pokój Rii
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Sypialnia
Po przejściu skrzypiących schodów, u samego ich szczytu, za barierką - znajdziesz kilka par drzwi. Te środkowe, lekko odrapane, z namalowanymi koślawo sercami, to wejście do pokoju Rii. Po lewej stronie stoi niewielkie łóżko; prawie nigdy niezasłane, ale pościel ułożona jest zawsze nienagannie. Stary materac czasem trzeszczy, gdy właścicielka zmienia pozycję podczas snu, ale za to jest dość wygodny. Kilka kroków na prawo od posłania znajduje się pojemna, dębowa szafa z ubraniami ułożonymi w drobną kostkę. Po pociągnięciu za kilka rączek znajdujących się niżej, przed oczami oglądającego ukazują się wnętrza szuflad skrywających bieliznę oraz inne drobiazgi Weasley'ówny. Na wprost, bliżej okna, ma miejsce porysowane, dębowe biurko - do pakietu z mało komfortowym krzesłem. Blat stara się pomieścić wszystkie bibeloty; statuetki lub pamiątki, jakie udało się rudowłosej zebrać. W zamykanych szufladach leżą równo ułożone listy. Każdy jeden otrzymany. Koperty z zawartością posegregowane są różnobarwnymi sznureczkami.
Punkt centralny sypialni to na pewno ogromne okno z równie szerokim, drewnianym parapetem, na co dzień wyłożonym miękkimi poduszkami. Widok zza szyby rozpościera się na drzewa okolicznego lasu, a niebo codziennie prezentuje przedstawienie w postaci wschodu słońca.
Punkt centralny sypialni to na pewno ogromne okno z równie szerokim, drewnianym parapetem, na co dzień wyłożonym miękkimi poduszkami. Widok zza szyby rozpościera się na drzewa okolicznego lasu, a niebo codziennie prezentuje przedstawienie w postaci wschodu słońca.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Drzwi autobusu otwierają się z głośnym skrzypnięciem, zupełnie tak jakby pojazd miał sapnąć aż z oburzenia, iż przyszło mu się zatrzymać akurat wtedy, gdy nabierał pożądanej przez siebie prędkości. Bileter donośnym głosem obwieszcza nazwę przystanku, kierowca z jakiegoś niezrozumiałego powodu wystukuje przedziwny rytm na kierownicy, głową kiwając do skrzekliwych dźwięków wydobywających się z radia. Para czarownic wita się ze sobą wylewnie, jakiś gość lekko się zataczając, opuszcza pojazd, a Rowan nie może się ruszyć. Wpatruje się bezradnie w swe własne drżące dłonie, szaleńczy trzepot serca nie zezwala na nabranie odpowiednio głębokiego oddechu, panika natomiast zaciska za smukłym gardle swe długie paluchy. Jest przerażona, wie o tym doskonale, chociaż nigdy nie przyzna się przed sobą. Jest przerażona tym, co uczyniła w przeszłości, jest przerażona niedawnym spotkaniem z osobą, która winna pozostać zakopana dawno w przeszłości i jest absolutnie przerażona własną reakcją, na wszelkie niedawne rewelacje. W plątaninie odczuć może również odnaleźć silne znamiona wstydu, lekkiej złości podszytej goryczą oraz tęsknotę, o którą nie podejrzewałaby siebie wcale. Lęka się konsekwencji, jeszcze bardziej zaś ciszy oraz własnych myśli, buzujących na wzór wrzącej wody pod kopułą ognistych włosów. Nie może zostać więc w jednym miejscu, z drugiej strony nie chce iść nigdzie. Dlatego też decyduje się pojawić w swojej ostoi, miejscu, gdzie od wielu lat lubiła się chować przed odpowiedzialnością oraz trudami codzienności. Gdzie nie musiała się obawiać wścibskich pytań rodzeństwa ani zatroskanych spojrzeń rodziców patrzących z niepokojem na to, jak się snuje z kąta w kąt. Wykonanie jednak kroku jest ciężkie, niesamowicie trudne i zwracający się do niej bileter wcale nie pomaga. Wydyma zaraz wargi i zrywa się z miejsca, zeskakując niemalże ze schodków, nim na nowo da się porwać w objęcia tchórzostwa, które przecież nigdy nie było jej znane. Ottery St. Catchpole wita ją wieczornym chłodem oraz milczeniem, światła palące się w kuchni zachęcają do zbliżenia się i jeśli przyjdzie jej nieco utykać na żwirowej ścieżce, stanowczo niesprzyjającej wysokim obcasom, będzie w stanie wyczuć aromat dań przygotowywanych przez panią Weasley z miłością oraz oddaniem. Była ciekawa, czy Urien już wrócił, czy pan Weasley ma prawdziwe urwanie głowy w pracy i najważniejsze, czy Ria skończyła swój trening. Aby się przekonać, musi jednak się ruszyć, a to wyjątkowo trudne, gdy ma się nogi jak z waty. Zaciska rękę na cienkim pasku torebki, przygryza dolną wargę, a następnie idzie przed siebie, może później będzie łatwiej. Może wszystko okaże się jedynie przykrym snem, a ona obudzi się lekko zaśliniona przy biurku we własnym gabinecie.
— Pani Weasley — wita ją Red, uśmiechając się przy tym delikatnie, chociaż wypada to nad wyraz krzywo. Starsza kobieta, jakby czując wewnętrzne rozterki rudzielca, wpuszcza ją niemal natychmiast, mówiąc, iż Harpia niebawem wróci, a ona w tym czasie może się zabunkrować w jej sypialni, och a tutaj ma ciasteczko, bo coś blado wygląda.
Gdy Ria w końcu pojawia się w progach swego pokoju, pierwsze co może zauważyć to poduszka lecąca w jej stronę, a następnie uderzająca ją miękko w nos. Potem zaś dane jej jest ujrzeć niewielką uzdrowicielkę, leżąca płasko na podłodze, ze znudzonym wzrokiem wbitym w sufit. Sprout dzięki pomocy nazbyt licznego rodzeństwa, opanowała wprost do perfekcji celne rzuty przedmiotami niemalże w każdej pozycji.
— Spóźniłaś się — burczy Rowan, nie odwracając się nawet w stronę przyjaciółki. Ma wrażenie, że każda minuta przybliża ją do żałosnego, pełnego łez wybuchu emocji. A przecież nie może sobie na to jeszcze pozwolić.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nieświadoma życiowych tragedii Rowan Ria w najlepsze dawała z siebie wszystko podczas treningu Harpii. Wyjątkowo zaciętego, ponieważ Cynthia uwzięła się na nią jeszcze bardziej - o ile było to w ogóle możliwe. Świadomość niedokończonych spraw unoszącymi się nad tą dwójką kobiet widniała w umyśle Weasley jako coś, czego należało się obawiać, zaś strach najlepiej przezwyciężać. Tak dumnie podeszła do napotkanego na drodze problemu. Niestety zbyt dosłownie, ku niepocieszonej minie trenerki odgwizdującej koniec meczu. Szarpiące się za włosy ścigające na pewno nie były żadnym elementem taktycznym gry, raczej chuligańskim wybrykiem jakiego kobieta nie chciała tolerować. Pech chciał, że Rhiannon dała się sprowokować głupim odzywkom tamtej blond małpy - nie powinna. Dla siebie przede wszystkim, ponieważ takie zachowania od zawsze były piętnowane oraz surowo karane. Tym razem skończyło się na wychowawczych krzykach niemal przebijających delikatną strukturę bębenków usznych, ale kolejny taki wypadek przy pracy miał skończyć się tragedią ubraną w kolejne zakazy, aż ostatecznie prowadzić do wydalenia z najlepszej drużyny świata. Do tego nie mogła dopuścić w żadnym razie, dlatego rudowłosa przysięgła sobie solennie, że nie da sobie wejść na głowę. I przede wszystkim wyrzucić się z Harpii, czego nie wybaczyłaby sobie nigdy - i czego nigdy nie wybaczyłaby jej Max.
Pomimo dość ugodowego zakończenia całej nieprzyjemnej sprawy, Ria wracała do domu wzburzona niczym morze podczas sztormu oraz zła jak prawdziwa osa. Maksymalnie ściśnięte usta, naburmuszony wzrok bazyliszka i groźne zmarszczki na piegowatym czole zwiastowały nadejście prawdziwej burzy, na którą jednak nikt z domowników nie zwrócił uwagi. Mama Weasley żyła tym, że do ich domku zawitała Rowan, natomiast ojca ani brata nie było - zabunkrowani w tymczasowej siedzibie ich departamentu albo i na akcji w terenie, tego nie wiedział nikt spoza wtajemniczonych, zatem i sama Rhiannon. Która na wieść o gościu czekającym na nią w jej pokoju westchnęła; nie dlatego, że towarzystwo drugiego rudzielca było dla niej niemiłe, wręcz przeciwnie; przeciwnością losu był słaby humor prawdopodobnie oddziałujący na wszystkich wokół, w tym cudowną Sproutównę. Szósty Zmysł Przyjaciółki podpowiadał dwudziestodwulatce, że sprawa z jaką przyszła do niej uzdrowicielka była poważna, logicznym więc wnioskiem była konieczność poprawienia własnego samopoczucia, żeby móc uczynić to samo z potrzebującą czarownicą.
Harpia odłożyła miotłę do schowka, po czym uraczona dwoma talerzami wypełnionymi słodkościami (z polecenia mamy, oczywiście!) przebiegła szybko na górę po schodach, niemalże strącając cenne kawałki jedzenia na skrzypiącą podłogę. Wparowała do pokoju niczym tornado, które ledwie otworzyło drzwi i zdążyła jedynie obrócić się tak, żeby lecąca w jej stronę mordercza pieluszka nie zdołała zdetronizować królowe wypieków spoczywających na płaskich naczyniach. Ria westchnęła nad całą tą sprawą i ułożyła zbędny balast na biurku, uważny wzrok kierując wprost na leżącą na ziemi Ro. Coś w tym widoku ją zaniepokoiło, przez co dziewczę postanowiło odrzucić wszelkie konflikty mające miejsce podczas nieszczęsnego treningu i ułożyła się niewygodnie obok rudowłosej. Ze zdumieniem odkrywając jak dawno nie oglądała sufitu nad swoją głową. Dotychczas raczej szybko ewakuowała się z łóżka, nie poświęcając tej części pomieszczenia ani chwili cennego czasu. - Spóźniłam - przyznała ciężko, choć w duchu uważała inaczej, ale miała już dość konfliktów dzisiejszego dnia. - Jak chcesz mnie ukarać? - spytała konkretnie, nie patrząc na Sprout. Nie chciała poganiać przyjaciółki do zwierzeń, więc musiała złapać się innego tematu. Innego niż beznadziejna Cynthia.
Pomimo dość ugodowego zakończenia całej nieprzyjemnej sprawy, Ria wracała do domu wzburzona niczym morze podczas sztormu oraz zła jak prawdziwa osa. Maksymalnie ściśnięte usta, naburmuszony wzrok bazyliszka i groźne zmarszczki na piegowatym czole zwiastowały nadejście prawdziwej burzy, na którą jednak nikt z domowników nie zwrócił uwagi. Mama Weasley żyła tym, że do ich domku zawitała Rowan, natomiast ojca ani brata nie było - zabunkrowani w tymczasowej siedzibie ich departamentu albo i na akcji w terenie, tego nie wiedział nikt spoza wtajemniczonych, zatem i sama Rhiannon. Która na wieść o gościu czekającym na nią w jej pokoju westchnęła; nie dlatego, że towarzystwo drugiego rudzielca było dla niej niemiłe, wręcz przeciwnie; przeciwnością losu był słaby humor prawdopodobnie oddziałujący na wszystkich wokół, w tym cudowną Sproutównę. Szósty Zmysł Przyjaciółki podpowiadał dwudziestodwulatce, że sprawa z jaką przyszła do niej uzdrowicielka była poważna, logicznym więc wnioskiem była konieczność poprawienia własnego samopoczucia, żeby móc uczynić to samo z potrzebującą czarownicą.
Harpia odłożyła miotłę do schowka, po czym uraczona dwoma talerzami wypełnionymi słodkościami (z polecenia mamy, oczywiście!) przebiegła szybko na górę po schodach, niemalże strącając cenne kawałki jedzenia na skrzypiącą podłogę. Wparowała do pokoju niczym tornado, które ledwie otworzyło drzwi i zdążyła jedynie obrócić się tak, żeby lecąca w jej stronę mordercza pieluszka nie zdołała zdetronizować królowe wypieków spoczywających na płaskich naczyniach. Ria westchnęła nad całą tą sprawą i ułożyła zbędny balast na biurku, uważny wzrok kierując wprost na leżącą na ziemi Ro. Coś w tym widoku ją zaniepokoiło, przez co dziewczę postanowiło odrzucić wszelkie konflikty mające miejsce podczas nieszczęsnego treningu i ułożyła się niewygodnie obok rudowłosej. Ze zdumieniem odkrywając jak dawno nie oglądała sufitu nad swoją głową. Dotychczas raczej szybko ewakuowała się z łóżka, nie poświęcając tej części pomieszczenia ani chwili cennego czasu. - Spóźniłam - przyznała ciężko, choć w duchu uważała inaczej, ale miała już dość konfliktów dzisiejszego dnia. - Jak chcesz mnie ukarać? - spytała konkretnie, nie patrząc na Sprout. Nie chciała poganiać przyjaciółki do zwierzeń, więc musiała złapać się innego tematu. Innego niż beznadziejna Cynthia.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Wychowała się w domowym cieple oraz miłości okraszonej nazbyt głośnym wrzaskiem licznego rodzeństwa — które jak się miłowało, tak lubiło sobie również uprzykrzać życie, o wykradaniu wzajemnie jedzenia nawet nie wspominając — gdzie nauczono je, iż na problemy należało spoglądać z odpowiedniej perspektywy i mierzyć się na równie odpowiednim poziomie. Stąd też droga Rowan, gdy tylko przekroczyła próg nazbyt znanego jej pokoju, mogła podjąć tylko jedną jedynie słuszną decyzję — postanowiła się mierzyć ze swoimi rozterkami z poziomu podłogi, bo naprawdę nie miała siły zejść na dół i tłumaczyć pani Weasley, dlaczego potrzebuje się dostać do piwnicy. Bardzo szanowała dobroduszną kobietę, chyba nawet żywiła doń uczucia podobne do tych, jakimi obarczała swoją własną matulę i naprawdę się bała, iż zmartwiona kobieta posadzi ją przed kubkiem gorącej czekolady, by następnie mogła subtelnie wycisnąć z niej każdy brudny sekrecik. Pani Weasley była matką, była zdolna do takich okrucieństw, albowiem rodzicielki zdobywały niesamowite umiejętności wywiadowcze lepsze nawet od ludzi pracujących w auroracie. A na to Red nie była gotowa, nie była gotowa na ujrzenie rozczarowania w łagodnych oczach, na pełen współczucia uśmiech cioci, ani żałosne poklepanie po ramieniu przeradzające się w uścisk. Po prostu nie mogła, nie była w stanie, ale emocje wstrząsające niewielkim ciałem uzdrowicielki nie zamierzały się uspokoić i naprawdę nie wiedziała, jak może ukoić własne zdenerwowanie. Tak też zaczęła liczyć sufitowe sęki, które odwiodły przynajmniej na trochę ciemne chmury otulające niespokojny umysł. Prędkie kroki na schodach zapewniły ją, iż długo wyczekiwana przyjaciółka właśnie powróciła i z wrodzonym wdziękiem miała zamiar wpaść do sypialni, tak też rzut poduszką wydawał się oczywistą oczywistością. Kiedy akt przemocy został dokonany, uzdrowicielka nawet nie drgnęła, ze wzrokiem utkwionym w suficie czekała, aż Ria ułoży się tuż obok, swoją obecnością łagodząc sztorm rozszalały wewnątrz niej.
— Prawdą — oświadcza dosyć znudzonym tonem, chociaż wyższy rudzielec wie, iż jest on sztuczny, ochronny. Chroniący przed prawdziwymi uczuciami, których, póki co Red się wystrzegała — Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że niedawno spotkałaś Amy Jenkins? Tę krukonkę z twojego roku, która była zachwycona twoim widokiem i jakimś cudem wyłudziła od ciebie dziesięć biletów? — instynktownie się krzywi, bo wstrętna krowa schudła przez te lata i pozbyła się końskich zębów, w dodatku serdeczny palec ozdabiał pierścionek zaręczynowy. Suka — Na piątym roku powiedziała, że jesteś tak żałośnie biedna, iż każdy przyjaźni się z tobą tylko z litości i pewnie, żeby opłacić rachunki puszczasz się z tym Malfoyem, czy jak mu tam było. Wrzuciła ci też raz jakieś świństwo do kociołka, a ten wybuchł — mówiła spokojnie, chociaż zalążki gniewu wciąż się w niej tliły na samo wspomnienie. Nieszczęsny szczur, który jej to wyznał, musiał się naprawdę przestraszyć jej reakcji. W końcu Red wzdycha i przekręca twarz tak, by mogła swobodnie spojrzeć na Rię — Amy Jenkins to straszna suka — oznajmia z dawna skrywaną tajemnicę, oczekująco unosząc brew. Bo pamięta, jak Weasley suszyła jej głowę za to, jak raz uroczyła z czystej złośliwości krukonkę i jej żałosne koleżanki zaklęciem na pryszcze, tuż przed wielką randką, którą się ta mała zołza chwaliła. I to nie tak, że spodziewała się przeprosin za tamte czasy, ale halo Amy Jenkins to straszna suka i musiała usłyszeć przytaknięcie. Panna Sprout wzdycha zaraz ponownie, przecierając palcem wskazującym i kciukiem powieki. Czas tchórzostwa się skończył.
— Pamiętasz tę imprezę, na moim szóstym a na twoim piątym roku? Tę, którą przysięgłyśmy nigdy nie pamiętać, bo rzeczy, które się tam działy należały do tych z rodzaju zawstydzających, traumatycznych i tak żenujących, że po dziś dzień budzimy się w środku nocy z niektórymi obrazami tamtego wieczora? — pyta w końcu z nieśmiałą odwagą, ignorując dreszcz przebiegający po plecach i kurczący się żołądek wciąż pamiętający tę ilość alkoholu. Że niby Puchoni się bawić nie potrafią? Ale musiała przywołać te dramatyczne chwile, bo pakt, który zawarły po tym dniu, był niezbędny dla obecnego zdrowia psychicznego magomedyczki. Pakt o nieocenianiu, gdzie pewna przestrzeń pozostaje pozbawiona osądu oraz oceniających spojrzeń. Był on przywoływany w kryzysowych momentach, kiedy nie rozwiązywanie problemów było najważniejsze, a kiwanie głową oraz wydawanie współczujących pomruków.
— Prawdą — oświadcza dosyć znudzonym tonem, chociaż wyższy rudzielec wie, iż jest on sztuczny, ochronny. Chroniący przed prawdziwymi uczuciami, których, póki co Red się wystrzegała — Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że niedawno spotkałaś Amy Jenkins? Tę krukonkę z twojego roku, która była zachwycona twoim widokiem i jakimś cudem wyłudziła od ciebie dziesięć biletów? — instynktownie się krzywi, bo wstrętna krowa schudła przez te lata i pozbyła się końskich zębów, w dodatku serdeczny palec ozdabiał pierścionek zaręczynowy. Suka — Na piątym roku powiedziała, że jesteś tak żałośnie biedna, iż każdy przyjaźni się z tobą tylko z litości i pewnie, żeby opłacić rachunki puszczasz się z tym Malfoyem, czy jak mu tam było. Wrzuciła ci też raz jakieś świństwo do kociołka, a ten wybuchł — mówiła spokojnie, chociaż zalążki gniewu wciąż się w niej tliły na samo wspomnienie. Nieszczęsny szczur, który jej to wyznał, musiał się naprawdę przestraszyć jej reakcji. W końcu Red wzdycha i przekręca twarz tak, by mogła swobodnie spojrzeć na Rię — Amy Jenkins to straszna suka — oznajmia z dawna skrywaną tajemnicę, oczekująco unosząc brew. Bo pamięta, jak Weasley suszyła jej głowę za to, jak raz uroczyła z czystej złośliwości krukonkę i jej żałosne koleżanki zaklęciem na pryszcze, tuż przed wielką randką, którą się ta mała zołza chwaliła. I to nie tak, że spodziewała się przeprosin za tamte czasy, ale halo Amy Jenkins to straszna suka i musiała usłyszeć przytaknięcie. Panna Sprout wzdycha zaraz ponownie, przecierając palcem wskazującym i kciukiem powieki. Czas tchórzostwa się skończył.
— Pamiętasz tę imprezę, na moim szóstym a na twoim piątym roku? Tę, którą przysięgłyśmy nigdy nie pamiętać, bo rzeczy, które się tam działy należały do tych z rodzaju zawstydzających, traumatycznych i tak żenujących, że po dziś dzień budzimy się w środku nocy z niektórymi obrazami tamtego wieczora? — pyta w końcu z nieśmiałą odwagą, ignorując dreszcz przebiegający po plecach i kurczący się żołądek wciąż pamiętający tę ilość alkoholu. Że niby Puchoni się bawić nie potrafią? Ale musiała przywołać te dramatyczne chwile, bo pakt, który zawarły po tym dniu, był niezbędny dla obecnego zdrowia psychicznego magomedyczki. Pakt o nieocenianiu, gdzie pewna przestrzeń pozostaje pozbawiona osądu oraz oceniających spojrzeń. Był on przywoływany w kryzysowych momentach, kiedy nie rozwiązywanie problemów było najważniejsze, a kiwanie głową oraz wydawanie współczujących pomruków.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zawsze chciała mieć dużą rodzinę. Ojciec Rii miał aż czterech braci, ale nie wiedzieć dlaczego ci bracia nie zwykli posiadać wielu dzieci - najwięcej troje latorośli. Zdarzały się dni, w których Weasley’owie spotykali się w rodzinnym gronie i wtedy rzeczywiście świat wyglądał pięknie - mnóstwo dzieciaków ganiających się po podwórku, dorośli zażarcie dyskutujący w salonie oraz ci najstarsi z wesołością wspominający dawne czasy. W powietrzu unosiły się zapachy różnorakiego jedzenia oraz perfum kobiet; piętrząca się we wszystkich zakamarkach domu wrzawa działała na Rhiannon kojąco, wręcz niezwykle szczęśliwie. Zawsze marzyła o czymś takim na co dzień, ale rodziców nie było stać na większą ilość pociech - przynajmniej tak Harpia tłumaczyła sobie brak liczniejszego rodzeństwa. Byli sami. Tylko ona i trzymający pieczę nad siostrą brat. Dlatego rudowłosa zawsze zazdrościła Rowan posiadania wesołego rozgardiaszu na co dzień; byli zresztą jednością, na którą kobieta zawsze mogła polegać. Ria przelewała swoją miłość dalej, na kuzynów i kuzynki, ale to nie było to samo. Przez to, że mieszkali gdzie indziej - później wręcz za daleko na częste odwiedziny. Wielka szkoda.
W Ottery St. Catchpole, w domu Weasley’ów, i tak nikt nie mógł czuć się niekochany. Ro powinna zaufać Elaine otaczającej opieką przyjaciółkę córki oraz dalszą krewną - przecież miała w sobie wystarczająco dużo miłości. Skoro jednak Rhiannon wróciła, nie zamierzała Sproutówny rozliczać z podjętych decyzji. Decyzji, które zaprowadziły ją aż do Devon. Widocznie wcale nie chciała być sama, widocznie potrzebowała kogoś obok - ruda czarownica rzeczywiście żałowała, że nie wróciła z treningu szybciej. Jak długo uzdrowicielka borykała się ze swoimi problemami? Jak długo walczyła z przykrymi myślami, przerażającymi emocjami zjadające wrażliwe serce? Młodsza z kobiet pragnęła jej jakoś pomóc, acz nie wiedząc gdzie tkwiło sedno uczucia pożerającego Rowan, nie mogła nic z tym zrobić. Postanowiła czekać cierpliwie obok będąc na wyciągnięcie ręki. Słuchając uważnie każdego padającego słowa, choć… te, które wkrótce wybrzmiały odziane były w obrzydliwość kłamstwa jakiego Weasley brzydziła się ponad miarę. Z początku nic nie zwiastowało tragedii jaka miała rozpętać się we wrażliwej duszy Harpii, więc wyraz piegowatej twarzy pozostawał łagodny, niezmącony.
- Pamiętam. Bardzo ładnie wtedy wyglądała. Narzeczeństwo dobrze jej służy - zauważyła pogodnie. Nie zazdrościła jej, w mniemaniu Rhiannon miała wszystko czego potrzebowała. Kochającą rodzinę oraz wspaniałych przyjaciół, pracę jaką kochała; kiedyś może odnajdzie drogę do miłości, w tamtej chwili ledwie tlącej się w sercu rudowłosej - jeszcze niezidentyfikowana, nienamierzona oraz nienazwana nie wzbudziła w kobiecie czujności. Żyła teraźniejszością nie zastanawiając się nad niektórymi sprawami, choć może powinna.
Wszystko nagle pękło. Drastycznie, boleśnie. Pozorny dobry nastrój rozsypał się w kawałki. Ria przekręciła głowę w stronę Ro próbując odgadnąć czy przyjaciółka mówiła prawdę czy może wkręcała ją z czystej przekory. Albo w celu wyrzucenia z siebie negatywnych emocji. Jednak wszystko wskazywało na bolesną rzeczywistość w jakiej czarownica się znalazła. Nagle, wbrew woli. Nie wzruszała opowieść o biedzie; Weasley nie wstydziła się swoich korzeni, nie potrzebowała również bogactwa - inni potrzebowali go po stokroć bardziej. Wybuchający kociołek także nie zrobił wrażenia, nigdy nie zależało jej na tytule mistrzyni eliksirów. To, co bolało, to zawiedzione zaufanie oraz podłe plotki na temat prowadzenia się Rhiannon. I to jeszcze z kim - z tym wstrętnym Malfoy’em! Choć było to bzdurą (posiadającą poważne luki logiczne), to słowa zabolały. Zamknęła oczy próbując uspokoić szalejące w duszy emocje. Złapać utraconą równowagę, odzyskać wyszarpaną brutalnie harmonię. Przełknęła ślinę.
- Po co mi to w ogóle mówisz? - wychrypiała cicho walcząc ze sztormem; nie mogła pozwolić sobie na zanurzenie w złym nastroju. - Straszna suka - przytaknęła, pozornie beznamiętnie. Powinna przyzwyczaić się, że świat wypełniony był fałszywymi, okrutnymi ludźmi. Jednak to zawsze bolało, zupełnie jakby przydarzało się pierwszy raz. - Zapomniałam - przyznała niezgodnie z prawdą, za to zgodnie z ustaleniami poczynionymi bezpośrednio po tamtej imprezie. - Nie będę cię oceniać. Nawet jeśli kogoś zabiłaś - dodała pocieszająco, trochę nawet żartobliwie. Sięgnęła po sproutowską dłoń, żeby zacisnąć na niej swoją. Uśmiechnęła się blado, choć nadal nie otworzyła oczu. Nadal nie odzyskała utraconych przymiotów.
W Ottery St. Catchpole, w domu Weasley’ów, i tak nikt nie mógł czuć się niekochany. Ro powinna zaufać Elaine otaczającej opieką przyjaciółkę córki oraz dalszą krewną - przecież miała w sobie wystarczająco dużo miłości. Skoro jednak Rhiannon wróciła, nie zamierzała Sproutówny rozliczać z podjętych decyzji. Decyzji, które zaprowadziły ją aż do Devon. Widocznie wcale nie chciała być sama, widocznie potrzebowała kogoś obok - ruda czarownica rzeczywiście żałowała, że nie wróciła z treningu szybciej. Jak długo uzdrowicielka borykała się ze swoimi problemami? Jak długo walczyła z przykrymi myślami, przerażającymi emocjami zjadające wrażliwe serce? Młodsza z kobiet pragnęła jej jakoś pomóc, acz nie wiedząc gdzie tkwiło sedno uczucia pożerającego Rowan, nie mogła nic z tym zrobić. Postanowiła czekać cierpliwie obok będąc na wyciągnięcie ręki. Słuchając uważnie każdego padającego słowa, choć… te, które wkrótce wybrzmiały odziane były w obrzydliwość kłamstwa jakiego Weasley brzydziła się ponad miarę. Z początku nic nie zwiastowało tragedii jaka miała rozpętać się we wrażliwej duszy Harpii, więc wyraz piegowatej twarzy pozostawał łagodny, niezmącony.
- Pamiętam. Bardzo ładnie wtedy wyglądała. Narzeczeństwo dobrze jej służy - zauważyła pogodnie. Nie zazdrościła jej, w mniemaniu Rhiannon miała wszystko czego potrzebowała. Kochającą rodzinę oraz wspaniałych przyjaciół, pracę jaką kochała; kiedyś może odnajdzie drogę do miłości, w tamtej chwili ledwie tlącej się w sercu rudowłosej - jeszcze niezidentyfikowana, nienamierzona oraz nienazwana nie wzbudziła w kobiecie czujności. Żyła teraźniejszością nie zastanawiając się nad niektórymi sprawami, choć może powinna.
Wszystko nagle pękło. Drastycznie, boleśnie. Pozorny dobry nastrój rozsypał się w kawałki. Ria przekręciła głowę w stronę Ro próbując odgadnąć czy przyjaciółka mówiła prawdę czy może wkręcała ją z czystej przekory. Albo w celu wyrzucenia z siebie negatywnych emocji. Jednak wszystko wskazywało na bolesną rzeczywistość w jakiej czarownica się znalazła. Nagle, wbrew woli. Nie wzruszała opowieść o biedzie; Weasley nie wstydziła się swoich korzeni, nie potrzebowała również bogactwa - inni potrzebowali go po stokroć bardziej. Wybuchający kociołek także nie zrobił wrażenia, nigdy nie zależało jej na tytule mistrzyni eliksirów. To, co bolało, to zawiedzione zaufanie oraz podłe plotki na temat prowadzenia się Rhiannon. I to jeszcze z kim - z tym wstrętnym Malfoy’em! Choć było to bzdurą (posiadającą poważne luki logiczne), to słowa zabolały. Zamknęła oczy próbując uspokoić szalejące w duszy emocje. Złapać utraconą równowagę, odzyskać wyszarpaną brutalnie harmonię. Przełknęła ślinę.
- Po co mi to w ogóle mówisz? - wychrypiała cicho walcząc ze sztormem; nie mogła pozwolić sobie na zanurzenie w złym nastroju. - Straszna suka - przytaknęła, pozornie beznamiętnie. Powinna przyzwyczaić się, że świat wypełniony był fałszywymi, okrutnymi ludźmi. Jednak to zawsze bolało, zupełnie jakby przydarzało się pierwszy raz. - Zapomniałam - przyznała niezgodnie z prawdą, za to zgodnie z ustaleniami poczynionymi bezpośrednio po tamtej imprezie. - Nie będę cię oceniać. Nawet jeśli kogoś zabiłaś - dodała pocieszająco, trochę nawet żartobliwie. Sięgnęła po sproutowską dłoń, żeby zacisnąć na niej swoją. Uśmiechnęła się blado, choć nadal nie otworzyła oczu. Nadal nie odzyskała utraconych przymiotów.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Czasami łapała się na tym, gdy spojrzenie oczu czarnych niczym noc spozierało spod woalu ciemnych rzęs na młodsze dziewczę, że odczuwa trudny do opisania żal. Nie było w nim miejsca na bezpodstawną zazdrość, li rozgoryczenie jakie, które przecież nie miało w zasadzie szans, by się narodzić. Był to po prostu żal trudny, acz jednocześnie zwykły w swej trudności — Rowan żałowała, iż nie potrafi być taka jak Ria. Ciepła, szczera, otwarta. Spoglądająca na świat w rozkosznych barwach, na zło reagując prawdziwie moralizatorską prawdą, w którą święcie wierzyła, rozpalając tym samym ogień sprawiedliwości w szmaragdowych tęczówkach, opatrzonych orzechowymi plamkami. Jak Ria, która przyjmowała wszystko takim, jakim było i ubierała to z najprzyjemniejsze doznania, zachwycając się każdym przejawem dobroci. Nie tak, jak Red, która musiała kąsać, gryźć, szarpać, rwać oraz niszczyć, by móc osiągnąć to, co zamierzała. Bez protestów, zbyt słabych by mogły dosięgnąć głowę skąpaną w mętnych wodach uporu oraz uwag wszelakich. Nawet teraz, obserwując pękające serce przyjaciółki, dotkniętej tak jawną niesprawiedliwością oraz okrucieństwem prawdy, zastanawiała się, czy gdyby była bardziej jak panna Weasley, to czy byłaby w stanie przekazać te informacje inaczej? Delikatniej? Nie wie, więc wzdycha cicho, trochę znużona swoją rolą osoby podcinającej skrzydła innym, wolała jednak zranić młodziutką Harpię teraz, niż patrzeć na jej upadek. Ach, to musiało czynić z niej naprawdę szpetną personę, jakim cudem wciąż była w stanie spoglądać w lustro? Nie wiedziała, pewne kwestie woląc pozostawić nieświadomości.
— Ponieważ będzie próbowała brać od ciebie więcej, wyciągać tyle z waszej znajomości ile się da i nie chcę, żeby cię wykorzystywała, a potem kpiła za twoimi plecami — odpowiada cicho Sprout, ściskając ostrożnie dłoń towarzyszki. Ostatni mecz, który rozgrywały nie obył się bez obecności Jenkins i Red musiała zagryźć wargi oraz zakopać własną dumę, żeby móc odciągnąć rozszczebiotaną dziewuchę od opuszczających stadion zawodniczek zachwytami nad pierścionkiem zaręczynowym. Chyba nigdy nie brzydziła się tak bardzo sobą, jak wtedy...chociaż, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, już nie była tego taka pewna.
— Na mały palec? — upewniła się, unosząc drobną dłoń i czekając, aż ich małe palce złączą się w niepisanej umowie. Bo Rowan naprawdę potrzebowała wsparcia, nie zaś oceniających spojrzeń pełnych wyrzutu, bo jak ona mogła? Wzdycha zaraz, zagryzając dolną wargę, jakby to mogło jej w jakikolwiek sposób pomóc — Na szóstym roku przestały przychodzić wyjce — rozpoczyna więc swoją opowieść, wzrokiem wracając do zliczonych sęków. Musi rozpocząć jeszcze raz, pierwszy, drugi, trzeci — Czasem miałam wrażenie, że mama lubiła je wysyłać na wszelki wypadek, jakby przeczuwała, iż wcale nie siedzę nad książkami, tak jak obiecywałam im w listach, jak obiecywałam Pomonie, Corii, Poppy, czy nawet Sophii. Że się postaram, że wezmę się za siebie, że przestane zajmować się swoim durnym hobby. Ale latanie nie było tylko moim hobby Ria... — milczy, bo nie o tym powinna mówić. Nie o utracie wymarzonej kariery, w której błyszczała Rhiannon oraz Maxine. To była historia na inny czas, na inne podsumowanie — Wyjce przestały przychodzić. Nie dlatego, że wzięłam ich słowa do serca. Nie dlatego, że obudziła się we mnie jakaś pasja. Poznałam kogoś... — podrapała się po policzku nieco zażenowana, wracając myślami do wspomnień szkolnych lat — Kogoś bardzo głupiego w swych twierdzeniach, tak wtedy myślałam. Był starszy, Hogwart zakończył dawno i dorabiał, pisząc artykuły naukowe do mało popularnych pism. Bardzo kiepskie prace naukowe, gdybyś tylko to czytała! — aż zasłoniła powieki, poruszając nogami w powietrzu z odczuwanego zawstydzenia, gdy przypominała sobie poszczególne tezy — To miał być żart, tania prowokacja, wysłałam list. Zdarza się. A on odpisał. Na pięć stronic, drobnym pismem, z cytatami. Z cytatami! Kto cytuje jakieś prace wykopane znikąd, tylko po to, by utrzeć nosa nastolatce? — pyta z niedowierzaniem oraz ledwo wyczuwalnym rozczuleniem, którego nie jest jeszcze świadoma — Ale jakoś to wiesz...popłynęło? Listy wciąż były wysyłane, robienie sobie na złość ustąpiło czemuś...bardziej prywatnemu? Tak, chyba tak. Korespondencyjni przyjaciele, oto kim byliśmy. Kim powinniśmy być, dlaczego nimi nie zostaliśmy? — zadaje nagle pytanie, zagubiona w chronologii wydarzeń, w rozsądnym przedstawieniu sytuacji, w smutku, który zalewał ją tak bardzo, że miała ochotę wyć. Wyć ze wstydu, podłego nastroju, tęsknoty — Spotkaliśmy się. Spokojnie, byłam pełnoletnia i świadoma otoczenia, nic złego się nie stało. Za pierwszym razem. Za drugim też nie. Za trzecim zaczęłam zauważać pewne sygnały, ale spychałam je na skraj świadomości. Bo przecież nie mogły być tym, za co je brałam — nigdy takie nie były, udowodniły to wszystkie te fiaska związane z mężczyznami i Rowan nie pozwalała sobie na naiwność, romantyzm odnajdując tylko i wyłącznie na kartach kiczowatych książek — Ale sama zaczęłam zauważać więcej, więcej niż powinnam, rozumieć więcej niż powinnam i chciałam się przekonać, czy mam racje. Och, Ria. Zrobiłam coś strasznego, naprawdę strasznego — mówi w końcu, nie panując już na wykrzywiającą się mimiką. Nad falą negatywnych emocji, które mimo wszystko nie przeradzały się jeszcze we łzy, w godny pożałowania lament.
— Ponieważ będzie próbowała brać od ciebie więcej, wyciągać tyle z waszej znajomości ile się da i nie chcę, żeby cię wykorzystywała, a potem kpiła za twoimi plecami — odpowiada cicho Sprout, ściskając ostrożnie dłoń towarzyszki. Ostatni mecz, który rozgrywały nie obył się bez obecności Jenkins i Red musiała zagryźć wargi oraz zakopać własną dumę, żeby móc odciągnąć rozszczebiotaną dziewuchę od opuszczających stadion zawodniczek zachwytami nad pierścionkiem zaręczynowym. Chyba nigdy nie brzydziła się tak bardzo sobą, jak wtedy...chociaż, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, już nie była tego taka pewna.
— Na mały palec? — upewniła się, unosząc drobną dłoń i czekając, aż ich małe palce złączą się w niepisanej umowie. Bo Rowan naprawdę potrzebowała wsparcia, nie zaś oceniających spojrzeń pełnych wyrzutu, bo jak ona mogła? Wzdycha zaraz, zagryzając dolną wargę, jakby to mogło jej w jakikolwiek sposób pomóc — Na szóstym roku przestały przychodzić wyjce — rozpoczyna więc swoją opowieść, wzrokiem wracając do zliczonych sęków. Musi rozpocząć jeszcze raz, pierwszy, drugi, trzeci — Czasem miałam wrażenie, że mama lubiła je wysyłać na wszelki wypadek, jakby przeczuwała, iż wcale nie siedzę nad książkami, tak jak obiecywałam im w listach, jak obiecywałam Pomonie, Corii, Poppy, czy nawet Sophii. Że się postaram, że wezmę się za siebie, że przestane zajmować się swoim durnym hobby. Ale latanie nie było tylko moim hobby Ria... — milczy, bo nie o tym powinna mówić. Nie o utracie wymarzonej kariery, w której błyszczała Rhiannon oraz Maxine. To była historia na inny czas, na inne podsumowanie — Wyjce przestały przychodzić. Nie dlatego, że wzięłam ich słowa do serca. Nie dlatego, że obudziła się we mnie jakaś pasja. Poznałam kogoś... — podrapała się po policzku nieco zażenowana, wracając myślami do wspomnień szkolnych lat — Kogoś bardzo głupiego w swych twierdzeniach, tak wtedy myślałam. Był starszy, Hogwart zakończył dawno i dorabiał, pisząc artykuły naukowe do mało popularnych pism. Bardzo kiepskie prace naukowe, gdybyś tylko to czytała! — aż zasłoniła powieki, poruszając nogami w powietrzu z odczuwanego zawstydzenia, gdy przypominała sobie poszczególne tezy — To miał być żart, tania prowokacja, wysłałam list. Zdarza się. A on odpisał. Na pięć stronic, drobnym pismem, z cytatami. Z cytatami! Kto cytuje jakieś prace wykopane znikąd, tylko po to, by utrzeć nosa nastolatce? — pyta z niedowierzaniem oraz ledwo wyczuwalnym rozczuleniem, którego nie jest jeszcze świadoma — Ale jakoś to wiesz...popłynęło? Listy wciąż były wysyłane, robienie sobie na złość ustąpiło czemuś...bardziej prywatnemu? Tak, chyba tak. Korespondencyjni przyjaciele, oto kim byliśmy. Kim powinniśmy być, dlaczego nimi nie zostaliśmy? — zadaje nagle pytanie, zagubiona w chronologii wydarzeń, w rozsądnym przedstawieniu sytuacji, w smutku, który zalewał ją tak bardzo, że miała ochotę wyć. Wyć ze wstydu, podłego nastroju, tęsknoty — Spotkaliśmy się. Spokojnie, byłam pełnoletnia i świadoma otoczenia, nic złego się nie stało. Za pierwszym razem. Za drugim też nie. Za trzecim zaczęłam zauważać pewne sygnały, ale spychałam je na skraj świadomości. Bo przecież nie mogły być tym, za co je brałam — nigdy takie nie były, udowodniły to wszystkie te fiaska związane z mężczyznami i Rowan nie pozwalała sobie na naiwność, romantyzm odnajdując tylko i wyłącznie na kartach kiczowatych książek — Ale sama zaczęłam zauważać więcej, więcej niż powinnam, rozumieć więcej niż powinnam i chciałam się przekonać, czy mam racje. Och, Ria. Zrobiłam coś strasznego, naprawdę strasznego — mówi w końcu, nie panując już na wykrzywiającą się mimiką. Nad falą negatywnych emocji, które mimo wszystko nie przeradzały się jeszcze we łzy, w godny pożałowania lament.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Czasem wydawała się sobie zbyt idealna. Ocierająca się o naiwność, na którą nie było w ich świecie już miejsca - choć dostrzegą to dużo brutalniej po jakimś czasie. Teraz zmiany dokonywały się może zbyt subtelnie, żeby Ria mogła wpaść w niekończące się zmartwienie. Załamywania rąk nad niesprawiedliwością życia, walenia piąstkami w ścianę z powodu bezsilności. Duszę muskała pewna dziecięca beztroska, pozbawiona poważniejszych zmartwień. Chyba dlatego wyrastała na osobę życzliwą, pełną nadziei oraz zapału do pomocy. Nie czuła się zraniona, choć wiele osób deptało waleczne serce Weasley’ówny - mniej lub bardziej świadomie. Nie zdołała przeżyć w swym życiu zbyt wiele, z takiej pozycji łatwo rzucało się poradami oraz złotymi sentencjami. Mądrościami zasłyszanymi od rodziny. Rzeczywistość nie wyglądała już tak słodko, na świecie istniało wiele różnych osób radzących sobie z problemami na swój sposób. To nie ten należący do rudowłosej były jedynym słusznym, a czasem zachowywała się jakby było wręcz odwrotnie. Wymagała od ludzi wiele, często wymuszając na nich konkretne działania - szczerze siebie za to nienawidziła. Jednak pozornie sprawiała wrażenie rozkosznej, młodej kobiety, słodkiej w skromności i waleczności. Wydawała się nierealna, niczym zjawa widziana przypadkiem o północy - niemożliwe, żeby istniała. Owszem, istniała, tworząc swoją historię pełną łagodności oraz wyrozumiałości, choć zapał do działania wraz ze zwalczaniem zła spopielał swym ogniem duszę Rhinnon do cna. Wolałaby być prawdziwsza, bliższa nieidealnemu światu. Może właśnie taka jak Rowan - nieprzystępna, twardo stąpająca po ziemi na niebotycznie wysokich obcasach, z cynicznym uśmiechem oraz asertywnością jakiej Harpia jej zazdrościła. Nie była mdłą panienką z misją uratowania całego świata, to dobrze. Obie powinny się od siebie nawzajem wiele nauczyć.
Przekazane wiadomości bolały, wierciły dziurę w sercu oraz powodowały zwilżenie oczu pod ciasno zamkniętymi powiekami. Zamrugała szybko, kilka razy, chcąc pozbyć się uporczywych łez cisnących się na zewnątrz; wolną dłonią odgarnęła zawilgocone kąciki. Ściskała przy tym dłoń Sprout, coraz mocniej, bojąc się, że bez niej nie poradzi sobie z napływającą falą smutku. Rię można było zranić bardzo prosto, choć nigdy nie okazywała tego publicznie - przynajmniej starała się tego nie robić. Pomimo tak ścisłych postanowień kobieta uznała, że w towarzystwie przyjaciółki mogła rzucić się na tak paskudną słabość, ta zresztą zaraz minęła, nie znacząc już piegów kolejną porcją słonej wody. - To dobry powód - przytaknęła ostatecznie, drżącym głosem. Wzięła kilka głębokich wdechów i przywołała się do porządku - to nie ona miała problem, to leżącą obok uzdrowicielkę coś trapiło. Zadaniem Weasley było dowiedzenie się co. Oraz wsparcie jakie miało nadciągnąć pod koniec opowieści. - Dziękuję - powiedziała jeszcze. Tym razem pewna siebie, twardo i zdecydowanie. I wdzięcznie. Była Ro wdzięczna za ten wybuch szczerości. Prawda, nawet najbardziej okrutna, była lepsza niż każde kłamstwo. W tym przypadku naiwne życie u boku fałszywej suki, jaką była Amy Jenkins.
- Na mały - przytaknęła z uśmiechem, ściskając małym palcem ten należący do drugiego z rudzielców. Obróciła się potem na brzuch, podpierając brodę na łokciach - dzięki temu lepiej widziała twarz Rowan. Chciała obserwować mimikę czarownicy, żeby móc reagować w kryzysowych sytuacjach. Nie zamierzała jej ani peszyć, ani oceniać. Po prostu uważnie słuchała całego przemówienia, nie przerywając opowieści w żadnym momencie.
Z początku spodziewała się historii o tym, jak bardzo nie chciała zostać uzdrowicielką, a gwiazdą Quidditcha i jak bardzo Sprout była z tego powodu rozczarowana życiem; to byłoby dużo prostsze do naprostowania niż złamane serce. Choć w obu przypadkach Rhiannon zamierzała wesprzeć przyjaciółkę starając się jej pomóc, to mimo wszystko miłosne zdolności pieguski oscylowały wokół dumnego poziomu zero.
Zamierzała trochę rozrzedzić gęstniejącą atmosferę drobnym żartem, pytaniem, czy zabiła go dawno i ma teraz wyrzuty sumienia czy zabiła go dosłownie przed chwilą i chciała poprosić przyjaciółkę o pomoc w ukryciu zwłok, acz na szczęście niepoprawna Harpia ugryzła się w porę w język. Ścisnęła mocno dłoń uzdrowicielki, zamierzając w ten sposób przekazać jej cały ogrom otuchy, siły oraz miłości, choć nie mogła mieć pewności czy przekaźnik nie był aby zepsuty. Dawno go nie sprawdzała. - Cokolwiek zrobiłaś, na pewno miałaś ku temu sensowny powód - oznajmiła po dłuższej pauzie, sugerującej, że to moment na komentarz Rii. - Już dobrze, było, minęło - dodała łagodnie, nie chcąc zmuszać kobiety do dalszych zwierzeń. Wypytywać o szczegóły. Wolała, żeby to ona sama powiedziała tyle, ile uważała za stosowne lub ile była w stanie. Ona zaczeka, potrafiła być przecież cierpliwa. Rzadko, ale jednak. Dlatego nie naciskała, za to niezmiennie ściskając dłoń Ro. - Jestem pewna, że coś na to zaradzimy - rzuciła jeszcze spokojnie, nie wiedząc właściwie na jakim etapie była ta cała sytuacja. Może ten mężczyzna rzeczywiście już nie żył, one nie zdołają go wskrzesić. Intuicja podpowiadała Weasley, że wcale nie było tak źle jak przedstawiała to Rowan, dlatego zaufała temu przeczuciu i wypowiedziała niniejsze słowa.
Przekazane wiadomości bolały, wierciły dziurę w sercu oraz powodowały zwilżenie oczu pod ciasno zamkniętymi powiekami. Zamrugała szybko, kilka razy, chcąc pozbyć się uporczywych łez cisnących się na zewnątrz; wolną dłonią odgarnęła zawilgocone kąciki. Ściskała przy tym dłoń Sprout, coraz mocniej, bojąc się, że bez niej nie poradzi sobie z napływającą falą smutku. Rię można było zranić bardzo prosto, choć nigdy nie okazywała tego publicznie - przynajmniej starała się tego nie robić. Pomimo tak ścisłych postanowień kobieta uznała, że w towarzystwie przyjaciółki mogła rzucić się na tak paskudną słabość, ta zresztą zaraz minęła, nie znacząc już piegów kolejną porcją słonej wody. - To dobry powód - przytaknęła ostatecznie, drżącym głosem. Wzięła kilka głębokich wdechów i przywołała się do porządku - to nie ona miała problem, to leżącą obok uzdrowicielkę coś trapiło. Zadaniem Weasley było dowiedzenie się co. Oraz wsparcie jakie miało nadciągnąć pod koniec opowieści. - Dziękuję - powiedziała jeszcze. Tym razem pewna siebie, twardo i zdecydowanie. I wdzięcznie. Była Ro wdzięczna za ten wybuch szczerości. Prawda, nawet najbardziej okrutna, była lepsza niż każde kłamstwo. W tym przypadku naiwne życie u boku fałszywej suki, jaką była Amy Jenkins.
- Na mały - przytaknęła z uśmiechem, ściskając małym palcem ten należący do drugiego z rudzielców. Obróciła się potem na brzuch, podpierając brodę na łokciach - dzięki temu lepiej widziała twarz Rowan. Chciała obserwować mimikę czarownicy, żeby móc reagować w kryzysowych sytuacjach. Nie zamierzała jej ani peszyć, ani oceniać. Po prostu uważnie słuchała całego przemówienia, nie przerywając opowieści w żadnym momencie.
Z początku spodziewała się historii o tym, jak bardzo nie chciała zostać uzdrowicielką, a gwiazdą Quidditcha i jak bardzo Sprout była z tego powodu rozczarowana życiem; to byłoby dużo prostsze do naprostowania niż złamane serce. Choć w obu przypadkach Rhiannon zamierzała wesprzeć przyjaciółkę starając się jej pomóc, to mimo wszystko miłosne zdolności pieguski oscylowały wokół dumnego poziomu zero.
Zamierzała trochę rozrzedzić gęstniejącą atmosferę drobnym żartem, pytaniem, czy zabiła go dawno i ma teraz wyrzuty sumienia czy zabiła go dosłownie przed chwilą i chciała poprosić przyjaciółkę o pomoc w ukryciu zwłok, acz na szczęście niepoprawna Harpia ugryzła się w porę w język. Ścisnęła mocno dłoń uzdrowicielki, zamierzając w ten sposób przekazać jej cały ogrom otuchy, siły oraz miłości, choć nie mogła mieć pewności czy przekaźnik nie był aby zepsuty. Dawno go nie sprawdzała. - Cokolwiek zrobiłaś, na pewno miałaś ku temu sensowny powód - oznajmiła po dłuższej pauzie, sugerującej, że to moment na komentarz Rii. - Już dobrze, było, minęło - dodała łagodnie, nie chcąc zmuszać kobiety do dalszych zwierzeń. Wypytywać o szczegóły. Wolała, żeby to ona sama powiedziała tyle, ile uważała za stosowne lub ile była w stanie. Ona zaczeka, potrafiła być przecież cierpliwa. Rzadko, ale jednak. Dlatego nie naciskała, za to niezmiennie ściskając dłoń Ro. - Jestem pewna, że coś na to zaradzimy - rzuciła jeszcze spokojnie, nie wiedząc właściwie na jakim etapie była ta cała sytuacja. Może ten mężczyzna rzeczywiście już nie żył, one nie zdołają go wskrzesić. Intuicja podpowiadała Weasley, że wcale nie było tak źle jak przedstawiała to Rowan, dlatego zaufała temu przeczuciu i wypowiedziała niniejsze słowa.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
| 2 stycznia (tak naprawdę, to nie ma mnie w pokoju Rii, ale wszystkie inne tematy są zajęte)
Kamień spadł mu z serca, kiedy otrzymał odpowiedź od Neali; prosząc ją o przysługę, obawiał się, czy nie sprawi jej kłopotu – ale jednocześnie nie wiedział, do kogo innego mógłby się zwrócić. Początkowo rozważał pozostawienie najmłodszego ze smoczogników pod opieką rezerwatu, zdecydowanie wolał jednak, by mógł pozostać na terenach półwyspu; znał je – tu czuł się bezpiecznie, zresztą same ziemie się takie wydawały, póki co opierając się jeszcze trawiącemu resztę Anglii chaosowi. Neala przyszła mu więc na myśl instynktownie, widział już, jak ostrożnie obchodziła się z rannym Ognikiem, poza tym – sprawiała wrażenie odpowiedzialnej i obdarzonej skierowaną ku magicznym stworzeniom empatią. Wierzył, że zrobi wszystko, żeby zaopiekować się smoczognikiem jak najlepiej, podobny przekaz bił zresztą z jej listu – dlatego zapowiedziawszy się wcześniej, pojawił się pod wskazanym przez nią adresem, w dłoni trzymając sporą, przykrytą płóciennym materiałem klatkę. W teorii niepotrzebną, młody smoczognik był już oswojony na tyle, że nie istniało ryzyko jego niespodziewanego wyrwania się na wolność, ale tak było wygodniej; z Sennen do Ottery był kawał drogi.
Nie miał wiele czasu, zajęty ostatnimi przygotowaniami do podróży, na to spotkanie zarezerwował jednak całe popołudnie, żeby być w stanie przekazać Neali ostatnie wskazówki i odpowiedzieć na wszystkie pytania, rozwiać wątpliwości. Pod pachą niósł też notes, oprawiony w brązową skórę notatnik, w którym przez kilka dni spisywał wszystkie informacje i wskazówki, które przyszły mu do głowy i wydały się przydatne, przy okazji na końcu dopisując kilka nazwisk znanych mu magizoolów, do których w kryzysowej sytuacji mogłaby się zwrócić. Wśród nich była Prudence – z ich ostatniego spotkania pamiętał, że Anthony był jej kuzynem, poproszenie jej o radę nie powinno więc raczej przysporzyć Neali problemu ani okazać się kłopotliwe. W przewieszonej przez ramię torbie schował kilka przydatnych przedmiotów, eliksirów wzmacniających i przysmaków, którymi łatwiej było zachęcić smoczognika do współpracy.
Nealę przywitał uśmiechem – przepełnionym jednocześnie życzliwością i wdzięcznością; ściągnął płachtę z klatki, gdy tylko znaleźli się wewnątrz, dając nowej opiekunce i jej smoczognikowi chwilę na poznanie się, a później chyba przesadził z ilością rad – ale gdy już zaczął, słowa wylewały się z niego niekontrolowanie, i musiał sam siebie przywoływać do porządku. Niełatwo mu było wyjeżdżać.
Zanim się z nią pożegnał, zapewnił ją jeszcze, że w razie potrzeby mogła zawsze do niego napisać – jej sowa miała go odnaleźć, bez względu na to, gdzie zawieje go wiatr.
| zt
Kamień spadł mu z serca, kiedy otrzymał odpowiedź od Neali; prosząc ją o przysługę, obawiał się, czy nie sprawi jej kłopotu – ale jednocześnie nie wiedział, do kogo innego mógłby się zwrócić. Początkowo rozważał pozostawienie najmłodszego ze smoczogników pod opieką rezerwatu, zdecydowanie wolał jednak, by mógł pozostać na terenach półwyspu; znał je – tu czuł się bezpiecznie, zresztą same ziemie się takie wydawały, póki co opierając się jeszcze trawiącemu resztę Anglii chaosowi. Neala przyszła mu więc na myśl instynktownie, widział już, jak ostrożnie obchodziła się z rannym Ognikiem, poza tym – sprawiała wrażenie odpowiedzialnej i obdarzonej skierowaną ku magicznym stworzeniom empatią. Wierzył, że zrobi wszystko, żeby zaopiekować się smoczognikiem jak najlepiej, podobny przekaz bił zresztą z jej listu – dlatego zapowiedziawszy się wcześniej, pojawił się pod wskazanym przez nią adresem, w dłoni trzymając sporą, przykrytą płóciennym materiałem klatkę. W teorii niepotrzebną, młody smoczognik był już oswojony na tyle, że nie istniało ryzyko jego niespodziewanego wyrwania się na wolność, ale tak było wygodniej; z Sennen do Ottery był kawał drogi.
Nie miał wiele czasu, zajęty ostatnimi przygotowaniami do podróży, na to spotkanie zarezerwował jednak całe popołudnie, żeby być w stanie przekazać Neali ostatnie wskazówki i odpowiedzieć na wszystkie pytania, rozwiać wątpliwości. Pod pachą niósł też notes, oprawiony w brązową skórę notatnik, w którym przez kilka dni spisywał wszystkie informacje i wskazówki, które przyszły mu do głowy i wydały się przydatne, przy okazji na końcu dopisując kilka nazwisk znanych mu magizoolów, do których w kryzysowej sytuacji mogłaby się zwrócić. Wśród nich była Prudence – z ich ostatniego spotkania pamiętał, że Anthony był jej kuzynem, poproszenie jej o radę nie powinno więc raczej przysporzyć Neali problemu ani okazać się kłopotliwe. W przewieszonej przez ramię torbie schował kilka przydatnych przedmiotów, eliksirów wzmacniających i przysmaków, którymi łatwiej było zachęcić smoczognika do współpracy.
Nealę przywitał uśmiechem – przepełnionym jednocześnie życzliwością i wdzięcznością; ściągnął płachtę z klatki, gdy tylko znaleźli się wewnątrz, dając nowej opiekunce i jej smoczognikowi chwilę na poznanie się, a później chyba przesadził z ilością rad – ale gdy już zaczął, słowa wylewały się z niego niekontrolowanie, i musiał sam siebie przywoływać do porządku. Niełatwo mu było wyjeżdżać.
Zanim się z nią pożegnał, zapewnił ją jeszcze, że w razie potrzeby mogła zawsze do niego napisać – jej sowa miała go odnaleźć, bez względu na to, gdzie zawieje go wiatr.
| zt
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
| będzie końcówka lutego/początek marca
Ależ okropnie się cieszyłam! Uwielbiałam kiedy znajdowałyśmy się razem. Nasze dusze po prostu ze sobą wzajemnie rezonowały. Rozumiały się. Były dla siebie odpowiednie i tożsame. Wcale nie potrzebowałam chłopaków czy jakiś wielkich miłości, kiedy miałam takie. Te pewne i te ważne. Od rana wierciłam się po domu przekopując się przez szafkę z książkami. I te książki swoje własne. Bo sprawa była ważna! Najważniejsza, zwłaszcza, że to Paprotka o to prosiła. Więc nie mogło być inaczej. Musiałam stanąć na wysokości zadania licząc na to, że wytłumaczyć jej będę w stanie to, co ktoś inny przekazał mi wcześniej. Oby. Oby. Stresowałam się trochę. Ale jakoś musiałam dać radę. A gdybym ja sama nie dała, to miałam jeszcze jakieś inne rozwiązanie. Zawsze dało znaleźć się sposób i jakieś wyjście odpowiednie. Czasem tylko trzeba było na nie czasu.
A propo czasu mało go widziałam ostatnio, sporo rzeczy do zrobienia było, ale przynajmniej przychodził nadal po tej obrączkowej sprawie. Czasem spoglądając w okno widziałam jak wyprowadza, albo sprowadza konie z padoku. Odetchnęłam, kiedy pierwszy dzień później go zobaczyłam. W sensie, nie chciałam, żeby zrezygnował przez to nieporozumienie całe. Nie było o czym rozmawiać.
W końcu nadchodziła odpowiednia godzina. Prawie podskakiwałam już w miejscu nie mogąc się doczekać. W końcu i tak się nie doczekałam. Narzucając kurtkę na siebie i szalik - rzecz jasna. Buty też zimowe założyłam wychodząc na zewnątrz, tak żeby przywitać ją i na nią poczekać. Czułam, że o czasie będzie odpowiednim o którym się umówiłyśmy. Ruszyłam więc przed siebie trochę z włosami dzisiaj splecionymi w warkocz, zakończony wstążką którą i tak zaraz miałam ściągnąć. Dreptałam w miejscu w końcu odbijając się stopami od ziemi, pilnując się żeby nie zerknąć w stronę stajni, nie chciałam wiedzieć czy był na zewnątrz, ważniejsza była w tej chwili Paprotka. W końcu ją zobaczyłam. Z krótki okrzykiem radości ruszyłam ku niej łapiąc w ramiona a zaraz za ręce.
- Oh, na Rowenę najmądrzejszą, jak zawsze okropnie tęskniłam. - powiedziałam obejmując ją i uśmiechając się od ucha do ucha. Odsunęłam się, ale rąk nie puściłam. - Wiesz, czego dawno nie było? - nie składało się, brakowało chwili, a ważną to rzeczą było. Sięgnęłam jedną ręką za plecy i pociągałam rozwiązując supeł na końcu warkocza. Rude loki rozwiązły się się trochę ale nie przejęłam się tym wcale wyciągając wstążkę, którą owinęłam wokół jej dłoni. - Znasz słowa? - upewniłam się mierząc ją promiennym spojrzeniem. Zaraz pójdą do tej numerologii. Ale to była sprawa w tej chwili nie cierpiąca zwłoki.
- Chodźmy do środka, porozmawiamy dokładniej o tym czego się chcesz dowiedzieć. Właściwie możesz już zaczynać to dookreślać. - zaproponowałam od razu.
Ależ okropnie się cieszyłam! Uwielbiałam kiedy znajdowałyśmy się razem. Nasze dusze po prostu ze sobą wzajemnie rezonowały. Rozumiały się. Były dla siebie odpowiednie i tożsame. Wcale nie potrzebowałam chłopaków czy jakiś wielkich miłości, kiedy miałam takie. Te pewne i te ważne. Od rana wierciłam się po domu przekopując się przez szafkę z książkami. I te książki swoje własne. Bo sprawa była ważna! Najważniejsza, zwłaszcza, że to Paprotka o to prosiła. Więc nie mogło być inaczej. Musiałam stanąć na wysokości zadania licząc na to, że wytłumaczyć jej będę w stanie to, co ktoś inny przekazał mi wcześniej. Oby. Oby. Stresowałam się trochę. Ale jakoś musiałam dać radę. A gdybym ja sama nie dała, to miałam jeszcze jakieś inne rozwiązanie. Zawsze dało znaleźć się sposób i jakieś wyjście odpowiednie. Czasem tylko trzeba było na nie czasu.
A propo czasu mało go widziałam ostatnio, sporo rzeczy do zrobienia było, ale przynajmniej przychodził nadal po tej obrączkowej sprawie. Czasem spoglądając w okno widziałam jak wyprowadza, albo sprowadza konie z padoku. Odetchnęłam, kiedy pierwszy dzień później go zobaczyłam. W sensie, nie chciałam, żeby zrezygnował przez to nieporozumienie całe. Nie było o czym rozmawiać.
W końcu nadchodziła odpowiednia godzina. Prawie podskakiwałam już w miejscu nie mogąc się doczekać. W końcu i tak się nie doczekałam. Narzucając kurtkę na siebie i szalik - rzecz jasna. Buty też zimowe założyłam wychodząc na zewnątrz, tak żeby przywitać ją i na nią poczekać. Czułam, że o czasie będzie odpowiednim o którym się umówiłyśmy. Ruszyłam więc przed siebie trochę z włosami dzisiaj splecionymi w warkocz, zakończony wstążką którą i tak zaraz miałam ściągnąć. Dreptałam w miejscu w końcu odbijając się stopami od ziemi, pilnując się żeby nie zerknąć w stronę stajni, nie chciałam wiedzieć czy był na zewnątrz, ważniejsza była w tej chwili Paprotka. W końcu ją zobaczyłam. Z krótki okrzykiem radości ruszyłam ku niej łapiąc w ramiona a zaraz za ręce.
- Oh, na Rowenę najmądrzejszą, jak zawsze okropnie tęskniłam. - powiedziałam obejmując ją i uśmiechając się od ucha do ucha. Odsunęłam się, ale rąk nie puściłam. - Wiesz, czego dawno nie było? - nie składało się, brakowało chwili, a ważną to rzeczą było. Sięgnęłam jedną ręką za plecy i pociągałam rozwiązując supeł na końcu warkocza. Rude loki rozwiązły się się trochę ale nie przejęłam się tym wcale wyciągając wstążkę, którą owinęłam wokół jej dłoni. - Znasz słowa? - upewniłam się mierząc ją promiennym spojrzeniem. Zaraz pójdą do tej numerologii. Ale to była sprawa w tej chwili nie cierpiąca zwłoki.
- Chodźmy do środka, porozmawiamy dokładniej o tym czego się chcesz dowiedzieć. Właściwie możesz już zaczynać to dookreślać. - zaproponowałam od razu.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie ważne, ile czasu spędziła z dala od Ottery, zawsze miała wrażenie, że za mało czasu spędzała z Nealą i za długo się nie widziały. Problem w tym, że wciąż coś się działo, że miała kolejne problemy, nie swoje nawet, tylko coś się ciągle działo, czy to z Jamesem, czy to z Thomasem, czy to z Eve. Miała już kompletną ochotę zamknąć się w pokoju i nie wychodzić. Schudła przez ostatnie dwa miesiące, wyglądając gorzej niż poprzednio, kiedy się z Nelą widziała, ostrożnie też kierując się w jej stronę, jakby nagle nie była pewna swoich kolejnych kroków. Mimo to, od razu uśmiechnęła się na widok panny Weasley. Tutaj nie miała powodu, prawda? Tutaj była obok swojej przyjaciółki, kogoś, komu mogła zaufać…prawda? Chciała wierzyć w innych, ale miała wrażenie, że rozsypywała się i nie miała nawet chwili na żaden rozważania.
Tym bardziej chyba potrzebowała obecności Neali, wyciągając dłonie w jej kierunku, ostrożnie przytulając się do przyjaciółki gdy tylko ją zobaczyła. Bez słów, bez większego rozważania, bez dodatkowych problemów, bez czegokolwiek. Przytulenie i uścisk, tyle jej wystarczyło, nawet jeżeli nie miało być na wieczność, to na tę chwilę. Dopiero wtedy odsunęła się od niej, spoglądając na nią, posyłając jej ciepły uśmiech na tyle, na ile mogła.
- Bardzo dobrze cię widzieć, wiesz? Tęskniłam… - westchnęła lekko, ostrożnie łapiąc ją za dłoń do przysięgi. Trzymając ją, odetchnęłam, wyprostowując się aby móc złożyć przysięgę tak jak planowali.
- Póki słońce co rano wstawać będzie i nasze dusze złączone będą. Nic nie zerwie więzi raz zawiązanych, nawet odległość, czy czas przemijany. Przysięgam. – Czekała, aż Neala zareaguje, zanim nie spojrzała na nią uważnie, doszukując się po niej wszystkiego, śladów zmęczenia czy czegoś innego. Czegoś, w czym mogła spróbować pomóc, chociaż powiedzenie o niej w jakikolwiek sposób jako zdolnej do pomocy było nieco nad wyraz. Ale się starała, chciała postarać, zwłaszcza dla niej.
- Wiem, że do szycia magicznych szat potrzeba wyliczeń, których jeszcze nie umiem. Jenny mi nieco pokazywała i czegoś się nauczyłam, a Steffen pożyczył mi książki z numerologii. Jeżeli dam radę się tego nauczyć, będę mogła mieć lepsze zlecenia. A wiesz, dzięki temu dam radę jakoś zarabiać. – Nie chciała się uskarżać na swój los, ale potrzebowała wszystkiego, jedzenia, pieniędzy. Problem w tym, że nie tylko ona, ale James potrzebował więcej jeść teraz do pracy. – Myślałam, że twoja ciocia mogłaby mi pomóc. Albo ty, jak umiesz
Tym bardziej chyba potrzebowała obecności Neali, wyciągając dłonie w jej kierunku, ostrożnie przytulając się do przyjaciółki gdy tylko ją zobaczyła. Bez słów, bez większego rozważania, bez dodatkowych problemów, bez czegokolwiek. Przytulenie i uścisk, tyle jej wystarczyło, nawet jeżeli nie miało być na wieczność, to na tę chwilę. Dopiero wtedy odsunęła się od niej, spoglądając na nią, posyłając jej ciepły uśmiech na tyle, na ile mogła.
- Bardzo dobrze cię widzieć, wiesz? Tęskniłam… - westchnęła lekko, ostrożnie łapiąc ją za dłoń do przysięgi. Trzymając ją, odetchnęłam, wyprostowując się aby móc złożyć przysięgę tak jak planowali.
- Póki słońce co rano wstawać będzie i nasze dusze złączone będą. Nic nie zerwie więzi raz zawiązanych, nawet odległość, czy czas przemijany. Przysięgam. – Czekała, aż Neala zareaguje, zanim nie spojrzała na nią uważnie, doszukując się po niej wszystkiego, śladów zmęczenia czy czegoś innego. Czegoś, w czym mogła spróbować pomóc, chociaż powiedzenie o niej w jakikolwiek sposób jako zdolnej do pomocy było nieco nad wyraz. Ale się starała, chciała postarać, zwłaszcza dla niej.
- Wiem, że do szycia magicznych szat potrzeba wyliczeń, których jeszcze nie umiem. Jenny mi nieco pokazywała i czegoś się nauczyłam, a Steffen pożyczył mi książki z numerologii. Jeżeli dam radę się tego nauczyć, będę mogła mieć lepsze zlecenia. A wiesz, dzięki temu dam radę jakoś zarabiać. – Nie chciała się uskarżać na swój los, ale potrzebowała wszystkiego, jedzenia, pieniędzy. Problem w tym, że nie tylko ona, ale James potrzebował więcej jeść teraz do pracy. – Myślałam, że twoja ciocia mogłaby mi pomóc. Albo ty, jak umiesz
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- Oh, najdroższa. Czasem mam wrażenie, że każda chwila która dzieli nas w czasie to za wiele dla tak słabego serca jak moje. - przyznałam też że tęsknię ciągle i całkiem. W swój własny sposób, unosząc na chwilę tęczówki, żeby złapać te do niej należące. Zaraz zajęłam się zaplataniem wstążki i dołączyłam do wypowiadanych słów przysięgi, rozpromieniając się cała. Tak miało być. W to wierzyłam, to wiedziałam.
- Przysięgam. - potwierdziłam na koniec z przyjęciem, prawie szeptem ale jeszcze nie całkiem. Złapałam ją jeszcze raz za ręce. Jedną puściłam, żeby jej włosy za ucho odgarnąć. Widać było to zmartwienie w jej oczach, ale na razie nie poruszam tego tematu. W drodze do domu słuchałam tego, co zaprząta myśli Sheili marszcząc trochę brwi.
- Wyliczenia to chyba jedno, moja droga. - zastanowiłam się, ściągając płaszcz i buty, zawieszając na wieszaku w przedpokoju i czekając, aż zrobi to też ona by poprowadzić ją do salonu za sobą w którym czekała już herbata. - Sama numerologia ma wiele zastosowań, głównie pewnie dlatego, że poza samymi liczbami traktuje też o budowie magii, procesach i reakcjach. To ich zrozumienia do szycia magicznego potrzeba, prawda ciocia? - zapytałam odwracając głowę na cioteczkę, która zasiadała też w salonie zaczytana w czymś, co czytała już od wczoraj. Uniosła wzrok znad książki i spojrzała po nas.
- Do magicznego tworzenia ogólnie. - zgodziła się ciocia, mając już zamiar wrócić do książki ale znalazłam się obok.
- Wiesz więcej, pomożesz nam zrozumieć? Jeśli Paprotce się uda, będzie mogła zarobić więcej. Prooooooszę? - zapytałam łapiąc ją za ręce.
- Przysługa za przysługę. Jak skończycie pójdziecie do pani Warner, robi dzisiaj zbiórkę, zaniesienie jej kilka rzeczy. Możecie tam zostać trochę dłużej słyszałam, że będą tańce. Mów Neala, jak coś zabraknie to cię poprawię. - poleciła cioteczka podnosząc się z miejsca i podchodząc pod jedną z szaf.
- Pójdziemy, prawda? - upewniłam się, spoglądając na Sheilę. Czasu jeszcze było co niemiara. Więc i zdarzyć mogło nam się udać. Zaraz usiadłam obok, sięgając po jedną z książek. Podałam jej drugą, tą dotyczącego magicznego szycia. - Rozpracujemy to razem dokładnie a ciocia pomoże. To będzie dopiero wyzwanie! - zapewniłam ją, uśmiechając się promiennie. - Numerologia, tak ogólnie w formule z tego co mówiła mi pani Annabella, traktuje o liczbach, jak mówiłam już. Kojarzona z obliczeniami i wzorami, które o zawrót głowy przyprawić mogą. Ale, łatwiej to objąć myśleniem, jeśli sobie uświadomisz Paprotko, że w gruncie rzeczy numerologia sama w sobie, to nauka o magi - zarówno teoretycznej jak i praktycznej, zależy, po którą się sięgnąć postanowi. - zerknęłam na ciocię, która nadal coś w szafie przewracała, ta potknęła krótko głową. Więc wzięłam wdech żeby dalej mówić. - I ta praktyczna część numerologii do szycia będzie ci potrzebna. Jej się używa też do świstoklików i do wszystkiego, co magicznie powstawać ma. Bo każdy z nas - czarodziejów tą magię czuje i każdy poddaje ją swojej woli, tak, żeby coś właśnie nowego powstać mogło i choć nieświadomie to każdy używa tej numerologii chociażby do czarowania. Szkopuł jest taki, że zrozumieć jej trzeba trochę, żeby nie tylko odtwarzać, ale i tworzyć. Czy wszystko jest na razie jasne? - zapytałam przyjaciółki unosząc na nią spojrzenie jasne.
- Przysięgam. - potwierdziłam na koniec z przyjęciem, prawie szeptem ale jeszcze nie całkiem. Złapałam ją jeszcze raz za ręce. Jedną puściłam, żeby jej włosy za ucho odgarnąć. Widać było to zmartwienie w jej oczach, ale na razie nie poruszam tego tematu. W drodze do domu słuchałam tego, co zaprząta myśli Sheili marszcząc trochę brwi.
- Wyliczenia to chyba jedno, moja droga. - zastanowiłam się, ściągając płaszcz i buty, zawieszając na wieszaku w przedpokoju i czekając, aż zrobi to też ona by poprowadzić ją do salonu za sobą w którym czekała już herbata. - Sama numerologia ma wiele zastosowań, głównie pewnie dlatego, że poza samymi liczbami traktuje też o budowie magii, procesach i reakcjach. To ich zrozumienia do szycia magicznego potrzeba, prawda ciocia? - zapytałam odwracając głowę na cioteczkę, która zasiadała też w salonie zaczytana w czymś, co czytała już od wczoraj. Uniosła wzrok znad książki i spojrzała po nas.
- Do magicznego tworzenia ogólnie. - zgodziła się ciocia, mając już zamiar wrócić do książki ale znalazłam się obok.
- Wiesz więcej, pomożesz nam zrozumieć? Jeśli Paprotce się uda, będzie mogła zarobić więcej. Prooooooszę? - zapytałam łapiąc ją za ręce.
- Przysługa za przysługę. Jak skończycie pójdziecie do pani Warner, robi dzisiaj zbiórkę, zaniesienie jej kilka rzeczy. Możecie tam zostać trochę dłużej słyszałam, że będą tańce. Mów Neala, jak coś zabraknie to cię poprawię. - poleciła cioteczka podnosząc się z miejsca i podchodząc pod jedną z szaf.
- Pójdziemy, prawda? - upewniłam się, spoglądając na Sheilę. Czasu jeszcze było co niemiara. Więc i zdarzyć mogło nam się udać. Zaraz usiadłam obok, sięgając po jedną z książek. Podałam jej drugą, tą dotyczącego magicznego szycia. - Rozpracujemy to razem dokładnie a ciocia pomoże. To będzie dopiero wyzwanie! - zapewniłam ją, uśmiechając się promiennie. - Numerologia, tak ogólnie w formule z tego co mówiła mi pani Annabella, traktuje o liczbach, jak mówiłam już. Kojarzona z obliczeniami i wzorami, które o zawrót głowy przyprawić mogą. Ale, łatwiej to objąć myśleniem, jeśli sobie uświadomisz Paprotko, że w gruncie rzeczy numerologia sama w sobie, to nauka o magi - zarówno teoretycznej jak i praktycznej, zależy, po którą się sięgnąć postanowi. - zerknęłam na ciocię, która nadal coś w szafie przewracała, ta potknęła krótko głową. Więc wzięłam wdech żeby dalej mówić. - I ta praktyczna część numerologii do szycia będzie ci potrzebna. Jej się używa też do świstoklików i do wszystkiego, co magicznie powstawać ma. Bo każdy z nas - czarodziejów tą magię czuje i każdy poddaje ją swojej woli, tak, żeby coś właśnie nowego powstać mogło i choć nieświadomie to każdy używa tej numerologii chociażby do czarowania. Szkopuł jest taki, że zrozumieć jej trzeba trochę, żeby nie tylko odtwarzać, ale i tworzyć. Czy wszystko jest na razie jasne? - zapytałam przyjaciółki unosząc na nią spojrzenie jasne.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Trzymała Nealę w objęciach przez dłuższą chwilę, może nawet zbyt długą jak na dobry gust, ale nie robiła tego przecież po złośliwości, a jedynie przez wszystkie zmartwienia i zgryzoty. Gdziekolwiek by nie trafiła, czuła się jak w klatce, poruszając się z jednego do drugiego miejsca komicznie małej przestrzeni, która na dodatek była dla niej absolutnie obca. Jeszcze chwila, a zaraz jednak zacznie bić głową o najbliższa ścianę, upatrując w ten sposób jedynej drogi do tego, aby przez chwilę przestać się przejmować.
- Cieszę się, że mogłam przyjechać tutaj. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. – A może wiedziała? W końcu znały się już trochę, Neala na pewno czuła, jak bardzo nieswojo było Sheili kiedy zaczynali osaczać ją obcy ludzie, dlatego jeżeli mowa była o tym, jak teraz dobrze się czuła, mówiła o tym szczerze. Na nowo obdarta z poczucia bezpieczeństwa przez ostatnie wydarzenia, może tutaj mogła zaznać chociaż chwilę oddechu i nie zastanawiać się, czy teraz ktoś nie wpadnie jej do domu z nowymi problemami do jednego z jej braci.
Słuchała tej wymiany, próbując sobie teraz wyobrazić, jak to by mogło wyglądać – bo jeżeli magiczne tworzenie wymagało tak pilnej uwagi, to znaczy, że oznaczało to też, że w takim wypadku mogła robić cokolwiek z magicznych materiałów, nawet jeżeli to było drewno albo inne przedmioty, nie będące tkaninami. Nie zamierzała zostać tokarzem ani innym magicznym twórcą, krawiectwo jej wystarczało, ale dobrze było wiedzieć, że numerologia nie różniła się w obecności w innych sytuacjach.
- Oczywiście, bardzo chętnie pójdziemy do pani Warner. – Co prawda w ogóle jej nie znała i entuzjazm w niej wcale nie był tak duży, ale wiedziała, że po pierwsze Neali na tym zależy, po drugie była w tym dłużna komuś, kto poświęcić chciał czas na pomoc z jej nauką.
- W takim razie póki co wszystko jasne. – Skinęła głową, kiedy słuchała dokładnie tego, co miała jej do powiedzenia Neala, pozwalając sobie na zajęcie jakiegoś miejsca. W końcu o wiele lepiej słuchało się, kiedy mogła znaleźć się w całkowicie w jednym miejscu i nie przekręcać głowy to w jedną, to w drugą.
- Czy w takim razie w numerologii wykorzystuje się ustawione schematy do niektórych działań, na zasadzie właśnie takiej, że pod gotowe wyliczenia podstawia się po prostu to, co mamy, czy jednak bierze się pod uwagę różne materiały? Przepraszam, widziałam już jak ktoś zajmuje się szyciem magicznych rzeczy, ale nigdy nie wiedziałam, czy było to wyłącznie spowodowane jedną konkretną tkaniną, czy jednak mowa była o całości. Czy w wypadku materiałów o różnym splocie też jest to brane pod uwagę? Czy może za bardzo wyprzedzam? – Podrapała się lekko po policzku, sięgając jeszcze do kieszeni i wyjmując swój własny igielnik, zrobiony jej przez Aidana. Gotowa była poszyć jak tylko tutaj chcieli, nawet na surówkach albo prostych materiałach.
- Dziękuję też za pomoc. - Słowa skierowała zarówno wobec Neali jak i jej cioci, która w końcu gotowa była opowiedzieć im o numerologii.
- Cieszę się, że mogłam przyjechać tutaj. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. – A może wiedziała? W końcu znały się już trochę, Neala na pewno czuła, jak bardzo nieswojo było Sheili kiedy zaczynali osaczać ją obcy ludzie, dlatego jeżeli mowa była o tym, jak teraz dobrze się czuła, mówiła o tym szczerze. Na nowo obdarta z poczucia bezpieczeństwa przez ostatnie wydarzenia, może tutaj mogła zaznać chociaż chwilę oddechu i nie zastanawiać się, czy teraz ktoś nie wpadnie jej do domu z nowymi problemami do jednego z jej braci.
Słuchała tej wymiany, próbując sobie teraz wyobrazić, jak to by mogło wyglądać – bo jeżeli magiczne tworzenie wymagało tak pilnej uwagi, to znaczy, że oznaczało to też, że w takim wypadku mogła robić cokolwiek z magicznych materiałów, nawet jeżeli to było drewno albo inne przedmioty, nie będące tkaninami. Nie zamierzała zostać tokarzem ani innym magicznym twórcą, krawiectwo jej wystarczało, ale dobrze było wiedzieć, że numerologia nie różniła się w obecności w innych sytuacjach.
- Oczywiście, bardzo chętnie pójdziemy do pani Warner. – Co prawda w ogóle jej nie znała i entuzjazm w niej wcale nie był tak duży, ale wiedziała, że po pierwsze Neali na tym zależy, po drugie była w tym dłużna komuś, kto poświęcić chciał czas na pomoc z jej nauką.
- W takim razie póki co wszystko jasne. – Skinęła głową, kiedy słuchała dokładnie tego, co miała jej do powiedzenia Neala, pozwalając sobie na zajęcie jakiegoś miejsca. W końcu o wiele lepiej słuchało się, kiedy mogła znaleźć się w całkowicie w jednym miejscu i nie przekręcać głowy to w jedną, to w drugą.
- Czy w takim razie w numerologii wykorzystuje się ustawione schematy do niektórych działań, na zasadzie właśnie takiej, że pod gotowe wyliczenia podstawia się po prostu to, co mamy, czy jednak bierze się pod uwagę różne materiały? Przepraszam, widziałam już jak ktoś zajmuje się szyciem magicznych rzeczy, ale nigdy nie wiedziałam, czy było to wyłącznie spowodowane jedną konkretną tkaniną, czy jednak mowa była o całości. Czy w wypadku materiałów o różnym splocie też jest to brane pod uwagę? Czy może za bardzo wyprzedzam? – Podrapała się lekko po policzku, sięgając jeszcze do kieszeni i wyjmując swój własny igielnik, zrobiony jej przez Aidana. Gotowa była poszyć jak tylko tutaj chcieli, nawet na surówkach albo prostych materiałach.
- Dziękuję też za pomoc. - Słowa skierowała zarówno wobec Neali jak i jej cioci, która w końcu gotowa była opowiedzieć im o numerologii.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- Zawsze możesz. - zapewniłam Sheilę, bo zawsze mogła. Taka była po prostu prawda najprawdziwsza. Ciocia i wujek też ją przez ten czas zdążyli już poznać dostatecznie, żeby nie martwić się o to, co nie takie być może lub będzie. - I nie musisz mnie o tym za każdym razem zapewniać. - dodałam jeszcze, rozciągając usta w krótkim uśmiechu. Chciałam, żeby czuła się tu dobrze. Tu u mnie. I obok też. Żeby mogła być swobodna i wolna, taka jaka być powinna i taka jaką ją kochałam całkiem i bezsprzecznie.
Zasiadłam też zaraz, sama chcąc się czegoś dowiedzieć, bo ciocia więcej wiedziała - byłam pewna - ale ta jednak mi gadanie zostawiła. Zaczęłam trochę niepewna. Co prawda szyć umiałam, cerowałam czasem Brenadowi rzeczy. A pani Cecilia - nasza ówczesna sąsiadka z Londynu pokazała mi trochę sztuczek i opowiedziała trochę więcej. Nigdy jednak szyć nie musiałam i też nie to, że jakoś strasznie za tym przepadałam. Patrzyłam jak ciocia wyciąga z szafy posrebrzany materiał. Machnięciem różdżki ściągnęła wszystko z dużego jadalniowego stołu i na niego przeniosła materiał. Podskoczyłam podbiegając bliżej. - Ale piękna! - zachwyciłam się a ciocia podeszła bliżej.
- Nie ma tak zbitego splotu jak najdroższe tkaniny z włosów wilii, dlatego nie będzie zbyt krzykliwa. Dostaliśmy ją kiedyś i czekała chyba na was. Miałam kupić barwnik, ale myślę że wspólnymi siłami dacie radę uszyć Sheili spódnicę. - zadecydowała ciocia a je w dłonie swoje klasnęłam radośnie. Co prawda pomagałam cioci wcześniej, sama nawet uszyłam kiedyś spódnicę, pod jej okiem. Ale szycie jakoś nigdy nie pociągało mnie jakoś strasznie. Było logiczne, chyba za bardzo mechaniczne by moja romantyczna dusza mogła przy nim przysiąść na dłużej. Ale byłam w stanie wytłumaczyć Sheilii co i jak. Przynajmniej na tym początkowym poziomie. Dalej będzie musiała zapytać kogoś, kto wiedział więcej niż ja i ciocia, kto szyciem zajmował się tak prawdziwie i na poważnie. Podniosłam się i z szuflady w tej samej szafie wyciągnęłam szpilki i miarkę. A także teczkę w której ciocia miała różne kroje. Otzworzyłam ją i przesunęłam palcami w końcu sięgając po jeden z nich i żeby wyciągnąć dość prosty - spódnica na dwóch półkolach nie była trudna. - Widziałaś u pani A jak to mniej więcej idzie, prawda? Wytłumaczę ci może jak liczyć i co przeważnie się mierzy. Ciocia ma dokładnie opisane. - podałam jej ten który wyciągnęłam łapiąc za miarkę. - Przy spódnicy, najważniejszy będzie obwód talii. -owinęłam się miarką mało uważnie i jej długość. Przy jakiś bluzkach dochodzi więcej wymiarów, bo ważne będą długości rękawów, szerokość klatki piersiowej, jak się jest początkującym jak ja, to zawsze ale to zawsze robię, jak mi wzór i krój pokazuje. Ale jak ktoś umie więcej, to potem już wie co i jak zrobić sam. - podałam też Sheili miarkę. - Zmierz się w talii. - powiedziałam do niej, wyciągając pustą kartkę i kładąc ją na stole. - Przy tej spódnicy na kole, tak właściwie ciąć będziemy materiał tak, żeby mieć koło z dziurą. Talia, to jakby nie spojrzeć koło - to, które wytniemy, żeby spódnicę można było włożyć. A wzór na jego obwód zawsze będzie taki sam i jest tu o. - wskazałam palcem na górę kartki. - wiesz jaka różnica jest między promieniem i średnicą? - zapytałam unosząc wzrok znad kartki na Sheile. - Zmierzyłaś, wpisujesz to tutaj. - podałam jej ołówek i przesunęłam kartkę w jej stronę wyjaśniając kolejne działania których trzeba było się podjąć. Żeby uzyskać wielkość która była nam potrzebna dalej. - Teraz miara od talii, do dołu, to decyzja jak długa będzie spódnica. Jak tą decyzje podejmiesz, będziemy potrzebować kwadrat materiału którego bok będzie miał podwójną długość wymiaru który wybrałaś. - przesunęłam w jej stronę nożyczki, zachęcając, żeby to ona zajmowała się działaniem bo robiąc samemu lepiej się uczyło niż tylko patrząc. Ciocia siedziała obok patrząc na nas uważnie, a ja się bałam, że namieszałam trochę, ale liczyłam, że Sheila zrozumie a jak nie, to powie.
Zasiadłam też zaraz, sama chcąc się czegoś dowiedzieć, bo ciocia więcej wiedziała - byłam pewna - ale ta jednak mi gadanie zostawiła. Zaczęłam trochę niepewna. Co prawda szyć umiałam, cerowałam czasem Brenadowi rzeczy. A pani Cecilia - nasza ówczesna sąsiadka z Londynu pokazała mi trochę sztuczek i opowiedziała trochę więcej. Nigdy jednak szyć nie musiałam i też nie to, że jakoś strasznie za tym przepadałam. Patrzyłam jak ciocia wyciąga z szafy posrebrzany materiał. Machnięciem różdżki ściągnęła wszystko z dużego jadalniowego stołu i na niego przeniosła materiał. Podskoczyłam podbiegając bliżej. - Ale piękna! - zachwyciłam się a ciocia podeszła bliżej.
- Nie ma tak zbitego splotu jak najdroższe tkaniny z włosów wilii, dlatego nie będzie zbyt krzykliwa. Dostaliśmy ją kiedyś i czekała chyba na was. Miałam kupić barwnik, ale myślę że wspólnymi siłami dacie radę uszyć Sheili spódnicę. - zadecydowała ciocia a je w dłonie swoje klasnęłam radośnie. Co prawda pomagałam cioci wcześniej, sama nawet uszyłam kiedyś spódnicę, pod jej okiem. Ale szycie jakoś nigdy nie pociągało mnie jakoś strasznie. Było logiczne, chyba za bardzo mechaniczne by moja romantyczna dusza mogła przy nim przysiąść na dłużej. Ale byłam w stanie wytłumaczyć Sheilii co i jak. Przynajmniej na tym początkowym poziomie. Dalej będzie musiała zapytać kogoś, kto wiedział więcej niż ja i ciocia, kto szyciem zajmował się tak prawdziwie i na poważnie. Podniosłam się i z szuflady w tej samej szafie wyciągnęłam szpilki i miarkę. A także teczkę w której ciocia miała różne kroje. Otzworzyłam ją i przesunęłam palcami w końcu sięgając po jeden z nich i żeby wyciągnąć dość prosty - spódnica na dwóch półkolach nie była trudna. - Widziałaś u pani A jak to mniej więcej idzie, prawda? Wytłumaczę ci może jak liczyć i co przeważnie się mierzy. Ciocia ma dokładnie opisane. - podałam jej ten który wyciągnęłam łapiąc za miarkę. - Przy spódnicy, najważniejszy będzie obwód talii. -owinęłam się miarką mało uważnie i jej długość. Przy jakiś bluzkach dochodzi więcej wymiarów, bo ważne będą długości rękawów, szerokość klatki piersiowej, jak się jest początkującym jak ja, to zawsze ale to zawsze robię, jak mi wzór i krój pokazuje. Ale jak ktoś umie więcej, to potem już wie co i jak zrobić sam. - podałam też Sheili miarkę. - Zmierz się w talii. - powiedziałam do niej, wyciągając pustą kartkę i kładąc ją na stole. - Przy tej spódnicy na kole, tak właściwie ciąć będziemy materiał tak, żeby mieć koło z dziurą. Talia, to jakby nie spojrzeć koło - to, które wytniemy, żeby spódnicę można było włożyć. A wzór na jego obwód zawsze będzie taki sam i jest tu o. - wskazałam palcem na górę kartki. - wiesz jaka różnica jest między promieniem i średnicą? - zapytałam unosząc wzrok znad kartki na Sheile. - Zmierzyłaś, wpisujesz to tutaj. - podałam jej ołówek i przesunęłam kartkę w jej stronę wyjaśniając kolejne działania których trzeba było się podjąć. Żeby uzyskać wielkość która była nam potrzebna dalej. - Teraz miara od talii, do dołu, to decyzja jak długa będzie spódnica. Jak tą decyzje podejmiesz, będziemy potrzebować kwadrat materiału którego bok będzie miał podwójną długość wymiaru który wybrałaś. - przesunęłam w jej stronę nożyczki, zachęcając, żeby to ona zajmowała się działaniem bo robiąc samemu lepiej się uczyło niż tylko patrząc. Ciocia siedziała obok patrząc na nas uważnie, a ja się bałam, że namieszałam trochę, ale liczyłam, że Sheila zrozumie a jak nie, to powie.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Delikatne spojrzenie spoczęło jeszcze na Neali – chciała jej naprawdę wiele powiedzieć, ale jak opisać stan, w którym czuła się jak w motku wełny, co raz bardziej owijana dookoła przez ciasne i niewygodne wydarzenia, czując się przyduszana? Miała ochotę czasem wybiec z domu, rzucić wszystkim co miała pod ręką, przebiec z jednego miejsca na drugie, rozbić talerze, wsiąść na konia i jechać. Nie było to możliwe do spełnienia, nie mogła ich tak po prostu zostawić, dlatego miotła się ale wewnętrznie. Odbijało się to na jej zdrowiu, wadze, wysypianiu się, ale musiała udawać, że wszystko jest w porządku, bo jak inaczej. Ścisnęła jeszcze dłoń Neali, nie kontynuując tego tematu, bo zaczął się ten znacznie ciekawszy.
Spojrzenie jej jednak pobiegło w kierunku wyjętego przez Nealę z szafy materiału, a oczy Sheili zaświeciły się niemal natychmiast. Miała wrażenie, że oto przed sobą ma cud nad cudami, najpiękniejszą rzecz na całym świecie, bo dawno nie widziała czegoś tak równie cudnego. Równie niepewnie co Neala podeszła w kierunku stołu, wyciągając dłoń aby dotknąć powierzchni jego i natychmiast rumieniąc się, kiedy usłyszała kolejne słowa pani Wealsey.
- To na pewno dla mnie? Nie chce pani tego użyć, nie wiem, na kogoś bardziej…stąd? – Nie spodziewała się dostać dziś czegokolwiek, bo bardzo chciała, aby jednak nikt potem nie żałował, że ten materiał trafił w jej dłonie. Niepewne spojrzenie przeniosła jeszcze na chwilę na Neale, patrząc po niej czy wszystko miało się zgadzać i czy ta również nie ma tego za złe. Przecież sama chwile temu skomentowała, że przepiękny materiał był przepiękny, więc tym bardziej młoda Doe nie chciała zabierać jej tych możliwości.
Jeszcze raz przeciągnęła dłonią po materiale, szybko jednak odwracając się w stronę Neali która powyjmowała przybory. Nadszedł czas aby się tym zajęła, dlatego szybko przeniosła się ze swoją uwagą na wzory. Oj tak, krój na spódnice nie był jej obcy, dlatego potrafiła z uwagą przyjrzeć się wszystkiemu, to nie było trudne.
- Szyłam już wszystko, nawet taki zagraniczny strój, który nazywa się hanfu, więc to dla mnie nie problem. Ale że to magiczne, to właśnie lepiej krok po kroku. – Odebrała jeszcze miarkę od Neali, ostrożnie acz sprawnie mierząc się w obwodzie, zapisując zaraz wszystko na kartce aby im to potem nie umknęło. Zmierzyła jeszcze (skoro trzymała już miarkę), długość z talii do kostek, tak aby wiedzieć, ile to mniej więcej będzie, a zresztą Nela sama zwróciła uwagę aby to mierzyć. Wolała mieć długą spódnicę, nie czując się dobrze z odsłoniętymi nogami – nie, żeby obecnie panująca pogoda sprzyjała noszeniu krótkich strojów.
- Pokazywała mi trochę Jenny, ale jak dla mnie to nie jestem pewna czy spódnica wygląda tak samo, więc możemy się teraz zająć tym wzorem? Możesz pisać, ja będę patrzeć, bo normalnie, na spódnicę bez magicznej tkaniny zrobiłabym tak… - Delikatnie przejęła ołówek, patrząc na Nealę i pokazała jej co miała na myśli. Zaraz jednak oddała przyrząd Nelce, sięgając jeszcze po kredę aby ostrożnie zacząć kreślić miejsca które powinna wyciąć.
Spojrzenie jej jednak pobiegło w kierunku wyjętego przez Nealę z szafy materiału, a oczy Sheili zaświeciły się niemal natychmiast. Miała wrażenie, że oto przed sobą ma cud nad cudami, najpiękniejszą rzecz na całym świecie, bo dawno nie widziała czegoś tak równie cudnego. Równie niepewnie co Neala podeszła w kierunku stołu, wyciągając dłoń aby dotknąć powierzchni jego i natychmiast rumieniąc się, kiedy usłyszała kolejne słowa pani Wealsey.
- To na pewno dla mnie? Nie chce pani tego użyć, nie wiem, na kogoś bardziej…stąd? – Nie spodziewała się dostać dziś czegokolwiek, bo bardzo chciała, aby jednak nikt potem nie żałował, że ten materiał trafił w jej dłonie. Niepewne spojrzenie przeniosła jeszcze na chwilę na Neale, patrząc po niej czy wszystko miało się zgadzać i czy ta również nie ma tego za złe. Przecież sama chwile temu skomentowała, że przepiękny materiał był przepiękny, więc tym bardziej młoda Doe nie chciała zabierać jej tych możliwości.
Jeszcze raz przeciągnęła dłonią po materiale, szybko jednak odwracając się w stronę Neali która powyjmowała przybory. Nadszedł czas aby się tym zajęła, dlatego szybko przeniosła się ze swoją uwagą na wzory. Oj tak, krój na spódnice nie był jej obcy, dlatego potrafiła z uwagą przyjrzeć się wszystkiemu, to nie było trudne.
- Szyłam już wszystko, nawet taki zagraniczny strój, który nazywa się hanfu, więc to dla mnie nie problem. Ale że to magiczne, to właśnie lepiej krok po kroku. – Odebrała jeszcze miarkę od Neali, ostrożnie acz sprawnie mierząc się w obwodzie, zapisując zaraz wszystko na kartce aby im to potem nie umknęło. Zmierzyła jeszcze (skoro trzymała już miarkę), długość z talii do kostek, tak aby wiedzieć, ile to mniej więcej będzie, a zresztą Nela sama zwróciła uwagę aby to mierzyć. Wolała mieć długą spódnicę, nie czując się dobrze z odsłoniętymi nogami – nie, żeby obecnie panująca pogoda sprzyjała noszeniu krótkich strojów.
- Pokazywała mi trochę Jenny, ale jak dla mnie to nie jestem pewna czy spódnica wygląda tak samo, więc możemy się teraz zająć tym wzorem? Możesz pisać, ja będę patrzeć, bo normalnie, na spódnicę bez magicznej tkaniny zrobiłabym tak… - Delikatnie przejęła ołówek, patrząc na Nealę i pokazała jej co miała na myśli. Zaraz jednak oddała przyrząd Nelce, sięgając jeszcze po kredę aby ostrożnie zacząć kreślić miejsca które powinna wyciąć.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- W porządku, weź. - powiedziała jedynie ciocia, uśmiechając się krótko, zasiadając przy stole. Zajmując się czymś, ale jednak pozostawiając swoja obecność, gdyby do czegoś nam była potrzebna. Słuchałam o tym szyciu marszcząc brwi trochę. Bo coś do mnie docierało, że w złą szłyśmy stronę. Ale to zawsze można było wziąć i na tą dobrą spróbować wrócić chociaż trochę.
- Oh, oh. To to potrafisz! - ucieszyłam się kiedy ciocia spojrzała na kartkę i pokiwała głową na potwierdzenie. To znaczyło, że ja nie musiałam próbować wyjaśniać czegoś co ona wiedziała lepiej co i jak. - To wytnij ja wszystkie, a potem przejdziemy do tej numerologicznej praktyki. A ciocia doda, jak coś powiem nie tak, prawda? - zapytałam, spoglądając na cioteczkę, która skinęła krótko głową. Siedziała wygodnie na krześle przy stole, liczyła jakieś rachunki, co jakiś czas zerkając ku nam. Ja zaś patrzyłam jak Sheila dalej robi to, co już potrafi. A kiedy skończyła, sięgnęłam po resztki materiału i powycinałam z nich w miarę równe paski. składając ze sobą po dwa. Sama podeszłam do szafy, żeby wyciągnąć z niej skoroszyt z kawałkami materiałów, które miała ciocia. Wyciągnęłam też nici, które przyniosłam na stół obserwując jak Sheila ze sprawnością wycina kolejne potrzebne fragmenty do stroju. Teraz tak jakby zrozumiałam, że z tego szybciej bez praktyki, to za dużo nie będzie. Bo nie szyć się Sheila nauczyć chciała a tego jak z magii szat skorzystać. - Trochę się zakręciłam, powinnam wcześniej o tym powiedzieć. Wybacz. Mogłaś ciocia powiedzieć. - mruknęłam spoglądając niezadowolona w stronę cioci, ale ta jedynie rozłożyła ręce na boki.
- Miałam tylko mówić, jak coś powiesz źle, Nela. - westchnęłam, wywracając oczami. Zero pomocy od nikogo. Cóż, dobra, teraz czas było na tor właściwy wjechać.
- Słyszałaś pewnie, że różne tkaniny magiczne są nie? - zapytałam She. - Je też znać trzeba, albo znaleźć informacje dobre, żeby wiedzieć ile pchnąć w nią magii potem. Bo ostatecznie, wszystko zależne jest od splotów, które wykorzystać łącząc ze sobą materiał z materiałem przy pomocy nici i magii, nie? - patrzyłam na Sheile mówiąc dalej. Te materiały zostawiając na stole gdyby chciała je przejrzeć. - Ciaśniej i dokładniej będzie trzeba spleść skórę, niż lekki materiał. To wszystko to pewnie kwestia praktyki. - tak zakładałam, bo szyć magicznie umiałam jedynie tyle o ile. Nigdy wybitną gospodynią zostać nie chciałam, więc i dalej z tym iść też nie zamierzałam. Zebrałam części materiału które wycięła i odłożyłam na kupkę dalej. - W dużej mierze, chodzi o zamiar i ilość energii, którą się posłużyć do związania jednego z drugim. Sama wiesz, że są zaklęcie łatwiejsze i prostsze. To trochę w tym stylu, ale jak spróbujesz, sama zobaczysz. Zaklęcie na pewno znasz, bo to Aiguille wystarczy. - położyłam przed nami kawałki materiału, by zaraz też położyć obok nawleczone na nitkę igły. Sama sięgnęłam po różdżkę a ciocia przeniosła na nas wzrok. - Zamiar, She. - obróciłam różdżką wypowiadając inkantację. - Aiguille. - kawałki materiału podniosły się razem z igłą, która zaczęła go przeszywać. Nie zostawiałam ich jednak sama ze sobą pilnując żeby ścieg równo szedł i magii nie za dużo miał. Przerwałam zaklęcie. - Kwestia, by dobrze wycelować z ilością energii w tym zamiarze jest. Bo jeśli za dużo będzie, to materiał może zacząć się ściągać, albo nić pęknąć. Za mało, źle się ze sobą zejść, albo nić się pąpląta. Spróbuj ty też. - powiedziałam do niej, uśmiechając się lekko.
- Oh, oh. To to potrafisz! - ucieszyłam się kiedy ciocia spojrzała na kartkę i pokiwała głową na potwierdzenie. To znaczyło, że ja nie musiałam próbować wyjaśniać czegoś co ona wiedziała lepiej co i jak. - To wytnij ja wszystkie, a potem przejdziemy do tej numerologicznej praktyki. A ciocia doda, jak coś powiem nie tak, prawda? - zapytałam, spoglądając na cioteczkę, która skinęła krótko głową. Siedziała wygodnie na krześle przy stole, liczyła jakieś rachunki, co jakiś czas zerkając ku nam. Ja zaś patrzyłam jak Sheila dalej robi to, co już potrafi. A kiedy skończyła, sięgnęłam po resztki materiału i powycinałam z nich w miarę równe paski. składając ze sobą po dwa. Sama podeszłam do szafy, żeby wyciągnąć z niej skoroszyt z kawałkami materiałów, które miała ciocia. Wyciągnęłam też nici, które przyniosłam na stół obserwując jak Sheila ze sprawnością wycina kolejne potrzebne fragmenty do stroju. Teraz tak jakby zrozumiałam, że z tego szybciej bez praktyki, to za dużo nie będzie. Bo nie szyć się Sheila nauczyć chciała a tego jak z magii szat skorzystać. - Trochę się zakręciłam, powinnam wcześniej o tym powiedzieć. Wybacz. Mogłaś ciocia powiedzieć. - mruknęłam spoglądając niezadowolona w stronę cioci, ale ta jedynie rozłożyła ręce na boki.
- Miałam tylko mówić, jak coś powiesz źle, Nela. - westchnęłam, wywracając oczami. Zero pomocy od nikogo. Cóż, dobra, teraz czas było na tor właściwy wjechać.
- Słyszałaś pewnie, że różne tkaniny magiczne są nie? - zapytałam She. - Je też znać trzeba, albo znaleźć informacje dobre, żeby wiedzieć ile pchnąć w nią magii potem. Bo ostatecznie, wszystko zależne jest od splotów, które wykorzystać łącząc ze sobą materiał z materiałem przy pomocy nici i magii, nie? - patrzyłam na Sheile mówiąc dalej. Te materiały zostawiając na stole gdyby chciała je przejrzeć. - Ciaśniej i dokładniej będzie trzeba spleść skórę, niż lekki materiał. To wszystko to pewnie kwestia praktyki. - tak zakładałam, bo szyć magicznie umiałam jedynie tyle o ile. Nigdy wybitną gospodynią zostać nie chciałam, więc i dalej z tym iść też nie zamierzałam. Zebrałam części materiału które wycięła i odłożyłam na kupkę dalej. - W dużej mierze, chodzi o zamiar i ilość energii, którą się posłużyć do związania jednego z drugim. Sama wiesz, że są zaklęcie łatwiejsze i prostsze. To trochę w tym stylu, ale jak spróbujesz, sama zobaczysz. Zaklęcie na pewno znasz, bo to Aiguille wystarczy. - położyłam przed nami kawałki materiału, by zaraz też położyć obok nawleczone na nitkę igły. Sama sięgnęłam po różdżkę a ciocia przeniosła na nas wzrok. - Zamiar, She. - obróciłam różdżką wypowiadając inkantację. - Aiguille. - kawałki materiału podniosły się razem z igłą, która zaczęła go przeszywać. Nie zostawiałam ich jednak sama ze sobą pilnując żeby ścieg równo szedł i magii nie za dużo miał. Przerwałam zaklęcie. - Kwestia, by dobrze wycelować z ilością energii w tym zamiarze jest. Bo jeśli za dużo będzie, to materiał może zacząć się ściągać, albo nić pęknąć. Za mało, źle się ze sobą zejść, albo nić się pąpląta. Spróbuj ty też. - powiedziałam do niej, uśmiechając się lekko.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
pokój Rii
Szybka odpowiedź