Garaż
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Garaż
Usytuowany z lewej strony domu Tonksów garaż jest też jednocześnie stolarnią, w której pracuje głowa rodziny. Pomieszczenie mieści w sobie podłużny stół przy którym noce nie raz zarywał pan Tonks, pod nim niezmiennie walają się trociny i wióry. Ściany zapełniają dłuta, narzędzia rzeźbiarskie oraz te niezbędne do obróbki drewna. Trochę zaniedbane pomieszczenie jest jednak na tyle duże, że poza kawałkiem na warsztat ojca zawsze znajdowało się tutaj miejsce na żółtego Garusa, który teraz znajdował się w nim od jakiegoś czasu. Garaż posiada dwa wejścia. Można dostać się do niego dużymi podwójnymi drewnianymi wrotami od strony podwórka oraz przejściem które prowadziło do domu.
Jaśniała, kołysała się nad ziemią w jakiejś niewypowiedzianej beztrosce, rozbawieniu. On zaś czuł się jak cień który wraz ze wzmagającym się kontrastem podsycanym przez gwardzistkę zaczynał przypominać ponurą, ciemną plamę. Nie mógł nie odczuć, że ewidentnie nie pasował w ramy malowanego przez nią obrazka i tu nie chodziło już tylko o strój, czy wyobrażenia o przejażdżce. Cierpliwie jednak znosił stosowane przez nią nieporadne, nietrafione zabiegi upchnięcia go w ten jaskrawy krajobraz. Okazane mu wyróżnienie nie sprawiło mu przyjemności. Nie chciał przychodzić jej do głowy, jako pierwsza osoba do spędzania wolnego czasu, zabawy. Nie mógł nie patrzeć na tę deklarację przez pryzmat minionej rozmowy z Samuelem i nie czuć się jak jakaś forma substytutu relacji która jej się sypała; pomostu mającego dać poczucie jego bliskości. Nie chciał myśleć kiedy ostatnio śmiał się do rozruchu i czemu było to tak dawno. Nie lubił kiedy jego pytania były zbywane, kiedy ich wartość była umniejszana, kiedy zamiast odpowiedzi podsuwano mu kolejne pytania. Nie skakał w nieznane, nie lubił kiedy podejmowano decyzje za niego i nie zadręczał się.
- Justine, to ty mnie zadręczasz - spojrzał na nią poważnie, z wyrzutem, tak by wiedziała, że w tym momencie faktycznie w ogóle nie było mu do śmiechu. Wprawnie, mniej lub bardziej nieświadomie, poruszała każdą strunę, której nie powinna w jakiejś cyrkowej aranżacji małpich podskoków - Przestań skakać, jak buchorożec w porze godowej i po prostu powiedz co mam robić - to, że chciała by z nią się przejechał wiedział już od początku. Zastanawiało go ile razy będzie musiał sugerować, że nie umie w mugolskie wynalazki by mu wyjaśniła co ma robić i jak w zasadzie będzie to działało, wyglądało. Za dużo merytorycznych odpowiedzi nie otrzymał. Nie interesowało go bajdurzenie i eskalowanie fantastyczności doznań rodem z reklam nowych, ułatwiających życie gospodyni domowej sprzętów opisywanych w Czarownicy.
Nieco z pary spuścił dopiero kiedy zrozumiał że jego poddenerwowanie i spięcie w przeciągu ostatnich tygodni nasiliło się do tego stopnia, że zostało dostrzeżone, przez Tonks. Nie myliła się co do tego, że potrzebował odetchnąć. tak właściwie, nie bardzo wiedział co w tym momencie powinien jej odpowiedzieć czy też potraktować jej troskę. Milczał więc dłuższą chwilę bijąc się z własnymi myślami - Bexley High - mrukną - Możesz prowadzić nas w kierunku Bexley High Street. Tam wysiądę - powtórzył już pewniej proponując pewien kompromis - on dostanie się do domu, a ona w tym czasie się z nim przejedzie skoro jest jej to do szczęścia potrzebne. Sapnął aż pod nosem, a potem wpakował się na miejsce pasażera kładąc bacik na podłodze wehikułu. Było nieco wygodniej niż w siodle przez wzgląd na oparcie, jednak... cóż - dobrze, że nie cierpiał na klaustrofobie.
- Justine, to ty mnie zadręczasz - spojrzał na nią poważnie, z wyrzutem, tak by wiedziała, że w tym momencie faktycznie w ogóle nie było mu do śmiechu. Wprawnie, mniej lub bardziej nieświadomie, poruszała każdą strunę, której nie powinna w jakiejś cyrkowej aranżacji małpich podskoków - Przestań skakać, jak buchorożec w porze godowej i po prostu powiedz co mam robić - to, że chciała by z nią się przejechał wiedział już od początku. Zastanawiało go ile razy będzie musiał sugerować, że nie umie w mugolskie wynalazki by mu wyjaśniła co ma robić i jak w zasadzie będzie to działało, wyglądało. Za dużo merytorycznych odpowiedzi nie otrzymał. Nie interesowało go bajdurzenie i eskalowanie fantastyczności doznań rodem z reklam nowych, ułatwiających życie gospodyni domowej sprzętów opisywanych w Czarownicy.
Nieco z pary spuścił dopiero kiedy zrozumiał że jego poddenerwowanie i spięcie w przeciągu ostatnich tygodni nasiliło się do tego stopnia, że zostało dostrzeżone, przez Tonks. Nie myliła się co do tego, że potrzebował odetchnąć. tak właściwie, nie bardzo wiedział co w tym momencie powinien jej odpowiedzieć czy też potraktować jej troskę. Milczał więc dłuższą chwilę bijąc się z własnymi myślami - Bexley High - mrukną - Możesz prowadzić nas w kierunku Bexley High Street. Tam wysiądę - powtórzył już pewniej proponując pewien kompromis - on dostanie się do domu, a ona w tym czasie się z nim przejedzie skoro jest jej to do szczęścia potrzebne. Sapnął aż pod nosem, a potem wpakował się na miejsce pasażera kładąc bacik na podłodze wehikułu. Było nieco wygodniej niż w siodle przez wzgląd na oparcie, jednak... cóż - dobrze, że nie cierpiał na klaustrofobie.
Find your wings
Próbowała, choć każde jedno działanie zdawało się całkowicie nietrafione. Dokładnie jakby, jakby idealnie wiedziała co zrobić, żeby jedynie rozdrażnić go bardziej, kiedy najmocniej zależało jej na tym, by choć na chwilę pozwolić mu odpocząć i odsunąć myśli od wszystkiego tego, co przeszli. Ich wspólna misja zakończyła się fiaskiem, nadal, ciemną nocą słyszała krzyk mugoli, którym nie udało im się pomóc. Dlatego nie poddawała się, mimo, że ta walka zdawała się przegrana. Nie chciała odpuszczać, Im wszystkim należała się chwila oddechu, odpoczynku, nawet jeśli krótka. Inna sprawa, że prawie nie znała Anthony’ego i mogła tylko zgadywać. Przeskakiwała więc z nogi na nogę a gdy z jego ust wypadły słowa jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu, a mina całkowicie zrzedła. Chyba nieświadomie rozszerzyła usta, a na jej twarzy wykwitło całkowite zażenowanie. Porównanie do buchoroża chyba trochę ją ubodło, może nie miała gracji czy klasy, ale nie była tak wielka. Powoli opuściła nogę, stając pewnie na dwóch.
- Przepraszam? - mruknęła cicho, unosząc dłoń by ułożyć ją na karku. Zmarszczyła nos zastanawiając się nad tym, czy mogłaby właściwie coś jeszcze zrobić. To spotkanie szło chyba od samego początku w kierunku wielkiej katastrofy. A może to ona zawsze jakąś zwiastowała. Nie potrafiła zrozumieć, czemu zawsze gdy próbowała zrobić coś dobrze, sprawy przybierały całkowicie przeciwny obrót? Ale dostrzegła szansę w drugiej części zdania. Dlatego po chwili milczenia i marszczenia brwi uniosła na niego jasne błękitne spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. Wróciła kilka kroków łapiąc za klamkę u drzwi. - Wsiąść i zapiąć pasy - wydała szybkie instrukcje, trochę obawiając się, że za chwilę zmieni zdanie. Obserwowała jak wsiada wstrzymując na chwile oddech. Sama zajęła miejsce kierowcy i sięgnęła po czarny pasek materiału. - To pasy, wciskasz je tutaj. - powiedziała, zapinając swoje. - No. - mruknęła pod nosem, wkładając kluczyki do stacyjki. Przekręciła je, furkot silnika rozszedł się wokół nich. Włączyła pierwszy bieg i poruszyła nogami wciskając odpowiednie pedały. - To na Bexley High. - powiedziała, pozwalając by garbus ruszył wyjeżdżając powoli na ulicę i włączając się do ruchu. Zerknęła w bok na Skamandera zmieniając bieg. Samochód zaczął jechać trochę szybciej. - Jednak się zgodziłeś. - stwierdziła po prostu, zwracając wzrok znów na drogę nie do końca pewna, co właściwie skłoniło go do tego skłoniło. Bo wątpiła, bo w ostatecznym rozrachunku była to ona.
- Przepraszam? - mruknęła cicho, unosząc dłoń by ułożyć ją na karku. Zmarszczyła nos zastanawiając się nad tym, czy mogłaby właściwie coś jeszcze zrobić. To spotkanie szło chyba od samego początku w kierunku wielkiej katastrofy. A może to ona zawsze jakąś zwiastowała. Nie potrafiła zrozumieć, czemu zawsze gdy próbowała zrobić coś dobrze, sprawy przybierały całkowicie przeciwny obrót? Ale dostrzegła szansę w drugiej części zdania. Dlatego po chwili milczenia i marszczenia brwi uniosła na niego jasne błękitne spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. Wróciła kilka kroków łapiąc za klamkę u drzwi. - Wsiąść i zapiąć pasy - wydała szybkie instrukcje, trochę obawiając się, że za chwilę zmieni zdanie. Obserwowała jak wsiada wstrzymując na chwile oddech. Sama zajęła miejsce kierowcy i sięgnęła po czarny pasek materiału. - To pasy, wciskasz je tutaj. - powiedziała, zapinając swoje. - No. - mruknęła pod nosem, wkładając kluczyki do stacyjki. Przekręciła je, furkot silnika rozszedł się wokół nich. Włączyła pierwszy bieg i poruszyła nogami wciskając odpowiednie pedały. - To na Bexley High. - powiedziała, pozwalając by garbus ruszył wyjeżdżając powoli na ulicę i włączając się do ruchu. Zerknęła w bok na Skamandera zmieniając bieg. Samochód zaczął jechać trochę szybciej. - Jednak się zgodziłeś. - stwierdziła po prostu, zwracając wzrok znów na drogę nie do końca pewna, co właściwie skłoniło go do tego skłoniło. Bo wątpiła, bo w ostatecznym rozrachunku była to ona.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Być może nie powinien odpowiadać na jej propozycję, a kiedy już tu przybył lepiej wyszłoby gdyby po wyjaśnionym nieporozumieniu zwyczajnie się rozeszli. Nie był towarzystwem do zabaw. Nie takich, które wymagały oderwania się od ziemi i cofnięcia w czasie o te kilkanaście lub więcej lat kiedy skok w nieznane brzmiał atrakcyjnie, chwytał za młodzieńcze serce. To była przeszłość, której nie chciał symulować, ogrywać. Dziś lubił czuć grunt pod stopami. Mgłę niewiedzy chętnie rozganiał na własnych zasadach, metodycznie. Jeśli mógł wolał polegać na sobie, a jeśli nie mógł - cenił zwięzłość swojego towarzysza. To co robiła Justine odbiegało od tego wszystkiego ale przecież nie mógł jej za to winić bo nie byli tu z powodu pracy, czy zakonniczej misji. Mogła być wolnym duchem, niestety on nie potrafił jej w tym towarzyszyć.
Proszę - nie. Wyciągnął dłoń w stopującym geście dając jej znak by się wstrzymała, że to niepotrzebne.
- W porządku - dodał samemu czując zmieszanie, jej zażenowaniem. W zasadzie przyszedł tu i nie minęło chwila, a Tonks już obniżyła loty pod jego humory. Wchodził jej na głowę. Pozostawało mu westchnąć jedynie w duchu nad sobą samym. W ciszy podążał za czarownicą pakując się do mugolskiego pojazdu. Podążając za instrukcjami przepasł swój tors materiałową szarfą by w kolejnej chwili z uwagą i dozą ciekawości obserwować to jak uruchamiała całą tą metalową skorupkę na kółkach. Nie minęło wiele, a zaczęli się toczyć po ulicy. W chwili gdy przyśpieszyli Skamander odruchowo uczepił się uchwytu nad głową, bądź też w drzwiach. Chyba nie czuł się zbyt pewnie lub bezpiecznie zdając sobie sprawę, że kontury mijanych latarni jakoś się rozmazywały przywołując te wszystkie, mało zabawne sytuacje związane z Błędnym. Dzielnie starał się to jednak skrywać.
- Oboje wygospodarowaliśmy, poświęciliśmy swój dzisiejszy czas. Co prawa nasze oczekiwania się nieco rozminęły w konfrontacji z rzeczywistości, lecz to nie oznacza, że musimy wyjść na tym źle. Kompromis - ty będziesz masz swoją przejażdżkę, a ja dostanę się do domu - nie chciał źle i pomimo tego, że sprawiał wrażenie człowieka wyjątkowo stanowczego to był skory do nawiązywania porumień. Przynajmniej tych w jego mniemaniu sensownych - czemu jedna ze stron miała nie zyskać, jeżeli druga nie traciła - Chciałem też skorzystać z okazji. Pomówić - zaczął zerkając na jej profil, jednak nie oczekując (a może nawet mając nadzieję) że oderwie swojej uwagi od tego co działo się za zasypywaną przez śnieg szybę - Chodzi o spotkanie. Pewnie zauważyłaś, lecz ciężko się ze mną dyskutuje - to był daleko posunięty eufemizm. Zdecydowanie nie przebierał w słowach, z wyrafinowaniem odpłacał się za posyłane pod jego adresem zniewagi, potrafił być bezczelny, arogancki, a pewność siebie pozwalała mu na śmielsze podburzanie autorytetu zwierzchników. Nieraz pomimo iż nawet nie podnosił głosu odbierany był jako agresor zmuszający rozmówcę do ofensywy i paradoksalnie to nieraz sprawiało, że robił wrażenie, budził posłuch w innych. Właściwie nie tylko dyskusje były z nim ciężkie, a praca, życie - Chodzi o to, że gdy coś mówię nie powinnaś przejmować się za bardzo tym, jak to robię. Może się nie zgadzamy, lecz nie uważam cie za wroga, Justine. Jeśli się nie pilnuję bywam dość szorstki w doborze słów, zachowaniu. Trzeba zwracać mi wówczas uwagę, że przesadzam - wprost i bez ceregieli bo inaczej potrafię wejść na głowę, a to źle się kończy - do tego miał talent. Wierzył, że po kilku incydentach z nim związanych czy to na szkockich wzgórzach czy ostatnim spotkaniu nie musiał tłumaczyć jej istoty tego problemu. Niestety. Dlaczego jej o tym wszystkim mówił? Była wyższa rangą jako zakonnik, nie znała go, a nie chciał by bała się jako dowódca wyegzekwować od niego w razie konieczności odpowiednie zachowanie. Nie mógł w końcu obiecać, że nie da się rozdrażnieniu i znów nie zacznie podważać cudzego autorytetu w nieodpowiednim miejscu i czasie. Ciężko było utrzymać go w ryzach, lecz to nie sprawiało, że był wrogiem - Nie bierz jednak przykładu z tego starego pomyleńca - Kierana - sprecyzował na koniec, a brwi nachmurzyły się instynktownie w jakimś tiku rozdrażnienia na same wspomnienie obecnego głównodowodzącego, który podczas obrad bliski był krzyku i obsmarował go od góry dołu. Jak to było, że kiedyś był wstanie wykrzesać wobec niego jakikolwiek szacunek, a dziś...Zmrużył powieki, pozwalając sobie oprzeć głowę o boczną szybę przez którą obserwował śnieżny krajobraz starając się nie myśleć o tym, że miał nakaz współpracowania z nim przy dokumentacji.
Proszę - nie. Wyciągnął dłoń w stopującym geście dając jej znak by się wstrzymała, że to niepotrzebne.
- W porządku - dodał samemu czując zmieszanie, jej zażenowaniem. W zasadzie przyszedł tu i nie minęło chwila, a Tonks już obniżyła loty pod jego humory. Wchodził jej na głowę. Pozostawało mu westchnąć jedynie w duchu nad sobą samym. W ciszy podążał za czarownicą pakując się do mugolskiego pojazdu. Podążając za instrukcjami przepasł swój tors materiałową szarfą by w kolejnej chwili z uwagą i dozą ciekawości obserwować to jak uruchamiała całą tą metalową skorupkę na kółkach. Nie minęło wiele, a zaczęli się toczyć po ulicy. W chwili gdy przyśpieszyli Skamander odruchowo uczepił się uchwytu nad głową, bądź też w drzwiach. Chyba nie czuł się zbyt pewnie lub bezpiecznie zdając sobie sprawę, że kontury mijanych latarni jakoś się rozmazywały przywołując te wszystkie, mało zabawne sytuacje związane z Błędnym. Dzielnie starał się to jednak skrywać.
- Oboje wygospodarowaliśmy, poświęciliśmy swój dzisiejszy czas. Co prawa nasze oczekiwania się nieco rozminęły w konfrontacji z rzeczywistości, lecz to nie oznacza, że musimy wyjść na tym źle. Kompromis - ty będziesz masz swoją przejażdżkę, a ja dostanę się do domu - nie chciał źle i pomimo tego, że sprawiał wrażenie człowieka wyjątkowo stanowczego to był skory do nawiązywania porumień. Przynajmniej tych w jego mniemaniu sensownych - czemu jedna ze stron miała nie zyskać, jeżeli druga nie traciła - Chciałem też skorzystać z okazji. Pomówić - zaczął zerkając na jej profil, jednak nie oczekując (a może nawet mając nadzieję) że oderwie swojej uwagi od tego co działo się za zasypywaną przez śnieg szybę - Chodzi o spotkanie. Pewnie zauważyłaś, lecz ciężko się ze mną dyskutuje - to był daleko posunięty eufemizm. Zdecydowanie nie przebierał w słowach, z wyrafinowaniem odpłacał się za posyłane pod jego adresem zniewagi, potrafił być bezczelny, arogancki, a pewność siebie pozwalała mu na śmielsze podburzanie autorytetu zwierzchników. Nieraz pomimo iż nawet nie podnosił głosu odbierany był jako agresor zmuszający rozmówcę do ofensywy i paradoksalnie to nieraz sprawiało, że robił wrażenie, budził posłuch w innych. Właściwie nie tylko dyskusje były z nim ciężkie, a praca, życie - Chodzi o to, że gdy coś mówię nie powinnaś przejmować się za bardzo tym, jak to robię. Może się nie zgadzamy, lecz nie uważam cie za wroga, Justine. Jeśli się nie pilnuję bywam dość szorstki w doborze słów, zachowaniu. Trzeba zwracać mi wówczas uwagę, że przesadzam - wprost i bez ceregieli bo inaczej potrafię wejść na głowę, a to źle się kończy - do tego miał talent. Wierzył, że po kilku incydentach z nim związanych czy to na szkockich wzgórzach czy ostatnim spotkaniu nie musiał tłumaczyć jej istoty tego problemu. Niestety. Dlaczego jej o tym wszystkim mówił? Była wyższa rangą jako zakonnik, nie znała go, a nie chciał by bała się jako dowódca wyegzekwować od niego w razie konieczności odpowiednie zachowanie. Nie mógł w końcu obiecać, że nie da się rozdrażnieniu i znów nie zacznie podważać cudzego autorytetu w nieodpowiednim miejscu i czasie. Ciężko było utrzymać go w ryzach, lecz to nie sprawiało, że był wrogiem - Nie bierz jednak przykładu z tego starego pomyleńca - Kierana - sprecyzował na koniec, a brwi nachmurzyły się instynktownie w jakimś tiku rozdrażnienia na same wspomnienie obecnego głównodowodzącego, który podczas obrad bliski był krzyku i obsmarował go od góry dołu. Jak to było, że kiedyś był wstanie wykrzesać wobec niego jakikolwiek szacunek, a dziś...Zmrużył powieki, pozwalając sobie oprzeć głowę o boczną szybę przez którą obserwował śnieżny krajobraz starając się nie myśleć o tym, że miał nakaz współpracowania z nim przy dokumentacji.
Find your wings
Uniosła dłoń i podrapała się po nosie, marszcząc lekko brwi. Zerknęła na niego na kilka sekund po czym odwróciła spojrzenie skupiając się znów na drodze.Obróciła kierownicą zmuszając pojazd by wszedł w zakręt, skręcili w lewo. W końcu zaśmiała się i oparła głowę o fotel wzdychając lekko. W końcu pokręciła przecząco głową. Zwolniła, przepuszczając pieszych na pasach.
- Myślę, że mamy bardzo podobne rzeczy w głowach. - przestawiła bieg na pierwszy i ściągnęła nogi z pedałów. Dwójka ludzi, prawdopodobnie mugoli przeszła przed maską. Kiedy ich stopy stanęły na chodniku ruszyła ponownie. - A za dobór słów jestem sobie sama winna. - zmieniła bieg, samochód znów przyśpieszył. Mijali kamienice, krajobraz miasta mijał obok nich szybko, jednak nie na tyle, by mogły umknąć komuś jakieś szczegóły.
- Lubię cie. - wzruszyła lekko ramionami, nie czuła się z tym winna. Nawet jeśli ktoś mógł uważać, że to dziwne, czy kompletnie dziwaczne. Ich znajomość wcześniej, była nijaka. Nie znali się, nadal nie znali się całkowicie. Ale był dla niej dobrym balansem, przynajmniej tak sama uważała. - I w jakiś sposób też podziwiam. Masz doświadczenie, którego mnie brakuje. - nie była aurorem od lat, dopiero niedawno zaczęła walczyć, zdążyła już swoje przeżyć i swojego doświadczyć, ale nadal wiele musiała się nauczyć. - Widzisz rzeczy z innej perspektywy i w inny sposób. Myślę, że mogę się od ciebie dużo nauczyć. Poza tym, nie da się cie za bardzo okłamać, a to pozwala zostać mi szczerą też z samą sobą. - uśmiechnęła się półgębkiem, jeszcze się odnajdywała, a może jeszcze się szukała, on zdawał się stabilnie zaznajomiony z własnym. Westchnęła raz jeszcze przenosząc prawą dłoń z kierownicy na bieg, zmieniła go i ułożyła ponownie dłoń na wcześniejszym miejscu. - Źle wyraziłam własne obawy i po raz kolejny podzieliły się zdania. - zmarszczyła brwi przez jej twarz przemknęło zmartwienie. - Potrzebne nam są zdecydowane działania, ale gdzie jest granica między zdecydowaniem a lekkomyślnością? Zdaje sobie te pytania. Może nie powinnam zadawać ich wam. Może powinnam inaczej je klarować. - wzruszyła lekko ramionami. Skupiała się na drodze którą jechała, więc wypowiadane zdania były całkowcie zgodne z prawdą i jej własnymi przemyśleniami. - Jeśli ktoś uważa mnie za tchórza, ma do tego prawo. Ale nie dam sobie tego wmówić, ani nie zamierzam się o to kłócić. Słowa w tym wypadku nikogo nie przekonają. Ci co mnie znają wiedzą jak jest. Inni dostrzegą to w poprzez pryzmat moich działań, albo nie dostrzegą wcale. - przeżyła już wiele, od urodzenia walczyła z tym jak postrzega się ludzi jej pochodzenia. Zamknęli ją jak zbrodniarza, torturowali, zabrali różdżkę, jej matka umarła praktycznie na jej oczach, gdy spóźniła się ledwie o minuty, pozostając całkowicie bezsilna. Zacisnęła wargi. Utrata stanowiska pracy, miała ochotę prychnąć wtedy, ale kolejny konflikt nie był potrzebny. Wiedziała, że świat cierpiał, że potrzebował pomocy, ale mimo że powinna być zdecydowana, musiała być też być przemyślana. By zamiast zaszkodzić, pomóc. Zamilkła na kilka chwil. Zerkając w jego stronę na ostatnie ze zdań, które padły z jego ust. Nie rozumiała relacji, czy powodu poróżnienia między nimi. Może nie powinna delegować ich do tego samego zadania. Może powinna je rozdzielić, ale równie dobrze mogli podzielić się sami. Kieran jako szef Biura mógł najlepiej nadzorować, a może wypracować system wynoszenia danych. A oboje wiedzieli, czego było potrzeba najbardziej, by taka jednostka mogła rzeczywiście zacząć funkcjonować. Uniosła dłoń i założyła włosy za ucho. A potem przeniosła dłoń na kark i potarła go. - Nie powiedziałam tego na spotkaniu, bo nie chciałam byśmy zaczęli się sprzeczać o coś, czego zmienić i tak się już nie da. Zrobiłeś dobrze, czy źle? Mogłeś wybrać inaczej, czy nie? Pieprzyć to. - naburmuszyła się lekko, przypominając sobie niedawne wydarzenia. Wzięła wdech, przeniosła rękę na bieg i zmieniła go przyśpieszając. - Ja cię widziałam Anthony. Zaraz po. Nie mówię o ranach, które miałeś na ciele. - tak nie wyglądało spojrzenie bezwzględnego mordercy. Zresztą kim była, by go oceniać. Robiła zakupy, kiedy on walczył za nich wszystkich próbując przesunąć szalę na ich stronę. Odwróciła głowę spoglądając w jego stronę. - Na Mądrą Rowenę, podjęłam wiele decyzji, niektórych o wielkich cenach, próbując zrobić cokolwiek. - pokręciła głową nadal jakby zaskoczona. Łatwo było po czasie wskazywać co i jak należało zrobić inaczej. Sama sobie to robiła, rozmyślała, zastanawiała się, sprawdzała inne scenariusze. Ale nie zmieniało to jednego. Było za późno. A ona, zostawała z tym sama. Z ciężarem, który tylko ona prawdziwie znała. Swój niósł Anthony, jeden dzielili wspólnie.
- Może to nic nie znaczy. Ale dobrze jest mieć cie przy sobie, mimo, że bywasz bardzo bezpośredni - uśmiechnęła się łagodnie - albo zwyczajnie stoisz za swoim. Ale jesteś dobrym towarzyszem, można na tobie polegać, mimo że nie znamy się lata. Pomyślałam że przyda Ci się chwila wytchnienia, żeby pogadać, albo pomilczeć. Trochę średnio w to wszystko trafiłam, ale wiele ostatnio przeszliśmy. - zwolniła trochę, skręcając w kolejną uliczkę. Stonehenge, nieudana misja która włożyła w sny zabitych ludzi, Azkaban. Wszystko nakładało się na siebie i nawarstwialo. Wygrali tym razem, po fali porażek i upadków. Ale euforia sukcesu mogła być równie zgubna, co frustracja przegranego.
- Myślę, że mamy bardzo podobne rzeczy w głowach. - przestawiła bieg na pierwszy i ściągnęła nogi z pedałów. Dwójka ludzi, prawdopodobnie mugoli przeszła przed maską. Kiedy ich stopy stanęły na chodniku ruszyła ponownie. - A za dobór słów jestem sobie sama winna. - zmieniła bieg, samochód znów przyśpieszył. Mijali kamienice, krajobraz miasta mijał obok nich szybko, jednak nie na tyle, by mogły umknąć komuś jakieś szczegóły.
- Lubię cie. - wzruszyła lekko ramionami, nie czuła się z tym winna. Nawet jeśli ktoś mógł uważać, że to dziwne, czy kompletnie dziwaczne. Ich znajomość wcześniej, była nijaka. Nie znali się, nadal nie znali się całkowicie. Ale był dla niej dobrym balansem, przynajmniej tak sama uważała. - I w jakiś sposób też podziwiam. Masz doświadczenie, którego mnie brakuje. - nie była aurorem od lat, dopiero niedawno zaczęła walczyć, zdążyła już swoje przeżyć i swojego doświadczyć, ale nadal wiele musiała się nauczyć. - Widzisz rzeczy z innej perspektywy i w inny sposób. Myślę, że mogę się od ciebie dużo nauczyć. Poza tym, nie da się cie za bardzo okłamać, a to pozwala zostać mi szczerą też z samą sobą. - uśmiechnęła się półgębkiem, jeszcze się odnajdywała, a może jeszcze się szukała, on zdawał się stabilnie zaznajomiony z własnym. Westchnęła raz jeszcze przenosząc prawą dłoń z kierownicy na bieg, zmieniła go i ułożyła ponownie dłoń na wcześniejszym miejscu. - Źle wyraziłam własne obawy i po raz kolejny podzieliły się zdania. - zmarszczyła brwi przez jej twarz przemknęło zmartwienie. - Potrzebne nam są zdecydowane działania, ale gdzie jest granica między zdecydowaniem a lekkomyślnością? Zdaje sobie te pytania. Może nie powinnam zadawać ich wam. Może powinnam inaczej je klarować. - wzruszyła lekko ramionami. Skupiała się na drodze którą jechała, więc wypowiadane zdania były całkowcie zgodne z prawdą i jej własnymi przemyśleniami. - Jeśli ktoś uważa mnie za tchórza, ma do tego prawo. Ale nie dam sobie tego wmówić, ani nie zamierzam się o to kłócić. Słowa w tym wypadku nikogo nie przekonają. Ci co mnie znają wiedzą jak jest. Inni dostrzegą to w poprzez pryzmat moich działań, albo nie dostrzegą wcale. - przeżyła już wiele, od urodzenia walczyła z tym jak postrzega się ludzi jej pochodzenia. Zamknęli ją jak zbrodniarza, torturowali, zabrali różdżkę, jej matka umarła praktycznie na jej oczach, gdy spóźniła się ledwie o minuty, pozostając całkowicie bezsilna. Zacisnęła wargi. Utrata stanowiska pracy, miała ochotę prychnąć wtedy, ale kolejny konflikt nie był potrzebny. Wiedziała, że świat cierpiał, że potrzebował pomocy, ale mimo że powinna być zdecydowana, musiała być też być przemyślana. By zamiast zaszkodzić, pomóc. Zamilkła na kilka chwil. Zerkając w jego stronę na ostatnie ze zdań, które padły z jego ust. Nie rozumiała relacji, czy powodu poróżnienia między nimi. Może nie powinna delegować ich do tego samego zadania. Może powinna je rozdzielić, ale równie dobrze mogli podzielić się sami. Kieran jako szef Biura mógł najlepiej nadzorować, a może wypracować system wynoszenia danych. A oboje wiedzieli, czego było potrzeba najbardziej, by taka jednostka mogła rzeczywiście zacząć funkcjonować. Uniosła dłoń i założyła włosy za ucho. A potem przeniosła dłoń na kark i potarła go. - Nie powiedziałam tego na spotkaniu, bo nie chciałam byśmy zaczęli się sprzeczać o coś, czego zmienić i tak się już nie da. Zrobiłeś dobrze, czy źle? Mogłeś wybrać inaczej, czy nie? Pieprzyć to. - naburmuszyła się lekko, przypominając sobie niedawne wydarzenia. Wzięła wdech, przeniosła rękę na bieg i zmieniła go przyśpieszając. - Ja cię widziałam Anthony. Zaraz po. Nie mówię o ranach, które miałeś na ciele. - tak nie wyglądało spojrzenie bezwzględnego mordercy. Zresztą kim była, by go oceniać. Robiła zakupy, kiedy on walczył za nich wszystkich próbując przesunąć szalę na ich stronę. Odwróciła głowę spoglądając w jego stronę. - Na Mądrą Rowenę, podjęłam wiele decyzji, niektórych o wielkich cenach, próbując zrobić cokolwiek. - pokręciła głową nadal jakby zaskoczona. Łatwo było po czasie wskazywać co i jak należało zrobić inaczej. Sama sobie to robiła, rozmyślała, zastanawiała się, sprawdzała inne scenariusze. Ale nie zmieniało to jednego. Było za późno. A ona, zostawała z tym sama. Z ciężarem, który tylko ona prawdziwie znała. Swój niósł Anthony, jeden dzielili wspólnie.
- Może to nic nie znaczy. Ale dobrze jest mieć cie przy sobie, mimo, że bywasz bardzo bezpośredni - uśmiechnęła się łagodnie - albo zwyczajnie stoisz za swoim. Ale jesteś dobrym towarzyszem, można na tobie polegać, mimo że nie znamy się lata. Pomyślałam że przyda Ci się chwila wytchnienia, żeby pogadać, albo pomilczeć. Trochę średnio w to wszystko trafiłam, ale wiele ostatnio przeszliśmy. - zwolniła trochę, skręcając w kolejną uliczkę. Stonehenge, nieudana misja która włożyła w sny zabitych ludzi, Azkaban. Wszystko nakładało się na siebie i nawarstwialo. Wygrali tym razem, po fali porażek i upadków. Ale euforia sukcesu mogła być równie zgubna, co frustracja przegranego.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wątpił - w to, że zawartość ich głów była zbieżna. Szczęśliwie (a może nie?) nie był ograniczony jedynie do własnej by wiedzieć, jak bardzo złudne potrafi być podobne przekonanie. Uznał, że chodzi jej o coś bardziej trywialnego - o wartkie myśli rodzące się przez konieczność, sytuacje. Chociaż i tego nie był pewien. To co teraz mówił nie było powodowane poczuciem winy, nie szukał winnych, nie oczekiwał tłumaczeń, przeprosin i właściwie nie chciał ich słuchać bo zwyczajnie nie było takiej potrzeby - to nie była kwestia doboru słów, a postrzegania. Jej świat był szerszy o ten niemagiczny. Jak o tym pomyślał to pewnie niejednokrotnie budziło to sytuacje takie jak ta. To zresztą była już nieistotna przeszłość z którą się rozmówili i teraz na nowych, obustronnie zgodnych warunkach robili coś innego - Nie przepraszaj za byle błahostkę - jeszcze wejdzie ci to w krew i jak zaraza poniesie się dalej - wpatrywał się przez parującą od wewnątrz szybę na mugoli przechodzącymi przed maską samochodu. Było w tym więcej prywatnej rady od serca niż służbowej - Skąd oni wiedzieli, że się zatrzymasz? - dodał zaraz przeskakując na inny temat, krzywiąc się w chwili w której silnik szarpnął pojazdem, jak i nim samym do przodu. Już wiedział, że tej części podróży nie lubi najbardziej - tej chwili w której ze spoczynku należało ruszyć do przodu. Jakie to paradoksalne.
- Lubię cie
Zerkną na nią z pewną dozą ostrożności, zdezorientowania. Nie do końca wiedział jak powinien odczytać tą nagłą i dziwną potrzebę uzewnętrzniania się czarownicy - Umm... - mrukną dość zachowawczo chcąc przerwać tą niepokojącą pauzę bo choć było to niedorzeczne (i poniekąd zabawne...) to poczuł się w tym momencie jak przymusowy zakładnik samobójcy - Nie planujesz nas rozbić, prawda...? - zerkną na nią unosząc w żartobliwym geście jedną z jasnych brwi wyżej. Lubił chwile w których gładkie słowa pieściły szarganą co rusz przez innych dumę, ego. Było to odmiana tak nagła i niespodziewana w tym momencie, że nie mógł podświadomie nie próbować węszyć podstępu, szukać drugiego dna - Nie chcę cię rozczarować ale nie będę raczej twoim egzaminatorem czy instruktorem na żadnym etapie twojego kształcenia - nie musisz mnie czarować - odpowiedział na niepoważnie odwzajemniając półgębkiem uśmiech - Doświadczenia ci jednak nie brakuje, Tonks. Masz je, jest jednak po prostu inne - zapewnił ją już na poważnie. W końcu przeszła kurs medyczny, przez wiele lat była ratowniczką, rozwijała się jako gwardzistka.... Zawiesił spojrzenie na nieśmiało wystających z zsuniętych rękawów swetra przedramion by płynnie, niby niepostrzeżenie, wlepić się w ponury krajobraz zza szyby - To, że brakuje ci tego aurorskiego to nie jest coś nienormalnego - na chwilę obecną aurorem w końcu nie jesteś - zauważył z typową dla siebie kąśliwością, tą samą za pomocą której zdarzało mu się nękać kursantów i zresztą nie tylko ich. Wyglądało jednak na to, że wszystko było wyłącznie kwestią czasu. Kto wie, może niedługo będzie potrafiła również go okłamać bo choć przyjemnym było myśleć, że żadne kłamstwo się go nie ima to jednak nie była to prawda. Egoistycznie nie wyprowadzał jej jednak z błędu.
Zamilkł i choć wyglądał na nieco zamyślonego to chłoną każde kolejne słowo gwardzistki, które odnosiło się do minionego spotkania - I myślisz, że jakbyś użyła innej retoryki to ponad dwudziestu różnych czarodziei z różnych, często skrajnych środowisk, o różnych doświadczeniu życiowym, różnym wieku nagle jednomyślnie by ci przyklasnęło...? Nie bądź naiwna - skwitował spokojnie - Już samo to, że wszyscy zbieramy się w jednym miejscu z tego samego powodu jest osiągnięciem. Taka grupa ludzi nigdy nie będzie w pełni zgodna i dlatego właśnie w organizacji istniała hierarchia, a nie demokracja. Przynajmniej powinna bo w praktyce dajecie się zahukać głosom obaw i przez pryzmat tego podejmujecie dalsze działania, które - nie oszukujmy się - bardziej niż na walkę z tyranią skupiają się na zapewnieniu bezpieczeństwa i anonimowości samych zakonników niż nawet ludzi którym pomagamy. Twoje, i nie tylko twoje, rozterki między zdecydowaniem, a lekkomyślnością działań są tego wypadkową - irracjonalną i bezsensowną. Wiesz czemu? Bo samo uczestniczenie w tym, co reprezentuje zakon jest lekkomyślnością, samo utożsamianie się z tą ideologią i nie robienie kompletnie nic ponadto może się skończyć w najlepszym wypadku szybką śmiercią, a mimo to część Zakonników duma nad bezpieczeństwem podejmowania jakichkolwiek działań i jest przerażona gdy ktokolwiek inny chce je naruszyć, kiedy to bezpieczeństwo od dawna jest czystą fikcją. Rozumiesz...? - wielokrotnie przypominane było na spotkaniach zagrożenie z jakim wiązała się przynależność do zakonu oraz fakt, że wróg może, a właściwie na pewno wie o personaliach większości z zaangażowanych. Nie byli od dłuższego czasu anonimowi, a już na pewno nie od czasu Stonehenge. Ataki na działalność Floreana czy Bertiego jedynie to potwierdzały. Nie rozumiał więc, jak ludzie świadomi tego, że samą obecnością na obradach w Starej Chacie ryzykowali życiem swoim i swoich bliskich upierali się jednocześnie przy zachowaniu rozwagi i bezpieczeństwa. Było to poza jego pojmowaniem - nie dało się jednocześnie zjeść ciastka i je mieć. W jego mniemaniu skoro nad stagnacją i działaniem pod sztandarem Zakonu miał skończyć się tą samą ponurą konsekwencją to wybór był prosty i tylko jeden możliwy - Mówisz, że spotkanie po raz kolejny zostało podzielone przez opinie, nieporozumienie, a ja ci powiem, że w sposób klarowny uczestnicy posegregowali się na tych na których barki można zrzucić działania obronne dające im ułudę bezpieczeństwa oraz na tych których można wykorzystać do działań ofensywnych. Nie ma tego złego - podsumował. Mówił to wszystko ze spokojem, monotonną dykcją wykładowcy chcącego naprowadzić rozmówcę na pewien tok rozumowania, pokazać mu inną perspektywę. Bo to nie była jej wina - to jak formowała swoje myśli, przekładała je na słowa. To, że jedni i drudzy podczas ostatniego spotkania rozdzielali się na oba fronty nie musiało być czymś złym. Wszystko zależało od tego, jak zamierzali to jako gwardia wykorzystać. Nie uważał jej za tchórza, lecz nie mógł nie zauważyć, że swoje decyzje dyktowała samopoczuciem i opinią podległych jej zakonników, kiedy to ona nie była tam dla nich - to oni powinni być dla niej, być gotowi na każde jej i każdego innego dowódcy wezwanie. Było w tym wywodzie też nieco jego osobistej potrzeby oczyszczenia, wypuszczenia kłębiących się w głowie myśli.
Spróbował nieznacznie zmienić ułożenie nóg, lecz niewielka dostępna przestrzeń nie pozwoliła mu na wiele. Ciekawym doświadczeniem było jednak obserwowanie, jak pogoda ociera się o szyby i całą konstrukcję pojazdu nie mogąc dotknąć bezpośrednio jego samego. Po kolejnych jej słowach zjeżył się jednak nieznacznie, odnosząc wrażenie, że czarownica szarpie go pod włos.
- ...Coś, czego zmienić i tak się już nie da? Zrobiłem dobrze czy źle? Zrobić inaczej...? - powtórzył za nią z jakimś rozbawieniem w którym nie było jednak krzty wesołości - Jedyne co bym zmienił, gdybym potrafił cofnąć czas to to, że zareagowałbym szybciej - sięgnąłby po różdżkę w tym samym momencie co Longbottom, a nie zaraz po nim. Był tego pewien i była to jedyna rzecz, którą by wówczas zmienił, gdyby miał ku temu możliwość - Myślisz, że jakbym mógł cofnąć czas to zrobiłbym coś innego? Że żałuję...? Kogo? Czego? - to co mówiła brzmiało tak, jakby chciała ugłaskać jego poczucie winy tyle tylko, że tego nie posiadał w odniesieniu do Stonhenge. Był pewny słuszności swych działań i nic tego zachwiać nie mogło. Nie rzucił uroku przypadkiem. Ten też nie był wycelowany w przypadkowych ludzi i to, że części z nich odebrał życie też nie było pomyłką. Posiadał jednak siłę by to dźwignąć - Wojna nie będzie czekała na to, aż wszyscy do niej dorosną - skwitował sucho myśląc o tych wszystkich, którzy uważali go przez podjęte decyzje za szarlatana i o tym, że robił to wszystko tylko po to by tych samych ludzi, sojuszników przybliżyć do zwycięstwa, finalnego pokoju. Zacisnął usta w wąską kreskę, kiedy przypomniała o konsekwencjach. Przemilczał je odwracając gdzieś w bok nie chcąc podejmować dalszej dyskusji na ten temat.
Pozwalał by kolejne jej słowa po nim spływały łagodząc rozbudzone poirytowanie. Milczał po nich przyglądając się światu z perspektywy pasażera przyklejając się do uchwytu w drzwiach przy wykonywaniu łukowatych zakrętów - Mogę ci zadać prywatne pytanie?
- Lubię cie
Zerkną na nią z pewną dozą ostrożności, zdezorientowania. Nie do końca wiedział jak powinien odczytać tą nagłą i dziwną potrzebę uzewnętrzniania się czarownicy - Umm... - mrukną dość zachowawczo chcąc przerwać tą niepokojącą pauzę bo choć było to niedorzeczne (i poniekąd zabawne...) to poczuł się w tym momencie jak przymusowy zakładnik samobójcy - Nie planujesz nas rozbić, prawda...? - zerkną na nią unosząc w żartobliwym geście jedną z jasnych brwi wyżej. Lubił chwile w których gładkie słowa pieściły szarganą co rusz przez innych dumę, ego. Było to odmiana tak nagła i niespodziewana w tym momencie, że nie mógł podświadomie nie próbować węszyć podstępu, szukać drugiego dna - Nie chcę cię rozczarować ale nie będę raczej twoim egzaminatorem czy instruktorem na żadnym etapie twojego kształcenia - nie musisz mnie czarować - odpowiedział na niepoważnie odwzajemniając półgębkiem uśmiech - Doświadczenia ci jednak nie brakuje, Tonks. Masz je, jest jednak po prostu inne - zapewnił ją już na poważnie. W końcu przeszła kurs medyczny, przez wiele lat była ratowniczką, rozwijała się jako gwardzistka.... Zawiesił spojrzenie na nieśmiało wystających z zsuniętych rękawów swetra przedramion by płynnie, niby niepostrzeżenie, wlepić się w ponury krajobraz zza szyby - To, że brakuje ci tego aurorskiego to nie jest coś nienormalnego - na chwilę obecną aurorem w końcu nie jesteś - zauważył z typową dla siebie kąśliwością, tą samą za pomocą której zdarzało mu się nękać kursantów i zresztą nie tylko ich. Wyglądało jednak na to, że wszystko było wyłącznie kwestią czasu. Kto wie, może niedługo będzie potrafiła również go okłamać bo choć przyjemnym było myśleć, że żadne kłamstwo się go nie ima to jednak nie była to prawda. Egoistycznie nie wyprowadzał jej jednak z błędu.
Zamilkł i choć wyglądał na nieco zamyślonego to chłoną każde kolejne słowo gwardzistki, które odnosiło się do minionego spotkania - I myślisz, że jakbyś użyła innej retoryki to ponad dwudziestu różnych czarodziei z różnych, często skrajnych środowisk, o różnych doświadczeniu życiowym, różnym wieku nagle jednomyślnie by ci przyklasnęło...? Nie bądź naiwna - skwitował spokojnie - Już samo to, że wszyscy zbieramy się w jednym miejscu z tego samego powodu jest osiągnięciem. Taka grupa ludzi nigdy nie będzie w pełni zgodna i dlatego właśnie w organizacji istniała hierarchia, a nie demokracja. Przynajmniej powinna bo w praktyce dajecie się zahukać głosom obaw i przez pryzmat tego podejmujecie dalsze działania, które - nie oszukujmy się - bardziej niż na walkę z tyranią skupiają się na zapewnieniu bezpieczeństwa i anonimowości samych zakonników niż nawet ludzi którym pomagamy. Twoje, i nie tylko twoje, rozterki między zdecydowaniem, a lekkomyślnością działań są tego wypadkową - irracjonalną i bezsensowną. Wiesz czemu? Bo samo uczestniczenie w tym, co reprezentuje zakon jest lekkomyślnością, samo utożsamianie się z tą ideologią i nie robienie kompletnie nic ponadto może się skończyć w najlepszym wypadku szybką śmiercią, a mimo to część Zakonników duma nad bezpieczeństwem podejmowania jakichkolwiek działań i jest przerażona gdy ktokolwiek inny chce je naruszyć, kiedy to bezpieczeństwo od dawna jest czystą fikcją. Rozumiesz...? - wielokrotnie przypominane było na spotkaniach zagrożenie z jakim wiązała się przynależność do zakonu oraz fakt, że wróg może, a właściwie na pewno wie o personaliach większości z zaangażowanych. Nie byli od dłuższego czasu anonimowi, a już na pewno nie od czasu Stonehenge. Ataki na działalność Floreana czy Bertiego jedynie to potwierdzały. Nie rozumiał więc, jak ludzie świadomi tego, że samą obecnością na obradach w Starej Chacie ryzykowali życiem swoim i swoich bliskich upierali się jednocześnie przy zachowaniu rozwagi i bezpieczeństwa. Było to poza jego pojmowaniem - nie dało się jednocześnie zjeść ciastka i je mieć. W jego mniemaniu skoro nad stagnacją i działaniem pod sztandarem Zakonu miał skończyć się tą samą ponurą konsekwencją to wybór był prosty i tylko jeden możliwy - Mówisz, że spotkanie po raz kolejny zostało podzielone przez opinie, nieporozumienie, a ja ci powiem, że w sposób klarowny uczestnicy posegregowali się na tych na których barki można zrzucić działania obronne dające im ułudę bezpieczeństwa oraz na tych których można wykorzystać do działań ofensywnych. Nie ma tego złego - podsumował. Mówił to wszystko ze spokojem, monotonną dykcją wykładowcy chcącego naprowadzić rozmówcę na pewien tok rozumowania, pokazać mu inną perspektywę. Bo to nie była jej wina - to jak formowała swoje myśli, przekładała je na słowa. To, że jedni i drudzy podczas ostatniego spotkania rozdzielali się na oba fronty nie musiało być czymś złym. Wszystko zależało od tego, jak zamierzali to jako gwardia wykorzystać. Nie uważał jej za tchórza, lecz nie mógł nie zauważyć, że swoje decyzje dyktowała samopoczuciem i opinią podległych jej zakonników, kiedy to ona nie była tam dla nich - to oni powinni być dla niej, być gotowi na każde jej i każdego innego dowódcy wezwanie. Było w tym wywodzie też nieco jego osobistej potrzeby oczyszczenia, wypuszczenia kłębiących się w głowie myśli.
Spróbował nieznacznie zmienić ułożenie nóg, lecz niewielka dostępna przestrzeń nie pozwoliła mu na wiele. Ciekawym doświadczeniem było jednak obserwowanie, jak pogoda ociera się o szyby i całą konstrukcję pojazdu nie mogąc dotknąć bezpośrednio jego samego. Po kolejnych jej słowach zjeżył się jednak nieznacznie, odnosząc wrażenie, że czarownica szarpie go pod włos.
- ...Coś, czego zmienić i tak się już nie da? Zrobiłem dobrze czy źle? Zrobić inaczej...? - powtórzył za nią z jakimś rozbawieniem w którym nie było jednak krzty wesołości - Jedyne co bym zmienił, gdybym potrafił cofnąć czas to to, że zareagowałbym szybciej - sięgnąłby po różdżkę w tym samym momencie co Longbottom, a nie zaraz po nim. Był tego pewien i była to jedyna rzecz, którą by wówczas zmienił, gdyby miał ku temu możliwość - Myślisz, że jakbym mógł cofnąć czas to zrobiłbym coś innego? Że żałuję...? Kogo? Czego? - to co mówiła brzmiało tak, jakby chciała ugłaskać jego poczucie winy tyle tylko, że tego nie posiadał w odniesieniu do Stonhenge. Był pewny słuszności swych działań i nic tego zachwiać nie mogło. Nie rzucił uroku przypadkiem. Ten też nie był wycelowany w przypadkowych ludzi i to, że części z nich odebrał życie też nie było pomyłką. Posiadał jednak siłę by to dźwignąć - Wojna nie będzie czekała na to, aż wszyscy do niej dorosną - skwitował sucho myśląc o tych wszystkich, którzy uważali go przez podjęte decyzje za szarlatana i o tym, że robił to wszystko tylko po to by tych samych ludzi, sojuszników przybliżyć do zwycięstwa, finalnego pokoju. Zacisnął usta w wąską kreskę, kiedy przypomniała o konsekwencjach. Przemilczał je odwracając gdzieś w bok nie chcąc podejmować dalszej dyskusji na ten temat.
Pozwalał by kolejne jej słowa po nim spływały łagodząc rozbudzone poirytowanie. Milczał po nich przyglądając się światu z perspektywy pasażera przyklejając się do uchwytu w drzwiach przy wykonywaniu łukowatych zakrętów - Mogę ci zadać prywatne pytanie?
Find your wings
Lubiła prowadzić, znała to auto, chociaż kilka lat stało w garażu czekając na to, aż zostanie naprawione. Teraz sprawdzała jak poszło Bottowi i musiała przyznać, że spisał się całkiem nieźle. Nie miała pojęcia co zrobił, ale dostrzegła kilka rzeczy o których będzie musiała mu wspomnieć. Na słowa Skamandera skinęła lekko głową. Może rzeczywiście, za dużo przepraszała. Pytanie które postawił sprawił, że zerknęła na niego by zaraz unieść dłoń.
- Widzisz te białe pasy? - zapytała sprawie zmuszając auto do ruszenia z miejsca. - To wyznaczone przejście dla tych co na nogach chodzą. - uniosła dłoń i potarła się po nosie, dłoń przesunęła się swobodnie, zakładając za ucho jasne kosmyki. - Ja zatrzymuje się jak widzę że chcą przejść, a oni przechodzą w wyznaczonych miejscach. Inaczej ciężko byłoby jeździć po mieście. - wyjaśniła ze spokojem, chociaż nie była pewna, czy udało jej się to odpowiednio przedstawić. Skamander jednak był bystry wierzyła, że zrozumie o co jej chodziło.
- Co? - wypadło głupkowato z jej ust, kiedy niespodziewanie Skamander mruknął coś o rozbijaniu. Nie rozumiała dlaczego miałaby. Zerknęła na niego, by zaraz znów skupić się na drodze przed nimi. Kolejne słowa wcale nie rozjaśniały sytuacji. Przynajmniej z początku, bo gdy dotarł do bycia egzaminatorem zerknęła raz jeszcze i zaśmiała się swobodnie kręcąc przecząco głową.
- Na wszystkie psidwaki, wszystko na nic? - mruknęła niby zaskoczona i zasmucona tym faktem, krążący przy ustach uśmiech jednak niweczył możliwość odebrania jej słów, jako prawdziwych.
Właściwie, na ten moment skupiała się na tym, by sprostać wymaganiom kursu, które same były już na tyle wymagające, że nawet nie posiadało się czasu by pomyśleć o tym żeby iść na skróty.
Miała doświadczenie, to akurat była prawda. Ale zdawało jej się, że jest ono nie takie. A może, że nie daje jej wszystkich odpowiedzi i narzędzi, które by potrzebowała.
- Jeszcze przez długą chwilę nie będę. - zgodziła się, mając tego świadomość. Nie była w stanie magicznie przeskoczyć etapu kursu, choć czasem zwyczajnie by chciała. Wiedziała jednak na co się porywa, składając wypowiedzenie w Pogotowiu. Zmarszczyła nos spoglądając na niego uważnie gdy odniósł się do spotkania. Ledwie wzniesiony grymas uśmiechu zniknął z jej twarzy całkowicie. Oczy zmrużyły się lekko, gdy odwracała głowę by spojrzeć znów na drogę. Zacisnęła usta w wąską kreskę skupiając się na drodze przed sobą. Czuła jak nerwowa emocja zaczyna krążyć w jej wnętrzu zupełnie nieproszona. W wielu aspektach może i miał rację, ale czuła odpowiedzialność za tych ludzi. Nie chciała by poddawali się działaniom nieprzemyślanym, czy skazanym na porażkę. Sięgnęła ręką do skrzyni biegów i szarpnęła odrobinę zbyt gwałtownie. Samochód warknął, a silnik zgasł. Westchnęła do siebie, mając nadzieję, że nie będzie musiała go holować. A na domiar wszystkiego, kolejne słowa Anthonyego pokazały jej, że znów powiedziała coś nie tak. Uniosła dłonie w geście poddania i westchnęła, unosząc dłoń, przy na kilka chwil ścisnąć palcem wskazującym i kciukiem czubek nosa.
- Tony… - poprosiła cicho, a może przepraszała prosząc. Wzięła wdech i podniosła wzrok najpierw na niego, a później na kierownicę, gdy klakson innego auta rozbrzmiał za nimi. Wzięła wdech raz jeszcze, prosząc w myślach by garbus odpalił. Dźwięk działającego silnika znów rozbrzmiał, a samochód potoczył się dalej. - Chodziło mi właśnie o to, że nie myślę. - jedna z dłoni powędrowała na kark. A potem przesunęła się po szyi do ucha, by zgarnąć kilka kosmyków. - Robiłam zakupy, kiedy walczyłeś dla nas wszystkich. - Druga z dłoni mimowolnie zacisnęła się na kierownicy. - Bardziej miałam na myśli: dziękuję. - ilość jej słów zdawała się być coraz bardziej ograniczona. Jakby zaczynała wątpić, że powinna mocniej rozwijać swoje myśli. W ostatnich dniach im bardziej starała się coś wytłumaczyć, tym w gorszą stronę wszystko się obracało.
- Możesz. - zgodziła się spokojnie. Chociaż mimowolnie nabrała w powietrze płuca, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na pytanie, które miało paść.
- Widzisz te białe pasy? - zapytała sprawie zmuszając auto do ruszenia z miejsca. - To wyznaczone przejście dla tych co na nogach chodzą. - uniosła dłoń i potarła się po nosie, dłoń przesunęła się swobodnie, zakładając za ucho jasne kosmyki. - Ja zatrzymuje się jak widzę że chcą przejść, a oni przechodzą w wyznaczonych miejscach. Inaczej ciężko byłoby jeździć po mieście. - wyjaśniła ze spokojem, chociaż nie była pewna, czy udało jej się to odpowiednio przedstawić. Skamander jednak był bystry wierzyła, że zrozumie o co jej chodziło.
- Co? - wypadło głupkowato z jej ust, kiedy niespodziewanie Skamander mruknął coś o rozbijaniu. Nie rozumiała dlaczego miałaby. Zerknęła na niego, by zaraz znów skupić się na drodze przed nimi. Kolejne słowa wcale nie rozjaśniały sytuacji. Przynajmniej z początku, bo gdy dotarł do bycia egzaminatorem zerknęła raz jeszcze i zaśmiała się swobodnie kręcąc przecząco głową.
- Na wszystkie psidwaki, wszystko na nic? - mruknęła niby zaskoczona i zasmucona tym faktem, krążący przy ustach uśmiech jednak niweczył możliwość odebrania jej słów, jako prawdziwych.
Właściwie, na ten moment skupiała się na tym, by sprostać wymaganiom kursu, które same były już na tyle wymagające, że nawet nie posiadało się czasu by pomyśleć o tym żeby iść na skróty.
Miała doświadczenie, to akurat była prawda. Ale zdawało jej się, że jest ono nie takie. A może, że nie daje jej wszystkich odpowiedzi i narzędzi, które by potrzebowała.
- Jeszcze przez długą chwilę nie będę. - zgodziła się, mając tego świadomość. Nie była w stanie magicznie przeskoczyć etapu kursu, choć czasem zwyczajnie by chciała. Wiedziała jednak na co się porywa, składając wypowiedzenie w Pogotowiu. Zmarszczyła nos spoglądając na niego uważnie gdy odniósł się do spotkania. Ledwie wzniesiony grymas uśmiechu zniknął z jej twarzy całkowicie. Oczy zmrużyły się lekko, gdy odwracała głowę by spojrzeć znów na drogę. Zacisnęła usta w wąską kreskę skupiając się na drodze przed sobą. Czuła jak nerwowa emocja zaczyna krążyć w jej wnętrzu zupełnie nieproszona. W wielu aspektach może i miał rację, ale czuła odpowiedzialność za tych ludzi. Nie chciała by poddawali się działaniom nieprzemyślanym, czy skazanym na porażkę. Sięgnęła ręką do skrzyni biegów i szarpnęła odrobinę zbyt gwałtownie. Samochód warknął, a silnik zgasł. Westchnęła do siebie, mając nadzieję, że nie będzie musiała go holować. A na domiar wszystkiego, kolejne słowa Anthonyego pokazały jej, że znów powiedziała coś nie tak. Uniosła dłonie w geście poddania i westchnęła, unosząc dłoń, przy na kilka chwil ścisnąć palcem wskazującym i kciukiem czubek nosa.
- Tony… - poprosiła cicho, a może przepraszała prosząc. Wzięła wdech i podniosła wzrok najpierw na niego, a później na kierownicę, gdy klakson innego auta rozbrzmiał za nimi. Wzięła wdech raz jeszcze, prosząc w myślach by garbus odpalił. Dźwięk działającego silnika znów rozbrzmiał, a samochód potoczył się dalej. - Chodziło mi właśnie o to, że nie myślę. - jedna z dłoni powędrowała na kark. A potem przesunęła się po szyi do ucha, by zgarnąć kilka kosmyków. - Robiłam zakupy, kiedy walczyłeś dla nas wszystkich. - Druga z dłoni mimowolnie zacisnęła się na kierownicy. - Bardziej miałam na myśli: dziękuję. - ilość jej słów zdawała się być coraz bardziej ograniczona. Jakby zaczynała wątpić, że powinna mocniej rozwijać swoje myśli. W ostatnich dniach im bardziej starała się coś wytłumaczyć, tym w gorszą stronę wszystko się obracało.
- Możesz. - zgodziła się spokojnie. Chociaż mimowolnie nabrała w powietrze płuca, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na pytanie, które miało paść.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Ciekawe czy gdyby czarodzieje używali tyle mioteł oraz magicznych dorożek do przemieszczania się to czy zaadoptowaliby mugolskie rozwiązania co do upłynnienie ruchu...? Teraz mógł jedynie wyobrażać podobne scenariusze bo każdy z nich wydawał się bezsensowny w chwili obecnej kiedy to teleportacja nie stanowiła niebezpieczeństwa, a niedługo i kominki zostaną najpewniej na nowo aktywowane.
Wbrew pozorom cenił sobie chwilę wartkich dialogów. Stanowił swoistą pauzę, przerwę między kolejnymi poważnymi bądź wręcz dramatycznymi rozmowami. Ostatnio nawet oskarżeniami. Może to było jedynie wrażenie które odnosił i które mimowolnie wyolbrzymiał, lecz wydawało mu się, iż liczba osób z którymi mógł normalnie rozmawiać, czy wymieniać myśli dawno nie była bardziej krótka, a wręcz kilkuosobowa. W momentach bycia nachodzonym przez podobne myśli czuł się bardziej zmęczony niż powinien. Może dlatego potrzebował towarzystwa i pomimo nieukładających się od samego początku planów między nim, a Justine mimo wszystko postanowił się względnie dostosować do czarownicy i ciasnego garbusa? Może.
Przemyślenia związane z ostatnim spotkaniem zalegały mu w myślach czekając na chwilę w której mogłyby znaleźć ujście. Mimo wszystko nie miał zbyt wiele okazji do rozmowy z gwardzistami pomimo iż ci w znaczącej liczebności nieraz po prostu mijali go w korytarzu. Nie były to mimo wszystko rzeczy które można było od tak poruszyć ale był zdeterminowany co do tego by korzystać z nadarzających, sprzyjających ku temu okazji. Nie potrafił przekonać tłumu w jednym miejscu - w porządku. Spróbuje wyłuskać problem każdemu z dowódców z osobna by następnie odsunąć się i obserwować czy zasiane ziarnko kiełkuje, czy też nie. Wszystko to robił mając w zamyśle dobro Zakonu, a właściwie tego by idee im przyświecające były nie tylko powielane werbalnie, a zwyczajnie realizowane. Jak można było prowadzić walkę z tak brutalnym okupantem w sposób bezpieczny...? Nie dało się. Chciał by wszyscy jak najszybciej to pojęli, chwycili bez zawahania za różdżki, zaczęli robić to co trzeba. Nie wiedzieć czemu jego postulaty spotykały się niedowierzaniem, skrajną krytyką. Przybierał maskę niewzruszonego podobnymi hasłami. Udawał, że nie widzi spojrzeń towarzyszy uznających go za morderce, bądź kogoś skrajnie impulsywnego, niebezpiecznego, niezrównoważonego. Robił swoje, to co powinien, ignorując ich wszystkich. To jednak powodowało kolejne fale nieprzychylności. Nawet jeżeli przybrał pozę skały to raz po raz spływające po nim krople drążyły jego skorupę. Czemu wszystkim zależało na dywagowaniu o słuszności bądź niesłuszności, tego czy to co robił było dobre, czy złe...? Czemu nikt nie powiedział następnym razem go dorwiemy, byłeś blisko. Czemu w ogóle było to dla większości wciąż żywe wydarzenie, choć minęło blisko pół roku od tegoż. Czemu wszyscy zachowywali się jakby tam byli. Poirytował się więc w chwili w której Justine podjęła temat Stonehenge nie chcąc słuchać dalej. Jeżeli zamierzał również prawić mu kazanie to miał zamiar ją wyprzedzić. Emocje wzięły górę, wyrwały się z kajdan, wykipiały. Uniósł się nie słuchając. Do tego garbus szarpnął nim sprawiając że wszystkie mięśnie napięły się, a zza zaciśniętych zębów uszło ciche warknięcie. Szybko jednak poczuł wstyd kiedy zdał sobie sprawę, że to wszystko nie tak. Że Justine była po jego stronie, a nie na przeciwko, że to on nie słuchał. Wystarczyło, że jego imię zostało obleczone w cichą prośbę. Nie patrzył na nią, choć odnosił wrażenie, ze ona na niego już tak. Chmurne spojrzenie kierował gdzieś na wysokość łączącej się z deską rozdzielczą szyby. Przygryzał paznokieć kciuka w wyraźnym, szczerym poddenerwowaniu, zakłopotaniu. Przymknął oczy.
- Ja... Wiem - mruknął wiedząc, że miała na myśli dziękuję - Ja... jestem po prostu zmęczony - przyznał ostatecznie przepraszająco pozwalając by na chwilę skalna kurtyna opadła pokazując go słabego, zmieszanego. Zmęczony był tymi wszystkimi szeptami wygłaszanymi za jego plecami, zmęczony był oskarżeniami ze strony współtowarzyszy, zmęczony był niepowodzeniami, mnogo piętrzącymi się nowymi problemami i tym, że wszyscy zdawali się znać go lepiej i wiedzieć lepiej niż on sam co i jak powinien robić, zmęczony był pretensjami Roselyn, kłamstwami Soleny, zniknięciem Bones, wciąż świeżymi wspomnieniami Averego. Nie miał zamiaru się tym wszystkim dzielić. Tonks prawdopodobnie części z tego potrafiła się domyślić, a o drugiej nie musiała wiedzieć. Pozwolił by przeciągająca cisza wymownie dała do zrozumienia, że wolałby uciąć na tym temat.
Kiedy czas popłyną, a monotonna jazda między uliczkami pomogła mu znaleźć równowagę postanowił podjąć temat nieco intymniejszy dla Justine który zresztą przetoczył się już między jego myślami na samym początku spotkania. Biorąc pod uwagę to, że ich wcześniejsza wymiana zdań już i tak klasowała się gdzieś na pograniczu prywatnych rozważań uznał, że nie będzie to niczym co nie byłoby na miejscu.
- Na początku, kiedy jeszcze nie wsiedliśmy do tego... urządzenia powiedziałaś, że chcesz poczuć się lżej. Rozumiem, że przejażdżka miała być relaksująca jednak skoro tak to dlaczego powiedziałaś, że byłem pierwszą osobą która przyszła ci na myśl? Bym poczuł się lepiej, by przekonać mnie, siebie? Chciałaś o czymś porozmawiać, miałaś w tym inny cel...? Nie będę miał za złe jak było w tym drugie dno. Oczywiście, nie żebym sugerował ci kłamstwo, jednak trudno mi uwierzyć, że pierwsza osoba która przyszła ci na myśl kiedy to chciałaś spędzić z kimś czas wolny w lekkiej atmosferze to ja - osoba z którą nigdy wolnego czasu w sposób wartki i przyjemny nie spędzałaś, z którą się nie przyjaźnisz, która w przeszłości nawet była nastawiona do ciebie niechętnie - niemożliwym było dla niego to by był dla Tonks pierwszym w kolejce do zabawy wyborem. Wątpił w to by w czyjejkolwiek był. To nie logiczne. Bardziej w tym miejscu jak już to widziałby Hannah lub Jackie. Znał się z Justine z pracy, zakonu, z obecności przy Samuelu jednak nie mógł nazwać ich relacji bliską. Może zbyt był przyzwyczajony do sztywnych podziałów na jakie dzielił znajomości w ogóle ale zwyczajnie tego nie widział - ich dwojki w beztroskiej scenerii zabawy - Wolałabyś by na moim miejscu był Samuel - pozwolił sobie na stwierdzenie - Ale nie układa się między wami tak jakbyście tego chcieli. Miałem być zastępstwem? Nie jestem taki jak on
Wbrew pozorom cenił sobie chwilę wartkich dialogów. Stanowił swoistą pauzę, przerwę między kolejnymi poważnymi bądź wręcz dramatycznymi rozmowami. Ostatnio nawet oskarżeniami. Może to było jedynie wrażenie które odnosił i które mimowolnie wyolbrzymiał, lecz wydawało mu się, iż liczba osób z którymi mógł normalnie rozmawiać, czy wymieniać myśli dawno nie była bardziej krótka, a wręcz kilkuosobowa. W momentach bycia nachodzonym przez podobne myśli czuł się bardziej zmęczony niż powinien. Może dlatego potrzebował towarzystwa i pomimo nieukładających się od samego początku planów między nim, a Justine mimo wszystko postanowił się względnie dostosować do czarownicy i ciasnego garbusa? Może.
Przemyślenia związane z ostatnim spotkaniem zalegały mu w myślach czekając na chwilę w której mogłyby znaleźć ujście. Mimo wszystko nie miał zbyt wiele okazji do rozmowy z gwardzistami pomimo iż ci w znaczącej liczebności nieraz po prostu mijali go w korytarzu. Nie były to mimo wszystko rzeczy które można było od tak poruszyć ale był zdeterminowany co do tego by korzystać z nadarzających, sprzyjających ku temu okazji. Nie potrafił przekonać tłumu w jednym miejscu - w porządku. Spróbuje wyłuskać problem każdemu z dowódców z osobna by następnie odsunąć się i obserwować czy zasiane ziarnko kiełkuje, czy też nie. Wszystko to robił mając w zamyśle dobro Zakonu, a właściwie tego by idee im przyświecające były nie tylko powielane werbalnie, a zwyczajnie realizowane. Jak można było prowadzić walkę z tak brutalnym okupantem w sposób bezpieczny...? Nie dało się. Chciał by wszyscy jak najszybciej to pojęli, chwycili bez zawahania za różdżki, zaczęli robić to co trzeba. Nie wiedzieć czemu jego postulaty spotykały się niedowierzaniem, skrajną krytyką. Przybierał maskę niewzruszonego podobnymi hasłami. Udawał, że nie widzi spojrzeń towarzyszy uznających go za morderce, bądź kogoś skrajnie impulsywnego, niebezpiecznego, niezrównoważonego. Robił swoje, to co powinien, ignorując ich wszystkich. To jednak powodowało kolejne fale nieprzychylności. Nawet jeżeli przybrał pozę skały to raz po raz spływające po nim krople drążyły jego skorupę. Czemu wszystkim zależało na dywagowaniu o słuszności bądź niesłuszności, tego czy to co robił było dobre, czy złe...? Czemu nikt nie powiedział następnym razem go dorwiemy, byłeś blisko. Czemu w ogóle było to dla większości wciąż żywe wydarzenie, choć minęło blisko pół roku od tegoż. Czemu wszyscy zachowywali się jakby tam byli. Poirytował się więc w chwili w której Justine podjęła temat Stonehenge nie chcąc słuchać dalej. Jeżeli zamierzał również prawić mu kazanie to miał zamiar ją wyprzedzić. Emocje wzięły górę, wyrwały się z kajdan, wykipiały. Uniósł się nie słuchając. Do tego garbus szarpnął nim sprawiając że wszystkie mięśnie napięły się, a zza zaciśniętych zębów uszło ciche warknięcie. Szybko jednak poczuł wstyd kiedy zdał sobie sprawę, że to wszystko nie tak. Że Justine była po jego stronie, a nie na przeciwko, że to on nie słuchał. Wystarczyło, że jego imię zostało obleczone w cichą prośbę. Nie patrzył na nią, choć odnosił wrażenie, ze ona na niego już tak. Chmurne spojrzenie kierował gdzieś na wysokość łączącej się z deską rozdzielczą szyby. Przygryzał paznokieć kciuka w wyraźnym, szczerym poddenerwowaniu, zakłopotaniu. Przymknął oczy.
- Ja... Wiem - mruknął wiedząc, że miała na myśli dziękuję - Ja... jestem po prostu zmęczony - przyznał ostatecznie przepraszająco pozwalając by na chwilę skalna kurtyna opadła pokazując go słabego, zmieszanego. Zmęczony był tymi wszystkimi szeptami wygłaszanymi za jego plecami, zmęczony był oskarżeniami ze strony współtowarzyszy, zmęczony był niepowodzeniami, mnogo piętrzącymi się nowymi problemami i tym, że wszyscy zdawali się znać go lepiej i wiedzieć lepiej niż on sam co i jak powinien robić, zmęczony był pretensjami Roselyn, kłamstwami Soleny, zniknięciem Bones, wciąż świeżymi wspomnieniami Averego. Nie miał zamiaru się tym wszystkim dzielić. Tonks prawdopodobnie części z tego potrafiła się domyślić, a o drugiej nie musiała wiedzieć. Pozwolił by przeciągająca cisza wymownie dała do zrozumienia, że wolałby uciąć na tym temat.
Kiedy czas popłyną, a monotonna jazda między uliczkami pomogła mu znaleźć równowagę postanowił podjąć temat nieco intymniejszy dla Justine który zresztą przetoczył się już między jego myślami na samym początku spotkania. Biorąc pod uwagę to, że ich wcześniejsza wymiana zdań już i tak klasowała się gdzieś na pograniczu prywatnych rozważań uznał, że nie będzie to niczym co nie byłoby na miejscu.
- Na początku, kiedy jeszcze nie wsiedliśmy do tego... urządzenia powiedziałaś, że chcesz poczuć się lżej. Rozumiem, że przejażdżka miała być relaksująca jednak skoro tak to dlaczego powiedziałaś, że byłem pierwszą osobą która przyszła ci na myśl? Bym poczuł się lepiej, by przekonać mnie, siebie? Chciałaś o czymś porozmawiać, miałaś w tym inny cel...? Nie będę miał za złe jak było w tym drugie dno. Oczywiście, nie żebym sugerował ci kłamstwo, jednak trudno mi uwierzyć, że pierwsza osoba która przyszła ci na myśl kiedy to chciałaś spędzić z kimś czas wolny w lekkiej atmosferze to ja - osoba z którą nigdy wolnego czasu w sposób wartki i przyjemny nie spędzałaś, z którą się nie przyjaźnisz, która w przeszłości nawet była nastawiona do ciebie niechętnie - niemożliwym było dla niego to by był dla Tonks pierwszym w kolejce do zabawy wyborem. Wątpił w to by w czyjejkolwiek był. To nie logiczne. Bardziej w tym miejscu jak już to widziałby Hannah lub Jackie. Znał się z Justine z pracy, zakonu, z obecności przy Samuelu jednak nie mógł nazwać ich relacji bliską. Może zbyt był przyzwyczajony do sztywnych podziałów na jakie dzielił znajomości w ogóle ale zwyczajnie tego nie widział - ich dwojki w beztroskiej scenerii zabawy - Wolałabyś by na moim miejscu był Samuel - pozwolił sobie na stwierdzenie - Ale nie układa się między wami tak jakbyście tego chcieli. Miałem być zastępstwem? Nie jestem taki jak on
Find your wings
Miała nadzieję, właściwie sama nie wiedziała dokładnie na co. Musiała sprawdzić, czy Garbus działał. A na przejażdżkę, mogła zabrać kogoś ze sobą. Nie myślała długo, ale nie znaczyło to, że nie myślała wcale. Nie miała ochoty rozmawiać o Zakonie w tej chwili, ludzie zdawali się za mocno polegać na przyjaźni, nie dostrzegali różnicy, nie słuchali poleceń. Widziała to coraz dokładniej. Nie wiedziała jednak jak sprawić, by zaczęli to respektować. Brakowało jej Garretta, zdawał się posiadać umiejętności, których brakowało im wszystkich. Niewymuszoną umiejętność zjednywania ludzi. Ona zaś, potrafiła się przejmować, potrafiła się zainteresować, czy zaopiekować, ale nie miała pojęcia co dalej. Pamiętała dokładnie jak Figg całkowicie zbagatelizowała jej słowa po misji w Azkabanie. Powinni świętować, po co przejmować się teraz nimi? Zawsze powinni się nimi przejmować. W innym wypadku, mogli pozwolić sobie na błąd. Jednak nie weszła w dyskusje, czasem mając wrażenie, że jej słowa zdają się nie znaczyć wiele - może nic, byłoby właściwszym określeniem. Prawie zbliżali się do ulicy na którą chciał dostać się Anthony. Rozmowa, czasem przecinana ciszą, której nie bała się już od dawna. Skręciła w prawo, zatrzymując samochód - tym razem bez szarpnięcia - by przepuścić starszą panią. Słowa wypowiedziane przez Anthony’ego sprawiły, że zerknęła na niego.
- Rozumiem. - przyznała po prostu. Odwracając wzrok. Zmieniła bieg, raczej chciała ten zaciął się na kilka chwil, po których udało jej się go odpowiednio ustawić. Ruszyli ponownie. Nie powiedziała nic więcej. Ale sama czuła się podobnie. Zmęczona. Tak niezwyczajnie nawarstwiający się problemami. Przegraną walką o miłość. Porażkami osobistymi jak i tymi w Zakonie. Nieustannym martwieniem się o wszystko i wszystkich. Słuchaniem tego, że się zmieniła. Stała się inna. Że kiedyś była lepsza - zabawniejsza, rozmowniejsza, więcej się śmiała. Nie znali się dobrze, prawie wcale, ale w tym jednym naprawdę rozumiała.
Nie obawiała się pytania, o którego możliwość zadania zapytał Anthony, a gdy zaczął mówić wpatrywała się przed siebie prowadząc pojazd w obranym kierunku. Uniosła dłoń by założyć za ucho kilka kosmyków.
- Pominęłam fragment prawdy. - przyznała spoglądając na niego i uśmiechając się przepraszająco. - Nie chciałam kogoś, kto mnie zna. Ostatnio za dużo słucham o tym, jaka byłam. - wzruszyła lekko ramionami. To była przeszłość. Nie była już tą beztroską osobą dostrzegająca kawałek piękna we wszystkim. Nie potrafiła już zatrzymać się w deszczu by odkryć coś kojącego w kroplach wody spadających na twarz. Nie przechodziła po pasach tylko po białych polach, stosując się do dawnej dziecięcej gry, gdy czarne, pochłaniały cię zza świata. Teraz umykała przed deszczem. Przechodziła przez ulicę szybko, nie patrząc pod nogi. Śpieszyła się i gdzieś gnała. - A ty niewiele o tym wiesz. Więc tak, byłeś pierwszym, który przyszedł mi na myśl, kiedy pominęłam tych co znają mnie jeszcze z czasów przed. - wzruszyła raz jeszcze ramionami. - Może chciałam Cię poznać bardziej, może pozwolić na chwilę spokoju - co nie wyszło zbyt genialnie. - zastanowiła się chwilę wrzucając drugi bieg, przyspieszając trochę.Dopiero wzmianka o Skamanderze sprawiła, że jej mina zrzedła trochę. Tak właściwie, dzisiaj, teraz nie wolałaby mieć go obok siebie. Rodarta między uczuciem, które do niego żywiła i odtrąceniem, które nadal bolało. - Nie układa nam się tak, jak ja bym tego chciała. - odchyliła się opierając głowę o zagłówek uśmiechając się krzywo. Skamander zdawał się właśnie tego chcieć. Jej z daleka od siebie. Nie miała już więcej do zaoferowania. Oddała wszystko co mogła. I skoro to nie wystarczyło, nie wiedziała co mogłoby. Nie chciała być pierwszą, wiedząc co czuł do Gabrielle. Chciała móc być, wspierać go, pomagać mu, rosnąć na sile. Ale on w miłości nie widział siły, jedynie słabość. Walczyła z tym długo, ale nie mogła robić tego wiecznie nie wiedząc nawet, że sama może zacząć ją tak właśnie postrzegać. Co nie znaczyło, że stosowanie się do złożonej obietnicy była łatwe. Kochała go i pragnęła każdego dnia z tą samą mocą. Musiała jednak nauczyć się żyć ze świadomością, że nie dostanie tego czego chciała. Dopiero pytanie o zastępstwo sprawiło, że uniosła w zdziwieniu brwi spoglądając na niego. Wydęła lekko usta zastanawiając się, wzrok zwracając znów na drogę. - Na pewno nie zrobiłam z ciebie świadomie zastępstwa za niego. - powiedziała po chwili ciszy. Nie zastanawiała się nad tym wcześniej. Nie zaprosiła go, żeby zbliżyć się jakoś bardziej do Samuela. A przynajmniej nie sądziła, by tak było. Nie mogła jednak wykluczyć, że jej podświadomość zadziała niezauważenie. - Nie jesteś. - zgodziła się jeszcze podjeżdżając pod kamienicę. Spojrzała w boczne lusterko, a później spojrzała w tył kilkoma ruchami kierownicy parkując samochód. - Myślę, że dobrze cię znać. Nie przez to, kto jest twoją rodziną, a przez to co sobą reprezentujesz. - zakończyła, spoglądając na niego uważnie. Mogła wiele się od niego nauczyć, wiele dowiedzieć, można było na nim polegać. A to znaczyło już wiele.
- Rozumiem. - przyznała po prostu. Odwracając wzrok. Zmieniła bieg, raczej chciała ten zaciął się na kilka chwil, po których udało jej się go odpowiednio ustawić. Ruszyli ponownie. Nie powiedziała nic więcej. Ale sama czuła się podobnie. Zmęczona. Tak niezwyczajnie nawarstwiający się problemami. Przegraną walką o miłość. Porażkami osobistymi jak i tymi w Zakonie. Nieustannym martwieniem się o wszystko i wszystkich. Słuchaniem tego, że się zmieniła. Stała się inna. Że kiedyś była lepsza - zabawniejsza, rozmowniejsza, więcej się śmiała. Nie znali się dobrze, prawie wcale, ale w tym jednym naprawdę rozumiała.
Nie obawiała się pytania, o którego możliwość zadania zapytał Anthony, a gdy zaczął mówić wpatrywała się przed siebie prowadząc pojazd w obranym kierunku. Uniosła dłoń by założyć za ucho kilka kosmyków.
- Pominęłam fragment prawdy. - przyznała spoglądając na niego i uśmiechając się przepraszająco. - Nie chciałam kogoś, kto mnie zna. Ostatnio za dużo słucham o tym, jaka byłam. - wzruszyła lekko ramionami. To była przeszłość. Nie była już tą beztroską osobą dostrzegająca kawałek piękna we wszystkim. Nie potrafiła już zatrzymać się w deszczu by odkryć coś kojącego w kroplach wody spadających na twarz. Nie przechodziła po pasach tylko po białych polach, stosując się do dawnej dziecięcej gry, gdy czarne, pochłaniały cię zza świata. Teraz umykała przed deszczem. Przechodziła przez ulicę szybko, nie patrząc pod nogi. Śpieszyła się i gdzieś gnała. - A ty niewiele o tym wiesz. Więc tak, byłeś pierwszym, który przyszedł mi na myśl, kiedy pominęłam tych co znają mnie jeszcze z czasów przed. - wzruszyła raz jeszcze ramionami. - Może chciałam Cię poznać bardziej, może pozwolić na chwilę spokoju - co nie wyszło zbyt genialnie. - zastanowiła się chwilę wrzucając drugi bieg, przyspieszając trochę.Dopiero wzmianka o Skamanderze sprawiła, że jej mina zrzedła trochę. Tak właściwie, dzisiaj, teraz nie wolałaby mieć go obok siebie. Rodarta między uczuciem, które do niego żywiła i odtrąceniem, które nadal bolało. - Nie układa nam się tak, jak ja bym tego chciała. - odchyliła się opierając głowę o zagłówek uśmiechając się krzywo. Skamander zdawał się właśnie tego chcieć. Jej z daleka od siebie. Nie miała już więcej do zaoferowania. Oddała wszystko co mogła. I skoro to nie wystarczyło, nie wiedziała co mogłoby. Nie chciała być pierwszą, wiedząc co czuł do Gabrielle. Chciała móc być, wspierać go, pomagać mu, rosnąć na sile. Ale on w miłości nie widział siły, jedynie słabość. Walczyła z tym długo, ale nie mogła robić tego wiecznie nie wiedząc nawet, że sama może zacząć ją tak właśnie postrzegać. Co nie znaczyło, że stosowanie się do złożonej obietnicy była łatwe. Kochała go i pragnęła każdego dnia z tą samą mocą. Musiała jednak nauczyć się żyć ze świadomością, że nie dostanie tego czego chciała. Dopiero pytanie o zastępstwo sprawiło, że uniosła w zdziwieniu brwi spoglądając na niego. Wydęła lekko usta zastanawiając się, wzrok zwracając znów na drogę. - Na pewno nie zrobiłam z ciebie świadomie zastępstwa za niego. - powiedziała po chwili ciszy. Nie zastanawiała się nad tym wcześniej. Nie zaprosiła go, żeby zbliżyć się jakoś bardziej do Samuela. A przynajmniej nie sądziła, by tak było. Nie mogła jednak wykluczyć, że jej podświadomość zadziała niezauważenie. - Nie jesteś. - zgodziła się jeszcze podjeżdżając pod kamienicę. Spojrzała w boczne lusterko, a później spojrzała w tył kilkoma ruchami kierownicy parkując samochód. - Myślę, że dobrze cię znać. Nie przez to, kto jest twoją rodziną, a przez to co sobą reprezentujesz. - zakończyła, spoglądając na niego uważnie. Mogła wiele się od niego nauczyć, wiele dowiedzieć, można było na nim polegać. A to znaczyło już wiele.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zrozumienie nie było czymś czym go obdarzano w nadmiarze. Nie raz niosące je słowa wydawały się pustą, grzecznościową formułą mającą zabrzmieć dobrze lub nieporadnie ugłaskać nadmiernie wibrująca pod skórą niecierpliwość, frustrację. Te wypowiadane przez Justine jednak przyjemnie zaciążyły dając wrażenie tego, że ta faktycznie rozumiała, a chwila ciszy po tym następująca była przyjemnym balsamem dla niemogącego znaleźć ujścia rozdrażnienia. Nie było wiele osób przy których mógł zaczerpnąć podobnej przyjemności.
Gdy świadomość tego zakołysała się nie mógł nie poczuć drobnego ukłucia niepokoju podsyconego nietypowym zaproszeniem ze strony Justine. Była jego podwładną, a przy tym również szefową; nie łączyły ich przyjacielskie stosunki, a i gdzieś w powietrzu wisiała ta posypka z relacji łączących ją z Samuelem. W świetle tego wszystkiego naprawdę nie pasowało mu, że był pierwszą osobą o której pomyślała w chwili w której planowała się rozerwać. Chciał wiedzieć więc dlaczego, jaką rolę w tym wszystkim miał grać i uświadomić ją o tym, jakiej nie może, a już na pewno nie mógł robić za substytut towarzystwa swojego kuzyna. Choć razem dorastali, pracowali, wychowywali się niemal jak bracia to byli całkowicie różni - jak ogień i woda. Dziwne niedopowiedzenia, decyzje i cała ta sytuacja sprawiały że rodziły się w nim mniej lub bardziej pokraczne domysły co do jego obecności w ciasnym, mugolskim wehikule. Jak też przystało na typowego jego - mając możliwość chciał je wyjaśnić, zdefiniować, nazwać. Zawsze dbał o higienę, jednoznaczność relacji z otaczającymi go czarodziejami. Lubił jasno nakreślone linie, granice; oczywiste, pozbawione niedomówień, wątpliwości. Potrzebował pewnie czuć grunt pod stopami by móc z precyzją odnajdywać się w otaczającym go chaosie.
Słuchał więc wyjaśnień. Na samym początku uniósł kąciki ust w lekkim rozbawieniu. Ile razy słyszał coś podobnego...? To nie było jednak przecież tak, że drobne pominięcie prawdy mogło uśpić jego czujność. W końcu, koniec końców i to sobie w tym momencie wyjaśniali.
- Nie bierz tylko tego do siebie - tego, że wyszło mało genialnie - Jestem z natury dość...formalny - to przeważnie psuje większość zabaw - zamyślił się, nie chcąc samego siebie nazywać czepialskim, marudnym - W ostatecznym rozrachunku, jakbym miał wycenić pomysł i realizację to myślę, że na nędzny udałoby ci się załapać - przyłożył miarę hogwardzkich stopni do sytuacji chcąc dodać jej nieco żargonu, a ten jego typowy, monotonny, urzędniczy ton miał w tym dopomóc. Przynajmniej taki był zamiar - I nie zwracaj na nich uwagi. Na tych którzy krytykują zmiany. Nic nie stoi w miejscu, a już na pewno nie ktoś kto z ratownika staje się jednym z głównych filarów rebelianckiego ruchu oporu. To by było nieco absurdalne. Pomijam fakt, że gdybyś nic się od tego momentu nie zmieniła nie wiem, czy to miałoby w ogóle jakiekolwiek ręce i nogi... - ten cały koncept buntu, walki. I to nie dotyczyło tylko jej - czy mieliby jakiekolwiek szanse na polu bitwy jako beztroska banda odszczepieńców pod komendą stażysty, ex gwiazdy quiddicha, ratownika i kilku aurorów niższego szczebla? No doprawdy... Każdy musiał w tym momencie przejść pewną drogę, a jeśli nie miał już tego za sobą to dopiero go to czekało - ci którzy mogą sobie pozwolić na stanie w miejscu, kiedy świat się kręci są szaleńcami lub prawdziwymi szczęściarami - jak bardzo trzeba było mieć nie równo pod sufitem by być obojętnym na przemijanie lub szczęśliwcem by tkwić pod szczelnym kloszem nietykalności, ignorancji? - cała reszta prędzej czy później będzie musiała stanąć przed lustrem i zadać sobie pytanie kim byli, czym się stali... Ty masz to po prostu już za sobą. Możesz teraz stać nad resztą ze zniecierpliwieniem spoglądając na zegarek - żachną się barwiąc krztą uszczypliwej nuty całe te grono nienazwanych ignorantów na których czekał i on. Być może wywyższał się nieco podobnym podejściem, lecz to właśnie w nim odnajdywał cień pocieszenia który zamierzał rzucić i na Tonks. Niech będzie ponad to. Niech nie przejmuje się tymi, którzy patrzą z góry nieświadomi tego, że są tymi, którzy pełzają we mgle.
Zapewnienie co do tego, że widziany był jako odrębna osoba, a relacje miedzy ich dwójką nie miały nic do rzeczy przyjął z ulgą i wiarą tym bardziej po tym, jak wyjaśniła mu zawiłości tego dlaczego padło akurat na niego. Nie bardzo miał ochotę mieszać się w cudze rozterki, uczucia, ani być przyrównywany do młodszego kuzyna - wystarczająco dużo razy zdążył się w życiu nasłuchać o tym w jakich aspektach ten był lepszy, odpowiedniejszy i wcale mu się nie marzyło kultywowanie tej tradycji. Czuł chęć dodania czegoś więcej bo zwyczajnie lubił rozmawiać oraz omawiać problemy życia codziennego jednak ostatecznie zasznurował usta nie chcąc się nadmiernie spoufalać tym bardziej kiedy chwilę wcześniej poruszyli mało wygodny temat. Zresztą brak rozmowy w cale mu nie przeszkadzał. W jakiś sposób faktycznie czerpał przyjemność z tego typu przejażdżki.
- Możesz zahaczyć o Brick Lane - zasugerował luźno ostatecznie uznając, że podróż do domu może trwać nieco dużej niż początkowo planował.
|zt x2?
Gdy świadomość tego zakołysała się nie mógł nie poczuć drobnego ukłucia niepokoju podsyconego nietypowym zaproszeniem ze strony Justine. Była jego podwładną, a przy tym również szefową; nie łączyły ich przyjacielskie stosunki, a i gdzieś w powietrzu wisiała ta posypka z relacji łączących ją z Samuelem. W świetle tego wszystkiego naprawdę nie pasowało mu, że był pierwszą osobą o której pomyślała w chwili w której planowała się rozerwać. Chciał wiedzieć więc dlaczego, jaką rolę w tym wszystkim miał grać i uświadomić ją o tym, jakiej nie może, a już na pewno nie mógł robić za substytut towarzystwa swojego kuzyna. Choć razem dorastali, pracowali, wychowywali się niemal jak bracia to byli całkowicie różni - jak ogień i woda. Dziwne niedopowiedzenia, decyzje i cała ta sytuacja sprawiały że rodziły się w nim mniej lub bardziej pokraczne domysły co do jego obecności w ciasnym, mugolskim wehikule. Jak też przystało na typowego jego - mając możliwość chciał je wyjaśnić, zdefiniować, nazwać. Zawsze dbał o higienę, jednoznaczność relacji z otaczającymi go czarodziejami. Lubił jasno nakreślone linie, granice; oczywiste, pozbawione niedomówień, wątpliwości. Potrzebował pewnie czuć grunt pod stopami by móc z precyzją odnajdywać się w otaczającym go chaosie.
Słuchał więc wyjaśnień. Na samym początku uniósł kąciki ust w lekkim rozbawieniu. Ile razy słyszał coś podobnego...? To nie było jednak przecież tak, że drobne pominięcie prawdy mogło uśpić jego czujność. W końcu, koniec końców i to sobie w tym momencie wyjaśniali.
- Nie bierz tylko tego do siebie - tego, że wyszło mało genialnie - Jestem z natury dość...formalny - to przeważnie psuje większość zabaw - zamyślił się, nie chcąc samego siebie nazywać czepialskim, marudnym - W ostatecznym rozrachunku, jakbym miał wycenić pomysł i realizację to myślę, że na nędzny udałoby ci się załapać - przyłożył miarę hogwardzkich stopni do sytuacji chcąc dodać jej nieco żargonu, a ten jego typowy, monotonny, urzędniczy ton miał w tym dopomóc. Przynajmniej taki był zamiar - I nie zwracaj na nich uwagi. Na tych którzy krytykują zmiany. Nic nie stoi w miejscu, a już na pewno nie ktoś kto z ratownika staje się jednym z głównych filarów rebelianckiego ruchu oporu. To by było nieco absurdalne. Pomijam fakt, że gdybyś nic się od tego momentu nie zmieniła nie wiem, czy to miałoby w ogóle jakiekolwiek ręce i nogi... - ten cały koncept buntu, walki. I to nie dotyczyło tylko jej - czy mieliby jakiekolwiek szanse na polu bitwy jako beztroska banda odszczepieńców pod komendą stażysty, ex gwiazdy quiddicha, ratownika i kilku aurorów niższego szczebla? No doprawdy... Każdy musiał w tym momencie przejść pewną drogę, a jeśli nie miał już tego za sobą to dopiero go to czekało - ci którzy mogą sobie pozwolić na stanie w miejscu, kiedy świat się kręci są szaleńcami lub prawdziwymi szczęściarami - jak bardzo trzeba było mieć nie równo pod sufitem by być obojętnym na przemijanie lub szczęśliwcem by tkwić pod szczelnym kloszem nietykalności, ignorancji? - cała reszta prędzej czy później będzie musiała stanąć przed lustrem i zadać sobie pytanie kim byli, czym się stali... Ty masz to po prostu już za sobą. Możesz teraz stać nad resztą ze zniecierpliwieniem spoglądając na zegarek - żachną się barwiąc krztą uszczypliwej nuty całe te grono nienazwanych ignorantów na których czekał i on. Być może wywyższał się nieco podobnym podejściem, lecz to właśnie w nim odnajdywał cień pocieszenia który zamierzał rzucić i na Tonks. Niech będzie ponad to. Niech nie przejmuje się tymi, którzy patrzą z góry nieświadomi tego, że są tymi, którzy pełzają we mgle.
Zapewnienie co do tego, że widziany był jako odrębna osoba, a relacje miedzy ich dwójką nie miały nic do rzeczy przyjął z ulgą i wiarą tym bardziej po tym, jak wyjaśniła mu zawiłości tego dlaczego padło akurat na niego. Nie bardzo miał ochotę mieszać się w cudze rozterki, uczucia, ani być przyrównywany do młodszego kuzyna - wystarczająco dużo razy zdążył się w życiu nasłuchać o tym w jakich aspektach ten był lepszy, odpowiedniejszy i wcale mu się nie marzyło kultywowanie tej tradycji. Czuł chęć dodania czegoś więcej bo zwyczajnie lubił rozmawiać oraz omawiać problemy życia codziennego jednak ostatecznie zasznurował usta nie chcąc się nadmiernie spoufalać tym bardziej kiedy chwilę wcześniej poruszyli mało wygodny temat. Zresztą brak rozmowy w cale mu nie przeszkadzał. W jakiś sposób faktycznie czerpał przyjemność z tego typu przejażdżki.
- Możesz zahaczyć o Brick Lane - zasugerował luźno ostatecznie uznając, że podróż do domu może trwać nieco dużej niż początkowo planował.
|zt x2?
Find your wings
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Garaż
Szybka odpowiedź