i się dopierdalają do mnie ludzie z pytaniami gdzie on jest lub gdzie ich kasa - skarżę się i nie kryję poirytowania. Nokturn nie był specjalnie duży.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Potem to myślałem dalej o tym, jak żmudny będzie przegląd silnika, który w tym momencie próbowałem wygrzebać z wnętrza. Miałem nadzieję, że lada chwila skończę bo ciasno trochę się robiło kiedy tak musieliśmy z Bertim ściskać przy dupie tego garbusa. Pośpieszyłem więc piłowania abym mógł szybciej ze swoim kawałkiem złomu odsunąć na bok.
- Pff, daj spokój. Kto teraz zajmuje się takimi drobnymi wykroczeniami? - kpię - Handel latającymi dywanami kwitnie w najlepsze, też gdzieś coś ponoć ludzie z wysp bez spiny sobie nimi latają bo się boją na miotłach. Wiesz - że niby pogoda nie sprzyja, ręce drętwieją i łatwiej spaść do morza czy potrzaskać o ziemię. A na takim dywanie? Merlinie, na takim dywanie to jak człowiek siedzisz, ręce pod tyłkiem grzejesz i fruniesz. Nie mówiąc już o garbusie. Wtedy to nawet po oczach ci nie zacina. - sprzedaję ploty i anegdoty których na nowo ostatnio łapałem wiadrami na moich barowych wycieczkach, które ostatnio na nowo zacząłem uskuteczniać. Co jak co, może nie śmiałem się jak idiota ze wszystkiego, jak taki pewien mój kuzyn, lecz zdecydowanie też potrafiłem sobie radzić z trudnymi i nieprzyjemnymi tematami w zabawny sposób.
- Wiary. Tak, zdecydowanie przepełnia mnie wiara. Wiara, że skończyłoby się to źle. - prychnąłem, sięgając po kolejny łyk piwa - Nie. I jakoś nie bardzo liczę na to, że znów się pojawi. Zawsze gdy to robi jest szum i się dopierdalają do mnie ludzie z pytaniami gdzie on jest lub gdzie ich kasa - skarżę się i nie kryję poirytowania. Nokturn nie był specjalnie duży.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 09.07.18 23:38, w całości zmieniany 1 raz
W sumie to nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że znowu idzie myć ręce, działało to jak odruch, kiedy jednak Matt się odezwał, wzruszył ramionami.
- W pracy co chwila myję ręce, chyba weszło mi w nawyk. - przyznał, zatrzymując się, bo i miał brudne dłonie, jednak samochodowi to nie zaszkodzi, a zaraz znów czegoś dotknie - więc postanawiając panować nad świeżo odkrytą nerwicą zawrócił do Mattowego samochodu.
Dalej tylko uśmiechnął się pod nosem, słuchając słów kuzyna. Nie wątpił, że Matt na jego miejscu dawno by ruszył takowy środek transportu, jednak mimo wszystkich rodzinnych podobieństw, w kilku istotnych punktach różnili się diametralnie. Na przykład Bertie miał różne hobby ale nie leżało między nimi łamanie prawa.
- Mhmm. Może założysz jakąś konkurencję dla Błędnego Rycerza? Latające Garbusy Matthew Botta. Dowiozą cię gdzie chcesz, jeśli akurat nie rozwalisz się z nimi na jakimś budynku. - stwierdził wesołym tonem, z zadowoleniem odkrywając że ma przez chwilę więcej miejsca na swoje grzebanie. Wyjął jedną ze starych części, które zdecydowanie nie nadają się już do niczego i dopisał ją do listy obowiązkowych zakupów.
- Może chcesz zachować artefakt po staruszku? - odstawił jednak rdzawe truchło na ziemię i wrócił do maski. Nawet dobrze się przy tym bawił. Zasiedział się w kuchni i przy machaniu różdżką ostatnimi czasy, a zapomniał o tym, jak majsterkowanie swego czasu go bawiło. - Mam w ogóle zajawkę. Zatrzymanie czasu. Czaisz? - a propo machania różdżką, coś mu mówiło że kuzyn zrozumie tę zajawkę. A nawet jeśli nie, to trudno. - Nie wiem w sumie po co mi to, ale muszę nauczyć się tego zaklęcia.
Jego dłonie ruszyły się automatycznie w ramach naturalnej dla niego, dość żywej gestykulacji, z tym że pomiędzy masą po części zardzewiałego badziewia musiało się to skończyć tak, że przywalił sobie w rękę, w jeden z palców które wiele lat temu sobie odciął i syknął zaraz, rękę zabierając i machając nią chwilę jakby to miało pomóc.
Zajawki na różne zaklęcia łapał od czasu do czasu, więc nie było to raczej nic dziwnego.
Na wspomnienie o Olim, tylko uśmiechnął się pod nosem. No tak.
- Nie rozumiem dlaczego komuś kogo znasz Bott może kojarzyć się ze słowem kasa. - stwierdził trochę rozbawiony. No dobra, rodzice radzą sobie dobrze ale to ustatkowani dorośli-dorośli no i o nich nikt na Nikturnie na bank nie słyszał. A oni? Cała trójka przędzie z dnia na dzień (Bert inaczej niż oni, jednak nadal przędzie), w sumie to rodzice i Matta i Oliego się z tym zgrywali. Więc czego tam kto szuka?
- W pracy co chwila myję ręce, chyba weszło mi w nawyk. - przyznał, zatrzymując się, bo i miał brudne dłonie, jednak samochodowi to nie zaszkodzi, a zaraz znów czegoś dotknie - więc postanawiając panować nad świeżo odkrytą nerwicą zawrócił do Mattowego samochodu.
Dalej tylko uśmiechnął się pod nosem, słuchając słów kuzyna. Nie wątpił, że Matt na jego miejscu dawno by ruszył takowy środek transportu, jednak mimo wszystkich rodzinnych podobieństw, w kilku istotnych punktach różnili się diametralnie. Na przykład Bertie miał różne hobby ale nie leżało między nimi łamanie prawa.
- Mhmm. Może założysz jakąś konkurencję dla Błędnego Rycerza? Latające Garbusy Matthew Botta. Dowiozą cię gdzie chcesz, jeśli akurat nie rozwalisz się z nimi na jakimś budynku. - stwierdził wesołym tonem, z zadowoleniem odkrywając że ma przez chwilę więcej miejsca na swoje grzebanie. Wyjął jedną ze starych części, które zdecydowanie nie nadają się już do niczego i dopisał ją do listy obowiązkowych zakupów.
- Może chcesz zachować artefakt po staruszku? - odstawił jednak rdzawe truchło na ziemię i wrócił do maski. Nawet dobrze się przy tym bawił. Zasiedział się w kuchni i przy machaniu różdżką ostatnimi czasy, a zapomniał o tym, jak majsterkowanie swego czasu go bawiło. - Mam w ogóle zajawkę. Zatrzymanie czasu. Czaisz? - a propo machania różdżką, coś mu mówiło że kuzyn zrozumie tę zajawkę. A nawet jeśli nie, to trudno. - Nie wiem w sumie po co mi to, ale muszę nauczyć się tego zaklęcia.
Jego dłonie ruszyły się automatycznie w ramach naturalnej dla niego, dość żywej gestykulacji, z tym że pomiędzy masą po części zardzewiałego badziewia musiało się to skończyć tak, że przywalił sobie w rękę, w jeden z palców które wiele lat temu sobie odciął i syknął zaraz, rękę zabierając i machając nią chwilę jakby to miało pomóc.
Zajawki na różne zaklęcia łapał od czasu do czasu, więc nie było to raczej nic dziwnego.
Na wspomnienie o Olim, tylko uśmiechnął się pod nosem. No tak.
- Nie rozumiem dlaczego komuś kogo znasz Bott może kojarzyć się ze słowem kasa. - stwierdził trochę rozbawiony. No dobra, rodzice radzą sobie dobrze ale to ustatkowani dorośli-dorośli no i o nich nikt na Nikturnie na bank nie słyszał. A oni? Cała trójka przędzie z dnia na dzień (Bert inaczej niż oni, jednak nadal przędzie), w sumie to rodzice i Matta i Oliego się z tym zgrywali. Więc czego tam kto szuka?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Eeee... nie myślałeś może o tym by zrobić sobie jakieś wolne? Wiesz, jak to ci się już tak rzuca na głowę to tak trzy lub cztery dni zrobiłyby ci dobrze. Dziś ręce, a jutro kto wie? Zaczniesz oprószać laski mąką przed zagniataniem czy co - zaśmiałem się rubasznie bo żart mi wyszedł całkiem niewybredny, lecz tak właściwie to tak na poważnie podzieliłem się obawami o tym, że może Bert się za bardzo ostatnio przepracowuje. No dobra, wiadomo - on to zawsze coś robił, lecz skoro praca robiła z niego pół automat, to coś już chyba było całkiem na rzeczy.
Główka śruby nad którą się znęcałem została odpiłowana. Bardzo dobrze. Upiłem piwa. Wziąłem śrubokręt i młotek. Zacząłem jej gwint przystukiwać tak by wyleciał na wylot. Miałem nadzieję, że z kolejnymi pójdzie łatwiej.
- To było dawno, w prządku? - burknąłem, wygrażając mu niemo trzymanym śrubokrętem chociaż prawdą to nie było - Poza tym nikt nie ucierpiał - chociaż tego samego nie można było powiedzieć o kamienicy w którą wjechałem latającym motorem. W niej zrobiłem dziurę, z pojazdu zaś zrobiłem dziurę. Bo do tego wydarzenia Bertie w tym momencie nawiązywał - I był to przecież prototyp - ściągnąłem brwi ku sobie. Zresztą pierwszy z kilkunastu który udało mi się uruchomić ale jednak - Więc mi tu ni wypominaj. Bo sam zacznę Wirtuozie Kuchennego Noża - dodałem na koniec wymachując przed jego twarzą dłonią mając zgięte trzy palce, od małego do środkowego, tak, że wyglądały na ucięte. Tak, tak, wciąż pamiętałem. Właściwie trudno było zapomnieć coś takiego.
Popatrzyłem na ten kawałek rdzawego złomu na podłodze dorzucając również coś od siebie.
- Jest takie zaklęcie...? - zrobiłem zaskoczoną minę. Trochę głupia sprawa, że bardziej orientowałem się czasem w niemagicznym niż magicznym świecie. Może to był znak? - Weź mi pomóż... - zagaiłem do Berta widząc, że tą cześć to da się już wyciągnąć z garbusa. Było to jednak nie poręczne. W sumie mogłem pomyśleć może by jakoś wcześniej to podwiesić czy co. Nie chciałem celować lewitacją bo głupio by było gdybym wybuchnął cały samochód. Z Bertem jednak udało mi się jakoś wymotać z tym silnikiem na podłogę w uszykowane miejsce. Otarłem ręce z rdzy i starego oleju o spodnie. Teraz to sobie przy nim dłubałem teraz przy nim prychając z rozbawieniem kiedy Bertie oczywiście coś sobie zrobił. Nie wiem jakim sposobem uchował się na tym świecie.
- A ty, jak sobie radzisz? Wiesz, że jak coś to mam w sumie gotówki i jak będzie trzeba to po prostu mów, ok? - wiem przecież, że w sumie to tak średnio prządł. Ja nie lepiej, jednak ostatnio to trzeba przyznać, że złapałem wiatr w żagle.
Główka śruby nad którą się znęcałem została odpiłowana. Bardzo dobrze. Upiłem piwa. Wziąłem śrubokręt i młotek. Zacząłem jej gwint przystukiwać tak by wyleciał na wylot. Miałem nadzieję, że z kolejnymi pójdzie łatwiej.
- To było dawno, w prządku? - burknąłem, wygrażając mu niemo trzymanym śrubokrętem chociaż prawdą to nie było - Poza tym nikt nie ucierpiał - chociaż tego samego nie można było powiedzieć o kamienicy w którą wjechałem latającym motorem. W niej zrobiłem dziurę, z pojazdu zaś zrobiłem dziurę. Bo do tego wydarzenia Bertie w tym momencie nawiązywał - I był to przecież prototyp - ściągnąłem brwi ku sobie. Zresztą pierwszy z kilkunastu który udało mi się uruchomić ale jednak - Więc mi tu ni wypominaj. Bo sam zacznę Wirtuozie Kuchennego Noża - dodałem na koniec wymachując przed jego twarzą dłonią mając zgięte trzy palce, od małego do środkowego, tak, że wyglądały na ucięte. Tak, tak, wciąż pamiętałem. Właściwie trudno było zapomnieć coś takiego.
Popatrzyłem na ten kawałek rdzawego złomu na podłodze dorzucając również coś od siebie.
- Jest takie zaklęcie...? - zrobiłem zaskoczoną minę. Trochę głupia sprawa, że bardziej orientowałem się czasem w niemagicznym niż magicznym świecie. Może to był znak? - Weź mi pomóż... - zagaiłem do Berta widząc, że tą cześć to da się już wyciągnąć z garbusa. Było to jednak nie poręczne. W sumie mogłem pomyśleć może by jakoś wcześniej to podwiesić czy co. Nie chciałem celować lewitacją bo głupio by było gdybym wybuchnął cały samochód. Z Bertem jednak udało mi się jakoś wymotać z tym silnikiem na podłogę w uszykowane miejsce. Otarłem ręce z rdzy i starego oleju o spodnie. Teraz to sobie przy nim dłubałem teraz przy nim prychając z rozbawieniem kiedy Bertie oczywiście coś sobie zrobił. Nie wiem jakim sposobem uchował się na tym świecie.
- A ty, jak sobie radzisz? Wiesz, że jak coś to mam w sumie gotówki i jak będzie trzeba to po prostu mów, ok? - wiem przecież, że w sumie to tak średnio prządł. Ja nie lepiej, jednak ostatnio to trzeba przyznać, że złapałem wiatr w żagle.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zaśmiał się pod nosem, bo i kuzynowi się w sumie udało. Bardzo w jego stylu ale może i trafnie, co poradzić. Wzruszył jednak tylko ramionami - pracę lubił, ale też potrzebował pieniędzy więc chętnie brał wszystkie godziny jakie mu oferowano, a czasem i siedział dłużej nad kolejnymi badaniami. Wierzył, że da mu to zyski, w końcu z tym się wiąże rozwój, prawda? Będą sprzedawać lepsze rzeczy za lepsze pieniądze i tak dalej i tak dalej.
Na bulwers Matta też się uśmiechnął, może i dawno ale czy starszemu Bottowi czas zabraniał wypominanie mu dziecinnych przypałów? Nie. Więc on może mu wypominać wypadki sprzed paru zaledwie miesięcy.
- Mam nadzieję że to auto to lepszy prototyp. - stwierdził nie mogąc się nie odgryźć i zaraz wywrócił oczami. - To że ja odciąłem sobie palce nikogo nie dziwi, ale to co z nimi zrobiliście to czysta patologia. - stwierdził mimo wszystko rozbawiony, bo z perspektywy czasu było to nawet zabawne. Z perspektywy czasu te rzeczy które odwalili w sumie głównie Oli z Mattem ale czasami i on, które sprawiały że mama wściekała się najmocniej (jak zrobienie ludzików z uciętych palców Berta i poukładanie mu ich na biurku) z czasem nawet jakoś bardziej go bawiły.
Najwidoczniej sam jest trochę patologiczny.
- Dziwne że mama odzyskała głos po tym jak się na was darła. - stwierdził, bo i dobrze pamiętał że Sammy Bott przez kolejny dzień ewidentnie pobolewało gardło.
- Jest. Tylko jest cholernie trudne. - przyznał. Ale to tylko dodawało mu ambicji. Bert nie był wybitnie ambitny, można wręcz powiedzieć że w większości magicznych dziedzin był ostatnim głąbem, ale Zaklęcia i Uroki jakoś tak dobrze mu wchodziły, lubił je.
Tak czy inaczej odłożył co robił i pomógł Mattowi wyjąć zardzewiały element z samochodu. Sporo roboty jeszcze przy tym będzie.
Na ofertę gotówki, pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. No, tego nie było żeby mu Matt sam z siebie kasę oferował. Choć w sumie Bert doskonale wiedział że w razie czego starszy kuzyn by mu pomógł. Pytanie tylko skąd by tę kasę wziął.
- Radzę sobie. Mam dług u Titusa nie u goblinów, mam sporo godzin w Próżności, jakoś to będzie. Ale dzięki. - wzruszył zaraz ramionami. Co prawda dług u przyjaciela także traktował poważnie, zawsze to jednak lepiej niż kiedy wisi ci nad głową olbrzymi wiekowy bank gotów odebrać wszystko co masz. - Jestem ubogi odkąd wyprowadziłem się z domu, da się przywyknąć.
Dodał nawet trochę tym rozbawiony.
Napił się jeszcze trochę swojego piwa i zaczął powoli ogarniać narzędzia.
- Zanim nie zrobisz małych zakupów, to chyba na tyle, nie?
Stwierdził, patrząc co by tu jeszcze można zrobić.
Na bulwers Matta też się uśmiechnął, może i dawno ale czy starszemu Bottowi czas zabraniał wypominanie mu dziecinnych przypałów? Nie. Więc on może mu wypominać wypadki sprzed paru zaledwie miesięcy.
- Mam nadzieję że to auto to lepszy prototyp. - stwierdził nie mogąc się nie odgryźć i zaraz wywrócił oczami. - To że ja odciąłem sobie palce nikogo nie dziwi, ale to co z nimi zrobiliście to czysta patologia. - stwierdził mimo wszystko rozbawiony, bo z perspektywy czasu było to nawet zabawne. Z perspektywy czasu te rzeczy które odwalili w sumie głównie Oli z Mattem ale czasami i on, które sprawiały że mama wściekała się najmocniej (jak zrobienie ludzików z uciętych palców Berta i poukładanie mu ich na biurku) z czasem nawet jakoś bardziej go bawiły.
Najwidoczniej sam jest trochę patologiczny.
- Dziwne że mama odzyskała głos po tym jak się na was darła. - stwierdził, bo i dobrze pamiętał że Sammy Bott przez kolejny dzień ewidentnie pobolewało gardło.
- Jest. Tylko jest cholernie trudne. - przyznał. Ale to tylko dodawało mu ambicji. Bert nie był wybitnie ambitny, można wręcz powiedzieć że w większości magicznych dziedzin był ostatnim głąbem, ale Zaklęcia i Uroki jakoś tak dobrze mu wchodziły, lubił je.
Tak czy inaczej odłożył co robił i pomógł Mattowi wyjąć zardzewiały element z samochodu. Sporo roboty jeszcze przy tym będzie.
Na ofertę gotówki, pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. No, tego nie było żeby mu Matt sam z siebie kasę oferował. Choć w sumie Bert doskonale wiedział że w razie czego starszy kuzyn by mu pomógł. Pytanie tylko skąd by tę kasę wziął.
- Radzę sobie. Mam dług u Titusa nie u goblinów, mam sporo godzin w Próżności, jakoś to będzie. Ale dzięki. - wzruszył zaraz ramionami. Co prawda dług u przyjaciela także traktował poważnie, zawsze to jednak lepiej niż kiedy wisi ci nad głową olbrzymi wiekowy bank gotów odebrać wszystko co masz. - Jestem ubogi odkąd wyprowadziłem się z domu, da się przywyknąć.
Dodał nawet trochę tym rozbawiony.
Napił się jeszcze trochę swojego piwa i zaczął powoli ogarniać narzędzia.
- Zanim nie zrobisz małych zakupów, to chyba na tyle, nie?
Stwierdził, patrząc co by tu jeszcze można zrobić.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spojrzałem na niego wilkiem krzywiąc się trochę na tą jego uwagę. To przecież nie był prototyp. Wiedziałem nad czym pracuję. Tego tak nie rozbiję. No, przynajmniej miałem taką nadzieję bo przecież miałem co do tego samochodu trochę więcej planów niż to o co mnie prosiła Justine. Rozchmurzyłem się na samą myśl i nawet szczeniackie uwagi Bertiego nie mogły tego przyćmić.
- Ten garbus też będzie latał. Pójdzie mi lepiej. W końcu raz mi się udało – zapewniłem bo przez chwilę ale jednak udało mi się zmusić maszynę do lewitowania. Była mniejsza, lżejsza ale jednak. Co mogło być trudniejszego w takim garbusie? – Tylko nie mów na razie nic Just – na razie trzeba było zmusić garbusa do jakiegokolwiek toczenia się po płaskiej nawierzchni ulicy. To nie miało być takie proste.
- I tak nikomu już nie były potrzebne - teraz to wzruszyłem ramionami wspominając palcową historię, jednak nie mogłem powstrzymać się przed tym by nie zaśmiać się pod nosem na myśl, że jednak ja i Oliver umieliśmy znaleźć dodatkowe zastosowanie dla niemal wszystkiego. To bez wątpienia był talent.
- No, to była draka – przyznałem, zabierając się za mozolne rozkręcanie silnika na części pierwsze i sprawdzanie czy mają jakieś widoczne na pierwszy rzut oka wyszczerbienia, otarcia. Widząc, że zaschły olej na tłokach przypominał klei odnotowałem w pamięci, że przyda się więcej ścierek i jakiś rozpuszczalnik. To jednak potem – co mogę to już teraz rozłożę i spróbuję dojrzeć czy jest tu jakaś usterka.
- W ogóle to może wypadałoby ją jakoś odwiedzić? - zreflektowałem się nagle spoglądając na kuzyna tak bardziej na poważnie – Wiesz, zapewnić ją, że mimo wszystko dajemy sobie radę i żyjemy. To jej chyba potrzebne po tym co się stało i tymi powalonymi rzeczami które się dzieją – miałem oczywiście na myśli zaginięcie kuzynki. Mogłem się założyć, że teraz gorzej sypiała.
Skoro twierdził, że ma wszystko pod kontrolą to postanowiłem mu zawierzyć. Tak przynajmniej do jutra. Potem się zacznę martwić od nowa. Musiał przecież istnieć sposób by pomóc co nieco mu z tym kredytem. Hmm...
- No, myślę, że tak. Już sam dokończę sprawdzać co ostatecznie z silnikiem. Dzięki za pomoc. Dam ci znać, gdy będę wiedział co i jak dalej. - przyznałem mu rację. Wyglądało, że to będzie tak właściwie dziś na tyle.
|Turluturlu badania
- Ten garbus też będzie latał. Pójdzie mi lepiej. W końcu raz mi się udało – zapewniłem bo przez chwilę ale jednak udało mi się zmusić maszynę do lewitowania. Była mniejsza, lżejsza ale jednak. Co mogło być trudniejszego w takim garbusie? – Tylko nie mów na razie nic Just – na razie trzeba było zmusić garbusa do jakiegokolwiek toczenia się po płaskiej nawierzchni ulicy. To nie miało być takie proste.
- I tak nikomu już nie były potrzebne - teraz to wzruszyłem ramionami wspominając palcową historię, jednak nie mogłem powstrzymać się przed tym by nie zaśmiać się pod nosem na myśl, że jednak ja i Oliver umieliśmy znaleźć dodatkowe zastosowanie dla niemal wszystkiego. To bez wątpienia był talent.
- No, to była draka – przyznałem, zabierając się za mozolne rozkręcanie silnika na części pierwsze i sprawdzanie czy mają jakieś widoczne na pierwszy rzut oka wyszczerbienia, otarcia. Widząc, że zaschły olej na tłokach przypominał klei odnotowałem w pamięci, że przyda się więcej ścierek i jakiś rozpuszczalnik. To jednak potem – co mogę to już teraz rozłożę i spróbuję dojrzeć czy jest tu jakaś usterka.
- W ogóle to może wypadałoby ją jakoś odwiedzić? - zreflektowałem się nagle spoglądając na kuzyna tak bardziej na poważnie – Wiesz, zapewnić ją, że mimo wszystko dajemy sobie radę i żyjemy. To jej chyba potrzebne po tym co się stało i tymi powalonymi rzeczami które się dzieją – miałem oczywiście na myśli zaginięcie kuzynki. Mogłem się założyć, że teraz gorzej sypiała.
Skoro twierdził, że ma wszystko pod kontrolą to postanowiłem mu zawierzyć. Tak przynajmniej do jutra. Potem się zacznę martwić od nowa. Musiał przecież istnieć sposób by pomóc co nieco mu z tym kredytem. Hmm...
- No, myślę, że tak. Już sam dokończę sprawdzać co ostatecznie z silnikiem. Dzięki za pomoc. Dam ci znać, gdy będę wiedział co i jak dalej. - przyznałem mu rację. Wyglądało, że to będzie tak właściwie dziś na tyle.
|Turluturlu badania
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
W jednej chwili cała ta zabawa spodobała mu się o wiele bardziej. Uniósł brwi, jego wesoły uśmiech odrobinkę się zmienił, może nabrał trochę bardziej bottowo-łobuzerskiego charakteru. Choć w żyłach Bertiego płynęło mniej owego łobuzerstwa niż jeśli chodzi o Matta, musiał coś w sobie jednak mieć!
- O. - wydał z siebie inteligentną literkę. - Wiesz co. W sumie to nadal mam Miętusa, Titus ma go jakoś niedługo odebrać ale możnaby mu się dokładniej przyjrzeć, żeby mieć jakiś wzór.
Zaproponował zaraz, bo i zabawa w mechanikę to jedno, latanie to inna kwestia i mogą kombinować, ale skoro jest opcja żeby zerknęli do gotowego obrazka, może i warto to zrobić.
Na słowa dotyczące Tonks skinął lekko głową - ostatecznie to nie jego sprawa, a z dziewczyną szczególnego kontaktu i tak nie miał.
Na wspomnienie o rodzicielce, Bertie lekko skinął głową. Wiedział, że pod paroma względami myśleli podobnie. Tamte zniknięcia musiały ją przerazić. Straciła jedno dziecko - choć Bertie wierzył, że Ana jeszcze się odnajdzie, po Samancie widać było wyraźnie, jak mocno odbił się na niej ten koszmar. Teraz dodatkowo jej rodzinie grozi coś, czego zrozumieć nie może.
- Tak, przydałoby się. Wpadłem kilka dni po tych pierwszomajowych wybuchach sprawdzić czy są cali, ale nie miałem wtedy jakoś dużo czasu. - przyznał. Łapał każdą godzinę w Próżności jaką mu dawali i zbierał się najpierw psychicznie. Nie mógł przed rodzicami pokazać zanim się pozbierał - bo nie zamierzał dokładać im kłopotów. - Zgadamy się dokładniej.
Dodał zaraz, bo i musieli dogadać się pod względem czasu i przekminić to tak żeby rodzice byli wtedy w domu.
- Okej. W takim razie się zmywam.
Skinął lekko głową, skoro Matt już sobie poradzi to on poszedł w końcu solidnie ręce umyć, bo i uwalił się całkiem solidnie. Zarzucił swoją torbę na ramię, po czym ruszył w końcu do wyjścia, pod koniec odwracając się tylko na chwilę by zerknąć na samochód.
- To narazie, powodzenia tu. - dodał tylko nim wyszedł.
turlu.
zt
- O. - wydał z siebie inteligentną literkę. - Wiesz co. W sumie to nadal mam Miętusa, Titus ma go jakoś niedługo odebrać ale możnaby mu się dokładniej przyjrzeć, żeby mieć jakiś wzór.
Zaproponował zaraz, bo i zabawa w mechanikę to jedno, latanie to inna kwestia i mogą kombinować, ale skoro jest opcja żeby zerknęli do gotowego obrazka, może i warto to zrobić.
Na słowa dotyczące Tonks skinął lekko głową - ostatecznie to nie jego sprawa, a z dziewczyną szczególnego kontaktu i tak nie miał.
Na wspomnienie o rodzicielce, Bertie lekko skinął głową. Wiedział, że pod paroma względami myśleli podobnie. Tamte zniknięcia musiały ją przerazić. Straciła jedno dziecko - choć Bertie wierzył, że Ana jeszcze się odnajdzie, po Samancie widać było wyraźnie, jak mocno odbił się na niej ten koszmar. Teraz dodatkowo jej rodzinie grozi coś, czego zrozumieć nie może.
- Tak, przydałoby się. Wpadłem kilka dni po tych pierwszomajowych wybuchach sprawdzić czy są cali, ale nie miałem wtedy jakoś dużo czasu. - przyznał. Łapał każdą godzinę w Próżności jaką mu dawali i zbierał się najpierw psychicznie. Nie mógł przed rodzicami pokazać zanim się pozbierał - bo nie zamierzał dokładać im kłopotów. - Zgadamy się dokładniej.
Dodał zaraz, bo i musieli dogadać się pod względem czasu i przekminić to tak żeby rodzice byli wtedy w domu.
- Okej. W takim razie się zmywam.
Skinął lekko głową, skoro Matt już sobie poradzi to on poszedł w końcu solidnie ręce umyć, bo i uwalił się całkiem solidnie. Zarzucił swoją torbę na ramię, po czym ruszył w końcu do wyjścia, pod koniec odwracając się tylko na chwilę by zerknąć na samochód.
- To narazie, powodzenia tu. - dodał tylko nim wyszedł.
turlu.
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 20.07.18 21:08, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
|05.07.1956r
Kiedy tylko dostała wiadomość, że ktoś w gronie jej znajomych posiada warsztat z którego może korzystać, od razu zakasała rękawy i zaczęła zbierać potrzebne rzeczy (głównie drewno, kartki, ołówki) i pomysły. Dobrze pamiętała warsztat ojca w którym nie raz zdarzało jej się pomagać, z tych zdolności z resztą korzystała wytwarzając dla siebie rekwizyty kiedy jeszcze zajmowała się iluzjami - do których jej serce wciąż od czasu do czasu się rwało, kiedy w jej dłonie wpadały karty czy inne drobiazgi. Znów zastanawiała się, jak możnaby przed oczami widza stworzyć odrobinę mugolskiej magii. I wierzyła że kiedyś dane będzie jej do tego wrócić.
Kiedyś.
Dziś jednak weszła do stolarni i odetchnęła przyjemnym zapachem. W torebce miała zakupione wcześniej drewno, zmniejszone do wygodnych rozmiarów. Najchętniej zrezygnowałaby i z tej odrobiny magii, jednak nie było szans na to by przeniosła je siłą swoich rąk czy chociażby przewiozła rowerem, którym najczęściej się teraz poruszała i który postawiła właśnie obok garażu.
Na stole rozłożyła duży rulon papieru na którym rozrysowane były kolejne elementy krzesła. Miała zamiar zacząć właśnie od krzeseł, zestawu dla czterech osób, może później dorobi do nich stolik? Nie była pewna jeszcze w jaki sposób zabrać się za sprzedaż, nie chciała rozpoczynać firmy zanim nie zrobi i nie sprzeda kilku przedmiotów, zanim po prostu nie rozezna się w rynku. Choć ten formalny krok pod wieloma względami był dla niej bardzo kuszący, nie tylko dla samej legalizacji działalności, ale też przez fakt, że ta może stać się przyjemnie oficjalna, dać jej poczucie, że znów ma pracę, że sobie radzi. Jako iluzjonistka nauczyła się dbania o finanse, nauczyła się tego gdzie należy iść, na jakie wydatki się przygotować, jak zdobywać informacje i z tą wiedzą miała szansę ruszyć dalej, jej wewnętrzne lęki kazały jej jednak myśleć o konsekwencjach związanych z ewentualnym upadkiem oficjalnie istniejącej firmy, nawet takiej jednoosobowej.
To jednak stanie się już niebawem.
Jeszcze raz przeanalizowała przygotowywane przez ostatnie dni rysunki. Nie była zdolnym rysownikiem, jednak kreślić przy pomocy metrówki nauczył ją ojciec - który z kolei rysował całkiem dobrze i nie tylko w techniczny sposób potrafił pokazać na papierze co zamierza zrobić. Ta techniczna strona jej jednak wystarczyła. Obok krzesła przedstawionego z trzech stron znajdowały się osobno wszystkie jego elementy, oznaczony sposób łączenia, ilość potrzebnych części, dokładne co do milimetra wymiary. Lil bardzo w tej pracy lubiła tę precyzję. Praca nad projektem ją uspokajała. Skupienie na tym, żeby linia była idealnie prosta, szła do odpowiedniego punktu, miała idealną długość. A później oglądanie dokładnego, wykreślonego szczegółowo rysunku. To dawało jej prawdziwą, szczerą satysfakcję.
Teraz, kiedy kawałek drewna został wyjęty z torebki i położony w odpowiednim miejscu, wrócił do swoich właściwych rozmiarów. Przyjemnie żółta barwa i regularne słoje już kusiły, by zrobić z niego coś ciekawego. Buk jest jednym z najtwardszych typów drewna, przy tym pozostaje nietrudne w obróbce. Oczywiście ceną za tę pierwszą cechę jest spory ciężar, jednak co poradzić - coś za coś. Lily zawsze ciężkie meble wydawały się bardziej solidne, odnajdowała w tym zaletę i liczyła że ktoś także to doceni. Jeśli nie - w świcie magii są sposoby na wszystko. A magiczna stolarka to właściwie coś o czym myślała w przyszłości. Myślała, choć wciąż nie była wcale pewna. Właściwie nadal nie czuła że na prawdę należy do tego świata. Nie uważała, że to jej miejsce. Nie czuła że powinna korzystać z magii, nad którą w pełni nie potrafi panować.
A jednocześnie ta w jakiś dziwny sposób mimo wszystko ją pociągała, zapraszała, MacDonald nie mogła się całkowicie tej pokusie oprzeć. Jak ciekawe przedmioty możnaby stworzyć?
Choć czy trzeba prawdziwej magii, kiedy w meblach można zakamuflować tak wiele? Widziała jak tata robi stół który za sprawą kilku ruchów całkowicie się zmieniał w inny, większy. Dla niej aż tak zaawansowane dzieło póki co było nieosiągalne, jednak wierzyła że z czasem osiągnie podobny poziom perfekcji. Zamierzała na to pracować. Póki co jednak myślała o tym, by mebel był solidny, stabilny, porządny, estetyczny. Myślała także o ewentualnych ukrytych mechanizmach, podwójnych dnach, czy skrytkach jakie można w nim umieścić. Tęsknota za iluzjonizmem kazała jej wprowadzać jego nieznaczne elementy w kolejny sposób na życie.
Póki co jednak wzięła ołówek i metrówkę, zaczęła oznaczać na drewnie odpowiedniej wielkości elementy, rozplanowywać ten dość spory kawałek by móc już niebawem nadać mu kształt. Dalej trzeba było owo drewno pociąć i tu wiele osób znających Lil zdziwiłoby się, że ta nie panikuje na widok ostrzy piły, a jednak tutejsze narzędzia wcale jej nie przerażają. Wręcz przeciwnie, MacDonald czuje się między nimi swobodnie, nie przeszkadza jej hałas, nie przeszkadza jej potencjalne zagrożenie. Jest ostrożna, nawet bardzo ostrożna, jednak to niebezpieczeństwo znosi z absolutnym spokojem - przyzwyczajona, może trochę sentymentalnie, a może akurat tę rzecz udało się jej ojcu odpowiednio wszczepić w rudą głowę. Może to właśnie uczucie z jakim ojciec podchodził do swojego wytwórstwa sprawiło że Lily zaufała tym sprzętom.
I chyba przez chwilę poczuła się jak w domu patrząc, jak drewno powoli dzieli się na kawałki, później przy pomocy frezarki czy szlifierki staje się nogami czy oparciem krzesła. Dalej znów ołówek i metrówka, w których miejscach otwory, jakiej wielkości, oznaczanie. Delikatną, cienką, precyzyjną linią. Wiercenie otworów, a także przygotowanie gwintów. Wszystko zajmowało czas, jednak Lily właśnie przypominała sobie, jak bardzo za tym tęskniła. Dopiero kiedy kolejne elementy były przygotowane, uświadomiła sobie, jak wiele czasu minęła. Było już późno, była szalenie głodna - posprzątała więc po sobie warsztat, zamiotła skrawki drewna, czy powstałe trociny, w jedno miejsce odłożyła swoje elementy, rozejrzała się jeszcze i wyszła. By kolejnego dnia wrócić z samego rana rzecz jasna.
Teraz każdemu z elementów nadawała dokładniejsze kształty, szlifowała, dopracowywała. Ostatecznie wzięła dłuto i w każdej z nóg zaczęła ryć powoli wcześniej przemyślane ozdoby. Delikatne motywy roślinne, nic nadwyraz nowatorskiego, nic niespotykanego, dość proste do wykonania, jednak w efekcie końcowym niemal zawsze przyjemne dla oka. Siedziała tak po kolei nad każdą z nóg chcąc, by były identyczne w zdobieniach, najpierw oznaczając wszystko ołówkiem, później dłutami wycinając niepotrzebne elementy, odkrywając to, czego chciała.
Później oparcie, w tym pozostawiła miejsce na obicie, które już zamówiła, pozostałe elementy jednak przyozdobiła bardziej skomplikowanymi kształtami, przechodzącymi się łodygami z kwiatem w centralnej części.
Siedzenie pozostało mniej ozdobne, ono także miało mieć obicie, wszystko było już właściwie gotowe.
Na koniec uśmiechnęła się do siebie całkiem dumna, całkiem zadowolona, łącząc kolejne elementy, wbijając kliny, kiedy wszystko schodziło się dokładnie. Czuła satysfakcję, zadowolenie, jakąś dziwną radość której chyba nawet nie potrafiłaby uzasadnić - przecież zrobiła tylko krzesło, coś co inny stolarz zrobiłby znacznie sprawniej, być może też jeszcze dokładniej. Ona jednak była z siebie dumna, była wdzięczna tacie za to czego ją nauczył i za to, że przekonał ją do zbliżenia się do maszyn. Cieszyła się, że Matt podsunął jej ten pomysł i właściwie to on znalazł dla niej miejsce. I że Justine zgodziła się je udostępnić.
Chyba przede wszystkim zaczynała czuć nadzieję na to, że ten szalony plan ze stawaniem na nogi i z własną działalnością ma jakiś sens, że na prawdę coś potrafi i, że ostatecznie w końcu sobie poradzi. Potrzebowała tego - potrzebowała zobaczyć, mieć namacalny dowód na to, że ma jakąś szansę.
Dość szybko jednak sama sprowadziła się na ziemię, upominając, że to dopiero jedno krzesło, jeszcze nie wykończone w stu procentach. Jeszcze cały ogrom pracy przed nią, zanim to wszystko się poskłada, zanim faktycznie uda jej się otworzyć i rozkręcić działalność. Ta odrobina nadziei i wiary w siebie była jej jednak potrzebna już od bardzo dawna.
zt <3
Kiedy tylko dostała wiadomość, że ktoś w gronie jej znajomych posiada warsztat z którego może korzystać, od razu zakasała rękawy i zaczęła zbierać potrzebne rzeczy (głównie drewno, kartki, ołówki) i pomysły. Dobrze pamiętała warsztat ojca w którym nie raz zdarzało jej się pomagać, z tych zdolności z resztą korzystała wytwarzając dla siebie rekwizyty kiedy jeszcze zajmowała się iluzjami - do których jej serce wciąż od czasu do czasu się rwało, kiedy w jej dłonie wpadały karty czy inne drobiazgi. Znów zastanawiała się, jak możnaby przed oczami widza stworzyć odrobinę mugolskiej magii. I wierzyła że kiedyś dane będzie jej do tego wrócić.
Kiedyś.
Dziś jednak weszła do stolarni i odetchnęła przyjemnym zapachem. W torebce miała zakupione wcześniej drewno, zmniejszone do wygodnych rozmiarów. Najchętniej zrezygnowałaby i z tej odrobiny magii, jednak nie było szans na to by przeniosła je siłą swoich rąk czy chociażby przewiozła rowerem, którym najczęściej się teraz poruszała i który postawiła właśnie obok garażu.
Na stole rozłożyła duży rulon papieru na którym rozrysowane były kolejne elementy krzesła. Miała zamiar zacząć właśnie od krzeseł, zestawu dla czterech osób, może później dorobi do nich stolik? Nie była pewna jeszcze w jaki sposób zabrać się za sprzedaż, nie chciała rozpoczynać firmy zanim nie zrobi i nie sprzeda kilku przedmiotów, zanim po prostu nie rozezna się w rynku. Choć ten formalny krok pod wieloma względami był dla niej bardzo kuszący, nie tylko dla samej legalizacji działalności, ale też przez fakt, że ta może stać się przyjemnie oficjalna, dać jej poczucie, że znów ma pracę, że sobie radzi. Jako iluzjonistka nauczyła się dbania o finanse, nauczyła się tego gdzie należy iść, na jakie wydatki się przygotować, jak zdobywać informacje i z tą wiedzą miała szansę ruszyć dalej, jej wewnętrzne lęki kazały jej jednak myśleć o konsekwencjach związanych z ewentualnym upadkiem oficjalnie istniejącej firmy, nawet takiej jednoosobowej.
To jednak stanie się już niebawem.
Jeszcze raz przeanalizowała przygotowywane przez ostatnie dni rysunki. Nie była zdolnym rysownikiem, jednak kreślić przy pomocy metrówki nauczył ją ojciec - który z kolei rysował całkiem dobrze i nie tylko w techniczny sposób potrafił pokazać na papierze co zamierza zrobić. Ta techniczna strona jej jednak wystarczyła. Obok krzesła przedstawionego z trzech stron znajdowały się osobno wszystkie jego elementy, oznaczony sposób łączenia, ilość potrzebnych części, dokładne co do milimetra wymiary. Lil bardzo w tej pracy lubiła tę precyzję. Praca nad projektem ją uspokajała. Skupienie na tym, żeby linia była idealnie prosta, szła do odpowiedniego punktu, miała idealną długość. A później oglądanie dokładnego, wykreślonego szczegółowo rysunku. To dawało jej prawdziwą, szczerą satysfakcję.
Teraz, kiedy kawałek drewna został wyjęty z torebki i położony w odpowiednim miejscu, wrócił do swoich właściwych rozmiarów. Przyjemnie żółta barwa i regularne słoje już kusiły, by zrobić z niego coś ciekawego. Buk jest jednym z najtwardszych typów drewna, przy tym pozostaje nietrudne w obróbce. Oczywiście ceną za tę pierwszą cechę jest spory ciężar, jednak co poradzić - coś za coś. Lily zawsze ciężkie meble wydawały się bardziej solidne, odnajdowała w tym zaletę i liczyła że ktoś także to doceni. Jeśli nie - w świcie magii są sposoby na wszystko. A magiczna stolarka to właściwie coś o czym myślała w przyszłości. Myślała, choć wciąż nie była wcale pewna. Właściwie nadal nie czuła że na prawdę należy do tego świata. Nie uważała, że to jej miejsce. Nie czuła że powinna korzystać z magii, nad którą w pełni nie potrafi panować.
A jednocześnie ta w jakiś dziwny sposób mimo wszystko ją pociągała, zapraszała, MacDonald nie mogła się całkowicie tej pokusie oprzeć. Jak ciekawe przedmioty możnaby stworzyć?
Choć czy trzeba prawdziwej magii, kiedy w meblach można zakamuflować tak wiele? Widziała jak tata robi stół który za sprawą kilku ruchów całkowicie się zmieniał w inny, większy. Dla niej aż tak zaawansowane dzieło póki co było nieosiągalne, jednak wierzyła że z czasem osiągnie podobny poziom perfekcji. Zamierzała na to pracować. Póki co jednak myślała o tym, by mebel był solidny, stabilny, porządny, estetyczny. Myślała także o ewentualnych ukrytych mechanizmach, podwójnych dnach, czy skrytkach jakie można w nim umieścić. Tęsknota za iluzjonizmem kazała jej wprowadzać jego nieznaczne elementy w kolejny sposób na życie.
Póki co jednak wzięła ołówek i metrówkę, zaczęła oznaczać na drewnie odpowiedniej wielkości elementy, rozplanowywać ten dość spory kawałek by móc już niebawem nadać mu kształt. Dalej trzeba było owo drewno pociąć i tu wiele osób znających Lil zdziwiłoby się, że ta nie panikuje na widok ostrzy piły, a jednak tutejsze narzędzia wcale jej nie przerażają. Wręcz przeciwnie, MacDonald czuje się między nimi swobodnie, nie przeszkadza jej hałas, nie przeszkadza jej potencjalne zagrożenie. Jest ostrożna, nawet bardzo ostrożna, jednak to niebezpieczeństwo znosi z absolutnym spokojem - przyzwyczajona, może trochę sentymentalnie, a może akurat tę rzecz udało się jej ojcu odpowiednio wszczepić w rudą głowę. Może to właśnie uczucie z jakim ojciec podchodził do swojego wytwórstwa sprawiło że Lily zaufała tym sprzętom.
I chyba przez chwilę poczuła się jak w domu patrząc, jak drewno powoli dzieli się na kawałki, później przy pomocy frezarki czy szlifierki staje się nogami czy oparciem krzesła. Dalej znów ołówek i metrówka, w których miejscach otwory, jakiej wielkości, oznaczanie. Delikatną, cienką, precyzyjną linią. Wiercenie otworów, a także przygotowanie gwintów. Wszystko zajmowało czas, jednak Lily właśnie przypominała sobie, jak bardzo za tym tęskniła. Dopiero kiedy kolejne elementy były przygotowane, uświadomiła sobie, jak wiele czasu minęła. Było już późno, była szalenie głodna - posprzątała więc po sobie warsztat, zamiotła skrawki drewna, czy powstałe trociny, w jedno miejsce odłożyła swoje elementy, rozejrzała się jeszcze i wyszła. By kolejnego dnia wrócić z samego rana rzecz jasna.
Teraz każdemu z elementów nadawała dokładniejsze kształty, szlifowała, dopracowywała. Ostatecznie wzięła dłuto i w każdej z nóg zaczęła ryć powoli wcześniej przemyślane ozdoby. Delikatne motywy roślinne, nic nadwyraz nowatorskiego, nic niespotykanego, dość proste do wykonania, jednak w efekcie końcowym niemal zawsze przyjemne dla oka. Siedziała tak po kolei nad każdą z nóg chcąc, by były identyczne w zdobieniach, najpierw oznaczając wszystko ołówkiem, później dłutami wycinając niepotrzebne elementy, odkrywając to, czego chciała.
Później oparcie, w tym pozostawiła miejsce na obicie, które już zamówiła, pozostałe elementy jednak przyozdobiła bardziej skomplikowanymi kształtami, przechodzącymi się łodygami z kwiatem w centralnej części.
Siedzenie pozostało mniej ozdobne, ono także miało mieć obicie, wszystko było już właściwie gotowe.
Na koniec uśmiechnęła się do siebie całkiem dumna, całkiem zadowolona, łącząc kolejne elementy, wbijając kliny, kiedy wszystko schodziło się dokładnie. Czuła satysfakcję, zadowolenie, jakąś dziwną radość której chyba nawet nie potrafiłaby uzasadnić - przecież zrobiła tylko krzesło, coś co inny stolarz zrobiłby znacznie sprawniej, być może też jeszcze dokładniej. Ona jednak była z siebie dumna, była wdzięczna tacie za to czego ją nauczył i za to, że przekonał ją do zbliżenia się do maszyn. Cieszyła się, że Matt podsunął jej ten pomysł i właściwie to on znalazł dla niej miejsce. I że Justine zgodziła się je udostępnić.
Chyba przede wszystkim zaczynała czuć nadzieję na to, że ten szalony plan ze stawaniem na nogi i z własną działalnością ma jakiś sens, że na prawdę coś potrafi i, że ostatecznie w końcu sobie poradzi. Potrzebowała tego - potrzebowała zobaczyć, mieć namacalny dowód na to, że ma jakąś szansę.
Dość szybko jednak sama sprowadziła się na ziemię, upominając, że to dopiero jedno krzesło, jeszcze nie wykończone w stu procentach. Jeszcze cały ogrom pracy przed nią, zanim to wszystko się poskłada, zanim faktycznie uda jej się otworzyć i rozkręcić działalność. Ta odrobina nadziei i wiary w siebie była jej jednak potrzebna już od bardzo dawna.
zt <3
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
3 września, badania, etap 1b
Nieco po macoszemu potraktowałem ostatnio zobowiązanie, które na siebie wziąłem choć powodów ku temu miałem wiele. Szala przechyliła się nie tak dawno mocniej. Może to i lepiej - przez wzgląd na to chciałem szybciej mieć to już za sobą i zwyczajnie zostawić za plecami. Nieładnie, wiem, lecz świat ostatnio poszarzał więc i to pasowało.
Uprzedziłem Leanne o swoim przybyciu. Drzwi były więc otwarte. Nie szwendałem się za bardzo po domu bo i chyba moje towarzystwo nie było wygodne i dla niej po tej sprawie z Bojczukiem. Skierowałem zatem swoje kroki od razu do piwnicy w której czekały na mnie narzędzia i rozbebeszone, garbusowe zwłoki. Odrzuciłem kurtkę i zmieniłem koszulę na tą roboczą będącą zlepkiem smaru i kurzu. Na ziemi, na deskach leżał porozkręcany silnik. To na nim poprzestało podczas ostatnich prac. Wyciągnęliśmy go razem z Bertem - dokładnie wszystko pamiętałem, lecz na wszelki wypadek przyjrzałem się jeszcze kartce na której wypisane były rzeczy do wymienienia lub kupna. Wywnioskowałem z niej że układ chłodnicy też był już za. Tak jak część elektronikiki, która jeszcze potrzebowała dopieszczenia i to od niej postanowiłem dziś zacząć. Posprawdzać bezpieczniki, kable, a dokładniej ich gwinty. Akumulator po takim czasie był oczywiście do wywalenia i cud, że w ogóle nie zaczął ociekać żrącą mazią. Nie mogłem sprawdzić wszystkiego tak jak chciałem. Wiedziałem, że więcej niedociągnięć wyjdzie w chwili wymienienia akumulatora i uruchomienia silnika. Co byłem jednak w stanie ustalić na ten moment to ustaliłem przenosząc swoje zainteresowanie na układ chłodzenia. To co mnie zaskoczyło to to, że płyny w tymże ciągle się znajdowały. Po tylu latach zmieniły się co prawda w coś co przypominało gęsty syrop ale huh - wyraźnie nie miały którędy parować. To był dobry znak.
Praca szła mi metodycznie do przodu. To, że pracowałem samemu pozwalało mi się też skupić nieco bardziej. Nie rozpraszałem się co sprawiło, że po pięciu godzinach dokonałem sporego postępu. Z taką też myślą opuściłem mieszkanie Tonksów.
|zt
Nieco po macoszemu potraktowałem ostatnio zobowiązanie, które na siebie wziąłem choć powodów ku temu miałem wiele. Szala przechyliła się nie tak dawno mocniej. Może to i lepiej - przez wzgląd na to chciałem szybciej mieć to już za sobą i zwyczajnie zostawić za plecami. Nieładnie, wiem, lecz świat ostatnio poszarzał więc i to pasowało.
Uprzedziłem Leanne o swoim przybyciu. Drzwi były więc otwarte. Nie szwendałem się za bardzo po domu bo i chyba moje towarzystwo nie było wygodne i dla niej po tej sprawie z Bojczukiem. Skierowałem zatem swoje kroki od razu do piwnicy w której czekały na mnie narzędzia i rozbebeszone, garbusowe zwłoki. Odrzuciłem kurtkę i zmieniłem koszulę na tą roboczą będącą zlepkiem smaru i kurzu. Na ziemi, na deskach leżał porozkręcany silnik. To na nim poprzestało podczas ostatnich prac. Wyciągnęliśmy go razem z Bertem - dokładnie wszystko pamiętałem, lecz na wszelki wypadek przyjrzałem się jeszcze kartce na której wypisane były rzeczy do wymienienia lub kupna. Wywnioskowałem z niej że układ chłodnicy też był już za. Tak jak część elektronikiki, która jeszcze potrzebowała dopieszczenia i to od niej postanowiłem dziś zacząć. Posprawdzać bezpieczniki, kable, a dokładniej ich gwinty. Akumulator po takim czasie był oczywiście do wywalenia i cud, że w ogóle nie zaczął ociekać żrącą mazią. Nie mogłem sprawdzić wszystkiego tak jak chciałem. Wiedziałem, że więcej niedociągnięć wyjdzie w chwili wymienienia akumulatora i uruchomienia silnika. Co byłem jednak w stanie ustalić na ten moment to ustaliłem przenosząc swoje zainteresowanie na układ chłodzenia. To co mnie zaskoczyło to to, że płyny w tymże ciągle się znajdowały. Po tylu latach zmieniły się co prawda w coś co przypominało gęsty syrop ale huh - wyraźnie nie miały którędy parować. To był dobry znak.
Praca szła mi metodycznie do przodu. To, że pracowałem samemu pozwalało mi się też skupić nieco bardziej. Nie rozpraszałem się co sprawiło, że po pięciu godzinach dokonałem sporego postępu. Z taką też myślą opuściłem mieszkanie Tonksów.
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Garaż
Szybka odpowiedź