Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzgórze
Strona 40 z 40 • 1 ... 21 ... 38, 39, 40
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzgórze
Znajdujące się tuż przy brzegu morza wzgórze stanowi doskonały punkt widokowy. Nieporośnięte drzewami, wystawione na działanie mocnego, nadmorskiego wiatru, pozwala na obejrzenie terenu Festiwalu Miłości z góry. Przez pierwsze trzy dni sierpnia na szczycie wzniesienia stoi Wiklinowy Mag: kilkunastometrowy drewniany posąg czarodzieja. Zostaje on magicznie ożywiony oraz podpalony trzeciego dnia Festiwalu, przyciągając śmiałków chcących zademonstrować swoją odwagę. Gdy opadają popioły, wzgórze staje się miejscem spacerów zakochanych - gwarantuje ono intymną atmosferę, ciszę oraz niezapomniane widoki.
Uczepiony. Jednego i tego samego zapętlił i się i nie chciał zobaczyć, że i Yulię i wieczystą zostawiłam za sobą. Że powiedziałam tylko, że nie będzie mi mówił co będę robić. Ale nie weszłam mu tym razem w słowo - nie miało sensu przebijać się nimi. Powstrzymałam wzruszenie ramionami kiedy powiedział, że nie wybaczy mi tego - miał prawo, to był jego wybór. Mógł wybrać co był w stanie mi wybaczyć a co nie, tak jak ja miałam prawo decydować w jaki sposób postąpię. Nikt nie miał też prawa zabierać tego, co należało do innego, ale o tym wygodnie już zapominał - bo przecież kradzież zrodzona potrzebą nie była wcale zła. Odpowiedziałam mu ciszą, tym razem nie zamierzając nic obiecać. Wczorajszy pomysł może nie był najlepszy, ale kusiło mnie żeby zapytać, co jeśli zmusi mnie do tego okoliczność albo inny ktoś, czy wtedy mi będzie umiał wybaczyć, czy dla mnie wytłumaczeń nie było?
Ale nie zapytałam, nie poszukiwałam usprawiedliwień dla własnych decyzji i czynów świadoma, że każdy spotka się z jakąś konsekwencją - Brendan nauczył mnie tego już dawno temu. Byłam w stanie zaakceptować różnicę w naszych poglądach. Na więcej liczyć nie mógł.
Został, a ja jak rzadko milczałam dłużej niż przeważnie mi wychodziło. Ale czasem milczenie zrodzone było potrzebą. To że dużo mówiłam, nie znaczyło że nie potrafiłam słuchać. W końcu znalazłam się obok, układając dłoń na jego ramieniu, nie zareagował - nie chciał, nie mógł? - bez znaczenia, byłam jak powiedziałam że będę, więcej nie musiałam. Mógł wziąć ile potrzebował. Zmarszczyłam odrobinę brwi gdy stwierdził, że to nie była złość. A każde kolejne słowa sprawiały, że tylko gorzej mi się robiło. Dłoń zacisnęła się mocniej na ramieniu.
- Czego nie wie? - zapytałam wyrywając się z zamyślenia. - Że rzuciłeś się na niego, bo nie byłeś w stanie znieść prawdy której potrzebowałeś? - zapytałam wprost niebieskimi tęczówkami spoglądając na niego. Krzyżując je z nimi. - Czy tego, że dręczą cię wyrzuty sumienia, że nie umiałeś sobie z nią poradzić? - zadałam kolejne. Uniosłam trochę podbródek. - Jim czyta z ciebie jak z otwartej księgi - chociaż to nie jest dobre stwierdzenie, bardziej zna twoją melodię dokładnie, każdy jeden fałszywy ton którym go obdarzysz usłyszy przecież. Kocha cię, więc ci wybaczył. Przeprosiłeś go w ogóle? - zapytałam marszcząc gniewnie brwi. Nie porozmawia z nim. Może nie musiał nawet. Może Jim tego nie oczekiwał w ogóle. - Wiesz jaki jest problem, Marcel? - zapytałam go ściągając rękę z jego ramienia. - Że zakładasz rzeczy, zanim je sprawdzisz. A potem zapierasz się jak wół. Lidka nie tańczy - w ogóle - też się zaparła i skończyło się jak skończyło właśnie. Yulii musisz zapytać, ale może nie ty zrobiłeś jej coś a demony które każdy ma ze sobą, które atakują niespodziewanie. Nie dowiesz się, póki nie porozmawiacie. A najgorszy problem, to że teraz jakieś równania na sprawiedliwości próbujesz robić. Relacje nie polegają na tym, że sprawiedliwie ma być, czy po równo całkiem. Czemu wam trzeba to tłumaczyć? - zapytałam retorycznie unosząc się trochę. - Oboje jesteście teraz w marnych momentach. I oboje problemy odsuwacie na bok, jakby magicznie mogły rozwiązać się same zawsze. Nie zrobią tego. Co jeśli Jim też CHCE ci ulżyć? Nie powinien na moje, bo zasłużyłeś na karę. Widzę, że żałujesz, gdybyś tego nie robił nie mogłabym na ciebie patrzeć. Ale co dalej Marcel? Będziesz za każdym razem reagował tak na prawdę? Może możemy znaleźć sposób, żebyś poprawił własne reakcje, popracował nad tą złością którą masz w sobie. Mówisz, że to była bezradność i strach i wierzę ci, że po części tak, ale nie sądzę, że tylko one całkiem. A może od nich się zaczęło i przerodziły się w furię w której nie myślałeś już trzeźwo o tym, co może się stać. Czego wtedy tak się bałeś? Może tam znajduje się odpowiedź. - mówiłam dalej patrząc na niego. - Nie musisz mówić mi tego wszystkiego, możesz przeprowadzić tą rozmowę w sobie, ale jeśli nie ustawisz tego co masz w duszy, to to może nie być ostatni raz, kiedy coś poszło nie tak. - orzekłam mówiąc co myślę i czuję. Pozostawiając kwestię tego, że nie tylko siebie pozbawił jego. Pozbawił też niemal nas. Ale obiecałam sobie, ten żal pozostawić obok, poczekać, zobaczyć co postanowi dalej - jeśli poprawę, mogłam stanąć obok niego.
Ale nie zapytałam, nie poszukiwałam usprawiedliwień dla własnych decyzji i czynów świadoma, że każdy spotka się z jakąś konsekwencją - Brendan nauczył mnie tego już dawno temu. Byłam w stanie zaakceptować różnicę w naszych poglądach. Na więcej liczyć nie mógł.
Został, a ja jak rzadko milczałam dłużej niż przeważnie mi wychodziło. Ale czasem milczenie zrodzone było potrzebą. To że dużo mówiłam, nie znaczyło że nie potrafiłam słuchać. W końcu znalazłam się obok, układając dłoń na jego ramieniu, nie zareagował - nie chciał, nie mógł? - bez znaczenia, byłam jak powiedziałam że będę, więcej nie musiałam. Mógł wziąć ile potrzebował. Zmarszczyłam odrobinę brwi gdy stwierdził, że to nie była złość. A każde kolejne słowa sprawiały, że tylko gorzej mi się robiło. Dłoń zacisnęła się mocniej na ramieniu.
- Czego nie wie? - zapytałam wyrywając się z zamyślenia. - Że rzuciłeś się na niego, bo nie byłeś w stanie znieść prawdy której potrzebowałeś? - zapytałam wprost niebieskimi tęczówkami spoglądając na niego. Krzyżując je z nimi. - Czy tego, że dręczą cię wyrzuty sumienia, że nie umiałeś sobie z nią poradzić? - zadałam kolejne. Uniosłam trochę podbródek. - Jim czyta z ciebie jak z otwartej księgi - chociaż to nie jest dobre stwierdzenie, bardziej zna twoją melodię dokładnie, każdy jeden fałszywy ton którym go obdarzysz usłyszy przecież. Kocha cię, więc ci wybaczył. Przeprosiłeś go w ogóle? - zapytałam marszcząc gniewnie brwi. Nie porozmawia z nim. Może nie musiał nawet. Może Jim tego nie oczekiwał w ogóle. - Wiesz jaki jest problem, Marcel? - zapytałam go ściągając rękę z jego ramienia. - Że zakładasz rzeczy, zanim je sprawdzisz. A potem zapierasz się jak wół. Lidka nie tańczy - w ogóle - też się zaparła i skończyło się jak skończyło właśnie. Yulii musisz zapytać, ale może nie ty zrobiłeś jej coś a demony które każdy ma ze sobą, które atakują niespodziewanie. Nie dowiesz się, póki nie porozmawiacie. A najgorszy problem, to że teraz jakieś równania na sprawiedliwości próbujesz robić. Relacje nie polegają na tym, że sprawiedliwie ma być, czy po równo całkiem. Czemu wam trzeba to tłumaczyć? - zapytałam retorycznie unosząc się trochę. - Oboje jesteście teraz w marnych momentach. I oboje problemy odsuwacie na bok, jakby magicznie mogły rozwiązać się same zawsze. Nie zrobią tego. Co jeśli Jim też CHCE ci ulżyć? Nie powinien na moje, bo zasłużyłeś na karę. Widzę, że żałujesz, gdybyś tego nie robił nie mogłabym na ciebie patrzeć. Ale co dalej Marcel? Będziesz za każdym razem reagował tak na prawdę? Może możemy znaleźć sposób, żebyś poprawił własne reakcje, popracował nad tą złością którą masz w sobie. Mówisz, że to była bezradność i strach i wierzę ci, że po części tak, ale nie sądzę, że tylko one całkiem. A może od nich się zaczęło i przerodziły się w furię w której nie myślałeś już trzeźwo o tym, co może się stać. Czego wtedy tak się bałeś? Może tam znajduje się odpowiedź. - mówiłam dalej patrząc na niego. - Nie musisz mówić mi tego wszystkiego, możesz przeprowadzić tą rozmowę w sobie, ale jeśli nie ustawisz tego co masz w duszy, to to może nie być ostatni raz, kiedy coś poszło nie tak. - orzekłam mówiąc co myślę i czuję. Pozostawiając kwestię tego, że nie tylko siebie pozbawił jego. Pozbawił też niemal nas. Ale obiecałam sobie, ten żal pozostawić obok, poczekać, zobaczyć co postanowi dalej - jeśli poprawę, mogłam stanąć obok niego.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ze ściągniętą gniewnie brwią przyglądał się jej, kiedy milczała. Odpuściła, nie broniła już swoich bzdurnych pomysłów - miałby o niej lepsze zdanie, gdyby przyznała się do błędu, ale widział, że tego zrobić nie zamierzała. Trudno było mu myśleć o niej jak o kimś, kto zdolny był ryzykować cudzym życiem - i nie był pewien, co miał o tym myśleć. Trudno będzie zmyć tę rysę, z czasem zmatowieje, a na jej krawędziach zbierze się brud. Ale wiedział, że dalej z tym nie zajdzie, że musiał być po prostu ostrożny. Zawiódł się na niej, ale póki nikomu krzywdy nie wyrządziła, nie miał powodów jej osądzać poważniej. Pozostało mu wziąć milczenie za zgodę, za obietnicę, że więcej tego nie zrobi. Bo czy mogła oceniać go tak łatwo, samą będąc tak winną?
Była Jamesowi w jakiś sposób bliska, zdawał sobie z tego sprawę. On jej tak bliski nie był, trawiły go wyrzuty sumienia, pożerały od środka, pochłaniały go całego, może w żałosnym odruchu obronnym, ale drażniły go jej słowa. Rzucił się na niego, bo nie był w stanie znieść prawdy. Może nie chciał jej słyszeć. Może nie chciał jej słyszeć przy wszystkich, w tamtym miejscu, w ten sposób. James mógł się zamknąć i do niczego by nie doszło - w jakiś sposób był zły na niego, że tego nie zrobił. Zły na siebie, że dał się sprowokować. Zły na cały świat, który układał ścieżki tak, a nie inaczej, ale najmocniej w tym wszystkim czuł się okrutnie samotny, bo nikt nawet nie próbował zrozumieć jego. Nawet teraz był zły na samego siebie za to, że w ogóle miał takie myśli, bo przecież wiedział, że to on zaatakował.
- To był wypadek - powtórzył głucho, nie chciał go skrzywdzić. Nie w ten sposób, nie naprawdę. Ale im więcej iskrzyło się w nim złości, tym głośniej Jim wykrzykiwał tamte słowa. Była w nich prawda, ale nie tylko prawda. - Nie wie, co się stało - sprecyzował, równie głucho. Nie wie, bo skąd. Gdyby pytał kogokolwiek o to, co się stało, zapytałby jego, ale tego nie zrobił. Wie, oczywiście, że tak, że było niebezpiecznie, ale nie ma skąd wiedzieć o tym, jak bardzo niebezpiecznie było. Pewnie nie wiedział nawet, że stracił oddech. I tak powinno zostać. Bo to była jego odpowiedzialność, nie Jamesa. Bo to on był za to odpowiedzialny. Nie podobało mu się porównanie go do woła. Nie czuł się taki, a Neala wcale go nie znała - ile razy szczerze rozmawiali, jak dziś? Niewiele, wyszło na to, że on nie znał jej wcale. Stary Carrington mówił zawsze, że kiedy trzy różne osoby mówią komuś, że jest pijany, to powinien pójść się położyć. Kiedy trzy osoby mówiły mu, że miał problemy z agresją, to może je miał, a postanowienia Lids odnośnie tańczenia czy nie tańczenia nie miały w tym żadnego znaczenia. Ale nie próbował jej tłumaczyć - nie widział sensu. Znów nazwałaby go wołem. Wstydził się zresztą i wcale nie chciał jej o tym mówić. Może tak było lepiej, że nie zrozumiała. Może otworzył się głupio, może naiwnie.
- Nie bądź śmieszna, Neala. Brzmisz, jakbym wyliczał komuś dług wdzięczności. W dupie mam znak równości, po prostu nie boję się wziąć odpowiedzialności za to, co zrobiłem. I nie zamierzam tej odpowiedzialności zwalać na kogoś, kto na tym ucierpiał najmocniej. Nie wiem, czy go przeprosiłem. Nie pamiętam. Byłem w szoku, kiedy otworzył oczy, bo tylko to miało wtedy znaczenie. To, że żył. - Nie myślał o przeprosinach, bo przecież to tylko słowo, które nic nie znaczy. Czuł wtedy żal do siebie, ale ten żal przyćmiła niewysłowiona ulga. Ulga, że nic mu nie było. - Pewnie chce. Ale to nie jest jego decyzja. - Wiedział, że chciał. Nie był na niego zły ani przez chwilę. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że zawiódł jego zaufanie. Miała rację, zasłużył na karę. Sam powinien iść się utopić w tym całym morzu. Schować ten głupi łeb w piasek i już go z niego nie wygrzebać nigdy. Prychnął, kiedy podkreśliła, że nie mogłaby na niego patrzeć. - Wydaje ci się, że jesteś ode mnie lepsza? - zapytał z niedowierzaniem, pokręcił głową przecząco. To była taka różnica, wepchnąć kogoś do morza a odebrać przysięgę pod groźbą śmierci? Przecież też nie robił tego z zamiarem zabicia kogokolwiek, choć ktoś spoglądający na sprawę na trzeźwo, z zewnątrz, powiedziałby, że powinien się liczyć z konsekwencjami własnych czynów. - Jesteśmy tacy sami, Neala. Tak samo durni. Tak samo nieostrożni. - Nie mógł cofnąć czasu, ale gdyby istniał na to choćby cień szansy, spróbowałby to zrobić. Miała rację, był wściekły i nie myślał. Czemu? Nie był pewien, stracił kontrolę nie tylko nad sobą. Nie chciał wcale skrzywdzić Jima, ale powoli dochodził do wniosku, że tak naprawdę chciał wtedy - naprawdę chciał - skrzywdzić samego siebie. A myśl ta sprawiła, że poczuł się jeszcze bardziej sam - mimo dłoni ściskającej nadal jego ramię.
- Nie zrobię tego więcej - odpowiedział w końcu niechętnie. Nie wszystkie problemy dało się rozwiązać. Tego nie. Co mógł zrobić z emocjami, z którymi sobie nie radził, nie wiedział. Ale wiedział, że nie chciał nigdy więcej patrzeć na Jamesa takiego - bladego, z nieruchomą klatką piersiową, bez oddechu, jak woskowa lalka - nieżywego. To nie miało znaczenia, czy Jim mu przebaczy, wiedział, że sam sobie nie przebaczy nigdy. - Przepraszam - zreflektował się od razu. - Nie - dodał, nadal na nią nie patrząc. - Nie jesteśmy tacy sami, nie zmusiłaś jej do tego. - Może tylko dlatego, że tam przyszedł, ale to było bez znaczenia, bo gdyby nie przyszedł, Yulia po prostu zwinęłaby się z jej sakiewką. - A ja wepchnąłem go do wody. Byłem pewien, że... - że miał powietrze. Już to mówił, już to słyszała. Bez znaczenia. - Mówisz o tym, jak o pasjansie, jakby poukładanie tego było proste jak układanie przedmiotów na półce. Nie wiem, co mi odbiło. Chciałem, żeby się zamknął, ale on nie przestawał. Bałem się tego, co się wydarzyło. Uciekła od nas z płaczem. Przez niego. Bo zaczął mówić o tym, o czym mówić nie chciałem. Nagle posypało się wszystko, straciłem kogoś... kogoś ważnego. Widziałem to w jej oczach, w jej ucieczce, widziałem to wcześniej, kiedy jej... kiedy tamten facet rozwalił mi nos. Nie chciałem tego, nie w ten sposób. Ale wiedziałem, że już tego nie zatrzymam. Nie wkurzyłem się o za słoną zupę, czułem się, jakbym stracił grunt pod nogami. A Jim był obok. I prowokował mnie. Nie wiem, jak mam to poukładać, Neala. Nie wydaje mi się, żeby się dało. - W dalszym ciągu na nią nie spojrzał. - Prawie straciłem drugą ważną osobę. Zachowałem się, jakby był dla mnie mniej ważny od niej. To nieprawda i nie chciałem tego, ale to właśnie zrobiłem. Reparo tego nie naprawi. Żadne słowa też nie.
Była Jamesowi w jakiś sposób bliska, zdawał sobie z tego sprawę. On jej tak bliski nie był, trawiły go wyrzuty sumienia, pożerały od środka, pochłaniały go całego, może w żałosnym odruchu obronnym, ale drażniły go jej słowa. Rzucił się na niego, bo nie był w stanie znieść prawdy. Może nie chciał jej słyszeć. Może nie chciał jej słyszeć przy wszystkich, w tamtym miejscu, w ten sposób. James mógł się zamknąć i do niczego by nie doszło - w jakiś sposób był zły na niego, że tego nie zrobił. Zły na siebie, że dał się sprowokować. Zły na cały świat, który układał ścieżki tak, a nie inaczej, ale najmocniej w tym wszystkim czuł się okrutnie samotny, bo nikt nawet nie próbował zrozumieć jego. Nawet teraz był zły na samego siebie za to, że w ogóle miał takie myśli, bo przecież wiedział, że to on zaatakował.
- To był wypadek - powtórzył głucho, nie chciał go skrzywdzić. Nie w ten sposób, nie naprawdę. Ale im więcej iskrzyło się w nim złości, tym głośniej Jim wykrzykiwał tamte słowa. Była w nich prawda, ale nie tylko prawda. - Nie wie, co się stało - sprecyzował, równie głucho. Nie wie, bo skąd. Gdyby pytał kogokolwiek o to, co się stało, zapytałby jego, ale tego nie zrobił. Wie, oczywiście, że tak, że było niebezpiecznie, ale nie ma skąd wiedzieć o tym, jak bardzo niebezpiecznie było. Pewnie nie wiedział nawet, że stracił oddech. I tak powinno zostać. Bo to była jego odpowiedzialność, nie Jamesa. Bo to on był za to odpowiedzialny. Nie podobało mu się porównanie go do woła. Nie czuł się taki, a Neala wcale go nie znała - ile razy szczerze rozmawiali, jak dziś? Niewiele, wyszło na to, że on nie znał jej wcale. Stary Carrington mówił zawsze, że kiedy trzy różne osoby mówią komuś, że jest pijany, to powinien pójść się położyć. Kiedy trzy osoby mówiły mu, że miał problemy z agresją, to może je miał, a postanowienia Lids odnośnie tańczenia czy nie tańczenia nie miały w tym żadnego znaczenia. Ale nie próbował jej tłumaczyć - nie widział sensu. Znów nazwałaby go wołem. Wstydził się zresztą i wcale nie chciał jej o tym mówić. Może tak było lepiej, że nie zrozumiała. Może otworzył się głupio, może naiwnie.
- Nie bądź śmieszna, Neala. Brzmisz, jakbym wyliczał komuś dług wdzięczności. W dupie mam znak równości, po prostu nie boję się wziąć odpowiedzialności za to, co zrobiłem. I nie zamierzam tej odpowiedzialności zwalać na kogoś, kto na tym ucierpiał najmocniej. Nie wiem, czy go przeprosiłem. Nie pamiętam. Byłem w szoku, kiedy otworzył oczy, bo tylko to miało wtedy znaczenie. To, że żył. - Nie myślał o przeprosinach, bo przecież to tylko słowo, które nic nie znaczy. Czuł wtedy żal do siebie, ale ten żal przyćmiła niewysłowiona ulga. Ulga, że nic mu nie było. - Pewnie chce. Ale to nie jest jego decyzja. - Wiedział, że chciał. Nie był na niego zły ani przez chwilę. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że zawiódł jego zaufanie. Miała rację, zasłużył na karę. Sam powinien iść się utopić w tym całym morzu. Schować ten głupi łeb w piasek i już go z niego nie wygrzebać nigdy. Prychnął, kiedy podkreśliła, że nie mogłaby na niego patrzeć. - Wydaje ci się, że jesteś ode mnie lepsza? - zapytał z niedowierzaniem, pokręcił głową przecząco. To była taka różnica, wepchnąć kogoś do morza a odebrać przysięgę pod groźbą śmierci? Przecież też nie robił tego z zamiarem zabicia kogokolwiek, choć ktoś spoglądający na sprawę na trzeźwo, z zewnątrz, powiedziałby, że powinien się liczyć z konsekwencjami własnych czynów. - Jesteśmy tacy sami, Neala. Tak samo durni. Tak samo nieostrożni. - Nie mógł cofnąć czasu, ale gdyby istniał na to choćby cień szansy, spróbowałby to zrobić. Miała rację, był wściekły i nie myślał. Czemu? Nie był pewien, stracił kontrolę nie tylko nad sobą. Nie chciał wcale skrzywdzić Jima, ale powoli dochodził do wniosku, że tak naprawdę chciał wtedy - naprawdę chciał - skrzywdzić samego siebie. A myśl ta sprawiła, że poczuł się jeszcze bardziej sam - mimo dłoni ściskającej nadal jego ramię.
- Nie zrobię tego więcej - odpowiedział w końcu niechętnie. Nie wszystkie problemy dało się rozwiązać. Tego nie. Co mógł zrobić z emocjami, z którymi sobie nie radził, nie wiedział. Ale wiedział, że nie chciał nigdy więcej patrzeć na Jamesa takiego - bladego, z nieruchomą klatką piersiową, bez oddechu, jak woskowa lalka - nieżywego. To nie miało znaczenia, czy Jim mu przebaczy, wiedział, że sam sobie nie przebaczy nigdy. - Przepraszam - zreflektował się od razu. - Nie - dodał, nadal na nią nie patrząc. - Nie jesteśmy tacy sami, nie zmusiłaś jej do tego. - Może tylko dlatego, że tam przyszedł, ale to było bez znaczenia, bo gdyby nie przyszedł, Yulia po prostu zwinęłaby się z jej sakiewką. - A ja wepchnąłem go do wody. Byłem pewien, że... - że miał powietrze. Już to mówił, już to słyszała. Bez znaczenia. - Mówisz o tym, jak o pasjansie, jakby poukładanie tego było proste jak układanie przedmiotów na półce. Nie wiem, co mi odbiło. Chciałem, żeby się zamknął, ale on nie przestawał. Bałem się tego, co się wydarzyło. Uciekła od nas z płaczem. Przez niego. Bo zaczął mówić o tym, o czym mówić nie chciałem. Nagle posypało się wszystko, straciłem kogoś... kogoś ważnego. Widziałem to w jej oczach, w jej ucieczce, widziałem to wcześniej, kiedy jej... kiedy tamten facet rozwalił mi nos. Nie chciałem tego, nie w ten sposób. Ale wiedziałem, że już tego nie zatrzymam. Nie wkurzyłem się o za słoną zupę, czułem się, jakbym stracił grunt pod nogami. A Jim był obok. I prowokował mnie. Nie wiem, jak mam to poukładać, Neala. Nie wydaje mi się, żeby się dało. - W dalszym ciągu na nią nie spojrzał. - Prawie straciłem drugą ważną osobę. Zachowałem się, jakby był dla mnie mniej ważny od niej. To nieprawda i nie chciałem tego, ale to właśnie zrobiłem. Reparo tego nie naprawi. Żadne słowa też nie.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
- Był. - potwierdziłam. - Splot niefortunnie następujących po sobie zdarzeń. Czy to zmienia cokolwiek? - zapytałam go zaplatając dłonie na piersi spoglądając przed siebie. Minę miałam poważne, spojrzenie przesuwało się po horyzoncie. Milczałam kiedy powiedział że nie wie co się stało. Naprawdę nie wiedział? Może nie. Ale jego ciało na pewno było obolałe, jego dusza musiała odczuć zmianę. Uniosłam brwi kiedy powiedział, żebym nie była śmieszna przesuwając spojrzenie na niego.
Nie jego decyzja.
Oczywiście, że nie bo nie wiedział nawet, że może jakąś podjąć. Nie skomentowałam jednak tego. Marcel musiał obrać własną drogę i własny sposób. Nie mogłam go do niczego zmusić, mogłam tylko postawić pytania i wyjawić własne myśli. Ale to kolejne pytanie zwróciło moje zaskoczone spojrzenie znów na niego, oczy rozszerzyły się mocniej. Wargi zadrżały, rozchyliły się. Zaraz na mojej twarzy pojawiła się gniewna maniera.
- Nie atakuj mnie. - powiedziałam. Nie byłam lepsza, byłam inna. Różniliśmy się i nie było w tym nic złego. Nie poruszałam własnych emocji, nie obrzucałam go nimi dzisiaj bo chciałam pomóc jemu. Jemu pozwolić pogodzić się ze swoimi, jego wysłuchać. Właściwie, dochodziłam do wniosku że po prostu zakładał niezmiennie że właśnie tak sądze, chociaż nigdy nie zrobiłam nic by przypisać mi tą frazę. Tacy sami nie byliśmy na pewno. Ale nie zaprzeczyłam, nie miało to znaczenia. Też podejmowałam złe wybory, choć inne. Ostrożności miałam w sobie więcej niż James i Marcel razem wzięci, ale niezmieniennie dziś milczałam.
Potaknęłam krótko głową, kiedy powiedział, że więcej tego nie zrobi. Dobrze, choć czy mógł być tego pewnien całkowicie? Wątpiłam trochę. Spojrzałam na niego kiedy przeprosił. Kogo i za co? Świat, za to że się tego dopuścił? Mnie za to co zrobił? Kolejne słowa jednak rozjaśniły trochę sytację.
- Staram się być obiektywna, może dlatego tak brzmię i zadawać pytania, które może pomogą ci dojść w sobie do siebie. Ale wiem, że to proste wcale nie jest. Gdyby było nie byłoby tylu żali, złości i złamanych serc. - orzekłam spoglądając przed siebie, unosząc rękę, żeby zasunąć kosmyk włosów za ucho. W końcu splotłam dłonie za plecami. - Może z czasem zabliźni się samo. - zastanowiłam się na głos. - Czy będziesz w stanie porzucić żal, który nosisz w sobie? Może jeśli skupisz się na tym co masz, zamiast co mogłeś stracić. Na tym co świat ci dał, zamiast na tym co odebrał. Na tym, co możesz osiągnąć i zdobyć zamiast na tym co pozostaje poza twoim zasięgiem - może wtedy zaczniesz dostrzegać, że to nie wszystko wokół sprzysięga się przeciwko tobie. - zastanawiałam się na głos. - Moja mama mówiła, że negatywne emocje, ściągają się wzajemnie. Że nikt nie potrafi się nie złościć, ale że trzymując się zły emocji zbyt długo, przestajemy widzieć wokół kolory i radości w zwykłej codzienności.
Nie jego decyzja.
Oczywiście, że nie bo nie wiedział nawet, że może jakąś podjąć. Nie skomentowałam jednak tego. Marcel musiał obrać własną drogę i własny sposób. Nie mogłam go do niczego zmusić, mogłam tylko postawić pytania i wyjawić własne myśli. Ale to kolejne pytanie zwróciło moje zaskoczone spojrzenie znów na niego, oczy rozszerzyły się mocniej. Wargi zadrżały, rozchyliły się. Zaraz na mojej twarzy pojawiła się gniewna maniera.
- Nie atakuj mnie. - powiedziałam. Nie byłam lepsza, byłam inna. Różniliśmy się i nie było w tym nic złego. Nie poruszałam własnych emocji, nie obrzucałam go nimi dzisiaj bo chciałam pomóc jemu. Jemu pozwolić pogodzić się ze swoimi, jego wysłuchać. Właściwie, dochodziłam do wniosku że po prostu zakładał niezmiennie że właśnie tak sądze, chociaż nigdy nie zrobiłam nic by przypisać mi tą frazę. Tacy sami nie byliśmy na pewno. Ale nie zaprzeczyłam, nie miało to znaczenia. Też podejmowałam złe wybory, choć inne. Ostrożności miałam w sobie więcej niż James i Marcel razem wzięci, ale niezmieniennie dziś milczałam.
Potaknęłam krótko głową, kiedy powiedział, że więcej tego nie zrobi. Dobrze, choć czy mógł być tego pewnien całkowicie? Wątpiłam trochę. Spojrzałam na niego kiedy przeprosił. Kogo i za co? Świat, za to że się tego dopuścił? Mnie za to co zrobił? Kolejne słowa jednak rozjaśniły trochę sytację.
- Staram się być obiektywna, może dlatego tak brzmię i zadawać pytania, które może pomogą ci dojść w sobie do siebie. Ale wiem, że to proste wcale nie jest. Gdyby było nie byłoby tylu żali, złości i złamanych serc. - orzekłam spoglądając przed siebie, unosząc rękę, żeby zasunąć kosmyk włosów za ucho. W końcu splotłam dłonie za plecami. - Może z czasem zabliźni się samo. - zastanowiłam się na głos. - Czy będziesz w stanie porzucić żal, który nosisz w sobie? Może jeśli skupisz się na tym co masz, zamiast co mogłeś stracić. Na tym co świat ci dał, zamiast na tym co odebrał. Na tym, co możesz osiągnąć i zdobyć zamiast na tym co pozostaje poza twoim zasięgiem - może wtedy zaczniesz dostrzegać, że to nie wszystko wokół sprzysięga się przeciwko tobie. - zastanawiałam się na głos. - Moja mama mówiła, że negatywne emocje, ściągają się wzajemnie. Że nikt nie potrafi się nie złościć, ale że trzymując się zły emocji zbyt długo, przestajemy widzieć wokół kolory i radości w zwykłej codzienności.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pokręcił głową przecząco. Nie, to nic nie zmieniało. Zasługiwał na to wszystko, na tę ocenę, na tę złość, na tę obojętność. Zasługiwał na wszystko, co dziś i wtedy czuł, zasługiwał na znacznie więcej niż to. Powinien wepchnąć tam siebie, nie jego, pod wodę. Był dzisiaj problemem. Dla siebie, dla innych, dla wszystkich. Powinien ponieść najgorszą karę, miała rację. Spierdolił wszystko. Oczy znów zaczynały go piec, nie spojrzał na nią. Nie atakuj mnie, mówiła, przeprosił.
Powinno być tak jak mówiła. Był przecież mężczyzną, dorosłym mężczyzną, a nie potrafił poradzić sobie z własnym bólem. Minęły dopiero dwa dni, jego przyjaźń z Celine trwała lata - trudno było mu w tak krótkim czasie po prostu wzruszyć ramionami i pójść dalej bez niej, ale miała rację, powinien. Przecież to tylko decyzja, każdy miał prawo do własnej. Powinien wzruszyć ramionami i ruszyć dalej z Jimem, przecież żył, to on spierdolił. Może powinien pozwolić mu iść dalej samemu, może nadal mu zagrażał. Skupić się na tym, co miał, nie na tym, co chciałby mieć. Powinien wypić więcej, wciągnąć więcej, uśmiechnąć się szeroko i zatańczyć przy ognisku jeszcze raz, nie patrząc na nic, co się wydarzyło. Starał się to przecież robić. Naprawdę się starał. Przychodziły takie chwile - jak teraz - że niepotrzebnie zatrzymywał się w tym pędzie i zaczynał myśleć.
Z czasem zabliźni się samo, pewnie tak. Chciałby tego. Mówiła, że powinien porzucić żal, ale nie wiedział, czym był ten żal. Nie miał przecież nic za złe Celine, choć jej zachowanie sprawiło mu ból. Był zły na Jima, ale ta złość wyparowała w jednej chwili, kiedy uświadomił sobie, co zrobił. Ale od tamtej pory było tylko gorzej. Zachowywał się, jakby uważał, że świat przysięgał się przeciwko niemu? Czuł się opuszczony. Samotny. Był z nimi, ale bez nich. Podświadomie pragnął być zrozumiany, ale w zasadzie to wiedział, że na to zrozumienie nie zasługiwał. Mówiła, że stara się być obiektywna. Może próbowała. Spędziła tu z nim czas mimo wszystko. Mimo tego, co zrobił. Czy ona potrafiła porzucić własny żal do niego? Jaka była wartość rady, której sama nie potrafiła sprostać? Jakie w tym miało znaczenie jego złamane serce? Nie potrafił tak po prostu nie mieć go nagle złamanego. Mógł udawać, póki Jim nie wypowiedział tego na głos - kiedy to zrobił, runęło wszystko. Nie dało się wrócić do życia zmarłego, nie dało się skleić czegoś, co pękło raz. Ze stratą trzeba było się pogodzić. Nie potrafił zrobić tego na pstryknięcie palca, choć naprawdę bardzo chciał.
Wzruszył ramionami, nadal na nią nie spojrzał, dłoń otarła piekące oczy, chroniąc je przed wilgocią, do której nie miał prawa. Nie wiedział, co mógł jej powiedzieć więcej.
- Doceniam, Neala - odpowiedział, chyba próbowała pomóc. Niepotrzebnie żerował na niej wcześniej z jedzeniem, ale był jej winien tę wdzięczność. Nie mógł mieć za złe dziewczynom, że się go bały. Miały swoje powody. - Wracajmy już - dodał po chwili, zbierając się ze skały. Otrzepał dłonie o spodnie, wolnym krokiem ruszając przed siebie, nie obejrzał się na nią.
/ztx2?
Powinno być tak jak mówiła. Był przecież mężczyzną, dorosłym mężczyzną, a nie potrafił poradzić sobie z własnym bólem. Minęły dopiero dwa dni, jego przyjaźń z Celine trwała lata - trudno było mu w tak krótkim czasie po prostu wzruszyć ramionami i pójść dalej bez niej, ale miała rację, powinien. Przecież to tylko decyzja, każdy miał prawo do własnej. Powinien wzruszyć ramionami i ruszyć dalej z Jimem, przecież żył, to on spierdolił. Może powinien pozwolić mu iść dalej samemu, może nadal mu zagrażał. Skupić się na tym, co miał, nie na tym, co chciałby mieć. Powinien wypić więcej, wciągnąć więcej, uśmiechnąć się szeroko i zatańczyć przy ognisku jeszcze raz, nie patrząc na nic, co się wydarzyło. Starał się to przecież robić. Naprawdę się starał. Przychodziły takie chwile - jak teraz - że niepotrzebnie zatrzymywał się w tym pędzie i zaczynał myśleć.
Z czasem zabliźni się samo, pewnie tak. Chciałby tego. Mówiła, że powinien porzucić żal, ale nie wiedział, czym był ten żal. Nie miał przecież nic za złe Celine, choć jej zachowanie sprawiło mu ból. Był zły na Jima, ale ta złość wyparowała w jednej chwili, kiedy uświadomił sobie, co zrobił. Ale od tamtej pory było tylko gorzej. Zachowywał się, jakby uważał, że świat przysięgał się przeciwko niemu? Czuł się opuszczony. Samotny. Był z nimi, ale bez nich. Podświadomie pragnął być zrozumiany, ale w zasadzie to wiedział, że na to zrozumienie nie zasługiwał. Mówiła, że stara się być obiektywna. Może próbowała. Spędziła tu z nim czas mimo wszystko. Mimo tego, co zrobił. Czy ona potrafiła porzucić własny żal do niego? Jaka była wartość rady, której sama nie potrafiła sprostać? Jakie w tym miało znaczenie jego złamane serce? Nie potrafił tak po prostu nie mieć go nagle złamanego. Mógł udawać, póki Jim nie wypowiedział tego na głos - kiedy to zrobił, runęło wszystko. Nie dało się wrócić do życia zmarłego, nie dało się skleić czegoś, co pękło raz. Ze stratą trzeba było się pogodzić. Nie potrafił zrobić tego na pstryknięcie palca, choć naprawdę bardzo chciał.
Wzruszył ramionami, nadal na nią nie spojrzał, dłoń otarła piekące oczy, chroniąc je przed wilgocią, do której nie miał prawa. Nie wiedział, co mógł jej powiedzieć więcej.
- Doceniam, Neala - odpowiedział, chyba próbowała pomóc. Niepotrzebnie żerował na niej wcześniej z jedzeniem, ale był jej winien tę wdzięczność. Nie mógł mieć za złe dziewczynom, że się go bały. Miały swoje powody. - Wracajmy już - dodał po chwili, zbierając się ze skały. Otrzepał dłonie o spodnie, wolnym krokiem ruszając przed siebie, nie obejrzał się na nią.
/ztx2?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 40 z 40 • 1 ... 21 ... 38, 39, 40
Wzgórze
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset